Wydarzenia


Ekipa forum
Sala numer dwa
AutorWiadomość
Sala numer dwa [odnośnik]30.03.15 23:58
First topic message reminder :

Sala numer dwa

Niedawna wojna zrobiła z Mungiem swoje - znaczna większość pomieszczeń potrzebuje remontu; pociemniała biała farba na sufitach, którą bardziej określić można jako szaro-żółtą lub zwyczajnie szarą, w zależności od oświetlenia, parapety pomalowane paskudną olejną farbą, wszelkiego rodzaju rysy, obdrapania, ślady po stuknięciach... Chybotliwe łóżka, pod których nogi częstokroć podstawiane są drewniane klocki lub kawałki gazet, by jakoś je ustabilizować, z lekka nieszczelne okna, na które niby rzucane są wszelkiego rodzaju zaklęcia, lecz raczej z dosyć marnym skutkiem... Długo by wymieniać wszelkie mankamenty.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala numer dwa - Page 6 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Sala numer dwa [odnośnik]12.01.20 13:37
Dyptam znalazł się w jej ręce zaledwie po kilku sekundach. Przynajmniej tyle przyzwoitości, że szafki na oddziale urazowym były zaopatrzone w podstawowe środki; alchemicy w Mungu też urabiali się po łokcie, ale momentami kobieta odnosiła wrażenie, że zajmują się wyłącznie tym, co niepotrzebne. Jakby próbowali popisywać się skomplikowanymi recepturami na rzadkie choroby, kiedy w większości przypadków uzdrowiciele korzystali tylko z mikstur uzupełniających krew, łagodzących ból i różnorakich past na obrażenia. Na pierwszej linii frontu w szpitalu stały różdżki, tak było, jest i pozostanie.
Z zaciśniętymi szczękami i zimnym szkłem w trzęsącej się dłoni przekonywała się o wartości własnych umiejętności, równocześnie wysuwając korek z flakonika.
Och, ale przecież tym przypadkiem naprawdę mógłby się zająć ktokolwiek inny, tylko bęcwały nie potrafiły odróżnić oskalpowania od urazu czaszki.
- Na trzy zabierzesz rękę. Będzie piekło - powiedziała cicho, mając wielką nadzieję, że dziewczyna nie zacznie krzyczeć. Naprawdę bolała ją głowa i najchętniej kazałaby jej włożyć w zęby kawałek szmaty, ale to byłoby... jakby to stwierdził ordynator? Niedopuszczalne. - Raz, dwa, trzy - powiedziała na tyle szybko, by nie dać rannej czasu na zawahanie.
Kiedy pacjentka odsłoniła ranę, nadal krwawiącą i paskudną, z paradoksalnie równymi brzegami, charakterystycznymi dla rozszczepień, uzdrowicielka przechyliła fiolkę, upuszczając po dwie krople w kilku strategicznych miejscach. Więcej nie było potrzeby, dyptam to silny eliksir i działał już w śladowych ilościach - mogła nie wiedzieć, jak go uwarzyć, ale w trakcie pracy poznała jego działanie lepiej niż niejeden alchemik. Kiedy czepiec ścięgnisty z cichym sykiem pokrył się warstwami nowej skóry, miała wrażenie, że to jakieś odtworzone wspomnienie z czasów stażu. Nieprawdopodobne działanie eliksiru nie budziło w niej już najmniejszego podziwu.
Odstawiła fiolkę i z powrotem sięgnęła po różdżkę.
- Evanesco - zaklęcie dużo wygodniejsze w usuwaniu plam krwi niż zwykła chustka. Oczyściła twarz i głowę kobiety, żeby dało się jej normalnie spojrzeć w oczy (i żeby przestała wydzielać z siebie metaliczny odór krwi).
Teraz pozostawało już tylko badanie kontrolne. Do faktu, że na głowie kobiety - w miejscu, gdzie ranę przykryła świeża skóra - widniał teraz łysy placek pozbawiony włosów, nie zamierzała się odnosić. Od tego też były zaklęcia i eliksiry, ale nie leżało to już w gestii uzdrowicieli szpitalnych i Elvira z pewnością nie zamierzała się za to zabierać.
- To na pewno jedyny ubytek? - zapytała, ponieważ przy tak intensywnym bólu łatwo było przeoczyć inne, pomniejsze rozszczepienia.
W tym samym momencie nareszcie skupiła wzrok na twarzy młodej pacjentki. Wydała się znajoma, budziła pewne nieprzyjemne odczucie, ale w tym momencie jeszcze nie mogła powiązać jej z imieniem.


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Sala numer dwa [odnośnik]12.01.20 15:02
Spojrzała ze zmarszczonymi brwiami, z przerażeniem skrytym w zapłakanych oczach na stojącą nad nią Elvirę. Będzie piekło? To znaczy… jak bardzo? Wolała uniknąć dodatkowego bólu, ale doskonale wiedziała, że leczenie czasem wiąże się z tym, że trzeba go zadać. W dobrej wierze. Gwen nie była jednak przekonana, czy aby na pewno pani Multon ma w planach zadać jej ból z tego właśnie powodu. Naprawdę nie miała z nią zbyt miłych wspomnień.
Mimo wszystko, słysząc polecenie po chwili skinęła głową, a nim zdążyła pomyśleć o czymkolwiek innym, jasnowłosa uzdrowicielka naprawdę zaczęła liczyć. Posłuszna Gwen zabrała rękę z zakrwawionym opatrunkiem i syknęła, zaciskając zęby. Starała się nie krzyczeć, ale z gardła dziewczyny i tak wydostał się cichy pisk. To naprawdę mocno zapiekło.
Cały czas przeżywała stopniowo mijający ból, gdy Elvira zaklęciem wyczyściła jej włosy i twarz. W międzyczasie Gwen oddychała głęboko, starając się uspokoić szalejące tętno. Po chwili jednak zorientowała się, że uzdrowicielka kilkoma sprawnymi ruchami poradziła sobie i z raną, i z bólem, i powoli krzepnącą krwią. Spojrzała więc na nią ponownie. Gdy zniknęła krew i rana panna Grey natychmiast poczuła się lepiej. Szloch powoli odchodził w zapomnienie.
Dziękuję – powiedziała. Cicho i słabo, bo na więcej nie miała ani sił, ani śmiałości. Gdyby panna Multon potraktowała ją ostatnio lepiej, pewnie byłaby bardziej wylewna. Uzdrowicielka chyba jednak naprawdę jej nie pamiętała. Nic dziwnego: w dobie anomalii przypadków magicznych migren pewnie im nie brakowało.
Słysząc słowa kobiety, Gwen zamyśliła się na chwilę, po czym odezwała się. Brzmiała nieco pewniej, choć głos rozchwianej emocjonalnie malarki wciąż drżał.
Chy... chyba tak – odpowiedziała, mimowolnie sięgając drżącą dłonią w stronę włosów. Dotknęła swojego skalpu i spojrzeniem omiotła ciało. – Nic… nic innego mnie nie boli – powiedziała, mając jednak świadomość, że z powodu szoku może mieć inne obrażenia, o których nie ma pojęcia. Jeśli jednak to byłoby coś poważnego to panna Multon chyba powinna to dostrzec? Mimo podstawowej wiedzy z dziedziny anatomii (koniecznej w zawodzie malarza) nie znała się na leczeniu.
Coś… coś powinnam jeszcze wziąć? – dopytała niepewnie, spoglądając to na Elvirę, to na własną dłoń, mając nadzieję, że dalej pozostanie anonimowa przed uzdrowicielką.


But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
Gwendolyn Grey
Gwendolyn Grey
Zawód : malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
I cry a lot, but I am so productive; it's an art.
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +5
ALCHEMIA : 15 +1
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
They are the hunters, we are the foxes
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5715-gwendolyn-grey-budowa https://www.morsmordre.net/t5762-varda https://www.morsmordre.net/t12139-gwendolyn-grey#373392 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t5764-skrytka-bankowa-nr-1412#135988 https://www.morsmordre.net/t5763-g-grey#374042
Re: Sala numer dwa [odnośnik]12.01.20 21:00
Pisk się pojawił, choć przynajmniej nie okazał się nazbyt głośny. Miewała dumnych facetów ze szlacheckich rodów, którzy w sytuacjach przelotnego bólu potrafili drzeć się donośniej. Na swoje nieszczęście spostrzegła, że nawet krótki dźwięk o tak wysokiej tonacji uderzył ją po kościach czaszki niczym zaklęcie drenujące - dyskomfort w skroniach nasilił się, na kilka sekund odbierając jej ochotę do dalszej pracy. Gdyby to zależało wyłącznie od niej, napiłaby się kawy, a potem położyła spać na biurku we własnym gabinecie. W obojętnej kolejności. Odetchnęła świszcząco przez nos i przez dłuższy moment po prostu obserwowała efekty własnej pracy, odwlekając moment, w którym będzie musiała podjąć frustrującą dyskusję. Dziewczyna była roztrzęsiona, cała różowa od płaczu, najchętniej dałaby jej ryczeć dalej w spokoju i ciszy, ale przecież pacjenta nie można było odesłać bez gruntownego badania, a nie mogła też kazać jej się rozebrać do naga i pokazać z każdej strony w poszukiwaniu śladów innych rozszczepień. Nie bez kozery wszyscy nauczyciele piali zawsze o wywiadzie uzdrowiciela z pacjentem.
A mogła zostać dzisiaj w domu. Jedyne, co ją jeszcze od tego powstrzymywało to fakt, że naprawdę nie chciała stracić tej pracy. Nadal kochała medycynę. To ludzi nie mogła zdzierżyć i w ostatnim czasie miała coraz mniej sił na to, by udawać, że jest inaczej.
- Nic na razie nie będziesz brała - powiedziała, kiedy już nie mogła dłużej tylko biernie stać i słuchać niewyraźnego jąkania się dziewczyny. - Teraz to musisz mi powiedzieć jak się nazywasz i co się stało. Mnie to nie interesuje, ale potrzebuję to wpisać do twoich akt. - westchnęła, przyciągając sobie dłonią najbliższe krzesło. Była zbyt senna, żeby dalej stać, nawet jeżeli górowanie nad pacjentami było przyjemniejsze niż patrzenie im prosto w oczy z równej wysokości. - Ból to nie wszystko, musisz powiedzieć dokładnie, co czujesz. Kręci ci się w głowie? Masz mdłości? Zaburzenia pamięci? Pokaż mi oczy. Lumos - zadawała pytania ciągiem, na koniec zapalając różdżkę, by spojrzeć dziewczynie w źrenice.
Naprawdę miała nadzieję, że badanie przebiegnie szybko i sprawnie, a dziewczyna nie zacznie nagle na przykład wymiotować pianą.


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Sala numer dwa [odnośnik]13.01.20 19:15
Skinęła głową. Skoro to wszystko w związku z rozszczepieniem, ona nie ma zamiaru się wykłócać. Czasem kusiło Gwen, aby poznać podstawy magicznej medycyny – to zdecydowanie byłoby przydatne w takich chwilach, jak ta. Nie mogła się jednak znać na wszystkim, a nie znała bliżej żadnego uzdrowiciela, który mógłby ją wprowadzić w ten świat. Poza tym i tak nie miałaby czasu, aby stać się w tym naprawdę „kimś”. Musiała sama się utrzymywać, a przygotowania do udziału w Klubie Pojedynków i tak zabierały jej zbyt dużo czasu.
Zawahała się, gdy Elivra zaczęła ją wypytywać. Twarzy nie pamiętała… ale może skojarzy jej imię i nazwisko? Poza tym nie chciała mówić pannie Multon całej prawdy. Bała się, że uzdrowicielka po prostu ją wyśmieje. Poza tym co jeśli ma antymugolskie poglądy? Malarka wcale by się nie zdziwiła. Biorąc pod uwagę w jakich czasach żyli, lepiej było uważać. Zdecydowała się więc, przynajmniej w tym względzie, zdradzić uzdrowicielce jedynie część prawdy.
Je… jestem Gwen Grey – powiedziała, próbując panować nad głosem. – Gwendolyn, właściwie. Wracałam z pracy, ale miałam zły dzień i… i trochę się pośpieszyłam przy teleportacji i… i no… rozszczepiło mnie – powiedziała, trochę się motając. Biorąc pod uwagę jej stan, nie było w tym chyba nic szczególnie dziwnego.
Całą sytuację wolała zgłosić komuś bardziej zaufanemu. Może Tonks? Auror, tak samo jak Gwen, miał mugolskie pochodzenie, a co za tym idzie, raczej rozumiał i utożsamiał się z jej sytuacją. Chyba mogła mu przynajmniej w tym względzie ufać. Nawet, jeśli napaść w muzeum była zbyt drobnym wykroczeniem dla aurora, on powinien wiedzieć, gdzie przekazać to dalej.
Ch…. Chyba muszę po prostu odpocząć – wyznała. – A tak to… nie, chyba nic mi nie jest.
Oczy dziewczyny powoli zaczynały schnąć. Pozwoliła uzdrowicielce poświecić do oczu różdżką, starając się nie cofnąć, gdy ostre światło zaświeciło tuż przy jej źrenicach. Jednocześnie cały czas starała się oddychać głęboko, chcąc się uspokoić. Wiedziała jednak, że to nie będzie możliwe, dopóki nie znajdzie się spokojnie w domu.


But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
Gwendolyn Grey
Gwendolyn Grey
Zawód : malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
I cry a lot, but I am so productive; it's an art.
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +5
ALCHEMIA : 15 +1
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
They are the hunters, we are the foxes
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5715-gwendolyn-grey-budowa https://www.morsmordre.net/t5762-varda https://www.morsmordre.net/t12139-gwendolyn-grey#373392 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t5764-skrytka-bankowa-nr-1412#135988 https://www.morsmordre.net/t5763-g-grey#374042
Re: Sala numer dwa [odnośnik]16.01.20 11:14
Gwendolyn Grey. To imię już przywoływało wspomnienie, jeszcze nie do końca przejrzyste, ale na tyle wyraźne, by zatrzymała na chwilę rozpędzony wodospad myśli i potencjalnych powikłań rozszczepienia. Wyciągnęła z obszernej kieszeni czysty kawałek pergaminu, na którym mogłaby odnotować najważniejsze fakty, a potem przenieść je w czystej i rozbudowanej postaci na akta. Zmrużyła przy tym podejrzliwie oczy i postukała o własną brodę stalówką wymiętego, ledwie trzymającego się prosto pióra. Na kilka sekund zapadła pomiędzy nimi cisza. Dla Elviry była to sytuacja komfortowa, przynosiła ulgę zmęczonemu umysłowi, łagodziła ból głowy i pozwalała w spokoju zastanowić się nad lakoniczną odpowiedzią pacjentki. Sama Gwendolyn jednak zapewne mogłaby uznać ją za pełną niewypowiedzianych oskarżeń. W końcu rozmyty obraz zlał się w jedną, wyrazistą całość. No tak, szlama od migreny, jeszcze z czasów anomalii. Albo wybitnie nie miała szczęścia albo to los próbował jej udowodnić, że z jej głową było coś wyjątkowo nie w porządku. Biorąc pod uwagę najnowsze odkrycia, Elvira w duchu obstawiała drugą wersję. Nic dziwnego, że magia traktowała ją bezlitośnie, jeżeli nie miała do niej pełni praw.
Westchnęła cicho, a potem uśmiechnęła się sztucznie i złośliwie.
- Rozumiem. To się zdarza - przeciągnięte słowa opływały w sarkazm. - Niestety, nie mogę cię jeszcze wypuścić. Sprawiasz wrażenie splątanej, powinnaś zostać na obserwacji. Nox - zgasiła światło na krańcu białej różdżki i wstała, po raz kolejny obserwując dziewczynę z góry. - Połóż się, to jeszcze nie koniec badania. Diagno Haemo.
Proste zaklęcie diagnostyczne stanowiło absolutne minimum upewnienia się, czy rozszczepienie nie wpłynęło też destrukcyjne na te elementy ciała mugolaczki, których nie dało się spostrzec na pierwszy rzut oka. Równocześnie mogłoby udowodnić kłamstwa, jeżeli nie powiedziała całej prawdy, czego po kimś takim można się było spodziewać. Był także trzeci powód, taki, do którego nie przyznawała się w pełni nawet sama przed sobą. Pragnęła tym lodowato złośliwym profesjonalizmem pokazać jej część codziennych działań prawdziwej czarownicy.
- Jeżeli ma się problemy z prawidłową teleportacją, warto zaopatrzyć się w dyptam, panno Grey.


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Sala numer dwa [odnośnik]16.01.20 11:14
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 35
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala numer dwa - Page 6 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Sala numer dwa [odnośnik]17.01.20 21:32
Uff, chyba jednak jej nie pamiętała. A przynajmniej nie dała znać, że pamięta, ku uldze panny Grey. W każdym razie, chociaż nie była szczególnie wylewna, przynajmniej zachowywała zimny profesjonalizm. Lepsze do od wyzwisk i bardzo krzywych spojrzeń. Choć z drugiej strony… nie, jednak panna Multon patrzyła na nią dosyć krzywo. Koniec końców, tym razem jednak powstrzymywała się od komentarzy, a to już była jakaś zaleta! Może ktoś z szefów zwrócił jej uwagę na to, jak powinna zwracać się do pacjentów? Albo po prosty wtedy miała wyjątkowo zły dzień. Biorąc pod uwagę jednak, że także przy ich drugim spotkaniu uzdrowicielka nie tryskała pozytywną energią, Gwen śmiała wnioskować, że najzwyczajniej w świecie jasnowłosa kobieta nie należy do szczególnie miłych osób. I tyle.
Cóż, nie każdy jest po prostu miły, a niektórym nawet brakuje sił na staranie. Panna Elvira Multon musiała mieć chyba całkiem smutne życie. Gwen była jednak zbyt zajęta swoim staniem, by rozważać ten fakt dłużej. Zwłaszcza, że uzdrowicielka raczej nie była typem osoby, która chciałaby, aby to pacjent ją „diagnozował”.
Ale mi na… naprawdę nic nie jest, mogę iść… zaraz – dodała, zdając sobie sprawę, że jest jeszcze trochę roztrzęsiona. – Wezmę Błędnego, tak chyba będzie bezpieczniej – wyjaśniła.
Chcąc nie chcąc musiała jednak słuchać uzdrowicielki. Położyła się grzecznie na łóżku, z lekkim ociąganiem, nie chcąc nagłym ruchem wywołać zawrotów głowy. To w końcu się zdarzało nawet ludziom w dobrym stanie, a zdawała sobie przecież sprawę z tego, że dopiero co targały nią gwałtowne emocje.
Pozwoliła się zbadać, po czym – sprawdzając, czy uzdrowicielka nie ma nic przeciwko – znów się podniosła. Źle się czuła, gdy ktoś stał nad nią w ten sposób. To było co najmniej… niekomfortowe.
To brzmi jak dobry pomysł – stwierdziła, uśmiechając się delikatnie. Faktycznie, ostatnio miała pecha co do teleportacji. Teraz ten incydent… wcześniej przypadkowa wycieczka do Rudery. Pewnie po prostu wypadła z wprawy. Z resztą, czy w ogóle kiedykolwiek ją miała? Zaraz po szkole wyjechała, a za granicą nie korzystała z tego sposobu poruszania się. Przynajmniej zazwyczaj. W końcu obracała się wśród mugoli.


But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
Gwendolyn Grey
Gwendolyn Grey
Zawód : malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
I cry a lot, but I am so productive; it's an art.
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +5
ALCHEMIA : 15 +1
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
They are the hunters, we are the foxes
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5715-gwendolyn-grey-budowa https://www.morsmordre.net/t5762-varda https://www.morsmordre.net/t12139-gwendolyn-grey#373392 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t5764-skrytka-bankowa-nr-1412#135988 https://www.morsmordre.net/t5763-g-grey#374042
Re: Sala numer dwa [odnośnik]18.01.20 12:29
Nie miała zamiaru, by jej dobra rada w rzeczywistości brzmiała choćby minimalnie jak przyjazna uzdrowicielska uwaga. Wraz z siłami witalnymi musiała najwyraźniej tracić swój charakterystyczny cięty język, który pozwalał trzymać każdego co bardziej irytującego człowieka na metaforyczną odległość wyciągniętego ramienia. Nie za bardzo wiedziała, co może zrobić, by dać kobiecie do zrozumienia, że odczuwa wobec niej głęboką niechęć, równocześnie nie łamiąc najbardziej podstawowych zasad szpitalnych. Ostatnimi czas i tak zbierała negatywne uwagi, może nie od ordynatora i władz, ale od kolegów po fachu. Prawdopodobnie nie zwróciłaby uwagi na ich idiotyczne gadanie, gdyby nie było ich tak wiele. Odnosiła wrażenie, że nie było na oddziale ani jednej osoby, który mogłaby naprawdę docenić jej uzdrowicielskie umiejętności i która stanęłaby po jej stronie, gdyby wymagała tego sytuacja. To wprawiało Elvirę w złość, żrące poczucie niesprawiedliwości.
Raz jeszcze przytknęła palce do obolałego czoła, nie mogąc powstrzymać instynktownego odruchu. Przynajmniej magia pozostawała posłuszna, ciepłe błyski światła wyraźne jak zawsze. Wyglądało na to, że rozszczepienie nie wpłynęło na nic więcej, a Grey była jedynie roztrzęsiona. Czy chodziło wyłącznie o pamięć bólu i traumatyczne doświadczenie oskalpowania, Elvira nie wiedziała. Nie zamierzała też pytać. Nie potrzebowała wcale tak wielu informacji do uzupełnienia adnotacji w dokumentach, a nowy rok wraz z nowym porządkiem sprawiał, że dopytywanie o samopoczucie szlamy było niemalże nie na miejscu.
- Niczego nie weźmiesz, nie bądź niemądra - wycedziła z braku lepszego, wystarczająco uprzejmego słowa. - Połóż się, wpiszę ci godzinną obserwację, po tym czasie pielęgniarka sprawdzi twój stan i wtedy być może zostaniesz wypuszczona - objęła spojrzeniem jej nierówno pokrytą włosami głową, napuchniętą twarz i szeroko otwarte oczy. Przyszło jej do głowy coś złośliwego i zmieniła ton na bardziej oficjalny; - No chyba, że życzy sobie panna wypisu na życzenie, proszę bardzo. Wtedy złoży panna imienny podpis na izbie i droga wolna, lecz jeżeli dojdzie do powikłań po upływie krwi nie daję gwarancji, że zdąży panna wrócić o czasie. Kwestia wyboru.
Z tymi słowami zostawiła kobietę samą, ponieważ nie miała już nic więcej do powiedzenia. Mogła zostać na łóżku i przeczekać tę nieszczęsną, przepisową godzinę, a mogła udać się na izbę przyjęć natychmiast i poprosić pielęgniarkę o kartę wypisu. W istocie, groźba powikłaniami była ze strony Elviry straszeniem nad wyrost - nie sądziła, by dziewczynie w tym stanie mogła grozić coś więcej niż szczątkowe odwodnienie. Sam fakt zasiania wątpliwości mógł jednak pomóc ćwiczyć dziewczynie posłuszeństwo. Rzecz, która w następnych latach mogła okazać się dla niej dużo bardziej przydatna niż w tym momencie zapewne sądziła.

/zt x2


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Sala numer dwa [odnośnik]26.12.23 20:47
15.08

Nienawidzę szpitali. Smrodu, wszechobecności choroby, krzyków i nerwowości. Nienawidzę chaosu, a dziś chaos jest wszędzie i jak na świętego Munga przekracza swoje granice. Pacjenci leżą na korytarzach, niektórzy nieoddzieleni ode mnie nawet parawanami. Widzę ich poparzenia i ropiejące rany i grymasy bólu i ślinę. Próbuję odwrócić wzrok, ale są wszędzie. Pytam pielęgniarki, czy tak powinno być, ale odpowiada mi tylko surowym spojrzeniem.
Mam wrażenie, że moja pozycja nic tutaj nie znaczy, choć to dzięki niej wpuszczono mnie do środka—nie krewnego, a znajomego Elviry Multon. Przesuwam opuszkami palców po kolcach szkarłatnych róż, bukiet wydaje mi się nagle śmieszny. Należało go jednak przynieść i to prawdziwe kwiaty, a nie te wyczarowane Orchideuseum. Rośliny utkane z magii zawsze da się poznać, tylko Layla się na to nabierała. Znalazłem otwartą kwiaciarnię w Londynie, choć byłem tam chyba dziś jedynym klientem, a róże są już dojrzałe i wszystkie rozkwitły szerokimi płatkami; zupełnie jakby bukiet był świeży trzy dni temu. Zanim z nieba spadły gwiazdy. Inne wyglądały gorzej, więc nie byłem wybredny, nie wgłębiałem się w symbolikę kwiatów. Chorej należy coś przynieść, po prostu.
Niektórzy uważają, że nie mam serca i wygodniej byłoby go nie mieć. Wiem jednak, co jest porządne, a co nie. Co jest solidarne, a co nie. Jak powinien reagować mężczyzna, potężny czarodziej, gdy dama (nawet taka jak Multon) znajduje się w opałach i co jest tchórzliwe, a co nie. Własne życie i bezpieczeństwo zawsze liczyło się dla mnie ponad wszystko, bez drgnienia sumienia ewakuowałem się z Derbyshire po porwaniu przez tamtego śmierdzącego mugolaka; bez mrugnięcia okiem zostawiłbym młodzież na polu walki albo zasłonił się tarczą Dirka; prawie nie myślałem o Layli w Bezksiężycową Noc; w Tower onieśmielił mnie (mnie, choć może nie powinien!) komendant znajdujący się zbyt blisko mojego bękarciego syna—ale to wczoraj, to było co innego. Multon próbowała mi pomóc, słyszałem przecież. Widziałem jak osuwa się na śmierć. Mogłem jej pomóc i choć powinienem być—jestem?—wdzięczny skrzatowi za ratunek i zagwarantowanie mi bezpieczeństwa; to gdyby Beksa dotarła do nas sekundę później, moje sumienie byłoby czyste.
Chyba łudzę się, że ta wizyta je oczyści; że kwiaty zdołają przyćmić w jej pamięci widok mojej zaskoczonej twarzy i dźwięk trzasku, z którym zniknęliśmy z jej pola widzenia gdy umierała.
Powinna mnie pocieszać świadomość, że jej krewna uciekła jeszcze szybciej, ale nie będę się przecież porównywał do nastolatki.
Trafiamy w końcu do sali i najpierw widzę jej włosy, a raczej ich resztki. Choć próbuję nie myśleć o tamtej bezrozumnej nocy (nie znoszę wszak tracić kontroli) to mimowolnie powraca do mnie wspomnienie tego, jak wplatałem palce w kurtynę jasnych włosów gdy przede mną klęka...
Mrugam i zmuszam mięśnie twarzy do formalnego uśmiechu.
-Panno Multon. - wyciągam w jej stronę kwiaty, ale ona leży, więc zamieram, niepewny etykiety w takiej sytuacji. -Cieszę się, że widzę pannę... żywą. - i te słowa, w przeciwieństwie do wszystkich jakie potrafię wymyślić na poczekaniu, są szczere.


Słowa palą,

więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.

Cornelius Sallow
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda

OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sala numer dwa - Page 6 Tumblr_p5310i9EoI1v05izqo1_500
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8992-cornelius-sallow https://www.morsmordre.net/t9022-gaius https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f146-chelsea-mallord-street-31 https://www.morsmordre.net/t9021-skrytka-bankowa-nr-2119#271390 https://www.morsmordre.net/t9123-cornelius-sallow#275155
Re: Sala numer dwa [odnośnik]03.01.24 18:25
Nienawidziła szpitala Świętego Munga. Nie dość, że stał się dla niej symbolem upokorzenia, to jeszcze nadal ją tu pamiętano. Wątpiła by chodziło o dobre wrażenie wywarte na kolegach po fachu, choć chciałaby wierzyć, że w dniu, w którym dyscyplinarnie zwolniono ją z oddziału chorób wewnętrznych ta nędzna placówka straciła cholernie dobrego aspirującego specjalistę rzadkich schorzeń. Była świetna w tym co robiła, stawiała diagnozy tam, gdzie nie potrafił tego nikt inny, miała też rękę do kobiet i przyjmowała je zwłaszcza wtedy, gdy wstydziły się mówić prawdę męskim uzdrowicielom. Umiała zrozumieć ich rozterki, umiała nie patrzeć na nie przez mdłe soczewki tego co społecznie akceptowalne. Ale te czasy minęły, a Elvira Multon zapisała się w Mungu przede wszystkim jako okazjonalna plotka. Stało się to dla niej jasne wkrótce po tym jak młoda pielęgniarka zaczęła mówić do niej tak jakby nie wiedziała z kim rozmawia. A kiedy w końcu wypomniała jej, że jest byłym pracownikiem i zna ten pieprzony regulamin oddziału na pamięć dziewczyna przyjrzała się uważniej jej nazwisku, uśmiechnęła lekko i wyszła z sali szybciej niż to było właściwe.
- Durne małolaty - mamrotała Elvira do siebie, bo dziewucha nie zostawiła jej eliksiru przeciwbólowego przy łóżku co powinna była zrobić, nie poinformowała jej też o tym kto będzie jej uzdrowicielem prowadzącym ani kiedy może się spodziewać zmiany opatrunków i Elvira już wiedziała, że złoży na nią skargę.
Gdyby tylko mogła złożyć skargę na cały szpital. Po niespodziewanych i tragicznych wydarzeniach ostatniego dnia festiwalu wszystkie piętra zapełniły się rannymi, urazowych pacjentów kładziono nawet przy salach zatruć i zakażeń. Przy tym całym chaosie Elvira Multon, była uzdrowicielka, a obecna bohaterka tego niewdzięcznego kraju, nie doczekała się własnej sali, ale przynajmniej nie położono jej na korytarzu ani na środku wieloosobowej sali. Dostała łóżko w najdalszym kącie i sama machnięciem różdżki szczelnie zasłoniła się kotarami, odliczając minuty do momentu aż będzie mogła wypisać się na żądanie.
Właściwie mogłaby to zrobić już teraz, ale wiedziała, że nie byłoby to rozsądne, bo nie była w stanie chodzić. Całe jej nogi obłożono opatrunkami po pierwotnej interwencji uzdrowiciela, który usunął z nich tkankę nie do odratowania i oczyścił całą resztę. Niczego już w tamtym momencie nie czuła, bo została znieczulona, niedługo potem też straciła przytomność z wycieńczenia. Tamten wieczór był niewyobrażalnie długi, życie zawdzięczała właściwie tylko samej sobie i Merji, ratowniczce, która ją znalazła i pomogła dostać się do szpitala. Wszyscy albo ją zostawili albo spisali na straty i kiedy obudziła się po wielu godzinach z unieruchomionymi nogami miała ochotę zawyć z frustracji. Czy było jej przykro? Nie miała pojęcia. Nie wiedziała co to znaczy przykro, ale z pewnością była wściekła. Zła, zgorzkniała i zawiedziona.
Opatrunki mieli jej zdjąć za kilka dni, więc pozwalała męczyć się z nimi tutejszym pielęgniarkom. W szpitalu mieli maści, eliksiry i środki, na które nie mogła sobie pozwolić, a chciała jak najbardziej zminimalizować blizny, które i tak się pojawią. Nie wiedziała co boli ją bardziej; świadomość kolejnego okaleczenia, czy włosy, które ktoś litościwie obciął jej gdy spała, pozbywając się spalonych szczątków. Teraz nie sięgały nawet do ramion, nigdy nie nosiła się tak krótko, a lekkość z jaką podnosiła głowę zdawała jej się tak nienaturalna, że wolała w ogóle nie zrywać się z poduszki.
Tak mógł znaleźć ją Cornelius, na tłumnej sali, w której na samym końcu szara zasłona tylko częściowo wygłuszała ogólny gwar i zamęt. Nawet nie otworzyła oczu, kiedy usłyszała jej szelest bo miała serdecznie dość młodych uzdrowicieli przychodzących sprawdzić, czy opatrunki na pewno nie przesączają. Wiedziała, że w rzeczywistości chcieli oglądać ją nagą. Skurwysyny.
Kiedyś robiła tak samo, ale jej młode kobiety się nie krępowały.
Czując jednak zupełnie obcy zapach męskich perfum i świeżych kwiatów poderwała się prawie, w ostatnim momencie podciągając pod brodę cienką pościel. Ostatecznie, miała na sobie tylko cienką, szpitalną koszulę, która sięgała zaledwie do pół uda, bo tam kończyły się jej opatrunki.
- Merlinie, Cornelius - wydusiła najpierw z cieniem wyrzutu, a potem zamrugała, przypominając sobie, że przecież sugerował ostatnio, że może chcieć ją widzieć. List, który do niego pisała pamiętała jak przez mgłę; ostatnie dni całe wydawały się mgliste. - To dla mnie? - spytała, marszcząc brwi. Potem skarciła się w duchu. Brzmiała idiotycznie. Oczywiście, że były dla niej, choć szkarłatne róże były darem, z którym czuła się co najmniej nieswojo. Czy Cornel próbował jej w ten sposób coś przekazać? Uważał ją za swoją przyjaciółkę? A może tak zżerało go poczucie winy? Cóż, mógł sobie je wsadzić, tak kwiaty jak poczucie winy. Ale tego rzecz jasna nie powiedziała, racząc go uśmiechem tylko po części uprzejmym, bo na większy wyraz obłudnej sympatii była zbyt zmęczona. Oparła się wygodniej na metalowej ramie łóżka, podsuwając najpierw poduszkę pod plecy. Oparzenia z jej twarzy i ramion zniknęły niemal zupełnie, pozostawiając po sobie tylko zaczerwienienie, które mogło zostać uznane za rumieniec. Na jej szczupłych, kościstych dłoniach wciąż mieniła się cienka warstwa maści. Pilnowała, by jej nogi były dokładnie przykryte. - Mam rozumieć, że koniec świata sprawił, że już nie jesteśmy na ty? Mmm, wydawało mi się inaczej - mruknęła niejasno, wyciągając rękę po ten cholerny bukiet, bo chciał jej go wcisnąć, a potem kładąc go sobie na kolanach. Róże pachniały ładnie, ale nie tak jak lawenda. - Wiesz, mogłeś mi przynieść gazety... pacjentom nie chcą dać nawet Walczącego Maga. Uważają, że to dodatkowy stres. Tak jakby nie stresowało mnie bardziej to, że nie wiem co się dzieje w kraju - rzuciła z cieniem sarkazmu, niechcący tylko przyznając, że nikt poza nim jeszcze jej nie odwiedził. Maria... nie chciała o niej teraz myśleć.
Zauważając przydługie spojrzenie, jakim ją obrzucił mimowolnie uniosła brew i zwilżyła usta, które od feralnego dnia wydawały się ustawicznie wyschnięte. Ile by dała, by wiedzieć o czym myślał. Kusiło ją by spytać, czy Valerie wie, że tu jest. Zamiast tego sięgnęła po szklankę wody stojącą na szafce i ścisnęła jej przyjemnie chłodną powierzchnię, nie próbując jednak z niej pić.
- Jeśli masz jakieś pytania to pytaj... a potem pozwól pytać mi - powiedziała wreszcie ciszej, z ciężarem zmęczenia nareszcie znajdującym sobie drogę do jej oczu. - Wiesz, nie dałabym się zabić. Nikomu i niczemu.
[bylobrzydkobedzieladnie]


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Sala numer dwa [odnośnik]04.01.24 23:52
Nigdy nie widziałem jej... takiej. Niemalże przestraszonej, musiałem ją zaskoczyć. Moje wrażenia byłyby zrozumiałe względem innej czarownicy związanej z Rycerzami, ale Elvirę widziałem przecież nagą, łagodną, naćpaną. Jakimś cudem to teraz wyglądała na bardziej bezbronną niż tamtej nocy.
-Dla ciebie. - idiotycznie wyciągnąłem kwiaty przed siebie, ale w swoim stanie chyba nie mogła ich odebrać...? -Zawołam kogoś po wazon. - zaproponowałem. -Mam jeszcze to. - wolną ręką wyciągnąłem z kieszeni zawiniątko z mleczną czekoladą, którą położyłem na szafce obok łóżka. O słodycze było niby trudniej niż przed wojną, ale było mnie na nie stać, a na Festiwalu zaopatrzyłem się w kilka tabliczek dla Hersilii, chyba nie zauważy braku jednej.
-Mhm, dobrze, że żyjesz Elviro. - westchnąłem, samemu nie wiedząc, co napadło mnie z tymi formalnościami. Tak, jakby tamtej nocy przepaść wyrosła nie tylko pod naszymi nogami, ale i między nami. Przymknąłem powieki, wciąż widziałem pod nimi płomienie. Otworzyłem je, gdy wyrwała mnie z zamyślenia nazwą gazety, za którą czułem się odpowiedzialny.
-Jak to "nie pozwalają"? - parsknąłem, spoglądając ostro na Elvirę, choć to (wymownie nieobecną) pielęgniarkę powinienem piorunować wzrokiem. Może i zrozumiałbym dziury budżetowe, ale nie zakaz czytania pożytecznej prasy. -To niepatriotyczne. - i to jeszcze w Mungu, nie leżała przecież w szpitalu polowym! -Załatwię to. - obiecałem z posępną determinacją, choć nie doprecyzowałem, czy przyniosę Elvirze gazetę czy po prostu ochrzanię oddziałową. -Co przynieśli ci inni? - zaciekawiłem się, bo choć odwiedzałem ludzi w szpitalach i znałem się na savoir-vivrze to jeszcze nigdy nie kajałem się przed nikim pozostawionym w pożarze na pewną śmierć.
Pożarze. Znów zamrugałem, bardzo prędko. Chciałem widzieć twarz Elviry, łóżko, światło dnia. Nie chciałem widzieć wspomnień wydartych z głowy Jade i płomieni wijących się po ciele mojego brata.
Nie chciałem widzieć nienawistnego spojrzenia, jakie posłał mi Marcelius zanim odbiegł. Miał skłonność do spadania na cztery łapy, jak kot dachowiec, ale i tak zastanawiałem się, czy...
-Twoja kuzynka, którą poznałem tuż przed tym wszystkim... - nie wiedziałem, czy to w ogóle prawdopodobne, że odbiegł z nią; czy też każde ratowało siebie, ale to jedyny trop. W dodatku taki, który mogę podjąć brzmiąc na po prostu uprzejmego. -...uciekła? Wszystko z nią w porządku? - przeniosłem wzrok na ścianę, wspominając jak tuż przed tragedią żartowałem sobie z Elviry i zmyśliłem dla niej rzekomo wyczuwane emocje tamtej dziewczyny; jak miło było mi gdy Multon spytała mnie o legilimencję. Żałowałem teraz, że naprawdę nie sięgnąłem po magię—tak jakby mój talent i przekazana Elvirze prawda mogły w jakiś sposób ukoić moje sumienie i zmyć późniejszą hańbę.
-Jak uciekłaś? Co z tobą... twoim stanem? - zapytałem od razu po otrzymaniu przyzwolenia, zbyt długo dusząc ciekawość w sobie. -Ten skrzat - dodałem prędko, wyprzedzając pytanie, które samemu spodziewałem się usłyszeć. -to nie był mój rozkaz. Valerie posłała go po mnie, chcąc ewakuować całą rodzinę. Nie mogła wiedzieć, że... że brakło sekund. Chciałem ci pomóc, ucieklibyśmy razem. - wymamrotałem, ale piękne i zadziwiająco szczere słowa nie mogły zakryć niezręczności tej sytuacji. Ja stałem tutaj, cały i zdrowy. Ona leżała w łóżku ze spopielonymi włosami, poradziła sobie sama gdy zniknąłem jej sprzed oczu. Jak bardzo żałośnie brzmiałem?


Słowa palą,

więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.

Cornelius Sallow
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda

OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sala numer dwa - Page 6 Tumblr_p5310i9EoI1v05izqo1_500
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8992-cornelius-sallow https://www.morsmordre.net/t9022-gaius https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f146-chelsea-mallord-street-31 https://www.morsmordre.net/t9021-skrytka-bankowa-nr-2119#271390 https://www.morsmordre.net/t9123-cornelius-sallow#275155
Re: Sala numer dwa [odnośnik]07.01.24 21:54
Nie była przestraszona, co najwyżej zaskoczona. Może i jej nogi były w tym momencie nie w pełni sprawne, promieniując nadal głuchym, irytującym bólem, ale różdżkę miała cały czas przy boku pod osłoną pierzyny. Znajome drewno (nie tak doskonałe jak jej utracona biała sosna) nie parzyło już władczej dłoni, a chociaż trzymanie różdżki w łóżku nigdy nie należało do wyborów w pełni bezpiecznych, nie umiała się z nią rozstać, jakby w każdym momencie niebo miało zapłonąć po raz kolejny, jakby Londyn mógł zapaść się pod ziemię i wciągnąć ją do jeziora ognia, które wcześniej powstało pod jej stopami... tak czy owak była gotowa na całą gamę niesprzyjających okoliczności przed którymi byłaby w stanie się obronić, więc pojawienie się Corneliusa Sallowa za zasłoną jej łóżka z całą pewnością jej nie przestraszyło.
Była po prostu zmęczona. Zmęczona, sfrustrowana, wściekła. Zmartwiona. Czemu Maria jej nie odpisuje? Rozżalona. Czemu nikt więcej tu nie przyszedł? Czy naprawdę myśleli, że już umarła? Czy mogli być tak... skurwysyńsko niesprawiedliwi?
Zapach kwiatów był przyjemną odmianą od mdłego odoru szpitala. Kiedy jednak wzięła je w szczupłe, blade dłonie jej twarz zastygła w wyrazie zastanowienia. Palcami przesuwała powoli po miękkich płatkach jakby chciała poznać ich fakturę. Po chwili zerwała jeden szkarłatny płatek i drugi, gniotąc je w dłoni. Doznania nie różniły się wcale od tego co czuła pod palcami, gdy przesuwała nimi po własnej nodze, po niewygojonych ranach. Zastanawiała się, czy jeszcze kiedykolwiek poczuje czyjś dotyk na udach.
- Czerwone róże. Czekolada. Gdybym nie leżała właśnie na szpitalnym łóżku, nie dalej jak dwa dni po tym jak niemal spłonęłam żywcem mogłabym uznać... że próbujesz mnie do czegoś zachęcić. Tylko do czego dokładnie? - Czekoladę też przyjęła, rzadko odmawiała prezentom, a chociaż nie przepadała za smakiem słodyczy od razu rozwinęła folię i ułamała sobie kostkę, wsuwając ją w usta na palcu i mrucząc z zadowoleniem. - Cieszysz się, że żyję, bo miałbyś wyrzuty sumienia, gdybym umarła - domyśliła się wreszcie, mrużąc oczy na jego niemalże sentymentalne westchnienie. - Bo mężczyźni się tak nie zachowują. Bo nawet jeśli nikt inny by się o tym nigdy nie dowiedział, to patrząc w lustro... widziałbyś tchórza. Mmm. - Przygryzła wargę i uniosła brew niemal kpiąco, a jej palce, już blade, ale wciąż tkliwe, zacisnęły się spazmatycznie na prześcieradle. - Nie potrzebuję twojego bohaterstwa. Nie każdy urodził się bohaterem. Niektórzy są manipulantami i to ich najlepsza cecha. - Teraz uniosła też kącik ust, dając mu do zrozumienia, że zaczęła domyślać się co kryło się za jego słodkimi odwiedzinami i deszczem darów. Może nawet przysług, kto wie. Przecież liczył, że zapomni. Ale ona nie zapominała; nie, jeśli nie wydarto jej wspomnień siłą.
Kolejnej kostki czekolady nie włożyła do własnych ust - zamiast tego uniosła rękę, oferując mu ją w geście niemal pojednania. Zastanawiała się, czy weźmie ją w zęby czy w palce. Czy weźmie ją w ogóle. Zasługiwała na to, by jadł jej dziś z ręki. Szum za zasłonami był jednostajny, nikt się nie zbliżał, nikt ich nie widział. Ale mężczyźni, a zwłaszcza Sallow, byli cholernie dumni. No nic, jeżeli nie weźmie od niej kostki to zje ją sama; i spojrzy mu przy tym wyzywająco w oczy.
Skinęła głową z lekkim znużeniem, gdy uznał dbanie o komfort emocjonalny pacjentów za niepatriotyczne. Jako uzdrowicielka sama pilnowała, by na jej oddziale pacjenci nie toczyli między sobą sporów o politykę, ale teraz jako pacjentka była sfrustrowana zdawkowymi odpowiedziami personelu na temat tego co działo się obecnie w Londynie.
- Tak zrób - zachęciła go więc, uśmiechając się lekko, bo wiedziała jak wielką przyjemność sprawia mu panoszenie się po obcym terenie i wydawanie innym poleceń. - Nie będę tu dłużej niż tydzień, ale byłabym wdzięczna przynajmniej za najnowsze wydanie Maga. Minister na pewno wydał już jakieś oświadczenie... - wymamrotała, ciszej, po części do siebie. Potem mimowolnie uniosła dłoń, by odgarnąć za uszy kosmyki włosów; i zmarszczyła brwi, gdy ten wyuczony gest przypomniał jej o tym, że nie musiała już przekładać ich z ramienia na ramię, jeżeli nie sięgały do ramion.
Milczała (zmęczona) przez nieco zbyt długą chwilę, gdy zapytał ją o odwiedziny innych. Nie chciała sprawiać wrażenia samotnej, ale gdy już zdecydowała się odpowiedzieć, do jej zachrypniętego po pożarach głosu wkradła się nuta urazy.
- Większość moich... znajomych to ważne persony, nie mają teraz czasu odwiedzać mnie w szpitalu. Rodzina w większości nie wie, że tu jestem. Prawie nikt tego nie wie, nie udało mi się jeszcze złapać stabilnego kontaktu z Marią, choć myślę, że gdyby umarła... - urwała. Czułabym to, co za naiwne stwierdzenie. - Po prawdzie dowiedziałeś się o tym, że tu jestem szybciej niż ktokolwiek. To... - Zaskakujące? Miłe? Podejrzane? - ...zrozumiałe. Szukałeś ukojenia dla własnego sumienia. Nie zakładam, by w innych okolicznościach podobnie ci zależało - Cień pytania w intonacji i lekkie przechylenie głowy z niemal kocią ciekawością sugerowały, że była tego tylko po części pewna. Ale na dłuższą metę nie zamierzała tego drążyć, nie dziś.
Dalsze pytania o Marię sprawiły, że ucichła i uciekła wzrokiem w przeciwnym kierunku. Nie wyglądała jak kobieta balansująca na skraju histerii, nie była tak słaba, ale pieczenie, które odczuwała za żebrami było nie mniej realne od ognia. Nie miała sił napisać do Marii w pierwszym dniu swojej hospitalizacji, a teraz... odpowiedź albo nie dotarła albo tymczasowo zatrzymali ją na poczcie szpitalnej. Albo... nie, nie istniały inne możliwości.
- Nie wiem. Nie ma jej w Mungu, tego się już dowiedziałam. Może uciekła, może ten chłopak jej pomógł. Jeśli nie, to spłonęli w Waltham Forest - powiedziała na tyle sucho i nieludzko na ile pozwalała jej częściowa dysocjacja, ale gdy zerknęła ukradkiem na Cornela zdała sobie sprawę, że mężczyzna wbija wzrok w ten sam punkt na ścianie co ona. Gdziekolwiek pobłądził myślami, również nie miała tam wstępu. - Ja uciekłam na nogach, chociaż może powinnam powiedzieć na kolanach. Wcześniej rozpadlina zdążyła zapaść się głębiej i eksplodować. Zostałam okrutnie poparzona. Ale wydostałam się sama i teraz też z tego wyjdę - stwierdziła z upartą pewnością siebie kogoś kto zawsze spada na cztery łapy. - Kiedy widziałam cię... pierwszy raz nie miałam lewej ręki. Blizny nie odejmują mi niczego - dodała, właściwie zaczepnie, bo mieli okazję widzieć się przelotnie zanim los zmusił ich do czegoś więcej, ale na pewno zrozumiał o co jej chodzi.
Pozwoliła mu się wytłumaczyć, choć połowę jego nerwowych wyjaśnień wysłuchała z uniesioną brwią, a drugą połowę z uśmiechem rozbawienia tak wyraźnym, że błysnęły w nim jej białe zęby.
- Corneliusie... gdyby Valerie wiedziała, że jestem z tobą, wysłałaby tam tego skrzata wcześniej - rzuciła cicho, zastanawiając się, ile naprawdę z tego zrozumie. Potem zaoferowała mu kolejną kostkę czekolady, tym razem mniej ostentacyjnie. - Zresztą, to bez znaczenia. Wiem, że chciałeś mi pomóc. - To że mu nie wybaczyła, że w ostateczności uznała jego ucieczkę za tchórzliwą, nie zmieniało faktu, że dobrze zapamiętała wyraz jego twarzy w tych ostatnich sekundach. - Och, wciąż jestem zła. Jestem bardzo zła - dodała głuchym tonem, w którym zupełnie nie było tego słychać. - Ale mamy za dużo rzeczy do zrobienia, żebym się nad tym teraz rozczulała. Powiedz mi, jak Ministerstwo wyjaśniło te zdarzenia? Jest już jakaś oficjalna wersja? Albo choćby i hipoteza prawdziwej? - dopytała, zniżając głos. Zarówno słowa jak i spojrzenie straciły figlarne barwy. Bo to nie był temat do żartów.


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Sala numer dwa [odnośnik]23.01.24 18:37
-Czy dżentelmen potrzebuje okazji, by przynieść chorej - rannej, ciężko rannej, ale choroba to jakieś elegantsze słowo -kwiaty i czekoladę? - odpowiedziałem z neutralnym wyrazem twarzy, choć mojej uwadze nie umknął wymowny ton jej głosu i doskonale pamiętałem, że to właśnie przesączone amortencją czekoladki zbliżyły nas do siebie zanim uczyniła to wojna. -Niestety, nie znam twoich ulubionych, ale i tak w kwiaciarniach są... irytujące braki. - usprawiedliwiłem konkretny dobór czerwonych róż. Uzupełnienie dostaw w kwiaciarni chyba nie było niczyim priorytetem po deszczu meteorytów, choć niezmiernie mnie to drażniło. Czy nikt nie przewidział, że ludzie tacy jak ja będą chcieli odwiedzić chorych?! Zapłaciłbym nawet więcej za jakieś urocze goździki. -A bukiety wyczarowane Orchideusem są nieco tandetne, nie uważasz? - zagaiłem miękko, chcąc jak najbardziej odwlec poważniejszy temat rozmowy. Layla nigdy tak nie uważała — przemknęło mi przez myśl, ale ona nie rozumiała do końca działania tego zaklęcia. Tak samo, jak nie rozumiała praw rządzących światem czarodziejów, nawet gdy tłumaczyłem jej cierpliwie, dlaczego nie może poznać mojej rodziny.
Uprzejmy uśmiech momentalnie spełzł mi z twarzy, gdy Elvira zbyt dokładnie podsumowała moje lęki. Może i powiedziała samą prawdę, ale tego rodzaju prawdy powinny pozostać niewypowiedziane. W myślach i niedopowiedzeniach były łagodniejsze, wtedy dało się z nimi żyć. Ujęte w słowa kłuły i gryzły, a ja wiedziałem już, że nie dadzą mi spokoju.
Tchórz. Dlaczego świat uznawał za odwagę głupią brawurę? Mój brat był odważny i głupio zginął. Mój syn chciał być odważny i omal nie zginął—choć może odcięta ręka go czegoś nauczyła, bo na elfim szlaku widziałem jego plecy. Uciekał, zamiast bawić się w bohatera. Może jednak nie był aż tak podobny do Solasa, jak myślałem.
-Nie uciekłem. - warknąłem gardłowo, nie poznając własnego głosu. Trafiła na moją wrażliwą strunę, ale przecież nie byłem taki, jak bezczynni chłopcy, którym należały się białe pióra. Multon widziała mnie nad rzeką Severn, walczyliśmy z rebeliantami ramię w ramię, nie byłem tchórzem. I jej to udowodnię. -Jestem bohaterem wojennym, a stamtąd zabrał mnie skrzat - nie dając mi nawet sekundy na protest. - przypomniałem jej, musiała to przecież słyszeć...
Nie, nie musiała. Walczyła o życie, pewnie słyszała szum własnej krwi w uszach, a sekundy w których dopadła do mnie Beksa rozciągały się do nieskończoności. To nic, pamięć można formować niczym propagandę—pomogę jej w uporządkowaniu tych wspomnień. Oczywiście, że byłem zadowolony, że skrzat mnie stamtąd zabrał, nie chciałem ginąć ani leżeć na miejscu Elviry... ale to wszystko już się wydarzyło. Przeżyłem, cały i zdrowy i mogłem dopasować do tamtych zdarzeń dowolną narrację. Żal przy Elvirze, wdzięczność przy Valerie. Gdyby nie pajęczyna sekretów Drew, mógłbym nawet powiedzieć, że tamtej nocy wykonywałem ważne rozkazy Śmierciożercy, ale w tej kwestii będę milczał.
Rozchmurzyłem się nieco dopiero, gdy przyznała, że to manipulacja, a nie brawura, jest godna pochwały. Moje spojrzenie na moment złagodniało, czyżbyśmy zgadzali się w tym względzie? Postrzegali rzeczywistość podobnie? Chociaż... Zmarszczyłem brwi podejrzliwie, choć uśmiechnąłem się na znak, że gotów jestem przyjąć to wszystko za żarty. -Może zatem właśnie mną manipulujesz? - wytknąłem, tak jakby róże i pamięć i czekolada nie były taką samą próbą z mojej strony.
-Czyli nie stało ci się nic... poważnego? - zapytałem naiwnie, nie dłużej niż tydzień nie brzmiało chyba.... bardzo źle, a ja widziałem tylko pościel. Zresztą, nie wiedziałbym jak rozległe rany kryją się pod jej opatrunkami, nigdy nie interesowałem się takimi sprawami.
Potrafiłem za to sobie wyobrazić poparzenia i ból z nimi związany. Przeżyłem to wszystko, zaglądając do głowy Jade. Wolałem o tym nie myśleć, już i tak zanadto współczułem Elvirze. Perspektywa ochrzanienia pielęgniarki przyjemnie odciągała moje myśli od tak przyziemnych spraw, jak fizyczne cierpienie.
-Wczoraj Minister wygłosił orędzie, całą treść przedrukował Mag. Rozszerzamy godzinę policyjną na wszystkie hrabstwa, młodzi ludzie - zawiesiłem głos, przypominając sobie jej kuzynkę i Marceliusa -zostaną oddelegowani do pracy przy zniszczeniach, czystokrwiści czarodzieje znajdą przyczynę tragedii i odbudują ten kraj. - streściłem prędko, nie chcąc nadwyrężać cierpliwości Elviry. Rozumiałem niecierpliwość, ale innego rodzaj współczucia nie byłem w stanie zaoferować:
-Gdyby umarła, nie mogłabyś nawet pochować jej ciała. - orzekłem pragmatycznie, licząc się z tym samym w przypadku Marceliusa. -Las spłonął. - dodałem cicho. -Mój brat padł ofiarą Klątwy Stosu, nigdy nie przysłano nam nawet popiołów. - nie wiedziałem, czemu jej o tym mówię, choć—dzięki jakże przemyślanej moich rodziców o tym, by wytoczyć szwagierce głośny proces—jego los nie był sekretem. Dla złagodzenia własnych słów? Idiotyczny odruch. -A w miejscach uderzeń większych meteorytów nie pozostało nic, tylko ziejąca czernią wypalona ziemia. Myślisz, że ludzie topili się żywcem? Co zostaje z ciała wgniecionego w ziemię? - to ona była uzdrowicielką, mogła to sobie wyobrazić lepiej niż ja. Och, moglibyśmy porównać mugolskie i czarodziejskie szczątki, jeśli gdziekolwiek pozostały fragmenty ciał... ale skoro martwiła się o kuzynkę, może wspomnę o tym dopiero później? -Ale z hrabstw docierają też doniesienia o histerii sów. Może spróbuj wysłać gołębia, podobno zniosły katastrofę lepiej? A twoja kuzynka, w przeciwieństwie do mnie, może nie mieć na tyle doświadczenia życiowego i znajomości, by wiedzieć gdzie cię szukać. - co prawda, Mung powinien być oczywistym tropem, ale młodzież nie zawsze myślała logicznie. -Jesteście blisko? - zagaiłem, żałując, że nie sprawdziłem emocji młodej i nie uspokoiłem się w kwestii tego, że znajomość mojego syna z rodziną Multon to naprawdę przypadek. Elvira nie pojawiła się na ceremonii rozdania medali, na której ostatnio widziałem Marceliusa, ale jej nazwisko przewijało się w "Walczącym Magu", na Merlina. Po tym, jak musiałem tłumaczyć się Sigrun Rookwood, miałem szczerą nadzieję, że mój półmugolski bękart będzie się trzymał z dalej od Rycerzy Walpurgii. Może jednak niepotrzebnie panikowałem—może po prostu pomógł ładnej blondynce i miał od nich słabość po mnie. A może skonał pod meteorytem i nie będzie już moim problemem i nauczę się żyć z tą dziwną pustką na myśl o jego śmierci. Nie byłem sentymentalny i nie wierzyłem, że mogę ją poczuć—już raz go opłakałem. Elvira podzielała mój brak sentymentów, nagle poważniejąc—nie zastanawiała się już nad losem Marii, mówiła o spłonięciu żywcem. Ironiczne, tak samo zginął mój brat. Czy to los Sallowów nieznających strachu?
-Być może przyszedłem tu od razu, a nie po uporaniu się z natłokiem pracy, bo nie zdołałem ci pomóc przedwczoraj. - zgodziłem się z ociąganiem. -Ale walczymy dla tej samej sprawy, a nasza współpraca była sukcesem i na polu walki i w "Walczącym Magu". Jestem tu, bo chcę tu być, Elviro. - podkreśliłem z naciskiem, patrząc jej prosto w oczy. A potem zamrugałem, gdy najpierw opowiedziała o swoich poparzeniach, a potem przypomniała mi o tamtej nocy. -Ale da się je wyleczyć, prawda? - naciskałem. Była Elvirą Multon, do cholery, jedną z najzdolniejszych uzdrowicielek w naszych szeregach. -Czy ordynator wie, kim jesteś? - dlaczego leżała bez dostępu do gazet? -Przypomnę mu. - fuknąłem. Niedługo będę jej potrzebował, a nie przeprowadzi sekcji zwłok jeśli nie będzie mogła stać. -O ile pamiętam, tamtej nocy brakowało czegoś więcej niż ręki—obydwoje straciliśmy piątą klepkę. - przypomniałem, wbijając wzrok w parapet. A potem spojrzałem jej w oczy, a kąciki moich ust lekko drgnęły. -Ale, o ile pamiętam... prawa ręka wystarczyła ci za dwoje. - tamta noc była... satysfakcjonująca, może nie tylko ze względu na Amortencję.
Sięgnąłem po kostkę czekolady, marszcząc lekko brwi.
-Valerie nie wie, co między nami zaszło. - stwierdziłem, ale tak naprawdę pytałem. Ode mnie nie mogła się dowiedzieć, ale czy Elvira posunęłaby się do niedwuznacznych sugestii i aluzji? -Zatem, co między wami zaszło? - zmrużyłem podejrzliwie oczy. Nie interesowałem się wcześniej ich spotkaniami, sprawą pomiędzy nimi i Rosierem, ale w dzień końca świata moja żona nazwała Elvirę dzikuską. Merlinie, to mogły być jej ostatnie słowa—nienadające się do żadnego podręcznika historii o moim życiu. Matka (gdy jeszcze była zdrowa) przestrzegała mnie przed fałszem kobiet, a legilimencja i cała znajomość z Deirdre również mnie na to uczuliły—nie uwierzę Multon bezkrytycznie, ale byłem ciekaw (zawsze ciekaw, jaki Krukon nie lubi wiedzieć wszystkiego?) jej wersji wydarzeń.
-Rozmawiasz z człowiekiem, który jest odpowiedzialny za ułożenie oficjalnej wersji wydarzeń. I nie może sobie pozwolić żebyś była zła na niego, albo na jego rodzinę, bo cię potrzebuje. - podkreśliłem. Mogłem znaleźć kogoś innego, ale nie miałem aż tyle czasu, skoro przede mną leżała uzdrowicielka, w której lojalność wobec sprawy nie wątpiłem. -Ubiczowanie skrzata domowego do pusty gest - trochę blefowałem, nie wiem czy Valerie pozwoliłaby mi tknąć Beksę -choć róże pewnie też. Ale możesz na mnie liczyć, Multon, a ja—gdy propaganda upomni się o kolejne porównania mózgów czarodziejów i mugoli—chcę liczyć na ciebie.


Słowa palą,

więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.

Cornelius Sallow
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda

OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sala numer dwa - Page 6 Tumblr_p5310i9EoI1v05izqo1_500
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8992-cornelius-sallow https://www.morsmordre.net/t9022-gaius https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f146-chelsea-mallord-street-31 https://www.morsmordre.net/t9021-skrytka-bankowa-nr-2119#271390 https://www.morsmordre.net/t9123-cornelius-sallow#275155
Re: Sala numer dwa [odnośnik]11.02.24 19:09
Choroba. Uniosła brew na ten interesujący dobór słowa, który skojarzył jej się raczej z ignorancją w zakresie definicji niż z próbą zachowania uprzejmości. Bo przecież nie potrzebowała takiej sympatii, nie potrzebowała udawania, że eksplozja na elfim szlaku nie pozostawiła jej doszczętnie poranionej i okaleczonej, być może nawet... na resztę życia. Myśl ta była mdląca i przyprawiała ją o histeryczną chęć zrzucenia z siebie pierzyny i zdarcia własnej skóry z nóg, ale przecież nie była ani ślepa ani nieświadoma. Nie miała komfortu bezgranicznej ufności w moc uzdrowicieli, gdy sama była nim od lat. Mogłaby to wytknąć Corneliusowi, mogłaby dać upust frustracji i przypomnieć mu w najbardziej toksycznych słowach, że był po części winny jej cierpieniom, a teraz śmiał zachowywać się tak jakby kwiaty i czekolada miały to wszystko odczynić.
Ale to przecież niczego by nie zmieniło, odebrało jej wpływowego sojusznika, a zresztą... jego poczucie winy miało pewien urok. W niewielkim stopniu zdołał ją udobruchać przy użyciu najprostszych środków i chociaż nigdy nie przyznałaby, że mogłaby dać się zmanipulować, wcale nie podszedł jej błędnie. To że mu nie wybaczyła nie oznaczało, że jego dzisiejsza wizyta nie zmieniła tego w jaki sposób będzie go postrzegać w przyszłości.
- Powinnam więc chorować częściej, jeżeli mogę liczyć na takich dżentelmenów jak ty - Pokręciła głową, śmiejąc się pod nosem z cieniem sarkazmu. - Kwiaty są piękne, ale ich wartość jest ledwie estetyczna. Następnym razem wystarczy czekolada - Słowa zbiegły się z gruchnięciem łamanych kostek słodyczy i przyjemnością, którą poczuła z powodu rozpływającego się po języku smaku. Rzadko jadała słodycze, ale nie mogłaby nie zauważyć, że była to dobra czekolada. - Lawenda - odpowiedziała mimo wszystko na niezadane pytanie o ulubiony kwiat, choć zdawało jej się to oczywiste. Fioletowe pęki można było zawsze znaleźć w jej salonie, a przecież odwiedzał ją czasem ze względów zawodowych. Jej perfumy również pozostawały niezmienne. - Bukiety zwykle są tandetne. Niemniej jednak jako kobieta powinnam teraz rozpłynąć się nad ich pięknem, więc... są śliczne, dziękuję - zmieniła ton na mrukliwy, uśmiechając się szerzej i ładniej, jak można byłoby tego po niej oczekiwać; ale fałsz słodziła ewidentna teatralność jej gestów, niemalże sceniczne odgarnięcie krótkich kosmków włosów za ucho. Umiała odgrywać pewne role, lecz Cornel znał ją na tyle dobrze, by przejrzeć jej żartobliwy zamiar.
Celnie go wypunktowała, przemawiała przez nią gorycz, niemniej jednak zaskoczyła go złość, na jaką pozwolił sobie w jej obecności, właściwie w publicznym miejscu, nawet jeżeli nikt ich nie widział. Jej źrenice rozszerzyły się na krótko, choć nie w strachu. Wygładziła dłonią koc i odwróciła na moment głowę, tak jakby naprawdę ją spłoszył, choć po prawdzie musiała otrząsnąć się i zebrać myśli z tego jakie absolutnie niegodne wyobrażenia budzili w niej warczący mężczyźni. Co też działo się z ich głosem, że zawsze w takich sytuacjach brzmieli po stokroć atrakcyjniej?
Cornel bardzo rzadko pozwalał sobie na ukazywanie jakichkolwiek emocji, tym silniejszy więc był ten efekt.
Słysząc jego argumentację miała chęć rzucić w odpowiedzi komentarz o bohaterach wojennych pokonanych przez skrzata, lecz w ostateczności Szpital Świętego Munga nie był doskonałym miejscem na prowokowanie Corneliusa i testowanie jego granic... jakkolwiek kusząca nie byłaby to perspektywa. Musiała też pamiętać, że był pierwszą osobą, która ją odnalazła i zdecydowała się odwiedzić. Wyobrażała sobie, że ma obecnie mnóstwo pracy, a jednak przyszedł i nie była jeszcze pewna w jaki sposób powinna to odebrać.
Czy mogła już nazywać go przyjacielem?
- Wiem. Przemawia przeze mnie frustracja, nie przejmuj się tym - odpuściła więc i złagodziła ton głosu, choć nie na tyle, by brzmiało to na manipulację. Uśmiechnęła się jednak pokrętnie i tajemniczo, gdy to właśnie jej zarzucił. - Być może. A być może nie. Przecież bym ci nie powiedziała, prawda? - zażartowała. - Czy relacje międzyludzkie nie są w swojej esencji mniej lub bardziej udolnymi próbami zmanipulowania się nawzajem? - spytała też, choć co właściwie mogłaby na ten temat wiedzieć? Jej pojęcie miłości i przyjaźni było skrajnie wypaczone już od chwili opuszczenia rodzinnego domu.
Wzruszyła ramieniem, kiedy spytał ją o powagę obrażeń. Nie zamierzała się z tego zwierzać, więc skwitowała tylko, że jest poparzona, nie wdrażając się w szczegóły rozmiaru tych oparzeń ani tego jakie konsekwencje mogły mieć dla niej w przyszłości. Wątpiła, by Cornelius, nie mając takiej wiedzy, mógł domyśleć się tego sam, ale i tak rzuciła mu nieco podejrzliwsze spojrzenie, gdy przeszło jej przez myśl, że mógłby o to dopytać uzdrowicieli... a oni z uwagi na jego status mogliby być skłonni zapomnieć o obowiązującej ich tajemnicy.
Oby nie. Ostatnie czego potrzebowała to bycie postrzeganą jak osłabiona czarownica.
Skinęła głową, marszcząc brwi i słuchając uważnie tego co miał do powiedzenia o katastrofie i jej konsekwencjach.
- Czyli spodziewamy się pospolitego ruszenia i przymusowej mobilizacji... - mruknęła z zastanowieniem, a potem stwierdziła twardo: - To dobrze. Zbyt długo już pozwalaliśmy przeciętnym czarodziejom na lenistwo i bezczynność w obliczu obowiązku. - Każdy miał jakieś zadanie, a ich zadaniem, jako unikatowego procentu społeczeństwa, było rzecz jasna przewodzenie pozostałym.
Potem przeszedł ją dreszcz, miała nadzieję, że niedostrzegalny, gdy wspomniał o pożarze lasu. Rozległe rany pod bandażami wydawały się swędzieć i piec nawet bardziej niż zwykle, ale nie ośmieliła się wtykać rąk pod koc w jego obecności, a już zwłaszcza odkrywać tego co pod nim skrywała. Wyliże się z tego. Pozbędzie się blizn. Nie było innej możliwości.
- Przykro mi z powodu twojego brata - powiedziała tak pragmatycznie i obojętnie jak on streszczał ostatnie wydarzenia, bo myślami pobłądziła już w kierunku Marii. Wciąż nie dopuszczała do siebie myśli o jej śmierci, nie dopuści jej do siebie jeżeli nie będzie absolutnie pewna... liczyła na to, że skoro dziewczyna uciekła dostatecznie wcześnie nie dotknęły jej piekielnie języki ognia. Nie umiała sobie wyobrazić, by Maria zniosła tak ciężkie i bolesne rany z równą godnością co Elvira. Nie była tak silna. Nie była wytrzymała. Bolało ją jednak między żebrami na myśl, że cokolwiek się wydarzyło, kuzynka musiała radzić sobie z tym sama. - Będziesz w stanie się czegoś dowiedzieć? Wiem, że sam nie masz na to czasu, nie oczekuję tego, ale choćby któryś z twoich ludzi? Masz znajomości i wtyki, którymi nie mógłby poszczycić się chyba nikt inny w Londynie - zauważyła, nieprzypadkowo sięgając po niewinne pochlebstwo. Spojrzała też na niego wielkimi, błękitnymi oczami i uśmiechnęła się niepewnie. - Zaakceptuję najgorsze, jeżeli nikt niczego nie widział... ale może wśród całych tych zbiegłych tłumów ktoś posiada informacje o Marii Multon. Może ktoś skojarzy ją ze zdjęć, jestem w stanie je dostarczyć. Ją albo tego chłopca, z którym uciekła, chociaż o nim niczego nie wiem - Zmarszczyła brwi i zamyśliła się, otrząsając się dopiero gdy zadał jej pytanie, na które odpowiedź przyszła jej właściwie naturalnie. - Uderzenie meteorytem, sama jego siła, zabija wystarczająco szybko, by nie mogli doświadczyć wrażenia topienia się żywcem... ciało dezintegruje się później. Może spłonąć od temperatury, żaru i ognia, i zapewne tak było. Spodziewam się raczej spopielonych szczątków, nie zmiażdżonych. Ale to byłby pierwszy raz, gdy stykam się z tą przyczyną zgonu. - Była ciekawa tego co mogłaby odnaleźć po ofiarach w takich kraterach, ale na razie myśl ta zbyt mocno nasuwała jej świeżą, uśmiechniętą twarz Marii, by chciała zagłębiać się bardziej. Wsunęła kolejną kostkę czekolady do ust, żeby ukryć mdłości, a potem odstawiła folię na szafkę i sięgnęła po wodę. Nie mogła zjeść tego wszystkiego w jego obecności jak jakiś łapczywiec.
Wywróciła oczami na wieść o sowach, bo przeszła jej przez myśl Kim, która w histerii zdawała się pozostawać już od wielu miesięcy. Niemniej jednak była wdzięczna za tę informację.
- Tak zrobię. - Potem zmarszczyła brwi i znów spojrzała na ścianę. - Jesteśmy blisko, regularnie mnie odwiedza. Jestem... jej autorytetem - powiedziała cicho, bo święcie w to wierzyła. Nie chciała się jednak zwierzać Corneliusowi z tego co sama wobec niej czuje, bo miała świadomość, że uczucia te są silniejsze niż pierwotnie zakładała. Kiedy podniosła wzrok mógł to jednak może odczytać z jej spojrzenia. Wciąż, szybko otrząsnęła się, bo wiedziała, że nie może ulegać sentymentom. Żeby nie zwariować, starała się nie robić tego nawet w samotności. - Och, czyli miałam rację. Wyrzut sumienia. Cóż, skoro to nie prawdziwa sympatia, mogę liczyć przynajmniej na to - Uśmiechnęła się kątem ust i znowu przesunęła kciukiem po własnym policzku, patrząc na niego spod rzęs, jakby nadal chciała wyciągnąć lub przynajmniej wyczytać z niego, czy ma jakieś ukryte intencje. - Cieszę się, że przyszedłeś - przyznała wreszcie, z równym ociąganiem co on, bo czuła, że powinna dać coś od siebie, jeżeli oczekuje od niego choć częściowej szczerości. Oboje przecież byli manipulantami i wątpiła w to, czy jest w tym sprawniejsza.
Błysnęła zębami w uśmiechu, kiedy wyłapała jego milisekundowe zmieszanie na jej umyślny powrót w przeszłość; wystarczająco subtelne jednak, by nie mógł jej tego zarzucić. Jeżeli nawet ktoś podsłuchiwałby ich za kotarą, i tak nie zrozumiałby niczego.
- Mam już kilka blizn, które nie zniknęły... ale były efektem czarnej magii. Liczę na to, że tym razem... ale to wszystko zależy od genezy deszczu ognia. Ile tak naprawdę wiemy o tym skąd wzięła się ta kometa i jaka magia za tym stoi? Artykuły nie były jednoznaczne, teraz pewnie astronomowie mają nawet większy mętlik w głowie. W katastrofie nie było niczego naturalnego - odparła cicho, posępniejąc znowu, gdy temat zszedł na jej tymczasowe (lub nie) blizny. Satysfakcja, która rozlała się ciepło po jej ciele na jego oburzenie w jej imieniu była za to aż nazbyt rzeczywista i silna. - Powinien wiedzieć - zauważyła z powątpiewaniem, w głębi ducha licząc na to, że się za nią wstawi. A potem parsknęła śmiechem, szczerze rozbawiona jego komentarzem. - Och, oczywiście. Nigdy nie pozwoliłabym sobie na to w innych okolicznościach. Jestem taką porządną czarownicą. Wierzę w to, że ty również. Odpowiedzialni i profesjonalni - zauważyła, jeszcze rozbawiona, a potem rozchyliła usta i położyła dłoń na sercu w teatralnym świętym oburzeniu na jego niedwuznaczne słowa. - Uważaj, bo pomyślę, że znów mnie komplementujesz - rzuciła lekko, choć usatysfakcjonowanie mężczyzny uznawała za rzecz na tyle prostą, że nie była specjalnym powodem do dumy. Z kobietami bywało trudniej. Chciała jeszcze spytać, czy Valerie radzi sobie z rękami równie dobrze, ale ugryzła się w język.
Powstrzymała też kolejny impuls do wywrócenia oczami, gdy zmarszczył brwi, prawie zaniepokojony.
- Nikt tego nie wie - Wiedziała, że byłby w stanie przejrzeć bezczelne kłamstwo, więc nie kusiła się o nie; nie musiała. Naprawdę nikomu się z tego nie zwierzyła, przynajmniej nie trzeźwo (nie upijała się od cholernie dawna i z pewnością nie umiałaby sobie już przypomnieć szczegółów nocy z Tatianą lub Drew) choć wątpiła, by i w innych sytuacjach miała ku temu okazję. Wiedziała, że jemu zależy na dyskrecji nawet bardziej niż jej. - A już na pewno nie Valerie. Nie rozmawiam z nią o niczym co uznaję za osobiste. - Uśmiechnęła się, choć przyszło jej to z wysiłkiem, a nerwowy tik między brwiami sugerował raczej frustrację. Naprawdę mogłaby plotkować z Corneliusem o jego żonie? Merlinie, w życiu. - Wiesz na pewno o tym, że przez jakiś czas miała pełnić rolę mojej... przewodniczki. Ani jej ani mi nie udało się jednak zrozumieć siebie nawzajem. Mamy różne charaktery - odparła dyplomatycznie, choć więcej niż jedno jadowite słowo cisnęło jej się na usta. Zbyła je lekkim potrząśnięciem głową. Nie dziś i nie z nim. Najlepiej nigdy, ile do cholery mogła jeszcze być z tego powodu wściekła, skoro zaakceptowała ją już Evandra? - Nie jestem zła - Och, tym razem skłamała, ale kłamstwo to było bezpieczne; wynikało z rozsądku. - A nawet jeśli bym była, nie przedkładam emocji ani osobistych konfliktów nad wspólne dobro. Gdybym znalazła się blisko, zrobiłabym co mogę, żeby ochronić Valerie przed zagrożeniem. A na pewno bym jej nie porzuciła. - Nawet jeśli pizda zasługiwała na te blizny po trzykroć bardziej od niej. - Jest czystej krwi czarownicą, spełnia dobrze swoją rolę - Jakkolwiek głupia by ona nie była. - I nie zasługuje na krzywdę. - Też coś. - Ciebie też nie zostawiłabym niezależnie od tego czy cię lubię czy nie. - Kolejny raz w jej głosie rozbrzmiała frustracja i kolejny raz szybko ją zdusiła. Złośliwe zdecydowała się jednak nie precyzować, co naprawdę o nim myśli, bo nie chciała mu teraz dawać tej satysfakcji. - Zawsze możesz na mnie liczyć. Jestem lojalna. - podkreśliła i parsknęła pod nosem na wieść o karze skrzata domowego.
Nic ją nie obchodziło co się stanie z jakąś kreaturą.


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Sala numer dwa [odnośnik]21.02.24 17:16
-Mam nadzieję, że nie będzie następnego razu. - odpowiedziałem kurtuazyjnie, choć obydwoje wiedzieliśmy, że prawdopodobnie obrażenia nadejdą. Elvira walczyła na pierwszej linii frontu i choć nasza walka nad rzeką Severn przebiegła bez niebezpieczeństw, to obydwoje zdawaliśmy sobie sprawę z ryzyka. Samemu bywałem już ranny po potyczkach z rebeliantami, ryzyka nie dało się uniknąć, pewnie nie powinniśmy go unikać. To ono zapewniało nam pozycję w szeregach Czarnego Pana i wśród ludu. Może i Multon nie została odznaczona publicznie, jak ja, ale miałem zamiar przypomnieć pielęgniarce, że jest bohaterką.
Tak naprawdę chodziło mi jednak o to, że miałem nadzieję, że obecna sytuacja się nie powtórzy. Świadomość współwiny za krzywdę Multon była niewygodna i nie chciałem już nigdy znaleźć się w podobnej sytuacji. Gdybyśmy byli daleko od siebie, a ja usłyszałbym o jej chorobie, pewnie wysłałbym te kwiaty, zbyt zajęty by fatygować się do szpitala osobiście.
Ale skoro było jak było...
-Orchideus. - mruknąłem, sięgnąwszy po różdżkę. Fioletowe kwiecie zakwitło z drewna, a ja oderwałem prędko łodygi i wręczyłem wiązkę lawendy Elvirze. -Widzisz, a raczej czujesz? Nie pachnie, jak prawdziwa. - cofnąłem dłoń, niechcący (czy na pewno?) muskając przegub jej lewej ręki. Tej, której nie miała, gdy byliśmy razem—ale wtedy mi to nie przeszkadzało.
Uniosłem wzrok, ciekaw reakcji Multon. Laylę zawsze zachwycał trik ze sztucznymi kwiatami, ale Layla była tylko jedna. Może mugolki niewrażliwe na magiczne kwiaty uciekły z Londynu szybciej, nie czekając biernie na śmierć.
-Proszę. - westchnąłem, spoglądając na jej sztuczny uśmiech. -Potrafisz się ślicznie uśmiechać, ale wolę cię, gdy nie próbujesz ukryć ironii. - powiedziałem, zniżając głos do cichego pomruku. Miła chwila wkrótce prysła, ze złością obroniłem własny humor, a ona odwróciła wzrok—ale w jej milczeniu czaiło się jakieś łagodniejsze napięcie niż powinno, jakbym wcale nie zepsuł nastroju. Ciekawe.
-Są. - przyznałem, gdy zdefiniowała relacje międzyludzkie jako manipulację. -Ale w manipulacji słowami i emocjami i wspomnieniami mam większe doświadczenie niż ty, Multon. - przyznałem, tym razem zniżając głos do szeptu. Nie podobało mi się, że Elvira nie leży w prywatnej sali, a o moich sekretach wiedziała tylko ona i Rycerze. -Nie próbuj ze mną rywalizować—ale mogę cię nauczyć tego i owego. - zaproponowałem, choć samemu nie wiedziałem dlaczego. Może to odświeżające, napotkać na kobietę, która rozumie. Kochać się w amortencyjnym szale z kobietą, która wraz ze mną udaje potem, że nic się nie stało. Wszystkie moje byłe i obecne lubiły widzieć we mnie kogoś, kogo kreowałem dla nich, sztuczną rolę, idealnego Corneliusa. Maska opadała czasem, jak przy Layli i przy Merji, ale nigdy nie starczało mi odwagi, by być sobą. Przy Multon byłem sobą w masce, ale niepróbującym tej maski ukryć. Elvira sprawiała wrażenie kogoś, kto ani by się na to nie nabrał, ani tego nie oczekiwał.
Skinąłem głową w odpowiedzi na tematy polityczne, wyrwanie czarodziejów z bezczynności będzie teraz konieczne. Zachmurzyłem się na wspomnienie Solasa, ale podniosłem wzrok, gdy Elvira dopytała mnie o informacje o Marii. Spoglądała na mnie łagodniej niż wcześniej, uśmiechając się czarująco, sięgając po pochlebstwo. Zależało jej. A ja... mnie zaschło w gardle gdy uświadomiłem sobie, że mam pretekst do upewnienia się, czy Marcelius przeżył—i co robi—bez wzbudzania podejrzeń, na prośbę przyjaciółki. Szukała Marii Multon jawnie, nie miała powodu tego ukrywać.
-Myślisz, że już by się odezwała? - zapytałem łagodnie, niby to odwlekając temat, choć już zdecydowałem, że pomogę. Właśnie manipulowaliśmy sobą nawzajem, ale to nic, skorzystamy na tym obydwoje. -Znam człowieka, który może pomóc. A skoro rozpoznaliśmy - rozpoznałem, ale mógł to przecież zrobić każdy, kto uważniej obserwował cyrkowe występu na Sabacie i rozdaniu medali -że tamten chłopak pracuje w londyńskim cyrku, to... cóż, wiadomo, gdzie szukać Areny Carringtonów. - albo tego, co z niej zostało. -O ile by jej pomógł, może faktycznie dopiero się poznali? Choć... więzy zawarte na Festiwalu Miłości potrafią być trwałe, a panny wiązać z nim spore nadzieje. - zażartowałem, nieświadomy, że kuzynka Elviry pracowała w rezerwacie jednorożców i zdecydowanie nie powinna ryzykować cnotą ani pracą. Słyszałem za to—czy Elvira też?—plotki o tym, że młodego lorda Lestrange widziano flirtującego z jakąś Marią i choć zbieżność imion mogła być przypadkowa, to byłby perwersyjnie dumny gdyby mój syn zaczął podrywać dziewczynę paniczyka.
Westchnąłem, gdy zaczęła dopytywać o granicę między wyrzutami sumienia, a sympatią.
-Czy to się wyklucza, Elviro? Gdybyś leżała tutaj zaledwie ze zwichniętą kostką, zgodziłabyś się pewnie z tym, że powinienem skupić się na zażegnaniu kryzysu w kraju, a nie na dotrzymywaniu ci towarzystwa. - zauważyłem pragmatycznie. W Noc Tysiąca Gwiazd również nie dotrzymywałem towarzystwa w Valerie, dopóki Drew potrzebował mojej pomocy w projekcie mogącym zmienić propagandę w kraju. -Tak, czuję się winny, ale to nie oznacza, że nie czuję... sympatii. - wytłumaczyłem.
-Astronomowie mają mętlik w głowie? - parsknąłem śmiechem, gdy wspomniała o astronomach, przywracając mi na moment dobry humor. -Zdradzę ci sekret, bo cię lubię, Elviro. - zadecydowałem, dodając w myślach: i bo jestem pewien twojej lojalności względem czarnego pana. - nachyliłem się do jej ucha, mój rozpalony żądzą krwi oddech przy jej skórze. Nie lubiłem zabijać, ale lubiłem się mścić, a ktoś musiał zapłacić za moje bezsenne noce spędzone na pracy. -Osobiście dopilnuję, by poleciały głowy kilkorga astronomów, właśnie za to, że pisali niejasne artykuły. Ludzie potrzebują kozła ofiarnego, a gdy usłyszysz, że ktoś z naukowców podciął sobie żyły w wannie—bądź pewna, że to ja znalazłem sposób, by go do tego namówić. - szeptałem jej wprost do ucha, niemalże bezgłośnie. Odsunąłem się trochę, a moje oczy iskrzyły ekscytacją. -I właśnie dlatego potrzebuję cię całej i zdrowej, Multon. Nie jesteś astronomem, ale jesteś bystra, a potrzebujemy wsparcia reszty środowiska naukowego. Jesteś za młoda, ale słyszałem, że niejaki de Montmorency z Munga publikował coś w Horyzontach. Znacie się? Uśmiechniesz się do niego ładnie, dla mnie? - zaproponowałem ściszonym głosem i dopiero wtedy się wyprostowałem.
Ustaliliśmy już, że wstawię się za nią u ordynatora, a skoro tak ślicznie szło nam wyjaśnianie przedostatniej nocy i innych zaszłości, to pozostała jeszcze kwestia naszego... zapomnienia. Kiwnąłem lekko głową, zadowolony, że nasz sekret jest bezpieczny.
-Och, jesteście jak ogień i woda. - przyznałem lekko, gdy opowiedziała mi o swojej znajomości z Valerie. -Ale tak czasem bywa. Mam nadzieję, że nie stanie to na drodze naszej i waszej znajomości. - zapowiedziałem optymistycznie, a Elvira... zapewniła mnie, że tak właśnie będzie.
Może nie powinienem jej wierzyć, może mną manipulowała i może była w tym lepsza niż myślałem, ale chciałem jej uwierzyć.
-Ja też. - wychrypiałem. Lojalny żonie, lojalny Rycerzom Walpurgii i Czarnemu Panu, lojalny Ministrowi. Lojalny Elvirze, bo łączyły nas wspólne interesy. Czułem nutę fałszu we własnym sumieniu, bo wiedziałem już, że potrafię porzucić każdego—choćby ukochaną i syna—by ratować siebie, ale słowa i tak spłynęły z moich ust pewnie, jak zawsze.


Słowa palą,

więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.

Cornelius Sallow
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda

OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sala numer dwa - Page 6 Tumblr_p5310i9EoI1v05izqo1_500
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8992-cornelius-sallow https://www.morsmordre.net/t9022-gaius https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f146-chelsea-mallord-street-31 https://www.morsmordre.net/t9021-skrytka-bankowa-nr-2119#271390 https://www.morsmordre.net/t9123-cornelius-sallow#275155

Strona 6 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Sala numer dwa
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach