Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Lancashire
Miasto Lancaster
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Miasto Lancaster
Historyczna stolica hrabstwa Lancashire położona nad rzeką Lune, nad którą pieczę sprawuje także rodowa siedziba Ollivanderów, zamek Lancaster Castle. Dziś Lancaster słynie głównie z przemysłu bazującego na tekstyliach, chemikaliach, zwierzętach gospodarczych i produktach ich pochodzenia, maszynach rolniczych i wytwórstwie papieru, w tym także pergaminu w głównej mierze przeznaczonego na użytek czarodziejów. Pomiędzy uliczkami i urzekającymi parkami chowa się wiele imponujących architektonicznie konstrukcji, jak Klasztor Lancaster (który w tajemnicy w czasie wojny czarodziejów przeciw mugolom oferuje schronienie niemagicznym uchodźcom), Katedra Lancaster i Ashton Memorial, czyli ekstrawagancka konstrukcja wzniesioną przez bogacza w dowodzie miłości dla jego żony.
Niczym wilk obserwowała mężczyznę, spojrzenie wbijając w niego tak intensywne, że mogło wydawać się, że zaraz rzuci się na niego. Kiedy jednak wycofał się, nie pozwoliła sobie na oddech, unosząc na nowo różdżkę, aby skierować ją na okolicę. Odetchnęła głęboko, próbując wyobrazić sobie że jest w o wiele lepszym stanie niż była teraz. Powoli rozluźniała ramiona, przygotowując się na spojrzenie dookoła, spoglądając na Aurelię, na mężczyznę, który z nimi został, na okolicę, która na nowo wydawała się spokojna, nawet jeżeli wszystko może się zmienić w jednej chwili.
- Homenum Revelio. – Szept, który wydała z siebie nic nie zdziałał – nie rozświetliły się sylwetki jej towarzyszące. Miała ochotę krzyknąć, ale powstrzymała się tak jak mogła. Drgnęła mocno, tak jakby nagle przeszedł ją dreszcz, ale na nowo odetchnęła. Uniosła różdżkę jeszcze raz, ale ponowa inkantacja na nic się zdała. Przygryzła nieco wargę, spoglądając jeszcze w niebo przelotnie, jakby dając znać losowi że wcale ją to nie bawiło. Uniosła różdżkę, a w ostatnie zaklęcie ostatecznie się udało, pozwalając jej dostrzec jasne sylwetki, odbijające się w jej oczach. Spojrzała na okolicę, ale nie dostrzegła żadnych dodatkowych śladów. Byli w trójkę, idealnie.
Aurelia wydawała się zajmować mężczyzną, dlatego też Thalia skorzystała z okazji, schylając się po rozrzucone dookoła różdżki. Mężczyzna, którego obecnie leczyła Moore wydawał się otwierać usta jakby w proteście, ale w tym momencie rzuciła mu tak mocne spojrzenie, że nie śmiał się odezwać. Zaraz jednak postawa Wellers złagodniała, podczas kiedy dalej zabierała się za zbieranie.
- Spokojnie, zajmę się tym, trafią do odpowiednich rąk. Tylko wcześniej upewnię się jeszcze, że na pewno nie są na nikogo zarejestrowane. – Wolała, aby wszystko było pewne, jeżeli miała dać różdżkę komuś komu zależało na tym, aby nikt nie namierzał tej osoby. Ubrania zmniejszyła zaklęciami, tak aby wszystko ostrożnie wylądowało w torbie, a kiedy spojrzała na Aurelię i mężczyznę, wydawało się, że wszystko było już w porządku. To dobrze, złapały pewne opóźnienie, jakkolwiek to nie brzmiało. Nie, prawdziwie to nie brzmiało dobrze. Ale jak zawsze coś działo się gdy tylko brakowało jej czasu, powinna się przyzwyczaić.
- Trafi pan sam? W razie czego, w Dolinie Godryka jest dom, zaraz przy wzgórzach, prowadzi do niego mniejsza ścieżka. Może pan tam się teleportować? – Wydawało się, że skoro to lekkie stłuczenie czy tam siniaki, to da radę się teleportować. Czarodziej skinął głową, spojrzenie jeszcze na chwilę kierując w stronę Aurelii zanim nie podniósł się, nieśmiało kłaniając się uzdrowicielce, Thalii kiwając głową.
- Dziękuję, trafię sam… - szukał przez chwilę słów, ostatecznie unosząc dłoń. – Niech los paniom błogosławi. – Z tymi słowami z trzaskiem deportował się z miejsca i kobiety pozostały same. Wellers odetchnęła głęboko, przecierając dłonią twarz i dopiero po chwili spoglądając na swoją towarzyszkę. – Wybacz, cieszę się że nic ci nie jest, nie spodziewałam się za to nagłego przerywnika…gotowa pójść w stronę szpitala? Jedynie jedna załoga do wyleczenia będzie i to nie cała, tak koło dwudziestu osób. – Odpowiedziała na wcześniej nie skomentowane pytanie, wiedząc że to ważna informacja. – Nie musimy wszystkich, ale im więcej się uda tym lepiej.
- Homenum Revelio. – Szept, który wydała z siebie nic nie zdziałał – nie rozświetliły się sylwetki jej towarzyszące. Miała ochotę krzyknąć, ale powstrzymała się tak jak mogła. Drgnęła mocno, tak jakby nagle przeszedł ją dreszcz, ale na nowo odetchnęła. Uniosła różdżkę jeszcze raz, ale ponowa inkantacja na nic się zdała. Przygryzła nieco wargę, spoglądając jeszcze w niebo przelotnie, jakby dając znać losowi że wcale ją to nie bawiło. Uniosła różdżkę, a w ostatnie zaklęcie ostatecznie się udało, pozwalając jej dostrzec jasne sylwetki, odbijające się w jej oczach. Spojrzała na okolicę, ale nie dostrzegła żadnych dodatkowych śladów. Byli w trójkę, idealnie.
Aurelia wydawała się zajmować mężczyzną, dlatego też Thalia skorzystała z okazji, schylając się po rozrzucone dookoła różdżki. Mężczyzna, którego obecnie leczyła Moore wydawał się otwierać usta jakby w proteście, ale w tym momencie rzuciła mu tak mocne spojrzenie, że nie śmiał się odezwać. Zaraz jednak postawa Wellers złagodniała, podczas kiedy dalej zabierała się za zbieranie.
- Spokojnie, zajmę się tym, trafią do odpowiednich rąk. Tylko wcześniej upewnię się jeszcze, że na pewno nie są na nikogo zarejestrowane. – Wolała, aby wszystko było pewne, jeżeli miała dać różdżkę komuś komu zależało na tym, aby nikt nie namierzał tej osoby. Ubrania zmniejszyła zaklęciami, tak aby wszystko ostrożnie wylądowało w torbie, a kiedy spojrzała na Aurelię i mężczyznę, wydawało się, że wszystko było już w porządku. To dobrze, złapały pewne opóźnienie, jakkolwiek to nie brzmiało. Nie, prawdziwie to nie brzmiało dobrze. Ale jak zawsze coś działo się gdy tylko brakowało jej czasu, powinna się przyzwyczaić.
- Trafi pan sam? W razie czego, w Dolinie Godryka jest dom, zaraz przy wzgórzach, prowadzi do niego mniejsza ścieżka. Może pan tam się teleportować? – Wydawało się, że skoro to lekkie stłuczenie czy tam siniaki, to da radę się teleportować. Czarodziej skinął głową, spojrzenie jeszcze na chwilę kierując w stronę Aurelii zanim nie podniósł się, nieśmiało kłaniając się uzdrowicielce, Thalii kiwając głową.
- Dziękuję, trafię sam… - szukał przez chwilę słów, ostatecznie unosząc dłoń. – Niech los paniom błogosławi. – Z tymi słowami z trzaskiem deportował się z miejsca i kobiety pozostały same. Wellers odetchnęła głęboko, przecierając dłonią twarz i dopiero po chwili spoglądając na swoją towarzyszkę. – Wybacz, cieszę się że nic ci nie jest, nie spodziewałam się za to nagłego przerywnika…gotowa pójść w stronę szpitala? Jedynie jedna załoga do wyleczenia będzie i to nie cała, tak koło dwudziestu osób. – Odpowiedziała na wcześniej nie skomentowane pytanie, wiedząc że to ważna informacja. – Nie musimy wszystkich, ale im więcej się uda tym lepiej.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Różdżkę schowała do torby, nie sądziła, że ta będzie jej potrzebna jeszcze zanim dotrą na miejsce. W momencie kiedy jej towarzyszka walczyła z własną różdżką, Aurelia w tym samym czasie dokańczała opatrywanie ran nieznajomego, poszło jej całkiem szybko i sprawnie, nawet jeśli nie widziała wszystkiego tak do końca, to jej doświadczenie i to wieloletnie wystarczyło wystarczająco, bo zrobić to szybko i bez problemów. Można by rzec, iż tak się skupiła na opatrywaniu ran mężczyzny, że nie zauważyła momentu, w którym Thalia zajęła się różdżkami, które porozsypywały się na ziemi.
Do samego zajęcia opatrywania potrzebowała być mocno skupiona, choć nie było to żadne skomplikowane zajecie, to jednak chciała się upewnić, że całe to umocowanie z bandaży będzie się dobrze trzymać, a później sam będzie mógł je zmienić lub po prostu odwiedzi uzdrowiciela w jakimś szpitalu, który go doleczy. Wstała po chwili i wytrzepała dłonie i poprawiła jednocześnie swoją torbę na ramię.
-Bezpiecznej podróży - odrzekła jeszcze do nieznajomego, zanim ten zniknął jej całkowicie z oczu używając teleportacji. Odetchnęła z ulgą.
- Tak jestem gotowa, sama nie spodziewałam się takiego obrotu wydarzeń. - Była zmieszana i trochę podenerwowana, ale to największe napięcie w ciele, które czuła, powoli i stopniowo opadała więc teraz było tylko lepiej.
- Dwadzieścia osób? Noo... Sporo, część na pewno dam radę opatrzeć w zależności od tego na co chorują - Skinęła głową z zadowoleniem. Była do tego zadania pozytywnie nastawiona. W końcu nie była to jej pierwsza tego typu misja, choć jedyne czego mogła się obawiać to kolejnych niespodzianek i kolejne walki, na które nie była przygotowana ani mentalnie, ani fizycznie. Znaczy mogłaby coś rzucić na swoją obronę, ale czy to by było dobre, to już raczej inna kwestia. Dlatego wolała się skupić na drodze prowadzonej przez Thalie do szpitala. Dopóki nie doszli na miejsce nie było sensu zastanawiać się nadtym jaka czeka ich tam choroba, jej doświadczenie powinno jej pomóc, by zorientować się co leczyć i w jaki sposób.
Do samego zajęcia opatrywania potrzebowała być mocno skupiona, choć nie było to żadne skomplikowane zajecie, to jednak chciała się upewnić, że całe to umocowanie z bandaży będzie się dobrze trzymać, a później sam będzie mógł je zmienić lub po prostu odwiedzi uzdrowiciela w jakimś szpitalu, który go doleczy. Wstała po chwili i wytrzepała dłonie i poprawiła jednocześnie swoją torbę na ramię.
-Bezpiecznej podróży - odrzekła jeszcze do nieznajomego, zanim ten zniknął jej całkowicie z oczu używając teleportacji. Odetchnęła z ulgą.
- Tak jestem gotowa, sama nie spodziewałam się takiego obrotu wydarzeń. - Była zmieszana i trochę podenerwowana, ale to największe napięcie w ciele, które czuła, powoli i stopniowo opadała więc teraz było tylko lepiej.
- Dwadzieścia osób? Noo... Sporo, część na pewno dam radę opatrzeć w zależności od tego na co chorują - Skinęła głową z zadowoleniem. Była do tego zadania pozytywnie nastawiona. W końcu nie była to jej pierwsza tego typu misja, choć jedyne czego mogła się obawiać to kolejnych niespodzianek i kolejne walki, na które nie była przygotowana ani mentalnie, ani fizycznie. Znaczy mogłaby coś rzucić na swoją obronę, ale czy to by było dobre, to już raczej inna kwestia. Dlatego wolała się skupić na drodze prowadzonej przez Thalie do szpitala. Dopóki nie doszli na miejsce nie było sensu zastanawiać się nadtym jaka czeka ich tam choroba, jej doświadczenie powinno jej pomóc, by zorientować się co leczyć i w jaki sposób.
Mowa - #755353
Wsadziła wszystkie różdżki do torby, owijając je ostrożnie materiałami aby żaden nagły wybuch nie zwrócił uwagi nikogo – poza tym, nawet mając przy sobie tak wprawną uzdrowicielkę jak Aurelia, nie uśmiechało jej się wysadzać sobie tyłka. Kiedy wszystko było gotowe a mężczyzna zniknął, powoli wypuściła powietrze z płuc, dłoń przenosząc na biodro gdzie zawsze trzymała swój nóż, dla pocieszenia i zapewnienia samej siebie trzymając lekko rękojeść, tak aby upewnić się, że wszystko w porządku, potrzebując materialnego zamówienia. Bo zagrożenie mogło ustać, ale towarzyszące jej duchy wciąż znajdowały się na miejscu, niestrudzenie podążając za nią gdy tylko przechodziła z jednego miejsca na drugie, widoczne tylko dla niej i stojące jak milczące figury będące świadkami wszystkich wydarzeń. Wszystko jednak było w porządku, nikt ich nie atakował, były bezpieczne, tak bardzo jak można to było mówić o dzikim terenie (mieście, ale wciąż nieco dzikim), podczas wojny w której wszystkie chwyty były dozwolone.
- Jak widać, niespodziewane wydarzenia to nasze nowe motto. Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze z tego wszystkiego się pośmiejemy. – Nie wiedziała, kim był mężczyzna, ale zamierzała uprosić kogoś aby sprawdził kryjówkę i upewnił się, że osoba ta nie jest szpiegiem ani kimś kto ma zamiar wyrządzić krzywdę Zakonowi. Lepiej było iść tą drogą, w której obydwie były bezpieczne, a tajemnice zakryte. Wiele jeszcze problemów będzie czekać na nie, ale nie znaczyło to, że miały pogarszać sytuację.
Dłonią wskazując kierunek, skierowała się już w stronę miejsca docelowego, wiedząc, że najlepiej będzie aby w jej towarzystwie znalazła się Aurelia kiedy zmierzały przez port, bo z wielką pewnością mogła mówić o tym, że któryś mężczyzna spróbuje je zaczepić, słownie było to jeszcze elegancko, a skończyć mogło się na agresywnym zachowaniu i pchaniu łap tam, gdzie nie były potrzebne. Na całe szczęście udało jej się przeprowadzić siebie i Aurelię w bardziej spokojne miejsce, trzymając pannę Moore blisko siebie i pozwalając sobie na opiekę nad nią dopóki nie dotarły do magazynu w którym znajdowali się chorzy.
W miejscu panował półmrok, a zapach wydawał się bardzo dobrze kojarzyć z chorobami i medykamentami. Chorzy leżeli na przygotowanych uprzednio łóżkach, leżąc albo półsiedząc. Od czasu do czasu przechodził jakiś mężczyzna, podający im wody, a gdzieś na uboczu znajdował się ktoś, kogo jeszcze dostrzec dokładnie nie mogły, kto wydawał skupiać się na tworzeniu jakiejś maści i eliksirów, przepełniając powietrze dodatkową ilością ciężkich ziół.
- Tutaj są wszyscy. Możesz zająć się w sumie kimkolwiek, nie ma jakiejś kolejki w której musimy się martwić. – Jeżeli chodziło o wyzdrowienie, najważniejsze było aby wyleczyć się udało kogokolwiek.
- Jak widać, niespodziewane wydarzenia to nasze nowe motto. Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze z tego wszystkiego się pośmiejemy. – Nie wiedziała, kim był mężczyzna, ale zamierzała uprosić kogoś aby sprawdził kryjówkę i upewnił się, że osoba ta nie jest szpiegiem ani kimś kto ma zamiar wyrządzić krzywdę Zakonowi. Lepiej było iść tą drogą, w której obydwie były bezpieczne, a tajemnice zakryte. Wiele jeszcze problemów będzie czekać na nie, ale nie znaczyło to, że miały pogarszać sytuację.
Dłonią wskazując kierunek, skierowała się już w stronę miejsca docelowego, wiedząc, że najlepiej będzie aby w jej towarzystwie znalazła się Aurelia kiedy zmierzały przez port, bo z wielką pewnością mogła mówić o tym, że któryś mężczyzna spróbuje je zaczepić, słownie było to jeszcze elegancko, a skończyć mogło się na agresywnym zachowaniu i pchaniu łap tam, gdzie nie były potrzebne. Na całe szczęście udało jej się przeprowadzić siebie i Aurelię w bardziej spokojne miejsce, trzymając pannę Moore blisko siebie i pozwalając sobie na opiekę nad nią dopóki nie dotarły do magazynu w którym znajdowali się chorzy.
W miejscu panował półmrok, a zapach wydawał się bardzo dobrze kojarzyć z chorobami i medykamentami. Chorzy leżeli na przygotowanych uprzednio łóżkach, leżąc albo półsiedząc. Od czasu do czasu przechodził jakiś mężczyzna, podający im wody, a gdzieś na uboczu znajdował się ktoś, kogo jeszcze dostrzec dokładnie nie mogły, kto wydawał skupiać się na tworzeniu jakiejś maści i eliksirów, przepełniając powietrze dodatkową ilością ciężkich ziół.
- Tutaj są wszyscy. Możesz zająć się w sumie kimkolwiek, nie ma jakiejś kolejki w której musimy się martwić. – Jeżeli chodziło o wyzdrowienie, najważniejsze było aby wyleczyć się udało kogokolwiek.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Pocieszała się obecnością Thalii, w końcu, teraz była jej niejako ochroniarzem, dopóki same nie dotrą na miejsce. Ze strony mentalnej pomagało jej to i przynajmniej była bardziej spokojna, co nie zmieniało faktu, że wolała już pójść na miejsce, bo jednak stanie na świeżym powietrzu w tej chwili, nie wpływało na nią za pozytywnie. - Motto? Uzdrowicielka wpadająca w kłopoty, najgorsze możliwe połączenie - Pokręciła głową z niedowierzaniem, ale i jednoczesnym niepokojem - Dzięki tobie moja obrończyni, nic mi nie będzie - zaśmiała się dość cicho, po czym puściła rozbawiona oczko, swojej znajomej. Posiadać takiego ochroniarza to normalnie skarb!
Gdy tak sobie porozmawiały i nieco rozluźniły atmosferę nastał czas, aby wejść do pomieszczenia, Aurelia rozejrzała się po nim. W nosie czuła dobrze jej znane zapachy eliksirów, ziół oraz niektóre rodzaje chorób, a te ostatnie przeleciała dość szybko, ale i pobieżnie. No to co? Bierzemy się do roboty. Patrząc na ilość pacjentów to postara się uzdrowić jak najwięcej osób w niemagiczny sposób, albo użyje tylko te zaklęcia, które wydarzą jej się najbardziej istotne w danej chwili.
- Patrząc po ilości zajmę się nimi w niemagiczny sposób, o ile jest taka możliwość. Chcesz w międzyczasie robić za moją asystentkę? Wiesz będziesz mogła mi przynosić bandaże i takie inne rzeczy - zaczepiła Thalię z nadzieją, że po pierwsze jej pomoże, a po drugie poczuje się potrzebna, no chyba, że ktoś zawoła gdzie indziej, a co do tego, nie miała żadnych przeciwwskazań.
Rozpięła swoją kurtkę po czym ruszyła przed siebie, stojąc przy pierwszym łóżku, który aktualnie dostrzegła. Byłam tam kobieta koło trzydziestki, jako jedyna, na tą chwilę innej nie dostrzegła. Aurelia przedstawiła jej się oraz opowiedziała kim jest i że przyszła tu pomóc. Dostrzegła je paskudną ranę na biodrze owinięte bandażami, która z każdej strony była przesiąknięta do cna we krwi. Aurelia zawczasu zdjęła z siebie Torbę oraz ubranie wierzchnie i zaczęła swoje przygotowania, zaczęła od zaklęcia Ignominia aby po pierwsze znieczulić ranę, a po drugie, aby dać odsapnąć kobiecie. Dostrzegła jej wyraz twarzy, to jak się zmieniał z sekundy na sekundę, jakby doznała błogości, a ból przestał jej doskwierać. Nieznajoma leżała z zamkniętymi oczami, oddychała równo, a w jej kąciku ust dostrzegła minimalny uśmiech.
Zatem Aurelia ubrała na dłonie rękawiczki, a następnie zabrała się za ściągnie zakrwawionego bandaża, by wymienić go na czysty, ale zanim to nastąpi to trzeba jeszcze je odkazić. Widziała jak bandaż brzydko sklepił się z raną, tak jakby ktoś conajmniej o niej zapomniał, rozumiała, że ilość ludzi to tutaj nie była zatrważająca, ale mimo wszystko serce się jej kroiło, gdy to widziała. Jednak potrzebowała przełknąć ślinę i dalej robiła swoje. Gdy cały bandaż odszedł od rany, wrzuciła go do pojemnika z odpadkami, a następnie uniosła różdżkę i użyła zaklęcia Purus, by odkazić ranę z wszelakiej ilości i maści bakterii, które mogły sie tam dostać w nieznany jej sposób. W międzyczasie zmieniła rękawiczki na czyste oraz jedne z pierwszych bandaży wyjęła ze swojej torby i następnie ułożyła sobie wszystko na łóżku szpitalnym.
Po chwili zastanowienia zdecydowała się uleczyć ranę zaklęciem *Curatio Vulnera Maxima, które się powiodło swoją drogą, więc poczuła się trochę lepiej. Wyglądało na to, że jej pierwszy przypadek na swój sposób był jednocześnie najbardziej poważny patrząc na to z perspektywy fizycznej. A poszło jej szybko i sprawnie, na co się ucieszyła, ale oby nie było więcej takich przypadków, bo w innym wypadku wiele nie zrobi, albo leczenie będzie rozłożone na conajmniej kilka dobrych dni.
- Tutaj wszystko już gotowe, można przejść do kolejnego pacjenta - Spakowała swoje bandaże do torby, a następnie podeszła do kolejnego łóżka szpitalnego.
Ignominia - 10 hp + Curatio Vulnera Maxima 5 + (L)18 = 33 Hp odnowione dla npc
EM - 47/50
Curatio Vulnera Maxima - Goi głębsze rany; zagojone tym zaklęciem zranienia pozostawiają regenerujące się z czasem blizny.
Gdy tak sobie porozmawiały i nieco rozluźniły atmosferę nastał czas, aby wejść do pomieszczenia, Aurelia rozejrzała się po nim. W nosie czuła dobrze jej znane zapachy eliksirów, ziół oraz niektóre rodzaje chorób, a te ostatnie przeleciała dość szybko, ale i pobieżnie. No to co? Bierzemy się do roboty. Patrząc na ilość pacjentów to postara się uzdrowić jak najwięcej osób w niemagiczny sposób, albo użyje tylko te zaklęcia, które wydarzą jej się najbardziej istotne w danej chwili.
- Patrząc po ilości zajmę się nimi w niemagiczny sposób, o ile jest taka możliwość. Chcesz w międzyczasie robić za moją asystentkę? Wiesz będziesz mogła mi przynosić bandaże i takie inne rzeczy - zaczepiła Thalię z nadzieją, że po pierwsze jej pomoże, a po drugie poczuje się potrzebna, no chyba, że ktoś zawoła gdzie indziej, a co do tego, nie miała żadnych przeciwwskazań.
Rozpięła swoją kurtkę po czym ruszyła przed siebie, stojąc przy pierwszym łóżku, który aktualnie dostrzegła. Byłam tam kobieta koło trzydziestki, jako jedyna, na tą chwilę innej nie dostrzegła. Aurelia przedstawiła jej się oraz opowiedziała kim jest i że przyszła tu pomóc. Dostrzegła je paskudną ranę na biodrze owinięte bandażami, która z każdej strony była przesiąknięta do cna we krwi. Aurelia zawczasu zdjęła z siebie Torbę oraz ubranie wierzchnie i zaczęła swoje przygotowania, zaczęła od zaklęcia Ignominia aby po pierwsze znieczulić ranę, a po drugie, aby dać odsapnąć kobiecie. Dostrzegła jej wyraz twarzy, to jak się zmieniał z sekundy na sekundę, jakby doznała błogości, a ból przestał jej doskwierać. Nieznajoma leżała z zamkniętymi oczami, oddychała równo, a w jej kąciku ust dostrzegła minimalny uśmiech.
Zatem Aurelia ubrała na dłonie rękawiczki, a następnie zabrała się za ściągnie zakrwawionego bandaża, by wymienić go na czysty, ale zanim to nastąpi to trzeba jeszcze je odkazić. Widziała jak bandaż brzydko sklepił się z raną, tak jakby ktoś conajmniej o niej zapomniał, rozumiała, że ilość ludzi to tutaj nie była zatrważająca, ale mimo wszystko serce się jej kroiło, gdy to widziała. Jednak potrzebowała przełknąć ślinę i dalej robiła swoje. Gdy cały bandaż odszedł od rany, wrzuciła go do pojemnika z odpadkami, a następnie uniosła różdżkę i użyła zaklęcia Purus, by odkazić ranę z wszelakiej ilości i maści bakterii, które mogły sie tam dostać w nieznany jej sposób. W międzyczasie zmieniła rękawiczki na czyste oraz jedne z pierwszych bandaży wyjęła ze swojej torby i następnie ułożyła sobie wszystko na łóżku szpitalnym.
Po chwili zastanowienia zdecydowała się uleczyć ranę zaklęciem *Curatio Vulnera Maxima, które się powiodło swoją drogą, więc poczuła się trochę lepiej. Wyglądało na to, że jej pierwszy przypadek na swój sposób był jednocześnie najbardziej poważny patrząc na to z perspektywy fizycznej. A poszło jej szybko i sprawnie, na co się ucieszyła, ale oby nie było więcej takich przypadków, bo w innym wypadku wiele nie zrobi, albo leczenie będzie rozłożone na conajmniej kilka dobrych dni.
- Tutaj wszystko już gotowe, można przejść do kolejnego pacjenta - Spakowała swoje bandaże do torby, a następnie podeszła do kolejnego łóżka szpitalnego.
Ignominia - 10 hp + Curatio Vulnera Maxima 5 + (L)18 = 33 Hp odnowione dla npc
EM - 47/50
Curatio Vulnera Maxima - Goi głębsze rany; zagojone tym zaklęciem zranienia pozostawiają regenerujące się z czasem blizny.
Mowa - #755353
Gdyby była sama, na pewno stresowałaby się o wiele mniej, kiedy jednak miała u boku Aurelię, za którą niejako poręczała, musiała upewnić się, że wszystko będzie w porządku. Mogła być dumna, kpić z zasad i nie oglądać się na to, co mówią mężczyźni, bez szacunku podchodząc do świata skostniałych zasad, ale w takim wypadku miała świadomość, że odpowiadała głównie za siebie. Nie mogła jednak narażać na krzywdę kogokolwiek innego, nie mogła pozwolić, aby inną kobietę spotykało to samo co ją. Zwłaszcza po tym, jak rozważała to, co stało się z Rain. Od teraz chyba już zawsze miała oglądać się za siebie, zaniepokojona i w paranoi. Kobiety nigdy miały nie być bezpieczne.
- Mam nadzieję, że dobry będzie ze mnie obrońca. Jak raz powiedziałabym, że największym powodem do niepokoju akurat byli mężczyźni, ale to praktycznie zawsze jest prawda. – Może była zbyt szybka w ocenianiu tak źle męskiego świata, ale prawda była taka, że głównie mówiła to o tych, których nie znała. Bracia Moore, Tonks, Castor czy Florean byli ludźmi, którym bez wahania wręczyłaby własny nóż, wiedząc że mogą dźgnąć ją w każdej chwili. Ale świat nie składał się jedynie z uprzejmych Williamów, wrażliwych na bliskich Michaelów czy wyszukujących klątwy Floreanów. Większość była piraniami, orkami przy planktonie.
- Tak jest, kapitanie. – Zasalutowała, nieco teatralnie, ale tak w końcu było. – Powiedz mi tylko, co potrzebujesz, a ja się za to zabiorę. – Spoważniała jednak za chwilę. – Nie boję się ubrudzić rąk, a do krwi awersji nie mam, więc jakbyś potrzebowała, to po prostu powiedz. Wiem że znacznie łatwiej, a jak przy okazji nauczę się bardziej opatrywać rany, to będzie zdecydowanie łatwiej. Wyjaśnisz mi też mniej więcej co robisz? – Znała jakieś podstawowe informacje odnośnie magii leczniczej, ale nie na tyle, aby znać anatomię. Tonks pokazywał jej podstawy, dotyczyły jednak bardziej walki, nie leczenia.
Wchodząc do środka pozwoliła jej skierować się do rozeznania się w sytuacji, a sama podeszła w stronę znajdującej się niedaleko osoby alchemika. Szeptem wymieniła parę informacji, nie chcąc przeszkadzać chorym swoim donośnym głosem, łapiąc jeszcze maści i bandaże, tak aby wraz z nimi stanąć tuż obok Aureli, zwracając się do niej równie cicho.
- Tak jak mówiłam, co tylko mogę zrobić…
- Mam nadzieję, że dobry będzie ze mnie obrońca. Jak raz powiedziałabym, że największym powodem do niepokoju akurat byli mężczyźni, ale to praktycznie zawsze jest prawda. – Może była zbyt szybka w ocenianiu tak źle męskiego świata, ale prawda była taka, że głównie mówiła to o tych, których nie znała. Bracia Moore, Tonks, Castor czy Florean byli ludźmi, którym bez wahania wręczyłaby własny nóż, wiedząc że mogą dźgnąć ją w każdej chwili. Ale świat nie składał się jedynie z uprzejmych Williamów, wrażliwych na bliskich Michaelów czy wyszukujących klątwy Floreanów. Większość była piraniami, orkami przy planktonie.
- Tak jest, kapitanie. – Zasalutowała, nieco teatralnie, ale tak w końcu było. – Powiedz mi tylko, co potrzebujesz, a ja się za to zabiorę. – Spoważniała jednak za chwilę. – Nie boję się ubrudzić rąk, a do krwi awersji nie mam, więc jakbyś potrzebowała, to po prostu powiedz. Wiem że znacznie łatwiej, a jak przy okazji nauczę się bardziej opatrywać rany, to będzie zdecydowanie łatwiej. Wyjaśnisz mi też mniej więcej co robisz? – Znała jakieś podstawowe informacje odnośnie magii leczniczej, ale nie na tyle, aby znać anatomię. Tonks pokazywał jej podstawy, dotyczyły jednak bardziej walki, nie leczenia.
Wchodząc do środka pozwoliła jej skierować się do rozeznania się w sytuacji, a sama podeszła w stronę znajdującej się niedaleko osoby alchemika. Szeptem wymieniła parę informacji, nie chcąc przeszkadzać chorym swoim donośnym głosem, łapiąc jeszcze maści i bandaże, tak aby wraz z nimi stanąć tuż obok Aureli, zwracając się do niej równie cicho.
- Tak jak mówiłam, co tylko mogę zrobić…
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
- No, póki co nie mam się do czego przyczepić - zaśmiała się cicho pod nosem. Faceci jak to faceci, bywają różni, Aurelia tez mogłaby coś o nich powiedzieć niemiłego, jednak dość szybko te informacje wyparowują z jej głowy, woli skupiać się na tym co dobre i pozytywne niż złe i przygnębiające. Na jej salut przewróciła oczy nieco onieśmielona, a jednocześnie rozbawiona. Na jej słowa skinęła głową, po czym przekręciła ją w stronę łóżka w której leżała opatrzona kobieta, a następnie zaczęła instruować ją, co przy niej zrobiła. Czyli zaczęła od opisywania jakiego zaklęcia użyła, na początku omówiła dość krótko zaklęcia Ignominia, które powodowało znieczulenie rany i dawało lekkie otępienie, a to pomagało z głębokimi, nieraz szarpanymi ranami. A ponadto stan pacjenta wtedy się polepsza i czuje się bardziej zrelaksowany, co daje większe pole manewru. Kolejne zaklęcie jakie wytłumaczyła Thalii, był: Purus, czyli zaklęcie, które miało za zadanie odkażenia rany ze wszelakich bakterii oraz zakażeń, które mogły się tam dostać. Idąc po kolei, ostatnie zaklęcie jakie opisała to było: Curatio Vulnera Maxima, czyli coś co goiło głębsze rany, a miejsca zagojone z czasem wy regeneruje się i jedyne co na skórze pacjenta pozostanie to niewielka blizna. A to niewielka cena za taką brzydką ranę jaką miała tamta kobieta.
Kolejna osoba do której podeszła była niemal dwa razy starsza niż pierwsza pacjenta. Mężczyzna, na oko koło pięćdziesiątki może więcej. Kiedy podeszła do jego łóżka wyglądał jakby spał, jednak jeden ruch więcej spowodował taki krzyk z ust mężczyzny, że Aurelia lekko się skuliła i zasłoniła sobie uszy obiema rękami. Matko bosko, co się dzieje?! Jakim cudem jedno niewielkie poruszenie mogło spowodować u niego taki ból?!
Gdy tylko mężczyzna się uspokoił, to Aureli pozwoliła sobie podejść do jego łózka i zadać mu kilka pytań dotyczące jego choroby. Wyglądało na to, że ból potęgował w miejscu, gdzie znajdował się kręgosłup. I od tego miejsca rozchodziło się po całym jego ciele. Najpierw wzdłuż kręgosłupa, a później rozchodziło się na całe jego ciało. W tej chwili leżał na plecach, a to był dla Aurelii zły znak, bo potrzebowała go obrócić na brzuch, tak, by mogła zbadać jego plecy. Choć delikatnie, ale jednak. Po chwili jak na zawołanie dostrzegła dwójkę pielęgniarzy bądź innych uzdrowicieli, grunt, że byli to mężczyźni, a ci mieli więcej siły w rękach. - Poczekaj chwilę - odrzekła i pospiesznie podbiegła do dwójkę mężczyzn, a następnie poprosiła ich o pomoc, tłumacząc im jak wygląda cała ta sytuacja. A było kiepsko. Jako extra dodatek, Aurelia, Thalia oraz dwójka uzdrowicieli dostali zatyczki do uszu w razie potrzeby gdyby pacjent zaczął krzyczeć. Co prawda jeden z uzdrowicieli wsadził mu kawał szmaty do buzi, ale cóż... Na to Aurelia spojrzała jedynie z niesmakiem. A gdy cała operacja obrócenia pacjenta się powiodła, tona krzyku i zdarte gardło później, Aurelia mogła przystąpić do dalszej pracy. Jeżeli Thalia chciała pomóc obrócić pacjenta to również dała jej wolną rękę, czy patrzy na to z boku albo sama pomaga z dwójką uzdrowicieli/pielęgniarzy.
I chyba była to jedna z najprzyjemniejszych części, już pomijając całe te krzyki i wrzaski, jakby ktoś co najmniej wyciągał Mandragore z korzeniami. To jedne z gorszych wspomnień jakie pamięta. Aurelia westchnęła ciężko pod nosem.
- Przyniesiesz mi ciepłe okłady i eliksiry rozgrzewające? Ktoś z pewnością Ci je poda, a ja je nałożę tak delikatnie jak się tylko da - skierowała te słowa do swojej towarzyszki oraz lekko skinęła głową w jej stronę. Jeżeli to jest to, co ona myśli, że jest, a ma związek z Mandragorą, to ból powinien zmaleć znacząco dzięki okładom i eliksirom. W tym momencie cieszyła się z dużej ilości wiedzy, którą pochłaniała za pomocą ksiąg. Mogła się tutaj czuć niczym ryba w wodzie, może nie dosłownie, ale przynajmniej czuła, że pomaga, a to co robi, poprawia ich stan zdrowia. To w końcu było najważniejsze.
Kolejna osoba do której podeszła była niemal dwa razy starsza niż pierwsza pacjenta. Mężczyzna, na oko koło pięćdziesiątki może więcej. Kiedy podeszła do jego łóżka wyglądał jakby spał, jednak jeden ruch więcej spowodował taki krzyk z ust mężczyzny, że Aurelia lekko się skuliła i zasłoniła sobie uszy obiema rękami. Matko bosko, co się dzieje?! Jakim cudem jedno niewielkie poruszenie mogło spowodować u niego taki ból?!
Gdy tylko mężczyzna się uspokoił, to Aureli pozwoliła sobie podejść do jego łózka i zadać mu kilka pytań dotyczące jego choroby. Wyglądało na to, że ból potęgował w miejscu, gdzie znajdował się kręgosłup. I od tego miejsca rozchodziło się po całym jego ciele. Najpierw wzdłuż kręgosłupa, a później rozchodziło się na całe jego ciało. W tej chwili leżał na plecach, a to był dla Aurelii zły znak, bo potrzebowała go obrócić na brzuch, tak, by mogła zbadać jego plecy. Choć delikatnie, ale jednak. Po chwili jak na zawołanie dostrzegła dwójkę pielęgniarzy bądź innych uzdrowicieli, grunt, że byli to mężczyźni, a ci mieli więcej siły w rękach. - Poczekaj chwilę - odrzekła i pospiesznie podbiegła do dwójkę mężczyzn, a następnie poprosiła ich o pomoc, tłumacząc im jak wygląda cała ta sytuacja. A było kiepsko. Jako extra dodatek, Aurelia, Thalia oraz dwójka uzdrowicieli dostali zatyczki do uszu w razie potrzeby gdyby pacjent zaczął krzyczeć. Co prawda jeden z uzdrowicieli wsadził mu kawał szmaty do buzi, ale cóż... Na to Aurelia spojrzała jedynie z niesmakiem. A gdy cała operacja obrócenia pacjenta się powiodła, tona krzyku i zdarte gardło później, Aurelia mogła przystąpić do dalszej pracy. Jeżeli Thalia chciała pomóc obrócić pacjenta to również dała jej wolną rękę, czy patrzy na to z boku albo sama pomaga z dwójką uzdrowicieli/pielęgniarzy.
I chyba była to jedna z najprzyjemniejszych części, już pomijając całe te krzyki i wrzaski, jakby ktoś co najmniej wyciągał Mandragore z korzeniami. To jedne z gorszych wspomnień jakie pamięta. Aurelia westchnęła ciężko pod nosem.
- Przyniesiesz mi ciepłe okłady i eliksiry rozgrzewające? Ktoś z pewnością Ci je poda, a ja je nałożę tak delikatnie jak się tylko da - skierowała te słowa do swojej towarzyszki oraz lekko skinęła głową w jej stronę. Jeżeli to jest to, co ona myśli, że jest, a ma związek z Mandragorą, to ból powinien zmaleć znacząco dzięki okładom i eliksirom. W tym momencie cieszyła się z dużej ilości wiedzy, którą pochłaniała za pomocą ksiąg. Mogła się tutaj czuć niczym ryba w wodzie, może nie dosłownie, ale przynajmniej czuła, że pomaga, a to co robi, poprawia ich stan zdrowia. To w końcu było najważniejsze.
Mowa - #755353
- Cieszę się i jak zawsze będę polecać swoje usługi. – Zdjęła wyimaginowany kapelusz z głowy aby zamieść nim to niewidzialne powietrze. Miała wrażenie, że jak zawsze robi z siebie szopkę, ale jeżeli to miało przywołać uśmiech chociaż na jednej twarzy, to uważała, że absolutnie było warto. Spoglądała jeszcze na Aurelię, ostatecznie upewniając się, że wszystko było w porządku. Nie umiała powstrzymać się aby nie mierzyć ludzi swoją miarą, wierząc i wiedząc jak często kobiety chowały urazy aby zranienia, tylko dlatego, że wyjście na słabą mogło być poważnym zagrożeniem. Mimo to, przyglądając się pannie Moore po raz kolejny, przekonana była, że wszystko z nią w porządku, a patrząc na to, jak sprawnie ta zaczęła zabierać się do pracy, mogła ocenić, że na ten moment czuła się jak najbardziej swobodnie. Było w tym coś nie tyle uroczego, bo jak urocze mogło być przebywanie w gronie poważnie chorych, ale pokrzepiającego, że mogli liczyć na opiekę. Zakon w swoich działaniach skupiał się na najbardziej tych, którzy znajdowali się w niebezpieczeństwie bądź należeli do szeregów organizacji, więc jak zawsze znajdowali się na dnie łańcucha pokarmowego. Mało urocze odniesienie, ale czasem czuła się, jakby to była prawda, bo niezależnie od rządów, wiele ludzi było zwykłymi płotkami, które cierpiały w tym i w tamtym wydaniu.
Uważnie obserwowała pracę Aureli, spoglądając nie tylko na to, co jej pokazywała, ale również pochylając się i zastanawiając, co ta mogła jej pokazać. Starała się też zapamiętywać wszystko, zaczynając od zaklęć odkażających, które mogły być przydatne w jej dalszych zajęciach i zacięciach, zwłaszcza, że ostatnim razem kiedy Michael postanowił go użyć na niej, mogła pochwalić się jednak tym, że były to bardzo dobre zużytkowanie magii leczniczej. Trzymała rzeczy które jej przekazywano, podążając za panną Moore niczym cień, chociaż dając jej przestrzeń i miejsce, tak aby nie czuła, że ktoś dyszy jej na kark.
Czasem też kucała, ostrożnie trzymając dłoń osób, które Aurelia leczyła, mając nadzieję, że chociaż odrobina tego ludzkiego kontaktu da wsparcie tym, którzy na nie na dłuższą metę niezbyt mogli liczyć. Miała nadzieję, że teraz wyleczą się i będzie o wiele lepiej. Westchnęła jeszcze na chwilę, dając sobie czas na wewnętrzne uspokojenie się, krzyki jednak nie robiły na niej wrażenia. Zbyt wiele razy przebywała z chorymi czy umierającymi aby jednak nie zobojętnieć na tyle. By móc zachować spokój i utrzymać poważną twarz. Potrzebowali jej spokoju, potrzebowali tego, że ktoś, kto właśnie ich przewracał, nie patrzył na nich z obrzydzeniem.
- Już przyniosę. Potrzebujesz jeszcze czegoś albo coś innego przynieść? – Wiedziała, że warto było zająć się wszystkim co mogła, skoro poza leczeniem była jedynie dodatkową parą rąk, ale teraz też nie czuła się źle pomagając. Drobna cegiełka, może nawet koralik raczej w tym wszystkim, ale nie narzekała, bo robiła co mogła i robiła co tylko mogło komuś przynieść ulgę.
- Jeżeli będziesz potrzebowała, możemy iść i odpocząć i przyjść za parę godzin albo jutro. Rób tylko na tyle, ile masz siłę. – Spojrzała jeszcze na nią i ciekawa była, co odpowie, dając jej wolną rękę. Nie chciała po prostu, aby presja związana z obecnością tutaj sprawiała, że ta zajmie się leczeniem na tak długo, że będzie zmęczona i padnie.
Po kilkugodzinnej pomocy Thalia podziękowała Aurelii, pozwalając sobie aby obydwie skierowały się do domów na odpoczynek.
ztx2
Uważnie obserwowała pracę Aureli, spoglądając nie tylko na to, co jej pokazywała, ale również pochylając się i zastanawiając, co ta mogła jej pokazać. Starała się też zapamiętywać wszystko, zaczynając od zaklęć odkażających, które mogły być przydatne w jej dalszych zajęciach i zacięciach, zwłaszcza, że ostatnim razem kiedy Michael postanowił go użyć na niej, mogła pochwalić się jednak tym, że były to bardzo dobre zużytkowanie magii leczniczej. Trzymała rzeczy które jej przekazywano, podążając za panną Moore niczym cień, chociaż dając jej przestrzeń i miejsce, tak aby nie czuła, że ktoś dyszy jej na kark.
Czasem też kucała, ostrożnie trzymając dłoń osób, które Aurelia leczyła, mając nadzieję, że chociaż odrobina tego ludzkiego kontaktu da wsparcie tym, którzy na nie na dłuższą metę niezbyt mogli liczyć. Miała nadzieję, że teraz wyleczą się i będzie o wiele lepiej. Westchnęła jeszcze na chwilę, dając sobie czas na wewnętrzne uspokojenie się, krzyki jednak nie robiły na niej wrażenia. Zbyt wiele razy przebywała z chorymi czy umierającymi aby jednak nie zobojętnieć na tyle. By móc zachować spokój i utrzymać poważną twarz. Potrzebowali jej spokoju, potrzebowali tego, że ktoś, kto właśnie ich przewracał, nie patrzył na nich z obrzydzeniem.
- Już przyniosę. Potrzebujesz jeszcze czegoś albo coś innego przynieść? – Wiedziała, że warto było zająć się wszystkim co mogła, skoro poza leczeniem była jedynie dodatkową parą rąk, ale teraz też nie czuła się źle pomagając. Drobna cegiełka, może nawet koralik raczej w tym wszystkim, ale nie narzekała, bo robiła co mogła i robiła co tylko mogło komuś przynieść ulgę.
- Jeżeli będziesz potrzebowała, możemy iść i odpocząć i przyjść za parę godzin albo jutro. Rób tylko na tyle, ile masz siłę. – Spojrzała jeszcze na nią i ciekawa była, co odpowie, dając jej wolną rękę. Nie chciała po prostu, aby presja związana z obecnością tutaj sprawiała, że ta zajmie się leczeniem na tak długo, że będzie zmęczona i padnie.
Po kilkugodzinnej pomocy Thalia podziękowała Aurelii, pozwalając sobie aby obydwie skierowały się do domów na odpoczynek.
ztx2
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
10.05
Mało kto znał go z tej strony, ale Leon Longbottom miał w swoim serduszku dużo miłości i wyrozumiałości do dzieciaków. Niektórzy nazywają to ręką do dzieci, nie lubił tego określenia, kojarzyło mu się z surowością, dyscypliną, może nawet rękoczynami. Kiedy on zwyczajnie czuł ze smarkami jakąś nić porozumienia, widział w nich jeszcze niczym nie zmącony, czysty płomień ciekawości świata, miłości do życia i zabawy, świeże spojrzenie, błyskotliwość i brak wstydu, który to często zwijał człowiekowi żagle, czyniąc go zupełnie bezradnym wobec stawianych mu wyzwań. Chciałby wrócić do tych czasów. Chciałby odzyskać utraconą beztroskę.
Marzenia ściętej głowy – lecz, choć wyrwanie dziecięcych lat z niewoli czasu nie jest rzeczą możliwą, uszczknięcie dla siebie cząstki tej radości, powidoków zeszłego życia, już tak. Wystarczyło tylko wziąć pod swoją opiekę jakiegoś szkraba z bliższej lub dalszej rodziny na kilka chwil, by zarazić się ich entuzjazmem – bądź też niebywałą marudnością. Co by nie mówić – Longbottom nie był może nianią perfekcyjną, za to z całą pewnością nianią zaangażowaną, żeby nie powiedzieć – z powołania. Chociaż – kto wie? Może gdyby żyli w innym świecie prowadziłby teraz sierociniec czy przedszkole?
To cechy, do których mężczyznom wstyd jest się przyznawać. Opieka nad dzieckiem, to przecież robota dla kobiety. Nie powinien się nią trudnić szanujący się Lord, w każdym razie... Ale mógł... - być przykładnym wujkiem i zabrać małego jubilata w jakieś ekscytujące miejsce, pełne wystrzałowych atrakcji i jeszcze wystrzałowszych cukierków!
Heath Macmillan, wychowywany aktualnie przez Anthony'ego, miał wyjątkowe szczęście, że w dniu jego święta, dziesiątego maja pięćdziesiątego ósmego roku, wujaszek Leon nie miał akurat naglących obowiązków. Szczęście o tyle duże, że w tym terminie Lancaster w hrabstwie Lancashire odwiedzało właśnie wędrowne magiczne wesołe miasteczko.
Budki z najróżniejszymi przysmakami i czarodziejskimi pamiątkami, diabelski młyn, lewitujące trampoliny, lustrzany labirynt, żywa karuzela, piankowo-chmurkowy zamek-zjeżdżalnia i latająca kolejka. Nie był to zdaje się poziom londyńskich lunaparków, jednak tu nie sięgały ich przebrzydłe macki reżimu fałszywego ministerstwa. Zresztą atrakcji i tak było dużo, biorąc pod uwagę ekonomiczne problemy, z jakimi borykała się Wielka Brytania. Na krótką chwilę można tu było zapomnieć o trudach i znojach tego świata, to najważniejsze. Jeżeli wizyta w takim miejscu, to nie najlepszy prezent, jaki można dostać, to najlepsze prezenty zwyczajnie nie istnieją!
- Możesz otworzyć oczy, jesteśmy na miejscu! – rzucił, wyraźnie zadowolony z siebie młodzieniec, ukazując małemu Macmillanowi jego interaktywny prezent – Co myślisz? Może być? – zapytał ze śmiechem w głosie i wyciągnąwszy ze swojego portfela mały bilet z czerwonego kartonika, wręczył go podopiecznemu, by zaraz pociągnąć dalej – To gdzie idziemy najpierw, hm?
Na koniec jeszcze wesoło wstrząsnął dwa razy portfelem, by zachęcić malca do urodzinowego szaleństwa i czekał na jego pierwszy krok!
Zakładam, że będzie mnie taki wypad kosztował jakieś 50PM, za hajs wuja baluj!
Mało kto znał go z tej strony, ale Leon Longbottom miał w swoim serduszku dużo miłości i wyrozumiałości do dzieciaków. Niektórzy nazywają to ręką do dzieci, nie lubił tego określenia, kojarzyło mu się z surowością, dyscypliną, może nawet rękoczynami. Kiedy on zwyczajnie czuł ze smarkami jakąś nić porozumienia, widział w nich jeszcze niczym nie zmącony, czysty płomień ciekawości świata, miłości do życia i zabawy, świeże spojrzenie, błyskotliwość i brak wstydu, który to często zwijał człowiekowi żagle, czyniąc go zupełnie bezradnym wobec stawianych mu wyzwań. Chciałby wrócić do tych czasów. Chciałby odzyskać utraconą beztroskę.
Marzenia ściętej głowy – lecz, choć wyrwanie dziecięcych lat z niewoli czasu nie jest rzeczą możliwą, uszczknięcie dla siebie cząstki tej radości, powidoków zeszłego życia, już tak. Wystarczyło tylko wziąć pod swoją opiekę jakiegoś szkraba z bliższej lub dalszej rodziny na kilka chwil, by zarazić się ich entuzjazmem – bądź też niebywałą marudnością. Co by nie mówić – Longbottom nie był może nianią perfekcyjną, za to z całą pewnością nianią zaangażowaną, żeby nie powiedzieć – z powołania. Chociaż – kto wie? Może gdyby żyli w innym świecie prowadziłby teraz sierociniec czy przedszkole?
To cechy, do których mężczyznom wstyd jest się przyznawać. Opieka nad dzieckiem, to przecież robota dla kobiety. Nie powinien się nią trudnić szanujący się Lord, w każdym razie... Ale mógł... - być przykładnym wujkiem i zabrać małego jubilata w jakieś ekscytujące miejsce, pełne wystrzałowych atrakcji i jeszcze wystrzałowszych cukierków!
Heath Macmillan, wychowywany aktualnie przez Anthony'ego, miał wyjątkowe szczęście, że w dniu jego święta, dziesiątego maja pięćdziesiątego ósmego roku, wujaszek Leon nie miał akurat naglących obowiązków. Szczęście o tyle duże, że w tym terminie Lancaster w hrabstwie Lancashire odwiedzało właśnie wędrowne magiczne wesołe miasteczko.
Budki z najróżniejszymi przysmakami i czarodziejskimi pamiątkami, diabelski młyn, lewitujące trampoliny, lustrzany labirynt, żywa karuzela, piankowo-chmurkowy zamek-zjeżdżalnia i latająca kolejka. Nie był to zdaje się poziom londyńskich lunaparków, jednak tu nie sięgały ich przebrzydłe macki reżimu fałszywego ministerstwa. Zresztą atrakcji i tak było dużo, biorąc pod uwagę ekonomiczne problemy, z jakimi borykała się Wielka Brytania. Na krótką chwilę można tu było zapomnieć o trudach i znojach tego świata, to najważniejsze. Jeżeli wizyta w takim miejscu, to nie najlepszy prezent, jaki można dostać, to najlepsze prezenty zwyczajnie nie istnieją!
- Możesz otworzyć oczy, jesteśmy na miejscu! – rzucił, wyraźnie zadowolony z siebie młodzieniec, ukazując małemu Macmillanowi jego interaktywny prezent – Co myślisz? Może być? – zapytał ze śmiechem w głosie i wyciągnąwszy ze swojego portfela mały bilet z czerwonego kartonika, wręczył go podopiecznemu, by zaraz pociągnąć dalej – To gdzie idziemy najpierw, hm?
Na koniec jeszcze wesoło wstrząsnął dwa razy portfelem, by zachęcić malca do urodzinowego szaleństwa i czekał na jego pierwszy krok!
Zakładam, że będzie mnie taki wypad kosztował jakieś 50PM, za hajs wuja baluj!
Leon Longbottom
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
We rip out so much of ourselves to be cured of things faster than we should that we go bankrupt by the age of thirty and have less to offer each time we start with someone new. But to feel nothing so as not to feel anything - what a waste!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Miasto Lancaster
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Lancashire