Wydarzenia


Ekipa forum
Wioska Tinworth
AutorWiadomość
Wioska Tinworth [odnośnik]02.12.18 16:27
First topic message reminder :

Wioska Tinworth

Tinworth jest niewielkim miasteczkiem położonym na południowym wybrzeżu Kornwalii. Od lat zamieszkuje je kilka rodzin czarodziejów, którzy z jakiegoś powodu zdecydowali się osiedlić właśnie tam, być może urzeczeni niezwykłym klimatem nadmorskiej wioski, znacznie spokojniejszej od tętniących życiem większych miast. Główna część miasteczka rozciąga się wzdłuż jednej ulicy i kilku jej bocznych rozgałęzień, choć część magicznych rodzin osiedliła się na uboczu, w pewnym oddaleniu od głównej ulicy. Nierzadkim widokiem są niewielkie domki położone w sąsiedztwie klifów porośniętych nadmorską trawą oraz plaży, choć większość czarodziejów ukrywa je zaklęciami przed wzrokiem mugoli, przez co dla niemagicznych wybrzeże może wyglądać na opustoszałe i ciche. Wyjątkowo szerokie, piaszczyste plaże leżące nieopodal zabudowań są lubianym miejscem spędzania czasu zarówno przez dorosłych, jak i dzieci. Co ciekawe, niektóre domki znajdujące się w sąsiedztwie wybrzeża mają ściany udekorowane morskimi muszlami.
W centrum wioski, na jej głównej ulicy, są zlokalizowane takie miejsca, jak pub posiadający zarówno mugolską, jak i ukrytą przed mugolami magiczną część; w tej drugiej jest położony ogólnodostępny kominek podpięty do sieci Fiuu. Znajduje się tam także kilka niewielkich sklepików. Przez większość czasu miejscowość sprawia wrażenie sennej i spokojnej, choć ożywia się w sezonie letnim; to dobre miejsce na wypoczynek dla magicznych rodzin z dziećmi. Przez lata wioska ta była miejscem, gdzie czarodzieje i mugole żyli obok siebie w spokoju i nie przeszkadzali sobie wzajemnie; magiczni mieszkańcy Tinworth starali się nie zakłócać spokoju mugolskich sąsiadów i ukrywali przed nimi swoją odmienność.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wioska Tinworth - Page 11 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Wioska Tinworth [odnośnik]03.05.24 23:25
Odsunął od siebie wszystko: emocje, napierające na umysł wspomnienia, strach; znajomy, pobrudzony sadzą profil Maisie kojarzył mu się z tonącą w złotych promieniach słońca przeszłością, z kurami rozbiegającymi się po podwórku, ręcznie skręconą huśtawką kołyszącą się na gałęzi rozłożystego drzewa i radosnym, dziewczęcym śmiechem, ale w tamtym momencie nie mógł myśleć o żadnej z tych rzeczy. Nie myślał też o teraźniejszości – o sypiących się z nieba płomieniach i unoszącym się ponad ziemią pyle, ani o fali, która do tej pory z pewnością pochłonęła już sporą część wybrzeża, na zawsze zabierając ze sobą resztki tego, co znane i bezpieczne. Świadomość ogromu zniszczeń i rozmiaru katastrofy miała uderzyć w niego później, gdy znajdzie wreszcie chwilę, by usiąść – ale póki co odgradzała ją od niego pulsująca w żyłach adrenalina; instynkt nadający ruchom i słowom chłodnej, wyważonej mechaniczności. Wszystko wydawało się oderwane od siebie i pozbawione kontekstu, dłoń popychająca drzwi, krótka droga od wejścia do furtki, sięgnięcie po pozostawioną tam miotłę. Wciągnął do płuc chłodniejsze powietrze, przez chwilę czując się tak, jakby obserwował całą sytuację z boku; jakby wcale nie był jej częścią. Jakby to nie jego świat chwiał się w posadach, rozpadając się na kawałki po raz kolejny na przestrzeni ostatnich miesięcy.
D-d-dobrze – odparł po prostu, mocniej zaciskając palce na drewnianej rączce. W innych okolicznościach odnalazłby w tym geście coś kojącego, w powietrzu zawsze czuł się pewniej niż na ziemi – ale teraz rozpoznawał jedynie charakterystyczną szorstkość trzonka; zadarł głowę, wypychając z czaszki losową, absurdalną myśl, że powinien uzupełnić zapasy pasty Fleetwooda, kiedy następnym razem będzie w Plymouth.
Nie wiem – odparł szczerze w odpowiedzi na pytanie o kometę, samemu nie próbując nawet zastanawiać się nad tym, jak niewyobrażalnie potężna musiała być siła, która ściągnęła ją z odległego nieboskłonu. Podskórnie przeczuwał, że ta kwestia jeszcze do niego wróci, że gdzieś na horyzoncie – być może wcale nie tak daleko – wyrastało właśnie kolejne zagrożenie, ale nie mógł pozwolić sobie na to, żeby obawa przed nim go przygniotła; to jeszcze nie był czas na ugięcie kolan i zmierzenie się z własnym strachem, nie, kiedy wciąż istnieli ludzie, których mógł ocalić. – Nie odchodź d-d-daleko – sprawdzę sypialnię i wrócę – obiecał, przypomniał; spojrzał na Maisie jeszcze krótko, posyłając jej stanowcze, pokrzepiające spojrzenie – a później przerzucił nogę przez miotłę i odbił się od wilgotnej ziemi, zmierzając prosto w stronę okna, które wskazała mu kuzynka.
Skłamałby mówiąc, że chował w sobie spore nadzieje.
Szyba była wybita; dolatując do niej, widział ostre, lśniące w płomieniach zęby rozbitego szkła, spomiędzy których buchał dym – niczym papierosowe smugi z ust palacza. Gdy w twarz uderzył go gorąc, wprawnym ruchem wyciągnął różdżkę z przytroczonego do pasa uchwytu, kierując ją ku ciemnemu prostokątowi zamkniętemu pomiędzy framugą; ignorując jęki gnącego się pod własnym ciężarem dachu. – Nebula exstiguere! – rzucił; fioletowy dym nie był w stanie całkowicie strawić pożaru, ogień rozplenił się wzdłuż i wszerz drewnianej konstrukcji zbyt rozlegle, William potrzebował jednak jedynie chwili; kilkunastu sekund, które pozwoliłyby mu na dostanie się do środka i wyciągnięcie wystraszonej staruszki z samego środka koszmaru.
Nie zaczekał na efekty zaklęcia, zamiast tego pochylając się niżej nad miotłą i ruszając do przodu, całkowicie świadomy szarpiących za ubranie, ostrych odłamków. Jeden z nich musiał wbić mu się w plecy na wysokości łopatek, poczuł na skórze gorące smagnięcie, ale w tamtej chwili nie miało to znaczenia – zacisnął zęby, mrużąc jednocześnie łzawiące oczy, w desperackiej próbie rozeznania się w rozkładzie pomieszczenia, w którym się znalazł.
W powodzi szarości i czerwieni nie dostrzegł wiele, ale i tak jeden rzut oka wystarczył, by zrozumieć, że nie miał czego tutaj szukać.
Połowa sypialni zwyczajnie nie istniała; fragment meteorytu, który uderzył w dom, zarwał sporą część dachu, która zapadła się do środka – stanowiąc bezład płonącego chaosu, zogniskowanego dokładnie w miejscu, w którym kiedyś musiało znajdować się łóżko. Jedyną pociechę mógł stanowić fakt, że w takich okolicznościach śmierć z pewnością była błyskawiczna i bezbolesna; podejrzewał, że babcia Maisie nie zdążyła nawet obudzić się ze spokojnego snu. Jej ciało musiało znajdować się gdzieś pod połamanymi belkami, ale choć przez myśl przemknęło mu, że nie powinien go tam zostawiać, to zdawał sobie sprawę, że próba wydobycia go w tych warunkach ocierała się o samobójstwo – oraz że na zewnątrz znajdował się ktoś, kogo jeszcze mógł ocalić.
Przymknął powieki jedynie na ułamek sekundy, wypowiadając w myślach bezgłośne przepraszam, nim obrócił się ostro w stronę okna – uciekając przez nie w ostatniej sekundzie, by uniknąć resztek obracającego się w gruzy sufitu. Jego płucami wstrząsnął kaszel, zachwiał się na miotle, szybko odzyskując jednak równowagę; w mozaice szarości w pierwszej chwili nie zauważył klęczącej na ziemi sylwetki, ale jego niosące się powietrzem imię zmusiło go do zwrócenia uwagi we właściwym kierunku. Wylądował w pośpiechu, bardziej zeskakując niż schodząc z miotły, czując sekundowe ukłucie lęku na widok płynących po brudnych policzkach łez – ale to nie był jeszcze czas na dzielenie się współczuciem. – Maisie – wyrzucił z siebie na wydechu, pobieżnie rejestrując leżący obok niej wiklinowy kosz. Dostrzegł również miotłę, czy powinien pozwolić jej lecieć samej? Czy była w stanie utrzymać się w locie? Przekalkulował naprędce sytuację, jego własna miotła była lekka i zwrotna, uniosłaby ich oboje – ale dodatkowego ładunku już nie; przykucnął przy kuzynce, przyglądając się jej uważnie, dłonią dotykając jej ramienia. – Maisie – powtórzył bardziej stanowczo, próbując zwrócić na siebie jej uwagę. – P-p-polecimy do Plymouth, dobrze? Znam tam bezpieczne miejsce – powiedział, myśląc o Menażerii Woolmanów. Dobrze znał właścicieli, bywał tam regularnie, czasami przynosząc wieści, czasami pomagając w drobnych naprawach; mógł wynająć tam dla kuzynki pokój, był pewien, że pani Woolman pozwoli mu uregulować wszystko jutro – kiedy ucichnie pierwszy chaos. – Dasz radę p-p-polecieć za mną? To niedaleko – dodał, mocniej zaciskając palce na przedramieniu Maisie; czuł, że powinien powiedzieć coś o jej babci, ale nie odnajdywał żadnych odpowiednich słów. Być może ich brak mówił sam za siebie. – Twoje rzeczy mogę przymocować do swojej miotły – zapewnił, robił to wielokrotnie.




I wish that I could say
I am a light that never goes out
but I flicker
from time to time

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Wioska Tinworth [odnośnik]04.05.24 13:21
Życie, które znała, przestawało istnieć na jej oczach. Pozostało po nim tylko trochę ubrań uratowanych w wiklinowym koszu oraz przybory do szycia skryte wcześniej w kieszeni, zanim jeszcze uświadomiła sobie grozę dzisiejszych wydarzeń. Choć zawsze żyła biednie i skromnie, była związana z tym miejscem, bo to tu żyli i umarli jej rodzice, to tu spędziła całe dzieciństwo i młodość, nie licząc tych pięciu lat w Hogwarcie. A teraz dom płonął i wkrótce nie zostanie z niego praktycznie nic, bo konstrukcja była wykonana z drewna, podobnie jak większość sprzętów wewnątrz. A babcia… Widząc jak szybko rozwinął się pożar, Maisie zdawała sobie sprawę, że mogła już nie żyć, choć aż do powrotu Billy’ego trzymała się iskierki nadziei, że może akurat, że może Billy zdołał w jakiś sposób ją uratować.
Zawsze była z babcią blisko związana, bo po śmierci mamy to ona była głównym kobiecym wzorcem w jej życiu. To ona dodawała jej otuchy w gorszych chwilach, opowiadała jej bajki przed zaśnięciem kiedy była mała, robiła okłady na obite kolana, uczyła gotować i szyć, robiła jej ulubione ciasta, a kiedy zabrakło i taty, znosiły trudy życia razem, we dwie. Aż do dzisiaj.
Wiedziała, że Billy na pewno zrobi wszystko co w jego mocy, ale nawet on nie był wszechmocny. Ucieszyła się na jego widok, ulżyło jej, że wracał, że jemu się nic nie stało, ale szybko dostrzegła, że był sam. Poczuła ukłucie bólu i tęsknoty w sercu, od razu zrozumiała, co to oznacza. Nie musiał mówić, cisza oraz pustka za jego plecami mówiły więcej niż słowa.
Nie miała już babci.
Poczuła się jakby grunt usunął jej się spod nóg, po policzkach popłynęło więcej łez, ale zdawała sobie sprawę, że tu i teraz nie było czasu, by należycie przeżyć żałobę i smutek, nie było czasu na płacze, lamenty i rozpacz. Miała tylko nadzieję, że babcia nie cierpiała, że jej koniec był szybki. Ale czy dla charłaków istniało jakieś dalej? Mugole wierzyli w zaświaty, w niebo i piekło, ale Maisie była czarownicą, wciąż pamiętała jak wielki szok przeżyła w Hogwarcie na widok duchów, od nich dowiedziała się, że w takiej formie powracają tylko czarodzieje, i to nie wszyscy, ale nawet one nie wiedziały, co dzieje się z tymi, którzy nie wracali, a także co działo się z niemagicznymi.
Billy jednak bardzo szybko przywrócił ją do rzeczywistości. Na opłakiwanie zmarłej i rozważanie jej końca oraz tego, gdzie mogła udać się jej dusza, przyjdzie czas później, teraz musiała znaleźć w sobie siłę, żeby opuścić to miejsce razem z Billym.
- T-tak – wyszeptała drżącym z przejęcia głosem. – Dam radę, n-nic mi nie jest. P-polecę za tobą.
Fizycznie nic poważnego jej nie dolegało, rozcięcie na ramieniu nie było groźne, nie na tyle, żeby uniemożliwić jej lot. Grając w Hogwarcie w quidditcha nie raz doznawała urazów, doświadczała ich też podczas prac w gospodarstwie, więc nie należała do tych dziewcząt, które mdleją jak zobaczą odrobinę krwi. Tylko emocjonalnie było jej ciężko, ale da radę. W swoim krótkim życiu przeżyła już wiele, utrata najpierw matki, a potem ojca zahartowały ją, doskonale wiedziała, czym jest ból straty, ale i tak czuła, jakby znowu coś istotnego z niej wyrwano, czuła się sierotą jeszcze bardziej niż wcześniej.
Poza tym latała naprawdę nieźle, bo w powietrzu zawsze czuła się dobrze i swobodnie, miotła od dawna była dla niej najbardziej naturalnym środkiem transportu, mimo że pierwszych jedenaście lat życia wychowywała się jak mugolka.
Pomogła mu przymocować kosz z rzeczami do jego miotły. Tylko tyle jej zostało po tym życiu. Kosz z jej ubraniami, stara kurtka po tacie oraz miotła. I wspomnienia. Bo jej bliskich i domu już nie było. Wiedziała że na pewno zrobił wszystko co mógł, nie miała do niego żalu, że się nie udało. Rozumiała. I cieszyła się, że on wrócił w całości, bo nigdy by sobie nie wybaczyła, gdyby i on zginął. Przez nią. Ścisnęła lekko jego rękę, kiedy skończyli przywiązywać kosz. Był tu cały i żywy, a to najważniejsze. Gdyby nie przybył, to kto wie, może sama też byłaby już martwa.
- Będzie mi jej bardzo, bardzo brakować – przemówiła już bardziej wyraźnym głosem, zdążyła pozbyć się z płuc większości dymu.
Nie wiedziała, co powiedzieć jeszcze. Słowa uwięzły jej w gardle, ciężko było jej mówić, a nawet myśleć o babci w czasie przeszłym. Podniosła się z klęczek, otrzepując ubranie. Spojrzała jeszcze na znajdujący się kilkadziesiąt metrów od nich drewniany domek w całości trawiony przez płomienie; część konstrukcji zapadła się na ich oczach, wkrótce zapewne dopali się i reszta. Po babci zapewne nie pozostanie żaden ślad, nie będzie ciała do pochowania, to zgliszcza tego domu pozostaną miejscem pamięci po niej.
- Dam radę… - powiedziała, nie do końca wiedząc, czy mówi to do niego, czy może przekonuje samą siebie. Miało to większy wymiar niż tylko kwestia wejścia na miotłę, odbicia się i lotu. Bo przecież opuszczając to miejsce, odtąd musiała dać sobie radę sama. Bez rodziców, bez babci. Miała tylko osiemnaście lat i już została sama, ale całe szczęście, nie całkiem, bo przecież był Billy, było też jego rodzeństwo. Bez nich byłoby o wiele trudniej.
- Co jest w Plymouth? – zapytała nagle, kiedy przekładała nogę przez trzonek miotły, tak jak robiła to setki razy, choć teraz czuła się o wiele cięższa, przygnieciona ciężarem doświadczonej straty oraz grozy dzisiejszych wydarzeń. Ale musiała sobie poradzić. Musiała być silna, babcia zawsze jej to powtarzała, być może przeczuwając, że nie zostało jej wiele czasu na tym świecie, i że Maisie wkrótce będzie musiała radzić sobie sama.
Maisie Moore
Maisie Moore
Zawód : początkująca krawcowa
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
"So what am I to do with all those hopes
Life seems so very frightening"
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 11 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12324-maisie-moore https://www.morsmordre.net/t12327-poczta-maisie https://www.morsmordre.net/t12325-maisie-moore https://www.morsmordre.net/f471-devon-plymouth-menazeria-woolmanow-pokoj-maisie https://www.morsmordre.net/t12328-szuflada-maisie https://www.morsmordre.net/t12326-maisie-moore

Strona 11 z 11 Previous  1, 2, 3 ... 9, 10, 11

Wioska Tinworth
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach