Wydarzenia


Ekipa forum
Mniejsza sypialnia
AutorWiadomość
Mniejsza sypialnia [odnośnik]02.08.22 13:30

Mniejsza sypialnia

Pomieszczenie zdecydowanie najchłodniejsze, nie ze wzgląd na temperaturę, ale z uwagi na surowość pomieszczenia. Oprócz pojedynczego łózka przytulonego do ściany, małego stolika nocnego oraz komody nie ma w nim nic, co mimo małego metrażu, daje sporo pustej przestrzeni. Jedynym znakiem wskazującym na to, że ktoś tu sypia jest papieros dopalający się na popielniczce przy parapecie i koszula przewieszona na drewnianym krześle, które stało koło okna. Jedynym elementem ocieplającym wnętrze może być koc narzucony na posłane łóżko oraz skrawek dywanu znajdujący się przy łóżku.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Mniejsza sypialnia Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Mniejsza sypialnia [odnośnik]27.06.23 10:47
14 lipca 1958


Wydawało się, jakby zmieniło się wszystko, ale Oliver Summers długimi godzinami zastanawiał się, czy faktycznie mogło zmienić się cokolwiek.
Minęło już kilka dni od przeklętej pełni, minęło kilka dni od pojawienia się komety, ale ból w kościach dalej dawał o sobie znać, zmęczenie nie chciało opuścić go nawet na moment, nawet na sekundę, ale gdzieś w środku, w głębi duszy, na dnie żołądka czuł charakterystyczny supeł niepokoju, zaciskający się coraz mocniej na wnętrznościach, choć tak naprawdę — chyba nie miał powodu. Ale zawsze miał silną intuicję, zawsze był bardzo wrażliwy na wszystko, co działo się wokół, do tego stopnia, że bardzo często ignorował sygnały własnego organizmu, zachcianki duszy, które uciekały mu gdzieś, poza zasięg jego dłoni, myśli i sprawczych mocy, do czasu aż nie odwróciły się ku niemu, nie zaczęły go dusić, trzymać wciąż przy świadomości, bo sen — i sens — nie nadchodził.
Nie mógł nadejść.
Nie pomagało parne lato, próbował przezwyciężyć je otworzeniem okna na oścież, wsłuchiwał się nawet w dalekie, końcowe pohukiwanie nocnego ptactwa, i szumy liści, i wyobrażał sobie, że jest gdzieś na polanie, ale nie nocą, tylko za dnia, i czuje promienie ciepłego słońca na skórze i fakturę roślin — wszelakich, wszystkich, które tylko podpowiedziała mu wyobraźnia — pod palcami, i na moment nawet też to, że uśmiechnął się, mimowolnie i szczerze. Ale spokój był tylko ułudą, serce co jakiś czas przypominało o sobie wzmożonym biciem, ale nie dało się tak żyć, w ciągłym napięciu i strachu, i niepewności, która nie brała się przecież znikąd (Hector wspominał mu o tym mimochodem, ale wystarczająco często).
Potrzebował działania, potrzebował zająć sobie czymś ręce.
Gdyby był kimś innym — gdyby był mężczyzną idealnym, może wreszcie tym prawdziwym — silnym, potrafiącym zebrać się w garść, może nie spędzałby tej nocy bez snu, a może po prostu poszedłby porąbać drewno, zrobić coś wartościowego. Ale był tylko sobą, wychudzonym do granic młodym człowiekiem, wilkołakiem zjedzonym swym piętnem i choć tłumaczył sobie, że był po prostu człowiekiem innych talentów, na pracę fizyczną nie miał siły. Zszedł powoli po schodach do kuchni, tam przy pomocy współdzielonych z mamą zapasów przygotował sobie napar z korzeni kozłka lekarskiego. Jedna łyżeczka w filiżance wystarczyła, w domu chyba wszyscy spali, nikt nie obraziłby się na niego, że podgrzał wodę zaklęciem.
Ciepły napar trzymany w dłoniach miał wreszcie pomóc — kozłek był przecież znany inaczej jako waleriana, pomagał przy nerwach i bezsenności. Ale zamiast wypić napar, Oliver wdychał jego opary, intensywniejsze w odbiorze przez wilkołaczy węch. Opierał się biodrem o blat kuchenny, wyglądając przez kuchenne okno niby od niechcenia, ale tak naprawdę wyglądał po to, by dowiedzieć się, czy superbolid dalej wisiał na niebie.
Musiał być naprawdę dużym marzycielem, by myśleć, że mogłoby być inaczej.
Wypuścił z ust krótkie westchnienie. Nic tu po nim, na stojąco również nie zaśnie. Ruszył więc po schodach na górę, znów powoli, ale gdy przechodził obok drzwi mniejszej sypialni, tej zajmowanej przez najstarszego z braci, wydawało mu się, że usłyszał jakiś szum, szelest, na pewno dźwięk. Przystanął więc przy drzwiach, w pierwszym odruchu chcąc po prostu pójść do siebie, zostawić cokolwiek działo się za drzwiami brata jemu samemu — był w końcu dorosłym mężczyzną, potrafiącym się obronić (ręczył za niego Mike), a sam Oliver wyjątkowo mocno cenił sobie prywatność.
I coraz częściej poczynał zastanawiać się, czy ta prywatność, chorobliwa chęć bycia samowystarczalnym na tym świecie nie oznaczała właśnie, że odsuwa się od wszystkich, choć desperacko pragnął ich towarzystwa. Pomocy. Obecności.
Nie nadrobi straconych lat, wszystkich dwudziestu czterech jednej nocy. Ale każdy krok w tym kierunku to już coś, to już jakaś próba.
A dziś... Dziś także, zupełnie zwyczajnie, nie chciał być ze swoimi myślami sam.
Zapukał więc do drzwi. W sposób, jaki Alfie znał z Hogwartu, w jaki pukali w te same beczki przed wejściem do pokoju wspólnego, choć oddzieleni latami. Rytm Hel—ga Huff—le—puff zdradzał obecność tylko jednego z rodzeństwa, tegoż samego, który po uchyleniu delikatnie drzwi, wsunął swą głowę w szczelinę, próbując przyzwyczaić wzrok do nowego rodzaju ciemności, płynącej z innego pokoju.
— Mogę? — spytał szeptem, nie chciał przecież narobić dodatkowego rabanu i pobudzić rodziców. W ciemności wyszukiwał obrysów sylwetki brata, w wyidealizowanym spojrzeniu najmłodszego widząc w nim człowieka, którym mógłby być. Z pewnością lepszego niż to, kim był teraz Oliver Summers, bo starsi bracia — nie ważne, czy znało się ich całe życie, czy dwa miesiące — zawsze byli niedoścignionym wzorem i ideałem. — Też nie mogę spać — wyznał wreszcie, wciąż w progu, jak katowskiego toporu oczekując decyzji brata.
Bo brat miał autonomię i mógł udać, że wszystko w porządku i przebudził się tylko na moment.
I Oliver, sam zaplątany w sieć swych półprawd, uwierzyłby mu na słowo.


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Mniejsza sypialnia [odnośnik]27.06.23 11:39
Duchota lipcowej nocy wypełniała małe pomieszczenie, wpadając do niego przez otwarte na oścież okno. Już kilka godzin temu porzucił myśl o zaśnięciu. Sen nie chciał przyjść. A może on nie pozwalał mu przyjść? Znał swoje demony, te od lat rozszarpywało jego duszę i serce codzienne od nowa, obdzierając z możliwości czucia, z nadziei, którą matka tak bardzo chciała wlać w puste spojrzenie najstarszego syna.
A w jego głowie panował coraz większy chaos - bo ostatnio demony coraz częściej wychodziły poza granice stawiane przez jego myśli. Coraz pewniej szczerzyły kły, wyciągały szpony. Wypełzały w ciemność nocy i wkradały się do rzeczywistości. Zerknął w stronę ciemności nocy wijącej się za oknem. Dłoń przetarła zmęczoną twarz, pocierając szczękę, a potem pochylił się do przodu, łokcie opierając na kolanach. Przed oczami rozpościerał się widok na rozłożone dłonie. Dłonie, których stróżkami płynęła krew, w jego oczach wciąż szkarłatna, wciąż lepka i przerażająco ciepła w zetknięciu ze skostniałą od zimna skórą. Spracowane, noszące znamiona przerzucanych, portowych skrzyń, noszonych paneli podłogowych, tych pełnych starych odcisków, o chropowatej fakturze. Dłoni, które kilka nocy w amoku, w chwili zatracenia się w przeszłości, która przecież dawno powinna odpłynąć zacisnęły się na łabędziej, jasnej szyi kobiety o przerażonych, czekoladowych oczach.
Znowu poczuł suchość w ustach chociaż szare spojrzenie napełniło się słoną wodą. Lekko drżące palce sięgnęły w kierunku gładkiej powierzchni szklanki już tylko w połowie wypełnionej wodą. Ta dawno straciła swoją przyjemnie chłodną temperaturę, nasiąkając ciepłem lipcowego powietrza.
Nie mógł spać - chociaż obiecała, że go nie zostawi, on wciąż zastanawiał się, czy dla bezpieczeństwa nie powinien zostawić jej. Dać jej szansę na normalność, której teraz jeszcze nie dostrzegała. Może za kilka bezsennych nocy dostrzeże, że normalność już nie istniała i w całym tym chaosie on jako jeden z niewielu odnajdował coś znajomego. Zupełnie jakby nic nie mogło go zaskoczyć, poruszyć w mrożącym krew w żyłach szoku, wstrząsnąć u samych podstaw. Poza tym ta egoistyczna potrzeba posiadania jej przy sobie. Bo mimo tej jednej nocy to... jedynie przy niej noce były spokojniejsze.
A teraz? Zupełnie jakby spłacał swój dług względem księżyca, oddając mu przespane godziny. Opuszczenie barier, pozwolenie sobie na zburzenie muru wobec jednej osoby sprawiło, że myśli, które z czasem przestały go nawiedzać ponownie obudziły się do życia, brzęcząc w uszach nieznośnie, niby owad bzyczący w nocnej ciszy.
Powoli zapadał się we własnych myślach, siedząc na drewnianym krześle przy otwartym oknie, gdy charakterystyczne pukanie poniosło się po gęstym powietrzu parnej nocy. Dłonie oparły się o kolana, jakby gotował się do wstania, jednakże wtedy przez szczelinę w drzwiach wsunęła się głowa najmłodszego z nich. Ollie. - To jest nas dwóch, wchodź- nieco zachrypły od milczenia szept poniósł się w odpowiedzi, a spierzchnięte usta wygięły się w delikatnym półuśmiechu. Nie wstał jednak ze swojego miejsca. Zmienił pozycję, wyciągając nogi przed siebie, plecy wspierając na drewnianej konstrukcji krzesła zmontowanego dłońmi jego, ich ojca. - Siadaj - zachęcił go wskazując na łóżko (jego posłanie było nietknięte, jakby nikt nawet nie próbował na nim zasnąć), gdy drzwi z cichym pisknięciem i delikatnym trzaśnięciem zamknęły się za najmłodszym z Summersów. Za tym, którego sądził, że już nie zobaczy. Alfie nie mówił nic, często był obecny, gdy matka krzątała się w kuchni wraz z Olliem, gdy wymieniali się swoją wiedzą i doświadczeniami. On jedynie siedział przy stole na krześle przeciwległym do tego w większości zajmowanego przez ojca, czasem palił papierosa, w większości jednak między zębami mielił wykałaczkę. I patrzył. Nie wierzył, że ten chłopiec, którego trzymał w objęciach, który mocno zaciskał małą piąstkę na jego palcu był teraz już młodzieńcem, mężczyzną, niemalże równającym się z nim wzrostem. - Co cię wygoniła z łóżka? - zagadnął, rzucając uważne spojrzenie w kierunku młodego. Bo nieważne co działo sie w jego głowie zawsze miał być dla nich. Dla Olliego, dla Haze, dla mamy. Bo nie, wbrew temu co mówiła Haze, nie miał dosyć. To dzięki nim, dzięki lojalności wobec rodziny i przeświadczeniu, że to właśnie dla tej próby przetrwał poprzednią wojnę, jeszcze wstawał z łóżka. Chociaż ten ostatni raz.
Alfie Summers
Alfie Summers
Zawód : pracownik drukarni
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
milczę jednaki w burzach - w znieruchomieniu - ruch.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11093-alfred-summers#341784 https://www.morsmordre.net/t11426-korespondencja-alfiego https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f428-somerset-dolina-godryka-zapiecek https://www.morsmordre.net/t11140-alfred-summers#342750
Re: Mniejsza sypialnia [odnośnik]27.06.23 12:53
Ulga strąciła z serca kamień nań ułożony, gdy tylko zaproszenie zostało podarowane. Mógł wejść do sypialni, przekroczyć próg, pewną barierę, której żaden z nich nie mógł dostrzec. Oliver nie nawykł wkraczać w cudze przestrzenie, przynajmniej odwykł od tego, gdy niemalże rok temu kły rozdarły mu bok, a pazury bark. I tak cichy młodzieniec stał się jeszcze bardziej wycofany, jakby zapominał to, jak kiedyś potrafił z łatwością podtrzymywać rozmowy (gdy uważał je za ciekawe), jak ciepłym uśmiechem potrafił uspokajać rozgoryczonych naukowymi porażkami pierwszoroczniaków, czasem pomagając nawet przezwyciężyć tęsknotę za domem.
Teraz jednak próbował — być częścią czegoś większego, rodziny, której tak zaciekle szukał, a która — o ironio losu — raczej znalazła jego. Z najpełniejszą z wdzięczności przyjął zaproszenie rodziców do zamieszkania wspólnie, z tęsknotą opuszczał znane już, uczynione swoimi progi Wrzosowej Przystani. Znów złapał się na tym, że brakowało mu pewnej stabilności, że wszystko wydawało się stawać na głowie, ale gdy podobne myśli przychodziły, zaciskał tylko zęby, szukał jakiejś ucieczki od nich, czy to w pracę, czy sen. Ale wtedy potrafiły przyjść myśli jeszcze gorsze, strachy szeptały mu do ucha, że nigdy nie będzie jednym z nich. Mógł używać ich nazwiska, mógł reagować na imię, które mu nadali, mógł być przecież lustrzanym odbiciem najstarszego z braci, gdy znajdował się w podobnym wieku, ale czy kiedyś — tak naprawdę, do końca, z całą odpowiedzialnością — będzie mógł być Summersem? Obawiał się, że nie. Myśl ta przerażała go do tego stopnia, że w chwilach słabości powrócił do nieprzyjemnego nawyku wyłamywania sobie palców ze stawów, bo ból przecież zawsze go otrzeźwiał, ale był tylko czymś w rodzaju chwilowego ratunku, nigdy ostateczną solucją.
Rozsądek podpowiadał, że musiał nauczyć się, co to wszystko oznaczało. Być najmłodszym synem Jane i Charlesa Summersów, czarodziejem krwi mugolskiej, młodszym bratem dla trójki braci i dwóch sióstr. Ale rozsądek znikał, gdy przychodził czas na dumę, tę męską prawie—zbroję, która zabraniała zwierzeń, która zabraniała wygłaszania wątpliwości i wszystkiego innego, co mogło wskazywać na słabość. Był dumnym człowiekiem, każde jej naruszenie wiązało się z dodatkowym dyskomfortem, który nosił w sobie dniami, tygodniami, miesiącami. Może nawet latami. Ale tłumaczył sobie, że to jego odpowiedzialnością było nadgonienie czasu, to od jego woli zależeć będzie, czy odrzuci ciepło wyciągniętych w jego kierunku ramion, czy przylgnie do rodziny tak bardzo, że może kiedyś — w snach śnionych w parne, letnie wieczory, gdy wreszcie się podda — stanie się jednym z nich. Już na zawsze. I naprawdę.
Alfie siedział przy oknie, na krześle domowej roboty. Głos miał zachrypnięty w charakterystyczny dla siebie sposób, który od razu — prawie jak zaklęcie — zadziałał na Olivera ośmielająco, pozwalając mu przekroczyć wreszcie próg, zająć wskazane miejsce. Nie powinien czuć ulgi, że brat nie spał, również targany sobie tylko znanymi problemami, ale niedola lubi towarzystwo. I gdzieś w środku, choć nie było to szlachetne odczucie, cieszył się, że nie jest w tym wszystkim sam.
Usiadł więc i dopiero wtedy sięgnął ustami do filiżanki, upijając łyk ciepłego naparu. Zamiast odpowiedzi, wypuścił z ust westchnienie, ust, które ułożyły się w tym samym momencie w przepraszającym uśmiechu. Szaroniebieskie, bliźniacze niemal spojrzenie posłał jego oczom, chyba łudząc się, że zobaczy w nich odpowiedź na swoje troski, że będą mogli porozumieć się ze słów. Może kiedyś osiągną ten poziom zrozumienia, ale nie znajdowali się jeszcze w tym momencie.
Oliverze Summers, nie wywiniesz się od używania słów.
— Superbolid — wyparował więc, niemalże bezmyślnie, pragnąc zrzucić całą winę za swój stan na złowrogie ciało niebieskie, wciąż widoczne na nocnym i nie tylko niebie. Po chwili przypomniał sobie jednak, że Alfred nie znał się na astronomii tak dobrze, jak on sam, dlatego też odchrząknął cicho i dodał po chwili — Kometa, znaczy się... — bo co innego mógł powiedzieć? Nie miał innego wytłumaczenia, musiał szyć z tego, co mu dano. Dlatego też wzniósł głowę, do sufitu, licząc w myślach pęknięcia farby, te faktyczne i wyimaginowane tylko, podpowiedziane przez nieco ospały, ale i z natury słabszy zmysł wzroku.
Dopiero po kilku chwilach milczenia powrócił wzrokiem do sylwetki brata.
— A ciebie? — pytanie było niemal dziecinnie niewinne, podszyte troską, którą przecież pragnął go otoczyć, nawet wbrew temu, że to starszy powinien zawsze opiekować się młodszym. Gdzieś w środku chciał być dla nich wszystkich taką samą podporą, jaką oni byli dla niego. Chciał być dlań wystarczającym, nie przynieść im powodu do zawodu, aby zawsze cieszyli się, że się odnaleźli, by nigdy do serca nie zajrzało im zwątpienie, a do głowy myśl, że było lepiej, gdy byli dla siebie jedynie konceptem, pomysłem, wizją gdzieś na skraju świadomości.
— Często uciekaliście przed dobranocką? — zadał kolejne pytanie, umieszczone już w przeszłości, w czasach, gdy wszystko było prostsze, a dzieciaków Summersów w śmierdzącym od węgla Birmingham była tylko piątka. Był ciekaw, czy jego rodzeństwo, podobnie jak on, nakrywało się w łóżku kołdrą i czytało książki przy pomocy maleńkiego światła lumos z samego krańca różdżki. Czy może odpływali w krainę marzeń, snując jakieś fantastyczne scenariusze.
Co robił mały Alfie Summers nocami takie, jak ta, nim stał się dużym Alfredem.


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Mniejsza sypialnia [odnośnik]27.06.23 15:56
Mylił się.
Od zawsze był jednym z nich. Od momentu, kiedy pierwszy raz pięć par oczu wlepiło się w okrągłą buźkę. I chociaż nie każdy z nich pamiętał, nie każde z nich mogło wiedzieć, że miała być ich szóstka, gniotąc się w jednym łóżku to, gdy wrócił na łono rodziny miał po prostu, stać się jednym z nich. Jakby wcale nie spędził większości swojego życia w objęciach innej rodziny. To nie miało teraz znaczenia. Był ich. Był Summersem. I chociaż sam Alfie nie miał pewności czy było to brzemieniem, czy też dumą - teraz już nie było odwrotu.
Czasem, gdy myślami wracał do wciąż zagubionych w wojennej zawierusze Jodie i Jake'a, żałował. Bo nazwisko Sprout i przeświadczenie o czystokrwistym pochodzeniu mogło uratować go przed tą wojną. Zwiększyć szanse na doczekanie jej końca. Bo wbrew temu co z przerażeniem szeptano w wąskich alejkach Doliny i zapewne w całym kraju, każda wojna kiedyś się kończy.
Ale teraz mieli go przy sobie - blisko. A ich rodzina nigdy nie była tak bliska do pozostania pełną. Jeszcze tylko bliźnięta... Kolejna z myśli, która sprawiała, że nie mógł jeszcze opaść na łóżku spokojnie, zamknąć oczu po raz ostatni i oddać się w błogi stan niebytu. Przecież nawet Hazel odnalazła drogę do rodziny, odnalazł ją również Ollie. Duszne, lipcowe powietrze ciężko osiadało na barkach i myślach wszystkich tych, którym niedane było zasnąć.
Czujne spojrzenie bliźniaczych oczu w milczeniu przyglądało się szczupłej sylwetce brata. Cokolwiek trapiło jego, jakiekolwiek natrętne myśli przyniosła duszna, lipcowa noc przesączona wątpliwością, niewypowiedzianymi myślami tańczącymi na czubku języka - mógł pozwolić im ulecieć. Kącik ust powędrował nieco wyżej, wyginając usta w półuśmiechu. Nawet jeżeli określenie brzmiało obco, bardziej kojarząc się z motoryzacją niżeli astronomią, to miał zamiar udawać, że przyjmował to wytłumaczenie bez cienia wątpliwości.
Mógł spodziewać się tego pytania - Ollie miał w oczach dobroć matki, ta która pcha w objęcia trosk o czyjeś dobro, która żłobi zmarszczki na czole w geście zmartwienia. Jemu ciążyło zbyt dużo słów, aby mógł streścić co trzymało go na nogach. - Można powiedzieć, że przyzwyczajenie - bo to nie była pierwsza taka noc. Sen już dawno przestał być mu dobrze znanym przyjacielem, regularnie wizytującym gościem, którego obecność przynosiła ukojenie. Trzynaście lat bezsenności, koszmarów, samotnych nocy spędzonych sam na sam ze swoimi myślami, bądź w objęciach kobiet, którym za to płacił. Tylko tyle miało uciec spomiędzy jego warg. Coś na kształt ciepłego uśmiechu wpełzło na twarz Alfiego - jakby w ten sposób nie potrzebujący słów chciał mu przekazać, że nie musiał się już martwić, że to on jest tutaj dla niego. Podejrzewał, że dopóki wciąż żył w przeświadczeniu, że był jedynym synem państwa Sprout oraz jedynym bratem pewnego rodzaju odpowiedzialność narzucana przez męską dumę obarczyła jego barku. Tutaj ten ciężar z mniejszą bądź większą świadomością brał na siebie Alfred. Jako ten najstarszy, podobno najsilniejszy - chociaż pewien był, że Jake już dawno przegonił go w tej kwestii.
Pytanie odwiodło go trochę od tej niewygodnej przeszłości, która kąsała, a przywiodła wspomnienia ciepłe, nawet jeżeli naznaczone głodem, biedą i brudem węglowego pyłu. - Czasem, wymykałem się z Lawriem, albo Haze. Mieliśmy swoje miejsce nad rzeką, albo udawaliśmy się za miasto, gdy tylko okazało się, że tam grają w Quidditcha - uśmiechnął się do tych wspomnień. Wtedy jeszcze wraz z Hazel tworzyli nierozerwalny duet, ramię w ramię walczyli z codziennością stając się niejako drugą parą rodziców dla młodszych pociech Summers. Teraz? I dla niej zamknął pewne korytarze, odsunął od bólu, którym sączyły się rany. - Ale częściej czekaliśmy na ten czas. Ojciec wracał z pracy, siadał w kuchni przy stole i pykał swoją fajkę. Wtedy, jeszcze przed Drugą Wielką Wojną, mówił więcej. Brał Jodie na kolana, my siadaliśmy na każdym możliwym skrawku, a on opowiadał. O wszystkim. O swoim dzieciństwie, czasem historie tak zmyślne, jakby zaczerpnął je z magicznego świata, a później wszyscy szliśmy do łóżka. Wtedy już trudno było się wymknąć, mając prawie w nosie palec od stopy Lawriego - w mieszkaniu nie było dużo miejsca. Póki Jodie i Jake byli mali spali jeszcze z rodzicami, z czasem trzeba było być bardziej kreatywnym. W końcu, szczególnie gdy wszedłem w wiek nastoletni układaliśmy stare pierzyny na podłodze w nogach łóżka i tam spałem, co było dużo wygodniejsze. - I zawsze prosiliśmy o więcej, byle się jeszcze nie kłaść spać. A już w ogóle po wizycie cioteczki, bo to był jedyny czas, gdy w domu pojawiała się czekolada - nie skupiał na tym uwagi, ale może te obrazy malowane słowem usprawiedliwią w oczach Olivera decyzję rodziców. - Najgorzej jak chciałem spać, a Lawrie próbował coś czytać, szczególnie jak sam do Hogwartu poszedł - co prawda ten czas nie był długi, bo był zaledwie na drugim roku, gdy Alfie przywdział żołnierski mundur. - A ty? Powiedz, że chociaż ciebie ominęły walki o miejsce przy oknie podczas kolacji - bo taka była prawda, o wszystko w pewien sposób walczyli.
Alfie Summers
Alfie Summers
Zawód : pracownik drukarni
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
milczę jednaki w burzach - w znieruchomieniu - ruch.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11093-alfred-summers#341784 https://www.morsmordre.net/t11426-korespondencja-alfiego https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f428-somerset-dolina-godryka-zapiecek https://www.morsmordre.net/t11140-alfred-summers#342750
Re: Mniejsza sypialnia [odnośnik]09.07.23 18:08
Ile było rzeczy, których o sobie nie wiedzieli? Ze strony Olivera całe dwadzieścia cztery lata. Ze strony Alfiego o dwanaście lat więcej. Przez te dwa miesiące, gdy powoli — czasem też ponownie — przyzwyczajali się do swojej obecności, Oliver nie był w stanie opowiedzieć nawet ułamka tego, co by chciał. Większość czasu gardło ściskało mu się ze wstydu, gdzieś w środku wciąż zjadało go poczucie, że nie był tym, kogo Summersowie mogli sobie wyobrażać w jego miejscu. Popełnił w życiu wiele błędów, tych mniejszych i tych większych, wybierał ścieżki, którymi podążał mniej lub bardziej świadomie, ale wszystkie te wybory składały się na tego człowieka, który pewnej parnej, lipcowej nocy siedział na łóżku starszego brata z ciepłym naparem w dłoniach i nie do końca potrafił odnaleźć słowa, które mogłyby opisać to, co czuł.
Już pal licho całe życie, pal licho wielkie sprawy; nie potrafił nawet namyślić się, co miał twierdzić o bezsennej nocy, pozornie błahym temacie. Ale Alfred się uśmiechał, czego nie robił szczególnie często, przynajmniej z czujnych obserwacji, które czynił Oliver, pragnący w sposób jak najbardziej intuicyjny, podświadomy, zrozumieć, kim jest każdy z członków jego rodziny. Nie rozmawiał jeszcze z nikim z domowników aż tak otwarcie, trochę ze wcześniej wspomnianego wstydu właśnie, a trochę dlatego, że nie chciał się narzucać. Wchodzić z butami w uporządkowaną latami strukturę, w psychikę tych, z którymi nie mógł dorastać, których nie mógł poznać w naturalnym tempie, w naturalny sposób. Obserwacjami nadganiał czas na tyle, na ile mógł, widział więc, że napięte ramiona mamy oznaczały, że znowu miewała problemy z bólem kręgosłupa i należało wtedy zmusić ją do zasiądnięcia w zapadniętym fotelu w salonie przy pomocy każdego dostępnego fortelu. Widział sposób, w jaki szare oczy ojca pykającego fajkę rozjaśniały się na widok jego dzieci, bo tak właśnie zapraszał ich do spędzenia ze sobą odrobiny czasu. Ale ich ojciec uśmiechał się dokładnie w ten sam sposób, co Alfred. Zrobił to ostatnio, gdy Oliver wreszcie począł przejawiać oznaki zrozumienia, czym różni się karta króla od pazia za wyjątkiem literek w kątach.
I był to uśmiech z natury rzeczy dobry; rzadki u Alfreda, ale dobry i pozwalający najmłodszemu z rodzeństwa na zebranie się na dodatkową odwagę, odwagę związaną ze swobodą, bo właśnie usadowił się na łóżku wygodniej, wyraźnie świadomy tego, że jest tu mile widziany. Cóż za cudowna perspektywa.
— Mam specyfiki na sen — wymsknęło mu się zbyt prędko, głosem zachrypniętym nieco, ale wciąż pozwalającym się przebijać troską, którą odziedziczył po matce. Na moment, póki nie powrócił do ostrożności swych myśli i wybiegających w przyszłość założeń spojrzał prosto w oczy Alfreda, po części zachęcająco i nagląco. Nie trwało to długo; uświadomił sobie swe narzucanie dość prędko, odwracając wzrok gdzieś na bok i popijając napar. Mężczyźni tacy jak oni byli niemożliwi do prowadzenia normalnej rozmowy — przede wszystkim dlatego, że prędzej poddaliby się torturom, niż powiedzieli wprost, co leży im na sercu. — Zostawiłem je w szopie, każda fiolka jest opisana i mama ich nie liczy. Ja też przymknę oko — parsknął krótko, próbując obrócić sytuację w żart, choć wskazówka mówiona była jak najbardziej serio. Jeżeli Alfred był choć w połowie tak uparty jak Oliver, nigdy nie poprosi sam o pomoc. Ale może kiedyś, gdy będzie naprawdę źle, będzie mógł pomóc sobie samemu.
Teraz role się odwróciły. To starszy brat pragnął zaopiekować się tym młodszym, podzielił się z nim wspomnieniami początków, które choć biedne, brzmiały naprawdę... Sielsko. Może nie było to życie na spokojnej wsi, takiej jak Dolina Godryka, ale miało swój urok. Może dlatego, że wizja snuta była przez filtr dziecięcych wspomnień, gdy wszystko było dobre, bo nie znało się niczego innego. Słuchał brata zawzięcie, nieświadomie przyjmując także dokładnie te same miny co on, w tych samych momentach. Gdzieś z tyłu głowy słyszał wciąż ten sam głos, który kazał mu pokutować — odpokutować, choć jeszcze nie wiedział jak — za to, że tylko jego z całej szóstki dzieci... Rozpieszczano? Tak musiało to wyglądać z perspektywy klepiących biedę Summersów, choć dla przeciętnie zamożnych Sproutów wychowanie Olivera było jak najbardziej standardowe. Zagryzł dolną wargę, na moment zanurzając się w swych myślach, do czego miał niesłabnącą z wiekiem tendencję; do czasu, aż Alfred zadał mu kolejne pytanie.
— Gdy mieszka się z jedną dziewczyną to nie ma o co walczyć — zaśmiał się, pijąc bardziej do tego, że dziewczęta z natury rzeczy — jak Hazel, może też jak Jodie, której wciąż nie znał — były jakieś spokojniejsze i grzeczniejsze. — No i miałem własne łóżko, to pewnie dlatego udało mi się wyrosnąć do tego stopnia — zaśmiał się raz jeszcze, zwracając uwagę na to, że dwójka najstarszych Summersów, Alfred i Hazel, również była ponadprzeciętnego wzrostu, z kolei Lawrie był już niższy, pewnie od tego kurczenia się w łóżku dla zachowania jak największej ilości wolnego miejsca. — Ale bywały czasy, gdy nie mogłem spać. Jak miałem dostać list z Hogwartu na przykład, nie spałem całą noc, bo nie mogłem się tego doczekać. Bardzo chciałem iść do szkoły, właściwie nigdy nie lubiłem się bawić tak na niby...przeniósł spojrzenie ponownie na starszego brata, zastanawiając się, czy i on podzielał takie podejście. Castor Sprout bardzo chciał być dorosłym, niezależnie od tego, jak mało miał lat. A potem jego marzenie się spełniło, choć dorosłość okazała się piekłem na ziemi. — Wyobrażałem sobie, jak to będzie. Wiesz, być dorosłym. Gdy byłem mały i jeszcze zdrowypopadając w nurt własnych myśli nie dbał o słowa. Sugestia, że teraz zdrowy nie był nie wydawałla mu się taka straszna. Alfred widział przecież, że był okrutnie wychudzony, a przez to też prawdopodobnie fizycznie kruchy. Co innego, że w rzeczywistości problemy Olivera sięgały daleko głębiej, a i rozlewały się nie tylko na fizyczność. — Marzyłem, aby zostać aurorem. Ale to chyba każdy chłopak potrafiący czarować o tym marzy. Chciało mi się być wielkim bohaterem, ratować ludzi, być ręką sprawiedliwości. I widzisz, jak skończyłem? Robiąc błyskotki i kręcąc maście dla staruszek — połowicznie gorzki śmiech znów wydostał się spomiędzy jego ust, a sam Oliver potrząsnął głową na boki, pozwalając długim pasmom złotych loków opaść na boki jego twarzy. — Ale nie narzekam, wiesz? Wbrew temu, co mówię, kim mógłbym być, dowiedziałem się, że nawet takie maście dla staruszek są w wielkim planie istotne. Że pomoc chociaż jednej osobie robi jakąś różnicę — odstawił filiżankę z naparem na nocny stolik i podniósł się z miejsca. Gdy był już wyprostowany, wyciągnął się w miejscu, próbując jednocześnie stłumić ziewnięcie. Napar powoli przynosił efekty. Albo może to uspokojenie kołatającego serca takimi krótkimi wyznaniami? W dwóch długich krokach podszedł do otwartego okna, na parapecie ustawiając kościste łokcie, a na dłoniach opierając równie kościsty podbródek. — W sumie liczy się to, aby być przyzwoitym, co nie?


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Mniejsza sypialnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach