Wydarzenia


Ekipa forum
Recepcja
AutorWiadomość
Recepcja [odnośnik]10.03.12 22:29
First topic message reminder :

Recepcja

Po przeniknięciu przez oszkloną witrynę, każdy, kto wejdzie na teren szpitala, znajdzie się w niewielkim pomieszczeniu o idealnie białych ścianach, i podłodze wyłożonej srebrzystymi, połyskliwymi kafelkami. Kilka staroświeckich, drewnianych krzesełek stoi naprzeciwko wysokiej lady, za którą starsza kobieta, pielęgniarka Alice Bigsten, zapisuje kolejne skrawki pergaminów. To złotowłosa czarownica z czerwoną kurzajką piętrzącą się na dość zgrabnym nosie; rysy jej twarzy mogą świadczyć o tym, iż panna Bigsten za młodu mogła być całkiem ładną kobietą. Mówią, że za sprawą jakże potężnych gabarytów ma pod swoją kontrolą wszystkich pracowników Szpitala Świętego Munga, włączając w to wyżej od siebie postawionych i lepiej wykwalifikowanych uzdrowicieli. Znaczącym i oczywistym jest fakt, iż każdy, kto poszukuje pomocy, ukierunkowania, bądź wskazówki, winien przedstawić swój problem przy stole recepcji. Atmosferę rozweselają licznie kwiaty w donicach, poustawiane przy ścianach, jak i między krzesłami bądź na blacie biurka.
Recepcja w ostatnich czasach bywa zatłoczona, na rozklekotanych drewnianych krzesłach usadowiają się rzędy czarownic i czarodziejów. Uzdrowiciele w limonkowozielonych szatach przechadzają się wzdłuż nich, zadając pytania i zapisując uwagi w notatnikach.
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Recepcja - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Recepcja [odnośnik]08.01.17 16:59
Była blisko. A jej bliskość sięgała nieuchwytnych do tej pory myśli, daleko poza standardowy zasięg relacji. Do których był przyzwyczajony. Znał siebie wystarczająco, by móc określić, jaki typ kobiet najbardziej go pociągał. A Ulla niezaprzeczalnie, idealnie wpisywała się w ten wzór, tylko...no właśnie. Było jeszcze coś, czego nie umiał ani nawiązać, ani zakwalifikować do znajomych mu wrażeń. Możliwe, że dawno zgaszona (zduszona?) cząstka, którą uznawał za martwą, właśnie budziła się z dziwnej, magicznej śpiączki. A może tylko echo odbijało się, szarpiąc dawno nieużywane struny w sercu. Nie mógł wskazać i nie zastanawiał sie nad tym, skupiając całkowicie uwagę na smukłych dłoniach, które obejmowały go w pasie, o delikatnym oddechu, lądującym gdzieś w okolicach karku i cieple ciało, którego bliskość wzmagała narastające, elektryzujące napięcie.
Odpalił motocykl, a nagły, głośny warkot silnika stłumił jakiekolwiek inne głosy. Odwrócił lekko głowę w stronę siedzącej za nim kobiety, ale zanim przekrzyczał odgłosy pojazdu, zanim z gardła wydobył się choćby jeden wyraz, na kierownicy usiadła...sowa. Zmniejszył obroty silnika, minimalizując je do znacznego wyciszenia, ale nie gasił całkowicie. Stworzenie uporczywie wpatrywało się w jego twarz i Skamander doskonale wiedział, do kogo należała i kto był autorem wiadomości przytwierdzonej do sowiej nóżki.
Biuro aurorów bardzo szybko otrzymywało wieści i nawet nie powinien się dziwić, gdy notka, którą odczytał nakazywała mu stawienie się u Szefa. Drgnienie uśmiechu zamajaczyło na jego wargach, by zwitek wsunąć do kieszeni. Wyciągnął dłoń, ostrożnie głaszcząc czubek sowiej głowy. Nie musiał odpisywać. I nie przewidywał niczego innego, ponad stawienie się we właściwym miejscu. Tylko...zanim to zrobi, zanim zrobi cokolwiek, musiał dokończyć to co zaczął.
- To z Biura - skwitował cicho, wpatrując się za odlatującym zwierzęciem - ale niech Panienka nie myśli, że rezygnuję z czegokolwiek - tym bardziej z ciebie - odwrócił się mocniej i nim dziewczyna zdołała skierować twarz gdzieś indziej, Samuel musnął ustami karmin warg Ulli. Wiedział, że było to bezczelne i wiedział, ze nie uniknie kary...ale nie przejął się. Zanim panna Szlachcianka wyrwała się z objęć, ruszył motocykl, a huk silnika zniknął, gdy oddalali się spod Mungowej uliczki. A drobne dłonie kurczowo zaciskały się na jego piersi. Jazda motocyklem, czasem minimalizowała niektóre, relacyjne nieprzyjemności. Albo może - odciągała je w czasie.

zt


Darkness brings evil things
the reckoning begins
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Recepcja - Page 2 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Recepcja [odnośnik]04.06.17 18:30
| 26.04

Wszystko wyglądało na to, że kończyła swoją pracę na dziś. Pokonała ostatnie stopnie schodów i znalazła się na parterze. Nie zaskoczyło ją to, że w poczekalni i w okolicy recepcji kłębili się czarodzieje oczekujący na przyjęcie lub wskazanie im sali, gdzie leżeli ich bliscy lub znajomi. Takie widoki należały do codzienności zarówno rano, jak i po południu. Może tylko po godzinach odwiedzin robiło się spokojniej. Bardziej naglące przypadki były od razu transportowane do sal i oddawane pod pieczę uzdrowicieli, zaś lżejsze musiały niekiedy poczekać na zajęcie się nimi. Przechodząc obok poczekalni, Josie mogła zauważyć między innymi czarodzieja, który wyglądał, jakby wylał na siebie eliksir rozdymający, bo jego dłonie urosły do rozmiarów pokryw od kubłów na śmieci, czy czarownicę której wyrosły na głowie jelenie rogi. Wokół oczekujących kręcili się stażyści, którzy zajmowali się tymi z nich, których wystarczyło w prosty sposób odczarować.
Josie, poprawiając pasek torby i zapinając wiosenny płaszczyk, kierowała się w stronę drzwi. Miała nadzieję, że już nie będzie dzisiaj do niczego potrzebna. Po pracy planowała wybrać się gdzieś z Iris, z którą przez obowiązki spędzała ostatnio stanowczo zbyt mało czasu i rzadziej niż dawniej miały okazję do wspólnych wyjść. Zastanawiała się intensywnie nad miejscem, którego odwiedzenie mogłaby zaproponować siostrze w ramach tego małego wspólnego wypadu, kiedy nagle ktoś wyrwał ją z zadumy.
- Panno Vane! – usłyszała nagle głos dobiegający zza lady recepcji. – Proszę tu na chwilę podejść!
Korpulentna recepcjonistka przywołała ją do siebie. Jak się okazało, chodziło tylko o jakiś formularz, który powinna podpisać, więc zrobiła to pospiesznie i oddała pergamin czarownicy, myślami znowu wracając do planowania wyjścia z Iris. Nie spodziewała się, że wtedy nieoczekiwanie wpadnie na nią postawny mężczyzna najwyraźniej spieszący do recepcji; nie było po nim widać widocznych schorzeń, więc zapewne był po prostu odwiedzającym. Niemniej jednak zawadził drobną, niewysoką Jocelyn ramieniem, przepychając ją na bok i sprawiając, że jej torba przekręciła się, a z jej wnętrza wypadło kilka drobiazgów, takich jak składane lusterko, grzebień czy niewielki szkicownik, który nosiła ze sobą gdy wychodziła z domu. Przedmioty upadły na podłogę, a Josie szybko pochyliła się, żeby je pozbierać. Nie zadała sobie trudu, by upomnieć spieszącego się i nie zwracającego uwagi na otoczenie mężczyznę. Chciała szybko się stąd zabrać i wrócić już do domu. Oby tylko Iris już tam była.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Recepcja [odnośnik]05.06.17 20:23
Westchnęła głośno, jednocześnie przewracając oczami. Coraz bardziej się niecierpliwiła, nie lubiła tracić czasu na niepotrzebne formalności, gdy mogła przeznaczyć go na coś o wiele bardziej pożytecznego. A jednak nie miała wyjścia i zmuszona była już od dwudziestu minut oczekiwać na wydanie odpowiednich papierów, które będzie mogła położyć na biurku szefa i z zadowoleniem wrócić do ukochanej pracy. Powroty do dawnych zajęć okazały się o wiele trudniejsze przez ciąg dziwnych wymogów, które zaczęto przed nią stawiać. Przymusowa wizyta u lekarza była jedną z nich i w tym momencie kobieta czekała na wyniki z badań, którym się poddała w zeszłym tygodniu. Niestety najwyraźniej recepcjonistka miała pewną trudność z odnalezieniem ich, a niekończąca się kolejka i coraz to nowi "ciężko cierpiący" ludzie nie ułatwiali jej tego. Evey łatwo było myśleć, iż to nie wina kobiety, lecz o wiele trudniej było powstrzymać zniecierpliwienie i stopniowo pojawiającą się irytację. Po raz kolejny zerknęła na zegarek spoczywający na jej nadgarstku, by na chwilę zatrzymać na nim wzrok. Był prezentem od jej rodziców z okazji ukończenia kursu aurorskiego i jednym z tych przedmiotów, z którymi nie potrafiła się rozstać. Przypominał jej nie tylko rodzicieli, ale i trud jaki włożyła w zdobycie upragnionego zawodu i o tym, że wystarczy jedynie silna wola, by spełnić swoje marzenia. Przez lata wyrzekała się przyjemności na rzecz ćwiczeń i nauki, oddaliła się od znajomych, by jednak zapewnić im w przyszłości bezpieczeństwo. I udało jej się, a ona była niemalże w pełni szczęśliwa. Jedyne czego brakowało to jednej osoby, która już nigdy nie wróci; która nigdy nie zmierzwi jej włosów i nie odpisze na jej listy. Evey poczuła, jak nagle cała złość znika, a miejsce wszystkich dotychczasowych emocji zastępuje jedynie smutek. Od zawsze żywiła ogromną miłość w stosunku do brata, a gdy ten umarł, zabrał ze sobą do grobu cząstkę jej samej. Przez długi czas zapominała o tragedii i wesoło biegła do domu z nadzieją, że zastanie tam znajomą sylwetkę lub usłyszy, jak pergamin uderza o podłogę, a znajoma sowa zahuczy. Gdy zaś docierało do niej, że nic takiego nie będzie miało miejsca, momentalnie powracała pustka. Czas jednak leczy rany i ona nauczyła się żyć z tym uczuciem. Nie potrafiła jednak porzucić żalu, który czasami się pojawiał. Nagle z zamyślenia wyrwał ją głos recepcjonistki. Z początku Howell myślała, że ta zwraca się do niej, dopiero po chwili jej słowa dotarły do niej w pełni. Jej wzrok padł na drobnej kobiecie. Jocelyn Vane... Kuzynka Jaydena, którą Evey w szczególności zapamiętała przez sprawę, którą prowadziła jej koleżanka z pracy. Howell znała jej sprawę, a raczej sprawę jej brata. Czytała kartoteki. Jakże ich losy wydawały się pod tym względem podobne...
- Pani papiery. Przepraszam, że tyle to trwało. - nagle usłyszała Evey. Odwróciła się w stronę recepcjonistki, która wyciągała w jej stronę dokumenty, po które przyszła. Z uśmiechem podziękowała i chwyciła papiery. W tym właśnie momencie usłyszała odgłos upadających przedmiotów. Niemalże od razu zaczęła szukać jego źródła, a jej wzrok ponownie padł na pannie Vane. Cecylia automatycznie ruszyła w jej stronę, po drodze chwytając po drodze szkicownik kobiety. Spojrzała na kartkę, dostrzegając szkic róży. Nie lubiła tych kwiatów, wydawały jej się być tak bardzo jednoznaczne, a jednak rysunek jej się spodobał.
- Masz ogromny talent Jocelyn - powiedziała nieświadomie wypowiadając jej imię. Wyciągnęła w jej kierunku rękę ze szkicownikiem.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Recepcja [odnośnik]06.06.17 1:00
Jocelyn początkowo nie zwróciła dużej uwagi na ciemnowłosą kobietę, jedną z wielu osób, jakie znajdowały się w tej chwili w okolicach recepcji. Jedynie pobieżnie przesunęła po niej spojrzeniem, a jej uwagę szybko przykuło wołanie recepcjonistki. Wciąż trwała pora odwiedzin, poza chorymi z mniej lub bardziej błahymi dolegliwościami pojawiali się tu też odwiedzający oraz rozmaici interesanci. Ludzi było sporo; z tego powodu Josie wolała wyższe piętra, gdzie mimo wszystko było spokojniej niż w okolicach recepcji i poczekalni, ale zawsze należało tędy przejść, przychodząc do pracy i z niej wychodząc. Podczas przeglądania i podpisywania formularza też nie rozglądała się na boki; złożyła staranny podpis i podała arkusz recepcjonistce. Takie formalności też były czymś normalnym, od czasu do czasu nawet stażyści byli zadręczani papierkową robotą. A na początku stażu to wręcz bardzo często odsyłano ich do kartotek, bo ktoś musiał wykonywać też mniej wdzięczne obowiązki. Wiadomo, że te spadały najczęściej na żółtodziobów, bo czas poważanych uzdrowicieli z długim stażem pracy był zbyt cenny, by trwonić go na takie drobiazgi. Zwłaszcza w czasach, kiedy rozmaitych przypadków wydawało się jakby więcej, a uzdrowicieli było na tyle mało, że często musieli leczyć pacjentów z innych oddziałów.
Takie sytuacje jak ta z potrąceniem przez spieszącego się mężczyznę też nie były rzadkością. Najwyraźniej Josie z racji drobnej budowy była łatwa do przeoczenia, bo nie pierwszy raz ktoś w ten sposób na nią wpadł. Kilka jej rzeczy upadło na podłogę; musiała szybko je podnieść, jeśli nie chciała, żeby zostały poniszczone przez czyjeś buty. Śpieszący się ludzie nie mieli w zwyczaju patrzeć pod nogi. Wtedy jednak, kiedy wpakowała do torby lusterko i zaczęła rozglądać się za szkicownikiem, który chwilę temu leżał metr od niej, a teraz go tam nie było, zobaczyła tę samą ciemnowłosą kobietę, którą wcześniej przelotnie widziała przy ladzie. Nieznajoma trzymała w dłoni jej szkicownik... I w dodatku zwróciła się do niej po imieniu! W pierwszej chwili ją to zaskoczyło, tym bardziej, że przypomniała sobie, że ten szkicownik nie był podpisany w środku jej pełnym imieniem, a jedynie inicjałami nakreślonymi na wewnętrznej stronie okładki: J.C. Vane.
- Mhm... Dziękuję – powiedziała; jej policzki nieznacznie pokraśniały, kiedy przyjmowała szkicownik z powrotem, ale mimowolnie zastanowiła się nad tą sytuacją, tym bardziej, że twarz kobiety wydawała jej się skądś znana, tylko nie potrafiła sobie przypomnieć, skąd dokładnie. – Skąd pani wiedziała, jak mam na imię? – zapytała po chwili. Może kobieta ją olśni w tym względzie i wyjaśni, kim jest i dlaczego postanowiła się do niej zwrócić, choć mogła po prostu oddać jej szkicownik i wrócić do własnych spraw. Josie była na tyle zaciekawiona, że na moment zapomniała o snutych w myślach planach spędzenia popołudnia z Iris, a tylko stała ze szkicownikiem w ręku i obserwowała nieznajomą z wyczekiwaniem.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Recepcja [odnośnik]10.06.17 19:19
Evey z początku nie zwróciła uwagi na fakt, iż nieświadomie wypowiedziała imię dziewczyny. Dopiero gdy ta zwróciła na to uwagę, zdała sobie z tego sprawę. Zamrugała szybko oczami zdając sobie sprawę z tego. Na chwilę zapadła cisza, podczas której kobieta chwilę zastanawiała się czy może sobie pozwolić na rozmowę z dziewczyną. Nic jednak nie stało na przeszkodzie, bowiem była ona kuzynką jej najlepszego przyjaciela, a ponadto to nie Howell prowadziła sprawę zaginięcia jej brata. Prawdopodobnie nigdy by nawet się o tym nie dowiedziała gdyby nie nazwisko "Vane", które przykuło jej uwagę. Na dodatek imiona kuzynostwa pisane niewyraźnym pismem wyglądały identycznie do tego stopnia, że szatynka musiała zerknąć w papiery. Czytając ich treść poczuła nieprzyjemne ukłucie w piersi - historia zaginięcia brata była jej dość bliska, toteż w jej sercu szybko pojawiło się współczucie względem dziewczyny. Życzyła jej, by członek rodziny jak najszybciej się odnalazł i od czasu odnalezienia papierów co jakiś czas zerkała czy rzeczywiście tak się stało. Jak na razie jednak rezultaty poszukiwań nie były pozytywne.
Nie była pewna jednak czy powinna wspominać o tej sprawie. Sama z pewnością czułaby się co najmniej niekomfortowo w podobnej sytuacji. Z drugiej strony byłaby zła, gdyby ktoś nie powiedziałby jej prawdy. A jak niejednokrotnie mówiła jej matka: "Nie rób drugiemu, co tobie niemiłe".
- Cóż... to trochę niekomfortowa sytuacja, ale czytałam raporty ze sprawy zaginięcia pani brata. Pracuję w biurze aurorów. - powiedziała w końcu, na chwilę jedynie przerywając czując, jak dość postawny mężczyzna stara się przepchnąć obok niej, tym samym pchając ją w prawą stronę. Tym razem jednak kobieta postanowiła jedynie zgromić go wzrokiem, odprowadzając jego potężną sylwetkę aż do wyjścia. Po chwili przewróciła oczami i spojrzała na drobną Jocelyn. - Poza tym znam Jaydena, a wy jesteście kuzynami, o ile się nie mylę.
Evey cechowała dość dobra pamięć, lecz podobna wstawka wydawała się być na miejscu. Nie była przecież w sali przesłuchać, a zatem nie musiała strzelać pytaniami oraz stwierdzeniami, mającymi zapędzić podejrzanego w tak zwany "kozi róg". Czasami była jednak bezpośrednia, nieco zbyt jak na gust wielu jej znajomych. Zazwyczaj jednak jej to nie przeszkadzało. Sytuacja była jednak na tyle delikatna, iż postanowiła być nieco bardziej taktowna niż zazwyczaj.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Recepcja [odnośnik]11.06.17 13:23
Jocelyn nie znała wszystkich przyjaciół i znajomych swoich krewnych, więc nic dziwnego, że po prostu nie rozpoznała tej kobiety. Jayden był od niej sporo starszy, nigdy nie uczyli się w Hogwarcie w tym samym czasie, chociaż jej ostatnie lata nauki przypadły na początki pracy jej kuzyna w Hogwarcie. Nieco dziwaczna była ta świadomość, nawet jeśli na szóstym i siódmym roku nie chodziła na astronomię, woląc wybrać przedmioty potrzebne do tego, żeby dostać się na kurs uzdrowiciela i to na nich musiała się skupić, jeśli chciała dobrze zdać owutemy. Astronomia, choć z pewnością była wielką pasją jej kuzyna, nigdy nie wchodziła jej do głowy, i teraz najprawdopodobniej nie potrafiłaby nawet wskazać poprawnie żadnej konstelacji, nie mówiąc o narysowaniu mapy nieba, która nie wyglądałaby jak chaotyczny i nieoddający rzeczywistości zbiór punktów.
Nie znała także wszystkich znajomych swojego zaginionego brata. Same okoliczności jego nagłego zniknięcia przed prawie rokiem również były dla niej prawdziwą zagadką. Nie miała pojęcia, dlaczego Thomas zniknął i czy zrobił to z własnej woli, czy może z jakiegoś powodu nie mógł powrócić do domu. Także aurorzy się nad tym głowili; nie dalej jak tydzień temu Josie rozmawiała o tej sprawie z Elizabeth Fawley, która zadawała jej pytania na temat pewnego nowego wątku, który wyniknął w trakcie poszukiwań. Ale Josie nie łudziła się już, że aurorzy poświęcali tej sprawie dużo czasu, mieli w końcu mnóstwo innych, świeższych dochodzeń, a Tom zdecydowanie nie był ich priorytetem. Mimo to doceniła fakt, że Elizabeth spotkała się z nią wtedy.
Spojrzała na kobietę i poruszyła się niespokojnie, gdy ta wspomniała o sprawie Toma. W szaroniebieskich oczach młódki pojawił się błysk niepewności, ale po chwili, gdy kolejny rozpychający się mężczyzna przepchnął się między nimi, przesunęła się bardziej na bok, stając pod ścianą. Jej spojrzenie znowu odnalazło twarz aurorki i zaczęła się zastanawiać, jak wiele kobieta wiedziała o poszukiwaniach jej brata i dlaczego o tym wspomniała. Czyżby miało to jakiś konkretny cel?
- Och. W porządku. To znaczy... Czy wiadomo coś nowego w sprawie Toma? – zapytała, zwyczajnie ciekawa, czy kobieta coś wiedziała. Bo może tak było, skoro postanowiła ją zaczepić, a Josie naiwnie uczepiła się tej iskierki nadziei. Może Elizabeth udało się dotrzeć do kobiety podejrzewanej o znajomość z Thomasem, o której wspomniała jej podczas ich niedawnego spotkania?
- Zna pani Jaydena? – zdziwiła się jeszcze bardziej, gdy kobieta przyznała, że go znała. To tłumaczyło, czemu znała jej imię; może Jayden jej o niej opowiadał? – Tak, jest moim kuzynem. Ale nie mam zbyt dużego rozeznania w jego życiu towarzyskim, niemniej jednak... miło poznać. – Uśmiechnęła się blado, chociaż wciąż wyczekiwała na jakieś ewentualne wieści o Thomasie. Nawet jeśli ta kobieta nie prowadziła jego sprawy, mogła coś usłyszeć lub wyczytać w aktach.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Recepcja [odnośnik]19.06.17 21:36
Patrząc na twarz młodej kobiety, a i już wcześniej czytając akta jej brata, zastanawiała się czy powinna jej bardziej współczuć czy zazdrościć. Trudno było jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, lecz nie brało się ono znikąd. Wielu z pewnością mówiłoby że należy łączyć się z nią w bólu, bowiem to ogromna tragedia stracić członka rodziny. Dla Evey jednak nie było to tak oczywiste, ponieważ ona również kogoś straciła, lecz ona nie mogła mieć już żadnej nadziei na jego powrót. Nie było jej dane codziennie wyglądać za okno nerwowo zastanawiając się, czy ujrzy w nich znajomą, tak ukochaną dla niej twarz. Otrzymując listy nie mogła sprawdzać nerwowo nadawcy myśląc, że otrzymała wieści od brata. Nie. Miała niezbity dowód na to, że Daniel jest martwy i nigdy nie będzie dane mu wrócić do niej i przytulić jak dawniej, nazywając siostrzyczką. Sytuacja panny Vane zaś wyglądała inaczej - wciąż mogła wierzyć, że Thomas powróci cały i zdrowy. Czy jednak było to w jakiś sposób kojące? A może lepiej jest wiedzieć, iż brat jest martwy i tym samym pozbyć się dręczących myśli z głowy? Howell nie potrafiła jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, a i z pewnością nie chciała pytać o to kobiety.
- Nie jestem uprawniona do udzielania Ci podobnych informacji - odpowiedziała, uśmiechając się przepraszająco. - Jedynie osoba prowadząca sprawę brata może z tobą o tym rozmawiać, bowiem to ona najwięcej wie o całej sprawie. Ja opieram się jedynie na informacjach, które przeczytałam.
Rzeczywiście - wszystko co powiedziałaby, mogłoby być jedynie częściową prawdą bądź faktami nieco wyrwanymi z kontekstu. Czytanie o sprawie, a prowadzenie jej było czymś zupełnie innym.
- Czyżbyś nie miała kontaktu z aurorem prowadzącym dochodzenie w sprawie twojego brata? - spytała nagle. Nie sądziła, iż jest to prawda, lecz była możliwość iż osoba zajmująca się śledztwem postanowiła jak na razie nie kontaktować się z Jocelyn. Sama Evey nie zawsze to robiła, bowiem wolała przekazywać jedynie konkretne informacje. Nie miała czasu na opowiadanie o błahych ciekawostek, nie mających wiele wspólnego z istotą sprawy.
- Owszem. Miałam tą przyjemność poznać go już na pierwszym roku w Hogwarcie. - powiedziała z uśmiechem wspominając przeszłość. To był cudowny czas, lecz czy chciałaby do niego wrócić? Był on bowiem jeszcze przed śmiercią brata. Niełatwo było uporać się z jego stratą. Nie pragnęła przeżywać tego po raz drugi.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Recepcja [odnośnik]20.06.17 12:08
To bez wątpienia byłaby kwestia dyskusyjna. Jocelyn wciąż mogła mieć nadzieję na powrót swojego brata, ale w pewnych sytuacjach lepiej było po prostu wiedzieć. Łatwiej byłoby się pogodzić z sytuacją, gdyby było wiadomo, co się wydarzyło. Być może po zaledwie roku oczekiwania nie było jeszcze to tak odczuwalne, bo na pierwszy plan wciąż wysuwała się nadzieja, że Thomas pewnego dnia pojawi się w drzwiach domu cały i zdrowy. Ale jeśli miną kolejne lata, nadzieja może zblaknąć i ustąpić miejsca cichemu pragnieniu nawet najgorszej wiedzy, żeby móc w spokoju przeżyć żałobę i wrócić do codzienności. Tak przynajmniej zdawało się to wyglądać w historiach innych zaginięć; Josie po zniknięciu brata interesowała się tematyką, czytała o przeżyciach ludzi, którzy doświadczyli czegoś podobnego i zdawała sobie sprawę, że niepewność potrafi być równie niszcząca, a może nawet bardziej, jeśli była rozciągnięta na lata, a później i tak czasami okazywało się, że nadzieje zostały zdruzgotane.
- Och. Rozumiem – zgodziła się, gdy kobieta powiedziała, że nie może udzielać informacji na ten temat. Zdawała sobie sprawę, że nie prowadząc tego dochodzenia mogła nie mieć odpowiedniej wiedzy ani uprawnień, żeby o tym rozmawiać z rodziną zaginionego. Sama nie wiedziała, czemu właściwie o to zapytała. Może po prostu naiwnie łudziła się, że skoro kobieta sama poruszyła ten temat, to może wie coś, czego jeszcze nie wiedziała Jocelyn. – Więc nie było tematu. Aurorzy prowadzący sprawę czasami nawiązują kontakt... wtedy kiedy pojawiają się jakieś nowe informacje, które trzeba nam przekazać. – W ostatnich miesiącach kontaktowano się z rodziną Vane rzadko. Sprawa dawno straciła na znaczeniu, była traktowana marginalnie, aurorzy mieli mnóstwo nowych, pilniejszych dochodzeń, więc siłą rzeczy nie poświęcali wiele czasu Tomowi, tym bardziej, że najwyraźniej niewiele nowego było wiadomo. Jakiś czas temu Elizabeth nawiązała kontakt, by zapytać o pewien nowy wątek, ale jak na razie Josie nie wiedziała, czy do czegoś doprowadził, czy może okazał się kolejną ślepą uliczką, jak wcześniejsze poszlaki. Thomas wydawał się dosłownie zapaść pod ziemię. Coś musiało w tym być skoro nawet wyszkoleni aurorzy nie umieli go znaleźć, nie wspominając o innych służbach, które wcześniej zajmowały się sprawą. – Nie zazdroszczę aurorom tej roli. Przekazywania rodzinom ofiar lub zaginionych często nieprzyjemnych wieści. – Uzdrowiciele też czasami musieli to robić, ale nigdy nie było to przyjemne. A w ostatnich czasach pewnie musieli robić to regularnie. Nawet młodziutka Josie słyszała, że nie działo się najlepiej w minionych tygodniach.
- Czy na pierwszym roku był równie... ekscentryczny? – zapytała gdy temat mimochodem zszedł na Jaydena. Nie co dzień spotykała kogoś, kto znał jakiegoś członka jej rodziny, i to najwyraźniej znał go od bardzo dawna, podczas gdy sama Josie niestety nie miała sposobności poznać Jaydena za czasów szkolnych, bo sama miała zaledwie rok gdy wyjechał do Hogwartu. Gdy jednak poznała kuzyna już trochę później, dał się poznać jako ekscentryk zakręcony na punkcie swojej pasji i trochę żyjący w swoim własnym świecie.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Recepcja [odnośnik]10.07.17 23:04
- To, niestety, jest konieczność z którą musimy się zmierzyć - odpowiedziała na komentarz odnośnie przekazywania smutnych wieści. - Jest to z pewnością lepsze aniżeli dowiadywanie się z gazet czy kompletny brak wiedzy.
Evey kochała swoją pracę, akceptując wszelkie jej wady. Wiedziała, iż są one niemożliwe do uniknięcia. Jedną z nich z pewnością był przymus informowania również o złych wiadomościach, przykrych dla osób zainteresowanych. Zmuszeni byli mówić o śmierci bliskich bądź innych przykrych wypadkach, które je spotkały, obserwując później reakcje słuchaczy. A te często były w stanie poruszyć nawet najbardziej niezachwiane serca, które przecież musiały pozostawać niewzruszone. Wydawać się zimne i bezuczuciowe, bo gdyby aurorzy przyjmowali do siebie wszystkie tragedie, z pewnością ucierpiałoby na tym ich zdrowie psychiczne. Musieli mierzyć się z tym przykrym obowiązkiem, budując wokół siebie swego rodzaju mur broniący ich przed wszelkimi złymi doświadczeniami. Każdy miał swój własny sposób - Evey postanowiła mierzyć się z problemami w taki sposób, w jaki udało jej się pokonać ból po utracie brata. Pisywała do niego listy, które potem składała w specjalnym miejscu. Żaląc się do Daniela zdejmowała z siebie ciężar. Było jej lżej nawet ze świadomością, iż wszystko co napisała nigdy nie zostanie przeczytanie przez osobę inną niż ona sama. W takiej to formie znalazła też upust wszelkim innym emocjom czy myślom. Howell nigdy nie była skora do marudzenia, nie była też pewna ile jej problemów będzie w stanie udźwignąć Jayden. Przyjaciel wiele rzeczy też nie rozumiał, a ona nie zawsze miała możliwość dokładnego wytłumaczenia sytuacji przez fakt, że ten nie podziela jej zawodu. Do tej pory pamiętała jak niełatwo było podzielić się z nim jej odczuciami w stosunku do ważności kolejnych spraw. Sama chciałaby podjąć się wszystkiego, dając innym odczuć że ich sprawy są ważne tak jak inne. Nie była jednak w stanie tego zrobić, ponieważ jakość wykonywanych przez nią zadań na pewno by ucierpiała.
Z przyjemnością jednak odwróciła swoją uwagę od spraw zawodowych, przenosząc ją na osobę Jaydena.
- Mam wrażenie, że on prawie w ogóle się nie zmienił od tamtego czasu - odpowiedziała z uśmiechem. - Może nieco wydoroślał na twarzy? Ale nawet tego nie byłabym do końca pewna.
Howell mogłaby powiedzieć, iż zna Vane'a przez niemalże większą część swojego życia. Poznany już na pierwszym roku edukacji w Hogwarcie, nie ukrywał swojej inności. Wyróżniał się na tle innych uczniów, nie przejmując się tym. To ją przyciągnęło do niego, podobnie jak przyjemna aura, która go otaczała. Był miły, nigdy nie udawał, oddany swojej pasji... Gdyby Evey miała się zastanawiać potrafiłaby odnaleźć jeszcze wiele zalet Jaydena. Naturalnie nie był osobą bez wad, lecz to tylko dodawało mu osobowości. Był sobą i za to go ceniła.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Recepcja [odnośnik]11.07.17 14:30
Jocelyn skinęła głową. Czasami było to konieczne – przynoszenie złych wieści i druzgotanie nadziei rodzin oczekujących na odnalezienie się ich krewnych. Równie trudne było to w wykonaniu uzdrowicieli, którzy czasem musieli poinformować kogoś, że niestety nie udało się uratować członka jego rodziny, albo że czyjś czas był już policzony. Jej własna matka od lat żyła z wyrokiem, ze świadomością, że nie dożyje starości i w którymś momencie dręcząca ją choroba w końcu zwycięży. A Jocelyn i Iris dorastały z wiedzą, że tak właśnie będzie – że bez względu na starania ojca i uzdrowicieli, Thea pewnego dnia ich opuści. Przyjdzie taki dzień, kiedy znajdą ją zupełnie sztywną, pozbawioną życia. Ale wciąż istniał cień nadziei, że chociaż Tom pewnego dnia wróci. Musieli po prostu czekać, w nadziei, że aurorzy trafią na jego ślad lub to on sam znajdzie jakiś sposób, by do nich wrócić. Zdecydowanie nie chciałaby o jego losach dowiedzieć się z gazet; czułaby się strasznie, gdyby pewnego dnia na którejś ze stron ujrzała informację o znalezieniu jego ciała. A niestety gazety lubowały się we właśnie takich złych wieściach. Jeśli nie rozpisywały się o polityce (która i tak nieszczególnie ją interesowała), to stronice wypełniały wieści o tragediach i innych przykrościach. Dobre informacje nie były tak nośnym tematem.
- Racja. Lepiej wiedzieć cokolwiek niż nie wiedzieć niczego... Lub dowiedzieć się w zupełnie niewłaściwy sposób – rzekła. W pewnym sensie, mimo oczywistych różnic w ich zawodach, uzdrowicieli i aurorów jednak coś łączyło – stykanie się z tragediami, próby zapobiegania im, ale i konieczność mierzenia się z konsekwencjami czy przekazywania ponurych wieści.
Mimo to uśmiechnęła się blado, zadowolona, że miała okazję poznać tę kobietę.
- Możliwe. Na ten moment trudno mi stwierdzić, ale może za dziesięć lat też będę mogła podzielić się wnioskami z obserwowania upływu czasu u własnych znajomych – rzekła; na ten moment ona i jej rówieśnicy dopiero zaczynali dorosłe życie. Nie było wiadomo, jak to wszystko będzie wyglądać po takim czasie, ale dziesięć lat było wystarczającym okresem, żeby wiele rzeczy mogło się zmienić. Albo i nie, niektórzy ludzie wydawali się odporni na upływ czasu. Sama Josie na ten moment czuła, że w jej życiu wiele się zmieniło od czasu, kiedy była dzieckiem. Dziesięć lat temu z wypiekami na twarzy oczekiwała listu z Hogwartu i cieszyła się dzieciństwem. Dzisiaj próbowała odnaleźć się w dorosłości, oczekiwała na odnalezienie się brata... i na własną przyszłość. Pewnego dnia mógł nadejść ten moment, gdy matka podejmie w końcu decyzję o jej dalszym życiu, zmusi ją w końcu do wejścia w schemat odpowiedniego związku. To było obecnie największą ambicją Thei i jej głównym życiowym celem – zadbanie o przyszłość córek. Taką, jaką sama dla nich wybrała; inny scenariusz byłby dla niej bardzo trudny do zaakceptowania.
Niestety czas nieubłaganie mijał, a nie mogły wykraść go zbyt wiele na tę pogawędkę na zatłoczonym korytarzu wiodącym do recepcji.
- Chyba muszę się zbierać. Dziękuję za rozmowę... I kto wie, może jeszcze kiedyś gdzieś na siebie wpadniemy? – uśmiechnęła się. Całkiem możliwe, że jeszcze kiedyś gdzieś się spotkają. Może wtedy będzie więcej czasu na lepsze poznanie się; zatłoczony hol nie sprzyjał temu, co chwila ktoś je mijał i potrącał, a obie zapewne miały własne sprawy, którymi należało się zająć.

| zt.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Recepcja [odnośnik]11.07.17 20:26
Evey nie miała problemu z wejściem w dorosłość po ukończeniu szkoły, bowiem etap ten wydawała się zakończyć dużo wcześniej. Dla wielu kobieta niezwykle wydoroślała po rodzinnej tragedii, która z perspektywy czasu miała na nią ogromny wpływ. Prawdopodobnie śmierć brata stała się jedyną rzeczą, która tak silnie na nią zadziałała. Po tym jak minął okres płaczu i żalu, nastał czas dorosłości, odpowiedzialności. Nie miała już problemów w związku z planowaniem przyszłości, bowiem ta stała się dla niej niezwykle jasna. Kobieta nie wyobrażała sobie siebie w zawodzie innym aniżeli auror. Pragnęła ratować świat nawet, jeśli niejednokrotnie miało to przekraczać jej siły, nawet gdy miało być to coś niemożliwego, nawet jeśli miała za to zginąć. Cecylia nie bała się śmierci, ponieważ ta każdego w końcu miała dopaść i prawdopodobnie nie do końca od nas zależało, kiedy nadejdzie i na nas czas. Jak to kiedyś usłyszała, ludzie decydują jedynie o tym, jak wykorzystać ofiarowany im czas. Jeżeli więc w istocie nie miała ona pełnej kontroli nad swoim losem, nie miała zamiaru marnować swojego czasu. Chciała go wykorzystać jak najlepiej i w pełni, by nigdy nie mogła sobie zarzucić marnotrawstwa w tym zakresie. I chociaż konie końców rozmowa z panną Vane wydawała się być dość przyjemna, to w istocie Evey nie miała możliwości dalej się w nią zagłębiać. I tak zabawiła w Mungu więcej aniżeli przewidywała, a wszystko za sprawą niesamowitych kolejek i tajemniczego zniknięcia dokumentów do odebrania. Skoro jednak plik papierków spoczywał właśnie w jej dłoni, mogła wrócić do swoich obowiązków.
- Oh tak, ja również powinnam już iść. Miło było jednak panią poznać - odpowiedziała mrugając szybko powiekami. - Mam nadzieję, że tak właśnie będzie.
Po tych słowach wyprostowała się, a po tym szybko skierowała się w stronę wyjścia. Niełatwo było wydostać się z zatłoczonej recepcji, lecz ostatecznie wyszła z budynku, by potem ruszyć z powrotem do swojego miejsca pracy.

|zt
Gość
Anonymous
Gość
Re: Recepcja [odnośnik]14.02.22 22:08
Lot z Warwickshire do Londynu zajął więcej czasu, niż Zachary tego oczekiwał. Odległość z Warwick do centrum miasta wprawdzie nie była wielka, to jednak podjął wszelkie niezbędne środki ostrożności, aby trójkę pasażerów dostarczyć w całości. Leciał zatem powoli, niezbyt wysoko, raptem kilka stóp powyżej linii drzew mijanych na obranej trasie na południowy wschód. Całkowicie świadomie nie ufał własnym umiejętnościom prowadzenia dywanu z tak dużym obciążeniem, choć nie wątpił w to, że sumaryczny ciężar dla zaklętej tkaniny nie czynił wielkiej różnicy tak długo, jak nie był zmuszany do transportu kilkuset kilogramowych ładunków. Wolniejszy lot miał też tę zaletę, iż wiatr dął w Zachary'ego nieco słabiej. Pozbawiony w szczodrym geście grubej abai, pozostawał wystawiony całkowicie zasadnie na ewentualne chorobotwórcze czynniki. Nie mógł jednak zadbać o siebie w tej chwili. Na odchorowanie całej wyprawy przyjdzie odpowiedni czas i moment. Teraz pełną uwagą obejmował trójkę swoich podopiecznych, z nadzieją pokładając w nich wiarę, że przywrócenie im pełni sił pozwoli zyskać wiernych, jeśli nie Czarnemu Panu i Rycerzom to chociażby jemu samemu, sojuszników, których umiejętności będzie w stanie wykorzystać.
Mijając granice angielskiej stolicy, zwolnił jedynie po to, aby jeszcze bardziej obniżyć wysokość lotu i przyspieszyć. Pośród dobrze poznanych przez ostatnie lata ulic czuł się nieco swobodniej, może nawet i bezpieczniej, wiedząc, że służby Ministerstwa pod okiem Cronusa Malfoya czuwały nad bezpieczeństwem Londynu otoczonego skomplikowaną siatką zaklęć zabezpieczających. Przekraczanie tej niewidocznej granicy każdego dnia przyniosło Shafiqowi nawyk ignorowania ich obecności, dlatego zerknął na swoich, zapewne przemarzniętych, towarzyszy, upewniając się ledwie, że dwójka z nich zachowywała przytomność i nie spadła w trakcie całej podróży. Było to jedyne spojrzenie, które im posłał nim zatrzymał się przed wejściem do szpitala ukrytym za witryną mugolskiego domu towarowego. Zmęczony wyraz twarzy skierował ku manekinowi strzegącego przejścia, oczekując niczego innego jak zwyczajowego skinienia. Dopiero wtedy zsiadł z dywanu, nie wypuszczając frędzli z rąk, by powoli poprowadzić ten przedziwny korowód do środka budynku, przystając kilka kroków przed recepcyjną ladą. Spojrzenie uniósł na czarownicę siedzącą za meblem, z trudem wychwytując, że – jak zwykle – nie była zachwycona tym, co Zachary miał jej do powiedzenia.
Zamek w Warwick. Trzeba posłać uzdrowicieli i sprowadzić rannych do szpitala. Powiadom Ministerstwo, będą zainteresowani, żeby utrzymać tam porządek — poinformował czarownicę oficjalnym tonem, nie siląc się na zbędną w tej sytuacji uprzejmość. Jeśli jakikolwiek autorytet Zachary'ego do niej przemawiał, to miał poskutkować w jej czynach, na które już nie patrzył. Przekazawszy informację ruszył dalej i trójkę nowych pacjentów poprowadził na oddział mieszący się na parterze. Wchodzenie na oddział zatruć nie miało racji bytu. Mógł bez większych przeszkód zająć się nimi tutaj, wykorzystując chociażby fakt, że o tej porze szpital pozostawał względnie spokojny oraz cichy, przedstawiając warunki, w których ordynator Shafiq pracował z największą wydajnością.
Dwójkę przytomnych pacjentów usadził na nieszczególnie wygodnych krzesłach, w zasadzie jedynych, z których mogli skorzystać i poczekać. Ostatni z nich, nieprzytomny, wciąż znajdował się na dywanie lewitującym spokojnie w ciasnej sali, który powoli począł przemieszczać obok metalowe łóżka i powoli, sfatygowanymi siłami własnych mięśni przesuwał bezwładne ciało na cienki materac okryty białym prześcieradłem. Skończywszy, otarł rozgrzanymi dłońmi o siebie. Musiał wziąć kilka większych oddechów. Potrzebował przerwy. Odpoczynku. Czarki mocnej, długo parzonej herbaty i może kilka kęsów czegoś solidniejszego niż przekąska z tego, co serwował szpital. Świadomość własnych potrzeb i tego, jak nieważne były w stosunku do tego, co się działo wokół czy tego, jak bardzo był potrzebny trójce wyprowadzonej z zamkowego lochu albo i potencjalnym innym uciekinierom, na których liczył, choć nie wiedział, co działo się w Warwick.
Kilku minut spędził w kącie sali, przygotowując się, obmywając ręce z brudu, gromadząc niezbędne przyrządy oraz butelki, słoiczki i fiolki z płynami oraz innymi składnikami, których mógł potrzebować do przeprowadzenia zabiegów. Z całym naręczem przysiadł wreszcie na metalowym stołku obok łóżka, sięgnął po nożyce i począł nimi rozcinać resztki tego, co stanowiło ubranie nieprzytomnego mężczyzny. W Warwick nie było dość czasu, by jakkolwiek przyjrzeć się temu, co wyprawiano z więźniami. Spodziewał się oczywistych i widocznych obrażeń, ale te najbardziej dotkliwe pozostawały w środku, w kruchej, ludzkiej psychice, którą zająć się nie mógł; nie teraz. Odtworzenie fizycznego zdrowia było znacznie ważniejsze: odkrycie każdej poważniejszej dolegliwości, zidentyfikowanie kluczowych dla przeżycia obszarów. Nieprzytomny pacjent stanowił jednocześnie poważne utrudnienie jak i znaczące ułatwienie wobec operacji, których zamierzał dokonać. Oględziny klatki piersiowej w jasnym świetle sali wystarczyły do wskazania czterech par połamanych żeber, które należało nastawić kość po kości. Różdżka, którą chwycił z tacy pełnej medycznych przyrządów, lekko obróciła się w palcach. Wyszeptał pod nosem Diagno Coro, kierując koniec drewna na serce skryte pod tym, co jeszcze stanowiło trwały element szkieletu klatki piersiowej. Odgłos mocnego uderzenia wywarł na Zacharym mocniejsze wrażenie niż tego oczekiwał, choć jednocześnie bicie kluczowego organu było wyjątkowo słabe. Zachowujące rytm oraz działanie, zdecydowanie wymęczone. Sango circum, szepnął, zakreślając szerszy okrąg nieco ponad ciałem. Jeśli mógł wywrzeć nikły, ale natychmiastowy efekt, zamierzał z tej szansy skorzystać. Cokolwiek działo się z nieprzytomny pacjentem wewnątrz i jak kruchy był jego stan, miało stać się znacznie dłuższą terapią i pobytem w szpitalu. Podobnie z pozostałą dwójką, której nie poświęcał większej uwagi przez tak wiele czasu. Odchrząknął cicho, dotknięty tą myślą. Wstał i w milczeniu skierował się do jednej z szafek, w której skrzętnie odnalazł trzy fiolki potrzebnych mu eliksirów, po czym wrócił z nimi do kobiety oraz mężczyzny, wręczając im po flaszeczce specyfików.
To was wzmocni — wyrzekł cicho pewnym siebie tonem głosu mimo całego zmęczenia, w którym tkwił, nie oszczędzając organizmu. Ostatnią fiolkę postawił na półce szafki. — A to na rozluźnienie. Kilka kropel w zupełności wystarczy — wymamrotał, patrząc jedynie pobieżnie na ich równie zmęczone twarze. Potrzebowali snu nie bardziej niż on sam i chciał im to dać, ale nie mógł spuścić z nich oczu. Bez względu na to, jak bardzo potrzebowali pomocy wprawnego uzdrowiciela, pierwszy haust wolności wzbudzał lekkomyślność. Fiolka zawierała wyjątkowo delikatny wywar nasenny. Dzięki temu zyskiwał dość czasu na zajęcie się nieprzytomnym, przy którym ponownie zasiadł z różdżką w dłoni. Lekkie pobudzenie organizmu nie mogło wystarczyć na długo, jeśli mężczyzna nie mógł poprawnie oddychać. Feniterio ostrożnie szeptane nad żebrami wypełniało kolejne minuty cichej pracy w skupieniu. Później ostrożnymi ruchami zaczął wmasowywać maść w klatkę piersiową, nie zdecydowawszy się na zaklęcie zrastające kości. Maść musiała wystarczyć na złagodzenie obrzęku i ułatwić oddychanie. Resztą mogli zająć się stażyści.
Poruszył lekko barkami. Raz jeszcze obmył dłonie i zajął się irytującym nawlekaniem igły. Szycie, które widział na podbrzuszu wymagało poprawki. Stare szwy puściły, gdy tylko dotknął ich krańcem nożyc, a co najmniej kilkudniowa rana ponownie otworzyła się i z powrotem zaczęła krwawić. Odsączenie stało się więc pierwszym krokiem, który Zachary podjął, powoli zanurzając palce nieco głębiej. Dokładne obejrzenie oraz ocenienie rozległości ran było istotne. Zamknięcie wszelkich obiegów stało się priorytetem, nad którym pracował ciężko, wspomagając się dodatkowym światłem na krańcu różdżki trzymanej w zębach. Nie miał żadnej asysty, którą mógłby w tym celu wykorzystać. Zdany na siebie oraz własne umiejętności i doświadczenie, powoli parł naprzód. Rozlewanie wywaru ze szczuroszczeta, ocieranie piany, wdychanie okropnego zapachu zgniłych jaj przyprawiało o mdłości zmęczony organizm Shafiqa. Kwaśną ślinę jedynie przełykał, wzmagając własne poczucie zgagi, póki nie skończył i nie upewnił się, że otwarta rana nie krwawiła. Był zbyt zmęczony na rzucanie zaklęć, ucieranie ziołowych specyfików czy stosowanie leczniczych kamieni. Całą pozostałą siłę wkładał w ręczną pracę przy szyciu, do którego przystąpił, gdy dotarły do niego pierwsze dźwięki lekkiego pochrapywania ze strony drugiego mężczyzny siedzącego na krześle. Specyfik zadziałał. Mógł odetchnąć z ulgą, tymczasowo mając jeden problem na głowie mniej, w pełni skupiając się na tym, aby jak najbardziej dokładnie i starannie przebijać skórę nicią, ostrożnie ściągać ją i łączyć w jedną całość. Nie liczył minut, które nieubłaganie płynęły, bardzo powoli przybliżając Zechariaha do końca. Nie myślał o tym, co działo się w Warwick, nie myślał o tych, z którymi się tam wybrał. W spokoju ducha pozostawał skupiony na doprowadzeniu szycia ku końcowi, z każdą chwilą powstrzymując z trudem drżące od wysiłku palce. Gdy skończył, jeszcze przez moment wstrzymywał powietrze w płucach, po czym wypuścił je dość głośnym wydechem, powoli oddalając się do miedniczki z wodą. Zmycie nieco zakrzepłej krwi ze skóry trwało, a ruch oraz hałasy zza drzwi wydawały się nieco głośniejsze. Nie wiedział jednak, czy harmider oraz echa toczonych rozmów dotyczyły wydanego polecenia. Zmęczony usiadł na chwilę na stołku i wypił całą szklankę wody, nim ponownie pochwycił różdżkę i zaczął szeptać Ferula, wyczarowując bandaże, które miały pomóc w dochodzeniu do zdrowia. Upewnił się tylko, że cienkie wstęgi materiału trzymały mocno i nie wytwarzały zbędnego, aczkolwiek bolesnego nacisku. Raz jeszcze odetchnął z ulgą, po czym powoli odwrócił się do dwójki przysypiającej na krzesłach, wyrażając cichą aprobatę, że chociaż oni mogli skorzystać z dobrodziejstw snu.
Kiedy zbliżył się do kobiety kolejnych kilka minut później, w dłoni trzymał strzykawkę oraz kilka pustych fiolek. Ułożywszy jej zdrową i kompletną rękę na udzie, przetarł zmęczone oczy. Igłę wbił delikatnie w żyłę, chcąc pobrać krew, której potrzebował, aby odtworzyć utraconą dłoń. Tylko tak mógł dotrzymać danego słowa, lecz nie miało się to wydarzyć tej nocy. Wyhodowanie całego kawałka ciała zajmowało dużo czasu i tylko tej myśli się trzymał, napełniając kolejne fiolki, nie rejestrując, że kobieta przebudziła się i obserwowała go. Po uzupełnieniu i zakorkowaniu ostatniego ze szkieł, uniósł wzrok i zetknął się z czujnym, pytającym spojrzeniem.
Twoja krew jest potrzebna do eliksiru odtworzenia — powiedział krótko. — Znam alchemiczkę, której nie sprawi trudności jego uwarzenie, a za jakiś miesiąc będziemy mogli dokonać przeszczepu — wyjaśnił nieco dokładniej, dostrzegając wyraźne niezrozumienie. Nie zadał sobie trudu włożenia jakiejkolwiek troski w wypowiedziane słowa. Nie było potrzeby. Raz dane słowo winno być dotrzymane i wierzył, że Cassandra nie odmówi pomocy.
Znajdzie się dla was zajęcie i schronienie. Jeśli któreś z was chce, może pracować dla mnie, jak tylko wydobrzeje. Czarny Pan doceni wasze zaangażowanie, a ja będę wdzięczny za wszelkie informacje, które zechcielibyście ujawnić o zamku i tym, co się tam działo. — Kolejne słowa wypowiedział już, gdy i mężczyzna odzyskał przytomność. Zerknął jeszcze na najbardziej poszkodowanego z całej trójki. Miarowy ruch klatki piersiowej stanowił wystarczający znak, że przeżyje. Pozostałą dwójkę, wstępnie opatrzoną w ciągu całego minionego czasu w sali oddziału urazów przedmiotowych, mógł bezpiecznie przekazać w ręce stażystów. Potrzebowali odpoczynku, łóżek i może czystych ubrań. — Nie musicie więcej uciekać. Tutaj jesteście bezpieczni — odezwał się jeszcze, prostując się i górując ponad siedzącymi więźniami. — Przyślę stażystę, jak tylko znajdę dla was jakieś wolne łóżka, żebyście mogli odpocząć i wydobrzeć — dodał, po czym wyszedł z zajmowanej sali, by zrealizować to, co powiedział. Nie mógł ich stąd wypuścić. Ofiarował im całą doraźną pomocą, jaką był w stanie samodzielnie zrealizować. Zaoferował schronienie, nawet pracę. Oczekiwał jedynie, że w zamian dostanie użyteczne informacje o zamku albo i sojuszników, którzy chcieliby pracować bezpośrednio dla niego. Musieli to jednak przemyśleć, a czasu mieli tak dużo, jak długo przebywali w murach szpitala. Po jego opuszczeniu, w razie odmowy, z pewnością musieliby radzić sobie samodzielnie.

na podstawie tego opowiadania chciałbym pobrać krew do eliksiru odtworzenia w ilości wystarczającej do odtworzenia uciętej dłoni

z/t




Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about

the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Recepcja - Page 2 MaPFNWM
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5831-zachary-shafiq#137692 https://www.morsmordre.net/t5852-ammun#138411 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f145-wyspa-man-siedziba-rodu-shafiq https://www.morsmordre.net/t5866-skrytka-bankowa-nr-1444#138736 https://www.morsmordre.net/t5865-zachary-shafiq#138732

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Recepcja
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach