Wydarzenia


Ekipa forum
Serce posiadłości
AutorWiadomość
Serce posiadłości [odnośnik]09.01.19 11:12

Serce posiadłości

Serce posiadłości składało się na kompleks trzech najbardziej wystawnych, przestrzennych pomieszczeń skupionych dookoła głównego holu, a był to salon, jadalnia oraz pokój wypoczynkowy. W momencie przejęcia posiadłości, ówczesny nestor zdecydował się oszczędzić konstrukcję tej części domu, pięknie malowane, wysoko sklepione sufity oraz bogato zdobione, kunsztownie wykonane łuki, do których dodano pewne egzotyczne elementy, a wymalowane postaci wprawiono w ruch, tworząc w ten sposób niekończący się, majestatyczny pokaz. Wszystkie meble wykonano z ciężkiego, aczkolwiek misternie zdobionego, ciemnego drewna okutego bogato złotem, nie zapominając przy tym o wygodzie używających je czarodziejów, której nigdy nie udało się natomiast zaznać nikomu w ich progach niepożądanemu lub chociażby nieprzychylnego gospodarzom.
Okna sięgające na pełną wysokość często są do połowy przysłonięte ciężkimi kotarami, tak aby domownicy mogli w pełni podziwiać spektakl światła odbijającego się w kryształach ogromnych, unoszących nad głowami żyrandoli, nie bacząc na kaprysy wyspiarskiej pogody.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Serce posiadłości  Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Serce posiadłości [odnośnik]10.01.19 23:37
12.10

Spojrzenie ciemnych oczu zawisło nieruchomo na leżącej nieopodal okładce Proroka Codziennego. Nie wiedziała co on jeszcze tu robi, ale nie wykonała najmniejszego nawet gestu aby zmienić ten stan rzeczy. Zjazd na Stonehenge, o którym było tak głośno, a po którym zostały już tylko kurz i ruiny. Nazwa kamiennego kręgu chyba jeszcze nigdy nie przewinęła się przez tak wiele języków, w tak krótkim czasie, jak przez ostatnie dwa dni, ale było o czym dyskutować, bo chyba nikt nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Z konsekwencjami przyjdzie im dopiero się zmierzyć, chociaż chyba nikomu tak szybko jak właśnie jej.
Widmo zaręczyn wisiało nad nią już od dłuższego czasu, zbliżało nieubłaganie od momentu ukończenia szkoły i z każdym dniem, z każdym upływającym miesiącem coraz bardziej rozciągało nad nią skrzydła, a mimo to, od czasu usłyszenia nowin, nie potrafiła otrząsnąć się z niewidocznego otumanienia. Nie była przerażona tak jak niektóre młode damy, ani też podekscytowana, jej serce zdawało się wstrzymane, jak gdyby w pełnym napięcia oczekiwaniu. Niebawem wiele kwestii znajdzie swoje rozstrzygnięcie wraz z pojawieniem przyszłego małżonka, który na chwilę obecną nie wydawał się jej być bardziej realny od narkotycznych wizji po zażyciu złotej rybki.
A przynajmniej nie w roli, która została mu wyznaczona.
Twarz lorda Shafiqa kojarzyła odrobinę mgliście, o nim samym niewiele wiedziała, a to wcale nie było kwestią braku jej zainteresowania kwestiami towarzyskimi. Nie brakło jej obycia, tutaj zagadką pozostawał sam czarodziej egipskiego pochodzenia.
Odetchnęła cicho i wsparła podbródek delikatnie na wąskim nadgarstku, wybudzając się powoli ze swojego zamyślenia. Nie mogła przecież pozwolić sobie na roztargnienie właśnie teraz. Do jej uszu dotarło cichutkie pobrzękiwanie delikatnie poprawianej zastawy w jadalni, gdzie wszystko było już przygotowane do poczęstunku w raczej kameralnym gronie.
Na przeciwległym końcu salonu dostrzegała sylwetkę swego ojca oraz wuja, nestora, którzy dyskutowali nad czymś ściszonymi głosami, nie rozpraszani towarzystwem matki, która chwilowo się oddaliła.
Przez chwilę przypatrywała się mężczyznom spod wachlarza czarnych rzęs, rozważając na ile dzisiejsze spotkanie było ich zamierzonym efektem, a na ile jedynie sprzyjającą okolicznością. Grono zaprzyjaźnionych z nimi rodów było wąskie, a wszystko wskazywało na to, że uszczupli się jeszcze bardziej, skoro dwa rody zdawały się stawać po przeciwnej stronie barykady. Potrzebowali sprzymierzeńców i nie byli w tym osamotnieni, a ponieważ nie byli kimś, kto rzuca słowa na wiatr, oczekiwali tego samego od innych. Czynów, nie pustych deklaracji. Odpowiedź nadeszła prędko, być może nawet szybciej niż ktokolwiek by się tego spodziewał, ale to dobrze- oznaczało to, że ród Shafiqów także nie szafował słowem na próżno. I tak oto jej domysły, wizje ślubów z odległymi kuzynami rozpływały się w nicości, stabilność tego co znajome umykała z jej zasięgu, wystawiając przy tym na próbę jej postanowienia.
Nie było jej jednak dane zanurzać się w głębi politycznych układów, gdyż w oddali rozległ się melodyjny dźwięk dzwonków oznaczający zjawienie się gości na terenie ich posiadłości. Zatem nadszedł ten czas.
Powstała z miejsca, wygładzając delikatnie materiał sukni. Zdecydowała się na początkujący w tym sezonie krój, któremu pomimo pozornej skromności nie można było ująć szyku ani elegancji. Była to czarna kreacja o usztywnionym kołnierzu, nieco wywiniętym do zewnątrz, co eksponowało smukłą szyję, zwężona w tali, tak aby uwydatnić szczupłą sylwetkę, o długich rękawach z delikatnego materiału, opadała aż do samej ziemi, lekko przy tym lśniąc. Biżuteria pomimo iż wykonana ze złota, nie porażała oczy swym blaskiem ani wielkością, jak co poniektóre z okazów w jej zbiorach.
Pierwsze.
Po pierwszym kroku zdała sobie sprawę, że denerwuje się bardziej niż była to gotowa przyzna  sama przed sobą, co było kompletnym nonsensem. Nie stawali na ślubnym kobiercu, nie opuszczała dzisiaj domu, jej życie nie ulegało zmianie z dnia na dzień. Jeszcze nie. To była zaledwie zapowiedź, a jedyne co musiała zrobić tu i teraz, to stanąć twarzą w twarz z lordem Shafiqiem i uświadomić sobie, że kiedyś prawdopodobnie będzie z nim dzielić życie.
Przywołała na usta dzień uśmiechu, nie pozwalając, aby podobne rozważania wzięły nad nią górę.
Drugie.
Niczym duch przy jej boku zjawiła się matka, jak zwykle bezszelestnie. Dumnie wyprostowana, emanowała wręcz kobiecą siłą i zdecydowaniem, nie tracąc przy tym nic ze swej subtelności. Wyminęła ją zgrabnie, przelotnie muskając dłonią jej ramię.
Kolejny z drobnych gestów, o który można by pomyśleć iż z pozoru nic nie znaczy.
Trzecie.
W progach pomieszczenia, pod wysokim łukiem zjawili się się ostatecznie ich goście, w reprezentacji tak nielicznej jak właśnie tego oczekiwano.
- Pozwólcie szanowni lordowie, że przedstawię wam swoją siostrzenicę, córkę Tarquina, Zafrinę- to wuj ją przedstawił, jak przystało na głowę rodziny.
Dygnęła w powitaniu wytwornie, nie spiesząc się przy tym, lekko skłoniwszy przy tym głowę, aby formalnościom stało się zadość, a ich gościom, nie uchybiono w okazaniu szacunku.
Dopiero wtedy, po wyprostowaniu się, miała pierwszą tak dobrą okazje do lepszego przyjrzenia się Zacharemu, dostrzeżeniu, że ma on jasne oczy..


Ostatnio zmieniony przez Zafrina Shacklebolt dnia 12.01.19 0:38, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Anonymous
Gość
Re: Serce posiadłości [odnośnik]11.01.19 20:43
Stres zazwyczaj posiadał swoje naturalne ujście; czy to w gwałtownych czynach i słowach, czy zupełnie mniej inwazyjnych sposobach. Pozostawał jednak naturalnym efektem przyspieszającym pewne działania, a Zachary nie przypuszczał, że mogły one nastąpić tak szybko, uświadamiając sobie swoje własne, wewnętrzne oraz w pełni niekontrolowane nieprzygotowanie do tego, co miało nastąpić. Zawarcie narzeczeńskiej umowy, a w konsekwencje ślub wisiały nad nimi niczym widmo, które miało urzeczywistnić się lada dzień. Być może przecenił swoje własne możliwości, być może popadał w szaleństwo, sądząc, że wszystko zadzieje się w sposób nieco bardziej naturalny i mógł jedynie milcząco przytakiwać słowom wpadających do jego jaźni, zwiastujących dokonanie się odwiecznych praw świata arystokracji. Mimo tego pośpiechu wiedział, że tak należało zrobić i ani przez moment nie żałował słów wypowiedzianych na zgromadzeniu. Naprawdę chciał zjednoczenia oraz ugody, a jeśli miało to nastąpić w ten sposób, absolutnie nie widział ku temu przeszkód. Od dziecka zdawał sobie sprawę z aranżacji małżeństwa przez ojca, dziadka czy samego nestora i godził się z tym, przyjmując na swoje barki jeszcze jeden z honorów swoich przodków, bowiem istotnie uważał za zaszczyt moment, który miał już niebawem nastąpić – musiał zatem odpowiednio przygotować się, nim przyjdzie mu olśnić swoją przyszłą faworytkę oraz żonę.
Nie wiedział, ile czasu spędził w otoczeniu służby przygotowującej go do wyjścia. Zdawało się go jednak za mało, aby wszystko reprezentowało się odpowiednio; doceniał każdy najmniejszy gest, który poczyniono w jego kierunku, aby nerwowa atmosfera była jak najlżejsza w zniesieniu chwil oddzielających go od wyjścia, toteż w doskonale znany wszystkim sposób pogrążył się w milczącej zadumie, obdarzając świat kamiennym spokojem oraz chłodem emanującym z oczu; swoim naturalnym wyrazem twarzy tak sprzecznym z tym, co odbijało się na obliczach temperamentnych członków rodu Shafiqów. Cieszyło go to. Czyniona przez lata praktyka w zachowywaniu spokoju pozwalała mu zachować spokój w nawet najbardziej stresujących sytuacjach, za co wielokrotnie ceniono go. Umiejętność wyrażenia opinii spokojnej, pozbawionej gwałtownie wzbudzonych emocji nosiła miano czystej, obiektywnej, choć nadal pozostawał subiektywnym wyrazem myśli. Ot, mała sprzeczność, z którą toczył wojnę, powoli zdobywając nowe twierdze na wojennej ścieżce własnego umysłu, co mógłby w zasadzie czynić bez obawy o niechybny koniec, gdyby nie lekka dłoń na ramieniu wybudzająca go z zamyślenia.
W drogę, odpowiedział jedynie ciszy panującej w głowie i cicho podążył za swoją skromną świtą, rzuciwszy ostatnie, nieco tęskne spojrzenie w stronę raroga obserwującego go z żerdzi, by w geście wołania o pomoc przywołać go na ramię i znacznie spokojniejszym o powodzenie spotkania udać się w miejsce znacznie odleglejsze od zajmowanej wyspy, lecz nie tak odległego jak Egipt, do którego właśnie teraz pragnął się udać w poszukiwaniu wewnętrznego oczyszczenia. Cisza, choć taktowanie utrzymywana przez wszystkich, zdawała się krzyczeć i domagać przerwania, wyrażenia buntu, którego przecież nie zamierzał czynić. Doskonale widział na zgromadzeniu, co działo się z tymi, którzy sprzeciwiali się woli rodu oraz z tymi, którzy śmieli podnieść różdżkę na Niego. Na samo wspomnienie o tych tragicznych momentach przebiegał go dreszcz, lecz paradoksalnie to właśnie sylwetka pewnego konkretnego czarodzieja przynosiła odrobinę prawdziwego spokoju; do czasu, gdy stanął na własnych nogach i podążył w stronę rezydencji Shackleboltów.
Otoczony przez krewnych, niemal zasłonięty i zazdrośnie ukryty przed innymi, dotarł w mury posiadłości, poprawiając Ammuna na barku skrytym pod abają, delikatnie wyszarpując szal spod jego pazurów, poświęcając chwilę uwagi swojemu strojowi, czy w żaden sposób nie został ubrudzony podczas podróży. Jeszcze tego brakowało, by po raz pierwszy pokazał się niechlujnie i tak został zapamiętany. Do czegoś takiego nie miało prawa dojść; sam potrafił zadbać o tak istotne detale i nikt nie musiał go popychać do tego, żeby wykonał powitalny ukłon, skłaniając lekko głowę, chowając ręce za plecami, aby ostatecznie wyprostować się i stanąć twarzą w twarz z przeznaczeniem.
Prześlizgnął spojrzeniem po kreacji skrywającej arystokratkę, córkę Shackleboltów, niemal w całości, zostawiając jedynie odkrytą twarz, co – jak sądził – pozostawało całkowicie celowym zabiegiem mającym sprawić, aby oczarowała go uroda stojącej przed nim damy. Niewątpliwie był oczarowany, choć nie zamierzał mówić tego głośno. Spokojnym wyrazem twarzy przyglądał jej się przez moment, doskonale zdając sobie sprawę z czujnych obserwatorów, w tym tego spoczywającego na jego barku; tego, który otarł się dziobem o policzek, gdy Zachary dłonią pokrytą pierścieniami lekko pochwycił ciemnoskórą dłoń, pochylając się nad nią, ostatecznie owiewając jej skórę ciepłym oddechem.
To zaszczyt, móc cię poznać, lady Zafrino — powiedział cicho, prostując się i wznawiając wzrokowy kontaktów, ponownie oddając się ciszy. Pozwolił jej dłoni luźno wrócić na swoje miejsce, starając się zachować spokój na własnej twarzy, będąc całkowicie przekonanym, że jeszcze jedno słowo wypowiedziane z jego ust mogło zrujnować maskę skrywającą powoli spiętrzające się emocje. Pogrążenie się przy tak banalnej czynności przekreśliłoby go na dobre. Nie umiałby spojrzeć w oczy nikomu, nawet samemu sobie, a wiedział, że oczekiwano od niego śmielszej reakcji niż to, czego właśnie dokonał. Ale czy potrafił wykonać coś więcej, będąc tak usilnie obserwowanym? Nie i podejrzewał, że również ona nie chciała wychylać się, gdy pozostawali pod obstrzałem spojrzeń krewnych... i wszechobecnych przyzwoitek.




Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about

the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Serce posiadłości  MaPFNWM
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5831-zachary-shafiq#137692 https://www.morsmordre.net/t5852-ammun#138411 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f145-wyspa-man-siedziba-rodu-shafiq https://www.morsmordre.net/t5866-skrytka-bankowa-nr-1444#138736 https://www.morsmordre.net/t5865-zachary-shafiq#138732
Re: Serce posiadłości [odnośnik]13.01.19 19:57
Na wargach zaigrał jej ledwie zauważalny cień uśmiechu, jedynie słabe echo narastającej w niej z każdą chwilą potrzeby, do wypełnienia tej zaległej pomiędzy nimi ciszy głośnym śmiechem. Nie byłby on jednak radosny, zatruwałaby go zapewne nuta histerii, utkany byłby z jej nerwów, niosąc chwilową ulgę zapewne tylko jej samej, poddając w poważną wątpliwość jej stabilność emocjonalną, jeżeli nie wprost zdrowie psychiczne. Tak się składa, że każdy ma własne mechanizmy służące obronie ich mentalności w sytuacjach nadmiernie stresujących, dla jednych był to atakujący ich nagle słowotok, chwilowa niezdarność, przerażająca bladość dla panien lub padanie bez czucia na ziemię, dla niej natomiast był to śmiech.
Podobne potknięcie byłoby jednakże nie do przyjęcia, dlatego zatęskniwszy nagle za otępieniem, mającym ją w swych objęciach nie tak dawno temu, odparła jak gdyby wyuczoną na pamięć formułę, odpowiednią dla takich sytuacji.
- Dla mnie nie mniejszy, sir- czujne spojrzenie ciemnych oczu spoczęło na chwilę dłużej na jedynym z uczestników delegacji Shafiqów, którego się raczej nie spodziewała, a którego spojrzenie śledziło ją nie mniej uważnie od reszty.
Rzadki to był widok, pierzastego pupila zasiadającego na ramieniu czarodzieja przy na pół uroczystych okazjach, w tym jednak wypadku zdawał się jedynie podkreślać nietutejsze pochodzenie lorda, miast naznaczać go skłonnością do ekscentrycznych zachowań. Czyż jednak nie znajdowali się w jednym z najbardziej orientalnych domów Wielkiej Brytanii? Każdy zdawał się być tu przyzwyczajony do niecodziennych widoków, dlatego nie padło żadne słowo, ani nawet najmniejszy gest czy spojrzenie, mogące wskazywać na jakiekolwiek odbiegnięcie od normy.
Z ulgą przyjęła skierowanie się towarzystwa w głąb salonu, gdzie każdy mógł zająć dogodne dla siebie miejsce dookoła niskiego, drewnianego stolika, na którym już po chwili pojawiły się trunki.
Pomiędzy zebranymi wywiązała się przyjemna, towarzyska konwersacja, w której, w każdej innej sytuacji, z chęcią wzięłaby udział. Chłodna powściągliwość zdawała się delikatnie załamywać, ukazując tętniące energią prawdziwe osobowości ich gości, zachęcając do wypowiedzenia się.
Jedyną osobą, którą jak się jej wydawało, nie poruszyło przełamanie pierwszych lodów, był sam Zachary, siedzący niemalże naprzeciw niej. Nie potrafiła doszukać się oznak znudzenia lub dogłębnego niezadowolenia sytuacją, szczerze mówiąc niewiele potrafiła z lorda odczytać. Jego twarz, niczym idealna maska, skrywała pod spodem wszelkie emocje, nie pozwalając przebić się nawet najdrobniejszemu z drgnięć.
Byłby zapewne trudnym przeciwnikiem do pobicia na scenie politycznej gry wpływów, gdyby tylko zapragnął wziąć w niej udział.
Na razie także i ona postanowiła zatem uzbroić się w cierpliwość i powstrzymać od zbędnych słów, oszczędzając jedynie do krótkich, ale uprzejmych odpowiedzi na pytania kierowane pod jej adresem.
Zdawała się na własne wyczucie, a to podpowiadało jej, aby dostosować się do rytmu tego jedynego czarodzieja, który stanowił centralny punkt jej zainteresowania.  Nie zamierzała grać pierwszych skrzypiec, dobrze zatem, że nikt niczego podobnego od niej nie oczekiwał. Podaruje zatem lordowi czas i przestrzeń, na tyle ile leży to w jej mocy tego wieczoru, samej potrzebując ich zresztą nie mniej. Nim się zorientowała, osuszyła pierwszy z kieliszków do dna. Wino było dobre, ale to nie jego smak stał za częstym unoszeniem naczynia do warg, nie kontrolowała tego, nie zastanawiała się nad tak prostą czynnością podejmowaną przez jej dłonie, aż do teraz, a w tym tempie to nie mogło zakończyć się dobrze.
Odstawiła z delikatnym stukotem naczynie przed sobą, rezygnując z dalszego popijania trunków i w tym samym momencie, jak za machnięciem niewidzialnej różdżki nastąpiło rozprężenie. Wszyscy zgodnie poczęli unosić się ze swoich miejsc, jak za gestem danym od dyrygenta, powoli kierując małymi, instynktownie dobranymi grupami, do interesujących ich miejsc. Większość skierowała się za panią domu w kierunku jadalni i przygotowanego tam poczęstunku, jej wuj natomiast wraz ojcem oraz dwoma mężczyznami z rodu Shafiqów, dyskretnie skierowali do wyjścia w stronę holu, aby na osobności uzgodnić, zapewne nie cierpiące zwłoki, kwestie.
Wyglądało na to, że w końcu nadarzała się okazja do zamienienia kilku słów na osobności, przez co nie spieszyła się do podążenia za resztą. Liczyła, że i lord Zachary zauważy to oraz zapragnie dać im obojgu tą szansę.
Kiedy kroki ostatniego z wychodzących oddaliły się, uniosła spojrzenie na twarz mężczyzny, po raz pierwszy nie odwracając go w chwilę po nawiązaniu kontaktu wzrokowego. Przez głowę zdążyło przejść jej milion kwestii wartych poruszenia, żadne spośród niech niestety, nie wydawało się być tym odpowiednim na zostanie pierwszym.
Poruszała się w końcu. Na przestrzeni kilkunastu ostatnich miesięcy zdarzyło się jej być poddawaną podobnej, jeżeli nie większej jeszcze presji, nie potrzebowała ku temu zatem dodatkowych okazji, nie tutaj, nie we własnym domu.
- Chwila wytchnienia- zauważyła, zadowolona z w pełni opanowanego, spokojnego do granic brzmienia swojego głosu.- Jeżeli lord ma ochotę, możemy udać się taras, nie dam nam on co prawda pełnej prywatności, pozwoli jednakże na jej ułudę. Poza tym nic podobno tak nie odpręża jak chwila w otoczeniu zieleni.
A niczego innego nie pragnęła bardziej w obecnej chwili. Przeszklone drzwi na taras znajdowały się  na południowej ścianie, z widokiem na rozległe, staranie prowadzone ogrody, które szczególnie o tej porze roku, ujmowały swoim widokiem. Niezbyt odległa linia drzew porażała bogactwem barw, wśród których złoto walczyło o lepsze z czerwienią. Pogoda trudna do przewidzenia przez wciąż panujące anomalie, nie obdarowywała dzisiaj co prawda zbytnim ciepłej, oszczędzała im jednakże swoich kaprysów, przed którymi byliby jednakże osłonięcie gdyby i takie wystąpiły.
W otoczeniu kwiatów czekały tam ku ich wygodzie miękkie szezlongi oraz fantazyjnie ukształtowane siedzenia otaczające niewielki stolik.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Serce posiadłości [odnośnik]23.01.19 23:48
Myśli z wolna zajmowały przynależne im miejsca, gdy oficjalne zapoznanie dobiegało końca. Emocje z powrotem wracały do harmonijnego stanu, lecz wciąż trwały w nieharmonijnej wibracji mogącej wytrącić go z równowagi i sprawić, że utrzymywana maska zniknie, odsłaniając go i pozbawiając jakiejkolwiek ochrony. Panowanie nad własnymi uczuciami, myślami traktował jak solidną lekcję, którą przyjął jako uzdrowiciel, którą praktykował każdego dnia, gdy zmagał się z kolejnymi wyzwaniami na obranej w życiu drodze, zdając sobie sprawę z wagi podejmowanych decyzji. Ta jedna, w tym momencie najważniejsza, zapadła już wtedy, gdy podczas zgromadzenia przystał na postawione mu warunki. Wiedział, że były kierowane do niego. Nikt inny nie mógł dopełnić tego przywileju – jemu, Zechariahowi wręczono zadanie pojednania dwu zwaśnionych przed wiekami rodów. Gdyby miało być inaczej, spotkanie, owo zapoznanie nie miałyby miejsca. Nic z tego nie wydarzyłoby się, gdyby nie jego postępowanie podyktowane utonięciem w politycznych knowaniach, od których próbował trzymać się z dala przez całe dotychczasowe życie.
Wkroczenie w ruchome piaski polityki było kolejną decyzją, którą podjął sam i nie potrzebował żadnych dodatkowych zachęt. Zastanawiał się jednak, czy przedstawiona mu właśnie narzeczona, młoda lady Shacklebolt była świadoma tego, że to z jego winy miała zostać skazana na wspólne życie z nim. Ta jedna, szczególna myśl wypiętrzała się na innych. Opadała kaskadą fal, zmywając wszystkie emocje, prócz pojawiającego się w nim poczucia winy, że skorzystał z własnej władzy do czegoś takiego. Czy właśnie w ten sposób miał uświadomić sobie okrucieństwo drzemiące pod płaszczem chłodnej obojętności? Czy miał stać się wyrachowanym uzdrowicielem mataczącym w sercach innych, sączącym weń truciznę zabijającą powoli, by ofiary umarły, wydając ostatnie tchnienie we śnie? Czy pokierowany chęcią uczynienia dobra miał stać się... zły?
Poruszył nieznacznie barkami, markując westchnienie, które pragnął z siebie wydobyć, a wraz z tym ruchem dobiegło go ciche, karcące kraknięcie Ammuna, jedynej istoty w tych komnatach zdolnej do pojęcia, w jak druzgocącym stanie znajdował się jego pan. I był mu niezmiernie wdzięczny za to upomnienie, przyodziewając z powrotem zamiar, z którym zjawił się w posiadłości, po czym uniósł wzrok, intensywnie obdarzając nim Zafrinę, nie widząc poza nią świata, dostrzegając tylko ją w słonecznym blasku własnej wyobraźni, pozwalając myślom swobodnie płynąć wokół niej, nieświadomie, będąc całkowicie pozbawionym panowania, odsłaniając łagodne oblicze i uśmiechając się w zadowoleniu. Zadowoleniu wizji przyszłości, którą dostrzegał, a którą mogły zniweczyć pytania o zło. Bądź jakiekolwiek inne zahaczające choć trochę o temat towarzyszący jego wątpliwościom. Względem aranżowanego właśnie małżeństwa nie miał żadnych wątpliwości i kwestia ta, usilnie była spychana przez inne troski ku nadciągającej samodestrukcji Zachary'ego.
Lady — przytaknął cicho, gdy zgromadzone towarzystwo skierowało się w głąb budynku i jako jeden z ostatnich podążył w ślad za nimi, w pocieszającym geście – najwyraźniej dla samego siebie – głaszcząc pióra raroga spoczywającego na barku z dumnie uniesionym dziobem. Nie zwracał na niego większej uwagi. Sama obecność ptaka była mu wystarczającą pociechą, której potrzebował, gdy zajął wskazane mu miejsce i wręczono w dłoń kieliszek. Pobieżnie spojrzał na ciemne wino przebijające w świetle wieczoru przez szkło, będąc nieszczególnie zainteresowanym tym, co miał wypić. Miał przynajmniej całkowitą pewność, że nie była to trucizna, a smak wina i tak uznałby za mdły w obliczu tego wszystkiego, czego dziś doświadczał. Nie chciał lokalizować źródła – znał je doskonale, siedziało po drugiej stronie i opróżniało kolejne kieliszki, przyprawiając Zachary'ego w mieszane uczucia. Nie wątpił, że w ramach tej spontanicznej umowy wybrano dla niego najlepszą partię, jaką Shackleboltowie mieli do zaoferowania, lecz obawiał się. Obawiał się o samopoczucie siedzącej tak blisko kobiety, wzbudzał w sobie uzdrowicielską troskę, gdy spostrzegał alkohol znikający w rozchylonych ustach i finalnie zastanawiał się, czy rzeczywiście jej zachowanie było skutkiem stresu, którego doznała, dowiadując się tak nagle o zamążpójściu, czy traktowała to jako kolejny etap wieczoru, pokazując mu już na samym początku, że mogła spożywać ilości wina równe mężczyznom. Oczywiście, w jego krótkiej wizji, w jego osobistym, niewypowiedzianym odczuciu nie powinna tego robić w ogóle. Liczył jednak... łudził się, że rzeczywiście sytuacja była stresująca dla obojga, choć on miał nieco więcej czasu na przetrawienie myśli o nadciągającym małżeństwie.
W ciszy, zaledwie skrawkiem własnej uwagi przysłuchiwał się prowadzonym rozmowom. Nie przejmował się słowami, które padały tak blisko i dotyczyło jego osoby. Udawał, że to wszystko nie dotyczyło go i świadomie odcinał się, od czasu do czasu rzucając Zafrinie krótkie, badawcze spojrzenie. Jej zachowanie go interesowało. Chciał ją poznać, a obecne warunki nie sprzyjały ku nieco mniej formalnej rozmowie. Wątpił, czy znajdą się takie nim na ich palcach nie znajdą się bliźniacze obrączki. Mógł jedynie w duchu dziękować, że pozostali zaczęli taktownie opuszczać salon, zostawiając ich samych. Nie licząc przyzwoitek i Ammuna udającego kamienną rzeźbę. Poruszył lekko barkami, uśmiechając się do cichej uwagi raroga. Powstrzymał prychnięcie, które chciał z siebie wydobyć. Nie zamierzał wysłuchiwać późniejszej tyrady, że zachował się niegodnie w towarzystwie damy śmiało obserwującej jego poczynania.
Oczywiście, lady — odparł cicho, nieco bardziej gardłowo niż by tego chciał; nie miał jednak za co przepraszać. Ton głosu ukształtowany na przestrzeni lat pracy w Świętym Mungu już zdawał się być wypranym z emocji, jakby wygłaszał swoje opinie, odczytując je z wcześniej przygotowanego pergaminu. Niewiele mógł poradzić na ten stan rzeczy, choć próbował brzmieć dziś naturalnie i zachowywać się tak, jakby zaaranżowane spotkanie było jednym z wielu, na które chodził już wcześniej.
Prowadź, lady, chętnie ujrzę wasze ogrody — rzekł nieco raźniej, posyłając jej uprzejmie spojrzenie, aprobując jej propozycję, prosząc, by poprowadziła go do wspomnianego miejsca i przede wszystkim zieleni. Rośliny, prócz zwierząt, były mu szczególnie bliskimi tworami natury i naprawdę chciał je zobaczyć, by w niedalekiej przyszłości zrewanżować się zaproszeniem do jego własnej oranżerii skąpanej w wiecznym cieple oraz blasku niesionym niemal z samego Egiptu. Liczył, że być może ten temat pozwoli im nawiązać kontakt nieco dłuższy niż dotychczasowy. Kilka krótkich, wzajemnych spojrzeń traktował jako zainteresowanie, lecz nie śmiał wyrokować, czy miało być z tego coś więcej w najbliższym czasie. Nie zamierzał jednak tkwić w martwym punkcie, skoro już skazał ją na wspólny marsz w towarzystwie uzdrowiciela i tkwiło w nim już tylko zastanowienie, czy powinien pozwolić sobie na jeden śmielszy gest nim dojdzie następnego spotkania.




Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about

the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Serce posiadłości  MaPFNWM
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5831-zachary-shafiq#137692 https://www.morsmordre.net/t5852-ammun#138411 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f145-wyspa-man-siedziba-rodu-shafiq https://www.morsmordre.net/t5866-skrytka-bankowa-nr-1444#138736 https://www.morsmordre.net/t5865-zachary-shafiq#138732
Re: Serce posiadłości [odnośnik]27.01.19 19:29
Po przekroczeniu progu, kiedy owionęło ich pachnące deszczem powietrze, orzeźwiające i jak dla niej niosące ze sobą cały bagaż wspomnień, na których nie chciała się skupiać właśnie teraz. Było chłodno, ale zdawało się jej to nie przeszkadzać, najważniejsze iż poczucia bycia obserwowanym ze wszystkim stron, niemalże zupełnie odeszło.
Powolnym krokiem zbliżyła się do kamiennej balustrady, ignorując schody w oddalonym rogu, które prowadził w dół, wprost do ogrodów.
Odetchnęła spokojnie, czując jak powoli spływa na nią zbawienne rozluźnienie, ramiona nieznacznie opadają ku dołowi, a z usta znika wypracowany uśmiech, który zdawał się tam tkwić niczym przyklejony. Pozostawała jednakże nadal zainteresowana czarodziejem znajdującym nieopodal, który najwidoczniej nie należał do tych mających coś zawsze do powiedzenia. Dla kogoś kto lubił ciszę nie mogło to być złe, poza tym zawsze wolała osoby oszczędne w słowach, od tych którzy zbyt łatwo szafowali obietnicami, a snute przez nich plany pojawiały się równie szybko na językach jak i w głowach.
Uznając, że większości salonowi grzeczności stało się już zadość, postanowiła poruszyć bardziej interesującą dla nich kwestię.
- Liczyłam, iż zgromadzenie na Stonehenge przyniesie kilka, tak bardzo potrzebnych naszej społeczności, zmian- podjęła spokojnym tonem, jak gdyby nieco oddalona, mówiącą w lekkim zamyśleniu, dopiero po chwili zwracając bokiem do rozciągającego przed nimi, doskonale jej znanego widoku, tak aby z łatwością móc spojrzeć na lorda Shafiqa.- Nie sądziłam jednak, iż jedna będzie dotyczyła mnie tak bezpośrednio. Paradoksalnie, dałam się zaskoczyć temu, czego spodziewałam się już od jakiegoś czasu.
Nie widziała sensu w dalszym ukrywaniu swojego zdenerwowania, nie kiedy jego najmocniejszy uścisk zdawał się nieco zelżeć. Wspomnianego zgromadzenia wyczekiwała jak wszyscy, chociaż ze skrywanym żalem przyjęła decyzję o jej nieobecności, może byłby on mniejszy gdyby wiedziała, że inne rody podjęły podobną decyzję? Tak się nie stało, w niektórych reprezentacjach znajdowały się damy i chociaż nie dano im prawa głosu, mogły być świadkami, mogły na własnej skórze poczuć doniosłość momentu, nawet jeżeli owy utonął ostatecznie we wspólnym przekrzykiwaniu się, rzucaniu oskarżeniami, a ostatecznie i w rozlewie krwi. W jej wyobrażeniach to nie mogło się skończyć dobrze, a przynajmniej nie dla wszystkich stron.
Tamtego wieczoru narodziło się wiele sojuszy, jeszcze więcej zostało zdeptanych, a ten jeden powoli budowany, miał być jednym z pierwszych. Była rada iż jej rodzina także zdecydowała się na zaadoptowanie do nowych warunków, nawet jeżeli to wszystko miało się odbyć za jej cenę. Jej życie było jej własnym zaledwie przez kilka szkolnych lat, do własnej przyszłości nigdy nie iściła pełni praw. Była natomiast ciekawa jak wszystko to odbyło się w przypadku Zacharego, który jako mężczyzna mógł zapewne roić sobie nadzieję, co do samodzielnego wyboru małżonki, a była bardziej niż pewna, że ten został podjęty za niego w tym wypadku.
Czy zrujnowało to jego własny plany, czy może raczej tych nigdy nie było? Być może podobnie jak ona, pozostawił w tej kwestii niezapisaną kartę, gotów na to co przyniesie los, nie tracąc czasu na czcze fantazjowanie? Taka opcja wydawała się być jej zdecydowanie łatwiejszą, od tej, w której jego serce zostaje ujęte przez inną damę. Radzenie sobie z nieszczęśliwym zakochaniem małżonka czy chociażby egzystowanie z podobną świadomością, nie byłoby niemożliwe, ale na pewno nie wzbudzałoby w niej współczucia czy wyrozumiałości. Zbyt długo, zbyt wytrwale odmawiała sobie samej podobnych słabości serca, aby było stać ją na pobłażliwość w cudzym przypadku.
Ta bezwzględna strona jej osoby, była jednakże tylko obroną, obroną do której miała nadzieję nie posuwać się nazbyt często w tworzącej relacji, nie kiedy do zaoferowania miała tak wiele lepszych twarzy.
- Nie zapytam cię sir o profesję, udając, że nic nie wiem, kiedy w istocie zdarzyło mi się zasięgnąć języka, w próbie dowiedzenia się nieco o osobie, z która tak niespodziewanie przyjdzie mi się spotkać- przyznała, spuszczając spojrzenie na moment na swoje zaplecione dłonie, spoczywające na kamiennej poręczy.
Czy w istocie powinna się wstydzić tego? Łudziła się jedynie, iż pomoże jej się to przygotować w jakiś sposób, być może precyzyjniej ukształtować własne oczekiwania. Wszystko ograniczało się jednakże do zaledwie kilku oczywistych faktów, garstki podejrzeń oraz szczypty domysłów, które nie stanowiły zbyt solidnych fundamentów, do budowania nań pierwszego wrażenia. Dało jej jednakże ułudę kontrolowania sytuacji, bycia na pół kroku przed resztą, co zresztą nie potrwało tak długo, jakby sobie tego życzyła.
- I chociaż wspomniano o twoim niezwykłym towarzyszu, nie przypominam sobie, aby poznała jego imię- bystre spojrzenie ciemnych oczu ponownie zostało uniesione, tym razem jednak miast spocząć na twarzy rozmówcy, przesunęło się na pierzastego świadka, którego obecności ani przez chwilę nie zamierzała ignorować.- W kwestii poznania go, zdaję się zatem na najwiarygodniejsze ze źródeł.
Kąciki jej ust nieznacznie uniosły się ku górze. Była szczera, gdyż ceniła sobie tę wartość ponad inne, pozwoliła także na odrobinę otwartości, aby przekonać jak zostanie owa przyjęta.
Gość
Anonymous
Gość
Serce posiadłości
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach