Wydarzenia


Ekipa forum
Stumilowa chatka
AutorWiadomość
Stumilowa chatka [odnośnik]17.07.18 18:52

Stumilowa chatka

Zbudowana z drewna obecnie gęsto porośniętego mchem wygląda jakby dosłownie wyrastała z ziemi, nie zaś została zbudowana przez człowieka. W odległych czasach zamieszkiwała ją lokalna wiedźma, której dekokty i odwary uleczyły niejednego śmiertelnie chorego. Przez lata, z matki na córkę przechodziła znajomość tajników eliksirów. Z czasem chatka stała się sławna na całą Irlandię. Obecnie wewnątrz nikt od lat już nie mieszka, ale w środku, dzięki magii, rosną egzotyczne rośliny, które nawet nie potrzebują specjalnej pielęgnacji.

Rzut kością k6 pozwala znaleźć w chatce:
1. Niestety nie udało znaleźć się nic, może następnym razem.
2. Znajdujesz czterolistną koniczynę wraz z niezwykle przerośniętym kwiatem.
3. Wśród licznych roślin udaje znaleźć ci się coś niespotykanego - fajkowe ziele.
4. Twój wzrok przyciągnął wyjątkowy kwiat, niebieska róża, która nigdy nie zwiędnie o niezwykle mocnym zapachu.
5. Gdy przechadzasz się po ogrodzie, na twoją głowę spada jabłko i to nie byle jakie, bo Jabłko Hesperyd.
6. Masz niezwykłe szczęście, twój wzrok wypatrzył kwiat paproci.

Lokacja zawiera kości
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Stumilowa chatka Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Stumilowa chatka [odnośnik]14.09.18 21:54
23 sierpnia
Jak co roku wszyscy Vane'owie zjeżdżali się właśnie tutaj - w miejsce, gdzie rzekomo Revan spotkał wędrowca, który przepowiedział mu wielkie dziedzictwo oraz opowiedział historię Czterech Świętości Irlandii. Objeżdżali również wioskę, w której miał później żyć ze swoimi dziećmi i wszyscy ich tam znali, chociaż samych ludzi o ich nazwisku za wiele tam nie mieszkało. Była to jednak ich kolebka, a przynajmniej tak uznali w swojej tradycji i tego się trzymali. Nikt nie zamierzał w żaden sposób tego negować, bo nawet najzatwardzialsi pragmatycy ulegali na te kilka dni, by poczuć się znów dziećmi, chociaż ten jeden raz w roku. Dla Jaydena był to magiczny czas. Cała rodzina zjeżdzała się z różnych zakątków Wielkiej Brytanii, część kiedyś przyjeżdżała z zagranicy, jednak teraz po wprowadzeniu stanu wojennego ludzie byli ostrożni i nie można było im mieć tego za złe. Jednak nawet i teraz większość gromadziła się dokoła ogniska i słuchała jak najstarszy z nich wykładał młodszym legendę związaną z historią rodu. To nic, że rok temu, dwa lata wcześniej i trzydzieści słyszał ją w dokładnie tej samej wersji z tych samych ust. Taka była tradycja i należało jej hołdować, szczególnie że ich zastępy się powiększały, a młodzi musieli wiedzieć skąd pochodzili oraz komu zawdzięczali wszystko, co aktualnie mieli. Jay uwielbiał te spędy nie tylko ze względu na opowieści, chociaż było to centrum całego zbiegowiska - widział nowe twarzyczki pulchnych dzieci, które wdrapywały się na kolana ciotek, wujków i dalekich kuzynów. Lubił obserwować nowe oblicza rodziny, próbując przy okazji zgadnąć które dziecko było czyje. Kuzynka Evangeline była w jego wieku a miała już szóstkę dzieci i zawsze próbowali z mężem zapanować nad tym rozgardiaszem, by koniec końców pilnować najmłodszych, podczas gdy reszta latała po okolicy. Prawdę powiedziawszy nie miał pojęcia, ile krewnych miał, bo nikt by tego nie zliczył, chociaż mogłoby się wydawać, że wcale nie jest ich tak wielu. Każdy Vane nawet po wyjściu za mąż czy opuszczeniu kraju, pozostawał Vanem i nie chciał zrywać kontaktu z resztą rodziny. W końcu w jedności siła. Nawet jeśli wszystkie ciotki naskakiwały na niego i zapytywały czy przypadkiem nie spotkał jakiejś uroczej damy, którą by tutaj przywiózł w następnym roku i wszystkim im przedstawiał. Jay zbywał to śmiechem wyraźnego zawstydzenia, na szczęście starsze kobiety nie były zbyt wysokie i nie mogły klepać go po policzkach jak kiedyś. Temat jego kawalerskiego stanu zawsze wychodził na światło dzienne, bo jako jeden z nielicznych w swojej rodzinie wciąż nie miał jak pochwalić się stadkiem dzieci, lecz w najmniejszym stopniu mu to nie przeszkadzało. Zawsze powtarzał, że ma pełno dzieci w Szkole Magii i Czarodziejstwa i to właśnie im poświęca sporą ilość swojego czasu. W końcu siedem wspólnych lat to naprawdę sporo, a przecież jeszcze brakował mu rok, by osiągnąć tę magiczną liczbę. To zabawne, że uczył dopiero od pięćdziesiątego roku, a czuł się jakby należał do Hogwartu od zawsze. Miał nadzieję, że również i w tych murach dokończy żywota.
Tym razem nie było inaczej, a słowa opowieści o wędrowcu i potomkach Revana już dawno rozwiał wiatr. Pozostało jedynie świętowanie, uczta, śmiechy i rozmowy do wczesnego ranka. Jayden odłączył się od rodziców, których pochłonęła anegdota jednego ze starszawych wujków w trzeciej linii i spacerował sobie po okolicy ogniska, aż w końcu zatrzymał się, by zadrzeć głowę do góry i spojrzeć w gwiazdy chociaż przez chwilę. Przy nogach latały mu czyjeś pociechy, za plecami słyszał donośne głosy. Przypominało mu to o domu i o tym, że pomimo wielu problemów, które zdarzały się dokoła nich, wciąż można było doznać radości, gestów dobrego serca i wspólnoty. Nie wiedział, ile trwał ten wyciszony moment z samym sobą, ale wśród tylu krewnych niemożliwym było, by zostać samemu zbyt długo. Poczuł ciągnięcie w okolicach kostki, a gdy spojrzał w tamtą stronę ujrzał zerkającego z ziemi małego bobasa, który mocnym chwytem trzymał materiał jego spodni i wyglądał jakby niemo wołał Jaydena, by się schylił. - Cześć, przystojniaku - mruknął, nie wyjmując początkowo dłoni z kieszeni i patrząc z góry na chłopca. - Powiesz czyim dzieckiem jesteś? - spytał, kucając w końcu i obserwując mówiącego w swoim języku najwyżej dziesięciomiesięcznego kolegę. Ten władował sobie w odpowiedzi piąstkę do buzi, obśliniając ją dość pokaźnie, by po chwili wyciągnąć ją do astronoma i mokrym paluszkiem jeździć mu po policzku. - Wyglądasz na potomka kuzyna Jacoba... Którego tu nie widzę - mruknął, rozglądając się czy w okolicy nie było charakterystycznego, dość wysokiego i krzepkiego czterdziestolatka z groźnym spojrzeniem. Zresztą nikt nawet nie patrzył w stronę malca, co sugerowało profesorowi, że chyba mały uciekł rodzicom. Nie wiedział jak szybkie mogą być raczkujące dzieci, ale najwyraźniej... Były i to bardzo. - No, to chodź - rzucił i wziął bobasa na ręce z zamiarem znalezienia jego rodziców. Co prawda nikt nie wiedział, gdzie oni byli, ale ktoś wysłał Jaydena, by sprawdził przy stumilowej chatce. Ten sławny domek przycupnięty na rozstaju dróg zawsze był atrakcją zarówno dla młodszych jak i starszych. Całkiem więc możliwe, że tam miał znaleźć niezbyt odpowiedzialnego tatę swojego obślinionego towarzysza.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Stumilowa chatka [odnośnik]15.09.18 10:35
Jocelyn za sprawą matki nie była zżyta z dziedzictwem Vane’ów tak silnie, jak mogłaby być, gdyby to ojciec miał w rodzinie prawdziwie przewodnią rolę – ale tak nie było, zawsze ustępował swojej żonie dla świętego spokoju, nie chcąc przyjąć do wiadomości tego, że nigdy nie odwzajemniła nawet ułamka jego uczuć do niej. Pozwalał jej urabiać córki po swojemu, nie wtrącając się w jej metody wychowawcze. Ale mimo tej bierności i ustępliwości Leonarda, niekiedy zabierał ją wraz z siostrą, i dawniej, lata temu także z Tomem na rodzinne zjazdy w miejscu mającym być ponoć kolebką ich rodziny. Thea nigdy im nie towarzyszyła, nie czując się częścią rodziny męża i nie chcąc się nią czuć. Jedyny świat, którego pragnęła, to był ten szlachecki, a Vane’ów mimo czystej krwi uważała za czarodziejów gorszej kategorii, jako że nie figurowali w Skorowidzu ani nie mieli tak przepastnej skrytki u Gringotta jak jej panieński ród.
I tak zakrawało na cud, że się na to zgadzała, choć dawniej zwykle kwitowała to wyrzutami na pokaz, że mąż zabiera córki daleko od niej i obawiała się, że Vane’owie źle wpłyną na proces formowania z Jocelyn i Iris młodych dam, przyszłych małżonek dla zdesperowanych lordów, którzy zechcieliby żony o czystej, ale nieszlachetnej krwi. To Vane’owie na czele z ojcem zostali obwinieni przez Theę, że Jocelyn poszła na uzdrowicielski staż zamiast siedzieć w domu i czekać na męża.
Ale w tym roku Thea potraktowała ten wyjazd z lodowatą wręcz obojętnością, nawet nie żegnając córek przed opuszczeniem domu za pomocą świstoklika, który zorganizował ojciec. Nawet nie wyszła z pokoju, najwyraźniej właśnie w taki sposób okazując swoją dezaprobatę wobec wyjazdu do Irlandii.
Ale o ile dawniej, jako dziecko i nastolatka mogła być zainteresowana opowieściami i ciągnąć do towarzystwa rozmaitych krewniaków w różnym wieku, z którymi na co dzień, trzymana pod szczelnym kloszem matki nie miała zbyt wiele do czynienia, w tym roku cały czas trzymała się na uboczu, w pewnym momencie umykając nawet od towarzystwa Iris i ojca. Wspomnienia wydarzeń sprzed dwóch miesięcy wciąż były w jej umyśle żywe, i nawet powrót do pracy nie ułatwiał uporania się z uporczywym poczuciem winy oraz myślami każącymi jej kwestionować uzdrowicielskie powołanie, choć przecież znała niejednego uzdrowiciela, który nie wpasowywał się w stereotypowy obraz ofiarnego altruisty i tracił głowę w trudnych, niebezpiecznych sytuacjach.
Czy była złą osobą, skoro i ona straciła głowę i uciekła, kiedy tylko okazało się to możliwe, a one zostały na wyspie?
Przybywając tutaj obawiała się konfrontacji z pewną osobą, którą od czerwca obiecywała sobie odwiedzić i powiedzieć mu o śmierci Pandory. Wiedziała też, że nie będzie mogła unikać Jaydena w nieskończoność. Ostatni raz widziała go pierwszego maja, kiedy wybuch anomalii jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności rzucił ją dokładnie tam, gdzie jego. Później on zapewne wrócił do Hogwartu, ona zmagała się z trudami stażu w Mungu w okresie dużego obłożenia i mnogości wypadków związanych z anomaliami oraz z postępującą chorobą matki, której stan pogorszył się od czasu wybuchu anomalii. A później, w czerwcu, wydarzyła się wyspa, co miało na Jocelyn bardzo mocny wpływ, do tego stopnia, że była zmuszona na kilka tygodni przerwać kurs i chodzić na sesje do magipsychiatry.
Ale wiedziała, że to, co przeżyła i tak wciąż ją gryzło, a zmarli domagali się zachowania ich pamięci. Ostatecznie nikt nie zasługiwał na to, by odejść w zapomnieniu, ani też na to, by trwać w nieświadomości losów bliskich osób – a rodziny Pandory, a pewnie także Mii trwały w nieświadomości. Sama to przeżywała po zaginięciu Toma i zaczęła przeżywać znów, kiedy po tej wizycie w Mungu i lakonicznej rozmowie znów przepadł.
Niepewność była jedną z najbardziej nieprzyjemnych rzeczy, jakie mogła sobie wyobrazić, ale była zbyt tchórzliwa, by pojawić się na progu Jaydena i powiedzieć mu o Pandorze oraz poprosić o powiadomienie jej najbliższej rodziny już dawno temu, choć powinna była to zrobić. A jak nie, to powinna odnaleźć go tutaj, dzisiaj, bo zapewne tu był. Ale jednak nie szukała go, unikając wszystkich i błąkając się samotnie gdzieś w okolicach opuszczonej leśnej chatki. Nie chciała burzyć mu błogiej nieświadomości, czy może konfrontować się z własnymi demonami, zmuszając się do wyznania bolesnej prawdy o minionych wydarzeniach?
Ale przeznaczenie najwyraźniej chciało spleść ich ścieżki, bo w pewnym momencie, kiedy tak siedziała na starych schodkach przed chatą, wpatrując się zamyślonym wzrokiem w przestrzeń, usłyszała jego głos. Na początku drgnęła nerwowo; owszem, pojawiając się tutaj i witając się z krewnymi swojego ojca myślała o wyspie, Jaydenie i zmarłych, których losów nie znał nikt poza kilkoma osobami będącymi wtedy na wyspie. Czuła, że rodzina Pandory nic nie wie i prędzej czy później to ona miała być posłańcem grobowych wieści. Pandorę znała i lubiła jeszcze z czasów Ravenclawu, choć nie wiedziała zbyt wiele o jej relacji z hogwarckim nauczycielem astronomii, poza tym, że byli spokrewnieni przez Sheridanów i musieli się znać. Komu miała o niej powiedzieć, jak nie jemu? Kto mógł zachować jej pamięć i powiadomić też jej rodzinę? Na konfrontację z najbliższą rodziną Pandory tym bardziej nie wystarczyło jej odwagi. Nie potrafiłaby udać się do jej ojca i powiedzieć mu prosto w oczy, że jego córka umarła na jakiejś nieznanej wyspie, bo pozostali obecni uciekli, nie szukając jej, przypominając sobie o niej dopiero po wszystkim, po opuszczeniu wyspy, kiedy stało się jasne, że nie ma jej z nimi. To było trudniejsze niż powiedzenie oczekującym na korytarzu w Mungu bliskim jakiegoś pacjenta, że ich krewnego nie udało się uratować. Wtedy potrafiła się zdystansować i zachować opanowanie, ale w wydarzeniach na wyspie uczestniczyła osobiście, a ofiary dręczyły jej sumienie – jak pewnie każdego, kto przeżył. Choć może tylko ona się tym przejmowała i rozpamiętywała to wciąż i wciąż, czując na rękach niewidoczną krew? Przecież to ona powiedziała, że filary klątwy trzeba zniszczyć, żeby się wydostać, a walący się dom stał się grobem dla tych, którzy nie zdążyli uciec.
Na moment straciła kontakt z rzeczywistością, poddając się reminiscencjom wydarzeń z wyspy, przywołanych mimowolnie, kiedy tylko usłyszała głos Jaydena i przypomniała sobie mgliście, że znał Pandorę i mógł powiadomić jej rodzinę, a więc był najlepszą osobą na wyznanie prawdy.
Tylko czy będzie potrafiła mu powiedzieć, czy może ucieknie z krzykiem? Zmusiła się jednak do wstania.
- Jayden? – zawołała cicho, chcąc, żeby ją zauważył.
Przecież nie musiała zaczynać od złych wieści, prawda? Nadal mogła jeszcze nawet uciec, wykręcić się czymś w trakcie rozmowy i odejść, by poszukać samotności gdzieś indziej. Potrzebowała zebrać się w sobie, choć było widać, że jego pojawienie się wprawiło ją w podenerwowanie. Tak czy inaczej mogła z nim porozmawiać, skoro już los splótł ich ścieżki. Najwyraźniej tak miało być.
- Słyszałam o twoim występie na Festiwalu Lata – odezwała się tylko; tamtego dnia również wahała się nad podejściem do Jaydena, ale ostatecznie trzymała się z dala.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Stumilowa chatka [odnośnik]16.09.18 14:48
Wychowywał się jak większość Vane'ów, czyli w otwartym środowisku bez surowej dyscypliny ze stawieniem czystości krwi na piedestale. Nie wyobrażałby sobie nawet, by to właśnie było motywem przewodnim dla ich rodziny, która, pomimo różnic, była zgraną grupą dbającą o siebie nawzajem. Byli neutralni politycznie, chociaż nigdy nie wykazywali skłonności do akceptacji zła ogólnie rozumianego - lubili ciszę spokój, zasady i moralność. Również i rozwój intelektualny był niesamowicie ważny dla każdego kto nosił ów nazwisko. Historia mówiła sama za siebie - ich przodkowie byli błyskotliwi i inteligentni, a w genach wciąż pozostawała smykałka do nauki przeróżnych dziedzin. Zajmowanie się eliksirami, uzdrowicielstwem, astronomią czy teorią zaklęć przodowało na piramidzie zainteresowań każdego z pokoleń i niektórzy naprawdę poważnie zastanawiali się czy ów motyw nie był wpisany im po prostu w krew. Jay wierzył w moc sprawdzą historii i opowieści, a ów czar zawsze malował w jego dziecięcej, jak i później dorosłej już, wyobraźni dalekie, ekscytujące szlaki. Oczywistym było, że nie był w stanie poznać sekretów całej nauki, lecz astronomia być może miała stać się jego Mieczem Fragarach jak przed wiekami dla Finiasa. Każdego roku słuchał uważnie legendy opowiadanej przez starszych, próbując wyciągnąć coś nowego, coś co wskazałoby mu kierunek, którym powinien był iść. Przebywając wśród swoich krewnych nie miał jednak wątpliwości, że obrana przez niego ścieżka była słuszna. Te spędy przypominały mu czasem sympozja naukowe, gdy astronomowie zbierali się w jednym miejscu i dyskutowali, uzdrowiciele robili to samo, podobnie jak zielarze, alchemicy, teoretycy i numerologowie. Każdy z nich zebrany w swojej grupie i gorąco dyskutujący. Miało to w sobie wiele uroku, bo pomimo zróżnicowania potrafili się dogadać. Przyjeżdżając w tym roku, Jayden miał nadzieję na konsultacje z ekspertami, chociaż oni zawsze sobie żartowali, że przyjechał pan profesor i teraz im pokaże jak to się robi. Zbywał ich uśmiechem, nie odmawiając prestiżu reszcie kuzynów, kuzynek, ciotek i wujków, którzy tak jak on badali niebo. Wspólnie się wspierali, uzupełniali. Mimo że o różnych nazwiskach posiadali tę samą krew i przodków - wspieranie się nawzajem było im po prostu pisane. Uśmiech nie schodził mu z ust i mimo że była już późna pora, wcale nie czuł zmęczenia. Nic dziwnego, bo rodzinne spotkania zawsze były niezwykle emocjonalne, ciekawe, a przy tym również i pouczające. Każdy chciał przywitać się z każdym, porozmawiać chociażby przez moment, nie wspominając o dłuższych ploteczkach, które towarzyszyły żeńskiej części zaproszonych gości. Część się nie zjawiła, inni wprosili się nawet bez zawiadomienia, lecz nikomu to nie przeszkadzało. Liczyło się to, że byli razem.
Zanim doszli z małym do chatki, stwierdził, że dla obopólnego dobra, zacznie nazywać swojego towarzysza Juniorem. Nawet nie zdawał sobie sprawy czy kuzyn Jacob faktycznie był ojcem chłopca, którego niósł, bo nikt nie potwierdził, ale również i nikt nie zaprzeczył. Było to całkiem zabawne, zważywszy na to, że zawsze twierdzono, że Jayden wyglądał jak młodszy brat starszego mężczyzny. Być może więc niemowlak przypominał nieco samego astronoma w tym wypadku? Bądź co bądź wspólnie ruszyli na poszukiwania potencjalnego rodzica, zatrzymując się raz po raz, by z kimś zamienić kilka słów na dróżce do stumilowej chatki albo popodziwiać zwyczajnie naturę. Jayowi się nie spieszyło zbyt szczególnie, bo spędzanie czasu z dzieckiem, które nawet nie umiało mówić tylko gaworzyło, było fascynujące. Uwielbiał tych mini ludzi, rozczulali go i sprawiali, że Vane cieszył się z życia jeszcze mocniej. Te cuda wszechświata były równie fascynujące co gwiazdy, planety a nawet galaktyki. Nigdy też nie myślał o posiadaniu własnych, bo nie spotkał nikogo, kto potrafiłby ujarzmić tego wolnego ducha, którym był. Zresztą JD nie potrzebował do szczęścia romantycznej miłości. Nie należał do tych osób, które poszukiwały właśnie w związkach spełnienia. Uwielbiał relacje z ludźmi, jednak nie patrzył na znajome kobiety w sposób, w jakie patrzyli na niego jego koledzy i przyjaciele. Lubił swoje życie takie jakie było.
- Hej, Jocelyn. Nie widziałaś może Jake'a? - zagadnął, podchodząc do kuzynki i poprawiając sobie w ramionach małego chłopca. Od razu rozpoznał jej głos, chociaż musiał na chwilę się zastanowić nad tym, z którą z sióstr miał do czynienia. Początkowo ukryta w cieniu, gdy wyłoniła się na światło, obdarował kuzynkę szerokim uśmiechem. - Szukamy go z Juniorem - dodał, nie zauważając niepewności młodej uzdrowicielki. Słysząc jej wspomnienie o Festiwalu Lata, pokiwał wolno głową. - A, no tak. Przemawianie do dzieci lepiej mi wychodzi. Nie potrzebują romantyzmu jak dorośli - mruknął z pewną goryczą, po tym jak wiele osób twierdziło, że ominął ten wyjątkowo ważny element w swojej prelekcji. Dla niego nauka była faktami, nie mamieniem innych opowiastkami, które pragnęli usłyszeć. - Więc chyba dużo nie straciłaś. Ale za to nie widziałem cię przy ognisku na opowieści. Ciągle tutaj siedziałaś? - zagadnął z lekką nutą asekuracji i zmartwienia. Oby nie czuła się źle, ale zaraz przeniósł uwagę na stumilową chatkę, która była miejscem wielu zabaw, gdy był młodszy. Wciąż pozostawała taka sama jak we wspomnieniach. - Skoro już tu jesteśmy, to trzeba wejść do środka. Co nie, Junior? - Chłopiec w odpowiedzi tylko pisnął radośnie, a Jay zachęcił ruchem głowy Jocelyn, by ruszyła z nimi. Chociażby na chwilę.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Stumilowa chatka [odnośnik]16.09.18 14:48
The member 'Jayden Vane' has done the following action : Rzut kością


'k6' : 3
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Stumilowa chatka Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Stumilowa chatka [odnośnik]20.09.18 16:20
Dla matki Jocelyn czystość krwi była priorytetem i trzymała się z daleka od mugolaków, próbując także córkom wpoić niechęć do niższego statusu krwi, ale Josie zawsze była raczej neutralna i pozbawiona głębszych uprzedzeń, choć żeby nie narazić się na złość matki nie przyjaźniła się blisko z żadnym mugolakiem i dobierała sobie przyjaciół w obrębie osób o podobnym statusie co jej własny, choć Thea wolała, by córki przystawały ze szlachetnie urodzonymi. Jej matka nie przepadała też za mężem i jego rodziną, przez te wszystkie lata konsekwentnie trzymając się na dystans i traktując Vane’ów bardzo chłodno. A i Vane’owie nie lgnęli do Thei, niejednokrotnie dziwiąc się, dlaczego Leonard, taki dobry uzdrowiciel, zgodził się na poślubienie takiej kobiety i pozwalał na to, by manipulowała jego dziećmi i próbowała je urobić pod swoją wizję świata. Josie latami nie dostrzegała współczujących spojrzeń i nie dawała sobie uświadomić, że matka ją krzywdziła, pewna, że Thea pragnie dla niej jak najlepiej. Matka z kolei twierdziła, że to Vane’owie chcą sprowadzić jej córki na złą drogę.
W krwi Josie także silnie odznaczał się głód wiedzy – i to właśnie on, a nie idealistyczny altruizm, pchnęły ją do tego, by pójść w ślady ojca i zostać uzdrowicielką. Miała naturalny talent do tej dziedziny i wiedzę o niej zgłębiała z zapałem, wyprzedzając wielu rówieśników na kursie. Ale za sprawą matki ten naturalny dla Vane’ów pociąg do nauki i wiedzy walczył z wpojonym jej wychowaniem; Thea próbowała zrobić z niej materiał na żonę, nie pochwalając tego, by kobiety rozwijały się zawodowo – choć uzdrowicielstwo nadal było dużo lepszym wyborem niż zawody typowo męskie.
Ojciec w dzieciństwie czasem opowiadał jej historie o dziejach Vane’ów, ale było to w czasach zanim coraz bardziej wycofał się za zamknięte drzwi gabinetu, stopniowo coraz mniej wtrącając się w praktyki wychowawcze swojej żony. Z czasem więc ważność tych historii przyblakła i teraz Josie postrzegała je raczej jako bajki, echa minionego dzieciństwa i czasów kiedy ojciec nie był tak bierny, odległy i skupiony przede wszystkim na pracy. Nie była całkowicie pewna korzeni dziedzictwa Vane’ów, podobnie jak nie była pewna swojego miejsca w świecie i w społeczeństwie, zawsze stojąc na pograniczu między dwoma różnymi światami: tym reprezentowanym przez ojca i Vane’ów, oraz tym reprezentowanym przez matkę i jej rodzinę. A ona nie była w pełni częścią żadnego z nich, zmuszona do tkwienia w zawieszeniu. Im bardziej była świadoma swojego niedopasowania, tym bardziej zagubiona i niepewna się czuła, miotając się między różnymi uczuciami i pragnieniami, nie wiedząc już, które z nich naprawdę były jej własnymi, a które narzuciła jej matka, latami każąc jej wierzyć, że sama też tego pragnie.
Niemniej jednak na swój sposób lubiła te spotkania, podczas których mogła podyskutować o czymś innym niż historie szlacheckich rodów czy zawiłości sztuki lub etykiety. Tutaj, na spotkaniach Vane’ów, jej zamiłowanie do nauki nie było czymś złym, tak jak dla jej matki, a od innych uzdrowicieli z rodziny także mogła się wiele dowiedzieć.
Ale w tym roku na wszystkich sferach jej życia głębokim cieniem kładły się doświadczenia z wyspy, dlatego, mimo przybycia na miejsce wraz z ojcem i siostrą, zdawała się odległa i błądziła gdzieś myślami, a potem zniknęła, samotnie udając się w okolice opuszczonej chatki.
Z jednej strony bardzo nie chciała napotkać Jaydena, a z drugiej czuła że musiała z nim pomówić, wiedząc że mógł dotrzeć do rodziny Pandory i powiadomić ich o jej śmierci. Znów walczyły w niej skrajne emocje, ale los postawił Jaydena na jej drodze, kierując go akurat w okolice miejsca, w którym samotnie rozmyślała.
Był jak zwykle beztroski i pogodny. Aż poczuła żal na myśl, że miałaby teraz zburzyć jego radość ponurymi wieściami. Kimkolwiek była dla niego Pandora, przekazywanie wieści o czyjejś śmierci zawsze było trudne. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy nie dotyczyło to ludzi zupełnie jej obcych, a kogoś, kogo znała i kogo śmierć poniekąd ciążyła jej na sumieniu, bo nie poszła na poszukiwanie Pandory, a jak inni uciekła z walącego się domu.
Wolała kontynuować rozmowę na bezpieczne tematy.
- Niestety nie – odezwała się cicho. – Jestem tu sama. To znaczy... Byłam jeszcze chwilę temu – dodała, przyglądając się zarówno Jaydenowi, jak i chłopcu, którego przyprowadził. Ale Jocelyn nigdy nie interesowała się zbytnio dziećmi, zwłaszcza cudzymi, to nie potrafiła przypasować chłopca do konkretnych rodziców, większość dzieci wyglądała dla niej podobnie. – Na pewno poszło ci bardzo dobrze. Żałuję, że nie mogłam posłuchać tej opowieści, ale w tym roku opuściłam większość festiwalu – mówiła, podtrzymując błahy, lekki temat festiwalu. Ale wtedy też nie miała odwagi znaleźć się zbyt blisko Jaydena, i ogólnie spędziła mało czasu na festiwalu. Nie uczestniczyła też w żadnej z zabaw poza wiankami, na które poszła pod presją matki, która liczyła na to, że może jej kwiaty złowi jakiś szlachcic lub zamożny mężczyzna czystej krwi który pewnego dnia poprosi ją o rękę. Czcze marzenia; Jocelyn zdawała sobie sprawę, że nie była najlepszą partią, bo mimo czystej krwi i szlachetnie urodzonej matki pochodziła z ludu. Ale wianek złowił ktoś dalece odbiegający od pragnień jej matki, więc nawet nie opowiedziała Thei o tamtym dniu, kłamiąc, że jej wianek został zniszczony przez fale. – I tak, przyszłam tu jakiś czas temu. Potrzebowałam odrobiny samotności, poza tym... to miejsce ma swój urok. Mam nadzieję, że ciotki i wujkowie nie mają mi za złe, że sobie poszłam, choć myślę że Iris tam była.
Wzruszyła ramionami, patrząc, jak Jayden i jego mały podopieczny wchodzą do środka. Po chwili wahania zdecydowała się wejść za nimi, rozglądając się z ciekawością po wnętrzu. Kiedyś, jako dziecko była tu z ojcem, siostrą i bratem, ale to było bardzo dawno i prawie zapomniała, jak chata wygląda w środku. Dziś siedziała tylko na schodach, patrząc w przestrzeń i rozmyślając.
- Co słychać w Hogwarcie? Niedługo zacznie się kolejny rok szkolny – poruszyła kolejny bezpieczny, neutralny temat, nie potrafiąc zboczyć na nic związanego z wyspą. Poza tym słyszała, że po wybuchu anomalii i zniknięciu Grindelwalda w szkole wiele się zmieniło, więc była ciekawa, jak tam jest teraz, i czy było podobnie jak w początkowych latach jej nauki, zanim nastały gorsze czasy dla uczniów. Zwłaszcza tych mugolskiego pochodzenia, bo Jocelyn przeszła przez ten czas względnie spokojnie, neutralnie i biernie.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Stumilowa chatka [odnośnik]20.09.18 16:20
The member 'Jocelyn Vane' has done the following action : Rzut kością


'k6' : 3
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Stumilowa chatka Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Stumilowa chatka [odnośnik]21.09.18 10:32
Czuł się dobrze, nie mając pojęcia o tym, że sam przyzwolił na to, by część jego wspomnień, bolesnych wspomnień została mu odebrana. Odpowiadające za okrutne czyny przyjaciół dłużej chowane w jego sercu, zniszczyłyby to kim był. Kim chciał być. W dużym zakresie robił to dla nich, ale dla siebie również, bo nie był w stanie należeć do grupy, która akceptowała morderstwa w imię własnej idei. Skoro tak właśnie było to idea była błędna, skoro przyzwalała im na pozbawianie drugiego człowieka życia. Jayden czuł się wtedy okrutnie dotknięty, ugodzony nożem prosto w serce wiele razy, a jeszcze trochę i nie pozostałoby po nim nic. Oderwane części ważnego mięśnia w organizmie nie zlepiłoby już żadne zaklęcie. Być może kiedyś profesor miał odczuć w sobie pewnego rodzaju dyskomfort spowodowany wyczuwalnymi bliznami, lecz bez pamięci mógł odczuwać już tylko niewiadomą. Więc... Tak. Czuł się dobrze ograniczony przez własne wspomnienia. Posiadał jednak zarówno dobre jak i te złe z ostatniego czasu, którego Obliviate Skamandera nie obejmowało. Fakt, że stan wojenny został wprowadzony, a część osób, które znał nie należały już do grona żyjących, dotykał go brutalnie i niezwykle silnie. Nigdy już nie miał porozmawiać z niektórymi, usłyszeć ich głosów, spojrzeć prosto w twarz. Bał się, że niedługo nie będzie w stanie przypomnieć sobie rysów żadnego z nich. Pocieszeniem była myślodsiewnia, którą dostał na urodziny od Mii, lecz wciąż jeszcze uczył się na czym polegała. Szokującym doświadczeniem z ów magicznym przedmiotem było to, że wyszukując jednych wspomnień, przypominał sobie inne, o których mógłby podejrzewać, że zapomniał lub zupełnie nie istniały. Tak miłujący teraźniejszość, nie dawał zbyt długo i często porywać się tej złudnej matni, która wielu czarodziejów i czarownic odrywała od tu i teraz na rzecz kiedyś i tam. A nie taki był cel. Dzięki temu mógł sobie przypominać, gdy czuł, że zapomina, lecz wraz z tym przychodziła tęsknota i wiecznie żywe cierpienie. Jednak to dla tych, którzy odeszli, nie przestawał się uśmiechać, bo wiedział, że właśnie tego by chcieli dla niego. By nie stracił cząstki, którą był. Cegła po cegle ludzkość budowała swoje osobowości, a zabranie jednej oznaczało zachwianie i zburzenie całości.
Nie był świadomy tego, że Jocelyn mogła coś wiedzieć o śmierci jego kuzynek w jakikolwiek sposób. Jeśli ktokolwiek inny wiedziałby cokolwiek na ten temat, pośpieszyłby z informacją, nieprawdaż? Zresztą Jay podejrzewał, że jego kuzynki były zajęte lub nie chciały z nim się kontaktować, dlatego tak usilnie milczały, podczas gdy on zasypywał je tonami listów. Myśl o śmierci nie przemknęła mu przez głowę ani przez chwilę. Dlatego uśmiechnięty dawał porwać się rodzinnemu zjazdowi lub wcześniej Festiwalowi Lata. Ożywił też kontakt z przyjaciółmi, dostrzegając w niektórych przypadkach jak usilnie był im potrzebny, nie mając o tym nawet pojęcia. A bycie dla kogoś ważnym było nieporównywalną wartością. Jeden piękny uśmiech miał tkwić mu w głowie przez jeszcze wiele czasu. - Strasznie się cieszę! - zareagował niezwykle emocjonalnie na wspomnienie o nowym roku szkolnym. - Tęsknię za tymi dzieciakami, miejscem... Stanowią nierozerwalną część mnie. Do tego pojawią się pierwszoroczni, a oni są tak uroczo zagubieni jeszcze w tej całej sytuacji... Odkrywanie ich potencjału będzie dla mnie kolejną przygodą na następne lata - dodał ochoczo, uśmiechając się  i schylając po fajkowe ziele, które rosło sobie tuż przed nim. Tak jak on szukał kontaktu z innymi ludźmi, tak Jocelyn raczej była tą zdystansowaną osobą, dlatego nie zdziwił się zbyt wielce, gdy spotkał ją w najdalszej części całego zbiegowiska. Zapewne kilka razy jakieś dzieci tu przebiegały, zaintrygowane chatką, lecz na centralną część spotkania wszyscy gromadzili się przy ognisku palonym do samego rana. Chciał podpytać dziewczynę jak i ona spędzała wakacje, lecz zaraz za ich plecami pojawił się wysoki mężczyzna pachnący mocno szałwią. - Gdzie mój syn? - rzucił wesoło i jego spojrzenie momentalnie trafiło na trzymanego przez Jaya chłopca. - No, pięknie. Już sobie znalazłeś nowego ojca? - mruknął, podchodząc do astronoma i wyciągając ręce po dziecko. - Wybacz, Jake. Ale sam do mnie przyszedł - odpowiedział, śmiejąc się astronom i przekazał potomka kuzynowi. Ten jeszcze przez chwilę powymieniał parę zdań z mężczyzną, zagadując również i Jocelyn. - Bo w końcu zabawa jest zupełnie gdzie indziej - stwierdził na odchodne, dziwiąc się, że dwójka Vane'ów zawędrowała aż tutaj. Jay odprowadził kuzyna spojrzeniem i dopiero jak ten zniknął na zewnątrz chatki, zerknął w stronę swojej towarzyszki. Uśmiech nie schodził mu z twarzy, gdy w końcu spytał ją, o to co chciał już dłuższą chwilę wcześniej. - A u ciebie jak się rzeczy mają? Żadne informacje do mnie nie docierały. - Nie mógł pamiętać, że jego nazwisko, nazwisko Thomasa pojawiło się na spotkaniu Zakonu Feniksa, dlatego wciąż pozostawał nieświadomy jego obecności. Lub nieobecności, bo mężczyzna nigdy nie był przewidywalny, jeśli chodziło o czas pojawienia się i znikania.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Stumilowa chatka [odnośnik]22.09.18 22:18
Jocelyn była nieświadoma wielu wydarzeń rozgrywających się w magicznym świecie ani uczestnictwa w nich niektórych członków swojej rodziny. W ostatnich miesiącach była skupiona przede wszystkim na problemach własnych i rodzinnych. Anomalie, choroba matki, koniec drugiego roku stażu, w końcu wyspa, odnalezienie się i ponowne zniknięcie Toma, powrót do pracy po paru tygodniach nieobecności – trochę tego było. Zaniedbała sporą część relacji ani nie zamierzała się mocniej angażować w obecną sytuację polityczną, robiąc po prostu to, co do niej należało i mierząc się z osobistymi problemami, starając się po prostu przetrwać anomalie i niespokojną atmosferę w kraju, która nastała po pożarze ministerstwa. Pozostawała wciąż bardzo młodą osobą, więc tym trudniej było poradzić sobie z rozdzierającymi ją sprzecznymi uczuciami, bo nie miała życiowego doświadczenia, które podpowiedziałoby, co robić. Nie mogła również liczyć na wsparcie rodziców, a siostra pozostawała równie młoda i niedoświadczona.
Była osamotniona ze swoimi przeżyciami. Po wyspie nawet nie miała już do czynienia z innymi, którzy przeżyli ten sam koszmar, więc nie wiedziała, jak oni się z tym czują i czy również śnią im się koszmary. Nie wiedziała, czy ktoś jeszcze poza nią myślał o tych, którzy tam zginęli. Początkowo miała nawet nadzieję, że może rodziny zmarłych dowiedzą się z innego źródła – ale co, jeśli nie? Co, jeśli tylko ona mogła sprawić, że w oczach bliskich nie będą już zaginionymi bez śladu, a będą oni wiedzieć, co się stało? Sama wiedziała, jak to jest żyć w niepewności o losy bliskiej osoby.
Jocelyn nie wiedziała o relacji Jaydena z Mią, ale podejrzewała, że musiał znać Pandorę, była pewna, że znajoma kiedyś w przeszłości wspominała coś na jego temat. Skoro znał ją, to musiał też znać jej rodzinę; Josie nie poznała innych Sheridanów, nie znała też przyjaciół Pandory, więc tym gorzej czuła się na myśl o stanięciu naprzeciw jej ojca i opowiedzeniu mu wszystkiego, choć pewnie powinna to zrobić. Tyle, że nie była tak odważna i dlatego od dwóch miesięcy dźwigała na barkach sekret, jednocześnie czując, że powinna w końcu przerwać swoje milczenie.
Tylko dlaczego to było takie trudne? Och, pewnie byłoby łatwiej, gdyby Jayden sam rozpoczął temat, ale skąd miał coś podejrzewać? Nie wiedziała nawet, czy wiedział o jej znajomości z Pandorą, czy miał jakikolwiek powód, żeby pytać ją o przyczyny jej milczenia. Zresztą nikt raczej nie myślałby o tak młodych osobach w kategorii śmierci. Chociaż żyli w niespokojnych czasach, kiedy tragedie ścieliły się gęsto, ale Jayden też nie wydawał się typem zamartwiającego się czarnowidza. Nawet teraz wydawał się bardzo beztroski i pogodny, cieszył się jak dziecko – dlatego tym trudniej byłoby poruszyć tak trudny temat jak śmierć osoby, którą znał, która była jego krewną i może nawet była dla niego ważna.
Łatwiej było rozmawiać o Hogwarcie i tego typu sprawach.
- Uczniowie też na pewno cieszą się na początek kolejnego roku – zauważyła; większość jej rówieśników lubiła Hogwart, sama Josie także. Wtedy nie do końca zdawała sobie z tego sprawę, ale był wytchnieniem od ciągłej presji matki. Była też pewna, że Jayden był nauczycielem z powołania, że naprawdę cieszył się z perspektywy nowych uczniów i odkrywania ich potencjału. I wydawało jej się, że po zniknięciu Grindelwalda w Hogwarcie powinno być bezpieczniej niż w wielu innych miejscach. – Mi trochę tego brakuje. Tej szkolnej beztroski. Aż chciałoby się też tam wrócić i znów przejmować się głównie ocenami i egzaminami.
Przede wszystkim do tej beztroski. Do możliwości powtórnego odkrywania siebie i swoich pasji. Do czasów, kiedy wszystko wydawało się spokojne i normalne.
Także schyliła się po dziwne ziele, które wypatrzyła chwilę po Jaydenie, i postanowiła zebrać trochę dla ojca. Na dłuższą chwilę umilkła, zbierając myśli; nie była tak towarzyska i kontaktowa jak Jayden. Chwilę później pojawił się też prawdopodobnie ojciec towarzyszącego jej kuzynowi chłopca, który po chwili odebrał swoją zgubę i opuścił chatkę. Josie została sama z Jaydenem. I zawahała się chwilę nad odpowiedzią na jego pytanie.
- W porządku. Można tak powiedzieć – skłamała, choć nie była dobrą kłamczynią, więc nie brzmiało to zbyt szczerze. Zreflektowała się więc. – Czasy nie są łatwe. Te wszystkie anomalie... i tak dalej. Mam dużo nauki i pracy, do tego dochodzi choroba matki. Nie jest z nią dobrze – dodała, spoglądając gdzieś w bok. Schowała zerwane ziele do kieszeni, ale zaczęła niespokojnie miąć rękaw długiej, prostej w kroju sukni o granatowym kolorze. Ale choroba matki nie była jedynym jej problemem. Wyspa. To ona znowu nawiedziła jej myśli. Znowu zobaczyła pod powiekami zlepek wspomnień, w tym ciemne, wpatrzone w nią jakby oskarżycielsko i ponaglająco spojrzenie Pandory.
Zostawiła ją tam, a teraz ona leżała bez życia gdzieś na wyspie.
- Właściwie to... to jest coś, o czym chciałabym z tobą porozmawiać – zaczęła nagle, czując, jak w jej gardle utkwiła lodowata gula. – Znasz Pandorę Sheridan? To chyba jakaś twoja krewna? - zapytała.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Stumilowa chatka [odnośnik]23.09.18 1:10
Jego doświadczenie nie było szczególnie wielkie ani wyjątkowo pełniejsze od postronnego obywatela czarodziejskiego świata. Wszak cierpienie dotykało wszystkich w ostatnim czasie i jeśli samemu nie było się pokrzywdzonym, w rodzinie lub w gronie przyjaciół posiadało się osobę, którą dotknęły anomalie. Okropne było to, że dzieci były na każdym kroku atakowane niestabilnością magii - nie tylko te magiczne, lecz również i wśród maluchów krwi mugolskiej takie wypadki miały miejsce. Z tego co słyszał wcale nie tak rzadko można było być świadkiem podobnych zdarzeń. Wciąż mieszkający w mieszanej dzielnicy rodzice astronoma mieli kilku sąsiadów, którzy nic nie wiedzieli o świecie czarodziejów. Nie raz już wspominali synowi jak to musieli wzywać odpowiednie siły lub samemu pomagać przy trzęsieniu się ziemi na terenie całej okolicy. Dziecięca magia była niewyobrażalnie silna i niestabilna, a w połączeniu z niewiedzą stanowiła wielkie niebezpieczeństwo. Nie wspominając o strachu, który wywoływała u nierozumiejących tego procesu dzieci oraz ich rodziców. Gazety często wrzucały incydenty z nieujarzmionymi czarami w niektóre rubryki, a podpalenia, dziwne mgły czy zawieruchy pogodowe były normą. Przerażającą, bo poza jakąkolwiek kontrolą i podczas gdy Ministerstwo Magii wciąż zajmowało się wydobywaniem swoich papierów ze zgliszczy oraz przenoszeniem departamentów, nikt nie zamierzał poświęcać czasu bezbronnym małym ludziom. Zupełnie jakby organy władzy wymazały ów wątek z pamięci, woląc skupiać się bez końca na ściganiu przestępców. Jayden nie uważał, że było to zbędne, lecz Wielka Brytania miała jeszcze inne problemy, a ukierunkowanie tylko na jeden z nich nie oznaczał rozwiązania pozostałych. Władza zmieniała się jak pogoda za oknem, jednak nie wyjaśniało to faktu destabilizacji, która zapanowała we wszystkich sąsiadujących z Anglią krajach. Widać było ją nawet tutaj - na zjeździe wielu czarodziejów i czarownic przeróżnych pokoleń. Większość sądziła jednomyślnie, że te ciągłe zmiany osłabiały wszystkich, a dezinformacja była łatwym sposobem na przejęcie rządów przez dominujących i pragnących władzy ludzi. Jednostka mogła zrobić wiele, lecz grupa była niepokonana - nic dziwnego, że chciano zapobiec tworzeniu się jedności między czarodziejskim społeczeństwem. Neutralni Vane'owie nie brali spraw we własne ręce, lecz nie byli również ignorantami. Jayden chciał coś z tym robić, zrobić coś z biernością panującą dokoła niego; nie mógł pamiętać, że kiedyś powziął odpowiednie kroki prowadzące go ku Zakonowi Feniksa, gdy ów ptak pojawił się w jego śnie. Idea ów organizacji zmieniła się, zawiodła go i zaszokowała, dlatego zrezygnował. W tamtej chwili wiedział, że nie potrzebował żadnego miejsca, by akceptowano jego poglądy, by sam je akceptował i wdrażał je w życie. Zgodnie ze swoim sumieniem. Zakon nie był jedyną dobrą drogą, chociaż ów dobro było niezwykle kontrowersyjne. Miał Hogwart, miał bliskie, życzliwe mu osoby, miał swoje własne podejście do rzeczywistości. Niezbrukany pamięcią o tamtym okropnym dniu był dawną wersją siebie - niezmąconą przez gorzkie słowa oraz gesty.
Nie wiedział też, co czekało go w rozmowie z Jocelyn, ale nawet gdyby tak było, nie potrafiłby się przygotować na podobne wieści. Nikt by nie potrafił. Zaśmiał się, słysząc o tym, że uczniowie na pewno cieszyli się na powrót do szkoły. - Część na pewno by się z tobą nie zgodziła - rzucił, nie potrafiąc jeszcze przez moment powstrzymywać cichego śmiechu pod nosem. Dla niektórych nauka była męczarnią, dla innych zabawą i przyjemnością, możliwością spędzenia czasu w gronie przyjaciół. Vane nie bał się jedna spotkania z żadną z ów grup, bo nawet ci niezwykle oporni mieli swoje słabe punkty, a on potrafił do nich dotrzeć. Zdawały się przypadki, z którymi nikt nigdy nie potrafił się porozumieć, lecz to w żaden sposób nie demotywowało Jaya. Poznawanie równocześnie nowych uczniów i uczennic było też wyjątkowo miłym doświadczeniem, a wyciąganie do nich ręki było dla niego łatwym gestem - dla nich był to czasem azyl. Nie mógł się jednak nie zgodzić ze słowami młodszej uzdrowicielki. Czasy były niespokojne, a oni mieli już inne zmartwienia niż jedynie zaliczenia i ponownie zgubiony krawat z krukońskimi barwami. Cóż. To ostatnie może tylko w przypadku roztrzepanego Jaydena. - Chyba bycie po drugiej stronie biurka bardziej mi odpowiada mimo wszystko - mruknął, wspominając cudowne czasy własnej nauki, lecz to nauczanie innych ukształtowało jego życie i wypełniło. Sprawiło, że był cały. Kompletny. Na chwilę atmosfera rozluźniła się, gdy znalazł ich Jacob i zabrał małego synka, jednak po ich wyjściu z chatki, znów zostali sami, kontynuując przerwaną wcześniej rozmowę. Słuchał z uwagą słów, które padały z ust Jocelyn wyglądając na zmartwionego, gdy mówiła o zdrowiu swojej mamy. Nie odezwał się jednak, pamiętając, że ostatnio też mówili o Thei. Jej stan najwidoczniej wcale się nie poprawiał i stropowało to jej najbliższych. Mąż uzdrowiciel, córka idąca jego śladami... A czuli się bezradni. Podobnie jak on, gdy nie mógł zapobiec katastrofom, które skrzywdziły zebranych w murach Hogwartu uczniów. Zaraz jednak ożywił się, słysząc dawno niesłyszane imię Pandory. I to jeszcze wymawiane przez kogoś, od kogo nie spodziewałby się jego znajomości. - Tak. To moja kuzynka. Nagminnie pisuję do niej ostatnio listy, ale uparcie milczy. Znasz ją? Mam nadzieję, że nie mówiła o tym jak bardzo ma mnie dość - zaśmiał się, przejeżdżając dłonią przez włosy i odgarniając je z czoła. Fajkowe ziele tkwiło już w jego kieszeni, lecz szybko o nim zapomniał, gdy inny temat pochłonął całą jego uwagę. Nie miał pojęcia nawet jak bardzo.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Stumilowa chatka [odnośnik]23.09.18 18:20
To było straszne, co się działo i z czym stykała się w Mungu, gdzie każdego dnia trafiało całkiem sporo ofiar niestabilnej magii i wręcz z ulgą witało się urazy nie będące spowodowane przez anomalie. Nie mogła jednak wiedzieć, że za tymi tragediami kryło się coś więcej, walka dwóch frakcji o przeciwnych poglądach. Trwała w błogiej nieświadomości, skupiona na własnych przeżyciach, jak większość zwykłych, szarych obywateli, którzy starali się jakoś przetrwać to wszystko i czekać, aż chaos jakoś się uspokoi, choć nawet ministerstwo, które powinno czuwać nad bezpieczeństwem, było w rozsypce.
Nigdy nie miała zapędów do bohaterskich czynów i do zbawiania świata. Nie miała ich również na wyspie. Jak większość Vane’ów była neutralna i bierna, preferując skupianie się na wiedzy aniżeli aktywne działanie na rzecz innych. Nawet jej światopogląd był nieustalony, wolący trzymać się bezpiecznej, asekuracyjnej neutralności i umywać ręce. Odwracała wzrok od uciśnionych, ale nie pomagała też tym, którzy uciskali, trzymając się z dala od nie swoich spraw. Również na wyspie wybrała siebie, dała się ponieść własnym instynktom. Niefortunnie dla Pandory i Mii, nikt tam poza samą Mią nie miał zapędów do zostania bohaterem, wszyscy uciekli, ogarnięci rozpaczliwym instynktem przeżycia. Może wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby wśród obecnych na wyspie osób należał do tego grona samozwańczych zbawców świata, których nie brakowało nawet w Hogwarcie, wielu jej rówieśników ofiarnie nadstawiało karku w obronie uciśnionych kolegów mugolskiego pochodzenia. Ale czy gdyby przyszło co do czego, do niebezpieczeństwa groźniejszego niż paru nadętych Ślizgonów, nadal byliby takimi chojrakami? Łatwo było szczycić się odwagą kiedy było bezpiecznie. Kiedy nadchodziła sytuacja zagrożenia życia, zapominało się o tym, kim było się dotychczas, liczyło się tylko wydostanie się z niebezpieczeństwa. Zdawała sobie też sprawę, kto był głównym winnym wydarzeń na wyspie – ta, która podstępem ich tam sprowadziła. To przez nią Pandora i Mia umarły, a reszta mogła mówić o szczęściu, że udało im się uciec.
Cudownie było wspominać beztroskie lata Hogwartu, ale za tymi pozornie lekkimi słowami Jocelyn kryła się pewna gorycz, świadomość, że tamte lata minęły i już nie wrócą, że teraz będzie tylko trudniej, oraz że ten lekki, przyjemny temat też za chwilę będzie musiał ustąpić miejsca znacznie bardziej przykrym kwestiom, więc starała się jeszcze sycić tą chwilą beztroski i rozmowy z dawno niewidzianym kuzynem.
- To dobrze, że znalazłeś coś, co daje ci szczęście – rzekła. To było najważniejsze, robić coś, co się lubiło i co dawało spełnienie. Jayden był zdolnym astronomem i na pewno zdolnym nauczycielem, który potrafił przekazywać wiedzę swoim uczniom. Ale czy ona w przyszłości będzie mogła mówić to samo o byciu uzdrowicielem, mimo całego swojego zainteresowania dziedziną anatomii? W ostatnich tygodniach naprawdę wątpiła w szczerość swojego powołania. Wychowana przez swoją matkę oraz biernego ojca nie wpasowywała się w stereotypowe wyobrażenia uzdrowicielki.
Coś w niej nieprzyjemnie drgnęło, kiedy Jayden wspomniał o milczeniu Pandory i listach bez odpowiedzi. Sama także tego doświadczyła, kiedy zniknął Tom i nie odpisał na żaden list. Zastanawiała się wtedy, co się z nim stało i czy w ogóle żył, trwając w niepewności przez długie miesiące. Czy Jayden i inni krewni Pandory czuli się podobnie? Zaraz jednak ich nadzieja na szczęśliwy powrót kobiety rozbije się w pył. Jocelyn była dziś posłańcem złych wieści.
- Znam ją. Znałam – zreflektowała się, znów czując w gardle tą lodowatą gulę. Może z Pandorą nie były bardzo blisko, ot, szkolna znajomość którą po paru latach odnowiły, ale i tak naprawdę jej żałowała. Nie powinna była tam zostać i umrzeć w samotności na tej okropnej, przeklętej wyspie. Nikt nie zasługiwał na taki koniec. To nigdy nie powinno się tak skończyć. – Ona nie odpisuje, bo... bo nie może. Nie żyje – dodała cicho, a jej głos drżał. Wypowiedziała w końcu te słowa. Powiedziała komuś z rodziny Pandory o jej śmierci, choć nie opowiedziała jeszcze, jak to się stało. I czuła, że pewne szczegóły wolałaby przemilczeć, były zbyt bolesne by o nich mówić. O niektórych rzeczach nie wspominała nikomu, ani siostrze, ani magipsychiatrze który podczas lipcowych sesji próbował dowiedzieć się jak najwięcej o jej traumatycznych przeżyciach, by przygotować ją do powrotu do pracy. Wizyty te były obowiązkowe, jeśli chciała wrócić na staż, ale nadal nie czuła, że przepracowała traumę, bo wciąż jej to wszystko ciążyło. – To stało się dwa miesiące temu. Przepraszam, że nie powiadomiłam ciebie i jej ojca wcześniej, ale... nie potrafiłam. Jednak już dłużej nie mogłam milczeć. Proszę, powiedz jej bliskim. Nie chcę, żeby trwali w niepewności. – Jej głos brzmiał sucho, wciąż drżał. Słuchając go czuła się, jakby słuchała słów kogoś innego, ale to nadal były jej słowa.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Stumilowa chatka [odnośnik]23.09.18 20:36
Jeśli los chciałby oszczędzić Jaydenowi bólu, wyrwałby go siłą ze stumilowej chatki. Jeśli ktokolwiek domyślałby się, co miało się wydarzyć, wpadłby między dwójkę czarodziejów, nie pozwalając, by kolejne słowo padło między nimi. Jeśli przyszłość znałaby samą siebie, nigdy by nie nadeszła. A jednak nic takiego się nie wydarzyło. Ziemia nie zatrzęsła się w posadach, niebo nie rozdarło się na dwoje, nikt nie przybiegł, by ocalić niewinność i nieświadomość przed brutalnym gwałtem rzeczywistości i kłamstwa. Zrywając zasłony milczenia, doprowadziły do odarcia również z nadziei czekających w progach domów na najmniejszy znak życia z drugiej strony. I chociażby mieli czekać wiecznie, chociażby prawda miała nigdy nie nadejść, iskra tliłaby się, podsycana żarem niedoinformowania. Prawda miała jednak swoje znaczenie. Bolała za każdym razem, lecz nie raniła tak bardzo, gdy zostawała wyjawiona w odpowiednim czasie i w odpowiedni sposób. Stojąc u progu zmian profesor nie mógł być przygotowany na to, co nadchodziło. Obracał wszystko w żart, nie podejrzewając, by śmierć dotknęła ukochane mu osoby; by inni taili przed nim ów fakt; by ukrywali go skrupulatnie i pod warstwą własnego egoizmu oraz tchórzostwa. To wszystko było nie tak.
Ona nie odpisuje, bo nie żyje.
Cały świat się zatrzymał, zamroziły go słowa wypowiedziane przez Jocelyn. Wraz z ziemią również i ciało Jaydena odmówiło mu posłuszeństwa, gdy uśmiech zastygł na jego twarzy w karykaturalnym grymasie. Niczym lustro zesztywniał razem ze wszystkim dokoła i wystarczył delikatny dech, niemalże niedostrzegalny powiew powietrza, by roztrzaskać kruchą konstrukcję. Gdyby odczucia Vane'a można było rozrysować, zmaterializować, runąłby na zarośnięte podłoże chatki rozsypany na miliony kawałków. Nie do naprawienia, nie do zespolenia, nie do odbudowania. Nie taki sam jak kiedyś. Przez jakiś bliżej nieokreślony czas trwał w tym stanie, nie rozumiejąc na czym polegały już zasady, dzięki któremu świat się kręcił. Gdzie była góra, dół - nieważne. To było nieważne, jednak jeszcze chwila w tej brutalnej ciszy i wiedziałby, że oszalałby. Jeszcze kolejna chwila i postradałby zmysły. Jeszcze chwila... - C-co? - wykrztusił, zabarwiając swoje jedno słowo nerwowym śmiechem niezrozumienia, a początkowy uśmiech przypominający maskę wolno zamieniał się miejscami, by utworzyć marsa. Dalekiego od codziennej twarzy profesora, lecz nie tak dawno goszczącego w mimice mężczyzny. Pierwszego razu nie mógł jednak pamiętać, bo dotknięty magią zapomnienia, został pozbawiony ów wspomnień; kto miał uwolnić go od cierpienia, które właśnie nadchodziło i uderzyło w niego niczym tsunami, odbierając mu dech? Jeśli ktokolwiek posiadał ów moc powinien był znaleźć się właśnie tutaj w tym miejscu, lecz tym razem szczęście opuściło astronoma. Klatka piersiowa gwałtownie się obkurczyła, na gardle swe palce zacisnęła niewidzialna pięść, a płuca zaczęły palić, gdy zdał sobie sprawę, że nie potrafił odetchnąć. Wyssany z powietrza, ostatniej drobiny, najmniejszego atomu. Tonął mimo że znajdował się na powierzchni i nie mógł zaczerpnąć życiodajnego tchu, pozwalając na to, by piekło na dobre rozszalało się w jego wnętrz. Bolesne, kujące, niepokojące. Odbierające mu zdolność świadomości własnego ciała.
To stało się dwa miesiące temu.
Cios, od którego pociemniało mu w oczach, odznaczył się niemal namacalnie, fizycznie. Jednak czy nie był taki, czy było to spowodowane trudnościami z oddychaniem i niedotlenieniem? Jayden chciał poczuć coś, co pomogłoby mu wrócić zmysłami do siebie, lecz nie mógł. Nie potrafił odnaleźć się z powrotem. Naiwnie nawet o tym nie marzył, nie spodziewając się jednak że był to koniec.
Proszę, powiedz jej bliskim.
Uderzenie. Kolejne z siłą, która powalała na kolana. Zadrżał, nie wiedząc czy wcześniej już przeszył go dreszcz. Wpierw zimny, później szalenie gorący, by znów ostudzić go, wyciągnąć ostatnie ciepło z jego ciała. Spojrzenie już dawno temu zjechało gdzieś poza postać towarzyszącej mu kobiety i zagubiło się niczym u ślepca, nie mogącego rozpoznać, w którą stronę powinien był iść.
- Ja jestem jej bliskim! - wychrypiał, przełamując ścianę składającą się z dominującej ciszy, chociaż nie przyszło mu to z łatwością. Nie wiedział czy brak tchu nie był lepszy, od poczucia ponownego bólu w płucach, gdy w końcu zaciągnął się powietrzem. Jestem... A przecież był już teraz... Nie! Nie chciał w to wierzyć, nie chciał tego słuchać! Pandora. Dziewczyna zagubiona pod gwiazdami. Przecież pamiętał jej twarz, prawda? Nie zapomniał jak reszty poległych, do których musiał sięgać do myślodsiewni? Ona tam była. Żyła! Musiała być w tych wspomnieniach, które musiał przywołać! Teraz! Właśnie tutaj! Im bardziej się starał, tym mgła przysłaniająca obraz znajomej szatynki gęstniała. Jej śmiech, jej głos oddalały się, wymykały mu się spomiędzy palców jakby próbował łapać powietrze, a nie kogoś tak bliskiego. A przecież byli razem tak niedawno, idąc ramię w ramię na wzgórze, tocząc rozmowę, która zdarzała się może raz w życiu. Wieczór, w którym nie brakowało uśmiechu, czułości, powagi. Tyle emocji, a on nie mógł wyraźnie wyobrazić sobie Pandory. Jej dłoń ponownie wyślizgiwała się z jego własnej i ginęła na leśnej ścieżce. - Nie... - wyszeptał, wbijając sobie dłonie w twarz, zupełnie jakby miało to w jakikolwiek odgrodzić go od tego, co się stało. Jakby za chwilę, gdy odejmie je od oczu i policzków, wszystko wróci do normy. Jednak to wciąż było to samo. On i Jocelyn. Jocelyn, której głos nie mógł brzmieć bardziej obojętnie i przy okazji okrutniej. Ugodzony tym, co zrobiła, że milczała, że nie powiedziała, że unikała, nie potrafił powstrzymać łez, które zaczęły szklić mu oczy. Nie leciały jednak rzewnym potokiem; nie, gdy rozczarowanie, złość, smutek, żal mieszały się w jednym, drżącym ciele. - Jak... Jak mogłaś mi nie powiedzieć?! Jak mogłaś nie powiedzieć... Komukolwiek?! - rzucił, prostując się i wbijając wzrok w uzdrowicielkę naprzeciwko. Rozdarcie było aż nadto widoczne. Gorejące, bolejące. Napędzające. - Jak to... Muszę wiedzieć co. Muszę wiedzieć dlaczego. Chcę znać prawdę, Jocelyn! - zażądał twardo, nie zamierzając wypuścić stąd dziewczyny póki nie powie mu wszystkiego. Miał prawo. Jego serce miało prawo usłyszeć całość. Bez półśrodków. Bez owijania w bawełnę. Bez fałszywego smutku. Dłonie zacisnął, aż zbielały mu knykcie, jednak nie czuł tego w żaden sposób. Starał się nie trząść, lecz było to poza jego kontrolą, podobnie jak łzy. Musiał... - Powiedz mi!


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Stumilowa chatka [odnośnik]24.09.18 15:28
Niestety taka była przykra prawda. Jocelyn musiała ją przekazać, choć dla niej również było to bolesne, skoro uczestniczyła w tamtych wydarzeniach. Próbowała się dystansować, mówić o tym tak, jakby mówiła o czymś co zupełnie jej nie dotyczyło, o osobie której nie znała, ale niestety nawet to nie pomogło. Choć jej głos mógł brzmieć sucho i obojętnie, w środku buzowały w niej emocje. Bo to nie była obca osoba ani sprawa, która w ogóle jej nie dotyczyła.
Nie wiedziała też, że Pandora była dla Jaydena aż tak ważna. Była pewna że mówi mu o śmierci jednej z wielu kuzynek, które miał, prosząc by dotarł do Sheridanów, do których z pewnością miał dużo lepsze dojścia oraz dużo lepsze umiejętności, by odpowiednio przekazać im wieści. Poczuła nawet pewne ukłucie zazdrości na myśl o tym, że po Pandorze ktoś tak rozpaczał. Gdyby to ona zmarła na wyspie, zapewne opłakiwałaby ją tylko Iris i może ojciec, gdyby wynurzył się ze swojego gabinetu i uświadomił sobie, że stracił córkę. Na tym prawdopodobnie kończyła się lista ludzi, których świat nie byłby już taki sam, gdyby tamtego dnia nie wróciła. Wątpiła, by była ważna dla Toma, skoro po tym chwilowym pojawieniu się znów przepadł i nie odpisał na żaden list. Matkę z kolei obchodziła tylko w kategorii spełniania jej oczekiwań. Może więc źle się stało, że to akurat ona przeżyła? Może powinna była również umrzeć w zgliszczach walącego się domostwa, ale oszukała przeznaczenie, wydostała się i wiodła swój żałosny żywot, rozdzierana sprzecznymi uczuciami od których próbowała się odciąć, podchodzić do rzeczywistości z chłodem i dystansem, równie egoistycznie jak jej matka. Powinna zostawić tamte wydarzenia na zawsze za sobą i po prostu żyć, wpasować się w schematy i odrzucić wyrzuty sumienia, uwierzyć, że wina spoczywała tylko i wyłącznie na tajemniczej Maureen Fancourt, która sprowadziła ich na przeklętą wyspę. Z jakiego powodu? Tego nigdy się nie dowiedziała. Pozostawało też faktem, że to ona powiedziała, że filary klątwy trzeba zniszczyć, ale gdyby tego nie zrobili, prawdopodobnie zostaliby tam wszyscy.
Być może była egoistką i tchórzem, milcząc przez tak długi czas, choć była pewna, że po odnalezieniu na wyspie żyjących nazwiska Mii i Pandory musiały się przewinąć, na pewno ktoś wspominał o ich uczestnictwie w całej sprawie, choć tamten moment odnalezienia ich i dostarczenia do Munga był okryty mgłą, była wtedy w takim szoku, że pełnię przytomności umysłu odzyskała dopiero leżąc już na szpitalnej sali. Choć jako że zbiegło się to w czasie z pożogą ministerstwa, nikt nie miał głowy do przeszukiwania zgliszczy wyspy i o sprawie zapewne zapomniano, żyła wciąż tylko w sercach tych, którzy przeżyli. Nikt z ministerstwa nawet nie przesłuchiwał jej w sprawie tamtych wydarzeń. Nikt się nie interesował, bo ministerstwo miało o wiele pilniejsze problemy, wszystkie akta spłonęły – w tym zapewne ewentualne początki sprawy dotyczącej wyspy. Co zresztą znaczyły dwie zmarłe kobiety w obliczu ponad setki ofiar pożogi? Co znaczyły przeżycia tych paru osób, którzy się stamtąd wydostały, w obliczu traumy znacznie liczniejszych ludzi z ministerstwa i rodzin tych, którzy tam zginęli? Jocelyn jednak leżała wtedy na oddziale w Mungu i nie miała pojęcia o tym, kto i w jaki sposób będzie zajmował się sprawą. Później nie miała odwagi dążyć do tego, żeby ktoś sobie o sprawie przypomniał, czując mimowolną ulgę, że nikt nie będzie jej męczył o tamten dzień, że nikt nie patrzył na nią, jakby postradała zmysły – bo zapewne tak cała sprawa byłaby postrzegana, ta historia była zbyt dziwaczna i pokręcona. Oddała się własnej rekonwalescencji, dręczona snami, w których prócz wydarzeń z wyspy przewijały się ich twarze i spojrzenia patrzące oskarżycielsko w jej stronę.
Obserwowanie rozpaczy Jaydena ścisnęło jej serce i gardło jeszcze mocniej. Nawet nie zauważyła, kiedy po jej policzkach również zaczęły spływać łzy, a umysł znów pogrążył się w przebłyskach wspomnień z najbardziej traumatycznego dnia w jej życiu, przebijającego nawet dzień wybuchu anomalii. Przeżyła, wyszła stamtąd w miarę w całości, ale psychika ucierpiała – a rozmowa z Jaydenem, zamiast przynieść upragnione oczyszczenie i poczucie, że wreszcie zrobiła to, co należało, docierając do członka rodziny jednej z ofiar i próbując ocalić ją od zapomnienia, zostało zastąpione przez jeszcze większe wyrzuty sumienia, że dokonało się to w taki sposób, że była tak bierna, że od razu nie starała się dążyć do tego, żeby sprawa została rozwiązana jak najszybciej.
Choć zawsze uważała się za dobrą osobę, teraz nagle w to zwątpiła. Była najzwyklejszym tchórzem, nie powinna mieć nic wspólnego z uzdrowicielstwem. Słuchała jego słów tak silnie przesyconych rozpaczą i żalem, że każde było jak uderzenie.
- Przepraszam – wyszeptała ledwie słyszalnie, choć z pewnością nie mogło ukoić to niczyjego żalu. – To wszystko było zbyt świeże i zbyt trudne. Wiele się wydarzyło tamtego dnia, a dodatkowo wkrótce potem spłonęło ministerstwo. Nikt nie miał głowy do tego, by zająć się tą sprawą, żeby... żeby je znaleźć. Sama ledwo przeżyłam – mówiła wciąż drżącym, urywanym głosem, wpatrując się w niego pustym wzrokiem, bo myślami była bardzo daleko stąd – na wyspie.
Ale po chwili opowiedziała Jaydenowi o listach, które zwabiły ją, Pandorę i jeszcze kilka osób na wyspę o nieznanej nazwie, gdzie mieścił się dom, jak się później okazało, przeklęty. Opowiedziała lakonicznie o rozpaczliwych próbach rozwiązania jego zagadki, złamania przekleństwa i wydostania się stamtąd. Wspomniała o tym, że Pandora w którymś momencie zniknęła, wyszła z domostwa niepostrzeżenie; Jocelyn nawet nie wiedziała, jak kobieta umarła, bo w tamtym momencie myślała, że udało jej się uciec wcześniej, i dopiero po wszystkim, w Mungu, stało się jasne, że nie było jej wśród ocalałych. A skoro jej nie było, to znaczyło, że musiała tam umrzeć, w przeciwnym wypadku dawno by wróciła. Nie mogła jednak powiedzieć Jaydenowi, jak i kiedy dokładnie zmarła, bo nie wiedziała tego, nawet nie pamiętała już dokładnie ostatniego momentu, kiedy widziała Pandorę żywą. Wyraziła tylko przypuszczenie, że najprawdopodobniej umarła w gruzach domu po jego zawaleniu lub w jego najbliższym otoczeniu. Pominęła też fakt, że to ona powiedziała, że trzeba zniszczyć znalezione filary klątwy, kiedy stało się jasne, że nie zdążą odnaleźć wszystkich, oraz fakt, że w chwili jej złamania uciekała z domostwa nie oglądając się za siebie, nawet nie pamiętając w tamtym momencie o Pandorze, a myśląc tylko o własnym przeżyciu, tak jak wszyscy pozostali, poza Mią, która została i próbowała ich ratować, zapewne wiedząc już, że sama nie zdąży uciec. Być może próbowała w ten sposób wybielić siebie, zatajając niektóre szczegóły; opowiadanie o tamtym dniu samo w sobie było bolesne, rozgrzebywała wciąż niezabliźnione rany, dodatkowo obarczając tym bólem Jaydena, który w taki oto sposób dowiedział się, że jego kuzynka umarła dwa miesiące temu, podczas gdy cały ten czas on i jej rodzina mogli mieć nadzieję na jej powrót.
Niby mówiło się, że lepiej późno niż wcale, ale i tak czuła, że to wszystko potoczyło się zupełnie nie tak.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Stumilowa chatka [odnośnik]25.09.18 9:34
Nieszczęście przybierało rozmaite formy i dla niektórych mogło to być coś błahego, co potrafiło zrujnować im cały dzień jak urwany guzik w żakiecie. Dla innych nieszczęście było rozpaczą na całe życie; piętnem, które od jednego momentu mieli mieć wypalone na ciele; brzemieniem, które musieli nieść na swoich barkach i które czasami wydawało się, że było lżejsze, by chwilę później przygwoździć ich do ziemi, boleśnie wbijając twarze w błoto pod stopami. Ktoś się podnosił, ktoś zostawał, nie potrafiąc powstać z kolan, dając się tłamsić smutkom. Zdarzały się cuda w postaci wyciągniętej dłoni unoszącej upadających, lecz niektórzy mieli zostać przybici już do końca i nie miało się pojęcia, do której grupy się zaliczało, póki nie zostało się obarczonym ów nieszczęściem. Jayden słyszał kiedyś teorię, która głosiła, że jako w świecie etycznym złe było wynikiem dobrego, tak samo w świecie rzeczywistym z radości rodziły się bóle. Albo wspomnienie minionego szczęścia rozpaczą napełniało dzień dzisiejszy. Nie zgadzał się z tym, lecz myśli wybiegły naprzeciw dawnych chwil spędzonych z utraconą osobą - nie żałował, że wyglądały one właśnie w ten a nie inny sposób. Nie. Miał szczęśliwe wspomnienia z Pandorą, to wizja teraźniejszości i przyszłości, w której jej nie było napawała go smutkiem, rozpaczą. Ledwo co odzyskał ją z powrotem i już ktoś mu ją zabierał? Fakt, że odeszła dwa miesiące wcześniej i pozwalano mu wierzyć w to, że wciąż byłą, wcale nie pomagał. Był niszczejący i destruktywny. Jakby odbierał mu prawo do odpowiedniego pożegnania się, jakby zamknął bramy czegoś, do czego Jay nie miał już dostępu i nigdy nie miał mieć. Nie dało się nic nie czuć, chociaż bardzo by tego chciał. Nie czuć rozpadającego się, trzęsącego własnego wnętrza, które raz po raz dostawało impulsy burzące pewną osłonę niewinności i wiecznego optymizmu. Bo nawet człowiek taki jak on nie potrafił zrozumieć - milczenie przemawiało głośniej niż słowa, czerpiąc z nieświadomości postronnych. Milczenie było często przekazem, ale przekazem wieloznacznym. W tym wypadku krzywdzącym i uderzającym silniej z każdym kolejnym dniem, który mijał. Jakkolwiek byłby z Pandorą związany, ból byłby jeden. Jayden nie rozdzielał emocji na większe i mniejsze. Po prostu czuł jedno bez względu na kogo i na co było to ukierunkowane. Żyjąc głównie dzięki emocjo i uczuciom, odczuwał zrujnowanie całym sobą w kategoriach nie tylko psychicznym, ale również i fizycznych. Jak miał zachowywać się normalnie w takim stanie? Jak miał zachować spokój, gdy emocjonalność przeżywała kryzys? Gdy wszystko czemu ufał i w co wierzył zostało zbrukane?
Nikt nie miał głowy do tego, by zająć się tą sprawą, żeby je znaleźć.
Jak okrutnym trzeba było być, by zasłaniać się czynami innych, a odrzucając błąd w swoim własnym? Jak bardzo bezuczuciowym, by taić to, co nieuniknione? To co stracone? Wystarczyło przyjść i powiedzieć prawdę. Wystarczyłoby tylko to, a brzemię winy zostałoby odrzucone. Przecież nie zabiła nikogo, wszystko byłoby jej wybaczone, bo nie byłoby co wybaczać. Lecz teraz? Jayden nie znał osoby, która przed nim stała, chociaż starał się jakoś wytłumaczyć jej działania, ale poległ. Nie potrafił. Nie w tym stanie, nie w tym momencie; nie, wiedząc to, co usłyszał. Słowa wypadające z ust Jocelyn były ciężkie i zdawały się dosłownie opadać na posadzkę, wzbudzając przy tym paskudny odgłos ostrego mosiądzu, który rozbrzmiewał za każdym razem w głowie astronoma. Jej suchy i oszczędny rysopis całego zajścia kazał zwątpić w jakąkolwiek empatię młodej uzdrowicielki do rodzaju ludzkiego, bo jeśli tak traktowała rodzinę jak bardzo musiała obojętnie odnosić się do tych, którzy trafiali pod jej ręce? Kiedyś sądził, że była do tego stworzona; by nieść pomoc, by ratować, by wspierać - teraz nie był tego już taki pewien. Wypatrując zakończenia, nie spodziewał się, że coś jeszcze mogłoby bardziej go dotknąć. Naiwny do samego końca...
Mia...
Pięści zatrzęsły się wraz z całym ciałem profesora, lecz po chwili była tam już tylko pustka. Gniew, żal, rozpacz - wszystkie emocje zniknęły, wyparowały, a na ich miejsce pojawiła się dziwna, nienaturalna maska obojętności. Wplątała się do postawy mężczyzny, do jego mimiki, do ruchów. Zanim jeszcze skończyła mówić, wyłączył się, nie słysząc jej, nie mając w myślach niczego innego jak świadomości, że dwa życia zostały odebrane jednego dnia, a on nie wiedział dlaczego. Nie wiedział nic. Pozwoliła mu na nieświadomość, podczas gdy znała prawdę. A on zostawił je obie. Nie poczuł nic wyjątkowego w tamtym momencie, gdy ginęły. Żył dalej jakby nic się nie stało, jakby na to zasługiwał. Listy, które wysyłał okazały się być jedynie okrutnym żartem, który trafiał w pustkę. Skonstruowanym przez niego i dla niego. Jayden komik z zabójczym żartem w repertuarze. A teraz? Czy ktoś ich szukał? Czy ich ciała w ogóle tam jeszcze były? Czy miał się łapać na tym, że widzi je w tłumie? Czy w ogóle rozpoznałby je, gdyby je zobaczył? Czy ich twarze miały na zawsze pozostać za ścianą mgły, której nijak nie mógł teraz rozwiać?
Nie wiedział, kiedy w domku na rozdrożu zalęgła cisza. Milczenie panowało między dwójką czarodziejów niezdrowo i dusznie, pozwalając jakby zachłysnąć się tym niewidzialnym dymem napięcia. Wpatrzony w nieistniejący punkt Vane wciąż starał się odnaleźć w huczącym natłoku myśli, które atakowały jedna za drugą. Zagubiony we własnej świadomości i niezdolny do podejmowania jakichkolwiek codziennych działań. Trwał w tym zawieszeniu, nie mając pojęcia, ile czasu. Dopiero gdy podniósł spojrzenie i natrafił na postać Jocelyn, zdał sobie sprawę, że ona wciąż tam była. Że on też był właśnie tutaj. Wbity w ziemię i pokonany. Może szukałby odpowiednich słów. Może nie pozwoliłby na to, by opuściły jego usta, lecz nie był sobą. Już nigdy nie miał być sobą, pozostawiony na pożarcie przez własne wspomnienia, a ona była tego świadkiem i przyczyną. - Mam nadzieję, że nie liczysz na podziękowania - odezwał się w końcu, lecz jego głos był odmieniony i dobiegał jakby z innego wymiaru. Zachrypnięty przypominał bardziej warczenie, chociaż powiedzenie czegokolwiek w tym stanie było dla niego zbyt trudne, by trwało długo. Zaciśnięte, wyschnięte gardło paliło zupełnie jakby ktoś włożył do niego węgliki prosto z ogniska rozpalone do czerwoności, a przy okazji wyprany z emocji Jay nie pozwolił, by coś innego ujawniło jego cierpienie. - Bo nigdy ich nie usłyszysz - powiedział, nie odrywając spojrzenia od dziewczyny. Był złamany, wypalił się. Odwrócił się od niej, będąc w amoku, który kierował jego krokami, podczas gdy mężczyzna pozostawał nieświadomy, oddając kontrolę. Wyszedł z chatki prosto w otwarty las, nie wiedząc nic. Bo nic nie miało już znaczenia.

|zt


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Stumilowa chatka [odnośnik]25.09.18 13:23
Jocelyn była skrzywiona przez swoją toksyczną rodzinę. Wychowanie matki i dorastanie pozbawione prawdziwej miłości (nie licząc tej otrzymywanej od siostry i dawniej też od ojca, zanim tak mocno wycofał się w swój świat, że rzadko kiedy zwracał uwagę na dzieci) wywarło na niej ogromne piętno. Uczucia matki zawsze były warunkowe, zawsze okazywane za coś, za spełnianie jej oczekiwań, nigdy szczerze i spontanicznie, ot tak, bez powodu. Po wydarzeniach na wyspie zaczęła się wręcz utwierdzać w przekonaniu, że Thea tak naprawdę nigdy jej nie kochała, zawsze była tylko narzędziem do spełniania ambicji, skoro już wypchnęła się na ten świat wraz z siostrą – a przecież Thea nie pragnęła żadnych dzieci ze swoim pogardzanym mężem z gminu. Ale skoro były, mogła je jakoś wykorzystać, choć póki co wychodziło to kiepsko, Josie mimo całego perfekcyjnego wychowania poszła na staż uzdrowicielski, w momencie decydowania się na niego naprawdę myśląc, że to jest coś, co ją kręci i do czego się nadaje. Nadawała się, choć tylko umiejętnościami. Ale być może właśnie to wychowanie wpłynęło na to, że nie była wzorem empatii, opiekuńczości i poświęcenia, nie dla obcych, bo o matkę mimo wszystkich jej wad troszczyła się nawet wtedy, kiedy Thea ją odpychała i lżyła podłymi, krytycznymi słowami. Troszczyła się o rodzinę, tą najbliższą, ale w sytuacji kryzysowej wybrała ratowanie siebie, a potem, zamiast zrobić co powinna, babrała się we własnych emocjach i problemach, próbowała zapomnieć, im więcej czasu mijało tym trudniej było jej wrócić do sprawy, którą tak bardzo chciała pogrzebać we własnym umyśle.
Prawdopodobnie właśnie zburzyła niewinność i naiwność Jaydena, który, choć tyle starszy, był tak radosny i beztroski, tak otwarty dla ludzi, zapewne swoją empatią mógłby obdzielić wielu. No, ale to nie on dorastał w toksycznej rodzinie, właściwie Josie pewnie mogłaby mu pozazdrościć tak zdrowych relacji z najbliższymi. Bo jej własny rodzinny dom był siedliskiem toksyczności i niezdrowej presji ze strony matki i bierności ze strony ojca, i tylko Iris stanowiła dla Josie ukojenie. Nie chciała wyrywać go z tej bajki, ale niestety, skoro sprawą nie zajęli się ci, którzy powinni się tym zająć, bo mieli ważniejsze sprawy, Jocelyn w końcu musiała zdobyć się na odwagę i samej zadbać o pamięć zmarłych na wyspie, nawet jeśli miała ponieść za to wysoką cenę. Wolała, żeby to wszystko odbyło się jak należy, żeby to służby zajęły się poinformowaniem rodzin, jak pewnie miałoby to miejsce, gdyby ministerstwo nie spłonęło, grzebiąc w zgliszczach tak wielu, być może również osobę mającą prowadzić sprawę tajemniczych wydarzeń z wyspy. Dla niej samej byłoby znacznie wygodniej, gdyby wszystko odbyło się jak należy i ona nie musiałaby obarczać tym siebie, mierzyć się z tak trudnymi emocjami niemal rozrywającymi ją od wewnątrz i w dodatku napływających od stronę zrozpaczonego Jaydena, boleśnie przeżywającego utratę kuzynki i być może również kłamstwo, w którym żył przez dwa miesiące, bo ci, którzy przeżyli wyspę, byli zbyt wielkimi tchórzami, żeby zatroszczyć się o poinformowanie rodzin zmarłych o wszystkim.
Wzięcie tego na siebie i przyjęcie takiego emocjonalnego ładunku było trudne. I równie trudno było zachować profesjonalne opanowanie, z jakim musiała pokazywać się w pracy, by uodpornić się na te wszystkie nieszczęścia, które widziała, a od maja było ich wiele. Koszmary, których była świadkiem w Mungu również wpływały na jej psychikę i musiała się w pewnym sensie znieczulić na cudze krzywdy, by móc wykonywać pracę profesjonalnie, nie dać się ponieść zgubnym i szkodliwym emocjom. Ale nieszczęścia obcych ludzi łatwiej było od siebie oddzielić grubą linią, zdystansować się i robić swoje. Rozklejający się, łzawy uzdrowiciel to zły i nieprofesjonalny uzdrowiciel. Trudniej było oddzielić się od wydarzeń, w których uczestniczyła, w których również jej życie było zagrożone, i gdzie ktoś tracił życie, w tym osoba, którą znała. Przez to, że ona powiedziała, jak zniszczyć filary klątwy, ale gdyby tego nie zrobiła, umarliby wszyscy, więc została wtedy postawiona przed wyborem i była pewna, że podjęła go dobrze, choć konsekwencji nie znała. To, że one umarły, wcale nie było jej obojętne. Gdyby było, nie śniłaby o nich tak często ani nie odczuwałaby żadnego poczucia winy, a po prostu robiłaby swoje i wzruszałaby ramionami na myśl o tym, co się stało. Jednak wbrew temu co mógł myśleć Jayden, wcale nie była osobą bezduszną i całkowicie wyzutą z wszelkiej empatii, choć wychowanie sprawiło, że nie okazywała tego na zewnątrz, bo nie wiedziała, jak powinno się to robić, skoro odebrała wzorce od zimnej matki, używającej emocji raczej na pokaz, do manipulowania innymi. Ale ona nie była taka, jak jej matka, nawet jeśli niewątpliwie za sprawą wychowania mimowolnie przejęła niektóre z jej cech, choć tylko niektóre.
Stres i presja, które odczuwała, były na tyle silne, że Jocelyn zaczęło się kręcić w głowie, a w dłoniach, które niespokojnie zaciskała, odezwał się promieniujący od nadgarstków ból, kiedy jej mięśnie nagle zesztywniały i przez chwilę nie mogła nawet poruszyć dłońmi, co doprowadziło do małego ataku paniki, w końcu wiedziała, przy jakiej chorobie podobne stany występują, ale w tej chwili nawet to zeszło na dalszy plan po kolejnych słowach Jaydena, które sprowadziły ją na ziemię. Brzmiał jak nie on, a jak ktoś wypełniony po brzegi negatywnymi emocjami, wściekły i złamany. To nie był dobroduszny nauczyciel astronomii, którego pamiętała. Teraz i ona miała wrażenie, jakby patrzyła na kogoś zupełnie jej obcego. Ta rozmowa nie tak miała przebiec, ale nie spodziewała się tak bolesnego obrotu spraw. Nie spodziewała się, że ta rozmowa wyrwie między nimi przepaść, że nic nie będzie takie samo, jak przedtem.
Nie odezwała się już ani słowem, czując się, jakby jej gardło zawiązało się w supeł, tak, że nie mogła już nic z siebie wydusić po tych wszystkich opowieściach i wyznaniach. Wspomnienia z wyspy atakowały ją na równi z niemym wyrzutem Jaydena. Zapewne nienawidził ją teraz za to, że milczała, za to, że to ona przeżyła, a nie one. Może rzeczywiście powinna była umrzeć. Patrzyła, jak odwracał się i wychodził, ale nie podążyła za nim. Została w chacie, wciąż ze schnącymi łzami na policzkach, nadgarstkami w których powoli ustępowała kilkusekundowa sztywność, ze wspomnieniami przemykającymi przed oczami tak, że prawie nie widziała wnętrza starej chatki ani wybiegającego Jaydena. Wpatrywała się pusto w przestrzeń, nawet nie zauważając, kiedy kolana się pod nią ugięły i osunęła się na nie, a potem podparła się dłońmi o starą, próchniejącą podłogę. I trwała tak nie wiadomo jak długo, póki w chacie nie pojawiło się jej bliźniacze odbicie, póki Iris nie uklęknęła przy niej, kładąc dłoń na jej plecach i pomagając się podnieść.

| zt.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane

Strona 1 z 6 1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Stumilowa chatka
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach