Wydarzenia


Ekipa forum
Kuchnia
AutorWiadomość
Kuchnia [odnośnik]05.09.22 21:42

Kuchnia

Chociaż kuchnia była pomieszczeniem, które najbardziej ucierpiało w trakcie pożaru sprzed kilkunastu lat, po powrocie do rodzinnych stron, ta dość szybko zaczęła pełnić centrum domowego ogniska. Głównie poprzez nawyki jej nowej pani — przyzwyczajenia przeniesione z ciasnego mieszkanka na Pokątnej wciąż nie opuściły uzdrowicielki. Kuchnia przejęła rolę gabinetu, pracowni, pokoju dziennego, a czasami nawet graciarni na przedmioty, które jeszcze nie odnalazły swojego miejsca. Obie mieszkanki Kniei dość szybko przyjęły nawyk korzystania z tego miejsca częściej niż z pokoju dziennego. Tak też kuchnia naznaczona jest wszelkiego rodzaju śladami ich częstej obecności. Początkowo przestronne pomieszczenie zdominowały wszelkiego rodzaju klamoty od tych — rzecz jasna — znajdujących zastosowanie w kuchni, obrazki malowane dłonią Melanie i akcesoria, których do tego potrzebowała, po niskie kopczyki książek, które pozostawały po szybkiej lekturze przy porannej herbacie czy też te, które studiowała do późnej nocy.
Południowe, duże okna oświetlają pomieszczenie aż do zachodu słońca, a jasne ściany sprawiają, że mimo wszechobecnego chaosu kuchnia wydaje się być większa niż w istocie jest. Całe lata temu pan Wright zajął się odwzorowaniem ogrodu, który założyła niegdyś jego żona — i chociaż Roselyn doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że krzaki dzikich róż to nie te same, które rosły za oknem za czasów jej dzieciństwa, to parapet przy oknie stał się jej ulubionym miejscem — tu pije herbatę, tu czyta książki, tu odpoczywa, jeśli tylko znajdzie na to czas.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Kuchnia Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Kuchnia [odnośnik]11.09.22 23:01
22 IV

Spracowane mięśnie zacisnęły się w objęciach napięcia, gdy krótkie, niemal nerwowe uderzenia przecięły ciszę przerywaną jedynie pojedynczymi skrzepnięciami sędziwych desek. Nawykła już do brzmienia Kniei — do gęstych gałęzi drapiących o powierzchnię szyb, dźwięku pracującego drewna, porannej melodii lasu i jego milczenia.
To nie było pukanie jej ojca. Osobliwym wrażeniem było to, że rozpoznałaby je. Zaledwie po rytmie ciosów — niemal ostrożnych uderzeniach masywnych dłoni myśliwego, które jednak roznosiły się hukiem po wąskim korytarzu prowadzącym do kuchni.
Bywał tu często. Pod każdą możliwą sposobnością. Widziała ulgę, wciąż emanującą z serca oczu o ciepłej barwie czekoladowego brązu — zaledwie kilka tonów jaśniejszych od tych jego jedynej córki. Dostrzegała radość rozświetlającą ponure spojrzenie, ilekroć pozwalała mu na pomoc — gdy zabierał ze sobą Melanie w długie wędrówki po leśnych, znanych tylko mu traktach. Radość i troskę, gdy opuszczała ich gotowa zacisnąć palce na świstokliku. Czuła winę, ilekroć nawiedzała ją myśl, że w imię własnej dumy tak często odmawiała mu bycia jej ojcem. Dostrzegała tę skazę, przecinającą odbicie w lustrze. Egoizm, który tak ciężko było odkryć w samym sobie. Otulony poczuciem wartości własnej pracy, świadomością, że każdego dnia pomaga i robi wszystko, aby kontynuować tą właśnie pracę. Szpecił ją, jednak gdy obserwowała relację z własnym ojcem.
Opuścili go.
Wyfrunęli z gniazda, napędzając skrzydła pełnią własnych żyć. Pozostawiając ich dom pustym. Pozostawiającym samotnym człowieka, który wyrzeźbił ich umysły, nadał sen wartościom, które bez jego obecności byłyby jedynie definicjami.
Będąc tu dostrzegła jak wiele pustki pozostawiła.
Pan Wright nie był jednak człowiekiem, który uginał się pod brzmieniem samotności. Był tu i wciąż chronił ich domowe ognisko, nawet jeśli te miało ogrzewać tylko wolne miejsca, które we wspomnieniach zajmowały jego żona i dzieci. Był tu i robił to czego nauczył swoją córkę. Dzielił się zwierzyną z wdową po swoim starym druhu Belfourze — pomagał jej w obrządkach i wspierał w okresie letnich żniw. Raz na wczas zatrudniał sędziwego O’Malleya, gdy ten nie miał na chleb, nawet jeśli sam nie miał wiele. Wspierał okoliczną wioskę, dbał o swoich sąsiadów. Sprawiał, że czuli się bezpieczni. Sprawiał, że ona sama czuła się tu znacznie bezpieczniejsza, wiedząc, że jest niedaleko.
Mimo wszystko poczuła to. Impet szybkich uderzeń serca, oddech, który na chwilę załamał się w piersiach. Instynktowną reakcję ciała, która zdradzała, że nigdzie nie miała poczuć się wyzbyta strachu.
Drzwi uchyliły się nieznacznie, znacznie szerzej dopiero wtedy gdy rozpoznała rys znanej sylwetki. Cień lampy ukrył niepewny, malujący się zaskoczeniem uśmiech, który rozciągnął wargi uzdrowicielki.
Serce zdawało się dalej bić szybciej, tym razem nieprowadzone już strachem, a jedynie obecnością profesora. Wspomnieniem krótkiego pocałunku, obietnicy, do której słów nie wracali, chociaż wiedziała, że ta wciąż trwa między nimi.
Do końca.
Wracała do tamtego poranka. W charakterystycznym dla siebie odruchu analizowanych chwil raz po raz, patrosząc je z wyjątkowej dla nich ulotności. Nie kwestionowała ich. Go. Ciężaru tamtych słów. Chociaż właśnie to zwykła robić — nie dowierzać i nie ufać. Pozostawiły w niej dziwny, niemal nieznany jej spokój. Czas, chociaż rozciągał się, a czasami po prostu chciała czuć, że jest blisko, czekała. Czasami chciała móc zobaczyć chłopców, czasami nocą budził ją odruch, by zajrzeć do ich pokoju, sprawdzić, czy wszystko w porządku. Wciąż budziła się o godzinie, gdy Jayden wracał do domu, czasami wciąż nieświadomie wyczekiwała brzmienia ostrożnie stawianych kroków, które ledwie słyszalnie roznosiły się po korytarzu.
Napięcie nie opuściło mięśni. Wciąż boleśnie obecne, bo instynktownie czuła, że coś jest nie w porządku .
Jego oblicze chowała się w ciemnościach, a jedynie oświetlenie lampy malowało cieniem rysy twarzy Jaydena. Mimo to noc pozwalała jej dostrzec uchybienia w posturze — zazwyczaj wyprostowanej, niemal swobodnie eleganckiej, dziś zdawał się być przygarbiony, rozchwiany. Nigdy nie składał jej nocnych wizyt, chyba że w wyjątkowych sytuacjach.
- Co się dzieje? - zapytała, porzucając powitania, odchylając się, by mógł wyłonić się z cienia i wejść do środka.



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Kuchnia [odnośnik]14.09.22 11:21
Roselyn & Jayden

22 kwietnia 1958

« Człowiek naprawdę posiada tylko to, co jest w nim. »
Minął miesiąc, odkąd wybiła pierwsza rocznica jego ślubu. Minęło dziewięć miesięcy, odkąd urodzili się chłopcy i dokładnie tyleż samo, odkąd został z nimi sam. Minęło siedem miesięcy, odkąd został wdowcem. Minęły trzy tygodnie, odkąd Roselyn wprowadziła się do nowego domu i minęło zaledwie czterdzieści minut, odkąd wyklęty auror zostawił profesora na pastwę losu. Jesteś na tyle mądry, że wyswobodzisz się z tych więzów, stwierdził, tuż, zanim do uszu profesora doszedł charakterystyczny trzask teleportacji. I chociaż był zakamuflowany mocnym, burzowym deszczem, Jayden rozpoznał go bez problemu. A więc zniknął... Odczekał jeszcze dłuższą chwilę i dopiero wówczas przywołał do siebie Śpioszka, który od początku był obecny, lecz pozostawał ukryty z polecenia astronoma. Profesor powinien dać Śpioszkowi pozwolenie. Śpioszek by się pozbył paskudnego czarodzieja. Ale Vane nie chciał, aby obecność skrzata domowego została ujawniona i to przed kimś takim jak Skamander... Ten odszedł, kradnąc płaszcz oraz marynarkę i buty astronoma. Czy coś jeszcze? Jayden nie mógł tego stwierdzić na pewno z uwagi na swój stan, ale prócz obrączki, która powinna wciąż tkwić na łańcuszku na jego szyi, nic nie było przesadnie wartościowe. Wzory z dziennika mógł odtworzyć, torbę zakupić. Jedzenia w domu mu także nie brakowało. Nie posiadał jedynie specyfików, które mogły postawić go na nogi i doprowadzić do funkcjonalnego stanu. Udanie się do ojca było zbyt dalekie i zbyt ryzykowne. Nie chciał zresztą mieszać rodziców w coś, co nie powinno być ich zmartwieniem. Mieli ich już wystarczająco wiele. Roselyn... To musiała być Roselyn. Nikomu zresztą nie zawierzał w tym aktualnym momencie jak właśnie jej. Nie tylko z własnym zdrowiem, ale także z rozterkami. Oczywiście, że uczyli się tego na nowo, ale nie zmieniało to jego pragnienia, by tak właśnie było. Minęło tak niewiele, odkąd zaczęli patrzeć na siebie odmienne, a jednakowo tak wiele czasu. Tak wiele wydarzeń i tak wiele zmian. Świat się nie zatrzymał, a oni byli ciągnięci razem z nim. Jayden sprzed roku nie był tą samą osobą, którą był aktualnie i nie miał być taki sam również za kolejne tyle. Tak samo jak i ona...
Nie wiedział, która była godzina. Posiadał jedynie wiedzę, że wciąż była noc. Że była podczas pierwszego spotkania z Anthonym, a później padało. Nie widział nic, ale słyszał szalejącą burzę na zewnątrz opuszczonej wieży, w której to Skamander zdecydował się urządzić mu "więzienie". Gdy Śpioszek — zgodnie z jego życzeniem — przeniósł go pod samą Knieję, zapach oraz odgłosy mówiły, że nie nastał jeszcze świt. Ile więc czasu był nieprzytomny? Głowa jednak nie przestawała pulsować, a tępy ból mający swe źródło gdzieś w potylicy, ciągle zajmował również i skronie. Niezbyt delikatne uderzenia w olchowe odrzwia były sprawką naburmuszonego skrzata, który uważał całą tę sytuację za niewybaczalną. Śpioszek mówił profesorowi, trzeba było pozwolić zająć się Śpioszkowi tym plugastwem, ale profesor nie słuchał..., mamrotał pod nosem wyraźnie rozeźlony, ale Jayden doskonale zdawał sobie sprawę, że stara, zasuszona istota martwiła się o swojego gospodarza. A biorąc pod uwagę mentalność skrzacich umysłów, robiły wszystko dla swoich "panów"...
Coś zaskrzypiało. Vane uniósł głowę, chociaż nie mógł jeszcze nic dostrzec. Wciąż poruszał się na oślep, gdy powieki ciężkie z wymęczenia, załzawione od mrozu nie chciały się unieść, a początkowy brak widoczności w lewym oku, rozszedł się także na drugie. Zdołał jedynie wyczuć przez owy czas, że faktycznie miał ranę na łuku brwiowym — czuł, jak ostry mróz wślizgiwał się w jej wciąż świeżą szparę — a sącząca się z niej krew zalewała oko, zlepiając także powieki. Nie wiedział, jak wyglądał i nie chciał wystraszyć Roselyn swoim przybyciem. Nie chciał, aby serce odskakiwało jej niepewnie w piersi, ale na to nic nie mógł poradzić. Mogła być jedynie świadoma pułapek, które wcześniej nałożył, a które odstręczyłyby niechcianego gościa, ale kto w takim momencie o tym myślał? Niepewność zawsze miała się czaić w świadomości. Zawsze.
W końcu drzwi otworzyły się, a Jayden po raz pierwszy od dłuższego czasu poczuł na twarzy powiew ciepła. Domu. Wcześniej towarzyszący mu Śpioszek zniknął, pozostawiając mężczyznę samego, lecz nie z kaprysu. Profesor dał nakaz skrzatowi powrotu do Irlandii i pilnowania chłopców. Wróć rano, powiedział jeszcze ostatkiem sił, zanim po drugiej stronie drzwi szkockiej chatki usłyszeli reakcję na wcześniejsze pukanie. Oraz w chwilę później znajomy głos...
Co się dzieje?
- Wybacz… - Że o tej porze. Dech pozostawał w piersiach, gdy ten próbował złapać powietrze. Wciąż z trudnością oddychał, odczuwając, jak bardzo odrętwiałe i miejscami wręcz znieczulone bólem miał ciało. Do tego przebity bark był zbyt blisko klatki piersiowej, która bolała przy każdym, nawet najmniejszy poruszeniu. Prawą dłonią trzymał się za lewe żebra, chroniąc je jakby przed kolejnymi obrażeniami.- Nie… Nie chciałem… - Żebyś mnie takim oglądała. Jego głos był nienaturalny dla niego, ale nie można było się dziwić. Wychłodzony, poraniony, z wyschniętym gardłem, z ustami pełnymi smaku krwi. Mimo to londyński akcent zbijał się z tym szkockim, kobiecym. Ciche przesunięcie, skrzypnięcie zawiasów. Czyżby robiła mu miejsce? Zaryzykował i zrobił dość chwiejny krok, oczami wyobraźni pamiętając, jak wyglądał próg wejście, chociaż i tak uderzył lekko ramieniem, gdy źle wymierzył szerokość wejścia. Później kolejny i czuł już na całej skórze, okrytej jedynie przemokniętymi koszulą oraz typową kamizelką pod marynarkę, ciepło rozgrzanego pomieszczenia. Zapewne też rozświetlonego w jakimś sensie... Musiał... Musiał się odezwać i usprawiedliwić. - Nie... Widzę… - powiedział w końcu, chcąc dać jej znać, że nie mógł się sam poruszyć. - Nie widzę - powtórzył, chociaż nie było słychać w jego głosie paniki. Magia leczyła wszak nie tylko takie przypadłości, a na dodatek Jayden nie był osobą, która poddałaby się tak łatwo lękowi. Nie przybył także do uzdrowiciela, który był odpowiednich umiejętności pozbawiony. Coś jednak sprawiało, że ogarnął go — ponad całym bólem i przemarznięciem — smutek. Bo chciałby ją zobaczyć. Jej twarz. Po całym dniu pracy na pewno zmęczona. Czy spała, czy może ją wybudził? Czy jak zawsze splotła włosy w warkocz, czy pozwoliła im swobodnie opaść na ramiona? Chciałby wyciągnąć rękę w stronę jej policzka — nawet instynktownie — ale wiedział, że pokrywała ją krew. Że zapewne brudził jej podłogę. I jakby ta myśl sprawiła, że pochylił głowę, jakby chcąc dostrzec, jak wiele ziemi naniósł. - Przepraszam - dodał jeszcze ciszej. Nie chodziło już jedynie o potencjalny brud. Chodziło o całokształt.

pęknięty łuk brwiowy
zaburzenia widzenia
wychłodzenie
przebity lewy bark na skutek lamino
pęknięte lewe żebro
otępienie
zaburzenia słuchu
wielokrotne obtarcia, najsilniejsze na przegubach
wielokrotne obtłuczenia


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Kuchnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach