Wydarzenia


Ekipa forum
Opuszczona wieża
AutorWiadomość
Opuszczona wieża [odnośnik]17.06.21 18:39
First topic message reminder :

Opuszczona wieża

Ta dziwna konstrukcja wyrasta spomiędzy fal spokojnego jeziora w północnej części Kornwalii, stojąca na okrągłym wzniesieniu może przypominać miniaturową twierdzę. Kamień od wielu lat porasta mech, natomiast otaczająca wieżę aura sprawia, że wędrujących po borach mugoli przeszywają dreszcze niesprecyzowanego niepokoju. Właścicielem tego miejsca w dawnych wiekach był alchemik, którego imienia nie zapisały karty historii; był samotnikiem pracującym nad miksturami mającymi za zadanie przepędzać ciemne moce, lecz eksperymenty obróciły się przeciwko niemu. Z ciała pozostał ledwie proch, a laboratorium znajdujące się pod ziemią, w piwnicach, obróciło się w ruinę. Od czasu ów nieszczęśliwego wypadku wieża pozostała niezamieszkana i niezagospodarowana.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Opuszczona wieża - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Opuszczona wieża [odnośnik]12.12.21 23:17
Gdyby wiedziała, co będzie teraz robić, najpewniej parsknęłaby śmiechem, a może nawet i śmiałaby się na cały głos. Po prawdzie to kiedy wyszła cało z sierocińca, a potem lata na morzu nie skończyły się dla niej tragicznie, zaczęła podejrzliwiej patrzeć na życie, nie wiedząc, czy rzeczywiście była coś za bardzo podejrzliwa, czy wszystko to dopiero miało nadejść. Uśmiechnęła się lekko, widząc, jak na twarzy Moora znajduje się uśmiech przywołany po prostu skupieniem na czymś, na czym tak naprawdę upatrywał to co kochał. Rozumiała go w jakimś sensie, widząc podobne miny u niektórych marynarzy, kiedy siedząc na lądzie mogli splatać sieci albo uśmiechać się do siebie, ciesząc się na wykonanie nawet prostej czynności związanej z morzem. Kiedy zapytał o węzeł, sama spojrzała na niego, ostrożnie sięgając do dłoni Williama aby złapać je i w kolejnych ruchach, krok po kroku, zaprezentować mu jak zawiązać linę.
- To pewna odmiana węzła refowego. Przydaje się, jeżeli chcesz zawiązać coś, co potem musisz dość szybko odwiązać, a jednocześnie, nic z tego nie powinno wypaść. – Najgorzej byłoby stracić cały towar przez nieuwagę, a nurkowanie za nim i wyłapywanie paczek (albo, co gorsza, zbieranie ich z ziemi, o ile przetrwałyby ostatnie lądowanie) mogło zająć im więcej czasu i wcale nie zapowiadało się na fascynujące. – Gdybyś potrzebował więcej…mogę ci jakoś rozpisać jak je zawiązywać albo przesłać gotowe przykłady. – Miała wrażenie, że to nie pierwszy taki kurs Willa i jeszcze czeka go parę takich przepraw, być może właśnie jeszcze z nią, dlatego jeżeli chciał poszerzyć swoją wiedzę, nie była temu przeciwna.
Ostrożnie sadowiąc się za nim na miotle, a jednocześnie uważając na paczki, nie mogła powstrzymać drobnego uśmiechu. Czy kiedykolwiek leciała na miotle w towarzystwie? Wydawało się, że nawet Quiddticha w szkole ćwiczyła samodzielnie, w znaczeniu, że wypożyczoną ze szkolnego schowka miotłę nie dzieliła z nikim. Towarzystwo w takim wypadku wydawało się jednak znacznie raźniejsze, a ona…powinna tak jak i Billy pilnować okolicy, ale jednak nie mogła się powstrzymać, aby nie skupić się na kolorze nieba, wyjątkowo cicho jak na nią oglądając niebo. Coś w niej drgnęło – czuła jak łzy napływają jej lekko do oczu i w sercu wyczuła ukłucie. Czy tak właśnie miało to wyglądać? Czy jeszcze kiedyś wypłynie w morze, czy zostanie tutaj i oglądanie jasnych przestworzy będzie jej jedynym skrawkiem wolności. Westchnięcie uciekło z jej ust, nie powiedziała jednak nic, ostrożnie zsuwając się na przestrzeń dachu.
- Ostrożnie, nie powinno się zawalić, ale lepiej po tym nie biegać. – Uśmiechnęła się lekko, sprawnie przerzucając towar z jednego miejsca na drugie. O wiele sprawniej szło to w momencie, kiedy miała kogoś do pomocy – zerknęła jeszcze na oznaczenia na skrzyniach, sprawdzając wszystko spisane dziwnymi symbolami na kartce papieru zanim nie upewniła się, że w tym miejscu to wszystko, mogła więc na nowo usadzić się na miotle, zadzierając głowę wyżej.
- Dam radę zrobić tyle ile ty dasz radę, więc w razie czego się mną nie przejmuj. Oceń na ile dasz radę. – Wolała nie stawiać go w pozycji zagrożenia, zwłaszcza, że musiał jeszcze przebyć drogę do domu. Uśmiechnęła się lekko, ostrożnie robiąc mu miejsce aby mógł lepiej usiąść na miotle. Dobrze, że to nie było auto, bo nie zajechali by zbyt daleko. – Dziękuję, naprawdę. Gdyby nie to, całe przekazanie szło by o wiele wolniej, ale po dzisiejszym dniu to wszystko będzie mogło trafić do mieszkańców. – To wszystko było jedynie kroplą w morzu potrzeb, ale przynajmniej kradziony towar będzie mógł być jakoś wykorzystany dla tych, którzy go jednak potrzebowali, niż dla kolejnych ludzi napychających sobie kieszenie.
- A ty? – Spojrzała na niego, z zaciekawieniem, zaraz też odchylając się lekko. – Ja? Anthony Macmillan szukał pomocy u Shannon, miałam przekazać informacje do kapitana, ale jeżeli chodzi o przemyt lokalny…to bardziej moja działka. Wiesz, łatwiej z metamorfomagią i tym wszystkim. W końcu kiedy przez wiele lat udajesz kogoś innego, już na zawsze nigdy nie będziesz w pełni sobą. Zawsze jesteś gotowy do bycia kimś innym. – Było to dość smutne stwierdzenie, ale było to rzeczywiście prawdą. Nie tylko o niej, ale o wszystkich, którzy wybierali życie pod przykrywkami, spędzając lata jako ktoś o innym nazwisku, innej historii…nawet jeżeli wracało się do dawnego życia, umysł już zawsze pamiętał te lata i gotowy był przywołać je od razu, gdyby wypadało zagrożenie.
- W St. Austell szukamy konkretnie małego schronu w ziemi, będzie tuż w okolicy dawnej stacji pożarowej. – Chodziło jej oczywiście o stację straży pożarowej, ale zabrzmiało to dziwacznie. – Tam zostawiamy więcej rzeczy i zabierzemy niewiele, więc nasz następny lot być może będzie nieco szybciej. – W końcu będą mniej obciążeni.


So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0

ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t10111-thalia-wellers#306486 https://www.morsmordre.net/t10173-kymopoleia#308971 https://www.morsmordre.net/t12384-thalia-wellers#381174 https://www.morsmordre.net/f350-walia-llyn-trawsfynydd-syrenia-laguna https://www.morsmordre.net/t10167-skrytka-bankowa-nr-2284#308735 https://www.morsmordre.net/t10164-thalia-wellers#308697
Re: Opuszczona wieża [odnośnik]26.02.22 21:46
Refo… co? – wyrwało mu się, wymieniona przez Lavinię nazwa nie mówiła mu kompletnie nic; sztuka żeglarstwa była mu zupełnie obca, bo choć jego dom rodzinny znajdował się niedaleko kornwalijskiego wybrzeża, to on sam nigdy nie wszedł na pokład żadnego statku. Marynarze kojarzyli mu się głównie z zatłoczonymi portami, żeglarskimi przyśpiewkami i ulotnym zapachem soli, z twarzami ogorzałymi od słońca i wiatru, i z tęczówkami dziwnie wyblakłymi, milcząco opowiadającymi tysiące niewiarygodnych historii zza mórz. Fascynowali go – ale jednocześnie nie pamiętał, by kiedykolwiek ciągnęło go za ocean; już w nie-tak-odległej Francji czuł się obco, dziwnie; nieodpowiednio – jakby znalazł się w miejscu, do którego nie należał, i które w żadnym wypadku nie należało do niego. Był przywiązany do Anglii, do wrzosowisk i lasów, a od niedawna – zaczynał jak dom traktować też irlandzkie góry, ośnieżone szczyty majaczące ponad wierzchołkami iglastych drzew oraz kręte, kamieniste, wijące się w górę ścieżki, chłodne jeziora i szemrzące strumienie. – Zresztą – nieważne, po p-p-prostu mi pokaż – poprosił, wyciągając do przodu dłonie – pewien, że czarownica po prostu odbierze od niego sznur, ale nie protestując, gdy zamiast tego nakierowała jego palce na odpowiednie tory. Zawiązał linę z jej pomocą, najpierw jedną – później kolejną, tym razem już samodzielnie. – Jeśli znalazłabyś chwilę, to b-b-bardzo mi by się to przydało – przyznał, pociągając dla pewności za węzeł, żeby sprawdzić, czy trzymał się wystarczająco stabilnie; wydawał się solidny, boczny wiatr nie powinien mu zaszkodzić.
Nie przywykł do towarzystwa drugiej osoby tuż za sobą, na ogół podróżując samodzielnie lub w niewielkich, dwu-trzyosobowych grupach lotników, lecących w zwartym szyku; nigdy nie brał jednak pasażerów, zbyt mocno polegając na możliwości szybkiego odwrotu. Dodatkowy ciężar, o który trzeba było się martwić, nie sprzyjał gwałtownym manewrom, tym razem jednak nie spodziewał się, by musieli uciekać – miejsca wybrane przez Lavinię wydawały się opustoszałe i dobrze zabezpieczone, bo wokół nich nie kręcił się nikt niepowołany – a przynajmniej on nikogo nie dostrzegł, gdy przywiązywał do miotły podawane przez nią pakunki.
Nim ruszyli dalej, obejrzał się na nią, spoglądając na jej twarz spod zmarszczonych brwi. – Jesteś p-p-pewna? – zapytał; długie trasy i godziny spędzone na miotle były dla niego codziennością, a w powietrzu czuł się niemal tak dobrze, jak na twardej ziemi; istniało niewielkie prawdopodobieństwo, że przed dokończeniem zadania powstrzyma go zmęczenie. Wzruszył ramionami. – W takim razie zróbmy tyle, na ile p-p-pozwoli nam światło dnia – zadecydował, milknąc jeszcze na krótką chwilę i dając jej szansę na ewentualny protest. Zdarzało mu się latać również po zmroku, zwłaszcza, odkąd ziemię przykrywała gruba warstwa śniegu znacznie poprawiająca widoczność – ale po zachodzie słońca robiło się też znacznie zimniej; jeśli mógł tego uniknąć, wolał to zrobić. – Nie ma o czym m-m-mówić – zapewnił w odpowiedzi na jej podziękowania, uśmiechając się ciepło, a później siadając przed nią na miotle. Zaczekał chwilę, pozwalając jej na poprawienie pozycji, po czym ostrożnie odepchnął się stopami od ziemi – dostosowując prędkość do uwiązanego do drewnianej rączki ciężaru. Wzbiwszy się na kilkadziesiąt metrów, rozejrzał się po okolicy – a później łagodnym ruchem skierował ich we właściwą stronę, ku kolejnemu punktowi z wyrysowanej przez Lavinię mapy.
Uśmiechnął się lekko, gdy odbiła w jego stronę pytanie o Macmillanów. – M-m-miałem latać jako rezerwowy w Zjednoczonych – wyjaśnił, przez moment chcąc wspomnieć jeszcze o Jastrzębiach, ale odległa myśl sprawiła, że jego wnętrzności wykręciły się nieprzyjemnie, a tuż za mostkiem zapłonął nieprzyjemny, palący ogień. Chociaż minęło już sporo czasu, to niesprawiedliwość i okrucieństwo, które dotknęło jego drużynę – a zwłaszcza to, które spotkało Rodericka – wywoływało w nim duszący, trudny do opanowania gniew. Odetchnął głęboko, zmuszając się do skupienia na locie, choć okryte rękawiczkami palce zbielały mu od zbyt kurczowego zaciskania ich na miotle. – Kiedy d-d-drużyna została rozwiązana, Anthony zap-p-pronował mi pracę lotnika – dodał. Był mu za to wdzięczny; gdy godził się z myślą, że kariera gracza Quidditcha nie była mu już pisana, nie spodziewał się, że będzie mu dane robić to, co kocha – ale pomiędzy działalnością łącznika a trenowaniem Płazów w Oazie, niczego właściwie mu nie brakowało.
Zastanowił się przez chwilę nad jej słowami, nie do końca wiedząc, co właściwie powiedzieć; nie potrafił sobie tego wyobrazić – jakby to było: udawać kogoś innego. – Ale chyba koniec k-k-końców nie da się tego zapomnieć? Kim jest się nap-p-prawdę? – zapytał, odwracając się przez ramię; był jednak w stanie dostrzec zaledwie kawałek jej profilu, mignięcie miedzianych włosów.
Gdy wyjaśniła, czego szukali, kiwnął głową, wracając do lustrowania okolicy; charakterystyczny budynek zlokalizował niemal od razu, jednak dostrzeżenie ziemnego schronu było już trudniejsze – krążył nad terenem przez parę minut, nim wreszcie go zauważył – śnieg ubity jakoś dziwnie, starte ślady stóp, prostokątny zarys czegoś, co musiało być schowanym pod białą warstwą włazem. Obniżył lot, zatrzymując się tuż obok, a później ostrożnie schodząc na ziemię; wyciągnął do przodu nogę, podeszwą buta zsuwając część sypkiego śniegu. – To tutaj? – upewnił się, kiedy spod pokrywy wyłonił się kawałek drewnianej powierzchni. – Kto właściwie p-p-przygotował te kryjówki? – zapytał, zaciekawiony, rozglądając się dookoła.




I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Opuszczona wieża [odnośnik]12.03.22 22:54
- Nazwa węzła – westchnęła cicho. Wiedziała, że jeżeli ktoś nie interesował się żeglarstwem, nazwy mówiły mu niewiele, a i nie miał co ich pamiętać, mimo wszystko jednak było to dość…niespodziewane, jeżeli mogła to tak określić. W końcu nie chciała narzekać ani nagle przymuszać Williama do tego, aby nagle uczył się tego co ona, a jednocześnie…momentami czuła się, że nie tylko przez bycie kobietą nie traktowali jej zawodu tak, jakby był poważny. A może po prostu rozdrapywała za mocno te wszystkie drobne szczegóły, bo była już na nie wyczulona, gdy w tym momencie po prostu wystarczyło, aby po prostu pokazała.
- Jasne, gdy będziemy mieć chwilę, to pokażę ci co i jak! – Może powinna zrobić przeszkolenie, jeżeli inni lotnicy też latali z towarami? Raczej by nie zaszkodziło, biorąc pod uwagę, że każdy kęs jedzenia wydawał się teraz być na wagę złota. Albo bardziej cenny.
- Zdecydowanie, nie ma co się martwić. W końcu podobno w dobrym towarzystwie czas płynie szybciej. – Uśmiechnęła się w jego stronę, uważając, że to całkiem miłe, że się o nią martwił. Nie miała w końcu doświadczenia z bardzo długimi podróżami na miotle, ale chciała wierzyć, że po latach spędzonych na statku nie odczuwałaby takiego dyskomfortu jak osoba w ogóle nie wprawiona w jakichkolwiek podróżach albo działaniach. – W takim razie ufam twojemu osądowi. – To nie tak, że nie umiała stwierdzić, kiedy zachodzi słońce, ale jako kierujący miotłą, Willy najlepiej wiedział, jakie warunki przeszkadzają mu w kierowaniu miotłą. Każdego dnia był dzień, jutro też dało się przewieźć część rzeczy.
- Jest za co, więc proszę mi tutaj nie zgrywać skromnego, to dość przereklamowana cecha w tych czasach. – Poklepała go po ramieniu, siadając ostrożnie tuż za nim. Dopiero teraz przyszedł jej do głowy pomysł, który też mógł sporo wspomóc wysiłki Williama, ale nie chciała go już wprowadzać w życie, kiedy byli w locie, machnęła więc tylko dłonią w nieokreślonym kierunku, rzucając cicho przekleństwo. Tak to bywało, kiedy miało się siano zamiast mózgu. No nic, przynajmniej mogła to zaproponować, ale już po opowieści od Moora.
- Tylko rezerwowy? Przyznaj się, Billy, nie dostałeś się do pełnego składu tylko dlatego, że byłeś za miły, prawda? – Uniosła lekko brwi, ale nie ciągnęła tematu. Nie znała pełnej historii, nie miała też zamiaru wyśmiewać Billa w żaden sposób. Nie była jednak ślepa i widziała, jak latał w szkole, pozostawianie go w rezerwie było idiotyczne i nie miało żadnego sensu. Stronniczość i bycie po stronie Moora jednak nie stawiały ją w najlepszym miejscu do sędziowania. – Brzmi, że Anthony to naprawdę dobra osoba. – Kwestia mogła się wydawać dość dziwaczna, skoro pracowali dla niego obydwoje, ale do tej pory spotkała go bezpośrednio jedynie raz. Jednorazowa rozmowa mogła coś powiedzieć o kimś innym, ale jednocześnie nie dawała trwałego świadectwa, podejrzewała więc, że William znał go już o wiele dłużej.
- Nie, nie da. Dlatego…skończyłam jak skończyłam. – Pływając jako ona, co przysporzyło jej więcej problemów. Każdego dnia żałowała po trochu tego, czego doświadczała i swoich decyzji, ale nie było już odwrotu. Uniosła głowę, spoglądając na niebo przez które szybowali, zastanawiając się, jakie uczucia towarzyszyły Williamowi kiedy szybował przez przestrzeń i czy one się zmieniły na przestrzeni lat.
Przerzuciła nogę na drugą stronę, ostrożnie zsuwając się z miotły i lądując na przykrytej śniegiem powierzchni – biały puch zaskrzypiał cicho pod jej stopami, a ona przez chwilę czekała, czy coś dziwnego się nie wydarzy, na szczęście jednak powierzchnia była w miarę stabilna, mogła więc zabrać się do pracy, a mieszkańcy okolicznego miasteczka będą mogli dostać leki przetransportowane tutaj z poprzedniej kryjówki, a to na pewno ulży paru osobom, do tej pory odciętym od dostaw.
- Wyszukiwaniem, zajęciem się przestrzeniom i rozplanowaniem trasy zajmowałam się ja. Okazuje się, że jak czasem wracasz do kraju i nie masz domu, to naprawdę dużo masz czasu na przemieszczanie się pomiędzy miastami i znajdujesz dobre miejsca. Nie, że namawiam do bycia bezdomnym, zwłaszcza w tych czasach. Wysłałam jeszcze prośby o zabezpieczenia miejsc, więc powinni tym się zająć na dniach, ale póki co, dostawy nie mogą czekać, wybrałam więc po prostu dobre miejsca, z dala od ciekawskich oczu i rąk. Jakbyś kiedyś szukał kryjówki tutaj, to dawaj znać. – Mrugnęła do niego, jednocześnie skupiając się na kolejnym przywiązywaniu nowych paczek do miotły. I przypomniała sobie, że powinna zasugerować swój pomysł.
- Nie chcesz abym się zmniejszyła? Wiesz, metamorfomagią mogę obniżyć sobie wzrost i wagę, to mogłoby ci trochę odciążyć miotłę. Co ty na to?


So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0

ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t10111-thalia-wellers#306486 https://www.morsmordre.net/t10173-kymopoleia#308971 https://www.morsmordre.net/t12384-thalia-wellers#381174 https://www.morsmordre.net/f350-walia-llyn-trawsfynydd-syrenia-laguna https://www.morsmordre.net/t10167-skrytka-bankowa-nr-2284#308735 https://www.morsmordre.net/t10164-thalia-wellers#308697
Re: Opuszczona wieża [odnośnik]13.03.22 15:39
Świetnie – przytaknął, uśmiechając się do Lavinii z wdzięcznością, nie wyłapując kryjącego się w ledwie słyszalnym westchnieniu przekazu; nie próbował w żadnym wypadku zachować się lekceważąco, z przydatnością żeglarskiej sztuki wiązania węzłów trudno byłoby mu zresztą dyskutować – solidne zabezpieczenie transportowanych paczek było podstawą, zwłaszcza w trakcie tych dłuższych i bardziej niebezpiecznych tras, niejednokrotnie prowadzących przez przetaczające się nad Anglią nawałnice albo szalejące nad morskimi cieśninami sztormy. Żałował, że nie pomyślał o tym wcześniej, wciąż jednak uczył się na własnych błędach – treningi Quidditcha może i zapewniły mu kondycję fizyczną, ale z całą pewnością nie przygotowały go na całą resztę przeszkód.
To nap-p-prawdę nic takiego – zaprotestował, wzruszając ramieniem i pochylając się nieco niżej nad miotłą, starając się dostosować prędkość do nieco większego obciążenia; leciał spokojnie, raczej zachowawczo, nie chcąc wprawić przytwierdzonych do rączki paczek w niepotrzebne kołysanie; wiedział, że nie był w stanie uniknąć go całkowicie, bo wiejący w wyższych partiach wiatr i tak prędzej czy później rozchwieje lżejsze i cięższe pakunki, ale robił co mógł, już niemal instynktownie wprowadzając lekkie korekty kursu i prostując miotłę, gdy wyczuwał, że zaczyna przechylać się niebezpiecznie na którąś ze stron. – Nie p-p-próbowałem dostać się do pierwszego, planowałem najpierw wrócić do formy. Miałem dłuższą p-p-przerwę, bo po wybuchu anomalii musiałem zabrać córkę za granicę. P-p-pamiętasz, co działo się wtedy z dzieciakami? – upewnił się, na krótki moment odwracając się za siebie. Nie był pewien, czy Lavinia w ogóle przebywała wtedy w kraju, czy może chaos, w którym na kilka długich miesięcy utonęły Wyspy Brytyjskie, zupełnie ją ominął. – To wsp-p-paniały przyjaciel. I dobry człowiek – potwierdził, kiwając odruchowo głową, zapominając o tym, że Lavinia prawdopodobnie nie była w stanie wyłapać subtelnego gestu. Anthony’emu zawdzięczał naprawdę wiele; pracę, przede wszystkim – ale też wsparcie, życzliwość i nieocenioną pomoc przy budowie boiska dla dzieciaków w Oazie. Częściowo właśnie dlatego bez zawahania zgodził się na propozycję rozwiezienia paczek, poniekąd chcąc spłacić przynajmniej część zaciągniętego długu. Wiedział, że los mieszkańców Kornwalii leżał młodemu lordowi na sercu.
To znaczy jak? – zagadnął, zsuwając się lekko z miotły, gdy tylko poczuł, że czarownica bezpiecznie wylądowała na lodowej pokrywie. Wyprostował się, wyciągając w górę zdrętwiałe od podróży ramiona i rozciągając zgarbione do tej pory plecy; przyglądał się kobiecie przez moment, nie do końca wiedząc, co miała na myśli – nie widzieli się od dłuższego czasu, jej wewnętrzne rozterki były mu więc obce. – P-p-poczekaj, pomogę ci z tym – zaproponował szybko, uzyskawszy od niej potwierdzenie, że znajdowali się we właściwym miejscu. Przykucnął ponad drewnianymi, ukrytymi pod leśną ściółką drzwiami, rękami odgarniając resztę śniegu i gałęzi, które ominęły stopy. Przesunął dłońmi po chropowatej powierzchni, aż pod palcami wyczuł uchwyt; zacisnął na nim mocno palce, po czym zaparł się mocno nogami o ziemię i z całej siły szarpnął. Zawiasy skrzypnęły głośno, niosąc się w miękkiej, otaczającej ich ciszy, ale ciężka klapa dała się unieść – odsłaniając przed nimi zejście do niewielkiej, wydrążonej w ziemi kryjówki. – Wyciągamy stąd w-w-wszystkie? – zapytał, posyłając Lavinii pytające spojrzenie. – Może wejdę do środka i będę ci je p-p-podawał, tak powinno być wygodniej – zasugerował, łapiąc się mocno krawędzi, a później zsuwając w dół – ostrożnie, żeby nie wylądować na żadnym ze schowanych pod ziemią worków czy pakunków. Schylił się, biorąc w ręce pierwszy z nich, a później podchodząc wyżej. – Wiem, jak to jest – przyznał ze zrozumieniem; kiedy wiosną wrócił do kraju, również nie miał się gdzie podziać; mieszkanie w Londynie zostało mu odebrane, przejęte przez ludzi Malfoya w trakcie Bezksiężycowej Nocy – jako mugolak był od niego odcięty, nie będąc w stanie zgodnie z prawem przekroczyć granic miasta. – P-p-przez jakiś czas mieszkaliśmy wszyscy w Oazie – wyjaśnił, wspominając maleńką chatę, w której jakimś cudem mieścili się w piątkę, ciągnąc losy decydujące o tym, kto w danym tygodniu miał spać na podłodze. Rzadko na to narzekał, wdzięczny za ofiarowane im przez Zakon Feniksa schronienie, starając się odpłacić za nie pracą nad przystosowaniem wyspy do coraz większej ilości zamieszkującej ją ludzi – ale nie żałował decyzji o budowie domu w Irlandii. – Jeśli p-p-potrzebowałabyś pomocy z zabezpieczeniami – nie jestem ekspertem, ale coś tam p-p-potrafię – zaoferował, podając jej kolejną z paczek. Gdy kryjówka opustoszała, wyjrzał ponad jej krawędź. – Zostawiamy też coś t-t-tutaj? – zapytał, powoli wyłapując już schemat, w jakim pracowali: wyglądało to na handel wymienny. – Kto p-p-później przyjdzie odebrać te paczki? – zagadnął z zainteresowaniem, tym razem przyjmując od niej pakunki, które przywieźli ze sobą i zaczynając starannie układać je na zwolnionej dopiero co przestrzeni. Kiedy ostatnia z nich znalazła się na miejscu, zaparł się rękami o klapę i podciągnął do góry, wysuwając się na zewnątrz – a później ostrożnie zamykając za sobą właz. Pochylił się nad nim, zagarniając odsunięte poprzednio gałązki i śnieg, starając się ukryć wejście przed niepowołanymi oczami.
Nie był w stanie ukryć zaskoczenia propozycją Lavinii; spojrzał na nią z chwilową dezorientacją, w pierwszej w chwili nie do końca rozumiejąc, co właściwie proponowała. – Możesz t-t-to zrobić? – wyrwało mu się; niewiele wiedział o darze metamorfomagii, nie potrafiąc też oszacować, na ile podobna przemiana miała być dla czarownicy wyczerpująca – wierzył jednak, że sama była w stanie realnie to ocenić. – Jeśli to nie p-p-problem – to znaczy, rzeczywiście moglibyśmy wtedy p-p-polecieć szybciej, ale tak normalnie też sobie poradzimy – odpowiedział trochę koślawo, pozostawiając ostateczną decyzję w jej rękach. – Gdzie teraz? – poprosił o przypomnienie, po raz kolejny dosiadając miotły i czekając, aż Lavinia zajmie miejsce za nim. Oderwawszy się od ziemi, zerknął jeszcze w dół, upewniając się, że nie zostawili po sobie zbyt oczywistych śladów.

| zt x2 :pwease:




I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Opuszczona wieża [odnośnik]14.11.22 12:51
10 czerwca 1958?

Wokół wieży panowała niepokojąca głusza. Cisza wdzierała się pomiędzy smugi ostatniej czerwieni, czekając, aż dzień rozpryśnie się w złoconych drobinach odchodzącego słońca, a na niebie znów wybuchną konstelacje gwiazd. Powinna być już w domu, ścielić łóżko, doglądać puszka pigmejskiego, karmić Marlenę albo oddawać się coraz śmielszej gimnastyce zdzierającej rdzę z mięśni - ale ona była tutaj. Rozmiękła po ulewie trawa z łatwością uginała się pod wręcz zbyt nikłym ciężarem kroków, peleryna na ramionach, cienka i letnia, nie szeleściła ani przez chwilę. Dziwne to było miejsce, ale nieprzypadkowe; Celine odwiedzała je już któryś raz, niestrudzenie próbując podejść bliżej, porozmawiać, poznać, zrozumieć. Ktoś buszował między podziemnymi kamieniami budynku jak czerwie wżerające się w ciało, ale to jej nie obchodziło, nie szukała tu ludzi, nie dzisiaj i nie wczoraj, nawet nie jutro. Coś przyciągnęło tu duchy. Zgnębione korozją emocji targającą nimi jak czerwcowe huragany, odpychały od siebie towarzystwo, kwiląc w ciemności i dudniąc gałęziami drzew. Odstraszały ptaki, choć te nie zrobiły nic złego.
Kronika najznamienitszych duchów Wielkiej Brytanii rozpaliła ciekawość i w głównej mierze to ona, właśnie ta lektura, odpowiadała za przebywanie Celine w pobliżu posępności wieży czarnoksiężnika. Tutejsi mieszkańcy skąpani w lunarnej poświecie znali już jej twarz, jej głos, jednak wciąż nie pozwalali podejść zbyt blisko, wyklinając ją ilekroć przekraczała dozwolone granice. Może dziś? Łapała się na tym, że z dziecięcą naiwnością i zapartym tchem poszukiwała między nimi twarzy tatka, odchodząc dopiero gdy zrozumiała, że jego wcale tu nie było. Los był taki okrutny, a ona - egoistyczna, skoro chciałaby poświęcić wieczność jego istnienia tylko po to, żeby mieć go u swojego boku do końca własnych dni. Później zostałby sam.
Tego wieczora zorientowała się, że pod jednym z wysokich drzew o rozłożystych, ciemnych gałęziach, trochę upiornych, znajdowały się odłamki luster. W rozrytej pajęczynie stłuczeń odbijały refleksy bladego, zachodzącego słońca, jego przymilnych westchnień zasłużonego odpoczynku; nie było ich tu wcześniej, Celine była pewna, że nie dalej jak dwa dni temu przemierzała tę samą ścieżkę i nie natrafiła na szklane pobojowisko. Czy to kolejny dowód złości? Rozpaczy? Zmarszczyła leciutko brwi, spoglądając na fragmenty zwierciadła. Jeśli duchy dojrzały w nim swoje oblicze, niepewne własnej śmierci, teraz otrzymały jej gwarancję, potwierdzenie - i to mogło je rozsierdzić. Z cichym westchnieniem pochyliła się, by dotknąć jednego z kawałków, palce ledwie musnęły popękanej faktury, a leśną ciszę rozdarł przeraźliwy jęk. Płacz lub krzyk, a może jedno i to samo, kakofonia uczuć obezwładniających nieistniejące ciało, zamrożone w bycie i niebycie. Aż przeszedł ją dreszcz, gdy prostowała plecy i nabierała do płuc głębokiego oddechu. Niedobrze. Liczyła, że tego dnia duchy będą łaskawsze, skąpane w świetle miększych humorów, ukontentowane ciepłą nocą, i wreszcie ją do siebie dopuszczą, tymczasem...
Kątem oka dostrzegła sylwetkę przenikającą między dumnymi pniami drzew, sylwetkę, która mknęła wprost w oko cyklonu, jakiego podmuchy wzbierały na sile. Czy ich nie słyszała? A może świadomie lgnęła do niebezpieczeństwa - tylko po co? Nie myśląc za wiele, Celine poczuła w sobie pojedynczy migot odwagi i miękkim, niemal bezszelestnym, niemal dusznym krokiem ruszyła za nieznajomą kobietą, cicha nie tylko dzięki oszlifowanej, tanecznej zwinności, ale też naleciałościom z Tower of London. Wciąż pamiętała kamienne korytarze, którymi sunęła od celi do izby przesłuchań, przylepiona do ciemności cienia, cicha jak mysz, byle tylko nie budzić uwagi współwięźniów i zakłamać wlekących ją strażników o tym, że wcale jej tam nie było.
- Zaczekaj - syknęła do ciemnowłosej nieznajomej, delikatnie chwytając skrawek jej rękawa, by ją zatrzymać. Pomiędzy ciernistymi krzewami prowadzącymi na brzeg jeziora znajdowało się gniazdo przynajmniej jednego ducha. Dziś mógł mieć gości. - Niebezpiecznie się zbliżać, kiedy tak zawodzą - ostrzegła, wiedziona własnym doświadczeniem. Błękit i zieleń tęczówek skrzyły się zatroskanym zaniepokojeniem, rozmywając się wokół czerni źrenic, które za chwilę odwiodła od twarzy Adriany i obróciła głowę w kierunku szmaragdu roślinności. Dźwięki pulsowały na liściach, lawirowały wokół łodyg, niemalże zdolne poruszyć pajęczynami leniwych pająków; nie gasły, nie stygły, a to był zły znak.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Opuszczona wieża [odnośnik]15.11.22 11:32
“Opuszczona wieża”, zawyrokował wtedy Piołun, niedbale wskazując miejsce na mapie różdżką. “Pojebane miejsce, ja bym na twoim miejscu tam nie szedł”.
Co mu odpowiedziała? Czy jak zwykle uśmiechnęła się jak szelma, pewna tego, że cokolwiek się stanie, zdoła się wyłgać? Blefem kupi wolność, błyskiem w zielonych oczach wzbudzi chwilę zawahania, by potem władować komuś nóż w plecy? A może po raz kolejny obiecała, że zachowa wszelkie środki ostrożności, w głębi ducha dobrze wiedząc, że to i tak się nie sprawdzi?
Pochyliła się, przeszła zwinnie pod złamanym konarem. Zresztą, jakie to teraz miało znaczenie. Dlaczego tak właściwie nachodziły ją dziwne myśli o tematyce potencjalnie problematycznej? Nigdy nie przeszkadzało jej to, jaki tryb życia prowadzi, nigdy nie rozważała swoich wyborów pod kątem sentymentalnym.
Może to efekt tego miejsca? Mugole trzymali się raczej z daleka, uważali je za nawiedzone, a te dwa koślawe kształty, które widziała chwilę temu potwierdzały obecność duchów w tym miejscu. I to był ― musiała przyznać się przed samą sobą ― prawdziwy problem.
Okłamywanie ludzi szło jej nad wyraz gładko, nie miała z tym absolutnie żadnych problemów. Przybieranie tuzina różnych ról w przeciągu tygodnia, by zadbać o każdy ze swoich kontaktów, odwiedzić miejsca, które wymagały odwiedzenia ― pestka. Ale jak miała obchodzić się z duchami? Potraktować jakimś zaklęciem? (Jakie zaklęcia działały na duchy? Nic nie potrafiła sobie przypomnieć).
Przystanęła pośród pochylonych drzew, zadarła głowę w górę. W dodatku zachodziło słońce. Jeśli nie upora się z tym wszystkim do nocy, to dopiero będzie wesoło.
Kiedy znów ruszyła w kierunku wieży ― ponurej, zaniedbanej sylwety czającej się pomiędzy drzewami, sterczącej na jeziornej skarpie jak tyczka ― poczuła, jak coś szarpie ją delikatnie za rękaw. Odruchowo dobyła różdżki, gotowa się bronić, ale… nie była pewna, czy jest przed czym. Kobieta, która stała przed nią wyglądała niegroźnie, jak powabna zjawa, nieco bardziej żywa i materialna niż te, które mijała po drodze. Adda zawahała się przez chwilę, nie będąc pewną, czy to, co widzi jest prawdziwe. Złapała obcą za nadgarstek, ścisnęła lekko, bez czynienia jej krzywdy. Ciało. Materialne, rzeczywiste, nie ulotne jak miraż.
Skinęła powoli głową, kiedy z jej ust uleciało ostrzeżenie.
Znasz się na tym? ― spytała, być może zbyt bezpośrednio, być może zbyt pokładając wiarę w przygodnie spotkanej kobiecie. Nie miała czasu by dochodzić do tego, jakie naprawdę są jej zamiary; nie miała też zbytnio opcji, możliwości innego ruchu. Jeśli dowolne mugolskie bóstwo czuwało w tej chwili nad jej życiem i postanowiło zesłać jej anioła stróża ― cudownie. Jeśli to tylko chichot losu i kolejne kłody rzucone przez dziwkę Fortunę ― może tym razem wcale nie wyjdzie z tego cało.
Muszę się dostać do wieży ― zniżyła głos do szeptu, kiedy obok nich przeleciał leniwie błękitny ognik. Poruszał się jakby w rytm kołysania, choć nie było słychać żadnej melodii. ― Znasz jakąś bezpieczną drogę?


Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy


Adriana Tonks
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
I can run away
I can try to hide
and pretend
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +6
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11438-adriana-adda-de-verley https://www.morsmordre.net/t11442-rodzynka#353850 https://www.morsmordre.net/t12085-adriana-tonks#372538 https://www.morsmordre.net/f177-somerset-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t11444-skrytka-bankowa-nr-2503#353855 https://www.morsmordre.net/t11449-adriana-de-verley#353913
Re: Opuszczona wieża [odnośnik]20.11.22 1:45
Było coś niesamowicie odpowiedniego w pręgach karmazynu i złota rozlewających się po niebie. Coś krwiożerczego, niedopowiedzianego, gęstego jak zastygająca krew, pięknego jak miłość i tajemniczego jak śmierć; coś, w czym lamenty duchów mogły odnaleźć swoje miejsce.
Budowla, w której lata temu kłębiły się arkana ciemnej magii skotłowane w czarnych maziach i parujących truciznach, przyciągała do siebie nieszczęścia nawet dzisiaj, gdy woda obmywała brzegi wysepki, zlizując z nich ślady dawnych czynów. Przykro było na to patrzeć, a jednocześnie Celine wciąż nie była w stanie puścić wodzy nadziei, że tego dnia uda jej się porozmawiać z zagubionymi domownikami w ponurym, cichym krajobrazie. Że to właśnie tego dnia, w karminowych reflektorach i rześkim czerwcowym powietrzu doświadczy ich historii, opowieści, odejmując tym samym ciężar ze srebrzystych, ściśniętych barków. Czasem wystarczyło zostać po prostu wysłuchanym, wiedziała o tym z doświadczenia.
Chłodna zieleń oczu nieznajomej również była bliska pejzażowi, w którym obie dziś utknęły; zanim odpowiedziała, wpatrzyła się w nią, jakby pomiędzy plamkami skrytych tam odcieni mogła wyczytać wszelkie sekrety duszy Adriany. Jej dusza jednak - milczała. Uparcie przytrzymywała wrota tajemnic, z kolei Celine nie napierała na ich zamek, za chwilę odwróciwszy wzrok. Gęste zarośla przykuwały uwagę, coś szeleściło między nimi, zagubione zwierzę albo magia przepełniająca powietrze, trudno powiedzieć. Umarli posiadali większą moc, niż śmiertelnicy byliby chętni przyznać, moc zatrważającą i piękną. Uwięzieni pomiędzy zaświatami a jawą, mogli przelewać żałobę lub radość w otoczenie, ingerować mimo braku fizycznej formy.
- Na duchach czy cierpieniu w ich głosach? - podjęła wymijająco, po czym pociągnęła Addę o dwa kroki do tyłu, kiedy szum targający szmaragdem liści przybrał na sile. - Takiej rozpaczy nie da się z niczym pomylić - przyznała cicho, taksując okolicę w poszukiwaniu błysków błękitnych i szarawych poświat pośród kolorów typowych dla zachodzącego słońca. Wędrowali blisko, chaotycznie, bliżej, niż pierwotnie sądziła, a ich głosy rozchodziły się jak kręgi na wodzie; kto wie, może naprawdę pozostawiały je na przezroczystej tafli jeziora?
Półwila zmarszczyła delikatnie brwi, słysząc, czego zamierzała dopuścić się nieznajoma. Choć Celine nie miała pojęcia do czego niegdyś dochodziło w wieży czarnoksiężnika, zdążyła pojąć, że kamienne mury stanowiły pewnego rodzaju sacrum, brudne, zbrukane, lepkie i nęcące dla istot wodzonych za nos przez ciężar emocji. W porównaniu do duchów, budynek nie obchodził jej niemal wcale. Mógł równie dobrze zniknąć o wschodzie słońca, a ona nie zauważyłaby jego braku, wiecznie poszukująca wzrokiem tych kilku stłamszonych dusz, udręczonych i samotnych. To im chciała pomóc, nie temu, co kryło się w cieniach opuszczonej fortecy.
- Nie pozwolą ci się zbliżyć - wyjawiła pewnie i spojrzała na Addę, przepełniona nadzieją, że czarownica usłucha bez zwątpienia i nie zaryzykuje własnego bezpieczeństwa, ani - być może przede wszystkim - wątłego spokoju istot, który jeszcze im pozostał. Tak byłoby lepiej dla wszystkich. - Od kilku dni próbuję z nimi porozmawiać, ale na marne. Krążą wokół wieży jak księżyce wokół planet. I nie chcą ludzkiej obecności, a jednocześnie... mam wrażenie, że jakoś jej pragną, chyba wbrew sobie. Dziś są wyjątkowo złe. Lepiej stąd odejdź - przestrzegła szeptem, poważnie, szczerze, w akompaniamencie echa smętnych zawodzeń, które znów stało się donośniejsze. Fragmenty rozbitego zwierciadła (kto je tu przyniósł? po co? to nie dawało jej spokoju) odbijały czerwone wstęgi, bledsze i bledsze, im dalej słońce kładło się do snu za linię horyzontu; zaraz na niebie rozkwitnie atrament skropiony konstelacjami wdzięczących się gwiazd. Melodia głosów ułożyła się w słowa i Celine wytężyła słuch, próbując zrozumieć ich sens; imiona? Łkane, szarpane wyrazy, wyrwane z kontekstu, nieskładne, przypominające rozrzucone puzzle. Jedne cichsze, drugie głośniejsze. Może są zbyt daleko, by je zrozumieć, pomyślała, od razu czując ukłucie pragnienia.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Opuszczona wieża [odnośnik]22.11.22 17:24
Na obu ― przyznała bez ogródek. Duchy, niematerialne zjawy, zmarli wołający z kart przeszłości i drzew genealogicznych ― to było coś, w czym Adriana się nie odnajdywała. Trudno było jej współczuć komuś, kto od dawna nie żyje ― i tym samym ― jego użyteczność znacząco spada. W świecie ogarniętym szaloną wojną, gdzie donosy, przykre widoki torturowanych osób i znajome twarze na listach gończych były czymś codziennym, czymś normalnym, współczucie spadało na dalszy plan. Liczyła się użyteczność. Liczyło się to, ile może z tej znajomości wyciągnąć, jak może przełożyć to na pomoc tym, którzy wciąż żyją.
Duchy miały swoje plusy, owszem. Ale, kiedy zestawiło się je z potencjalną listą strat ― te znacząco przeważały, a stąd już niedaleka droga do tego, by przestać na nie zwracać uwagę.
Adda podążyła za swoją osobistą zjawą, dała się odciągnąć tych parę kroków w tył. Obejrzała się przy tym tęsknie na wieżę, ale obiecała sobie przecież, że nie będzie działać pochopnie. Teren sam w sobie ― nawet bez duchów ― był trudny, niestabilny. Błądzące wokół zjawy stanowiły dla niej dodatkową przeszkodę; nie potrafiła spojrzeć na nie w inny sposób. Nie potrafiła wykrzesać z siebie iskry współczucia, nie potrafiła…
Czasami myślała, że jest w pewnym sensie ograniczona ― głównie z powodu skrzywionego kręgosłupa moralnego i idących za tym konsekwencji. Nauczyła się słuchać krzyków pełnych cierpienia, nauczyła się patrzeć i nie odwracać wzroku, kiedy Ministerstwo rozprawiało się z mugolami. Nauczyła się tylu rzeczy, które wpłynęły na nią zdecydowanie mocniej, niż by sobie tego życzyła.
Ostrożna ciekawość, może cień łagodności, minął, kiedy usłyszała werdykt. Nie pozwolą ci się zbliżyć. Adda obejrzała się w stronę wieży, teraz powoli tonącej w aksamicie półmroku, gasnącej w wątłym świetle dnia. Czuła, jak szansa prześlizguje się jej przez palce, jak mija ― być może bezpowrotnie. Przez chwilę chciała się szarpnąć, zaryzykować po raz kolejny w tym miesiącu, skusić los i zobaczyć co się stanie. Jeśli przetrwały tam jakiekolwiek zapiski… jeśli było tam coś, co zmieniłoby układ sił w tej wojnie…
Co może im pomóc zmienić zdanie? ― Spojrzała znów w stronę Celine, gotowa zrobić cokolwiek, byleby się tam dostać. Na początku ― po dobroci. Potem…
Nie mogę stąd odejść ― szepnęła cicho, dostrzegając w końcu kawałki stłuczonego lustra. Towarzysząca jej kobieta zdawała się nie dbać o los receptur, manuskryptów i tego, co kryła wieża, obchodziły ją przede wszystkim duchy. Duchy, zjawy i ich dobrostan. Może była ich opiekunką? Czy istniało coś takiego, jak opiekunka duchów?
Może ― dla dobra sprawy ― powinna wykrzesać w sobie nieco fałszywego współczucia? Wykazać się zainteresowaniem? Czy byłaby w stanie oszukać ducha?
Niektórzy wierzą, że stłuczone zwierciadło to siedem lat nieszczęścia ― mruknęła filozoficznym tonem. W tej chwili ten przedmiot stanowił jedyną wskazówkę, jedyne miejsce zaczepienia, które mogła wykorzystać.


Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy


Adriana Tonks
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
I can run away
I can try to hide
and pretend
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +6
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11438-adriana-adda-de-verley https://www.morsmordre.net/t11442-rodzynka#353850 https://www.morsmordre.net/t12085-adriana-tonks#372538 https://www.morsmordre.net/f177-somerset-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t11444-skrytka-bankowa-nr-2503#353855 https://www.morsmordre.net/t11449-adriana-de-verley#353913
Re: Opuszczona wieża [odnośnik]28.11.22 13:13
Nie rozumiała własnej opieszałości, która odpowiadała Adrianie ciszą. Tego ociągania, niechęci przyznania, że nic, do czego tu doszło, dochodziło, nie było jej obce. Duchy wychowały ją w Beauxbatons, upiękniając noce wspólnymi chwilami, gdy wirowała ku ich uciesze i zarażała emocją, puszczając w ruch serca zaśniedziałe przez śmierć. A cierpienie - było z nią tak długo, pół roku wydawało się wiecznością. Poruszyła wreszcie głową, skinąwszy w niemej zgodzie. Tyle musiało wystarczyć nieznajomej; ciche potwierdzenie rozpływające się w niedopowiedzeniu, stopione z odwróconym spojrzeniem, przykutym do zieleni krajobrazu. Zawodzenie duchów niosło się echem po okolicy, były blisko, ale gdzie dokładnie?
- Na początku myślałam, że zgubiły dokądś drogę - zaczęła półszeptem i ściągnęła brwi w zamyśleniu. Utrata domu bolała jak tysiące rozpalonych igieł wpychających ostrza w rozedrgane nerwy całego ciała. Wciąż pamiętała to uczucie, nieznośnie palące, jaskrawe jak białe słońce iskrzące na niebie; czy Adriana również je znała? - Ale... nie wiem. Nie wiem, co je ukoi. Nie chcą rozmawiać, odpychają, zapamiętałe w cierpieniu, którego nie chcą lub nie mogą puścić. Może coś je tu trzyma... - zawyrokowała niepewnie, kątem oka spoglądając na swoją towarzyszkę. Determinacja wyostrzała jej rysy, cementowała postanowienie, od którego Celine nie będzie w stanie jej odwieść, to było jasne. Półwila westchnęła cicho, ze zrezygnowaniem. Zielone oczy kobiety zdawały się błyszczeć uporem, potrzebą, której nie sposób będzie przegnać. Ani ona, ani duchy nie odejdą, a więc trzeba będzie odnaleźć nić Ariadny i drogę do kompromisu. - W wieży chyba nie jest bezpiecznie - wypomniała jeszcze, w ostatnim akcie próby spełzającej na niczym, skazanej na porażkę. Przeznaczenie było zbyt silną siłą, najwyraźniej pchało Adrianę w kierunku kamiennej budowli okrytej płaszczykiem mchu, wzniesionej na samotnej wyspie na środku jeziora.
- Albo całą wieczność - pokręciła głową na wspomnienie roztrzaskanego zwierciadła. Symbolika szczerzyła kły i napawała Celine zwątpieniem, sugerowała, że to wcale nie był dobry dzień na podobne eskapady - jednak półwila stłumiła w sobie obawy i odrobinę mocniej uniosła głowę, z palcami wciąż zakleszczonymi miękko na rękawie koszuli kobiety. Słońce niedługo skryje pod pierzyną swój ostatni blask, a w objęciach nocy każdy cień będzie potencjalnym niebezpieczeństwem, pociągnęła ją więc za sobą przez krzewy w kierunku linii brzegowej. - Niedaleko stąd jest stara łódka - mówiła pewnie, spokojnie, poważnie, obyta z otoczeniem podczas wcześniejszych wizyt, wcześniejszych prób. Zmurszałe drewno nie wyglądało na stabilne, ale przynajmniej nie przeciekało, oferując możliwość dopłynięcia do wysepki - chyba, w końcu półwila nigdy nie sprawdziła tego na własnej skórze. - Mogę spróbować je... zdekoncentrować. Odciągnąć ich uwagę. I tak miałam z nimi porozmawiać. Ale musisz szybko wiosłować - spojrzała przez ramię na Addę. Krzewy łaskotały jej łydki łagodnymi, stępiałymi kolcami, choć im bliżej jeziora się znajdowały, te wydawały się wyostrzać, jakby stanowiły ostatni bastion ostrzeżenia. Jesteś pewna, Adriano?, zdawały się pytać.
- Precz! - nagle z oddali gdzieś za nimi ryknął podmuch wiatru, uderzając w plecy obu czarownic. Celine umiała upadać, to w końcu część tańca, gwarancja własnego bezpieczeństwa, upadła więc zręcznie i tym razem, amortyzując upadek w odpowiedniej chwili. Znała ten głos, ten sam, który za każdym razem nie pozwalał jej się zbliżyć, obdarzony mocą aerokinezy wpływającej na drgania powietrza, jego kierunek, łagodne, letnie zefiry przeradzając w huragan. A więc dziś również tu był. Półwila w mig podniosła się na równe nogi i obróciła w tył, pomiędzy grubymi konarami drzew dostrzegłszy szarą poświatę męskiej sylwetki.
- Dobry wieczór - jej głos zabrzmiał delikatnie, łagodnie, choć serce miała ściśnięte obawą. Nigdy wcześniej nie spotkała duchów tak drażliwych i mściwych, osaczonych przez własną złość. Nie mogła być ich pewna jak mieszkańców górskiego zamku magicznej szkoły, były obce, cierpiące, biczujące się bólem, który nie mijał.
- To znowu ty... - powietrze stało się chłodniejsze, kąsało policzki miarowymi, ostrymi podmuchami. Czerwcowy wieczór stał się nieprzyjazny, zupełnie nie letni. - Jak śmiałaś sprowadzić ze sobą kolejnego intruza? - syknął głęboki, męski głos, zdławiony złością i rozpaczą.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Opuszczona wieża [odnośnik]28.11.22 22:24
Czy wieża mogła być kotwicą, która ściąga te duchy na przysłowiowe dno? Czy ten osypujący się budynek mógł być czymś więcej, niż tylko stertą kamieni i zaprawy? W końcu legendy mówiły o tym, że testowano tu środki mające zdolność przepędzenia ciemnych mocy, to przecież głównie z tego powodu się tu pojawiła. Trop śledzonego alchemika prowadził i urywał się tu, właśnie przy tym jeziorze, właśnie przy tej przeklętej wieży.
Czy powinna na poważnie rozważyć scenariusz w którym alchemika po prostu już nie ma? Duchy wyglądały na rozgniewane, lamenty i zawodzenie jasno dawały do zrozumienia, że bez przewodnika nawet nie ma jak próbować podejścia. Może… ― Adda jeszcze raz zerknęła w stronę swojej osobistej zjawy ― może wieża powinna zejść chwilowo na dalszy plan.
Dała się pociągnąć między krzewy, w stronę wody, a im bliżej zbiornika, tym mocniej kiełkował w niej nienazwany rodzaj niepokoju. Przesączał się do jej umysłu jakby przez jakąś szparę, niewygodne wspomnienie, które wyparła lata temu z pamięci, a które teraz zaczynało się na niej mścić. To miejsce było dziwne. To miejsce było złe.
Uniosła lekko brwi, słysząc jej propozycję. Nie przywykła do ofert prawie bezinteresownej pomocy, zwłaszcza w sytuacjach podobnych do tej.
Jesteś pewna? ― spytała, umiejętnie maskując w głosie troskę. To nie było tak, że zawsze szła po trupach do celu, to nie było tak, że potrafiła tylko brać. Nadal była przecież człowiekiem, ludzkie odruchy, ludzkie emocje nie były jej wcale obce, choć zdecydowanie za rzadko pozwalała sobie je faktycznie czuć. Tym razem ― kiedy zewsząd otaczało je tylko mgliste zawodzenie i nieprzyjemny chłód ― nie potrafiła tak po prostu przejść do porządku dziennego. Skinąć głową i wrócić do swoich spraw, zapomnieć.
Może… ― zawahała się, spojrzała w stronę starej łódki. Jej czas świetności przypadał chyba na zeszłe stulecie. ― Może smutek duchów ma swoją przyczynę w tym, co jest w wieży. Może te sprawy są ze sobą jakoś powiązane. Nie znam się na duchach ― wyznała cicho, szczerze. Wyjawianie choćby skrawka prawdy zawsze przychodziło jej z trudem. ― Ale… może dałoby się połączyć nasze sprawy i je rozwiązać. Wspólnie powinnyśmy mieć większe szanse.
Pozorny spokój zburzyło nagłe pojawienie się nowego ducha. Ten był jawnie agresywny, ewidentnie ich tu nie chciał, efektownie rzucił je na ziemię. Adda może nie ćwiczyła profesjonalnego upadania, ale swoje lekcje w terenie też zdążyła odebrać. Padła na bok, osłoniła przedramieniem głowę ― poczuła, jak coś jej przeskakuje w barku, ale ból był tylko chwilowy, ulotny. Nie wydawało jej się, by było to coś poważnego, a nawet jeśli, nie miała czasu by się nad sobą użalać. Zaraz znowu poderwała się na nogi i z trudem powstrzymała odruch sięgnięcia po różdżkę; to mogłoby go rozsierdzić jeszcze bardziej, a nie chciała ryzykować opętania albo innej nieprzyjemnej interakcji.
Fascynowało ją to, jak Celine potrafi wydobyć z siebie tak spokojny i delikatny głos w takiej sytuacji. Ona, dla kontrastu, była już w połowie słownika wszystkich przekleństw znanych ludzkości.
Wzdrygnęła się, kiedy powietrze gwałtownie się ochłodziło.
Nie chcemy kłopotów ― wtrąciła się. Nie chciała zostawiać Celine z tym wszystkim samej, nie, kiedy dziewczyna sama najpierw zaoferowała jej pomoc. W pewien pokrętny sposób czuła, że tkwiły w tym teraz razem. ― Nie jesteśmy twoimi wrogami. ― Uniosła powoli dłonie w obronnym geście, wysunęła się jeden, ostrożny krok do przodu, ale to był błąd. Duch się spłoszył, zniknął, w nie znów uderzyła fala zimnego powietrza; chłód zdawał się sięgać aż do szpiku kości.
Lamenty i zawodzenia, dotąd dość melancholijne i ciche, przybrały na sile. Zupełnie jakby gniew jednego ducha miał wpływ na inne. Adda szybko spojrzała na towarzyszkę.
Którykolwiek duch dobrze cię kojarzy? ― spytała rzeczowo, usiłując utrzymać opanowany wyraz twarzy. ― Mógłby stanąć po naszej stronie?


Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy


Adriana Tonks
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
I can run away
I can try to hide
and pretend
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +6
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11438-adriana-adda-de-verley https://www.morsmordre.net/t11442-rodzynka#353850 https://www.morsmordre.net/t12085-adriana-tonks#372538 https://www.morsmordre.net/f177-somerset-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t11444-skrytka-bankowa-nr-2503#353855 https://www.morsmordre.net/t11449-adriana-de-verley#353913
Re: Opuszczona wieża [odnośnik]08.12.22 14:25
- Nie - kąciki ust rozgrzał ledwo widoczny uśmiech, ulotny jak kwietny pyłek porwany przez wiatr. Niczego tutaj nie była pewna, jedynie własnej głupiutkiej determinacji w próbach dotarcia do duchów, wiedziona romantyczną myślą, że będzie w stanie wyzwolić je z klatek cierpienia i znów zobaczy na ich twarzach spokój, jak bohaterka powieści o szczęśliwym zakończeniu.
- Skoro tak, dlaczego chcesz się do niej dostać? - spytała ze zdumieniem. Jeśli wieża kryła w sobie sekrety tak mroczne, jak szeptały o tym okalające ją drzewa, jeśli pieszcząca ją mgła po zachodzie słońca wracała tam z tęsknoty do ciemności czarniejszej niż noc, próby dostania się do środka nie mogły być zbyt mądre. Spojrzenie mknące w kierunku kobiety przez smukłe ramię półwili zawierało w sobie nie tyle niezrozumienie, co również i troskę. Mało kto zapuszczał się w te rejony z własnej woli. Krzywda, której mogła doznać czarownica, pozostawiłaby ją więc na pastwę głuszy i czasem rozdzierających ją zawodzeń zbłąkanych dusz; Celine pojęła jednak, że Adda zdaje sobie z tego sprawę. - Jeśli to ona, zobacz co z nimi zrobiła - podkreśliła, dłonią wskazując na pustkę przed nimi, na skąpaną w blasku ostatniej czerwieni ciemność, w której kryły się zrozpaczone istoty spętane zimnymi szponami śmierci i parzącymi kajdanami tragedii. - Merlin raczy wiedzieć co zrobi z tobą - dodała ciszej, pochmurniejąc, a potem westchnęła przeciągle, skinąwszy głową. Nigdy dotąd nie miała u swojego boku towarzystwa, kogoś, komu leżałby na sercu los mieszkańców okolic wieży, nieistotne czym motywowanego - ścierała się z nimi sama, bezowocnie. Za każdym razem przegrywała z siłą niewidoczną gołym okiem. Wspólnie powinnyśmy mieć większe szanse, gdy powtórzyła słowa kobiety w myślach, jej spojrzenie na powrót złagodniało, a ręka ujmująca rąbek rękawa Addy zacisnęła się na materiale nieco szczelniej, nie chcąc jej puszczać. Nie dotykała skóry nieznajomej, nie przekraczała granic, których przekroczenia nie zalecał Hector, dawkując jej fizyczność względem innych. Mimo to były na tyle ze sobą blisko, by ciepło bijące od wyższej sylwetki ciemnowłosej dodało Celine otuchy. Tak, miała rację. Razem stworzą nowy sposób, otworzą nową furtkę i uda się im właśnie dzisiaj.
Tyle że duchy miały na ten temat inne zdanie.
Złowrogo wykrzywiona twarz mężczyzny błyskała z oddali, piorunując spojrzeniem to jedną, to drugą. Na źdźbłach trawy osadzał się szron, kilka kryształków lodu przytuliło się do liści zwisających z drzew. Półwila mocniej naciągnęła na swoje ramiona letnią pelerynę, ale nie ustępowała, szczęśliwsza, gdy tuż obok rozbrzmiał głos Adriany.
Ten jednak odszedł, spłoszony krokiem postawionym przez de Verley.
Zazwyczaj tak właśnie się działo. Jeden nieostrożny ruch i wszystko przepadało.
- Jest ktoś taki, ale nie wiem czy dziś ją tu znajdziemy. Zwykle bawi się przy dużej wierzbie, to kawałek stąd. Ma na imię Marianne - po raz kolejny sięgnęła do rękawa Adriany, zakleszczając tkaninę pomiędzy delikatnymi palcami, i poprowadziła ją za sobą między kolczastymi krzewami, tanecznym, gładkim krokiem unikając ostrzejszych gałązek. Mróz, jaki wciąż przeszywał okolicę, przerodził niewidzialne oddechy w kłęby białych chmur. Celine zastanawiała się, czy serce czarownicy również bije tak głośno; jej własne zdawało się uderzać o klatkę żeber jak dzwon na wysokiej wieży, zachęcający wiejskie społeczności do zebrania się na placykach, ogłuszał w jej wnętrzu każdy inny organ. - Jeśli masz rodzeństwo, nie wspominaj o nim przy niej - przestrzegła. - Zwykle wtedy ucieka... - a zatem rana sięgała zbyt głęboko, była tym, z czym dziewczynka zamrożona w wiecznym dzieciństwie nie potrafiła jeszcze sobie poradzić. Rozumiała ją. Ucieczkę, niechęć do konfrontacji, strach tak dojmujący, że łatwiej było się go wyrzekać.
Gdy dotarły nad skrawek brzegu, przy którym pochylała się wierzba o dziesiątkach długich witek łaskoczących taflę jeziora, mogły zobaczyć, że pomiędzy nimi, tuż nad wodną granicą, przesiadywała łkająca duszka o długich, potarganych warkoczach, w miejscami porwanej sukience, jakby rozciętej ostrzem noża. Jej dłonie brodziły w głębinach, choć nie dotykała jej żadna kropla - i na ten widok serce w piersi Celine ścisnęło się jeszcze silniej, smagnięte żalem i współczuciem.
- Dobry wieczór, Marianne - odezwała się ciepło, na co dziewczynka uniosła głowę i skierowała na nie spojrzenie dużych, szarych oczu. Płakała, ale po jej policzkach nie ciekły łzy. - Przyprowadziłam ze sobą przyjaciółkę. To jest... - urwała, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, że żadna z nich nie przedstawiła się drugiej. Zdezorientowany wzrok pomknął natychmiast ku twarzy Adriany, niemo prosząc ją o pomoc.
- Nie p-powinnam z wami rozmawiać. Papa mówi, że tak nie wolno - wymamrotała cichutko Marianne, lecz mimo to również przyjrzała się nieznanej jeszcze czarownicy, lustrując ją nieśmiało zaciekawionymi źrenicami. - Też się ze mną pobawisz?
- Duch, którego widziałyśmy, to jej ojciec - szepnęła w międzyczasie do Addy.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Opuszczona wieża [odnośnik]26.12.22 20:40
Uśmiechnęła się krótko, z wymuszeniem. Nie powinna i nie chciała zdradzać drugiej kobiecie prawdziwego celu swojej wizyty, zamierzała więc odpowiedzieć całkiem zdawkowo lub najzwyczajniej w świecie ją okłamać. Ćwiczyła się w kłamstwie większość życia, miała pewność, że byłaby wystarczająco przekonująca. Problem polegał na tym, że przez aurę tego miejsca, przez mgiełkę tajemnicy otaczającą tę drugą czuła w głębi siebie wewnętrzny opór przed sięgnięciem po ulubiony sposób załatwiania spraw.
Odetchnęła nieznacznie, powiodła spojrzeniem od delikatnej twarzy nieznajomej, do ponurej sylwety wieży górującej na wyspie.
Mam swoje powody ― stwierdziła tylko, przymykając na moment oczy. ― Ale to słuszna sprawa. Ważna ― dodała lżejszym tonem; tym razem jej uśmiech był szczery. ― Poświęcę dla niej wiele, zaryzykuję nawet więcej. ― Zielone oczy błysnęły psotnie w świetle dogasającego dnia, na chwilę całkowicie wypierając poważne brzmienie tonu. ― Poza tym, lubię myśleć o sobie jako o kimś, kto ma zajebiste szczęście i kto zawsze spada na cztery łapy, jak kot.
Adda wiedziała, żyła w świadomości, że nie przeżyje tej wojny. Prowadziła ryzykowną grę, podwójne życie, czasami nawet sądziła, że nie ma wystarczającej motywacji, żeby postarać się wyjść z tego wszystkiego cało. Chciała narobić wrogowi masę szkód, uprzykrzyć życie, zrujnować jak najwięcej planów ― jeśli to jej się uda, to nie będzie mieć do nikogo pretensji za przedwczesny zgon.
Byłaby jednak dozgonnie wdzięczna, gdyby ów przedwczesne zejście nie miało miejsca tutaj. Podejrzewała, że byłaby bardzo złośliwym duchem.
Łatwo było trzymać się postanowień i uparcie przeć w kierunku wieży, kiedy żaden z duchów tak właściwie się nią nie interesował. Gdzieś w głębi duszy podejrzewała, że idzie za prosto, za łatwo, że jak już coś ma się zepsuć, to zepsuje tak, że zapamięta to do końca życia. Pojawienie się dziwnego mężczyzny może jeszcze nie było tak straszne i tak zapadające w pamięć, ale na pewno sprawiło, że gdzieś na dnie myśli zaczął tlić się niepokój. Niepokój maskowany całkiem dobrym humorem, pewną nonszalancją, wyrobionym nawykiem ignorowania zagrożenia.
Czy ta Marianne ma jakiś posłuch wśród innych duchów? ― dopytała, chcąc zebrać kolejne informacje. Ciężko jej było lawirować na nieznanym terenie, pomiędzy duchami, których pragnień nie znała. Ludzi było prosto czytać, odgadywanie ich pragnień nie stanowiło dla niej dużego wyzwania. Duchy jednak… tu sprawa się komplikowała. Czego mógł pragnąć ktoś, kto już nie żyje? Czy duchy w ogóle mają jakiekolwiek pragnienia?
Już nie mam ― wyrwało jej się mimowolnie; aura tego miejsca działała na nią dziwnie, w sposób, który pozostawał dla niej nie do końca zrozumiały. ― Więc bez obaw. ― Uśmiechnęła się blado, trochę smutno.
Widok bawiącej się dziewczynki na skraju ciemnej toni poruszył kolejną czułą strunę jej duszy. Kiedyś, dawno temu, nosiła pod sercem małe istnienie, ale pech chciał, że zanim ktokolwiek ją o tym uświadomił ― przepadło. Zginęło, opuściło jej ciało, nim na dobre się w nim zadomowiło, pozostawiając w jej duszy niewytłumaczalną dziurę. Czasem, ale tylko czasem, kiedy zbytnio doskwierała jej samotność, sięgała do tamtych wspomnień, zastanawiała się, jaka przyszłość czekałaby to dziecko. Czy byłoby zdrowe? Zdołałaby mu zapewnić bezpieczeństwo w tych niepewnych czasach? Jakie by było? Bardziej podobne do niej, czy…
Przymknęła na moment oczy, odganiając od siebie wspomnienia tamtego mężczyzny. Nie powinna teraz o nim myśleć. O scenariuszu, który przepadł, utonął w mrokach przeszłości.
Adriana Calder ― przedstawiła się, nazwisko ukrywając w kłamstwie. Choć towarzyszka nie wyglądała na kogoś, kto może mieć wrogie zamiary, to nadal nie chciała ryzykować, obarczać jej prawdą. Jeśli kiedykolwiek zostanie zdemaskowana, to nie wytropią jej tak łatwo. ― A ty? ― szepnęła jeszcze, zaraz potem skupiając się znów na dziewczynce.
Oczywiście, że się pobawię ― odparła miło, szczerze. Uśmiechnęła się ciepło do Marianne, ale nie wykonała żadnego ruchu, dobrze pamiętając, że jej ojca spłoszył byle ruch. ― Obie się z tobą pobawimy. Możemy podejść…?
Papa na pewno mówi tak z troski o ciebie ― zapewniła gładko, przykucając w miejscu, chcąc się zrównać z dziewczynką wzrostem. Tak może łatwiej ją przekona, bez spoglądania na nią z góry. ― Ale przyjrzyj nam się - wyglądamy strasznie?
Szare oczy przyjrzały im się ponownie, Addzie wydawało się, że dostrzega w nich coś na kształt zgaszonej ekscytacji. Dziewczynka chyba potrzebowała dodatkowego zapewnienia, a może słowa Addy, jako osoby dość obcej, nie miały wystarczającej mocy. Czarownica przeniosła wzrok na Celine.
W co się zazwyczaj bawicie? ― spytała.


Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy


Adriana Tonks
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
I can run away
I can try to hide
and pretend
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +6
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11438-adriana-adda-de-verley https://www.morsmordre.net/t11442-rodzynka#353850 https://www.morsmordre.net/t12085-adriana-tonks#372538 https://www.morsmordre.net/f177-somerset-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t11444-skrytka-bankowa-nr-2503#353855 https://www.morsmordre.net/t11449-adriana-de-verley#353913
Re: Opuszczona wieża [odnośnik]08.01.23 1:15
Zajebiste szczęście, tego się nie spodziewała, przyzwyczajona do górnolotnych, często pozbawionych łatwego do wychwycenia sensu metafor, do kwiecistych porównań i bujania w werbalnych obłokach wysoko nad przyziemnością języka. Tak mówią chłopcy, nasunęło się jej od razu. Marcel i James, gdy myśleli, że ich nie słyszy. Portowi przyjaciele podchmieleni w parnej atmosferze Parszywego o powietrzu przepełnionym papierosowym dymem. Zbita z tropu, nieprzygotowana na podobne określenia z ust kobiety, Celine zamrugała ze zdziwieniem, po czym parsknęła krótkim, szczerym śmiechem. Było w tym coś dziwnie wyzwalającego, świeżego, odejmującego sytuacji pompatyczności, którą półwila roztaczała dookoła wręcz nieświadomie, kąpiąc się w bajecznej enigmie jak w poświacie księżyca.
Śmiała się przez chwilę, aż dźwięk rozmył się w posępnej ciszy, pozostawiwszy za sobą tęsknotę do jego lekkości. Zadarłszy brodę, by móc lepiej przyjrzeć się twarzy kobiety podsycanej barwami zachodzącego słońca, spróbowała zapamiętać jej oczy, ich kolor, kształt, to, jak układały się rzęsy rzucające cień z górnej powieki.
- W takim razie uważaj na siebie. Masz tylko dziewięć żyć, nie wydaj ich na głupstwa. Nie chciałabym musieć zabierać cię do magiweterynarza - poprosiła z uśmiechem, gładko i z gracją brnąc w tę opowiastkę choćby dla własnego komfortu, dla ukojenia nerwów, które rozpychały się w trzewiach nieprzyjemnym parciem. Nigdy nie była pewna tego, co czeka ją w otoczeniu tej wieży, bo nie ufała duchom, które chciała ocalić. Bywały agresywne i gwałtowne, niebezpieczne, po prostu trudne - złamane, rozbite, kąsające wyciągniętą ku nim dłoń, dopiero gdy się uspokoją nadejdzie czas na budowanie wzajemnego zaufania. Czy podobnie miało być z Addą? Przeżyją razem tę przygodę z konieczności i później, jeśli los pozwoli, nawiążą nić porozumienia niepodpartą żadnym musem. - Zajebiste szczęście... - powtórzyła i znów parsknęła pod nosem, leciutko kręcąc przy tym głową z politowaniem. Czy kiedyś sięgnęła po takie określenie z własnej woli, naturalnie? Nawet w porcie mówiła inaczej, ładniej, może żeby spróbować kolorować otaczający ją wówczas świat.
Nie, nie pasowało jej to. Addzie - owszem, ona była inna, frywolniejsza już w tych kilku spędzonych razem minutach, ostrzejsza na kantach osobowości.
- Pozostałym trudno wytrzymać widok jej łez - naświetliła pokrótce. - Więc przystają na jej prośby choćby tylko po to, by je powstrzymać - i nie dodawać bólu do zniszczonego serca. Nic dziwnego, Marianne była młodziutka, zatracona w wieczności, której nie chciała wybierać, jednocześnie nie mogąc rozstać się ze światem, który tak ją zranił. Zabita niewinność bolała najbardziej, wiedziała o tym, gdy spoglądała w lustro, a pamięć nawiedzały koszmary dłoni rozpełzających się po ciele jak robactwo poszukujące pożywienia na gnijących zwłokach. Nie myśl o tym. Nie wracaj tam.
Zdekoncentrowało ją wyznanie Adriany, utrata rodzeństwa, nagła szczerość, której chyba się nie spodziewała. To również musiało boleć, oblewając żrącym kwasem miejsce, gdzie do tej pory znajdowała się bliska sercu osoba, i wypełniając je pustką nie do uzupełnienia. Celine spojrzała na nią kątem oka, walcząc z potrzebą sięgnięcia po dłoń kobiety i splecenia ze sobą ich palców w pocieszającym geście; miały jednak przed sobą cel, inne życzenie, i dotyk - taki, bezpośredni, prawdziwie ciepły - musiał poczekać na swoją kolej.
- Lisbeth - odparła miękko, przedstawiwszy się swoim drugim imieniem, podczas gdy jej wzrok wyrażał życzliwość, wdzięczność za to, że czarownica nazwana Adrianą przedstawiła się pierwsza. Co za wstyd, obie skłamały - lub co najwyżej połowicznie uchyliły się przed prawdą, każda ubrała w bezpieczeństwo swoją tożsamość i zdradziła tyle, ile było to konieczne. Celine miała w sobie zdecydowanie więcej przezorności niż przed aresztowaniem. Nie ufała tak ślepo jak wcześniej, nie dopatrywała się przyjaciół pośród sfory wilków. Chyba nie.
- Cześć, Adriano - markotnie przywitała się Marianne i uniosła dłoń, zgiąwszy palce w geście niemrawego powitania. Tej owładniętej śmiercią twarzy nie udekorował żaden uśmiech. Kąciki jej ust wręcz ściągały w dół, brwi marszczyły się delikatne, gotowe w każdej chwili potowarzyszyć łzom błyszczącym na krańcach oczu. Kiwnęła głową na zgodę, pozwoliwszy im podejść. - Papa jest mądry, jeśli mówi, że czegoś nie wolno, to tak powinno być... - szepnęła skruszona, widać było, że nie zgadzała się z osądem rodzica, lecz jego słowa były wszystkim, co jej pozostało. Serce Celine łamało się na widok stłamszonej ciekawości i dziecięcej beztroski, zamienionej na lękliwy marazm. Dłonie Marianne zacisnęły się na ziemi, a źdźbła trawy przedostały się przez skórę, wystając ponad jej powierzchnię. - Wymyślamy razem historie. Różne takie. Zdanie po zdaniu - wyjaśniła dziewczynka, odnalazłszy spojrzeniem srebrnowłosą koleżankę, która pogodnie przytaknęła jej słowom i kucnęła obok Calder. - A czasem bawimy się w chowanego...
- Z innymi duchami - dopowiedziała półwila i znacząco zerknęła na swoją towarzyszkę. To byłaby jej szansa, żeby dostać się do wieży bez obawy o to, że spotkają na swojej drodze transparentną przeszkodę w postaci gniewnego mieszkańca tych okolic. Nadzieja na to, że w ciągu jednego wieczora rozwiążą problemy całej gromady i oddadzą im spokój, była nierozsądna, nieważne jak pragnęłaby tego sama Celine. Czuła, że była skazana na wiele spacerów w cieniu wieży, żeby dotrzeć do źródła niezaspokojonej złości tych ludzi, ich smutków, tragedii, czuła, że minie wiele wieczorów, zanim dopuszczą ją do siebie na bliżej niż kilka metrów. - Marianne potrafi zachęcić ich do zabawy. Wszystkich. Chcesz spróbować? Macie ochotę? - zwróciła się do nich obu tak pogodnie, jak potrafiła, mając nadzieję, że Adda odczyta jej intencje. Łódka czekała przy brzegu, mogły odliczać na głos do setki, a nikogo nie szukać. Kiedy z kolei de Verley znajdzie się już na przeciwległej linii brzegowej i dostanie się do celu, który tak ją ku sobie przyciągał, Celine zajmie się tym, po co tu przyszła - zjednywaniem, zaprzyjaźnianiem i rozumieniem.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Opuszczona wieża [odnośnik]31.01.23 17:09
Śmiech Celine miał w sobie coś przyjemnego. Coś lekkiego, coś co sprawiało, ze ponura aura roztaczana przez duchy i pobliską wieżę znikała, pozostawiając po sobie przekonanie, ze cokolwiek by się nie działo, cokolwiek miałoby ich nie spotkać za minutę czy dwie ― będzie dobrze.
Myślisz, że magiweterynarz byłby w stanie przywrócić mi moje dziewięć żyć, gdyby coś się stało? ― zastanowiła się na głos, przechylając lekko głowę w bok. Ciekawa to była perspektywa, ocierająca się niemal o nieśmiertelność. Po co komu alchemia i czarnoksięstwo, niech żyje animagia! ― Musisz mi kiedyś koniecznie wskazać tak zdolnego osobnika, z chęcią się z nim zapoznam ― mówiła dalej, lekkim tonem, jeszcze wolna od widma straty, które miało ja nawiedzić lada moment.
Uśmiechnęła się nieznacznie, dość smutno, kiedy Celine powiedziała jej o tym, ze inni po prostu godzą się na warunki małej duszki, by oszczędzić jej łez. Sama zapewne zrobiłaby to samo; smutek niewinnej dziewczynki godził w serce Addy zbyt mocno, przypominał o własnej stracie, o tamtym dziecku, które nie miało okazji poznać świata, które odeszło jeszcze szybciej niż mała Marianne.
Przyjęła fałszywe imię bez cienia podejrzeń ― nie miała przecież powodu, by je żywić wobec nowo poznanej kobiety. Sama doskonale przecież wiedziała o tym, jak ważna w dzisiejszych czasach jest ochrona własnej tożsamości.
Historie? Brzmi bardzo ciekawie ― odparła z uśmiechem, mimowolnie kojarząc to z grą w zagadki, choć teoretycznie zajęcia nie były aż tak podobne. ― W chowanego? To moja ulubiona gra ― podłapała ochoczo, słysząc dziwną nutę w tonie towarzyszki. Gra polegająca się na chowaniu, angażująca uwagę innych duchów. Przekaz był prosty, jasny, a nieoczekiwana pomoc ukazała się jej pod dość zaskakującą postacią. Sądziła, że najpierw będzie musiała pomóc Lisbeth z duchami, dać coś od siebie, nim będzie mogła prosić ją o to samo, ale… okazywało się, że nie wszystko działa na zasadzie równowartej wymiany. Że czasem wystarczy tylko okruch dobrej woli, by przekonać kogoś do pomocy.
Ja z miłą chęcią zagram ― zapewniła ciepło, posyłając w stronę małej Marianne szeroki uśmiech. ― Ale ostrzegam, jestem bardzo dobra w chowaniu się!

/zt x2 fluffy


Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy


Adriana Tonks
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
I can run away
I can try to hide
and pretend
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +6
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11438-adriana-adda-de-verley https://www.morsmordre.net/t11442-rodzynka#353850 https://www.morsmordre.net/t12085-adriana-tonks#372538 https://www.morsmordre.net/f177-somerset-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t11444-skrytka-bankowa-nr-2503#353855 https://www.morsmordre.net/t11449-adriana-de-verley#353913

Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3

Opuszczona wieża
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach