Margaret Felicia Potter
Nazwisko matki: Rineheart
Miejsce zamieszkania: okolice Llymon Brook, Walia
Czystość krwi: czysta ze skazą
Status majątkowy: średniozamożny
Zawód: archiwistka z worem pełnym ziół i książek
Wzrost: sto siedemdziesiąt jeden centymetrów
Waga: sześćdziesiąt kilogramów
Kolor włosów: ciemny brąz
Kolor oczu: brązowe
Znaki szczególne: liczne, drobne, wypukłe blizny a plecach (skutki nieudanego przeobrażenia animagicznego), uderzające podobieństwo do Hannah Wright
10 cali, cyprys, łuska hipokampusa
Hogwart, Ravenclaw
łania
wściekły pies rzucający się na mnie z obnażonymi kłami
słodki aromat jaśminu i bzu, długo parzona czarna herbata, świeżo ususzony pergamin
ja ukrywająca siebie i Fleamonta pod peleryną niewidką, jesteśmy bezpieczni
szachy czarodziejów
Strzały z Appleby
poszukiwanie mugolskich białych kruków, pomoc w hodowli ziół pani Chastner
jazz, radiowa, klasyczna
Iana Godnia
Pierwszy poród Cecilii Potter, która ledwo rok temu wyszła za mąż za Edwarda Pottera, nie należał do najlżejszych. Ale nikt nie znał kobiety twardszej niż ona, więc też nikt, mimo komplikacji wybiegających poza kontrolę wykwalifikowanego uzdrowiciela, nie wątpił, że odda w podarku światu dziecko równie silne i zdeterminowane. Owe dziecko z początku nie dawało jednak nadziei na egzemplarz bohatera rodem z wiktoriańskich baśni - sine, ledwo chwytające powietrze jak ryba gwałtem wyciągnięta z rzeki, drżące i zachowujące się w dłoniach jak pozbawiona władzy w kończynach zabawka. Ten trudny czas przetrwały jednak zwycięsko obie, a ojciec, nie posiadając się ze szczęścia, wydał w miejscowym barze fortunę na napitek godny największego ze zwycięstw.
Płuca od zawsze miała słabsze od reszty dzieci, z którymi spędzała czas - w bieganiu była słabym przeciwnikiem, właściwie przegrywała na starcie, po przebiegnięciu kilku metrów pojawiała się zadyszka i nagłe mroczki przed oczami. Musiała zrezygnować z wyścigów, skoków przez płoty i sielankowych pogoni z wiatrem po okolicznych wzgórzach. Była zła, że nie dorównuje rówieśnikom, ale nie miała też wyboru - każda próba przezwyciężenia ciężkości odczuwanej na klatce piersiowej kończyła się długą rekonwalescencją w gabinecie matki. Cecylia Potter była wszak uzdrowicielką. Kiedy nie wiedziała już, jak mogłaby pomóc swojej córce, pożałowała swojego wyboru. Nie ma w końcu niczego gorszego od uczucia bezsilności wobec zjawisk, o których posiada się głęboką wiedzę.
Mała Maggie, jak pieszczotliwie mówili do niej rodzice, przesiadywała już teraz przed oknem w kuchni, obserwując, jak w oddali bawią się znane jej twarze. Z odsieczą przybyli rodzice. Eddy Potter, znany w całej Dolinie Godryka antykwariusz i introligator, zaproponował jej, żeby spędziła kilka chwil w jego pracowni. Od tamtej chwili książki okazały się towarzyszami o wiele bardziej stałymi i wartościowymi niż sylwetki dzieci biegających w całym swoim szczęściu po okolicznych polach i lasach. Pogłębiała swoją przyjaźń z zapachem starego pergaminu, barwników, w których zanurzane były oprawy, i wonią nowo otwartego flakoniku z czarnym, matowym atramentem. To, co do tej pory wydawało jej się przebrzydle nudne i nieciekawe, teraz stało się drzwiami do krainy, której granic nikomu jeszcze nie udało się określić. Cece Potter pokazała jej drzwi do zielarskiej jamy, w której dominował krajobraz donic z niemagicznymi i czarodziejskimi gatunkami ziół poustawianymi na wszystkich możliwych płaszczyznach - lub też nie, zdarzały się również te niewinnie lewitujące pod sufitem. Jako dziecko posiadała niewielkie możliwości do pomocy, ale samo gmeranie drobnymi łapkami w ziemi, delikatne pocieranie listków i podlewanie roślin malutką, dziecięcą konewką sprawiało jej ogrom radości. Pogłębiała wiedzę z przyjemnością, z roku na rok dowiadując się o podopiecznych matuli coraz więcej i więcej.
Zostawiała Dolinę Godryka, i swojego dwuletniego brata, z płaczem, choć wiedziała z barwnych opowieści ojca, że Hogwart to najwspanialsze miejsce, jakie tylko można sobie wyobrazić. Szczególnie wskazywał córce korytarze prowadzące do ogromnej biblioteki, gdzie mogła prędko odgonić od siebie nieprzyjemne myśli i poczuć się wśród zimnych murów zamczyska jak w domu.
Dla nikogo nie było zaskoczeniem, że Tiara Przydziału od razu nadała jej miano Krukonki, ani również to, że prędko dostała łatkę prawdziwego kujona. Wiedza przychodziła jej z ogromną łatwością - ta przecież pochodziła z ksiąg, a czytanie ich Meg miała opanowane do perfekcji, łącznie z rozumieniem, co dany tekst miał jej do zaoferowania. Gorzej szło jej z praktyką, była nogą z zaklęć, w ochronie przed czarną magią mogła pochwalić się tylko podstawowymi formułami obronnymi, a w eliksirach… osiągnęła tylko minimalny pułap alchemiczny, którym mógł się chwalić jedynie początkujący żółtodziób. Jednak absolutnymi faworytami stały się transmutacja i zielarstwo. Oba te przedmioty były do siebie w jakimś stopniu podobne - oba tak samo łączyły elementy teorii i praktyki wykorzystywanej na równi, posiadały tę iskrę, którą Margaret pochłonęła niemal natychmiast. Większą część czasu spędzała w szklarniach, gdzie pomagała profesor w opiece nad roślinami zupełnie bezinteresownie, ale z olbrzymią pasją; przesiadywała w bibliotece, czytając, pomagając i… być może zbyt często zerkając w stronę działu Ksiąg Zakazanych. Ciekawość osiągała w niej niezdrowy poziom, pchała w stronę rzeczy, które kusiły potęgą pióra, nie do końca będąc jednak zdrowymi dla umysłu młodej Krukonki. Pytanie, czy można się tam dostać, a jeśli tak, to jak uzyskać pozwolenie, zbyt często dopadały uszu profesora transmutacji, u którego brała dodatkowe lekcje, więc postanowił odwrócić jej uwagę czymś wychodzącym poza kompetencje uczniów pobierających standardowe umiejętności ucznia Hogwartu. Pokazał jej animagię. Z początku podchodziła do niej nieco sceptycznie, uważała, że to dla niej zbyt wiele, że zamiana ludzkiego ciała w zwierzęcą formę to trudność, jaką nie wie, czy chce pokonywać. Zostawił ją z tym. Prawdopodobnie wiedząc, że pomimo niepewności podejmie się wyzwania, tym samym nie myśląc już o tym, co zakazane - celowo i ku przestrodze. W wolnych chwilach uwielbiała poświęcać czas rozrywkom - szachy czarodziejów, choć uważane za brutalne, okazały się szalenie interesujące i spektakularne w swojej prostocie, co na tyle zainteresowało Meg, że (co zdarzało się niepokojąco często) nocami śledziła rozgrywki graczy o wiele lepszych od siebie, często rozgrywając kolejne starcia sama ze sobą, pod granatową pościelą w dormitorium Krukonek.
Rodzice mogli być z niej dumni - i byli - posiadając ogromną wiedzę, rozwijając ją każdego dnia, zdawała egzaminy z wynikami ku temu wystarczającymi. Gdy kończyła swoją edukację, dzielny Fleamont wyglądał na nią ze stołu Gryfonów z uśmiechem, choć Margaret sama nie wiedziała, czy powinna go odwzajemnić. Czuła, że z roku na roku żyć przychodziło im coraz trudniej. Magiczny świat rozsypywał się na jego oczach.
Wróciła do domu. Los pozwolił jej odrobinę odpocząć, złapać oddech zanim łapska niefortunnych wydarzeń sięgną i ich domu. Pomagała rodzicom, ile tylko mogła - poranki spędzała w pracowni matki, gdzie razem dbały o zioła (okazało się, że uczeń przerósł mistrza i Margaret powróciła z wiedzą wykraczającą poza tę posiadaną przez matkę) i pomagały chorym (choć na tym nie znała się zupełnie, robiła raczej za chłopca na posyłki); popołudniami i wieczorami przesiadywała w antykwariacie ojca, gdzie pomagała wybierać klientom ciekawe pozycje, uczyła się od ojca ekonomicznego fachu, jego podstaw zaledwie, żeby nie robić niepotrzebnych gaf i sprzedawać cennych książek za bezcen. W czasie rozmów okazało się, że Eddy podjął się sztuki gromadzenia wśród swoich zbiorów również literaturę czysto mugolską - zbyt zniszczone egzemplarze naprawiał, ucząc przy tym fachu swojej córki, kiedy syn pobierał jeszcze nauki w Hogwarcie, a te naprawdę dobrze zachowane sprzedawał, jeśli tylko ktoś był zainteresowany. Najcenniejsze znaleziska, prawdziwe białe kruki mugolskiej sztuki piśmienniczej, zachowywał dla siebie, zakopując głęboko w piwniczce swojego archiwum. Maggie prędko połknęła bakcyla i kiedy tylko wyglądała poza mury czarodziejskiego świata, poszukiwała mimowolnie pozycji, które mogłyby ojcu wydać się drogocenne. Traktowała to jako swego rodzaju hobby, choć czasem wydawało jej się, że była mu znacznie bardziej oddana niż zielarstwu, które kochała przecież z całego serca. Tym samym coraz częściej przebywała w jego drogocennym archiwum, choć bywały godziny, w których ojciec zamykał do nich drzwi, wcześniej wpuszczając do środka grupę ludzi - każdy z nich dzierżył w swoich dłoniach kłębek włóczki i parę drucianych patyczków, które do tej pory widywała tylko w matczynych dłoniach. Przedziwne to było zjawisko, nie tylko ze względu na same niespotykane przedmioty, które posiadali nieznajomi, ale na zachowanie ojca. Wyjątkowo rzadko wpuszczał do piwniczki kogokolwiek oprócz samego siebie czy Maggie. Eddy prosił córkę, żeby nie przeszkadzała w spotkaniu, ale ciekawość to niezwykle wścibska przyjaciółka i tak sobie rozkazywać nie pozwala. Poczekała, aż ojciec wyjdzie do umówionego klienta, a sama zeszła w piwniczne czeluści, po raz pierwszy w życiu ciesząc się, że ojciec nie naprawił nie domykających się do końca drzwi. Słowom płynącym z ust dyskutujących ze sobą czarodziejów przysłuchiwała się z lekkim uśmiechem rysującym się na ustach - jeden z nich, wysoki czarodziej w przekrzywionej, przyozdobionej pawim piórem tiarze, czytał traktat transmutacyjny, a reszta, w naukowym, uprzejmym geście, przerywała mu, gdy naszła chęć roztrząśnięcia rozczytywanego problemu. Jej obecność przyuważyła kobieta z nienaturalnymi wypiekami na pulchnych policzkach i gestem dłoni zaprosiła do środka. To był pierwszy raz, kiedy miała styczność z Towarzystwem Dzierganych Kubraczków - grupy samozwańczych badaczy i naukowców, poszukiwaczy wiedzy głównie z dziedziny transmutacji, choć nigdy nie określających, gdzie leżeć będą granice zgłębianych przez nich nauk. Towarzyszyła im niemal przy każdym spotkaniu, coraz lepiej rozumiejąc, dlaczego obecna przy nich była aura tajemniczości i czego tak naprawdę symbolem miały być druty i kłębek włóczki. Naukowcy starali kryć się ze swoimi promugolskimi poglądami i coraz częściej podnoszoną potrzebą niesienia pomocy najbardziej potrzebującym przez to, co sami znają - różdżkami i wciąż szerzej poznawaną magią. Transmutacja zaczynała być domeną Meg, zaklęcia prowadziła dłonią coraz pewniejszą, kiedy Londyn zmuszał do działania, mówiąc twarde dość teoretycznym rozważaniom.
Po roku dotarła do jej uszu oferta pracy, której notabene do tej pory nie miała ochoty podjąć, licząc na coś, co naprawdę przypadnie jej do gustu - do największej w okolicy hodowli zielarskiej poszukiwano pomocników, pani Chestner obiecywała godziwą zapłatę, ale ważniejsze dla młodej Potterówny było miejsce, w którym miała spędzać kolejne lata swojego życia. Tak wielkich szklarni i tak wielu gatunków roślin rodzimych i egzotycznych nie widziała jeszcze nigdy na swoje oczy. Zagrzała tam swoje miejsce, z czasem stając się jednym z najbardziej zaufanych pracowników pani Chestner.
Wieczorami wciąż wracała do studiowania ksiąg traktujących o animagii, z coraz większą ciekawością czytając kolejne strony, studiując kolejne schematy przemian i próbując nawet samej się do niej przygotować. Ekscytujący był w tym sam fakt, że proces ciągnął się miesiącami, męcząc ją nie tylko psychicznie, ale i fizycznie - rankiem budziła się z bolącymi plecami, ze stawami spuchniętymi od prób wtłaczania w nie magii, którą mało kto potrafił pojąć, a wieczorami nie mogła zasnąć, czując przemożną chęć poszukiwania w zaroślach czegoś, czego nawet nie potrafiła objąć swoim przepastnym rozumem i nadać temu ludzką, logiczną nazwę. Udana przemiana nastąpiła któregoś chłodnego, lipcowego wieczoru. Pomagał jej Anthony Diggory, przewodniczący Towarzystwa, ucząc i rozwijając jej stopień pojmowania transmutacyjnych nauk i proponując zaawansowaną wiedzę, gdy po nieudanej przemianie całe jej plecy boleśnie porosły ptasimi piórami. Kiedy opowiedziała ojcu, że jej animagicznym patronem była sowa, dokładnie znany Europie gatunek puchacza, roześmiał się serdecznie. Nigdy nie pomyślałby inaczej. Będąc ptakiem czuła się wolna - oddech stał się lekki, a lot był przywilejem, którego mogli dostąpić nieliczni.
Rejestracja animagiczna przebiegła bez najmniejszych problemów, choć w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym drugim roku wyczuwało się pewne napięcia dotyczące politycznej atmosfery w czarodziejskim świecie. Państwo Potter, zwłaszcza droga Cecilia, wyraźnie zaznaczali swoje wątpliwości względem nowego dyrektorstwa szkoły, do której ledwo co wysłali syna. Nikt nie wierzył w uczciwość Grindelwalda. Nie po tym, jak pozbawił życia samego Dumbledore'a. Fleamont, na tyle wrażliwy, pisał o podobnych niepewnościach do siostry, opisując w listach swoje obawy względem wprowadzanych zmian i aury, jaką roztaczał Hogwart. Margaret pocieszała go i próbowała dodawać otuchy, jednocześnie zachęcając do odwracania uwagi nauką.
Kolejne lata zdały się być tylko kawalkadą niebezpieczeństw napływających z każdej strony. Dołączenie ojca i matki do Zakonu Feniksa wydawało się być kwestią czasu - oboje pomagali zarówno społeczności czarodziejskiej, jak i mugolskiej, a kiedy zrobiło się naprawdę gorąco, proponowali schronienie w swoim domu tym, którzy go potrzebowali, nieważne, jaką mieli krew. Każdy z nich bał się tak samo, a strach jednoczy. Absolutnie pochwalała ich zachowanie, pomagając im jak tylko może, ale nie mogła oprzeć się wrażeniu, że to szalenie ryzykowne i zrzuci na ich barki tylko ogrom problemów. Zaledwie kilka dni później do drzwi domu zapukali strażnicy Ministerstwa Magii uprzejmie wspominając, że zaniepokojeni sąsiedzi widzieli nielegalnie przebywających na ich terenach mugoli. Uratowały ich wtedy tylko drobne glejty, które dostali podczas rejestracji różdżek, która notabene nie przebiegła bez nieprzyjemności, i uparty duch matki. Ominęło ją to zdarzenie - szczęśliwie lub nie - z powodu przedłużającej się pracy. Mieli wtedy więcej szczęścia niż rozumu.
Gdy następnym razem podobne odwiedziny się powtórzyły, zaledwie dwa miesiące później, Margaret wracała właśnie z Fleamontem z dworca, gdzie dotarł pociąg przewożący uczniów z Hogwartu po zakończeniu szóstego roku nauki. Rodzice leżeli przy sobie razem, ich otwarte oczy i usta sugerowały, że zostali zaskoczeni. Niedaleko ich ciał rodzeństwo odnalazło kolejne dwa, tym razem należące do ludzi, których kompletnie nie znali - nowe ofiary wojny, zmęczeni ciągłą ucieczką i przerażeni aurą wojny tak samo jak Potterowie. Meg zasłoniła oczy bratu, ale ten natychmiast opuścił jej dłoń, wpatrując się w matkę i ojca twarzą bladą jak wybielony pergamin. Drżącą dłonią nakazała różdżce spakować ich rzeczy i uciekli razem - to nie był już dom, miejsce, które dotychczas kojarzyło im się z miłością i ciepłem, stało się miejscem kaźni. Schronienie dała im babcia, odnaleźli je w niewielkim domku leżącym nad rzeką Llymon Brook, schowanym w głębi lasu, gdzie nikt, prócz saren i lisów, nie mógł ich znaleźć. Został jej tylko on. I musiała zrobić wszystko, żeby był bezpieczny.
Parszywy przypadek, kolejny w tym dziesięcioleciu, uświadomił jej, jak bardzo przy urodzinach zakpił z niej los. Gdzieś na świecie, właściwie bardzo blisko, bo w okolicach Wielkiej Brytanii, na świat przyszła dziewczynka o rysach twarzy, oczach, nosie i ustach niezdrowo podobnych do tych, które posiadała Margaret. Dotknęła jej wizerunku zdobiącego jeden z plakatów porozwieszanych w Londynie, kiedy w pośpiechu (na jaki tylko mogła sobie pozwolić) oddalała się od jednego z bloków mieszkalnych, z którego uratowała ostatni egzemplarz powieści Sabine Baring-Goulda. Wydawało jej się, że to jej rysy ktoś umieścił na liście gończym, gdyby nie personalia grubym drukiem wypisane tuż nad ryciną - Hannah Wright. Niebezpieczny członek Zakonu Feniksa. Zwolennik Harolda Longbottoma. Przeciwnik rządu. Szlama. Czuła się, jakby mówiono o niej, ale z kolei sama nie chciała pakować się w wir wojny, miała do obronienia swoją rodzinę i to na tym chciała się skupić, ale… wyglądało na to, że ktoś, całkowicie nieświadomie, zdecydował za nią. Głośne szczekanie psów gończych i nawoływania strażników odwróciły jej uwagęi rozkazały uciekać - jeśli uznają, że kobieta z plakatów to ona, ostatnim, co usłyszy, będzie zaklęcie niewybaczalne. Musiała myśleć o Fleamoncie.
Od tamtego czasu zaglądała do miasta coraz rzadziej.
Wspomnienie, które Margaret wykorzystuje do nadania patronusowi zwierzęcego kształtu, dotyczy oczywiście Fleamonta. To Ceremonia Przydziału. Tiara przykrywa jego oczy i uszy, ale chłopiec doskonale wie, do jakiego domu został przypisany. Uśmiechał się wtedy. Uśmiechał się tak szeroko, jak jeszcze nigdy - szczęśliwy, że stał się lwem, choć jeszcze lwiątkiem, że nadano mu tytuł odważnego, dzielnego i bohaterskiego. Pomachał wtedy do niej wskazując palcem na stół Gryfonów, którzy na cześć kolejnego członka domu rzucili w górę swoje tiary. Była wtedy szczęśliwa razem z nim, pewna, że był tutaj, wśród swoich, całkowicie bezpieczny.
Statystyki | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 10 | 2 (różdżka) |
Uroki: | 0 | 0 |
Czarna magia: | 0 | 0 |
Magia lecznicza: | 0 | 0 |
Transmutacja: | 25 | 3 (różdżka) |
Eliksiry: | 0 | 0 |
Sprawność: | 2 | Brak |
Zwinność: | 8 | Brak |
Reszta: 0 |
Biegłości | ||
Język | Wartość | Wydane punkty |
angielski | II | 0 |
irlandzki | I | 1 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Anatomia | I | 2 |
Historia Magii | I | 2 |
ONMS | I | 2 |
Perswazja | I | 2 |
Starożytne Runy | I | 2 |
Spostrzegawczość | I | 2 |
Skradanie | II | 10 |
Zielarstwo | III | 25 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Ekonomia | I | 2 |
Odporność magiczna | I | 5 |
Mugoloznawstwo | I | 2 |
Wytrzymałość Fizyczna | I | 2 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Neutralny | - | - |
Rozpoznawalność (podobieństwo do poszukiwanej) | II | - |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (wiedza) | II | 7 |
Muzyka (harmonijka) | I | 0.5 |
Gotowanie | I | 0.5 |
Krawiectwo | I | 0.5 |
Introligatorstwo | I | 0.5 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Pływanie | I | 0.5 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 (+0) |
Reszta: 1.5 |
Ostatnio zmieniony przez Margaret Potter dnia 02.07.21 20:34, w całości zmieniany 4 razy
they're on the lawn
before they died
had trees to hang their hope
Witamy wśród Morsów
Kartę sprawdzał: William Moore
[22.08.21] Styczeń/marzec