Wydarzenia


Ekipa forum
Dworzec King Cross
AutorWiadomość
Dworzec King Cross [odnośnik]27.06.15 22:13
First topic message reminder :

Dworzec King Cross

"Przy peronie stał czerwony parowóz, a za nim wagony pełne ludzi. Na tabliczce widniał napis: Pociąg ekspresowy do Hogwartu, godzina jedenasta. Harry spojrzał za siebie i tam, gdzie była barierka, zobaczył łuk z kutego żelaza z napisem: Peron numer dziewięć i trzy czwarte. A więc udało się.
Kłęby dymu z parowozu przepływały nad głowami ludzi, a pomiędzy ich nogami kręciło się mnóstwo kotów różnej maści. Przez zgiełk podnieconych głosów i zgrzyt ciężkich kufrów przebijało się od czasu do czasu pohukiwanie sów. W kilku wagonach było już pełno uczniów. Niektórzy wychylali się przez okna, by porozmawiać ze swoimi rodzinami, inni walczyli o miejsca siedzące. Harry pchał swój wózek wzdłuż pociągu, rozglądając się za wolnym miejscem".
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy i +10 dla Śmierciożerców.


[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 28.08.18 20:15, w całości zmieniany 2 razy
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Dworzec King Cross - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Dworzec King Cross [odnośnik]27.05.16 15:46
Gracze Quidditcha mieli ten przykry zwyczaj być nie tylko tępymi osiłkami i niekoniecznie utalentowanymi czarodziejami, ale również osobami o skłonnościach do nadużywania alkoholu, pod wpływem którego wpadali na skrajnie idiotyczne pomysły.
Douglas Jones nie był wyjątkiem. Wyjątkiem nie był również jego stary znajomy  - niegdysiejszy ścigający Os, który już parę dobrych lat temu zdradził ich i, wybierając korzystniejszą ofertę, przeniósł się do krainy irlandzkich leprechaunów i zielonkawych, idiotycznych kapeluszów z dorodną koniczynką na samym ich czubku. Przekwalifikować się z Osy na Pustułkę, pomyślałby ktoś.
A choć podstawą ich relacji było wprawne uderzenie pięścią, wymierzone sobie nawzajem ciosy i braki w uzębieniu wspólnie leczyli hektolitrami mocnych trunków wlewanych ochoczo do gardeł. Tak było i tym razem; po wpadnięciu na siebie w jednym z podlejszych barów i wspólnemu wypiciu dwóch kolejek, dali ujście agresji, a gdy zmęczyli się obijaniem sobie twarzy, pili dalej. Przyjemne popołudnie zmieniło się nieco mniej przyjemny wieczór, wszak grudniowe noce do najcieplejszych nigdy nie należały... i wtedy Douglasa tknęła nieprzyjemna myśl - miał przecież córkę, miał obowiązki, a każdy jego powrót z treningu nie powinien przecież kończyć się grupową alkoholizacją, prawda?
Po dojściu do wniosku, że podróż kominkiem w tym stanie nie była najlepszym pomysłem (był skłonny uwierzyć, że Horizont Alley w jego ustach przemieni się w za horyzont i jeszcze dalej, a niekoniecznie miał ochotę się tam wybrać), wybrał powrót w najbardziej mugolski z mugolskich sposobów - na piechotę. Z początku niepewne, nieco chwiejne kroki przemieniały się w trzeźwiejsze, gdy alkohol parował mu z oddechu i z krwi, aż wreszcie Jones otrzeźwiał niemal do reszty, co zauważył z niemałym niezadowoleniem. I uświadomił sobie, że do domu było jednak nieco dalej, niż pierwotnie mu się zdawało, i że pieszo zbyt szybko tam nie dojdzie.
Ale cóż, nie miał wyboru - kominka w zasięgu wzroku nie widział, miotły pod pachą nie niósł, a kursu teleportacji, którego notabene nigdy nie ukończył, najlepiej nie wspominał; po kilkukrotnym rozszczepieniu chyba każdej części ciała zwyczajnie się poddał, uznając, że nie jest mu dane pokonywać przestrzenie w ułamkach sekund.
Droga na skróty do mieszkania wiodła przez dworzec; brnąc przez zalewającą to miejsce ciemność i ciszę, schował obie dłonie do kieszeni wypłowiałego płaszcza. Stawiał szybkie kroki, naprawdę dziwiąc się, że żaden żebrak nie próbował jeszcze wyłudzić od niego pieniędzy lub ukraść mu butów; tak właściwie nie miałby zbyt wiele przeciwko takiemu atakowi. Czuł narastającą w nim złość, która szukała ujścia w nagłym, mocnym uderzeniu pięścią. Przynajmniej odnalazłby pretekst do brutalnego aktu przemocy.
Zatracony we własnych myślach, nie usłyszał cichego głosu; podążającą za nim osobę dostrzegł dopiero wtedy, gdy bezceremonialnie na niego wpadła, czemu zaraz zawtórował głuchy łoskot ciała opadającego na ziemię.
- Uważaj, jak... - warknął odruchowo, dopiero po chwili odwracając się w kierunku poszkodowanej osóbki i dostrzegając, że była to... dziewczyna. Bardzo młoda, bardzo ładna, bardzo zagubiona dziewczyna. Nie łącząc połamanych okularów z jej ewentualnym ubytkiem, zatrzymał się, przez ulotną chwilę patrząc na nią i nie wykonując żadnego ruchu. W końcu ruszył w jej stronę - wyciągnął do niej dłoń, w milczeniu oferując jej pomoc, a w głowie układał już śmiałe i odważne, dalekosiężne plany. - Nie poobijałaś się za bardzo? - darował sobie grzecznościowe formułki, nigdy nie widział sensu w nadużywaniu savoir-vivre'u. Bezsensowna kurtuazja w ustach niektórych pieniła się na kształt śliny u chorego na wściekliznę lista.


and I don't give a damn
about my bad reputation

Douglas Jones
Douglas Jones
Zawód : szukający Os z Wimbourne
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sił mi brak i już nie chcę
nic wiedzieć, mam mętlik
w mojej małej głowie
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2023-douglas-jones https://www.morsmordre.net/t2037-poczta-douga https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f206-horizont-alley-18-5 https://www.morsmordre.net/t4275-skrytka-bankowa-nr-579#88646 https://www.morsmordre.net/t2187-douglas-jones#33292
Re: Dworzec King Cross [odnośnik]27.05.16 16:51
Dłoń Clementine niepewnie przesunęła się po kamiennej płycie pod palcami. Zastanawiała się, czy okulary całkiem jej się potłukły, czy tylko popękały, dlatego próbowała zachować ostrożność. Chociaż twarz zwróciła w stronę dłoni podążając za kierunkiem jej ruchu nie miała pojęcia czy po drodze nie natknie się palcami na rozbite szkło. Mężczyzna pozostawał dość nieprzychylny. Starała się nie nadużywać jego uprzejmości. Sam fakt, ze się zatrzymał dostatecznie zakłócił pewnie jego rytm dnia. Być może przeszkodziła mu w jakimś ważnym wydarzeniu, może gdzieś się śpieszył i właśnie była mu obciążeniem. Jego głos był napięty, nie mogła nie wyczuć złości w jego tonie, ale jako osoba o dużej wierze w innych ludzi musiała go przed sobą usprawiedliwić. Mimo, że jego złość wywołała w niej lekki dreszcz, pozostawała wobec niego wyrozumiała. W końcu opuszkami palców natknęła się na okulary. W dotyku wydawały się lekko pęknięte, ale całe. Szczęśliwie to nie one uległy całkowitemu stłuczeniu, a butelka porzucona przez jakiegoś pijaczynę, którą Clementine musiała kopnąć zataczając się w tył zanim upadła na ziemię. Czuła nieprzyjemne pieczenie w jednej ręce i dziwne ciepło opływające ją od wnętrza dłoni w dół, po przegubie ręki. To cienka stróżka krwi bardzo powoli spływała jej do łokcia. Usłyszała kroki nieznajomego, a chwilę potem poczuła go bliżej. To był chyba instynkt, że założyła wyciągniętą przed sobą dłoń, albo zbyt duża wiara w jego dobrą wolę. Zdążyła zarzucić okulary znów na nos i wyciągnęła rękę przed siebie, zgodnie ze swoim optymistycznym założeniem natrafiając na jego dłoń, chociaż jej palce trafiły tam po bardzo krzywym torze ruchu i zamiast przytrzymać się ponad jego nadgarstkiem, ona natrafiła na końcówki jego palców. Ich się chwyciła, a dopiero później delikatnie przeciągnęła dłonią wzdłuż jego własnej w górę, przez przegub. Nie chciała dać umknąć temu dotykowi, bo być może wtedy nie znalazłaby odpowiedniej stabilizacji w podniesieniu się w górę, szczególnie, że podała mu lewą rękę. Prawą, rozciętą, trzymała bliżej siebie.
Nie, to… drobne stłuczenie.
Korzystając z jego pomocnej dłoni, w końcu udało jej się stanąć prosto. Nie puszczała jej jednak, dodatkowo przytrzymując jego przedramię w łokciu. Był to bardzo nienatarczywy dotyk, ledwie wyczuwalny, dla Clementine był całkiem instynktowny, kiedy potrzebowała odnaleźć się w przestrzeni. Ten uścisk trwał jednak zdecydowanie za długo. Zdając sobie sprawę o niestosowności tego ruchu, cofnęła się, uwalniając go z pod swojego dotyku. Usłyszała tylko jakiś brzdęk. To jej kopertówka kopniętą otworzyła się wysypując z siebie swoją zawartość, razem z wypadającą z niej różdżką i chusteczkami. Automatycznie powędrowała spojrzeniem za źródłem tego dźwięku, wciągając ledwie dostrzegalnie głębszy haust powietrza do płuc, kiedy uświadomiła sobie, że mugola zawartość tej torebki mogłaby zdziwić.
Clementine — podpowiedziała mężczyźnie, skoro już przeszedł do bliższej formy w rozmowie i wróciła wzrokiem do niego — Nie chciałam cie zatrzymywać, ale być może masz czas, żeby zostać zatrzymanym? Zgubiłam coś cennego.
Dłoń w dalszym ciągu ją piekła, ale proste zaklęcie uśmierzające ból i lekko łagodzące nacięcie nawet Clementine powinna potrafić rzucić. Chwyciła dłoń w druga rękę, lekko przeciągając opuszkami po jej wnętrzu próbując zlokalizować źródło bólu i wielkość rozcięcia. Chociaż dotykanie rany bolało, jedynie lekko wstrzymała powietrze, w żaden inny sposób nie okazując bólu. Po wrażeniu czegoś szorstkiego, drobnego, ocierającego poranione miejsce domyśliła się, że brud kamiennych płyt pod nogami wkradł się pomiędzy paskudne rozcięcie. O wiele łatwiej byłoby teraz móc to zobaczyć i ocenić skutki tego upadku. Wiedzieć choćby czy sukienki nie należy otrzepać z kurzu.


" There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired
by how you deal
with your imperfections


Clementine Baudelaire
Clementine Baudelaire
Zawód : hodowczyni ptaków
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2770-constanine-faye-baudelaire-budowa#44793 https://www.morsmordre.net/t2843-hanok#45618 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f268-mole-valley-little-ash-park https://www.morsmordre.net/t2858-skrytka-bankowa-nr-737#45863 https://www.morsmordre.net/t2844-clementine-faye-baudelaire#45621
Re: Dworzec King Cross [odnośnik]05.06.16 22:03
Pomógł jej się podnieść, ale nie zrobił wiele więcej - gdy stwierdziła, że nie stało jej się nic groźnego, nie drążył tematu. Nie przyjrzał się jej nawet, bo gdyby to zrobił, najpewniej dostrzegłby przyciśniętą do klatki piersiowej, rozciętą dłoń, a wcale nie chciał jej ujrzeć. I tak by nie pomógł. Przecież to tak w jego stylu.
Wyprostował się, lecz zaraz zmarszczył brwi w geście lekkiej irytacji; pomoc mugolom, nawet tym o przyjemnej aparycji, nigdy nie wpisywała się w wachlarz jego zainteresowań. Gardził nimi, brzydził się i - choć nigdy nie mówił o tym na głos - obawiał ich inności, a teraz, czując dotyk kogoś najpewniej nienaznaczonego magią, odczuwał jednocześnie obrzydzenie i zaskoczenie. Przecież jej dłoń przypominała pod każdym względem dłoń dowolnej czarownicy - to niemożliwe, że te plugastwa były tak samo ciepłe, w ten sam sposób biło im serce, krew wybijała w tętnicach podobny rytm. Był o krok od wyszarpnięcia dłoni dokładnie w momencie, w którym kobieta - jeszcze panienka? - odzyskała równowagę, ale właśnie wtedy, jak na zawołanie, niewielka torebeczka również rozbiła się o chłodną posadzkę, wypluwając swoją zawartość.
W tym drobną różdżkę niemierzącą nawet dziewięciu cali.
Odchrząknął, a cała pogarda, wypełniająca go wcześniej od palców u stóp po koniuszki włosów, zdawała się nagle odejść - zniknąć, wyparować, stopić się z poczuciem ulgi, które naraz go ogarnęło. Czyli nie skaził się szlamem, lekkomyślnie bawiąc się w rycerza (którym nigdy nie był i być nie chciał?) pięknej damy w potrzasku.
Wyswobadzając dłoń z uścisku, gwałtownie wyprostował palce, czemu zaakompaniowała cała kakofonia strzelających chrząstek.
Nie przyłożył zbyt dużej wagi do jej imienia - gdyby ktoś po ledwie ulotnych sekundach spytał go o jego brzmienie, wzruszyłby ramionami. Clementine, Aurora, Francisca - wszystkie imiona brzmiały równie nienagannie, subtelnie i zapierały dech w piersiach, ale każda kobieta, niezależnie od noszonego przez nią miana, koniec końców sprowadzała się do jednej roli.
Trzeba było tylko wiedzieć, jak nacisnąć, jak ukłuć, jak sprowokować.
- Różdżkę? - spytał krótko, nie pochylił się jednak po zgubę; dopiero teraz, gdy patrzył jej głęboko w oczy, dostrzegł, że były one niewidzące. Jego samego zaskoczył fakt, że nawet nie drgnął - choć zazwyczaj w podobnych do tej sytuacjach instynkt samozachowawczy kazał mu uciekać, teraz nie ruszał się z miejsca.
Tylko patrzył, milcząc.
Oczekiwał potwierdzenia - że jednak nie poświęcił tych ulotnych sekund (które tak haniebnie zmarnował, mógł przecież nie zatrzymywać się w drodze powrotnej do domu) dla osoby, która zasługiwała wyłącznie na splunięcie, a dla czarownicy z krwi i kości. Że domniemana różdżka nie była tylko przypadkowym patykiem, a realnym narzędziem magii, czymś, co odróżniało ich wszystkich od mugolskiego brudu.
Nie odwracał wzroku od niewidzących oczu, niemalże pewien, że w ten sposób i tak wywoła na dziewczynie nieznośną presję.


and I don't give a damn
about my bad reputation

Douglas Jones
Douglas Jones
Zawód : szukający Os z Wimbourne
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sił mi brak i już nie chcę
nic wiedzieć, mam mętlik
w mojej małej głowie
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2023-douglas-jones https://www.morsmordre.net/t2037-poczta-douga https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f206-horizont-alley-18-5 https://www.morsmordre.net/t4275-skrytka-bankowa-nr-579#88646 https://www.morsmordre.net/t2187-douglas-jones#33292
Re: Dworzec King Cross [odnośnik]18.06.16 21:59
Clementine odczuwała chłód bijący od mężczyzny. Wszystko w nim budziło lekki dreszcz na ciele. Nie nazwałaby tego wrażenia przyjemnym, elektryzującym impulsem. Doświadczała raczej czegoś nowego, co z jakiegoś powodu wydawało jej się nieprzyjemne w pierwszym odczuciu. Objęła się ramionami, przytrzymując ponacinaną dłonią jedną rękę w łokciu. Jej twarz zwrócona była wprost na mężczyznę, a jego chrząknięcie było tak przepełnione emanującą siłą, że cudem utrzymała się w miejscu. Miała wrażenie, że zakłóciła pewną sferę, poza którą nie było bezpiecznie. Mimo to, nie umiała zrozumieć tego bezpodstawnego oskarżenia pod adresem obcego jej mężczyzny. Przez chwilę opanował ją wstyd, że w ogóle ulegała tak pierwotnym instynktom, które oczywiście, mogły ją mylić. Jakby próbując odpokutować samej przed sobą, postąpiła krok w przód. Nie powinna się obawiać jego osoby, nie powinna traktować go źle, tylko dlatego, że irracjonalnie budził jej niepokój.
Mężczyzna wykazał się w końcu ostatecznie wysoką kulturą. Pomógł jej wstać, poświęcił jej cenny czas, a teraz. Teraz służył pomocą, przynajmniej w to wierzyła Clementine, mając wobec wszystkich niewyczerpane zasoby cierpliwości i wiary w ich altruizm.
Och, czyli ją znalazłeś? — wyraziła swoją nadzieję, mówiąc o swojej różdżce, którą jak sądziła, chciał pomóc jej znaleźć. W jakim innym celu by o niej mówił — Dziękuję — podziękowała za szybko, bo mężczyzna wcale nie podarował jej jeszcze jej zguby. Zbyt ufnie uznała, że zainteresowanie tematem równało się z pomocą. Baudelaire cofnęła w końcu rękę z ramienia.
Znacie to uczucie, kiedy coś zaburza wasz spokój? To dziwne wrażenie, że ktoś się Tobie przygląda, chociaż wcale go nie widzisz? Clementine nie była pewna, czy była to kwestia fizjologii, podstawowych instynktów człowieka, być może kwestia intuicyjnego wyczuwania zapachów, bardziej niż faktyczna zdolność przeczuwania czyjegoś kierunku wzroku. Fakt jednak faktem, była pewna, że mężczyzna patrzy w jej kierunku. Odsunęła się trochę w bok, a przynajmniej chciała się odsunąć, udostępniając mu pełen zakres widzenia tego, co znajdowało się za jej plecami, ale akurat jeden z pociągów wjeżdżał na peron Echo odbijanego dźwięku od ścian dworca, zaburzyło koordynację ruchu dziewczyny. Kolejny raz wpadła na mężczyznę, tym razem tylko obiła się o jego ramię, przytrzymując się go bardzo lekko na czas zatrzymywania się pociągu. Dopiero chwilę później dłoń miała cofnąć z jego ramienia, prawdopodobnie zostawiając na nim lekki, krwawy ślad, zupełnie niespecjalnie i nieświadoma pozostawionych szkód. Sama, wycofując się zdała sobie sprawę, że mężczyzna był chyba niższy i być może mniej postawnie zbudowany niż jej się z początku wydawało. Instynktownie jej palce zamiast od razu uwolnić go od dotyku, przejechały wzdłuż jego ramienia do łokcia, badając kształty pod dłonią. Był to bardziej odruch niż zamiar. Świat badała sensorycznie, rzadko kiedy natykając się na nowych czarodziejów na swojej drodze. Nic wiec dziwnego, że ulegała całkowicie swoim odruchom.
Przepraszam — rzuciła od razu, czując jak wywołała tym własne napięcie. Stała sztywno, uchylając wargi do głębszego oddechu, bo jej niestosowność wywołała w niej poczucie zdenerwowania. Cisza nie ułatwiała jej uporać się z tym wrażeniem.
Masz bardzo głęboką barwę tonu — zauważyła, zanim zdążyła pomyśleć, że to nie jest pierwsze co przeciętnie człowiekowi przychodzi na myśl, kiedy próbuje przerwać panującą ciszę. Jej z kolei wydawało się to naturalne. Chociaż mężczyzna nie powiedział w jej towarzystwie wiele, jego ton odbijał jej się w pamięci bardzo wyraziście. Jego słowa tak samo, niosły ze sobą niezaprzeczenie bogato rozbudowaną kaskadę emocji.


" There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired
by how you deal
with your imperfections


Clementine Baudelaire
Clementine Baudelaire
Zawód : hodowczyni ptaków
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2770-constanine-faye-baudelaire-budowa#44793 https://www.morsmordre.net/t2843-hanok#45618 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f268-mole-valley-little-ash-park https://www.morsmordre.net/t2858-skrytka-bankowa-nr-737#45863 https://www.morsmordre.net/t2844-clementine-faye-baudelaire#45621
Re: Dworzec King Cross [odnośnik]30.06.16 15:49
Spodziewał się wielu reakcji, ale nie takiej, jaka miała miejsce - zdziwienia (skąd wiesz, że to różdżka?), zaskoczenia (czyli też jesteś czarodziejem?), strachu, piętnujących głos obaw; czy nie powinna przerazić się, że, upuszczając różdżkę, mogła dopuścić do tego, że dostrzeże ją jakiś mugol i zacznie zadawać nieodpowiednie pytania?
A może była tylko szlamą, która nie miała nic przeciwko zacieraniu się granic pomiędzy skrajnie różniącymi się światami? Zdrajczynią magicznej krwi?
Obrócił w dłoni różdżkę, jej różdżkę, dziwnie krótką, o jasnej barwie wierzby - przyjrzał się mu z uwagą, choć nie miał pojęcia, jaka jest nazwa tego drewna, nie wiedział też, jaki skrywa w swoim wnętrzu rdzeń.
Ale czy miało to jakiekolwiek znaczenie?
- Co tu robisz? - spytał, badając grunt; powiódł palcem po dzierżonej w dłoni różdżce, jakby sprawdzając opuszką jej strukturę, ale nie oddał jej jeszcze dziewczynie. - Sama - mruknął z jakąś niebezpieczną nutą drżącą ledwie zauważalnie w głowie - zagubiona - bawiły go te wyliczanki, lecz chciał poznać prawdę - bezbronna - ale nie wyrządzi jej krzywdy, nie teraz - wśród tego szlamu i brudu? - oraz półludzi; nie obchodziły go subtelności, nie dbał o delikatność, musiał wiedzieć, komu chce oddać różdżkę, przepełnione mocą narzędzie magii, na które nie wszyscy zasługiwali. Nie ofiaruje go złodziejce czarów, jeżeli odkryje, że ukradła czary, które nigdy do niej nie należały.
Jeżeli się okaże, że w jej żyłach płynie tylko mugolski syf.
Nadjechał pociąg; ziemia pod stopami zadrżała, powietrze przeszył gwizd, a zbyt wiele impulsów powiodło dziewczynę - już nie pamiętał jej imienia - do tego, że chwyciła się jego ramienia. Miała szczęście, że nie zauważył jeszcze śladu krwi, który po sobie zostawiła. Wtedy na pewno by szarpnął, wyrwałby się w formie ucieczki przed niechcianym dotykiem, niechcianym gestem, niechcianą bliskością.
Zignorował jej przeprosiny, na komentarz odnośnie barwy głosu nie zareagował nawet najlżejszym drgnięciem kącika ust; pozostał w bezruchu, wszystkie uwagi puszczając mimo uszu, ale nie przestawał lustrować dziewczyny uważnym spojrzeniem.
- Odpowiedz - przypomniał jej zaskakująco łagodnie, głosem niemal zasługującym na miano ciepłego, choć nie do końca w ten przyjemny sposób. Rozbrzmiewało w nim coś jakby... niepokojącego. Nieznoszącego sprzeciwu. Oczekującego.
Nie był tym złym, nigdy nie zależało mu na tym, żeby nim zostać. Nie ustalał zbyt wielu zasad, jakie kierowały jego życiem, wolał wolność; ale kiedy już dochodziło do sytuacji, w których wszystko od nich zależało, nie naginał własnego kodeksu.
Ścierwu - nieważne jak pięknemu, nieważne jak eterycznemu, enigmatycznemu, hipnotyzującemu, zachwycającemu swym urokiem, jednocześnie kobiecemu i dziewczęcemu - różdżki nie odda.
Szlam nie będzie się nikomu pałętał pod nogami.
Robił dobrze. Działał w końcu dla oczyszczenia świata z pseudomagicznych brudów.
Wyłącznie w dobrych intencjach.


and I don't give a damn
about my bad reputation

Douglas Jones
Douglas Jones
Zawód : szukający Os z Wimbourne
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sił mi brak i już nie chcę
nic wiedzieć, mam mętlik
w mojej małej głowie
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2023-douglas-jones https://www.morsmordre.net/t2037-poczta-douga https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f206-horizont-alley-18-5 https://www.morsmordre.net/t4275-skrytka-bankowa-nr-579#88646 https://www.morsmordre.net/t2187-douglas-jones#33292
Re: Dworzec King Cross [odnośnik]11.07.16 20:03
Jego osoba w pewien sposób roznosiła wokół siebie taką samą aurę niepokoju, co intrygi. Mimo, że wszystkie nerwy w jej ciele rwały się do opuszczenia jego osoby, coś w bardzo nieracjonalny sposób ciągnęło ją do niego. Ta chęć poznania go bliżej, trwania jeszcze trochę w jego towarzystwie zatrzymała Clementine w miejscu. Nie fakt, że mężczyzna posiadał jej różdżkę. Na chwilę o niej zapomniała. Spuściła lekko głowę, delikatnie trzymany pomiędzy palcami materiał jego koszuli, całkowicie uwalniając. Cofając dłoń nie planowała już dokładać między nimi dodatkowego kontaktu. Nie wiedziała skąd w niej wrażenie, że powinna się wobec niego zdystansować. Dziwne mrowienie w palcach zaprzeczało innym reakcjom ciała. Ono samo kłóciło się pomiędzy kilkoma rozwiązaniami tego spotkania. Mogła odejść, ale wybrała tu pozostać. Opuszczając rękę, jej opuszki palców natrafiły na jego dłoń. Smagnęła ją w przelocie, ale była niemalże pewna, że dłoń miał silną. Biło od niej przyjemne ciepło, które emanując ciągnęło jej palce w tamtym kierunku. Oparła je mimo wszystko na swoim udzie. W niezdecydowanym uścisku zamknęła skrawek materiału spódnicy, z początku, skupiona na sensorycznych doznaniach, nie odnotowując, że cokolwiek do niej mówił. Twarz uniosła do niego po jakimś czasie.
Nie jestem tu sama. Jesteś ze mną.
Nie rozumiała jego pytania, a nie rozumiała go dlatego, że nie była w stanie doszukać się w jego słowach groźby, ani nawet sugestii zagrożenia. Coś było dwuznacznego w jego tonie i ściskającego gardło Clementine bardzo ciasno w strachu, ale zinterpretowała to, jako obawę przed tym, że chciał ją tu zostawić.
Powinieneś gdzieś teraz być?
Trochę spytała, a trochę stwierdziła, a świadomość, że ją tu zostawi nieco zaburzyła spokój na jej twarzy. Przez chwilę zagościł na niej bardzo delikatny, smutny uśmiech. Zwróciła twarz za swoje ramię. W tamtym kierunku przed chwilą patrzył, kiedy wydawało jej się, że lustrował wzrokiem ją samą. Wpatrzona w czarną przestrzeń, oddychała bardziej miarowo. Rytm jej serca się uspokajał, przyśpieszony z powodu przejmującego ja wrażenia niepokoju i nagłego przyjazdu pociągu:
Musisz tam iść? — zwróciła się do niego bardzo łagodnie. Miała nadzieję się z nim zapoznać. Nie powiedziałaby tego głośno, ale właśnie na to liczyła. Przeniosła twarz znów w jego stronę. Zadzierała ją lekko w górę, żeby pozostawić ją skierowaną na odpowiednim poziomie, dając mu sygnał, że czekała aż znów głębia jego tonu zakłóci trwającą między nimi ciszę. Chociaż tak naprawdę nie powiedziała wiele i jej puste, błękitne oczy nie powinny niczego wyrażać, nawet przez szkła okularów przebijało się ciepło jej spojrzenia i tląca się w nim jeszcze nadzieja, że mężczyzna udzieli jej odpowiedzi przeczącej. Nie chciała go jeszcze żegnać. Nie pamiętała jak się nazywa, chciała sobie przypomnieć jego imię. W całej swojej głębokiej wierze w nieskazitelność jego charakteru i wychowania, wierzyła, że jej się przedstawił, chociaż nie było to prawdą.
Jesteśmy na dworcu King Cross. Któryś z tych pociągów jedzie na obrzeża Londynu przez Mole Valley, gdzie mieszkam. Nie wiem, który. Nie jedziesz w tym samym kierunku?
Obawiała się, że odpowie, że nie, dlatego przezornie, spróbowała się zabezpieczyć następnym pytaniem:
Oddasz mi moją różdżkę… kiedyś?
To była jej subtelna prośba. Nie musiał teraz. Wolałaby, żeby nie robił tego w tym momencie. Chciała mu ją dać na przechowanie i w ten bardzo pokrętny sposób poprosić go, żeby ją kiedyś odwiedził i zwrócił jej własność.
Wszystko źle zrozumiała, ale była pełna wiary w niego i w ich następne spotkanie. Nie była jednak naiwna, wiedziała, że czasami losowi trzeba było pomóc. Nie miała wielu gości w Mole Valley. Ucieszyłaby ją myśl, że przypadkowo spotkany na peronie, miły, serdeczny i pomocny mężczyzna, o bardzo przyjemnej, hipnotyzującej barwie głosu, zaszczyci ją swoją obecnością w jej rodzinnym domu.


" There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired
by how you deal
with your imperfections


Clementine Baudelaire
Clementine Baudelaire
Zawód : hodowczyni ptaków
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2770-constanine-faye-baudelaire-budowa#44793 https://www.morsmordre.net/t2843-hanok#45618 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f268-mole-valley-little-ash-park https://www.morsmordre.net/t2858-skrytka-bankowa-nr-737#45863 https://www.morsmordre.net/t2844-clementine-faye-baudelaire#45621
Re: Dworzec King Cross [odnośnik]31.07.16 3:23
Abstrakcja tej sytuacji była na swój sposób magnetyzująca.
Wbrew pozorom jeszcze nie zdążył wyplenić alkoholu z krwi - procenty dalej rozgrzewały mu żyły, rozluźniały mięśnie, sprawiały, że świat zdawał się lżejszy niż w rzeczywistości; był przyzwyczajony do tego stanu, nie chciał go opuszczać, paradoksalnie wyostrzone zmysły i swobodne myśli pozwalały mu w pełni odczuwać wszystko to, co działo się wkoło.
Całą tę grę. Zabawę. Igraszkę. Drażnienie ognia.
Bo Clementine nie mogła wiedzieć, że popełnia błąd; nie miała okazji dostrzec niebezpiecznego błysku w oku, nie widziała uśmiechu, który wreszcie rozszerzył usta jej nieznajomemu towarzyszowi.
Może to i dobrze. Nie był to uśmiech przyjemny.
Nie była sama, ale w samotności mogłaby się czuć bezpieczniej; przytłaczał go ogrom możliwości, delektował się faktem, że stała się od niego całkowicie zależna, że w danym momencie mógł z nią zrobić cokolwiek tylko chciał.
Tak łatwo ufała. Naiwnie tonęła we własnej niewinności.
Kiedyś się w niej utopi. Być może będzie stał obok, w milczeniu obserwując rozpaczliwe próby złapania oddechu. Utrzymania się na powierzchni. Łapania nieistniejącej dłoni oferującej ratunek.
- Powinienem - powiedział w końcu niewylewnie, ten jeden raz pozwalając sobie na krótką chwilę bezwzględnej szczerości; powinien robić teraz tak wiele. Jednocześnie zajmować się córką i sięgać po dzwoniące szkło kolorowych butelek. Dbać o obowiązki, których nigdy nie chciał, jednocześnie nie zapominając o własnych potrzebach i satysfakcjach.
Ale przecież mógł to wszystko rzucić. Nie powrócić do mieszkania, zostawić dziecko z kuzynką dłużej niż obiecał, nie wysilać się na wymówki i usprawiedliwienia - czy musiał? Przecież gardził zobowiązaniami, a swój manifest swobody mógł przecież podkreślić nocą spędzoną w podłym burdelu.
Tyle możliwości, tak wiele rozwiązań - nie spieszył się nigdzie, mógł w ciszy zachwycać się prywatnym rozdrożem i niezliczoną ilością wyborów.
Z których żaden i tak nie byłby zobowiązujący.
Muszę, nie muszę - tyle skrajnych słów, a tak niewiele znaczeń; nie skusił się, nie rozpoczął kolejnej gry, nie zabawiał się kosztem nieznajomej, nie burzył doszczętnie jej poczucia bezpieczeństwa. Patrzenie na nią było przyjemne. Nie odejmował sobie uciech, więc bez skrępowania na nią spoglądał, obserwował blade policzki, rude pukle, ładnie wykrojone usta; bez problemu mógłby ją mieć, dla kaprysu mógłby mieć wszystko, dobrze o tym wiedział. Ale czy kolejne nieznaczące nic imię w jego kolekcji dałoby mu jakąkolwiek satysfakcję?
- Pociągi nie są najlepszym środkiem transportu - zawoalował odpowiedź, że nie, nie wsiądzie do wagonu z niemagicznym szlamem, nie zaryzykuje skrzyżowania spojrzeń z tymi wyzbytymi znaczenia i prawa do życia gnidami. - Nie dla nas - czarodziejów, urodzonych władców, tych, którzy dyktowali warunki, mieli władzę, mogli za odpowiednią ceną osiągnąć wszystko. - Jak tu trafiłaś?
Znów zbadał opuszką powierzchnię jej różdżki, celowo opóźniając odpowiedź.
- Może - przerwał naznaczoną oczekiwaniem ciszę, którą sam zbudował; i znów tak wiele zależało od jego kaprysu, uwielbiał ten stan. - Jeżeli zasłużysz.


and I don't give a damn
about my bad reputation

Douglas Jones
Douglas Jones
Zawód : szukający Os z Wimbourne
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sił mi brak i już nie chcę
nic wiedzieć, mam mętlik
w mojej małej głowie
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2023-douglas-jones https://www.morsmordre.net/t2037-poczta-douga https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f206-horizont-alley-18-5 https://www.morsmordre.net/t4275-skrytka-bankowa-nr-579#88646 https://www.morsmordre.net/t2187-douglas-jones#33292
Re: Dworzec King Cross [odnośnik]04.08.16 16:36
Słuchała go, słuchała go uważniej niż zakładał. Nawet cisza była w pewien sposób odpowiedzią. Objęła dłońmi ramiona, przechylając głowę lekko na bok, oddając się temu pozornemu spokojowi. Wyczuwała w nim jednak pewien rodzaj niepokoju. Jego, bądź to jej własny obezwładniał jej ciało. Nie chciała opuszczać jego towarzystwa, a jednocześnie wszystkie komórki rwały się do tego, żeby pozostawić go za sobą. Nie rozumiała tej mieszanki emocji. Przecież był… pomocny. Odzywał się coraz mniej. Tonął we własnych myślach. Próbowała zrozumieć, czy go zanudza? Zajmowała jego czas, a swojego również miała coraz mniej.
Zwróciła twarz w kierunku pierwszych ludzi, którzy minęli ich, pojawiając się nie wiadomo skąd. Udali się w kierunku stojącego na peronie pociągu. Wcześniej nie było po nich śladu. Spuściła wzrok. Nie wiedziała dlaczego pociągi nie są dobrym środkiem transportu, bo była to jedyna droga, jaką znała, powrotną do domu, lepszą od podróżowanie Siecią Fiuu, które zawsze wywoływało w niej mdłości. Nie chciała być niegrzeczna, ale… naprawdę… musiała już iść. Pokonała niewielki kroczek, podchodząc jeszcze bliżej mężczyzny. Spoglądając wyżej, na jego twarz, odezwała się spokojnie.
Ja naprawdę… muszę wracać do domu. Przepraszam.
Przepraszała za przerywanie rozmowy i za to, że mu przeszkodziła. Również i za to, że nie mogła go posłuchać. Mijająca ich para, wspomniała o kierunku pociągu, który jechał w stronę jej posiadłości. Jej twarz wyrażała ogromną stratę, bo nie chciała się wcale już teraz z nim rozstawać. Nie wiedziała czym mogłaby zasłużyć na ich ponowne spotkanie, ale chciałaby, żeby dał jej szansę spełnić swoją prośbę. Ujęła lekko jego dłoń w obie swoje, drobne, ledwie mieszczące jego silną i szorstką rękę w swoich palcach. Miała bardzo lekki dotyk, jakby bała się intensywniejszych zbliżeń i badania faktury czyjejś skóry. Dla niej, jako osoby niewidomej, dotyk był czymś podstawowym, a jednocześnie bardzo intymnym, istniała bardzo niewielka granica pomiędzy szukaniem sensorycznego przewodnictwa, a łamaniem barier prywatności, swojej, czy kogoś innego.
Little Ash Park. Znajduje się tam posiadłość pana Baudelaire. Odwiedzisz mnie?
Nasłuchiwała jego odpowiedzi, ale nie tylko słów. Słyszała bicie jego serca, czuła jego oddech, chociaż tak wysoko nad nią. Wyczuwała też puls jego dłoni pod palcami, trzymając je swobodnie przy jego nadgarstku.
Muszę iść. Tato na pewno się o mnie martwi. Zdradzisz mi wtedy swoje imię?
Chciałaby trwać w tej pozycji dłużej, upewnić się, że się zobaczą, ale świst pociągu oznaczał odjazd. Niechętnie uwolniła jego dłoń, z westchnieniem rzucając dość cicho:
Do następnego spotkania.
I pobiegła w stronę pociągu, zwalniając kroku dopiero przed maszynerią. Nikt nie pomógł jej wejść. Ludzie wpatrywali się z okien pociągu, jak nieporadna, niewidoma dziewczyna wyciąga powoli dłoń, wyczuwając pod nią metalowy uchwyt, a później bada stopą odległość podłogi pociągu od ziemi na peronie i ostrożnie wchodzi wyżej. Kiedy pociąg objeżdża, przytrzymuje się obiema dłońmi trzymadła, wpatrując się w miejsce, w którym Douglas powinien stać.

zt


" There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired
by how you deal
with your imperfections


Clementine Baudelaire
Clementine Baudelaire
Zawód : hodowczyni ptaków
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2770-constanine-faye-baudelaire-budowa#44793 https://www.morsmordre.net/t2843-hanok#45618 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f268-mole-valley-little-ash-park https://www.morsmordre.net/t2858-skrytka-bankowa-nr-737#45863 https://www.morsmordre.net/t2844-clementine-faye-baudelaire#45621
Re: Dworzec King Cross [odnośnik]13.08.16 13:19
|15.01.1956r?

Siedziała w pociągu. Podróż była bardzo długa, ale o dziwo w ogóle jej nie zmęczyła. Pewnie każdy rozsądnie myślący czarodziej zapytałby w tej chwili, czemu wykorzystała mugolskie środki transportu. W ten sposób podróż zajęła o wiele więcej czasu i naraziła ją na dodatkowy stres. Czy ktokolwiek wyobraża sobie strachliwą Lily na promie?
A jednak chciała wrócić powoli i po mugolsku. Po części chciała po prostu uświadomić sobie, że to się dzieje na prawdę. Po części - dać sobie trochę czasu. Serce biło jej mocno, najmocniej jak tylko mogło z każdym metrem, jaki przybliżał ją do Londynu. Porzucała Paryż i lęki jakie tam nią zawładnęły. Polubiła to miasto, ale ostatnie miesiące były coraz trudniejsze. Coraz więcej lęków. Coraz silniej odczuwała brak kogoś na prawdę bliskiego między całą masą dobrych-znajomych. I coraz częściej myślała o nim, choć już dawno przecież powinna przestać. Przecież po to wyjechała, żeby przestać?
I, kiedy zaczęła zamykać się w swoim domu w obawie przed światem, kiedy siedziała skulona w łóżku specjalnie ustawionym w kącie pokoju, żeby mogła się w niego wciskać osłaniana przed swoimi demonami z dwóch chociaż stron, kiedy nie była w stanie napisać listu, który nie byłby pełen obaw i nie wylewałby jej lęk przed światem na wierzch, zrozumiała, że nie może tam zostać już dłużej.
Szczególnie, że fakt iż ona przestała wysyłać listy nie będąc w stanie napisać czegoś, co nadałoby się do wysłania nie sprawił, że pogróżki przestały przychodzić. Jones powtarzał, że ktoś robi sobie żarty i, że Lily dramatyzuje. Pewnie miał rację. Ale Lily nieznosiła słyszeć, że dramatyzuje - Jones nigdy nie pojmował, że jego iluzjonistka po prostu nie panuje nad swoimi obawami i nie dramatyzuje specjalnie. Ale odkąd postanowiła wrócić, poczuła się dużo lepiej.
Jej tak zwany przełożony chodził wściekły i usiłował ją odwlec od tej myśli, ale ona z każdą chwilą powoli wracała do siebie. Pożegnalny występ w Paryżu był wspaniały, już dawno nie poszło jej tak dobrze, bo wcale nie musiała udawać entuzjazmu, odzyskała go. A potem zaczęła się pakować. I, choć nadal było jej trochę strasznie, czynność pakowania sprawiała, że Lily miała na twarzy uśmiech przez cały czas i specjalnie robiła to po mugolsku, specjalnie układała każdą kolejną rzecz z osobna, wygładzała i cieszyła się do niej jedziesz ze mną do Londynu.
Teraz, kiedy dzieliły ją od King's Cross tylko minuty serce biło jej tak, jakby miało wyskoczyć. Uciekła stąd przed złamanym sercem. Właściwie nie złamanym, właściwie wygiętym prawie do momentu złamania, pozostającym w tym paskudnym stanie zawieszenia od lat. Pogodziła się z myślą, że nie będzie kochana przez kogoś, kogo kocha. Myślała, że się pogodziła. Ale skoro nie potrafiła zapomnieć przez całe trzy lata to czy dalej uciekanie miało sens?
Jeszcze wieczorem, kiedy kładła się spać, planowała z nim porozmawiać. Czuła się wtedy odważna. Dzisiaj znów wiedziała, że to nigdy się nie stanie.
Ludzie zaczęli powoli szykować się do wyjścia. Jej przystanek.
A gdyby tak nie wysiąść, pojechać dalej i zobaczyć co przygotuje dla niej los w innym miejscu? Tęskniła za Londynem, za przyjaciółmi tymi ze szkoły i zdobytymi w inny sposób, za miejscami z którymi wiązały ją sentymenty i za Dunym. Gdyby tylko umiała wybić go sobie z tego głupiego serca, gdyby potrafiła nie być tak głupio zakochana.
Ale tu czeka na nią życie, które lubiła. Publiczność. Przyjaciele. Tu nigdy nie było tak strasznie, jak wtedy, pod koniec w Paryżu.
Złapała za swoje torby. Miała tylko dwie, resztę rzeczy przesłała, jednak i z tymi dwiema torbami wyjście okazało się problematyczne. Usłyszała gwizd i pociąg zaczął się zatrzymywać. Stłoczeni ludzie pchali się do wyjścia, więc odczekała, aż zrobi się troszkę więcej miejsca. Jeszcze się wahała. Czuła jak serce mocno bije jej ze strachu i ekscytacji, ale kiedy wysiadała na znajomy peron, uśmiechała się szeroko, jak chyba nigdy w życiu. Tak mocno tęskniła.
Wzrokiem zaczęła zaraz szukać znajomej twarzy, choć w takim tłumie nie było to łatwe.


Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.

Lily MacDonald
Lily MacDonald
Zawód : Ex iluzjonistka, obecnie wytwórca i naprawiacz mebli.
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Creagan an fhithich!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3510-lily-macdonald#61296 https://www.morsmordre.net/t3545-kukulka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f102-fleet-street-187-9 https://www.morsmordre.net/t4801-skrytka-bankowa-nr-878#102962 https://www.morsmordre.net/t3580-lily-macdonald#64284
Re: Dworzec King Cross [odnośnik]15.08.16 0:36
| 15 gra! <3

Lubił kolor niebieski za wiosenne niebo o poranku i za lśniącą taflę zimowego jeziora tuż przed pierwszym mrozem, które ścinało ją połyskliwą warstwą lodu. Lubił kolor zielony za swój ulubiony kubek, w którym pił poranną kawę, i za wstydliwość pierwszych listków przebiśniegów, które zwiastowały nadejście wiosny. Lubił oranże i czerwienie za intensywność zachodów słońca, które oglądał, wędrując znajomymi szlakami ulicy Pokątnej. Lubił intensywny brąz śmiejących się oczu Inary. Lubił popielate szarości gołębi, które chętnie przylatywały do niego w nieustannej nadziei na pokruszone resztki herbatników; lubił wpadającą w granat czerń usianej gwiazdami nocy; lubił symbolizującą słońce żółć, lubił łagodne róże rozłożystych kwiatów malwy, lubił zaczepny fiolet ministerialnych szat i dojrzewających w słońcu winogron.
I lubił biel, biel płatków śniegów, biel sukien roześmianych panien młodych, biel pachnących obietnicą konwalii. A przede wszystkim lubił biel piór znajomej sowy, stukającej rankiem w oszronione okno i niosącej w dziobie zapowiedź czegoś miłego.
Miał rację. W wyczuwaniu szczęścia nie pomylił się przecież jeszcze nigdy, i dlatego właśnie ściskał ujrzaną z daleka Inarę, porywając ją w szeroko rozpostarte ramiona i obracając w miejscu.
-Dostałem ostatnio naprawdę piękną książkę- oświadczył, uśmiechając się szeroko aż do bólu piegowatych policzków.- Nie wiesz może, czyja to była sprawka?
Zdążył już przywyknąć do jej obecności- od zawsze kojarzyła mu się z czymś dobrym i miłym, z czymś, do czego zawsze miał ochotę wracać. Od czasów wspólnego pobytu we Francji zyskała jednak status dobrej wróżki, która zgodziła się łaskawie wrócić z nim do Londynu z pięknej Nibylandii pełnej szczebioczących pospiesznie Francuzów i pachnących świeżością ulicznych piekarni. Wiedział jednak, że ta bajka posiadała jeszcze jeden rozdział- ten, którego nie zdążył jeszcze przeczytać- dlatego uśmiechnął się możliwie jeszcze szerzej, teatralnie szarmanckim gestem proponując jej ramię.
-Muszę się upewnić, że mi nie uciekniesz...- odczekał stosowną chwilę, dając jej czas do namysłu i wciąż poszukując w jej wyglądzie jakichkolwiek wskazówek. Takich, jak chociażby zaczepnie mrugające do niego zielone oczko... srebrnego pierścionka? -... zanim nie opowiesz mi, powiedzmy, że tak na dobry początek, wszystkiego. Na przykład skąd wzięła się ten nowy pierścionek i czy powinienem zacząć już zbierać galeony na ślubny frak i szampana?
Roześmiał się, raźnym krokiem ruszając w stronę kolejnej ogromnej niespodzianki tego dnia. Tęsknił za Lily. Tęsknił za jej miłym uśmiechem i za tym, że zawsze wysłuchiwała jego bajek najlepiej, najwierniej, że śmiała się z nich najgłośniej i najgłośniej biła mu brawo. Przy niej czuł się przecież dziwnie odważny; jak prawdziwie gryfoński rycerz-obrońca z wyhaftowanym na piersi krukiem Ravenclawu, broniący jej przed wszelkim złem i chaosem w jej pełnej kolorowej wyobraźni głowie. Lubił wszystkie kolory- ale jednym z jego ulubionych pozostawała ognista miedź włosów jego najlepszej przyjaciółki.
Nie musiał długo szukać jej w tłumie. Od zawsze wierzył przecież w dziecinną teorię, że pokrewne dusze odnajdywały się zawsze w ten najprostszy i najpiękniejszy magiczny sposób. I być może właśnie dzięki tej pewności zasłużył na to, by odnaleźć je obie; piękną Inarę u swojego boku, Inarę o oczach, które na powrót stały się znajomo ciepłe i radosne, i odległą jeszcze, roześmianą Lily.
W tamtej chwili najbardziej na świecie pragnął jak najdłużej zatrzymać je obie w swojej bajce.
-Razem?- Zapytał tylko Inarę, nie mogąc powstrzymać radosnego śmiechu, po czym pociągnął ją za sobą, nie czekając na odpowiedź. Dopiero wtedy pozwolił też szczupłej dłoni wysunąć się spod swojego ramienia- tak, aby mógł szeroko otworzyć je przed Lily i porwać ją bez słowa, zamykając w radosnym uścisku.
-Nie urosłaś, skrzacie- roześmiał się jeszcze w pachnące znajomo i kwiatowo włosy, żeby puścić ją dopiero wtedy i natychmiast porwać trzymane przez nią torby.- I śmiejesz się też tak, jak dawniej.
Nie mógł powstrzymać już cisnącego się na usta szerokiego uśmiechu, który był największą gwarancją bezgranicznego szczęścia.
-Nie uciekaj już, a przynajmniej nie beze mnie- nie bez nas- dobrze? Obiecaj- zażądał jeszcze, wzrokiem troskliwie upewniając się, że była cała i zdrowa, i że zamierzała taka pozostać. Tutaj, w Londynie- nie miał już zamiaru pozwolić jej zniknąć z jego życia tak łatwo.
Duncan Beckett
Duncan Beckett
Zawód : pracownik Niewidzialnego Oddziału Zadaniowego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
spare me your judgements and spare me your dreams,
don't cover yourself with thistle and weeds
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 xxx
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3098-duncan-beckett#50701 https://www.morsmordre.net/t3184-to-do-pana-panie-beckett#52861 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f312-pokatna-8-5 https://www.morsmordre.net/t3185-duncan-beckett
Re: Dworzec King Cross [odnośnik]07.09.16 18:18
Dzisiaj płynęła. Nawet jej kroki zdawały się zawieszać tuż nad ziemią, niby wodną taflą, odbijając od ziemi jej czarne buciki. I nie przeszkadzał cichy stukot obcasa, który umilkł na dłuższą chwilę, gdy ramiona przyjaciela - już dosłownie uniosły jej całą sylwetkę do góry.
A Inara śmiała się dźwięcznie, chowając zmarznięty nos w ramieniu Duncana. Ale nawet to nie zagłuszyło jej głosu, wciąż zapełnionego perlistością radosnych tonów. Nie zdusiło blasku, który rozjaśniał ciemno-orzechowe źrenice, błyskające niby buchające z kominka płomienie. Całe jej ciało mówiło o tajemnicy, o płynącej pod jej skórą dawce ulotności. Zupełnie, jakby czarnowłosa alchemiczka zażyła, własnoręcznie przyrządzony eliksir felix, o zbyt intensywnej zawartości.
- Czyżby? - usta czerwieniły się, niemożliwie przykuwając uwagę - może wymagała szczególnych poprawek, że trafiła akurat w twoje ręce? - puściła ramiona mężczyzny, by w końcu, miękko opaść na ziemię - Zapewne sprawca...musiał cię dobrze znać i wiedział, kto najlepiej zajmie się tą...książką - śmiała się nadal, chociaż teraz - tylko oczami. Każde słowo mówiła poważnie, unosząc znacząco brwi, jakby akurat trafiła na wykład. Odetchnęła cicho, by w końcu parsknąć cicho. Uśmiech Duncana był zaraźliwy, jak ziewnie - raz zobaczysz i momentalnie działa na ciebie.
Z gracją dygnęła, przybierając równie teatralną pozę, by chwycić oferowane ramię, na którym się mocniej uwiesiła - na kilka sekund - by wrócić do grzecznej formy szlachcianki.
- Co wy ostatnio z tym uciekaniem - pokręciła głową, unosząc spojrzenie do góry - Gdybym chciała to zrobić, nie zdążyłbyś mnie zobaczyć - odezwała się ciszej, nachylając w stronę mężczyzny - Kiedyś byłam w tym bardzo dobra - dodała ledwie słyszalnie, chociaż brzmiało to bardziej, jakby mówiła do siebie. Wolną dłonią założyła ciemne pasmo włosów, porwane przez mroźny wiatr. Przez moment nawet przyglądała się z bliska, jak czerń błyskała jej przed nosem, łaskocząc policzek i zamazując widzenie. I z pasmem włosów za uchem i dłonią przy policzku - zerknęła na oblicze towarzysza, który posłał jej zdanie, wywołujące na licach szkarłatna plamę. Jeden wdech, drugi, by uspokoić nasuwające się wspomnienie Percivala i ostatniego, francuskiego wieczora, przed powrotem do Londynu. Mimowolnie zacisnęła dłoń opartą o duncanowe ramię, zatrzymując wzrok na błyskającym zielenią oczku pierścionka.
- Aż tak ci się spieszy potańczyć? - podniosła wzrok raz jeszcze, mrużąc oczy i marszcząc lekko nos. Oczywistym było, że kryła rumieniec, rozlewający się hamowanym zawstydzeniem - tak niepodobnym do Inary. W końcu, mężczyźni nigdy - tak jasno - nie wywoływali u niej uczuć, które teraz malowały jej oblicze, oczy i usta, których kąciki drgały.
Nie pozwoliła więcej drążyć tematu, przyciskając palce do swoich warg, jakby w cichej obietnicy. Opowie, ale nie dziś. Nie teraz, gdy ich oczom ukazała się znajoma sylwetka rudowłosej dziewczyny. Puściła ramię przyjaciela, który porwał Lily, obdarzając ją radosnym objęciem. Splotła dłonie przed sobą, patrząc na wirującą parę i mrużąc jedno oko zbliżyła się do dwójki, w końcu samej obejmując iluzjonistkę, równie drobnej co sama Inara.
- Najpierw daj jej zacząć oddychać - piorunowała wzrokiem mężczyznę, jednocześnie śmiejąc się do piegowatej buzi dziewczęcia - O, ciebie też oskarżają o ucieczki? Chyba musimy o tym porozmawiać i wytłumaczyć niektórym różnicę między ucieczką a konieczna podróżą... - weszła w słowo Duncana, odsuwając się na krok. Może to nie o ucieczki chodziło zawsze, a powroty? tak jak z lekiem wysokości. W rzeczywistości nie baliśmy się odległości od ziemi, ale..samego upadku i spotkania z twardym podłożem, bólem...?
Potrząsnęła głową, wywołując drganie potarganych włosów, lekko opadających czarna kaskadą na ramiona. Przyglądała się dwójce przed sobą, nienaturalnie długo tkwiąc spojrzeniem na zaróżowionych policzkach Lili. Cóż, ona bywała - jak się okazywało - ślepa na własne uczucia. Czy inni trafiali w podobny schemat, nie dostrzegając kołujących wokół emocji?

Bardzo przepraszam za wielki poślizg, ale jeśli nadal macie ochotę grać, to teraz będę już wdzięczniejsza towarzyszką w pisaniu!



The knife that has pierced my heart,
I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped



Ostatnio zmieniony przez Inara Carrow dnia 17.09.16 0:43, w całości zmieniany 1 raz
Inara Carrow
Inara Carrow
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I might only have one match
but I can make an explosion
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Dworzec King Cross - Page 2 7893d0df08b53155187ac4c38e6136a0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1023-inara-carrow https://www.morsmordre.net/t1405-tu-jest-smok-ale-sowa https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f236-nottinghamshire-ashfield-manor https://www.morsmordre.net/t3433-skrytka-bankowa-nr-99#59656 https://www.morsmordre.net/t1598-inara-carrow
Re: Dworzec King Cross [odnośnik]17.09.16 0:19
Ledwo dostrzegła osoby, na które tak czekała, a już Duncan trzymał ją w ramionach. Pozwoliła się okręcić i odwzajemniła uścisk czując, jak jej serce mocno bije w piersi, tłucze jak szalone dokładnie jak, kiedy przytulał ją po raz ostatni. Przez chwilę ta myśl ją ukuła. Świadomość, że cały ten czas niczego nie zmienił, a ona nadal jest głupiutką sobą wpatrzoną w tę jedną osobę jak w obrazek. Uniosła wzrok dopiero po chwili i przyglądała się jego twarzy. Wiedziała, że trzeba się już odsunąć, ale nie chciała: chciała wtulić się znowu, mocniej. Tylko na chwilkę poddała się swojej zachciance. Miała prawo. Tęskniła! Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak mocno.
Na szczęście jednak obok była Inara, która ściągnęła ją na ziemię. Za nią rzecz jasna Lily także tęskniła! Tylko... w inny sposób. Właściwie to pannie Mac Donald brakowało całego otoczenia. Miasta. Nigdy nie miała jakoś niesamowicie wielu przyjaciół. Nie była popularna i nie potrzebowała tego. Za to tych kilka osób, które były jej bliskie, miało specjalne miejsce w jej sercu, przeznaczone tylko dla tej małej gromadki.
- Ja niestety muszę się pogodzić z rolą uciekinierki. Ale nie wątpię, że ty byś się do tego nie zniżyła. Jesteś twardsza ode mnie. - stwierdziła z łagodnym uśmiechem skierowanym Inarze. Lily uciekała przed wszystkim. Całe swoje tchórzliwe życie: przed insektami, klaunami, psami, sowami, gadami, wysokością, wieloma osobami, w szczególności Ślizgonami. Nawet przed Duncanem w końcu uciekła! Teraz uciekała przed... przed czym? Głównie przed pogróżkami. Ale chyba też przed samotnością, którą odczuwała jakby mocniej, kiedy długo była w jednym miejscu.
Inara za to była idealna. Tak przynajmniej wyglądała w oczach Lily i nie raz wzbudzało to w rudej zazdrość. Może i to głupie, ale czy ktoś kiedyś powiedział, że emocje są czymś mądrym? A panna MacDonald była osobą bardzo emocjonalną.
- Nie wyobrażacie sobie, jak dobrze was widzieć. - powiedziała po chwili, na moment, tylko jeden moment patrząc w oczy Duncana. Czasami bardzo samej siebie nieznosiła. Za to, jaka była emocjonalna i za to, jak bardzo poddawała się swoim uczuciom i emocjom. I jak okropnie nie potrafiła tego zmienić. Tak, czy inaczej zaraz przyciągnęła oboje i przytuliła jeszcze raz. Mocno. W Paryżu znalazła znajomych, to jednak nie było to samo. Trzeba długich lat, żeby zbudować coś takiego, co łączyło ją z większością przyjaciół. Z Duncanem: choć tu sytuacja była trochę bardziej skomplikowana. Z Mattem. Z Flo. Inarkę znała krócej, a jednak nadal była to całkowicie inna relacja. W Paryżu ci wszyscy ludzie byli po prostu znajomymi, kolegami. Nikim, na kogo rzucałaby się, żeby przez dobrych kilka chwil ściskać po dłuższej rozłące! I za tą bliskością też okropnie tęskniła.
W końcu jednak musiała się od nich odsunąć i znów spojrzała na Inarę. Lily była uciekinierką i tyle. Ale co robiła w tym czasie panna Carrow?
- Gdzie wyjechałaś? I w jakim celu? W ogóle... macie mi wiele do opowiedzenia, tak sądzę. To cała masa czasu. - wiedziała, że wypadałoby gdzieś stąd ruszyć - tylko gdzie? Zabrałaby ich do siebie, ale sama jeszcze nie wiedziała, co by tam zastali, nie widziała jeszcze mieszkania jakie jej załatwiono. Więc może jakaś kawiarenka? Kings Cross na powrót powoli pustoszał. Wszyscy podróżnicy powysiadali, lub ruszyli dalej głośnym, ale jakoś dziwnie przyjemnym pociągiem.
Z drugiej strony samo bycie na peronie też sprawiało jej przyjemność. Szczególnie, że to peron dziewiąty. Tu, niedaleko rok rocznie wbiegała ze swoimi rzeczami na peron dziewięć i trzy czwarte. Przy pomocy przyjaciela, dzięki któremu nie uciekła przed bardzo magiczną przygodą. Na to wspomnienie uśmiechnęła się lekko, szukając wzrokiem znajomej ścianki.
- Trzynaście lat temu cię tam poznałam. - odezwała się w końcu, wskazując Duncanowi miejsce i znów uśmiechając się w ten jeden sposób, jaki przeznaczony był tylko Beckettowi. Jej znajomi nigdy nie wyjaśnili jej, na czym polega różnica, ale wspomnienia z nim związane, czy rozmowy z nim wiązały się z jednym uśmiechem. Trochę radosnym, trochę smutnym, trochę rozmarzonym. Ciepłym.
Chyba to całe jeżdżenie sprawiło, że stała się jeszcze bardziej sentymentalna, niż zazwyczaj. Możliwe - ma do tego prawo! Przebyła niezły kawał świata, a jedyną rozrywką była książka, która w końcu zaczęła ją męczyć oraz własne rozmyślania nad wszystkim, co się stało, lub dopiero stanie.
- Ruszamy gdzieś? Jakaś kawiarnia? - zaproponowała, choć sama wcale nie ruszyła się z miejsca. Ruszy, jak oni to zrobią. Póki co przyjemnie było i tutaj, niedaleko tak istotnego miejsca. Przez chwilę kusiło ją, żeby spróbować przejść na drugą stronę, choć doskonale wiedziała, że przejście nie otworzyłoby się teraz. Cóż, nie w ten sposób to działa. Ich przygoda z Hogwartem się skończyła. Pozostało mnóstwo pięknych wspomnień.


Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.

Lily MacDonald
Lily MacDonald
Zawód : Ex iluzjonistka, obecnie wytwórca i naprawiacz mebli.
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Creagan an fhithich!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3510-lily-macdonald#61296 https://www.morsmordre.net/t3545-kukulka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f102-fleet-street-187-9 https://www.morsmordre.net/t4801-skrytka-bankowa-nr-878#102962 https://www.morsmordre.net/t3580-lily-macdonald#64284
Re: Dworzec King Cross [odnośnik]16.10.16 17:38
Przyjaźń zawsze wydawała mu się oczywista. Prosta. Zupełnie jak odruchowa reakcja; jak uśmiech na widok pierwszych promieni wiosennego słońca, jak pozbieranie upuszczonych przez kogoś jabłek czy podparcie się dłońmi o ziemię w razie upadku. Przyjaźń była jego naturalną reakcją na poznawanie nowych ludzi. Nie zawsze właściwą- nauczył się już jednak znosić krzywe spojrzenia i gorzkie, niechętne szepty z wciąż wysoko podniesioną głową i spokojnym, pewnym spojrzeniem. Obdarzał innych przyjaźnią bezinteresownie, nigdy nie oczekując wzajemności i nigdy nie będąc na tyle śmiałym lub zuchwałym, by na nią liczyć. Tym milszą niespodzianką były te nieliczne momenty, kiedy ktoś na jego uśmiech odpowiadał własnym uśmiechem, możliwie szerszym i bardziej radosnym, ciepłym, zachęcającym.
Tak, jak zrobiły to Inara i Lily.
Nigdy nie posądziłby losu o przewrotność, która sprawiła, że mógł z dumą prowadzić pod ramię najpiękniejszą i najmilszą szlachciankę, jaką miał zaszczyt poznać. W jej obecności bajki pisały się same; on był zarówno mizernym kronikarzem, który z zachwytem próbuje pojąć i spisać wszystkie cuda, które zdarzały się koło niego. Bajka o jej radosnym, ciepłym śmiechu, i o zaczepnym błysku czającym się na dnie kawowych oczu. Bajka o pokrewieństwie dusz, które sprawiało, że w jej obecności nie potrzebował słów, by przekazać jej to, co przekazać pragnął. Wreszcie bajka o Francji, tej pięknej, wymarzonej Francji, pachnącej jeszcze lawendą, białym oleandrem i wolnością. Inara stworzyła w baśni jego życia wiele pięknych rozdziałów, i dlatego nie mógł powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu, który pogłębiał się jedynie znacząco z każdym jej słowem.
-W takim razie dobry elf, który przysłał mi ten mały-wielki cud wiedział, co robi- Odparł jedynie, starając się być tajemniczym, chociaż skutecznie zdradzał go czająca się w ostatniej sylabie zapowiedź śmiechu.- Doskonale wiem, co z tym fantem począć. Jeśli zdradzisz mi tajemnicę pierścionka, być może potem nawet pozwolę Ci przeczytać rozdział albo dwa!
Oczy śmiały mu się, kiedy przygarnął ją ramieniem i pocałował po bratersku w czubek głowy.
-Dobrze mi idzie znajdowanie Cię- Oznajmił z dziecięcą radością, po czym znacząco uniósł brwi.- Chętnie zatańczę jive'a albo dwa, jeśli dostarczysz mi okazji.
Milczącym skinieniem głowy zgodził się na obietnicę chwilowej ciszy, dzięki kwitnącemu na jej twarzy rumieńcowi łącząc pozostałe elementy niemej układanki.
Tuż po tym trzymał już w ramionach Lily, drobną, ciepłą, kruchą Lily i jej płomienne włosy, i jej dobre, bijące głośno serce, i roziskrzony wzrok. Ona również była wyjątkowa- wciąż do końca nie potrafił zrozumieć, dlaczego i ona uczyniła mu ten zaszczyt, odwzajemniając przyjaźń, którą zapragnął ją obdarować. Podczas gdy on był jedynie czarodziejem, Lily naprawdę była magiczna. Kiedy on potrafił jedynie opowiadać bajki, ona wtłaczała w nie życie, sprawiając, że mugole naprawdę wierzyli w czary. Nie robiła im przy tym żadnej krzywdy- była zbyt dobra, by chociażby pomyśleć o skrzywdzeniu kogokolwiek, i ta dobroć błyszczała w jej oczach jak gwiazdy. I, choć bała się tak wielu rzeczy, w głębi serca wiedział, jak bardzo była odważna.
-Zgodnie z obietnicą nie zmieniłem się zbyt wiele od naszego ostatniego spotkania- Odparł radośnie na jej przywitanie, lekko pstrykając ją w nos.- Jestem jedynie odrobinę bardziej piegowaty i odrobinę bardziej nieodpowiedzialny, ale oprócz tego wszystko jest tak, jak dawniej.
Czyli dobrze. Czyli w porządku. Mając je obie u swojego boku, nie musiał się martwić już o nic więcej.
Dyskretnie wycofał się z rozmowy, słysząc pytania skierowane w stronę Inary; zamiast tego raźnym krokiem udał się w stronę przejścia na peron 9 i 3/4. Przejścia do miejsca, które nauczył się nazywać domem i do którego wciąż pragnął powrócić. Słowa Lily dotarły do niego dokładnie w momencie, w którym prawą ręką delikatnie pogładził omszałe cegły- po tylu latach wciąż wydawały się zaproszeniem, a nie pożegnaniem.
-Byłem gotów przerzucić Cię przez ramię i wnieść tam siłą- Roześmiał się, z pewnym wahaniem puszczając ścianę i odwracając się w jej stronę.- Wyobrażasz sobie, gdzie byśmy teraz byli, gdybyś jednak nie zdecydowała się wsiąść do pociągu?
Raźnym krokiem wrócił do nich i sprawnie wyłuskał z dłoni Lily obie torby.
-Przy francuskim bagażu Inary Twoje torby nie ważą już prawie zupełnie nic- Roześmiał się w stronę stojącej obok Inary, mrużąc zaczepnie oczy.- Prowadźcie zatem, moje panie. Wasz bagażowy pozostaje do usług.
Dodał, wciąż nad wyraz ciepło, nie przestając się uśmiechać. Było wspaniale.
Duncan Beckett
Duncan Beckett
Zawód : pracownik Niewidzialnego Oddziału Zadaniowego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
spare me your judgements and spare me your dreams,
don't cover yourself with thistle and weeds
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 xxx
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3098-duncan-beckett#50701 https://www.morsmordre.net/t3184-to-do-pana-panie-beckett#52861 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f312-pokatna-8-5 https://www.morsmordre.net/t3185-duncan-beckett
Re: Dworzec King Cross [odnośnik]23.10.16 21:05
Uczyła się nie uciekać. Nazywała to kiedyś inaczej. Pchana wewnętrzną iskrą, która nie pozwalała jej na zatrzymanie w miejscu. Przekraczała granice, które jej narzucano, jednocześnie samej tworząc podobne wokół siebie. Unikała tego, co wywoływało w niej strach, ale - i do tego nie przyznawała się początkowo. Goniła wiatr, samej utożsamiając się z ulubionym żywiołem. Najtrafniej można było powiedzieć, że umykała - przed samą sobą. Przed emocjami, które uważała za martwe, wygasłe, niby popiół w kominku, w którym nie może tlić się nic poza czerniejącą sadzą. A jednak było inaczej. To, co uważała za zniszczone, rozpaliło się i buchnęło płomieniem, z którym wciąż nie potrafiła sobie poradzić. Wędrowała ścieżką nieznaną, tajemniczą, pełną cieni, których nie znała. I światła, które kusiło i nie pozwalało cofnąć się o krok.
Nie, nie mogła powiedzieć, że nie była zdolna do kochania. Skłamałaby, twierdząc inaczej. Tylko to, czym nazywała do tej pory miłość kumulowała wyłącznie na aspekcie...oderwanym od jednego źródła. Kochała ojca, plasując go na szczycie hierarchii. Kochała i bliskich przyjaciół, bezwiednie odnajdując w nich fragmenty dusz, które gdzieś po drodze się gubiły. Nigdy do tej pory nie czuła jednak ognia, który rozlewał się za każdym razem, gdy wspominano jedno imię, a jej umysł przywoływał obraz zieleni tęczówek i spojrzenia, które przenikało dalej, niż zapewne sam właściciel podejrzewał. I to - potrafił dostrzec Duncan, jako pierwszy rozumiejąc, co w rzeczywistości targało przyjaciółką. Zmianę, które wypalało widoczne na jej twarzy znamiona. Szczególnie, że obrazy sprzed kilku dni, żywo rysowały w pamięci Inary sceny, które wywoływały przyspieszone bicie serca. jak wiele zdołał dostrzec jej rudowłosy towarzysz?
- To może zapytaj tego elfa i o pierścionek? - starała się mrużyć oczy, odpychając od siebie powtórna falę nieznanego zmieszania. Co miała mu powiedzieć? Nawet wiedząc, że był jej bliski, ciężko było na głos przyznać się do tego, że rzeczywiście...kogoś kochała. Nie mogła pozwolić, by jej umysł wciąż zajmowała ta sama sylwetka. Nie mogła zapomnieć po co i dla kogo przyszła.
- Przyjechał po mnie - odezwała się końcu cicho. Przymknęła oczy, by wziąć głębszy oddech. Kiedy uchyliła powieki, wracał jej rezon, a w oczach błyskała beztroska nie naznaczona zakłopotaniem - To ci muszę przyznać - zaśmiała się, zaciskając odrobinę mocniej palce na ramieniu mężczyzny. Była wdzięczna, że chciała pojechać z nią, nie zastanawiając się nawet, dlaczego. Zaufał jej bez najmniejszego zawahania - A zatańczymy kiedyś na pewno i to bez okazji - skwitowała na koniec, odrywając się w końcu od jego sylwetki.
Mieli przed sobą drobną sylwetkę Lily, która wydawała się jak zawsze nieco nieśmiała, nawet w gestach. Ale Inara potrafiła dostrzec sygnały, które przeczyły temu wycofaniu. Miała w sobie siłę, która tłamsił strach. I..ucieczka.
- Zależy, o którym wyjeździe mówisz - zmrużyła jedno oko - Niedawno wróciłam z Francji, ale...Dunny mnie znalazł.. - odwróciła wzrok na rzeczonego. Przechyliła głowę na bok, posyłając mu kolejne, nieme dziękuję - a wcześniej...dużo podróżowałam - uciekałam. Wróciła się raz jeszcze w stronę uroczo piegowatej buzi Lily. jednak słowa Becketta na nowo skierowały jej uwagę ku mężczyźnie. Ułożyła swoje dłonie pod boki - Nawet nie zapytałeś, co w nich miałam - fuknęła, chociaż drgające w uśmiechu wargi nie pozwalały pomyśleć, że się gniewała, czy choćby obrażała - Tu niedaleko powinna być mała kawiarnia. Chyba nikt nie ma nic przeciw, gdy zaproponuję po porcji gorącej czekolady? - wydęła wargi, jakby szukała ewentualnych sprzeciwów, ale zamiast tego zaśmiała się i wskazała uliczkę, w którą mieli wejść.



The knife that has pierced my heart,
I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped

Inara Carrow
Inara Carrow
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I might only have one match
but I can make an explosion
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Dworzec King Cross - Page 2 7893d0df08b53155187ac4c38e6136a0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1023-inara-carrow https://www.morsmordre.net/t1405-tu-jest-smok-ale-sowa https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f236-nottinghamshire-ashfield-manor https://www.morsmordre.net/t3433-skrytka-bankowa-nr-99#59656 https://www.morsmordre.net/t1598-inara-carrow
Re: Dworzec King Cross [odnośnik]28.10.16 20:54
- Piegami się nie martw, jak dorośniemy to wszystkie odpadną i pozmieniają się w złote monety. Mama mi tak mówiła. - odpowiedziała mu wesoło, bo i właśnie z tą historyjką jej się zawsze kojarzyły wspomnienia o piegach. Mama, która sama miała ich dużo zawsze jej tak mówiła, kiedy Lily była niezadowolona z plamek na swojej twarzy. A Lily jej o dziwo wierzyła mimo, że sama mama miała całą masę identycznych plamek. Z czasem z resztą te piegi zaczynały jej się podobać i nawet nie chciałaby mieć tej masy monet, do szczęścia jej tego nie brakowało. A i Beckettowi bardzo one pasowały. Ale ta zmiana chyba im nie grozi, bo oni raczej tak w pełni nie dorosną. On do starości będzie wierzył w swoje bajki, ona z chęcią będzie słuchać wszelkich bajek i uciekać przed małymi demonami swoich lęków.
W końcu trzeba się było odsunąć. Bo chociaż bardzo lubiła, kiedy Dunny ją przytulał, chociaż zawsze się przy tym czuła tak inaczej i chyba wszyscy to widzieli, bo nie umiała nie uśmiechać się inaczej, kiedy było jej tak dobrze. Choć przez tyle czasu wypadałoby to zmienić. Wypadałoby spojrzeć na kogoś innego. Przyjąć, że ktoś, kto nie był nią zainteresowany tyle czasu, nagle tego nie zmieni.
Na słowa Inary, uśmiechnęła się lekko. Trochę była zazdrosna. Zawsze była o nią zazdrosna. Inarka była śliczna i wydawała jej się taka idealna, ułożona. Nie miała wszystkich jej wad mówiąc w skrócie, nikt nie uznałby ją za dzieciaka przez jakieś głupie lęki. Na pewno miała swoje wady, każdy jakieś ma, a jednak akurat w Inarze Lily trudniej było je znaleźć i chyba dlatego nie dziwiła się, że Dunny od razu wciągnął ją do grona swoich przyjaciół, jak tylko mógł i czasami głupie myśli pełne zazdrości po prostu wchodziły jej do głowy i żadne stopy i zakazy ich nie powstrzymywały. Musiało jej wpaść do głowy, że jej by nie szukał. Mimo, że przecież Inara kogoś miała, a jednak czasami człowiekowi głupota się uwidzi i się jej z głowy nie wybije.
Co najlepsze, Lily jednocześnie na prawdę ją lubiła. Nie były przyjaciółkami, ale po prostu za nią przepadała.
- Zawsze kiedy ktoś mówi o podróżach to wydaje mi się bardzo szalone. - przyznała jedynie. Swojej za taką nie miała, ale też nie wiedziała, że Inara też po prostu ucieka, a uciekanie to nie szaleństwo. Cóż, dla niektórych to jak widać sposób na życie.
- Ja pewnie w Szkocji, na pewno z obsesją na punkcie sów i dziwnych listów, które zmuszają do wbiegania w ściany. - uśmiechnęła się lekko. No dobrze, lęku przed sowami się może nie pozbyła, ale na to nic nie poradzi. Ważne, że zaufała tamtego dnia piegowatemu chłopcu i pozwoliła się pociągnąć do świata pełnego magii. To wszystko było po prostu niesamowite.
- Czekolada brzmi super. Szczególnie o tej porze roku. - przyznała, także ruszając w tamtą stronę, dając się właściwie poprowadzić, bo i nie znała lokali w tej okolicy. Była z resztą ciekawa, jak wiele się zmieniło w ciągu tych trzech lat, ile się otwarło nowego, co się pozamykało? Spojrzała na Duny'ego szalejącego z jej bagażem i tylko się zaśmiała.
- Cieszę się, że ci nie ciąży, możesz mi go nieść i do domu. - puściła mu oczko, bo nic się nie zmieniło, nadal nie widziała szansy na wchodzenie do kominka i stawanie w płomieniach, czy ryzykowanie rozszczepienia przy teleportacji. Choć może złapie taksówkę? To brzmi jak najrozsądniejsza opcja. Ale jeszcze nie teraz, jeszcze wypiją czekoladę.
- Ciekawa jestem, ile się pozmieniało przez te lata. - w ogóle tu nie zaglądała. Póki co jednak byli po innej części Londynu niż ta, którą znała, więc nawet jej to nic nie mówiło. Weszli jednak do całkiem przytulnej kawiarenki niedaleko i siedli, faktycznie zamawiając gorącą czekoladę. Lily objęła swoje zamówienie dłońmi. Uśmiechała się nadal, choć rodziły się w niej chyba myśli, których nie chciała sobie jeszcze uświadamiać. W tym momencie dopiero zobaczyła pierścionek na palcu Inary.
- Mogę zobaczyć? - spytała zaraz. Lil na prawdę ucieszyła się szczęściem Inary. Tak po prostu. Jakoś tak miło było patrzeć, jak komuś się udawało i aż się ciepło na sercu robiło. - Opowiesz, jak to było?
Uśmiechnęła się do niej ciepło i aż oczy jej błyszczały, bo bardzo chciała tej pewnie cudnej i romantycznej opowieści.


Przepraszam, że to jakieś-takie, jak raz mi nie wyjdzie to już poprawić nie umiem. :<


Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.

Lily MacDonald
Lily MacDonald
Zawód : Ex iluzjonistka, obecnie wytwórca i naprawiacz mebli.
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Creagan an fhithich!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3510-lily-macdonald#61296 https://www.morsmordre.net/t3545-kukulka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f102-fleet-street-187-9 https://www.morsmordre.net/t4801-skrytka-bankowa-nr-878#102962 https://www.morsmordre.net/t3580-lily-macdonald#64284

Strona 2 z 11 Previous  1, 2, 3, ... 9, 10, 11  Next

Dworzec King Cross
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach