Kuchnia
AutorWiadomość
Kuchnia
W porach posiłków w kuchni uwijają się dwa skrzaty, wyczarowując jedne z wykwintniejszych potraw w tej części Anglii. Choć pomieszczenie może wydawać się ogromne i chłodne, w rzeczywistości jest w nim bardzo ciepło. Podłoga z cegieł oraz drewniana zabudowa sprawiają wrażenie, jakby kuchnia była fragmentem starego zamczyska.
Ostatnio zmieniony przez Alexander Selwyn dnia 05.11.16 20:31, w całości zmieniany 8 razy
Nie do końca miał pojęcie, do jakiego pomieszczenia się deportuje; nie znał planu rezydencji Alexa na pamięć, nie był pewien, czy wypadnie w kuchni, w ogrodzie, w salonie, na pokrytym kożuchem kurzu strychu, na kamiennej posadzce w zapomnianym holu - wszystko było mu jedno, wszystko obojętnie.
Na dany moment zdawało mu się, że nic nie miało już znaczenia.
Wylądował z zaskakującą koordynacją ruchów zważywszy na fakt, że wcale o nią nie dbał: nie potrącił jednak żadnej rzeźby, nie wpadł w szafkę, nie przewrócił stolików, nie potknął się o blat. Poczuł zawroty głowy, które już dawno przestały mu towarzyszyć w trakcie teleportacji, był jednak zmęczony, wycieńczenie dawało mu się we znaki, tak samo jak wciąż niedoleczone, niestabilne zdrowie.
Zmrużył oczy, chcąc zatrzymać chwiejący się świat.
Oparł się dłonią o najbliższą powierzchnię, która zdawała się wystarczająco stabilna; świat z mozaiki bezkształtnych plan wreszcie zaczynał zlewać się w całość przedstawiającą jednolity obraz. Dudniło mu w głowie, już nie miał pojęcia, co było jego powodem. Wiedział jedno - nagły zryw związany z deportacją nie był w jego przypadku najrozsądniejszym rozwiązaniem, choć nie widział innego.
Dopiero wtedy, gdy połączył majaczącą sylwetkę z postacią Selwyna (no tak, kogo innego miałby tu spotkać?), przypomniał sobie, że nie uprzedził go o własnej wizycie. Zamarł, spoglądając na niego jakoś bezradnie, przepraszająco - dobrze, że wokół nie dostrzegał żadnego zwierciadła, nie chciałby zobaczyć siebie w takiej rozsypce.
Kompletnie nieproporcjonalnej do tego, przez co przed chwilą przeszedł.
Dlaczego nie umiał się tym nie przejmować, po prostu się odciąć?
- Alex, przepraszam że tak... - wpadam bez słowa, niszczę twój dzień, rozstrajam plany? Zamilkł, nie wiedząc, jak powinien skończyć. - Jeżeli ci przeszkadzam, daj znać, zniknę tak niespodziewanie, jak się pojawiłem - mruknął, nie potrafiąc znieść faktu, jak bardzo żałośnie się zachowywał. Nie myślał racjonalnie. Przetarł pulsującą nieprzyjemnie skroń, choć niewiele to pomogło. - A jeśli nie, to polej czegoś mocnego - bo potrzebuję się upić. Jak najprędzej.
Na dany moment zdawało mu się, że nic nie miało już znaczenia.
Wylądował z zaskakującą koordynacją ruchów zważywszy na fakt, że wcale o nią nie dbał: nie potrącił jednak żadnej rzeźby, nie wpadł w szafkę, nie przewrócił stolików, nie potknął się o blat. Poczuł zawroty głowy, które już dawno przestały mu towarzyszyć w trakcie teleportacji, był jednak zmęczony, wycieńczenie dawało mu się we znaki, tak samo jak wciąż niedoleczone, niestabilne zdrowie.
Zmrużył oczy, chcąc zatrzymać chwiejący się świat.
Oparł się dłonią o najbliższą powierzchnię, która zdawała się wystarczająco stabilna; świat z mozaiki bezkształtnych plan wreszcie zaczynał zlewać się w całość przedstawiającą jednolity obraz. Dudniło mu w głowie, już nie miał pojęcia, co było jego powodem. Wiedział jedno - nagły zryw związany z deportacją nie był w jego przypadku najrozsądniejszym rozwiązaniem, choć nie widział innego.
Dopiero wtedy, gdy połączył majaczącą sylwetkę z postacią Selwyna (no tak, kogo innego miałby tu spotkać?), przypomniał sobie, że nie uprzedził go o własnej wizycie. Zamarł, spoglądając na niego jakoś bezradnie, przepraszająco - dobrze, że wokół nie dostrzegał żadnego zwierciadła, nie chciałby zobaczyć siebie w takiej rozsypce.
Kompletnie nieproporcjonalnej do tego, przez co przed chwilą przeszedł.
Dlaczego nie umiał się tym nie przejmować, po prostu się odciąć?
- Alex, przepraszam że tak... - wpadam bez słowa, niszczę twój dzień, rozstrajam plany? Zamilkł, nie wiedząc, jak powinien skończyć. - Jeżeli ci przeszkadzam, daj znać, zniknę tak niespodziewanie, jak się pojawiłem - mruknął, nie potrafiąc znieść faktu, jak bardzo żałośnie się zachowywał. Nie myślał racjonalnie. Przetarł pulsującą nieprzyjemnie skroń, choć niewiele to pomogło. - A jeśli nie, to polej czegoś mocnego - bo potrzebuję się upić. Jak najprędzej.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Jeszcze nie do końca zadomowił się na powrót w swojej (i jego znów nieobecnego ojca) rezydencji, po tym jak ledwie dzień wcześniej wrócił do kraju. Alexandrowi brakowało kameralności jego kawalerskiego mieszkanka w Nowym Jorku, gwaru za oknem, będącego wytworem mugolskich samo-chodów na biegnącej poniżej ulicy oraz wszystkich tych cudownych niemagicznych wynalazków, jakich mógł tam zaznać. Na szczęście miał w domu namiastkę Stanów - w kuchni, do której jego ojciec nigdy nie zniżyłby się by tak po prostu tam wejść, były dwa magiczne podrasowane sprzęty, piecyk i kuchenka, nad którymi młodzian aktualnie się znęcał. W tle grało sobie radio, akompaniamentując skwierczeniu kawałków kurczaka na patelni. Jak widać kury wydają zabawne dźwięki nawet po śmierci.
Filozofia Selwyna dotycząca gotowania nie była wybitnie skomplikowana - po obejrzeniu u jednego z nowych amerykańskich znajomych, który wywodził się z mugolskiej rodziny, jakiegoś programu kulinarnego młody Anglik doszedł do wniosku, że wszystko sprowadza się do wrzucenia jedzenia na patelnię tudzież do garnka i czekanie, aż zacznie wyglądać tak, jak zwykle wygląda jedzenie, gdy podają je skrzaty. Które swoją drogą prawie dostały zawału, gdy panicz kazał im opuścić kuchnię, ponieważ chce coś sam ugotować.
Oby nestor nigdy się o tych ekscesach nie dowiedział, bo inaczej to Selwyn Junior mógłby skończyć na talerzu.
Już miał brać się za rozbijanie kurzych jaj, by następnie ubić je trzepaczką w misce i wlać na rozgrzaną patenię, gdy kuchenną symfonię przerwał dźwięk teleportacji. Alexander w swoich sławnych szortach i koszuli z podwiniętymi rękawami, z narzuconym na to fartuchem nie wyglądał zbyt wyjściowo czy też raczej reprezentatywnie. Bowiem nie spodziewał się nikogo. Jednak gdy pierwsza fala emocji - zaskoczenia mianowicie - minęła, Lex uśmiechnął się, poznając od razu właściciela rudej czupryny. Chwilę później natomiast, gdy przyjrzał się gościowi, mina mu zrzedła. Odłożył jajko na blat trochę za mało uważnie, bowiem gdy podszedł do aurora to postanowiło poznać bliżej podłogę.
- Lepiej nigdzie nie znikaj, bo obawiam się, że jednak jakaś część ciebie by tu została po tej teleportacji. Siadaj - podsunął Garrettowi krzesło, by ten na nim spoczął. - Zamiast próbować dręczyć twoją bladą osobę jakimiś zaklęciami wzmacniającymi zaoferuję jajecznicę i stosowny - przeszedł do jednej z szafek i wyciągnął butelkę Ognistej - dodatek. Szlag - mruknął, gdy zobaczył jajeczne zwłoki na posadzce. Szybki Chłoszczyść i było po ceremonii pogrzebowej. - Szlag - powtórzył znów, trochę głośniej, gdy przypomniał sobie o mięsie. Trudno, będzie chrupkie.
- Dawno cię nie widziałem. Stracha mi - no i reszcie oczywiście - napędziłeś po Tower - rzucił przez ramię, kończąc mieszać jajeczną masę, by następnie przemienić ją na patelni w jajecznicę. - Nawet nie wiem, co tak właściwie się tutaj działo po wszystkim. Nigdy więcej takiej bezradności - westchnął, stawiając przed Garrettem talerz jajecznicy na piersi z kury. I szklankę Ognistej wraz z butelką do uzupełniania przewidywanych braków. Sam wołał stać, zrzuciwszy z siebie fartuch i wyłączywszy kuchenkę, oparł się o wyspę z talerzem w ręce, tak by być naprzeciwko Garretta.
- Co się działo, co się stało? - zapytał, a miał na myśli wszystko. Włącznie z dniem dzisiejszym.
Filozofia Selwyna dotycząca gotowania nie była wybitnie skomplikowana - po obejrzeniu u jednego z nowych amerykańskich znajomych, który wywodził się z mugolskiej rodziny, jakiegoś programu kulinarnego młody Anglik doszedł do wniosku, że wszystko sprowadza się do wrzucenia jedzenia na patelnię tudzież do garnka i czekanie, aż zacznie wyglądać tak, jak zwykle wygląda jedzenie, gdy podają je skrzaty. Które swoją drogą prawie dostały zawału, gdy panicz kazał im opuścić kuchnię, ponieważ chce coś sam ugotować.
Oby nestor nigdy się o tych ekscesach nie dowiedział, bo inaczej to Selwyn Junior mógłby skończyć na talerzu.
Już miał brać się za rozbijanie kurzych jaj, by następnie ubić je trzepaczką w misce i wlać na rozgrzaną patenię, gdy kuchenną symfonię przerwał dźwięk teleportacji. Alexander w swoich sławnych szortach i koszuli z podwiniętymi rękawami, z narzuconym na to fartuchem nie wyglądał zbyt wyjściowo czy też raczej reprezentatywnie. Bowiem nie spodziewał się nikogo. Jednak gdy pierwsza fala emocji - zaskoczenia mianowicie - minęła, Lex uśmiechnął się, poznając od razu właściciela rudej czupryny. Chwilę później natomiast, gdy przyjrzał się gościowi, mina mu zrzedła. Odłożył jajko na blat trochę za mało uważnie, bowiem gdy podszedł do aurora to postanowiło poznać bliżej podłogę.
- Lepiej nigdzie nie znikaj, bo obawiam się, że jednak jakaś część ciebie by tu została po tej teleportacji. Siadaj - podsunął Garrettowi krzesło, by ten na nim spoczął. - Zamiast próbować dręczyć twoją bladą osobę jakimiś zaklęciami wzmacniającymi zaoferuję jajecznicę i stosowny - przeszedł do jednej z szafek i wyciągnął butelkę Ognistej - dodatek. Szlag - mruknął, gdy zobaczył jajeczne zwłoki na posadzce. Szybki Chłoszczyść i było po ceremonii pogrzebowej. - Szlag - powtórzył znów, trochę głośniej, gdy przypomniał sobie o mięsie. Trudno, będzie chrupkie.
- Dawno cię nie widziałem. Stracha mi - no i reszcie oczywiście - napędziłeś po Tower - rzucił przez ramię, kończąc mieszać jajeczną masę, by następnie przemienić ją na patelni w jajecznicę. - Nawet nie wiem, co tak właściwie się tutaj działo po wszystkim. Nigdy więcej takiej bezradności - westchnął, stawiając przed Garrettem talerz jajecznicy na piersi z kury. I szklankę Ognistej wraz z butelką do uzupełniania przewidywanych braków. Sam wołał stać, zrzuciwszy z siebie fartuch i wyłączywszy kuchenkę, oparł się o wyspę z talerzem w ręce, tak by być naprzeciwko Garretta.
- Co się działo, co się stało? - zapytał, a miał na myśli wszystko. Włącznie z dniem dzisiejszym.
Spojrzeniem dopiero zyskującym na przytomności umiótł pomieszczenie; nie potrafił sobie przypomnieć toku myślenia, który zaprowadził go do tej decyzji - który impuls zwiódł go, żeby niweczyć spokój niezaangażowanego w jego życiowe rozterki Alexa? Szybko pożałował, że tak spontanicznie nawiedził go bez ostrzeżenia, zapewne zaburzając porządek wieczora.
Nie protestował. Z zaskakującym jak na siebie posłuszeństwem usiadł na krześle i dopiero wtedy poczuł, że był to dobry pomysł - nie, nie uginały się pod nim nogi, nie był bliski omdlenia, a lekkie zawroty głowy nie spowodowałyby utraty równowagi. Jednak dopiero odnalezienie stałego oparcia sprawiło, że poczuł się wreszcie bezpieczny.
Adrenalina spowodowana złością i rozżaleniem zaczęła opadać.
Oddychał powoli. Głęboko.
- Dziękuję - choć nie wiem, czy cokolwiek przełknę; nawet to nie przeszło mu przez gardło, co tu mówić o mięsie i omlecie. Jakkolwiek smakowity by był. Słysząc przekleństwa Alexa, powiódł spojrzeniem do źródła zamieszania - rozbite jajko lało się powoli po podłodze, lecz zaradziło mu pospiesznie rzucone zaklęcie. Odwrócił wzrok, na powrót skupiając się na Selwynie; starając się nie myśleć o rozmowie sprzed kilkunastu (kilkudziesięciu? sam nie wiedział) minut, całą swoją uwagę poświęcał słowom młodego uzdrowiciela.
- Sam sobie też napędziłem - mruknął, mimowolnie ciesząc się ze zmiany tematu, nawet jeżeli rozmowa zboczyła na niekoniecznie przyjemne tory. - Obudziłem się po tygodniu w obcym szpitalu. Bez różdżki. W otoczeniu mugoli. Bez jakiegokolwiek kontaktu z bliskimi. I jeszcze źle złożyli mi nogę, która zaczęła się niepoprawnie zrastać i bolało jak jasna cholera. Nie była to sytuacja, w której pragnąłem się znaleźć. - Wysilił się nawet na uśmiech; zobacz, Alexandrze, jak bardzo starał się zachować iluzję normalności.
Może gdyby udawał wystarczająco dobrze, sam by w to uwierzył.
Kolejnym uśmiechem podziękował za postawiony przed sobą talerz - naprawdę nie trzeba było, mówiły jego oczy - ale i tak najpierw oplótł palcami szklankę przepełnioną alkoholem i upił dość spory, palący w gardło łyk. Wcześniej nie do końca zdawał sobie sprawę, jak bardzo tego potrzebował, ale wraz z falą gorąca odczuł falę spokoju.
- Potrzebowałem opuścić mieszkanie do późnego wieczoru - odparł po chwili zastanowienia, kompletnie nie odpowiadając na pytanie, które padło. Wziął kolejny łyk, tym razem nieco mniejszy. - Trochę poróżniłem się - z siostrą?; zawahał się - z Lyrą - lecz nie ciągnął dalej, przypomniawszy sobie, w jak dobrych kontaktach z nią był Alex. - Ale to nieważne.
Przez krótką chwilę milczał, obracając tylko szklankę w dłoni.
- Wybierasz się na święta do kwatery? - w mało subtelny sposób zmienił temat, wciąż nie mogąc zdobyć się na to, żeby zjeść choć najmniejszy kawałek przygotowanego przez Alexandra posiłku.
Nie protestował. Z zaskakującym jak na siebie posłuszeństwem usiadł na krześle i dopiero wtedy poczuł, że był to dobry pomysł - nie, nie uginały się pod nim nogi, nie był bliski omdlenia, a lekkie zawroty głowy nie spowodowałyby utraty równowagi. Jednak dopiero odnalezienie stałego oparcia sprawiło, że poczuł się wreszcie bezpieczny.
Adrenalina spowodowana złością i rozżaleniem zaczęła opadać.
Oddychał powoli. Głęboko.
- Dziękuję - choć nie wiem, czy cokolwiek przełknę; nawet to nie przeszło mu przez gardło, co tu mówić o mięsie i omlecie. Jakkolwiek smakowity by był. Słysząc przekleństwa Alexa, powiódł spojrzeniem do źródła zamieszania - rozbite jajko lało się powoli po podłodze, lecz zaradziło mu pospiesznie rzucone zaklęcie. Odwrócił wzrok, na powrót skupiając się na Selwynie; starając się nie myśleć o rozmowie sprzed kilkunastu (kilkudziesięciu? sam nie wiedział) minut, całą swoją uwagę poświęcał słowom młodego uzdrowiciela.
- Sam sobie też napędziłem - mruknął, mimowolnie ciesząc się ze zmiany tematu, nawet jeżeli rozmowa zboczyła na niekoniecznie przyjemne tory. - Obudziłem się po tygodniu w obcym szpitalu. Bez różdżki. W otoczeniu mugoli. Bez jakiegokolwiek kontaktu z bliskimi. I jeszcze źle złożyli mi nogę, która zaczęła się niepoprawnie zrastać i bolało jak jasna cholera. Nie była to sytuacja, w której pragnąłem się znaleźć. - Wysilił się nawet na uśmiech; zobacz, Alexandrze, jak bardzo starał się zachować iluzję normalności.
Może gdyby udawał wystarczająco dobrze, sam by w to uwierzył.
Kolejnym uśmiechem podziękował za postawiony przed sobą talerz - naprawdę nie trzeba było, mówiły jego oczy - ale i tak najpierw oplótł palcami szklankę przepełnioną alkoholem i upił dość spory, palący w gardło łyk. Wcześniej nie do końca zdawał sobie sprawę, jak bardzo tego potrzebował, ale wraz z falą gorąca odczuł falę spokoju.
- Potrzebowałem opuścić mieszkanie do późnego wieczoru - odparł po chwili zastanowienia, kompletnie nie odpowiadając na pytanie, które padło. Wziął kolejny łyk, tym razem nieco mniejszy. - Trochę poróżniłem się - z siostrą?; zawahał się - z Lyrą - lecz nie ciągnął dalej, przypomniawszy sobie, w jak dobrych kontaktach z nią był Alex. - Ale to nieważne.
Przez krótką chwilę milczał, obracając tylko szklankę w dłoni.
- Wybierasz się na święta do kwatery? - w mało subtelny sposób zmienił temat, wciąż nie mogąc zdobyć się na to, żeby zjeść choć najmniejszy kawałek przygotowanego przez Alexandra posiłku.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Słuchał rudzielca, słuchał i słuchał, nieważne który raz ta historia mu była przekazana, nadal nie wierzył. Mugolski szpital... aż dziwne, że Gary przeżył.
- Nikt raczej by nie wolał, a ja podpisuję się pod tą deklaracją obiema rękami - zaśmiał się lekko, bo przecież wszystko dobrze dla Garretta się skończyło i teraz było można, prawda? - Grunt, że po przebudzeniu nie zacząłeś majaczyć o swojej różdżce albo o feniksach, wtedy by cię stamtąd mogli nie wyciągnąć. Albo wyciągnęliby, tylko po lobotomii - brr, wzdrygnął się w myślach, bowiem to co przeczytał o tych dziwnych, mugolskich technikach było co najmniej bestialskie. Nie wiedział jednak, czy Weasley cokolwiek o tym wie, ruszył więc (nieproszony właściwie) z odsieczą informacyjną. - Wsadzają ludziom przez oko drucik do mózgu i ruszają sobie tak nim chwilę, aż nie stwierdzą, że skończyli. Podobno ma to leczyć, ja jednak nie wiem, jak mugole chcą w ten sposób czemukolwiek zaradzić. Bawić się mózgiem należy z wiedzą, a jej nie mają. Nie mówię, że my wiemy wiele więcej, magipsychiatria to nadal bardziej przypinanie pasami do łóżka i otępianie eliksirami niż rzeczywiste leczenie, gdy jest już poważniej niż depresja - dodał, jak gdyby nigdy nic wzruszając ramionami i biorąc po tym kolejny kęs jedzenia. Odstawił na chwilę talerz i sam sobie nalał, upijając łyk ognistej. Ach. Paliła pierwszorzędnie, musiał wyciągnąć wyjątkowo udany rocznik. Zerknął jeszcze szybciutko na etykietę, anim odstawił butelczynę na powrót przez gościem. Z czterdziestego trzeciego, warto zapamiętać.
Wytłumaczenie nagłego pojawienia się Weasleya przyjął na spokojnie. - Nie znam może tego od strony kłótni z siostrami, jednak swoje z ojcem przeżyłem - potarł kark, zerkając w bok i ciężko wzdychając. - Jakby co to mam parę pustych pokoi, możesz zostać jeśli chcesz. I tak siedzę jutro w szpitalu od południa, tak to rezydencja jeszcze trochę po Nowym Roku będzie jedynie do mojej dyspozycji. Później pan domu wraca z delegacji - dodał już pogodniej, zapominając o rękoczynach swojego rodziciela, których doznawał przecież jeszcze nie tak dawno temu.
Nie drążył tematu, nie pytał również o brak apetytu Weasleya, choć nie umknęło to młodemu uzdrowicielowi. postanowił skupić się na zadanym mu pytaniu.
- Jasne - wyszczerzył się, po czym znów się napił. Ach, naprawdę ładnie pali. - Tu nie ma co siedzieć, rodzina myśli że będę na dyżurze, Avery dzień wcześniej dowiedzą się, że jestem chory, więc nic tylko balować z wami do białego rana - odparł zadowolony. Zaraz jednak odrobinę przygasł, przypominając sobie o kacu, który następnego dnia będzie go mordował. No cóż, wszystko ma swoją cenę. - Ty, jak rozumiem, również się pojawisz? - dziwnym by bowiem było, gdyby Garrett spędził święta z Lyrą czy z Barrym, biorąc pod uwagę ich obecną rodzinną sytuację. Słyszał co nie co, że Lyra bardzo się starała przypaść do gustu nowej rodzinie... co nie budziło ciepłych uczuć w Selwynie. Zwłaszcza teraz, kiedy Garrett w takim stanie trafił do niego do kuchni. Czyżby to była owa kość niezgody, która padła pomiędzy tak zgrane rodzeństwo, jakim dla Alexa od zawsze były te dwa rudzielce?
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Nikt raczej by nie wolał, a ja podpisuję się pod tą deklaracją obiema rękami - zaśmiał się lekko, bo przecież wszystko dobrze dla Garretta się skończyło i teraz było można, prawda? - Grunt, że po przebudzeniu nie zacząłeś majaczyć o swojej różdżce albo o feniksach, wtedy by cię stamtąd mogli nie wyciągnąć. Albo wyciągnęliby, tylko po lobotomii - brr, wzdrygnął się w myślach, bowiem to co przeczytał o tych dziwnych, mugolskich technikach było co najmniej bestialskie. Nie wiedział jednak, czy Weasley cokolwiek o tym wie, ruszył więc (nieproszony właściwie) z odsieczą informacyjną. - Wsadzają ludziom przez oko drucik do mózgu i ruszają sobie tak nim chwilę, aż nie stwierdzą, że skończyli. Podobno ma to leczyć, ja jednak nie wiem, jak mugole chcą w ten sposób czemukolwiek zaradzić. Bawić się mózgiem należy z wiedzą, a jej nie mają. Nie mówię, że my wiemy wiele więcej, magipsychiatria to nadal bardziej przypinanie pasami do łóżka i otępianie eliksirami niż rzeczywiste leczenie, gdy jest już poważniej niż depresja - dodał, jak gdyby nigdy nic wzruszając ramionami i biorąc po tym kolejny kęs jedzenia. Odstawił na chwilę talerz i sam sobie nalał, upijając łyk ognistej. Ach. Paliła pierwszorzędnie, musiał wyciągnąć wyjątkowo udany rocznik. Zerknął jeszcze szybciutko na etykietę, anim odstawił butelczynę na powrót przez gościem. Z czterdziestego trzeciego, warto zapamiętać.
Wytłumaczenie nagłego pojawienia się Weasleya przyjął na spokojnie. - Nie znam może tego od strony kłótni z siostrami, jednak swoje z ojcem przeżyłem - potarł kark, zerkając w bok i ciężko wzdychając. - Jakby co to mam parę pustych pokoi, możesz zostać jeśli chcesz. I tak siedzę jutro w szpitalu od południa, tak to rezydencja jeszcze trochę po Nowym Roku będzie jedynie do mojej dyspozycji. Później pan domu wraca z delegacji - dodał już pogodniej, zapominając o rękoczynach swojego rodziciela, których doznawał przecież jeszcze nie tak dawno temu.
Nie drążył tematu, nie pytał również o brak apetytu Weasleya, choć nie umknęło to młodemu uzdrowicielowi. postanowił skupić się na zadanym mu pytaniu.
- Jasne - wyszczerzył się, po czym znów się napił. Ach, naprawdę ładnie pali. - Tu nie ma co siedzieć, rodzina myśli że będę na dyżurze, Avery dzień wcześniej dowiedzą się, że jestem chory, więc nic tylko balować z wami do białego rana - odparł zadowolony. Zaraz jednak odrobinę przygasł, przypominając sobie o kacu, który następnego dnia będzie go mordował. No cóż, wszystko ma swoją cenę. - Ty, jak rozumiem, również się pojawisz? - dziwnym by bowiem było, gdyby Garrett spędził święta z Lyrą czy z Barrym, biorąc pod uwagę ich obecną rodzinną sytuację. Słyszał co nie co, że Lyra bardzo się starała przypaść do gustu nowej rodzinie... co nie budziło ciepłych uczuć w Selwynie. Zwłaszcza teraz, kiedy Garrett w takim stanie trafił do niego do kuchni. Czyżby to była owa kość niezgody, która padła pomiędzy tak zgrane rodzeństwo, jakim dla Alexa od zawsze były te dwa rudzielce?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Raz jeszcze obrócił w dłoni szklankę, a wpatrywanie się w bursztynowy napój oblizujący ścianki działało w jakiś absurdalny sposób kojąco. Nawet się uśmiechnął, choć sposób, w jaki wykrzywił usta, nie był do końca beztroski i radosny, ale starał się; nie chciał już dłużej przedstawiać obrazu nędzy i rozpaczy, bo czuł się źle, otrzymując współczucie.
Już sam właściwie nie był pewien, czego pragnie bardziej - milczenia czy rozmowy - więc zrobił jedyną racjonalną rzecz, jaka przyszła mu na myśl. Uniósł mocno szklankę i niemalże na raz opróżnił całą jej zawartość.
Zapiekła go w gardło, lecz było to przyjemne uczucie. Paradoksalnie łagodziło. Znieczulało.
- Jestem niemal pewien, że tuż po obudzeniu mruknąłem coś o braku różdżki - odparł lekko, znów unosząc jeden z kącików ust. Na chwilę. Nagła zmiana tematu działała jak remedium, wreszcie mógł skupić myśli na czymś innym. - Ale nie przykuli mnie do łóżka, więc albo uznano, że majaczę, albo nikt tego nie usłyszał - bo praca aurora wszczepiła w niego pewne nawyki, których nie potrafił się pozbyć - bez różdżki czuł się jak bez ręki, był niemalże bezbronny, nieprzygotowany na ewentualną interwencję lub obronę przed atakiem.
Czuł się pewniej, gdy pod palcami wyczuwał znajomą strukturę chłodnego drewna.
Zmarszczył brwi, wsłuchując się w opowieść o mugolskich, drastycznych praktykach; nie znał się za bardzo na medycynie, zwłaszcza niemagicznej, a już na pewno nie wgłębiał się w jej tajniki, ale nawet jemu zdawało się to kompletnie irracjonalne. Jak ktoś wykształcony mógł uznać tę całą lobotomię za świetny plan?
- Brzmi bardziej jak wstęp do eutanazji niż leczenie - podsumował trochę mrukliwie, dopijając resztkę alkoholu kołyszącą się na dnie szklanki. Odnotował w myśli, by poruszyć ten temat w rozmowie z Margaux, może ona powie mu coś więcej - mugolska medycyna wydawała się coraz dziwniejsza, cud, że przeżył tydzień w szpitalu wyzbytym magii. I że nie wyszedł z niego w stanie gorszym niż początkowym. Choć lepszy też nie był.
- Dzięki - rzucił z lekkim zdziwieniem, gdy Alex zaproponował mu przenocowanie w jego mieszkaniu; wreszcie zebrał się w sobie, by sięgnąć po sztućce i wreszcie skosztować przygotowanej przez Selwyna... kolacji? - ale chyba nie będzie takiej potrzeby. Poczekam aż uśnie i wrócę do mieszkania. - Żeby potem wyjść z niego, zanim wstanie słońce. Nawet się nie oszukiwał - tej nocy i tak nie zmruży oka.
Ale wiedział, że robił dobrze; oboje poczują się lepiej, gdy nie będą musieli na siebie patrzeć. Nigdy nie chciał, żeby wydarzyło się to, co miało miejsce, ale w obliczu takich różnic zdań nie widział innego rozwiązania, niż postawienie grubej ściany. Takiej jak ta, która łączyła światy, do których chcieli należeć - światy, które nie mogły się zespoić.
Z każdym kolejnym łykiem alkoholu żałował coraz mniej; jego własne argumenty zyskiwały na racjonalności, coraz mocniej rozumiał reakcję, do której popchnął go instynkt. I to, że zareagował w jedyny dobry sposób.
Był już zmęczony tymi wszystkimi pieprzonymi kłamstwami i fałszywą troską.
Alex nie mógł wiedzieć o wszystkich bataliach w głowie Garretta, choć pewnie zauważył fakt, że jego towarzysz odleciał gdzieś myślami - nie dosłyszał tych paru słów o wymówkach Alexa, dlaczego nie spędzi świąt z arystokracją, bo skupił się na swoich zawahaniach. Zareagował dopiero po chwili; przez moment z niezrozumieniem zerkał na młodego uzdrowiciela, próbując z kontekstu odgadnąć treść ostatniego pytania, a gdy zdawało mu się, że myślał dobrze, spojrzał na niego z (trochę przygaszoną) nutą rozbawienia.
- Oczywiście, że się pojawię - stwierdził najjaśniejszy fakt, w głos wkładając zdziwienie, że Alex w ogóle musiał o to zapytać. - Nie mógłbym tego ominąć - a jakoś w tym roku spędzanie świąt z rodziną niespecjalnie mu się uśmiechało. - Powinniśmy zarządzić zakłady, kto pierwszy wyląduje pod stołem. Chociaż trochę obawiam się, że to mnie przypadnie rola pijackiego pioniera.
Już sam właściwie nie był pewien, czego pragnie bardziej - milczenia czy rozmowy - więc zrobił jedyną racjonalną rzecz, jaka przyszła mu na myśl. Uniósł mocno szklankę i niemalże na raz opróżnił całą jej zawartość.
Zapiekła go w gardło, lecz było to przyjemne uczucie. Paradoksalnie łagodziło. Znieczulało.
- Jestem niemal pewien, że tuż po obudzeniu mruknąłem coś o braku różdżki - odparł lekko, znów unosząc jeden z kącików ust. Na chwilę. Nagła zmiana tematu działała jak remedium, wreszcie mógł skupić myśli na czymś innym. - Ale nie przykuli mnie do łóżka, więc albo uznano, że majaczę, albo nikt tego nie usłyszał - bo praca aurora wszczepiła w niego pewne nawyki, których nie potrafił się pozbyć - bez różdżki czuł się jak bez ręki, był niemalże bezbronny, nieprzygotowany na ewentualną interwencję lub obronę przed atakiem.
Czuł się pewniej, gdy pod palcami wyczuwał znajomą strukturę chłodnego drewna.
Zmarszczył brwi, wsłuchując się w opowieść o mugolskich, drastycznych praktykach; nie znał się za bardzo na medycynie, zwłaszcza niemagicznej, a już na pewno nie wgłębiał się w jej tajniki, ale nawet jemu zdawało się to kompletnie irracjonalne. Jak ktoś wykształcony mógł uznać tę całą lobotomię za świetny plan?
- Brzmi bardziej jak wstęp do eutanazji niż leczenie - podsumował trochę mrukliwie, dopijając resztkę alkoholu kołyszącą się na dnie szklanki. Odnotował w myśli, by poruszyć ten temat w rozmowie z Margaux, może ona powie mu coś więcej - mugolska medycyna wydawała się coraz dziwniejsza, cud, że przeżył tydzień w szpitalu wyzbytym magii. I że nie wyszedł z niego w stanie gorszym niż początkowym. Choć lepszy też nie był.
- Dzięki - rzucił z lekkim zdziwieniem, gdy Alex zaproponował mu przenocowanie w jego mieszkaniu; wreszcie zebrał się w sobie, by sięgnąć po sztućce i wreszcie skosztować przygotowanej przez Selwyna... kolacji? - ale chyba nie będzie takiej potrzeby. Poczekam aż uśnie i wrócę do mieszkania. - Żeby potem wyjść z niego, zanim wstanie słońce. Nawet się nie oszukiwał - tej nocy i tak nie zmruży oka.
Ale wiedział, że robił dobrze; oboje poczują się lepiej, gdy nie będą musieli na siebie patrzeć. Nigdy nie chciał, żeby wydarzyło się to, co miało miejsce, ale w obliczu takich różnic zdań nie widział innego rozwiązania, niż postawienie grubej ściany. Takiej jak ta, która łączyła światy, do których chcieli należeć - światy, które nie mogły się zespoić.
Z każdym kolejnym łykiem alkoholu żałował coraz mniej; jego własne argumenty zyskiwały na racjonalności, coraz mocniej rozumiał reakcję, do której popchnął go instynkt. I to, że zareagował w jedyny dobry sposób.
Był już zmęczony tymi wszystkimi pieprzonymi kłamstwami i fałszywą troską.
Alex nie mógł wiedzieć o wszystkich bataliach w głowie Garretta, choć pewnie zauważył fakt, że jego towarzysz odleciał gdzieś myślami - nie dosłyszał tych paru słów o wymówkach Alexa, dlaczego nie spędzi świąt z arystokracją, bo skupił się na swoich zawahaniach. Zareagował dopiero po chwili; przez moment z niezrozumieniem zerkał na młodego uzdrowiciela, próbując z kontekstu odgadnąć treść ostatniego pytania, a gdy zdawało mu się, że myślał dobrze, spojrzał na niego z (trochę przygaszoną) nutą rozbawienia.
- Oczywiście, że się pojawię - stwierdził najjaśniejszy fakt, w głos wkładając zdziwienie, że Alex w ogóle musiał o to zapytać. - Nie mógłbym tego ominąć - a jakoś w tym roku spędzanie świąt z rodziną niespecjalnie mu się uśmiechało. - Powinniśmy zarządzić zakłady, kto pierwszy wyląduje pod stołem. Chociaż trochę obawiam się, że to mnie przypadnie rola pijackiego pioniera.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Nie było jak tego nie zauważyć, Weasley był wybitnie markotny. Zresztą, czego innego należałoby się spodziewać po kimś, kto dopiero co pokłócił się z rodzoną siostrą? Selwyn skupił się na moment na pałaszowaniu własnego jedzenia, swojego obiadu (cóż, nadal nie do końca przestawił się na powrót na odpowiednie godziny funkcjonowania po powrocie z lądu za oceanem), który wyjątkowo naprawdę mu wyszło, od początku do końca. Dzień poprzedni bowiem nie był najbardziej udanym pod względem gastronomicznym, przesuszył, a następnie przypalił rybę. Ryby nadal były poza zasięgiem jego umiejętności kulinarnych, tam trzeba czegoś więcej niż "wrzucić na patelnię i czekać". Co nie zmieniało jednak faktu, że powoli stawał się w tym kuchcikowaniu coraz lepszy, co dawało mu jakieś minimalnie większe szanse na przeżycie w ewentualnych sytuacjach kryzysowych. Przełknął jednak raz dwa, będąc w pełni gotowości odpowiedzieć Garrettowi w rozmowie.
- Pewnie uznali to za majaki, dobrze więc dla ciebie. Mugole muszą robić wszystko metodą prób i błędów, nawet jeżeli jest to trochę... makabryczne. Ale cóż, może kiedyś im minie chęć do takich zabiegów - odparł, chyba wyczerpując już temat na chwilę obecną. Sam parę razy kręcił się po mugolskich szpitalach, gnany tam ciekawością i chcąc nie chcąc porównywał oba światy od strony służby zdrowia.
Auror odrzucił propozycję Lexa, ten jednak tylko kiwnął głową dając znać, że rozumie. Nie miał co naciskać, ewentualnie mógł czekać aż w przyszłości może Garrett zwróci się do niego z jakąś prośbą. Był gotów służyć pomocą w gorszej chwili. Weasley co chwila odjeżdżał myślami gdzieś dalej, młody magipsychiatra jednak nie zwracał na to uwagi tylko mówił dalej, czasem popijając ognistej, dla zwilżenia gardła. Na deklarację względem świąt w gronie Zakonników młodzian wyszczerzył się, jak to miał w zwyczaju robić, gdy coś wybitnie go cieszyło.
- Ach, Garry, musisz uwierzyć we własne możliwości! Osobiście nie planuję bardzo szybko skończyć tego wieczoru pod stołem, nawet powiem ci, że mój ostatni tydzień w Stanach był dobrą zaprawą na te święta. Nie poddam się bez walki w tym starciu alkoholików - powiedział, po czym znów sięgnął do szklanki, by się napić, tym samym opróżniając szkło do końca. Sięgnął po butelkę i jak na dobrego gospodarza przystało dolał Garrettowi, a następnie sobie.
- A, właśnie! - klasnął lekko w dłonie po odstawieniu alkoholu, przypominając sobie o czymś, co chciał rudzielcowi zaprezentować przy najbliższej okazji. - Byłbyś tak miły i rzucił Lumos? - zapytał, z tajemniczym uśmiechem na ustach, chociaż w kuchni światła nie brakowało. Coś kombinował, było to widać jak na dłoni.
- Pewnie uznali to za majaki, dobrze więc dla ciebie. Mugole muszą robić wszystko metodą prób i błędów, nawet jeżeli jest to trochę... makabryczne. Ale cóż, może kiedyś im minie chęć do takich zabiegów - odparł, chyba wyczerpując już temat na chwilę obecną. Sam parę razy kręcił się po mugolskich szpitalach, gnany tam ciekawością i chcąc nie chcąc porównywał oba światy od strony służby zdrowia.
Auror odrzucił propozycję Lexa, ten jednak tylko kiwnął głową dając znać, że rozumie. Nie miał co naciskać, ewentualnie mógł czekać aż w przyszłości może Garrett zwróci się do niego z jakąś prośbą. Był gotów służyć pomocą w gorszej chwili. Weasley co chwila odjeżdżał myślami gdzieś dalej, młody magipsychiatra jednak nie zwracał na to uwagi tylko mówił dalej, czasem popijając ognistej, dla zwilżenia gardła. Na deklarację względem świąt w gronie Zakonników młodzian wyszczerzył się, jak to miał w zwyczaju robić, gdy coś wybitnie go cieszyło.
- Ach, Garry, musisz uwierzyć we własne możliwości! Osobiście nie planuję bardzo szybko skończyć tego wieczoru pod stołem, nawet powiem ci, że mój ostatni tydzień w Stanach był dobrą zaprawą na te święta. Nie poddam się bez walki w tym starciu alkoholików - powiedział, po czym znów sięgnął do szklanki, by się napić, tym samym opróżniając szkło do końca. Sięgnął po butelkę i jak na dobrego gospodarza przystało dolał Garrettowi, a następnie sobie.
- A, właśnie! - klasnął lekko w dłonie po odstawieniu alkoholu, przypominając sobie o czymś, co chciał rudzielcowi zaprezentować przy najbliższej okazji. - Byłbyś tak miły i rzucił Lumos? - zapytał, z tajemniczym uśmiechem na ustach, chociaż w kuchni światła nie brakowało. Coś kombinował, było to widać jak na dłoni.
Nawet nie był pewien, w którym momencie nastąpił przełom - wziął jednak w dłoń widelec i zaczął dość bezmyślnie grzebać nim w talerzu, jakby łudząc się, że po dźgnięciu kawałka mięsa odpowiednią ilość razy życie nabierze barw i niepodważalnego sensu. Z nieco większym zaangażowaniem odkroił kawałek (wciąż używając jednego sztućca, bo drugą dłoń pozostawiał w pełnej gotowości, by w razie czego sięgnąć po szklankę), jednak nie odnalazł drogi do ust; zamiast tego Garry zaczął rozmyślać o lobotomii o wiele bardziej obrazowo niż mógłby tego chcieć i apetyt znów zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
- Podziwiam ich zapał - mruknął, odnotowując w myślach coraz wyraźniej, żeby już nigdy nie pozwolić sobie na kontakt z mugolską, barbarzyńską medycyną; wbrew pozorom śmierć wskutek druta wbitego w oko nie była śmiercią, której mógłby pragnąć najbardziej.
Odgonił jednak ponure wizje, które mimowolnie podsuwał mu umysł, by skupić się na tym, co tu i teraz - czyli całkiem apetycznej potrawce układającej się przyjemnie na talerzu. Przełamując się po raz kolejny, tym razem wreszcie skosztował selwynowego obiadu.
- Nie wiedziałem, że po godzinach zabawiasz się w kucharza - rzucił z niemałym opóźnieniem, bo przecież talerz z ostygniętą już potrawą stał przed nim od paru dobrych minut. Albo i jeszcze dłużej.
Nie był dzisiaj najwspanialszym kompanem do rozmowy. Do picia trochę lepszym; palce Garretta po raz kolejny zacisnęły się na grubym szkle wypełnionego alkoholem naczynia, które zaraz uniósł do ust, by zalać własne myśli. Medytował chwilę nad posmakiem kąsającym mu język, czując jednocześnie, jak w błogi sposób zwalniają mu rozszalałe myśli; pulsowanie przy skroniach słabło, dziwne podszepty gasły, zdawało mu się, że wszystko było w porządku. Ale zdawało się stanowiło słowo-klucz.
- Jeszcze zobaczymy - uśmiechnął się krzywo, darując sobie komentarz, że młodziutki Alex może tylko marzyć o zaprawieniu w boju, które wypracowały sobie osoby starsze od niego o niemalże dziesięć lat.
Zaraz zmarszczył lekko brwi, próbując dopatrzeć się w prośbie Selwyna podstępu.
- Jeżeli to ma być test trzeźwości, to poproś mnie o to za trzy butelki - rzucił z uniesionym kącikiem ust, ale nie oponował; sięgnął po różdżkę, zacisnął palce na jej uchwycie i wykonał ruch nadgarstkiem, by niewerbalnie rzucić najprostsze z zaklęć. Koniec osikowego drewna bezzwłocznie rozżarzył się białym światłem. - Widzisz, jestem jeszcze trzeźwy - wysilił się na żart, choć doskonale wiedział, że ukryte intencje uzdrowiciela były zgoła inne.
- Podziwiam ich zapał - mruknął, odnotowując w myślach coraz wyraźniej, żeby już nigdy nie pozwolić sobie na kontakt z mugolską, barbarzyńską medycyną; wbrew pozorom śmierć wskutek druta wbitego w oko nie była śmiercią, której mógłby pragnąć najbardziej.
Odgonił jednak ponure wizje, które mimowolnie podsuwał mu umysł, by skupić się na tym, co tu i teraz - czyli całkiem apetycznej potrawce układającej się przyjemnie na talerzu. Przełamując się po raz kolejny, tym razem wreszcie skosztował selwynowego obiadu.
- Nie wiedziałem, że po godzinach zabawiasz się w kucharza - rzucił z niemałym opóźnieniem, bo przecież talerz z ostygniętą już potrawą stał przed nim od paru dobrych minut. Albo i jeszcze dłużej.
Nie był dzisiaj najwspanialszym kompanem do rozmowy. Do picia trochę lepszym; palce Garretta po raz kolejny zacisnęły się na grubym szkle wypełnionego alkoholem naczynia, które zaraz uniósł do ust, by zalać własne myśli. Medytował chwilę nad posmakiem kąsającym mu język, czując jednocześnie, jak w błogi sposób zwalniają mu rozszalałe myśli; pulsowanie przy skroniach słabło, dziwne podszepty gasły, zdawało mu się, że wszystko było w porządku. Ale zdawało się stanowiło słowo-klucz.
- Jeszcze zobaczymy - uśmiechnął się krzywo, darując sobie komentarz, że młodziutki Alex może tylko marzyć o zaprawieniu w boju, które wypracowały sobie osoby starsze od niego o niemalże dziesięć lat.
Zaraz zmarszczył lekko brwi, próbując dopatrzeć się w prośbie Selwyna podstępu.
- Jeżeli to ma być test trzeźwości, to poproś mnie o to za trzy butelki - rzucił z uniesionym kącikiem ust, ale nie oponował; sięgnął po różdżkę, zacisnął palce na jej uchwycie i wykonał ruch nadgarstkiem, by niewerbalnie rzucić najprostsze z zaklęć. Koniec osikowego drewna bezzwłocznie rozżarzył się białym światłem. - Widzisz, jestem jeszcze trzeźwy - wysilił się na żart, choć doskonale wiedział, że ukryte intencje uzdrowiciela były zgoła inne.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Machnął różdżką, odsyłając swój pusty już talerz wraz ze sztućcami do zlewu. Tym jednak nie miał ochoty się już zajmować, zmywanie mógł zostawić skrzatom. Że też te małe stworzenia podchodziły do wszystkich prac im zlecanym z takim zapałem - było to dla niego niepojęte. Pewnie Dzwoneczek będzie mu później dziękował za powierzenie jakiegoś obowiązku do wykonania. Uwaga Garretta pozostawiła myśli młodego uzdrowiciela w tematach kuchennych, co w ich obecnym umiejscowieniu nie było zresztą dziwne. Podrapał się po głowie, po czym wzruszył ramionami i ponownie oparł się o blat, w jedną z dłoni chwytając szklankę z ognistą. Zakręcił szkłem parę razy, patrząc na chyboczący się weń alkohol.
- Jesteś w pełni usprawiedliwiony ze swojej niewiedzy, bowiem jest to nowe hobby, ledwie odkryte - odparł, po czym uświadomił sobie jak to musiało zabrzmieć. Zaśmiał się krótko i szybciutko się zreflektował. - Nie bój się, nie umrzesz. W Stanach dali mi lekcję samodzielności. Nie łudź się jednak, że od tej pory zwalniam skrzaty i przestawiam się na samowystarczalność pod względem kulinarnym. Nic więcej nie umiem zrobić, ewentualnie przy odrobinie szczęścia z powodzeniem ugotuję makaron - wzruszył ramionami. Mugolskie gotowanie było czymś, co nie zapowiadało się zostać ukochanym zajęciem młodego szlachcica. Traktował to jednak jako przedłużenie swojego młodzieńczego buntu, który zaczął się jeszcze w szkole. Bądź co bądź lepsze to niźli intymne relacje z mugolaczkami... Nie żeby jego ojciec miał pochwalić którąkolwiek z tych rzeczy. O nestorze nie wspominając. Dziwnie się to w tym życiu już składało, dziwnie się też pewnie nie raz złoży. Westchnął więc tylko, oddalając wspomnienia dawnych lat od swej świadomości i odstawił szklankę z brzękiem na blat, nie upijając ani kropli. Zrobi to za chwilę.
Odpowiedź Garretta na alexową prośbę niezwykle rozbawiła młodszego z czarodziejów. Wyszczerzył się i postanowił zapamiętać tę metodę na przyszłość - ewentualne niepowodzenie rzucenia zaklęcia u kogokolwiek w stanie nietrzeźwości mogło posłużyć na wiele miesięcy jako wypominana uszczypliwość. Nie żeby Alexander lubił małe wredności tego typu dlatego. Było w nich coś jednocześnie zabawnego, a z drugiej strony smutnego. Interesowały go teki skrajności.
Skupił się jednak na zaklęciu Weasley'a, szybko przypominając sobie tego, czego nauczył go profesor Jones. Uśmiech Selwyna z lekka zbladł, gdy ten się skupiał, wizualizując to, co chciał osiągnąć. Wizualizacja magii płynącej we własnych żyłach była jednym. Drugim zaś było wypchnięcie tej energii poza własne istnienie tak, by przekierować ją na rudzielca. Wręcz momentalnie gdy Selwyn nagiął magię siłą swej woli koniec różdżki aurora zaczął jarzyć się o wiele, wiele jaśniej.
Alexander uśmiechnął się triumfalnie do swojego gościa - Garrett był pierwszą osobą, która miała okazję obejrzenia prezentacji nowych zdolności uzdrowiciela, przywiezionych aż zza oceanu.
- Jesteś w pełni usprawiedliwiony ze swojej niewiedzy, bowiem jest to nowe hobby, ledwie odkryte - odparł, po czym uświadomił sobie jak to musiało zabrzmieć. Zaśmiał się krótko i szybciutko się zreflektował. - Nie bój się, nie umrzesz. W Stanach dali mi lekcję samodzielności. Nie łudź się jednak, że od tej pory zwalniam skrzaty i przestawiam się na samowystarczalność pod względem kulinarnym. Nic więcej nie umiem zrobić, ewentualnie przy odrobinie szczęścia z powodzeniem ugotuję makaron - wzruszył ramionami. Mugolskie gotowanie było czymś, co nie zapowiadało się zostać ukochanym zajęciem młodego szlachcica. Traktował to jednak jako przedłużenie swojego młodzieńczego buntu, który zaczął się jeszcze w szkole. Bądź co bądź lepsze to niźli intymne relacje z mugolaczkami... Nie żeby jego ojciec miał pochwalić którąkolwiek z tych rzeczy. O nestorze nie wspominając. Dziwnie się to w tym życiu już składało, dziwnie się też pewnie nie raz złoży. Westchnął więc tylko, oddalając wspomnienia dawnych lat od swej świadomości i odstawił szklankę z brzękiem na blat, nie upijając ani kropli. Zrobi to za chwilę.
Odpowiedź Garretta na alexową prośbę niezwykle rozbawiła młodszego z czarodziejów. Wyszczerzył się i postanowił zapamiętać tę metodę na przyszłość - ewentualne niepowodzenie rzucenia zaklęcia u kogokolwiek w stanie nietrzeźwości mogło posłużyć na wiele miesięcy jako wypominana uszczypliwość. Nie żeby Alexander lubił małe wredności tego typu dlatego. Było w nich coś jednocześnie zabawnego, a z drugiej strony smutnego. Interesowały go teki skrajności.
Skupił się jednak na zaklęciu Weasley'a, szybko przypominając sobie tego, czego nauczył go profesor Jones. Uśmiech Selwyna z lekka zbladł, gdy ten się skupiał, wizualizując to, co chciał osiągnąć. Wizualizacja magii płynącej we własnych żyłach była jednym. Drugim zaś było wypchnięcie tej energii poza własne istnienie tak, by przekierować ją na rudzielca. Wręcz momentalnie gdy Selwyn nagiął magię siłą swej woli koniec różdżki aurora zaczął jarzyć się o wiele, wiele jaśniej.
Alexander uśmiechnął się triumfalnie do swojego gościa - Garrett był pierwszą osobą, która miała okazję obejrzenia prezentacji nowych zdolności uzdrowiciela, przywiezionych aż zza oceanu.
Nigdy nie miał domowego skrzata - nigdy też nie odczuwał potrzeby, żeby go mieć, nawet jeżeli za szkolnych czasów nie wyobrażał sobie funkcjonowania w Hogwarcie bez obiadów podanych na stół, bez pranych skarpetek i ścielonego łóżka. Nie zastanawiał się dłużej nad tą nietypową formą niewolnictwa, był tylko dzieckiem; a gdy dorósł, wciąż nie poświęcał temu dłuższej myśli. Za jakkolwiek wielkiego altruistę lubił niekiedy się uważać, zbyt często przytłaczały go jego problemy, by jeszcze skupiać się zbawianiu wszystkich istot świata.
Szczególnie, że skrzatom nigdy nie przeszkadzała ich niesprawiedliwość.
- Czyli znam już sposób na pozbycie się całego arystokratycznego półświatka - rzucił Garrett lekko, a lekkość ta brzydko kontrastowała z tonem jego dotychczasowych wypowiedzi - cała kpina, cała beztroska stanowiła jedynie gęsto zaplecioną iluzję, że wszystko było w porządku. - Wystarczy uwolnić wasze skrzaty i długo nie dacie sami rady. - A najprzykrzejsze było to, że rzeczywiście stanowiło to prawdę; podczas gdy szlachta od wieków uważała się za alfę i omegę, wyrocznie, bezdenne studnie wiedzy i mądrości, tak naprawdę nikt z nich, żaden nestor, żadna piękna lady ani młody lord nie mieli pojęcia, jak wyglądało realne życie. Przeżarta sztuczną polityką i grzybem konwenansów rzeczywistość, którą znali, nie miała przecież nic wspólnego z problemami i bataliami prawdziwego świata.
Uniósł szklankę przepełnioną alkoholem i znów przyłożył ją do ust; upił łyk, paradoksalnie mając wrażenie, że dopiero z każdym kolejnym łykiem trzeźwieje, odzyskuje pełną świadomość, zamiast ją tracić. Ognista skutecznie wypalała wszystkie głosy dudniące mu z tyłu głowy, czyniła sumienie elastyczniejszym, wygłuszała wątpliwości.
Choć nie wiedział, czy lepiej, z pewnością tak było łatwiej.
Odłożył szklankę, a dźwięk głuchego stuknięcia zdawał rozlać się po całej kuchni. A może to zmroczony procentami umysł tak zadziałał? Garrett pokręcił ledwo widocznie głową, raczej do siebie niż do Alexa, po czym oparł jeden z łokci o blat stołu i ułożył własną brodę na utworzonym z tej dłoni koszyczku. W drugiej wciąż trzymał różdżkę tlącą się słabym światłem, które nagle zyskało na natężeniu.
- Magia - stwierdził Garrett dość neutralnie, nawet nie pytając o szczegóły - mógł domyślić się, że Alex nie wytrzyma zbyt długo i wkrótce z własnej woli rozwieje wszystkie wątpliwości. Mimo wszystko znał go całkiem dobrze. - Myślisz, że można to jakoś wykorzystać... dla wyższych celów? - rzucił wymijające pytanie, choć nietrudno było domyślić się, o czym mówił; zaraz jednak ponownie pomógł pokonać szklance drogę do ust i zabarwił język bursztynem. Bo wciąż nie był nawet w połowie tak pijany, jak miał na to ochotę i nawet w jednej czwartej tak, jak tego potrzebował.
Niekiedy nie miał siły przedkładać walki z całym złem tego świata nad walkę z własnymi demonami, cichym podszeptem strachu i przeszywającym okrzykiem sumienia. W chwilach takich jak ta wolał udawać, że cała rzeczywistość poza jednym pomieszczeniem rozprysła się w najdrobniejszy, zwiewny pył.
Och, o ile jego życie byłoby wtedy prostsze.
| zt <3
Szczególnie, że skrzatom nigdy nie przeszkadzała ich niesprawiedliwość.
- Czyli znam już sposób na pozbycie się całego arystokratycznego półświatka - rzucił Garrett lekko, a lekkość ta brzydko kontrastowała z tonem jego dotychczasowych wypowiedzi - cała kpina, cała beztroska stanowiła jedynie gęsto zaplecioną iluzję, że wszystko było w porządku. - Wystarczy uwolnić wasze skrzaty i długo nie dacie sami rady. - A najprzykrzejsze było to, że rzeczywiście stanowiło to prawdę; podczas gdy szlachta od wieków uważała się za alfę i omegę, wyrocznie, bezdenne studnie wiedzy i mądrości, tak naprawdę nikt z nich, żaden nestor, żadna piękna lady ani młody lord nie mieli pojęcia, jak wyglądało realne życie. Przeżarta sztuczną polityką i grzybem konwenansów rzeczywistość, którą znali, nie miała przecież nic wspólnego z problemami i bataliami prawdziwego świata.
Uniósł szklankę przepełnioną alkoholem i znów przyłożył ją do ust; upił łyk, paradoksalnie mając wrażenie, że dopiero z każdym kolejnym łykiem trzeźwieje, odzyskuje pełną świadomość, zamiast ją tracić. Ognista skutecznie wypalała wszystkie głosy dudniące mu z tyłu głowy, czyniła sumienie elastyczniejszym, wygłuszała wątpliwości.
Choć nie wiedział, czy lepiej, z pewnością tak było łatwiej.
Odłożył szklankę, a dźwięk głuchego stuknięcia zdawał rozlać się po całej kuchni. A może to zmroczony procentami umysł tak zadziałał? Garrett pokręcił ledwo widocznie głową, raczej do siebie niż do Alexa, po czym oparł jeden z łokci o blat stołu i ułożył własną brodę na utworzonym z tej dłoni koszyczku. W drugiej wciąż trzymał różdżkę tlącą się słabym światłem, które nagle zyskało na natężeniu.
- Magia - stwierdził Garrett dość neutralnie, nawet nie pytając o szczegóły - mógł domyślić się, że Alex nie wytrzyma zbyt długo i wkrótce z własnej woli rozwieje wszystkie wątpliwości. Mimo wszystko znał go całkiem dobrze. - Myślisz, że można to jakoś wykorzystać... dla wyższych celów? - rzucił wymijające pytanie, choć nietrudno było domyślić się, o czym mówił; zaraz jednak ponownie pomógł pokonać szklance drogę do ust i zabarwił język bursztynem. Bo wciąż nie był nawet w połowie tak pijany, jak miał na to ochotę i nawet w jednej czwartej tak, jak tego potrzebował.
Niekiedy nie miał siły przedkładać walki z całym złem tego świata nad walkę z własnymi demonami, cichym podszeptem strachu i przeszywającym okrzykiem sumienia. W chwilach takich jak ta wolał udawać, że cała rzeczywistość poza jednym pomieszczeniem rozprysła się w najdrobniejszy, zwiewny pył.
Och, o ile jego życie byłoby wtedy prostsze.
| zt <3
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Pomysł z uwolnieniem skrzatów był doprawdy dość... interesujący i wyłamujący się ze schematu. Alexander uniósł tylko brew znad szklanki alkoholu, lustrując rudzielca badawczym spojrzeniem, jednocześnie oceniając, jak bardzo Garrett stał się już zżyty z tym planem.
- Nie powiem, ciekawe spostrzeżenie. Bardzo gorąco bym ci kibicował, gdybyś kiedykolwiek postanowił podjąć się jego realizacji - powiedział z wyraźnym rozbawieniem w głosie, próbując jednocześnie wyobrazić sobie co niektórych członków szlacheckich rodów bez stałej i dożywotniej służby ze strony domowych skrzatów. Można by rzec, że roztaczająca się w umyśle młodego stażysty wizja nie należała do tych kolorowych, a wręcz przeciwnie - rysowała się w czarnych barwach końca świata. Byłby to na pewno bardzo interesujący eksperyment behawioralny, jednak niestety, szlachcice zapewne szybciej wybiliby wszystkich sympatyków mugolskiego stylu życia, niźli dobrowolnie zgodzili się na pozbawienie się wygód i, jakby nie patrzeć, jednego z podstawowych filarów swojego żywota. Wzdychał ostatnio często, postanowił więc zrobić to i teraz, gdy myśli na chwilę odfrunęły mu do jego narzeczonej, z którą nie widział się już od dawna. I niestety najprawdopodobniej rychło nie ujrzy, z powodu jej wyjazdu. Był jednocześnie ciekaw jak i pełen obaw względem tego, jak rozwinie się ich relacja w najbliższych miesiącach. Gdzieś na horyzoncie krążyło widmo ślubu, który miał być początkiem czegoś zupełnie nowego. Czy miała to być tyrania Samaela, czy też klucz do odnalezienia wyspy spokoju w tych niespokojnych czasach, jednego Selwyn mógł być pewien - zmienić miało się wszystko, od początku aż do końca.
Eksperyment z Lumos był mu potrzebny - chciał się sprawdzić, a Garrett wydawał się być idealnym kompanem do tejże czynności. Chcąc nie chcąc, Alexander szukał też uznania w oczach starszego czarodzieja. Lex był młody, trochę jeszcze nieopierzony, także i w materii Zakonu Feniksa. Zależało mu na tym, by w dalszym ciągu był, jakby to ująć, wartościowy dla sprawy, zwłaszcza po jego alohomorowym fiasco w Tower. Nadal lekko czerwieniły mu się końcówki uszu, gdy ktokolwiek wspomniał o tym dość niechlubnym dla jego umiejętności i kompetencji wydarzeniu. Widząc lekkie zainteresowanie Weasley'a Alexander rozpromienił się, wyciągając na blat kolejną butelkę whisky.
- O wykorzystaniu pięknej umiejętności hipnozy dla celów wyższych można by mówić godzinami - odparł, przesuwając butelczynę bliżej gościa. - Ale na szczęście jestem przygotowany - dokończył, szczerząc zęby, jak to zwykle on.
|zt
- Nie powiem, ciekawe spostrzeżenie. Bardzo gorąco bym ci kibicował, gdybyś kiedykolwiek postanowił podjąć się jego realizacji - powiedział z wyraźnym rozbawieniem w głosie, próbując jednocześnie wyobrazić sobie co niektórych członków szlacheckich rodów bez stałej i dożywotniej służby ze strony domowych skrzatów. Można by rzec, że roztaczająca się w umyśle młodego stażysty wizja nie należała do tych kolorowych, a wręcz przeciwnie - rysowała się w czarnych barwach końca świata. Byłby to na pewno bardzo interesujący eksperyment behawioralny, jednak niestety, szlachcice zapewne szybciej wybiliby wszystkich sympatyków mugolskiego stylu życia, niźli dobrowolnie zgodzili się na pozbawienie się wygód i, jakby nie patrzeć, jednego z podstawowych filarów swojego żywota. Wzdychał ostatnio często, postanowił więc zrobić to i teraz, gdy myśli na chwilę odfrunęły mu do jego narzeczonej, z którą nie widział się już od dawna. I niestety najprawdopodobniej rychło nie ujrzy, z powodu jej wyjazdu. Był jednocześnie ciekaw jak i pełen obaw względem tego, jak rozwinie się ich relacja w najbliższych miesiącach. Gdzieś na horyzoncie krążyło widmo ślubu, który miał być początkiem czegoś zupełnie nowego. Czy miała to być tyrania Samaela, czy też klucz do odnalezienia wyspy spokoju w tych niespokojnych czasach, jednego Selwyn mógł być pewien - zmienić miało się wszystko, od początku aż do końca.
Eksperyment z Lumos był mu potrzebny - chciał się sprawdzić, a Garrett wydawał się być idealnym kompanem do tejże czynności. Chcąc nie chcąc, Alexander szukał też uznania w oczach starszego czarodzieja. Lex był młody, trochę jeszcze nieopierzony, także i w materii Zakonu Feniksa. Zależało mu na tym, by w dalszym ciągu był, jakby to ująć, wartościowy dla sprawy, zwłaszcza po jego alohomorowym fiasco w Tower. Nadal lekko czerwieniły mu się końcówki uszu, gdy ktokolwiek wspomniał o tym dość niechlubnym dla jego umiejętności i kompetencji wydarzeniu. Widząc lekkie zainteresowanie Weasley'a Alexander rozpromienił się, wyciągając na blat kolejną butelkę whisky.
- O wykorzystaniu pięknej umiejętności hipnozy dla celów wyższych można by mówić godzinami - odparł, przesuwając butelczynę bliżej gościa. - Ale na szczęście jestem przygotowany - dokończył, szczerząc zęby, jak to zwykle on.
|zt
Kuchnia
Szybka odpowiedź