[SEN] Vengeance is mine
AutorWiadomość
Vengeance is mine
Grudzień 1957
Kiedyś była księżniczką. Dziedzicem, upatrywanym przez lata, uwielbianym przez tysiące, od kiedy tylko białe światło poranka w górskim królestwie padło na rumianą twarz noworodka, zaciekle obwieszczającego krzykiem swoją obecność, przyszłość i władzę. Elvira Elisabeth Pierwsza, królewskie znamię, jakie miała szansę nosić od dziecka dopóty, dopóki długi cień wojny nie pokrył filigranowego pałacu swoim paskudnym splamieniem. Spiralne wieże i zwisająca z nich roślinność zmieniły się w ponure warownie, naznaczone ostrym cierniem. Bramy grodu zostały zamknięte, królestwo wzięte pod dyktaturę, a dynastia wymordowana - co do jednej duszy, do ostatniej głowy, poza nią, niepokorną księżniczką, która tamtego dnia wybrała tajne przejście, aby opuścić zamek dla własnego widzimisię. Nie żałowała tego pokazu nastoletniej buty, tej arogancji - to bogowie wprowadzili ją wtedy do lasu, ponieważ wiedzieli, że pewnego dnia będzie dość silna, aby powrócić w blasku chwały i odebrać ziemie należące do niej. Elvira Elisabeth urodziła się księżniczką, ale ten tytuł zamknął się wraz ze spróchniałą księgą spisanej przez historyków opowieści o dawnej dynastii. Samotna, samodzielna, bardziej pragnąca żyć niż zginąć dla sprawy - taka była przez lata, póki twardy wojskowy reżim krainy na południe od Tamizy nie uczynił z niej wojownika pozbawionego skrupułów. Każdy potrzebował w życiu celu, a celem Elviry była zemsta. Jedynie śmierć Tristana Rosiera, czarnoksiężnika, który swoimi plugawymi dłońmi bezcześcił koronę rodową Multonów, mogła zaspokoić trawiący ją głód przemocy.
Długoletni trening wystarczył, aby przedrzeć się przez główny dziedziniec i warownię, wszakże znała ten zamek lepiej od wszystkich jego śmierciożerców. Podążała powoli, niespiesznie pokonując kolejne kondygnacje, upajając się chwilą, na którą czekała, odkąd po raz pierwszy ujrzała portret człowieka, który zamordował jej rodziców. Wiszące na ścianach proporce z czerwonymi różami w niczym nie przypominały już tego, co pamiętała z dzieciństwa. Kiedy już dopadnie Tristana w swoje łapy, miała zamiar opleść jego truchło w różane ciernie i wrzucić do Tamizy.
Jeszcze kilka kroków, już prawie. Przyspieszony oddech i napinające się mięśnie zwiastowały triumf. W jednej dłoni ściskała lekki miecz, w drugiej różdżkę, stawiała sprawne kroki w swojej stalowosrebrnej zbroi z kotem na piersi. Ostatnie drzwi pokonała już niesiona przypływem podniecenia, wykopując je brutalnie wraz z zawiasami i depcząc z pogardą zdobiącą je płaskorzeźbę smoka.
- Tristanie Rosierze - powiedziała grzmiącym głosem, wyciągając miecz w kierunku mężczyzny siedzącego na tronie. - Żądam zwrotu pałacu i korony, godności i dziedzictwa! Stań ze mną do pojedynku, sam, bez ani jednego z twoich psów-śmierciożerców i pokaż, że jesteś warty choć złamanego knuta!
W błękitnych kobiecych oczach płonęła dzika żądza.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Rozłożony na kościanym tronie obłożonym miękkim aksamitem, wsparty stopami o miękki podnóżek, w nonszalancko uniesionej dłoni trzymał do połowy pełny kielich wina. Półprzymknięte powieki rozkoszowały się błogością, złota wysadzana rubinami korona rzeźbiona w smocze paszcze korona lekko przekrzywiona zdobiła jego skronie. Po tym, jak podbił Krainę Multonów, nieszczególnie przejmował się jej przyszłością, żył chwilą, nie zajmując głowy poczynionym spustoszeniem, spędzając dnie na leniwej próżności i oddając się wyłącznie własnej przyjemności. A miał się czemu oddawać, po jego lewicy stała młodziutka półwila z wachlarzem wykonanym z barwionych pawich piór, która dbała o jego komfort, u prawicy - bliźniaczo wyglądająca niewiasta z kiścią zielonych winogron, która karmiła go dojrzałymi słodkimi owocami. Schody prowadzące do jego tronu zawalał srebrny smok, jego ogon tańczył w rytm melodii szarpanej harfy, a łeb nadstawiał się pod wolną dłoń Tristana, szukając czułej pieszczoty z niewyraźnym pomrukiem wydobywającym się z ciepłych od ognia nozdrzy. Pośrodku sali tronowej swój pokaz dawała w pół roznegliżowana tancerka wykonująca taniec brzucha z kobrą owiniętą wokół smukłej szyi, lecz gdy wojowniczka przedarła się do środka i wyważyła wrota, rozległ się kobiecy krzyk przerażenia. Tancerka upuściła kobrę, wąż podpełzł pod nogi Elviry, gotów do ataku, lecz sama kobieta uciekła, znikając gdzieś w bocznych korytarzach. Dwie pozostałe kobiety skryły się za tronem, pojedyncze winogrona odbiły się od schodów i przeturlały się dalej.
Tristan leniwie łypnął okiem na intruza. Nie miał wyjścia, wyglądało na to, że ta upierdliwa dziewczyna zepsuła zabawę. Delikatne lico i błyszczące złote włosy, nie mogło być mowy o pomyłce, gdyby wypowiedziane słowa nie przedstawiły jej dostatecznie wyraźnie. Westchnął.
- Elviro Multon - zaczął, w odpowiedzi na jej tubalne powitanie. - Co ty tu robisz? Francis powiedział, że nie żyjesz. Miał cię zabić dwadzieścia lat temu - wciąż tego nie zrobił? Ciągle znajdował sobie kolejne wymówki, ale Tristan zawsze w niego wierzył. Nie udało mu się jej odnaleźć, czy celowo utrzymał ją przy życiu? - Nieistotne - mruknął - słuchaj, księżniczko, nie wydaje ci się, że jesteś trochę za mało poważna, żeby rządzić całym królestwem? To nie jest domek dla lalek, załóżmy, że ci to wszystko oddam, zasiądziesz na tronie, i co dalej? Wiesz w ogóle, czym są podatki albo daniny? Znasz pakty sojusznicze Krainy? Potrafisz chociaż wymienić nazwy wszystkich hrabstw...? - dopytywał z niedowierzaniem, kręcąc głową, między jednym a drugim słowem upijając łyk wina. - Czekają cię poważne reformy, będziesz musiała odejść od autokracji. Nie do końca zapewne wiesz, co to znaczy, a z pewnością nie masz pojęcia, w których miastach rozpoczną się zamieszki, gdy zniknie wisząca nad nimi ciężka ręka. Gdybyś miała męża, mógłby pomyśleć za ciebie, ale wygląda na to, że nawet tego nie potrafiłaś sobie załatwić - W końcu wtargnęła tutaj zupełnie sama. - Twoje marzenia to mrzonki, godności nie zwrócę ci ani ja ani nikt inny, nawet gdyby udało ci się odebrać królestwo. Co więcej, niewiele wspólnego miałem z jej utratą - Uniósł palec, chcąc zaakcentować istotną kwestię - choć ze mną bawiłabyś się przy tym znacznie lepiej - dodał, z kącikiem ust drżącym w rozbawieniu. - Moje psy rozszarpują właśnie twój kraj i twoich ludzi na strzępy a ty chcesz się bić o koronę - tylko dlatego, że jest złota i piękna? To zbyt próżne nawet jak na ciebie - ocenił z zastanowieniem, wspierając na podłokietniku rękę trzymającą kielich z winem. I ani nie drgnął z miejsca. - No już, biegnij ich bronić - podsunął, lekceważąco wypraszając ją z sali gestem jak niechcianą muchę.
Tristan leniwie łypnął okiem na intruza. Nie miał wyjścia, wyglądało na to, że ta upierdliwa dziewczyna zepsuła zabawę. Delikatne lico i błyszczące złote włosy, nie mogło być mowy o pomyłce, gdyby wypowiedziane słowa nie przedstawiły jej dostatecznie wyraźnie. Westchnął.
- Elviro Multon - zaczął, w odpowiedzi na jej tubalne powitanie. - Co ty tu robisz? Francis powiedział, że nie żyjesz. Miał cię zabić dwadzieścia lat temu - wciąż tego nie zrobił? Ciągle znajdował sobie kolejne wymówki, ale Tristan zawsze w niego wierzył. Nie udało mu się jej odnaleźć, czy celowo utrzymał ją przy życiu? - Nieistotne - mruknął - słuchaj, księżniczko, nie wydaje ci się, że jesteś trochę za mało poważna, żeby rządzić całym królestwem? To nie jest domek dla lalek, załóżmy, że ci to wszystko oddam, zasiądziesz na tronie, i co dalej? Wiesz w ogóle, czym są podatki albo daniny? Znasz pakty sojusznicze Krainy? Potrafisz chociaż wymienić nazwy wszystkich hrabstw...? - dopytywał z niedowierzaniem, kręcąc głową, między jednym a drugim słowem upijając łyk wina. - Czekają cię poważne reformy, będziesz musiała odejść od autokracji. Nie do końca zapewne wiesz, co to znaczy, a z pewnością nie masz pojęcia, w których miastach rozpoczną się zamieszki, gdy zniknie wisząca nad nimi ciężka ręka. Gdybyś miała męża, mógłby pomyśleć za ciebie, ale wygląda na to, że nawet tego nie potrafiłaś sobie załatwić - W końcu wtargnęła tutaj zupełnie sama. - Twoje marzenia to mrzonki, godności nie zwrócę ci ani ja ani nikt inny, nawet gdyby udało ci się odebrać królestwo. Co więcej, niewiele wspólnego miałem z jej utratą - Uniósł palec, chcąc zaakcentować istotną kwestię - choć ze mną bawiłabyś się przy tym znacznie lepiej - dodał, z kącikiem ust drżącym w rozbawieniu. - Moje psy rozszarpują właśnie twój kraj i twoich ludzi na strzępy a ty chcesz się bić o koronę - tylko dlatego, że jest złota i piękna? To zbyt próżne nawet jak na ciebie - ocenił z zastanowieniem, wspierając na podłokietniku rękę trzymającą kielich z winem. I ani nie drgnął z miejsca. - No już, biegnij ich bronić - podsunął, lekceważąco wypraszając ją z sali gestem jak niechcianą muchę.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Jedno szerokie machnięcie mieczem, którego srebrna klinga rozbłysła w czerwonym świetle tłumionym przez ciężkie zasłony - tylko tyle wystarczyło, aby odrąbana głowa kobry przeleciała przez całą salę tronową, opadając przy łapach leniwego smoka. Parszywa bestia była tak samo spasła, dumna i bezużyteczna jak czarnoksiężnik na tronie, zdrajca, który żył wystawnie z zamachu, jakiego dokonał przed laty na ufających mu ludziach. Czy żałowała śmierci rodziny? Nie miało to już większego znaczenia; liczyła się tylko zemsta, odzyskanie utraconego honoru i korony, która była jej należna od urodzenia. Zdradzieckie szumowiny takie jak ten tu powinny dyndać na drzewach lub spływać rynsztokiem razem z ucztującymi nań gryzoniami.
Nie powstrzymała się przed splunięciem pod nogi, prostackim wyrazem pogardy, kulturą plebsu, którą nasiąknęła podczas lat przebywania w wojskowej wiosce, w jakiej dawno temu pozostawił ją niejaki rycerz Francis, licząc chyba na to, że wola i siła słabowitej księżniczki załamie się pod ciężarem rygoru. Nic bardziej mylnego. Tę potęgę miała teraz zamiast wykorzystać, wyżynając zdrajców do ostatniej głowy.
Zacisnęła dłoń groźnie na rękojeści miecza, rozłożyła nogi i stanęła, gotowa do walki. Powinna się jednak spodziewać, że czarnoksiężnik okaże się zbyt wielkim tchórzem; że sięgnie po niską formę dyplomatyczną, tak jakby brała do siebie którekolwiek z wypowiadanych przez niego słów. Udawała, że słucha do końca, ale przestała skupiać się na dźwiękach już w połowie, poszukując w pomieszczeniu słabych punktów i udogodnień, które będzie mogła wykorzystać za chwilę. Długi monolog skwitowała krótko:
- Nie pierdol, tylko wstawaj, póki jeszcze mam cierpliwość. Nie będziesz mi mówił, jak mam swoim królestwem zarządzać. - Obnażyła zęby, w drugiej ręce znów miała różdżkę. - Jesteś niczym więcej jak tchórzem, który żeruje na pracy innych. Sam nie byłbyś w stanie odbić nawet latryny! - Machnęła białymi włosami, zlizała kroplę potu z górnej wargi. - Uważasz, że jesteś lepszy, bo masz pieniądze i władzę? Wszystko ci zabiorę, nawet żonę. Zostaniesz z niczym, słyszysz? Z niczym. - Debatować dłużej nie było powodu. Chciał ją zlekceważyć, po raz kolejny zbyć niczym nic niewartego śmiecia, ale srogo się zawiedzie. - Implosio - warknęła, wskazując na smoka, a potem, korzystając z efektu zaskoczenia, odbiła na lewo i wybiegła, by zaskoczyć czarownika mieczem.
Nie powstrzymała się przed splunięciem pod nogi, prostackim wyrazem pogardy, kulturą plebsu, którą nasiąknęła podczas lat przebywania w wojskowej wiosce, w jakiej dawno temu pozostawił ją niejaki rycerz Francis, licząc chyba na to, że wola i siła słabowitej księżniczki załamie się pod ciężarem rygoru. Nic bardziej mylnego. Tę potęgę miała teraz zamiast wykorzystać, wyżynając zdrajców do ostatniej głowy.
Zacisnęła dłoń groźnie na rękojeści miecza, rozłożyła nogi i stanęła, gotowa do walki. Powinna się jednak spodziewać, że czarnoksiężnik okaże się zbyt wielkim tchórzem; że sięgnie po niską formę dyplomatyczną, tak jakby brała do siebie którekolwiek z wypowiadanych przez niego słów. Udawała, że słucha do końca, ale przestała skupiać się na dźwiękach już w połowie, poszukując w pomieszczeniu słabych punktów i udogodnień, które będzie mogła wykorzystać za chwilę. Długi monolog skwitowała krótko:
- Nie pierdol, tylko wstawaj, póki jeszcze mam cierpliwość. Nie będziesz mi mówił, jak mam swoim królestwem zarządzać. - Obnażyła zęby, w drugiej ręce znów miała różdżkę. - Jesteś niczym więcej jak tchórzem, który żeruje na pracy innych. Sam nie byłbyś w stanie odbić nawet latryny! - Machnęła białymi włosami, zlizała kroplę potu z górnej wargi. - Uważasz, że jesteś lepszy, bo masz pieniądze i władzę? Wszystko ci zabiorę, nawet żonę. Zostaniesz z niczym, słyszysz? Z niczym. - Debatować dłużej nie było powodu. Chciał ją zlekceważyć, po raz kolejny zbyć niczym nic niewartego śmiecia, ale srogo się zawiedzie. - Implosio - warknęła, wskazując na smoka, a potem, korzystając z efektu zaskoczenia, odbiła na lewo i wybiegła, by zaskoczyć czarownika mieczem.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Westchnął z zawodem, kiedy Elvira nie zechciała podjąć z nim żadnej polemiki. Słowne potyczki sprawiały mu przeważnie sporo radości, odebranie mu tej przyjemności wydawało mu się bardzo niegrzecznym zachowaniem i zapewne dlatego podjął ku temu ostatnią próbę:
- Co to za język, królewno? Dorastając z plebsem przejęłaś ich język i maniery, jak chcesz odnaleźć się teraz na dworze? Czym będziesz różnić się od stajennych? Samo pochodzenie nie wystarczy, byś zyskała szacunek poddanych, musisz okazać się go godna. Jak zamierzasz do nich przemawiać? Wplatając kurwę w co drugie słowo, klaszcząc co trzecie, a na końcu zapraszając na wspólną popijawę w rynsztoku? Ubierzesz się chociaż, czy zaprezentujesz się im naga, jak wtedy, z tym walniętym Austriakiem? - dopytał neutralnym tonem, przyglądając się jej z zainteresowaniem, z lekko kpiącym uśmieszkiem, w głosie wybrzmiewało nonszalanckie znudzenie, jak gdyby ta wizyta albo nie budziła w nim wcale emocji albo budziła wyłącznie zawód. - Może i nie umiem odbić latryny, ale przynajmniej nie wynoszę szamba na salony. A ty, jak zamierzasz się bawić w trakcie nadchodzącego balu? - Niczym niezmącana pewność siebie pozostała na jego twarzy widoczna, choć uśmieszek ustąpił powadze, gdy sprawnie rzucone zaklęcie implosio dosłownie rozerwało smoka od środka, gdy z jego gardła wydobył się ogłuszający ryk przepełniony bólem. Stworzenie poruszyło szyją, jego łeb przewrócił się z boku na bok, z pyska zaczęła sączyć się gęsta krew. Język wypadł poza szczękę, przerośnięty jaszczur zaczął przesuwać się na bok. Bezwładnie. Martwy.
- Ramsey! Ramsey... - wypowiedział imię bestialsko zamordowanego smoka. - To... to niemożliwe - Dopiero teraz podniósł się na tronie, zaciskając pięści. W gniewie, w złości, z niedowierzaniem. - Jak śmiałaś skrzywdzić mojego smoka? Poniesiesz za to karę, ty, twoje królestwo i wszyscy, którzy ostaną się żywi. Przysięgam, nawet, jeśli zginę, prześladować cię będzie okrutna klątwa nigdy niespełnionej miłości - Zacisnął usta w wąską kreskę, wysuwając przed siebie obie dłonie: świetlista tarcza, którą nagle przywołał bez pomocy różdżki, osłoniła go przed uderzeniem miecza, który odbił się od jego magii. - Ty suko - syknął ze złością. - Nie odbierzesz mi niczego, bo niczego nie jesteś warta. Chang! Chang! - zawołał, gdy z bocznego korytarza wybiegła Wren z płonącym oszczepem. - Pojmać królewnę Elvirę! - rozkazał, a oszczep rzucony przez azjatkę ze świstem przeciął powietrze, lecąc prosto na Multon.
- Co to za język, królewno? Dorastając z plebsem przejęłaś ich język i maniery, jak chcesz odnaleźć się teraz na dworze? Czym będziesz różnić się od stajennych? Samo pochodzenie nie wystarczy, byś zyskała szacunek poddanych, musisz okazać się go godna. Jak zamierzasz do nich przemawiać? Wplatając kurwę w co drugie słowo, klaszcząc co trzecie, a na końcu zapraszając na wspólną popijawę w rynsztoku? Ubierzesz się chociaż, czy zaprezentujesz się im naga, jak wtedy, z tym walniętym Austriakiem? - dopytał neutralnym tonem, przyglądając się jej z zainteresowaniem, z lekko kpiącym uśmieszkiem, w głosie wybrzmiewało nonszalanckie znudzenie, jak gdyby ta wizyta albo nie budziła w nim wcale emocji albo budziła wyłącznie zawód. - Może i nie umiem odbić latryny, ale przynajmniej nie wynoszę szamba na salony. A ty, jak zamierzasz się bawić w trakcie nadchodzącego balu? - Niczym niezmącana pewność siebie pozostała na jego twarzy widoczna, choć uśmieszek ustąpił powadze, gdy sprawnie rzucone zaklęcie implosio dosłownie rozerwało smoka od środka, gdy z jego gardła wydobył się ogłuszający ryk przepełniony bólem. Stworzenie poruszyło szyją, jego łeb przewrócił się z boku na bok, z pyska zaczęła sączyć się gęsta krew. Język wypadł poza szczękę, przerośnięty jaszczur zaczął przesuwać się na bok. Bezwładnie. Martwy.
- Ramsey! Ramsey... - wypowiedział imię bestialsko zamordowanego smoka. - To... to niemożliwe - Dopiero teraz podniósł się na tronie, zaciskając pięści. W gniewie, w złości, z niedowierzaniem. - Jak śmiałaś skrzywdzić mojego smoka? Poniesiesz za to karę, ty, twoje królestwo i wszyscy, którzy ostaną się żywi. Przysięgam, nawet, jeśli zginę, prześladować cię będzie okrutna klątwa nigdy niespełnionej miłości - Zacisnął usta w wąską kreskę, wysuwając przed siebie obie dłonie: świetlista tarcza, którą nagle przywołał bez pomocy różdżki, osłoniła go przed uderzeniem miecza, który odbił się od jego magii. - Ty suko - syknął ze złością. - Nie odbierzesz mi niczego, bo niczego nie jesteś warta. Chang! Chang! - zawołał, gdy z bocznego korytarza wybiegła Wren z płonącym oszczepem. - Pojmać królewnę Elvirę! - rozkazał, a oszczep rzucony przez azjatkę ze świstem przeciął powietrze, lecąc prosto na Multon.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Czarnoksiężnik wiedział na jej temat więcej niż miał prawo. Skurwysyn próbował edukować ją o szacunku poddanych, gdy sam zdobył go wyłącznie zastraszaniem i gwałtem. Znała jego sztuczki, czekając w ukryciu nasłuchała się od szpiegów tego i owego na temat panujących w tym kraju reguł. Zniszczył piękno starożytnego miasta, zdewastował stare prawa, przejmując bogactwa i wszystko przeznaczając na własne zachcianki. A jego ludzie wieszali na stryczku każdego, kto ośmieliłby się podnieść głos sprzeciwu. Nie będzie potrzebowała pięknych słów, dyplomacji ani nawet klejnotów, gdy stanie na dziedzińcu i zaprezentuje ludowi jego głowę wbitą na pal. Będą jej wdzięczni, będą bić przed nią pokłony.
- Gówno wiesz - warknęła, czerwona z emocji i wstydu, kiedy wytknął jej zaszłe upokorzenia. W osadach wojskowych nie oszczędzano na zacnych trunkach, nie przykładano wagi do obyczajowości, skoro wszystko i tak spryskane było krwią i potem. Ale tacy ludzie byli silni. Tacy ludzie zwyciężali. - Ciebie nie da się odróżnić od świni. Bo tym jesteś, Rosier, zwykłą świnią bez honoru - podkreśliła, wymachując mieczem jak chłop cepem. - I wiesz co? Na balu będę bawić się wybornie. - Jej słowa ociekały jadem, włosy kołysały się z każdym szarpnięciem głową, którym akcentowała nienawiść. - Będę bawić się wybornie, bo na tacy podadzą mi twoje serce. Twoje serce i spirytus, bo inaczej nie dałoby się go przełknąć, takie jest zgniłe.
Rzuciła mordercze spojrzenie jednej ze służek, która nieśmiało zaczęła wyglądać zza tronu. Zbyt długo dawała się zwodzić za nos, wciągać do niemającej znaczenia dyskusji. Po co to wszystko? Och, chciała się napawać, ale nie uśmieszkami na przystojnej twarzy zdrajcy, ale jego cierpieniem, skamleniem o litość, kiedy ostrzem miecza zacznie rozcinać go na pół poczynając od krocza. Koniec tej gry. Sprawnie rzucone Implosio rozerwało jednego ze smoków na strzępy, pozłacane zdobienia na ścianach skropiła gęsta krew, wciąż ciepła, parująca. Uśmiechnęła się zajadle, gdy nadeszła kolej Tristana na zaskoczenie, na niedowierzający wrzask. Kiedy ruszyła na niego z mieczem uniesionym do ciosu, ostatnim, czego się spodziewała, była paskudna klątwa, której słowa przecięły powietrze i sięgnęły jej do głębi. Z szoku straciła równowagę, nie wymierzyła właściwie, nie była dość szybka, ostrze smagnęło o świetlistą tarczę. Coś spiekło ją w żołądku, coś wewnątrz niej zawyło, ale ostatecznie wściekłość rozgoniła wątpliwości.
- Ty przeciwko mnie! - ryknęła na widok Azjatki, której zimne, czarne oczy wlepiały się w nią jak oczy drapieżcy w ofiarę. Jej przyjaciółka, powierniczka... - Jak śmiesz! - W ostatniej chwili schyliła się, aby uniknąć oszczepu. Na moment zapomniała o Tristanie, na moment świat zaszedł czerwienią. - Pożałujesz tego - szepnęła, a gdy dziewczyna znalazła się dość blisko, starły się w pojedynku, z którego zwycięsko wyszła Elvira, odcinając Wren ucho i posyłając ją oszołomioną, lecz wciąż żywą, na ziemię. Miała już krew na dłoniach, na twarzy, we włosach. - Rosier - rozejrzała się, gdyż czarnoksiężnik zniknął jej z oczu. - Pokaż się, tchórzu! Najpierw Ramsey, potem ty, potem Sigrun... - wyliczała z morderczą wesołością. Rękojeść broni ślizgała się w jej spoconych dłoniach.
- Gówno wiesz - warknęła, czerwona z emocji i wstydu, kiedy wytknął jej zaszłe upokorzenia. W osadach wojskowych nie oszczędzano na zacnych trunkach, nie przykładano wagi do obyczajowości, skoro wszystko i tak spryskane było krwią i potem. Ale tacy ludzie byli silni. Tacy ludzie zwyciężali. - Ciebie nie da się odróżnić od świni. Bo tym jesteś, Rosier, zwykłą świnią bez honoru - podkreśliła, wymachując mieczem jak chłop cepem. - I wiesz co? Na balu będę bawić się wybornie. - Jej słowa ociekały jadem, włosy kołysały się z każdym szarpnięciem głową, którym akcentowała nienawiść. - Będę bawić się wybornie, bo na tacy podadzą mi twoje serce. Twoje serce i spirytus, bo inaczej nie dałoby się go przełknąć, takie jest zgniłe.
Rzuciła mordercze spojrzenie jednej ze służek, która nieśmiało zaczęła wyglądać zza tronu. Zbyt długo dawała się zwodzić za nos, wciągać do niemającej znaczenia dyskusji. Po co to wszystko? Och, chciała się napawać, ale nie uśmieszkami na przystojnej twarzy zdrajcy, ale jego cierpieniem, skamleniem o litość, kiedy ostrzem miecza zacznie rozcinać go na pół poczynając od krocza. Koniec tej gry. Sprawnie rzucone Implosio rozerwało jednego ze smoków na strzępy, pozłacane zdobienia na ścianach skropiła gęsta krew, wciąż ciepła, parująca. Uśmiechnęła się zajadle, gdy nadeszła kolej Tristana na zaskoczenie, na niedowierzający wrzask. Kiedy ruszyła na niego z mieczem uniesionym do ciosu, ostatnim, czego się spodziewała, była paskudna klątwa, której słowa przecięły powietrze i sięgnęły jej do głębi. Z szoku straciła równowagę, nie wymierzyła właściwie, nie była dość szybka, ostrze smagnęło o świetlistą tarczę. Coś spiekło ją w żołądku, coś wewnątrz niej zawyło, ale ostatecznie wściekłość rozgoniła wątpliwości.
- Ty przeciwko mnie! - ryknęła na widok Azjatki, której zimne, czarne oczy wlepiały się w nią jak oczy drapieżcy w ofiarę. Jej przyjaciółka, powierniczka... - Jak śmiesz! - W ostatniej chwili schyliła się, aby uniknąć oszczepu. Na moment zapomniała o Tristanie, na moment świat zaszedł czerwienią. - Pożałujesz tego - szepnęła, a gdy dziewczyna znalazła się dość blisko, starły się w pojedynku, z którego zwycięsko wyszła Elvira, odcinając Wren ucho i posyłając ją oszołomioną, lecz wciąż żywą, na ziemię. Miała już krew na dłoniach, na twarzy, we włosach. - Rosier - rozejrzała się, gdyż czarnoksiężnik zniknął jej z oczu. - Pokaż się, tchórzu! Najpierw Ramsey, potem ty, potem Sigrun... - wyliczała z morderczą wesołością. Rękojeść broni ślizgała się w jej spoconych dłoniach.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Syknął z niesmakiem, kręcąc przecząco głową, nim westchnął ciężko, nie odejmując spojrzenia od królewny Elvira. Nie spodziewał się po niej nadmiernej elokwencji, wychowana z dala od pałacu nie miała szansy nabrać ogłady, ale momentami łudził się, że królewska krew dawała pewne przywileje, wyróżniała szlachetnie urodzonych na tle pospólstwa, Multon udowadniała, że było inaczej. Nie potrafiła zachować się niewulgarnie, miała język szpetny jak jej zamiary. Była jak barbarzynka, która gwałtem wtargnęła do pięknego pałacu - czy naprawdę sądziła, że ktokolwiek ją tutaj zaakceptuje?
- Po co te wulgaryzmy, królewno? W ten sposób zamierzasz zwracać się do swoich poddanych? Pragniesz rządzić ich strachem czy ich sercami? Nic nie wiesz o tych ludziach, tych ziemiach... Twoje panowanie będzie smutne i nie przyniesie tej krainie niczego dobrego. Nie jesteś córką swoich rodziców, nie masz w sobie majestatu niezbędnego, by nosić koronę. Jesteś jak ta moneta rzucona na niewłaściwą stronę, zwyczajnie nieudana. Że też nie masz brata... - westchnął, może byłby przynajmniej równym przeciwnikiem, zgładzić królewnę Elvirę nie wydawało się żadnym wyzwaniem. Głęboko wierzył w to, że lud go kochał: że będzie wolał pozostać przy nim, nawet jeśli królewna przemocą odbierze mu insygnia.
Była zresztą tylko kobietą, jako taka nie nadawała się na tron.
- Nawet nie potrafisz trzymać tego miecza. Zdajesz sobie w ogóle sprawę z tego, że to dzieło mistrzów rzemieślniczych? Wymachujesz tym jak toporem, podczas gdy miecz wymaga więcej subtelności. I ty chcesz rządzić krajem? Powiedz, po co? Potrafisz cokolwiek poza wyzywaniem ludzi od trzody? To zamierzasz robić ze swoimi przeciwnikami politycznymi? - westchnął, z dezaprobatą kręcąc głową. - I zapijać się do nieprzytomności spirytusem, popijając surowe mięso twoich wrogów? Królewno Elviro, cofniesz tę krainę o całe stulecia. Zniszczysz budowaną latami cywilizację w jeden wieczór. Wprowadzisz rządy barbarzyńców. Ordynarne - Wyprostował palce lewej dłoni, spoglądając na paznokcie, kiedy wojownicza oszczepniczka zaatakowała królewnę. Odnosząc porażkę, co za rozczarowanie.
- Nieprzydatna maszkara - rzucił z dezaprobatą, wykonując dłonią skomplikowany gest; niewerbalny promień avady kedavry uderzył Wren prosto w pierś, wyciskając z niej ostatnie tchnienie. Królewna Elvira ją pokonała, ale jej nie zabiła. Za porażkę - oszczepniczka musiała zginąć. - Pokaż, co potrafisz, mała - zażądał, kolejnymi gestami dłoni przywołując ogniste smocze bestie, które otoczyły jego tron. Krople potu na jego skroniach zdradzały wysiłek, jaki musiał włożyć w magię, kiedy zwłoki Wren drgnęły, i w końcu - powstały; napęczniała pośmiertnie oszczepniczka wyglądała, jakby martwa była nie od kilku chwil, a od tygodni, poszarpana zielonkawa skóra zwisała z odsłoniętych kości luźno, między włosami wiły się czerwie, a sękate ręce i kościste dłonie wyciągnęła w kierunku królewny. Błysnęły kły.
- Po co te wulgaryzmy, królewno? W ten sposób zamierzasz zwracać się do swoich poddanych? Pragniesz rządzić ich strachem czy ich sercami? Nic nie wiesz o tych ludziach, tych ziemiach... Twoje panowanie będzie smutne i nie przyniesie tej krainie niczego dobrego. Nie jesteś córką swoich rodziców, nie masz w sobie majestatu niezbędnego, by nosić koronę. Jesteś jak ta moneta rzucona na niewłaściwą stronę, zwyczajnie nieudana. Że też nie masz brata... - westchnął, może byłby przynajmniej równym przeciwnikiem, zgładzić królewnę Elvirę nie wydawało się żadnym wyzwaniem. Głęboko wierzył w to, że lud go kochał: że będzie wolał pozostać przy nim, nawet jeśli królewna przemocą odbierze mu insygnia.
Była zresztą tylko kobietą, jako taka nie nadawała się na tron.
- Nawet nie potrafisz trzymać tego miecza. Zdajesz sobie w ogóle sprawę z tego, że to dzieło mistrzów rzemieślniczych? Wymachujesz tym jak toporem, podczas gdy miecz wymaga więcej subtelności. I ty chcesz rządzić krajem? Powiedz, po co? Potrafisz cokolwiek poza wyzywaniem ludzi od trzody? To zamierzasz robić ze swoimi przeciwnikami politycznymi? - westchnął, z dezaprobatą kręcąc głową. - I zapijać się do nieprzytomności spirytusem, popijając surowe mięso twoich wrogów? Królewno Elviro, cofniesz tę krainę o całe stulecia. Zniszczysz budowaną latami cywilizację w jeden wieczór. Wprowadzisz rządy barbarzyńców. Ordynarne - Wyprostował palce lewej dłoni, spoglądając na paznokcie, kiedy wojownicza oszczepniczka zaatakowała królewnę. Odnosząc porażkę, co za rozczarowanie.
- Nieprzydatna maszkara - rzucił z dezaprobatą, wykonując dłonią skomplikowany gest; niewerbalny promień avady kedavry uderzył Wren prosto w pierś, wyciskając z niej ostatnie tchnienie. Królewna Elvira ją pokonała, ale jej nie zabiła. Za porażkę - oszczepniczka musiała zginąć. - Pokaż, co potrafisz, mała - zażądał, kolejnymi gestami dłoni przywołując ogniste smocze bestie, które otoczyły jego tron. Krople potu na jego skroniach zdradzały wysiłek, jaki musiał włożyć w magię, kiedy zwłoki Wren drgnęły, i w końcu - powstały; napęczniała pośmiertnie oszczepniczka wyglądała, jakby martwa była nie od kilku chwil, a od tygodni, poszarpana zielonkawa skóra zwisała z odsłoniętych kości luźno, między włosami wiły się czerwie, a sękate ręce i kościste dłonie wyciągnęła w kierunku królewny. Błysnęły kły.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Wiele lat temu kraina ta była piękna, opływająca w urodzaj i bogactwa dzięki przywiązaniu do tradycji i starych praw. Niezmienna od pokoleń, neutralna - skrywająca w swych chłodnych murach potencjał, na jaki nie ośmielali się kłaść łap nawet najbardziej zepsuci z uzurpatorów. Elvira pamiętała stare biblioteki, wyłożone kamieniem aleje i pnącza na figurach jedynie z najwcześniejszych lat dzieciństwa, wszystkie historie świetności swojego dziedzictwa czerpała potem od wojowników zbiegłych z zamku przed śmiercią z rąk czarnoksiężnika Rosiera. Ta niepojęta bezczelność, cynizm, który kazał mu wierzyć, że ma prawo wytykać jej nieprawe rządy strachu, wzywać imienia jej rodziców...
- Zamilcz! Zamknij się! Zawrzyj mordę! - ryknęła, dźgając powietrze sztychem, samym tym wrzaskiem i babskim obłędem w oczach przepędzając z sali tronowej przerażone służki. - Nic nie wiesz! Przestań kalać imię moich przodków i stań do walki!
Nie powinna w ten sposób dać się zaskoczyć; powinna być przygotowana na to, że Tristan nie odda tronu w honorowej walce tak jak bez honoru go sobie przywłaszczył. Na każdym kroku udowadniał, że jego domniemana szlachetna krew była tylko plamą juchy na klepisku. Potrafił się pięknie ubierać, pięknie mówić, co jednak z tego, skoro nie kryły się za tym żadne cnoty?
Wiara w to, że jej dawna przyjaciółka z dzieciństwa nie wspomogłaby panowania Rosiera z własnej woli - że czarnoksiężnik musiał ją usidlić złym urokiem - była przejawem tak lojalności jak naiwności. Nie zabiła dziewczyny o włosach czarnych i lśniących jak atrament, ale pokonała ją bez trudu. Była tylko pionkiem na drodze do króla. A Elvira wkrótce miała zamiar powiedzieć Szach! Ha, poza machaniem mieczem w obozie nauczyli ją też paru gierek, tych zamkowych także, żeby kiedyś się w domu dobrze odnalazła! Ciekawe co skurwysyn powiedziałby na to?
Arogancki uśmieszek na bladych ustach księżniczki zastygł, gdy oszczepniczka nagle padła bez życia. Wyraz zaskoczenia szybko zastąpiła animalistyczna wściekłość, która sięgając błękitnych oczu nadała im wyraz szaleństwa godnego Bean-sidhe.
- Nie miałeś prawa!
Nie patrzyła na to, co uczynił z ciałem dawnej dworskiej damy; chrzęst kości, syk gazów i smród mówiły same przez się. Nie musiała się odwracać, by poczuć oddech śmierci na karku, lecz to właśnie była ostatnia kropla, która przelała czarę i popchnęła ją do biegu. W ostatniej chwili umknęła przed sękatymi pazurami, przeturlała się pod płomieniem smoków, odbiła się stopami z wyćwiczoną podczas treningów zgrabnością i poleciała wprost na niego, na tron, ledwo powstrzymując żądzę zadania jednego, pewnego cięcia, którym rozpłatałaby mu gardło. Chciała, by cierpiał - zamiast tego więc od dołu grzmotnęła go jelcem w podbródek i zanim zdążyłby wyjść z otumanienia oplotła jego klatkę silnymi udami, przygniotła go i uniosła broń, aż światło świec zabłysło na ostrym wierzchołku. Cóż z tego, że mieczy nie stworzono do tego rodzaju ataku, jeśli wiedziała, że ma dość siły w ciele, by rozerwać mu oczodół i cienką kość na jego spodzie?
Czuła, że od zwycięstwa dzielą ją sekundy, ale zwlekała, chcąc w ciemnych oczach ujrzeć strach.
- Małe to ty masz godność, szanse i prącie - wycedziła, obnażając zęby.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Zamilcz! Zamknij się! Zawrzyj mordę! - ryknęła, dźgając powietrze sztychem, samym tym wrzaskiem i babskim obłędem w oczach przepędzając z sali tronowej przerażone służki. - Nic nie wiesz! Przestań kalać imię moich przodków i stań do walki!
Nie powinna w ten sposób dać się zaskoczyć; powinna być przygotowana na to, że Tristan nie odda tronu w honorowej walce tak jak bez honoru go sobie przywłaszczył. Na każdym kroku udowadniał, że jego domniemana szlachetna krew była tylko plamą juchy na klepisku. Potrafił się pięknie ubierać, pięknie mówić, co jednak z tego, skoro nie kryły się za tym żadne cnoty?
Wiara w to, że jej dawna przyjaciółka z dzieciństwa nie wspomogłaby panowania Rosiera z własnej woli - że czarnoksiężnik musiał ją usidlić złym urokiem - była przejawem tak lojalności jak naiwności. Nie zabiła dziewczyny o włosach czarnych i lśniących jak atrament, ale pokonała ją bez trudu. Była tylko pionkiem na drodze do króla. A Elvira wkrótce miała zamiar powiedzieć Szach! Ha, poza machaniem mieczem w obozie nauczyli ją też paru gierek, tych zamkowych także, żeby kiedyś się w domu dobrze odnalazła! Ciekawe co skurwysyn powiedziałby na to?
Arogancki uśmieszek na bladych ustach księżniczki zastygł, gdy oszczepniczka nagle padła bez życia. Wyraz zaskoczenia szybko zastąpiła animalistyczna wściekłość, która sięgając błękitnych oczu nadała im wyraz szaleństwa godnego Bean-sidhe.
- Nie miałeś prawa!
Nie patrzyła na to, co uczynił z ciałem dawnej dworskiej damy; chrzęst kości, syk gazów i smród mówiły same przez się. Nie musiała się odwracać, by poczuć oddech śmierci na karku, lecz to właśnie była ostatnia kropla, która przelała czarę i popchnęła ją do biegu. W ostatniej chwili umknęła przed sękatymi pazurami, przeturlała się pod płomieniem smoków, odbiła się stopami z wyćwiczoną podczas treningów zgrabnością i poleciała wprost na niego, na tron, ledwo powstrzymując żądzę zadania jednego, pewnego cięcia, którym rozpłatałaby mu gardło. Chciała, by cierpiał - zamiast tego więc od dołu grzmotnęła go jelcem w podbródek i zanim zdążyłby wyjść z otumanienia oplotła jego klatkę silnymi udami, przygniotła go i uniosła broń, aż światło świec zabłysło na ostrym wierzchołku. Cóż z tego, że mieczy nie stworzono do tego rodzaju ataku, jeśli wiedziała, że ma dość siły w ciele, by rozerwać mu oczodół i cienką kość na jego spodzie?
Czuła, że od zwycięstwa dzielą ją sekundy, ale zwlekała, chcąc w ciemnych oczach ujrzeć strach.
- Małe to ty masz godność, szanse i prącie - wycedziła, obnażając zęby.
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Wysunął przed siebie dłoń, składając w dzióbek kciuk i pozostałe palce, ze znudzeniem kłapiąc paszczą wykonaną z palców, kiedy kazała mu się zamknąć; kobiece kaprysy wykluczały stabilność niezbędną, by rozpocząć mądre i konsekwentne rządy, a królewna Elvira nie była wcale wyjątkiem. Może i tron należał jej się z racji urodzenia, ale czasem należało pójść z wiatrem zmian: skoro ewidentnie się do tego nie nadawała - to po co naciskać zamiast zostawić to komuś, kto zrobi to po prostu lepiej? Był namaszczony do rządzenia, to oczywiste - fakt, że przegrał w kasynie ziemie własnego rodu, niczego w tej materii nie zmieniał. Były mu zbędne, skoro miał już nowe - no może trochę było szkoda wielowiekowej tradycji - jednak roztrząsanie przeszłości mogło go tylko zamknąć w błędnym kole. Należało przeć do przodu, na wietrze zmian.
Nie miałeś prawa, krzyczała. Czy rzeczywiście?
- Masz prawo do tego, co jesteś w stanie wyegzekwować od świata, królewno - oznajmił z typową dla siebie nonszalancją, nie zdradzając oznak niepokoju; zawsze uważał, że wszechświat jest w stanie ugiąć się do woli czarodzieja pod tym tylko warunkiem, że ten był go w stanie do tego przekonać. Czy królewna Elvira posiadała podobny dar, charyzmę, która pozwoli jej nie tylko odebrać mu tron, ale i później - poprowadzić swój lud? Tembr jego głosu musiał wydać się nieco prowokacyjny, jakby stawiał przed nią odrealnione wyśnione wyzwanie - zinterpretowane w inny sposób mogło wykraczać całkiem poza ramy absurdalnego snu. I wtedy - wtedy Elvira pokazała, nie wiedział nawet w którym momencie znalazł się pod nią, silne uderzenie - wzięło się znikąd - uderzyło w jego podbródek, krusząc zęby i ściskając język, z którego upłynęła krew - wypluł ją prosto na jej twarz, ze złością wyciągając ręce, by ją od siebie odrzucić; odnalazły obnażone uda, którymi ciasno go oplatała; zacisnął wokół nich palce, od swojej, wewnętrznej strony.
- Ty suko - wymamrotał, ledwie łapiąc powietrze, ściśnięta klatka piersiowa utrudniała mu nabranie oddechu, mowę. Czy królewna Elvira jednak pokazała, że była nieodrodną córką swojego ojca, pana Multona? W pół przymknięte oczy skierowany źrenice na jej lico, ze złością, lecz im dłużej trudniej było mu nabrać tchu, tym mocniej przejawiały się w nich iskry strachu. Elvira była barbarzynką, czy jego kłamstwa mogły trafić na podatny grunt? Twardogłowie to za mało, kiedy zakrywał go skądinąd słuszny gniew. - Nie wiesz, czym jest każda z wymienionych przez ciebie rzeczy - wydusił z siebie, nie pochwyciła straconych szans wcześniej, nie miała ni strzępów godności, nie miała też mężczyzny. - Twoje królestwo... spłonie chaosem - mamrotał dalej, walcząc o oddech. - Zakryje się cieniem tak strasznym i czarnym, że nikt przez niego nie przejrzy - syczał zajadle. - Chyba... chyba, że pozwolisz mi żyć. - Czy miał ją o to błagać? Palce rozpaczliwie mocniej zacisnęły się na jej udach. - Znam te krainę lepiej od ciebie, wciąż mogę ci p-p-pomóc...
Nie miałeś prawa, krzyczała. Czy rzeczywiście?
- Masz prawo do tego, co jesteś w stanie wyegzekwować od świata, królewno - oznajmił z typową dla siebie nonszalancją, nie zdradzając oznak niepokoju; zawsze uważał, że wszechświat jest w stanie ugiąć się do woli czarodzieja pod tym tylko warunkiem, że ten był go w stanie do tego przekonać. Czy królewna Elvira posiadała podobny dar, charyzmę, która pozwoli jej nie tylko odebrać mu tron, ale i później - poprowadzić swój lud? Tembr jego głosu musiał wydać się nieco prowokacyjny, jakby stawiał przed nią odrealnione wyśnione wyzwanie - zinterpretowane w inny sposób mogło wykraczać całkiem poza ramy absurdalnego snu. I wtedy - wtedy Elvira pokazała, nie wiedział nawet w którym momencie znalazł się pod nią, silne uderzenie - wzięło się znikąd - uderzyło w jego podbródek, krusząc zęby i ściskając język, z którego upłynęła krew - wypluł ją prosto na jej twarz, ze złością wyciągając ręce, by ją od siebie odrzucić; odnalazły obnażone uda, którymi ciasno go oplatała; zacisnął wokół nich palce, od swojej, wewnętrznej strony.
- Ty suko - wymamrotał, ledwie łapiąc powietrze, ściśnięta klatka piersiowa utrudniała mu nabranie oddechu, mowę. Czy królewna Elvira jednak pokazała, że była nieodrodną córką swojego ojca, pana Multona? W pół przymknięte oczy skierowany źrenice na jej lico, ze złością, lecz im dłużej trudniej było mu nabrać tchu, tym mocniej przejawiały się w nich iskry strachu. Elvira była barbarzynką, czy jego kłamstwa mogły trafić na podatny grunt? Twardogłowie to za mało, kiedy zakrywał go skądinąd słuszny gniew. - Nie wiesz, czym jest każda z wymienionych przez ciebie rzeczy - wydusił z siebie, nie pochwyciła straconych szans wcześniej, nie miała ni strzępów godności, nie miała też mężczyzny. - Twoje królestwo... spłonie chaosem - mamrotał dalej, walcząc o oddech. - Zakryje się cieniem tak strasznym i czarnym, że nikt przez niego nie przejrzy - syczał zajadle. - Chyba... chyba, że pozwolisz mi żyć. - Czy miał ją o to błagać? Palce rozpaczliwie mocniej zacisnęły się na jej udach. - Znam te krainę lepiej od ciebie, wciąż mogę ci p-p-pomóc...
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Masz prawo do tego, co jesteś w stanie wyegzekwować od świata.
Zdanie wypowiedziane pewnym, męskim tembrem wydawało się w nieskończoność wybrzmiewać w sali tronowej, odbijać od ścian i powracać zwielokrotnionym echem, szeptem muskającym jej odsłonięte ramiona, wspinającym się po spoconej szyi i wpełzającym wprost do ucha. Jeszcze nie wiedziała, nie uświadomiła sobie tego, że gdy zmora snu, tej głęboko zakorzenionej w duszy wściekłości i nienawiści do świata, nareszcie się rozmyje, to właśnie te słowa zapamięta najlepiej, powtarzając je w sercu jeszcze długo po rozpoczęciu dnia.
Teraz jednak nie mogła tego wiedzieć - wszystkie jej zmysły zalały odurzające oznaki zbliżającego się starcia. Woń śmierci i spalenizny, nadpalonych przez smoki dywanów z czerwonego włosia, zgrzyt łap i mlaskanie martwego, a ożywionego ciała po kamiennych płytach. Oraz widok niewielkiego uśmiechu na ustach mężczyzny, brązowych oczu rzucających wyzwanie, które po tylu latach nareszcie była gotowa podjąć. Musiał czuć zaskoczenie, gdy zgrabnie wyminęła wszystkie pułapki, zignorowała je, choć widmo palców, szponów i płomieni cały czas lizało chłostające ją po plecach włosy. Siła odbicia od ziemi i jeden sprawny cios, a już leżała na nim, odbierając mu równowagę, oddech oraz nic niewartą potęgę.
- Oto jest wasz wielki czarnoksiężnik - wycedziła głosem ociekającym bezczelnym sarkazmem, nim odprysk krwi i śliny trafił ją między oczy. Warknęła, ale nie zmniejszyła uścisku ani o jotę, nawet, kiedy gorące palce szarpnęły za skórę, zostawiając na niej brzydkie, purpurowe ślady. - Pokonany przez zwykłą sukę.
Teraz to ona splunęła na niego, odwdzięczając się pięknym za nadobne. Nie czuła wstydu, książęce maniery zginęły w niej lata temu razem z pogrzebanymi rodzicami. Szok i gniew w oczach Tristana to było dla niej zbyt mało, czekała na to, aż zastąpi je strach. Czuła - absurdalnie - że jej uda są wystarczająco silne, by pogruchotać męskie żebra, a gdy tylko myśl ta zaświtała w jej głowie, w uszach rozbrzmiał charakterystyczny chrzęst pękających kości.
I wreszcie ujrzała strach, tak piękny, tak wyczekiwany. Żałosne słowa proroctwa i krew pod palcami miażdżącymi jej ciało jedynie potęgowały wstrząsający wojowniczką dreszcz sadystycznej rozkoszy.
- Niech więc spłonie - wysyczała zajadle, bo taka właśnie była; odsłoniła wszystkie karty, prezentując wypisany na nich egoizm, brawurę, bezmyślne pragnienie zemsty. - Bylebyś ty spłonął razem z nim.
Ramiona drżały jej od dźwigania miecza, ale gdy go w końcu opuściła, zrobiła to z całą mocą i barbarzyńskim wrzaskiem. Sztych wbił się w rozwarte usta czarnoksiężnika aż po zbrocze, krew chlusnęła na jej dłonie, ciało pod nogami zadygotało w konwulsjach, które spotęgowały jej własne dreszcze - głębsze, grzeszne.
Odrzuciła głowę w tył, westchnęła po raz ostatni i uniosła oczy ku niebu, przezierającemu przez szklane kopuły sufitu.
Nadchodziła burza.
/zt
Zdanie wypowiedziane pewnym, męskim tembrem wydawało się w nieskończoność wybrzmiewać w sali tronowej, odbijać od ścian i powracać zwielokrotnionym echem, szeptem muskającym jej odsłonięte ramiona, wspinającym się po spoconej szyi i wpełzającym wprost do ucha. Jeszcze nie wiedziała, nie uświadomiła sobie tego, że gdy zmora snu, tej głęboko zakorzenionej w duszy wściekłości i nienawiści do świata, nareszcie się rozmyje, to właśnie te słowa zapamięta najlepiej, powtarzając je w sercu jeszcze długo po rozpoczęciu dnia.
Teraz jednak nie mogła tego wiedzieć - wszystkie jej zmysły zalały odurzające oznaki zbliżającego się starcia. Woń śmierci i spalenizny, nadpalonych przez smoki dywanów z czerwonego włosia, zgrzyt łap i mlaskanie martwego, a ożywionego ciała po kamiennych płytach. Oraz widok niewielkiego uśmiechu na ustach mężczyzny, brązowych oczu rzucających wyzwanie, które po tylu latach nareszcie była gotowa podjąć. Musiał czuć zaskoczenie, gdy zgrabnie wyminęła wszystkie pułapki, zignorowała je, choć widmo palców, szponów i płomieni cały czas lizało chłostające ją po plecach włosy. Siła odbicia od ziemi i jeden sprawny cios, a już leżała na nim, odbierając mu równowagę, oddech oraz nic niewartą potęgę.
- Oto jest wasz wielki czarnoksiężnik - wycedziła głosem ociekającym bezczelnym sarkazmem, nim odprysk krwi i śliny trafił ją między oczy. Warknęła, ale nie zmniejszyła uścisku ani o jotę, nawet, kiedy gorące palce szarpnęły za skórę, zostawiając na niej brzydkie, purpurowe ślady. - Pokonany przez zwykłą sukę.
Teraz to ona splunęła na niego, odwdzięczając się pięknym za nadobne. Nie czuła wstydu, książęce maniery zginęły w niej lata temu razem z pogrzebanymi rodzicami. Szok i gniew w oczach Tristana to było dla niej zbyt mało, czekała na to, aż zastąpi je strach. Czuła - absurdalnie - że jej uda są wystarczająco silne, by pogruchotać męskie żebra, a gdy tylko myśl ta zaświtała w jej głowie, w uszach rozbrzmiał charakterystyczny chrzęst pękających kości.
I wreszcie ujrzała strach, tak piękny, tak wyczekiwany. Żałosne słowa proroctwa i krew pod palcami miażdżącymi jej ciało jedynie potęgowały wstrząsający wojowniczką dreszcz sadystycznej rozkoszy.
- Niech więc spłonie - wysyczała zajadle, bo taka właśnie była; odsłoniła wszystkie karty, prezentując wypisany na nich egoizm, brawurę, bezmyślne pragnienie zemsty. - Bylebyś ty spłonął razem z nim.
Ramiona drżały jej od dźwigania miecza, ale gdy go w końcu opuściła, zrobiła to z całą mocą i barbarzyńskim wrzaskiem. Sztych wbił się w rozwarte usta czarnoksiężnika aż po zbrocze, krew chlusnęła na jej dłonie, ciało pod nogami zadygotało w konwulsjach, które spotęgowały jej własne dreszcze - głębsze, grzeszne.
Odrzuciła głowę w tył, westchnęła po raz ostatni i uniosła oczy ku niebu, przezierającemu przez szklane kopuły sufitu.
Nadchodziła burza.
/zt
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Nie mógł złapać oddechu. Przygnieciona jej udami pierś nie potrafiła zachłysnąć się powietrzem, upokarzające słowa podkreślające porażkę wybrzmiały w sali tronowej, niosąc się dramatycznym echem. Nigdy taki nie był: słaby, żałosny, umierający, ginący pod uściskiem pannicy o żadnych kompetencjach. Nie tak miał wyglądać jego koniec. Nie takiej pragnął śmierci.
W ogóle nie pragnął śmierci.
Odgiął głowę w tył, gdy na niego splunęła; nie mógł się już poruszyć ani osłonić. Ślina spłynęła na oko, zamknął powieki; znaczył dziś tyle, co nic: strącony z piedestału, zrzucony z tronu, powalony na ziemię jak bezwolna, słaba marionetka. Nic mu z potęgi, gdy nadeszła większa. Nic mu z jego siły, gdy pojawiła się ona: znacznie silniejsza, chytrzejsza i przebieglejsza. Nie chciał oddawać jej korony, nie chciał oddawać królestwa; nie wierzył, by była zdolna ponieść ten ciężar. Dać sobie z nim radę. Nie, nie była. Pogrzebie królestwo, te ziemię, tych ludzi, te miasta. Pogrzebie jego piękną krainę na zawsze, bo nie była stworzona do rządzenia. Upokorzony i zepchnięty do obrony nie chwytał się życia za wszelką cenę - poddał się ulegle, oczekując śmierci. Wybawienia z tej męki, niekończącego się koszmaru. Przedśmiertne spazmy, agonia, a przede wszystkim lęk - padły cieniem na jego spojrzenie, w którym coraz mocniej budził się sprzeciw wobec jej grozy. Czy miał ją błagać o litość? Mógł, już rozchylal usta, mimo bólu szukając oddechu, który pozwoli wypowiedzieć jeszcze parę głosek.
Lecz wtedy nadszedł ból: siła jej ud zmiażdżyła jego ciało, czuł to, kruszące się lędźwie; wydał z siebie okrzyk, zawodzący, głośny, przeciągły, okrzyk dramatyczny, drżący rozpaczą i bólem, mogący walić stropy, sufity i mury. Okrzyk rozpaczy, ostatni dech, nim w jego usta wbiło się ostrze jej miecza. Wycie ucichło, gdy gęsta ciemna krew zaczęła sączyć się z jego ust, a wkrótce pogruchotana czaszka zamieniła się w stertę mięsa i kości, plątaninę zmieszanych włosów i zębów, w nieludzkie szczątki zniszczone równie nieludzkim barbarzyństwem królewny Elviry. Nie widział i nie słyszał już nic, w oddali rozjaśniało światło - a on ruszył w jego stronę, oślepiony jego blaskiem. W krainie żywych nie trzymało go już przecież nic.
/zt x2
W ogóle nie pragnął śmierci.
Odgiął głowę w tył, gdy na niego splunęła; nie mógł się już poruszyć ani osłonić. Ślina spłynęła na oko, zamknął powieki; znaczył dziś tyle, co nic: strącony z piedestału, zrzucony z tronu, powalony na ziemię jak bezwolna, słaba marionetka. Nic mu z potęgi, gdy nadeszła większa. Nic mu z jego siły, gdy pojawiła się ona: znacznie silniejsza, chytrzejsza i przebieglejsza. Nie chciał oddawać jej korony, nie chciał oddawać królestwa; nie wierzył, by była zdolna ponieść ten ciężar. Dać sobie z nim radę. Nie, nie była. Pogrzebie królestwo, te ziemię, tych ludzi, te miasta. Pogrzebie jego piękną krainę na zawsze, bo nie była stworzona do rządzenia. Upokorzony i zepchnięty do obrony nie chwytał się życia za wszelką cenę - poddał się ulegle, oczekując śmierci. Wybawienia z tej męki, niekończącego się koszmaru. Przedśmiertne spazmy, agonia, a przede wszystkim lęk - padły cieniem na jego spojrzenie, w którym coraz mocniej budził się sprzeciw wobec jej grozy. Czy miał ją błagać o litość? Mógł, już rozchylal usta, mimo bólu szukając oddechu, który pozwoli wypowiedzieć jeszcze parę głosek.
Lecz wtedy nadszedł ból: siła jej ud zmiażdżyła jego ciało, czuł to, kruszące się lędźwie; wydał z siebie okrzyk, zawodzący, głośny, przeciągły, okrzyk dramatyczny, drżący rozpaczą i bólem, mogący walić stropy, sufity i mury. Okrzyk rozpaczy, ostatni dech, nim w jego usta wbiło się ostrze jej miecza. Wycie ucichło, gdy gęsta ciemna krew zaczęła sączyć się z jego ust, a wkrótce pogruchotana czaszka zamieniła się w stertę mięsa i kości, plątaninę zmieszanych włosów i zębów, w nieludzkie szczątki zniszczone równie nieludzkim barbarzyństwem królewny Elviry. Nie widział i nie słyszał już nic, w oddali rozjaśniało światło - a on ruszył w jego stronę, oślepiony jego blaskiem. W krainie żywych nie trzymało go już przecież nic.
/zt x2
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
[SEN] Vengeance is mine
Szybka odpowiedź