Wydarzenia


Ekipa forum
Tajemnicza klatka schodowa
AutorWiadomość
Tajemnicza klatka schodowa [odnośnik]10.03.12 23:22

Tajemnicza klatka schodowa

Za jednymi z dziesiątek kamienicznych drzwi znajduje się tajemnicza klatka schodowa. Jest to miejsce iście czarodziejskie, specyficzne, przez wielu nieznane, choć na pozór niewyróżniające się niczym szczególnym, wyglądające jak każde inne. Niewielkie i betonowe, przywodzące na myśl znajdującą się piętro niżej piwnicę. Pod jedną z lodowatych, pokrytych pajęczynami ścian ustawiono metalową szafkę, zapewne przeznaczoną na przesyłki pocztowe - przez długi czas nieużywana zarosła grubą warstwą brudu i kurzu. Rzadko kiedy można tu kogoś spotkać. W zasadzie wygląda na to, jakoby zapominali o nim nawet sami mieszkańcy. Malutki i bardzo wąski korytarz posiada tylko jedne drzwi wejściowe, po których przejściu, za sprawą starych drewnianych schodów można dostać się na wyższe kondygnacje kamienicy. Tuż za nimi znajduje się portret śpiącego psa. Gdy zaś stuknie się różdżką w płótno, rozpływa się w powietrzu, odsłaniając tajemne przejście prowadzące do... No właśnie, gdzie? Tego, niestety, nigdy nie wiadomo. Sekretna klatka schodowa rządzi się swoimi prawami.
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Tajemnicza klatka schodowa Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Tajemnicza klatka schodowa [odnośnik]14.08.15 16:25
| czasoprzestrzeń się dookreśli

Ciepłe, lipcowe słońce dość łaskawie obchodziło się z wiktoriańskimi kamieniczkami, opromieniając je z niezwykle malarskim wyczuciem. Wszelkie podcienie, kolumienki i daszki wydawały się jeszcze bardziej wycięte, podkreślone, wymyślne, nawet jeśli większość domów wyglądała na mocno zaniedbane. Ta część miasta stanowiła drugie, zapasowe serce metropolii: serce toczone jakąś podstępną, powolną chorobą, zsyłającą w te konkretne arterie Londynu masę typów spod ciemnej gwiazdy. Wydawali się równie podniszczeni co kiedyś zachwycająca architektura. Nie, żeby Benjamin zachwycał się fizjonomią rzezimieszków, a tym bardziej jakichś kamienic i posiadłości. Lata balansowania na granicy prawa nauczyły go jednak wysokiego stopnia czujności. Z uwagą przyglądał się otoczeniu, badając każdy, nawet znany mu szczegół. Lubił ryzyko, właściwie ostatnio coraz częściej przyłapywał się na niemych prośbach o zesłanie niebezpiecznego zdarzenia. Brakowało mu adrenaliny dalekich wypraw, bolesnych treningów, brutalnych rozgrywek; trochę oklapł w swojej pijackiej codzienności. Pewne punkty na planie dnia wykonywał rutynowo, ze znudzeniem, nawet jeśli przed dwoma laty denerwowałby się takim spotkaniem niemożebnie. Chodziło przecież o niezbyt prawe, acz jak najbardziej legalne (luki w prawie pozwały na naprawdę sporo) przekazywanie przedmiotów pochodzenia bliskowschodniego. Tym razem nie chodziło o coś wielkiego, jednak Benjamin był przedsiębiorstwem jednoosobowym, powiązanym nie w holdingi a w więzy przyjacielskie. Szmuglowanie nieoclonych przedmiotów z Europy Wschodniej na tak niewielką skalę nie przyciągało w dzisiejszych, niespokojnych czasach zbędnej uwagi. Należało jednak zachować maksimum ostrożności: umówił się więc z dawnym znajomym w przypadkowej klatce schodowej, w której spotkali się już przed miesiącem. Jaimiego czekało spotkanie czysto towarzyskie: obgadanie nowej transakcji i terminów. Gdyby nie kac morderca, towarzyszący mu od ostatniej libacji w Mantykorze, pewnie zaprosiłby kompana do jakiegoś baru. Ograniczenie alkoholu - co sobie solennie przyrzekł - nieco zmodyfikowało te plany i dlatego pewnego słonecznego popołudnia Benjamin popychał drzwi szóstej klatki na tajemniczej ulicy, od razu znajdując się w chłodnym, pustym wnętrzu. Ostatnim razem przespacerował się kilkukrotnie po drewnianych schodach, nie zapuszczając się w pobliże portretu psa. Teraz także pozostał na parterze, przysiadając na pierwszym stopniu. Zerknął na zegarek - czyżby przyszedł za wcześnie? - i odpalił mugolskiego papierosa, wyciągając nogi na całą długość przejścia. Cisza, chłód i spokój. Dlaczego zawsze nie przychodził tutaj, woląc zachlewać mordę w lepiących się barach? Chyba powinien przemyśleć swoje aspiracje.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Tajemnicza klatka schodowa Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Tajemnicza klatka schodowa [odnośnik]15.08.15 13:50
    | Pewnie jakoś po tych wszystkich wydarzeniach.
Londyńskie powietrze lipcowej pory nie działało na niego najlepiej. Nie, żeby nie przepadł za tymi wszystkimi zwiewanymi spódniczkami lub sukienkami z cieńszych materiałów, które mijał na lekko opalonych ciałach. Nie należał do osób marzących o ponownym założeniu płaszcza po dwóch dniach, kiedy słupek rtęci nieznacznie podniósł się ku górze. Zdecydowanie lubił lato - wprowadzało ono żywą atmosferę po obu brzegach Tamizy. Po prostu to sam nagrzany beton nie należał do rzeczy, darzących jakąkolwiek formą sympatii, a wszystkie dłuższe wyjścia w dziennym świetle nagle stawały się nie najmilszym obowiązkiem połączonym z uciążliwe irytującymi kroplami potu na czole. Znacznie bardziej wolał spacerować między ponurymi uliczkami, zalane finezyjnymi strugami deszczu, gdzie samotni ludzie unikali czyjegokolwiek wzroku, wypalając mugolskie papierosy. Dumali nad słusznością ludzkiej egzystencji lub kolejnym straconym oddechem w brudnej atmosferze ciasnego pubu, dniem przeznaczonym na nużącą pracę od dawna pozbawioną mikrych szans na rozwój.
Szczególnie uwielbiał spoglądać bezwstydnie na ludzi, wyciągających w pośpiechu swoje parasol lub skrywających się pod wątpliwą osłoną nieprzeczytanej jeszcze gazety. Fascynowała go ich historia oraz pozaziemskie połączenie - wszyscy pragnęli uchronić własne, misternie układane fryzury bądź nowej wełny importowanej zza granicy, gdyż nowobogackim świecie Szkocja przejadła się już dawno.
Niemniej w obliczu piekielnie trudnych przemyśleń zapewne największy żar lub najgorętsze słońce wypalające skórę a karku, nie stanowiłoby problemu. Ot, musiał spojrzeć na swoje życie z lekkiego dystansu, a właśnie tego nabierał podczas samotnych przechadzek ku nieznanym dzielnicom stolicy. Stawiał kolejno ciężkie korki, rozwodząc się nad własnymi wyborami, zachowaniami oraz planami zajmującymi głowę aż nazbyt usilnie. Posiadał stałą, jak na artystyczną branżę, pracę; rodzinny skarbiec nie należał do najbiedniejszych, więc bez żadnych przeszkód mógłby prowadzić swoje powolnie, wyśmienicie układające się życie. Zaistniał jeden problem - w rzeczywistości nie chciał całym sobą.
Od zalania dziejów pragnął czegoś jeszcze.
Oprócz nieodpartej żądzy posiadania do organizmu Parysa wkradała się jeszcze jedna, niezwykle chłodna fascynacja. Coś, co zostało boleśnie uśpione podczas pobytu w szpitalu i domowej kuracji, narastało w nim podczas swingujących koncertów.
Władza.
Skręcił w lewo, nawinie wierząc, że tym samym udałoby się wyrzucić zawiłe myśli czy niebagatelne uwagi skierowane pod własnym adresem. Jak na złość i ku zdziwieniu wszystkich - nie przyniosło to żadnych rezultatów.
Czysty przypadek skłonił go do wejścia w niezbyt atrakcyjnie wyglądające drzwi pomiędzy znajomymi kamieniczkami. Za czasów swojej młodości bywał wszędzie, poznając większość miejsc, których istnienie wypierało się z umysłu.
- Szybciej spodziewałbym się zobaczyć tutaj duchów moich przodków niż twoją ponurą twarz - wyrzucił, wyczuwając chłód i wilgoć powietrza we wnętrzu budynku.
Widocznie nie tylko on posiadał dziwne zamiłowanie do opuszczonych przybytków niemożebnej sławy.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Tajemnicza klatka schodowa [odnośnik]15.08.15 14:38
Wbrew pozorom, rysującym w oczach nieznajomych obraz Benjamina jako agresywnego zakapiora, Wright odznaczał się wręcz anielską cierpliwością. Łaska spokoju nie spłynęła na niego oczywiście od razu. W wieku nastoletnim brak natychmiastowej stymulacji bądź gratyfikacji wywoływał jego gwałtowny sprzeciw, nierzadko powodując niezbyt sympatyczne konflikty. Chciał teraz, już, zaraz, jak najmocniej, jak najintensywniej. Na szczęście życie zweryfikowało zapalczywość. W Quidditchu nic nie przychodziło od razu a mozolne treningi w reprezentacji Jastrzębi pozwoliły mu na wyćwiczenie świętej cierpliwości. Późniejsze tułaczki a także praca przy smokach tylko wzmocniły najwyższą z cnót, sprawiając, że Ben nie tylko potrafił w spokoju wyczekiwać przebiegu zdarzeń, ale i zaczął lubić swoje towarzystwo.
Co prawda dalej niektóre myśli spychał na daleki margines kosmosu, nie poświęcając im zbyt wiele uwagi, acz cała reszta jego nieskromnego jestestwa gwarantowała mu morze rozrywek. Nawet kiedy wokół niego nie działo się nic. Klatka schodowa pozostawała pusta, długie pajęczyny oblepiały szarą masą kąt tuż przy zardzewiałych skrzynkach pocztowych. Ani żywego ducha. Martwego zresztą też nie. W porównaniu z zatłoczonymi ulicami Londynu, z całym gwarem rozpalonych lipcowym słońcem ludzi, ten przybytek wydawał się być jakimś portalem do kompletnie cichego świata. Rządzonego sprawiedliwie przez pająki, przemykające powoli po ścianach. Zadziwiająco energicznie - upał nie sięgał za ciężkie, drewniane drzwi. Palenie papierosa także sprawiało Benjaminowi zaskakującą przyjemność a przecież nie przepadał za ćmieniem fajki w temperaturze wyższej niż dwadzieścia stopni. Tutaj dym unosił się powoli ku zacienionym schodom. Wright oparł się wygodniej o stopień wyżej, wpatrując się w krzywy sufit. Nie, nie rozmyślał o życiu: raczej postanowił, że już nigdy więcej się napije, a jeśli już, to przybędzie właśnie tutaj, żeby wyleczyć kaca mordercę.
Solenne, wewnętrzne obietnice przerwało jednak skrzypnięcie drzwi. Brunet nie poderwał się na równe nogi - przyjaciel ze wschodu nie stanowił zagrożenia, postronni przechodnie także nie; nie dzisiaj, przy absolutnym braku substancji zakazanych przy sobie. Przesunął tylko powoli wzrok z sufitu na stojącego tuż przed nim mężczyznę.
Znajomego, owszem, ale raczej niezasługującego na miano przyjaciela. A przynajmniej nie w ten sposób, w jaki postrzegało to miano społeczeństwo. I sam Ben chyba też nie; przecież całkiem inaczej powitałby Tristana czy chociażby Melvina. Teraz owszem, uśmiechnął się szeroko, jednak był to uśmiech specyficzny. Nieco kpiący, nieco prowokujący, dość nieczysty, z jakimś fałszem grającym gdzieś w lewym kąciku ust.
- Moja twarz nie jest ponura, Bulstrode. Z pewnością prezentuje się lepiej od facjat niektórych nadętych słuchaczy twojej muzyki - odparł lekko, dalej siedząc na stopniu i ćmiąc papierosa. Zdrowy dystans zachowany, przynajmniej fizyczny. - Szukasz miejsca na kolejny koncert? - zagadnął, ciągle z tym dziwnym uśmiechem. Nie, nie czuł się niekomfortowo, wręcz przeciwnie: nagłe pojawienie się Parysa wyjątkowo poprawiło mu humor, nieco karmiąc wyciszoną frustrację wspomnieniami nad wyraz żywymi, kiedy ich główny aktor stał teraz tuż przed nim. Na wyciągnięcie ręki albo...paczki papierosów. Wyciągnął dłoń z mugolskimi wytworami przemysłu tytoniowego, częstując Parysa papierosem tuż po. Albo przed?


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Tajemnicza klatka schodowa Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Tajemnicza klatka schodowa [odnośnik]16.08.15 15:03
Po krótszej chwili zastanowienia właściwe mógł spodziewać się tutaj emerytowanej gwiazdy sportu, który usilnie napędzał przemysł miotlarski. Obaj panowie zapewne posiadali niezwykłą zdolność odnajdywanie zapomnianych przez ogół miejsc podczas swoich nocnych przechadzek. Ich pierwsze, przelotne spotkanie nie odbyło się w bardziej ekskluzywnym miejscu niż ta przygnębiająca klatka schodowa. Z taką różnicą, że podczas tamtej noc nie byli wyłącznie we dwójkę i zamiast dymu papierosowego kosztowali wysokoprocentowe trunki ze szklanych, kolorowych butelek o wątpliwej legalności.
- Oni są po prostu wytworni - wypalił drwiącym tonem, aż nadto akcentując poprawną angielszczyzną ostatnie słowo. - Co takiego twój mierny umysł, zasilany brudną krwią wie o prawdziwiej sztuce? - Pytanie leżało w kanonie tych niezmiernie poważnych, których nie zadawało się na salonach w towarzystwie dumnych mężczyzn oraz starannie upudrowanych panien. Na całe szczęście w tamtejszej scenerii za jedynych widzów zajścia można było uznać skryte w cieniu pająki lub chłodne ściany mogące posiadać w swoim wnętrzu większy oraz ciekawszy kawałek historii niż większość sztucznie pompowanej arystokracji. Aczkolwiek każdy zdrowy czarodziej wyczułby w tej wypowiedzi zdrową nutę ironii, ponieważ sam Parys widywał pana Wright na salonach z dumnie uniesioną głową. Nawet spotkali się na którymś z jego koncertów, co stanowiło wystarczający wyznacznik dobrego gustu, więc czegokolwiek tam nie robił - uznawano go za człowieka choć trochę obytego.
Przyjął poczęstunek, lekkim kiwnięciem głowy. Czarodzieje posiadali ten komfort, iż nigdy nie musieli nosić ze sobą zapalniczek! Nie przepadał z tego typu używkami, uważając je za niezbyt inspirujące… Prawdziwi dżentelmeni nigdy nie odmawiali. Również dawno nie palił, a może siwe kłęby ostrego w zapachu dymu, pomógłby mu w ucieczce od przykrych myśli, kołujących jak wściekłe chochliki. Papierosy miały mu pomóc w zatuszowaniu porannej zbrodni, polegającej na pomyłce dwóch skrajnie różnych flakonów perfum - zamiast zwiewnych, eterycznych nut przez przypadek wylał na swoją skórę kilkanaście kropli słodkich, ciężkich perfum znacznie bardziej pasujących do atmosfery spadających liści połączonych wraz ze skórzanymi kurkami zapinanymi na idealnie okrągłe guziki.
- Próbuję być alternatywny, gonić za trendami i wykupywać nieruchomości. Pozostaje mi jeszcze spłodzenie synów w ilości pełnej drużyny narodowej oraz zasadzenie całego lasu… Nie, żebym musiał udowadniać komukolwiek swoją męskość - niebywałe, że widzieli się od niecałych trzech minut, a pierwsze aluzje zdążyły dać upust rozjuszonym gdzieś w tyle głowy aluzjom.
- A ty czego tutaj poszukujesz, Ben? Narzeczonej… czy może kolejnej cichej przygody? W obu przypadkach moja rada brzmi dokładnie tak samo - nie masz nawet cienia szans na odnalezienie tutaj niczego… oprócz mojej cudownej twarzy, na co nie powinieneś narzekać.
Zerknął na papierosa, zdając sobie sprawę, w jak malowniczy sposób powolny żar zjadał kawałek cienkiego papieru oraz przechodził na wskroś przez zmielone liście tytoń. Wciągnął sporą porcję dymu do ust, rozpoczynając krótkie rozważanie na temat życia rozmówcy. Oprócz kilku wyblakłych od alkoholu wspomnień oscylujących wokół sytuacji w kraju nie widział zbyt wielu rzeczy o tym brodatym mężczyźnie. Połączyła ich krótka, całkiem specyficzna znajomość.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Tajemnicza klatka schodowa [odnośnik]16.08.15 16:12
Drewniane stopnie nie stanowiły najlepszego siedzenia na świecie, ale ktoś, kto przeżył większą część swojego życia na miotle (a drugą w leśnych ostępach), nie narzekał na niewygody. Właściwie lepiej czuł się tutaj, w tej pustej, obskurnej klatce schodowej niż na salonach. Albo - na wygodnych fotelach filharmonii, opery lub innej artystycznej stodoły, z beczącymi jak barany tenorami. Benjamin nie rozumiał sztuki, ba, nawet nie udawał, że cokolwiek wie na jej temat, niezależnie, czy wpatrywał się w zapierający dech w piersiach obraz czy też kontemplował mistrzowskie wykonanie Bacha. Metafizyczne uniesienia przeżywał wyłącznie w czasie meczów Quidditcha. Co prawda w chwili obecnej pozostało mu tylko bierne oglądanie rozgrywek, ale i to doświadczenie sprawiało mu autentyczną przyjemność. Oczywiście mniejszą niż inne...kierowane testosteronem aktywności. Których nienawidził, których pragnął, które niszczyły mu życie i które (cóż za wysoki ton!) owe życie mu przywracały. Może kobieta zorientowałaby się w tym gąszczu odczuć, jednak Ben pozostawał w nim całkowicie zagubiony, nawet jeśli sprawiał wrażenie najpewniejszego mężczyzny na świecie.
Także w czasie konfrontacji z królewiczem każdego balu, pięknym Parysem, kierującym swoje taneczne kroki akurat w skromne progi jego klatki schodowej. Męska chęć bronienia własnego terytorium na szczęście została pohamowana i Jaimie czuł się raczej jak król na włościach, witający swojego wiernego wasala, niźli wściekły wilczur, chcący zatopić w ciele Bulstrode swoje kły. Przynajmniej na razie.
- Brak wytworności. Mierny umysł. Brudna krew. - wyliczył powoli, w teatralnie głębokim zastanowieniu, przesuwając palcami po krzaczastej brodzie. - Sporo zarzutów i nienawiści w jednym zdaniu, chociaż jak na moje standardy...to dość pedalskie wyzwiska. Na Nokturnie posługujemy się innym językiem, wicehrabio - dodał z szerokim uśmiechem, w którym nie było ani grama zgryźliwości. No, prawie, ale zachowywał się przecież absolutnie przyjacielsko, wysłuchując podniosłych planów Parysa w uprzejmym milczeniu.
- Więc widocznie w swej alternatywności zapędziłeś się w rejony niesprzyjające ani intratnym inwestycjom ani sadzeniu drzew ani nawet płodności. Cóż za zmarnowane popołudnie - podsumował z udawanym smutkiem, zaciągając się po raz ostatni papierosem, po czym zgasił go o stopień wyżej, przyglądając się przez chwilę brzydkiemu śladowi w drewnie. - I jestem ostatnią osobą, której musiałbyś udowadniać swoją męskość, Bulstrode. - dodał po chwili nieco ciszej, powracając wzrokiem do stojącego mężczyzny, przy okazji zerkając na zegarek. Zaufany przemytnik spóźniał się już dobry kwadrans, co oznaczało, że albo musi znaleźć kolejnego kompana albo Rosjanin zachlał się wczoraj w trupa. Być może dosłownie; Ben jakoś się tym nie przejmował, przez chwilę zastanawiając się czy zapalić następnego papierosa. Obrócił powoli paczkę w ręce, wstając w końcu ze schodów. Na razie zatrzymał stopy na krawędzi piątego stopnia, teraz górując wzrostem nad elegancko ubranym Parysem.
- Cichej przygody? Tak to nazywacie w tych wytwornych, wyższych sferach? - zdziwił się uprzejmie, wsuwając paczkę z powrotem do kieszeni. - Cudowną twarz posiadają filigranowe panienki. Chyba w takich nie gustuję - zastanowił się na głos, schodząc powoli ze schodów tak, by móc zrównać się z Parysem wzrostem. Przystając odrobinę za blisko jak na zwykłą, przyjacielską pogawędkę, chociaż wyzywające spojrzenie prosto w oczy mogło sugerować rychłą walkę. Albo rękoczyny innego typu.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Tajemnicza klatka schodowa Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Tajemnicza klatka schodowa [odnośnik]16.08.15 19:59
Wolno płynący czas, skłaniał go ku lekkiemu uniesieniu głowy. Był w tym pomieszczeniu już wcześniej kilka razy, jednak nigdy nie zastanawiał się nad jego genezą, przeszłością lub potencjalnymi ciałami zamordowanych ukrytymi w piwnicy bądź kończynami drobiazgowo owiniętymi w szary papier spoczywającymi w od dawna nieużywanej skrzynce na listy.
Tuż pod samym sufitem w latach świetności zawisnął masywny, ogromny żyrandol wykonany z samych, jak się domyślał, kryształów. Zachwycał swoją niesamowitą urodą gości już pod pierwszego stopnia, ale w pięćdziesiątym piątym roku nie pozostało z niego wiele. Od dawna nikt nie używał go we właściwych celach. Bez dwóch z sześciu ramion oderwanych każde w innymi miejscu stanowił nędzny obraz, stając się idealnym miejscem dla pajęczych łowów i tracąc równocześnie ostatki majestatu skrywane pod milionami drobinek kurzu.
Przejście dwóch stopni przyniosło ze sobą niemiłosiernie skrzypienie, które, prawie jak na lekarstwo, pozwoliło oderwać się od problemów świata pozostawionego za drzwiami. Mógł przestać zadręczać się przejętymi słowami siostry lub ciekawością wychodzącej z ust przyszłej pani Bulstrode. W samym środku dnia gdzieś na północy, w zewnętrznym Enfield poczuł się naprawdę niczym nieskrępowany. Wszystkie plany nagle stały się jasne oraz klarowne, a sam powrót do Ministerstwa wręcz oczywisty - nie mógł do końca wygrywać przepełnionych melancholią piosenek o straconej miłości, pięknych sukniach czy nieudanych wyborach... nawet jeżeli to był jazz, w którym pozwalał sobie na zbyt wiele. To niekoniecznie było miejsce, w którym chciałby zobaczyć swoją twarz porysowaną zmarszczkami za, chociażby dziesięć, piętnaście lat.
Może to pewien stoicki spokój na twarzy Benjamina wprawił go w tak klarowny nastrój. Może jedyne, czego potrzebował to chwila zanieczyszczonego oddechu, pozwalający się na oderwanie się od mętnych, narastających spekulacji. Może czuł się dobrze, dlatego że nie musiał udawać nikogo innego przed samym sobą i otoczeniem. Może chciałby tak istnieć - bez urwanych gestów, wciąż patrząc lekko poza horyzont szarych konwenansów.
Może nawet, ale tylko może cieszył się z obecności tego gniewnego sportowca na emeryturze, którego poczynania ponad boiskiem śledził z zapartym tchem.
- Jestem wicehrabią jeszcze przez moment. Radzę ci śledzić wszystkie gazety z szeroko otwartą buzią. Wiem, że z tym nie masz problemów, pedale - uniósł brew, wesoło przekręcając słowa w popularnych przysłowia do własnych, jakże przyjaznych celów! Wcale nie wpadali w nieokiełznaną grę słów, niemogącą zakończyć się na zwykłym pożegnaniu. Męskie gry, czyż nie?
Przeniósł wzrok na czarne spodnie wciąż siedzącego mężczyzny. Z tej perspektywy wydawały się opinać umięśnione uda, pamiętające jego złote czasy kariery. Forma nie zanikała ot, tak sobie, o czym miał szansę przekonać się w przeszłości.
- Podobno pieprzenie obcych ludzi w ciasnych, ciemnych pomieszczeniach nie jest w najlepszym guście, ale sam rozumiesz. Ja, będąc prawdziwym artystą, muszę upaść na etyczne dno i odrodzić się silniejszym.
Nagłe skrócenie odległości nie zaskoczyło go szczególnie. Podejmując przezabawną grę, wszedł na ten sam stopień, aby jeszcze bardziej ukrócić dzielący ich dystans. Nie przejmował się kilkoma centymetrami różnicy wzrostu. Większość ziemskiego globu była niższa od Bena, więc Parys akceptował to bez żadnych przeszkód.
- Wszyscy - położył rękę na jego ramieniu, odwzajemniając spojrzenie wprost w czekoladowy odcień tęczówek - na wysokości mojego rozporka wyglądają filigranowo. Moja narzeczona, blondynka z zeszłej soboty… nawet ty - usta same powędrowały ku górze, odsłaniając białe zęby.
Delikatnie popchnął go ku ścianie, pociągając ostatnią porcję powietrza zabrudzonego tytoniem.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Tajemnicza klatka schodowa [odnośnik]17.08.15 10:31
Nigdy nie przypuszczałby, że wymuskany arystokrata z rodowodem lepszym od psa Tristana, będzie stanowił doskonałego kompana w wzajemnym obrzucaniu się inwektywami. Faktycznie nieco bardziej podniosłymi od tych słyszanych często w Wywernie i Mantykorze, acz Ben i tak był mile zaskoczony szybującym coraz niżej poziomem rozmowy. Widocznie miał na Parysa zbawienny wpływ już po dwóch spotkaniach. Zerwanie złotej maski z twarzy uduchowionego szlachcica stanowiło naprawdę spory wyczyn, mile łechtając ego Wrighta. Musiał podziękować losowi za to, że pewnego wyjątkowo upalnego wieczoru pokierował jego krokami akurat do baru, w którym znajdywał się i Bulstrode. Oczywiście nie była to znajomość trwała, nigdy nie nazwałby bruneta swoim przyjacielem ani kompanem - na to miano mało kto zasługiwał - lecz w pewien pokręcony sposób Parys stanowił ważny element frustracji człowieka poczciwego, walczącego ze swoimi chorymi demonami. Nigdy nie zastanawiał się nad tym, czy i Parys momentami cierpi; czy też miewa napady autodestrukcji, nienawiści do samego siebie; czy zadaje sobie te wszystkie żałosne, zakrawające o tanią filozofię spod budki z piwem, pytania. Właściwie nie chciał wiedzieć. Ich znajomość miała być czymś ożywczym, intensywnym, ostrym - wypłakiwanie się sobie wzajemnie w ramiona i dzielenie brzemieniem antycznej tragedii nie wchodziło w grę. Nawet wstępną, jaką mimo wszystko odgrywali, pusząc pawie pióra w sięgającej prehistorii rywalizacji samców. Kto więcej przeklinał, kto był wyższy, kto mocniej przywalił. Ben znajdywał prawdziwe ukojenie w takiej wymianie zdań, przypominającej mu szczęśliwe czasy szatni Quidditcha. Pełnej testosteronu, półnagich, doskonale zbudowanych facetów, przekleństw i tej pewności, że wszystko to jest normalne.
Schadzki na klatkach schodowych Londynu już nie zasługiwały na to miano, ale Benjamin postanowił być na to ślepy i podjąć rzuconą mu rękawicę subtelnych inwektyw. Minuty mijały, Rosjanin nigdy się nie spóźniał, Wright nie musiał więc niepokoić się zapomnianym towarzyszem.
- Będziesz miał rozkładówkę w Czarownicy? Czekam więc z niecierpliwością - powiedział, wyraźnie rozkoszując się tą dziecinną, w gruncie rzeczy, gierką. Jakby znów miał te naście lat i przezbywał się ze starszym kolegą. Co skończyło się dla niego niezbyt dobrze. Ach, dzięki ci, wybiórcza pamięci, przesłonięta nadmiarem testosteronu.
Wolał szczerze śmiać się z kolejnej wypowiedzi Parysa, zaczynając doceniać szlachecki kunszt. Typowe sacrum profanum; wyobraził sobie panicza Bulstrode na salonach, opowiadającego podobne historyjki swoim wiekowym, wytwornym przodkom. Uśmiech Bena poszerzył się jeszcze bardziej. - Jesteś więc teraz na etapie dna, czy też już odradzasz się jak feniks z popiołów? - spytał właściwie konkretnie, z uśmiechem ciągle igrającym gdzieś w kącikach jego warg. Uśmiechem trwałym, który nie zniknął nawet wtedy, gdy Parys stanął tuż przed nim, popychając go na ścianę.
Nie protestował, nie szykował prawego sierpowego, nie bronił się. Obydwoje doskonale wiedzieli, że nawet biorąc pod uwagę idealnie wyrzeźbione ciało Bulstrode, to Ben jest tutaj większy i silniejszy. Wright nie wykorzystywał jednak swoich gabarytów na marne; właściwie rzadko kiedy robił z nich faktyczny użytek. Trochę alegorycznie do psów - ulubione porównanie? - te największe nigdy nie szczekały i kroczyły przez swoje życie z dumą, w odróżnieniu od małych, ujadających ratlerków. Wystarczył jeden ruch, by taki drobiazg pofrunął w powietrze ze złamanym karkiem. Nie, żeby Parys należał do tej najgorszej rasy - Jaimie traktował go jak równego sobie, nawet, jeśli wiedział o nim naprawdę niewiele. Ot, strzępki informacji o aktualnym miejscu pracy, niezwykle czystej krwi, nienagannych manierach i namiętnych ustach. Tylko tyle i aż tyle. Tak było lepiej; nie chciał wiedzieć o nim czegokolwiek, co mogłoby skończyć się wzmocnieniem chwilowej słabości.
- Cóż za rozwiązłość. Próbujesz skorzystać z życia na zapas przed rychłym ożenkiem? Twoja narzeczona musi być przeszczęśliwa - odparł powoli, miękko, wpatrując się prosto w jego oczy. Chłodna ściana za jego plecami wydawała się wygodniejsza niż twarde schody; nie bał się także pająków, pewnie wesoło przemieszczających się tuż nad jego głową. Całkowicie skoncentrował się na tej mało salonowej rozmowie, czując obcy zapach Parysa, ciężki, wręcz przyklejający się do ust i nozdrzy, razem z papierosowym dymem. Mógł go nie częstować. Mógł włożyć mu do ust całą paczkę i sprawić, żeby zamknął się na wieki, a jednak...chyba sekundowa słabość postępowała, rysując mu w głowie same niegodne obrazki.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Tajemnicza klatka schodowa Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Tajemnicza klatka schodowa [odnośnik]17.08.15 20:26
Status społeczny zobowiązywał do pewnych norm zachowań i wzorców społecznych, których Parys zdążył nauczyć jeszcze pójściem do szkoły. W krótkim przykładzie - damom należał się szacunek niezależnie od pochodzenia, starsi mieli prawo do głosu, ze skonfliktowanymi rodami można było przysiadać wyłącznie na niezobowiązujące rozmowy. Kiedyś zdawał się nie rozumieć pewnych sztywnych zasad, tworzących tamtejszy świat, chciał coś zmienić, jednak z biegiem czasu najwięksi awanturnicy uczyli się pokory, przysiadając na rzeźbionym krześle wyścielonym naturalnym jedwabiem importowanym z dzikich terenów Chin. Rok po roku rozumiał coraz więcej, w zadziwiającym tempie zdając sobie sprawę, jak piekielnie inteligentnym człowiekiem była jego matka co najmniej trzydzieści pięć lat temu.
Surowe otoczenie w rzeczywistości nie wadziło mu w jego rzekomo hedonistycznym życiu najmniejszym calu. Ba, sprawiały, że mógł odczuwać przynależność do konkretnych ludzi, zamkniętego środowiska bez konkretnej drogi wejściowej do wewnątrz. Mimo wszystko uwielbiał to uczucie, pielęgnując we własnym wnętrzu. Znajdowali się nadgorliwi, odnajdujący ukryte wyjścia z dusznego środowiska - wylatując z tamtejszej społeczności z głośnym hukiem. Zazwyczaj rody nie pragnęły nagłośnienia tak przykrego oraz znieważającego ich autorytet wydarzenia, jak ucieczka córki do mugola, ale przykry posmak nie do zmycia w ciągu najbliższych tygodni pozostawał na ustach śmietanki towarzyskiej. Starano się nikogo nie osądzać, ponieważ w każdej rodzinie na przestrzeni ostatniego półwiecza znalazłaby się przynajmniej jedna, pretensjonalnie czarna owca próbująca życia na własną rękę, która czuła się ponadto wszystko i schodziła do poziomu klasy pracującej, utożsamiając się ze wszystkimi czarodziejami niezależnie od ich pochodzenia lub statusu materialnego. Często zwodził ją pasterz w przetartym kapeluszu, śmiele nazywający siebie miłością. Mamił słowami pełnymi uroku, rozbudzał namiętność pośród jednosztukowego stada, sprowadzając je na boczne ścieżki przepełnione dzikością.
Choć - ktokolwiek czuł się wolny od wygłaszania osądów, powinien był podnieść pierwszy kamień oraz rzucić w ród muszący pogodzić się z gorzkim posmakiem wydarzeń.
Choć ten elitarny świat dla tabunów czarodziejów mógł wyglądać niczym klatka ze złotego kruszcu, Bulstrode przenigdy nie czuł się tam uwięziony. Pręty nie wbijały się w jego żebra, zadając niemiłosierny ból. Wiódł życie, spoglądając na wszystkich z góry… A podobnież uwięziono go tam na całe życie.
- Właściwie to jeszcze do tego nie doszedłem - wyrzucił mu psoto w twarz i lewą ręką podrapał się po policzku, jakby dokładnie w tamtym momencie przeprowadzał intensywny proces myślowy, mający na celu uratowanie całego globu od rozprzestrzeniającego się zła. Twarz wciąż wykrzywiała się w złośliwym półuśmiechu.
Brodaty Benjamin zdawał się wypadać poza kategorie ludzi, z którymi przebywał. Nie posiadał sekularnego majątku, wpływowych krewnych, wrodzonej ogłady czy karnetu na wszystkie wystawne kolacje. Niemniej wszystkie te braki nadrabiał całkiem czarującą aparycją oraz krótką, pełną zwrotów akcji sławą w drużynie Quidditcha. Nie, żeby stanowili dla siebie idealne towarzystwo, ale wszechświat w pewien niezrozumiały sposób od czasu do czasu postanawiał się zabawić, pchając ich dokładnie pod chłodną ścianę podczas lipcowego popołudnia.
- Zarzucasz rozwiązłość mojej osobie? - uniósł brwi szczerze rozbawiony. - Nie wiem, jakim mianem powinienem określić w tym wypadku ciebie… Co do Darcy - celowo użył jej imienia, sprawdzając obeznanie swojego towarzysza w bajecznym świecie- nie ma nic przeciwko. Wszystkim życzę tyle miłości w związku. Nawet parszywemu kundlowi, którym jest Wright.
Gdyby tylko mógł poznać jego myśli, roześmiałby się wniebogłosy. Tak dużego chłopca o niemal dwóch metrach wzrostu mogło przerażać coś tak drobnego, jak pająki, przemykające z zainteresowanie pomiędzy skórzanymi butami. Lubił go, naprawdę. Nikt nie zorientował się, w którym momencie odległość pomiędzy ich ciałami drastycznie się pomniejszyła.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Tajemnicza klatka schodowa [odnośnik]18.08.15 18:54
Męskie zagrywki często sięgały poniżej pasa, ale były to raczej ciosy werbalne i nieprzyjemne a nie te, pobudzające do czynów niezbyt moralnych. Przynajmniej dla ogółu społeczeństwa, o ugruntowanym poglądzie na wszelkie odstępstwa od normy. Inność stanowiła obrazę, była piętnowana - może ze strachu a może z przekazywanego z pokolenia na pokolenie przeświadczenia o obcym niebezpieczeństwie. Znane zło zwalczało się zdecydowanie łatwiej, chociaż bywało przecież bardziej podstępne. Cóż, na szczęście Benjamin nigdy w swoich filozoficznych rozmyślaniach nie zaszedł tak daleko, koncentrując się egoistycznie na sobie. Tu i teraz. W tym dwumetrowym ciele, w latach pięćdziesiątych, w Wielkiej Brytanii, w Londynie, w jakimś budynku zapomnianym przez świat. Liczyły się wyłącznie te długie sekundy napięcia, rozwijającego się powoli w jego żyłach, niczym najprzedniejszy narkotyk o bardzo długim rozbiegu. Uwielbiał mocne, natychmiastowe doznania, ale w tym jednym przypadku sycił się niemęską grą wstępną, spojrzeniami, próbą odgadnięcia parysowych myśli. Powietrze nie pulsowało niecierpliwym napięciem, magia pozostawała na swoich miejscach, tak samo jak mugolska elektryka, ale pomimo tego Jaimie czuł się coraz mocniej nakręcony. Jakieś obce, natrętne podszepty szarpały za struny jego nerwów, podsuwając mu same irracjonalne fizyczne odruchy, nad którymi na szczęście panował. Przynajmniej na razie, bo wraz z zmniejszającą się odległością malał także psychiczny dystans, pozwalający na zachowanie zdrowego rozsądku. Do tej pory każde ich spotkanie - aż dwa; czy mogli nazywać się już przyjaciółmi na śmierć i życie? - kończyło się na kontakcie bezpośrednim i zawsze Jaimie obiecywał sobie, że był to po prostu wypadek przy pracy. Jeden na milion, lekkie potknięcie, malutki błąd, którego się szczerze żałuje, wyciąga się wnioski... i który powtarza się w nieskończoność.
Jeszcze zanim Parys dokończył miłą opowieść o swoim cudownym związku i parszywej krwi Wrighta, mięśnie Benjamina napięły się a złośliwy szept przybrał na sile. Niemalże czuł na swojej szyi ciepły oddech jakiegoś obrzydliwego demona, przejmującego na chwilę kontrolę nad jego ciałem. Słowa Parysa odbijały się echem po pustej klatce schodowej, ale w tej konkretnej sekundzie Ben stał się na nie całkowicie głuchy. Święte postanowienia o zachowaniu dystansu rozpadały się w pył, kiedy po prostu łapał Parysa za poły drogiej marynarki, szarpiąc go do siebie. Mało delikatnie, na sekundę, może dwie, może dziesięć; czas nie zatrzymał się romantycznie, w tle nie rozległy się fanfary; w powietrzu dalej unosił się zapach stęchlizny i zbyt ciężkich perfum jaśnie pana, a sam Ben po prostu go całował, mocno, namiętnie, zderzając się z nim zębami. Za dużo bodźców na raz, znajomy ogień rozpalił się w nim za szybko, przywracając pełną świadomość po kolejnych ułamkach sekund. Wszystko przez ponownie połączone neurony, pomagające mu po tej dość długiej chwili przyswoić to, co powiedział Parys.
Po raz ostatni przesunął językiem po jego zębach, przestając trzymać kurczowo materiał marynarki w swoich dłoniach, po czym odepchnął go od siebie, lekko acz zdecydowanie. Próbując na szybko poukładać sobie w głowie niepasujące do siebie elementy układanki. Powinien być honorowy, powinien przyznać samemu sobie, że zaprzestał pocałunku z powodu imienia panny Rosier, ale chodziło raczej o początek autodestrukcji. Skupiał się jednak dzielnie na siostrze Tristana - bo czy w szlacheckiej socjecie istniała inna piękność na wydaniu o tym samym imieniu? - co na razie pomogło mu ochłonąć. Odrobinę.
- Zazdroszczę ci więc narzeczeństwa, Bulstrode - skomentował nieco ochrypłym jeszcze tonem, nie dając po sobie poznać, że to imię Darcy wywołało to krótkie, umysłowe olśnienie. - Mam nadzieję, że kiedyś zapoznasz mnie ze swoją wybranką? - spytał, rezygnując na razie z prób uporządkowania zbyt rozpalonych, mimo wszystko, myśli. Chłodna ściana za plecami naprawdę pomagała, ale odsunął się od niej, wymijając Parysa. Przystanął znów przy schodach, odpalając papierosa z paczki i zaciągając się powoli. Londyński światek był jednak mały a on widocznie właśnie zasmakował ust narzeczonego swojej przyszywanej młodszej siostry.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Tajemnicza klatka schodowa Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Tajemnicza klatka schodowa [odnośnik]24.08.15 2:47
Chłód bez problemu wdarł się pod marynatki, przenikając przez cienki materiał letniej koszuli. Osiadł na jego plecach, powolnie drażniąc receptory ukryte w skórze. Z pełną gracją przechodził przez kolejne warstwy, wżynając się coraz głębiej i głębiej. Pogrywał na kolejnych włóknach mięśniowych niczym rasowy gitarzysta ze świetnego, zapomnianego zespołu. Najpierw wywołał przyjemną, gęsią skórkę u swojego instrumentu, aby przejść do wielkiego finału przedstawienia - dreszczu ciągnącego się wzdłuż linii ramion, który trwał przez nieskończenie krótki czas.
Aż nagle zniknął.
Gawędzili sobie na klatce schodowej niczym para wspaniałych przyjaciół z przypadku. Czyż Bulstrode oraz Wright jako duet nie brzmieli dumnie? Prawie. Zerkając ku ich przeszłości, dopatrywano się podobnych wątków biograficznych, motywów związanych z zakończeniem kariery, jednak to nie ta sprawa wydawała się bawić jazzmana aż do szpiku kości.
Prowadzili niezobowiązującą pogawędkę w sposób doprawy komiczny. Wspólnie dopuścili się aż dwukrotnie czynów, za które ogół społeczeństwa zażądałby najchętniej kary śmierci. Obaj w pewnie sposób byli chorzy, jeżeli tylko dostosowaliby się do ówczesnych realiów. Obaj także nie odczuwali z tego powodu skruchy i obaj czuli się nadzwyczaj zdrowo podczas spędzenia czasu na cielesnych przyjemnościach.
Odnalezienie podobnych sobie posiadało jakieś magiczne właściwości lecznicze!
Manifestacja siły była dla Parysa oczywistym zagraniem. Cicho zastanawiał się jedynie, kiedy miała ona nastąpić. Apogeum nadeszło później od założonych ram, więc nie próbował się wyrwać spod siły mechanicznego przyciągania. Nie odwrócił twarzy… bynajmniej nie przerwał silnego, męskiego pocałunku.
Ben smakował tymi samymi papierosami, które wspólnie palili, gawędząc na temat splecionych ścieżek życia. Jednak ich forma wydawała się bardziej intensywna, trochę wryta w kubki smakowe na języku oraz wymieszana ze śliną. Czuł się, jakby z każdym kolejnym uderzeniem serca odpalał mocnego papierosa w nadziei na krótkie ukojenie.
- Może nawet bliżej niż się spodziewasz - rozpoczął, wodząc wzrokiem za niczym konkretnym. Darcy zadawała się ewoluować, zostając kochanką niemoralności pod czujnym okiem narzeczonego. Tak, tworzył geniusza, którego mógłby ukazać swojego przyjacielowi, o ile nie utracił apatytu na płeć piękną. - Jeżeli tylko ładnie o to poprosisz.
Dlaczego znów rozmawiali normalnie? Wkładali sobie języki do gardeł, później tocząc krótkometrażową dysputę o stanie matrymonialnym… Właśnie tak miała wyglądać ich całkowicie zwyczajna relacja? Słowa przeplatane pocałunkami?
Pociągając kolejny haust powietrza o przyjemnym zapachu, skupił się na twarzy Benjamina. Co, jeśli Parys pragnął jeszcze raz odpalić serię papierosów, rozkochując się chwilowym bezdechem oraz ciepłem bijącym od ciemnej brody? I w lekkomyślnym geście odnalazł najłatwiejszy sposób na odpowiedź. Sztucznie wypracowany dystans pomiędzy ich ciałami runął szybciej, niż powstał. Szczątki tej budowli walały się pod nogami razem z papierosem kosmetycznie nadgryzionym przez ogień.
Odwzajemniał dzikość otrzymaną w prezencie, napierając na ofiarę całym ciałem. Nie ograniczał się wyłącznie do ust. Działa instynktownie wraz z uchronionym zmysłem łowcy, ale nie chciał go złowić, skonsumować. Pragnął tylko zabawy, fundując ją sobie bez obawy o koszt.
Oderwał jedną z rąk wyplecionych w kruczoczarne włosy, schodząc niepostrzeżenie poniżej pasa. Za sprawą pewnego pociągnięcia suwak w spodniach ustąpił. Nie przestawał składać pocałunków, natomiast dłoń zgłębiała nieprzemierzone szlaki okolicy ud, ściskając pana Wright za krok w rytmie bez określonego taktu.
Znów czas zdawał się ubić pomiędzy przerwami na płytką wymianę powietrza. Zatonął w uprawnionych ustach po raz ostatni, a podczas wycofywania się z rozgrywek z całej siły wgryzł się we fragment wargi. Metaliczny posmak powoli rozlewał się we wnętrzu jamy ustnej.
- Znajdź mnie następnym razem - niemal jednocześnie aportował się ze zniszczonego powieszenia na którąś z ulic niedaleko.
Nie miał zamiaru przecież spotykać się z czarodziejami półkrwi pokroju tamtego osobnika na opuszczonych klasach schodowych… prawie uciekając przed oczyma słonecznego Londynu. Wyrósł z ukrywania własnych pragnienie, acz miejsce ich kolejnego spotkania pozostawało ogromną niewiadomą, bo - idąc wraz z opracowaną metodą - to opiekun smoków powinien był doprowadzić do kolejnego, owocnego spotkania.
Los lubił splatać nie tylko ich drogi - najwidoczniej połączonym ciałami nie gardził w żadnym stopniu.
    | Zt. dla obu panów. Chyba, że Bendżamin będzie coś pisał! Dzięki za grę. <:
Gość
Anonymous
Gość
Re: Tajemnicza klatka schodowa [odnośnik]29.10.15 12:26
Wystałaś swoje na zewnętrzu. Chłód zmroził ci kości do samego ich szpiku. W mikroskopijnym powiększeniu miałabyś najpewniej małe lodowe kosteczki zamiast normalnego płynu. Ale to dopiero druga połowa sierpnia, poczekaj na zimę. To nie kwestia pogody, bo ta, chociaż prawdziwie angielska, czyli po prostu ponura i z deszczem nieprzerywanie siąpiącym, wciąż posiadła temperaturę na poziomie zadowalającym. A jednak Tobie było zimno, skąd ta nietolerancja pogody? Może to reakcja ciała na odrzucenie, na niekochanie, na samotność i przebywanie w tym stanie już... kilka lat. Drżą więc twe ramiona, kiedy po raz kolejny wahasz się w swym przeczuciu. Stoisz tu dobrą godzinę, a sądziłaś, że przyjdziesz w odpowiednim czasie. W pierwszym kwadransie serce biło ci jak oszalałe, w drugim poczułaś niewypowiedziany spokój, minął trzeci, kwadrans w którym ogarnęło cię przeczucie, że to może nie dziś, może pomyliłaś dni. Spoglądasz na zegarek i czwarty, zdenerwowany kwadrans zamienia się w kwadrans wyparcia. Chowasz mały zegarek do kieszeni. Zerwałaś jego bransoletę i nie możesz już nosić go na nadgarstku. Przestępujesz z nogi na nogę, ruszasz się w końcu i trafiasz twarzą w twarz grupy osób podejrzanych. Wszyscy mają ciemne ubrania, co zresztą określa i Twoją sylwetkę. Obserwują cię i mijają, ale nie wszyscy. Jedna osoba zaczepia i mówi, żeby iść z nimi, ty nie chcesz, oglądasz się i widzisz spacerującego Skamandra Samuela. Trzymana za nadgarstek przez nachalnego amanta, wyrywasz się i przebiegasz na drugą stronę ulicy, by wpaść na znajomego. Czy jest chociaż odrobinę podobny do siebie sprzed dziewięciu lat? trudno ocenić ci w ciemnościach, ale oświetlony przez latarnię wydaje się być jeszcze bardziej przystojny. Tym razem jednak nie czerwienisz się na jego widok, patrzysz mocnym wzrokiem w oczy i dajesz znak dłonią, by biegł za tobą, znak ten objawił sie zaciśnięciem na jego dłoni swojej. Wciągasz go do pierwszej klatki po prawo, słyszycie jak kroki biegnącego w ślad za wami tabunu czarnych złych ludzi mijają drzwi w których się schowaliście. Wydychasz powietrze i nie mówiąc nic, ruszasz w stronę schodów.


If there is a past, i have
forgotten it
Mathilda Wroński
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9242-mathilda-wronski#281180 https://www.morsmordre.net/t2026-sowa#30026 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f354-szkocja-timbermoore-marefield-grove-13 https://www.morsmordre.net/t9271-skrytka-bankowa-450#282368 https://www.morsmordre.net/t1698-mathilda-wronski#18244
Re: Tajemnicza klatka schodowa [odnośnik]29.10.15 18:53
Odkąd zepsuł mu się motor, zamiast korzystać z sieci Fiuu, czy teleportacji - chodził pieszo. Oczywiście, w dużej mierze, zależało to od dnia i pracy jaką wykonywał. Zazwyczaj jednak - wracał dosyć późno.
Szedł zamgloną ulicą, pogrążoną w cieniach zbliżającej się nocy. Tylko w niektórych miejscach, przebijało się blade światło i tak migocących lamp. Samuel szedł spokojnie. Nigdzie się nie śpieszył, a jego postura i postawa, raczej odstraszała potencjalnych rabusiów - jeśli takowi tu byli. Czerń ubrań, czerń włosów, czerń w spojrzeniu - wpasowywał się w zastały, ciemniejący klimat nocy. W jednej dłoni trzymał niedopałek, który zaraz wylądował pod butem. Pozostałe iskierki zgasły.
Wzrokiem przemierzał przestrzeń przed sobą i tylko poruszenie w cieniu sprawiło, że odwrócił głowę. Wpatrywał się w cień.
Niewyraźne, rosłe postaci, zgromadzone przy jednej, drobnej kobiecie. Dłoń uniesiona, szarpnięcie.
W oczach Skamandera zapalił się gniew i rósł, gdy złapał spojrzenie dziewczyny. Na wszystkie zszargane brody Merlina! - znał ją. Choć tyle czasu minęło, rozpoznał lica Mathildy Wrońskiej, siostry jego przyjaciela, Józka.
Zanim jednak wykonał choć krok - dziewczyna wyszarpnęła dłoń z silnego uścisku mężczyzny i pobiegła wprost do niego. Ciemna spódnica zawirowała w niby tańcu i przez chwilę miał wrażenie, jakby niosły ją skrzydła. Czarne, niczym kruka.
Niemal mechanicznie, objął ją w talii jedną dłonią, chcąc w pierwszej chwili zasłonić sobą. I tu się pomylił. Zieleń oczu przez jedną sekundę zatrzymuje jego działania. Czy kiedykolwiek tak pewnie na niego spoglądała? Czy pamiętał tylko czerwieniejące lica?
Pociągnęła go za sobą. W myślach plątały się myśli, które próbowały wytłumaczyć i sytuację i zachowanie. Chłód drobnej, dziewczęcej dłoni przenikał samuelowy nadgarstek, na którym zaciskały się jej palce. W końcu zatrzymali się w cieniu klatki, a napastnicy zniknęli, podążając za fałszywą intuicją. Skamander zacisnął zęby. Prawdopodobnie stanąłby do walki, zapewne nie kończąc zbyt zabawnie. Przewaga tylu osób była znacząca, ale przecież Samuel się nie wycofywał, były sposoby...
Mathilda ruszyła dalej, bez słowa pociągając długowłosego mężczyznę za sobą.
Nie znał miejsca, w którym się znaleźli. Czarne brwi opadły w skupieniu, próbując przebić się spojrzeniem przez panujące cienie. Zatrzymuje w końcu drobną istotę przed sobą. Chwycił jej rękę, zamykając w swojej dłoni.
- Zaczekaj proszę - jego głos był niski i dźwięczny. I choć starał się mówić szeptem, ton, niczym powtórzona melodia, odbił się od ścian. Nieoczekiwane spotkanie, nieoczekiwana sytuacja, nieoczekiwane myśli. Czy przyjaciel cokolwiek mu powiedział o jej powrocie?


Darkness brings evil things
the reckoning begins


Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 30.10.15 12:22, w całości zmieniany 6 razy
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Tajemnicza klatka schodowa 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Tajemnicza klatka schodowa [odnośnik]29.10.15 20:11
To nie dziewięć lat, bo było ich tylko sześć. Czy te trzy lata w tę czy inną stronę robią aż tak wielką różnicę? Zastanów się i przytaknij głową. Trzy lata poza Hogwartem, kiedy Samuel i Józef spotykali się niekiedy nawet w waszym domu rodzinnym, upłynęły ci na chowaniu się w kuchni i wystawianiu nosa do salonu tylko wtedy, kiedy było to niezbędne. Nie pojmowałaś Samuela jako swojego wielkiego znajomego. Był przecież związany przyjaźnią z Twoim bratem, a wasz kontakt ograniczał się do twych czerwonych policzków i tęsknych spojrzeń posyłanych w jego stronę, kiedy on akurat był zajęty czymś innym. Nie lubiłaś jednak, kiedy zaczepiał cie na korytarzu. Zawsze peszyło cię jego zachowanie, był bardzo pewny siebie, a kiedy tylko odchodził z szerokim uśmiechem, wnet zbiegały się koleżanki z klasy i zaczynały cię wypytywać. Zawsze zadawały te same pytania. Z kim on teraz chodzi? Myślisz, że mam u niego szanse? Ale rzuci ją, prawda? Co ci mówił? Spytasz go czy usiądzie z nami na obiedzie? Denerwowałaś się tymi pytaniami, bo jednocześnie z wielką nieśmiałością, byłaś w jakiś sposób świadoma, że one wypowiadają wszystkie Twoje myśli, które kłębiły się gdzieś na krańcach języka. Nigdy nie zaprosiłaś go więc do usiądnięcia ze sobą przy obiedzie, chociaż raz czy dwa to on zawołał cię przez salę i poprosił, żebyś usiadła z Józkiem i z nim. Nie powinno się mieszać domów, więc nie przyjmowałaś tych zaproszeń. Dopiero kiedy Samuel był w ostatniej klasie, zgodziłaś się raz zjeść deser z bratem i jego przyjacielem. Bo wiedziałas, że nie będziecie widzieli się kolejne tysiąc lat?
Dziś już cię nie peszy. Spogladasz pewnie w jego znajomą twarz. Kiedy łapie cię w pasie nawet nie wzdychasz, a pewnie za czasów Hogwartu zemdlalabyś na miejscu. Stoicie w ciemności i w ciszy nasłuchujecie, to też cię nie peszy. Kiedy sięga po Twoją dłoń, ty unosisz na niego spojrzenie i milczysz przydługą chwilę. To świadczy, że wciąż masz podobne reakcje, tym razem jednak Twoje oczy już za dużo widzieć mogły, by rumieniec wstępował tak łatwo. Magiczny głęboki głos przenika cię całą. - Chodź ze mną - proponujesz, by wszedł po schodkach. - Znam to miejsce, będziemy tu bezpieczni 
Jesteś syreną, która wabi marynarzy, bo chociaż zabrakło ci dwumetrowego ogona, umiesz zainteresować ciemno odzianego młodzieńca, umiesz zmusić go by chciał cię zatrzymać na moment. A może to rola niesamowitej sukni, którą kupiłaś na jarmarku u Prewettów?


If there is a past, i have
forgotten it
Mathilda Wroński
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9242-mathilda-wronski#281180 https://www.morsmordre.net/t2026-sowa#30026 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f354-szkocja-timbermoore-marefield-grove-13 https://www.morsmordre.net/t9271-skrytka-bankowa-450#282368 https://www.morsmordre.net/t1698-mathilda-wronski#18244
Re: Tajemnicza klatka schodowa [odnośnik]29.10.15 22:27
Prawie 6 lat temu Samuel nie rozpoznałby nikogo, kogo znał. Rozbity zdradą, jaką zaserwował mu los - uciekł do pracy aurora, niby ratunkowej burty, gdy jego życie - na łeb na szyję tonęło i paliło się jednocześnie. Ale kogo w życiu nie trafiały pociski cierpień? Wolał jednak walczyć, każdy atak traktując jak wyzwanie do broni. Może *albo najpewniej* jego odwaga mieszała się ze zwyczajną głupotą, ale - nie żałował swoich decyzji. Dlatego teraz, gdy tak nagle postawiono na jego drodze Mathildę i bandę oprychów, miał ochotę po prostu rzucić się do bójki - zupełnie jak młokos, w obronie czci swej towarzyszki.
Milcząca, zielonooka towarzyszka - jak się okazało, potrafiła o siebie zadbać, pociągając za sobą Samuela w ucieczce, której końca - nie potrafił przewidzieć.
Co o niej pamiętał? Czy lata młodzieńcze przysłoniły wspomnienia, wpisując na kanwach umysłu - uroczy wyraz kraśniejących policzków i płochliwego spojrzenia za każdym razem, gdy zatrzymywał ją na szkolnym korytarzu? Czy wtedy był tak pewny siebie? Tak przyzwyczajony do podobnych zachowań, że niknęła w tłumie? Nie. Choć mógłby zarzucać sobie wiele, nie mógł traktować dziewczyny tak samo jak innych. W końcu była siostrzyczką Józka - a te granice były dla niego jasne.
A teraz? czy wszystko rozumiał? Czy chwila milczenia, gdy zadał pytanie, nie rodziła dawnej wymowności? Nie była tą samą, płochą dziewczyną, jaką pamiętał. Lica pojaśniały, nabrały wyrazistości, a spojrzenie kryło za sobą tajemnicę, której nie potrafił jeszcze odsłonić.
- Pójdę - jego głos kolejny raz rozbrzmiał, atakując pozostawioną ciszę. Pochylił głowę w geście zgody, ale spojrzenie wciąż tkwiło w źrenicach dziewczyny - ale nie możesz pędzić tak bez słowa - Samuel chyba nawykł, że kobiety mówiły. Zazwyczaj dużo. Mathilda pozostawała milcząca, otaczając się nieważką aurą niewiadomej...której ulegał. Dlatego podążał, choć dezorientacja kopała go po głowie, próbując zadawać pytania, których zadawać nie miał zamiaru.
gdy padły kolejne słowa, chciał wyrwać się, że przy nim będzie bezpieczna, ale trywialność myśli, aż zabolała. W kącikach ust zawitało więc drgnienie, choć ciemność mogła przysłonić jego reakcję.
- Jesteś pewna, że chcesz mnie tam prowadzić? - przechylił głowę na bok, wciąż nie puszczając chłodnej dłoni dziewczyny - nie jestem bezpiecznym mężczyzną - głos przycichł, zabrzmiał bardziej gardłowo. To nie były potrzebne słowa, zupełnie wyrwane z kontekstu jego myśli. Bardziej stwierdził do siebie, niż do  czarnowłosej wieszczki. Skamander po prostu był świadom, jakim człowiekiem był - zapalczywym, pakującym się na własną prośbę w kłopoty, brawurowo głupim i...nadopiekuńczym. czy to chciał jej powiedzieć? zamiast pytań, jak wszystko w porządku? Nie zrobili ci krzywdy? Skąd się tutaj wzięłaś?. Czy chciał się wytłumaczyć? tylko z czego?


Darkness brings evil things
the reckoning begins


Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 30.10.15 12:29, w całości zmieniany 2 razy
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Tajemnicza klatka schodowa 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Tajemnicza klatka schodowa
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach