Wydarzenia


Ekipa forum
Amortencja
AutorWiadomość
Amortencja [odnośnik]07.10.15 22:26
First topic message reminder :

Amortencja

★★★
Eleganckie miejsce składające się z głównej sali, jak i wielu ustronnych miejsc, gdzie zakochani, którzy stanowią największy procent odwiedzających, będą mogli spędzić kilka chwil z dala od uszu i oczu pozostałych gości. Za sprawą przyjemnych, dość słodkich lub kwiatowych zapachów, które unoszą się w powietrzu, miejsce zyskało szczególne uznanie wśród osób zapatrzonych w siebie. Każdy, kto tylko przekroczy próg Amortencji, wpada w stan błogiej radości i spokoju. Dzieje się tak prawdopodobnie za sprawą rozpylanego, lekkiego eliksiru miłosnego, który potrafi zażegnać każde niesnaski.
W środku dominują białe, utrzymywane w nienagannej czystości meble oraz ściany z równo ułożonymi wywarami. Podobno można tutaj wypić najdziwniejsze magiczne drinki, które - na specjalne zamówienie - tworzone są w efektowny sposób wprost przy zajmowanym przez klientów stoliku.  To, co jest niewątpliwie warte polecenia, to pyszne, pachnące wypieki oraz herbaty z całego świata.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:39, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Amortencja - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Amortencja [odnośnik]26.07.18 14:02
Męczyła ją stała podejrzliwość Magnusa, męskie przekonanie o tym, że nawet najuprzejmiejsze spostrzeżenie zostanie odczytane jako zakamuflowana obelga. Uniosła lekko brwi, nie reagując na retoryczne pytanie, zadane w celu określenia kalibru kpiny. Nie kpiła z niego, nie ironizowała bardziej niż w towarzystwie innych. Zlewał się z całym korowodem bliższych i dalszych znajomych, wywyższany jedynie przez łaskę Czarnego Pana, czyniącą go Śmierciożercą. Coraz mocniej irytowało ją podejście Magnusa, pewność, że jej głównym celem jest zadanie mu jak największego bólu, wbicie drobnej szpili, trafiającej prosto w czuły nerw. - To spotkanie na pewno przebiegałoby w przemiłej atmosferze - odpowiedziała w końcu, nie tracąc czasu na zaprzeczanie. Po jej spojrzeniu i zachowaniu mógł wywnioskować, że nie zamierzała stroić sobie z niego żartów, chyba, że tych oczywistych. Nie wyobrażała sobie bezpośredniego starcia z Moirą. Wiedziała o niej wiele, tak jak o większości nadobnych małżonek odwiedzających ją szlachciców; płakali, wrzeszczeli, syczeli, zdradzając tajemnice małżeńskiej alkowy. Hołubione i przeklęte, zbyt sztywne i nudne, piękne i miałkie; Miu była remedium na wszelkie problemy, obdarowując tym, czego brakowało w uświęconym związku dwojga czarodziejów. - Powinieneś się cieszyć i mówić o niej nieco delikatniej. To puchnięcie zapowiada sprowadzenia na świat męskiego potomka - pouczyła go o oczywistościach, czując feministyczną potrzebę ochrony lady Rowle przed dość chłopięcymi określeniami. Sama gardziła dziećmi, obrzydzała ją ciąża, posiadanie w swym ciele pasożyta, zdawała sobie jednak sprawę z wagi potomstwa, zwłaszcza dla arystokratów, parzących się między sobą w celu otrzymania najczystszego miotu. Siedzący przed nią mężczyzna miał jednak rację, dyskusje o prywatnych kwestiach niezbyt im wychodziły, ciągle poruszali się po najeżonym od niebezpieczeństw torze przeszkód. Wspomnienie o Longbottomie, wspólnym wrogu, nowym pionku, pojawiającym się na szachownicy dobra i zła, wróżyło przyjemniejszą rozmowę, ale Deirdre nie podjęła tematu. Chorobliwe zainteresowanie wielką polityką minęło, zrozumiała bowiem, że wysokie stanowiska zajmowały marionetki a prawdziwa władza rodziła się gdzieś indziej. Za kulisami, w mrocznych kuluarach; biurko z plakietką i oddawane oficjalnie honory stanowiły tylko przykrywkę. Znacznie wdzięczniej słuchało się za to krótkiej opowieści o festiwalu lata. - Co uczyniłeś Prewettównie, by sprowokować ją do tak bezpośredniego ataku? - spytała szczerze zainteresowana, przywołując na swej twarzy lekki uśmiech. W końcu szczery, trochę kpiący, z odrobiną uczucia. Rozbawienia i zadowolenia z nonszalanckiej pogaduszki. Bez wyrzutów i poważnych tematów, ot, niezobowiązująca wymiana informacji na tematy dość błahe. Lub - pozornie błahe. - Yvette - powtórzyła to imię z mieszaniną odrazy i zawodu, odgarniając gładkim gestem czarne włosy do tyłu, za ramiona. - Nie było innej półwili? Takiej, która nie zawiodła Jego? Która nie okazała się nic niewartą ślicznotką, nie potrafiącą podołać postawionemu przed nią zadaniu? - spytała dość retorycznie, spokojnie, bez agresji. Spoglądała prosto w zielone oczy Magnusa, zastanawiając się, czy zdołałby wymierzyć jej odpowiednią karę. Nie miałby wyjścia, ale - czy uczyniłby to ze szczerą chęcią sprawiedliwego osądzenia działań Blythe? - Myślałam, że mierzysz wyżej - skomentowała tylko bliska wzruszenia ramion. Miłostki Magnusa nie były jej sprawą, ale żałowała, że dał się omotać komuś, kto nie zasługiwał na uwagę. Jej idiotyczne zachowanie podczas spotkania Rycerzy oraz obrazoburcze podejście do sprawy, której służyli, zasługiwały na skrajną naganę. Jeśli jednak Rowle chciał być mierzony miarą złotowłosej, nie zamierzała mu w tym przeszkadzać. Podejmował własne decyzje - a sama Deirdre popełniła większy błąd, ufając zdrowemu rozsądkowi czarownicy. - Doskonale radzę sobie z miłością, więc i festiwal nie sprawił mi większych problemów - odpowiedziała gładko, w zastanowieniu przekręcając głowę na bok. Czy widział ją z Salazarem? Czy wysnuł jakieś dziwne teorie? Czy widział Tristana - wraz z Evandrą? Jeden niewygodny temat gonił kolejny, chociaż odnajdywała pewną nadzieję w szczerości Magnusa. - Nie rozumiem - przyznała, co kosztowało ją naprawdę wiele: uważała się za bystrą i biegłą w stosunkach międzyludzkich. - Co więc masz mi za złe? Co uwiera cię w naszej relacji? Konkrety - poprosiła zdecydowanie, podchodząc do tej metaforycznej niepewności jak do każdego problemu, chcąc rozłożyć go na czynniki pierwsze i doprowadzić do satysfakcjonującego obie strony rozwiązania. Drążenie skomplikowanego tematu nieco ją deprymowało, przyjęła więc z ulgą pojawienie się kelnera. Zamówiła danie jako pierwsza a potem jedynie biernie przyglądała się dziwnej rozmowie pomiędzy mężczyznami. Uważnie przenosiła wzrok z Rowle'a na usługującego im czarodzieja, czując, że rozmawiają o niej. Rubaszny chichot kelnera, sugestywne spojrzenia, ostro brzmiące słowa - i wzrok Magnusa, gorący i dwuznaczny, także omiatający jej twarz. Może to przez natłok emocji, może przez trudne doświadczenia ostatnich tygodni, ale zrozumiała norweski przekaz opacznie. Nazwał ją dziwką. Wyczuwała to, słowo brzmiało bardzo podobnie do angielskiej obelgi; wszystko wskazywało na to, że Magnus powrócił do szczeniackich zachowań i postanowił w niewybredny sposób zaprezentować ją kelnerowi. Deirdre zesztywniała, mocno wspierając się o oparcie krzesła; zacisnęła też szczęki, w milczeniu odprowadzając rozbawionego i nieco zawstydzonego kelnera wzrokiem.
- Jak śmiesz tak o mnie mówić - wysyczała w stronę Magnusa dyskretnym szeptem, ale jej czarne oczy ciskały sztylety. - Bawi cię to? Jak długo jeszcze zamieszasz traktować mnie w ten sposób? - spytała, zbyt wzburzona wewnętrznie, by zwerbalizować swe oburzenie. Robiła wszystko, by naprawić ich stosunki - a on ciągle z niej kpił, upokarzając nawet w tak neutralnej sytuacji. Tylko gniew i zaskoczenie impertynencją Magnusa powstrzymał ją od gwałtownego powstania z krzesła.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Amortencja [odnośnik]30.07.18 22:17
-Mogłybyście zostać przyjaciółkami - stwierdził lekko, obie zdołały całkiem zawrócić mu w głowie, więc musiałyby utkać między sobą nić porozumienia. Niekoniecznie owiniętą wokół niego; odrywając od Deirdre etykietę prostytutki i zbożnie przemilczając łóżkowe ekscesy Magnusa z dala od małżeńskiej alkowy, panie naprawdę miały potencjał na odnalezienie wspólnego języka. Moirze brakowało towarzyszek szytych na jej miarę, czasami przysłuchiwał się pogawędkom jakie prowadziła z arystokratkami przy popołudniowej herbacie i słysząc chłodny ton zastanawiał się usilnie, jak martwy był wyraz jej twarzy i jakim cudem frywolne lady nie zauważały zniechęcenia madame Rowle. Deirdre mogłaby zadziałać jak lekarstwo, pod warunkiem, że przyszłaby jako ona sama, a nie wykrewoany i wykupiony produkt wyobraźni. Czy taka dawała się lubić?
-Ogromnie się z tego cieszę - przerwał, broniła jego żony, dlaczego? - puchnięcie nie zmienia tego, co do niej czuję. Może nawet to wzmaga - odparł, brutalne słowa pozostawały bez znaczenia, skoro Moira nieprzerwanie nawiedzała go w snach, grzała łoże, a on nieustannie pragnął szarpać ją za włosy. Biologia na tym poziomie nie była zagadką, a dziecięcą igraszką: dziewięć miesięcy rozwoju pod kobiecym sercem, dodatkowe kilogramy, szereg dolegliwości i wkurwiających humorów, zwieńczone triumfem szlachetnej krwi. Puchła i tyła, lecz wszystko w konsekwencji ich jakże udanego pożycia, więc każda skaza na jej wyglądzie dla Magnusa objawiała się jako wzmocnienie fundamenetu ich uświęconego związku. Było go przy niej za mało, ale powołanie przedkładał nad rodzinę, odchodząc od motta Rowle'ów - rewolucja powoli nabierała tempa, a maluczcy już ostrzyli widły, łudząc się, że ich ostrza załatwią prawdziwych czarodziejów. Obiecywał sobie, że wynagrodzi Moirze wszystko, kiedy tylko to się skończy, powie jej prawdę o każdej eskapadzie, znikaniu bez wieści, brakujących fragmentach ciała i zapachach cudzych perfum. Na razie jednak oboje musieli dać na wstrzymanie, spokój podtrzymywał się na wątłej fali zaangażowania, gdyby doszło do przesytu, Besston obróciłoby się w proch.
-Podsłuchała, jak z mą towarzszką wymieniamy się uwagami à propos nieporozumienia, jakie zaszło między mną a młodym Selwynem i nieco ją to rozsierdziło - wzruszył ramionami, powód był nieistorny, za to skandaliczne zachowanie Julii powinno poskutkować co najmniej jej wydziedziczeniem - ujadała i rzucała się jak mały piesek przypięty do łańcucha - dodał do opowieści parę szczegółów, rysujących temperament rudego dziewczęcia w równie płomiennych barwach. Idealna kandydatka do spalenia na stosie, mugolskie praktyki mogłyby powrócić do łask, jako kara za najwyższą zdradę, choć niezasługującą jeszcze na Azkaban.
Przesunął wzrokiem po jej twarzy, kiedy czyniła mu urzędnicze wyrzuty, nieomal wypunktowując wszelkie poknięcia panny Blythe, przez które miałby trzymać się od niej z daleka. Kiedy skończyła, pochylił się ku niej - nadal utrzymując zdrowy dystans i oparł się łokciami o stół, zakotwiczając się tak na wszelki wypadek.
-Jeśli się nie mylę, ty zaprosiłaś Yvette na spotkanie Rycerzy - odparł równie bez emocji, ot, obojętna wymiana zdań, jak równie dobrze toczyłaby się na tematy pogodowe - poświęciłaś jej tyle czasu, ile tobie poświęcił twój protektor? - spytał retorycznie, pamiętał ich rozmowę jeszcze wśród poduszek Wenus, lecz nie werbalizował ani miejsca, ani mężczyzny - błędy ucznia zawsze przekładają się na profesora. To nie jej porażka, Deirdre. To wasza porażka - stwierdził bez cienia wyrzutów, raczej suchy fakt, który finalnie mało go obchodził. Yvette zawiodła, lecz nie została stracona, jeszcze. Może powinna dojrzeć albo i nigdy nie dochodzić do walki, jaka niedługo miała objąć całą magiczną Europę.
-Mierzę? - zakpił, bo wybory uczuciowe niemalże zawsze zapędzały go w kozi róg. Ciągle przeżywał nieszczęśliwą, szczenięcą miłość, małzeństwo to bezustanna szarpanina, trzecim strzałem była prostytutka, a na koniec to żałosne zauroczenie. Rachunek nie przedstawiał się korzystnie.
-Jakiś zacny dżentelmen zdobył twój wianek? - drążył temat, grając słownie z niefrasobliwym uśmiechem. O to chodziło, o wykluczenie linii ostrzegawczych i obawę, że zaprószy ogień niedobraną frazą lub gestem. Wychylał się coraz bardziej zza swojej strefy komfortu i przechodził na stronę Deirdre, gdzie zewsząd otaczała go gromada wyborowych strzelców, gotowych zestrzelić go po jednym niewłaściwym ruchu.
-Nie zmuszaj mnie do sztuczności, Deirdre. I ty też ją odpuść. Nie jesteśmy obcymi ludźmi, a to, że kiedyś ze sobą spaliśmy, weźmy za epizod, do którego nie wrócimy. Co nie oznacza, że mamy o tym milczeć - o tym, o tym, co o mnie wiesz, co ja - może? - wiem o tobie. Nie chcę być twoim znajomym i nigdy się nim nie stanę. Jeśli o to walczysz, przestań, to się nie uda.
Zamilkł, głownie zajęty przez krótki dialog, pozwalający Magnusowi odkurzyć zardzewiały norweski i nieco podkopać ego dawnego szkolnego, pożal się Merlinie, kolegi. Wielce zadowolony z udanej konwersacji powrócił do oblicza Tsagairt i momentalnie nabrał ochoty pochwycenia za różdżkę. Jej oczy miotały groźnymi iskrami, cała twarz stężała, przypominając maskę. Nie pojmował jej oburzenia, wyrażanego w syczących pytajnikach, retorycznych, acz skłaniających do odpowiedzi.
-Myślałem, że sprawi ci to przyjemność - powiedział gładko, nie rozumiejąc wściekłości wypełniającej Deirdre - sądziłem, że lubisz być traktowana w ten sposób - jaka kobieta nie lubiła, odrobina luksusu oraz zainteresowania ze strony mężczyzny, a niewiasty już czuły się jak w niebie. Najrywaźniej Dei była wyjątkiem i właśnie dawała mu do zrozumienia, że marzy o tym, aby ją zeszmacił. Powodzenia.
Magnus Rowle
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Amortencja - Page 3 GleamingImpressionableFlatfish-small
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4426-magnus-phelan-rowle https://www.morsmordre.net/t4650-korespondencja-m-p-rowle-a https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-cheshire-farndon-posiadlosc-rowle-ow https://www.morsmordre.net/t4652-skrytka-bankowa-nr-1118 https://www.morsmordre.net/t4786-magnus-rowle
Re: Amortencja [odnośnik]31.07.18 16:12
Wątpiła w słowa Magnusa, przyjaźń z małżonkami klientów Wenus wydawała się równie niemożliwa, co uzyskanie władzy nad magicznym światem przez charłaka. Zazdrość łączyła się ściśle z kobiecością, nawet Deirdre w pewnym stopniu ją odczuwała, niewygodną, upokarzającą i żałosną, ale jednak trudną do wyplenienia. Posiadanie na palcu złotej obrączki symbolizowało własność i wierność, obopólne, choć przestrzegane wyłącznie przez jedną z płci. Moira, nawet jeśli niezwykle oryginalna w swym podejściu do uświęconego związku, nie potrafiłaby pozbyć się tej genetycznej naleciałości. Z zasady żony nienawidziły prostytutek, bez wzajemności; Tsagairt nie czuła do połowic swych gości nic; może czasem politowanie i współczucie, że związały się z tak zdegenerowanymi egzemplarzami męskości. Sama nie wybrała lepiej, ba, nie wybrała sama; uczucia spętały ją i unieruchomiły - ale była to zupełnie inna historia, jaką zachowywała jedynie dla samej siebie.
- Ujadający, mały piesek - powtórzyła niezobowiązującym tonem, nie odnosząc się ani do łóżkowych ekscesów Rowle'ów, zachwyconych z pożycia również w ciąży - jeśli tak, czego szukał w Wenus? - ani do lady Prewett. Wypowiedziała te konkretne słowa na głos nie bez powodu, ale pozostawiała Magnusowi ich interpretację, samej uśmiechając się jedynie: na wpół tajemniczo, na wpół kpiąco. Ten konkretny wyraz twarzy nie zniknął nawet, gdy Magnus ośmielił się spoufalić. Zmniejszył dystans fizyczny, ośmielając się zwracać jej uwagę w kwestiach, o jakich nie miał zielonego pojęcia. Deirdre pohamowała gniew i pełen litości śmiech; nie potrzebowała akcentować swej wyższości, ani nad szlachcicem ani nad jego półwilim zauroczeniem.
- Poinformowałam ją o istnieniu Rycerzy. Tylko tyle - czego niezwykle żałuję - odpowiedziała ze stoickim spokojem, wytrzymując intensywne spojrzenie Magnusa. Nie miała sobie nic do zarzucenia, nie dbała o rozwój Yvette, nie szkoliła jej, nie poświęciła jej czasu, po prostu dając możliwość rozwoju. Możliwość, jaką naiwna dzierlatka zaprzepaściła, stając się pośmiewiskiem i zawodem nieudolnej grupy sług. - Nie jestem jej nauczycielką. Podejmowała własne decyzje, szkoli się w alchemii - teraz nie mam z nią nic wspólnego. Wkrótce i wasze drogi się rozejdą - sprostowała jedynie, niezbyt przejęta insynuacjami Rowle'a. Gdyby padły z ust Mulciberów, Rosiera lub Czarnego Pana, skuliłaby się w sobie, ale nikt odpowiednio ważny rangą nie widział w jej działaniu błędu. Poinformowała Yvette, a co Blythe zrobiła z tą wiadomością i jak zachowała się w czasie misji - należało wyłącznie do niej. Zawiodła i poniesie odpowiednią karę, co do tego, była pewna, ale nie zamierzała przewidywać przyszłości, być może niezwykle trudnej dla wrażliwego na złotowłose piękno Magnusa. - To wyłącznie jej porażka. Zawiodła swoich współtowarzyszy i Jego. A on - rzadko kiedy wybacza, zwłaszcza w przypadku kogoś tak nieznaczącego, zarówno umiejętnościami jak i doświadczeniem - kontynuowała beznamiętnie, bez złości i urazy, odrobinę zirytowana jedynie tym, że musiała przekazywać Rowle'owi oczywistości, na które powinien wpaść sam. - Szkoda jednak marnować czasu na kogoś pokroju Weasleyówny - podsumowała optymistycznie, odgarniając czarne włosy do tyłu; łaskotały ją w szyję i policzki, żałowała, że nie splotła ich w kok, ale w tym upięciu mogłyby kojarzyć się zbyt jednoznacznie.
Kpinę z wysokich wymagań wobec kobiet skwitowała uprzejmym uśmiechem. Sięgnęła po szklankę wody, wypijając kilka łyków w oczekiwaniu na posiłek. Oblizała usta i odłożyła szkło, śledząc pogłębiający się uśmiech Magnusa. Wianek. Nie sądziła, że mężczyzn po trzydziestce bawią jeszcze takie zabawy słowne, ale Rowle zawsze miał w sobie nutę młodzieńczego szaleństwa. - Twój ulubiony Salazar. Widocznie woli brunetki od blondynek - odparła spokojnie, znów aluzjując do spotkania Rycerzy, gdzie ten szowinistyczny pirat wyraźnie pragnął bliższego poznania Yvette. Równie ładnej, co głupiej; ciągle załamywała ręce nad decyzjami półwili, ale nie chciała marnować na nią czasu. Nie, kiedy w końcu mogła porozmawiać z Magnusem szczerze, bez ogródek, wypracowując standardy rycerskiej współpracy.
Opartej na przeszłości, ciągle buzującej w wyobraźni szlachcica. Uniosła lekko brew, spoglądając na niego odrobinę pytająco. Miu należała do przyszłości - ale i tak chciał o niej wspominać? Nie rozumiała tego pragnienia zmartwychwstania ducha, kogoś, kto istniał jedynie w jego wyobraźni; spełnienie męskich fantazji, tych konkretnych marzeń. - Dlaczego chcesz rozmawiać o tym, że dzieliliśmy łoże? - spytała konkretnie, bez pretensji, starając się zorientować w niepokojących pragnieniach Magnusa. - Przeszłość nie jest dla mnie tematem tabu - po prostu po co wspominać o tym, co było i co jest zupełnie nieznaczące? - spytała rzeczowo, oplatając smukłymi palcami nóżkę kielicha, wypełnionego źródlaną wodą. - Mam wrażenie, że nie potrafisz pogodzić się z tym, jaka naprawdę jestem - dodała z odrobiną goryczy; widział w niej Miu, jaką wykuła stosownie do jego potrzeb. Miu fascynującą, nieco kapryśną, przypominającą ukochaną żonę; charakterną, zdolną i ekstrawertyczną. Był to jednak wyłącznie produkt, Deirdre stanowiła jej przeciwieństwo, nudne i sztywne, niezachwycające. - Nudna. Zachowawcza. Daleka od wyzywających rozmów, niewybrednych żartów i wyrafinowanych prowokacji - dookreśliła bez wyrzutu, informacyjnie, zastanawiając się jednak, czy tak naprawdę było. Kim się stała? I przy kim mogła być naprawdę sobą? Było to jednak zbyt ciężkie, zbyt intensywne; nie chciała się w tym zagłębiać i z ratunkiem przybył jej kelner oraz niewybredne komentarze Magnusa po norwesku. Wściekłość przegryzała jej serce i stoicki spokój, była bliska podniesienia się z krzesła i wszczęcia wielkiej awantury. Ledwie powstrzymała chęć sięgnięcia po różdżkę, by miotnąć w lorda Chesire najboleśniejszym zaklęciem niewybaczalnym. Liczyła na porozumienie i współpracę a w zamian otrzymywała obelgi, deklamowane po norwesku w stronę kelnera. Zagryzła wargi a jej czarne źrenice rozszerzyły się - jak śmiał kontynuować ten żałosny spektakl, mający na celu zaserwowanie jej kolejnego upodlenia. Nie zastanawiała się nad tym, czy mogła omylnie zrozumieć akcent lub skandynawskie słowa; była przekonana, że Magnus właśnie ją obraził, deklasując do roli prostytutki zaciąganej na obiad.
- Jesteś ohydny - powiedziała tylko głośnym szeptem, pewna, że niedługo ktoś z sąsiadujących się stolików zacznie przyglądać się im zbyt podejrzliwie. - Łżesz o szacunku i chęci naprawienia naszej relacji, a w żałosnych żartach do kelnera nazywasz mnie dziwką? - głos Deirdre osiągnął martwe rejestry, również pochyliła się ku Rowle'owi, miażdżąc go intensywnym spojrzeniem, mówiącym więcej od setek słów. Zamierzała skrócić go o głowę, gdy tylko opuszczą Amortencję - nie rozumiała jego poczynania, wiedział, z czym wiąże się obraza jedynej śmierciożerczyni, a mimo to beztrosko ją upokarzał.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Amortencja [odnośnik]04.08.18 21:51
Kiedy zdzierał z Moiry odzienie w noc poślubną był pewny, że bardziej nago już jej nie ujrzy. Dziewiczy produkt na żonę idealną, błyskający bielą ud i kuszący śmiałą zapalczywością, choć on sam pozostawał jeszcze od stóp do głów zakutany w weselne szaty. Był wtedy jednak młokosem i dopiero uczył się życia na najwyższym poziomie; każda kolejna rocznica mierzona w funtach porozbijanej porcelany odsłaniała przed nim więcej. I tak dopiero po spędzeniu z nią dekady mógł orzec, że faktycznie zdołał ją przejrzeć. Ciało nie miało przed nim tajemnic i tylko ewentualnie nabuzowane, niepodległe myśli, szalone idee i ciskane z zaskoczenia zaklęcia wyprowadzały go z równowagi. Zachowując regularność odstępów, obnażył ją więc tak z zamiłowania do chaosu, jak i względnego ładu - dzielili go we dwoje. Tajemnice wycierały się na wyblakłym akcie małżeństwa schowanym w ostatniej szufladzie masywnego biurka, a brudy bezceremonialnie leżały w kątach, porozrzucane jak zużyta bielizna, przeoczona przez zażywanego szkrzata. Dziwki nie były tabu - uczyła się od nich? - a zazdrość nie toczyła krwiobiegu Moiry siwą pianą z powodu niewierności Magnusa. W ich związku przeważał gniew oraz wariacka zaborczość (tu ze strony mężczyzny), ale zawsze przecież wracał, zawsze kochał i trzymał blisko swej prawicy, bo nie miał jej za ozdobę ani nawet za przedmiot o użytkowej wartości. Może dlatego intrygowało go, jak przebiegłoby spotkanie wolno puszczonych lwic; powątpiewające milczenie Deirdre ukróciło jednak nalegania (założył, iż tylko proponuje), acz na powtórzenie jego własnych słów uniósł pytająco brew.
-Przepraszam? - domagał się wyjaśnienia, czyżby epitet zdołał rozbawić nieporuszoną Tsagairt na tyle, by niepotrzebnie plotła? Nie sądził, lecz dość frywolna atmosfera prędko się zagęściła. Rozpylony w powietrzu eliksir nie pozwolił jeszcze mięśniom Magnusa zesztywnieć i spiąć się w obronnym odruchu, acz wyprostował się na krześle, na którym do niedawna rozpierał się rozwalony jak wciąż rosnący młodzieniec, kompletnie bez pomysłu na to co zrobić, z nieoczekiwanie wydłużonymi kończynami.
-Poinfromowałaś i zostawiłaś samą sobie? - dopytał, bo nie dowierzał. Spokojnie, bez agresji, nie chciał angażować się w niepowodzenie Yvette, stawać w jej obronie, ani tym bardziej aspirować do roli mediatora między nią, a rozczarowanymi Rycerzami. W jednym bezsprzecznie Deirdre się nie myliła, Czarny Pan okazał jej łaskę, pozwalając odejść - i na tym sądzenie Blythe winno się zakończyć. Mimo wszystko, Rowle'owi nie chciało się wierzyć, że ktoś pokroju Deirdre, chorobliwie ambitnej i wręcz zafiksowanej na punkcie służby zaryzykowałby wprowadzeniem do organizacji osoby niepewnej. Oraz pozbawionej opieki: naturalnie każdy, kto wcielał nowego członka do grona Rycerzy przez pewien czas brał odpowiedzialność za jego poczynania. Nie powiedział tego na głos, niezmiernie powoli uczył się panowania nad jadaczką (tego zabrakło w wychowaniu rodem z Beeston), ale nawet takie drobne sukcesy mogły procentować, skoro razem starali się o normalizację ich znajomości. Sprzeczka o osobę trzecią nie powinna tego utrudniać.
-Jeśli On zdecyduje, że Yvette należy się kara, nie będę wnosił obiekcji - rzekł pół żartem pół serio, zastanawiając się, czy przypadkiem nie strzela sobie zaklęciem w kolano. Kpiną był durny pomysł próby podważenia rozkazu Czarnego Pana, lecz gdyby taki padł, cóż, Magnus wiedział, że dostosowałby się bez sprzeciwu tudzież niezadowolonego szemrania.
Chwycił za kieliszek wina i pociągnął z niego tęgi łyk, zaciskając palce na smukłej nóżce. W szkle pozostała nieco ponadł połowa, otwarta butelka czekała na stole - dlaczego więc Deirdre zadowalała się wodą? Nadal czuła opór przed spożywaniem przy nim alkoholu, czy przy tej konwersacji do końca pragnęła zachować trzeźwą głowę?
-Towarzysz marzeń. Zapewne cały wieczór traktował cię po królewsku, nie czyniąc kompletnie żadnych aluzji i nie składając jednoznacznych propozycji - skomentował, krzywiąc się z odrazą. Nie szło o powściągliwość ani nawet o omawianie cielesnych uciech przy kobiecie: męskie grono nie usprawiedliwiało grubiańskiego rozpasania, przystającego raczej mugolskim osiłkom, który zamiast mózgu dostali dwudziestocentymetrowe penisy - i zauroczył cię tak bardzo, że nie odstępowałaś go przez cały tydzień - dopowiedział ciąg dalszy zmyślonej historii, pytał i niecierpliwił się, ciągnięcie za język nigdy nie bawiło, kiedy inicjatywa znajdowała się tylko po jednej stronie.
-Nie chcę rozmawiać o tym, że razem sypialiśmy - odparł, rzucając jej spojrzenie znad kieliszka świadczące o tym, jak bardzo (znowu?) się nie zrozumieli - chcę móc rozmawiać o wszystkim, w czym nie mieszczą się sprośności, o jakie mnie posądzasz - sprostował, barwiąc wargi czerwonym winem. Jeszcze trochę i poczernieją, jak wargi kłamcy, chociaż intencje miał czyste. Mogli pośmiać się z norwskiego incydentu, gdy pijany duński amabsador zwymiotował na jego buty, za co otrzymali kartkę z przeprosinami od całej delegacji i kosz wyjątkowo cuchnących kwiatów albo wspomnieć koncert duchów, domniemany wiolonczelowy swing, który okazał się orkiestrą zawodzącą na piłach - wobec tego pokaż, jaka jesteś - wzruszył ramionami, bo coraz mniej zależało mu na dopięciu tej relacji na ostatnią zawleczkę popsutego stanika. Kobiece wycofanie mierziło bardziej niż w łożu, jakby starała się za wszelką cenę wydać mu się nieinteresująca i niewarta poświęcenia uwagi.
-Na gruntowanie relacji z nudną czarownicą nie marnowałbym swojego czasu - nuda nie kryła potencjału, a ona go przecież miała w ilości wręcz zatrważającej. Nie siedzieliby tutaj, piorunując się wzrokiem, nuda zabijała żywsze emocje, pragnienia i żądze. Znał niezliczone sposoby na jej przeganianie, nie akcpetował jej we własnym życiu i wiedział, że nie było jej także w egzystencji Deirdre. Może odzyskała spokój i bezpieczny rytm, ale to nadal nie stawiało to znaku równości między nudą. I jeśli nużył się nieco już tą urywaną pogawędką, to zryw temperamentu u Deirdre błyskawicznie zadziałał przeciwko tej stagnacji.
-Słucham? - obruszył się, oburzony zniewagą, ciśniętą mu prosto w twarz. Za nic: nie pojmował motywów Deirdre, wyzywającej go bez konkretnego powodu. Odwzajemnił spojrzenie, chłodne i stanowcze - był pewny swego, nie rzekł nic niestosownego, nie splunął jej w twarz, nawet nie miał przed sobą jedzenia, które tłumaczyłoby obrzydzenie Deirdre (mlaskanie? przeżuwanie z otwartymi ustami?). Mogliby skoczyć sobie do gardeł w wyniku pomyłki, także przed ucieszonym tłumem, gdyby nie dalsze słowa kobiety, na dźwięk których Magnus najpierw wybałuszył oczy, a nastąpnie parsknął śmiechem.
-Kazałem mu przekazać kucharzowi, żeby się wykazał przy twoim suflecie - wyjaśnił, bardziej rozbawiony niż podminowany, wysokie ciśnienie wracała na swoje miejsce. Z kieszenie na piersi szaty wyjął papierośnicę, gdzie tuż obok zwykłych papierosów leżały też inne o lekko zielonkawej barwie. Magnus wybrał jednego z nich, potarł krańcem różdżki i zaciągnął się odurzającym dymem, profilatycznie nastrajając się przed wystartowaniem z dialogiem do rozchwianej Deirdre:
-Masz, zapal też - wręczył jej skręta - i wytłumacz, dlaczego posądziłaś mnie o tak żałosny postępek - skoro tak się do ciebie nigdy nie zwracałem. Chwile pełne wzburzenia były wymówką, były nieliczne. Ustalali przecież, że nie tylko muszą, ale i chcą się szanować, dlaczego Magnus miałby to przekreślać?
Magnus Rowle
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Amortencja - Page 3 GleamingImpressionableFlatfish-small
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4426-magnus-phelan-rowle https://www.morsmordre.net/t4650-korespondencja-m-p-rowle-a https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-cheshire-farndon-posiadlosc-rowle-ow https://www.morsmordre.net/t4652-skrytka-bankowa-nr-1118 https://www.morsmordre.net/t4786-magnus-rowle
Re: Amortencja [odnośnik]06.08.18 16:50
Dezorientacja widoczna na twarzy Magnusa nie wywołała w Deirdre zdziwienia. Spodziewała się niewyłapania kontekstu, mężczyźni rzadko kiedy siłowali się na głębszą refleksję, zwłaszcza nad swoim zachowaniem. Ujadające pieski, grono samców, piskliwie domagających się swych nieistniejących praw - patrzyła na większość czarodziejów przez pryzmat doświadczeń w Wenus. Rowle, chcąc nie chcąc, choć bardziej skłaniałaby się do tej pierwszej interpretacji, także posiadał w sobie wiele cech charakteru czworonoga. Uciekanie z domu, by zabawić się z bardziej nęcącą samicą, głośne oszczekiwanie, szczenięca naiwność, kręcenie się wokół nóg, metaforyczne piski, by zwrócić na siebie uwagę. Drobnostki, składające się na obraz rasowego zwierzęcia, zachowującego się właśnie raczej jak mały piesek, zmanierowany cocker spaniel, sądzący, że wszystko mu się należy. Powstrzymała chęć sprostowania komentarza, naprawdę pragnęła, by zawarli rozejm, budując swoją współpracę na zaufaniu i szacunku. Doceniała starania lorda Cheshire, kiedyś sądząc, że w miarę upływu czasu ujrzy w nim przyjaciela. Boleśnie zawiodła się na chłodnej ocenie ich relacji, dlatego też nie zamierzała powtarzać błędów. Pokręciła tylko lekko głową, dając jasno do zrozumienia, że wypowiedziane przez nią stwierdzenie nie jest istotne.
Tak samo jak kontynuowanie tematu Yvette. Rozumiała, dlaczego Magnus tak zażarcie próbował ją obronić, ale powracanie do idiotycznego zachowania Blythe zaczynało ją nudzić. - Sama wybrała taką ścieżkę. Nie jestem jej niańką, podobnie jak Lupusa, który doskonale poradził sobie po ostatnich wydarzeniach jako uzdrowiciel - odparła wyraźnie zmęczonym tonem; doprawdy, nie widział jak przedstawia się sytuacja półwili? Zawiodła, wystawiła się na pośmiewisko, wzbudzała w innych Rycerzach co najwyżej zażenowanie. Oczywistości, wypowiedzianej spokojnym tonem Rowle'a nie skomentowała, nie było czego; odwzorowała jednak jego pochylenie się. Również wsparła łokcie o stół i wsparła twarz na jednej z dłoni, przekręcając głowę lekko w bok. Czarne, długie kosmyki włosów opadły na stolik, układając się w nieregularne zawijasy, wyraźnie odcinające się od czerwonego obrusa. - Co widzicie w półwilach? Owszem, ich urok jest niezwykle silny, ale to zmanierowane i głupie istoty - spytała poważnie, bez złośliwości; przebywając w towarzystwie mężczyzn nauczyła się doceniać kobiecą urodę, ale te identyczne blondynki, o tak samo mdłych buziach, błękitnych oczach i płowych włosach wydawały się wręcz aseksualne, powielone jakimś paskudnym zaklęciem.
- Tak właśnie było - skomentowała z cichym westchnięciem, nie chcąc powracać do wątpliwie upojnego wieczoru spędzonego w towarzystwie natrętnego Salazara, którego najchętniej skróciłaby o głowę. Rozbawiła ją odraza widoczna na twarzy Magnusa - naprawdę nie zauważał, że momentami zachowywał się odrobinę podobnie, roszcząc sobie do niej prawa? - Możemy więc rozmawiać o wszystkim, o ile nie będzie odbywało się to bez szacunku - odparła spokojnie i powoli, dalej nie rozumiejąc o co mu dokładnie chodziło. Nie unikała żadnych tematów, nie chciała jednak rubasznych żartów i aluzji, rozjątrzania zasklepionej przyszłości, nawet pozbawionego jakichkolwiek nadziei i podtekstów. Spojrzała na niego uważnie, nieco zdziwiona, a czarne oczy zalśniły wyraźniej w blasku unoszących się nieopodal świec. - Od kilku spotkań pokazuje ci, Magnusie, jaka jestem - odpowiedziała, nieco zaskoczona, że dalej żył ułudą, wspomnieniami Miu, rozbawionej, sytej, rozwiązłej, rozrywkowej. - Miu nie miała w sobie nic ze mnie - i ona nie powróci już nigdy - poinformowała go ponownie, czując nagłą potrzebę zwiększenia dystansu. Ponownie wsparła się plecami o tył krzesła. - Sądzę, że gruntowanie relacji z osobą, z jaką przyjdzie ci walczyć, której przyjdzie ci zaufać i powierzyć swoje życie, jest potrzebne niezależnie od stopnia ciekawości jej charakteru - stwierdziła odrobinę oschle. Nie przyszła tu ani dla jego ani dla swojej rozrywki, potrzebowali się wzajemnie, służyli temu samemu Panu, a żeby robić to jak najlepiej, musieli zaprzestać wszelkich niesnasek, mogących zaszkodzić wspólnej sprawie.
Nie sądziła, że Rowle powróci do tak niskich prowokacji, ale przecież słowo, które wypowiedział wprost do kelnera, wzbogacając je kpiącym uśmieszkiem, nie mogło znaczyć nic innego. Dziwka. Twarde r, przeciągnięcie głoski, wyzywające spojrzenie. Wściekłość zagotowała krew w żyłach, rumieńce wykwitły na bladej twarzy; instynktownie chwyciła długimi palcami obydwu dłoni kant stolika, tak, jakby zacisnęła je na gardle Magnusa, odpłacając mu pięknym za niezwykle nadobne. Serce dudniło w głowie; w pierwszej chwili nie zrozumiała, co do niej mówił. Pogarda i gniew zalewały ją wrzącą lawą, potrzebowała kilkunastu żałośnie długich sekund, by zorientować się w swej żałosnej pomyłce. Krwisty rumieniec zniknął tak szybko jak się pojawił, krew odpłynęła z jej twarzy, mięśnie rozluźniły się a palce opadły bezwładnie na kolana. W przełyku palił ją wstyd i zażenowanie; naprawdę była przekonana, że rozmówca niewybrednie ją obraża, że znów kpi, że próbuje ją upodlić nawiązaniem do niemoralnej przeszłości. Zacisnęła mocno usta, uciekając wzrokiem od twarzy roześmianego Magnusa; ciągle siedziała prosto, ale duma i pewność siebie na sekundę uciekły z jej ciała, sprawiając, że prezentowała się niezwykle zawstydzenie.
- Omylnie zrozumiałam twój norweski - wytłumaczyła beznamiętnie; intonacja, twardość sylaby; jak mogła dopuścić do takiej pomyłki? Zażenowanie zjadało ją żywcem, ale odważnie powróciła wzrokiem do rozluźnionego Magnusa, oferującego jej papierośnicę. Obserwowała papierosy, białe i bardziej zielonkawe. - Dziękuję. Ostatnio dym wywołuje u mnie mdłości - odmówiła grzecznie, zawstydzona, ale szczera. Kilkanaście ostatnich poranków równało ją z ziemią, ciało, osłabione po Azkabanie - bo z jakiego innego powodu? - ciągle odmawiało jej posłuszeństwa, a popełniła już wystarczająco oburzające faux pas, by dodawać do niego dyskretne wymioty. - Ale nie krępuj się - powiedziała lekko, chcąc zatrzeć okropne wrażenie. Odkaszlnęła cicho, w milczeniu oczekując, aż pojawiający się nagle znikąd kelner, przynosi im zamówione dania. Skinęła mu w podziękowaniu głową; dopiero, gdy znów ich opuścił, spojrzała Magnusowi w oczy, starając się powstrzymać wewnętrzną panikę. Ciężko radziła sobie z niegrzecznymi zachowaniami. - Po prostu bywasz wulgarny. I mam wrażenie, że ciągle masz do mnie nieco...wenusjańskie podejście - odpowiedziała, ujmując w dłonie sztućce, by zając czymś dłonie. Od dawna nie popełniła tak żenującego błędu, do tego w konwersacji - za mało opuszczała Białą Willę: być może Tristan miał rację, czyżby zachowywała się jak dzikuska?


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Amortencja [odnośnik]11.08.18 21:30
Zrobiła unik - wyczuł to, gdy milczeniem i względnie uprzejmym, unieważniającym gestem zarzuciła na bok długimi włosami. Czyżby i Deirdre zdarzały się potknięcia i wypowiedzenie o jednego słowa za dużo? Wątpił w to, z mocno zarysowanym wrażeniem, że bierze udział w wyreżysowanej scenie dla jednego aktora, w której on sam pozostał bez tekstu i didaskaliów, skazany na improwizację i dużo żałośniejszą prezentację przed wymagającą widownią. Niedoczekanie, może godzinę temu okazałby swe niezadowolenie i przejrzenie intencji kobiety dosadniej, ale teraz na klatę przyjmował milczące pominięcie słowa, jakie w pewien sposób, nie do końca dla niego jasny, miało go ugodzić. Do żywego? Jak głęboko Deirdre zatopiłaby w nim swoje wypielęgnowane paznokcie i do którego fragmentu mózgu zdołałaby dotrzeć, sięgając przez puste oczodoły? Rowle wolałby takie rozwiązanie, do cna fizyczne i pozbawione choćby grama nadmiernej subtelności, niż zabawę w kalambury, pozycjonującej go jako idiotę. Nie wiedział, co takiego przeoczył i gdzie nadział się na ostry żart swej towarzyszki przedpołudnia, zacisnął więc usta w wąską linię i gryząc się w język przed namową na wyjaśnienia. Nie byli na przesłuchaniu (brakło lampy świecącje po oczach i piwnicznego klimatu?), liczył na względnie spokojny lunch - niedobrze posilać się w stresie - toteż spuszczał z siebie niepotrzebne napięcie obojętnym wzruszeniem ramion. Pogardliwy odruch, na który pozwalał sobie bez wyrzutów sumienia, proszę bardzo, nie musimy rozmawiać. Wiedział, że zapmięta sobie psią historię i kiedyś potraktuje ją tak samo. Zmycie wiecznie gorącej głowy wyszło mu na dobre, bo nie począł się pieklić, odstawiając konsekwencje ciszy na później.
-Lupus prócz ciebie miał wiele osób, do których mógł się zwrócić, gdyby potrzebował wskazówek - skonfrontował rozważnie, Black był mężczyzną i arystokratą, porównanie go do młodziutkiej dzierlatki zabrzmiało dla Magnusa wręcz śmiesznie. Miał jednak dość wplątywania do ich rozmowy osób trzecich, szczególnie, jeśli świeciło możliwością zaprószenia kolejnego nieporozumienia. Pominął oczywisty wniosek, że rzucona na głęboką wodę i pozostawiona sama sobie młódka mogła czuć się zagubiona - nie wszyscy są tak doskonali, jak ty, Deirdre.
-Półwile po swych przodkiniach dziedziczą urok i kapryśność - odparł, nieco zbity z tropu tym pytaniem. Kobiety takich nie zadawały, a jeśli już - na pewno nie tonem badacza zaciekawionego jakimś nadzwyczajnym zagadnieniem - inteligencja tudzież jej brak nie jest cechą przekazywaną z pokolenia na pokolenie - zauważył, podobną tendencję mogła wytkną również wśród szlachcianek, które miały wyglądać, a odzywać się - niekoniecznie. Oparł się pokusie pochwycenia kosmyka jej czarnych włosów w zwinne palce, zdecydowanie wolał zatrzymać je w ilości niezmienionej. I tak był już o jednego do tyłu - ich czar nas mami, lecz kiedy go nie używają, są po prostu nadzwyczaj nadobnymi niewiastami. Mam ciut inny gust - rzekł, unosząc lekko brew, Deirdre znała jego smaki, nie tylko te zahaczające o estetyczne upodobania. Swej żony nie sprzedałby nigdy w zamian za złotowłosą wilę - po stokroć wolał niemalże męską (w zestawieniu z tak dziewczęcym wdziękiem) urodę Moiry i jej temperament, przewyższający chimeryczne stworzenia.
Kiwnął głową, kiwnął się na krześle, w oczekiwaniu na kelnera nieco znudzony bujając się na meblu. Stabilnym na tyle, by znosił bez jęków zabawę dojrzałego i ważącego swoje trzydziestopięciolatka.
-Jeśli tylko ty sama masz do siebie szacunek, zdanie pozostałych będzie bez różnicy. Łatwo pomiatać kimś, kto sam żywi wątpliwości, czy na respekt zasługuje. Pozbądź się ich, Deirdre, a szacunek oddadzą ci naturalnie - powidział cicho, upijając jeszcze jeden łyk wina. Kielich opustoszał, więc napełnił go po raz drugi, hojniej, niż kelner nalewający degustacyjną porcję. To ona, nie on niby nakręcona pozytywka powracała do melodii granej za czerwonymi kotarami. Rowle'owi wystarczyło upomnienie i odblask sinych palców na białej szyi, przekroczenie krytycznego punktu wyraźnie zaznaczającego sprzeciw. Deirdre chyba nie miała dość, bo uporczywie przypominała kim była i co robiła, chociaż Magnusowi było to bez znaczenia.
-Pokazujesz mi siebie, dostosowaną do sytuacji. Wypracowaną dla mnie, bliskiego-dalekiego znajomego, do którego wypada się przekonać. Czy ty w ogóle wiesz, jaka jesteś - spytał, zaciągając się skrętem i zamykając na moment oczy, jakby chciał w ten sposób i narkotyczny dym zamknąć w sobie. Daleki był od podjęcia ofensywy, ale intrygowała go siedzcą przed nim kobieta-kukła, z mimiką sztywniejszą niż kutasy jej byłych gości, a to było już nielada wyczynem.
-Nasza relacja pozostaje poprawna od rozmowy w Liquid Paradise - zaprzeczył gładko, nie zważając na oziębły ton jej głosu - Złożyłem swoją obietnicę, a oboje doskonale wiemy, że Jego słowa są nam prawem, którego nigdy nie złamiemy. Tyle wystarczy, by walczyć razem ramię w ramię - stwierdził obojętnie, znowu rezygnując z prostego pytania. Dlaczego. Nie dostrzegał oczywistości, czy może na siłę doszukiwał się teorii spiskowych?
Wspólnie z Deirdre? Doskonale zgrali się w czasie: mógł podziwiać prawie transmutacyjną przemianę, z wyszczególnieniem anatomicznych przekształceń jej oblicza. Pąsowy rumienieć wstydu, niezdrowa, niemalże sina bladość twarzy, nerwowe tiki delikatnych dłoni, spuszczenie wzroku. Zażenowanie. Takiej nie miał jej nigdy, lecz nie było mu na rękę jej zakłopotanie, więc dla własnej (i jej także) wygody, ignorował omyłkę, jakby ta wcale nie nastąpiła. Kolejny sztach wprost do płuc i błogość powoli jęła przejmować go w posiadanie, razem z nieco odurzającym zapachem amortencji. Miks niebezpieczny i nie tak przyjemny jak alkohol z ziołem. Ten drugi podkręcał rozluźnienie, ten pierwszy rodził niepokój. Odmowę zaakceptował, zaraz chowając papierośnicę z powrotem za pazuchą szaty i leniwie strzepując żarzący się popiół wprost do porcelanowej popielniczki, nawet nie patrząc na parujące jedzenie. Spalił, dopiero potem przenosząc wzrok na kawał mięsa leżący na ozdobnym talerzu i chwytając za srebrne sztućce.
-Bywam. Ale nie jesteśmy w sypialni, Deirdre - stwierdził, pomiędzy kęsami. Pilnował, by nie mówić z pełną buzią, ta rozmowa aspirowała do wieczności - to znaczy: jakie? - spytał, nie rozumiejąc aluzji - nie uważam cię za kurwę. I nie sądzę, by sprzedawanie swojego ciała w jakiś sposób cię deklasowało - spojrzał na nią poważnie, zaplatając sobie luźny lok za lewym uchem. Mogła zarabiać, pracując jako motornicza Ekspresu Londyn-Hogwart, a Rowle nie dokonywałby rozróżnień. Była piekielnie zdolna i tak samo niebezpieczna, co robiła ze swoją nagością traciło na znaczeniu w zderzeniu ze śmiertelną rzeczywistością - określiłaś swoje zasady, a ja na nie przystałem. Nie przespałbym się z tobą nawet, gdybyś mnie o to błagała. To koniec, Deirdre. Obyśmy nie musieli do tego wracać, po raz wtóry - zastrzegł, wycierając usta nieskazitelnie białą serwetką, którą nie objął ust, wciąż zabarwionych na czarno po wytrwanym winie.
Magnus Rowle
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Amortencja - Page 3 GleamingImpressionableFlatfish-small
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4426-magnus-phelan-rowle https://www.morsmordre.net/t4650-korespondencja-m-p-rowle-a https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-cheshire-farndon-posiadlosc-rowle-ow https://www.morsmordre.net/t4652-skrytka-bankowa-nr-1118 https://www.morsmordre.net/t4786-magnus-rowle
Re: Amortencja [odnośnik]12.08.18 20:28
Kontynuowanie tematu Yvette wydało się jej więcej niż niewygodne - po prostu bezsensowne. Magnus, jak przystało na szlacheckiego dżentelmena, starał się z całych sił ochronić dobre imię półwili. Spodziewała się tego, dlatego przyjmowała kolejne argumenty bez specjalnego przejęcia. Dla niej Blythe należała już do straconej części czarodziejów, zawiodła każdego wokół siebie, nie należała się więc jej druga szansa. Chętnie wzruszyłaby ramionami, ale i tego gestu rozkapryszona, pretensjonalna dziewczyna nie była warta. Spoglądała więc na Magnusa z twarzą pozbawioną wyrazu, nawet nie zastanawiając się, dlaczego próbuje aż tak intensywnie obronić złotowłosą piękność. Mężczyźni posiadali wiele słabości, czar genetycznie modyfikowanych panienek działał na nich wyjątkowo mocno, nie dziwiła się więc irracjonalnym próbom udowodnienia Deirdre jej błędów wychowawczych. Uśmiechnęła się lekko, odrobinę kpiąco a nieco: czule, nie zamierzając już kontynuować tematu Yv. Nie była istotna, stała się elementem zbędnym i nieco żałosnym, wolała skupiać się nawet na specyficznych gustach Magnusa. Poszerzyła uśmiech w zamian za werbalną odpowiedź, Moira także szczyciła się ciemnymi kosmykami i silnym charakterem, nic dziwnego, że jej mąż szukał w Wenus czegoś podobnego, sięgając po owoc nie tyle zakazany, co trudny w zdobyciu. Zgłębienie relacji małżonków z gęstych lasów Cheshire kusiłoby Dei setką tajemnic, ale tego popołudnia nie zamierzała wdawać się w szachowe szarady. Zależało jej na umocnieniu statusu quo, wypielęgnowanego podczas ich próby sił w Liquid Paradise. Pomimo uchwalenia traktatu o nieagresji, Magnus zdawał się drążyć go przy każdej sposobności - poniekąd jej to imponowało, przy odrobinie rozbawienia, gdy sugerował, że sama nie posiada szacunku do siebie. Uśmiechnęła się po raz pierwszy szczerze, naprawdę ujmująco, a wyraźne dołeczki w policzkach dodały tej minie dziewczęcego uroku. - Nie wątpię w siebie, wątpię w zdrowy rozsądek innych - sprostowała delikatnie. Zbyt wiele razy nadziała się na chłopięce przekonania, umieszczające ją w roli bezwładnej zabawki, by móc przytaknąć poglądom Magnusa. Gdy zaprosił ją na spacer po lasach Cheshire, szanowała siebie równie mocno, co dziś, a i tak została potraktowana wbrew   swemu życzeniu. Wypominanie przeszłości nie przyniosłoby nic dobrego, dlatego wspaniałomyślnie przemilczała także i tę kwestię.
Analizował ją z metodyczną satysfakcją, zupełnie nie pasującą do dość niedojrzałego Magnusa. Chętnie przyklasnęłaby tym badaniom na żywym organizmie, ale nie prowadziły one do żadnych prawdziwych wniosków. Pozwoliła sobie na rozleniwione westchnięcie. - Taka właśnie jestem - powtarzała tę frazę aż do znudzenia, szczera, odrobinę zaniepokojona tym, jak widział ją Magnus. - Dlaczego nie możesz się z tym pogodzić? - spytała prawie troskliwie, przez moment bawiąc się kosmykami czarnych włosów, łaskoczącymi ją w prawy policzek. Każdy z gości Wenus szkicował ją podług własnych pragnień, nie dziwiło ją więc zszokowanie Magnusa, dowiadującego się, że maską rozkoszy wibrowała jedynie pustka, beznamiętny dystans, chłodne wyrachowanie. Zderzenie z marzeniami gwarantowało potężny ból; miała nadzieję, że z czasem do niego przywyknie. Znów skinęła głową, zgadzając się z jego słowami, nie zamierzając strzępić języka na sprawy zbyt skomplikowane lub zbyt błahe, by można je było poruszyć podczas niezobowiązującego obiadu.
Zmieniającego się w piekielny festiwal głupich nieporozumień. Właściwie nie zauważała podania im dań, w tym wspomnianego sufletu; zawstydzenie przejmowało ją całkowicie, czyniąc ją bierną, zagubioną i zażenowaną. Jak mogła pozwolić sobie na taki błąd? Nie znała norweskiego, spokojnie mogła wytłumaczyć swe faux pas, ba, ktoś inny na jej miejscu zapewne nie przejąłby się tym wcale, ale uzależniona od perfekcjonizmu Deirdre mocno przeżywała swą przesadną reakcję. W milczeniu skubała bok swej potrawy, zaciskając mocno palce na bogato zdobionym widelczyku. Chmura relaksującej używki, otaczająca Magnusa, nie wpływała na nią; koncentrowała się wyłącznie na swym błędzie. - Och, dziękuję za tę łaskę - skomentowała zgryźliwie, w odruchu obronnym; wielkodusznie uważał, że przeszłość jej nie deklasowała - widelczyk zaskrobał nieelegancko o dno talerza, zdradzając pewną irytację. Nie, nie powinna się tak zachowywać, pechowe nieporozumienie nie mogło mieć aż takiego wpływu na ich z trudem odbudowywaną relację. Stała ponad tym, ponad dziecięcymi urazami. Uniosła lekko brwi, słysząc przesadne zaprzeczenie - naprawdę sądził, że byłaby w stanie go o to błagać? Odkaszlnęła dyskretnie, spoglądając w rozszerzone narkotykiem źrenice Magnusa. Cieszyła się, że palił, może zapomni o tym druzgoczącym faux pas. - Nie wrócimy - obiecała po wymianie intensywnych spojrzeń, powracając wzrokiem do swego sufletu. Skosztowała go powoli, robiąc wszystko, by skupić się na płynących z niego doznaniach, a nie na rozpatrywaniu żałosnej awantury, jaką mogłaby rozpocząć poprzez niezrozumienie norweskiego, stawiającego ją w roli zbyt ekspresywnej i kłótliwej kobiety.

| ztx2


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Amortencja [odnośnik]14.02.19 18:52
ll 5.10.

To był szalony dzień. Szalony, ale Joseph był święcie przekonany, że najszczęśliwszy w jego życiu. Żaden inny nie mógł się z nim równać, bo wszystkie pozostałe - cała jego przeszłość - były szare i nieciekawe. Tak, jakby dopiero dziś zaczęło się jego prawdziwe życie. Ujrzał i wszystko inne straciło swój sens. Sensem jego życia w mgnieniu oka stała się tylko ona - ciemnowłosa piękność. Bogini, która raczyła zstąpić z niebios i zmaterializować się właśnie przed nim.  
Tylko jakimś cudem nie wyznał jej miłości już na wstępie - jakiś pierwiastek rozsądku (czego?) podpowiadał mu, że kobieta mogłaby go uznać za absolutnego szaleńca i odrzucić jego szczere i tak piękne uczucie. Poprosił więc, by zgodziła się z nim umówić wieczorem w wyjątkowo klimatycznej restauracji - Amortencji. Ten lokal wydał mu się odpowiedni.
Wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik i Joseph o to zadbał, gdy tylko (z niemal fizycznym bólem serca) rozstał się ze swą wybranką, panią jego snów i reszty życia, które chciał poświęcić w całości, by służyć właśnie jej. Tej Jedynej. W prawdzie nie pamiętał jej imienia... ale to przecież nie miało żadnego znaczenia. Była jego Światłością i Nocą, Pąkiem Róży, Najwspanialszą Miotłą Wyścigową, Cudem Ziemi, Królową Przestworzy... Joseph miał dla niej wiele imion.
- Ekhem.
Wrócił na ziemię, kiedy ktoś odchrząknął. A tak, tak, znajdował się w tej restauracji i był w trakcie dopinania wszystkiego na ostatni guzik.
- A więc najlepszy stolik.
- Tak.
- Chcę, żeby wszędzie były kwiaty. Czerwone róże, o! Albo nie... jakieś białe, żeby ładnie pachniały. Tylko niech będą w pąkach. Przyprowadzę ją do stolika, usiądzie, a one wszystkie rozkwitną...
- Mówi pan na poważnie?
- Tak. Proszę ją traktować jak królową.
- Oczywiście.
- Jedzenie niech przygotowuje sam szef kuchni. Chcemy dostać jego specjalności. Pokryję wszystkie koszty.
- Deser?
- To musi być coś specjalnego! Jak usiądziemy, kwiaty rozkwitną, można trochę przyciemnić światło. Byłoby nastrojowo, prawda?
- Yhm.
- I świece...! Niech będzie dużo świec, one nadadzą klimat, co pan sądzi?
- Bardzo romantycznie.
- Prawda? Ach! I muzyka. To bardzo ważne, bardzo ważne. Mam specjalne zamówienie na muzykę, mam nadzieję, że nie będzie problemu z orkiestrą...?
- Oczywiście, że nie, sir.
- Wino, wasz najlepszy rocznik. To bardzo ważna chwila, pan rozumie... takie sytuacje nie zdarzają się dw...
- Rozumiem doskonale.
Joe maglował mężczyznę jeszcze długo nim doszedł do wniosku, że przekazał mu już wszystko, co ten wiedzieć powinien. Kiedy lokal został przygotowany na specjalnego gościa, Wright w końcu sam mógł pognać się przyszykować: wymyć, wypachnić, wystroić jak lord na własny ślub. Ha! Nawet się uczesał! Znaczy zawsze się czesze, ale tym razem naprawdę ujarzmił swoje włosy i nie wyglądały jak jeden wielki kołtun.
Przed restauracją zjawił się PRZED wyznaczonym czasem, co było w jego wypadku ewenementem. Elegancki, przygotowany, zwarty i gotowy. Z bukietem kwiatów w dłoni. Niby wszystko tak, jak powinno być, a jednak...
Jak zawsze pewny siebie, teraz się denerwował. Nieprzyjemnie ściskało go w żołądku, kiedy zerkał na zegarek. A jeśli nie przyjdzie? A jeśli się tu nie pojawi? Jeśli już nigdy jej nie ujrzy? A jeśli coś jej się stało?
Zacisnął mocniej dłonie w pięści, dopiero po chwili uprzytomniając sobie, że miażdży też łodyżki kwiatów. Szybko poluzował uścisk, w zamian za to przemaszerował pod wejściem do lokalu tam i z powrotem. Nieprzyjemne myśli coraz większą czarną chmurą atakowały jego zwykle przejrzyste niebo umysłu.
Nie. Przyjdzie. Musi - powiedział sobie w myślach stanowczo z zamiarem warowania pod tymi drzwiami Amortencji nawet i do końca świata, gdyby trzeba było.


Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!


Joseph Wright
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zjednoczeni z Puddlemere
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5364-joseph-e-wright https://www.morsmordre.net/t5428-do-joe#123175 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f108-piddletrenthide-79-kamienny-domek https://www.morsmordre.net/t5462-skrytka-bankowa-nr-1335#124469 https://www.morsmordre.net/t5441-joe-wright
Re: Amortencja [odnośnik]15.02.19 12:53
To zaskakujące, jak jeden pozornie nic nieznaczący punkt dnia potrafi odmienić bieg zdarzeń. W jednej chwili jestem przejęta zakupami, jakie muszę zrobić dla dobra rodzicielskich szklarni, w drugiej zastanawiam się dlaczego z mojej szyi płynie krew - i nie znajduję na dręczące mnie pytanie odpowiedzi. Zabawkowa strzałka prezentuje się wyjątkowo licho, ale mimo wszystko chciałabym ją oddać zagubionemu dziecku. Dosłownie zagubionemu - nie dostrzegam go absolutnie nigdzie. Wzdychając wkładam przedmiot do kieszeni szaty, ale kiedy podnoszę głowę i nasze spojrzenia krzyżują się… wszystko przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie.
Tonę w jasności jego oczu, dzisiaj przypominających lukier na jagodowym torcie; uśmiechu topiącym najpyszniejsze, lodowe myszy i głosie wzbudzającym ciarki. Przyjemny, pełen ekscytacji dreszcz biegnie wzdłuż kręgosłupa, zaś oczy wpatrują się w twarz nieznajomego, tak samo jak w poruszające się usta. Na początku nie dociera do mnie żadne z wypowiedzianych na głos słów - zbyt przejęta oraz zafascynowana mężczyzną z moich snów, dzięki któremu rymuję w myślach. Trzepocę zawstydzona rzęsami, a na policzkach wykwita rumieniec. Jakże to tak, że ten boski pierwiastek zstępujący z nieba interesuje się właśnie mną? W nieułożonych włosach, starej, brudnej od ziemi sukience, w końcu przed chwilą wyszłam ze szklarni. Nie mogę w to uwierzyć, ale on nadal do mnie mówi. Nie, zaraz, wpatruje się we mnie wyczekująco! Chce odpowiedzi! - Tak - rzucam pierwsze, co przychodzi mi do głowy. Nie mam pojęcia o czym mówił i jak brzmiało pytanie, ale czuję potrzebę dać mu do zrozumienia, że zgadzam się z nim. Na wszystko. Czegokolwiek ode mnie oczekuje, pragnę spełnić jego życzenie. Do zobaczenia, ale hej, gdzie? Nieszczęsny, musi wszystko powtórzyć. Wzdycham zachwycona - ucieleśnienie ideału zaprasza mnie na randkę, najprawdziwszą. Kiedy odwraca się odchodząc, muszę przytrzymać się witryny najbliższego sklepu; uginają się pode mną nogi.
Najgorsze jest to, że nie mogę pojawić się tam w takim zaniedbanym stanie. Zapominam o rodzicach, powinnościach i uczuciach - liczy się tylko on, mężczyzna mojego życia. Czy poprosi mnie dziś o rękę? Powinien. Znamy się już całe pięć minut, to wystarczająco dużo czasu. Jestem gotowa zostać jego żoną.
Nie, nie jestem.
Muszę zrobić coś z tą okropną fryzurą i jeszcze okropniejszą sukienką. Umawiam się do najlepszego fryzjera w magicznym świecie, przekupując jedną z kobiet, żeby zrezygnowała z wizyty - mój ukochany jest najważniejszy, nie liczy się nikt inny. Nie może też czekać na termin za tydzień. To musi wydarzyć się dzisiaj. Ogłaszając wszem i wobec, że dziś zostanę narzeczoną, spotykam się ze zrozumieniem. Nawet pani w okropnie drogim butiku nie kręci na moje kształty nosem. - M u s z ę go olśnić. Skromnością, ale także kuszeniem. Mam wyglądać jak najapetyczniejsze ciasteczko, ale przykryte polewą, a nie gołe. Rozumie pani? - Nie rozumie. Widzę to w jej oczach. Stoję więc już drugą godzinę przymierzając suknie, ekspedientka ma ochotę mnie rozszarpać. To nieważne, mój przyszły mąż zasługuje na mnie w najlepszym wydaniu. Wreszcie decyduję się na skromną, ale drogą i przylegającą do ciała suknię w kolorze czerwieni - barwie najgorętszej miłości. Najgorsze są jednak te szpilki, wysokie jak szczudła w cyrku. Wychodzę ze sklepu mocno niepewnie, co chwilę podtrzymując się o ściany lub słupy. Czasem nawet przypadkowego przechodnia. Koszmar. Dlaczego w Hogwarcie nie uczą spacerów w butach na obcasach? Muszę zaproponować to dyrektorowi, żeby przyszłe kobiety nie czuły się tak beznadziejnie jak ja.
Tylko świadomość ujrzenia najdroższego mi człowieka podtrzymuje mnie na duchu. Ba, wręcz sprawia, że uśmiecham się szeroko, zaś drobne chybotanie podczas pokonywania odległości między przystankiem Błędnego Rycerza a Amortencją nie stanowi koszmaru na jawie. Staram się iść dziarsko, z uniesioną głową. Wszystko idzie dobrze, do czasu, aż otwieram drzwi lokalu.
Staję, a czas zatrzymuje się w miejscu. Słyszę ballady syren, orkiestrę, chór aniołów oraz płaczące ze wzruszenia płaczki - to wszystko na jego widok. Uśmiecham się nieprzerwanie, wciąż promiennie, ale wtedy… zahaczam nogą o próg i ląduję na twardej ziemi.
To koniec, nie zechce mnie takiej - niezdarnej i przewróconej. Jestem skończona, nie nadaję się na żonę ani ukochaną. Wszystko stracone! Mam ochotę się rozpłakać.
Do tego nie wzięłam niczego słodkiego na pocieszenie.



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Amortencja [odnośnik]28.02.19 10:24
Nerwy zżerały go po raz pierwszy w życiu tak bardzo, a czas dłużył mu się niemiłosiernie. Czy już było po wyznaczonej godzinie spotkania? Może faktycznie jego ukochana nie przybędzie...
Przemaszerował jeszcze raz pod lokalem tam i z powrotem, po czym wszedł do środka, by zapytać kelnera którą on ma godzinę na zegarku. Może po prostu Josephowi źle chodził czasomierz i to dlatego...?
Zdążył się tylko dowiedzieć, która jest godzina, kiedy kelner lekko klepnął go w ramię i wskazał na coś za jego plecami. A właściwie... na kogoś.
Joseph odwrócił się, akurat kiedy w wejściu do Amortencji stanęła ona. W tak olśniewającej kreacji, że niemal jej nie poznał - ta czerwona suknia podkreślająca jej figurę, szpilki wydłużające nogi, zjawiskowa fryzura... ale oczy, jej oczy błyszczące jak dwa szmaragdy pozostały takie same. I uśmiech, który przeganiał wszystkie jego rozterki i zmartwienia, był niezmienny.
Jeden krok. Dokładnie tyle posunęła się naprzód, kiedy coś niepokojącego się wydarzyło, a ona, wybranka jego serca, zachwiała się niebezpiecznie i runęła do przodu. I upadłaby na twardą podłogę, niechybnie tak by się stało... gdyby nie miała przed sobą właśnie jego - Josepha Wrighta, wysportowanego, w doskonałej kondycji i o nieziemskim refleksie zawodnika Zjednoczonych z Puddlemere. W jednej chwili rzucił wiecheć, który trzymał w ręce i doskoczył do swej miłości, chwytając ją w ostatnim momencie za rękę, zatrzymując centymetry od podłoża. Drugą dłonią już podtrzymywał jej kibić, by jak najdelikatniej przyciągnąć ją do siebie. To znaczy do pionu, by stanęła o własnych siłach... ale jednak całkiem blisko jego osoby. To tak na wszelki wypadek, żeby mógł wystarczająco szybko zainterweniować, gdyby znów jakiś krzywy, wystający, podstępny próg postanowił czyhać na jej zdrowie i życie.
- Nic ci nie jest, moja pani? - zapytał z troską wpatrując się w jej twarz. Cały świat znów zniknął, byli tylko oni. On i ona, której jeszcze przed chwilą groziło niebezpieczeństwo. Teraz już nic jej nie zagrozi. Nie, kiedy była przy nim.
- Umierałem z tęsknoty za tobą, a gdyby coś ci się stało... - nie dokończył, ale widać było w jego twarzy, w tej trosce, która lśniła w jego oczach, że byłby w stanie zrobić dla niej wszystko. Wszystko, by nie stała jej się żadna krzywda.
- Wyglądasz tak pięknie, milady, tak pięknie, że obłoki i morska bryza z pewnością śpiewają o tym pieśni. Jeśli pozwolisz, jeśli uczynisz mi ten zaszczyt, to zaniosę cię do stolika w swoich ramionach, by mieć pewność, że nic ci się nie stanie - zaoferował się i nie czekając na odpowiedź z jej strony, faktycznie uniósł ją, jakby nie ważyła więcej niż piórko, po czym jak księżniczkę zaniósł przez całą restaurację do ich stolika. Stolika, który z jednej strony był na podwyższeniu, ale z drugiej dawał komfortową prywatność. Zapewne dzięki otoczeniu roślinności, w jakiej się znajdował, był bowiem zewsząd okolony zielonym pnączem pełnym jasnych pąków, które jak na rozkaz rozwinęły się, gdy Joseph delikatnie sadzał swą księżniczkę na jednym z dwóch miękko wyścielonych krzesełek.
- Gdybym tylko mógł cię tak nosić na rękach całą wieczność... - wyszeptał jej do ucha z westchnieniem, jakby to stanowiło jego największe marzenie, zanim wyprostował się i z lekkim ociąganiem ruszył do swojego miejsca.
Sam nie wiedział skąd spływały do niego te słowa, pewnie to jej sprawka - była jego muzą, jego natchnieniem. Sam układałby pieśni pochwalne dla jej urody i dobroci.


Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!


Joseph Wright
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zjednoczeni z Puddlemere
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5364-joseph-e-wright https://www.morsmordre.net/t5428-do-joe#123175 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f108-piddletrenthide-79-kamienny-domek https://www.morsmordre.net/t5462-skrytka-bankowa-nr-1335#124469 https://www.morsmordre.net/t5441-joe-wright
Re: Amortencja [odnośnik]05.08.19 11:37
W jednej chwili zawala mi się cały świat, a ja jedyne, czego pragnę, to zalać się gorzkimi łzami. Poddać się rozpaczy tłoczonej w żyłach i kumulującej się we wrażliwym sercu. Jest mi źle, smutno i głupio, że mój ukochany zorganizował dla nas ten wieczór, żeby zobaczyć jak potworną niezdarą jestem. Miałam go olśnić zachwycającym wyglądem oraz dostojnym uśmiechem, ale to tylko czcze marzenia głupiutkiej zielarki. Jestem skończona, upokorzona przez własne buty! Jak tak można, jak można sprzedawać coś, co rujnuje ludziom życia? Nie pojmuję jak ktoś mógłby być tak okrutny, żeby ofiarowywać naiwnej osobie śmiercionośny przedmiot. Horror, powiadam, horror. Ci paskudni ludzie powinni być zatrzymani nim ucierpi więcej kobiet!
Jednak nie mogę tak po prostu upaść na ziemię, żeby tam w samotności przeżywać utraconą miłość, naturalnie, że nie. To byłoby przecież zbyt łaskawe ze strony losu. On musi przybiec, chwycić za nadgarstek, przyciągnąć do siebie, żeby ustabilizować moją chwiejącą się sylwetkę. Czuję się porażona, dość dosłownie zresztą - czuję jak niewidzialne impulsy magnetyczne przechodzą przez moje ciało, gdy tylko rejestruje ono dotyk mężczyzny jak ze snów. Wpatrującego się we mnie z troską oraz uwielbieniem jednocześnie; czy to możliwe? Że wciąż mnie kocha, pomimo tak wyraźnej wpadki? Nie, dlaczego miałby, to niedorzeczne! A może jednak? Waham się, tak po prostu tkwiąc w jego silnym uścisku, roztapiając się w spojrzeniu jasnych, lśniących oczu. Prawie upadłam, a on z taką łatwością mnie przytrzymuje - na pewno jest jakimś sportowcem. Lub pracuje ciężko fizycznie. Tak ogromna siła nie może brać się znikąd! Och, czuję rumieńce formujące się na pulchnych policzkach. To takie interesujące, że ten cud doczesnego świata zainteresował się właśnie mną. W dodatku nie wydaje się ani rozczarowany, ani oburzony, ani zniesmaczony. Wręcz przeciwnie, wpatruje się we mnie z tą samą dozą uwielbienia jak dzisiejszego poranka. Jestem urzeczona jego dobrym sercem i wybaczającą naturą. Czy mógłby być jeszcze bardziej idealny?
Ale o co pyta? Znów rejestruję ruch ust, ale niewiele ze słów dociera do mojej świadomości. Dlatego mrugam trochę nieprzytomnie, aż postanawiam skorzystać z niezawodnej taktyki: - Tak - odpowiadam, nie mając pojęcia na co właściwie się zgadzam. To nieistotne. Ten zstępujący z nieba Adonis mógłby poprosić mnie o cokolwiek, nie odmówiłabym. Zwłaszcza, że mam teraz u niego dług wdzięczności. Powinnam go spłacić bezgranicznym oddaniem oraz zaufaniem. - Naprawdę? - wyrywa się spomiędzy ust zanim jestem w stanie ugryźć się w język. - Jesteś dla mnie zbyt miły, mój panie - odpowiadam z zawstydzeniem, po czym czerwień na policzkach nabiera dorodniejszych barw. Uciekam od niego wzrokiem, starając się odzyskać utraconą równowagę. Pokazać, że jestem wspaniałą kobietą, odważną i pełną pasji, a nie niezdarą i pomyłką. Niestety nic nie wyjdzie z moich ambitnych planów, gdy miłość mego życia zaczyna obsypywać mnie tak pięknymi komplementami. Czuję, jak moje serce roztapia się z nadmiaru słodyczy oblewającej jego każdą komórkę. - Och, z taką lekkością władasz słowami, są przepiękne! Jestem pod ogromnym wrażeniem. Jesteś może poetą albo pisarzem? - zagaduję, bo przecież głupio nie wiedzieć czym zajmuje się przyszły mąż. Jednak skąd w nim taka siła, taka zwinność? Czy to dar od samego Merlina, czy posiada wiele zainteresowań? Jakież to fascynujące! Na tyle, że nie zdążam na czas z protestem - czuję się niepewnie, gdy unosi mnie w swych umięśnionych ramionach. Co tu dużo mówić, ważę swoje. Boję się, że mój książę nie zdoła mnie udźwignąć, chociaż nie powinnam w niego wątpić. W końcu dowiódł już swych umiejętności oraz męstwa, dlatego niepokój wkrótce zanika, zastąpiony ekscytacją. Serce przyspiesza tempa, a ja nim się obejrzałam, siedzę już na miejscu. Uśmiecham się promiennie, niemalże zapominając o wtopie jakiej byłam przyczyną jeszcze przed momentem. Poza tym, ten szept… czuję, jak drży mi ciało; sparaliżowana przyjemnością nie odzywam się przez długie sekundy udaję, że policzki znów nie palą się żywym ogniem. Muszę odchrząknąć. - Wspaniałe miejsce. Dziękuję za to zaproszenie, jest absolutnie cudownie - zapewniam energicznie. - I jeszcze ten zapierający dech w piersiach stefanotis! Pachnie niezwykle przyjemnie, jak majowe konwalie. Aż zatęskniłam za wiosną - paplam wesoło, dłonią muskając białe płatki pięknego kwiecia. - Musisz być niezwykle zaznajomiony z kobietami, skoro odgadujesz ich największe pragnienia - zagaduję, ale nie ma w tym ani grama pretensji. Cały czas uśmiecham się łagodnie, będąc po prostu szczęśliwą, że ten ideał w swej szczodrości obdarza mnie chociażby odrobiną uwagi. Niczego więcej mi nie trzeba. No, poza pierścionkiem zaręczynowym lśniącym na moim palcu, wiadomo!



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Amortencja [odnośnik]03.01.21 23:28
13.08

- Nie rozumiem, dlaczego nie mieli dla nas miejsca. Czy oni nie wiedzą kim ja jestem ? I to jeszcze w moje urodziny, przecież to oburzające! - obrażony na cały świat, a już na pewno na restaurację "Wenus" - najpopularniejsze miejsce w Londynie, które to odmówiło Mclaggenom stolika, Evan ciągnie swoją żonę przez małe uliczki, w kierunku bliżej nieokreślonym. - Mówię ci, nigdy więcej moja noga tam nie stanie. A jak będę już najlepszym obrońcą w historii Angli, to się dopiero zdziwią -zaaferowany tym, co właśnie się wydarzyło, nie zauważył, że przyśpieszył kroku za bardzo, a Andrea, uposażona w krótsze od niego nogi, musi przeskakiwać, prawie biec, aby za nim nadążyć. Zauważył to dopiero, kiedy zatrzymał się na środku drogi, a ona praktycznie na niego wpadła. Odwrócił, żeby obejrzeć co też żona wyprawia, ale wtedy zobaczył jak marszczy brwi w typowym dla siebie grymasie i nagle cała złość wyparowała, a on aż westchął  głęboko. Zaraz wyciągnął rękę, by objąć żonę za ramię  i nie zważając na wpatrzone w niego dwie panie, przez które właśnie się zatrzymał, ruszył z Andreą przed siebie. - Przepraszam cię skarbie, ale widzisz, sądziłem, że nie muszę robić rezerwacji, skoro już gram w Zjednoczonych . Przeciez jesteśmy najlepsi w lidze, dla nas stolik w Wenus zawsze powinien się znaleźć. A widziałaś kto tam był? Sama śmietanka, nawet chyba Lestrange widziałem. Dziwne, że mnie nie poznał. Przecież nie raz piliśmy razem ognistą. Coś mówisz kochanie? - nie mógł się zdecydować, czy słuchać Andrei, czy mówić, ale chyba wychodziło na to, że mówić, bo jak nakręcony powtarzał w kółko to samo. Natomiast żona była pewnie zdumiona, bo przecież kiedy opowiadała mu, ze będą dziś wieczór sami, bo załatwiła opiekunkę, nie sadziła, że mąż zechce wybrać się do Londynu i tutaj świętować urodziny. Rzecz jasna, odkąd w Londynie nie było już mugoli, te wycieczki mogły być częstsze, ale wciąż: ta spontaniczna decyzja musiała ją lekko wyprowadzić z humoru. Ale nie mogła przecież suszyć głowy solenizantowi, prawda? Evan wykorzystywał to całym sobą. Najpierw obalił jej plany romantycznego wieczoru w domu, zabrał na wycieczkę, a teraz ciągał po ulicach, szukając miejsca na obiad. A przecież oboje byli już tak bardzo głodni.
Nagle McLaggen zatrzymał się znów i pokazuje głową na restaurację po drugiej stronie ulicy.
- Pamiętasz jak zabrałem cie tam na walentynki? Chodź, założę się, że przygotuj nam świetny makaron
I tu na szczęście było miejsce dla państwa Mclaggen. Kiedy usiedli przy stoliku, Evan zaraz zamówił wielkiego szampana, a na reakcję Andrei zareagował machnięciem ręki. - Och daj spokój, i tak nie będziemy dziś wracać do domu. Wynajmiemy apartament na jedną noc, przecież zawsze tego chciałaś - zadecydował, zupełnie nie biorąc pod uwagę, że Andrea może nie mieć tyle wolnego czasu co on. Ale przecież to jego urodziny tak, a urodziny mają być przednie, nawet jeżeli rozpoczeły się tak podle.
Evan McLaggen
Evan McLaggen
Zawód : ex obrońca Zjednoczonych
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
narcyz sie nazywam
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
https://64.media.tumblr.com/e65402481f245508ee7e592436895585/tumblr_pbibj2qJE61u4ypbyo1_400.gifv
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9121-evan-mclaggen#275017 https://www.morsmordre.net/t9524-listy-do-evana#289662 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f180-dorset-weymouth-bond-street-14
Re: Amortencja [odnośnik]04.01.21 9:52
Delikatnie rzecz ujmując czuła się upokorzona. Gdy Evan wykłócał się o stolik w restauracji ona stała możliwe jak najdalej modląc się w duchu by nagle ujawnić talent do znikania. Jeszcze do końca sobie nie uświadomiła, że tak naprawdę jest wściekła na męża i gdzieś z tyłu głowy już obmyśla plan jak uprzykrzyć McLaggenowi życie. Nie było to zadanie łatwe, zmuszenie Evana do ściągnięcia, choć na chwilę różowych okularów wymagała sporych pokładów determinacji i gniewu. Opuściwszy budynek Wenus odetchnęła z niekłamaną ulgą. Przystanęła na chwilę by chłodne powietrze zatuszowało lekki rumieniec. Gdy otworzyła oczy Evan gnał już przed siebie, a ona mając na sobie wyjątkowo niewygodne buty musiała go gonić. Dzięki czemu nawet za bardzo nie usłyszała jego gróźb. Może to i lepiej, przynajmniej nie musiała mu odpowiadać i irytować się jego brakiem reakcji na wygłaszane uszczypliwości. Próba dogonienia męża skończyła się w końcu na tym, że na niego wpadła mierząc się tym samym z kolejną falą zawstydzenia. Andrea nie lubiła przyciągać uwagi. Światła reflektorów miały przypadać tylko jej pracy, a teraz musiała znosić niezadowolone spojrzenia przechodniów. Słowo „przepraszam” trochę uspokoiło blondynkę. W tej chwili nawet typowy dla Evana narcyzm połączony z brakiem zrozumienia dla zasad rządzących Londynem wydawał się na swój sposób rozczulający. Przynajmniej do momentu, w którym padło nazwisko jedno ze szlacheckich rodów, a Andrea poczuła jak przechodzi przez nią zimny dreszcz. Oczami wyobraźni już widziała niezadowolone miny ciotek, do których na pewno dotrze co wyprawiali McLaggenowie. Wbrew pozorom Andrea również wykazywała predyspozycje do egocentryzmu i dość często wydawało jej się, że ludzie nie mają nic lepszego do roboty niż obmawiać ją za plecami. Wydała z siebie w końcu cichy jęk rozpaczając nad całą sceną rozgrywającą się jeszcze przed chwilą na terenie lokalu. Otrząsnęła się jednak szybko i gdy mąż w końcu zwrócił się bezpośrednio do niej wydobyła z siebie tylko ciche -Nie, nie.- Po tylu latach spędzonych z Evanem dobrze wiedziała, że nie należy przerywać jego monologu, jeśli chciała przy tym uniknąć kolejnej kłótni. Na tym etapie ich wyprawy wciąż był skłonna sprezentować mu z okazji urodzin przynajmniej tyle, dzień bez wojny. McLaggen jej tego nie ułatwiał. Już sama wyprawa do Londynu była wyjątkowo irytująca. Andrea ostatni tydzień spędziła koczując przy łóżeczku syna walcząc z jego gorączką. Chorobę dziecka traktowała jak swoją własną porażkę co jedynie pogłębiało doskwierającą kobiecie depresje. Miała nieskrywaną nadzieję, że wolny dzień od wszystkich obowiązków spędzą w jakiś przyjemny i spokojny sposób, najlepiej w obrębie własnego domu. Plan był jednak inny, a ona musiała się dostosować.

- Zrobię wszystko za krzesło i coś strawnego do jedzenia - przyznała, gdy Evan wskazał na Amortencję. Mimo prób wykrzesania z siebie resztek entuzjazmu zabrzmiało to pewnie jak zapowiedź całej serii zgryźliwych komentarzy, które pewnie czekają dziś Evana. W końcu zajęła swoje miejsce i od razu odetchnęła z ulgą. Kolejnym powodem, dla którego nie w smak była jej wycieczka do Londynu była konieczność odpowiedniej prezentacji wizualnej. Na terenie miasta była przecież chodzącą reklamą butiku. Słysząc zamówienie Evana Andrea popatrzyła na niego przerażona. Jego plan wydawał się krystalizować. Ton głosu solenizanta wskazywał na brak zrozumienia dla wszelkich form sprzeciwu. - Twój syn z pewnością będzie zachwycony, że ma całej mieszkanie dla siebie. Nie mówiąc już o żonie, na którą jutro czeka cała masa pracy - odpowiedziała nawet nie patrząc w jego stronę. Zmusiła się do tego by w jej głosie wyraźnie pobrzmiewał zachwyt dla pomysłowości młodego szkota. - Wielcy sportowcy to muszą mieć fajne życie.- Wciąż nie zmieniła tonu głosu jednak w brązowych oczach pojawiły się wyraźne znaki ostrzegawcze, które Evan z pewnością zignoruje.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Amortencja [odnośnik]04.01.21 11:25
- Andrea, błagam cię, nie możesz się chociaż trochę wyluzować ? - rzucił z niejakim wyrzutem. Posiadał bardzo duże pokłady cierpliwości względem żony, ale na prawdę nie rozumiał, dlaczego przynajmniej raz w roku, na jego urodziny, nie może się zachowywać tak jak wypadało? Dla niego wypadało, żeby uśmiechała się cały czas i patrzyła na niego jak w obrazek, zakochana i gotowa wycałować każdy kawałek jego ciała, kiedy już się znajdą poza restauracją. Niestety, takie zachowanie nie było typowe dla Andrei, a on musiał spełniać się otaczając się wianuszkiem fanek, które marzyłyby o takiej kolacji w Amortencji razem z nim. I chociaż nie przyszło mu do głowy, by zdradzać drogą małżonkę, coraz częściej wzdychania młodych fanek sportu kusiły, kiedy Andrea nie odwzajemniała jego entuzjazmu.
- Wyślemy wiadomość do opiekunki, że dostanie trzykrotną stawkę, ale musi zostać na wieczór i kolejny dzień. A ty... ty sobie zrobisz wolne. Powiesz tym swoim pomocnicom, że nie możesz wstać z łóżka, taka jesteś chora - wpadł na ten jakże elkowentny pomysł, po czym zamachał niegrzecznie na kelnera, aby ten przyszedł i odebrał od nich zamówienie. Dla siebie wział makaron z owocami morza, a dla żony już chciał zamówić, ale jednak umilkł i czeka co ona sobie weźmie. Tak na prawdę to wiedział, co najchętniej by zamówiła, bo przecież mieli tu w karcie jej ulubione danie, dlatego tylko czekał, aż je zamówi. I kiedy kelner odszedł od ich stolika, kontynuował swoją mądrą myśl: -Jak chcesz, to nawet pójdę cie kryć do pracowni i przyniosę im kawę, przy okazji opowiadając, że złapałaś okropne paskudztwo i nie będziesz mogła pracować przez kolejne trzy dni - uśmiecha się wesoło, a iskierki tańczące w jego oczach oznaczają tylko to, że skoro Andrea nie będzie mogła wychodzić z domu do pracy, to w końcu spędzą romantyczne dni w łóżku, jak na początku małżeństwa. Bujał tak wysoko w chmurach, że dopiero jej komentarz o wspaniałym życiu sportowca zawołały go na ziemię. Uśmiecha się do niej zachwycony, że ona też to widzi - tak jak przepowiadała, zupełnie ignorując znaki ostrzegawcze ze strony Malkin.
- I zobacz, jaka z Ciebie szczęściara, że możesz ze mną mieć to fajne życie! Zobaczysz, Andrea, będzie tak jak ci zawsze obiecywałem. Jako żona wielkiej gwiazdy sportu, będziesz miała zawsze ustawione życie. Wielkie przyjęcia i mecze na samym szczycie. Oczywiście, kiedy znów wznowią rozgrywki. Ale to chyba już tylko kwestia czasu - Evan tak papla głupkowato, kiedy podszedł kelner z szampanem i nalał im do kieliszków, używając przy tym nie rąk, ale magicznego zaklęcia. McLaggen mówił właśnie głośno o tym, ze niedługo wznowią rozgrywki, na co pan kelner zareagował smutnym uśmiechem. Chyba nie podzielał entuzjazmu sportowca, zresztą chyba jak większość czarodziejów, którzy raczej szykowali się na zagęszczanie sytuacji politycznej. Evan, który nigdy nie był specjalnie zainteresowany polityką, a dopiero teraz, kiedy dotknęła go osobiście, zaczął o niej myśleć, nie zauważył uśmiechu. Złapał za kieliszek i unosi go zachęcając żonę do tego samego. - Kto wie, może zaprojektujesz nasze stroje na wznowienie gier?
Evan McLaggen
Evan McLaggen
Zawód : ex obrońca Zjednoczonych
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
narcyz sie nazywam
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
https://64.media.tumblr.com/e65402481f245508ee7e592436895585/tumblr_pbibj2qJE61u4ypbyo1_400.gifv
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9121-evan-mclaggen#275017 https://www.morsmordre.net/t9524-listy-do-evana#289662 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f180-dorset-weymouth-bond-street-14
Re: Amortencja [odnośnik]05.01.21 18:35
Zdobyła się na dość teatralne westchnięcie.- Mogłabym - przyznała lekko kiwając głową. - Tyle że brzmi to strasznie nudno. Nie możesz mieć przecież za łatwo w życiu. Zwłaszcza teraz gdy wielkimi krokami zaczynasz się zbliżać do trzydziestki.- To było dość szczeniackie zachowanie, ale i tak uśmiechnęła się wesoło dumna z wymyślone przytyku. Nie raz dochodziło do niej komentarze, że powinna być bardziej wyrozumiała względem Evana. Jako żona miała przecież niejaki obowiązek zaspokajać jego ciągłą potrzebne atencji. Czasem nawet dochodziła do niej podobna argumentacja. Z reguły jednak zbywa kierowane w niej stronę zarzuty twierdząc, że gdyby to naprawdę było istotne nie biegali by za sobą od tylu lat. Słuchając o dalszych etapach tego jakże misternego planu jedynie przewróciła oczami. Swobodny ton głosu podsycał wewnętrzne pokłady irytacji. Nie miała już siły po raz kolejny tłumaczyć mu, że tak nierozsądne szastanie pieniędzmi w obecnej sytuacji to czysta głupota. Dobrze wiedziała, że Evanowi wydaje się, że śpią na pieniądzach co delikatnie mówiąc nie było prawdą. Rozgrywki zawiesili, ludzie mają większe problemy na głowie niż kupowanie nowych ubrań, ale tylko jeden z Mclaggenów zdawał sobie z tego sprawę.
Gdy kelner podszedł do ich stolika Andrea obdarzyła mężczyznę przepraszającym uśmiechem. Chciała dać tym samym do zrozumienia, że zdaje sobie sprawę, iż jej towarzysz to wariat, ale nie była wstanie nic w tej sprawię zrobić. Dobrze, że Evan pozwolił by sama zamówiła. Pewnie z czystej przekory wzięłaby coś innego, by później mieć pretekst do marudzenia na jakość obiadu. Zamówiła jeden z makaronów i ponownie przeniosła wzrok na męża. Wizja tego jak wchodzi do pracowni wygłaszając mało przekonywującą tyradę była dość zabawna. Evan nie był chętnie widzianym goście w butiku. Andrea miała co do tego dwie teorię. Jedna z nich zakładała, że ciotka wierzyła, iż dziewczyna mogła trafić lepiej. Druga mogła mieć coś wspólnego z roztrojeniem nerwów, które dopadało ją zaraz po zakończeniu wizyty McLaggena. - Jasne, przecież jesteś królem świata, któż by mógłby ci odmówić.- Zaraz po tym, jak padły te słowa Andrea boleśnie ugryzła się w język. Wiedziała, że takimi tekstami tylko go podjudza. Przecież szansa, że wyłapał sarkazm w głosie żony była znikoma. - Dziękuję, za propozycję. Sama sobie poradzę - dodała natychmiast. Jej plan zakładał możliwie szybką ewakuację, gdy szanowny solenizant będzie spał. Z jego wyrzutami przecież jakoś sobie poradzi. Miała na podobne okazje specjalną szufladę w swojej garderobie.
Zignorował znaki ostrzegawcze, a na domiar złego jedynie dolał oliwy do ognia. Andrea miała bardzo jasno określone zdanie na temat tego szczęścia, które przypadło jej w udziale. Ostatkiem sił powstrzymywała się, by go nie wygłosić. Nie mogła sobie jednak darować kilku dość bolesnych komentarzy. - Jasne nie ma to, jak zostać wepchniętą w role fanki numer jeden i całe życie oglądać jak obrywasz latającymi piłkami. Oczywiście do momentu, w którym nie zastąpi cię ktoś młodszy. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że twój syn ma choć odrobinę oleju w głowie i posadzi tyłek za urzędniczym biurkiem. - Fuknęła przygotowując już wojska do wymarszu i bezlitosnego ataku. Z tym byciem fanką i obserwowaniem jego meczów to była gruba przesada. Na palcach jednej ręki można byłoby policzyć sytuacje, w których Andrea uczestniczyła w podobny sposób w życiu Evana. Nie w smak było jej jednak, że oczekiwano od niej podobnych działań. Zdarzyło jej się zresztą kilka razy wygłosić komentarze sugerujące, że wspiera przeciwne drużyny. Uniosła kieliszek naśladując przy tym męża - Z wielkimi tarczami na plecach, żeby tłuczki wiedziały gdzie celować- odpowiedziała wyraźnie rozbawiona.
Gość
Anonymous
Gość

Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Amortencja
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach