Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset
Miasteczko Yeovil
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Miasteczko Yeovil
Na początku dwudziestego wieku Yeovil zyskało renomę związaną z produkcją mugolskich maszyn wojennych. Fabryki rozwijały się prędko i prężnie, ludność była technicznie utalentowana, a to zwróciło uwagę wroga, więc podczas drugiej wojny światowej miasto zbombardowano. Nie zniszczyło to jednak ducha mieszkańców, którzy zabrali się za odbudowę utraconej architektury. Odpoczynku w Yeovil można zaznać przede wszystkim w wielkim parku, jakiego najznakomitszy element stanowi Ninesprings. Odnaleźć tam można rzeźby pochodzące z dawnych er, a także ośrodki lokalnej gastronomii, nauki i muzea, szczególnie traktujące o technologicznym rozwoju człowieka.
Niemal czuła na ustach smak nie tyle porażki, co upokorzenia. Przyłapania na gorącym uczynku, kary, zaprzepaszczenia, choć sama nie wiedziała czego – czuła złość i rozżalenie, potęgowane dwukrotnie przez wyrzuty sumienia, które rosły w siłę z każdym kolejnym krokiem, słowem i wyciągnięciem dłoni, na których spoczywały skradzione produkty. Wzrok przechodniów, handlarzy, przypadkowych ludzi przemierzających targ był jak promień przenikającego światła, ostrzegawczo migoczącego pomarańczowym kolorem, wydającym osądy i spisującym na straty.
Taka była, już od dawien dawna spisana na porażkę, zaznajomiona z klęską, bez celu, bez perspektyw – bez rodziny, znajomości, edukacji czy jakiejkolwiek pracy, plącząc się między nogami wiecznie zapracowanych i zestresowanych ludzi, ginąc w tłumie poruszonych wojną Anglików. Bez miejsca. Bez rodowodu.
Anonimowość była życzliwą przyjaciółką, ale zawodziła w wielu sytuacjach.
Choć blondynka jej nie znała – nie mogła znać, bo Anne Beddow mogłaby jednocześnie być kimkolwiek innym, nosić imię, którego nikt nie zapamiętywał – jej oceniające spojrzenie bolało równie mocno, jak boleć mógłby zawód kogoś bliskiego.
Być może też dlatego tak bardzo zdziwiła ją postawa nieznajomej.
Przez jakiś czas patrzyła na nią z niezrozumieniem, sznurując usta, by cały plan, który kobieta utkała nie legł w gruzach – podążała napisanym przez nią scenariuszem, pokornie kiwała głową, chwilę potem kładła skradzione produkty w ich pierwotnych miejscach.
– Znasz tych ludzi – wymamrotała dopiero po jakimś czasie, kiedy torba na nowo świeciła pustkami, a żołądek, choć nadal pusty, teraz wypełniał się poczuciem winy i tym samym oddalał uczucie głodu. Znała ich, oni znali ją – kim była? Kimś w rodzaju specjalnego mieszkańca, dobrodzieja z okolic? – Dla kogo niby załatwiałam jedzenie? – ciekawość była pierwszym stopniem do piekła, ale nie mogła powstrzymać się od pytań. Nie teraz.
Blondynka nie mogła być kimś z patrolu, w takim przypadku już dawno byłyby w drodze pod sąd sprawiedliwości; nie odpuściłaby też i nie wzięła winy na siebie – lub kogoś, kogo Anne w oczach handlarzy reprezentowała.
Podarowane jabłko przyjęła z cichym westchnięciem, wgryzając się w ciemnoczerwoną skórkę niemal łapczywie.
– W jaki niby sposób? Poprosić grzecznie? – nikt nie rozdawał jedzenia za darmo, wielokrotnie przeganiano ją z targowiska, kiedy próbowała zapytać chociażby o resztki – Ludzie spluwają ci pod nogi kiedy prosisz chociażby o przypalony bochenek albo gnijącego pomidora - Rozżalenie grało marsza, podobnie jak kiszki, choć Beddow prędko odchrząknęła, zdając sobie sprawę z tonu własnego głosu – Dziękuję. Za to, co zrobiłaś – rzuciła, podnosząc wreszcie spojrzenie na nieznajomą – Nie musiałaś – bo choć najadła się wstydu, który miał odbijać się czkawką przez następne tygodnie, uniknęła czegoś w rodzaju prawdziwej kary.
- Pójdę już.
Taka była, już od dawien dawna spisana na porażkę, zaznajomiona z klęską, bez celu, bez perspektyw – bez rodziny, znajomości, edukacji czy jakiejkolwiek pracy, plącząc się między nogami wiecznie zapracowanych i zestresowanych ludzi, ginąc w tłumie poruszonych wojną Anglików. Bez miejsca. Bez rodowodu.
Anonimowość była życzliwą przyjaciółką, ale zawodziła w wielu sytuacjach.
Choć blondynka jej nie znała – nie mogła znać, bo Anne Beddow mogłaby jednocześnie być kimkolwiek innym, nosić imię, którego nikt nie zapamiętywał – jej oceniające spojrzenie bolało równie mocno, jak boleć mógłby zawód kogoś bliskiego.
Być może też dlatego tak bardzo zdziwiła ją postawa nieznajomej.
Przez jakiś czas patrzyła na nią z niezrozumieniem, sznurując usta, by cały plan, który kobieta utkała nie legł w gruzach – podążała napisanym przez nią scenariuszem, pokornie kiwała głową, chwilę potem kładła skradzione produkty w ich pierwotnych miejscach.
– Znasz tych ludzi – wymamrotała dopiero po jakimś czasie, kiedy torba na nowo świeciła pustkami, a żołądek, choć nadal pusty, teraz wypełniał się poczuciem winy i tym samym oddalał uczucie głodu. Znała ich, oni znali ją – kim była? Kimś w rodzaju specjalnego mieszkańca, dobrodzieja z okolic? – Dla kogo niby załatwiałam jedzenie? – ciekawość była pierwszym stopniem do piekła, ale nie mogła powstrzymać się od pytań. Nie teraz.
Blondynka nie mogła być kimś z patrolu, w takim przypadku już dawno byłyby w drodze pod sąd sprawiedliwości; nie odpuściłaby też i nie wzięła winy na siebie – lub kogoś, kogo Anne w oczach handlarzy reprezentowała.
Podarowane jabłko przyjęła z cichym westchnięciem, wgryzając się w ciemnoczerwoną skórkę niemal łapczywie.
– W jaki niby sposób? Poprosić grzecznie? – nikt nie rozdawał jedzenia za darmo, wielokrotnie przeganiano ją z targowiska, kiedy próbowała zapytać chociażby o resztki – Ludzie spluwają ci pod nogi kiedy prosisz chociażby o przypalony bochenek albo gnijącego pomidora - Rozżalenie grało marsza, podobnie jak kiszki, choć Beddow prędko odchrząknęła, zdając sobie sprawę z tonu własnego głosu – Dziękuję. Za to, co zrobiłaś – rzuciła, podnosząc wreszcie spojrzenie na nieznajomą – Nie musiałaś – bo choć najadła się wstydu, który miał odbijać się czkawką przez następne tygodnie, uniknęła czegoś w rodzaju prawdziwej kary.
- Pójdę już.
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Świat nie bywał sprawiedliwy. Nie bywał też równy. Czasem każąc tym, którzy na to nie zasługiwali. Czasem zabierając dobrym. Innym razem dając znów tym, którzy mieli już wystarczająco. Ale na tym właśnie polegała trudność życia, potrafić pozostać porządnym, mimo tego jak nie raz łatwiej było po prostu porzucić moralność. Odepchnąć ją gdzieś w kąt, milcząco wewnętrznie nakarmić potwora, który niezmiennie powtarzał: mnie też się coś należy. Czy tym właśnie była? Ofiarą głosy, który wydarł się na powierzchnię, czy może karmiła go już długo i interwencja Justine, niewiele miała zmienić.
Tonks nie zastanawiała się nad tym wiele, kiedy ją zatrzymywała. Skoro czekała, mogła od razu dać jej darmową lekcję. Mogła zadbać o to, by jej twarz była już tu znana - następnym razem nie przemknie niezauważona. Kiedy młódka w końcu odezwała się do niej, przesunęła jasne spojrzenie umieszczając je na jej twarzy.
- Nie bardzo. - odpowiedziała spokojnie, zapamiętała usłyszane imiona, niektórych rzeczywiście znała dokładnie. Zrobiła tu kiedyś zakupy. Ludzie unikali jej i jednocześnie byli jej ciekawi. Podchodzili, albo jedynie wodzili wzrokiem. A kiedy dziewczyna wyrzuciła między nie pytanie, spojrzała na nią, wsadzając dłonie w kieszenie. - Hm… gdzieś tu jakiś powinien być… - zastanowiła się na głos, stawiając kilka kolejnych kroków. W końcu zatrzymała się przy jednej z tablic ustawionej przy barze. - Wychodzi na to, że dla niej. - stuknęła w zniszczony już czasem, wiatrem i wodą plakat, na którym wisiało jej zdjęcie. Czas ją zmienił. Miała więcej blizn, jej włosy nie lśniły tak jak wcześniej. Podrzuciła jabłko, łapiąc ja, a potem się w nie wgryzając. - To drugie też weź, na później. - poleciła jej spokojnie. - Dlaczego mieliby ci dać towar? Za ładną buzię? - zapytała jej, zerkając ku młodej dziewczynie. - Następnym razem spróbuj zaproponować, że na niego zapracujesz. - podrzuciła. Wojna przyniosła straty, czasem brakowało ludzi do pracy. Czasy były ciężkie, ale mimo wszystko, jakoś, dało się w nich funkcjonować. Jasne przenikliwe spojrzenie Tonks zawisło na drodze rozciągającą się przed nią. - Nudziłam się, mój informator gdzieś się zapodział. - zbyła jej słowa krótkim żartem. Zatrzymała się. Potaknęła głową na próbę pożegnania, zapowiedzenia swojego odejścia. - W Weston jest niewielki bar. Znajdź w nim Agathę, zapytaj o pracę za jedzenie. Pokieruje cię dalej. - powiedziała na pożegnanie. Zawieszając na niej jeszcze tęczówki. - Ah, jeśli złapię cię na tym ponownie, naprawdę odetnę ci rękę. - zapowiedziała wciągając na usta prawie że uroczy, rozciągający się na całą twarz uśmiech, jakby składała przyjemną i niemal beztroską obietnicę.
| zt?
Tonks nie zastanawiała się nad tym wiele, kiedy ją zatrzymywała. Skoro czekała, mogła od razu dać jej darmową lekcję. Mogła zadbać o to, by jej twarz była już tu znana - następnym razem nie przemknie niezauważona. Kiedy młódka w końcu odezwała się do niej, przesunęła jasne spojrzenie umieszczając je na jej twarzy.
- Nie bardzo. - odpowiedziała spokojnie, zapamiętała usłyszane imiona, niektórych rzeczywiście znała dokładnie. Zrobiła tu kiedyś zakupy. Ludzie unikali jej i jednocześnie byli jej ciekawi. Podchodzili, albo jedynie wodzili wzrokiem. A kiedy dziewczyna wyrzuciła między nie pytanie, spojrzała na nią, wsadzając dłonie w kieszenie. - Hm… gdzieś tu jakiś powinien być… - zastanowiła się na głos, stawiając kilka kolejnych kroków. W końcu zatrzymała się przy jednej z tablic ustawionej przy barze. - Wychodzi na to, że dla niej. - stuknęła w zniszczony już czasem, wiatrem i wodą plakat, na którym wisiało jej zdjęcie. Czas ją zmienił. Miała więcej blizn, jej włosy nie lśniły tak jak wcześniej. Podrzuciła jabłko, łapiąc ja, a potem się w nie wgryzając. - To drugie też weź, na później. - poleciła jej spokojnie. - Dlaczego mieliby ci dać towar? Za ładną buzię? - zapytała jej, zerkając ku młodej dziewczynie. - Następnym razem spróbuj zaproponować, że na niego zapracujesz. - podrzuciła. Wojna przyniosła straty, czasem brakowało ludzi do pracy. Czasy były ciężkie, ale mimo wszystko, jakoś, dało się w nich funkcjonować. Jasne przenikliwe spojrzenie Tonks zawisło na drodze rozciągającą się przed nią. - Nudziłam się, mój informator gdzieś się zapodział. - zbyła jej słowa krótkim żartem. Zatrzymała się. Potaknęła głową na próbę pożegnania, zapowiedzenia swojego odejścia. - W Weston jest niewielki bar. Znajdź w nim Agathę, zapytaj o pracę za jedzenie. Pokieruje cię dalej. - powiedziała na pożegnanie. Zawieszając na niej jeszcze tęczówki. - Ah, jeśli złapię cię na tym ponownie, naprawdę odetnę ci rękę. - zapowiedziała wciągając na usta prawie że uroczy, rozciągający się na całą twarz uśmiech, jakby składała przyjemną i niemal beztroską obietnicę.
| zt?
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Miasteczko Yeovil
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset