Wydarzenia


Ekipa forum
Park Narodowy Dartmoor
AutorWiadomość
Park Narodowy Dartmoor [odnośnik]17.02.21 0:34
First topic message reminder :

Park Narodowy Dartmoor

Prastary, bogaty w zwierzynę park znajduje się pomiędzy dystryktem West Devon i South Hams. Zgiełk wojny i zniszczenia charakterystycznego dla całego hrabstwa Devon zdaje się zapomnieć o magicznym miejscu, w którym zielone wrzosowiska przeplatane są granitowymi skałami, spomiędzy których niejednokrotnie można natknąć się na rozhasaną zwierzynę. Miejsce idealne na wyciszenie się, obcowanie z naturą i dobrami, jakie oferuje. Ze względu na wzgórza okalające miejsce wiatr jest nieodłącznym elementem każdej wizyty. Jedynie potężne formacje skalne są w stanie zapewnić schron przed zimnymi podmuchami, które nie zawadzają stworzeniom przystosowanym do takiej pogody oraz temperatury. W zależności od miejsca można napotkać mokradła i torfowiska objęte mgłą. Pomimo przeciwności warunków można natknąć się na wioski. Największą z nich jest wybudowane w czasach napoleońskich Princetown, gdzie znajduje się strzeżone więzienie.
Punktem przyciągającym gapiów jest zamek Drogo wybudowany w latach 1910-1930 przez jednego ze znanych, mugolskich architektów sir Edwina Lutyens. Obszerność parku nie pozwala na dostrzeżenie najwyższego szczytu High Willhays (610 m n.p.m.), który robi furorę pośród mugolskich, często spotykanych na ścieżce wędrowców oraz badaczy. Typowym widokiem jest szeroka gama ptactwa, kuce Dartmoor, lisy, króliki, borsuki, szare wiewiórki, łasice, zające, sarny, jelenie i gronostaje, a także magiczne stworzenia, o których istnieniu krążą jedynie legendy.
Zarówno pośród mugolskich, jak i czarodziejskich dzieci mówi się o baśniach związanych z wrzosowiskami, które zwykle zahaczają o postaci wróżek, chochlików, czy też jeźdźców bez głowy. Wielu z mugolskich twórców, o których traktuje literatura, inspirowało się magicznym parkiem, w którym świat był jeszcze bardziej magiczny, a czasem nawet surowy.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Park Narodowy Dartmoor - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Park Narodowy Dartmoor [odnośnik]07.07.22 23:08
13 VI 1958


     Trzynasty czerwca wypadał w tym roku w piątek, zatem gdyby kogoś interesowało, dlaczego Melisa skończyła tak, jak skończyła, odpowiedź byłaby bardzo prosta. Trzynastego w piątek. Tak po prostu. Wzruszyłaby ramionami i stwierdziła, że to nie jej wina, że to ten akurat dzień miał złą energię. To wcale nie tak, że zirytowała swojego przełożonego w straży, który w nagrodę wysłał ją na poszukiwanie bóg-wie-jeden czego na mokradłach Dartmoor. Z pewnością nie były to ślady po partyzanckiej działalności, chyba że za opozycjonistów przyjąćby stado jeleni bądź kilka płochych wiewiórek, których rude kity migały jej od czasu do czasu na granicy pola widzenia. Mimo że Melisa już od blisko trzech godzin błąkała się po okolicy a jej nowe buty całe już były utytłane grubą warstwą błota, nie znalazła niczego wartego wspomnienia w raporcie. Może to i nawet lepiej.
     Czarownica westchnęła cicho opatulając się szczelniej połami ciemnego, tweedowego płaszcza, który swoje lepsze dni miał już dawno za sobą. Wciąż jednak dobrze trzymał ciepło a lekki, lawendowy zapach kulek na mole, którym zdążył przez ostatnie lata przesiąknąć, zdawał się być dziwnie kojącym w tak niesprzyjającym otoczeniu. Mimo że obiektywnie nie było tu bardzo zimno - był w końcu środek lata - to jednak spowijające wszystko kłęby mlecznej mgły wraz z porywistym wiatrem tworzyły ponurą iluzją wysysającą z niej resztki ciepła. Mimo tylu lat spędzonych w Anglii Melisa dalej tęskniła czasami za słoneczną i gorącą Hiszpanią. Rozejrzała się po otoczeniu lustrując raz jeszcze wzrokiem żółtawo-zielone kępy trawy znaczące tu i tam bagniste, pozalewane podłoże. Wszędzie wokół leżały na wpół zatopione, połamane konary czy pnie drzew wyrwanych z ziemi razem z korzeniami - pokłosie burzy, jaka przetoczyła się niedawno przez Devon. Powietrze przesycała wszechobecna woń wilgoci, stęchlizny oraz świeżej ziemi. Przyjemne miejsce... Jeśli było się dementorem!
     Idąc na kompromis sama ze sobą zdecydowała, że obejdzie jeszcze tylko pobliskie jeziorko gęsto obrośnięte krzewami i wraca do Londynu. Czuła teraz dobitnie wilgoć wnikającą głęboko w ciężki materiał jej płaszcza oraz wełnianej spódnicy a wcześniej ładnie ułożone włosy zmieniły się w żyjącą własnym życiem, pokręconą plątaninę, w której - znając jej szczęście, pewnie poutykały już jakieś suche liście czy gałązki. Doprawdy cudownie! Stawiając ostrożnie krok za krokiem ruszyła w końcu z wielką niechęcią naprzód, skupiona bardziej nie na wypatrywaniu jakichś śladów ludzkiej działalności, lecz nie wdepnięciu w grzęzawisko. Ktokolwiek przekazał do wiedźmiej straży anonimowy donos twierdzący, że spotykali się tu opozycjoniści, musiał być prawdziwym dupkiem. Albo geniuszem, gdyby spojrzeć na to z drugiej strony. W końcu zamiast zająć się czymś pożytecznym, Melisa marnowała czas błądząc po tym zapomnianym przez bogów miejscu. Czy była nieostrożna? Prawdopodobnie tak. Czegóż innego można by jednak oczekiwać od zielonego nieopierzeńca, którego dopiero niedawno zaczęto wysyłać w teren? Słysząc za sobą jakiś szelest nie spodziewała się już nawet ujrzenia jakiejś żywej duszy. Zakładała się tylko sama ze sobą o to, czy będzie to zając czy kuna.


Ostatnio zmieniony przez Melisa De Leon dnia 13.07.22 21:52, w całości zmieniany 3 razy
Gość
Anonymous
Gość
Re: Park Narodowy Dartmoor [odnośnik]11.07.22 12:40
Przesądy nigdy się mnie nie imały. Wierzyłem, że to wiara i uprzedzenia odpowiadają za zbieg zabobonu i naszego nieszczęścia; wszystko jest przecież kwestią nastawienia, bośmy sami kowalami swego przeznaczenia. Ale jak tu wierzyć w przypadek, jak obrzucać winą pesymizm, gdy akurat w przeklęty piątek trzynastego dzieje się taki kataklizm? Zaczęło się niewinną inwitacją; wuj zaprosił mnie na obchód po naszym Parku Narodowym, abym nauczył się czegoś o jego fachu, bo w trudnych czasach, gdy spiżarnia pusta, samodzielne pozyskanie zdobyczy może okazać się niezbędne. Nie szliśmy, rzecz jasna, na polowanie — tutejsza zwierzyna znajdowała się pod ochroną i kłusownictwo było (dawniej) surowo karane, a jako władcy Devon musieliśmy przecież dawać przykład. Istniała jednak powinność odstrzału redukcyjnego chorych zwierząt, które by wyłącznie cierpiały, rozprzestrzeniając między sobą zarazki — i w tym celu przemierzaliśmy połacie urokliwej zieleni w dobrych nastrojach i pełni optymizmu, że zrobimy dla tych lasów coś dobrego.
Trzymałem wcześniej w rękach czarodziejską kuszę, może nawet nie raz — nie pamiętam; nie była dla mnie nowością obsługa jej mechanizmów, chociaż wciąż robiłem to bardzo niezgrabnie i nieporęcznie, dlatego unikałem sugestii samodzielnej likwidacji celów. Nie było ku temu zresztą wiele okazji, gdyż wuj opiekował się tym parkiem z pasji i powołania, był wszak panem na włościach — tylko "ogród" wymagał nieco więcej pracy, więc trudniej było o niego zadbać. Tropiliśmy (a raczej — on tropił; ja przyglądałem się jego poczynaniom, próbując zrozumieć, co dostrzega w wytyczonych przez zwierzynę śladach, w jaki sposób rozpoznaje gatunek zwierzęcia po — dajmy na to — rozmiarze łapki i ułożeniu pazurów na ziemi) chorego jelenia już od pierwszych kroków w głębi puszczy, gdyż wuj wczoraj odnotował jego obecność. Rozmawialiśmy w tym czasie o wielu rzeczach; o mojej przeprowadzce, działalności podziemnej, o chorej cioci, którą dopadły objawy nieznośnej gorączki metamorfomagicznej. Nie kryłem rozbawienia, gdy zobaczyłem paletę migających barw jej włosów w wielu odcieniach, lecz mina mi zrzedła, gdy dowiedziałem się, jakie są następstwa — więc bardzo jej współczułem. Ciocia na szczęście mogła się wykurować pod opieką znajomych specjalistów, przeciwnie do jelenia, z którym właśnie doszło do pierwszego, wzrokowego kontaktu. Wuj zachęcał mnie, żebym dał wiarę swoim zdolnościom i oddał mi kuszę, asekuracyjnie stając z boku — a ja kręciłem nosem, bo nie chciałem przypadkiem zadać zwierzęciu cierpienia. Kiedyś jednak musiałem się nauczyć, więc podążałem uzbrojony, ślad w ślad za widocznym celem. Wtedy usłyszałem ruch w pobliskich krzakach, który spłoszył zwierzę (i mnie). — Drugi jeleń? — spytałem wuja; zamiast oddać strzał — chciałem oddać mu broń... ale podczas wymiany przedmiotu, bełt wystrzelił pędem w kierunku ruchomego celu... i trafił, a ja usłyszałem kobiecy krzyk. — Na Merlina, Garry, postrzeliłeś kobietę! — dobiegły mnie słowa krytyki wuja, aczkolwiek nie spanikowałem mimo adrenaliny, która zaczęła we mnie buzować. — Halo! Jest Pani ranna? — krzyknąłem bezradnie, pokonując dzielący nas dystans. Dostrzegłem bełt, który przeszył jej łydkę, cmokając w stresowym odruchu. — Wuju, biegnij po pomoc! — wykonał moją prośbę, zostawiając mnie z kobietą sam na sam. Nie wiedziałem, co począć; przez chwilę żałowałem, że nie zaoferowałem siebie w roli posłańca, lecz wiedziałem, że muszę wziąć odpowiedzialność za swoje czyny, a takie zachowanie byłoby gestem ucieczki. — Nie zrobiłem tego z intencją, przysięgam - bełt sam wystrzelił — tłumaczyłem się, ale nie było na to czasu, musiałem wziąć się w garść. — Pozwoli mi Pani zerknąć na tę ranę? — spytałem z zamiarem jej prowizorycznego opatrzenia, choć miałem bardzo nikłą wiedzę na ten temat. Ah, cholerny piątek trzynastego.
Garfield Weasley
Garfield Weasley
Zawód : Biuro Informacji i Propagandy "Memortek"
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11219-garfield-weasley#345390 https://www.morsmordre.net/t11265-persymona#346336 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f426-devon-appledore-wooda-road-12 https://www.morsmordre.net/t11264-skrytka-bankowa-nr-2454#346322 https://www.morsmordre.net/t11263-garfield-weasley
Re: Park Narodowy Dartmoor [odnośnik]11.07.22 12:40
The member 'Garfield Weasley' has done the following action : Rzut kością


'Zdarzenia' :
Park Narodowy Dartmoor - Page 3 DkueKwD
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Park Narodowy Dartmoor - Page 3 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Park Narodowy Dartmoor [odnośnik]13.07.22 22:19
     Gdy do szelestu w leśnym poszyciu dołączyły, na wpół wtapiające się w jednostajne zawodzenie wiatr, dźwięki ludzkiej mowy, Melisa zorientowała się, że zdecydowanie zbyt pochopnie opuściła gardę. Było już jednak za późno. Ledwie myśl ta zdążyła zakiełkować w jej umyśle a powietrze przeciął świst bełtu, który przeciąwszy liściasty baldachim, zagłębił się w jej łydce. W jej nodze zapłonął ból, nagły i promieniujący a ona sama straciwszy równowagę, opadła z krzykiem prosto na błotniste podłoże. Dzięki bogom oszczędzono jej doszczętnej kompromitacji, bowiem zdążyła podeprzeć się na łokciach lądując z twarzą vis-a-vis bagnistej niecki. Jeszcze chwila a doznałaby tego wątpliwego szczęścia płynącego z zafundowania sobie naturalnej, błotnej maseczki.
     W pierwszej chwili pomyślała, że może się myliła i wdepnęła w sam środek jakiejś tajnej kryjówki zakonu. Jedno spojrzenie na bezradną twarz swojego oprawcy później była już jednak niemalże stuprocentowo pewna, że padła po prostu ofiarą czyjegoś beznadziejnego cela. Zacisnęła usta tak, iż poczęły przypominać wąską, bladą teraz linię i uniosła swój wzrok na rudego jegomościa. Palący ból rozlewał się po jej całej nodze przyprawiając serce o szybsze bicie. Adrenalina przepełniała jej żyły a wraz z nią pojawiała się i złość tak typowa, dla jej ognistego temperamentu. Mogła wynieść się z Hiszpanii, ta jednak nigdy nie opuściła jej samej, nawet jeśli bądź co bądź miała w sobie relatywnie mało latynoskiej krwi. Wychowanie, na szczęście lub nieszczęście, robiło jednak swoje. Zmełła w ustach ciche przekleństwo.
     — Mój panie, bełty niezwykle rzadko wystrzelają same z siebie. Rzekłabym nawet, iż bez trzymających kuszę dłoni lub magii, nie zdarza się im to wcale — wycedziła próbując się powoli podnieść do pozycji siedzącej. Każdy jeden ruch wywoływał jednak kolejne fale bólu w zranionej nodze a gdy spojrzała w dół, ucierpiała i jej próżność wraz z portfelem. Cała od pasa w dól utytłana była ciemnym i klejącym błotem jak jakiś bagienny stwór. Mogła się założyć, że po tym "spacerku" nowa spódnica będzie się nadawała już tylko do wyrzucenia.
     — Proszę mi powiedzieć — zaczęła pozornie miłym i spokojnym głosem, tak jakby w jej łydce wcale nie tkwił teraz cholerny bełt. — Czy mi coś wyrosło na głowie? Gdy ostatnio sprawdzałam, nie miałam jeszcze ani jelenich rogów, ani racic — dodała zaciskając dłonie w pięści aż zbielały jej kostki. Mogła udawać, iż było inaczej, rana jednak bolała. Tak bardzo, bardzo. Melisa nie nawykła do odnoszenia takowych obrażeń. Bojąc się zatem, że gdy znowu się odezwie, głos jej w końcu zadrży, skinęła tylko ryżemu jegomościowi głową w niemej zgodzie, by podszedł bliżej i obejrzał ranę. Nawet jeśliby się do tego nigdy nie przyznała, potrzebowała teraz pomocy. Teleportacja w takim stanie wiązała się z ryzykiem rozszczepienia a tego ciemnowłosa czarownica chciała za wszelką cenę uniknąć. Ugryzła się zatem w końcu język powstrzymując od dalszego syczenia na nowego znajomego.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Park Narodowy Dartmoor [odnośnik]15.07.22 3:32
Nie wiedziałem, czy bardziej odczuwam palące uczucie wstydu, które objawiło się płomiennym rumieńcem na wychudzonych policzkach, czy też strachu, bo nieintencjonalnie wyrządziłem komuś poważną krzywdę. Kiedy bełt leciał w jej stronę, czas dla mnie jakby zwolnił; słyszałem świst poluzowania napiętej cięciwy, obserwowałem jego tor lotu i wydawało mi się nawet, że wzywałem pod nosem nazwy wszystkich znanych mi bóstw, byleby tylko ominął kobietę, którą ledwie dostrzegłem w tym gąszczu krzaków i kępach traw. Zdecydowanie bym się nie spodziewał, że jedyną rzeczą, o której mogła wtedy myśleć, była obawa przed kompromitacją po kąpieli w leśnym błocku... Merlinie, przecież ona była ranna, musiałem jej pomóc! Jej krzyk, płoszący zresztą zwierzynę w promieniu kilku kilometrów — tak więc również tego chorego jelenia, w którego pierwej miałem oddać strzał — wdzierał się do moich bębenków niczym kara pokutna, bo z każdą sekundą uświadamiał mnie, że byłem winny jej krzywdy. Historia wyjątkowo pechowa — miejmy nadzieję, że nietragiczna; w pewnym sensie jednak niezupełnie spowodowana wyłącznie moją winą. To w końcu Park Narodowy, który należało zwiedzać wytyczonymi ścieżkami, a trafiłem ją w gąszczu krzaków. Marne usprawiedliwienie, którego nawet ja do końca nie kupowałem... — Chyba nie chce mi Pani zarzucić, że raczyłbym z intencją strzelać do obcych ludzi? Ponoszę odpowiedzialność za to, co się wydarzyło, me zamiary były jednak czyste - zdarzenie zaś przypadkowe — to należało sprostować, bo w kwestii sumienia, miałem sobie do zarzucenia tylko nieostrożność. — Niech się Pani nie rusza, bo będzie jeszcze gorzej, a przecież zależy mi wyłącznie na tym, aby pomóc — zauważyłem, gdy przemieszczała się do pozycji siedzącej, co — bądź co bądź — narażało w jakiś sposób jej ranę. Nie znałem się na tym, ale to chyba logiczne, że bełt w środku mógł powodować większe szkody, gdy mięśnie się poruszały. Zlustrowałem ją uważnie, nim podszedłem bliżej; była naprawdę dobrze ubrana jak na taką leśną wycieczkę. Kim ona właściwie była? Zachowywała się szczególnie ironicznie, a na to niemiłe pytanie o rogach miałem ochotę odpowiedzieć, że i owszem — wyrosły jej diable, bo zachowuje się wyjątkowo niekulturalnie; ja jednak, w przeciwieństwie do niej, miałem w sobie pokłady kultury i zrozumienia, bo widziałem, że cierpi, a było to moją winą. — Naprawdę przepraszam za zaistniałe zajście. Pomoc jest w drodze, ale do tej pory... musimy coś na to zaradzić — podszedłem więc bliżej. Tylko co ja mogłem z nią zrobić? Przecież nie znałem nawet inkantacji zaklęć leczniczych, a te, które kiedyś od kogoś zasłyszałem, wymagały jakiejś znajomości anatomii... Przyszło mi do głowy, że dobrym pomysłem będzie ułamać ten bełt, ale pod żadnym pozorem nie wyciągać, bo może wywołać krwotok. Kucnąłem więc dość mozolnie obok niej, zachowując też ostrożność — przy jej nastawieniu, kto wie, czy nie mała złych zamiarów — i ułamałem bełt z obu stron, aby stanowił wyłącznie korek w jej ranie. — Jak się Pani nazywa, dlaczego zboczyła Pani ze szlaku turystycznego? — skoro nie potrafiłem jej za bardzo pomóc, to może chociaż zbiorę przydatne informacje na później. — Na imię mi Garfield; pomagałem swojemu wujkowi w obchodzie wokół parku, gdy się Pani tu zjawiła — mimo niewyciągnięcia bełtu, rana dość obficie krwawiła; nie miałem pod ręką dosłownie niczego, czym mógłbym ją opatrzeć. Ściągnąłem z siebie górną, wierzchnią odzież, rozdarłem noszoną koszulkę, a skrawek pozyskanej szmaty zacząłem owijać wokół rany, która zaraz nasiąknęła plamą czerwieni. Gdyby rzuciła okiem na mój nagi tors, dostrzegłaby, że odnoszenie podobnych do jej obrażeń to dla mnie nie pierwszyzna; wciąż znajdowały się na nim ślady rozcięć i oparzelin — tortur sprzed kilku miesięcy. — Uzdrowiciel niedługo nadejdzie — zapewniłem ją raz jeszcze. Wolałem, aby teraz ktoś postawił ją na nogi, bo nie miałem w pobliżu nawet Kelpie, by samodzielnie zawieźć ją do lecznicy.
Garfield Weasley
Garfield Weasley
Zawód : Biuro Informacji i Propagandy "Memortek"
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11219-garfield-weasley#345390 https://www.morsmordre.net/t11265-persymona#346336 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f426-devon-appledore-wooda-road-12 https://www.morsmordre.net/t11264-skrytka-bankowa-nr-2454#346322 https://www.morsmordre.net/t11263-garfield-weasley
Re: Park Narodowy Dartmoor [odnośnik]25.11.23 1:07
Druga połowa sierpnia
Noc, która zajaśniała meteorytami, wzbudziła w mieszkańcach Anglii strach i trwogę, pozostawiając po sobie wiele materialnych zniszczeń. Niepokój na dobre zagnieździł się w wielu sercach, ale do niektórych dzieci nie docierała w pełni powaga sytuacji. Jedna z czarownic z okolicznej wioski usłyszała, że jej synek zamierza pobawić się z przyjaciółmi w szukanie meteorytów i choć surowo skarciła go za podobne pomysły, to parę dni później chłopiec i kilkoro innych dzieci zniknęło. O zachodzie słońca do wioski powróciła jedynie kilkuletnia, zapłakana dziewczynka. Wedle jej słów grupka dzieci w istocie wybrała się do lasu, aby poszukać odłamków spadającej gwiazdy. Kierowali się w miejsce, w którym podobno spadł meteoryt, a ona, najmłodsza, została z tyłu. Nie zdołała już ich dogonić i na nic zdały się jej nawoływania. Kompani zabawy rozpłynęli się w powietrzu, a ona nie miała odwagi podążyć za nimi i we łzach wróciła do wsi.
Ojcowie zaginionych dzieci natychmiast wybrali się do lasu na terenie parku narodowego, ale i oni nie wrócili. Nigdzie nie było widać śladów walki, nikt nie odpowiadał na krzyki i szloch zrozpaczonych żon i matek. Zanim zorganizowano większą wyprawę, wieści szybko poniosły się do okolicznych czarodziejów, również tych mieszkających w Plymouth. Ojcem jednego z zaginionych dzieci był zasłużony pracownik podziemnego Ministerstwa Magii, który tego dnia pracował w Plymouth do późnej nocy. Nerwowo mnąc w rękach list od żony, przekazał alarmujące wieści służbom podziemia.
Miejsce, w którym zniknęły dzieci znajdowało się na polanie i do niedawna zdawało się spokojne. Dotychczas nie dobiegały stąd relacje o złowieszczych Cieniach, myśliwi wybierali się na polowania jakby nigdy nic, okolicy nie nękali żadni bandyci. Jedynie w noc meteorytów nad lasem widziano błysk spadającej gwiazdy.
Jeśli zdecydowaliście się udać w tamtą stronę, okolica wydawała się cicha i spokojna.
Z korony pobliskiego drzewa dobiegło krakanie kruka, nagły podmuch wiatru wstrząsnął gałęziami. Na ramiona wpełzła wam gęsia skórka, choć w pobliżu nikogo nie było - jeśli rzuciliście zaklęcia sprawdzające teren, nie wykazały one obecności żywych istot.
Poszliście dalej.
Po chwili z korony pobliskiego drzewa dobiegło krakanie kruka, nagły podmuch wiatru wstrząsnął gałęziami. Na ramiona wpełzła wam (znów) gęsia skórka. Zorientowaliście się, że widok za zakrętem jest identyczny jak ten, który dopiero co zostawiliście za sobą.
Z korony pobliskiego drzewa dobiegło krakanie kruka, wiatr wstrząsnął gałęziami... Cel waszej drogi wcale się nie przybliżał, pejzaż pozostawał taki sam, ale z oddali dobiegł was dziecięcy szloch i nawoływanie o pomoc. Kiedy skręciliście w stronę, z której dobiegały głosy, za zakrętem nie dostrzegliście zaginionych dzieci: krajobraz wydawał się być taki sam jak ten, który zostawiliście za sobą. Z korony pobliskiego drzewa dobiegło krakanie kruka, nagły podmuch wiatru wstrząsnął gałęziami. Błądziliście dłuższy czas, nękani wrażeniem, że słońce powinno już schować się za horyzontem, ale to nadal wisiało wysoko na niebie. Każda chwila zdawała się trwać wiecznie...

W poszukiwaniach może wziąć dowolna postać związana z Plymouth, możecie również dowolnie wykreować zależności pomiędzy wami i npc związanymi z zaginięciami. Po jednej turze w pętli czasowej postaci mogą się zorientować, że czas zdaje się biegnąć inaczej na tym niewielkim obszarze i że nie są w stanie teleportować się z tego miejsca - pętlę czasową, wywołaną uderzeniem meteorytu, należy ustabilizować; a po podjęciu prób skontaktować się z Mistrzem Gry (Michael Tonks).
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Park Narodowy Dartmoor - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3

Park Narodowy Dartmoor
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach