Oliver Summers
AutorWiadomość
is at the same time an excellent reason to die
Wartość żywotności postaci: 172
żywotność | zabronione | kara | wartość |
81-90% | brak | -5 | 139 - 154 |
71-80% | brak | -10 | 122 - 138 |
61-70% | brak | -15 | 104 - 121 |
51-60% | potężne ciosy w walce wręcz | -20 | 87 - 103 |
41-50% | silne ciosy w walce wręcz | -30 | 70 - 86 |
31-40% | kontratak, blokowanie ciosów w walce wręcz | -40 | 53 - 69 |
21-30% | uniki, legilimencja, zaklęcia z ST > 90 | -50 | 36 - 52 |
≤ 20% | teleportacja (nawet po ustaniu zagrożenia), oklumencja, metamorfomagia, animagia, odskoki w walce wręcz | -60 | ≤ 35 |
10 PŻ | Postać odczuwa skrajne wycieńczenie i musi natychmiast otrzymać pomoc uzdrowiciela, inaczej wkrótce będzie nieprzytomna (3 tury). | -70 | 1 - 10 |
0 | Utrata przytomności |
- żywotność bez szaty:
Żywotność (postać ludzka)
Wartość żywotności postaci: 145żywotność zabronione kara wartość 81-90% brak -5 117 - 130 71-80% brak -10 102 - 116 61-70% brak -15 88 - 101 51-60% potężne ciosy w walce wręcz -20 73 - 87 41-50% silne ciosy w walce wręcz -30 59 - 72 31-40% kontratak, blokowanie ciosów w walce wręcz -40 44 - 58 21-30% uniki, legilimencja, zaklęcia z ST > 90 -50 30 - 43 ≤ 20% teleportacja (nawet po ustaniu zagrożenia), oklumencja, metamorfomagia, animagia, odskoki w walce wręcz -60 ≤ 29 10 PŻ Postać odczuwa skrajne wycieńczenie i musi natychmiast otrzymać pomoc uzdrowiciela, inaczej wkrótce będzie nieprzytomna (3 tury). -70 1 - 10 0 Utrata przytomności
Wartość żywotności postaci: 295
żywotność | zabronione | kara | wartość |
81-90% | brak | -5 | 238 - 265 |
71-80% | brak | -10 | 209 - 237 |
61-70% | brak | -15 | 179 - 208 |
51-60% | potężne ciosy w walce wręcz | -20 | 150 - 178 |
41-50% | silne ciosy w walce wręcz | -30 | 120 - 149 |
31-40% | kontratak, blokowanie ciosów w walce wręcz | -40 | 91 - 119 |
21-30% | uniki, legilimencja, zaklęcia z ST > 90 | -50 | 61 - 90 |
≤ 20% | teleportacja (nawet po ustaniu zagrożenia), oklumencja, metamorfomagia, animagia, odskoki w walce wręcz | -60 | ≤ 60 |
10 PŻ | Postać odczuwa skrajne wycieńczenie i musi natychmiast otrzymać pomoc uzdrowiciela, inaczej wkrótce będzie nieprzytomna (3 tury). | -70 | 1 - 10 |
0 | Utrata przytomności |
- lista:
- Zaczarowana parasolkaBędąca efektem złapania Zaczarowanego Mikołaja w trakcie Wigilii Wigilii 1957 w Warsztacie, parasolka ma uchwyt stylizowany na cukrową laskę. Jej magiczne właściwości objawiają się dopiero wtedy, gdy Castor chce ochronić przed deszczem więcej niż jedną osobę — parasolka rozszerza się bowiem tak, by objąć nią wszystkie osoby, którym właściciel chce udostępnić schronienie.ZegarekPodarowany przez Volansa zegarek na rękę jest szczególnym prezentem. Poza wskazywaniem godziny ukazuje właścicielowi także obecną fazę księżyca. Bardzo użyteczny przy warzelnictwie eliksirów oraz alchemii w ogóle, czasami przypomina jednak Castorowi o ciążącym na nim przekleństwie. Mimo to Castor dba o zegarek najlepiej, jak tylko potrafi.
▲ Tablica
Ostatnio zmieniony przez Oliver Summers dnia 04.09.24 21:12, w całości zmieniany 39 razy
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
XI 1951 | Finella MacFusty & Castor Sprout | Pokój wspólny Puchonów
Jak bardzo nie chciał się spóźnić.
Wszystkie komórki jego ciała postanowiły przypomnieć mu zgodnie, że ten dzień nie mógł należeć do dni zwykłych; stał bowiem w obowiązku spełnienia raz danej obietnicy, którą swoją drogą złożył bardzo ochoczo i ofiarnie. Nie mógł bowiem przejść obojętnie wobec zgarbionej nieco sylwetki młodziutkiej puchonki, która ślęcząc nad zapisanymi pergaminami do późnej pory, przykładała się chyba tylko i wyłącznie do przyszłego nadwyrężenia wzroku. Na samą myśl odruchowo podniósł palec wskazujący ku górze, by zetknąć go z mostkiem okularów. Płynny ruch wsunął je wyżej nosa, na odpowiedni poziom, bo zdarzały się chwilę, gdy nie zauważał nawet — objęty natłokiem obowiązków prefekta naczelnego — że okrągłe oprawki zsuwały się wraz ze szkłami coraz to bardziej, finalnie lądując na samym czubku jego nosa. Ale to przecież nie wszystko; nie mógł przejść obojętnie i w istocie nie przeszedł. Usiadł najpierw, zupełnie niezauważony na fotelu po jej prawej stronie, przyglądając się dziewczynie z nieukrywanym zaciekawieniem, w szczególności co do tego, jak szybko zorientuje się, że nie jest sama. Po kwadransie spędzonym na wyczekiwaniu westchnął nieco głośniej, niż zazwyczaj, po czym stuknął kilkukrotnie w ramię dziewczęcia opuszkami własnych palców, chcąc skupić na sobie jej uwagę. Już późno, mówił wtedy, głosem miękkim i ciepłym, w akompaniamencie trzaskającego w kominku ognia. O tej porze nie idzie się już niczego nauczyć. Leć do łazienki i pod kołdrę, a przed kolejną lekcją z zielarstwa pokażę ci, czym różni się skacząca bulwa od figi abisyńskiej, dobrze?
Wszystkie komórki jego ciała postanowiły przypomnieć mu zgodnie, że ten dzień nie mógł należeć do dni zwykłych; stał bowiem w obowiązku spełnienia raz danej obietnicy, którą swoją drogą złożył bardzo ochoczo i ofiarnie. Nie mógł bowiem przejść obojętnie wobec zgarbionej nieco sylwetki młodziutkiej puchonki, która ślęcząc nad zapisanymi pergaminami do późnej pory, przykładała się chyba tylko i wyłącznie do przyszłego nadwyrężenia wzroku. Na samą myśl odruchowo podniósł palec wskazujący ku górze, by zetknąć go z mostkiem okularów. Płynny ruch wsunął je wyżej nosa, na odpowiedni poziom, bo zdarzały się chwilę, gdy nie zauważał nawet — objęty natłokiem obowiązków prefekta naczelnego — że okrągłe oprawki zsuwały się wraz ze szkłami coraz to bardziej, finalnie lądując na samym czubku jego nosa. Ale to przecież nie wszystko; nie mógł przejść obojętnie i w istocie nie przeszedł. Usiadł najpierw, zupełnie niezauważony na fotelu po jej prawej stronie, przyglądając się dziewczynie z nieukrywanym zaciekawieniem, w szczególności co do tego, jak szybko zorientuje się, że nie jest sama. Po kwadransie spędzonym na wyczekiwaniu westchnął nieco głośniej, niż zazwyczaj, po czym stuknął kilkukrotnie w ramię dziewczęcia opuszkami własnych palców, chcąc skupić na sobie jej uwagę. Już późno, mówił wtedy, głosem miękkim i ciepłym, w akompaniamencie trzaskającego w kominku ognia. O tej porze nie idzie się już niczego nauczyć. Leć do łazienki i pod kołdrę, a przed kolejną lekcją z zielarstwa pokażę ci, czym różni się skacząca bulwa od figi abisyńskiej, dobrze?
IV 1956 | Michael Tonks & Castor Sprout | Stadion Quidditcha
Kurs szedł całkiem składnie. Tylko dwa miesiące pozostały do końcowych egzaminów; do ostatniego papierka, który potwierdzi wszem wobec, że Castor Sprout był na tyle zdolny, by zostać dyplomowanym alchemikiem! Żadnym domorosłym twórcom bez dowodu na posiadaną wiedzę. Prawdziwym, wykształconym przez Św. Munga specjalistą od mikstur wszelakich. Czy też nie o tym marzył od czasu, gdy miał piętnaście lat i stwierdził, że grzechem byłoby zaprzepaszczenie szans, jakie dawało mu obycie się z roślinami od wczesnego dzieciństwa. Jego rodzina była właścicielami apteki na Pokątnej, spoglądał na to miejsce często, całkiem radośnie, zupełnie pewny, że kiedyś i jemu przyjdzie stanąć za kontuarem, zagadywać klientów i doradzać im w wyborze najlepszego specyfiku. Zbierać będzie zamówienia, spisywać je małym ołówkiem na małej kartce, a potem odda się zupełnie pracy, do ciemnej nocy ślęcząc nad kociołkiem, by osiągnąć jak najlepszy rezultat.
4 X | Castor | Poczekalnia
Rejestracja różdżki w dzisiejszych czasach okazała się być smutną koniecznością. Castor najchętniej nie wyjeżdżałby z Doliny, lecz zmartwione spojrzenie matki i niema prośba ojca wystarczyły, by szarpnąć delikatnymi strunami sumienia. Jeżeli Aurora czuła potrzebę wyprawy do Londynu — a co za tym idzie także rejestracji różdżki — kim byłby, nie zapewniając jej odpowiedniej opieki i swoistej obstawy?
Nawet kosztem swego komfortu psychicznego.
Nawet kosztem swego komfortu psychicznego.
15 X | Livia Abbott | Salon | Z
Możliwość odwiedzenia Dunster Castle okazała się być dla Castora zupełnym zaskoczeniem. Nie spodziewał się bowiem, że podszepty o jego umiejętnościach dotrą aż tutaj, do samych uszu lady Livii Abbott. Szczerze powiedziawszy, gdy tylko Irys dostarczył mu list podpisany szlachecką ręką, nie mógł wyzbyć się wrażenia, że był to swego rodzaju żart, psikus wymierzony w jego osobę. Jakże bowiem ludzie pokroju panów i pań Somerset mogli zainteresować się akurat jego osobą? Czyżby talizmany, które w domowym zaciszu tworzył od przeszło miesiąca, zdążyły zyskać aż taki rozgłos? Z drugiej strony oparcie dzisiejszej wizyty na nauce astronomii przede wszystkim wydawało się być idealną okazją do pokazania rodziny Sprout w jak najlepszym świetle.
31 X | Thomas | Grób Caleba Macnaira | Z
Nagłe pojawienie się na Wrzosowisku nikogo innego jak Thomasa Doe we własnej osobie szybko przypomniało Castorowi, jak silna jest pamięć emocjonalna. Choć cieszył się z nagłego odnalezienia dawnego kolegi w progach własnego domu, tylko przez ułamek sekundy układając w głowie kolejną prośbę do siostry, by ze względu na wojenną zawieruchę nie przyprowadzała — w miarę możliwości — do ich domu każdej napotkanej znajdy, o tyle dał się ograć, tak jak dawał się ogrywać przez cały swój pobyt w Hogwarcie, ulegając całkiem prędko przyjaznym motywom siostry i urokowi osobistemu byłego już Gryfona.
31 X | Thomas | Spiżarnia | Z
Nagłe pojawienie się na Wrzosowisku nikogo innego jak Thomasa Doe we własnej osobie szybko przypomniało Castorowi, jak silna jest pamięć emocjonalna. Choć cieszył się z nagłego odnalezienia dawnego kolegi w progach własnego domu, tylko przez ułamek sekundy układając w głowie kolejną prośbę do siostry, by ze względu na wojenną zawieruchę nie przyprowadzała — w miarę możliwości — do ich domu każdej napotkanej znajdy, o tyle dał się ograć, tak jak dawał się ogrywać przez cały swój pobyt w Hogwarcie, ulegając całkiem prędko przyjaznym motywom siostry i urokowi osobistemu byłego już Gryfona.
4 XI | Michael | Stara szopa | Z
Nie lubił jesieni. Jesień pachniała wilgocią, wciskała się podstępnie w każdą szczelinę powstałą między ubraniem a skórą. Jesień była czasem przygotowania się na śmierć. I choć od maleńkości obserwował krąg życia, zdążył przyzwyczaić się do myśli, że wszystko ma swój początek i koniec, konieczność obserwowania tego ostatniego nigdy nie była dla niego przyjemna. Wczesną, wrześniową jesień mógł obserwować z mniejszą niechęcią. Wciąż była bowiem kolorowa, iskrzyła się w barwach ciepłych, bliskich jego sercu. Jesienią przypadał także ostatni czas zbiorów, co oznaczało, że prawdziwy odpoczynek nadchodził dopiero zimą.
7 XI | Michael | Ścieżka w lesie | Z
Świat wirował.
Wirował od kilku dni, lecz Castorowi całkiem dobrze szła sztuka spychania myśli poza granice świadomości. Dni spędzał zamknięty w szopie od rana do nocy, zgarbiony nad roboczym blatem do tego stopnia, że przeciążenia odpokutowywał wieczorem w łóżku, gdy nie mógł znaleźć pozycji, w której całe ciało mogłoby odpocząć i nie dawać o sobie znać. W przedpełniowym szaleństwie stworzył kilka prototypów następnych talizmanów, przypominając sobie, że przecież obiecał ich stworzenie kilku osobom, znanym i bliskim, których zawiedzenie nie pojawiało się nawet jako jedna z dostępnych opcji.
Wirował od kilku dni, lecz Castorowi całkiem dobrze szła sztuka spychania myśli poza granice świadomości. Dni spędzał zamknięty w szopie od rana do nocy, zgarbiony nad roboczym blatem do tego stopnia, że przeciążenia odpokutowywał wieczorem w łóżku, gdy nie mógł znaleźć pozycji, w której całe ciało mogłoby odpocząć i nie dawać o sobie znać. W przedpełniowym szaleństwie stworzył kilka prototypów następnych talizmanów, przypominając sobie, że przecież obiecał ich stworzenie kilku osobom, znanym i bliskim, których zawiedzenie nie pojawiało się nawet jako jedna z dostępnych opcji.
8 XI | Justine | Korytarz na piętrze | Z
Był zmęczony. Piekielnie, cholernie zmęczony.
Nie do końca pamiętał, jak w ogóle znalazł się we Wrzosowej Przystani. Wiedział tylko, że wcześniej ustalili z Michaelem, że nie wrócą na odpoczynek do Wrzosowiska, choćby niebo miało runąć. Nie ważne, co mogłoby się im przydarzyć, gdy srebrzysta tarcza spoglądała w wilcze pyski. Dopiero dzięki towarzystwu starszego wilkołaka Castor w pełni zrozumiał zagrożenie, które im groziło. Do tej pory działalność brygady była tylko ciekawostką, kolejnym zawodem dostępnym dla czarodziejów. Nie myślał o tym, jak faktycznie wyglądały szczegóły podobnych akcji, że brygadziści nader często przekraczają granice, nie widzą człowieka, czarodzieja skrytego za wilczą świadomością. Często przerażonego, a mimo wszystko starającego się zrobić jak najwięcej, by zabezpieczyć swe otoczenie przed skutkami klątwy.
12 XI | Castor | Salon
Choć wujek wskazywał w liście, że nie musi się spieszyć, pakunek, który złożył w dłonie Sprouta za pośrednictwem Einsteina musiał ciążyć wytwórcy talizmanów na sumieniu, dopóki nie zabierze się do pracy. Wciąż odchorowując dopiero—co—przebytą pełnię, wodził spojrzeniem za zamkniętymi drzwiami szopy, w której to zazwyczaj zajmował się podobnymi sprawkami. Obawiał się jednak, że panujące wewnątrz zimno nie podziała na niego dobrze w połączeniu z pełniowym zaziębieniem.
14 XI | Åsbjørn | Pracownia w szopie
Nie było drugiego takiego języka — czy to w świecie czarodziejów, czy mugoli — który mógł ukochać bardziej; który łączył często mocniej, niż więzy krwi, niż szeptane czule półsłówka. Nauka bowiem nie była tylko celem, była też drogą. Drogą, którą szaleńcy obierali mniej lub bardziej świadomie, bowiem zdarzało się, że to ona wybierała ich. Była to cierpliwa kochanka, wyczekująca nawet najmniejszych starań, gdy chciano do niej powrócić, bo rozkapryszenie zostawiała tylko tym, którzy spalili cały zapas swego zapału. Dbać trzeba było nie tylko więc o chłonność umysłu, czy szerokość horyzontów, a jeszcze o regularne dokładanie drzewiny do scjentystycznego entuzjazmu. Iskra przechodziła w płomień, płomień w pożar, a żeby stało się nowe, należało zniszczyć stare.
16 XI | William | Szmaragdowy staw | Z
Pomyślałby kto, że Sprout wreszcie przestał stawać okoniem przeciw wszelkim zmianom, które wpadały do jego życia niczym kamyki dorzucane codziennie do ogródka przez złośliwego sąsiada. I pomyliłby się ów ktoś, choć sam Castor starał się jak mógł wychodzić ze swej strefy komfortu. Powoli, metodycznie, bez powielania błędów sprzed kilku lat, gdy rzucił się w wir stołecznych wydarzeń bez żadnego przygotowania.
Dziś padło na Oazę. Miejsce, w którym zjawił się po raz pierwszy, z misją do wykonania i ciążącym na nim poczuciu obowiązku, by zrobić to jak najlepiej potrafił. Bowiem i cel był szczytny, i osoba, która poprosiła go o pomoc nieposzlakowanej opinii. Gdy dowiedział się, że w całym tym planie najważniejsze są dzieci, po prostu nie mógł odmówić. Nie, żeby miał w zwyczaju odmawiać. Nie on, Sprout z sercem na dłoni i regularnie wykorzystywanymi niedoborami asertywności.
19 XI | Aurora | Sypialnia Castora | Z
Każda kolejna lordowska wizyta była kolejnym kamyczkiem wrzucanym do Castorowego ogródka. Pukającym w okno jego sypialni, podobnie do deszczu, którego symfonia stanowiła dziś idealną towarzyszkę zaśnięcia. Miarowe dudnienie kropel, gdy tylko się na nim skupił, ułatwiało unormowanie oddechu, pozwalało ciężkim powiekom wreszcie spocząć, długim rzęsom połaskotać wciąż tracące na pucułowatości poliki.
20 XI | Nora | Arena Carringtonów
Londyn.
Cholerny Londyn.
Nigdy nie lubił tego miejsca. Może przez pierwszy miesiąc kursu alchemicznego był nim zachwycony — duże miejsce, dużo ludzi, absolutnie dużo mugoli wraz z ich przerażającymi wynalazkami, dużo nowych perspektyw, wiedza, wiedza, masa wiedzy, ona przecież płynęła przez to miasto, podobnie energii czarodziejskiej, strumieniem szerszym i bardziej rwącym od Tamizy! Pierwszy miesiąc prędko prześlizgnął się przez palce, zachwyt, podobny do pyłu po wyburzeniu budynku opadł, jego resztki osadziły się w miodowych lokach, na kołnierzu białej koszuli, ramionach beżowego płaszcza, wcisnął się w nos, zakręcił w nim porządnie i zmusił do kichnięcia tak dużego, że kolejne miesiące poświęcił Sprout na doprowadzanie się do porządku i pozbywanie wszystkich jego resztek.
Cholerny Londyn.
Nigdy nie lubił tego miejsca. Może przez pierwszy miesiąc kursu alchemicznego był nim zachwycony — duże miejsce, dużo ludzi, absolutnie dużo mugoli wraz z ich przerażającymi wynalazkami, dużo nowych perspektyw, wiedza, wiedza, masa wiedzy, ona przecież płynęła przez to miasto, podobnie energii czarodziejskiej, strumieniem szerszym i bardziej rwącym od Tamizy! Pierwszy miesiąc prędko prześlizgnął się przez palce, zachwyt, podobny do pyłu po wyburzeniu budynku opadł, jego resztki osadziły się w miodowych lokach, na kołnierzu białej koszuli, ramionach beżowego płaszcza, wcisnął się w nos, zakręcił w nim porządnie i zmusił do kichnięcia tak dużego, że kolejne miesiące poświęcił Sprout na doprowadzanie się do porządku i pozbywanie wszystkich jego resztek.
21 XI | Finley | Alejka nad brzegiem rzeki | Z
Dzień wreszcie nadszedł. Ten dzień, do którego prowadziły wszystkie sekundy chylącemu się ku końcowi miesiąca.
Zjawił się w Londynie wczoraj, miał zostać do jutra. Pośrodku trzydniowego wypadu stała ona.
Nieznajoma. Blondynka. Szkotka. O nieco topornym humorze i nogach rwących się do tańca, który miał zaprzeć mu dech w piersiach. Młodsza od niego. Piękna, dodał jeszcze później Thomas, w odpowiedzi na Sproutowe wątpliwości. Choć w ich rozmowie, a później w listach padały konkrety, ich natura była tak specyficzna, że mogła znaczyć zarówno wszystko, jak i nic. Castor nie miał zazwyczaj problemu z wyobraźnią, w szczególności przestrzenną, potrafił przecież wyobrazić sobie, jak wygląda dana osoba na podstawie przynajmniej kilku cech.
Zjawił się w Londynie wczoraj, miał zostać do jutra. Pośrodku trzydniowego wypadu stała ona.
Nieznajoma. Blondynka. Szkotka. O nieco topornym humorze i nogach rwących się do tańca, który miał zaprzeć mu dech w piersiach. Młodsza od niego. Piękna, dodał jeszcze później Thomas, w odpowiedzi na Sproutowe wątpliwości. Choć w ich rozmowie, a później w listach padały konkrety, ich natura była tak specyficzna, że mogła znaczyć zarówno wszystko, jak i nic. Castor nie miał zazwyczaj problemu z wyobraźnią, w szczególności przestrzenną, potrafił przecież wyobrazić sobie, jak wygląda dana osoba na podstawie przynajmniej kilku cech.
22 XI | Perseus | Herbaciarnia | Z
Jedno musiał mu oddać.
Dobrze wybierał miejsca przyszłych konfrontacji.
Choć ciężko było w ogóle uznać ich spotkanie za konfrontację, przynajmniej ze strony Castora. Pragnął w końcu jedynie porozmawiać. Wytłumaczyć swe wątpliwości w sposób jak najbardziej klarowny, a jednocześnie na tyle dosadny, by nawet bogaty lord przypomniał sobie, że są granice, których nie należy przekraczać. Już pal licho granice Somerset, jego kochanego Somerset... W grę wchodziła reputacja jego siostry, jej serce, spokój i kolejne litry łez gotowych do przelania. Po prostu musiał załatwić to prędzej niż później.
Dobrze wybierał miejsca przyszłych konfrontacji.
Choć ciężko było w ogóle uznać ich spotkanie za konfrontację, przynajmniej ze strony Castora. Pragnął w końcu jedynie porozmawiać. Wytłumaczyć swe wątpliwości w sposób jak najbardziej klarowny, a jednocześnie na tyle dosadny, by nawet bogaty lord przypomniał sobie, że są granice, których nie należy przekraczać. Już pal licho granice Somerset, jego kochanego Somerset... W grę wchodziła reputacja jego siostry, jej serce, spokój i kolejne litry łez gotowych do przelania. Po prostu musiał załatwić to prędzej niż później.
1 XII | Isabella | Pracownia eliksirów | Z
Dzisiejszy dzień od samego początku jawił się wyjątkowo. Jakże bowiem inaczej określić mógł Castor odwiedziny nikogo innego jak panny Isabelli w skromnych progach Wrzosowiska? Zgoda na wspólne spędzenie czasu została przez Castora przyjęta z olbrzymią wręcz dumą — znali się od wielu lat, ziarno ich znajomości padło na wyjątkowo żyzny grunt szkolnej szklarni, zaś dwoje uzdolnionych alchemików (Sprout nie miał trudności w uznaniu talentów alchemicznych złotowłosej, uważał nawet, że w jego powinności jako kolegi po fachu było odpowiednie do okazji zachęcanie do dalszych eksperymentów) dało radę uchronić plon od zadeptania pod ciężkim butem braku czasu, wzajemnych niesnasek czy jakichkolwiek innych przykrości, o które nie śmiał oskarżać damy, czyniąc zatem wszystko w swej mocy, by zapobiec takowym ze swojej strony.
2 XII | Michael | Miasto Lancaster | Z
— Mike, ty naprawdę we mnie nie wierzysz.
Oskarżycielski ton nie pasował zupełnie ani do okazji, ani do niepokojącej lekkości, którą Castor czuł w swojej głowie. Jednak skupił się, starając zepchnąć zawroty głowy gdzieś na dalszy tor, by wbić swe spojrzenie (cholera, ostatnimi czasy naprawdę stawało się coraz to bardziej szare, jakby naśladowały pochmurne, późnozimowe niebo) w postać przyjaciela.
Bladoróżowe usta niemal odruchowo zacisnęły się w wąską kreskę, jak robiły to niemal zawsze, gdy czuł ostrzegawcze mrowienie irytacji w czubkach swych palców. Tonks znał tę minę, w dodatku całkiem dobrze — towarzyszyła Castorowi za każdym razem, gdy uczył się czegoś nowego, a materia nie chciała poddać się zrozumieniu. Wpływała na lineaturę twarzy wtedy, gdy Sprout powstrzymywał się od umoralniających uwag, gdy starał się nie naruszać autorytetu bądź co bądź mentora, ale jednocześnie fundamentalnie nie zgadzał się z jego zdaniem.
Oskarżycielski ton nie pasował zupełnie ani do okazji, ani do niepokojącej lekkości, którą Castor czuł w swojej głowie. Jednak skupił się, starając zepchnąć zawroty głowy gdzieś na dalszy tor, by wbić swe spojrzenie (cholera, ostatnimi czasy naprawdę stawało się coraz to bardziej szare, jakby naśladowały pochmurne, późnozimowe niebo) w postać przyjaciela.
Bladoróżowe usta niemal odruchowo zacisnęły się w wąską kreskę, jak robiły to niemal zawsze, gdy czuł ostrzegawcze mrowienie irytacji w czubkach swych palców. Tonks znał tę minę, w dodatku całkiem dobrze — towarzyszyła Castorowi za każdym razem, gdy uczył się czegoś nowego, a materia nie chciała poddać się zrozumieniu. Wpływała na lineaturę twarzy wtedy, gdy Sprout powstrzymywał się od umoralniających uwag, gdy starał się nie naruszać autorytetu bądź co bądź mentora, ale jednocześnie fundamentalnie nie zgadzał się z jego zdaniem.
3 XII | Castor | Stara szopa
Długo nosił się z koniecznością zmierzenia się z kolejną mieszanką. Ostatnie tygodnie poświęcił przede wszystkim na talizmany, lecz przedwczorajsze spotkanie z Isabellą znów przypomniało mu o tym, co właściwie rozpoczęło jego przygodę z tą dziedziną nauki. Pierwsza lekcja eliksirów, choć z każdym kolejnym dniem oddalał się od niej coraz to dalej, choć minęło już ponad dwanaście lat od pierwszego stanięcia przed kociołkiem, wciąż była wspomnieniem żywym.
Szopa przepełniła się ekscytacją nowicjusza. Wisiała w powietrzu, wylewała się ze spojrzenia Castora, skrzyła w miodowych kosmykach. Castor dobrze wiedział, czego szukał; w lewej ręce ciążyło mu opasłe tomiszcze, które podebrał z pracowni eliksirów, a z którego uczył się jeszcze jego ojciec. Marginesy strony opisujących eliksir szkiele—wzro pokryte były notatkami sporządzonymi przez dwa pokolenia Sproutów.
Szopa przepełniła się ekscytacją nowicjusza. Wisiała w powietrzu, wylewała się ze spojrzenia Castora, skrzyła w miodowych kosmykach. Castor dobrze wiedział, czego szukał; w lewej ręce ciążyło mu opasłe tomiszcze, które podebrał z pracowni eliksirów, a z którego uczył się jeszcze jego ojciec. Marginesy strony opisujących eliksir szkiele—wzro pokryte były notatkami sporządzonymi przez dwa pokolenia Sproutów.
9 XII | Castor | Akwarium z ośmiornicą
Ale pamiętaj, Cas, jak wpadniesz do Londynu, od razu idź do portu! Znajdziesz tam takie wielkie akwarium z ośmiornicą i ogromną kolejkę. Nawet bez okularów się odnajdziesz. Stań grzecznie, czekaj na swoją kolej i nie zaczepiaj obcych. I koniecznie powiedz, co ci się trafiło!
Głos Thomasa odbijał się w ścianach jego czaszki prawie równie intensywnie, jakby szatyn stał teraz obok niego, zalewając go kolejnym wodospadem słów. Wargi Castora drgnęły lekko ku górze, gdy po krótkim spacerze w towarzystwie woni świeżo patroszonych ryb dotarł wreszcie w miejsce, które odpowiadało opisowi. Nigdy nie był przekonany do podobnych rozrywek, ale dziś obiecał sobie, że zrobi wyjątek. Wcale nie dlatego, że brak jakiegokolwiek dowodu na jego udział w loterii mógłby posłużyć najstarszemu z rodzeństwa Doe do kolejnej dawki dokuczania Sporutowi, choć trochę też. Przede wszystkim uznał, że po przeżyciu ostatnich napiętych tygodni nawet marny prezent od losu mu się po prostu należał.
Głos Thomasa odbijał się w ścianach jego czaszki prawie równie intensywnie, jakby szatyn stał teraz obok niego, zalewając go kolejnym wodospadem słów. Wargi Castora drgnęły lekko ku górze, gdy po krótkim spacerze w towarzystwie woni świeżo patroszonych ryb dotarł wreszcie w miejsce, które odpowiadało opisowi. Nigdy nie był przekonany do podobnych rozrywek, ale dziś obiecał sobie, że zrobi wyjątek. Wcale nie dlatego, że brak jakiegokolwiek dowodu na jego udział w loterii mógłby posłużyć najstarszemu z rodzeństwa Doe do kolejnej dawki dokuczania Sporutowi, choć trochę też. Przede wszystkim uznał, że po przeżyciu ostatnich napiętych tygodni nawet marny prezent od losu mu się po prostu należał.
9 XII | Thomas, Finley, Nora, Steffen | Skwerek
Wciąż świeże wspomnienia nie tak dawnej wizyty na loterii w porcie powracały jak zaklęte, za każdym razem, gdy nieco większy krok powodował, że zamknięta kulka z losem, teraz prawie bezpiecznie trzymana w kieszeni, ocierała się o powierzchnię jego spodni. Kilka godzin temu głos Thomasa również mu towarzyszył, choć nawet go tam nie było; teraz Castor mógł niemal spokojnie przyglądać się mu, szatkować każdy gest szarobłękitem spojrzenia i uśmiechać się przy tym na tysiące różnych sposobów.
Przez lata zmieniały się uśmiechy. Zmieniał się kształt loków, które to pojawiały się i znikały na ich głowach, zmieniały się tony głosu, ubrania. Zmieniał się ich skład, role, które w nich pełnili (Nie jesteś już prefektem, Cas brzmiało prawie złowrogo, jakby mówiący chciał odrzeć Sprouta z bezpieczeństwa ustalonych i kultywowanych z piekielną zażyłością powiązań), wreszcie nowością był też niemal eteryczny dotyk dziewczęcej dłoni o długich palcach w zgięciu jego ramienia, przebijający się nieśmiało przez materiał płaszcza.
Przez lata zmieniały się uśmiechy. Zmieniał się kształt loków, które to pojawiały się i znikały na ich głowach, zmieniały się tony głosu, ubrania. Zmieniał się ich skład, role, które w nich pełnili (Nie jesteś już prefektem, Cas brzmiało prawie złowrogo, jakby mówiący chciał odrzeć Sprouta z bezpieczeństwa ustalonych i kultywowanych z piekielną zażyłością powiązań), wreszcie nowością był też niemal eteryczny dotyk dziewczęcej dłoni o długich palcach w zgięciu jego ramienia, przebijający się nieśmiało przez materiał płaszcza.
12 XII | Michael | Wrzosowisko, Derbyshire | Z
Miał spędzić ten dzień w pełni bezpieczny, we własnej szopie, stosując się do poleceń, które przecież wydawał mu sam Tonks.
Jedz więcej. Uważaj na siebie. Szalik ciepły włóż, bo cię przewieje... Nie, to ostatnie to jednak była jego mama, nie Michael, choć wszystkie pokazy troski z jakiegoś powodu zaczynały zlepiać mu się w jedną masę, z której coraz ciężej było wydobyć cząstkę przypisaną do konkretnej osoby i sytuacji. Część winy ponosił sam Castor, który uparcie szastał własnym samopoczuciem już od dłuższego czasu, nawet przed ugryzieniem, część z kolei wciąż obecna nadopiekuńczość spoglądająca na niego z każdego kąta domu. A mógł się przyzwyczaić do bycia najmłodszym członkiem rodziny i wiecznej łatki dzieciaka.
Mógł, ale wejście pomiędzy jeszcze młodszych prędko weryfikowało życiowe postawy, zmuszając go do objęcia roli opiekuna, nie zaś czekającego na polecenia i dobre słowo młodzika. Jedynym mankamentem powstałym po jego stronie było to, że po prostu nie potrafił jednocześnie zadbać o kogoś i o siebie.
Jedz więcej. Uważaj na siebie. Szalik ciepły włóż, bo cię przewieje... Nie, to ostatnie to jednak była jego mama, nie Michael, choć wszystkie pokazy troski z jakiegoś powodu zaczynały zlepiać mu się w jedną masę, z której coraz ciężej było wydobyć cząstkę przypisaną do konkretnej osoby i sytuacji. Część winy ponosił sam Castor, który uparcie szastał własnym samopoczuciem już od dłuższego czasu, nawet przed ugryzieniem, część z kolei wciąż obecna nadopiekuńczość spoglądająca na niego z każdego kąta domu. A mógł się przyzwyczaić do bycia najmłodszym członkiem rodziny i wiecznej łatki dzieciaka.
Mógł, ale wejście pomiędzy jeszcze młodszych prędko weryfikowało życiowe postawy, zmuszając go do objęcia roli opiekuna, nie zaś czekającego na polecenia i dobre słowo młodzika. Jedynym mankamentem powstałym po jego stronie było to, że po prostu nie potrafił jednocześnie zadbać o kogoś i o siebie.
16 XII | Castor | Stara szopa
Sowa otrzymana od Volansa Moore'a była zaskoczeniem. Zaskoczeniem przyjemnym w swej niespodziewanej naturze, bowiem Castor znał już nieco tę rodzinę, właściwie to udało mu się spędzić w ostatnich miesiącach czas z połową z braci, a teraz, przez zamówienie złożone w lekkich słowach kreślonych na pergaminie mógł porozmawiać jeszcze z trzecim, choć najstarszym.
Sowa Volansa zastała Castora — a jakże — w szopie, ulubionym miejscu na terenach rodziny Sprout, warsztacie, który z dnia na dzień tracił na swej pierwotnej prowizoryczności. Niestety jednak piętnastego grudnia przypadał dzień porządków, dlatego też spełnienie prośby o wykonanie talizmanu musiało poczekać przynajmniej dobę. Blondyn należał bowiem do tego rodzaju rzemieślników, który nie znosił bałaganu poza chaosem wykonawczym; oznaczało to, że nim rozpoczął jakąkolwiek próbę majstrowania przy czymś wymagającym użycia kociołka, musiał upewnić się, że wszystko znajdowało się w należytym porządku. Może to wina — lub zasługa, jak kto woli — dyscypliny pracy, którą nabył w trakcie kursu alchemicznego, bojąc się kontaminacji szeregu mikstur. Nawet domorosły alchemik, bez odpowiedniego wykształcenia wiedział bowiem, że naruszenie delikatnej struktury proporcji, składu i mocy zbliżało nieostrożnego czarodzieja do granicy niebezpieczeństwa.
Sowa Volansa zastała Castora — a jakże — w szopie, ulubionym miejscu na terenach rodziny Sprout, warsztacie, który z dnia na dzień tracił na swej pierwotnej prowizoryczności. Niestety jednak piętnastego grudnia przypadał dzień porządków, dlatego też spełnienie prośby o wykonanie talizmanu musiało poczekać przynajmniej dobę. Blondyn należał bowiem do tego rodzaju rzemieślników, który nie znosił bałaganu poza chaosem wykonawczym; oznaczało to, że nim rozpoczął jakąkolwiek próbę majstrowania przy czymś wymagającym użycia kociołka, musiał upewnić się, że wszystko znajdowało się w należytym porządku. Może to wina — lub zasługa, jak kto woli — dyscypliny pracy, którą nabył w trakcie kursu alchemicznego, bojąc się kontaminacji szeregu mikstur. Nawet domorosły alchemik, bez odpowiedniego wykształcenia wiedział bowiem, że naruszenie delikatnej struktury proporcji, składu i mocy zbliżało nieostrożnego czarodzieja do granicy niebezpieczeństwa.
18 XII | Volans | Salon | Z
Nadal nie mógł pozbyć się niesmaku z ust, gdy wieczorem tego samego dnia, w którym tworzył talizman, okazało się, że jednak będzie to błyskotka pozbawiona specjalnych właściwości. Co prawda Volans w swym liście określił, że biżuteria sama w sobie również zadowalałaby jego gusta, jednakże młody Sprout był człowiekiem wielkich ambicji, głodnym równie wielkich czynów, toteż porażka — zwłaszcza na gruncie prezentu dla kogoś tak mu bliskiego, jak Trixie Beckett (choć to oczywiście nie on miał go wręczać) bolała w sposób przedziwny.
21 XII | Thomas | Stara szopa
Perspektywa kolejnej wizyty Thomasa na Wrzosowisku powoli urastała do rangi okoliczności stresującej. Za każdym razem bowiem, gdy Doe zjawiał się u niego w domu, działo się coś przynajmniej specyficznego. Od konsumpcji alkoholu na cmentarzu przez listy głoszące o nagłych zaręczynach jego siostry z nikim innym jak Marcelem... Jednakże czy Castor Sprout byłby Castorem Sproutem, gdyby odmówił przyjacielowi w potrzebie? Oczywiście, że nie. Zwłaszcza że ta zawarta na pergaminie listu, który przyniosła dziwnie wyglądająca sowa Thomasa, nie była znowuż taka wielka. Ot, miał użyczyć mu kwiatów z własnej szklarni, aby przygotować wianki dla dziewczyn.
23 XII | Przyjaciele | Jadalnia
Osoby pierwszych gości mogły nieco zaskoczyć gospodarzy, lecz hej! Zbliżał się naprawdę magiczny czas, czas pełen niespodzianek, a pojawienie się jako pierwszych niespodziewanego chyba duetu składającego się z Castora Sprouta i Volansa Moore'a stanowiło tylko ich początek.
Cały dzień, szumnie obwołany nazwą Wigilii Wigilii, rozpoczął się chaotycznie, jednak słyszał kiedyś — teraz za żadne skarby świata nie mógł przypomnieć sobie, kto to powiedział — że w każdym szaleństwie jest metoda. Zamiast więc walczyć o uporządkowanie nastałego chaosu, starał się wpleść w jego nitki, stać się jego częścią i tak oto doprowadzić do pozytywnych rezultatów.
Cały dzień, szumnie obwołany nazwą Wigilii Wigilii, rozpoczął się chaotycznie, jednak słyszał kiedyś — teraz za żadne skarby świata nie mógł przypomnieć sobie, kto to powiedział — że w każdym szaleństwie jest metoda. Zamiast więc walczyć o uporządkowanie nastałego chaosu, starał się wpleść w jego nitki, stać się jego częścią i tak oto doprowadzić do pozytywnych rezultatów.
24 XII | Michael, Thalia | Plac główny | Z
I chyba tylko on jeden wystawał spomiędzy nich jak spuchnięty palec.
— Niczego się nie nauczyłeś w Lancaster? — szorstkie pytanie wypadło w przestrzeń, gdy czujne spojrzenie odnalazło raz jeszcze szalik, którego widoku nie mógł znieść. Żołądek ścisnął się niemal natychmiast, trochę wbrew jego woli. Nie chciał być zły, nie chciał być zły w ten jeden dzień. Bo nie miał powodu. Po wczorajszym spotkaniu w wąskim zaufanym gronie był przecież przepełniony nadzieją na lepsze jutro, wiarą w dobro kryjące się w każdym człowieku stąpającym po tym świecie.
A jeden szalik wprowadził go prędko w stan nieracjonalnego zirytowania.
Zupełnie tak jakby cała magia prysła.
— Niczego się nie nauczyłeś w Lancaster? — szorstkie pytanie wypadło w przestrzeń, gdy czujne spojrzenie odnalazło raz jeszcze szalik, którego widoku nie mógł znieść. Żołądek ścisnął się niemal natychmiast, trochę wbrew jego woli. Nie chciał być zły, nie chciał być zły w ten jeden dzień. Bo nie miał powodu. Po wczorajszym spotkaniu w wąskim zaufanym gronie był przecież przepełniony nadzieją na lepsze jutro, wiarą w dobro kryjące się w każdym człowieku stąpającym po tym świecie.
A jeden szalik wprowadził go prędko w stan nieracjonalnego zirytowania.
Zupełnie tak jakby cała magia prysła.
24 XII| Przyjaciele | Jadalnia
Wrzosowisko. Dom rodzinny Sproutów w przeciągu ostatnich kilku miesięcy nie mógł narzekać na nudę i brak gości. Ukoronowaniem wszystkich tych wizyt miało być urządzenie uroczystych obchodów Wigilii Bożego Narodzenia. Pomysł zorganizowania ich właśnie tutaj i przez rodzinę bądź co bądź czystokrwistą wydawał się być takim, który co do zasady nie powinien się udać. Jednakże serca Elwooda, Cassiopei, Aurory i Castora były na tyle pojemne, że nie musieli oni do końca rozumieć, o co właściwie chodzi z całym tym obrządkiem, by zapewnić odpowiednią gościnę. Castor jednak nie zamierzał spoczywać na laurach oraz bardzo mglistym wyobrażeniu, czym właściwie są święta. Ostatnie kilka dni spędził bowiem na intensywnej lekturze, próbując lepiej zrozumieć tę konkretną tradycję. Ukoronowaniem wysiłków stała się kolacja nazwana szumnie i pięknie wigilią wigilii, którą odbył dzień przed wigilią właściwą. Czuł się zatem nawet pewnie, a przynajmniej przygotowany z punktu widzenia naukowego. Dodatkowej radości dodawało mu przeczucie, że nawet gdyby coś w tej ich idealnie chrześcijańskiej wigilii poszło nie do końca po myśli, zgromadzeni goście należeli do bardzo bliskiego dla domowników grona i z pewnością poratują ich z opresji.
30 XII | Sheila, Demelza, Finley, Neala | Kuchnia
Nietypowa okazja przywiodła na Wrzosowisko również nietypowych gości. Castor od samego rana czuł się nietypowo wręcz poddenerwowany. Nigdy wcześniej nie przychodziło mu goszczenie aż dwóch zacnych panienek we własnym domu — właściwie to dom rodzinny Sproutów w Dolinie Godryka ostatnimi czasy stał niemalże otworem dla każdego, kto zaplątał się w śniegu pokrywającym okoliczne wzgórza. Castor, podobnie jak reszta rodziny, nigdy nie był w stanie odmówić potrzebującemu, choć jednocześnie klął na siebie w myślach, szczególnie skupiając się na sproutowej uprzejmości, która — jeżeli wszystko poszłoby według jego czarnej myśli — będzie pierwszym krokiem do wpędzenia go do grobu.
30 XII | Thomas, Aidan, Neala, Sheila | Salon
Zabawne były te wszystkie przygotowania. Stanowiły coś tak niecodziennego, jednak przepełnionego jakimś dziwnym, domowym wręcz ciepłem, że zazwyczaj sceptycznie podchodzący do podobnych pomysłów (w szczególności, gdy do ich realizacji zaangażowany był Thomas i reszta chłopięcej ferajny) Castor musiał przyznać, że dobrze zrobił, podejmując trud przygotowania się jak najlepiej na nadchodzącą... zabawę? Uroczystość? Obchody? Cokolwiek to było, rozlewało na jego klatce piersiowej przyjemne ciepło podobne do tego, które czuł w trakcie obchodów wigilii Wigilii. Już mówił Thalii i Michaelowi, że było to uczucie podobne do posiadania drugiej rodziny, lecz wtedy czuł się raczej jak jedno z najmłodszych dzieci, a teraz? Teraz górnolotnie wyobrażał się raz jeszcze w roli opiekuna, odruchowo przybierając ponownie ton głosu prefekta, choć spojrzenie miał zdecydowanie łagodniejsze i rozmarzone.
Ostatnio zmieniony przez Castor Sprout dnia 19.06.22 11:15, w całości zmieniany 3 razy
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
We śnie | Hector Vale & Castor Sprout | Take my heart, pull it apart | Z
Z przeciwnego kąta komnaty Hectorowi i pająkowi przyglądała się kolejna para nieruchomych oczu. Punktowe światło padające na stół nie docierało do oczu skrytych za szkłami okularów, przez co trudno było dojść do tego, jakiej barwy były nieruchome tęczówki, w tej chwili dodatkowo w zdecydowanej większości ustępujące swego miejsca rozszerzonym w ciemności źrenicom. Oliver siedział nieruchomo — na krześle z ciemnego drewna, które zazwyczaj przystawiane było do znajdującego się za jego plecami biurka.
31 XII / 1 I | Bękarty | Salon | Z
Przygotowania na Wrzosowisku nie zwalniały tempa. Impreza organizowana u niego w domu dopiero się zaczynała, gdy wraz z Demelzą upewniali się, że jedzenie, którego przygotowaniem zajmowała się ekipa kucharska, nadawało się do spożycia. Właściwie to upewniała się właśnie Demelza, która uznawszy, że chyba wszystko jest w porządku, wysłała go z pakunkami na miejsce imprezy. I wyruszył Castor w podróż, grzecznie udostępniając przyjaciółce dobrodziejstwa wrzosowiskowej łazienki, choć przed ostatecznym wystąpieniem poza granice wrzosowiska wstąpił jeszcze do rodzinnej szklarni, pamiętając o prośbie, którą wystosowała do niego Sheila. Ech, dziewczęta i ich chęć do wyglądania pięknie... Bardzo dobrze, w końcu to jedyna taka noc w roku!
Po zostawieniu jedzenia w kuchni pojawił się wreszcie w salonie. Miał na sobie czarną koszulę i równie czarne spodnie, jednakże to czerwona apaszka zawiązana na szyi zwracała największą uwagę; no poza przydługimi włosami, które hodował trochę nieświadomie, ale miodowe loki dziś zostały nawet uczesane tak, by nie wpadały mu od razu w oczy, umożliwiając wyraźniejsze widzenie i czasowe uchronienie od umazanych okularów.
Po zostawieniu jedzenia w kuchni pojawił się wreszcie w salonie. Miał na sobie czarną koszulę i równie czarne spodnie, jednakże to czerwona apaszka zawiązana na szyi zwracała największą uwagę; no poza przydługimi włosami, które hodował trochę nieświadomie, ale miodowe loki dziś zostały nawet uczesane tak, by nie wpadały mu od razu w oczy, umożliwiając wyraźniejsze widzenie i czasowe uchronienie od umazanych okularów.
2 II | Castor | Pracownia zielarska | Z
Pierwszy dzień Nowego Roku przeleciał mu przez palce tak prędko, że nim się obejrzał, nastał wieczór oraz konieczność złożenia się do snu. Cały dzień odpokutowywał efekty sylwestrowej zabawy, wciąż jeszcze nieprzyzwyczajony do tak mocnego wpływu alkoholu na jego ciało — mógłby poprzysiąc, że jeszcze kilka miesięcy wcześniej nie poddawał się tak łatwo jego mocy, lecz przynajmniej od września nic nie było tak, jak być powinno. Świat stawał na głowie, on z każdą mijającą pełnią stawał się coraz bardziej czymś niż kimś. Tak już po prostu musiało być, Castor nie zamierzał z tym walczyć.
3 I | Anthony | Pokój kwiatowy
Istnieli tacy, którzy szczerze wierzyli w prawdziwość powiedzenia nowy rok, nowy ja. Dla nich początki stycznia stanowiły idealną okazję do zmian, podejmowania nowych założeń i postanowień oraz gorących prób dotrzymywania tychże. Castor należał jednak do nieco innej kategorii osób — zmiany dostrzegał w każdej sekundzie swojego życia. Nad jednymi rozpaczał, inne przyjmował z niezdolną do wyrażenia w słowach ulgą. Każda jednak zmiana wpływała na niego w jakiś większy lub mniejszy sposób, nigdy nie pozostawiając go obojętnym. Wojna nauczyła wzmożonej czujności, pokazała wyraźne zależności między czynem a konsekwencją, ale również pomogła w zrozumieniu pojęć "odpowiedzialność" i "służba".
5 I | Michael | Głębia Lasu | Z
Irys musiał mieć go dość; biedna sowa latała we wszystkie możliwe strony, bo świat się walił, świat przestawał istnieć, obumierał z każdym kolejnym listem, z każdą mijającą sekundą.
A on chciał. Tak bardzo chciał umrzeć razem z nim.
Pierwszy list złapał go przy próbie przepicia wrzątkiem pustego żołądka, tak z okazji poranka i próby powrotu do normalnych rytuałów porannych. Wciąż nie chciał marnować herbaty, którą uznawał za towar niezwykle wręcz luksusowy, przeznaczony dla tych, którzy faktycznie na nią zasługiwali. Czemu ją kupił przy ostatnim wypadzie do Yeovil, skoro nie zamierzał z niej korzystać? Chyba po to, by przyjmować innych, dla innych tworzyć namiastkę normalności, malować ten sam obraz, który malowali wszyscy w jego życiu. Sąsiedzi, rodzina, przyjaciele... Dobrodusznie oszukujący siebie i innych, że przecież wcale nie jest tak źle, że to tylko chwilowe, a gdy wykażą się wystarczającą pewnością siebie i wolą do zaryzykowania własnym bezpieczeństwem dla dobra innych, sytuacja z pewnością się poprawi. Sam tkwił w podobnym położeniu, skrzętnie wykorzystując porozrzucane po końcówce grudnia i początku stycznia okruchy normalności. Dawno przecież nie czuł się tak lekko, jak na kilka dni przed Sylwestrem, gdy z przyjaciółmi zamieszany był w przygotowania. Jak kilka dni po, gdy życie powoli zaczęło się układać, gdy w spokoju tworzył talizmany i kadzidełka, gdy warzył mikstury, o których przyszłym zastosowaniu nawet nie myślał. Gdy spotkał się wreszcie z lordem Macmillan, naprawdę przyjemnym człowiekiem, i nawet on, choć wyraźnie poturbowany, napoił serce młodego Sprouta nadzieją, że przecież nie musi być tak źle. Że będzie zdecydowanie lepiej, tylko jeszcze trochę się pomęczą. Tu siniak, tam rozdarta warga, krzywy uśmiech, schnąca krew, ale wszystko dla dobra sprawy i z myślą, że nigdy nas nie dorwą.
A on chciał. Tak bardzo chciał umrzeć razem z nim.
Pierwszy list złapał go przy próbie przepicia wrzątkiem pustego żołądka, tak z okazji poranka i próby powrotu do normalnych rytuałów porannych. Wciąż nie chciał marnować herbaty, którą uznawał za towar niezwykle wręcz luksusowy, przeznaczony dla tych, którzy faktycznie na nią zasługiwali. Czemu ją kupił przy ostatnim wypadzie do Yeovil, skoro nie zamierzał z niej korzystać? Chyba po to, by przyjmować innych, dla innych tworzyć namiastkę normalności, malować ten sam obraz, który malowali wszyscy w jego życiu. Sąsiedzi, rodzina, przyjaciele... Dobrodusznie oszukujący siebie i innych, że przecież wcale nie jest tak źle, że to tylko chwilowe, a gdy wykażą się wystarczającą pewnością siebie i wolą do zaryzykowania własnym bezpieczeństwem dla dobra innych, sytuacja z pewnością się poprawi. Sam tkwił w podobnym położeniu, skrzętnie wykorzystując porozrzucane po końcówce grudnia i początku stycznia okruchy normalności. Dawno przecież nie czuł się tak lekko, jak na kilka dni przed Sylwestrem, gdy z przyjaciółmi zamieszany był w przygotowania. Jak kilka dni po, gdy życie powoli zaczęło się układać, gdy w spokoju tworzył talizmany i kadzidełka, gdy warzył mikstury, o których przyszłym zastosowaniu nawet nie myślał. Gdy spotkał się wreszcie z lordem Macmillan, naprawdę przyjemnym człowiekiem, i nawet on, choć wyraźnie poturbowany, napoił serce młodego Sprouta nadzieją, że przecież nie musi być tak źle. Że będzie zdecydowanie lepiej, tylko jeszcze trochę się pomęczą. Tu siniak, tam rozdarta warga, krzywy uśmiech, schnąca krew, ale wszystko dla dobra sprawy i z myślą, że nigdy nas nie dorwą.
6 I | Ollie | Leśna droga
Świat zawsze wirował przed.
Później uspokajał się na momenty, ulotne chwile, minuty, które przelatywały przez palce jak ziarenka piasku, których nie mógł utrzymać w drżących dłoniach pomimo najszczerszych chęci.
Był słaby. Śmiesznie, tragicznie słaby.
Ale mimo to szarpnął się, by zwlec się z łóżka najszybciej, jak tylko potrafił. Jak przez mgłę pamiętał zapach świeżej pościeli, który towarzyszył mu rankiem, gdy zmęczone ciało, zmęczony umysł złożył do snu i nie miał już siły nawet pamiętać. Nie, żeby znowu chciał; miniony dzień należał do jednych z najgorszych, które miał okazję przeżyć w ostatnim czasie. Kontrast obrzydliwej rzeczywistości ze wciąż utrzymującym się w powietrzu świąteczno—noworocznym rozluźnieniem złapał go zupełnie nieprzygotowanego. Sam przecież pozwolił wszystkim spływającym co chwila informacjom wciskać się w jego trzewia, ostrza noży ślizgające się pomiędzy zrośniętymi po złamaniu żebrami. Gdyby był rozsądniejszy... Gdyby przewidział... Nie spychał ostrzegawczych sygnałów na granice świadomości...
Później uspokajał się na momenty, ulotne chwile, minuty, które przelatywały przez palce jak ziarenka piasku, których nie mógł utrzymać w drżących dłoniach pomimo najszczerszych chęci.
Był słaby. Śmiesznie, tragicznie słaby.
Ale mimo to szarpnął się, by zwlec się z łóżka najszybciej, jak tylko potrafił. Jak przez mgłę pamiętał zapach świeżej pościeli, który towarzyszył mu rankiem, gdy zmęczone ciało, zmęczony umysł złożył do snu i nie miał już siły nawet pamiętać. Nie, żeby znowu chciał; miniony dzień należał do jednych z najgorszych, które miał okazję przeżyć w ostatnim czasie. Kontrast obrzydliwej rzeczywistości ze wciąż utrzymującym się w powietrzu świąteczno—noworocznym rozluźnieniem złapał go zupełnie nieprzygotowanego. Sam przecież pozwolił wszystkim spływającym co chwila informacjom wciskać się w jego trzewia, ostrza noży ślizgające się pomiędzy zrośniętymi po złamaniu żebrami. Gdyby był rozsądniejszy... Gdyby przewidział... Nie spychał ostrzegawczych sygnałów na granice świadomości...
6 I | Finley | Sypialnia Castora
Wszystko było obce. Choć spoglądał w te same kąty przez wszystkie lata swojego życia, na pamięć znał każde złączenie podłogowych desek, zaznajomiony był ze szczękami belek sufitowych niemal tak bardzo jak z rytmem własnego serca, tak dziś... Dziś wszystko było obce.
Obca była droga do Wrzosowiska, którą — na całe szczęście — przebył już o własnych siłach. Wysuszone nieco skarpety w rozklekotanych butach zdążyły namoknąć raz jeszcze, ale tym razem chociaż płaszcz miał zapięty na wszystkie możliwe guziki. Droga od domu, który zajmował Ollie do bram Wrzosowiska zajmowała mu zazwyczaj nie więcej jak czterdzieści minut zwykłego marszu. Dzisiaj jednak podróż rozciągnęła się w czasie, którego zmęczony umysł Castora nie potrafił odpowiednio określić. Ile przedzierał się przez śniegi, zanim dopadł do klamki drzwi wejściowej? Czterdzieści minut? Pół godziny? Dwa razy dłużej niż zazwyczaj? Wszystkie sekundy zlewały się w jedną, gęstą masę, oddechów nie potrafił liczyć, bo wydawało mu się, że jego klatka piersiowa w ogóle się nie poruszała. Tylko myśli, że musiał być silny — dla wszystkich tych, którzy migotali w jego umyśle przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny — pchały go do przodu. To, że musiał być silny i to, że k t o ś na niego czekał. A taką przynajmniej miał nadzieję.
Obca była droga do Wrzosowiska, którą — na całe szczęście — przebył już o własnych siłach. Wysuszone nieco skarpety w rozklekotanych butach zdążyły namoknąć raz jeszcze, ale tym razem chociaż płaszcz miał zapięty na wszystkie możliwe guziki. Droga od domu, który zajmował Ollie do bram Wrzosowiska zajmowała mu zazwyczaj nie więcej jak czterdzieści minut zwykłego marszu. Dzisiaj jednak podróż rozciągnęła się w czasie, którego zmęczony umysł Castora nie potrafił odpowiednio określić. Ile przedzierał się przez śniegi, zanim dopadł do klamki drzwi wejściowej? Czterdzieści minut? Pół godziny? Dwa razy dłużej niż zazwyczaj? Wszystkie sekundy zlewały się w jedną, gęstą masę, oddechów nie potrafił liczyć, bo wydawało mu się, że jego klatka piersiowa w ogóle się nie poruszała. Tylko myśli, że musiał być silny — dla wszystkich tych, którzy migotali w jego umyśle przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny — pchały go do przodu. To, że musiał być silny i to, że k t o ś na niego czekał. A taką przynajmniej miał nadzieję.
8 I | Castor | Pracownia eliksirów | Z
Kto by pomyślał, że początek miesiąca będzie tak intensywny we wrażenia. Castor musiał jednak odpowiednio przygotować się do spędzenia reszty miesiąca. A jakże inaczej, niż poprzez oddanie się pasji i pracy w jednym? Miał przecież kilka eliksirów do uwarzenia, myśli do poskładania, ręce do zajęcia. A nigdzie indziej nie mógł się czuć równie pewnie, co w jednym z domowych pomieszczeń, w których minimum trzecie pokolenie Sproutów oddawało się trudnej sztuce alchemii.
9 I | Silas | Stary klub gargulkowy | Z
Do tej pory nie był w stanie określić, którego Silasa lubił najbardziej. Czy szelmę tak prędko popadającą w miłosne uniesienia, jakby tylko w nich odnalazł cień szczęścia tak potrzebny do życia, czy może zjawę z londyńskich ulic, której nikt nie mógł przejrzeć, pomimo tego, że był niemal półprzezroczysty... A może tego młodzieńca, którym się stawał, gdy rozchylał bladoróżowe wargi i odsłaniał swą diastemę? Bywał wtedy nawet uroczy — ze swymi odstającymi uszami i wydatnym nosem, nawet ta blizna co ciągnie się przez szczękę do prawego ucha, dodawała mu uroku. Wiedział tylko jedno — te przykre uczucie, ściśnięcie żołądka, impuls do zgrzytnięcia zębami i wbicia półksiężyców paznokci we wnętrze dłoni budził w nim wyłącznie raz. Gdy tajemnica kochanków wylała się poza nich, lekkomyślnie niszcząc życie biednemu dziewczęciu.
9 I | Silas | Dom kluczy | Z
Zamknął oczy. Zamknął, choć lepiej było powiedzieć, że zacisnął powieki z całych sił, bo wszystko, co zadziało się w tamtej sekundzie, było dziwnie odrealnione. Stało się, co do tego nie było wątpliwości — Castor czuł bowiem ciepło dłoni przyjaciela przebijające się przez materiał koszuli i czuł, jak pozostawia po sobie niemal palące gorąco, gdy przesuwał się po żłobieniach, których nigdy nie miał poczuć. Starczyło mu wtedy odwagi na jeden, skromny i płytki wdech, powietrze zatrzymane w płucach nie mogło starczyć na długo, a chwila ta ciągnęła się niespodziewanie mocno, długo, sekundy podobne latom i minuty wchodzące w milenia.
10 I | Daniel | Fish & Chips | Z
Zawsze powtarzał, że nie lubił tego miasta.
A jednak co rusz go do niego ciągnęło. Zbyt duża siatka znajomości nie pozwalała zapomnieć o tym przeklętym miejscu nawet na moment, na kilka sekund, bo przecież zawsze ktoś tam był. O tyle, o ile zdarzały się jednostki faktycznie zaopiekowane, którym pobyt w stolicy zapewniał przynajmniej cień bezpieczeństwa, zdecydowana większość jego ludzi była tam czymś w rodzaju zakładnika. Niepewna przyszłość, jeszcze mniej pewne zarobki i tylko smród noszący się ulicami.
A jednak zgodził się na spotkanie z Wrońskim, mężem Frances, choć miał nieco złe przeczucia. Może to tylko naturalna drażliwość na bycie traktowanym protekcjonalnie. Może to te "bystrzaku" w drugim liście, a może sugerowanie, że Londyn z jego nazwiskiem był niebezpieczny. Gdyby faktycznie tak było, aresztowaliby go i Aurorę przy pierwszej możliwej okazji, jeszcze na początku października, gdy zarejestrowali swoje różdżki.
A jednak co rusz go do niego ciągnęło. Zbyt duża siatka znajomości nie pozwalała zapomnieć o tym przeklętym miejscu nawet na moment, na kilka sekund, bo przecież zawsze ktoś tam był. O tyle, o ile zdarzały się jednostki faktycznie zaopiekowane, którym pobyt w stolicy zapewniał przynajmniej cień bezpieczeństwa, zdecydowana większość jego ludzi była tam czymś w rodzaju zakładnika. Niepewna przyszłość, jeszcze mniej pewne zarobki i tylko smród noszący się ulicami.
A jednak zgodził się na spotkanie z Wrońskim, mężem Frances, choć miał nieco złe przeczucia. Może to tylko naturalna drażliwość na bycie traktowanym protekcjonalnie. Może to te "bystrzaku" w drugim liście, a może sugerowanie, że Londyn z jego nazwiskiem był niebezpieczny. Gdyby faktycznie tak było, aresztowaliby go i Aurorę przy pierwszej możliwej okazji, jeszcze na początku października, gdy zarejestrowali swoje różdżki.
11 I | Perseus | Salon | Z
Jeden, spokojny dzień.
Czy pragnął za dużo?
Roztrzęsienie wydarzeniami ostatnich dni wciąż nie pozwalało na poprawne funkcjonowanie. Co prawda Ollie dwoił się i troił, by przywrócić go do względnej normalności lub przynajmniej stanu, w którym jego zmęczenie wszystkim dookoła nie rzucało się w oczy aż tak bardzo. Tę noc udało mu się nawet przespać bez udziału koszmarów — kolejny mały sukces, o którym musiał poinformować przyjaciela. Sen miał ciężki i ciemny, bez obrazów, które mógłby zapamiętać o poranku, ale to może lepiej, bo przynajmniej nie wierzgał się w pościeli jak dzikie zwierzę, tylko naprawdę pozwalał ciału wypocząć. Było ono jednak na tyle niewdzięczne, że zamiast z wdzięcznością odnieść się do Castora, podziękować za to, że nie zamierza katować się kolejnymi bezsennymi godzinami spędzonymi w szopie, domagało się ono tylko więcej odpoczynku. Wszystkiego więcej, więcej, więcej.
Czy pragnął za dużo?
Roztrzęsienie wydarzeniami ostatnich dni wciąż nie pozwalało na poprawne funkcjonowanie. Co prawda Ollie dwoił się i troił, by przywrócić go do względnej normalności lub przynajmniej stanu, w którym jego zmęczenie wszystkim dookoła nie rzucało się w oczy aż tak bardzo. Tę noc udało mu się nawet przespać bez udziału koszmarów — kolejny mały sukces, o którym musiał poinformować przyjaciela. Sen miał ciężki i ciemny, bez obrazów, które mógłby zapamiętać o poranku, ale to może lepiej, bo przynajmniej nie wierzgał się w pościeli jak dzikie zwierzę, tylko naprawdę pozwalał ciału wypocząć. Było ono jednak na tyle niewdzięczne, że zamiast z wdzięcznością odnieść się do Castora, podziękować za to, że nie zamierza katować się kolejnymi bezsennymi godzinami spędzonymi w szopie, domagało się ono tylko więcej odpoczynku. Wszystkiego więcej, więcej, więcej.
11 I | Michael | Szopa | Z
Wciąż jeszcze nie mógł przetrawić tego, co wydarzyło się w jego własnym salonie zaledwie godzinę temu. Wolał chyba wierzyć, że wszystko to było jakąś dziwną marą, snem, w który jego umysł wciskał się sam, bo snu mu ostatnio brakowało, pomimo ciepłych słów i zapewnień, że poradzą z tym sobie, że będzie lepiej.
Nigdy nie było.
Nigdy nie było.
15 I | Tęgie głowy | Alkierz | Z
Listy niesione przez Einsteina oraz Steviego (sowę, nie wujka) zawsze przysparzały mu olbrzymiej radości. Uwielbiał bowiem Beckettów, tak było od zawsze i nic nie wskazywało na to, żeby sytuacja miała ulec zmianie. Biedne sowy nie wiedziały jednak, że na swych skrzydłach niosły też dziwny rodzaj ukojenia, którego Castor pragnął od równo dziesięciu dni.
Wiadomość o ogłoszonym poborze do obowiązkowej służby magowojskowej i wyznaczony termin stawienia się w Londynie wisiał nad jego głową niczym katowski topór. Mącił, przeszkadzał, doprowadzał do przekraczania kolejnych granic, ale chyba wraz z nadejściem piętnastego stycznia wreszcie odnalazł w sobie resztki spokoju. A może to rezygnacja popchnęła go wreszcie do pogodzenia się ze straceńczym losem i skupienia się na tym, co tu i teraz? Przecież odpisał wujkowi nader entuzjastycznie, z komplementów i wiedzy, że talizman sprawował się, jak należy, potrafił tygodniami cieszyć się jak dziecko, ale teraz, w perspektywie nieuniknionego...
Wiadomość o ogłoszonym poborze do obowiązkowej służby magowojskowej i wyznaczony termin stawienia się w Londynie wisiał nad jego głową niczym katowski topór. Mącił, przeszkadzał, doprowadzał do przekraczania kolejnych granic, ale chyba wraz z nadejściem piętnastego stycznia wreszcie odnalazł w sobie resztki spokoju. A może to rezygnacja popchnęła go wreszcie do pogodzenia się ze straceńczym losem i skupienia się na tym, co tu i teraz? Przecież odpisał wujkowi nader entuzjastycznie, z komplementów i wiedzy, że talizman sprawował się, jak należy, potrafił tygodniami cieszyć się jak dziecko, ale teraz, w perspektywie nieuniknionego...
17 I | Trixie | Krzywy most | Z
To nie był pierwszy raz, gdy Castor zjawił się w tym miejscu.
Był razem drugim, bo udało mu się przez niego przebrnąć kilka godzin wcześniej, gdy wezwany został do załatwienia pewnych niecierpiących zwłoki sprawunków. Dalej trzymał wypisaną starannie na czymś, co stanowić mogło odpadek z papeterii rodu Macmillan listę mocnym uścisku dłoni. Spisanie jej zajęło mu zdecydowanie więcej czasu niż zazwyczaj, obiecał bowiem Belli, jeszcze na początku grudnia, że zabierze się solidniej za pracę nad własnym pismem, by nie bazgrolić jak kura pazurem. Lista nie była co prawda długa, zawierała sześć pozycji, obok których widniał starannie kreślony kwadrat opatrzony odhaczeniem.
Był razem drugim, bo udało mu się przez niego przebrnąć kilka godzin wcześniej, gdy wezwany został do załatwienia pewnych niecierpiących zwłoki sprawunków. Dalej trzymał wypisaną starannie na czymś, co stanowić mogło odpadek z papeterii rodu Macmillan listę mocnym uścisku dłoni. Spisanie jej zajęło mu zdecydowanie więcej czasu niż zazwyczaj, obiecał bowiem Belli, jeszcze na początku grudnia, że zabierze się solidniej za pracę nad własnym pismem, by nie bazgrolić jak kura pazurem. Lista nie była co prawda długa, zawierała sześć pozycji, obok których widniał starannie kreślony kwadrat opatrzony odhaczeniem.
18 I | Havelock | Salon | Z
Nie zjawiał się w Lancashire po raz pierwszy; miał okazję odwiedzić hrabstwo wcale nie tak dawno temu, może około miesiąca wcześniej, gdy razem z Michaelem odwiedzali katedrę w niedalekim Lancaster i przypadkowo wpadli na mugola w żelaznej bestii. Przygoda zakończyła się pomyślnie — udało im się dotrzeć z ładunkiem w odpowiednie miejsca, w tym do katedry, w której udzielili pomocy potrzebującym mugolom. Wielu z nich ciepło wypowiadało się o rodzie Ollivander, panach ziem, wśród których poszukiwali schronienia. Te właśnie słowa, pozytywny sentyment gminu, do którego sam przecież należał, w połączeniu z wcześniejszymi rozmowami toczonymi w trakcie lekcji anatomii z niezwykle łaskawą lady Livią Abbott, pozwoliły Castorowi na wykonanie kroku, o który nigdy się nie podejrzewał. Finał krótkiej, ale treściwej korespondencji wymienionej z lordem Havelockiem Ollivanderem pozwolił mu na stawienie się tego mroźnego, późnostyczniowego poranka w Lancaster Castle.
18 I | Laurel | Alejki w Ogrodzie
Nowa różdżka leżała w dłoni niemal idealnie. Nie wiedział, ile czasu minie, nim przyzwyczai się do jej obecności zupełnie. Gdzieś na skraju świadomości pojawiła się myśl, że przecież różdżka ta jest prawdziwą bliźniaczką jej poprzedniej towarzyszki, a w związku z tym dogranie się z nią, zrozumienie istoty jej magii i humorków nie powinno być szczególnie trudne. Przygryzł lekko wnętrze policzka, próbując dostać się na skraj włości Ollivanderów, bowiem tam właśnie pozostawił swoją miotłę, nie chcąc targać jej do środka. Zresztą, z miotłą na plecach nie prezentowałby się nawet w połowie tak oficjalnie, jakby chciał, a w dodatku naniósłby pewnie jeszcze więcej wilgoci.
19 I | Thalia | Sklepik Zielarski Pani Giddery | Z
Niezależnie od pory roku, Dolina Godryka odbijająca się w szaroniebieskim spojrzeniu Castora Sprouta wyglądała absolutnie przepięknie. Choć zimno szczypało w policzki, bladą skórę coraz zachłanniej pokrywając czerwienią krwi krążącej w setce naczyń krwionośnych ukrytych pod cienką warstwą, na bladych ustach Sprouta panował utrzymywany z trudem uśmiech. Wydarzenia ostatnich tygodni nie wpłynęły na jego stan pozytywnie — wręcz przeciwnie, podkrążone oczy dawały wyraźny sygnał, że coś było nie tak, a w połączeniu z jeszcze bardziej fioletowymi sińcami, które nie odstępowały od jego postaci od dobrych kilku miesięcy, dawały delikatny obraz nędzy i rozpaczy.
19/20 I | Trixie, Sheila | Miasteczko Yeovil (Taunton) | Z
Żaden z mieszkańców Somerset nie mógł chyba przewidzieć tego, co stało się w nocy. Pojawieniu się Mrocznego Znaku nad Taunton towarzyszyło coś dziwnego, niepokojącego wręcz, co ze snu — niespokojnego od samego początku, choć był to po prostu zwykły zbieg okoliczności — wyrwało także Sprouta. Lecz gdy tylko odgarnął włosy z twarzy, a na nos wsunął okulary, wszystko zaczęło stawać się jasne.
Wspomnienia — najgorsze, Londyńskie wspomnienia — uderzyły w niego falą, na którą nie potrafił się przygotować. Przez kilkanaście sekund siedział więc nieruchomo wśród pościeli, przyglądając się zielonemu obrzydlistwu ślizgającemu się po niebiosach, lecz gdy wreszcie zimny dreszcz realizacji przywrócił go na ziemię, doskonale wiedział, że nie może pozwolić na powtórkę. Należało działać, jak najprędzej.
Wspomnienia — najgorsze, Londyńskie wspomnienia — uderzyły w niego falą, na którą nie potrafił się przygotować. Przez kilkanaście sekund siedział więc nieruchomo wśród pościeli, przyglądając się zielonemu obrzydlistwu ślizgającemu się po niebiosach, lecz gdy wreszcie zimny dreszcz realizacji przywrócił go na ziemię, doskonale wiedział, że nie może pozwolić na powtórkę. Należało działać, jak najprędzej.
22 I | Castor | Kawałek plaży | Z
Okoliczności przeprowadzkowe okazały się nie być dla Castora szczególnie... udane. Chociaż spędził w domu Tonksów dopiero drugą dobę, już zdążył natknąć się na pewną niedogodność związaną z jego dotychczasowymi przyzwyczajeniami i stylem życia. Pracując w przydomowej szopie miał przynajmniej odrobinę komfortu psychicznego, który pozwalał mu tym samym na nieco większą ekstrawagancję w swoim rzemiośle. Nie musiał się bowiem bać, że w przypadku nieprzyjemnego zbiegu okoliczności i omsknięcia w alchemicznej precyzji wysadzi dom i narazi innych jego mieszkańców na niebezpieczeństwo. Choć Michael zarzekał się poważnie, że kiedyś wreszcie uprzątnie szopę, perspektywa ta oddalała się z dnia na dzień. Castor dostawał coraz więcej zamówień, cieszyło go to niezmiernie, lecz jak tu pracować, gdy zaraz za progiem mógł spotkać swoją potencjalną ofiarę?
23 I | Państwo młodzi i przyjaciele | Ogród
Nie lubił zwierzać się ze swoich marzeń, czy snutych ukradkiem, najczęściej wśród półsennych nocy idei. Jednakże im bliżej było do ślubu Isabelli i Steffena, tym częściej łapał się na myślach, że właśnie ta jedna okoliczność była z nim chyba najdłużej. Marzył bowiem wiele, lecz uwagę miał bardzo płochliwą, do tego stopnia, że gubił wątek już w ćwierci pierwszej z mar, płynnie przeskakując do drugiej. A jednak zawsze, gdzieś z tyłu głowy, miał zakotwiczoną myśl, że tego właśnie wydarzenia nie mógł przegapić. Że stanowiło ono ukoronowanie pewnej epoki, początek nowych, miejmy nadzieję, lepszych czasów. Tego właśnie życzył młodej parze, to było motywem przewodnim wszelkich jego rozważań, włącznie z tymi, z których wyrwała go Finnie, pojawiająca się przed Szczurzą Jamą niedługo po nim.
25 I | Prudence | Jadalnia | Z
Gdy tylko dowiedział się o pewnym problemie, który dotknął lady Prudence Macmillan wiedział, że polecenie otrzymane od lorda Anthony'ego nie należało do tych, z którym mógłby dyskutować. Nie, żeby w przeciągu tych trzech tygodni, które mijały mu na służbie u jednego z lordów Puddlemere zdążył urosnąć w piórka na tyle, by w ogóle podejmować się jakiejkolwiek dyskusji. Materia, która została przed nim postawiona, stanowiła problem delikatny, dotyczący kobiecej urody, a w dodatku urody szlacheckiej! Należało działać więc prędko, a przy tym na tyle dyskretnie, na ile się dało.
26 I | Stevie | Pracownia numerologiczna
Był wyraźnie spokojniejszy niż jeszcze kilka dni wcześniej, gdy każdy dzień i każda aktywność podjęta na Wrzosowisku jawiła się w jego umyśle jako ostatnia. Zamknął już jednak ten rozdział. Otwierał nowy, zmuszał się do kolejnych uśmiechów, bo nie wypuszczano go z domu bez przyrzeczenia, że nie będzie się szlajał w podejrzanych miejscach, że wróci w umówione miejsce o konkretnej godzinie i nie nadwyręży zaufania. Nawet jeżeli czasami ćmiły go myśli głupie, niedorzeczne, skrajnie nieodpowiedzialne... Miał na nie jedno rozwiązanie. Niezmiennie to samo, powtarzane od lat w momentach nagłego wzrostu poziomu stresu.
27 I | Trixie | Somerset | Z
Gdyby tylko wiedział, że wśród przybranego bądź co bądź rodzeństwa Trixie posiadał aż tak specjalne względy! Rozpromieniłby się chyba natychmiast, zza szalika, który zawiązał sobie tak, by chronił przed mrozem nie tylko szyję, ale także szczękę i część policzków. Uniesione w radosnym odkryciu brwi z pewnością poruszyłyby jasną czapką z pomponem wetkniętą na czubek głowy, spod której wydostawały się przydługie kosmyki miodowych loków, a dzień ten, jakże uroczysty, bo przygotowania do niego trwały już od jakiegoś czasu, stałby się jeszcze bardziej specjalny.
Tkwili jednak w iście Beckettowskim milczeniu, do którego przywykł Sprout całkiem gładko i bez większych oporów. Bywały takie kwestie, których poruszenie mogłoby przynieść więcej kłopotów i smutków niż korzyści. I właśnie takimi były problemy, które dosłownie trawiły już i tak marnej postury twórcę talizmanów lub głód, który zaglądał coraz to śmielej w progi Warsztatu. Z ulgą dostrzegł jednak, że jego siostrojaciółka (słowo to wymyślił na poczekaniu i uznał za całkiem genialne) nie nosiła widocznych śladów przygód, w wyniku których spotkali się kilkanaście dni temu w Devon.
Tkwili jednak w iście Beckettowskim milczeniu, do którego przywykł Sprout całkiem gładko i bez większych oporów. Bywały takie kwestie, których poruszenie mogłoby przynieść więcej kłopotów i smutków niż korzyści. I właśnie takimi były problemy, które dosłownie trawiły już i tak marnej postury twórcę talizmanów lub głód, który zaglądał coraz to śmielej w progi Warsztatu. Z ulgą dostrzegł jednak, że jego siostrojaciółka (słowo to wymyślił na poczekaniu i uznał za całkiem genialne) nie nosiła widocznych śladów przygód, w wyniku których spotkali się kilkanaście dni temu w Devon.
27 I | Neala, Ollie | Kents Cavern | Z
List otrzymany od Neali był sporym zaskoczeniem, to prawda; z drugiej jednak strony, uśmiechał się w duchu na myśl, że jego zachowanie na sylwestrze mogło wskazywać na to, że mógł jej nie pamiętać. Jakże to tak? Rude włosy w istocie były wskazówką, ale wspomnienie własnego zmieszania tym, że oto prawdziwa lady jeszcze dzień wcześniej przygotowywała w jego rodzinnej kuchni posiłek, którym mogli napełnić brzuchy całej tej zgrai, było dziwnie ciepłe i w pewien sposób rozczulające. Nie mieli dużo czasu na wdanie się w jakieś głębsze interakcje, ale z tego co widział, Nela była naprawdę uroczą młodą damą, zupełnie różną od tego, co sobie o arystokratkach w podobnym wieku wyobrażał. Ale to chyba na plus?
28 I | Michael | Wioska Lavedale | Z
— Byłem wczoraj na tej akcji z Trixie — w naciągniętej niemal na brwi i całe uszy czapce z pomponem Castor wyglądałby nawet uroczo, czy nawet ujmująco, gdyby nie jeden szczegół. Wciąż postępujące chudnięcie, pomimo tuszowania dobrym humorem, odbijało się na jego aparycji dość wyraźnie. I choć usta skryte za jasnym szalikiem miał wygięte w szerokim uśmiechu, przez całą ich podróż, choć miał może szczątkowe informacje o tym, że Staffordshire nie należy do najbardziej bezpiecznych miejsc, tak nic nie mogło przygotować go na widok, jaki zastaną po wylądowaniu.
30 I | Jenny | Wyke Regis | Z
Zimowe powietrze wiszące nad Wyke Regis pachniało zgoła inaczej niż te, które oplotło Dolinę Godryka. Może to bliskość morza i unoszący się w atmosferze jod, może to wpływ klimatu nadmorskiego, a może to ekscytacja kręciła w nosach dwójki przyszywanego rodzeństwa nadciągającego do wioski od strony lądu?
— I widzisz, Jenny, poradziłbym sobie z tym sam, ale pomyślałem, że ostatnio poszło nam tak dobrze, a poza tym znasz się jeszcze na gotowaniu... — młody Sprout trajkotał jak najęty, co mogło zdradzać, że był niezwykle przejęty postawionym przed nim zadaniem. Chude palce, nieskryte przed mrozem przez rękawiczki czy jakikolwiek inny materiał, ściskały mocno list nakreślony przez włodarza wioski, której dachy widzieli już całkiem wyraźnie. Śnieg chrzęścił pod nogami, ale na całe szczęście uniknęli losu z Weston—super—Mare i mogli liczyć na całkiem słoneczny poranek. — ... to pewnie będziesz miała więcej do powiedzenia w kwestii kulinarnej. O, popatrz! To musi być pan Edwards.
— I widzisz, Jenny, poradziłbym sobie z tym sam, ale pomyślałem, że ostatnio poszło nam tak dobrze, a poza tym znasz się jeszcze na gotowaniu... — młody Sprout trajkotał jak najęty, co mogło zdradzać, że był niezwykle przejęty postawionym przed nim zadaniem. Chude palce, nieskryte przed mrozem przez rękawiczki czy jakikolwiek inny materiał, ściskały mocno list nakreślony przez włodarza wioski, której dachy widzieli już całkiem wyraźnie. Śnieg chrzęścił pod nogami, ale na całe szczęście uniknęli losu z Weston—super—Mare i mogli liczyć na całkiem słoneczny poranek. — ... to pewnie będziesz miała więcej do powiedzenia w kwestii kulinarnej. O, popatrz! To musi być pan Edwards.
30 I | Archibald | Pokój muzyczny | Z
Wizyta w Wyke Regis okazała się być sukcesem, choć nie należała do najprostszych. Ale na nic innego Castor nie mógł liczyć — chcąc nazywać się człowiekiem rozsądnym, musiał kierować się swą najlepszą wiedzą oraz logicznymi przewidywaniami. Wprowadzające słowa sołtysa o zatruciu grzybami w okolicznej wiosce również postawiły jego zadanie w odpowiedniej perspektywie. Myślami wracał czasami do Roratio, który skupiał w sobie zaskakującą dualność; z jednej strony był przecież lordem tych ziem, z drugiej jego dobrym przyjacielem, którego po prostu nie chciał zawieść. Ale gdy myśli zbaczały mu na tory rodu Prewett, przypominał sobie zawsze o innym z lordów. Lordzie nestorze Archibaldzie, który od dawna stanowił dla niego milczący, bardzo odległy wzór. A dziś, wreszcie, mógł spełnić jedno ze swych małych marzeń. Rozmowa z t y m panem lordem Archibaldem Prewett! Cóż za wspaniała okoliczność!
30 I | Michael | Sypialnia gościnna | Z
Gdy wrócił do domu po wyjątkowo owocnym w emocje dniu, musiał jeszcze splunąć sobie w brodę, że po wykonywaniu wczorajszego zamówienia znów posprzątał swoje surowce. Ucieszyłby, gdyby dzisiaj mógł sobie darować ich ponowne ustawianie, lecz prawda była taka, że dodatkowa praca fizyczna była jednocześnie obowiązkiem i karą. Obowiązkiem, ponieważ właściwe składowanie surowców zapobiegało ich przypadkowej kontaminacji, a karą z tego prostego powodu, że mógł to sobie równie dobrze przygotować z ranka, gdyby tylko pamiętał. Krótka pamięć i roztrzepanie zbierało swoje żniwa w postaci konieczności dodatkowej pracy.
Ale mimo wszystko humor Sprouta nie opuszczał.
Ale mimo wszystko humor Sprouta nie opuszczał.
2 II | Roselyn, Ollie, Louis | Wzgórza Quantock | Z
List otrzymany od Roselyn nie mógł zastać go w paradoksalnie lepszym momencie na podobne przypadki.
Od kilku tygodni był pod stałą obserwacją żywieniową Michaela, który nie pozwalał mu odchodzić od stołu, zanim nie posilił się właściwie czymkolwiek. Czuł, że dzięki opiece przyjaciela siły mu wracały, w pewnym sensie odżywał, miał też wrażenie, że myślenie przychodzi mu jakoś prościej, było zdecydowanie lepiej niż w analogicznym czasie miesiąc wcześniej. Gdyby wezwanie przybyło do niego wtedy, nie wiedziałby, czy miałby siłę wpakować się wraz z resztą do samochodu, nawet w tej swojej czapce z pomponem i szalikiem owiniętym ściśle wokół szyi. Przywitał się ze wszystkimi — dobrze było widzieć Olliego, który mógł już na pierwszy rzut oka stwierdzić, że jego przyjaciel prezentował się znacznie lepiej niż gdy ostatnim razem odwiedzał Cichy Domek. Louis mógł liczyć na wciąż jeszcze nieświadome tego, co zobaczą na miejscu, a przez to przepełnione nadzieją spojrzenie podarowane mu przy skinieniu głową, podobnie zresztą jak Roselyn, która chyba najbardziej oddawała uzdrowicielskie doświadczenie. Choć nie widziała jeszcze tragedii na własne oczy, wydawało się, że przygotowuje się na najgorsze.
Od kilku tygodni był pod stałą obserwacją żywieniową Michaela, który nie pozwalał mu odchodzić od stołu, zanim nie posilił się właściwie czymkolwiek. Czuł, że dzięki opiece przyjaciela siły mu wracały, w pewnym sensie odżywał, miał też wrażenie, że myślenie przychodzi mu jakoś prościej, było zdecydowanie lepiej niż w analogicznym czasie miesiąc wcześniej. Gdyby wezwanie przybyło do niego wtedy, nie wiedziałby, czy miałby siłę wpakować się wraz z resztą do samochodu, nawet w tej swojej czapce z pomponem i szalikiem owiniętym ściśle wokół szyi. Przywitał się ze wszystkimi — dobrze było widzieć Olliego, który mógł już na pierwszy rzut oka stwierdzić, że jego przyjaciel prezentował się znacznie lepiej niż gdy ostatnim razem odwiedzał Cichy Domek. Louis mógł liczyć na wciąż jeszcze nieświadome tego, co zobaczą na miejscu, a przez to przepełnione nadzieją spojrzenie podarowane mu przy skinieniu głową, podobnie zresztą jak Roselyn, która chyba najbardziej oddawała uzdrowicielskie doświadczenie. Choć nie widziała jeszcze tragedii na własne oczy, wydawało się, że przygotowuje się na najgorsze.
7 II | Steffen | Ruiny Stonehenge | Z
Zdążył odpocząć po pełni.
Zdążył również zapoznać się z wynikami zwiadu Steffena. Dzięki zachodzącemu księżycowi potrafił nad sobą zapanować, oddzielić uczucia od planu, który miał do wykonania. Za długo na to czekał, za długo wyobrażał sobie treść listu, który pochłonęły płomienie, za bardzo chciał udowodnić, że jest w stanie działać dla dobra ogółu, że nie jest tylko słabym Sproutem i naukowcem, którego miejsce było w pracowni, z daleka od wojny.
Zdążył również zapoznać się z wynikami zwiadu Steffena. Dzięki zachodzącemu księżycowi potrafił nad sobą zapanować, oddzielić uczucia od planu, który miał do wykonania. Za długo na to czekał, za długo wyobrażał sobie treść listu, który pochłonęły płomienie, za bardzo chciał udowodnić, że jest w stanie działać dla dobra ogółu, że nie jest tylko słabym Sproutem i naukowcem, którego miejsce było w pracowni, z daleka od wojny.
8 luty | Herbert | Pracownia | Z
Coś ostatnio coraz mocniej pchało go w kierunku Dorset, choć zawsze mówił o sobie jako o człowieku Somerset. Dziś jednak miał powód na odwiedziny sąsiadującego hrabstwa i to powód zupełnie nielichy. W kieszeniach zimowego płaszcza upchnął bowiem kilka odpowiednio zabezpieczonych fiolek, których zawartość zamierzał pokazać starszemu kuzynowi. Herbert był w jego oczach człowiekiem odpowiednim do pokazania mu tych specyficznych znalezisk. Cechował się nie tylko siłą charakteru, ale także lotnym umysłem. Dodatkowo posiadał coś, czego Castorowi brakowało — wiedzę o świecie. Przejechał jego kawał, znał wiele języków, mógł na własne oczy oglądać te gatunki roślin, które Castorowi pokazywano wyłącznie w podręcznikach lub odpowiednio ususzone. Z wiekiem, choć nie lubił tego wypominać, szło także doświadczenie, z którego szkoda byłoby nie skorzystać
10 II | Steffen | Piwnica | Z
— Nawet nie wiesz, jak jestem ci wdzięczny — Castor gadał, a wraz z jego słowami, wokół nich pojawiały się chmurki wodnej pary. Blondyn już któryś raz poprawiał zsuwające się z nosa okulary, ale wydawało się, że nie wpływało to w żaden sposób na jego dobry humor. Od placu głównego w Dolinie Godryka spacerowali już wspólnie — po ostatniej akcji Castor był co prawda nieco niewyspany, ale zmęczenie zeszło z jego postaci w momencie otrzymania kolejnego listu od Ministra. O tym porozmawia ze Steffenem dopiero w miejscu bezpiecznym, a tym była z pewnością zamieszkana przez młodszego specjalistę do spraw zabezpieczeń, midasa transmutacji i dobrego przyjaciela Sprouta Szczurza Jama.
11 II | Steffen, Marcelius | Ruiny Stonehenge | Z
Słońce już dawno skryło się za horyzontem, śnieg pokrywający pagórki otaczające spichlerz oddzielał je od ciemnej nocy, odbijając srebrne światło księżyca. Jeszcze trochę, myślał Castor, wznosząc oczy ku niebu, zatrzymując je na znikającej z nocy na noc tarczy, i nie będzie widać go wcale. Dobrze, że akurat robimy to dzisiaj. W ciemnej nocy nie czułby się równie pewien, nie ze swoim słabym wzrokiem i raczej pozostawiającą wiele do życzenia koordynacją ruchową, o kondycji nie wspominając. Miał dziś na sobie swój ulubiony ostatnimi czasy płaszcz i buty, pod szyją zawinięty ciemny szalik i czapkę wciśniętą na głowę, która przyklepywała mu włosy, to prawda, ale przynajmniej chroniła uszy przed odmarznięciem. Okropnie chłodna, rekordowa temperaturowo zima nie była dla nikogo łaskawa, a oni — zwłaszcza oni — nie powinni ryzykować.
12 II | Prudence, Thomas | Port Newquay | Z
Otrzymane od lady Prudence wezwanie należało do tych, które Castor zwykł nazywać nietypowymi. Nie tylko dlatego, że było dość niespodziewane, ale również przez fakt osoby, od której pochodziło. Lady Macmillan dała już się poznać jako szlachcianka odrobinę niekonwencjonalna, nielubiąca pośrednictwa i klarownie wyrażająca swoje emocje, bez szczególnego przywiązania do manier, których z kolei przestrzeganie było mocno wpisane w osobę Sprouta od samego urodzenia. Nie mógł jednak zignorować wezwania, gdy dowiedział się, że dotyczy ono portu. Nie był może żeglarzem, jednakże jako stawiający pierwsze kroki w świecie ekonomii młody człowiek bardzo dobrze wiedział, jak ważnym elementem dla rozwoju regionu jest możliwość swobodnego operowania w strefie morskiej. Sam w trakcie wielu swych wypraw po jedzenie zachodził nawet tutaj, przecież najlepsze ryby można było dostać właśnie w Newquay.
26 II | Amelia | Charnwood, Leicestershire | Z
Leicestershire stanowiło miejsce szczególne na mapie kraju. Znajdujące się w centrum Anglii hrabstwo nie było częstym miejscem wędrówek Sprouta, lecz życie nie stanowiło monolitu. Plany zmieniały się, ewoluowały zgodnie z aktualnymi potrzebami nie tylko jego, czy nowo odnalezionej w Tonksach rodziny, ale także Zakonu Feniksa jako takiego. Dziś odwiedzał to miejsce, aby upewnić się, że nawet na ziemiach podzielających w większości reżim Malfoya znajdowali się ludzie zdolni do wsparcia ich sprawy. W okolicach Charnwood mieszkał zresztą kolega Castora z kursu alchemicznego. Wyjątkowo uzdolniony Andy, czarodziej półkrwi, który zatrzymał się w Mungu dłużej niż Castor, ale ostatecznie zdecydował się na wyprowadzkę z Londynu. Sprout mógł tylko domyślać się, co stanowiło punkt zapalny i główną przyczynę tej decyzji. W ramach przyjacielskiej wizyty pragnął zorientować się trochę w nastrojach, jakie powstały w ich starej grupie. Jeżeli Andy utrzymywał dalszy kontakt z resztą, mógł okazać się całkiem przydatnym informatorem. Albo przynajmniej ewentualnym wsparciem, gdyby dodatkowe siły rzemieślnicze były pilnie potrzebne. Zawsze cierpieli na niedobór ludzi, ale kryzysowe sytuacje wyłącznie to uwypuklały.
7 III | Hector | Gabinet Hectora Vale | Z
Jeszcze nigdy cisza nie była tak niewygodna. Castor uwielbiał zatapiać się w nią, gdy tylko mógł. Robił tak przecież od zawsze — gdy tylko świat na zewnątrz był zbyt głośny, zamykał się w swoim małym, cichym świecie. Chyba dlatego tak bardzo lubił przesiadywać całe dnie w szklarni, w małych mieszkankach w Londynie, później też w szopie. Czasami miewał mgliste wrażenie, że on sam nosił w sobie za dużo dźwięku. Że każde zatrzymane w gardle słowo (czy przez grzeczność, czy umyślnie, dobrodusznie lub może po prostu przez towarzyszącą mu nieodłącznie, choć poddawaną cierpliwej tresurze złośliwość) nawarstwia się, rezonuje w całym jego ciele, że wreszcie wypełza z gardła, schodzi w dół, do żołądka, wypełniając go nieistniejącą przecież materią, wchodzi w górę, rozpycha się między kośćmi czaszki, pulsuje złowrogo. Nauczony obserwacją wszystkich mężczyzn, których z czystym sumieniem mógł brać za wzór do naśladowania, tkwił w tym naturalnym dla swej płci stanie, czasem tylko wyłamywał sobie palce ze stawów, znacznie częściej płakał przy najmniejszym niepowodzeniu, kilkukrotnie krzyczał, gdy miał pewność, że był zupełnie sam.
13 III| Herbert | Pracownia | Z
Jeszcze nigdy cisza nie była tak niewygodna. Castor uwielbiał zatapiać się w nią, gdy tylko mógł. Robił tak przecież od zawsze — gdy tylko świat na zewnątrz był zbyt głośny, zamykał się w swoim małym, cichym świecie. Chyba dlatego tak bardzo lubił przesiadywać całe dnie w szklarni, w małych mieszkankach w Londynie, później też w szopie. Czasami miewał mgliste wrażenie, że on sam nosił w sobie za dużo dźwięku. Że każde zatrzymane w gardle słowo (czy przez grzeczność, czy umyślnie, dobrodusznie lub może po prostu przez towarzyszącą mu nieodłącznie, choć poddawaną cierpliwej tresurze złośliwość) nawarstwia się, rezonuje w całym jego ciele, że wreszcie wypełza z gardła, schodzi w dół, do żołądka, wypełniając go nieistniejącą przecież materią, wchodzi w górę, rozpycha się między kośćmi czaszki, pulsuje złowrogo. Nauczony obserwacją wszystkich mężczyzn, których z czystym sumieniem mógł brać za wzór do naśladowania, tkwił w tym naturalnym dla swej płci stanie, czasem tylko wyłamywał sobie palce ze stawów, znacznie częściej płakał przy najmniejszym niepowodzeniu, kilkukrotnie krzyczał, gdy miał pewność, że był zupełnie sam.
15 III | Hector | Kraina Jezior | Z
Cumberland, czy jak kto wolał Kumbria kojarzyła mu się tylko z listopadową szarlotką Aurory, choć powinna zgoła inaczej. Słyszał przecież o pięknych jeziorach, które przetykały krajobraz kryształowymi tarczami, ale nigdy nie znalazł czasu, by się tam odnaleźć. Im dalej od Somerset, tym mniej pewnie się czuł. Wydarzenia, które popchnęły go na ścieżkę wojenną z całym impetem, sprawiały, że czuł się jeszcze bardziej odpowiedzialny za to, co robi, z kim rozmawia i gdzie przebywa.
16 III | Cynthia | Główne Wejście II | Z
Nigdy nie spodziewał się, że będzie lecieć ze zmarłym na miotle z cholernego Cumberland do Somerset.
Przez całą Anglię.
A jednak zrobił to. Musiał zapewnić temu chłopakowi przynajmniej minimum godności. Gdy dopadli do niego przed Leśną Lecznicą, nie potrafił wydusić z siebie słowa. Nie musiał. Widzieli nie takie rzeczy, nie w takich rzeczach pomagał im na przełomie stycznia i lutego. Miał świadomość tego, że zostawia go w dobrych rękach, świadomość tego, że nawet odpowiednie, poprawne reakcje magiuzdrowiciela nie były w stanie uratować go przed pocałunkiem dementora.
Starał się mrugać krótko i prędko. Za każdym razem gdy zamykał oczy, widział oczy koloru chmurnego nieba wpatrujące się w przestrzeń, zamglone i puste.
Gdy głośniej pociągał nosem — wydawało mu się, że wciąż czuje zapach śmierci.
Przez całą Anglię.
A jednak zrobił to. Musiał zapewnić temu chłopakowi przynajmniej minimum godności. Gdy dopadli do niego przed Leśną Lecznicą, nie potrafił wydusić z siebie słowa. Nie musiał. Widzieli nie takie rzeczy, nie w takich rzeczach pomagał im na przełomie stycznia i lutego. Miał świadomość tego, że zostawia go w dobrych rękach, świadomość tego, że nawet odpowiednie, poprawne reakcje magiuzdrowiciela nie były w stanie uratować go przed pocałunkiem dementora.
Starał się mrugać krótko i prędko. Za każdym razem gdy zamykał oczy, widział oczy koloru chmurnego nieba wpatrujące się w przestrzeń, zamglone i puste.
Gdy głośniej pociągał nosem — wydawało mu się, że wciąż czuje zapach śmierci.
Nie mógł wrócić do domu, zanim nie upewnił się, że to tylko jednorazowy przypadek. Że gdzieś wokół Krainy Jezior nie roiło się od ludzi bez duszy, których podły los złapał nieprzygotowanych, zupełnie tak jak i c h dwa dni temu. Nie potrafił spojrzeć sobie w oczy, bo chyba nie zasługiwał. Ciocia Cynthia zaopiekowała się nim porządnie, dała miejsce do spania i trochę ciepłego jedzenia, z którego nic nie mógł przełknąć. Czuł, że musiał tam wrócić.
26 III | Percival Blake & Castor Sprout | Miasteczko Liskeard
Bywał w Kornwalii znacznie częściej, niż kiedykolwiek mógłby to przewidywać; rozpoczęło się od niemalże noworocznej wizyty w samym Puddlemere, gdzie owocna rozmowa z lordem Macmillan przybliżyła go do pozycji osobistego asystenta. Póki co współpracę tę można było określić jako bardzo luźną; zdecydowanie częściej widywał się z kuzynką lorda Anthony'ego, lady Prudence, która po odzyskaniu pełni uzębienia wydawała się polubić Sprouta na tyle, by zwrócić się do niego z pomocą w sprawie marmitów w pierwszej połowie lutego. To wtedy po raz pierwszy świadomie odwiedzał portowe miasteczka, już z głową pełną ideałów, z duchem wzbijającym się w powietrze na skrzydłach powinności i ideałów. Marmity nie stanowiły już zagrożenia, stworzona przez niego zapora z roślin morskich pozwoliła ukrócić ich tendencje do przemieszczania się, a przez to ułatwiła również połów tych niebezpiecznych stworzeń. Czasami wracał myślami do tamtego momentu, za zgodą lady Macmillan odwiedzał port jeszcze kilka razy, najpierw zajmując się odwracaniem efektu rzucanych przez siebie zaklęć, potem chyba pchany był czystą ciekawością, koniecznością sprawdzenia, jak ma się roślinność, którą poddał działaniu magii. Może działał nieco nadgorliwie, ale dbałość o szczegóły zawsze była jego mocną stroną.
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Ostatnio zmieniony przez Castor Sprout dnia 22.10.22 16:00, w całości zmieniany 3 razy
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
W krainie snów | Hector | The kind of love i would live for | Z
Moje imię zostało dawno zapomniane. Ludzie, którzy żyli ze mną, odeszli już dawno, nie ma już nikogo, kto nazwałby mnie z tą samą czułością, jaką oni zamknęli w swych głoskach. Moje imię jest głosem przeszłości, moje imię jest przeszłością, było już dawno, dawno temu, sam ledwo potrafię przywołać je z odmętów wspomnień. Nieużywane informacje po prostu znikają z pamięci — i nie ma w tym nic szczególnie złego, nic bardzo okropnego. Upływ czasu jest naturalną koleją rzeczy, jest czymś, z czym mierzę się właściwie ciągle; Nie istnieją bowiem dla mnie dni, nie istnieją noce, czas jest niekończącą się nicią, kłębkiem wełny pchniętym przez skorego do zabawy kota, który kręci się i kręci, nigdy nie plącze, rozwija się w nieskończoność i nie ma ni początku, ni końca. Czasami mijam kogoś, kto jest tego jeszcze mniej nieświadomy. Ludzie zjawiają się przy mnie, zjawiło się ich już sporo, ale każdy odchodzi, każdy gaśnie, bo wszyscy są jak iskry, fajerwerki błyszczące na niebie przez moment, by zniknąć wreszcie w ciemnej otchłani.
W krainie snów | Hector | Z młodej piersi się wyrwało...
Z początku myślałem, że ciepło, które czułem na klatce piersiowej, było czymś dobrym. Wydawało się zresztą, że właśnie tak było. To śmieszne uczucie, gdy fale ciepła przepływają przez ciało towarzyszyło mi czasami, bywały momenty, w których było znajome, ale teraz to ciepło było... Inne. Nie następowało falami, spływało powoli z klatki piersiowej w jej dół, nie dochodziło nigdy do nóg.
I przez ten nietypowy symptom zacząłem coś podejrzewać.
Dotknąłem koszuli; jeszcze na początku wieczoru była biała, założona na jakąś specjalną okazję, wielkie wyjście, nie pamiętam już dokładnie z jakiego powodu, ale spędziłem naprawdę dużo czasu przed lustrem, próbowałem ułożyć złote loki, wciąż niesfornie odstające po jednej stronie głowy. Czułem, jak wilgoć przebiega mi po palcach, ciepła wilgoć, której nie powinno tu być.
I przez ten nietypowy symptom zacząłem coś podejrzewać.
Dotknąłem koszuli; jeszcze na początku wieczoru była biała, założona na jakąś specjalną okazję, wielkie wyjście, nie pamiętam już dokładnie z jakiego powodu, ale spędziłem naprawdę dużo czasu przed lustrem, próbowałem ułożyć złote loki, wciąż niesfornie odstające po jednej stronie głowy. Czułem, jak wilgoć przebiega mi po palcach, ciepła wilgoć, której nie powinno tu być.
1 IV | Archibald | Tyły posiadłości
Właściwie to wszyscy mówili tylko o tym. Tego dnia przez sklep Castora przewinęło się kilkunastu klientów i każdy zagadywał go o to samo — a słyszał pan, co w rządowych gazetach piszą? Że niby rebelia stłumiona i nic już "nie zagraża", pomiędzy innymi rzeczami. Sprout wzruszał wtedy ramionami i przyznawał zgodnie z prawdą, że nie, nie czytał Walczącego Maga, nie miał bowiem tego dnia czasu nawet zaszyć się przez moment w gabinecie na tyłach, a co dopiero aktywnie poszukiwać prorządowych źródeł informacji. Wreszcie, na taką deklarację jeden z mężczyzn w średnim wieku wyciągnął zza pazuchy owo wydanie gazety, przycisnął je kilkoma syklami zapłaty za złożone zamówienie i powiedział, by wszystko sobie przeczytał w wolnej chwili.
1 IV | Castor | Szopa | Z
Choć pełnia zbliżała się dość dużymi krokami, wciąż przecież musiał ćwiczyć się w swoim rzemiośle. Wcześniejsze próby stworzenia odpowiedniego talizmanu dla Thalii nie przyniosły odpowiedniego rezultatu. Castor skorzystał wtedy przecież nawet z pomocy Steffena, wybór run był wtedy prawidłowy, ale chyba karwasz nie był przygotowany do przyjęcia na siebie naładowanych magią elementów talizmanu. Dlatego też od końca marca przebywał w szopie dość regularnie, przekształcając ją w swą drugą pracownię. Tą główną dalej była pracownia w sklepie, jednak tam skupiał się przede wszystkim na tych zamówieniach, które szły później na sprzedaż. Jego relacja z Thalią uniemożliwiała proszenie Castora o jakąkolwiek reparację finansową. Wystarczyło, że Wellers przysłała mu konieczne do wykonania talizmanu materiały — reszta była milczeniem oraz oczywiście umiejętnościami Sprouta, które miał zamiar dzisiaj wykorzystać. Z — miejmy nadzieję — znacznie lepszym skutkiem niż ostatnio.
2 IV | Thomas | Grób Caleba Macnaira
Thomas jak zwykle trajkotał, a oni dziwnym zbiegiem okoliczności (lub zupełnie specjalnie, z Thomasem nie było wiele wiadome) odnaleźli się na tym samym cmentarzu, na którym ponownie zawiązali swą znajomość w ostatni Dzień Duchów. Nie wiedział właściwie jakim cudem zdołał namówić się na to wyjście, ale od samego początku miał wrażenie, że każde nagięcie się do woli najstarszego z rodzeństwa Doe wiązało się z jakimś stopniem jego własnego dyskomfortu.
2 IV | Hector | Gabinet Hectora Vale | Z
Spokój, który spadł na niego po odpowiednio rzuconym, mimo roztrzęsienia zaklęciu wystarczył, by mógł skupić się wystarczająco, by poddać się ciągnięciu w dół pępka. Wystarczyło, by skupił się, zamknął oczy, a gdy je otworzył, zamiast lodowatego — to tylko wyobraźnia? — powiewu z okolicy cmentarza w Dolinie Godryka uderzyła go słona, morska bryza. Pióro w wewnętrznej kieszeni płaszcza, kryształ ściskany w lewej ręce, rozgrzany od ciepła, którego tak mocno mu brakowało. Wszystko było przecież tak realne, szeroko otwarte, szarawe oczy lustrowały najbliższe otoczenie, wybrzeże Rhyl, z zaskakującą, nawet jak na niego, dokładnością. Wcisnął kryształ do tej samej wewnętrznej kieszeni płaszcza, w której spoczywało już pióro, po czym sięgnął chudymi palcami do zapadniętego, choć ogolonego na gładko policzka.
Pulsowanie krwi pod palcami, napięta skóra twarzy.
Żył.
Pulsowanie krwi pod palcami, napięta skóra twarzy.
Żył.
3 IV | Thomas, Anne | Leśny staw
Szukajcie, a znajdziecie.
Powracający z Walii do Doliny Godryka Castor — czy też Oliver, jak ostatnio wolał być nazywany — nie spodziewał się zupełnie, że jego zwyczajowa przechadzka, droga do sklepu, którą pokonywał przede wszystkim dla zdrowotności okaże się być dla niego aż tak zaskakująca. Tak nietypowa. Znał okolice leśnego stawu jak swoją własną kieszeń. Jeszcze będąc małym dzieckiem spędzał przy nim lwie części każdych wakacji, choć jakimś cudem nigdy nie nauczył się pływać. Niemniej jednak temperatura w tym miejscu — dzięki obecności zbiornika wodnego — zawsze była bardziej znośna, dlatego też wiele rodzin, nie tylko ta jego, lgnęła szczególnie do tegoż miejsca, wypełniając każdy fragment linii brzegowej ludzkimi istnieniami. Ostatnimi czasy, wraz z każdą kolejną wieścią o następnym naturalnym kataklizmie, złapał się na tym, że okrutnie tęsknił za latem. Przedłużające się przedwiośnie nie było dobrym znakiem, zarówno dla zielarzy, jak i wszelkiego rodzaju rolników. Opóźniony cykl wzrostu roślin zwiastował nic innego niż dalsze problemy ze zdobyciem pożywienia, wzrost cen towarów, g ł ó d. Spacerując dość szybkim marszem — wybierał dłuższą drogę do sklepu po to, by poprawić swą wydolność i ogólną kondycję — wzniósł głowę do góry, przyglądając się szarym obłokom chmur na szarym tle nieba.
Powracający z Walii do Doliny Godryka Castor — czy też Oliver, jak ostatnio wolał być nazywany — nie spodziewał się zupełnie, że jego zwyczajowa przechadzka, droga do sklepu, którą pokonywał przede wszystkim dla zdrowotności okaże się być dla niego aż tak zaskakująca. Tak nietypowa. Znał okolice leśnego stawu jak swoją własną kieszeń. Jeszcze będąc małym dzieckiem spędzał przy nim lwie części każdych wakacji, choć jakimś cudem nigdy nie nauczył się pływać. Niemniej jednak temperatura w tym miejscu — dzięki obecności zbiornika wodnego — zawsze była bardziej znośna, dlatego też wiele rodzin, nie tylko ta jego, lgnęła szczególnie do tegoż miejsca, wypełniając każdy fragment linii brzegowej ludzkimi istnieniami. Ostatnimi czasy, wraz z każdą kolejną wieścią o następnym naturalnym kataklizmie, złapał się na tym, że okrutnie tęsknił za latem. Przedłużające się przedwiośnie nie było dobrym znakiem, zarówno dla zielarzy, jak i wszelkiego rodzaju rolników. Opóźniony cykl wzrostu roślin zwiastował nic innego niż dalsze problemy ze zdobyciem pożywienia, wzrost cen towarów, g ł ó d. Spacerując dość szybkim marszem — wybierał dłuższą drogę do sklepu po to, by poprawić swą wydolność i ogólną kondycję — wzniósł głowę do góry, przyglądając się szarym obłokom chmur na szarym tle nieba.
4 IV | Yvette | Exeter, Devon | Z
Powodzie, które dotknęły Devon z końcem marca były czymś innym, niż to, co na łamach swego szmatławca przedstawiała redakcja Walczącego Maga. Castor znał pana Rinehearta, Jackie trochę mniej, ale przecież Vincent był częstym gościem Wrzosowej Przystani i w żadnym wypadku nie sprawiał wrażenia, jakby jego najbliższa rodzina mogła być w stanie poświęcić życie nie tylko swoje (w to był w stanie uwierzyć, byli przecież Zakonnikami, ludźmi związanymi przysięgą, obowiązkiem i moralnością), ale także i niewinnych mieszkańców Devon. Pewność co do fabrykacji przebiegu zdarzeń przyniosły mu inne rewelacje, które czytał przy śniadaniu, ryzykując przy tym śmiercią z zachłyśnięcia się herbatą. Michael Tonks, czarnoksiężnik? Trójka aurorów rzucająca Szatańską Pożogę w Lancashire? Zmarli w pożarze? Jak na zwęglonego od czarnomagicznego zaklęcia Mike tamtego ranka trzymał się całkiem nieźle i humor mu nawet dopisywał. Oczywiście, konieczność zweryfikowania kolejnych wieści dalej była palącą potrzebą, ale pozostałych znali Tonksowie — nie on, może za wyjątkiem Williama, ale jemu i jego rodzinie postanowił chwilowo oszczędzić listów, pewnie dostali ich wystarczająco dużo. Napisze do Aidana przy następnej okazji, może nawet nie czytał tych bzdur. Oby.
5 IV | Thalia, Florean | Flamborough (Leeds) | Z
Dementorzy.
Słowo cierpko pływało po języku, czasami przylepiając się do niego, do podniebienia, a wraz ze śliną wciskając się w każde wymyślone zagłębienie na ściankach gardła. Dementorzy od prawie miesiąca zaprzątali mu głowę, swą intensywnością wpływając na i tak niezbyt pozytywny umysł Castora z siłą pomnożoną... Dwukrotnie? Trzykrotnie? Może nawet dziesięciokrotnie? Pojawiające się regularnie w Cumberland stanowiły zagadkę, zapowiedź czegoś złego. Zjawiające się w Dolinie Godryka, niemal odbierające mu życie — były już zbyt realne, zbyt blisko by odwracać od nich wzrok. Śmiejąca się czaszka śniła mu się po nocy, a choć od tego czasu minęły trzy dni — dużo i mało jednocześnie — Castor próbował zawziąć się w sobie. Nie dopuścić, by strach, nawet ten paraliżujący, odebrał mu moc do działania, odebrał siłę, zatrzasnął drzwi przed bezpieczeństwem innych ludzi. Dwa razy udało mu się ujść z życiem. Raz dlatego, że dementor tylko zjawił się w pobliżu, nie obierając go na atak. Za drugim jednak uratował go, co do tego nie miał wątpliwości, feniks. Fawkes? Może to był on? Pióro ognistego ptaka nosił przy sobie zawsze, w wewnętrznej kieszeni płaszcza, tak było i teraz. Poza tym, pojawiając się w Leeds, z czystej ostrożności zabrał ze sobą jeszcze kilka eliksirów — dwie porcie maści z wodnej gwiazdy, eliksir przeciwbólowy i — na wszelki wypadek — jedno antidotum podstawowe. Strzeżonego Merlin strzeże, a zadanie, w które wplątała go Thalia, należało przeprowadzić z odpowiednią ostrożnością. Kto wie, jakie jeszcze kontakty mógł posiadać Goshawk.
Słowo cierpko pływało po języku, czasami przylepiając się do niego, do podniebienia, a wraz ze śliną wciskając się w każde wymyślone zagłębienie na ściankach gardła. Dementorzy od prawie miesiąca zaprzątali mu głowę, swą intensywnością wpływając na i tak niezbyt pozytywny umysł Castora z siłą pomnożoną... Dwukrotnie? Trzykrotnie? Może nawet dziesięciokrotnie? Pojawiające się regularnie w Cumberland stanowiły zagadkę, zapowiedź czegoś złego. Zjawiające się w Dolinie Godryka, niemal odbierające mu życie — były już zbyt realne, zbyt blisko by odwracać od nich wzrok. Śmiejąca się czaszka śniła mu się po nocy, a choć od tego czasu minęły trzy dni — dużo i mało jednocześnie — Castor próbował zawziąć się w sobie. Nie dopuścić, by strach, nawet ten paraliżujący, odebrał mu moc do działania, odebrał siłę, zatrzasnął drzwi przed bezpieczeństwem innych ludzi. Dwa razy udało mu się ujść z życiem. Raz dlatego, że dementor tylko zjawił się w pobliżu, nie obierając go na atak. Za drugim jednak uratował go, co do tego nie miał wątpliwości, feniks. Fawkes? Może to był on? Pióro ognistego ptaka nosił przy sobie zawsze, w wewnętrznej kieszeni płaszcza, tak było i teraz. Poza tym, pojawiając się w Leeds, z czystej ostrożności zabrał ze sobą jeszcze kilka eliksirów — dwie porcie maści z wodnej gwiazdy, eliksir przeciwbólowy i — na wszelki wypadek — jedno antidotum podstawowe. Strzeżonego Merlin strzeże, a zadanie, w które wplątała go Thalia, należało przeprowadzić z odpowiednią ostrożnością. Kto wie, jakie jeszcze kontakty mógł posiadać Goshawk.
6 IV | Hector | Lynmouth | Z
I choć wciąż jeszcze czuł nieco zmęczenia po ostatnich wydarzeniach — pierwsze próby udzielenia pomocy powodzianom w epicentrum katastrofy żywiołowej i to jeszcze od rana do wczesnego popołudnia w dzień pełni, następnie wybryk (bo nie mógł myśleć w innych kategoriach o zabawie w kotka i myszkę, którą urządzili sobie z Goshawkiem w Leeds) wieczorem, już po przespaniu całego dnia i próbie zebrania się po pełni — musiał działać dalej. Jego wezwaniem, śpiewem feniksa było bowiem coś równie istotnego, choć mniej dostrzeganego na pierwszy rzut oka w odniesieniu do zbrojnej walki. Jego naturalny zestaw przymiotów pchał go w kierunku bezpośredniej pomocy ludziom, przyniesienia ukojenia, a te istotne było właśnie tutaj, w Devon, które stało się ofiarą powodzi, jakiej chyba nigdy nie widział przez całe swoje życie.
8 IV | Everett | Bursztynowy Świerzop | Z
Ile to już będzie? Drugi miesiąc? Tak, jeszcze dwa dni dzieliły go od dziesiątego kwietnia, dwóch pełnych miesięcy funkcjonowania "Bursztynowego Świerzopu". Castor chyba nawet w najśmielszych snach nie spodziewał się, że odzew ze strony mieszkańców Doliny Godryka będzie taki pozytywny. Może nie codziennie spotykał nowych ludzi chcących zasilić zapasy zgromadzone w mieszkaniach eliksirami wychodzącymi spod jego ręki, może nie wszyscy do końca potrafili zrozumieć moc drzemiącą w talizmanach, ale mimo wszystko nie było dnia, który przesiedziałby w sklepie sam. Cieszył się właściwie z każdych odwiedzin — nawet tych przypadkowych, gdy jedna z okolicznych babć zajrzała do niego tylko dlatego, że myślała, że wciąż w tym miejscu znajduje się ta sama piekarnia, po której przejął lokal. Rozmawiali ze starszą kobietą naprawdę długo, na dobrą sprawę o wszystkim i o niczym, i choć wyszła ze sklepu z pustymi rękami, blondyn widział, że była zadowolona. I to, póki co, mu wystarczało.
5 V | Michael, Lucinda | Zamek Lady Marion } Z
Przez cały czas trwania lotu, zamiast — jak zazwyczaj — trzymać oczy zamknięte i liczyć na najlepsze, zaglądał znad ramienia Michaela na to, jak zachowywał się na miotle. Zadawał mu przy tym kilka pytań (Jak to robisz, że nie zsuwasz się w miotły przy starcie? Ja to zawsze leciałem do przodu, gdy próbowałem. Jak sprawiasz, by miotła się ciebie słuchała? I co z zakrętami? Ciężko jest ją przywrócić do wyjściowej pozycji?), wszystkie odpowiedzi chłonął ze specyficznym jak na siebie i wyrobioną przez lata niechęcią do mioteł zainteresowaniem. Im bardziej angażował się w działania Zakonu Feniksa na oddalonych od Półwyspu terenach, tym bardziej widział konieczność zadbania o własną miotłomobilność. Nie był chyba jeszcze gotów na samodzielną podróż, bał się, że skończy na najbliższym drzewie, albo w krzakach, ale takie okazje do podróży mógł przecież wykorzystywać, by wyłapywać najmniejsze chociażby detale, które później mógłby wcielić w życie, odkurzając własną, stojącą w szopie i nieużywaną miotłę.
? V | Steffen, James | Trakt kolejowy
Bywali tacy, którzy uważali, że to Castor Oliver miał naturalny talent do tworzenia szyfrów, jednakże ludzie ci prawdopodobnie nigdy nie zrozumieją zdziwienia, które napotkało młodego twórcę talizmanów, gdy nachylony nad jednym z nich dostrzegł wreszcie świetlistą postać świnki morskiej, która nie tylko zmaterializowała się w jego sklepie zupełnie znikąd, ale jeszcze przemówiła do niego głosem przyjaciela. Mówiąc coś o pisklętach na trakcie kolejowym, nie rozjaśniła zupełnie sytuacji, za wyjątkiem wzbudzenia w alchemiku poczucia naglenia. I chyba właśnie o to chodziło.
15 V | Alfie, MG | Szarodrzewo z Nuneaton | Z
Alfred był jednym z jego ciekawszych klientów. Castorowi ciężko było wskazać, co właściwie sprawiło, że odrobinę wbrew logice wyczekiwał jego powrotu. Może to, że był synem, który pomagał matce w gorączce — blondyn był przecież równie mocno związany z własną matką, poproszony przez ojca o zebranie ziół w pełnię nie pomyślał, że wystawia się na śmiertelne niebezpieczeństwo. Nie wiedział wiele o samym Summersie, nie znał nawet jego nazwiska, ale zawsze czuł, że większość osób odwiedzających "Bursztynowy Świerzop" była dobrymi ludźmi. Dolina Godryka bardzo prędko weryfikowała zamiary przybyłych, a Castor, jej wierny mieszkaniec, znał wszystkich swych sąsiadów i tych mugolskich, i tych władających magią. W pewnym sensie myślał więc, że Alfred musiał ryzykować, skoro wybierał akurat jego sklep. Mógł przecież kupić leki w którejś ze sławnych aptek w Londynie, prawda? Ale zdecydowana większość Anglii była pod kontrolą czarodziejów prorządowych, którym widok płynące po ulicach krwi przestawał już przeszkadzać. W Somerset nie było na coś takiego miejsca. Rozumiał, że nikt poważny nie będzie zapuszczał się w niebezpieczeństwo. Sam nie był w stolicy od czasu przestrogi usłyszanej przez lorda Ollivandera. Nie mógł tylko pozwolić, by strach zupełnie go sparaliżował. Miał przecież tyle rzeczy do zrobienia, tyle miejsc do zobaczenia, tyle osób, którym miał pomóc.
16 V | Michael | Szopa | Z
Prawdziwie źle poczuł się chyba dopiero wtedy, gdy rozstali się z Alfredem. Chociaż i tak ciężko było powiedzieć, co właściwie znaczyło prawdziwie źle. Pewnym było, że dawno przekroczyło granicę paskudnie, że drżał na całym ciele i twarz miał tak bladą, że w świetle płynącym z nieboskłonu wyglądał chyba jeszcze gorzej, niż wtedy, gdy przyświecało mu lumos towarzysza. Jasna skóra napięła się na kościstych policzkach, które wydawały się zapaść jeszcze bardziej, podobnie jak skóra pod oczami, nadając jego twarzy wrażenie trupowatości. Nie przejmował się tym jednak — a przynajmniej jeszcze tego nie robił. Głowę zadartą miał w górę, obserwował ułożenia gwiazd i nieboskłon, próbując zapamiętać jak najwięcej z dojrzanych w tę bezchmurną noc konstelacji.
17 V | Alfie, Jane | Kuchnia
Nie czuł się najlepiej. Ale czy mogło być inaczej? Przebierając nogami jakoś dotarł wreszcie do szopy na wybrzeżu Exmoor, tej w której zawsze spędzał zdecydowaną większość wolnego od pracy i zadań zakonnych czasu. Udało mu się jakoś zaleczyć rany wykwitłe na ciele w skutek czarnomagicznego zaklęcia, udało się także odzyskać jakąś — niewielką, bo niewielką — cząstkę spokoju, która ostatecznie doprowadziła go (przy pomocy mocnego ramienia Michaela) do łóżka, w którym przespał pół następnego dnia, przez kolejną połowę nie wiedząc, co właściwie powinien ze sobą zrobić. Poprosił Michaela, by zwrócił uwagę na ogniste nasiona, z których mógłby przygotować sobie pastę na oparzenia. Ale bez niej mógł sobie jedynie doraźnie pomagać zaklęciami, próbować skupić myśli na czymś innym, wyobrazić sobie, że jest właściwie gdziekolwiek indziej...
21 V | Hector | Salon | Z
Kilkukrotnie podnosił pióro i podsuwał do siebie pergamin tylko po to, by zmoczyć go kilkoma kleksami czarnego tuszu i odsunąć od siebie, przesunąć na skraj biurka, za którym zasiadał tuż po zamknięciu sklepu. Wpisał to sobie w swój mały rytuał, codziennie od czwartku wieczora, gdy wysłał wreszcie pierwszy list, suchy i krótki, informujący Hectora, że nie da rady odwiedzić go w nadchodzącą środę, ale że na pewno zostanie dłużej następnym razem. Starał się pilnować dłoni, by ta nie drżała mu za mocno, by stawiał litery prosto i tak, jak robił to zawsze. Hector nie mógł się domyślić, dlaczego odwoływał wizytę, ale musiał przyjąć to do wiadomości.
31 V | Zakonnicy | Ratusz | Z
List od Williama zaskoczył. Przyjemnie. Choć przez słowa przebijały się trudne emocje — jakże mogłyby nie? — to jednak wiadomość, że żyje, on też, była w pewnym sensie pokrzepiająca. Castor wstrzymywał się z pisaniem listów kondolencyjnych przez pierwsze kilka dni po wydaniu Walczącego Maga z jednego prostego powodu. Ciężko było brać na poważnie informację o śmierci przyjaciela, brata, aurora w wyniku rzuconego razem z innymi aurorami czarnomagicznego zaklęcia, gdy ów przyjaciel siedział właśnie naprzeciw niego, żując kanapkę z razowego chleba i czegokolwiek, co z początkiem miesiąca udało się szeroko pojętym Tonksom dopaść na tym czy owym targu. A skoro Michael żył, prawdopodobnie ten sam los spotkał i resztę.
31 V | Marcelius, MG, Zakon | Oaza, Polana rozładunkowa | Z
Zgrzytnięcie zębami i energiczne kiwnięcie głową musiało starczyć za odpowiedź. Choć Castor nie zwlekał z ruszeniem biegiem za Marcelem, na miejsce dotarł później, w dodatku dysząc ciężko. Wydawało mu się, że płuca paliły ogniem, zimna wilgoć powietrza rozciągniętego po wyspie nie sprawiała, że mogli czuć się bardziej komfortowo, w dodatku umysł wszedł w zupełności w tryb awaryjny. Warunkowy. Nie było czasu na użalanie się nad sobą, musieli działać. Starszy mężczyzna przygnieciony stertą drewna na opał momentalnie pochłonął całą atencję Sprouta, który musiał przecież zastanowić się nad priorytetyzacją ich działań.
1 VI | Steffen, Marcelius, James | Salon
Oczywiście, że miał złe przeczucia. Nikt, kto czuł się dobrze i kto nie znalazł się w podbramkowej sytuacji nigdy nie budził go wysyłanymi listami z prośbami. Ostatnie wydarzenia w Oazie na tyle intensywnie odbiły się na energii blondyna, że ten mógłby równie dobrze przespać kilka dni z rzędu, gdyby nie to, że miał przecież obowiązki, z których nikt go nie wyręczy. Zresztą, pomoc przyjacielowi w potrzebie zawsze należało stawiać nad własną wygodę, dlatego też zerwał się rano z łóżka, tylko po to by zejść od razu do szopy, przygotować stosowne (w swoim mniemaniu) kadzidło i wyruszyć w drogę do Doliny Godryka. Steffenowi napisał przecież, że wpadnie do niego po drodze do sklepu, lecz ostatecznie stwierdził, że musiał nieco przemyśleć swoje podejście.
3 VI | Neala | Salon
Miło było zjawić się w Ottery St. Catchpole za dnia, tak dla odmiany. Jeszcze milej było nie czuć chybotania się na nogach i wirowania świata, które towarzyszyło mu (dzięki istotnemu udziałowi Mocarza w krwi oraz wydychanym powietrzu) przy okazji ostatniej wizyty. Tym razem nie korzystał nawet z usług transportowych Marceliusa, pojawił się na miejscu o własnych siłach i z odpowiednimi pomocami naukowymi, które miały przysłużyć się w dzisiejszym przedsięwzięciu. Przedsięwzięcie to było z kolei zadaniem wielkiej wagi. Nie był to pierwszy raz, gdy szlachcianka zwracała się do niego o pomoc w opanowaniu pewnego zagadnienia naukowego. Wciąż miło wspominał wizytę w siedzibie rodowej Abbottów i spotkanie z przeuroczą lady Livią, której zdradzał tajemnice rządzące gwiazdami i niebem. Neala z drugiej strony, choć też była posiadaczką tytułu szlacheckiego i rudych włosów, nie przypominała swej (chyba, Oliver nie przywiązywał szczególnej uwagi do wieku dam) rówieśniczki. Kwestia ta jednocześnie ułatwiała tłumaczenie jej pewnych zagadnień — mógł wszak posługiwać się swobodniejszym językiem, bez specjalnego upiększenia, które może brzmiało piękniej, ale nie przekazywało tej samej ilości informacji, często nawet zamazując klarowność przekazu. Z drugiej strony jednak nie mógł pozbyć się wrażenia, że Nela i tak była damą, co odrobinę go krępowało. Wszak jej krewni, którzy też mieszkali w Ottery, nie musieli podzielać jej swobodnego stylu bycia. Czy nie pomyślą o nim jako o impertynencie, gdy będzie się odnosił do Neali tak, jak robiła to reszta ich kręgu?
Hannah | 6 VI | Ravenfield
Samodzielnie przeciągał wszystkie zgromadzone w świetlicy stoły, ławy i krzesła, przygotowując miejsce dla swych dzisiejszych słuchaczy. Mógłby nazwać ich gośćmi, ale to on — a właściwie oni, gdyż Ravenfield odwiedził w towarzystwie nikogo innego jak Hannah Wright — gościli dziś w wiosce, korzystając z uprzejmości lokalnej społeczności, a także kontaktów, które udało się Castorowi zawiązać w trakcie swej działalności gospodarczej. W wiosce mieszkał bowiem jeden z ulubionych dostawców kamieni szlachetnych Olivera, czarodziej o krwi mugolskiej, jedyny umagiczniony syn swojej rodziny. Rozmawiali z Summersem kilkukrotnie o sytuacji wioski — ta trzymała się na uboczu, starając się nie rzucać w oczy włodarzom Yorkshire, przede wszystkim ze względu na mieszaną populację. Większość domostw zamieszkana była bowiem przez rodziny mugolsko—czarodziejskie, czasami wyłącznie mugolskie, chyba kilka gospodarstw domowych złożonych było z czarodziejów półkrwi. Wieś nie była szczególnie duża, ale stanowiła główny ośrodek w okolicy, a odseparowana od innych i pozbawiona możliwości zwrócenia się o pomoc do lordów, musiała radzić sobie sama, także w zakresie szeroko pojętego uzdrawiania, magi— i zwykłej medycyny.
8 VI | Michael, Kerstin, Vincent, Justine, MG | Kawałek plaży | Z
To z pewnością widok, który powinien niepokoić. Coś podpowiadało Oliverowi, że powinien podejść do tego konkretnego klienta jakoś łagodniej, ostrożniej — może to wyłącznie zmysł handlowca, który starał się w sobie rozwijać z każdym kolejnym dniem spędzonym za kontuarem, gdy przyglądał się ludziom wchodzącym do jego sklepu. Jedną z umiejętności dobrego sprzedawcy było przecież czytanie z ludzi, domyślanie się ich potrzeb, zanim jeszcze zdążyli je zwerbalizować, albo nawet przyznać się do nich przed samym sobą. Pierwszy raz jednak miał okazję gościć w swoim sklepie lorda Somerset, w dodatku tak... niespotykanego. Jego nerwowość (to chyba była nerwowość, mocno zaciśnięta dłoń na rączce laski, powstrzymywanie mrugania) sprawiała, że sam zaczął się zastanawiać, co takiego mogłoby go do niego sprowadzić. Ludzie tegoż pokroju nerwowo podchodzili wyłącznie do dwóch, powiązanych ze sobą rzeczy.
11 VI | Hector | Pracownia alchemiczna Vale | Z
Nie lubił zabierać pracy do domu, niezależnie od tego, który dom to był. Czasem jednak musiał, jeżeli pragnął wygarnąć dla siebie — dla nich — odrobinę więcej wspólnie spędzonego czasu. Dzisiejsza noc była zresztą idealna do alchemicznej pracy. Oliver nie otwierał jednakże jeszcze swego kalendarza i notatnika, w którym spisywał swoje astronomiczne spostrzeżenia. Wczorajsza próba stworzenia talizmanu z runą spokojnego szeptu nie powiodła się tak, jakby sobie tego życzył. Pragnął więc spróbować jeszcze raz — mając nadzieję, że zmiana otoczenia, odnalezienie się w innej niż zazwyczaj szopie (choć Hector upierał się, że to nie szopa, a pracownia) pomoże mu w ponownym odnalezieniu skupienia, zgromadzenia odpowiedniej ilości magicznej mocy, którą tchnie w talizman.
11/12 VI | Hector | Sypialnia Hectora
— Laska — wymyka się Oliverowi spomiędzy warg, to odruch bezwarunkowy. Przyjmując Hectora do swego serca uczy się jego ciała tak samo, jak uczył się swojego, a laska jest specyficzną częścią ciała uzdrowiciela. Teraz upada na ziemię, wśród ciszy domu na wybrzeżu Rhyl ten dźwięk jest podobny do uderzenia dzwonu, gdzieś bardzo blisko. Uruchamia kolejne odruchy i instynkty. Podniesienie oczu wyżej, ponad oczy Hectora, na ścianę, za którą śpi Orestes. To mądry chłopiec, chłopiec uważny i czujny na sygnały, które daje mu ojciec.
15 VI | Neala | Miasteczko Clovelly
— Okropna jest ta pogoda — burknął niezadowolony, podnosząc dłoń do góry, próbując osłonić zmrużone oczy od słońca. Najpierw przeraźliwie zimny kwiecień, który znacząco wpłynął na cykl rozwojowy roślin, ciągle dokuczająca mgła plącząca się między nogami, później chwila wytchnienia w maju, a ostatecznie burze i gradobicia, które przeczesywały angielską ziemię od początku czerwca. Dzisiaj z kolei towarzyszyło im — Oliverowi i Neali — palące słońce. Z tejże okazji pojawił się w Devon w białej koszuli z podwiniętymi do łokci rękawami, jasnobrązowych spodniach i oczywiście z rozwianym włosem, przykrytym tylko jasnym, słomkowym kapeluszem. Dziś jego miodowe loki wydawały się lśnić w promieniach słońca jeszcze intensywniej niż zazwyczaj.
30 VI | Rhennard | Bursztynowy Świerzop
Miał już zamykać — lato dopiero się rozpoczynało, a wraz z nim noce zaczęły być coraz krótsze. Jeszcze w lutym, gdy zaczynał dopiero działalność sklepikarską, ciemność na ulicach zapadała bardzo szybko, wieczory zaskakiwały go niemal codziennie. Teraz jednak naprawdę przesiadywał w sklepie do czasu, aż zapadły ciemności, zawsze znajdował sobie jakąś rozrywkę, zawsze było coś do roboty. Czasami wystarczyło tylko skupić się na doprowadzeniu szklanych gablot do pełnej czystości, czasami próbował majsterkować ze starą, zacinającą się magiczną kasą, próbując namówić ją do tego, by nie zacinała się tak często i zajadle. Przekupywał ją wtedy wcierkami ziołowymi, tymi szczególnie śliskimi, traktując nimi przede wszystkim ruchome części maszyny, która dalej pozostawała dla niego tajemnicą. Potrzebował zdecydowanie więcej czasu i wolnego od obowiązków sklepikarskich, by rozebrać ją na części pierwsze, dowiedzieć się, jak dokładnie działa, ale wszystko wskazywało na to, że taki dzień nie nadzejdzie bardzo szybko. Klientów nie brakowało, zamówienia piętrzyły się, często bez żadnej wyraźnej zależności, którą mógłby odkryć i w niej nawigować. Cieszył się z tego, jak szły mu interesy, że naprawdę miał co do garnka włożyć i sposobność do podratowania domowego budżetu. Zastanawiał się czasami, czy nie powinien części zysków przekazywać także Alfiemu — chociażby na utrzymanie matki i ojca, w końcu to on z nimi mieszkał. Ta rozmowa była jeszcze przed nimi, Oliver odwlekał ją odrobinę z własnej winy wiedząc, że najstarszy z braci zapewne utnie jego zamiary, gdy tylko o nich dosłyszy, ignorując fakt, że wszyscy z rodzeństwa Summers byli już dorośli, w mniejszym lub większym stopniu samodzielni i za siebie odpowiedzialni.
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Ostatnio zmieniony przez Oliver Summers dnia 18.11.23 14:10, w całości zmieniany 1 raz
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
3 VII | Leta | Plumpkowa studnia
Pełnie nigdy nie były przyjemne. Zawsze były przesiąknięte niepokojem, czymś, czego nie dało się do końca wyjaśnić, bo przecież antycypacja bólu była najsilniejszym, co było dane do odczucia likantropom. Każda kolejna przemiana przechodziła według jednego schematu — najpierw gorąc przechodzący w parzenie, ból łamanych kości, męczarnia, na którą wilkołaków skazywał Ojciec—Księżyc, rodząca się z niej furia. Michael pokazywał mu, jak powinien się wiązać i tej pełni zrobił to zupełnie sam. Nie wyrwał się z łańcuchów, musiał więc wykonać całkiem dobrą robotę, a i gdy było już po, przy resztkach świadomości udało mu się uwolnić, ubrać nawet. Miał więcej siły, niż wcześniej, gdy prawie nic nie jadł, przyjaciel miał rację, że wpływa to dobrze na przeżywanie tego wszystkiego. Niemniej jednak gdy wrócił do domu, na ostatnie chwile drzemki, czuł się zupełnie wykończony. Niezmiennie.
4 VII | Florean, Ted | Kuchnia
Nie spodziewał się, że życie samotne będzie równie trudne. Zawsze miał wizję bycia panem na własnym zamku, wolności, która łączyła się wprost z tym, że miał sporą przestrzeń dla siebie. We Wrzosowej Przystani właściwie nikt nie zaglądał mu w terminarz, a jeżeli ktoś pytał, kiedy wróci — robił to przede wszystkim z troski, nie po to zaś, by cokolwiek mu zabraniać, czy kontrolować w jakiś sposób. Gdyby chciał, zawsze było z kim porozmawiać. Czy to Kerrie, czy Michael, czy Just, w wyjątkowych przypadkach.
4 VII | Ted | Wybrzeże Exmoor
— Wiesz, co? Chyba teraz kończy się dobre — stwierdził Oliver, trzymający wciąż różdżkę w górę, dzięki czemu mógł prowadzić dość spory kocioł z przygotowaną niedawno zupą przy pomocy magii zaklęcia Wingardium Leviosa. Powoli zbliżali się do miasteczka, pierwsze domy rysowały się już na horyzoncie, nieco mniej wyraźnie przed oczami Olivera, który musiał poświęcić chwilę, aby poprawić zjeżdżające z nosa okulary. Sama podróż z zupą nie była szczególnie wymagająca — gorzej z tym, że dwóch mężczyzn (w tym jeden szczególnie chuderlawy) nie mogła wykorzystywać magii do transportu na główny rynek Minehead. Miasteczko to bowiem, zamieszkałe było wyłącznie przez ludność mugolską, z oczywistą rezerwą podchodzącą do czarodziejów, tym bardziej wzmocnioną falą niezrozumiałych dla nich samobójstw.
6 VII | Summersowie | Wzgórza Quantock
Zadarta wysoko głowa szukała śladu przemijania.
I nie mogła ich znaleźć.
Szaroniebieskie oczy zdawały się sunąć za kometą bez przerwy, towarzysząc jej chaotycznemu ruchowi, z którego niewiele dało się wyczytać, poza rosnącą frustracją, odbijającą się na twarzy młodego przecież jeszcze mężczyzny. Próbował odgonić swoje myśli gdzieś dalej, zająć się pracą, to wychodziło mu zawsze najlepiej, gdy nie mógł pozwolić sobie na zapadnięcie się na dno własnych przeczuć, czy wyobrażeń. Teraz jednak wydawało się, że nie musiał kompletnie oddawać się obowiązkom zawodowym — te i tak, miał wrażenie, pozostawały pod niespotykanym i niespodziewanym wpływem ciała niebieskiego — jeden z jego b r a c i (słowo to dalej wybrzmiewało w jego głowie z lekką dozą niedowierzania, ale to prawda, miał braci, miał siostry) wystosował do niego list z prośbą o spotkanie, list potencjalnie przygotowujący Olivera do poruszenia kolejnych ważnych, pewnie też w swój sposób bolesnych kwestii. Życie nauczyło go jednak, że gdy chciało się pójść dalej, należało przede wszystkim zrobić porządek z przeszłością. Dadzą sobie radę.
I nie mogła ich znaleźć.
Szaroniebieskie oczy zdawały się sunąć za kometą bez przerwy, towarzysząc jej chaotycznemu ruchowi, z którego niewiele dało się wyczytać, poza rosnącą frustracją, odbijającą się na twarzy młodego przecież jeszcze mężczyzny. Próbował odgonić swoje myśli gdzieś dalej, zająć się pracą, to wychodziło mu zawsze najlepiej, gdy nie mógł pozwolić sobie na zapadnięcie się na dno własnych przeczuć, czy wyobrażeń. Teraz jednak wydawało się, że nie musiał kompletnie oddawać się obowiązkom zawodowym — te i tak, miał wrażenie, pozostawały pod niespotykanym i niespodziewanym wpływem ciała niebieskiego — jeden z jego b r a c i (słowo to dalej wybrzmiewało w jego głowie z lekką dozą niedowierzania, ale to prawda, miał braci, miał siostry) wystosował do niego list z prośbą o spotkanie, list potencjalnie przygotowujący Olivera do poruszenia kolejnych ważnych, pewnie też w swój sposób bolesnych kwestii. Życie nauczyło go jednak, że gdy chciało się pójść dalej, należało przede wszystkim zrobić porządek z przeszłością. Dadzą sobie radę.
9 VII | Hector | Ogród
— No już, nie wierć się tak, zaraz będziemy na miejscu — mamrotał, wydawało się, że pod nosem, Oliver Summers. Prawda była jednak zgoła inna, ponieważ w ramionach nie trzymał tylko byle zawiniątka. W koc zabrany z Wrzosowej Przystani zawinięte było wciąż niewielkie szczenię psidwaka. A skoro szczenię — było ono niezwykle ciekawe świata, wciąż wysuwało biało—brązową głowę z koca, w który zawinął je Oliver przede wszystkim dla własnej wygody, wyglądając ich finalnej destynacji.
14 VII | Alfie | Minejsza sypialnia
Wydawało się, jakby zmieniło się wszystko, ale Oliver Summers długimi godzinami zastanawiał się, czy faktycznie mogło zmienić się cokolwiek.
Minęło już kilka dni od przeklętej pełni, minęło kilka dni od pojawienia się komety, ale ból w kościach dalej dawał o sobie znać, zmęczenie nie chciało opuścić go nawet na moment, nawet na sekundę, ale gdzieś w środku, w głębi duszy, na dnie żołądka czuł charakterystyczny supeł niepokoju, zaciskający się coraz mocniej na wnętrznościach, choć tak naprawdę — chyba nie miał powodu. Ale zawsze miał silną intuicję, zawsze był bardzo wrażliwy na wszystko, co działo się wokół, do tego stopnia, że bardzo często ignorował sygnały własnego organizmu, zachcianki duszy, które uciekały mu gdzieś, poza zasięg jego dłoni, myśli i sprawczych mocy, do czasu aż nie odwróciły się ku niemu, nie zaczęły go dusić, trzymać wciąż przy świadomości, bo sen — i sens — nie nadchodził.
Nie mógł nadejść.
Minęło już kilka dni od przeklętej pełni, minęło kilka dni od pojawienia się komety, ale ból w kościach dalej dawał o sobie znać, zmęczenie nie chciało opuścić go nawet na moment, nawet na sekundę, ale gdzieś w środku, w głębi duszy, na dnie żołądka czuł charakterystyczny supeł niepokoju, zaciskający się coraz mocniej na wnętrznościach, choć tak naprawdę — chyba nie miał powodu. Ale zawsze miał silną intuicję, zawsze był bardzo wrażliwy na wszystko, co działo się wokół, do tego stopnia, że bardzo często ignorował sygnały własnego organizmu, zachcianki duszy, które uciekały mu gdzieś, poza zasięg jego dłoni, myśli i sprawczych mocy, do czasu aż nie odwróciły się ku niemu, nie zaczęły go dusić, trzymać wciąż przy świadomości, bo sen — i sens — nie nadchodził.
Nie mógł nadejść.
15 VII | Kina | Sklep jubilerski
HEP!
Ten dzień miał się zacząć zupełnie inaczej. Specjalnie wstał wcześniej, przygotował się do pracy, nawet uczesał włosy (!) tylko po to, by przed prawdziwym rozpoczęciem działalności sklepu przyjrzeć się trochę swoim zapasom. Od czasu ich popsucia w dniu pojawienia się superbolidu na niebie (nie mógł nazywać tego zjawiska dłużej kometą, wszak pragnął być jak najbardziej poprawny z punktu widzenia nauki) popadł w pewien rodzaj paranoi. Wciąż jeszcze nie zbadał działania komety na jego rzemiosło. To raz wychodziło zupełnie poprawnie, innym razem brakowało jakiejś niewielkiej cząstki magii, tajemniczego elementu. Nie mógł rozgryźć tej zagadki, przynajmniej jeszcze nie.
Ten dzień miał się zacząć zupełnie inaczej. Specjalnie wstał wcześniej, przygotował się do pracy, nawet uczesał włosy (!) tylko po to, by przed prawdziwym rozpoczęciem działalności sklepu przyjrzeć się trochę swoim zapasom. Od czasu ich popsucia w dniu pojawienia się superbolidu na niebie (nie mógł nazywać tego zjawiska dłużej kometą, wszak pragnął być jak najbardziej poprawny z punktu widzenia nauki) popadł w pewien rodzaj paranoi. Wciąż jeszcze nie zbadał działania komety na jego rzemiosło. To raz wychodziło zupełnie poprawnie, innym razem brakowało jakiejś niewielkiej cząstki magii, tajemniczego elementu. Nie mógł rozgryźć tej zagadki, przynajmniej jeszcze nie.
15 VII | Nena | Sypialnia
HEP!
Czemu to wszystko trwało tak długo? Zmuszał się przecież do wywołania czknięcia już od jakiegoś czasu, odkąd ostrze noża znalazło się tak blisko jego szyi, że każdy nabierany oddech sprawiał wrażenie przekraczania granicy. Granicy między życiem i śmiercią, między raną a zdrowym organizmem. Może to złość, którą czuł, ten specyficzny rodzaj złości pomieszanej ze strachem sprawił, że nawet magiczna choroba nie potrafiła zadziałać poprawnie i wyciągnąć go z tarapatów?
Na Merlina — był tylko ofiarą czkawki teleportacyjnej, a czuł się tak, jakby już znalazł się na celowniku Patrolu Egzekucyjnego. Właściwie w tej chwili już mogło tak być. Nie mógł przecież przewidzieć, co najlepszego zrobi ta szalona kobieta bez oka, może naprawdę pójdzie poskarżyć się służbom? Że też musiał trafić a k u r a t do Londynu... Nosz cholera jasna!
Czemu to wszystko trwało tak długo? Zmuszał się przecież do wywołania czknięcia już od jakiegoś czasu, odkąd ostrze noża znalazło się tak blisko jego szyi, że każdy nabierany oddech sprawiał wrażenie przekraczania granicy. Granicy między życiem i śmiercią, między raną a zdrowym organizmem. Może to złość, którą czuł, ten specyficzny rodzaj złości pomieszanej ze strachem sprawił, że nawet magiczna choroba nie potrafiła zadziałać poprawnie i wyciągnąć go z tarapatów?
Na Merlina — był tylko ofiarą czkawki teleportacyjnej, a czuł się tak, jakby już znalazł się na celowniku Patrolu Egzekucyjnego. Właściwie w tej chwili już mogło tak być. Nie mógł przecież przewidzieć, co najlepszego zrobi ta szalona kobieta bez oka, może naprawdę pójdzie poskarżyć się służbom? Że też musiał trafić a k u r a t do Londynu... Nosz cholera jasna!
18 VII | Roger | Bursztynowy Świerzop
Wydarzenia trzeciego lipca dalej pozostawały nierozwiązane. O ile udało mu się przynajmniej jakoś zaradzić na problem wybuchających ryb i mazi zbierającej się w studni, o tyle wciąż otwarta była sprawa pękającego szkła gablotowego oraz kilku talizmanów, które tajemniczo zniknęły, gdy powrócił do sklepu po — jak mu się wydawało — udanej interwencji przy plumpkowej studni.
Po części rozumiał i był przekonany, że to była jego wina. W pośpiechu nie zamknął przecież sklepu, zostawił drzwi otwarte, ale nie spodziewał się, że akurat tego samego dnia ktoś postanowi to wykorzystać. Ludzie z Doliny Godryka doskonale go znali i wiedzieli, czym się zajmuje. Sam Bursztynowy Świerzop jako sklep prezentował się wcale nienajgorzej, nawet pomimo magicznej kasy, która zacinała się uporczywie w momentach największego ruchu, wystawiając cierpliwość młodego sklepikarza na próbę. Więc gdy tylko dostrzegł, że zniknęły talizmany, był święcie przekonany, że zniknął też utarg ze sklepowej kasy.
Po części rozumiał i był przekonany, że to była jego wina. W pośpiechu nie zamknął przecież sklepu, zostawił drzwi otwarte, ale nie spodziewał się, że akurat tego samego dnia ktoś postanowi to wykorzystać. Ludzie z Doliny Godryka doskonale go znali i wiedzieli, czym się zajmuje. Sam Bursztynowy Świerzop jako sklep prezentował się wcale nienajgorzej, nawet pomimo magicznej kasy, która zacinała się uporczywie w momentach największego ruchu, wystawiając cierpliwość młodego sklepikarza na próbę. Więc gdy tylko dostrzegł, że zniknęły talizmany, był święcie przekonany, że zniknął też utarg ze sklepowej kasy.
20 VII | Michael | Ogród
Choć miał dzisiaj zamiar zrobić wszystko, aby przygotowana na tę okazję miotła pozostała w szopie, tam, gdzie było jej wyznaczone miejsce, myślami wciąż wracał do obietnicy Michaela z końca zeszłego miesiąca. Jak na dłoni widać było, że przyjaciel szczególnie uparł się na nauczenie Olivera latać, nawet wbrew gorącym sprzeciwom samego zainteresowanego. W końcu kibicowanie w meczach Quidditcha nie wiązało się jeszcze z tym, że sam pragnął zostać kolejną gwiazdą dyscypliny, najlepiej jeszcze w jeden księżyc. Do tej pory radził sobie zresztą naprawdę świetnie — gdy była taka potrzeba, potrafił się teleportować, gdy jej zresztą nie było również (co potwierdziła przykra okoliczność czkawki teleportacyjnej, na którą zapadł kilka dni wcześniej, a która po przyjęciu odpowiednich eliksirów przestała być bardzo uciążliwa). Miał przy sobie dwa świstokliki na wszelki wypadek, był już znacznie bardziej ostrożny, niż na początku swej rebelianckiej działalności, a w dodatku, też w ramach odpowiadania na echo wcześniejszych trosk przyjaciela, nie wybierał się w dalekie podróże sam.
23 VII | Argus | Ulice
Konstrukcja z kartonów, którą przygotował sobie dzisiaj do przeniesienia w ramach ostatniej części przeprowadzki, była doprawdy imponująca, w szczególności, że sam z natury był człowiekiem mogącym z czystym sercem nazwać się wysokim, a ta wystawała jeszcze częścią nad czubek jego głowy. To ostatni dzień przeprowadzki, tego mógł być już pewien. Księżycowa Chatka z każdym dniem wyglądała coraz bardziej jak dom, dom, którego tak długo pragnął i potrzebował. Jego własna ostoja spokoju, choć nieprzykryta zaklęciem Fideliusa, wydawała mu się być najbezpieczniejszym miejscem, do jakiego mógł trafić. Niedaleko do stałej pracy, w wiosce, z której pochodził, w której wzrósł, spędził tę część swojego życia, której nie dzielił między Szkocję lub Londyn. Kolejne duże marzenie spełnione, czy mogło być lepiej?
29 VII | Hazel | Pustelnia Lachlana
— Niesamowite, ile ludzie potrafią zrobić, aby nie zostać odnalezionym — choć powinien brzmieć na zirytowanego przeciągającymi się poszukiwaniami, w głosie Olivera mocniej przebijała się prawdziwa fascynacja i uznanie. Okoliczni mieszkańcy, których odwiedzili z Hazel z samego rana opowiadali im, że dotarcie do pustelni alchemika o imieniu Lachlan jest proste wyłącznie w teorii, lub — jak określiła to pewna mała dziewczynka, przyglądająca się uważnie pani Wilde — do pewnego momentu. Wioska, do której dotarło rodzeństwo, znajdowała się około pół godziny marszu od jeziora, na którym znajdować się miała tajemnicza wyspa, a na wyspie zaś obiekt szczególnego zainteresowania Olivera.
3 VIII | Hector | Leśna polana
Gdzieś w środku, w dalszym ciągu był zazdrosny.
Widok zakochanych par spacerujących bez nawet jednej troski wypisanej na twarzach, oddających się swobodnie wyrazom łączącej ich miłości kłuł gdzieś pod żebrami, tą okropną, znienawidzoną przez Olivera świadomością, że jemu nigdy nie będzie to dane. Nie w taki sposób. Z jednej strony zdawało mu się, że zdążył przywyknąć do dyskrecji, że w pewnym sensie stała się ona jednym z wielu elementów jego życia. Nie krył przed światem w końcu wyłącznie swej miłości — krył to, kim stawał się co pełnię, bywali tacy, przed którymi krył to, kim miał być od urodzenia, krył przynależność do Zakonu Feniksa. Mógł się przyzwyczaić. Był czas się przyzwyczaić.
A jednak to i tak bolało, w szczególności w chwilach takich, jak ta.
Widok zakochanych par spacerujących bez nawet jednej troski wypisanej na twarzach, oddających się swobodnie wyrazom łączącej ich miłości kłuł gdzieś pod żebrami, tą okropną, znienawidzoną przez Olivera świadomością, że jemu nigdy nie będzie to dane. Nie w taki sposób. Z jednej strony zdawało mu się, że zdążył przywyknąć do dyskrecji, że w pewnym sensie stała się ona jednym z wielu elementów jego życia. Nie krył przed światem w końcu wyłącznie swej miłości — krył to, kim stawał się co pełnię, bywali tacy, przed którymi krył to, kim miał być od urodzenia, krył przynależność do Zakonu Feniksa. Mógł się przyzwyczaić. Był czas się przyzwyczaić.
A jednak to i tak bolało, w szczególności w chwilach takich, jak ta.
7 VIII | Eve | Polana w głębi lasu
Drżały mu dłonie.
Albo to cały świat drżał, a on tylko próbował zostać na jego powierzchni, trzymać się na w miarę prostych nogach, chociaż z każdą kolejną sekundą czuł, że ma coraz mniej siły. Coraz mniej chęci. Otwarte oczy próbował skupić na wszystkim innym, tylko nie na twarzach mijających go ludzi. Tym bardziej nie chciał ich zamykać — obawiał się tego tak samo, jak kiedyś bał się coraz pełniejszej tarczy księżyca pojawiającej się na niebie, nieuchronnie zbliżającej się do całości. Dziś jednak nie bał się tego, że zmieni się w bestię. Ostatnia doba utwierdziła go tylko w przekonaniu, że już nią był, że nigdy być nią nie przestanie.
Albo to cały świat drżał, a on tylko próbował zostać na jego powierzchni, trzymać się na w miarę prostych nogach, chociaż z każdą kolejną sekundą czuł, że ma coraz mniej siły. Coraz mniej chęci. Otwarte oczy próbował skupić na wszystkim innym, tylko nie na twarzach mijających go ludzi. Tym bardziej nie chciał ich zamykać — obawiał się tego tak samo, jak kiedyś bał się coraz pełniejszej tarczy księżyca pojawiającej się na niebie, nieuchronnie zbliżającej się do całości. Dziś jednak nie bał się tego, że zmieni się w bestię. Ostatnia doba utwierdziła go tylko w przekonaniu, że już nią był, że nigdy być nią nie przestanie.
8 VIII | Sohvi | Brzeg
Rozmowa z Eve w jakiś sposób — nie rozumiał jeszcze jaki, wszystko przecież zlewało mu się w jeden, szarawy obraz przepełniony nieregularnymi plamami — przyniosła mu drobną ulgę. Oczy wciąż miał przekrwione i suche od płaczu, ale dziś przynajmniej udało mu się jakoś przespać noc, nie musiał wychodzić przed rodzinny namiot i spędzać kolejnej nocy sam na sam z gwiazdami. Właściwie cieszył się, że mógł wyrzucić z siebie przynajmniej ciężar uczuć, które nim targały. Że na świecie jednak były osoby, które zwracały ku niemu twarze, które pytały się o niego — nie tylko kurtuazyjnie, choć nawet to mu szczególnie nie przeszkadzało. Gwałtowny rozpad relacji, z którą wiązał przyszłość, nagły cios od człowieka, któremu zaufał najbardziej spośród wszystkich żyjących, który widział go takiego, jakiego nikomu innemu nie pozwolił się widzieć... To bolało, doprowadzało pięści do zaciskania się tak mocno, że krótko obcięte paznokcie wbijały się w miękkość skóry dłoni; bolało ściśniętym z głodu żołądkiem, do którego nie mógł już nic wcisnąć, nawet gdy chciał. Kilka dni wcześniej bawił się jeszcze na plaży z przyjaciółmi. Kilka dni wcześniej Anne pytała się go niewinnie, czy podobał mu się ten festiwal, czy dobrze się bawił, czy wyłowił wianek.
8 VIII | Sohvi | Pomost
Nie poświęcał uwagi przechodniom. Wiedział, że jeżeli tylko na sekundę rozszerzy swój świat dalej niż to, co znajdowało się przy nim — piasek pod stopami powoli przechodzący w trawę, aby znów przejść w piasek, Sohvi przy boku, choć z ziejącą pustką przestrzenią między nimi, gwiazdy błyskające nieśmiało nad ich głowami i zupełnie nieśmiała kometa — zirytuje się tylko jeszcze bardziej. Powróci do emocjonalnego rozedrgania, w którym, jak myślał, powinien tkwić i w którym było mu przecież relatywnie dobrze. A teraz, gdy na moment wysunął głowę ponad powierzchnię autodestrukcyjnego mułu, jednak nie chciał do niego powracać. Gdzieś pod skórą czuł, że nie chciał jej do siebie zrazić. Nawet jeżeli znajdowała się od dawna poza jego zasięgiem — jako mężatka, jako kobieta z innego świata, z szansą na przeżycie wojny bez olbrzymiego poświęcenia ze swojej strony. Zasługiwała przecież na więcej, a on, jak ostatni głupek i szczeniak korzystał z każdej chwili, którą postanowiła z nim spędzić. Kiedy spotkają się następnym razem?
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Oliver Summers
Szybka odpowiedź