Niech żyje sabat...
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
1948
Niech żyje bal….
Sabaty. Nigdy nie przepadał za tego typu zgromadzeniami towarzyskimi, nie wspominając już o licznych tańcach i rozmowach, które się tam odbywało. Był młodym mężczyzną żądnym przygód, w żadnym wypadku nie interesowały go tańce... Wolał smoki i Rezerwat, do którego umykał coraz częściej, chcąc zapomnieć o całym świecie. Niemniej jednak, musiał pokazywać się w takich miejscach, prezentować godnie noszone nazwisko i spełniać oczekiwania wszystkich. Nie przywykł do tego i zdawało się, że nigdy nie przywyknie. Najistotniejszym jednak było to, aby zrobić swoje i iść do przodu, a ten dzień w końcu minie, muzyka umilknie i będzie mógł liczyć na święty spokój. Odzyskanie równowagi było dla niego priorytetem, a w miejscu pełnym ludzi - zadaniem nie do zrealizowania. Był raczej cichym młodym mężczyzną, który zdecydowanie unikał tłumu.
Całe spotkanie trwało najlepsze, a on nie miał już sił uśmiechać się i udawać, jakim to spełnieniem jego marzeń jest ta cała impreza, a raczej uczestnictwo w niej. Alkohol robił też swoje. Dlatego zawinąwszy jedną butelkę wyśmienitego alkoholu, wymknął się drzwiami, szukając odpowiedniego miejsca. Do tego jednak trzeba było znaleźć odpowiednie miejsce, niekonwencjonalne rozwiązanie. I takim też sposobem trafił do jednego z pomieszczeń po drugiej stronie zamku, gdzie trzymano różne stare sprzęty i zaglądano tu zapewne raz, na ruski rok. Wszedł do środka, zamknął za sobą drzwi i usiadł na jednym ze starych krzeseł. Polał sobie do szkła, rozkoszując się ciszą. Muzyka muzyką, ale zdecydowanie wolał ciszę i spokój.
No, przynajmniej do momentu, aż nie usłyszał dźwięku trzaskających lekko drzwi i nie przeniósł spojrzenia na Lorda Burke. Ale co on właściwie tutaj robił?
- Zgubiłeś się? – spytał, rozbawiony, patrząc na Xaviera, który stał przy drzwiach i w rękach trzymał butelkę alkoholu. – Ta kryjówka jest zajęta, ale znajdzie się tu jakieś wolne krzesło w drugim kącie. – dodał wskazując na parę krzeseł ustawionych niedaleko siebie, były… z poprzedniego zestawu, ale to nie miało w zasadzie znaczenia. Czyżby Lord Burke też nie lubił bali?
1948
Niech żyje bal….
Sabaty. Nigdy nie przepadał za tego typu zgromadzeniami towarzyskimi, nie wspominając już o licznych tańcach i rozmowach, które się tam odbywało. Był młodym mężczyzną żądnym przygód, w żadnym wypadku nie interesowały go tańce... Wolał smoki i Rezerwat, do którego umykał coraz częściej, chcąc zapomnieć o całym świecie. Niemniej jednak, musiał pokazywać się w takich miejscach, prezentować godnie noszone nazwisko i spełniać oczekiwania wszystkich. Nie przywykł do tego i zdawało się, że nigdy nie przywyknie. Najistotniejszym jednak było to, aby zrobić swoje i iść do przodu, a ten dzień w końcu minie, muzyka umilknie i będzie mógł liczyć na święty spokój. Odzyskanie równowagi było dla niego priorytetem, a w miejscu pełnym ludzi - zadaniem nie do zrealizowania. Był raczej cichym młodym mężczyzną, który zdecydowanie unikał tłumu.
Całe spotkanie trwało najlepsze, a on nie miał już sił uśmiechać się i udawać, jakim to spełnieniem jego marzeń jest ta cała impreza, a raczej uczestnictwo w niej. Alkohol robił też swoje. Dlatego zawinąwszy jedną butelkę wyśmienitego alkoholu, wymknął się drzwiami, szukając odpowiedniego miejsca. Do tego jednak trzeba było znaleźć odpowiednie miejsce, niekonwencjonalne rozwiązanie. I takim też sposobem trafił do jednego z pomieszczeń po drugiej stronie zamku, gdzie trzymano różne stare sprzęty i zaglądano tu zapewne raz, na ruski rok. Wszedł do środka, zamknął za sobą drzwi i usiadł na jednym ze starych krzeseł. Polał sobie do szkła, rozkoszując się ciszą. Muzyka muzyką, ale zdecydowanie wolał ciszę i spokój.
No, przynajmniej do momentu, aż nie usłyszał dźwięku trzaskających lekko drzwi i nie przeniósł spojrzenia na Lorda Burke. Ale co on właściwie tutaj robił?
- Zgubiłeś się? – spytał, rozbawiony, patrząc na Xaviera, który stał przy drzwiach i w rękach trzymał butelkę alkoholu. – Ta kryjówka jest zajęta, ale znajdzie się tu jakieś wolne krzesło w drugim kącie. – dodał wskazując na parę krzeseł ustawionych niedaleko siebie, były… z poprzedniego zestawu, ale to nie miało w zasadzie znaczenia. Czyżby Lord Burke też nie lubił bali?
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Jednego z wielu rzeczy, których już się uczył, to to, że należy mieć szacunek do stworzeń wielkich, potężnych i takich, o których nie ma się pojęcia. Kozaczenie nie miało żadnego sensu, a można było na tym wyjść naprawdę słabo, a czasami nawet w ogóle. Xavier zdawał sobie sprawę, że jeśli się czegoś nie wiedziało lub miało się marną widzę, należało uważać...i odnosiło się to tak naprawdę do każdego aspektu życia, nie tylko do poruszanego aktualnie tematu smoków.
Burke zastanawiał się jak to możliwe, że na poprzednich Sabatach na siebie nie wpadli. Co prawda odpowiedź wcale nie była trudna, Xav raczej unikał Sabatów to raz, a dwa, nawet jak już na jakimś był to raczej stał z boku, nie brał udziału w rozmowach. Był obserwatorem jak to już Burke'owie mieli w zwyczaju. Nie zmieniało to jednak faktu, że naprawdę bardzo fajnie spędzało mu się teraz czas z Rosierem. Nawet jeśli byli w stanie dość sporej nieważkości, a jak widać na załączonym obrazku pewnie jeszcze będą w większej, to rozmowa się jak najbardziej kleiła.
Na słowa o obrażaniu gospodarza jakoś mimowolnie zaśmiał się pod nosem.
- Myślę, że nie robimy tego jako jedyni. Inni robią to po prostu bardziej subtelnie i ubierają to w piękne słowa. - przewrócił oczyma i przy wtórował toastowi, upijając dużego łyka z butelki. - No tak, otoczka otoczką...ale to nie wszystko. Zapraszam na małą zamiankę, zobaczymy czy wtedy stwierdzą, że mamy tak kolorowo w życiu. - westchnął, po czym skierował spojrzenie na sygnet swojego towarzysza.
On dostał swój na piętnaste urodziny, gdy ojciec stwierdził, że już jest na tyle dorosły by posiadać swój własny. Na początku był z tego powodu dumny, ba nadal jest, ale z czasem dotarło do niego, że to nie jest tylko ozdoba. Jest to również duża odpowiedzialność, która jednocześnie z nałożeniem pierścienia na palec została również nałożona na niego.
- Ale jednocześnie też o nim pamiętasz. - odparł spokojnie lekko kiwając głową i delikatnie się przy tym uśmiechając.
Miało to swoje dobre i złe strony. Xavier mimo wszystko zawsze starał się częściej dostrzegać te dobre strony.
- Mój na początku traktowałem jako prezent, ale potem dotarło do mnie, że to nie był TYLKO prezent. - powiedział pokazując swój złoty sygnet na małym palcu - Zleciało na mnie potężne wiadro zimnej wody kiedy dotarło do mnie jak wiele obowiązków zostało na mnie przez niego nałożonych... jako piętnastolatek chyba tego nie rozumiałem do końca. - odparł po czym na moment ściągnął go z palca i zaczął obracać w dłoni.
Słysząc niejako zaproszenie na urodzinowe przyjęcie zaśmiał się cicho i pokręcił głową.
- Widzę, że stawiasz mnie przed faktem dokonanym. Nie mam nic przeciwko, z chęcią wpadnę. - odparł rozbawionym po czym upił łyka alkoholu - Jakoś niedługo ta imprezka? - uniósł brew ku górze uśmiechając sie pod nosem.
Burke zastanawiał się jak to możliwe, że na poprzednich Sabatach na siebie nie wpadli. Co prawda odpowiedź wcale nie była trudna, Xav raczej unikał Sabatów to raz, a dwa, nawet jak już na jakimś był to raczej stał z boku, nie brał udziału w rozmowach. Był obserwatorem jak to już Burke'owie mieli w zwyczaju. Nie zmieniało to jednak faktu, że naprawdę bardzo fajnie spędzało mu się teraz czas z Rosierem. Nawet jeśli byli w stanie dość sporej nieważkości, a jak widać na załączonym obrazku pewnie jeszcze będą w większej, to rozmowa się jak najbardziej kleiła.
Na słowa o obrażaniu gospodarza jakoś mimowolnie zaśmiał się pod nosem.
- Myślę, że nie robimy tego jako jedyni. Inni robią to po prostu bardziej subtelnie i ubierają to w piękne słowa. - przewrócił oczyma i przy wtórował toastowi, upijając dużego łyka z butelki. - No tak, otoczka otoczką...ale to nie wszystko. Zapraszam na małą zamiankę, zobaczymy czy wtedy stwierdzą, że mamy tak kolorowo w życiu. - westchnął, po czym skierował spojrzenie na sygnet swojego towarzysza.
On dostał swój na piętnaste urodziny, gdy ojciec stwierdził, że już jest na tyle dorosły by posiadać swój własny. Na początku był z tego powodu dumny, ba nadal jest, ale z czasem dotarło do niego, że to nie jest tylko ozdoba. Jest to również duża odpowiedzialność, która jednocześnie z nałożeniem pierścienia na palec została również nałożona na niego.
- Ale jednocześnie też o nim pamiętasz. - odparł spokojnie lekko kiwając głową i delikatnie się przy tym uśmiechając.
Miało to swoje dobre i złe strony. Xavier mimo wszystko zawsze starał się częściej dostrzegać te dobre strony.
- Mój na początku traktowałem jako prezent, ale potem dotarło do mnie, że to nie był TYLKO prezent. - powiedział pokazując swój złoty sygnet na małym palcu - Zleciało na mnie potężne wiadro zimnej wody kiedy dotarło do mnie jak wiele obowiązków zostało na mnie przez niego nałożonych... jako piętnastolatek chyba tego nie rozumiałem do końca. - odparł po czym na moment ściągnął go z palca i zaczął obracać w dłoni.
Słysząc niejako zaproszenie na urodzinowe przyjęcie zaśmiał się cicho i pokręcił głową.
- Widzę, że stawiasz mnie przed faktem dokonanym. Nie mam nic przeciwko, z chęcią wpadnę. - odparł rozbawionym po czym upił łyka alkoholu - Jakoś niedługo ta imprezka? - uniósł brew ku górze uśmiechając sie pod nosem.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Subtelność i wyrachowanie. Inni ukrywali się ze swoim zachowaniem, otaczali mgłą i udawali, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Większość nie miała pojęcia, a jedynie snuła wyimaginowane rozmyślania na temat bycia szlachetnie urodzonym i tego, jak otoczeni służbą zażywają kąpieli w kozim mleku, wachlowani przez zupełnie nagie kobiety, gdzieś w łaźniach przyozdobionych złotem. W zasadzie na taki rozwój wydarzeń wcale by nie narzekał, ale niestety, nie mieli tak ładnie i kolorowo. A szkoda, naprawdę bardzo szkoda.
- Może spróbujemy na tym zbić interes? – rzucił pomysł ze smiechem, bo na robieniu interesów totalnie się nie znał. W sumie to nie głupie, oferowanie zwykłym ludziom możliwości przez jeden dzień poczucia się szlachcicem – w domyśle w najgorszym tego słowa znaczeniu – jednak o kruczkach umownych nie prowadzi się dyskusji. To byłoby ciekawe doświadczenie, ale firma zapewne po kilku dniach by padła z powodu braku zainteresowanych. Ale wtedy Ci przekonaliby się, że szlachetne życie to nie sielanka, a obowiązki z niego płynące również.
- Obowiązków? – spytał, marszcząc lekko brwi, wysłuchując długiej historii Xaviera, która przez nadmiar alkoholu docierała do niego raczej średniawo. Mathieu nie groziło zostanie Lordem Nestorem, nawet w zasadzie by nie chciał nim być. To za duży obowiązek, pewnego dnia miał zostać nim Tristan i tak jak zapisano w zasadach, jego potomkowie. Mathieu był z tego młodszego brata, nie miał takiego znaczenia i wcale mu to nie przeszkadzało. Plany na życie miał zupełnie inne.
- W najbliższy weekend, w zasadzie urodziny mam dzisiaj… Zdrowie. – stwierdził, przypominając sobie, że to w sumie ten dzień. Nie chciał, żadnych prezentów i śpiewania sto lat, bo było mu to raczej… niepotrzebne. Po co prezenty komuś, kto w zasadzie mógł mieć wszystko co chciał. Pewnie Diane w domu wręczy mu coś, co sama przygotowała, ale raczej nie chciałby, aby tak było. Wolał, aby matka nie myślała o upływającym czasie. Po co to komu. Pociągnął kilka łyków z butelki, może za dużo, bo zakręciło mu się w głowie. – Jak ja nie znoszę sabatów… – stwierdził rozgoryczony, pewny, że uniknie tematu urodzin.
- Może spróbujemy na tym zbić interes? – rzucił pomysł ze smiechem, bo na robieniu interesów totalnie się nie znał. W sumie to nie głupie, oferowanie zwykłym ludziom możliwości przez jeden dzień poczucia się szlachcicem – w domyśle w najgorszym tego słowa znaczeniu – jednak o kruczkach umownych nie prowadzi się dyskusji. To byłoby ciekawe doświadczenie, ale firma zapewne po kilku dniach by padła z powodu braku zainteresowanych. Ale wtedy Ci przekonaliby się, że szlachetne życie to nie sielanka, a obowiązki z niego płynące również.
- Obowiązków? – spytał, marszcząc lekko brwi, wysłuchując długiej historii Xaviera, która przez nadmiar alkoholu docierała do niego raczej średniawo. Mathieu nie groziło zostanie Lordem Nestorem, nawet w zasadzie by nie chciał nim być. To za duży obowiązek, pewnego dnia miał zostać nim Tristan i tak jak zapisano w zasadach, jego potomkowie. Mathieu był z tego młodszego brata, nie miał takiego znaczenia i wcale mu to nie przeszkadzało. Plany na życie miał zupełnie inne.
- W najbliższy weekend, w zasadzie urodziny mam dzisiaj… Zdrowie. – stwierdził, przypominając sobie, że to w sumie ten dzień. Nie chciał, żadnych prezentów i śpiewania sto lat, bo było mu to raczej… niepotrzebne. Po co prezenty komuś, kto w zasadzie mógł mieć wszystko co chciał. Pewnie Diane w domu wręczy mu coś, co sama przygotowała, ale raczej nie chciałby, aby tak było. Wolał, aby matka nie myślała o upływającym czasie. Po co to komu. Pociągnął kilka łyków z butelki, może za dużo, bo zakręciło mu się w głowie. – Jak ja nie znoszę sabatów… – stwierdził rozgoryczony, pewny, że uniknie tematu urodzin.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Roześmiał się na propozycje kolegi. No cóż, może faktycznie dałoby się zrobić na tym interes, z tym, że jak na razie Xavier nie koniecznie umiał robić interesy. Zdawał sobie sprawę, że zapewne z czasem będzie musiał się nauczyć tej sztuki, bo jednak czasami pomagał w rodzinnym sklepie i pewnie nie zawsze będzie tylko siedział i sprawdzał artefakty, które do nich trafiały. Z czasem pewnie będzie musiał sam nauczyć się dobijać targów z handlarzami i klientami. I choć pomysł Rosiera nie był głupi, możliwe, że na dłuższą metę pewnie by im nie wypalił.
- Pewnie można, ale kto by się tym zajmował? Ty siedzisz ze smokami, ja jestem zakopany w ruinach i piasku. – powiedział rozbawiony kręcąc głową z uśmiechem – Ale na przyszłość zawsze można mieć jakąś alternatywę jakby w życiu nam nie wyszło. – dodał ze śmiechem i puścił mu oczko, po czym pociągnął spory łyk alkoholu, który powoli zaczynał znikać już z butelki.
Co było adekwatne do stanu upojenia młodego lorda Burke’a.
- No tak. – pokiwał głową, która na moment mu lekko opadła – No bo zobacz… - ściągnął złoty sygnet i podsunął mu prawie pod nos – Bo to rodzinny znak, herb…coś z tych dwóch…w każdym razie jak już go mam to go widać, rozumiesz? I jak zrobię coś nie tak to wszyscy będą wiedzieć… - wzruszył ramionami i westchnął pijacko, opadając plecami na oparcie krzesła – Chociaż ja to nie mam aż tak przesrane jak Edgar…on kiedyś będzie nestorem… - pokiwał głową i na moment zapatrzył się w bliżej nie określony punkt na ścianie.
Odwiesił się po chwili i uniósł brwi ku górze patrząc na swojego przyjaciela od kielicha, musiał się bardziej skupić, bo poziom alkoholu we krwi już zaczął mu psuć widzenie.
- Dzisiaj?! Oooo no to wszystkiego najlepsiejszego! – aż się chłopaczyna przejęzyczył i uniósł butelkę w geście toastu – Twoje zdrowie Mathieu i żeby ci się powodziło. – puścił mu oczko i ponownie pociągnął porządnego grzdyla z butelki – Sam również ich fanem nie jestem…ale siedzenie z tobą, tutaj nie jest wcale złe, a już na pewno o wiele, wiele lepsze niż siedzenie z tymi wszystkimi zadufanymi w sobie dupkami tam! – wskazał na drzwi i czknął.
- Pewnie można, ale kto by się tym zajmował? Ty siedzisz ze smokami, ja jestem zakopany w ruinach i piasku. – powiedział rozbawiony kręcąc głową z uśmiechem – Ale na przyszłość zawsze można mieć jakąś alternatywę jakby w życiu nam nie wyszło. – dodał ze śmiechem i puścił mu oczko, po czym pociągnął spory łyk alkoholu, który powoli zaczynał znikać już z butelki.
Co było adekwatne do stanu upojenia młodego lorda Burke’a.
- No tak. – pokiwał głową, która na moment mu lekko opadła – No bo zobacz… - ściągnął złoty sygnet i podsunął mu prawie pod nos – Bo to rodzinny znak, herb…coś z tych dwóch…w każdym razie jak już go mam to go widać, rozumiesz? I jak zrobię coś nie tak to wszyscy będą wiedzieć… - wzruszył ramionami i westchnął pijacko, opadając plecami na oparcie krzesła – Chociaż ja to nie mam aż tak przesrane jak Edgar…on kiedyś będzie nestorem… - pokiwał głową i na moment zapatrzył się w bliżej nie określony punkt na ścianie.
Odwiesił się po chwili i uniósł brwi ku górze patrząc na swojego przyjaciela od kielicha, musiał się bardziej skupić, bo poziom alkoholu we krwi już zaczął mu psuć widzenie.
- Dzisiaj?! Oooo no to wszystkiego najlepsiejszego! – aż się chłopaczyna przejęzyczył i uniósł butelkę w geście toastu – Twoje zdrowie Mathieu i żeby ci się powodziło. – puścił mu oczko i ponownie pociągnął porządnego grzdyla z butelki – Sam również ich fanem nie jestem…ale siedzenie z tobą, tutaj nie jest wcale złe, a już na pewno o wiele, wiele lepsze niż siedzenie z tymi wszystkimi zadufanymi w sobie dupkami tam! – wskazał na drzwi i czknął.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Rodzinne sprawy były istotnym elementem ich życia i przeważały nad resztą aspektów. Każdy Ród miał swoje priorytety, tradycje, określoną ścieżkę i wymagał, aby członkowie w sposób odpowiedni podchodzili do tego wszystkiego. Rosierów cechowała nienawiść wobec mugoli, inni jedynie niechętnie podchodzili do wszelkich spraw związanych z nimi. Mathieu został wychowany w duchu takim, a nie innym i nigdy nie buntował się przeciwko przekazywanej mu wiedzy. Najważniejszym było skupienie się na tym, co powinni robić. Sygnety przypominały im o ich dziedzictwie, o ciążącym na ich ramionach brzemieniu, które godnie musieli znosić. Naznaczeni w pewien sposób historią swych ojców i dziadków. Dobrze, że w tym momencie żaden z nich nie był w stanie na to dziedzictwo spojrzeć w odpowiedni sposób, bo naszłyby ich myśli, które w tak zabawny i wesoły wieczór nadchodzić nie powinny.
- Mam to samo. Tristan zawsze obrywał najbardziej, nawet jak ja namawiałem go do złamania zasad. – powiedział z nieco pochmurną miną. Ile razy Mathieu wciągnął go w coś od czego odwrotu już nie było, a później jego brat musiał wysłuchać kazania i zebrać niejednokrotnie karę za ich dwójkę. Był starszy, powinien być rozważniejszy i był, w rzeczy samej. To Mathieu sprowadzał go na niewłaściwe tory, jeszcze za dziecka… Bo teraz, kiedy byli u kresu dorosłości to on brał przykład z niego, ale prawda jest taka, że przez fakt wychowania się bez ojca to właśnie Tristan stanowił jego najważniejszy przykład.
Alkohol wchodził coraz lepiej, a Mathieu odczuwał jego skutki widząc nieco podwójny obraz. Matka go zabije, chyba pierwszy raz w życiu wścieknie się na niego jak zobaczy jak sponiewierany wróci do domu. Oby tylko Lady Ada nie widziała ich jak wychodzą z tej kanciapy, bo będzie wyraźnie zawiedziona ich zachowaniem i będzie tylko sto raz gorzej, a tego przecież nie chcieli. – Dzięki, dzięki za życzenia… – wymamrotał i upił łyk, co chyba było solidnym błędem z jego strony, bo aż się skrzywił. Przynajmniej tutaj z Xavierem bawił się wyraźnie dobrze, a nie tam na dole ćwicząc koślawe, fałszywe uśmiechy. To było co najmniej żenujące, szczerze powiedziawszy. – I mówisz, że oni wiedzą jak coś odstawisz przez ten sygnet? A próbowałeś dać go komuś… innemu do potrzymania? Też wiedzą? – zaśmiał się, zainteresowany możliwościami, jakie oferował sygnet Xaviera Burke. Ciekawe, czy jakby przypadkiem go przesiał też by było tak ciekawie go „sprawdzać”.
- Mam to samo. Tristan zawsze obrywał najbardziej, nawet jak ja namawiałem go do złamania zasad. – powiedział z nieco pochmurną miną. Ile razy Mathieu wciągnął go w coś od czego odwrotu już nie było, a później jego brat musiał wysłuchać kazania i zebrać niejednokrotnie karę za ich dwójkę. Był starszy, powinien być rozważniejszy i był, w rzeczy samej. To Mathieu sprowadzał go na niewłaściwe tory, jeszcze za dziecka… Bo teraz, kiedy byli u kresu dorosłości to on brał przykład z niego, ale prawda jest taka, że przez fakt wychowania się bez ojca to właśnie Tristan stanowił jego najważniejszy przykład.
Alkohol wchodził coraz lepiej, a Mathieu odczuwał jego skutki widząc nieco podwójny obraz. Matka go zabije, chyba pierwszy raz w życiu wścieknie się na niego jak zobaczy jak sponiewierany wróci do domu. Oby tylko Lady Ada nie widziała ich jak wychodzą z tej kanciapy, bo będzie wyraźnie zawiedziona ich zachowaniem i będzie tylko sto raz gorzej, a tego przecież nie chcieli. – Dzięki, dzięki za życzenia… – wymamrotał i upił łyk, co chyba było solidnym błędem z jego strony, bo aż się skrzywił. Przynajmniej tutaj z Xavierem bawił się wyraźnie dobrze, a nie tam na dole ćwicząc koślawe, fałszywe uśmiechy. To było co najmniej żenujące, szczerze powiedziawszy. – I mówisz, że oni wiedzą jak coś odstawisz przez ten sygnet? A próbowałeś dać go komuś… innemu do potrzymania? Też wiedzą? – zaśmiał się, zainteresowany możliwościami, jakie oferował sygnet Xaviera Burke. Ciekawe, czy jakby przypadkiem go przesiał też by było tak ciekawie go „sprawdzać”.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Kiedy był młodszy żył w przeświadczeniu, że skoro Edgar będzie kiedyś nestorem, to on nie ma co się w ogóle przejmować. Zwłaszcza, że sam nie był najstarszy w swoim rodzeństwie, a wręcz przeciwnie, najmłodszy. Z czasem jednak dotarło do niego, że to wcale tak nie wygląda. Mimo wszystko był przedstawicielem rodziny Burke, rodziny, która miała swoje korzenie, swoje tradycje i była szanowana. Może nie specjalnie byli oni rodziną towarzyską i na zewnątrz wiele osób uważało ich za persony pochmurne, markotne i mało towarzyskie, prawda była jednak z goła inna. W swoim towarzystwie Burke'owie byli bardzo pogodni, ciepli i życzliwi. Xavier był dumny, że urodził się jako członek właśnie tej, konkretnej rodziny.
- U nas to o dziwo szło po równo... chociaż nie zawsze - pokręcił głową - Czasami było tak, że albo Edgar dostawał najbardziej po głowie, a czasami ja albo Craig...Charon jest zbyt spokojny, jemu zawsze się upiekło. Chociaż raz dostaliśmy tak po głowach od nestora, że przez tydzień sprzątaliśmy stajnie bez użycia magii.- zaśmiał się pod nosem pomijając fakt, że to on był prowodyrem tego durnego pomysłu, za który dostali ochrzan, po czym uniósł wzrok na swojego aktualnego kompana.
Uniósł brew ku górze lekko zaskoczony. Zdecydowanie kolega był w tym momencie bardzo rozmazany, a to oznaczało, że alkohol wszedł zdecydowanie mocniej niż zakładał, że mu dzisiaj wejdzie.
- Ależ nie za ma co - wybełkotał rozbawiony, po czym pociągnął jeszcze jednego łyka z prawie już pustej butelki - A nie wiem w sumie. - wzruszył ramionami na jego pytanie - Nigdy nikomu go nie dawałem. Ej to trzymaj. Zobaczymy ci ludzie są durni na tyle, że patrzą tylko na rodowe znaki, a nie na twarze, co ty na to? - zaproponował rozbawiony, po czym odstawił butelkę na ziemię i przez chwilę posiłował się z własnym sygnetem, aż w końcu udało mu się go zdjąć z palca.
Nachylił się na krześle do Mathieu, o mało go z tegoż krzesła nie spadając i twarzą nie dekorując posadzki, a po chwili podsunął sygnet mężczyźnie pod nos.
- Zakładaj.
- U nas to o dziwo szło po równo... chociaż nie zawsze - pokręcił głową - Czasami było tak, że albo Edgar dostawał najbardziej po głowie, a czasami ja albo Craig...Charon jest zbyt spokojny, jemu zawsze się upiekło. Chociaż raz dostaliśmy tak po głowach od nestora, że przez tydzień sprzątaliśmy stajnie bez użycia magii.- zaśmiał się pod nosem pomijając fakt, że to on był prowodyrem tego durnego pomysłu, za który dostali ochrzan, po czym uniósł wzrok na swojego aktualnego kompana.
Uniósł brew ku górze lekko zaskoczony. Zdecydowanie kolega był w tym momencie bardzo rozmazany, a to oznaczało, że alkohol wszedł zdecydowanie mocniej niż zakładał, że mu dzisiaj wejdzie.
- Ależ nie za ma co - wybełkotał rozbawiony, po czym pociągnął jeszcze jednego łyka z prawie już pustej butelki - A nie wiem w sumie. - wzruszył ramionami na jego pytanie - Nigdy nikomu go nie dawałem. Ej to trzymaj. Zobaczymy ci ludzie są durni na tyle, że patrzą tylko na rodowe znaki, a nie na twarze, co ty na to? - zaproponował rozbawiony, po czym odstawił butelkę na ziemię i przez chwilę posiłował się z własnym sygnetem, aż w końcu udało mu się go zdjąć z palca.
Nachylił się na krześle do Mathieu, o mało go z tegoż krzesła nie spadając i twarzą nie dekorując posadzki, a po chwili podsunął sygnet mężczyźnie pod nos.
- Zakładaj.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
W rodzinie najważniejsze było to, że wszyscy powinni trzymać się razem. Mathieu nie udawał niewiniątka, parę razy nawet zdarzyło mu się krzyknąć, ze to wina jego, a nie Tristana, ale wiadomo jak to wyglądało. Z kuzynem łączyła go wyjątkowa więź i młodszy z Rosierów nigdy nie chciał uciekać od odpowiedzialności za czyny, które popełnił. Doskonale pamiętał jak skończył się ich wybryk w Rezerwacie, ucieczka spod opieki pracownika i zwiedzanie terenów należących do nich na własną ręką, kierując się głupimi mrzonkami wyimaginowanymi w dziecięcych głowach. Niczego nie żałował co prawda, to były przygody jego życia, ale dopiero po latach docierało do niego jak skrajnie nieodpowiedzialnie zachował się właśnie wtedy.
- Chyba nie chcę wiedzieć co narobiliście. – zaśmiał się. Na samą myśl o czyszczeniu stajni robiło mu się dziwnie zabawnie. Zapewne miało to na celu nauczenie młodzieńców pewnego morału, ale jaka musiała być wina, że kara spotkała ich aż tak solidna! Na całe szczęście z jego karami bywało trochę lżej, po śmierci Anselme wszyscy mu pobłażali i traktowali go bardzo łagodnie, zwalając na frustrację dziecka wywołaną przedwczesną strata ojca. W zasadzie tak było, chociaż Mathieu wtedy właśnie stał się bardzo wycofany i stronił od wszelakiego towarzystwa.
Rozbawiony patrzył na to, jak Xavier męczy się z własnym sygnetem. Ten chyba bardzo nie chciał zostać ściągnięty, ale w końcu uległ właścicielowi. Rosier zaśmiał się i czknął, kiedy Xavier o mało co nie wyrżnął z krzesła i nie padł na posadzkę, ale ostatecznie zachował równowagę, ruszając sygnetem, a nawet dwoma sygnetami prosto przed jego nosem. Obraz zachwiał się aż za bardzo, ale Mathieu w końcu chwycił za świecidełko i nasunął go na palec.
- Stylowy. – czknął, oglądając pierścień na palcu, jak świeżo zaręczona młoda panienka. Zaśmiał się, no nie ma co, pasował mu, chociaż róże na palcu obok chyba zaczęły czuć się zazdrosne. A przynajmniej tak było w jego głowie. – Zobaczymy… czy będą… wiedzieć. – mruknął, próbując wstać, ale zachwiał się przy tym okrutnie. Chyba powinni kończyć tą imprezę. Matka go zabije. Gdzie jest w zasadzie jego maska? Czemu wokół robi się tak ciemno, a obraz wiruje? Kto wyłączył światło?!
- Chyba nie chcę wiedzieć co narobiliście. – zaśmiał się. Na samą myśl o czyszczeniu stajni robiło mu się dziwnie zabawnie. Zapewne miało to na celu nauczenie młodzieńców pewnego morału, ale jaka musiała być wina, że kara spotkała ich aż tak solidna! Na całe szczęście z jego karami bywało trochę lżej, po śmierci Anselme wszyscy mu pobłażali i traktowali go bardzo łagodnie, zwalając na frustrację dziecka wywołaną przedwczesną strata ojca. W zasadzie tak było, chociaż Mathieu wtedy właśnie stał się bardzo wycofany i stronił od wszelakiego towarzystwa.
Rozbawiony patrzył na to, jak Xavier męczy się z własnym sygnetem. Ten chyba bardzo nie chciał zostać ściągnięty, ale w końcu uległ właścicielowi. Rosier zaśmiał się i czknął, kiedy Xavier o mało co nie wyrżnął z krzesła i nie padł na posadzkę, ale ostatecznie zachował równowagę, ruszając sygnetem, a nawet dwoma sygnetami prosto przed jego nosem. Obraz zachwiał się aż za bardzo, ale Mathieu w końcu chwycił za świecidełko i nasunął go na palec.
- Stylowy. – czknął, oglądając pierścień na palcu, jak świeżo zaręczona młoda panienka. Zaśmiał się, no nie ma co, pasował mu, chociaż róże na palcu obok chyba zaczęły czuć się zazdrosne. A przynajmniej tak było w jego głowie. – Zobaczymy… czy będą… wiedzieć. – mruknął, próbując wstać, ale zachwiał się przy tym okrutnie. Chyba powinni kończyć tą imprezę. Matka go zabije. Gdzie jest w zasadzie jego maska? Czemu wokół robi się tak ciemno, a obraz wiruje? Kto wyłączył światło?!
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Panowała ogólna opinia, że Burke’owie są zimną i oschłą rodziną, która stroni od spotkań towarzyskich, a ich członkowie to gbury, które zawsze podpierają ściany. Nie do końca była to prawda, ale nikt z nich nie zadał sobie trudu by wyprowadzać z błędu resztę. Burke’owi byli obserwatorami, kolekcjonerami informacji, które potem mogli wykorzystać na swoją korzyść. Stronili od towarzystwa w celu ochrony swoich tajemnic i wartości. Jednak kiedy przebywali razem, w bezpiecznych murach zamku Durham, okazywali się ciepłymi osobami, które dla swojej rodziny były w stanie zrobić dosłownie wszystko. Tak samo jak żadne nigdy nie zdradzi drugiego. Tak też było w przypadku durnego pomysłu trzynastoletniego Xavier, który namówił dorosłego już, dwudziestoletniego Edgara, żeby przyniósł do domu opium i we trójkę, razem jeszcze z Craigiem spalili się okrutnie, by potem usiąść do ważnej, rodzinnej kolacji.
Burke roześmiał się na samo wspomnienie tego wieczoru.
- Było wesoło, w każdym razie przez moment. – powiedział rozbawiony kręcąc głową.
Nigdy wcześniej nie postrzegał ściągania sygnetu z palca za ciężkie zadanie, dzisiaj jednak, w tym obecnym momencie i jego dość poważnym stanie upojenia alkoholowego, była to misja z górnej półki. W końcu jednak misja zakończyła się sukcesem i podał mu swój sygnet.
- Ależ oczywiście, że stylowy…bo mój. – powiedział rozbawiony, po czym włączyła mu się pijacka czkawka, której nie był w stanie zatrzymać.
Przez chwilę starał się skupić swój wzrok na Rosierze, ale miał tak okrutnie zamazany obraz, że nie było opcji, by po dłuższym wysiłku nie zakręciło mu się w głowie. Złapał się jakiejś półki po jego lewej, po czym, z nie małym trudem, podniósł się z krzesła.
- Nie…nie ma opcji, że będą wiedzieć. – machnął ręką, o mało się przy tym nie wywracając, kiedy grawitacja postanowiła zadziałać.
Zdecydowanie za bardzo kręciło mu się w głowie, a obraz rozmazywał się coraz gorzej. Oj chyba najwyższa pora udać się do domu. Gdzieś tam mignęła mu ostatnia trzeźwa myśl, że teleportacja będzie zabójstwem dla żołądka i głowy. Rozejrzał się po kantorku w poszukiwaniu swojej maski, ale nie mogąc jej zlokalizować, machnął na to ręką.
- To powozu! – zarządził łapiąc nowego kolegę pod ramię i oboje, obijając się o wszystko co możliwe opuścili kantorek by udać się w długą i męczącą podróż do powozów, które miały ich dowieźć do domów.
ztx2
Burke roześmiał się na samo wspomnienie tego wieczoru.
- Było wesoło, w każdym razie przez moment. – powiedział rozbawiony kręcąc głową.
Nigdy wcześniej nie postrzegał ściągania sygnetu z palca za ciężkie zadanie, dzisiaj jednak, w tym obecnym momencie i jego dość poważnym stanie upojenia alkoholowego, była to misja z górnej półki. W końcu jednak misja zakończyła się sukcesem i podał mu swój sygnet.
- Ależ oczywiście, że stylowy…bo mój. – powiedział rozbawiony, po czym włączyła mu się pijacka czkawka, której nie był w stanie zatrzymać.
Przez chwilę starał się skupić swój wzrok na Rosierze, ale miał tak okrutnie zamazany obraz, że nie było opcji, by po dłuższym wysiłku nie zakręciło mu się w głowie. Złapał się jakiejś półki po jego lewej, po czym, z nie małym trudem, podniósł się z krzesła.
- Nie…nie ma opcji, że będą wiedzieć. – machnął ręką, o mało się przy tym nie wywracając, kiedy grawitacja postanowiła zadziałać.
Zdecydowanie za bardzo kręciło mu się w głowie, a obraz rozmazywał się coraz gorzej. Oj chyba najwyższa pora udać się do domu. Gdzieś tam mignęła mu ostatnia trzeźwa myśl, że teleportacja będzie zabójstwem dla żołądka i głowy. Rozejrzał się po kantorku w poszukiwaniu swojej maski, ale nie mogąc jej zlokalizować, machnął na to ręką.
- To powozu! – zarządził łapiąc nowego kolegę pod ramię i oboje, obijając się o wszystko co możliwe opuścili kantorek by udać się w długą i męczącą podróż do powozów, które miały ich dowieźć do domów.
ztx2
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Strona 2 z 2 • 1, 2
Niech żyje sabat...
Szybka odpowiedź