Roberta Jones
AutorWiadomość
Roberta Jones
Data urodzenia: 12.01.1927 r.
Nazwisko matki: Wilkes
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: półkrwi
Zawód: pracownica Biura Kontroli Sieci Fiuu
Wzrost: 168cm
Waga: 52kg
Kolor włosów: miodowy blond
Kolor oczu: niebieskoszare
Znaki szczególne: maleńkie znamię w kształcie półksiężyca na łokciu
Nazwisko matki: Wilkes
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: półkrwi
Zawód: pracownica Biura Kontroli Sieci Fiuu
Wzrost: 168cm
Waga: 52kg
Kolor włosów: miodowy blond
Kolor oczu: niebieskoszare
Znaki szczególne: maleńkie znamię w kształcie półksiężyca na łokciu
12 i pół cala, dość sztywna, tamaryszek, łuska smoka
Gryffindor
wrona
Lenny jako małe dziecko - z jego pustych oczu płyną strużki krwi
lemoniada, rozmaryn i kwitnąca lipa
siebie z łobuzerskim uśmiechem, spacerującą z najbliższymi po kwiecistej łące
pianino, opieka nad kotem Papierkiem
Harpie górą!
ekspresowe przeglądanie prasy przy porannej kawie, pianino
blues, muzyka klasyczna
Katheryn Winnick
Robbie
0.
Robert Jones – lekarz, humanista, wdowiec, samotny ojciec oraz wielki fan lemoniady – ze spokojem obserwuje pokaz magicznych zdolności Arietty. Wie, że własne oczy nie mogą go mylić, więc po prostu akceptuje, co widzi. Nie przychodzi mu to oczywiście łatwo, bo naprawdę nie pojmuje, jednak – patrząc na poruszoną i niepewną jego reakcji Ariettę – postanawia oswoić się z tą myślą: kobieta, którą darzy uczuciem, jest... czarodziejką.
- Zawsze, od początku... - zaczyna, a głos łamie mu się od wzruszenia. - Wiedziałem, że za tym twoim uśmiechem kryje się tajemnica.
Arietta rozpromienia się i śmieje głośno, a w jej śmiechu słychać ulgę i ogromną radość.
- Robbie, mój najmilszy – szepce, ujmując jego twarz w swoje jasne dłonie. - Tak bardzo cię kocham.
1.
W 1927 roku Arietta Jones de domo Wilkes, czarownica czystej krwi, rodzi córkę mugolowi, Robertowi Jonesowi. Dziewczynka, nazwana Robertą Arią, jest pierwszym dzieckiem Arietty, a trzecim Roberta. Jej starsze rodzeństwo to trzyletni Lenny i piętnastoletnia Janet.
2.
Arietta – szczęśliwa żona, matka i macocha, gospodyni i poetka pisująca do lokalnej gazety – siada w fotelu w przytulnym saloniku i rozmasowuje skronie, zastanawiając się, co tego dnia przygotować na obiad. Wzdycha. Pozostawienie za sobą dawnego życia wiąże się na pierwszym miejscu z nauczeniem się wszystkiego na nowo. I chociaż na przykład zaklęcia przydatne w kuchni opanowane ma już niemal do perfekcji, to wciąż miewa problemy. Bo co z tego, że za pomocą magii kroi marchewki czy kontroluje czas pieczenia biszkoptu, kiedy umiejętność czarowania nie pomoże jej w odpowiednim dosmakowaniu rosołu albo w zrobieniu idealnego tortu. Robert tłumaczy, że ciastu trzeba śpiewać, a jej pasierbica, Janet, cierpliwie pomaga w przygotowywaniu nowych potraw i tylko krukońska natura nie pozwala Arietcie poddać się i załamać rąk, chociaż często ma na to ochotę.
Życie w mugolskim świecie niekiedy ją przerasta – panicznie boi się samochodów i irytuje się za każdym razem, gdy ktokolwiek – mąż, dzieci czy sąsiedzi – nie przestrzega podstawowych zasad dobrego wychowania. Poza tym nigdy nie pamięta, by posolić ziemniaki. Przypominajki w tym przypadku nie zdają się na nic – miała ich pięć i nie zamierza wydawać galeonów na kolejne. I tak prędzej czy później trafiłyby w ręce jej dwojga urwisów - Lenny'ego i Roberty. (Ale życie w tym świecie ma i pozytywne aspekty: mugolska muzyka, plażowanie i potańcówki, na które mąż zabiera ją co jakiś czas.)
Słysząc szmer, Arietta przerywa rozmyślania, podnosi głowę i patrzy, jak zza framugi drzwi wyłania się złota czupryna.
- Robbie, córeczko, chodź do mnie.
Roberta przybiega do mamy ze śmiechem i wdrapuje się na jej kolana. Arietta wtula twarz we włosy dziecka, myśląc, że jest najszczęśliwszą kobietą na świecie.
Berta
3.
Roberta ma pięć lat i właśnie przypadkiem wyczarowała śnieg: małą, zalaną lipcowym słońcem kuchnię wypełnia teraz przyjemny chłód. Lenny bierze siostrę w ramiona i zaczyna się zabawa. Wirują razem w szalonym tańcu, a śnieżynki roztapiają się na ich zarumienionych policzkach. Roberta raz po raz wybucha głośnym śmiechem, pokazując bratu wszystkie swoje szczerby. W charakterystycznym geście, który rozczula jej rodzeństwo i rodziców, odrzuca głowę do tyłu, a złote loki wpadają jej do oczu.
4.
- Berta, dziecko, wyjdźże na dwór, co? - Robert Jones patrzy z mieszaniną tkliwości i rozdrażnienia na zaczytaną córkę siedzącą w fotelu. - Piękna ta letnia pogoda, korzystaj.
- Uhm – mruczy dziecko, przewracając kartkę jakiegoś opasłego tomiszcza. - Później wychodzimy z Lennym.
- Tak? Gdzie?
Dziewczynka podnosi wreszcie wzrok znad książki i Robert patrzy, jak na jej twarzy pojawia się szelmowski uśmiech.
- Gramy z Campbellami w n o g ę, tato. Mówię ci, rozniesiemy ich.
Robert kiwa głową.
- Niewątpliwie ich rozniesiecie – przyznaje, próbując sobie wyobrazić, jak jego mała, złotowłosa Berta o perlistym śmiechu, roznosi kogokolwiek.
Wieczorem, kiedy ona i Lenny wracają z podwórka – oboje umorusani, z rozoranymi do krwi kolanami i minami zwycięzców – Robert przyznaje sam przed sobą, że jego wyobraźnia nie nadąża za rzeczywistością.
5.
Lenny Jones ma czternaście lat i p r a w i e płacze.
- Berta, pisz listy, jasne?
Jego młodsza siostra powoli kiwa głową, równie przejęta jak on. W jej dużych oczach też błyszczą łzy.
- Jasne – mówi w końcu i podkreśla swoją odpowiedź uśmiechem, dzielna dziewczyna. Lenny podchodzi do niej i ściska mocno.
- Daj im tam popalić, mała. Jesteś najlepsza.
Berta żegna się jeszcze z Janet i rodzicami, a później znika w pociągu. Po chwili jej jasne włosy błyszczą już za oknem jednego z wagonów.
Lenny macha za odjeżdżającym pociągiem, póki ten nie zniknie mu z oczu.
6.
Lenny, bracie, (pisze Roberta w liście datowanym na listopad 1940 r.)
trzecia klasa jest świetna. Wybieramy dodatkowe zajęcia, ja mam opiekę nad magicznymi stworzeniami i starożytne runy. Więcej o tych lekcjach w następnym liście, dobra?
Wiesz, teraz dopiero dowiaduję się, jaki był udział „naszych” w toczącej się w kraju bitwie. (Chociaż myślę, że mama też wszystko wie, pewnie dociera już do niej prenumerata Proroka.) Lenny, po Hogwarcie chodzi w tym roku zdecydowanie więcej duchów niż kiedykolwiek. Uczniowie są bladzi, mają podkrążone oczy i wiecznie rozbiegany wzrok. Pewnie niejedni ich bliscy też są na froncie. Wojna to coś strasznego.
Pokój Gryfonów nawiedziło w tym roku tornado w postaci dwóch pierwszorocznych – to bliźnięta, brat z siostrą. Trochę jak my: wszędzie ich pełno, świata poza sobą nie widzą, nigdzie nie łażą osobną i na pewno gotowi pójść za sobą w ogień. Kiedy widzę ich w pobliżu, zwiewam. Kłopoty wloką się za nimi wszędzie. (Tęskno mi do naszych wspólnych, beztroskich zabaw, Lenny.)
A chwaliłam Ci się w ogóle, że jestem w domowej drużynie quidditcha (to ten sport od mioteł)? „Stoję” na bramce! Właściwie to na bramkach. Póki co rezerwa, ale nie mów mamie, jasne? Znowu by panikowała.
Wczoraj przypadkiem znalazłam klasę, w której było mnóstwo instrumentów muzycznych. Siadłam przy fortepianie, a kiedy wybrzmiały zagrane przeze mnie pierwsze takty Sonaty Księżycowej, wszystkie pozostałe instrumenty dołączyły się. Występowałam z orkiestrą, Lenny! Nie szkodzi, że za publikę robiły mury Hogwartu i zabłąkana gdzieś w kącie mysz. Niestety następnym razem pewnie nie znajdę już tej klasy. No, chyba że przypadkiem. Pomieszczenia tu się przemieszczają. Zapytaj o to mamę, chętnie poopowiada.
Leeenny, czy ja dobrze zrozumiałam z lakonicznego listu Janet, że... nasza siostra ma narzeczonego? Lenny?!
Hej, ucałuj ode mnie mamę i Janet. No i jeszcze – czy tata będzie w domu na Święta?
trzecia klasa jest świetna. Wybieramy dodatkowe zajęcia, ja mam opiekę nad magicznymi stworzeniami i starożytne runy. Więcej o tych lekcjach w następnym liście, dobra?
Wiesz, teraz dopiero dowiaduję się, jaki był udział „naszych” w toczącej się w kraju bitwie. (Chociaż myślę, że mama też wszystko wie, pewnie dociera już do niej prenumerata Proroka.) Lenny, po Hogwarcie chodzi w tym roku zdecydowanie więcej duchów niż kiedykolwiek. Uczniowie są bladzi, mają podkrążone oczy i wiecznie rozbiegany wzrok. Pewnie niejedni ich bliscy też są na froncie. Wojna to coś strasznego.
Pokój Gryfonów nawiedziło w tym roku tornado w postaci dwóch pierwszorocznych – to bliźnięta, brat z siostrą. Trochę jak my: wszędzie ich pełno, świata poza sobą nie widzą, nigdzie nie łażą osobną i na pewno gotowi pójść za sobą w ogień. Kiedy widzę ich w pobliżu, zwiewam. Kłopoty wloką się za nimi wszędzie. (Tęskno mi do naszych wspólnych, beztroskich zabaw, Lenny.)
A chwaliłam Ci się w ogóle, że jestem w domowej drużynie quidditcha (to ten sport od mioteł)? „Stoję” na bramce! Właściwie to na bramkach. Póki co rezerwa, ale nie mów mamie, jasne? Znowu by panikowała.
Wczoraj przypadkiem znalazłam klasę, w której było mnóstwo instrumentów muzycznych. Siadłam przy fortepianie, a kiedy wybrzmiały zagrane przeze mnie pierwsze takty Sonaty Księżycowej, wszystkie pozostałe instrumenty dołączyły się. Występowałam z orkiestrą, Lenny! Nie szkodzi, że za publikę robiły mury Hogwartu i zabłąkana gdzieś w kącie mysz. Niestety następnym razem pewnie nie znajdę już tej klasy. No, chyba że przypadkiem. Pomieszczenia tu się przemieszczają. Zapytaj o to mamę, chętnie poopowiada.
Leeenny, czy ja dobrze zrozumiałam z lakonicznego listu Janet, że... nasza siostra ma narzeczonego? Lenny?!
Hej, ucałuj ode mnie mamę i Janet. No i jeszcze – czy tata będzie w domu na Święta?
7.
- Na tym właśnie polega moja praca, Berta. To znaczy – jeśli chodzi o podobne przypadki. - Robert Jones wzdycha, wciąż trochę zły na siebie, że przystał na prośby córki. Teraz nastolatka towarzyszy mu w szpitalu, gdzie leżą poważnie ranni żołnierze niemogący wrócić na front.
Berta kiwa w zamyśleniu głową, po czym posyła mu jasny i pogodny uśmiech, takim samym obdarzając oddychającego płytko (ale stabilnie) pacjenta. Robert jest pod wrażeniem córki – nie każda piętnastolatka chce z własnej woli przyglądać się opatrywaniu tak przykro wyglądających zranień. No cóż. Nie bez powodu moja Berta jest, no... tą... Grafonką, myśli lekarz.
- Dzięki, tato – mówi później dziewczyna, gdy siedzą wieczorem w ciemnej kuchni, pijąc lemoniadę. Robert kątem oka obserwuje profil dziewczyny i dostrzega w jej twarzyczce coś z siebie i z żony, a poza tym – dużo w niej Berty: to dzielna, uparta osóbka, jednocześnie obdarzona świętą cierpliwością, taktem i empatią.
- Nie ma sprawy, Berta.
Roberta
8.
Po lecie spędzonym w domu, ojciec Roberty wraca na front. Jest 1942 rok. W maju 1943 roku przychodzi ostatni list. Kiedy wojna się kończy, po lekarzu nie ma śladu. Robert nigdy nie wraca do domu.
9.
Na początku 1942 roku do wojska zaciąga się osiemnastoletni Lenny. Roberta czuje, że traci grunt pod nogami. Mijają miesiące. Jej ojciec i brat są gdzieś daleko, grając w ryzykowną, niesprawiedliwą grę z samą Śmiercią.
Gdyby nie to, że od jakiegoś czasu ma sprecyzowane plany co do przyszłości i chce osiągnąć wyznaczony sobie cel... Roberta nie wie, jak przeżyłaby w Hogwarcie. Skupia się na nauce, marzy jej się aurorat. Na roku należy do grona tych bardzo dobrych z OPCMu, z zaklęciami też nie jest najgorzej. Eliksiry przemęczy. Musi się dostać – to nie tylko kwestia ambicji, to – wydaje jej się – jedyna możliwa droga. Jak inaczej wyładować te pokłady energii, które w niej drzemią? Jak inaczej się zachować, kiedy ojciec i brat także walczą? Roberta musi robić... coś. A konkretnie to właśnie. Zostać aurorem.
Tylko czasami, gdy nie ma już sił na powtarzanie materiału, wychodzi na szkolny dziedziniec i długo patrzy w niebo. Lenny, braciszku, Lenny, braciszku – szept-modlitwa. Szepty-modlitwy przypominają jej o goryczy, jaką niesie ze sobą życie.
10.
W 1945 roku Roberta... tonie.
Nadchodzi marzec. Siedzi na fotelu w pokoju wspólnym, przeglądając notatki do egzaminów. Nagle wszystko dzieje się szybko. Opiekun domu prosi ją do dyrektorskiego gabinetu. Stamtąd już po chwili za pomocą Fiuu przenosi się do domu. Po wyjściu z kominka wychodzi z saloniku, w przedpokoju zastaje męża Janet (na chwilę spojrzeniem zahacza o drewnianą nogę) z dzieciątkiem na rękach. Kiedy indziej wzięłaby niemowlę w ramiona i tuliła, ale... Idzie do kuchni. One siedzą przy stole. Zaciśnięte usta Janet i ręce złożone sztywno na podołku, nieobecne spojrzenie. Łzy spływające po policzkach matki i wyraz jej twarzy.
O Boże, Roberta już wie. Opiera się o framugę kuchennych drzwi i nagle nie potrafi nabrać powietrza w płuca, niemal się dusi. Nie muszą nic mówić: widzi to w ich oczach. O Boże, Lenny, nie on, nie on.
Nie on, powtarza jak mantrę, gdy miesiąc później klęka przy grobie, gdzie pod warstwami ziemi i piachu nie ma ciała jej brata. Palcem wodzi po wygrawerowanych na płycie literach:
LEONARD JONES
17.06.1924 – 12.03.1945
Absterget Deus omnem lacrimam ab oculis
17.06.1924 – 12.03.1945
Absterget Deus omnem lacrimam ab oculis
11.
Motywowana gniewem i rozpaczą, chcąc zapomnieć o własnej bezradności w obliczu zaistniałej sytuacji, Roberta rzuca się w wir nauki. Zdaje owutemy na tyle dobrze, by móc podjąć kurs aurorski. Nie decyduje się jednak na ten krok. Żal, jaki czuje po stracie brata, przeradza się szybko w uczucie bliskie nienawiści. Zżera ją ono od środka, bo sama nie wie, czego lub kogo tak naprawdę nienawidzi. Mugolskiej wojny? Nieznanych jej żołnierzy, którzy strzelali do Lenny'ego? Czy wreszcie - samej siebie? Bo pozwoliła mu tam pójść i zginąć, bo nie potrafiła go ocalić. Wie, że podobne myślenie nie ma sensu, ale przestaje pomału nad sobą panować.
Stan psychiczny Roberty się pogarsza. Za radą mamy decyduje się na skorzystanie z pomocy psychologa. Przez następne dwa lata uczy się żyć na nowo. Dzięki fachowej pomocy terapeuty i wsparciu przyjaciół kroczek po kroczku wraca do stabilności umysłowej. Wciąż odczuwa ból, teraz jednak nie przysłania jej on zdolności trzeźwego myślenia.
Rozpoczyna wreszcie wymarzone szkolenie i po jego ukończeniu w 1950 roku zostaje aurorem.
To staje się w któryś z kolei poniedziałek. Starszy auror opowiada anegdotę z czasów, gdy zaczynał robotę. Roztrzepany konsultant z Komitetu Łagodzenia Mugoli wylewa na siebie kubek gorącej herbaty. Poranna krzątanina, przyjazny hałas. Ktoś woła za nią, używając zdrobnienia jej imienia: Bobbi, a ona odwraca głowę w tamtą stronę i pokazuje temu komuś język. Jej serce nie przypomina już palącej rany sprzed paru lat. Nie ma już tam krzyku, nie ma ognia – jest tylko popiół, myśli. Uświadamia sobie, że brak jej ochoty, by ratować świat, ratować cokolwiek, a przecież... coś bardzo niepokojącego wisi w powietrzu, wszyscy to czują. Tymczasem w niej dawna desperacja ustępuje miejsca pragnieniu zmiany. Nie chce dłużej pracować w atmosferze ciągłej obawy o los kolegów wysyłanych na akcję i... chyba po prostu potrzebuje papierkowej roboty. Więc, chociaż nie bez żalu, postanawia pożegnać się z auroratem. Zgłasza swoją kandydaturę w Departamencie Transportu Magicznego. Zostaje przyjęta, a po odbyciu trzyletniego stażu dostaje posadę w Biurze Głównym Sieci Fiuu, gdzie zajmuje się koordynowaniem przyłączeń nowych kominków i pilnuje, by Sieć nie uległa przeciążeniu.
Niedawno czarodziej z ich Biura przeniósł się do Urzędu Świstoklików, a że nie ma na razie chętnych na wolne miejsce, Roberta przejęła jego obowiązki. Kontroluje teraz przyłączanie kominków w ramach interwencji kryzysowych, gdy konieczny jest transport małych dzieci lub osób chorych czy poszkodowanych. Jest umiarkowanie zabiegana, a to tylko dlatego, że nie wysypia się i pije kawę tak mocną, że aż pachnącą siarką. Można ją spotkać w siedzibie Biura czy gdzieś indziej na piętrze Departamentu, ale i nierzadko biega po całym Ministerstwie, organizując specjalne połączenia kominkowe z przeróżnymi instytucjami. Prawdę mówiąc, jest zadowolona. Czuje, że jej życie powoli nabiera znamion stabilizacji. Ostatnio nawet kupiła na pchlim targu stare pianino do swojego małego mieszkanka i wróciła do grania. Aktualnie planuje zdobyć najnowsze wydanie Quidditcha przez wieki i namówić mieszkającego z nią od tygodnia kota (czarny dachowiec, którego przezwała Papierek) na kąpiel.
Patronus: Kiedyś patronusem Roberty była żmija – już jako dziecko przejawiała niepokojącą fascynację tymi stworzeniami. Gdy pierwszy raz zobaczyła swojego patronusa, zaczęła chichotać jak mała dziewczynka. W myślach nazwała żmiję Federico.
Po śmierci Lenny'ego patronus Roberty przybrał formę wrony. Dlaczego? Zawsze jest ich pełno na cmentarzu.
Przywołując patronusa, przypomina sobie, jak razem z bratem wygrywają mecz podwórkowej piłki nożnej z sąsiadami.
Po śmierci Lenny'ego patronus Roberty przybrał formę wrony. Dlaczego? Zawsze jest ich pełno na cmentarzu.
Przywołując patronusa, przypomina sobie, jak razem z bratem wygrywają mecz podwórkowej piłki nożnej z sąsiadami.
6 | |
3 | |
10 | |
1 | |
0 | |
0 | |
4 |
różdżka, kot, teleportacja, 9 pkt statystyk, Muffliato, przeszkolenie mugolskie
Ostatnio zmieniony przez Roberta Jones dnia 15.08.15 10:52, w całości zmieniany 2 razy
Gość
Gość
Witamy wśród Morsów
Twoja karta została zaakceptowana
Okrucieństwo mugolskich wojen miało także wpływ na czarodziejów. Życie nie oszczędzało Roberty - dało jej poznać smak rodzinnego szczęścia jako dorastającej czarownicy w domu prawie całkowicie mugolskim. A następnie wszystko to co kochała, zostało jej odebrane. Pomimo ukończonego kursu, zrezygnowała ze swojej kariery jako aurora. Jak sobie poradzi w Biurze Kontroli Sieci Fiuu? Czy to jest to co naprawdę kocha? A może uda jej się znaleźć alternatywę dla swoich szlachetnych działań, które porzuciła wraz z odejściem od aurorów?
Catalina Vane
Zawód : Koroner
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
Zbrodnia krwią zamyka drzwi. Po ich drugiej stronie znajduje się świat niewyobrażalny dla innych.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Roberta Jones
Szybka odpowiedź