Wydarzenia


Ekipa forum
Nora Macmillan budowa
AutorWiadomość
Nora Macmillan budowa [odnośnik]17.04.24 18:45

Nora Macmillan

Data urodzenia: 30.03.1931
Nazwisko matki: Weasley
Miejsce zamieszkania: Puddlemere
Czystość krwi: Czysta szlachetna
Status majątkowy: Bogaty
Zawód: Ex ścigająca Zjednoczonych z Puddlemere
Wzrost: 177
Waga: 72
Kolor włosów: Brązowy
Kolor oczu: Brązowy
Znaki szczególne: Dość wysoki jak na kobietę wzrost, charakterystyczne utykanie podczas szybszego chodu, blizna na lewym przedramieniu




Na pewno każdy zna dzieciaka, który ma małą miotełkę w wiadomej części ciała, stąd wszędzie go pełno, upilnowanie takiego osobnika graniczy z cudem, jego pomysły oscylują wokół śmiertelnie niebezpiecznych a niebezpiecznie śmiertelnych, zaś nianie załamywały ręce, gdy po raz enty musiały go ściągać z różnych bardzo dziwnych miejsc w domu. Otóż tak, to cała ja, może z pominięciem tej miotełki, bo jednak wolałam na niej latać niż mieć ją w... no nieważne. W każdym razie moi rodzice byli przeszczęśliwi, gdy w wieku pięciu lat po raz pierwszy zdołałam się utrzymać w powietrzu na dłużej niż kilka sekund, wyfrunęłam przez okno w salonie i wylądowałam na krzewie róży, który rósł tuż za nim i łaskawie zamortyzował upadek. Ja byłam nieco mniej szczęśliwa, zwłaszcza że odkażanie ran po kolcach i wydłubywanie z nich piasku nie było najprzyjemniejszym doświadczeniem. Oczywiście nie było to żadną przeszkodą w kolejnych próbach latania na miotle i wkrótce mogłam swobodnie ścigać się ze starszymi Macmillanami przebywającymi akurat w rodowej rezydencji. Byłam uparta, roztrzepana i nieposkromiona w swojej zapalczywości.



A skoro jesteśmy już przy Macmillanach, nie będzie chyba zaskoczeniem, jeśli powiem, że w naszej rodzinie liczą się dwie rzeczy. Latanie i picie. Chociaż może ujmę to inaczej: uwielbiamy latanie na miotle w każdej postaci, nigdy nie odmawiamy wyścigów, meczu w Qudditcha czy jakiejkolwiek jego odmiany. W zasadzie jestem nawet przekonana, że ojciec zrzuciłby mnie z miotły właśnie, gdybym nie nauczyła się latać, bo nie tolerowałby czarnej owcy w rodzinie. Na szczęście ominęła mnie ta przyjemność, bo jak wyżej wspomniałam, latać nauczyłam się dość wcześnie i chyba więcej czasu spędzałam w powietrzu niż na ziemi. Latałam w domu, w szkole i po zakończeniu edukacji. W końcu bycie ścigającą Zjednoczonych z Puddlemere nie wzięło się znikąd, a pogłoski o rzekomym nepotyzmie są wyssane z palca. Ja naprawdę doskonale latam.
Więcej problemów mam z drugą rodzinną aktywnością, bo picie alkoholu nigdy nie było moją dobrą stroną, a tym bardziej jego warzenie. To znaczy (przepraszam, tato), destylowanie. Bo Macmillanowie jako współwłaściciele firmy mają monopol, dosłownie i w przenośni, na Ognistą Whisky, więc pośrednio mam na sumieniu całe morze biedaków, którzy się od naszego trunku uzależnili. I, jakby nie patrzeć, trochę mi z tym źle. Że dorabiamy się na cudzym nieszczęściu. Czasami mam w związku z tym wyrzuty sumienia, które znikają, gdy tylko wzbijam się w powietrze. Ale jak ktoś powie, że jestem wrażliwa, to wsadzę mu miotłę w... Nie zmienia to jednak faktu, że w wakacje w czasie międzyszkolnym spędzałam sporo czasu w rodzinnej destylarni, ucząc się co niego o tym jakże intratnym interesie. Nie na długo (na szczęście!), bo zupełnym przypadkiem, gdy miałam 15 lat, zdarzyło mi się wysadzić jeden z mniejszych magazynów, w których przechowywano część półproduktów do tworzenia whisky. Połowa rodziny nie odzywała się do mnie przez kolejne pół roku, ale przynajmniej nikt mnie już nie zmuszał do wizyty w destylarni. Moja wiedza pozostała więc czysto teoretyczna i bardzo podstawowa.


Aha, nigdy jednak nie latamy po alkoholu. Jesteśmy odpowiedzialni.

I nieszczególnie przykładamy wagę do takich głupot jak dobre wychowanie, jedzenie sztućcami czy polityka. No dobrze, z tymi sztućcami to przesadzam, ale poza tym wychowywano mnie w kulcie aktywności i siły fizycznej. Najlepiej znam się na, zaskoczenie, lataniu, pływaniu i szermierce. Umiem strzelać z łuku i walczyć wręcz, bo ojciec nie uznawał podziału płci w zakresie szkolenia swojego potomstwa. Trochę mu się zmieniło, gdy dorosłam, ale czasy dzieciństwa wspominam całkiem przyzwoicie, gdy bawiłam się na zewnątrz zamiast umierać z nudów na lekcjach z guwernantką. Gdyby nie interwencja mamy, która jednak nie chciała mieć w domu samych dzikusów, pewnie dzisiaj byłabym mało kobiecą, za to bardzo wypakowaną mięśniami przedstawicielką rodzaju ludzkiego. To ona odpowiada za to, że umiem trzymać widelec i wypowiadać się z właściwą szlachcie emfazą, zakładam czasami suknię i nie krzywię się na widok biżuterii. Wpoiła mi te wszystkie zasady savoir-vivre, reguły grzeczności i nieprzydatną mi w życiu wiedzę o tym, kto z kim i dlaczego. Ale nie mam jej tego za złe, w końcu nie jest Macmillanem z krwi i kości, no i troszczyła się o moją przyszłość, bo sama oczywiście nawet o tym wtedy nie myślałam. Mimo to pozostało we mnie trochę tej dziecięcej gburowatości, ostrego tonu i dzikiego zachowania, walenia słowami prosto z mostu i niebezpiecznej bezpośredniości. Zdecydowanie też za dużo mówię, a ponoć milczenie u kobiet jest złotem. Czym jednak skorupka za młodu nasiąkła, to ze skorupki nie wyszło, więc i w latach nastoletnich i później wiele czasu poświęcałam różnym aktywnościom. Do dzisiaj lubię szermiercze pojedynki, nawet jeśli ciężko znaleźć partnera, bo przecież nie wypada bić kobiety.


Bić! Kobiety! Z przyjemnością sprawiałam mężczyznom manto za każdym razem, gdy usłyszałam te brednie.

Wspominałam, że mama pochodzi z Weasley'ów? Nie mam pojęcia, dlaczego tata się z nią ożenił, w końcu oni są, pssst, biedni, więc to chyba musiała być taka prawdziwa miłość. Mama zresztą to ciągle powtarza, a tata nie protestuje, tylko kiwa potakująco głową wpatrując się wtedy w różdżkę mamy, która tak śmiesznie błyska na zielono. W każdym razie plusem tej całej sytuacji było to, że Weasley'ów zawsze było dużo, co oznaczało dodatkowych zawodników do rozgrywek na miotłach. Nie muszę chyba mówić, że z nimi wygrywaliśmy. Tak banalnie łatwo jest trafić tłuczkiem w cel, który z kilometra razi swoją rudością. Mimo to uważam, że z rodziną mamy nasze stosunki były całkiem znośne. To znaczy nie było mowy o żadnych rodzinnych obiadkach (chociaż mama chyba trochę za tym tęskniła), ale mimo wszystko nie było w naszych relacjach sztywności, o których opowiadali moi rówieśnicy w szkole, a która towarzyszyła ich rodzinom.



Czasy szkolne to okres, który poświęciłam oczywiście na doskonalenie nauki latania. Przecież od tego jest szkoła, aby się uczyć. Uczyłam się więc pilnie, przez cały pierwszy rok zagryzając zęby z nienawiści do głupich przepisów, które zabraniały pierwszoroczniakom gry w Quidditcha. Niestety podczas drugiego roku nie mogłam wziąć udziału w naborze ze względu na chorobę, którą u mnie wykryto i przez którą spędziłam prawie miesiąc w skrzydle szpitalnym (uwaga, nazwa skrzydło nie ma nic wspólnego z lataniem, to było okropne rozczarowanie). Transmutacyjne zaniki organowe skomplikowały moje nieskomplikowane życie, na szczęście okazało się, że chorobę można opanować, musiałam tylko regularnie spotykać się z uzdrowicielami i zażywać paskudny wywar. Szansa na dołączenie do drużyny jednak przepadła, więc z braku innych alternatyw poświęciłam się nauce obrony przed czarną magią. To był jedyny normalny przedmiot, na którym nie zasypiałam i miałam całkiem znośne oceny. Dopiero na trzecim roku udało mi się zaprezentować swój miotlarski talent i przyjęto mnie do drużyny na ścigającą w Hufflepuffie. Od tamtej pory przez resztę swojej edukacji dzieliłam czas między Quidditcha a OPCM, traktując inne obowiązkowe przedmioty jako zło konieczne. Oceny nie miały dla mnie znaczenia, a póki nie schodziłam poniżej oczekiwań, nikt w domu nie robił z tego powodu afery ani nie wysyłał mi wyjców mających wzbudzić wyrzuty sumienia. Nie planowałam naukowej, urzędniczej, medycznej czy jakiejkolwiek innej kariery poza lataniem. Chciałam latać, chciałam wygrywać, chciałam wznieść w górę puchar za wygraną w Mistrzostwach Świata w Quidditchu.



Ludzie często nie doceniają latania na miotle. Nie doceniają tego, ile kosztowało mnie przebicie się jako dziewczyna w tym męskim sporcie, udowadnianie, że nie jestem gorsza od swoich braci. Jaka presja na mnie spoczywała z każdym meczem, gdy oczekiwano ode mnie więcej od innych tylko ze względu na moją płeć. Głupi sport, co z tego masz? Co będziesz robić po zakończeniu kariery? A dom i rodzina? A szklanka wody na starość? Nie zliczę, ile razy słyszałam podobne pytania. A przecież Quidditch to cały świat! Latając ćwiczymy spostrzegawczość – i nie chodzi o to, aby nie zderzyć się z kaczką czy gołębiem, chociaż to akurat nic przyjemnego – ale odnaleźć znicza, złapać kafla, uniknąć tłuczka. Trzeba mieć oczy dookoła głowy i przy tym utrzymać się na miotle, więc wypadałoby też być zwinnym. No i silnym na wypadek, gdyby się z tej miotły zleciało i utrzymywało tylko na jednej dłoni... A wytrzymałość psychiczna i fizyczna, o której mało kto pamięta? Presja każdego meczu, każdego podania, każdego punktu? Umiejętność radzenia sobie z bólem, gdy dostaniesz tłuczkiem w palce, a mimo to musisz mocno ściskać kafla? To nie takie proste, by bez strachu latać 50 metrów nad ziemią, mając w tyle głowy myśl o nagłym ataku choroby transmutacyjnej. Mimo to nie zrezygnowałam z ćwiczeń, z latania, nie poddałam się, ale przepracowałam wszystko, dążąc do swojego celu. Nie poddałam się też wtedy, gdy po rekrutacji do Zjednoczonych wcale nie okazałam się najlepsza; wręcz przeciwnie, pracowałam więcej i ciężej, budując nie tylko siłę fizyczną, ale i mentalną odporność na niepowodzenia, z którymi przyjdzie mi się jeszcze mierzyć. Wypracowanie w sobie tych umiejętności zajęło mi lata, lata! I nadal nad nimi pracuję, bo nie mogę osiąść na laurach, muszę być coraz lepsza. O tym trudzie, o godzinach ćwiczeń w powietrzu przypominają mi blizny i zagojone złamania, upadki i nie do końca sprawne lewe kolano, które odzywa się za każdym razem, gdy idę zbyt szybko.


Tak, kuleję wtedy. Tak, nienawidzę tego, może dlatego wolę latać.

Szkołę zakończyłam bez fajerwerków. Przeciętna uczennica z wybitnymi zdolnościami do latania, tak mnie na pewno zapamiętali profesorowie, jeśli w ogóle to zrobili. Ale miałam to gdzieś, bo ukończenie Hogwartu oznaczało, że mogłam się oddać temu, co naprawdę kochałam, zamiast marnować czas na naukę. Poza OPCM, z którego otrzymałam Wybitny na egzaminach, wszystko inne zaliczyłam na Powyżej Oczekiwań. Co i tak było wynikiem zaskakującym biorąc pod uwagę fakt, że do swojej edukacji podchodziłam jak borsuk do jeża. Może miałam mnóstwo szczęścia, a może jednak nie byłam taka beznadziejna, jak czasami sądziłam. W sumie nie miało to wtedy większego znaczenia. W Zjednoczonych z Puddlemere nikt nie patrzył na wyniki ze szkoły, tylko na to, jak balansuję na miotle. Wspominałam, ze byłam w tym dobra? Ekhem... no więc trochę się myliłam, a pierwszy trening z prawdziwymi zawodnikami dobitnie to pokazał. Nie poddawałam się jednak, ćwiczyłam więcej, ciężej, dłużej. Po roku dostałam szansę na występ z drużyną i jej nie zmarnowałam. Od tamtego czasu stawałam się coraz lepsza, silniejsza, szybsza. Podejmowałam się w powietrzu takich zagrywek, które były nieodpowiedzialne i ryzykowne, ale nie miało to znaczenia, bo przynosiłam dumę swojej rodzinie. Nie mogłam ich zawieść. Nie mogłam zrezygnować z latania, bo tylko moje sukcesy sprawiały, że nikt nie dopominał się o moje zamążpójście, dopóki nie skończyłam dwudziestu dwóch lat.


Wtedy mnie zaręczono. I wtedy zmarł mój narzeczony.

Oczywiście nie powinno mnie dziwić, że mimo niechęci do tradycji i polityki, nestor Macmillanów nie mógł zignorować swojej młodej kuzynki w wieku produkcyjnym, którą mógł przehandlować. Mimo wszystko był to jednak szok, zwłaszcza że mój przyszły mąż jasno postawił sprawę – mam zrezygnować z latania, bo to zbyt ryzykowne dla matki jego przyszłych dzieci. Przysięgam, że byłam gotowa go zabić za te słowa, ale na jego szczęście zmarł sam. Całkowicie naturalnie rozszarpany przez smoka na jakiejś swojej zagranicznej podróży. Czułam się bardzo zobowiązana wobec tego gada, bo jak widać my, latający, trzymamy się razem. Nie rozwiązało to jednak mojego problemu, gdyż wizja ślubu wcale nie zniknęła, a kandydaci do mojej ręki wciąż gdzieś się tam niepokojąco czaili. Przez trzy miesiące udawało mi się migać, udając że przeżywam żałobę po zupełnie nieznanym sobie mężczyźnie, ale wizja ponownego narzeczeństwa nadal spędzała mi sen z powiek. Nawet mój ojciec niewiele mógł zdziałać, a jego argumenty o moim talencie i osiągnięciach chociaż bardzo miłe, najwidoczniej w oczach i uszach nestora niewiele znaczyły. Poszukiwania nowego kandydata trwały w najlepsze, a ja z biegiem czasu powoli się z tym godziłam, próbując ukoić żal i smutek oczywiście w lataniu.



I nie wiem, czy to było kuszenie losu, który postanowił w gorzko-słodki sposób ze mnie zakpić, ale podczas jednego z meczów odniosłam kolejną kontuzję. Spadłam z miotły, uszkadzając sobie w paskudny sposób kilka kości i narządów wewnętrznych, które i tak mocno obrywały przez chorobę transmutacyjną. Przeszłam tyle badań, że w Mungu musieli chyba specjalnie wymyślić kilka z nich, spędziłam na oddziale dwa tygodnie, wyzywając uzdrowicieli naprzemiennie z dziękowaniem im za eliksiry uśmierzające ból. I uspokajające, które były mi potrzebne, gdy usłyszałam diagnozę o tym, że z powodu poważnego przemieszczenia... wylewu krwi... oderwania...
Nie mogłam mieć dzieci.

Jak najbardziej wiedziałam, co to oznacza. Moja pozycja na rynku matrymonialnym spadła bardzo blisko progu zerowego i przestałam być polityczną kartą przetargową, zwłaszcza w czasie, gdy polityka zaczęła poważnie dochodzić do głosu nawet w naszej rodzinie. Macmillanowie, którzy w nią się nie mieszali i unikali jej jak huraganu podczas latania, coraz częściej byli zmuszani do podejmowania wiążących politycznie decyzji. Nie mogłam się jednak nie cieszyć ze swojego nieszczęścia. Miałam trzech starszych braci, którzy już przyprowadzili swoje młode małżonki, zabezpieczając nasz ród politycznie i finansowo. Mogłam więc wrócić do latania, gry w Zjednoczonych i odnoszenia sukcesów, przynajmniej do czasu, gdy wojna wybuchła z całą swoją siłą, a drużyna została rozwiązana. Część z moich kolegów dołączyła do lotników podziemnego ministerstwa, lecz ja początkowo się wahałam. Polityka nigdy mnie nie interesowała, zresztą jak większości Macmillanów i choć Anthony swoim pamiętnym wystąpieniem w obronie Longbottoma dał dość jasny sygnał, po której stronie stoimy, potrzebowałam trochę czasu do namysłu. Finalnie dołączyłam jednak do lotników, za bardzo kochałam latać i za bardzo kochałam swoją rodzinę. W zasadzie nie mieliśmy przecież żadnej innej drogi odwrotu.


Czy wybraliśmy dobrze? Nie wiem.

Nie umiem odpowiedzieć na pytanie, czy warto było angażować się w ten konflikt i stawać przeciwko większości. Przez całe swoje życie nie przejmowałam się niczym innym niż lataniem i usprawnianiem swojego ciała. Nie myślałam o przyszłości, nie zajmowałam się kwestią mugoli i czystości krwi, chociaż ich obecność nigdy mi nie przeszkadzała. Bunty i przewroty w ministerstwie były mi obce i odległe, dopóki nie wyciągnęły macek po moją rodzinę i nie zaczynały nam doskwierać. Nasza Kornwalia jest względnie bezpieczna, oddzielona od głównych działań wojennych terenami Weasley'ów i Abbottów, ale jak długo tak pozostanie? W szkole byłam zajęta lataniem tak bardzo, że zaniedbałam znajomości i przyjaźnie, budowanie sojuszy. Samotność mi wtedy nie doskwierała, ale dzisiaj brakuje mi osób, z którymi mogłabym po prostu porozmawiać. Żałuję, że nie przykładałam się bardziej do nauki. Dostrzegam braki w wiedzy, które staram się nadrobić. Byłam zbyt skupiona na swoim egoistycznym pragnieniu bycia najlepszą, w narcystycznym postrzeganiu samej siebie jako idealnej ścigającej, a kompletnie odrzuciłam to, co było w mojej magicznej karierze równie istotne. Tak, jestem dobra w zaklęciach obronnych, ale to za mało w potencjalnej walce. Nie umiem opatrywać ran, rzucać zaklęć leczących, a różdżki co najwyżej użyję do usztywnienia złamanej kończyny.


Po prostu czuję, jakby było mnie w jakiś sposób... za mało?

Co jest trochę śmieszne, bo jak na swoją płeć jestem dość wysoka. Chodzi mi bardziej o niedostatki mentalne, bo daleko mi do dobrze ułożonej szlachcianki. Umiem się zachować, wcisnę się w sukienkę, dygnę, gdy będzie to niezbędne, ale są to tylko rzeczy powierzchowne, ładne opakowanie dla wnętrza, które wolałoby biegać po lesie a najlepiej latać ponad nim. Wiedziałam, że nie byłabym dobrym materiałem na żonę, bo małżeństwo było ostatnią rzeczą, o jakiej myślałam, mężczyźni, małżonkowie, dzieci i domowe ognisko zupełnie mnie nie interesowały, ale byłam gotowa ponieść pewne wyrzeczenia dla dobra swojej rodziny, jeśli druga strona też poszłaby na pewne ustępstwa. W końcu ile małżeństw to czysta formalność? Zdaję sobie sprawę, że z moim charakterem i sposobem bycia mam mnóstwo szczęścia nosząc nazwisko Macmillan. A może mój charakter i sposób bycia to właśnie zasługa tego nazwiska? Czasami myślę, że gdyby nie wybitne umiejętności w lataniu, obrażałabym wszystkich dookoła swoją przeciętnością. Czasami żałuję, że nie jestem przeciętna. Może wtedy wszystko byłoby łatwiejsze.




Statystyki
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 8+4 (różdżka)
Uroki:50
Czarna magia:00
Uzdrawianie:00
Transmutacja:0+1 (różdżka)
Alchemia:00
Sprawność:140
Zwinność:230
Reszta: -10
Biegłości
JęzykWartośćWydane punkty
AngielskiII0
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
SpostrzegawczośćI2
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
Wytrzymałość PsychicznaI5
Savoir-vivreII0
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
Neutralny--
RozpoznawalnośćI-
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
Wiązanie miotełI0.5
DestylacjaI0.5
AktywnośćWartośćWydane punkty
Latanie na miotleIII25
QuidditchII7
SzermierkaII7
Walka wręczI0.5
PływanieII7
Jazda konnaII7
Biegłości pozostałeWartośćWydane punkty
Brak-0
GenetykaWartośćWydane punkty
Brak- (+0)
Reszta: 8.5


Ostatnio zmieniony przez Nora Macmillan dnia 08.05.24 19:33, w całości zmieniany 1 raz
Nora Macmillan
Nora Macmillan
Zawód : Ścigająca Zjednoczonych z Puddlemere
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : n/d
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t86-wzor-karty-postaci https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/
Re: Nora Macmillan budowa [odnośnik]02.05.24 17:55
Raczej nic więcej na tę chwilę nie mam do dodania, proszę o sprawdzenie Embarassed
Nora Macmillan
Nora Macmillan
Zawód : Ścigająca Zjednoczonych z Puddlemere
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : n/d
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t86-wzor-karty-postaci https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/
Nora Macmillan budowa
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach