Ławka w ogrodzie
AutorWiadomość
Ławka w ogrodzie
Niezadbany i porośnięty chwastami ogród, który czasy świetności ma już dawno za sobą. Niemal tuż obok fasady domu rosną krzewy agrestu, które dawno nie urodziły dobrego owocu. Gdzieniegdzie można znaleźć jeszcze pozostałości po drewnianej altanie, która niegdyś stała na samym środku zieleńca. Głębiej, pomiędzy wysokimi krzewami widać obrośniętą pokrzywami ławkę, z której odchodzi stara farba. Prowadzi do niej wąska, wydeptana jedną parą stóp ścieżka. Rośliny odsłaniają miejsce tylko dla jednej osoby, a tuż obok stoi beczka na której dnie widać kilka niedopałków skręconych papierosów.
20 października '57
Zgodnie z listowną zapowiedzią Wren pojawiła się u Rity wczesnym wieczorem dnia następnego; Runcorn z góry założyła dostępność Azjatki w wybranym przez siebie terminie i, na szczęście, uniknęła kolizji z wypełnionymi po brzegi kartkami kalendarza pomiędzy dwudziestym października. Nic nie stało zatem na przeszkodzie, by wybrać się w odwiedziny do znajomego domu ulokowanego w Borough of Enfield, nawet sam Merlin zdawał się im sprzyjać, w połowie dnia ukrócając okrutne ulewy, które zawisły nad Londynem. Na ulicach gdzieniegdzie wciąż zalegały świeże kałuże, ale czarownica omijała je zwinnie, tak jak ludzi wędrujących w sobie znanych kierunkach, w dumnych, czarodziejskich szatach, których nie należało już się wstydzić ani ukrywać. Wreszcie nastały lepsze czasy. Magiczna społeczność mogła porzucić całun tajemnicy i wyjść na ulice, pielęgnując swoje tradycje; to sprawiało, że w kącikach ust Chang mimowolnie gubił się pełen satysfakcji uśmiech gdy spoglądała na eleganckie tiary i różdżki w dłoniach, które jeszcze kilka chwil temu formowały parasolki przywołane zaklęciem.
U Rity zjawiła się nieco po godzinie siedemnastej. Przemierzyła wydeptaną ścieżkę prowadzącą do drzwi i niebawem dotarła do progu, pukając kilkakrotnie w ciemne drewno. Zanim opuściła własne mieszkanie, Azjatka rozważała przybycie z jakimś prezentem w ręku, może słoiczkiem żurawiny, ale ostatecznie jej egoizm przejął górę i na ganku połowy bliźniaka stanęła o pustych rękach. Żywność była zbyt drogocenna, by rozdawała ją na prawo i lewo, samej ledwo wiążąc ostatnio koniec z końcem. Nie chodziła głodna, oczywiście, co to, to nie, ale nawet przy powodzeniu jej interesu Wren nie mogła pozwolić sobie na zbyt wielkie zakupy na coraz bardziej opustoszałych targach Pokątnej. I pomyśleć, że mieli dopiero jesień. Co przyniesie zima?
- Witaj - odezwała się miękko, kiedy gospodyni otworzyła przed nią drzwi i pojawiła się w ich framudze. Na pierwszy rzut oka nie zmieniła się od czasu ich niedawnego spotkania, a to było ważną obserwacją. Niektórzy mieli tendencję do tracenia uszu czy rąk. - Nie jestem za wcześnie? Spotkanie z klientką skończyło się szybciej, niż się spodziewałam, na szczęście owocnie - wyjaśniła pokrótce. Panna Borgin nie potrzebowała przekonywania, od razu zakupując dwie fiolki oferowanej przez Azjatkę krwi; przyjemnie było czasem nie musieć strzępić języka na powtarzanie wyuczonych zapewnień. - Chcesz od razu przejść do ogrodu? - spytała, nie przechodząc jeszcze przez próg. Teoretycznie miały się przecież pojedynkować, a Wren szczerze wątpiła w to, że Rita ugości ją dwudaniową kolacją i deserem przy pysznie pachnącej herbatce.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Rozchyliłam drzwi naburmuszona, doskonale zdając sobie z tego sprawę, nawet nie patrzyłam w stronę kobiety, wczytana w książkę na szarym pergaminie. - Wchodź - powiedziałam tylko, otwierając szczerzej przejście i przesuwając się na bok, by wpuścić Wren głębiej do domu. - Masz - powiedziałam tylko krótko wskazując palcem na stół w jadalni, bo akurat kończyłam rozdział poradnika na temat zaklęć ofensywnych. Na stole stał talerz, a w nim leżał gotowany ryż, wraz z kawałkami brokuła w środku. - Jedz. Naprawdę myślałam, że na krwi wyciągasz więcej - powiedziałam jeszcze przewracając oczami i zabierając talerz, który przed przyjściem kobiety sama opróżniła, do zlewu. Odmówiłam jej w liście, to prawda, ale skoro i tak robiłam sobie cokolwiek do zjedzenia, mogłam ugotować trochę więcej. To nie z dobroci serca, może po prostu było mi żal partnera do pojedynków. Głodna będzie słabo czarować. Na parapecie usiadła nagle szara jak popiół sowa, którą doskonale znałam. Cholerny Irwin Greyback. Przecież dobrze wiedział, że skoczyłam pracę o 14, że całą noc użerałam się z uciekinierami z Wiltshire i to pod czujnym okiem jakiegoś dupka z Wizengamotu, a jedyne, o czym marzyłam po pracy to kąpiel, by zmyć z siebie ten brud i coś dla rozrywki. Kąpiel już zaliczyłam, ale rozrywka dopiero zakukała do moich drzwi. - Słuchaj Wren - zaczęłam, głosem bez większego wyrazu. - Bardzo mi przykro i tak dalej, bla bla bla, ale muszę wrócić do pracy - zanim ta zdążyła się rozgościć, zabrałam z krzesła leżącą tam skórzaną kurtkę i narzuciłam na grzbiet, włosy wiążąc w prosty kucyk z tyłu głowy. Nic więcej nie mówiłam, chowając jeszcze list do kieszeni, a z półki haczyka obok schodów zabierając klucz do domu. Kłódka nie była jedynym zabezpieczeniem, zdążyłam już nałożyć tam kilka pułapek, ale i tak przecież nie zostawiłabym otwartych na oścież drzwi. Jeszcze jacyś cyganie włamali, by się do środka zabierając mi wspomnienia. One liczyły się w tym domu, pozostałości po dobrych chwilach z matką. Będę musiała ją odwiedzić. - Nie poćwiczymy dzisiaj, ale nie wiem... Możesz lecieć ze mną, o ile wzięłaś miotłę i będziesz stać z tyłu, dopóki nie rozeznam się w sytuacji - zmrużyłam oczy przyglądając się dziewczynie. Gdyby było to typowe zlecenie od biura, to prędzej bym ją wyśmiała, niż pozwoliła się ze sobą zabrać, jednak chodziło o coś bardziej prywatnego, o wyświadczenie przysługi staremu znajomemu, który już nie raz ratował mi tyłek. Irwin nie był złym człowiekiem, miałam tylko wrażenie, że jest zabójczo głupi. - To co? - dopytałam jeszcze, chwytając za moją Kometę. Z Wren znałam się od Hogwartu, chociaż nie byłyśmy szczególnie blisko. Była za to dobrym partnerem do pojedynków i tak nam zostało, że biłyśmy się po dziś dzień. Czasem tylko wkurzała mnie swoją butnością, ale to właśnie przypominało mi czemu najbliższą jest mi Cassandra. Moje życie zawodowe, a moje życie przy niej diametralnie się zresztą różniło. Tu nie byłam do końca sobą, tu się ukrywałam. Zwykle wolałam działać sama, tak było wygodniej. Tu jednak przecież nie chodziło o sprawy Ministerstwa, a zwykłą przysługę. Ręka rękę myję, oko za oko, ząb za ząb, dość pieprzenia. - Idziesz czy nie?
lecę na most oszustów
lecę na most oszustów
21 grudnia 1957
Augustus z reguły był człowiekiem, który raczej nie marnował czasu. Minuty były zwykle wyliczone, tak samo jak to, ile ich poświęcał na dane czynności, których podejmował się na przestrzeni danego dnia. Czasem jednak potrafił się zasiedzieć, a Case Side 21 wydawało się miejscem, gdzie owa przypadłość dotykała go ostatnio najczęściej. Sam Rookwood nie był do końca pewien z czego to dokładnie wynikało, ale był natomiast przekonany, że czynność jaką było liczenie pęknięć, odprysków farby i wilgotnych zacieków na suficie panny Runcorn, było jedną z tych rzeczy.
Z wąskiego, twardego i niewygodnego materaca wyślizgnął się z samego rana, kiedy było jeszcze szarawo, a delikatna mgła unosiła się nad ulicami i ogrodami dalszych dzielnic Londynu. Zdawać by się mogło, że sceneria za brudnymi oknami była wręcz sielankowa, a przynajmniej przepełniona spokojem jeszcze bezludnego poranka. Ubierał się, ale bez pośpiechu, który mógłby negatywnie świadczyć o tym, jak bardzo szybko chciał opuścić nie tyle dom, co kobietę, która wciąż leżała w 'łóżku' przykryta kołdrą. Zegar jednak tykał, a jego smętny dźwięk powoli odmierzał sekundy zbliżające go do wyjścia i zamknięcia za sobą drzwi frontowych.
Wreszcie też obrania znalazły się na swoim miejscu, a sam Augustus zszedł cicho po schodach, po których Rita w dzieciństwie była spychana dla zabawy. Dla niego były tylko starym zbitkiem desek, które dodatkowo skrzypiały. Zabrał też ze sobą jej tytoń, by potem w czterech ścianach jej kuchni, zwinąć sobie na spokojnie paczkę papierosów. Przypomniał też sobie, że wczoraj zabrał ze sobą mały upominek, który teraz wydawał się tym bardziej na miejscu. Kiedy więc skończył, na kuchennym blacie zostawił słoiczek z powidłami śliwkowymi.
Mógł iść. Drzwi wyjściowe skrzypnęły tylko lekko, a Augustus opuścił podniszczony domek, udając się zaraz do domu. W rodowej posiadłości czekał na niego list przypominający o dzisiejszym zadaniu, a także eliksiry, które parę dni temu otrzymał. Zażył marynowaną narośl ze szczuroszczeta, a potem nie zostało mu już nic innego, jak ruszyć wyznaczone przez Rosiera miejsce.
siup tutaj
Augustus Rookwood
Zawód : Poszukiwacz Śmierci, badacz, naukowiec, numerolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Quiet, crawl to the in-between
Silent, secretive feeling
Of fearsome hatred that reaches the skies
Silent, secretive feeling
Of fearsome hatred that reaches the skies
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ławka w ogrodzie
Szybka odpowiedź