Wydarzenia


Ekipa forum
Cmentarz dla magicznych
AutorWiadomość
Cmentarz dla magicznych [odnośnik]14.02.19 0:05
First topic message reminder :

Cmentarz dla magicznych

Założony około roku 1930 przez czarodziejów i czarownice chcących ułożyć swoich zmarłych krewnych w ustronnym, bezpiecznym miejscu, które jednak wciąż mogło znajdować się w pobliżu centrum miasta. Postanowiono zagospodarować odseparowane tyły parku i wykorzystać je na swój użytek. Pierwszy nagrobek został postawiony 14 czerwca 1932r. - upamiętnił żywot Margaret Blicks, słynnej powieściopisarki - a jej rodzina rozpoczęła tradycję zaklinania rzeźb tak, by te dbały o groby swoich właścicieli. W taki też sposób cmentarz zapełnił się ożywionymi posążkami skrzatów i nimf, przyozdobionymi skrzydłami elfami i cherubinami, magicznymi stworzeniami i drobnymi podobiznami przedstawicieli magicznej społeczności. Z roku na rok przybywa coraz więcej nagrobków, a co za tym idzie - coraz więcej kamiennych strażników.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Cmentarz dla magicznych - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Cmentarz dla magicznych [odnośnik]20.03.20 11:07
Światłość spływała na nich niegasnącym blaskiem - osiadała na ubraniach, na rzęsach zmrużonych oczu, na tafli odsłoniętych fragmentów skóry, która zdawała się być jak płynna poświata. To zjawisko, czymkolwiek było, tworzyło miraż pejzażu piękna, rozszczepionego na miliony drobinek. I choć zdrowy rozsądek podpowiadał, że to nie może trwać wiecznie, nie miałby nic przeciwko, by jeszcze przez kilka nieskończonych oddechów móc przyglądać się snu na jawie.
Choć on sam zdawał się być nieco rozproszony, przytłoczony wirującymi bodźcami, zadane pytanie sprawiło, że ponownie skoncentrował swoją uwagę tylko na kobiecie, przyglądając jej się w ciszy.
- Nie jestem pewien - przyznał w końcu, ociągając się z odpowiedzeniem, jakby do ostatniej chwili nie wiedział, co tak naprawdę uważa - myśli pani, że anomalie mogły być komuś na rękę? Że pojawiające się w prasie informacje o tym, że trwają badania naukowe, i o tym, jak poradzić sobie z tym problemem, tak właściwie były tylko zasłoną dymną? - chaos i niepewność stały się ziarnem destrukcji; społeczeństwo potrzebowało stabilności, a każdy element, który wprowadzał zachwianie znajomego stanu rzeczy, doprowadzał do powstania kotła emocji. - Czyli z całą pewnością można wykluczyć, że anomalie powstały samoistnie? Ktoś musiał za tym stać? - upewnił się, czy dobrze ją zrozumiał - czy mogło to być w jakiś sposób powiązane... z przeciążeniem albo... wyczerpaniem się magii? Korzystamy z niej na ogromną skalę, z roku na rok zapotrzebowanie jest coraz większe, wykorzystujemy ją przecież do wszystkiego, nawet do pościelenia łóżka, takich zwykłych rzeczy; zawsze zastanawiało mnie to, czy źródła magii mogą się kiedyś skończyć - skąd ona się tak naprawdę bierze - czy jest w nas samych czy tylko przez nas przepływa, przez ten... nośnik, jakim jest różdżka albo czyjaś dłoń, jeśli czarodziej jest na tyle potężny, by być w stanie czarować bez niej - i choć cała ta sceneria wydawała się absurdalna, nie czuł się skrępowany zadając tego typu pytania, bo jego przypadkowa towarzyszka zdawała się wiedzieć w tej materii nieporównanie więcej niż on; nie obracał się wśród osób, które mogłyby choć spróbować jakoś na to odpowiedzieć - nawet jeśli błądził pośród mgły niepewności jak dziecko, to, co wydarzyło się obok nich, sprzyjało głębszej refleksji.
- Wiersze? - niemal się żachnął, niepewien, czy nie miała to być kpina, ostatecznie jednak po prostu zaprzeczył żarliwie samym poruszeniem głowy, jakby pisanie książek było zajęciem tak bardzo niemęskim, że sama insynuacja, iż mógłby to robić, stanowiła ujmę na samczym honorze.
Studiowała czarny kryształ, od którego on też nie mógł oderwać wzroku - jedno i drugie jest poza zasięgiem mojego zrozumienia, samo to, że ktoś podejmuje takie próby, warto docenić - nawet jeśli na efekty - jak w przypadku jej prognozy dotyczącej diagnozy anomalii - trzeba będzie poczekać całymi latami; im trudniej zrobić krok w wybranym kierunku, tym bardziej docenia się, że znalazło się w tym miejscu, bliżej zrozumienia. Jemu brakłoby cierpliwości, by w ogóle próbować.
Natura magii czy ludzkiej psychiki - co było bardziej złożone? I czy faktycznie w ich działaniach był jakiś sens - on chyba podchodził do tego typu dywagacji dość prosto - jeśli ktoś ten sens widział, to po prostu musi istnieć. Nawet jeśli tylko dla tej jednej osoby - czy to nie wystarcza?
- Przez chwilę zastanawiałem się nad tym samym - odparł tylko, w końcu odrywając wzrok od kryształów i spektaklu na niebie, przenosząc go na twarz numerolożki, którą spotkał na swej drodze może w dość nietypowym do zawierania nowych znajomości miejscu, lecz bez wątpienia w najbardziej odpowiednim czasie. Razem nie mogli ulec zbiorowej halucynacji, jej słowa wyjaśniały to, czego on sam nigdy nie byłby w stanie zrozumieć, przywoływały również efemeryczne wspomnienie tego, co miało miejsce dawno temu, tak dawno, że sięgnięcie tam pamięcią z początku wydawało się niemożliwe.
Lumos przyniosło oświecenie; w tak prozaicznej kwestii, jak doświetlenie nie tylko jego twarzy - i on mógł teraz przyjrzeć się uważnie kobiecie, która wypowiedziała jego imię, kolejną zagadkę wszechświata rozwiązując szybciej niż on; iluminacja spłynęła też w końcu na niego, kiedy przypomniał sobie tę twarz, upstrzoną piegami i ciemne spojrzenie, z którym krzyżował swoje własne przez jakiś czas, gdy mijali się wśród murów zamczyska. - We własnej osobie - przytaknął z szelmowskim uśmiechem, kiedy dopasował twarz do wspomnienia. - Pamiętam cię - zaprzeczył, może rzeczywiście nie byłby w stanie przypomnieć sobie jej imienia, lecz utkwiło mu w głowie coś innego. - Tuż przed zakończeniem roku grałaś na Błoniach w czarodziejskie szachy, chyba dość często - a przynajmniej tak mu się zdawało - zaszachowałaś mnie w kilkunastu ruchach, moje figurki nie zostawiły wtedy na mnie suchej nitki - roześmiał się cicho, bo choć może ona zupełnie tego nie kojarzy, on od tamtej pory łypie na szachy spode łba i unika tego typu rozgrywek. - Shelta z... Hufflepuffu? - choć gdyby miał obstawiać, pewnie celowałby w Ravenclaw, ale kojarzy mu się z jej osobą puchoński mundurek. - Chcesz, żebym poczekał, aż będziesz się mogła teleportować do domu? - wciąż trwała noc, wciąż niepokojący deszcz białej magii spływał z nieba, wciąż jeszcze wiele się tutaj mogło zdarzyć.



from underneath the rubble,
sing the rebel song
Keat Burroughs
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
I will survive, somehow I always do
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7770-keaton-burroughs https://www.morsmordre.net/t7784-sterta-nieprzeczytanych-listow#217101 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f128-oaza-chata-nr-69 https://www.morsmordre.net/t7785-skrytka-bankowa-nr-1866#217105 https://www.morsmordre.net/t7787-keaton-burroughs#217189
Re: Cmentarz dla magicznych [odnośnik]25.04.20 17:01
Wierzył w to, że nie był potworem dla swoich dzieci. Nie katował ich, nie głodził i czasem, pewnie za rzadko i bardzo nieporadnie, okazywał im ciepłe uczucia. Rodzicielską miłość wyparły krzyki wywoływane stresem zabieranym z pracy do domu. Tak naprawdę przez większość czasu bywał sam w domowej przestrzeni i zawsze trudno mu było odnaleźć się w niej na nowo, gdy dzieci wracały do niego na świąteczne i wakacyjne przerwy. Ciężko było mu wtedy zmusić się do tego, aby jednak wygospodarować dla siebie więcej czasu wolnego i wówczas trzymać się z dala od aurorskich śledztw. Organizował rodzinne wycieczki do lasów po to, aby nie zwariować w czterech ścianach, bo w zielonych labiryntach znów mógł być skupiony na kolejnych celach. Myślał zadaniowo: dokonać rozeznania w okolicy, znaleźć źródło, rozbić namiot, zabezpieczyć obóz, wytropić zwierzynę. Dotarło do niego, że nawet w tych nielicznych chwilach bliskości skupiał się na tym, aby coś robić, a nie po prostu być i cieszyć się chwilą wspólnie z najbliższymi. Vincent był świadom emocjonalnej ułomności ojca i nie mógł jej zrozumieć, potem nie mógł jej wybaczyć, a ostatecznie stała się ona powodem do żywienia niechęci względem rodzica. Kieran z kolei na synowską pogardę reagował wrzaskiem, a to kolejne awantury sprawiały, że pogarda rosła. Utkwili obaj w błędnym kole, dopóki Vincent swą ucieczką wreszcie go nie przerwał. Znów mieli do tego wrócić? Do tego instynktownie zmierzali, bo synowskie ucho wyłapywało słówka i chwytało się ich kurczowo, aby po chwili wytknąć zuchwale. W takiej chwili, gdy wspomniane zostało widmo śmierci z rąk zwyrodnialców, ważniejszą wagę dla Vincenta miał dokonany dobór słów. Dał mu szansę na dokonanie wyboru czy też uświadamiał o tym, że ma jeszcze wybór – warto się o coś takiego wściekać w czasie wojny? Przez te kilkanaście lat od ostatniej ich kłótni Kieran nauczył się czym jest opanowanie. Najtrudniejsze nauki przychodzą z czasem, ale stary auror bliski był wyczerpania wszystkich swoich pokładów cierpliwości. Robił wszystko, aby nie wybuchnąć i nie dać zaślepić się gwałtownym emocjom. Stali razem przed grobem ukochanej żony i matki.
Z iloma jeszcze prowokacjami przyjdzie mu się spotkać? Starał się pozostawać na nie odporny, nawet się udawało, ale wzmianka o Jackie było szarpnięciem wrażliwej struny, najwrażliwszej spośród wszystkich. – Kim się według ciebie stała? – spytał chłodno, mierząc drugie oblicze spojrzeniem ostrym, pełnym urazy. – Łapie bydlaków i tym samym chroni tych, którzy sami ochronić się nie mogą. Robi wiele dobrego, choć musi przy tym babrać się w najgorszym gównie. Jest głośna, twarda, nieustępliwa – przejęła po nim wady, ale również zalety. – A ty podważasz wszystko, czego dokonała sama. Masz za nic jej pot, krew, wysiłek i łzy, bo to ja wskazałem jej taką drogę i na nią skazałem. I nawet do głowy ci nie przyjdzie, że może jednak Jackie też chciała dla siebie właśnie tego? – musiał to powiedzieć, tych słów nie potrafił w sobie zdusić, gdy szło o obronę właśnie Jackie, ponieważ wobec niej dręczyły go jeszcze większe wyrzuty sumienia niż względem Vincenta. Jej nie ochroniło przed ambicjami ojca dawne wspomnienie matczynej czułości, a potem jedyna ochrona w postaci braterskiej miłości też zanikła. – Skoro wiesz, jakim jestem ojcem, to sądzisz, że prowadziłem ją za rączkę? Musiała borykać się z wieloma przeszkodami, ale dała radę, bo była zdeterminowana ruszyć dalej tą trudną i pełną bólu drogą. Gdyby nie podołała na kursie, na nic zdałyby się moje koneksje. Gdyby w którymś momencie zechciała zrezygnować, nie mógłbym jej powstrzymać – taka była prawda, na nic zdałaby się jego interwencja, gdyby którykolwiek z jego zwierzchników stwierdził, że ta właśnie kursantka nie nadaje się do tej roboty. Vincent o niczym nie miał pojęcia, mimo to śmiało wydawał swoje wyroki, ponieważ wszystko, co wiązało się z ojcem tyranem było odgórnie złe. – Nie znasz jej, więc nie myl jej ze mną.
Nie odważył się wmieszać do tej dyskusji swojej żony, zwłaszcza, że Vincent miał rację, słodka Abigail nie pozwoliłaby nigdy, aby podporządkować życie ich pociech z góry narzuconym wymogom. Gdyby tylko żyła dłużej. Oddałby nawet własne życie, aby tylko zawrócić ją na łożu śmierci. Losy bliskich mu osoby potoczyłyby się całkowicie inaczej, szczęśliwiej. Normalni ludzie chcą dla swoich dzieci szczęścia, ale pogląd Kierana w tej sprawie był wypaczony, on stawiał na pierwszym miejscu bezpieczeństwo. Zapewnić komuś bezpieczeństwo to uświadomić go o zagrożeniach i wyposażyć w odpowiednie środki do obrony. Na ten temat w końcu zeszli.
Obronisz? Ty?Ty, który całe życie uciekałeś, bo nigdy nie znalazłeś w sobie wystarczająco odwagi, aby zawalczyć o samego siebie?I co, będziesz bronił tylko tych, na których ci zależy? A śmierci obcych, tych bez żadnej winny, możesz się już spokojnie przyglądać? – tym razem to on zdecydował się na prowokację. Nie był w stanie całkowicie uwierzyć w to zapewnienie, mając w pamięci dowody tchórzostwa własnego syna. Vincent nigdy się nie angażował, wolał stać z boku, tak przynajmniej uznał jego ojciec, widząc tylko to, jak za młodu dystansował się od niego. Żyli pod jednym dachem, ale przez to tylko bardziej się od siebie oddalali. Krzyki, pretensje, trudna natura Kierana uniemożliwiała mu nawiązanie jakiegokolwiek porozumienia. Zwalczał krukońskie podejście Vincenta do świata, nastawione na zbyt głęboką analizę i wieloaspektowość zjawisk, bo w jego nieustannie gryfońskich oczach świat był prostszy, kiedy od początku życia człowiek obrał jeden słuszny kierunek. – Właśnie po to zadałem ci te pytania. Chcę wiedzieć, czy w ogóle potrafisz obronić siebie, a co dopiero kogokolwiek innego. Może i cię nie znam, ale gołym okiem widać, że nie masz cudzej krwi na rękach, a podczas walki chwila zawahania przed zadaniem ostatniego ciosu może kosztować cię życie. Jeśli nie ty ich, to oni ciebie, tak to właśnie działa.
Wojna jest okrutna i Vincent mógł sobie twierdzić, że wie, jakimi prawami się ona rządzi, lecz nie miał pojęcia, co się tutaj wyprawia. Łatwiej byłoby dla wszystkich, gdyby znów wyjechał. – Nie jesteś mi wrogiem – odpowiedział spokojnie, spoglądając prosto w synowskie oczy. Jego powrót rozbudził na nowo tak wiele emocji. – Ale pełnoprawnym sojusznikiem nigdy nie będziesz – dokończył niczym wyrok, ze szczerym żalem, bo sam do tego doprowadził. – Zawsze będziesz mnie zwalczał, podważał każde moje słowo, szukał tych ukrytych, złych intencji i odnajdywał je zawsze, nawet jeśli takie w ogóle istnieć nie będą. Będziesz wytykał moje winy, wypominał przeszłość, bo wciąż nie potrafisz się od niej odciąć. Nawet teraz nie potrafisz zrozumieć co mną kieruje, ale ja też nie potrafię zrozumieć ciebie. Wróciłeś i obawiam się, że tylko po to, by skończyć tutaj, przy swojej matce – znów jego głos znaczyła ostateczność, choć ostatnie słowa wypowiedział ciszej, mniej surowo, ujawniając własną słabość. Ten lęk był prawdziwy, najgorszy. – I może jestem twoim zdaniem potworem bez serca, ale nie chcę pochować syna. Jeśli masz już zostać, lepiej szybko naucz się jak zabijać i móc z tym później żyć. Dowiedz się prędko, kto zechce zabić ciebie tylko z powodu statusu krwi, więzów rodzinnych lub poglądów. To nie są rozkazy, tylko dobre rady i weź je sobie do serca, o ile chcesz jeszcze pożyć.



There’s a storm inside of us. A burning. A river. A drive. An unrelenting desire to push yourself harder and further than anyone could think possible. Pushing ourselves into those cold, dark corners where the bad things live, where the bad things fight. We wanted that fight at the highest volume. A loud fight. The loudest, coldest, hottest, most unpleasant of the unpleasant fights.
Kieran Rineheart
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40+5
UROKI : 25+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej
Cmentarz dla magicznych - Page 3 AiMLPb8
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5879-kieran-rineheart https://www.morsmordre.net/t5890-aedus#139383 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5895-skrytka-bankowa-nr-1467 https://www.morsmordre.net/t5907-k-rineheart#139780
Re: Cmentarz dla magicznych [odnośnik]26.04.20 0:08
Ludzka empatia, pozwoliła kilkukrotnie wziąć nad nim górę. Skierować myśli w zupełnie inną stronę; okazać współczucie, akceptację, zrozumienie pewnych postępowań. Nieporadnie, pod osłoną nocy, próbował wtłoczyć w rosłe ciało zawziętego mężczyzny, wątłe zalążki człowieczeństwa. Usprawiedliwić przed całym, postępującym światem, uznać nieporadność w roli głowy nieidealnej rodziny. Przyznać, iż jedno, okrutne, tragiczne w skutkach wydarzenie, przytłoczyło współżyjącą wspólnotę. Zagubiło i zatopiło najtwardszą, nieustępliwą jednostkę. I kiedy te nieoczekiwane, burzliwe, zaskakujące przemyślenia, pragnęły ewoluować w odważne czyny – wszystko wracało do normy. Demony, które tak silnie zakleszczyły auroroską, podziurawioną duszę wychodziły na powierzchnię, by znów zebrać swe żniwa. Co mógł wtedy czuć? Rozczarowanie, zwątpienie? Wewnętrzną krytykę błądzących, nieprawdziwych wizji? Chciał ujrzeć w nim jednostkę, którą ukochana matka widziała każdego dnia; podczas gdy ciepły, jednostajny, spokojny głos, tłumaczył, że w głębi serca tata kocha ich najmocniej, a widoczne rozdrażnienie pochodzi od ciężkiego dnia w trudnej i wymagającej pracy. Czy miała rację? Czy z dumą obserwowała poczynania męża, starającego się dorównać w organizowaniu i spajaniu najważniejszych członków? Dlaczego nie dała jakiegoś znaku? Otrzeźwiła, gdy całość zdarzeń, posuwał się o ten jeden, ryzykowny krok za daleko. Gdy wychowawca z autorytetu, zmienił się w prawdziwego, bezwzględnego wroga.
Nie rozumiał i nie akceptował wybranej drogi postępowania. Musiał przyznać otwarcie, iż nie stanowili standardowego modelu rodziny. Z zazdrością obserwował inne, zaprzyjaźnione familie. Spoglądał na ciepło salonowego kominka, matczyną krzątaninę, świeże, podsycające apetyt wypieki, braterską zabawę oraz ojcowską troskę, zamkniętą w pasjonujących opowieściach z czasów młodości. Marzył o domu, w którym mógł bez obaw wyrażać swe odczucia, marzenia, niedopasowane opinie. Dzielić abstrakcyjnymi przemyśleniami, pochodzącymi z fabularnych, smakowitych tomiszczy. Gdzie czuł prawdziwą swobodę, przynależność oraz bezpieczeństwo. Nie bał się o każdy, niewłaściwy, nietaktowny, wręcz nieoczekiwany ruch. W tym domu, miał podążać za ślepo wykreowanym ideałem. Doskonałością wytworzoną przez niego. I choć niejednokrotnie podejmował odważne próby zespolenia rozdrobnionej całości, wiedział, że zakończą się bolesnym fiaskiem. Podświadomość, w tym jednym momencie zmuszała do odgrywania dobrego syna, pomocnego brata; tak naprawdę starał się już tylko dla niej. Leśne wyprawy, były jedynie namiastką ucieczki, którą zrealizował w odległej przyszłości. Zadziwiające, że pierwsza iskra pojawiła się tak wcześnie, zaskarbiła uwagę gdy ledwo odrastał od ziemi. Pamiętasz ojcze jak zgubiłem się w gęstych zaroślach? Pamiętasz co wtedy czułeś?
Wracali do czegoś, co nigdy nie zostało przepracowane. Urwane w połowie, zapomniane. Teraz odżywało ze zdwojoną siłą. Czy naprawdę wydawało im się, iż człowiek potrafi zmienić się aż tak diametralnie? Wyzbyć pewnych postaw, utartych, niewyplenionych schematów? Wszystko to można było zakryć niewidzialną kotarą, przykryć obecnymi wydarzeniami. Odwrócić uwagę, przyćmić. Lecz on nie dawał za wygraną, chcąc wygrać z niesprawiedliwością. Po tylu latach dokonać próby uzmysłowienia staremu tyranowi, jak bardzo się pomylił, twierdząc, że rozumie swój błąd, wie kim się stał, umie wyczytać i umiejscowić emocje syna. Że kocha go prawdziwą, rodzicielską miłością, skrywaną pod udolną stagnacją oraz opanowaniem. Przyznaj szczerze, umiałeś kiedyś prawdziwie kochać?
Chłodny wiatr, przemknął między granicą, która dzieliła dwie, przeciwstawne sylwetki. Dzień budził się do życia, gdy pojedynczy promień opadł na sąsiedni nagrobek. Zamrożony śnieg rozświetlił się roziskrzonym blaskiem, rzucając świetlisty cień na złowrogie, poważne twarze. Jedna z nich, o mocno wyrazistych rysach, spoglądała złowrogo, badając postępowanie przeciwnika. Zaciskała smukłe palce na twardych knykciach, hamując targające wybuchy. Brnęła w prowokacyjną przestrzeń, przekraczała granice. – Wierną kopią ciebie. – odpowiedział pewnie, pospieszając zadane pytanie. Błękit roziskrzył się dziwną, zachmurzoną ciemnością. Wiesz co to znaczy, gdy stanie się taka jak ty?
Zakpił pod nosem, słysząc plątaninę kolejnych, niewiarygodnych słów. Naprawdę to było najważniejsze? Aby jedyna opoka potrafiąca przetrwać towarzystwo ów mężczyzny, stanęła do barbarzyńskiej, śmiertelnej walki? – A czy zapytałeś ją kiedykolwiek… – zatrzymał, aby wyciągnąć dłoń z kieszeni i zaciskając ją w ciasną pięść, akcentując: – chociaż ten jeden, jedyny raz, czy naprawdę tego chce? Czy naprawdę pragnie być taka jak ty, czy rozumie kim się przez to staje? – jak zatraca moralność? - Czego chciałeś ją nauczyć? – kolejny krok demonstracji siły, przy niedowierzającym kręceniu głową. Dlaczego ją krzywdziłeś? – Powinieneś odciągać ją od błędów, które sam popełniłeś, nadal popełniasz. A ty? – ręka zadrżała wraz z spierzchniętymi ustami, wypowiadającymi coraz ostrzejsze, kaleczące słowa. – Potrafisz jedynie cieszyć się z tego, iż codziennie ryzykuje własne życie, stawiając czoła najgorszemu. – naraża siebie, pokazuje swą odwagę, determinacje, nieustraszenie. Czy wiedział jaka jest naprawdę? Co czuje połamane, gorejące serce? Pokręcił głowo przecząco. Mylił się. Kolejny raz, tak wyraźnie sygnalizował okrutne zagubienie.
– Jestem dumny z tego, że mimo tego co się stało w między czasie, wyrosła na silną i waleczną kobietę. Nie załamała się, walczyła o swoje. Była dzielna. Że dostała coś, czego ja nigdy nie miałem i nie będę miał. – wyrecytował silnie, przyjmując zuchwałą postawę. Głos był silny, statyczny, nacechowany bezgraniczną prawdą. Była dla niego wszystkim, to dla niej powrócił do przeszłości, mierzył się z przeciwnościami, chciał przystąpić do walki. Mogła być ratunkiem, lub ostateczną zgubą. – Jest dla mnie najważniejsza. – dodał jeszcze po chwili, miarowym półszeptem. Jeśli kontrastująca sylwetka, nie potrafiła przyjąć ów wiadomości, powtórzy ją jeszcze raz, aż do skutku.
– Zrobiłeś z nią to, czego nie udało ci się zrobić ze mną. – bo przecież tego chciał. Szlachetnego, godziwego potomka, który udźwignie wyolbrzymione morale, abstrakcyjne wymagania, postanowienia oraz wizje. Osoby, którą będzie mógł dyrygować, choć na zewnątrz będzie wyglądać na spełnioną oraz szczęśliwą. Zrobił delikatny krok do przodu. Jego głowa skierowała się na marmurowy nagrobek, na nowo poznając jego strukturę. Chwila milczenia, stała się wymowna, ostentacyjna. Wargi wykrzywiły się w wyrazie rozczarowanego uśmiechu. Westchnięcie uniosło klatkę piersiową, gdy powiedział z goryczą: – Masz rację, nie znam osoby, którą się teraz stała.
Wielokrotnie, szykując się do relaksującego snu, zastanawiał się, jak wyglądałoby ich życie w obecności matki. Czy dzięki niej, umieliby funkcjonować normalnie? Czy potrafiłaby zespalać tak ciężkie i temperamentne charaktery? Uspokajać, dawać wytchnienie, być mediatorem wieczornych, słownych walk. Żałował, że nie zostawiła ojcu wytycznych, rad, konkretnych działań. Nie rozumiał, że rodzic, nie postanowił pójść o krok dalej; zrozumieć pobudek własnego syna.
Rozmowa musiała zejść na nieco inny tor. Dosięgnąć i prześlizgnąć się po obecnej doczesności. Oddychał miarowo, czując jak krew burzy się na widok ojcowskiej reakcji. Zmarszczył brwi, zwężając punkt widzenia. Za chwilę miał przyjąć atak. Zignorował te wyraźną kpinę. Zabolała, nadszarpnęła męską dumę, uderzyła w sam środek szarganej podświadomości. Co on sobie wyobrażał? Że nie potrafi dzierżyć różdżki, wykorzystać jej do obrony, śmiertelnego ataku? Była jedynie zabawką, ozdobnym atrybutem? Że przez te jedenaście lat podziwiał malownicze krajobrazy odległej obczyzny, nie dotykając właściwości magii? Jesteś głupcem. – Nic nie rozumiesz. – zarzucił drżąco. Głos uniósł się nieznacznie; tracił kontrolę. – Nie chodzi o to za kogo będę walczył, tylko dla kogo. – to nie jego wojna, był tego świadom. Nie przynależał do tej ziemi, nie utożsamiał się z nią. Mógł pozostać nieodnaleziony, oddalony o bezpieczne kilometry. Świadomość uczestnictwa, przelewu krwi najbliższych, zmusiła do podjęcia działań. Póki miał dla kogo walczyć, zmierzy się z najgorszym. Zaoferuje własne życie. Nie obchodził go fakt, iż towarzysz, postrzegał go przez pryzmat dawnych, prezentowanych zachowań. Tak bardzo się mylił. – Póki będę miał dla kogo walczyć ochronię każdego. – i choć w to nie wierzysz, właśnie tak będę postępować. Wbrew tobie. Rozszerzył źrenice w niemym niedowierzaniu. Przechodził samego siebie. Wersety wysypywane na powierzchnię, były lodowate, karcące, kaleczące. Zaczepiały się o każdy, wystający skrawek skóry. Wbijały szklane odłamki w połamane i poharatane serce. Tak bardzo nie wierzył w zdolności, potencjał własnego dziecka. Jak okrutnie bezczelny się stał, mówiąc o tym wprost? Powieka zadrgała, gdzieś w oddali, wilgotna ciecz szykowała się do ujawnienia. – Nie znasz, nie wiesz kim jestem i zapewne nigdy się nie dowiesz. Nie wiesz co umiem, co robiłem i co przeżyłem. Nigdy przychylnie nie spojrzałeś na mój potencjał, inne zdolności, które dla ciebie, okazywały się bezmyślne, głupie, nieistotne. – oskarżycielski palec, skierował się w stronę aurora. – Wiedź, że aby dobrze walczyć, nie trzeba mieć na swoim koncie sterty lodowatych trupów. Nie musisz mnie tego uczyć, ktoś zrobił to przed tobą. - wyrecytował zaciskając szczękę. Sylaby były siłowe, złowrogie. Sylwetka drżała, popychana nieistniejącym podmuchem. Ktoś dał mu szansę, zauważył determinację, zdolności, talent. Nauczył pokory i sztuki walki. Nie musiał być tu od początku, aby poznać właściwą sekwencję bitewnych kroków. Jesteśmy dla siebie obcy. Słuchał, przyjmował rozgoryczenie. Łamał się pod ich ciężarem, nie wiedząc co powinien zrobić. Bolały go płuca, brakowało mu tchu. Cień łzy, wkroczył w jasne, błękitne tęczówki, które teraz stały się przezroczyste. Jego własny ojciec przewidział mu śmierć. Była to wątła granica między życzeniem jej naprawdę. Popatrzył na niego z niedowierzaniem rozczarowaniem, nienawiścią tak ciężką do wytrzymania boleścią. Przez te wszystkie lata nie zrobił żadnego kroku, zatrzymał się w miejscu. Był bezmyślny, a jednocześnie okrutny. Wątła kropla spłynęła, po policzku wnikając w wełniany płaszcz. – Z największą dumą spocznę obok niej. - zaczął drżąco, od zupełnie innej strony. – Jesteś tyranem, który na zawsze będzie widział we mnie niespełnione marzenie. Stracone oczekiwanie, które nie podporządkowało się wielkiemu aurorowi. – ostatnie słowo wypowiedział z obrzydzeniem, dławiąc się jego brzmieniem. – Dla ciebie będę nieudacznikiem, który uciekł, bo się bał. Bo, stchórzył. Tak mnie wtedy nazwałeś, pamiętasz? Tchórz. Nigdy nie poznasz prawdy, bo się jej boisz. Lękasz tego, że twoje błędy powróciły wraz ze mną. Że zmarnowałeś życie, że ci się nie udało. Że dałeś jej umrzeć. Że z taką łatwością mógłbyś dać umrzeć mnie. Jeżeli tego chcesz, to niech tak zostanie. – już się nie obchodzimy, pogódźmy się z prawdą, która już dawno nad nami zawisła. Już na zawsze będziesz wmawiał mi, że nie umiem zerwać z tym co było, że jestem niewyrozumiały. – Nie uwierzę już w żadne, dobre intencje. Nie potrzebuję twoich rad. Możemy stać po jednej stronie, ale tak jak zdążyłeś powiedzieć, nie będziemy sojusznikami. – pokiwał głową twierdząco, ścierając łzę, tak, aby tego nie zauważył. To koniec. – Nie mamy chyba już o czym rozmawiać. – spojrzał na zaśnieżony nagrobek i dodał: – Chciałbym jeszcze z nią porozmawiać, sam. – wypłakać, wyżalić, umrzeć.



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Cmentarz dla magicznych [odnośnik]17.05.20 18:24
Każde słowo wypadające z ust Vincenta było coraz bardziej zuchwałym oskarżeniem. Dalej powoływał się na Jackie, stawiając ją jako dowód ojcowskiej tyranii, bo córka mogła pójść w jego ślady tylko z powodu nieustannych nacisków. Obrała godną ścieżkę kariery, jej życie miało dzięki temu sens, więc dlaczego w jego oczach było to czymś złym? Walcząc z potworami nie musiała sama stać się potworem. Co chwila narażała swoje życie w walce, niebezpieczeństwo niejednemu odebrałoby zdrowy rozsądek i wybiło z płuc resztki oddechu, ale ona była silna, przeszkolona do radzenia sobie w różnych sytuacjach. Również czerpała swoje doświadczenia z działalności na rzecz Zakonu Feniksa, dzięki czemu wiedziała więcej o kulisach wojny. Zawsze miała w sobie tę odwagę, aby walczyć o to, co słuszne, gdy do domu powracała z siniakami i zadrapaniami niczym z wojennymi ranami, bo pobiła się z jakimś draniem, co dręczył inne dziecko lub kopał kota.
Co jest złego w tym, że walczy z bydlakami? – spytał raz jeszcze, nie mogąc strawić dziwacznych poglądów swojego syna, który kurczowo trzymał się tej jednej kwestii. – To powód do radości, że nie tchórzy i wie, co jest ważne. Walczy w to, co wierzy – w jego głosie rozbrzmiała duma, choć nikła, brzmiącą gdzieś pod warstwą irytacji i złości, jaką trzymał jeszcze w ryzach stanowczości. – A ty w co wierzysz? O co chcesz walczyć? – spytał go bezlitośnie, znów próbując dociec, po jakie licho wrócił i czego właściwie chciał.
Już nie dziwiło go to, z jaką łatwością Vincent wypaczał jego słowa. Słyszał tylko to, co usłyszeć chciał, nie dając szansy na to, aby prawdziwie znaczenie zdań w ogóle w jego umyśle wybrzmiało. Kiedy Kieran próbował rozciągnąć przed nim wizję zabijania wrogów w ostateczności, syn zaraz zarzucił mu, że wymaga od niego, aby zabijał całe rzesze. Miał czelność stawiać się, choć nie wiedział nic o tej wojnie. – Zatem wracaj do tego kogoś, aby cię oświecił odnośnie tego, jak powinieneś ratować swoje życie, kiedy wróg bez mrugnięcia okiem zaczyna rzucać w ciebie niewybaczalnymi – odparł ostro, nie zastanawiając się w tej chwili zbyt wiele nad przeszłością syna. Był w zbyt wielkich nerwach, aby w ogóle pomyśleć o tej kwestii. Vincent zresztą nie przybył tu po to, aby snuć własne opowieści, musiał szczerze pragnąć tej konfrontacji, wielkiej awantury, podczas której mógłby wytknąć znienawidzonemu ojcu wszystko, czego niegdyś nie zdążył wykrzyczeć jako rozdygotany nastolatek. Stawał się nim ponownie. Żadna łza nie mogła go zmiękczyć ojcowskiego serca. Kieran przyglądał się kolejnej niewielkiej kropli z jakąś pogardą, znów czując, że Vincent w swej bezsilności próbuje coś ugrać przejawem słabości.
Podłość. Podłość i okrucieństwo. Właśnie to wypłynęło z serca Vincenta, spłynęło po jego języku i ostatecznie rozlało pomiędzy nich. Słowa były jadem, trucizną najgorszą spośród wszystkich i w tej chwili bliskie były doprowadzić go do upadku. Dusza zatrzęsła się w posadach, kiedy oskarżenie wybrzmiało wyraźnie. Kilka miesięcy temu, gdy stawał tu wraz z Jackie, ona też wyraziła swoje wątpliwości, chciała wiedzieć dlaczego. Nie miał dla niej odpowiedzi.
Dałem jej umrzeć? – powtórzył po nim głucho, bezwiednie, jakby w pierwszej chwili nie rozumiejąc znaczenia tych słów, tego najgorszego zarzutu spośród wszystkich. Ta jedna śmierć dla ich rodziny znaczyła wszystko. Odejście Abigail było nagłe, niespodziewane, niezrozumiałe, ale przede wszystkim było rażąco niesprawiedliwe. Nic nie wskazywało na to, że czarna magia wyniszczała ją od środka. Jej dziąsła nie krwawiły, pod siną skórą nie rozlewały się ogromne krwiaki, właściwie w tych ostatnich tygodniach życia wydawała się zdrowa, może była nieco bardziej blada. Ale to sinica doprowadziła do jej śmierci, zdiagnozowana po śmierci. Mówiono mu, że była narażona na jej wpływ w pracy, kiedy pochylała się nad ofiarami najstraszniejszych zaklęć, ale równie dobrze to mąż mógł przynieść jej zgubę. Choć nie przynosił do domu zaklętych artefaktów, być może nosił na sobie ślady mrocznej magii. Jakim cudem mógł przeoczyć chorobę ukochanej kobiety? To nie była jego wina, a jednak nie mógł sobie darować tego, że był tak ślepy i uparty, że nie potrafił jej pomóc, kiedy nagle upadła. Szukał wyjaśnienia, uparcie go szukał, ale nie znalazł takiego, które by go zadowoliło. Straszna choroba, która u innych rozwija się latami, ją zabrała w ciągu chwili.
MYŚLISZ, ŻE TYLKO TY JĄ STRACIŁEŚ?! – ryknął wreszcie w jego stronę, w złości wyciągając po niego ręce, aby go chwycić, złapać za ubrania, potrząsnąć mocno i z bliska wykrzyczeć mu swoje racje. I już palce lewej ręki zacisnął na synowskim ramieniu, palce zaciskając na drugim ciele. Prawa ręka nie sięgnęła celu, kiedy pojął, że nie może szarpać Vincentem na oczach jego matki. Miejsce sacrum, gdzie przyrzekł zachować ciszę i spokój, zostało skalane krzykiem i nienawiścią. Szybko go puścił, zabrał rękę z odrazą. – Bo mi niby było łatwo, prawda? – zadał pytanie z jawną kpiną, tym razem samemu oskarżając Vincenta o bycie ślepym głupcem. – Patrzeć na ciebie, Jackie i myśleć tylko o niej – dopiero z czasem jego dzieci stały się odrębnymi bytami a nie tylko dowodem istnienia zmarłej żony. – Potrafiłeś na mnie patrzeć tylko z wyrzutem.
Poprawił płaszcz i zaraz wsunął dłonie do kieszeni, wykonując dwa kroki do tyłu. Irytacja i zmęczenie odmalowywało się na jego twarzy. – Jeśli chcesz umrzeć, droga wolna, ale nie obwiniaj mnie za swój marny koniec przy ostatnim tchnieniu. Dziś miałeś wybór i sam go dokonałeś – brzmiał tak, jakby umywał ręce i może właśnie tak było. Było to dopiero ich pierwsze spotkanie po powrocie Vincenta, a Kieran już miał szczerze dość długiego ciągu pretensji, jakie ten mu serwował. – Możesz być pewien, że po twojej śmierci urządzę ci piękny pogrzeb, taki ze mnie dobry ojciec – rzucił kąśliwie, prowokując Vincenta do tego, aby zdecydował się żyć jak najdłużej na przekór rodzicowi, to będzie najlepszy sposób, aby zrobić mu na złość, nieprawdaż? Inaczej chyba już nic do niego nie trafi.
Zrobił kolejny krok w tył, oddając własnemu dziecku coraz więcej przestrzeni. Obaj tego potrzebowali, samotności. Decyzja o odejściu nie była trudna. – Tak, porozmawiaj z nią, może ona przemówi ci do rozumu.
W to, ze matka nigdy nie chciałaby jego śmierci, pewnie uwierzy w mgnieniu oka, jeśli tylko cień ojca tyrana odsunie się od niego. Rineheart ruszył więc ścieżką w stronę wyjścia ze cmentarza, w myślach przeklinając skrajną głupotę własnego syna. Niepotrzebnie wracał.

| z tematu



There’s a storm inside of us. A burning. A river. A drive. An unrelenting desire to push yourself harder and further than anyone could think possible. Pushing ourselves into those cold, dark corners where the bad things live, where the bad things fight. We wanted that fight at the highest volume. A loud fight. The loudest, coldest, hottest, most unpleasant of the unpleasant fights.
Kieran Rineheart
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40+5
UROKI : 25+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej
Cmentarz dla magicznych - Page 3 AiMLPb8
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5879-kieran-rineheart https://www.morsmordre.net/t5890-aedus#139383 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5895-skrytka-bankowa-nr-1467 https://www.morsmordre.net/t5907-k-rineheart#139780
Re: Cmentarz dla magicznych [odnośnik]15.06.20 8:51
- Czy mogły być komuś na rękę... Niepokojący to pomysł, lecz wcale nie taki nierealny. Po czymś takim bardzo trudno jest wrócić do tego jak było, a nastroje od roku, dwóch - są, jakie są... - uniosła bliźniaczo brwi wyżej w geście zamyślenia. Jeżeli komuś zależało na tym by zmusić czarodziei do wyjścia z cienia, ukazać mugolskiemu światu istnienie rzeczy których niemagiczni nie są w stanie pojąć to anomalie lepiej swej roli spełnić nie mogły. Starała się jednocześnie bezpiecznie dobierać słowa nie chcąc by została jej przytroczona polityczna łatka. Była naukowcem - nie potrzebowała takowej - A co osobiście myślę to cóż... Myślę, że na tę chwilę wiem za mało by potrafić to osądzić. Kto wie, może równie dobrze jest to niepożądany efekt jakiegoś doświadczenia - nie zamierzała się zamykać na jeden scenariusz - Jakiego? Kiedyś się dowiemy - Była tego pewna. Prawda miała to do siebie, że nie ginęła - zakopywała się jedynie pod grubą warstwą kurzu - Jeżeli to by nastąpiło, gdyby źródła magii się skończyły to skończyłby się świat. Magia tkwi we wszystkim, to życie, jak i śmierć - i tu nie chodzi o metafory - Nie potrafiła skryć pląsu rozbawienia słysząc podobny pomysł. Nie było w tym geście jednak nic szydzącego - Dużo o tym jednak by mówić. Jakby miał pan ochotę posłuchać w nieco bardziej ludzkich warunkach to zapraszam do Fleetwood w Lancashire, przy porcie znajduje się karczma Bajero - odgarnęła kosmyk nieśmiało z twarzy musząc przyznać, że lubiła podobne dyskusje, dywagacje, a o samej numerologii mogłaby opowiadać dłużej tym bardziej w towarzystwie, które wydawało się chcieć ją słuchać.
Światło uchodzące z różdżki odsłoniło kolejne tajemnice, a może bardziej przetarły szlaki dawno nieodwiedzanych wspomnień. Shelly być może nie rzucała się w oczy, lecz jak rasowy puchon - zwracała swoje własne na wszystkich wokół. Musiała przyznać, że przyjemne było to, iż on sam też ją rozpoznał. Nawet jeżeli było to drobne kłamstwo tak jednak nie potrafiła się go dopatrzeć w drugim człowieku. Czy była naiwna - niewątpliwie.
- Och, a więc zapadłam w pamięci jako czarny charakter... Mam nadzieję, że nie zniszczyłam potencjalnie wschodzącej gwiazdy koła szachowego - przyłożyła w niewinnym geście palec do dolnej wargi mrużąc nieco powieki. Żartowała miękko samej raczej pamiętając wydarzenie jak przez mgłę co raczej jej nie zaskakiwało - faktycznie grała dużo, a kolejne drobne zwycięstwo mieszało się w słodkiej kadzi tuzinów innych bo to przecież porażki czyniły niewidzialne blizny nie do zapomnienia - Zgadza się - kiwnęła głową - Czeka na mnie przed cmentarzem karoca. Opłaciłam woźnicę by na mnie poczekał. Tak trochę nie wypada teraz mi go porzucić. Chętnie dam się jednak odprowadzić do tej - była chętna przyjąć oferowaną uprzejmość, jednak w nieco innej odsłonie chcąc nieco przeciągnąć niespodziewane spotkanie smakując towarzystwa niegdyś chłopca, a obecnie mężczyzny w innej niż szkolnej odsłonie. Zerknęła na jego wysoką, barczystą sylwetkę uwydatnioną jeszcze bardziej przez przemoknięte ubrania, przyozdobioną w twarz o niepokornych załamaniach (a nawet złamaniach) - Um, jakbyś kiedyś chciał spróbować się zrewanżować za krzywdy wyrządzone przed laty to istnieje szansa, że być może udałoby ci się wygrać gdyby na stoliku znalazłaby się butelka skrzaciego wina - na policzkach pojawiły się subtelne dołeczki, które przerodziły się w lekkie rozbawienie pomieszane z niedowierzaniem. Co ona miała w głowie spotykając praktycznie nieznajomego mężczyznę. Na cmentarzu - lub jakbyś potrzebował świstoklika to nie wstydź się prosić - pomyślę może o zniżce - przymknęła psotnie jedno oczko



angel heart | devil mind
Shelta Vane
Shelta Vane
Zawód : Naukowiec
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 https://i.pinimg.com/originals/a8/4a/37/a84a37cf278a89bc1624516ff1f8d801.gif
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6786-nathalie-dluga-budowa#177379 https://www.morsmordre.net/t7019-fiu#184686 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f255-lancashire-stara-latarnia-morska-w-fleetwood https://www.morsmordre.net/t7030-skrytka-bankowa-1707#184954 https://www.morsmordre.net/t7029-shelta-vane
Re: Cmentarz dla magicznych [odnośnik]15.06.20 17:26
Może dywagowanie na ten temat nie miało najmniejszego sensu, ale widząc to wszystko, co działo się wokół nich, trudno było nie zadawać sobie pytania jak; synestetycznie doznawali magii wszystkimi zmysłami - a ona nie była już tylko wyzwalaną czarami wiązką energii, lecz zaczęła pulsować własnym życiem.
Keat nie potrafił odgrodzić swoich myśli od aspektów politycznych; nie chciał popadać w paranoję i nigdy nie należał do fanów teorii spiskowych, ale polityką nasiąkało całe ich życie - nie dało się od niej odgrodzić. Na to, jak funkcjonują, wpływają podejmowane odgórnie decyzje. Czy tego chcą - czy nie, są częścią polityki. I choć jako naukowiec mogła uznać, że jest ponad tym wszystkim, to w strukturze czarodziejskiego świata na samej górze zawsze byli ci otaczający resztę siatką wpływów.
- Skoro magia jest jak życie, naturalną koleją rzeczy byłoby, gdyby kiedyś się skończyła - złapał ją za słowo, a na jego twarzy pojawił się niechlujny uśmiech; zrozumiał jednak przekaz - i poniekąd poczuł się uspokojony, że jego przypuszczenia nie miały nic wspólnego z prawdą, a magia była po prostu niewyczerpywalna. Nigdy wcześniej nie zastanawiał się nad jej naturą, lecz ten wieczór i kryształowy spektakl wyzwalał skłonność do zadawania podobnych pytań nawet w nim - osobie, którą nikt nie posądziłby o naukowe spojrzenie na otaczający go świat. Na zdrowy rozsądek wydawało mu się oczywiste, że jak każde zasoby, i magia musi mieć jakieś ograniczenia, że nie można czerpać z jej źródeł w nieskończoność. Ale może była materią, która odnawiała się samoistnie. Jeszcze chwila, a dostanie potężnej migreny, próbując to wszystko rozebrać na czynniki pierwsze.
- Mam to rozumieć dosłownie? Magia... podtrzymuje nasz - w tym kontekście miał na myśli ten ludzki, nie magiczny - świat? Umożliwia jego istnienie i funkcjonowanie? - myślał zawsze, że to coś, co istnieje obok; iż świat czarodziejów i mugoli jest uzupełniany przez magię, ale że nie splatają ich ze sobą zależności, które warunkują istnienie jednego od bytu tego drugiego.
- Bajero - powtórzył po niej, zapamiętując nazwę; nigdy nie był w Lancashire, trzeba to będzie nadrobić. Kto by się spodziewał, że jednak mają coś wspólnego - a więc rozmawiał z dziewczyną z portu; podejrzewał, że skoro bywała tam tak często, musiała mieszkać gdzieś w pobliżu. - Zawitam tam kiedyś - może nie w najbliższym czasie, ale coś mówiło mu, że niegdyś odwiedzi to miejsce.
- Najczarniejszy, z szansą na to, by pewnego dnia zostać arcywrogiem; deptanie marzeń niedoszłej gwiazdy magicznych szachów możesz sobie już odhaczyć na swojej mrocznej ścieżce, do pełni nieszczęścia brakuje już tylko, żebyś wygrała ze mną w gargulki - albo im podobną grę. Swoją drogą, czy to wyzwanie? Nie próbowałby nawet się rewanżować, rozgrywając następną partię szachów, ale gargulki... w nich wygrana była czysto losowa. Przy czym czysto to słowo klucz. Bo przegrany już z czystością nie miał nic wspólnego.
- W takim razie odprowadzę cię chociaż do... karocy - zmarszczył brwi, niepewien, czy to był tylko żart, czy naprawdę pojawiła się tutaj właśnie w takim pojeździe. - Żebyś nie zgubiła żadnego buta - dodał jeszcze, testując ją z wiedzy o mugolskiej kulturze. Dwa kryształy - na pamiątkę - schował do kieszeni, a potem zaczął torować im drogę przez śnieżną zaspę - ku wyjściu. Po ich śladach zostały już tylko wgłębienia; śnieg tańczył na niebie z refleksami białej magii, wyściełając im ścieżkę miękkim dywanem, w których tonęli po kostki.
Obrócił się przez ramię, słysząc jej propozycję i nie wahał się ani chwili.
- A więc rewanż - pozostało mu tylko na nią przystać z niebezpiecznie skrzącymi się w oczach iskierkami - postara się, żeby tym razem nie poszło jej tak łatwo, nawet jeśli będzie musiał się uciec do mniejszego bądź większego oszustwa; okaże się, czy skończy się na szachach, czy na wspomnianych przez niego gargulkach. - Do zobaczenia w Lancashire - rzucił jeszcze na odchodne, gdy znaleźli się przy woźnicy.
Było już dawno po północy. Karoca powinna odjechać czym prędzej.

zt<3



from underneath the rubble,
sing the rebel song
Keat Burroughs
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
I will survive, somehow I always do
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7770-keaton-burroughs https://www.morsmordre.net/t7784-sterta-nieprzeczytanych-listow#217101 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f128-oaza-chata-nr-69 https://www.morsmordre.net/t7785-skrytka-bankowa-nr-1866#217105 https://www.morsmordre.net/t7787-keaton-burroughs#217189
Re: Cmentarz dla magicznych [odnośnik]06.08.20 0:27
Nie sądził, iż samoistnie poddała się zdeterminowanej woli ojca tyrana. Zaproponowała konkretną drogę postępowania, za którą podążała tak zawzięcie, odważnie, bohatersko. Czyż nie była przyzwyczajona do pewnych standardów? Wychowywana w konkretnym schemacie, szczegółowej sekwencji przygotowanej przez siwowłosego, przebiegłego mężczyznę. Otrzymała nadmiar rodzicielskiej uwagi, przez którą przemawiało okrutne pragnienie posiadania prawdziwego, nieustraszonego potomka. Zwiastowała zwieńczenie i usidlenie rodzinnych tradycji, cech charakteru, wymierzania sprawiedliwości oraz chronienia słabszego ogniwa. Miała być honorowa, oddana wyższości, waleczna do granic możliwości. Wyszkolona na zabójczą wojowniczkę, wstawioną w sam środek bestialskiej, okrutnej, krwawej wojny. Dzięki powyższemu postępowaniu stwarzała powód do dumy? Naprawdę stawiano ją jako wzorzec wśród młodego pokolenia czarodziejów? Czy stary auror zdawał sobie sprawę z ryzyka kolejnej utraty? Nie wiedział, że podświadomie wystawia na śmierć jedyną jednostkę, którą naprawdę kocha? Był nieporuszony – tracił nadzieję, iż cokolwiek naruszy kamienną, nieprzepuszczalną barierę.
Pokręcił głową z niedowierzaniem słysząc wypowiedziane słowa. Westchnął cicho, bardziej do siebie pozwalając, aby lekki, poranny podmuch owiał zaczerwienione policzki. Na jedną, krótką chwilę wzrok powędrował na udeptane podłoże, przyglądając się nieregularnym śladom wąskich podeszew. Tracił chęć i determinację. Osobnik znajdujący się nieopodal wydawał się nieustępliwy, zaparty w swych bezmyślnych przekonaniach. Unosząc brodę spróbował jeszcze raz, wymownie, przez zaciśnięte zęby: – Nie wiem czy słyszysz sam siebie… – zaczął nie drgając ani o milimetr. – Dla jasności, walczy o to, w co ty wierzysz... Podporządkowałeś ją sobie jak psa. – skomentował dosadnie, zaciskając szczękę jeszcze mocniej, ciaśniej. Nie pozwolił, aby wtrącił kolejny, oskarżycielski ton: – Nie twierdzę, że jej zaangażowanie, umiejętności, wola walki jest czymś złym. Jestem dumny, że wyrosła na silną i mądrą kobietę. – zaakcentował ostatnie sylaby. Uniósł dłoń i gestykulował: – Nie masz tu już nikogo, dlatego powinieneś ją chronić, odciągać od najgorszego, zamiast szczycić się, że rozlewa swą krew na brudnych ulicach parszywego Londynu. – zakończył wściekle, przekręcając głowę w stronę obudzonego słońca. Zmarszczył powieki nabrał lodowatego powietrza w zszargane kanaliki płucne. Drżał z nadmiaru emocji, powstrzymywanych tak usilnie i zawzięcie. Jasne światło wybielało błękitne tęczówki rozświetlone pozaziemskim blaskiem. Miał już dość niepotrzebnej szamotaniny. Ty chyba też, tato.
Trwali w swych nieodwracalnych przekonaniach, próbując nakłonić przeciwstawną jednostkę. Uparcie wygłaszali dalekosiężne racje, poparte własnymi obserwacjami, poglądami, czy niedopełnionymi informacjami. Nie potrafili właściwie rozmawiać, ani pójść na kompromis.
Ciemnowłosy mężczyzna zamrugał kilkukrotnie, aby przywrócić właściwe pole widzenia. Skierował spojrzenie na wysoki, masywny profil zawieszając je na pomarszczonej, podstarzałej twarzy. Przyglądał się uważnie, dokładnie, wyszukując pojedynczych śladów utraconego człowieczeństwa. Usta zaciśnięte w wąską linię nie zdradzały żadnego odczucia. Wklęsłe policzki poruszały się w swym własnym rytmie, gdy szczęka zaciskała się mosiężnie, w napływie spotęgowanych nerwów. Dłoń ukryta w głębokiej kieszeni głaskała zbielałe knykcie. Czekał, aż przeciwnik odezwie się na nowo: – Ten ktoś już to zrobił. – odpowiedział spokojnie, choć siłowo. Nie spuszczał intensywnego wzroku, dając odczuć namiastkę swych jedenastu lat bezwzględnej tułaczki. Chciał wywołać nieistniejące poczucie winy? Uświadomić, iż obce osobistości dostrzegły niewykorzystany potencjał. Nauczyły prawdziwego egzystowania, przetrwania, radzenia w najtrudniejszych sytuacjach. Wychowali go na świadomego, dorosłego, silnego mężczyznę, który nie bał się konfrontacji, wrogów, a nawet śmierci. Miał przecież o co walczyć, lecz te powody pozostawiał wyłącznie dla siebie.
Nie pragnął konfrontacji. Ukrywał się przed wychowawcą jak najdłużej, jak najdalej. Postępował ostrożnie, nie wychylał się na powierzchnię zamrożonego miasta. Demony przeszłości odnajdowały go w najmniej spodziewanych, obskurnych zakamarkach. Chłonne ulice przekazywały ciekawskie informacje, które finalnie dotarły także do niego. A teraz stał w bezruchu pozwalając, aby zimna, niewymuszona, pojedyncza kropla prawdziwej rozpaczy spłynęła po zarośniętym policzku. Bezwstydna, prawdziwa, niezatrzymana. Pozwolił sobie na wyrzucenie prawdy, niezrozumiałych odczuć, pretensji, które cały czas w sobie nosił. Nie wstydził się, żądał tej chwalebnej i pielęgnowanej sprawiedliwości, o której tak głośno opowiadał. Pamiętasz ojcze? Lecz on, oprawca, potwór stał z wyrazem obrzydzenia, nadludzkiej pogardy. Łapał słowa niczym najsilniejsze ciosy. Formował obraz spłodzonego wychowanka na podobieństwo wroga, z którym mierzył się podczas codziennych walk. Zapomniał, że w niebieskich żyłach płynie ta sama krew. Zadrżał, drgnął, zauważył to. Trafił w punkt, który poruszał zamarzniętym ciałem. Dotknął najgłębszej, najwrażliwszej bolączki. On też ją nosił. Brzemię, bezsilność wobec wyniszczającej choroby. Okrutność dziecięcej postaci niezdolnej do jakiejkolwiek interwencji. Mógł jedynie przyglądać się jak z ciała ukochanej matki, z minuty na minutę ulatnia się delikatna mgiełka cennego, spajającego wszystkie ogniwa żywota.
Ten jeden moment był niespodziewany, niekontrolowany. Nie zdążył zareagować, gdy współrozmówca przekroczył dzielące milimetry łapiąc za pokaźne połacie grubego materiału. Nie dosięgnął różdżki – długie palce oplotły wykrojony kołnierz przybliżając twarz do obcej już twarzy. Czuł złowrogi oddech, okrutną siłę nabytą przez lata. Rozszerzył źrenice słysząc potężne warknięcie. Ojciec szykował się do ciosu. Naprężył się i wykrzyczał na wznak: – NA CO CZEKASZ? – sprowokował, zastygł. Czekał, aż straci kontrolę, wymierzy własną, właściwą sprawiedliwość. Okaże słabość. Przepraszam, że musisz to oglądać. Odpuścił, wycofał się w bezpieczną przestrzeń. Atmosfera drżała. Młody Łamacz nie poruszył się próbując rozluźnić spięte kończyny. Odchrząknął głośno, a wolną dłonią wyprostował wełniany kołnierz. Spojrzał w jego stronę z odrazą, wyrzutem. Czy mógł spodziewać się jeszcze czegoś więcej? Nie skomentował karygodnego zachowania, stracił do niego całkowity szacunek. Kręcił głową z niedowierzaniem. Wszystkie sylaby były zbyt obrzydliwe, nieprawdopodobne: – Jesteś samolubny. Zawsze taki byłeś. – stwierdził, robiąc delikatny krok do tyłu.
Schował ręce do kieszeni, aby wypowiedzieć coś jeszcze odrobinę ciszej:
– Ty nigdy na mnie nie spojrzałeś. Tak po prostu, jak ojciec na syna. – nie mieli żadnych relacji, wspólnych tematów, zainteresowań. Oponent stojący po drugiej stronie nie potrafił otworzyć się na inny, bajkowy świat pierworodnego syna. Nie dopuszczał do siebie wrażliwości, indywidualności i odmienności. Usilnie przemieniał je w stos niedopuszczalnych wad, z którymi bezzwłocznie dorastał.
Nie miał już sił mimo tak wczesnej pory. Westchnął, bolały go wszystkie mięśnie. Ramiona odmawiały posłuszeństwa utrzymując rosłą, wyprostowaną postawę. Podkrążone oczy wskazywały na kilka nieprzespanych nocy. Powieki zamykały się samoistnie, gdy ostatnie wersy wydobywały się na cmentarną alejkę:
– Gdy będę umierać pozdrowię śmierć w twoim imieniu. Zapewne nie będzie mogła doczekać się, aż przyjdzie także po ciebie. – wyrzucił beznamiętnie. Nie obchodziły go już żadne konsekwencje. Na kolejne zdanie prychnął wymownie wzruszając ramionami: – Nic od ciebie nie chcę. Nie musisz się wysilać. – dodał niedbale, aby po chwili odwrócić się w stronę szarego, oszronionego nagrobka. Zmarszczył brwi i podchodząc do wykutych liter, starł ostatnie płatki przymrożonego śniegu. Wypuścił powietrze przez zaciśnięte usta, czując jak zimno wnika przez pojedyncze otwory. Nie zwracał uwagi na intruza. Zignorował wypowiedź, wyciszył na oddalające kroki. Skrzyżował ręce oparte na biodrach. Zamykając oczy wziął głęboki wdech. Uspokajał się poprzez sentencję modlitwy wypowiadanej głęboko w myślach. Z każdą, kolejną sylabą łzy napływały do oczu skropionych przenikliwym błękitem. Nie miał już sił walczyć z destruktywną przeszłością. Nie po to wrócił. Musiał zacząć żyć – na nowo. Przepraszam cię mamo.

| zt  tears



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Cmentarz dla magicznych [odnośnik]05.10.20 20:41
5 sierpnia 1957 r.

Bez większego zachwytu jej obcas stuknął w pierwszą chodnikową płytę na magicznym cmentarzu. Spomiędzy krwistoczerwonych ust wypłynęła smuga szarego dymu. Szeroki, czarny kapelusz chronił ją przed wyjątkowo nieznośnym słońcem. Nie znosiła ciepła, drażniły ją dreszcze wywoływane przez dotyk jasnych promieni. Irytowała ją zbyt duża ilość światła. Wolała mrok, wilgoć, chłód kamieni i gładkość pomników. W labiryncie zaklętych rzeźb czuła się jak ryba wypuszczona do oceanu. Na te same elfie twarze, te same skrzydlate upiory wymalowane skalną szarością spoglądała dzień za dniem. Bez większych wzruszeń, bez iskrzącej się pasji. Większość z nich nie była jej, formowały ją obce dłonie, obca magia. Dramaty sprzed wielu lat, twarze uśmiercone, zaklęte długo przed przybyciem pani Macnair do stolicy. Przed powrotem.
Interesowała się wyłącznie swoimi zadaniami, nie poświęcając niepotrzebnie czasu na podniecanie się sprawami marginalnymi. Oczywiście, musiała się orientować w branży. Doskonale wiedziała, kto ostatnio wpłynął pod ziemię i czyje szczątki budziły nienormalne wręcz zainteresowanie lokalnych złodziejaszków. W przelotnym jednak spojrzeniu dotykała rozkopanych grobów i połamanych rzeźb. Wandali doceniała, o ile nie niszczyli jej dzieła. Byli przydatni, sprzyjali interesom. Pomniki przecież należało zbudować od nowa, odsłonięte groby zakopać – pamięć zmarłych uszanować, zabezpieczyć tak, by nikt więcej nie ośmielił się jej zbezcześcić. Śmierć była najlepszym interesem. Wiedziała o tym, sprzyjała tej wojnie, podobał jej się chaos, przeklęty bałagan, z którego mogła czerpać garściami. Ludzie umierali codziennie, ale nie na życzenie samej śmierci. Na życzenie wojny. A wtedy zjawiała się ona, obiecując wspaniałą ceremonię i wygodną trumnę. Rozkosze trupa wbrew pozorom wciąż jeszcze budziły zainteresowanie tych żyjących, więc płacili i mieli – najbardziej nienormalne pogrzebowe atrakcje, znakomitych muzyków, mahoniowe trumny i długie pochody. Ku pamięci przelewały się całe rzeki galeonów, które Irina Macnair przygarniała z wielką chęcią. Wyjątkowo jednak podobała jej się hojność szlachetnych rodów. Królewska krew, pielęgnowana przez wieki z najwyższą starannością. Misternie spisywali dzieje przodków, ożywiali legendy, malowali portrety babki i prababki, niezmiennie odgrywając te same szopki. I dobrze. Nie znosiła, kiedy skąpe padalce co chwila zerkały na rachunek. Szlachcie tak nie robili. Chcieli mieć wielki pomnik, więc płacili wielkie pieniądze. Zupełnie jak ród Blacków.
Od kilku dni pracowała już nad rodzinnym grobowcem. Gwiezdne imiona wyryte w marmurach zasługiwały na świeżość. Z powątpiewaniem spoglądała na nieco komiczne rzeźby dawnych krewnych. Twarze wykrzywione w dziwnych emocjach, niedokończone fałdy peleryn, niepełne wizje anonimowego artysty. Nigdy nie pytała o to, kto był tu przed nią. Zlecenie wykonane miało być z najwyższą starannością. Zatrudniała mistrzów kamieniarstwa, najlepszych rzeźbiarzy. Pracowała razem z nimi. Dopalała papierosa, zdejmowała rękawiczki, odkładała kapelusz i brudziła białym prochem czarne kreacje, choć robiła to głównie nocą przez wzgląd na swój wstręt do światła i irytujących przechodniów. Granica pór dnia zacierała się, zajmowali się grobowcem bez przerwy. Czuwała, choć nie mogła przebywać na cmentarzu przez cały czas. Kiedy kruszyły się skały, kiedy szlifowano nosy i dłubano w oczach ludzie wciąż umierali. Dzielnicę dalej lub nawet na tej samej ulicy. Śmierć nie przywykła do pytania o właściwą godzinę. Tak i Irinie trudno było żyć w uporządkowanym biegu zegara.
Oparta o monument płaczącej kamiennej matki doglądała prac, wyczekując zleceniodawcy. Ostatniej nocy znaleźli coś, co zasługiwało na uwagę szanownej arystokracji. Gmeranie w rozkładających się resztkach przeszłości zwykle przynosiło tylko brud. Ze skały wyrastały nowe dzieła, ściany były świeże, gładkie, chłód cmentarnego powietrza lawirował przeciągiem między niewielkimi korytarzykami. W przypadku Blacków grobowiec był imponujący. Bogaty, duży. Wspaniały, choć faktycznie niedorobiony. To zlecenie było zaszczytem i Irina dobrze o tym wiedziała. Nie powołałaby do renowacji nikogo, kto nie zdołał już wcześniej udowodnić jej wielkich zdolności i prawdziwej pasji. Nagrobki miały być jak żywe, miały chronić pamięć. Zaczarowane rzeźby nie pozwolą nikomu o obcej krwi zbliżyć się do grobowca. Nie poganiała jednak żadnego z mężczyzn, dobrze wiedząc, że niecierpliwe oko ponad głową wpędzającą w ruch artystyczne dłonie tylko szkodziło.
– Lady Aquila Black –
oznajmiła, odbijając się od pomnika. Zwykle witała ludzi, wypowiadając ich imię i nazwisko. Dama nie miała być żadnym wyjątkiem. Ledwie trzy kroki i znalazła się przed młodziutką księżniczką. Dziewczęciem ledwie. Może takim samym, jakim była ona w chwili wyjazdu do srogiej Bułgarii. Irina dobrze wiedziała, że te damy nie miały zbyt wielu zadań. Służyć mężowi, rodzić dzieci i strzec wielowiekowych tradycji. Też kiedyś myślała, że to jej jedyna misja. – Cieszę się, że odpowiedziałaś, pani, tak szybko na nasze wezwanie – oznajmiła, kiwając lekko głową. Szanowała szlachetną krew, pojmowała, że dzięki takim jak ona błękitna linia czarodziejów ma szansę przetrwać. Byli strażnikami, doskonale pielęgnowali nację magiczną. Mimo to nie zamierzała się przed dziewczyną płaszczyć. – Wejdźmy do środka. Ostatniej nocy podczas prac natrafiliśmy na znalezisko, które, jak mniemam, zainteresuję cię, lady – oznajmiła jakże profesjonalnym tonem, wskazując dziewczęciu drogę. – Bądź ostrożna, ścieżka może kryć przeszkody. Nie jest również najczystsza w środku prac – dodała, wierząc jednak, że nie musiała angażować żadnego parobka do podpierania damy. Ostatecznie wszyscy i tak byli kocmołuchami, najpewniej nie zasługiwali na delikatną rączkę damy.
– Przyznam, że twoi przodkowie pozostawili mnóstwo tajemnic w ramionach śmierci. I najwyraźniej dotąd nikt nie zdołał się do nich zbliżyć. Ku pocieszeniu. Niektórych sprytnych zwyrodnialców nie powstrzymają największe zabezpieczenia, ale bez obaw. Gdy skończymy, nikt nie ośmieli się dotknąć grobowca –
kontynuowała, prowadząc ją po wąskich schodkach do skrytych w podziemiu odmętów przeszłości.
Irina Macnair
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8709-irina-macnair-dluga-budowa https://www.morsmordre.net/t8832-pani-macnair#263265 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t9237-skrytka-nr-2063#281040 https://www.morsmordre.net/t9127-irina-macnair#275271
Re: Cmentarz dla magicznych [odnośnik]06.10.20 0:46
5 sierpnia 1957, poniedziałek

Pierwszy poniedziałek sierpnia nie oszczędzał jasnej i delikatnej skóry dam, które w tym dniu postanowiły opuścić przyjemne mury domostw. Chociaż świt rozlał na trawie rosę, a pijacy wracający z zakraplanych pubów, po całonocnych dywagacjach nad szklanką whisky, musieli okrywać się płaszczami, to po orzeźwiającym poranku nie zostało już nic, nawet w wietrznym i zwykle deszczowym Londynie. Wydawać mogłoby się, że miejsce najbardziej ziejące chłodem w tym mieście zaopatrzy się w swoich murach we więcej zbawczego cienia, ale nawet na Cmentarzu dla magicznych, nie zostało go wiele. Na szczęście dalej były tam miejsca, w których można było bez problemu schronić się przed piekącymi promieniami, jednak londyńscy czarodzieje zjawiali się tam tylko w wyjątkowych okolicznościach. Dla wielu cmentarz nie był miejscem na romantyczne przechadzki i (chociaż bywali też tacy) przez większość swojego czasu świecił pustkami. No, jeśli nie liczyć wszystkich nieboszczyków, ale Ci ciepłem nie musieli się zbytnio przejmować.
Pośród kamiennych nagrobków i rzeźb znaleźć można było jednak osobistości, które pasowały do tej scenerii tak jak nitka do igły. Jedną z nich była oczywiście Irina Macnair, największa znakomitość londyńskiej branży pogrzebowej. Chociaż jej dom pogrzebowy istniał dopiero kilka miesięcy, kobieta zdążyła już zbudować swoją luksusową markę i renomę najznamienitszej pani śmiertelnej ceremonii. Z jej usług korzystało wiele znanych nazwisk, również szlachetnych. Pani Macnair potrafiła zapewnić nie tylko doskonałą usługę pochówku i renowacji, ale także należyty szacunek dla tradycji, który dla czarodziejów pielęgnujących historię czystej krwi, miał najwyższe znaczenie.
Jedną z takich rodzin był oczywiście ród Blacków, który zlecił w Domu Pogrzebowym Macnair renowacje ich wspaniałego grobowca na cmentarzu dla magicznych. Kobieta obiecała, że sprawą zajmie się natychmiast, a zagoni do nich tylko swoich najlepszych ludzi. Tak też się stało.
Gdy Aquila odebrała prośbę o zjawienie się w miejscu pochówku swoich przodków nie roznosiła jej ekscytacja. Bywała w tym miejscu wielokrotnie podczas uroczystości rodzinnych, ale, pomimo swojej niezwykłej historii, zimny klimat krypt wcale jej nie pociągał. Sprawa musiała być jednak być pilna skoro pani Macnair chciała spotkać się właśnie tam. Panna Black, ubrana na czarno, zgodnie z szacunkiem dla zmarłych, przeszła właśnie przez bramę cmentarza i krocząc po surowych płytach chodnikowych starała się nie rozglądać na boki, skupiając jedynie na celu do którego miała dotrzeć, a gdy już znalazła się przed grobowcem Blacków, przed jej oczami pojawiła się Pani Irina Macnair witając ją ze swoją wyjątkową aurą tajemniczości.
- Pani Macnair, miło Panią widzieć - odpowiedziała Aquila uśmiechając się uprzejmie, chociaż nie mogła powiedzieć, że znalazła się w najbardziej komfortowym dla siebie miejscu. - Domyślałam się, że nie wzywałaby mnie Pani bez wyraźnego powodu, dlatego też przybyłam najszybciej jak tylko mogłam.
Kobieta zaprosiła ją do środka krypty wyjaśniając, że w ciągu ostatniej nocy ona i jej pracownicy natknęli się na znalezisko, obok którego nie mogli przejść zupełnie obojętnie. Aquila złożyła swoją małą parasolkę chroniącą jej skórę przed niechcianą opalenizną, a gdy zrobiła pierwszy krok w stronę wąskiej ścieżki poczuła w nozdrzach biały proch, który w trakcie prac unosił się w powietrzu jak kurz, jednak ani przez sekundę nie poczuła potrzeby cofnięcia się. Niezwykłe odkrycie dokonane przez pracowników domu pogrzebowego ciągnęło ją do środka o wiele bardziej niż wizja czystych rękawiczek.
Krocząc po wąskich schodach do podziemi grobowca, dziewczyna musiała patrzeć pod nogi obawiając się nagłego upadku i poturbowania sobie łokci na krzywych, kamiennych stopniach.
- Pani Macnair, mam nadzieję, że nie wprowadzi mnie Pani w głęboki labirynt bez wyjścia - pozwoliła sobie na delikatny uśmiech słuchając o zabezpieczeniach krypt jakie zostawili za sobą jej przodkowie.
Cicha i przytłaczająca atmosfera nie działała na nią tak mocno w grobowcu rodzinnym, gdyż była pewna, że żaden z jej przodków nie chciałby jej krzywdy, nie obawiała się. Gdy razem z towarzyszką pokonały ostatnie schodki jej oczom ukazał się obraz który doskonale pamiętała z młodszych lat, jeszcze przed wyjazdem do Francji. Długie, ciemne pomieszczenie, zbierające światło tylko z porozstawianych pochodni oraz blasku różdżek, w którym unosił się zapach ziemi i pyłu. W środku można by było pomyśleć, że ponad jego poziomem panuje właśnie zimny listopad, powietrze które Aquila wdychała stojąc tam sprawiało, że po ramionach przeszła ją gęsia skórka. Dumnie jednak kroczyła dalej za Panią Macnair w kierunku który wskazywała.
Gdy w końcu zatrzymały się, jej oczom ukazało się znalezisko o którym na pierwszy rzut oka mogła powiedzieć, że jest wdzięczna, że została powiadomiona tak szybko.
Tuż nad kryptą widniało, ledwo widoczne już, imię Phineas Nigellus Black. Był to grób pradziadka Aquili, znakomitego dyrektora Hogwartu, jednak to co znajdywało się w środku nie pozwalało przejść obojętnie.
Pod jego trumną , w małym kamiennym otworze z wyrzeźbionymi czterema gwiazdami, widać było małą czarną skrzynkę bez żadnych oznaczeń.
Aquila wzięła głęboki oddech. Studiowała historię swojej rodziny od urodzenia, do czego zmuszała ją matka. Phineas był wielkim czarodziejem, znacznie potężniejszym niż reszta w jego czasach. Ta skrzynka mogła skrywać wszystko.
- Co to jest? - zapytała nie spodziewając się jednoznacznej odpowiedzi od Pani Macnair. - Czy zbadaliście lub otwieraliście to?
Dziewczyna zrobiła krok do przodu, chcąc podejść bliżej i przyjrzeć się znalezisku. Mogło się tam znajdować wszystko... i wcale nie musiało być przyjazne lub nieszkodliwe.



Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8834-aquila-black https://www.morsmordre.net/t8844-sunshine https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t8846-skrytka-bankowa-nr-2087 https://www.morsmordre.net/t8845-aquila-black
Re: Cmentarz dla magicznych [odnośnik]18.10.20 15:02
Pieczone kamienne płyty iskrzyły się w promieniach letniego słońca. Jakże dziękowała za ciemną zasłonę dwóch charakterystycznych szkieł rzucających przyjemny cień na jej oczy. Nie pozwalała sobie na zbytnie zabłądzenie, na nieporządek myśli, na upierdliwe przystępowanie z nogi na nogę, na niecierpliwość. Wszystko było dobrze zaplanowane, nic nie wymykało się niespodzianką spomiędzy jej czarnego terminarza. Chociaż sama śmierć zawsze przychodziła niezapowiedziana, Irina spodziewała się, że niezależnie od woli żyjących trupy gęsto wypełnią wolne miejsca w kostnicach domu pogrzebowego. Robota będzie zawsze, choć czasem nieznośnie rozciągnie się w czasie. Historyczne znaleziska w remontowanych mauzoleach to przypadek rzadki, ale jednak nie taki odosobniony w jej dość jeszcze skąpej pogrzebowej karierze. Bogacze lubili chować pod kośćmi najbardziej wstrętne, najcenniejsze tajemnice. Irina przekopywała się przez nie bez większych wzruszeń. Szanowała i jednocześnie rozdrapywała pamięć umarłych. Dzieci powinny wiedzieć o grzechach rodziców – tym bardziej gdy skarby wiązać się mogły z dodatkowym wynagrodzeniem dla ciężko pracujących robotników. Choć tym razem raczej były to naiwne nadzieje. Nie podniecały ją sensacje i skandale wielkich rodów. Zależało jej na misji strażników śmierci, na dokończeniu dzieła, na dobrej współpracy. W końcu od samego początku bazowała, dzięki znajomościom kuzynów i swej własnej perswazji, na głośnych nazwiskach, a te zaś stanowiły znakomitą reklamę. Aquila Black szepnie kilku innym panieneczkom przy szydełkowaniu o znakomitej pracy domu Macnair i tak zaleje ich morze sów, deszcz listów oznaczonych szlachetnymi pieczęciami. Znakomity układ. Jako kobieta interesu musiała działać z wyprzedzeniem. Była już za stara na chaotyczne, młodzieńcze zrywy, na durnowate ekscytacje. Wiedziała, co robi. Po powrocie do ojczyzny zaczynała od nowa, ale znacznie silniejsza niż w chwili wyjazdu – wzmocniona wiarą w Czarnego Pana i obietnicę zupełnie nowego porządku w świecie godnych czarodziejów.
– Lady Black, kobiety rzadko kiedy lubią wspierać swą obecnością tak ponure miejsca jak to. Szczególnie młode damy o tak wyjątkowym pochodzeniu. Możesz być pewna, że nie poprosiłabym o spotkanie, gdyby to nie było pilne – zakomunikowała poważnie, pamiętając jednak o odrobinie słodyczy. Gorzko jej było na samą myśl, że musi się wdzięczyć przed młodą panienką, ale rozumiała aż za dobrze swoje położenie, rozumiała, że ta dama jest warta o wiele więcej od niej i, jak wspomniałam wcześniej, wiedziała, że odpowiednie zachowanie zaowocuje w przyszłości. Kwiat pośród zwietrzałych resztek życia i poskubanych rzeźb zdecydowanie mógł czuć się niepewnie. Irina jednak nie zamierzała jej opuścić. Stawała w roli przewodnika, choć opiekowanie się oczekującą na nie tajemnicą stanie się już wkrótce sprawą przeznaczoną jedynie dla oczu i uszu Blacków.
Zdołała wychwycić jej lekki dyskomfort, ale zdziwiłaby się, gdyby podeszła do tego zupełnie bez emocji. Niemniej Blackowie przysłali kogoś, kto najwyraźniej nie drżał okrutnie na samą myśl o dostaniu się do podziemnego korytarzyka. Dama miała odwagę. Oby tylko odwaga nie skończyła się wraz z pobrudzeniem pantofelka i jednym pająkiem, który zbłądził na koronkach okrywających dziewczęce ramię. I z takimi już miała do czynienia. Aquila Black zdawała się jednak podchodzić do tego z faktycznym zainteresowaniem. Niech i tak będzie. Irina wolała nie być niczyją niańką, więc i postanowiła traktować ją z odpowiednim szacunkiem. Zaufać, że panienka wie, po co tutaj jest.
Z ciemnością rozprawił się błysk z końca jej różdżki. Na kurz i pył chętnie lepiący się do szczupłych ramion nic już nie mogła poradzić. Przesmyk był dugi, ciasny, zmęczony dziesiątkami lat pustki. Wędrowały korytarzem śmierci, a ta nie przywykła po sobie sprzątać. Nie musiała. To zadanie należało do Iriny. – Nie mogę obiecać, że twoi przodkowie nie przyszykowali więcej niespodzianek niż ta, na którą natrafiliśmy. Śmierć nie zamyka w labiryntach tych, którzy szanują jej świętość, Aquilo Black – odpowiedziała, a jej głos przemknął echem prosto w nieodgadnione oko ciemności. Chłód ścian przyjemnie ocierał się o wygrzane ciało Iriny. Z góry dobiegały do nich dźwięki prac robotników, ale przy samej tajemnicy nie było już żadnego z nich. Zabroniła im cokolwiek ruszać. Czekali na instrukcje klientów. Być może w głębiach chowało się coś, czego nie wolno było ruszać. Zdołali się już jednak upewnić, że klątwa nie ciążyła na tajemniczej skrzynce. To pierwszy krok. Nie mogła narazić swoich pracowników.
Więc nie widzieli. Mrok zasłonił jej uśmiech. Intuicja jej nie zawiodła. Szlachta trwała w mocnym przywiązaniu do rodowych baśni i historii malowanych wiekami chwały, wojny i magii. Dziewczyna na pewno posiadała dużą wiedzę. Szczególnie że ród ten nie ignorował tych kwestii. Czy odpowiedź na jej pytanie nie wydawała się błahostką? – Mała trumna – odpowiedziała bez zawahania. – Albo sekretny skarb. W starych grobowcach można odnaleźć wiele tajemnic. Kamień strzeże ich pilnie. Klątwy nie ma na skrzyni. Jej struktura jednak wskazywać może na wyjątkowo małą trumnę. Ktoś zadał sobie sporo trudu, by stworzyć skrytkę w tej części kamienia. Kosztowności, tajemne artefakty, dzienniki i dokumenty, które spocząć miały pod przodkiem. Które pragnął zabrać do grobu. Albo niemowlę, o którym nigdy nie dowiedział się świat. Życzysz sobie poznać tajemnicę tutaj? Czy wolisz, byśmy przenieśli skrzynię do rezydencji? Możemy również pozostawić ten sekret, nie budzić uśpionych duchów. Decyzja należy do ciebie – wyjaśniła, przed ostatnim zdaniem robiąc dłuższą pauzę. Garść nowych, niespodziewanych informacji mogła być dla damy przytłaczająca.
Irina Macnair
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8709-irina-macnair-dluga-budowa https://www.morsmordre.net/t8832-pani-macnair#263265 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t9237-skrytka-nr-2063#281040 https://www.morsmordre.net/t9127-irina-macnair#275271
Re: Cmentarz dla magicznych [odnośnik]25.10.20 1:42
Im głębiej w dół tym większe zimno spowijało ramiona Aquili Black. Mogłaby żałować, że nie ubrała się cieplej, że nie wzięła ze sobą przynajmniej jednej dodatkowej jedwabnej chustki, ale zew przygody i tajemnicy był znacznie silniejszy niż gęsia skórka pojawiająca się na jej rękach. Skrywane przez lata pozory wiecznie wyprostowanej damy z uniesionym do góry nosem były już niemalże instynktowne. Jedynie będąc całkowicie samą Aquila pozwalała sobie na tupanie nogami i kręcenie się niezdarnie w rytm muzyki. Tym razem jednak to panna Irina Macnair zaserwowała jej, niemalże na tacy, fascynującą wyprawę w głąb cmentarnej ziemi, prosto do krypty Blacków.
- Moi przodkowie z pewnością pozostawili po sobie wiele historii, niektóre już dawno zapomniane przez los... A niektóre nigdy przez ten los nieodkryte - powiedziała z zapartym tchem.
Nigdy nie usłyszała złego słowa na temat jakiegokolwiek ze swoich przodków. Oczywiście nie licząc tych którzy zdradziecko odwrócili się od swej rodziny. Jaka jednak rodowa tajemnica tym razem mogła skrywać w rodzinnym grobowcu?
Widok czarnej skrzynki, która zgodnie ze słowami pani Macnair, była małą trumną, nie wmurował młodej szlachcianki w ziemię, tak jak wmurowane zostały pomniki jej dziadków. Chciała podbiec, jak najszybciej zobaczyć jaką tajemnicę skrywał kamienny otwór pod trumną jej pradziadka.
- Szczerze wątpię by w środku znajdował się skarb który można byłoby wycenić z pomocą bankierów - powiedziała nie odrywając wzroku ze znaleziska. - I spodziewam się, że w takich grobowcach jak nasze rzadko kiedy natrafia Pani na ukryte złote monety, a prędzej na coś o wiele bardziej pociągającego... Prawda?
Po kolejnych słowach Macnair milczała długo. Analizowała wszystkie za i przeciw każdego z wymienionych przez nią możliwości. Jeśli wiedziała coś na temat swojego pradziadka to to, że był czarodziejem honorowym i nie zostawiłby czegoś co mogłoby narazić jego potomków. Nawet jeśli pod jego grobem znajdował się niebezpieczny artefakt, na pewno był odpowiednio zabezpieczony. Rosnąca ekscytacja dawała się młodej panience Black we znaki.
- Pani Macnair... Zmarli mogą poczekać, ale ja nie - powiedziała twardo obdarzając kobietę dostojnym uśmiechem.
Zabranie znaleziska do rodzinnego domu wiązało się z ryzykiem wynikającym z tajemniczej zawartości tej trumny. Jeśli sprowadziłaby do domu klątwę, nigdy by sobie tego nie wybaczyła.
Starsza od niej kobieta, chociaż nie znały się szczególnie dobrze, wzbudzała zaufanie w tematach których bliskość śmierci mogłaby być wręcz przerażająca. Aquila była wręcz przekonana, że nie sprowadziłaby jej gdyby wiązało się to z niebezpieczeństwem. Liczyła prędzej na jej pochlebną opinię, traktując młodą dziewuszkę jako damę, która może szepnąć dobre słowo na salonach o jej usługach. Czysto logicznie, dla pani Iriny musiało być to o wiele cenniejsze niż ryzyko sprowadzenia nieszczęścia na ukochaną córkę Polluxa Blacka.
Dziewczyna zdjęła delikatne rękawiczki i wcisnęła je głęboko do torebki, którą postawiła niedbale na ziemi. Spoglądając jeszcze na Panią Macnair by znaleźć w jej oczach akceptację przekroczyła wąskie przejście w głąb krypty Phineasa Nigellusa Blacka. Czuła jak materiał jej sukienki ociera się o brudne kamienie zostawiając po sobie szare ślady pyłu i kurzu, ale nie miało to najmniejszego znaczenia w obliczu takiego znaleziska. Pomimo niewysokiego wzrostu musiała schylić się, by nie uderzyć głową wydrążone skale przejście. Ponownie rzuciła spojrzenie na swoją towarzyszkę i przykucnęła przy grobie swojego pradziadka by mieć wygodny dostęp do trumienki. Dół jej sukni, gdy sunął po starych podziemnych płytach, zabierał ze sobą każdy bród, a na wysoko upiętym koku został ślad pajęczyny. Aquila wydawała się jednak niewzruszona. Skupiona tylko i wyłącznie na celu, na odkryciu tajemnic pradziadka. Wstrzymując oddech sięgnęła po trumnę, która okazała się być znacznie lżejsza niż dziewczyna mogłaby się spodziewać i położyła ją delikatnie na ziemi. Na jej wieku nie znajdywało się zupełnie nic. Żadnego imienia, nawet żadnego nazwiska. Jednak zamiast prostego zamka trumna opatrzona była srebrną kłódką. Dość małą, ale pozbawioną klucza. Klątwy nie ma na skrzyni, postanowiła posłuchać słów Iriny Macnair.
Wyprostowała plecy i skierowała różdżkę w stronę znaleziska.
- Alohomora - wypowiedziała licząc, że zaklęcie podziała.



Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8834-aquila-black https://www.morsmordre.net/t8844-sunshine https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t8846-skrytka-bankowa-nr-2087 https://www.morsmordre.net/t8845-aquila-black
Re: Cmentarz dla magicznych [odnośnik]25.10.20 1:42
The member 'Aquila Black' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 63
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Cmentarz dla magicznych - Page 3 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Cmentarz dla magicznych [odnośnik]11.11.20 17:36
Dla Iriny żadną niespodzianką nie było tuszowanie historii, wybielanie zwęglonych gałęzi, odcinanie wadliwych więzów, gwałcenie krnąbrnych krewnych nakazem absolutnego wykluczenia. Choć nie zaganiano jej nigdy do sprawowania pieczy nad familijnymi pieczęciami, od zawsze czuła ten magnetyzm, niewidzialne smugi, krew dusz sprzed wieków zaklęta w jej żyłach. Krew wszechmocnych, nieskażonych Macnairów. Gdyby nie błąd jednego z nich, gdyby nie obrzydliwa ujma na honorze dziś byliby władcami, najszlachetniejszymi, nasączonymi złotą, wieczną pamięcią. Tymczasem upadali. Ich nadzieją stał się zaszczyt służby w gwardiach Czarnego Pana. Fakt mocnego przywiązania nazwiska Macnair z jego wielką postacią był jej dumą, jej pragnieniem, w tym upatrywała szansę. Nie bez przyczyny zrzuciła z siebie nazwisko męża, nie bez powodów wzgardziła dziedzictwem Karkarówów. Czuła misję, słyszała szept zza grobu, ślizgające się po plecach żądania, którym nie chciała i nie mogła się sprzeciwić. Nawet  ona. Przodkowie czuli, że nadeszła chwila powrotu, że oto ten moment, w którym zadeptany w ostatnich latach ród może się odrodzić. Zamierzała tego dopilnować. Przypilnować Drew i Cilliana, zadbać o potomków, o rozkwit chwały. U boku mrocznego mistrza osiągną to, powrócą do dawnej potęgi. Odżyją przykurzone księgi wielowiekowej historii. Nikt nie powinien gardzić jej rodziną. Płynęła w nich niemal najczystsza krew, pozostali oddani jedynym słusznym ideałom. Plugastwa i wybryki sprzed kilku pokoleń nie powinny burzyć w pełni magicznych serc tych, którzy żyją dziś, którzy czynią tak wiele, aby wynieść nazwisko na piedestał. Byli kimś więcej niż pierwszą lepszą rodziną czarodziejów. Byli wyjątkowi, prawdziwi, potężni w swej magii. A największym dowodem był Drew, który ze swym mrokiem i niezmierzoną siłą stawał po prawicy lorda Voldemorta. Dziś świat był inny, wymagał. Mogli iść z jednym panem lub go nie uznawać i skazywać się na śmierć. Gotowa była zagrozić zagładą każdemu, kto sprzeciwiał się woli mistrza.
– To, co ma być odnalezione, stanie przed twymi oczami, Aquilo Black. Nawet wyjęte z grobu. Pozostałe niechaj spoczywają w swym wiecznym mroku. Twoje dziedzictwo jest wyjątkowe, a póki żyjesz, stoisz w roli strażniczki. Bronisz, ale i decydujesz. Odkrywasz i jednocześnie chowasz. Przeszłość wyciągana w teraźniejszości może nie być ani łatwa ani przyjemna – objaśniła, gdy jej oczy tonęły w mroku podziemnej kurtyny. Domyślała się, że młodziutkie dziewczątko może zadrżeć, zapaść się we własnym strachu, osłonić oczy wachlarzem albo zadusić się ciężkością martwego powietrza. Śmierć wędrowała w zdradliwym płaszczu lęku, sypała tajemnicami, które mogły oparzyć żyjących. Nikt nie powiedział, że dama jest gotowa się z tym zmierzyć. Irinie jednak zdawało się, że nie była nudną, różowiutką ptaszyną, której jedynym zajęciem była gra na pianinie i uciekanie przed męskimi spojrzeniami. Była Blackiem, nie porcelanową laleczką, która tłukła się przy drobnym potknięciu. Spodziewała się więc czegoś więcej niż drażniącego uszy pisku. Oby tylko pozwoliła pozostałym zmarłym duszom spać spokojnie.
– Natrafiałam na różne rzeczy. Bogactwo, dumę, ujmę na honorze i gwałt. Na ciała, których nigdy w tych trumnach nie było i na ciała, o których nie pamiętały kroniki rodzinne. Wielu chciałoby znaleźć klejnoty, są o wiele mniej przerażającego od tego, co znajdą faktycznie –
oświadczyła spokojnie, poważnie, pozwalając, by jej głos echem niósł się wzdłuż wąskich, lodowatych korytarzy. Czerń stroju ocierała się o kurzowe ściany bez najmniejszego wzruszenia. – Nie wiem, co pociąga młodą lady Black, ale domyślam się, że nie zaślepia cię czar drogiej sukienki. Że wiesz, gdzie jesteś i czego możesz się tutaj spodziewać. Wierzę, że tak jest – wyznała, obracając na moment głowę, by móc poszukać jej spojrzenia. W ciemności błysnęły nieco jaśniejsze oczy pani Macnair. Królowej śmierci, która przeprowadzała owcę przez labirynty. Zupełnie jakby była u siebie ona, a nie Aquila.
Owszem, to spotkanie, rola opiekuńczego ducha i czujne towarzystwo w przedzieraniu się przez grzęzawisko tajemnic familii mogły się Irinie niesamowicie opłacić. To poniekąd cel. Jej postawa nie wynikała jednak wyłącznie z korzyści, choć ewidentnie jako kobieta interesu dobrze kalkulowała zyski. Jako osoba rodzinna, szanująca własne sekrety i łamigłówki przodków mogła tym bardziej wesprzeć dziewczątko w mierzeniu się z pamięcią szlachetnego rodu. Byli wszak nieliczni. Istnieli w coraz mniejszych, o zgrozo, gromadach. Wymierali wraz z postępem czasu i buntem szlamu. Jeśli więc Aquila poszukiwała anioła, to czarne skrzydła pani Macnair stały zaraz za nią. Kto jak kto, ale Irina wyjątkowo rozumiała ciężar dziedzictwa. I rozumiała duchy zmarłych, a to już bardzo rzadka umiejętność w egoistycznym świecie żywych. Nawet jeśli sama z premedytacją rozstawiała figury rzeczywistości wokół siebie.
Wywróciła lekko oczami, widząc, jak ta w niewinnej poprawności poszukuje prostej metody. Czar może i wydostał się z różdżki, ale magiczna kłódka ani nie drgnęła.
– Nie bądź niemądra, lady Black. Twoi krewni nie uczyniliby tej łamigłówki tak prostą. Byle czar nie rozbroi kłódki. Jej się nie da otworzyć, ją trzeba zniszczyć. Confringo!
zawołała, celując końcem różdżki w upierdliwy przedmiot. Rdzawe odłamki rozproszyły się wokół nich. Wieko drgnęło. Irina poprowadziła je różdżką w górę tak, by wreszcie odsłoniło swój mrok, swój wstyd, swój skarb.
Irina Macnair
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8709-irina-macnair-dluga-budowa https://www.morsmordre.net/t8832-pani-macnair#263265 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t9237-skrytka-nr-2063#281040 https://www.morsmordre.net/t9127-irina-macnair#275271
Re: Cmentarz dla magicznych [odnośnik]24.11.20 10:50
Słowa Iriny Macnair wybrzmiewały dumnie w podziemnej krypcie, chociaż zapewne tak samo dumnie brzmiały by nawet w rynsztoku. Kobieta miała talent do rozpalania wyobraźni, zwłaszcza gdy w grze były tajemnice przodków. Lady Black wyobrażając sobie samą siebie jako strażniczkę historii własnego rodu czuła się jak stworzona właśnie do tej roli. Oczywiście, zadania miała inne. Co prawda nestor nie naciskał jeszcze tak mocno, ale damy w jej wieku nie zostawały pannami na lata, zapewne w niedługim czasie czekał ją ślub, a co za tym idzie zmiana nazwiska. Czy dalej mogłaby stać na straży historii Blacków?
- Pani Macnair... Jest czas na sukienki i czas na coś o wiele bardziej pociągającego - lekki uśmiech przeszedł po twarzy dziewczyny. - Czym bylibyśmy bez naszej historii? Gdzie dzisiaj znajdowałby się nasz świat gdyby nie nasi przodkowie, tak silnie dążący do jego przetrwania? Szacunek dla tradycji, zrozumienie wartości tej potęgi, czyż nie to odróżnia nas od... innych? - Aquila przygryzła lekko wargę gdy jej wzrok biegał po nieotwartym jeszcze znalezisku pod grobem Phineasa Nigellusa Blacka.
Posiadanie w rodzinie tak znakomitego i zasłużonego czarodzieja jak ten były dyrektor Hogwartu, jedynie potęgowało uczucie wyższości w sercu młodej panny Black. Nigdy nie poznała swojego przodka, zmarł jeszcze przed jej narodzeniem, ale płynęła w niej jego krew, czym lubiła się chwalić.
To, że zwykła Alohomora nie podziała było niemal oczywiste, ale i tak należało spróbować. Samo zaklęcie świadczyło przecież o wartości tego znaleziska. Jeśli by zadziałało można byłoby łatwo stwierdzić, że prawdopodobnie nie jest ono tak cenne, jeśli zostało słabo zabezpieczone. Zwykle gdy czary nie wychodziły czarodzieje mogli czuć w sercu gorycz i rozczarowanie, jednak nie tym razem. Gdy pudełko nie otworzyło się, w sercu Aquili pojawił się promyk zachwytu. Przedmiot musiał być cenny dla osoby która go tam ukryła. Gdy Irina wycelowała różdżkę, a odłamki rdzawego zatrzasku rozbiły się wieko drgnęło, by potem wreszcie otworzyć się, zgodnie z poleceniem czarownicy.
Lady Black wbiła wzrok w zawartość pudełka przez chwilę wyglądając na skonsternowaną. Leżał tam błyszczący, jak gdyby przed chwilą ktoś go polerował, sztylet z rzeźbionym ostrzem i rękojeścią. Na jego powierzchni ani na materiale na którym spoczywał, nie dało się znaleźć ani kropli krwi, ani grama kurzu. Takie znalezisko mogło oznaczać wszystko. Mogło to być zwykłe narzędzie zbrodni, której jakiś Black dokonał lata temu, ale sztylet mógł skrywać w sobie potężną czarną magię, zbyt tajemniczą by tak po prostu za niego chwycić.
- Więc... - Aquila spojrzała na panią Macnair. - Liczyłam na coś ciekawego, ale to... - znów przeniosła wzrok na sztylet. - To mnie zachwyca.
Nie miała pojęcia jak właściwie się zachować. Wszystkie teorie na temat tej broni nie miały znaczenia, dopóki ktoś nie usiądzie nad nią i nie zbada dokładnie wszystkich tajemnic które może kryć. Nie chciała dotykać narzędzia, nie chciała mieć go w dłoniach, z troski o własne bezpieczeństwo.
- Wygląda mi to na XIX wiek, widzi Pani tę rączkę? - wskazała na wyrzeźbioną w rączce głowę konia. - Ewentualnie XVIII wiek... Ale... Wątpię. A co Pani myśli?
Black wydawała się być bardziej zafascynowana pochodzeniem historycznym sztyletu niż czarów jakie mógł za sobą skrywać.

rzut co jest w skrzyneczce



Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8834-aquila-black https://www.morsmordre.net/t8844-sunshine https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t8846-skrytka-bankowa-nr-2087 https://www.morsmordre.net/t8845-aquila-black
Re: Cmentarz dla magicznych [odnośnik]26.11.20 20:54
Podobały jej się słowa młodej szlachcianki. Podobało jej się to, że naprawdę znałą i przeżywała własne legendy, ze ceni dary przodków, że rozumie, w jakim znalazła się miejscu, że walczy o pamięć i rodzinę. Tak powinny brzmieć te najprawdziwsze ozdoby salonów. Zyskiwała sobie przychylność Iriny, która również dbała o dziedzictwo, dokładała wielu starań, by nie zgasła linia Macnairów, by nigdy nie musieli babrać w błocie, by u boku Czarnego Pana wznieśli krew jeszcze wyżej. Nigdy nie będą nieskazitelny, nigdy nie zasłużą na najwyższe honory, ale wciąż byli silni, wyjątkowo zdeterminowani – choć akurat w tej kwestii winna jeszcze popracować nad dwójką jakże mężnych krewnych. Walka, choć tak istotna, nie była wszystkim. Rodzina potrzebowała niekiedy znacznie większego podarku i wyrzeczenia. Byli lepsi, zasługiwali razem z wielkimi rodami na to, by kreować wspaniałą historię czarodziejów. Magia im sprzyjała. A brutalne metody? Cóż, kiedy już wszystko utonie w chaosie, kiedy słabowite szlamy opuszczą różdżki, to oni, jedyni słuszni czarodzieje zaprowadzą nowe porządki. Nie wyobrażała sobie innego scenariusza.
– Stoimy ponad nimi, a ty jako lady Black chronisz chwałę przodków. Nie możemy pozwolić, by ktokolwiek zniszczył nasze tradycje, by przepadł świat prawdziwych czarodziejów –
potwierdziła, niejako wkraczając na temat toczących się wokół Londynu konfliktów. – Choć w swej roli jesteś zupełnie bezpieczna, lady Black, to przeczucie podpowiada mi, że walczysz. Cenię odważne kobiety. Ochrona tradycji to święta powinność. To konieczność, której nikt z nas nie może ignorować. Nieczęsto napotykam tak zaangażowane damy – przyznała, okazując jej wyraźnie przychylność.
Choć Macnairowie według jasnego podziału czarodziejskich więzi krwi nie byli nieskazitelnym rodem, wciąż zaliczali się do grona tych wybranych. Tych lepszych, godnych darów magii. Irina wiedziała już od pierwszego dnia pobytu w stolicy, że nie spocznie, dopóki nie wypełni swej misji. Dziś miała już dwie i zamierzała dotrzymać obietnic. Blackowie nie zaniedbali wychowania młodej arystokratki, Aquila dobrze znała swoje miejsce i wspaniałe historie, choć zdawało się, że jej ambicje mogły przekroczyć rolę posłusznego dziewczęcia.
Broń. Irina nie zamierzała udawać, że nie patrzy. Zresztą była tutaj też po to, by w razie co obronić damę. Znała numery nieboszczyków, wiedziała, czego można się spodziewać, jak wielkie niespodzianki kryły zakurzone odmęty przeszłości. Choć o intrygę należało posądzić tych, którzy żyli, najczęściej wiązała się ona ze spoczywającymi obok szczątkami. Czasem zemsta, czasem miłość, zazdrość, a niekiedy i tajemne projekty, których strzec miały po wsze czasy te mgliste, śmiertelne ciemności. Broń przed oczami damy mogła niekoniecznie stać się rewelacją, mogła nie nasycić głodnego zagadki serca. To raczej męski artefakt, męskie zajęcie i męska tajemnica. Irinie zdarzało się sięgać po ostrze, ale o wiele bardziej wolała niezawodną różdżkę. Mimo to doceniała ból zadawany tym narzędziem. Na niektórych działał o wiele skuteczniej niż czary, choćby i te najpodlejsze.
Nie umknęło jej uwadze, że księżniczka nie ośmieliła się tknąć niewiadomego przedmiotu. Czuła powagę historii. Macnair uśmiechnęła się nieznacznie. To wszystko mogło skończyć się zdecydowanie bardziej dramatycznie.
– Tak będzie łatwiej –
zaczęła, wznosząc różdżkę. Sztylet pofrunął, by dumnie zawisnąć przed oczami lady Black. – Lady Aquilo, rozwiążesz tę zagadkę, choć z pewnością będzie to wymagało… sprawdzenia. Sztylet jest osobistą pamiątką. Albo bardziej skomplikowanym symbolem. Jestem pewna, odczytasz te znaczenia, rozszyfrujesz mowę przodków. Czy tego się spodziewałaś? – zapytała, również badając chłodnym okiem poszczególne detale odnalezionej pamiątki. – Biorąc pod uwagę to, że zadbano o to, by nie został znaleziony, nie jest pospolitym atrybutem. Może być bardzo niebezpieczny, a wyrzeźbione na nim wskazówki powinny cię naprowadzić. Wiesz najlepiej, co mogli przekazać zmarli z twojej rodziny. Radziłabym jednak zabrać go do znawcy artefaktów. Jeśli potrzebujesz polecenia, mogę wskazać kilku prawdziwych specjalistów – mówiła spokojnie, powoli, bez wyraźnych emocji.
Jej rolą nie było przełamywanie wszelkich rodowych tajemnic, w dalszej drodze młoda dama powinna poszukać rady u fachowca. Domyślała się, że po wyjściu z grobowca lady nie porzuci całej sprawy, doprowadzi ją do końca. Nie znosiła, kiedy rozgrzebane krypty zatrzaskiwano bez odpowiedzi lub, o zgrozo, bez właściwie zadanych pytań.
Irina Macnair
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8709-irina-macnair-dluga-budowa https://www.morsmordre.net/t8832-pani-macnair#263265 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t9237-skrytka-nr-2063#281040 https://www.morsmordre.net/t9127-irina-macnair#275271

Strona 3 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Cmentarz dla magicznych
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach