Wydarzenia


Ekipa forum
Teren przed domem
AutorWiadomość
Teren przed domem [odnośnik]03.08.16 1:11
First topic message reminder :

Dom w głębi lasu

Rudera - bo i ta nazwa przylgnęła już raczej na stałe do domu pod numerem 24 w Dolinie Godryka znajduje się na samym końcu drogi, czy jeszcze trochę za nią, chowana niezbyt głęboko w lesie. Od około stu lat stała całkowicie pusta, dostarczając plotek i legend o duchach swojej okolicy i będąc miejscem zabaw nastolatków rządnych dreszczyka emocji.
W listopadzie 1955 roku rozeszły się plotki, że ktoś ten dom zamierza kupić i odremontować. I bardzo szybko okazało się, że to nie są plotki! Choć do domu nie prowadzi żadna konkretna dróżka, wydeptana w trawie ścieżka jest już całkiem wyraźna. Podobnie, jak światło niewielkiej latarenki, które co noc świeci się przy drzwiach wejściowych, żeby każdy mógł bez problemu trafić do tego domu.
Widoczny jest właściwie tylko dwuspadowy dach z wmurowanymi drzwiami i kilkoma oknami. Cała reszta domu znajduje się pod ziemią. Całość otacza typowa dla starych miejsc atmosfera i niewątpliwie magiczna aura. Dom nie wzbudza już niechęci, czy podejrzeń, nie grozi już zawaleniem i z dnia na dzień nabiera coraz więcej życia za sprawą piątki lokatorów.



Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Teren przed domem - Page 2 Giphy
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3352-bertie-bott https://www.morsmordre.net/t3460-jerry#60106 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-west-country-dolina-godryka-24 https://www.morsmordre.net/t3537-skrytka-bankowa-nr-844 https://www.morsmordre.net/t3389-bertie-bott

Re: Teren przed domem [odnośnik]21.07.17 15:58
Rozluźniłem i ponownie mocniej zacisnąłem dłoń w pięść chcąc by spiekota po ciosie rozeszła się po kościach palców,które najpewniej zasinieją. Mocno go uderzyłem. Przez chwilę patrząc na to jak próbuje wyjść ze stanu skołowania to nawet mu współczułem,lecz gdy się odezwał - wyprostowałem się i splotłem ręce na torsie będąc bardzo, BARDZO zadowolony ze swojej decyzji. Właściwie następnym razem, jak będę mieć okazję to postaram się tę szczękę mu wybić bo lepiej dla niego byłoby gdyby tym razem jednak nie mielił takich głupot.
- Kurwa, Olie, jak dla mnie to możesz i na cholerny Madagaskar w łupinie orzecha posuwać, jak lubisz - w dupie to mam, lecz jak do ciebie piszę to masz nie udawać analfabety i - nie, nie uwierzę, że nie miałeś możliwości. To nie mugolskie średniowiecze - warczałem mu nad głową czując jak ciągle mnie nosi. Jak mogłem bowiem się nie denerwować. Wszyscy w rodzinie między sobą zaczęli już szeptać, że pewnie skończył gdzieś martwy. Sam raczej nigdy w to nie wierzyłem, lecz ostatnie pół roku było wielką próbą mojej wiary.
Ułożyłem usta w wąską kreskę gdy wróciłem na ziemię po tym, jak odpłynąłem w myślach. Przywołał mnie głos Oliego i jego...rewanż. Zamroczyło mnie porządnie. Puściłem z ust wiązankę nokturnowych i mugolskich przekleństw łapiąc się za twarz.
- Ty draniu...- wy warczałem, będąc gotowy podejść do niego i mu pokazać mu co myślę o tej jego arogancji. Co ciekawe wcale nie musiałem się śpieszyć bo to on się pofatygował do mnie. Rzucił się i razem wpadliśmy do wnętrza rudery lądując na podłodze - na nieszczęście on wygodniej ode mnie bo na mnie. Szarpiąc się miedzy sobą i siłując przeturlaliśmy się po podłodze paru krotne. Gdy zderzyliśmy się głowami obu nas oszołomiło spowalniając, lecz nie zniechęcając nas do dalszej walki. Sapiąc złapałem kant blatu chcąc się podciągnąć i znaleźć na bardziej zwycięskiej pozycji,gdy poczułem nagle jak ten uparty fagas ciągnie mnie za nogę. Uparcie stawiałem opór rękę zaciskając na leżącej nieopodal chochli. Trzepnąłem go po tych jego lepkich łapskach, by uwolniony odsunąć się poprawiając spodnie
- Komuś chyba kondycja spadła, co? - zagaiłem szydząc, choć i mi płuca pracowały żwawo


I'll survive
somehow i always do


Matthew Bott
Matthew Bott
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3558-matt-w-budowie#62851 https://www.morsmordre.net/t4002-poczta-matta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f136-smiertelny-nokturn-36-5 https://www.morsmordre.net/t4772-skrytka-bankowa-nr-901 https://www.morsmordre.net/t3713-matthew-bott
Re: Teren przed domem [odnośnik]21.07.17 22:44
Wydałem z siebie pełny irytacji jęk, mając ochotę walić głową w ścianę, a potem złapać go za te ciemne kudły (i to ja w tym duecie jestem "blondynką"?) i powalić trochę jego łbem o ścianę. Ostatecznie po prostu wywróciłem oczami, mając ochotę wyrzucić z siebie mechaniczne i pełne ironii ,,dobrze, mamo". Powstrzymałem się. On tak bardzo NIC NIE ROZUMIAŁ. I choć poniekąd wiedziałem, że miał prawo nie rozumieć, to irytacja robiła swoje, sprawiając, że piekliłem się na jego słowa.
- Sowa mi zdechła. Już, rozumiesz? Umarła na amen. Kaput. Nawet piórko z niej nie zostało! - Wycedziłem, machając ostentacyjnie łapami i jednocześnie skacząc w miejscu z irytacją niczym ratlerek z biegunką. W rezultacie krew znów pociekła mi po brodzie, więc uspokoiłem się i uciszyłem emocje. A przynajmniej chwilowo, bo wkrótce te kazały mi odgryźć się za uderzenie. Nawet jeśli ten drań miał rację i w pewien sposób na to zasłużyłem - honor Botta nie pozwalał mi na pozostawanie dłużnym i tym samym - okazaniem, że jestem słabszy. Honor Botta kazał mi oddać i nie dać mu tej satysfakcji. Tak więc zrobiłem i już po chwili to ja rozmasowywałem zbolałe knykcie, choć tylko przez chwilę, bo już po chwili obaj leżeliśmy na ziemi. I to przeze mnie. Czy żałowałem? Nie! I było to wyraźnie widoczne po naszych przepychankach, wykręcankach, turlaniu się i robieniu wszystkiego, by w tej mini bitwie okazać się lepszym.
W akompaniamencie jęków, stęków i innych dziwnych dla obserwatora dźwięków turlaliśmy się po ziemi wyczyniając cuda na kiju. A to wyginaliśmy sobie łapska, a to znów ktoś kogoś uderzył, a to jeden drugiego łapał za nogę i znów sprowadzał do parteru. Bitwa była równie zażarta co my uparci, ale co jakiś czas w tym wszystkim dało się słyszeć również śmiech. Ostatecznie dostałem po łapach i zaraz wstałem. Lekko pochylony, dysząc od pewnego wysiłku, ale z wyrysowanym na ryju bananem, krążyłem po pomieszczeniu niczym drapieżnik w pojedynku z drugim drapieżnikiem.
- Nie lekceważyłbym mojej kondycji na Twoim miejscu. - Celowo odsunąłem się o parę kroków, by złapać coś, co tylko pierwsze znalazło mi się pod ręką - kapeć. I o ile w pierwszej chwili ktoś mógłby pomyśleć, że kapeć przeciwko chochli był słabą bronią, szybko wyprowadziłem go z tego błędu... rzucając nim w Matta. Już po chwili w powietrzu zaczęły latać różne przedmioty - paczki fajek, kapcie, jakieś pudełeczka, a nawet wazony, które tłukły się o ścianę. Wszystko to po to, aby zdezorientować tego drania i podjąć kolejną próbę rzucenia się na niego.
Oliver Bott
Oliver Bott
Zawód : Złodziej i oszust do wynajęcia
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Bo większość ludzi to durnie. Więc trzeba to wykorzystać.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t4852-oliver-bott https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f335-smiertelny-nokturn-21-8 https://www.morsmordre.net/t5034-oliver-bott
Re: Teren przed domem [odnośnik]21.07.17 23:53
To miał być spokojny dzień – jeden z niewielu, jakich ostatnio doświadczała, jeśli chodzi o pełen relaks. Potrzebowała tego. Poturbowane wymuszonymi transmutacjami ciało dawało o sobie znać nie tylko przy poranku, rwąc mięśniami, jakby organizm został zaatakowany przez jakieś okrutne choróbsko, ale również i w nocy, gdy do snów wdzierały się wizje ucieczki królika przed drapieżną kanią rudą. Czasami kania zwyciężała i pożerała małego gryzonia, rozrywając jego uszy ostrym jak brzytwa dziobem, wbijając szpony w jego miękką sierść. Innym razem królik w porę chronił się w swojej norze, umykając przed śmiercią. Musiała to przetrwać, wytrwale dążyć do końca, by dopiąć swego.
Dzisiaj jednak miała rzeczywiście odpocząć. Zamknęła się więc w herbarium, zawiązała w pasie fartuszek, ubrała rękawice i oddała wolne godziny tego dnia swoim ulubieńcom, najmniejszym siewkom, które niedawno wysiała i eksperymentalnie zaczęła podlewać je zimnym wywarem z rumianku, korzenia mandragory i liści drapokłapów szkockich. Zareagowała uśmiechem na widok grubszych, silniejszych łodyżek i wybitnie lepiej unerw…
Pierwszy niepokojący dźwięk doszedł do jej uszu, gdy akurat muskała palcami jeden z większych liści. Instynktownie obróciła głowę w stronę korytarza. Usłyszała znów ciszę.
Wywróciła oczami i wróciła do swojego zajęcia.
Po kolejnym trzasku i krzyku cała drgnęła. Tym razem nic nie wskazywało na to, żeby miał być to kolejny jednostkowy wybryk jej wyobraźni albo ścian, które czasami odbijały od siebie bliżej niezidentyfikowane dźwięki, wcale nie przypominające walk jeleni na rykowisku.
Nie tym razem.
- Matt – warknęła pod nosem, ze złością zdejmując rękawice z dłoni i wciskając je do kąta pomiędzy stołem a ścianą, zaraz obok nich wylądował brązowy, brudny od ziemi fartuszek. Otrzepała spódnicę z ziemi, podwinęła rękawy szarawej bluzki w czerwone pomidory i wyszła z pokoju, kierując się od razu ku schodom.
Właściwie nie spodziewała się zobaczyć nic specjalnego. Matt sprowadzał do Rudery kłopoty, od kiedy tylko go poznała. Jednak to, co działo się na parterze, a na co zareagowała oczami szerokimi jak złote galeony, przerosło chyba jej oczekiwania względem jakiejkolwiek moralności tego miejsca.
- Na puchate, śmiercionośne lotołapki! Co wy wyprawiacie?! – zbiegła szybko po schodach, ale nie miała odwagi wejść między nich, więc tylko stała obok, zaciskając dłonie w pięści. – Macie natychmiast przestać się bić, bo… bo… bo poszczuję was diabelskimi sidłami, słyszycie?! – wciąż uważała, że to było jak grochem o ścianę. – Natychmiast przestańcie, natychmiast!
Krew się lała, pięści fruwały! Merlinie, chroń mnie!


Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że

Nasze serca świecą w mroku

Eileen Bartius
Eileen Bartius
Zawód : Magibotanik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
didn't i show i cared?
i do
oh, i do

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Teren przed domem - Page 2 1hKUbRW
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1515-eileen-wilde https://www.morsmordre.net/t1553-krolicza-poczta#14938 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f222-hogsmeade-134-dom-bartiusow https://www.morsmordre.net/t3930-skrytka-bankowa-nr-429#74545 https://www.morsmordre.net/t1578-eileen-wilde#15736
Re: Teren przed domem [odnośnik]23.07.17 10:26
Naprawdę nie miałem zamiaru słuchać tych tanich wymówek. Doskonale wiedziałem, że gdyby chciał to nie stanowiłoby dla niego problemu się skontaktować chociażby poprzez sowę publiczną, skradzioną lub patronusa. Drań jednak nie chciał i to właśnie miałem mu najbardziej za złe.
Początkowy wybuch złości przerodził się w coś na wzór chłopięcej przepychanki. Szamotanie i próba zrobienia temu drugiemu krzywdy stała się zabawą, gdzieś po tym uderzeniu pod żebra. Żaden nie miał zamiaru odpuścić - ba,mi nawet to przez myśl nie przeszło. Zacisnąłem dłoń mocniej na swojej nowej broni i spojrzałem na przeciwnika z nijaką wyższością pomimo tych paru oczywistych centymetrów niższości. Moje przekonanie o tym, że zdobyłem w tym momencie wyraźną przewagę nie opuszczało mnie do momentu w którym świsnął koło mojego ucha kapeć.
- Poważnie..? - spytałem, lecz nie oczekiwałem odpowiedzi. Zresztą i tak bym się na niej nie skupił bo o to chwilę później zasypał mnie grad wszelakiej amunicji miotanej - Cholera - burknąłem, kiedy cudem, chochlą odbiłem kolejny pocisk, a następnie zwinnym ruchem rzuciłem się skokiem w stronę najbliższego fotela. Po przeturlaniu się znalazłem się zaraz za jego oparciem, do którego przyległem plecami niczym żołnierz do muru zza którego nadlatywała salwa wroga. W tym samym momencie coś kruchego potrzaskało się o ścianę. Schowałem twarz za podniesionym przedramieniem by odpryski mnie nie dopadły. Zmarszczyłem gniewnie czoło i wychyliłem się zza kryjówki
- Ja tego sprzątać nie będę! - o ile zdawałem sobie sprawę z tego, że Bertie być może mieć słaby wpływ na Olivera w tej kwestii, tak Oliver nie zdawał sobie jeszcze sprawy z siły perswazji innych domowników.
– Natychmiast przestańcie, natychmiast! - właśnie. O wilku mowa. Uśmiechnąłem się pod nosem, a następnie wstałem zza fotela, by oskarżycielsko skierować chochlę na oczywistego intruza - Olivera.
- To jego wina - zrzuciłem odpowiedzialność nie wiedząc,jak bardzo w oczach Eilen ta cała sytuacja przypomina tą z którą na co dzień miała do czynienia w Hogu. Jednocześnie powoli, sprytnie i taktycznie przesuwałem się w jej stronę by znaleźć się za jej plecami albo przynajmniej tak by stanowiła w jakiejkolwiek linii punkt pośredni pomiędzy mną, a moim kuzynem - Zbił twój wazon. Ten co stał w kuchni. Sam widziałem. - uświadamiałem i utwierdzałem ja w przekonaniu by była pewna,kto tu z naszej dwójki powinien być wrogiem - Próbowałem go powstrzymać


I'll survive
somehow i always do


Matthew Bott
Matthew Bott
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3558-matt-w-budowie#62851 https://www.morsmordre.net/t4002-poczta-matta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f136-smiertelny-nokturn-36-5 https://www.morsmordre.net/t4772-skrytka-bankowa-nr-901 https://www.morsmordre.net/t3713-matthew-bott
Re: Teren przed domem [odnośnik]23.07.17 13:00
Poważnie?
W odpowiedzi moje wargi wygięły się w pełnym satysfakcji i łobuzerskiego rozbawienia uśmieszku, a kolejne przedmioty poszły w ruch, lecąc przez pomieszczenie i najpewniej rozbijając się o ścianę/cokolwiek innego, gdy nie sięgały swego celu. Byliśmy teraz niczym dziesięciolatki, bezmyślne gówniarze, które po czymś takim miały zebrać burę od matek. Zupełnie zapomnieliśmy, że czasy dzieciństwa dawno minęły, a obecne zachowanie nieco nie odpowiadało wiekowi, który wpisywał się w nasze życia. I o ile po chwili zamysłu sam bym przyznał, że zachowanie to było iście szczeniackie, teraz całkowicie wessał mnie wir tej zabawy, a w moim umyśle było tylko jedno - nie przegrać!
- Ha! - Wydałem z siebie zbyt głośny okrzyk, gdy rzucałem kolejnym pociskiem. Tym samym, który został odbity chochlą, zadziwiając nas obu. Zagwizdałem z podziwem, gdy Matt wykonał ten swój dziwny manewr, znikając za fotelem. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem i o ile wzbudziło to u mnie spory podziw, o tyle nie zamierzałem tego przyznawać na głos. Zamiast tego obserwowałem trajektorię lotu wazonu, który jakoś tak nawinął mi się pod ręką i jakoś tak z hukiem rozbił się o ścianę. Zawiesiłem się na chwilę, obserwując zniszczenia i bałagan dookoła. Przesadziłem? Być może, jednak ciągle pozostawałem w wirze zabawy i rywalizacji, który nie pozwalał mi się tym teraz przejmować.
I wtedy zaczęło się...
Nieco zdezorientowany, w tygrysiej wręcz pozie (bo szykowałem się do skoku na fotel, za którym siedział Matt) zastygłem w bezruchu, gdy mój wzrok powędrował ku przybyszowi. Ściągnąłem brwi i przyglądałem się kobiecie tam stojącej z wyrazem chwilowej konsternacji i niezrozumienia. Wir zabawy powoli odpuszczał i opuszczał mnie, a świadomość zniszczeń i tego jak to wszystko wyglądało powoli stawała się coraz wyraźniejsza. Tyle, że.... nadal miałem to gdzieś.
Moja brew powędrowała do góry, gdy przyglądałem się poczynaniom Matta z rosnącym na mojej twarzy wyrzutem. Zdrajca, parszywa gnida - przeszło mi przez myśl, gdy piorunowałem go wzrokiem. Wiedziałem, że zrozumie przekazywany wzrokowo przekaz. A jednak z moich ust także posypały się słowa:
- Kapuś. Drań. - Mruknąłem cicho, choć byłem niemalże pewien, że byli w stanie wyłapać sens wypowiedzianych słów. Ostatecznie rozejrzałem się dookoła i rozłożyłem ręce w pełnym bezradności geście. Mój wzrok na chwilę spoczął na rozbitym wazonie, a potem spowrotem na nieznanej mi dziewczynie. Wzruszyłem ramionami jak gdyby nic się nie stało. No bo przecież nic nie zrobiłem, nie?
- Się naprawi. Luz. - I ponownie rozłożyłem ręce, przypominając sobie, że moja twarz zapewne zaczynała przypominać pomidora. Zlizałem nieco przyschniętą już krew z warg i wskazałem na Matta chowającego się za plecami Eileen.
- Poza tym to ten dupek zaczął! Na starego Merlina, kto wita gości dając im w mordę?!
Oliver Bott
Oliver Bott
Zawód : Złodziej i oszust do wynajęcia
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Bo większość ludzi to durnie. Więc trzeba to wykorzystać.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t4852-oliver-bott https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f335-smiertelny-nokturn-21-8 https://www.morsmordre.net/t5034-oliver-bott
Re: Teren przed domem [odnośnik]23.07.17 22:21
Nie miała pojęcia, co tu się działo, bo chaosu zwyczajnie nigdy nie dało się prawidłowo określić. Okazywanie przez Matta swojego tupetu niemal weszło jej w krew – przyzwyczaiła się już (chociaż mieszkali razem nie dłużej niż dwa miesiące) do jego niespodziewanych wybryków, które odbijały się czkawką na nich wszystkich. Przyzwyczaiła się, że zjadał jej gulasz z makaronem, który specjalnie zostawiła sobie na następny dzień do pracy; że czasami widywała stłuczone doniczki na parapetach albo nadgryzione i odłożone na tacę ciastka. Niby to wszystko były tylko drobne zgryźliwości, nadepnięcia na malutki odcisk, i całkiem możliwe było, że to akurat nie Matt był ich twórcą, ale jednak „pomogło” jej to w wyrobieniu sobie o nim zdania.
Ewidentnie negatywnego.
Czarę goryczy przelał wazon, którego trajektorię lotu mogła sama śledzić, nim ten zniknął, rozkruszony na ścianie. Malowniczy widok piętnastu lat rozbryzgujących się w drobny mak przy akompaniamencie krzyków i wrzasków. Dostała ten wazon od matki, gdy zaczęła pracę w Hogwarcie. To miała być pamiątka, gdy Eileen zagnieżdżała się w nowym, całkiem obcym miejscu, z dala od domu i rodziny. Wtedy była jeszcze młodym pisklakiem, pierzącym się dopiero, jeszcze nie do końca obeznanym z prawdziwym obliczem tego świata.
Na wpół przerażona, na wpół wściekła jak osa spojrzała na Oliver, zaciskając usta i robiąc z nich prototyp smutnej podkówki. Oparła dłonie na biodrach, nieświadomie czyniąc Mattowi dodatkową barierę do ochrony.
- Czy ty masz pojęcie, ile ten wazon miał lat?! Pewnie byś się nawet nie doliczył! – krzyknęła na Olivera, po czym odwróciła się do Matta. – Słabo mnie obchodzi, kto zaczął całą bójkę! Mogliście chociaż wyjść na zewnątrz, krew by przynajmniej wsiąknęła w ziemię! – bądźcie z siebie dumni, chłopcy, wasza karmazynowa posoka nagle stała się symbolem toczącej się tutaj bitwy. Lub wojny. Wszystko jedno. – A tak to teraz wy to będziecie sprzątać. I oby nie zdążyła wsiąknąć w drewno, bo inaczej Bertie wam… - nagle przypomniała sobie, że Bertie nie był raczej typem kogoś, kto ukręca innym karki za zakrwawione panele. A może? – Bo będzie to brzydko wyglądać. Mi już skóra cierpnie. No już, już, różdżki w dłonie i sprzątamy! A wazon – wskazała palcem na Olivera. – Ma wyglądać tak, jak wcześniej. Dokładnie. Tak. Samo. Zrozumiano? A właściwie kim ty jesteś? Kolejny szemrany znajomy, Matt? – uniosła brwi w geście udawanego zaciekawienia.


Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że

Nasze serca świecą w mroku

Eileen Bartius
Eileen Bartius
Zawód : Magibotanik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
didn't i show i cared?
i do
oh, i do

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Teren przed domem - Page 2 1hKUbRW
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1515-eileen-wilde https://www.morsmordre.net/t1553-krolicza-poczta#14938 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f222-hogsmeade-134-dom-bartiusow https://www.morsmordre.net/t3930-skrytka-bankowa-nr-429#74545 https://www.morsmordre.net/t1578-eileen-wilde#15736
Re: Teren przed domem [odnośnik]28.07.17 23:12
Oddychałem szybko i nierówno z powodu nie małego wysiłku włożonego w przetrwanie i próbę przechylenia szali na swoją korzyść. Nie dawałem mu taryf ulgowej, nie oszczędzałem się więc nie było to takie dziwne. Nie mniej gdy wazon się potrzaskał, a Eilen zstąpiła do nas swą osobą...cóż, rozmieszczenie sił w salonie uległo zmianie. Na moją korzyść działało to, że ja ją już trochę poznałem i wiedziałem, czego też mógłbym się po niej spodziewać,zaś Olie - nie. Postarałem się więc rozegrać to odpowiednio, a przez odpowiednio miałem namyśli tak, by nie wejść jej pod celownik. Zacząłem więc strategicznie od wskazania winnego nie będącego mną czyniąc taktyczny krok w tył. Szczerzyłem się będąc dumny z tego, jak ładnie go Eilen obrobiła już na samym początku pomimo, że kompletnie nie znała. Zuch dziewczyna.
Mając diabliki w oczach świdrowałem kuzyna śląc mu podprogowy przekaz - mów mi więcej MŁODY.
-Khm, ehm... - chrząknąłem, zasłaniając usta dłonią, gdy się do mnie zwróciła, a co istotniejsze odwróciła. Całym sobą starałem się w jednej chwili wyglądać na oburzonego i zbulwersowanego tym całym rozbijaniem się po ruderze. Zmarszczyłem czoło słysząc tą uwagę od kuzyna
- Pragnę przypomnieć ci, Olie, że nikt cie tu nie zapraszał i jesteś takim samym gościem jak pałętający się wszędzie kurz - odbiłem piłeczkę dumny z porównania. Nawet polubownie starałem się milczeć, jednak nie mogłem się powstrzymać od tego by zaśmiać się pod nosem będąc szczerze rozbawionym
- Skóra ci cierpnie od brudnych paneli? - ja wiem,może to nie była taka zabawna uwaga ale...mnie to bawiło. zaraz jednak chcąc chronić się przed potencjalnymi fruwającymi zaklęciami dla rogaczy uniosłem dłonie uspokajającym geście przed siebie. Co złego to nie ja. Przynajmniej nie tym razem.
- Gorzej - rodzina. - odpowiedziałem ponuro i z godnie z prawdą - To Bott. Niestety


I'll survive
somehow i always do


Matthew Bott
Matthew Bott
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3558-matt-w-budowie#62851 https://www.morsmordre.net/t4002-poczta-matta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f136-smiertelny-nokturn-36-5 https://www.morsmordre.net/t4772-skrytka-bankowa-nr-901 https://www.morsmordre.net/t3713-matthew-bott
Re: Teren przed domem [odnośnik]31.07.17 22:02
Westchnąłem, przewracając teatralnie oczami. Kobiety! Ich jedyną zaletą były ich kształty i umiejętności kulinarne, zaś największą wadą ciągle otwarte usta, z których wysypywały potoki niepotrzebnych słów. Gdyby im je zaszyć lub zatkać bez możliwości odwrócenia tego - byłbym nawet skłonny pokusić się o stwierdzenie, że są one bytem niemalże idealnym. Całe zestawienie ich wad tworzyło jednak combo nie tylko niewygodne, ale wręcz niebezpieczne, bo gdy łączyć ich pamięć z charakterkiem oraz wiecznie otwartą buzią - wychodziła mieszanka wybuchowa. Westchnąłem więc ciężko ponownie, dla ukazania tego jak bardzo nie mam ochoty tego słuchać, a że niektóre kobiety intelektem nie grzeszyły i nie miałem pojęcia jak to było z tą stojącą przede mną - dla bardziej widocznego ukazania mojego niezainteresowania jej słowami, wsadziłem sobie jeszcze palec do ucha i pogrzebałem sobie w nim, odwracając wzrok i gwiżdżąc cicho.
- Już? Koniec? - Uniosłem brwi, a w międzyczasie spojrzałem na Matta z chęcią zamordowania go wymalowaną w oczach. Przez chwilę zastanawiałem się czy nie obrazić się teatralnie o jego jakże raniące mnie słowa, jednak szybko zrezygnowałem z tej opcji. Zamiast tego wyszczerzyłem się cwaniacko, mrużąc oczy. - Jeszcze będziesz mnie prosił, abym do Ciebie przyszedł, psidwaczysynu! - Wyszczerzyłem się dodatkowo jakbym był pewien swoich słów. Bo byłem. Jeszcze będzie za mną tęsknić, menda, kiedy nie będzie miał z kim się napić. - Będziesz mnie obrażał, to Ci nie oddam nawet złamanego knuta.
Prędko przywołałem na twarz powagę, przenosząc wzrok na napuszoną Panią, której twarz dziwnie poczerwieniała. Miałem rzucić uwagę na ten temat, zaznaczając, że czerwień nie jest teraz w modzie i powinna coś z tym zrobić, ale darowałem sobie, wysłuchując reszty litanii. Parsknąłem tylko śmiechem, kompletnie nie mogąc się powstrzymać, gdy jej słowa przecięła uwaga Matta. Zaraz jednak odchrząknąłem i zrobiłem poważną minę. No bo przecież traktowałem ją i jej słowa poważnie. Bardzo poważnie, śmiertelnie poważnie...
- Jak będziesz tyle marudzić, to Ci zmarszczki wyskoczą, mała. A kobietom w zmarszczkach nie do twarzy, nikt Cię nie zechce. - No i nie udało mi się powstrzymać. Zrobiłem niewinną minkę, pewny, że brak obrączki na żadnym z palców (wszak wymachiwała tymi łapskami tak, że nie dało się tego nie zauważyć) naprowadził mnie na właściwy trop i nasza oto skrzecząca ropuszka była starą panną.
Wydąłem wargi w odwróconą podkówkę, gdy Matt w tak okrutny sposób mnie przedstawił. Przyłożyłem wierzch dłoni do czoła i westchnąłem ostentacyjnie jak bardzo zraniona persona (dama), drugą rękę unosząc ku niebu.
- Och, Merlinie. Dlaczego pokarałeś mnie tak niewdzięczną i okrutną rodziną? - Jęknąłem, wyrażając niebiosom i wszystkim w ruderze moją żałość i rozpacz. Płaczcie niebiosa, płaczcie. Wyciągnąłem różdżkę i wypowiedziałem cicho inkantację zaklęcia, wkrótce sprawiając, że pokój zasypał brokat. - Niebiosa płaczą nad mym losem. Nie dziwię się, że masz tyle zmarszczek na twarzy mieszkając z tak niewdzięcznym typem. - Szybkimi, dużymi krokami pokonałem dystans dzielący mnie od Eileen i złapałem jej dłonie, by potrząsnąć nimi energicznie. - Ale mam nadzieję, że szybko damy w zapomnienie zły początek znajomości i razem stworzymy drużynę anty Mattową. Jestem Oliver Bott, miło mi poznać.
Ciekawiło mnie czy jej twarz zrobi się jeszcze bardziej czerwona. Czasem uważałem, że jak dobrze zezłości się kobietę, to ona w końcu wybuchnie całą okolicę zalewając brokatem o różnych kolorach, zależnie od emocji.
Oliver Bott
Oliver Bott
Zawód : Złodziej i oszust do wynajęcia
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Bo większość ludzi to durnie. Więc trzeba to wykorzystać.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t4852-oliver-bott https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f335-smiertelny-nokturn-21-8 https://www.morsmordre.net/t5034-oliver-bott
Re: Teren przed domem [odnośnik]14.08.17 23:13
Skąd mogła wiedzieć, że wprowadzając się do Rudery, od razu niewidocznym atramentem podpisała się pod tymi wszystkimi młodzieńczymi awanturami, w których przyszło jej brać udział? Nawet jeśli nie stała na linii frontu, zawsze musiała obserwować to z bocznej linii, gdzie chowali się tylko ranni i pokrzywdzeni. Nie chciała grać roli matki, bo przecież byli dorośli i doskonale rozumieli, na czym polegało życie, ale, na brodę samego Merlina, czasami to było po prostu nie do uniknięcia. Na przykład w takich sytuacjach, kiedy ze skupienia wyrywały ją odgłosy prawdziwej bitwy morskiej, która miała miejsce na parterze. Może oni – Botty – już tak mieli? Nawet jeśli, nie zamierzała się temu przyglądać i zareagowała od razu, wcinając się w rozmowę. Problem tkwił tylko w tym, że nie za bardzo została potraktowana poważnie. Matt zrobił sobie z niej ścianę z namalowanym na niej wielkim, czerwonym znakiem celu, a Oliver zdawał się świetnie trafiać w każdy punkt na tej tarczy.
Zaperzyła się jak dojrzała brukselka (czerwona), kiedy dostała w czoło komplementem na temat swoich zmarszczek. Usta zacisnęły się mocno, w oczach zalśnił gniew.
Ten to ma tupet! – oburzyła się, nie bez powodu przecież! – Ten to ma tupet, żeby przychodzić do obcego domu i obrażać kobietę w nim mieszkającą! Od razu widać, że to twoja rodzina, Matt. Od razu! Tak samo butny i bezpośredni!
Pokręciła głową, wzrok przenosząc od razu na resztki wazonu. Lubiła go, naprawdę. Taka pamiątka była trochę jak malutki skarb, który wzięła ze sobą razem z domu. Miała nadzieję, że szybko go naprawią i że obejdzie się bez jej płaczu. Bo płakałaby bardzo (w duszy), jeśli wazonu jednak nie udałoby się odratować. Zaraz chwila. Obróciła się w kierunku nowo poznanego Botta mrugnięcie powiek przed tym, jak salon zasypał brokat. Przeniosła na Matta swój wzrok, który ewidentnie pytał – co tu się u diaska dzieje?!
Nie spodziewała się, że Oliver tak szybko zmniejszy dystans między nimi i w dodatku zburzy istniejącą między nimi barierę spoufalenia. Owszem, zrobiła się czerwona, ale to absolutnie nie był karmin zawstydzenia.
Na gacie Merlina! – wzburzyła się po raz kolejny tego dnia, ku zdziwieniu wszystkich. – Skąd was licho wytrzasnęło, to ja nie wiem! Wszyscy jesteście tacy sami! Macie się już nie bić, słyszycie? Jeśli zaczniecie znów, oboje skończycie jako żaby w ogrodzie! Słowo zielarki! – krzyknęła na nich po raz ostatni i ruszyła w stronę schodów na piętro, wczepiając dłonie we włosy, żeby sprawdzić, jak wiele brokatu zostało w nich po tym felernym wyczynie jednego z nich.

| Ela zt, dziękuję za gałgaństwo w biały dzień!!


Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że

Nasze serca świecą w mroku

Eileen Bartius
Eileen Bartius
Zawód : Magibotanik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
didn't i show i cared?
i do
oh, i do

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Teren przed domem - Page 2 1hKUbRW
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1515-eileen-wilde https://www.morsmordre.net/t1553-krolicza-poczta#14938 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f222-hogsmeade-134-dom-bartiusow https://www.morsmordre.net/t3930-skrytka-bankowa-nr-429#74545 https://www.morsmordre.net/t1578-eileen-wilde#15736
Re: Teren przed domem [odnośnik]20.08.17 3:22
Ja wiedziałem, ze to skończy się źle dlatego było mi do śmiechu tylko do pewnego momentu. Olie był bezczelny, pyskaty, głośny, jak nie najgłośniejszy z całej naszej rodziny. Ja naprawdę nie mam pojęcia po kim to miał, jednak przywołując wspomnienie jego starych to zdecydowanie należało z uwagą przyglądać się jego matce. To nie tak też, że zawsze taki był. Jak chciał to być normalny. Czasem. Chyba. Nieważne.
- Wcale nie. Nie przyrównuj mnie do niego - ubodła mnie ta uwaga, przyrównanie. Aż ściągnąłem brwi w niezadowoleniu. Byłem przekonany co do tego, że jestem lepszy, a przynajmniej, że Tower wmusiło we mnie nieco pokory. Olie był bardziej arogancki i to mnie w nim najbardziej drażniło. Nie miałem wątpliwości, że to przez jego umiejętności dzięki którym zdawał się być bezkarny. Martwiłem się, że któregoś dnia okaże się, że wcale tak nie jest. Dziś jednak dobrodusznie postanowiłem o tym nie myśleć. Spojrzałem więc na Eilen - Jak dla mnie wcale nie masz czego się wstydzić - przypomniałem jej i utwierdziłem ją w tym, że nie ma słuchać tego leszcza. Nie była przecież stara, kilka lat starsza ale nie stara, gdzie jej tam do zmarszczek. Była ładna. Przecież widziałem, a nawet też wiedziałem. Poza tym miała prawo być zła. Ale co ja tam mogłem właściwie wiedzieć. Nie chciałem wchodzić od samego początku pomiędzy jedno, a drugie. Nie wycofywałem się przecież po to by się schować za Eilen, a po to by zniknąć, wycofać się. Domyśliłem się, że Olie ją sprowokuje, że zaczną skakać sobie do gardeł, a ja, jeśli dobrze to rozegram mogłem wyjść bez szwanku i tak też zrobiłem - ostatnie słowa Eilen dochodziły do mnie jakby zza ściany bo tak też było. Ech, rodzina...ledwie pięć minut i już zaczynałem łapać migrenę. Przeklęty Olie. Ale dobrze, że żyje. Gorzej, że wrócił. Eh.

|zt [bylobrzydkobedzieladnie]


I'll survive
somehow i always do




Ostatnio zmieniony przez Matthew Bott dnia 04.07.18 8:05, w całości zmieniany 1 raz
Matthew Bott
Matthew Bott
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3558-matt-w-budowie#62851 https://www.morsmordre.net/t4002-poczta-matta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f136-smiertelny-nokturn-36-5 https://www.morsmordre.net/t4772-skrytka-bankowa-nr-901 https://www.morsmordre.net/t3713-matthew-bott
Re: Teren przed domem [odnośnik]29.08.17 0:10
Wyraz jej twarzy zmieniał się - widziałem to jakby w zwolnionym tempie. Choć grymas ten i proces jego tworzenia się widziałem wiele razy, każda twarz była inna, a więc każda mnie zaskakiwała. Wkrótce i u kobiety przed sobą spostrzegłem ten grymas złości, wściekłości na mnie, nie ukrywam, że porządany. Każdy prowokant prowokował właśnie po to, aby kogoś rozjuszyć, rozwścieczyć, ja nie byłem wyjątkiem. Eileen zaś, jak przystało na dużą dziewczynkę, dawno więc powinna być nauczona przez życie, że na takie rzeczy najlepszą bronią był brak reakcji; reakcja zaś była niczym najsłodsza nagroda.
Nic dziwnego, że moje usta wykrzywiły się w lekkim uśmieszku, a w oczach coś błysło. Satysfakcja. Obserwowałem jak się burzy, jak wewnętrznie niemalże się gotuje w złości i pławiłem się w tym. Byłem bez serca, byłem okropny i czasami zdawałem sobie z tego sprawę, lecz w takich momentach wychodziło moje wewnętrzne dziecko, które lubiło dokuczać, prowokować, robićna złość. Czas na wyrzuty sumienia przychodził później, lecz te nigdy nie nauczyły mnie pokory i nie sprawiły, że stałem się mniej zepsuty.
- Ciekawe wnioski jak na fakt, że znasz mnie całe dwie minuty. - Skrzyżowałem ręce na torsie, śląc jej prowokujący, wredny uśmieszek. - Ja nie jestem aż tak bystry, póki co potrafię stwierdzić tylko tyle, że jesteś krzykliwa, lubisz swój wazon, jesteś niezamężna, masz na oko ponad trzydzieści lat i pierwsze zmarszczki tu - wskazałem palcem na miejsce pod oczami - i tu - teraz skierowałem palec wskazujący na czoło. Czułem, że ta runda należy do mnie i to ja jestem zwycięzcą.
- Chyba lubisz gacie Merlina. - Parsknąłem, wchodząc jej na chwilę w słowo, a potem pozwalając na kontynuację wybuchu. Baby miały to do siebie, że musiały się wywrzeszczeć, a potem tupały nóżkami, odwracały się i odchodziły. Aż miałem ochpotę zaklaskać w dłonie w celu pogratulowania samemu sobie, gdy rzeczywiście tak się stało i Eileen wkrótce zniknęła z pola widzenia. Gwizdnąłem, zaraz przenosząc wzrok na Matta.
- Zdrajca. - Zmrużyłem oczy, siląc się na groźną minę. Wkrótce jednak wzruszyłem ramionami. - Gdyby nie przyleciała tu wrzeszczeć to wszystko potoczyłoby się inaczej. - No dobra, może to była nasza wina i w sumie w lekko większej mierze moja, ale to nic nie zmieniało. Bałagan w końcu byśmy posprzątali, a obyłoby się bez wrzasków, fuczenia się i denerwowania jej. Byłaby zdrowsza o kilka siwych włosów, które z pewnością powstały na jej głowie po tej awanturze.
Wziąłem się za sprzątanie, zmuszony do kilku podejść nim wazon wrócił na swoje miejsce cały i wręcz nienaruszony. Nigdy nie byłem mistrzem czarów sprzątających, gotujących i naprawiających, ale wkrótce pokój zaczynał przybierać swój wcześniejszy wygląd.
- Założysz się, że gdybym następnym razem przyszedł tu w innej postaci i zagadał do niej, to nawet by się nie kapnęła? - Podzieliłem się z Mattem przemyśleniami. To wydawał się być całkiem niezły pomysł.
Sprzątneliśmy, pogadaliśmy, powarczeliśmy... a potem się zmyłem.

zt
Oliver Bott
Oliver Bott
Zawód : Złodziej i oszust do wynajęcia
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Bo większość ludzi to durnie. Więc trzeba to wykorzystać.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t4852-oliver-bott https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f335-smiertelny-nokturn-21-8 https://www.morsmordre.net/t5034-oliver-bott
Re: Teren przed domem [odnośnik]19.09.17 20:20
| data do wyboru <3

Przez pełen kwadrans bezczynnie stał przed domem, przestępując nerwowo z nogi na nogę i mnąc ściskany w dłoni bukiet żółtych astrów.
Na początku chciał kupić jej kwiaty, w których byłoby więcej zieleni. Zielony był w końcu kolorem nadziei, kolorem wiosny; pierwszą jaskółką niosącą dobre wieści o nadchodzącej odwilży i o tym, że od teraz wszystko miało być dobrze. Zielony współgrał łagodnie z płomienną barwą włosów Lily i ciepłym orzechem jej oczu. Zielony był wspomnieniem dni, które spędzili na błoniach Hogwartu, śmiejąc się i rozmawiając o Transmutacji, gwiazdach i najlepszych rodzajach halloweenowych słodyczy. Ale kiedy przeczytał listy Lily jeszcze raz, jeszcze wiele razy- zrozumiał, że być może tym razem nie tego jej było potrzeba. Wszystkich ich ścigały już mgliste duchy przeszłości, pozostawiając słodko-gorzki posmak i jeszcze boleśniej przypominając, że okres złotego dzieciństwa zdążył już minąć, przesypać się między palcami i zniknąć. Wszystkie te beztroskie dni, w których największym zmartwieniem pozostawały eseje z Historii Magii i pochmurne niebo w pierwsze poranki lata- beztroskie dni, zielone dni, były już za nimi. Wspomnienia nie były im teraz potrzebne. W tych czasach potrzebna im była siła; siła, która pozwalała przetrwać dni, które były jeszcze przed nimi. W końcu nikt nie mógł być pewien, ile ich jeszcze pozostało.
Więc astry, które jej przyniósł, były żółte.
Żółty był kolorem radości. Żółte były nieśmiałe promienie wiosennego słońca i obrosłe w puch, kwilące radośnie pisklęta. Żółta była sprzedawana na rogatkach lemoniada i sukienka dziewczynki, która minęła go w drodze do nowego domu Lily, obdarzając go nagłym, promiennym uśmiechem. Żółty lśnił w ogarniającej świat ciemności, pomagając błądzącym wędrowcom dotrzeć do celu, tak, jak ciepłe światło wiszącej przed wejściem do Rudery latarenki. Chciał podarować Lily trochę tej żółci, tej radości, nieugiętej jasności, do której należało dążyć. Do której dążyć było warto. Nie byli już dziećmi ścigającymi się po korytarzach Hogwartu, ale wciąż pragnął pozostać jej rycerzem w lśniącej zbroi; nawet, jeśli teraz zamiast pająków i ciemności groziło jej coś znacznie, znacznie gorszego. Nawet, jeśli teraz groziło to im obojgu.
I nawet, jeśli świadomość, że ją zawiódł, że opuścił ją w momencie, kiedy potrzebowała go najbardziej, dławiła go i boleśnie wciskała w ziemię, postanowił odkupić swój błąd. Wciąż była w końcu jego Lily; małą Lily, rudowłosą dziewczynką, która, dygocząc, obawiała się przekroczyć barierę dzielącą ją od magicznego świata na peronie 9 i 3/4. Wtedy nie mógł podarować jej nic poza szerokim uśmiechem na piegowatej twarzy i garstką słów, bajecznych słów, które jak magiczne zaklęcie odegnały z jej twarzy niepokój po raz pierwszy.
Pukając do drzwi, był gotów odegnać od niej wszelki strach po raz kolejny.


intertwined
I've pinned each and every hope on you
I hope that you don't bleed with me



Duncan Beckett
Duncan Beckett
Zawód : pracownik Niewidzialnego Oddziału Zadaniowego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
spare me your judgements and spare me your dreams,
don't cover yourself with thistle and weeds
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 xxx
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3098-duncan-beckett#50701 https://www.morsmordre.net/t3184-to-do-pana-panie-beckett#52861 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f312-pokatna-8-5 https://www.morsmordre.net/t3185-duncan-beckett
Re: Teren przed domem [odnośnik]19.09.17 22:56
|09.05.1956r

Czuła się dziwnie wiedząc, co kryje się w spojrzeniu faceta, który właściwie to opiekował się nią przez całe życie, bez słowa przesuwając się na dalszy plan, gdy ona oddawała się w spokoju swojemu zauroczeniu/swojej miłości/swojej obsesji? (niepotrzebne skreślić, jeśli wiesz co skreślać) i słuchając jej żali na cały świat, by zaraz znów wdziać zbroję rycerza, giermka, osła, bawić ją lub bronić. Być przyjacielem.
Bo był przecież przyjacielem.
A ona? Ona czuła się w środku dziwnie pusta. Pisząc list do Duncana nie czuła nic ponad obawę. Obawę o wszystkich, wszystkich dookoła którym przecież groziło niebezpieczeństwo. A kiedy obawa opadła, kiedy mogła się uspokoić, Lily poczuła się dziwnie pusta w środku. Jakby wola przeżycia sprzed dwóch tygodni pochłonęła wszystko inne uznając to za błahe i infantylne, zakopując gdzieś w gruzach, w tyle jej umysłu.
Jeszcze miesiąc temu zrobiłaby bardzo wiele, żeby Duncan Beckett stanął u jej drzwi, nawet bez bukietu kwiatów, chociaż z tym swoim głupawym uśmiechem i tym ciepłem w oczach. Zapomniałaby wtedy, że to ciepło nie należy tylko do niej, bo wielkie serca mieszczą wiele osób i nikt w tych sercach nie jest wyjątkowy, a może to ona jest zbyt małym elementem, by móc stać się wyjątkową.
Teraz, kiedy otworzyła drzwi, poczuła się... winna? Starała się uczucia dookoła siebie pojąć umysłem, a to było jeszcze trudniejsze, niż panowanie nad sercem, które także jej nie wychodziło, nigdy tego nie potrafiła. Nie wiedziała, jak się zachować, choć w pierwszym odruchu objęła Duny'ego za szyję i przytuliła. Na chwilę zaledwie przymknęła oczy.
Czuła się lekko szalona, czasami nadal nie mogąc odnaleźć się w sytuacji, nie wiedząc co jest właściwe a co nie, nie starając się niczego zrozumieć, jednocześnie czasami nadal dziwiąc się temu, co dzieje się dookoła.
- Cieszę się, że jesteś cały.
Możliwe, że Rudera uczy pogody ducha. Bo chciała się uśmiechać. Może odreagowywała lęk i stres. A może na prawdę się cieszyła, tylko zagubiona w tym, co jest powodem radości. To, że żyje, to że ma dookoła przyjaciół. Nawet z głupiego gula w piwnicy.
Tylko czemu czuła, że jednego przyjaciela przed drugim powinna ukrywać? Czemu nie chciała zaprosić Duncana, dlaczego czuła jakby robiła coś złego, choć przecież nigdy nic Mattowi nie obiecała, nic nie sugerowała, choć on sam od ich koszmarnej rozmowy nie sugerował niczego ani słowem a najwyżej spojrzeniami lub gestami, dając jej odetchnąć?
I dlaczego czuła się winna, skoro Duny nigdy nie odpowiedział na jej żałosne próby zwrócenia na siebie uwagi w jakkolwiek inny niż przyjacielski sposób?
Chyba, że jakimś cudem dotarła do niego któraś z jej ostatnich, jakże żałosnych prób, na co już dawno przestała liczyć.
- Spacer? Wiem, że leje, cały czas leje, ale... jest przyjemnie. W lesie znaczy. - skinęła lekko głową. Las kusił ją od dawna, ale nie wychodziła do tej pory. Dobrze się czuła w ścianach Rudery. - Masz mi chyba dużo do opowiedzenia.
Może krył się w niej dystans. Choć to, co się działo przed przesłuchaniem wydawało jej się w tej chwili... odległe. Przez jakiś czas była zawiedziona, później zła na siebie, później na niego, później chyba pogodziła się z tym, jak jest. A teraz miała w głowie mętlik.


Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.

Lily MacDonald
Lily MacDonald
Zawód : Ex iluzjonistka, obecnie wytwórca i naprawiacz mebli.
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Creagan an fhithich!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3510-lily-macdonald#61296 https://www.morsmordre.net/t3545-kukulka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f102-fleet-street-187-9 https://www.morsmordre.net/t4801-skrytka-bankowa-nr-878#102962 https://www.morsmordre.net/t3580-lily-macdonald#64284
Re: Teren przed domem [odnośnik]20.09.17 14:21
Żyła.
Była tu; cielesna, obecna, obleczona w znajomą postać, w mleczną skórę, rude włosy, drobną sylwetkę, którą w chwili nieuwagi mógłby zgnieść w nagłym uścisku. Była, piegowata i znajoma, obejmująca jego szyję kruchymi ramionami, mała i bezbronna. Jak zawsze. Powinien był się tego spodziewać, tego, że zobaczy ją niezmienioną, ale i tak poczuł ulgę. Dopiero jej fizyczna obecność była w końcu jasnym dowodem na to, że żyła i miała się dobrze. Nawet, jeśli dotknął jej nawiedzający Londyn koszmar- była tu. Same listy nie wystarczyły przecież, żeby dowieść, że nie była ranna i nie działa się jej krzywda. Brak widocznych ran na ciele przyniósł mu krótkie, kojące poczucie ulgi, szybko wyparte jednak przez obawę i niespokojne przeczucie, że prawdziwych ran powinien szukać na jej duszy.
Kiedy objęła go, odruchowo przytulił ją, splatając ręce w okolicach wąskiej talii, kryjąc twarz w burzy rudych włosów i całkiem zapominając o wciąż gniecionych w dłoniach łodyżkach astrów. Zreflektował się jednak dość szybko, pozwalając twarzy rozjaśnić się w szerokim uśmiechu i odsuwając o krok.
-Cieszę się, że jesteś bezpieczna, Skrzacie- Odparł ciepło, pogodnie, po czym zamaszyście zgiął się w pas w parodii dworskiego ukłonu.- Nie znam się na mowie kwiatów, ale tymi chciałbym powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. I że przepraszam.
W końcu zawiódł; zawiódł ją, a przede wszystkim siebie, znikając z horyzontu wtedy, kiedy był na nim najbardziej potrzebny. Fortuna bywała ślepa i kapryśna, i być może dlatego upodobała sobie właśnie jego, chłopca znalezionego na progu w samym środku burzy, troskliwie chroniąc go od wszelkich krzywd, których widocznie nie szczędziła innym. Nie tym, którzy zasługiwali na nie najmniej- tak, jak Lily, dobra, miła Lily, która tworzyła magię dla mugoli, aby zobaczyć na ich twarzach uśmiech. Uśmiech, który zniknął z jej piegowatej, drobnej twarzy- ten sam uśmiech, który Duny miał nadzieję na powrót odnaleźć i przywołać.
Nie był może rycerzem z baśni; lśniącą zbroję już dawno przeżarła rdza, a srebrny miecz zastąpiła wytarta i wiecznie poplamiona różdżka. Był jednak wciąż jej przyjacielem. Tak, jak zawsze. Już od momentu, w którym po raz pierwszy zobaczył ją na peronie, natychmiast obdarzając bezwarunkową, czystą sympatią i otaczając czułą opieką jak drobną figurkę z porcelany, którą co silniejszy powiew wiatru mógłby strącić i rozbić w lśniący pył. Był jej przyjacielem, nawet, jeśli zawiódł i nawet, jeśli zawodził wiele, wiele razy. Był jej przyjacielem, i dlatego łagodnie wręczył jej kwiaty, posyłając ciepły uśmiech.
-Spacer!- Zgodził się natychmiast, przysuwając do jej boku i zrównując z nią krok na prowadzącej w stronę lasu drodze. Miał zamiar jak dobra wróżka spełnić każde jej życzenie, z nadzieją, że finalnie kwitnący na drżących ustach uśmiech wymaże palące żółcią poczucie winy.- Chociażby i na sam środek lasu, pod warunkiem, że to Ty opowiesz mi wszystko pierwsza. Tym razem moje bajki mogą poczekać.
Zawahał się przez chwilę, ostatecznie nie będąc jednak w stanie powstrzymać cisnących się na usta pytań.
-Dobrze Ci tutaj, Lily? Z... Mattem?- Zapytał ostrożnie, delikatnie, nie chcąc poruszyć zarysu granicy, za którą czuła się bezpiecznie. Od zawsze był absolutnie i dziecinnie pewny, że tak właśnie powinno być; że to Matt był rycerzem, tym prawdziwym rycerzem, na którego czekała. Matt, który opiekował się nią i zawsze oczekiwał w cieniu, gotów podtrzymać drżące od płaczu ramiona, wytrzeć mokrą od łez twarz. Matt, który kiedyś, dawno temu, złamał mu nos- to w ostateczności nie było jednak niczym przykrym. W końcu Winnie zachowała się kiedyś tak samo.
-Mam nadzieję, że był przy Tobie, kiedy ja nie mogłem- dodał jeszcze łagodniej, posyłając jej ciepłe spojrzenie z ukosa. Jeśli tak było, był skłonny wybaczyć Mattowi każde złamanie nosa- i te w przeszłości, i te potencjalnie widniejące na horyzoncie zdarzeń.


intertwined
I've pinned each and every hope on you
I hope that you don't bleed with me



Duncan Beckett
Duncan Beckett
Zawód : pracownik Niewidzialnego Oddziału Zadaniowego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
spare me your judgements and spare me your dreams,
don't cover yourself with thistle and weeds
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 xxx
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3098-duncan-beckett#50701 https://www.morsmordre.net/t3184-to-do-pana-panie-beckett#52861 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f312-pokatna-8-5 https://www.morsmordre.net/t3185-duncan-beckett
Re: Teren przed domem [odnośnik]20.09.17 22:03
Spojrzała na bukiet żółtych kwiatów, później na Duncana. Uśmiechnęła się łagodnie i przyjęła ładnie związane rośliny, nie odstawiając ich, a idąc z nimi. Kwiaty były bardzo miłym gestem. Były piękne i cóż, były czymś czego możnaby oczekiwać po kochanym Duncanie, były także dowodem jego wizyty. Były też dowodem tego spotkania, choć to przecież nie było niczym złym, prawda? Być może będą niedługo podstawą do rozmowy, która trochę ją w tej chwili przerażała, jednak te myśli od siebie odpychała. Przede wszystkim: były ciepłym, miłym gestem.
- Dziękuję. Są śliczne.
Przyznała szczerze. Nie wiedziała, czy będzie dobrze, jednak powoli zaczynała w to wierzyć. Dochodziła do siebie i, choć może nie jest to wybitna wyjściowa, biorąc pod uwagę w jakim stanie MacDonald była zaledwie tydzień temu - było bardzo dobrze. Ruszyła zaraz razem z Beckettem między drzewa.
- Pierwszy raz wychodzę. Odkąd to wszystko się stało. - przyznała. Właściwie nie wiedziała, po co. Czasami dopadały ją paranoje wedle których cały ten koszmar wcale się nie skończył i jednak ktoś zaraz na nią zapoluje, dziś jednak trzymała się zadziwiająco wręcz dobrze.
Szli niespiesznie. Rozwinęła nad nimi swoją, brązową parasolkę, nie chcąc korzystać z magii która zapewne chroniła przed chwilą Duny'ego. Nie spieszyło jej się po nową różdżkę, nie tylko dlatego że oznaczałoby to przejście przez zatłoczony Londyn, ale też dlatego, że nie czuła większej potrzeby czarowania szczególnie teraz kiedy magia szalała dookoła.
- Nie jestem pewna, czy potrafiłabym opowiadać. - pokręciła lekko głową. - Chyba trochę za wiele się stało, ja za mało rozumiem, a o tym, co najważniejsze wiesz. - przyznała, bo powiedzenie "rzuciłam pracę, dostałam inną, zostawiłam rodzinę, przez miesiąc prawie codziennie umierałam ze strachu, żeby na koniec dać się porwać i zamknąć z jakimiś demonami" wydało jej się puste. Nie wiedziała, ile Duncan wie o tym co spotkało tych którzy stawili się na przesłuchaniu, jednak było to zdecydowanie zbyt wiele, by mogła objąć to wszystko słowami i po prostu powiedzieć.
Duny jednak zadał zaraz pytanie, zdecydowanie łatwiejsze. Zerknęła na niego. Trochę niepewnie, trochę nie wiedząc co odpowiedzieć. Nie chciała wracać myślami do tego, co było przed przesłuchaniem. Gdyby to wszystko się nie stało, zapewne nieraz wypomniałaby Mattowi, jak bardzo ją zawiódł znikając, kiedy na prawdę potrzebowała oparcia i, jak potwornie samotnie się poczuła, kiedy z grona jej najbliższych przyjaciół pozostała przy niej połowa.
To wszystko jednak się stało. Nikt nie mógł przewidzieć, że się stanie i czuła, że nie ma prawa kogokolwiek obwiniać. I przede wszystkim to, że ktoś raz zniknął nie może przekreślać tego, że był obok przez wiele, wiele lat.
- Sprawia, że nie myślę o lękach. Odwraca moją uwagę od wszystkiego co złe. Jest... - opiekuńczy? Czuły? odwróciła wzrok. Matt dbał o nią. Łatwiej było o tym nie myśleć, choć nie mogła go nie doceniać. Niby tylko mieszkali ze sobą, ale nie był byle współlokatorem (czy raczej kimś, kto oddaje jej pół pokoju nie oczekując nic w zamian, będąc bardziej szczegółową). Jakimś sposobem po prostu dobrze na nią działał. - Jest teraz. - miała wrażenie, że jest za wszystkie czasy, bardziej niż kiedykolwiek. Choć zaczynała się zastanawiać, jakim sposobem właściwie non stop jest w Ruderze, póki co jednak nie zadawała pytań.
Przedtem też długo był. Zniósł wiele z jej paranoi. Nie wystarczająco wiele, jednak mimo wszystko należy mu przyznać, że wykazał się niesamowitą cierpliwością.
Szli powoli po małej ścieżce wgłąb lasu. Nawet z oddali dało się dostrzec światełko znajdujące się przed drzwiami Rudery. W niejasny sposób ten widok działał na nią kojąco, kiedy na chwilkę przystanęła.
- Ciekawe, czy kiedyś przestanie padać. - w całym tym absurdzie dookoła ta myśl wcale nie wydawała jej się głupia czy nierealna. - Nawet pogoda oszalała od tego wszystkiego. - im dalej szli tym parasol tylko bardziej przeszkadzał. Poprawiła więc w końcu płaszcz jaki miała na sobie i złożyła go, w gruncie rzeczy nie mając nic przeciwko przerzedzonym przez koronę drzew chłodnym kroplom na głowie.


Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.

Lily MacDonald
Lily MacDonald
Zawód : Ex iluzjonistka, obecnie wytwórca i naprawiacz mebli.
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Creagan an fhithich!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3510-lily-macdonald#61296 https://www.morsmordre.net/t3545-kukulka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f102-fleet-street-187-9 https://www.morsmordre.net/t4801-skrytka-bankowa-nr-878#102962 https://www.morsmordre.net/t3580-lily-macdonald#64284

Strona 2 z 10 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Next

Teren przed domem
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach