Kuchnia
AutorWiadomość
Kuchnia
Jasna kuchnia znajduje się niedaleko wejścia do domu. Sprzęty, tak samo jak w reszcie domu, są raczej stare, ale nie zniszczone. Regał, który został transmutowany, tak aby utrzymywał niskie temperatury, ostatnio świeci większymi pustkami, ale na blacie kuchennym zawsze leży jakiś słodycz, albo resztka tytoniu. Rita najczęściej gotuje sama, woląc nie stołować się w mieście, to też dba o obecność odpowiednich naczyń. Panele na podłodze są dość mocno porysowane, ale pozostają bardzo łatwe do czyszczenia.
[bylobrzydkobedzieladnie]
dobranoc panowie
Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
14 grudnia, chwilę po północy
Leciałam długo, sama nie wiem już ile. Wściekła, zmęczona i pełna triumfu po wygranym pojedynku. Było zimno, ale mróz nie działał dziś na mnie źle. Był kojący, orzeźwiający, pozwalał wracać na ziemię, nawet gdy wznosiłam się wysoko w chmurach, pędząc przez połowę Anglii na swojej Metce. Oddychałam głęboko, nachylając się w dół, tak, aby wydobyć z niej pełną prędkość. Potrzebowałam gnać, chociaż nie spieszyłam się nigdzie. Głowa sama układała scenariusze i podsuwała przemyślenia, na temat tego, czy dobrze zrobiłam, zostawiając go tam. Problemem nie była pewna śmierć Weasleya, problemem było, w jakim stopniu jest ona pewna. Był w tragicznym stanie, oślepiony, drżący, zmęczony, błagający, piszczący jak zażynany prosiak i przepraszający, jakby cokolwiek miało to zmienić. Był nie tylko zdrajcą krwi, zdrajcą czarodziejów, był zdrajcą Wiedźmiej Straży. Człowiekiem, który przyczynił się do śmierci Dariena i śmiał mówić, że raport nie dotarł. Nie chciałam dziś więcej o tym myśleć, musiałam sprawdzić dokumenty z tamtego dnia, ale do tego potrzebowałam ochłonąć, dowiedzieć się czegoś więcej na jego temat. Do komisji rejestracji różdżek chciałam wysłać sowę, ale to gdy już odpocznę. Gdy więc znalazłam się w końcu nad Londynem, a chwilę potem nad Borough of Enfield, marzyłam o gorącej kąpieli, o położeniu się, chociaż na kilka godzin i pozostaniu w tej pozycji. Nie potrzebowałam dziś triumfować na salonach, chwalić się swoim wyczynem. Nigdy zresztą nie interesowała mnie taka forma spędzania wolnego czasu, zawsze twierdziłam, że czyny działają lepiej niż słowa, dlatego też więcej robiłam, niż mówiłam. Wylądowałam pod domem, zeskakując z miotły i płynnym ruchem przeszłam przez drzwi wejściowe, które trzasnęły za mną, popchnięte przez wiatr. Gdzieś musiał być przeciąg. W kuchni usłyszałam jakiś dźwięk i aż mnie zmroziło. Miotłę odłożyłam w kąt, a różdżkę wyciągnęłam przed siebie, czterema pewnymi, ale miękkimi krokami zmierzając w stronę hałasu, gotowa zaatakować intruza. - To ty - powiedziałam tylko dostrzegając Augustusa. Nie drżała mi dłoń, ale serce biło jak opętane. Musiałam pozostać czujna, zwłaszcza po dzisiaj. Wciąż miałam na sobie płaszcz, który pokryły pewnie drzazgi z miotły Wealseya, którą zdążyłam rozwalić. Na butach miałam błoto, które teraz roznosiło się po całym korytarzu, aż do stolika w kuchni, przy którym przysiadłam. - Nie wyszedłeś rano do pracy? - starałam się zachować spokojną twarz, aby nie odebrał tego za uszczypliwość. Nie miałam problemu z tym że mógłby tam siedzieć cały dzień, o ile nie buszował po moich papierach i planach. Te jednak trzymałam pod odpowiednimi zaklęciami na strychu. Jeśli, by w nich grzebał, to zauważyłabym. Teraz jednak potrzebowałam spokoju. - Możesz mi czegoś nalać? - spytałam, wzrok wlepiając w butelkę Magicznego Laudanum, stojącą gdzieś w kącie blatu. Obok leżało kilka skręconych przeze mnie papierosów. Nie korzystałam z nich często, jedynie wtedy, gdy był na to dobry moment. Rzadko też prosiłam, aby ktokolwiek cokolwiek mi podał, wolałam sama poruszać się po swoim domu, nie lubiłam być zresztą obsługiwana. Dzisiaj jednak było inaczej. Zabiłam człowieka... W spojrzeniu i dłoniach na pewno było coś nie tak, dziś były lazurowe, powieki nieco mi drgały. Rookwood nawet nie wiedział do końca, czym się zajmuje, a ja nie byłam pewna czy ufam mu na tyle, aby wszystko wiedział. - Miałbyś opory przed skrzywdzeniem człowieka, który stanął po tamtej stronie? - spytałam, ciekawa jego reakcji, jego wzroku.
dobranoc panowie
Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
Kiedy rano opuszczała Chase Side 21, Augustus praktycznie przekręcał się na drugi bok. Spał mocno, całkowicie ignorując jej poranną krzątaninę. Nigdzie też mu się przecież nie śpieszyło; rytm każdego niemal dnia wymierzały kwestie przez niego przypisane do odpowiednich godzin. Grafik był płynny i mimo, że chętnie go zapełniał, czy pracował nawet kiedy nie goniły go terminy czy umykające do spotkań minuty, tego dnia po przebudzeniu czuł się wyjątkowo paskudnie.
Nie wyspał się. Mimo, że sen przyszedł łatwo i trwał długo, to nie przyniósł ze sobą odpoczynku. Miał wrażenie, jakby czuł się gorzej niż zanim zamknął oczy i pochłonęła go znajoma, pozbawiona snów ciemność. Pogoda też zdawała się nie być kapryśna; po wyjrzeniu za okno dało się zauważyć co najwyżej leniwie opadające płatki śniegu, którymi nawet jakoś bardzo nie targał wiatr. Był spokojnie, a przykryta warstwą puchu okolica wydawała się na pierwszy rzut oka wręcz idylliczna. Coś jednak czaiło się w powietrzu, o czym dawało znać rwące kolano. Kiedy tylko się przebudził, zapragnął ponownie zapaść się w niewygodzie wąskiego materaca i ciemności snu. Może faktycznie powoli zbierało się na zmianę pogody, a może kąsający mróz, który czaił się na zewnątrz, w jakiś sposób zakradł się przez mury domu, by zrobić mu na złość.
Wstał więc późno - o wiele za późno. Przez większość czasu po prostu leżał, patrząc pustym spojrzeniem na znajomy sufit i wypełniającą go mapę utworzoną z zacieków i odprysków. Potem przyszedł czas na zwykłą opieszałość, wywołaną swoim własnym stanem, a także brakiem jakiejkolwiek innej pary oczu, która mogła go pod tym względem oceniać. Wiedział, że nie wyganiałaby go i tyle mu starczyło w podjęciu decyzji, by dalej zwlekać i zająć się jakąś przyziemną pozycją, którą zdarzyło mu się mieć przy sobie, a która pozwoliła mu nieco zająć myśli.
Z marazmu wyrwało go szczęknięcie drzwi. Właśnie wyciągał z jednej z szafek kubek, chcąc przygotować sobie herbatę. Mimowolnie rozejrzał się, szukając spojrzeniem jakiegokolwiek miernika czasu, a gdy go znalazł, wypuścił tylko mocniej powietrze. Zmrok, który tak szybko zapadał w zimie, wyjątkowo dobrze zaburzył jego poczucie czasu.
- Tak, to ja - kubek szczęknął o blat. Zaniechał jednak dalszych przygotowań, odwracając się do niej przodem i przyglądając się jej zmęczonym spojrzeniem. - Nie. Powiedzmy, że miałem dzisiaj wolne - rzucił, zaraz też podążając za jej spojrzeniem, kiedy kolejne zdanie padło z jej ust. Sięgnął też zaraz po butelkę laudanum. Fakt, że prosiła o jakąkolwiek formą obsługi, był nieco nietypowy, jednak nie dał po sobie poznać, by go to jakkolwiek zdziwiło. Znów sięgnął w kierunku szafki, gdzie trzymała naczynia, wyciągając z niej szklankę i w końcu też odkręcając butelkę, by napełnić nią szkło.
- Proszę - postawił przed nią zarówno jedno, jak i drugie, zaraz też, jakby machinalnie, sięgając jeszcze po skręcone papierosy, które leżały na blacie i podając je jej, a jeśli też chciała - odpalając jej jednego.
W końcu padły też ostatnie słowa. Czy spodziewał się tego typu pytań? Nie. Ale z drugiej strony wciąż oblepiała go lepka maź marazmu, który zdawał się bardziej jak zwykle hamować jego reakcje. Dopiero teraz też zajrzał jej w oczy, podchwytując ich spojrzenie. Jasne, intensywne, lazurowe. W końcu uśmiechnął się lekko, trochę jakby do siebie.
- Wszystko w imię nauki - odparł krótko. W zielonkawych oczach jednak zaiskrzyła się ciekawość, a umysł zaczął jakby pośpiesznie otrzepywać się z otumanienia. - Pytasz z ciekawości czy szukasz walidacji? - odsunął jedno z krzeseł, które dosunięte było do stolika, by zająć na nim miejsce obok niej.
Nie wyspał się. Mimo, że sen przyszedł łatwo i trwał długo, to nie przyniósł ze sobą odpoczynku. Miał wrażenie, jakby czuł się gorzej niż zanim zamknął oczy i pochłonęła go znajoma, pozbawiona snów ciemność. Pogoda też zdawała się nie być kapryśna; po wyjrzeniu za okno dało się zauważyć co najwyżej leniwie opadające płatki śniegu, którymi nawet jakoś bardzo nie targał wiatr. Był spokojnie, a przykryta warstwą puchu okolica wydawała się na pierwszy rzut oka wręcz idylliczna. Coś jednak czaiło się w powietrzu, o czym dawało znać rwące kolano. Kiedy tylko się przebudził, zapragnął ponownie zapaść się w niewygodzie wąskiego materaca i ciemności snu. Może faktycznie powoli zbierało się na zmianę pogody, a może kąsający mróz, który czaił się na zewnątrz, w jakiś sposób zakradł się przez mury domu, by zrobić mu na złość.
Wstał więc późno - o wiele za późno. Przez większość czasu po prostu leżał, patrząc pustym spojrzeniem na znajomy sufit i wypełniającą go mapę utworzoną z zacieków i odprysków. Potem przyszedł czas na zwykłą opieszałość, wywołaną swoim własnym stanem, a także brakiem jakiejkolwiek innej pary oczu, która mogła go pod tym względem oceniać. Wiedział, że nie wyganiałaby go i tyle mu starczyło w podjęciu decyzji, by dalej zwlekać i zająć się jakąś przyziemną pozycją, którą zdarzyło mu się mieć przy sobie, a która pozwoliła mu nieco zająć myśli.
Z marazmu wyrwało go szczęknięcie drzwi. Właśnie wyciągał z jednej z szafek kubek, chcąc przygotować sobie herbatę. Mimowolnie rozejrzał się, szukając spojrzeniem jakiegokolwiek miernika czasu, a gdy go znalazł, wypuścił tylko mocniej powietrze. Zmrok, który tak szybko zapadał w zimie, wyjątkowo dobrze zaburzył jego poczucie czasu.
- Tak, to ja - kubek szczęknął o blat. Zaniechał jednak dalszych przygotowań, odwracając się do niej przodem i przyglądając się jej zmęczonym spojrzeniem. - Nie. Powiedzmy, że miałem dzisiaj wolne - rzucił, zaraz też podążając za jej spojrzeniem, kiedy kolejne zdanie padło z jej ust. Sięgnął też zaraz po butelkę laudanum. Fakt, że prosiła o jakąkolwiek formą obsługi, był nieco nietypowy, jednak nie dał po sobie poznać, by go to jakkolwiek zdziwiło. Znów sięgnął w kierunku szafki, gdzie trzymała naczynia, wyciągając z niej szklankę i w końcu też odkręcając butelkę, by napełnić nią szkło.
- Proszę - postawił przed nią zarówno jedno, jak i drugie, zaraz też, jakby machinalnie, sięgając jeszcze po skręcone papierosy, które leżały na blacie i podając je jej, a jeśli też chciała - odpalając jej jednego.
W końcu padły też ostatnie słowa. Czy spodziewał się tego typu pytań? Nie. Ale z drugiej strony wciąż oblepiała go lepka maź marazmu, który zdawał się bardziej jak zwykle hamować jego reakcje. Dopiero teraz też zajrzał jej w oczy, podchwytując ich spojrzenie. Jasne, intensywne, lazurowe. W końcu uśmiechnął się lekko, trochę jakby do siebie.
- Wszystko w imię nauki - odparł krótko. W zielonkawych oczach jednak zaiskrzyła się ciekawość, a umysł zaczął jakby pośpiesznie otrzepywać się z otumanienia. - Pytasz z ciekawości czy szukasz walidacji? - odsunął jedno z krzeseł, które dosunięte było do stolika, by zająć na nim miejsce obok niej.
Augustus Rookwood
Zawód : Poszukiwacz Śmierci, badacz, naukowiec, numerolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Quiet, crawl to the in-between
Silent, secretive feeling
Of fearsome hatred that reaches the skies
Silent, secretive feeling
Of fearsome hatred that reaches the skies
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Został na cały dzień... To nie było typowe, nieczęsto się zdarzało, ale jednak nie miałam nic przeciwko. W dziwny sposób odrobinę mu zaufałam i pozwoliłam sobie na takie odstępstwa. Dziwne przeświadczenie, że muszę żyć normalnie, wchodziło do mojej głowy. Należało jeszcze ułożyć sobie życie, ale nie do końca wiedziałam jak. Nie celowałam w niego różdżką, bo nie miałam ku temu powodu, chociaż dokładnie wtedy uświadamiałam sobie, jak wiele o mnie nie wie. Miał wolne i chciał spędzić je w ponurym domu przy Chase Side 21? Augustus był jeszcze większym nudziarzem, niż wyglądał. Pasowało mi to. Kiwnęłam głową w podziękowaniu za nalany alkohol, zwykle nie prosiłam o takie rzeczy. Skręcony papieros, który mi podał, wydawał się idealny, a ja przez sekundę pomyślałam nawet, że dobrze o mnie dba, zaraz potem rozkoszując się dymem papierosa, którego mi odpalił. Czy widział we mnie dzisiaj ofiarę? Zmęczoną życiem dziewczynkę, która w swoim roztrzęsieniu potrzebowała silnych męskich ramion? Oby nie. Nie chciałam taką się stać i okazać w moim zachowaniu, że coś jest nie tak. Nie żałowałam ani jednego rzuconego dzisiaj czaru, żałowałam, że go nie dobiłam, chociaż wizja konania na zimnej ziemi, gdy jesteś ślepy... Oh, to już wolałabym, aby mnie zadźgali. W imię nauki... No tak. Wyższy cel. Miało to nawet sens. Ale co to, do kurwy nędzy, znaczy walidacja? Zmrużyłam oczy i przez chwilę patrzyłam się na niego. Ja pierdole. Nie lubiłam takich momentów jak ten, mogłam lepiej przykładać się do nauki i taka była prawda. W czasie, gdy inni ćwiczyli walidacje czy inne tego typu rzeczy, ja chwytałam za miotłę i zaszywałam się gdzieś w odmętach koron drzew Zakazanego Lasu, albo uciekałam posiedzieć na dachu. - Sama nie wiem, obydwa powody brzmią dobrze - odpowiedziałam zatem zgodnie z prawdą, mrugając jeszcze kilka razy. Nie mogłam się przecież przyznać, że byłam od niego głupsza. - A jeśli nie w imię nauki? Jeśli w imię faktu, że jest zdrajcą... - wzięłam łyk alkoholu, którego dziwnie słodka gorycz rozlała się po całej jamie ustnej, wpadając tuż potem do gardła. Kleisty płyn dziś był mi o wiele bardziej potrzebny niż czysty spirytus. Nie byłam morderczynią, nie kręciło mnie to. Wolałam przemykać w ciszy, raz na jakiś czas wyżywając się w pojedynku. Dzisiaj jednak nie chodziło o obcego człowieka, ani nawet o kogoś, kogo widywałam na plakatach. Chodziło o byłego kolegę z pracy, nawet jeśli nigdy za nim nie przepadałam. Chodziło o kogoś, kto razem ze mną służył w tej samej jednostce. Jednak czy on albo ja, kiedykolwiek byliśmy jej szczerze oddani? Odstawiłam szklankę na stół, a stara podkładka zagłuszyła stukot szklanki o blat. Odpalony papieros odłożyłam do popielniczki, a jego popiół opadł niedbale, krusząc się po części jeszcze na mojej dłoni. Augustus Rookwood nie był idiotą, właściwie wręcz przeciwnie. Musiał wiedzieć, że specjalistki do spraw podróży służbowych w Wizengamocie nie wracają do domu z pracy po północy, usmarowane błotem. Palcami wystukiwałam rytm, który nawet nie do końca mogłam rozpoznać. Może nadeszła już pora. - Spotkałam człowieka, który kiedyś ze mną pracował - kolejny potężny łyk alkoholu. Nie byłam roztrzęsiona, ale laudanum jeszcze bardziej mnie relaksowało. - Potem doprowadził do śmierci naszego kolegi i uciekł... - wycedziłam przez zęby, dalej wściekła. Teraz już przynajmniej wiedziałam, dla kogo pracował. - Co byś zrobił? - ponowiłam pytanie, wypatrując w nim szczerej odpowiedzi. - Skrzywdziłbyś go w imię nauki, czy w imię własnych potrzeb? A może dałbyś mu spokój i odszedł w swoją stronę? - liczyłam na szczerą rozmowę, ale nie byłam pewna czy mi odpowie, a jeśli tak... To czy nie skłamie. Z drugiej strony. To żaden wstyd. Trwała wojna, a niektórzy nie zasługiwali na życie, nawet w tak trudnych czasach.
dobranoc panowie
Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
Nie był pewien, jak czuł się z tym swoistym wrastaniem w swoje życia. Oboje powoli, jakby całkiem niechcący i bez zastanowienia, rozpychali się łokciami i robili sobie coraz więcej miejsca. Poznawali się, odkrywali kolejne karty, czy nawet sami porządkowali urojone miejsca, w których gnieździła się ich relacja, by zrobić dla niej więcej miejsca. Był to proces zupełnie naturalny dla ludzi, którzy spędzali ze sobą czas, a oni poświęcali go coraz więcej. Powoli, to prawda, i w swoim tempie, ale wciąż - minuty przeszły w godziny, a te wreszcie przechodziły w doby.
Mimo, że był to proces jakże charakterystyczny dla ludzi, dla niego wydawał się jakby obcy i nienaturalny. Przywiązanie, które niepostrzeżenie zakradało się do tego związku, zdawało się być przez niego ignorowane, bo po prostu nie przywykł przywykać w ten sposób.
Kiedy patrzył na nią, nie widział zagubionej dziewczynki. Nigdy. Zawsze jawiła mu się tak samo; głównie jako ciekawostka. Zagadka, która prosiła się o rozwiązanie i która często karmiła go półprawdami lub całkiem zmyślonymi prawdami, ale to było w porządku. Nie było w tym kłamstwa, nawet jeśli coś mijało się z prawdą, bo przecież robiła to, żeby chronić tajemnice, które były tylko i wyłącznie jej. A on nie miał skrupułów, by odpowiadać jej tym samym, kiedy zaszła taka potrzeba.
Sam sięgnął po papierosa, odpalając go zaraz i zaciągając się. Drążyła temat, wyraźnie chcąc poznać odpowiedź odpowiedzi, a on sam nie był pewien, co powinien teraz powiedzieć. Przeciągnął spojrzeniem po blacie stołu, podsuwając za łokieć osunięty rękaw koszuli, którą miał na siebie luźno zarzuconą. Następnie wyciągnął rękę, by strzepnąć popiół. Nie śpieszył się, mieli przecież dużo czasu, prawda?
- Myślę, że tak - odpowiedział wreszcie, jakby nieco niechętnie, gryząc się z własnymi myślami. Nie uważał, że zabijanie dla idei zabijania czy zwyczajnie Idei było dla niego wystarczającym powodem. Ogólnie posiadał przeświadczenie, że czasem najgorszy śmieć może okazać się przydatnym narzędziem, które może przybliżyć nieco upragnionego celu. Nie znaczyło to jednak, że uważał iż posiadał jakiekolwiek wewnętrzne opory przed odebraniem człowiekowi życia. Było coś nad wyraz czarującego w pustych, pozbawionych blasku oczach martwych ludzi, tak samo jak i w tym, jak powoli dogasały, kiedy opuszało je 21 gramów duszy. Znał to spojrzenie aż za dobrze, napatrzył się na nie wystarczająco dużo w swoich życiu.
Patrzył na nią uważnie. Jak bierze kolejny duży łyk podanego alkoholu. Jak cedzi kolejne słowa, wyraźnie rozgoryczona i zła. Kolejne pytania były o wiele prostsze; posiadały tak uwielbiany przez niego kontekst, który sprawiał, że udzielenie odpowiedzi wydawało się o wiele prostsze. Teraz przynajmniej wiedział co się stało. Teraz nie chodziło o zwykłe bycie zdrajcą krwi, co wcześniej jako pierwsze podsunęło mu się na myśl.
- Brzmisz, jakby śmierć twojego współpracownika na prawdę bolała - rzucił obojętnie, wątpiąc też by chodziło o zwykły fakt, że zobaczyli się parę razy w departamencie czy wymienili dzień dobry, a może nawet wypili wspólnie kawę. - To zależy. Zależy od tego kim byłby dla mnie wspólny kolega. Zależy jak dużo i nad czym byśmy pracowali. Ale myślę, że najlepszą odpowiedzią będzie; moje własne potrzeby skrzywdziłyby go w imię nauki - na chwilę zamilkł, wypełniając ciszę kolejnym przyłożeniem papierosa do ust - Nie oceniam cię, każdy ma własne potrzeby, nie wiem też co się dokładnie stało, ale powiedzmy po prostu, że zabicie dla tylko i wyłącznie własnych potrzeb, wydaje mi się delikatnym marnotrawstwem. - skończył, podnosząc się ze swojego miejsca i wracając do czynności, którą porzucił kiedy wróciła. Do wcześniej wyciągniętego kubka wrzucił herbatę i zalał ją gorącą wodą, która zdążyła nieznacznie stracić na temperaturze, kiedy tak siedzieli. Odstawił też zaraz kubek na stół, nie siadając jednak i wyciągając w jej stronę rękę. - Płaszcz - rzucił jakby od niechcenia, czekając aż go z siebie zdejmie.
Mimo, że był to proces jakże charakterystyczny dla ludzi, dla niego wydawał się jakby obcy i nienaturalny. Przywiązanie, które niepostrzeżenie zakradało się do tego związku, zdawało się być przez niego ignorowane, bo po prostu nie przywykł przywykać w ten sposób.
Kiedy patrzył na nią, nie widział zagubionej dziewczynki. Nigdy. Zawsze jawiła mu się tak samo; głównie jako ciekawostka. Zagadka, która prosiła się o rozwiązanie i która często karmiła go półprawdami lub całkiem zmyślonymi prawdami, ale to było w porządku. Nie było w tym kłamstwa, nawet jeśli coś mijało się z prawdą, bo przecież robiła to, żeby chronić tajemnice, które były tylko i wyłącznie jej. A on nie miał skrupułów, by odpowiadać jej tym samym, kiedy zaszła taka potrzeba.
Sam sięgnął po papierosa, odpalając go zaraz i zaciągając się. Drążyła temat, wyraźnie chcąc poznać odpowiedź odpowiedzi, a on sam nie był pewien, co powinien teraz powiedzieć. Przeciągnął spojrzeniem po blacie stołu, podsuwając za łokieć osunięty rękaw koszuli, którą miał na siebie luźno zarzuconą. Następnie wyciągnął rękę, by strzepnąć popiół. Nie śpieszył się, mieli przecież dużo czasu, prawda?
- Myślę, że tak - odpowiedział wreszcie, jakby nieco niechętnie, gryząc się z własnymi myślami. Nie uważał, że zabijanie dla idei zabijania czy zwyczajnie Idei było dla niego wystarczającym powodem. Ogólnie posiadał przeświadczenie, że czasem najgorszy śmieć może okazać się przydatnym narzędziem, które może przybliżyć nieco upragnionego celu. Nie znaczyło to jednak, że uważał iż posiadał jakiekolwiek wewnętrzne opory przed odebraniem człowiekowi życia. Było coś nad wyraz czarującego w pustych, pozbawionych blasku oczach martwych ludzi, tak samo jak i w tym, jak powoli dogasały, kiedy opuszało je 21 gramów duszy. Znał to spojrzenie aż za dobrze, napatrzył się na nie wystarczająco dużo w swoich życiu.
Patrzył na nią uważnie. Jak bierze kolejny duży łyk podanego alkoholu. Jak cedzi kolejne słowa, wyraźnie rozgoryczona i zła. Kolejne pytania były o wiele prostsze; posiadały tak uwielbiany przez niego kontekst, który sprawiał, że udzielenie odpowiedzi wydawało się o wiele prostsze. Teraz przynajmniej wiedział co się stało. Teraz nie chodziło o zwykłe bycie zdrajcą krwi, co wcześniej jako pierwsze podsunęło mu się na myśl.
- Brzmisz, jakby śmierć twojego współpracownika na prawdę bolała - rzucił obojętnie, wątpiąc też by chodziło o zwykły fakt, że zobaczyli się parę razy w departamencie czy wymienili dzień dobry, a może nawet wypili wspólnie kawę. - To zależy. Zależy od tego kim byłby dla mnie wspólny kolega. Zależy jak dużo i nad czym byśmy pracowali. Ale myślę, że najlepszą odpowiedzią będzie; moje własne potrzeby skrzywdziłyby go w imię nauki - na chwilę zamilkł, wypełniając ciszę kolejnym przyłożeniem papierosa do ust - Nie oceniam cię, każdy ma własne potrzeby, nie wiem też co się dokładnie stało, ale powiedzmy po prostu, że zabicie dla tylko i wyłącznie własnych potrzeb, wydaje mi się delikatnym marnotrawstwem. - skończył, podnosząc się ze swojego miejsca i wracając do czynności, którą porzucił kiedy wróciła. Do wcześniej wyciągniętego kubka wrzucił herbatę i zalał ją gorącą wodą, która zdążyła nieznacznie stracić na temperaturze, kiedy tak siedzieli. Odstawił też zaraz kubek na stół, nie siadając jednak i wyciągając w jej stronę rękę. - Płaszcz - rzucił jakby od niechcenia, czekając aż go z siebie zdejmie.
Augustus Rookwood
Zawód : Poszukiwacz Śmierci, badacz, naukowiec, numerolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Quiet, crawl to the in-between
Silent, secretive feeling
Of fearsome hatred that reaches the skies
Silent, secretive feeling
Of fearsome hatred that reaches the skies
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Posiadanie oczekiwań brzmiało jak robienie sobie powodów do pretensji. Trzeba było być przygotowanym na najgorsze, bo życie i tak robiło swoje. Kopało Cię w ryj, a potem śmiało się do rozpuku. Obserwowałam to już wcześniej. Przy mojej matce i Earneście, przy Grahamie i Cassandrze, przy Ramseyu i Cassandrze, bo na tego ostatniego dalej byłam wściekła, za to co zrobił. Jak miałam angażować się w cokolwiek, skoro świat nie został skonstruowany po to, by było mi dobrze? Nienaturalnym była więc bliskość, a fizyczne aspekty tej relacji interesowały mnie bardziej od początku. Przecież znaliśmy się tyle lat. Był cholernym geniuszem z tymi swoimi liczbami, a ja wolałam prawić się w magii praktycznej. Nikt na początku nie mógł przewidzieć, że zaczniemy spędzać ze sobą całe dni, że Augustus nie wyjdzie do pracy i będzie siedział w mojej kuchni. Właściwie nie przeszkadzało mi to, mógł się czuć tu jak u siebie w domu, chociaż na pewno standard pomieszczenia nie spełniał jego minimalnych wymagań. Nigdy jednak nie dawał mi tego wyraźnie odczuć, czasem mogłam nawet myśleć, że nic mu to nie zmienia. Zresztą, dlaczego miałoby? Żadne z nas zapewne nie zakładało, że ta relacja prowadzi do czegokolwiek konkretnego, a jednak... A jednak dzisiaj, gdy tak siedziałam przy szklance alkoholu, w pobłoconym płaszczu, zmęczona po długim locie, po pojedynku i po wwierceniu się w mózg Weasleya, wpatrywałam się w stojącego przede mną człowieka. Czy byłam w stanie mu na tyle zaufać, aby zwyczajnie powiedzieć? Nie zawiódł mnie, nie nadwyrężył zaufania, ale... czy był mi przyjacielem? Kiwnęłam głową, gdy odpowiedział na moje pytanie. Nie wiedziałam do końca czego się spodziewać, każda odpowiedź byłaby tu przecież dobra. Moje pochodzenie zostało już przeze mnie zaakceptowane, świadoma byłam tego, że tak po prostu musiało być. Kolejne łyki alkoholu dzisiaj wyjątkowo mnie rozluźniały, pozwalały odciąć umysł, a spojrzenie wymierzone w Augustusa bacznie obserwowało jego kroki. Papierosowy dym rozbijał się po płucach i przyduszał, wiedziałam przecież, że ani ja, ani on go nie potrzebujemy, ale dzisiaj chciałam z niego korzystać. Używać sobie, po to, aby relaksować zbłąkane myśli, które ktoś przeczołgał po gruzie. - Nie bolała - odpowiedziałam zgodnie z prawdą, choć może nieco za szybko, nieco zbyt mocno oburzonym tonem. Nie ciągnęłam jednak tematu, bo nie było ku temu potrzeby. Zresztą... Co bym miała mu odpowiedzieć? Był podobny do ciebie, nieco wycofany, ale mocno angażował się w pracę. Chyba miał inne poglądy niż ja, ale nie zwykliśmy o nich rozmawiać. Świat wyglądał nieco inaczej. To już nieważne, zdechł. Zdechł przez Weasleya, a teraz Weasley zdechł przeze mnie, albo dopiero zdechnie. Zresztą... - Potrafisz dochować sekretu? - spytałam w końcu, jak na polecenie ściągając z siebie płaszcz i oddając go w dłoń Rookwooda. Nie opuściłam spojrzeniem jego niebieskozielonych oczu, moje szare potrzebowały zobaczyć to co stanie się z jego, gdy mu o tym wszystkim powiem. Nie pozna historii mojego życia, ale... - Nie mówiłam ci o sobie prawdy - rzuciłam z dziwną pewnością siebie. Mógł wyjść, zostawić mnie, ba! Nawet strzelić mnie w pysk za to, że go oszukałam, ale szczerze wątpiłam, aby chciał to zrobić. Głęboki wdech nie rozerwał mi płuc, więc dogasiłam papierosa i ściągnęłam z siebie dziergany sweter zapinany na guziki, po czym zawiesiłam go na oparciu krzesła. - Miałam kiedyś nauczyciela, który pokazał mi jak poznać człowieka - mówiłam spokojnie i dość cicho. - Jak poznać jego myśli i uczucia, jak włamać się do jego głowy, jak gwałcić jego umysł - w końcu wstałam z krzesła, stając obok Augustusa, ale nie dotknęłam go. - Wiesz, co to znaczy, prawda? - legilimencja pozostawała nielegalna, ale miałam wrażenie, że Augustus nie doniesie na mnie nikomu, a nawet jeśli by to zrobił... Co by to zmieniło? Świat się zmienił.
dobranoc panowie
Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
Ani on, ani ona nie zakładali, że relacja między nimi zacznie wychodzić poza ramy czystej fizyczności. Przecież o to w tym chodziło, od samego początku. Tym byli najbardziej zainteresowani i na tym najbardziej skupieni, a mimo tego, kiedy teraz siedzieli w jej domu, w jej kuchni, Augustus czuł, jak z tyłu jego głowy plączą się cienie niewygodnych myśli. Myśli, których istnienie zapoczątkowały mruknięcia i półsłówka ojca, które z czasem przerodziły się w jawne uwagi i sugestie. Myśli, które nie tak dawno, nawet jeśli częściowo, to przekładał na słowa, kiedy poszedł odwiedzić Sigrun. Nie chodziło tutaj o to, że kiedykolwiek planował swoją przyszłość z nią, czy w ogóle z kimkolwiek. Czuł jednak na karku nieprzyjemny oddech ponaglenia, jakby nagle zaczął mu się kończyć czas, a wcześniej nikt nie ostrzegł go przed tym, że był jakiś deadline.
Miał wrażenie, że odpowiedziała nieco zbyt pośpiesznie, jakby próbowała coś dodatkowo ukryć, zamaskować, zachować kolejną tajemnicę dla siebie. A może po prostu się mylił? Może mu się wydawało? Ale czy to cokolwiek zmieniało tak na prawdę? Wiedział, że nie. Jakichkolwiek uczuć nie żywiła do kogokolwiek i kiedykolwiek, to nie leżało w jego interesie, by o tym teraz wiedzieć. Z resztą, tak jak sama powiedziała, jej drogi kolega-współpracownik leżał już parę metrów pod ziemią.
- Przekonajmy się - odpowiedział jej, unosząc lekko brwi ku górze, a ton okraszając lekkim przekąsem. Pytanie wydawało mu się co najmniej bzdurne; niekoniecznie w tej chwili i w tym kontekście, ale bardziej jako samo w sobie, niezależnie od tego kto je wypowiadał i kiedy. Bo zwykle padało wtedy, kiedy ktoś chciał się podzielić jakąś tajemnicą i chyba tylko głupiec w tym momencie odpowiedziałby szczerze nie. Augustus jednak był mniemania, że akurat tajemnice były z nim jak najbardziej bezpieczne. Pytanie tylko, na ile w ogóle Rita mu ufała.
Wziął od niej płaszcz, pobieżnie składając go i odkładając zaraz na oparcie krzesła. Spojrzenie przeskoczyło, na moment tylko, do tej chwilowej czynności, a potem by odszukać porzucony papieros, by mógł ponownie trafić do ręki. Jeśli chciała zobaczyć jego reakcję od początku do końca, to nie zrobił nic, by jej w tym przeszkodzić, bo zielono-niebieskie oczy ostatecznie ponownie odnalazły jej własne.
Zaczynało się poważnie, a on nie mógł wyzbyć się wrażenia, że ogląda jakiś kiepski film, gdzie zaraz nastąpi dramatyczny zwrot akcji, który jednak oczekiwany był od samego początku. Papieros powoli powędrował na swoje miejsce, by mógł się znowu zaciągnąć dymem, jednak cierpliwie czekał na dalszy rozwój akcji. Po prawdzie, przed chwilą właśnie mu powiedziała, albo raczej bardzo wyraźnie zainsynuowała, że zabiła człowieka. Cokolwiek innego miała mu zatem teraz do wyjawienia, nie mogło być od tego gorsze. Zastanawiał się, czemu tak się zachowywała. Wynikało to ze zwykłego pragmatyzmu czy może ktoś w życiu skrzywdził ją tak dogłębnie i za tak głupie błahostki, że teraz wykazywała nadzwyczajną ostrożnością i też mierną oceną sytuacji tego mogło ludzi zaskoczyć.
- Tak, że jesteś legilimentą - odpowiedział spokojnie, nie poruszając się nawet o cal, kiedy podniosła się i stając obok niego. Powoli wypuścił tylko dym z ust, starając się nie kierować go na nią - Czy to znaczy, że mam się zacząć bać o swoją głowę? - kolejne słowa, tak samo chłodne i obojętne, jakby to co właśnie wyznała, nie zrobiło na nim większego wrażenia. Poniekąd tak było. Nie był pewien, co powinien zrobić. Czego ona w ogóle od niego oczekiwała w tym momencie? Jeśli chciałaby mu wejść do głowy, to zrobiłaby to już dawno, tego był pewien. Miał być wdzięczny? A może oczekiwała, że ta rewelacja złamie go w jakiś sposób i zacznie kwestionować czy to, co było między nimi, to był dobry wybór? Pytania kłębiły mu się w głowie i z coraz większym niezadowoleniem uświadamiał sobie, jak ciężko znaleźć mu na nie odpowiedzi.
Miał wrażenie, że odpowiedziała nieco zbyt pośpiesznie, jakby próbowała coś dodatkowo ukryć, zamaskować, zachować kolejną tajemnicę dla siebie. A może po prostu się mylił? Może mu się wydawało? Ale czy to cokolwiek zmieniało tak na prawdę? Wiedział, że nie. Jakichkolwiek uczuć nie żywiła do kogokolwiek i kiedykolwiek, to nie leżało w jego interesie, by o tym teraz wiedzieć. Z resztą, tak jak sama powiedziała, jej drogi kolega-współpracownik leżał już parę metrów pod ziemią.
- Przekonajmy się - odpowiedział jej, unosząc lekko brwi ku górze, a ton okraszając lekkim przekąsem. Pytanie wydawało mu się co najmniej bzdurne; niekoniecznie w tej chwili i w tym kontekście, ale bardziej jako samo w sobie, niezależnie od tego kto je wypowiadał i kiedy. Bo zwykle padało wtedy, kiedy ktoś chciał się podzielić jakąś tajemnicą i chyba tylko głupiec w tym momencie odpowiedziałby szczerze nie. Augustus jednak był mniemania, że akurat tajemnice były z nim jak najbardziej bezpieczne. Pytanie tylko, na ile w ogóle Rita mu ufała.
Wziął od niej płaszcz, pobieżnie składając go i odkładając zaraz na oparcie krzesła. Spojrzenie przeskoczyło, na moment tylko, do tej chwilowej czynności, a potem by odszukać porzucony papieros, by mógł ponownie trafić do ręki. Jeśli chciała zobaczyć jego reakcję od początku do końca, to nie zrobił nic, by jej w tym przeszkodzić, bo zielono-niebieskie oczy ostatecznie ponownie odnalazły jej własne.
Zaczynało się poważnie, a on nie mógł wyzbyć się wrażenia, że ogląda jakiś kiepski film, gdzie zaraz nastąpi dramatyczny zwrot akcji, który jednak oczekiwany był od samego początku. Papieros powoli powędrował na swoje miejsce, by mógł się znowu zaciągnąć dymem, jednak cierpliwie czekał na dalszy rozwój akcji. Po prawdzie, przed chwilą właśnie mu powiedziała, albo raczej bardzo wyraźnie zainsynuowała, że zabiła człowieka. Cokolwiek innego miała mu zatem teraz do wyjawienia, nie mogło być od tego gorsze. Zastanawiał się, czemu tak się zachowywała. Wynikało to ze zwykłego pragmatyzmu czy może ktoś w życiu skrzywdził ją tak dogłębnie i za tak głupie błahostki, że teraz wykazywała nadzwyczajną ostrożnością i też mierną oceną sytuacji tego mogło ludzi zaskoczyć.
- Tak, że jesteś legilimentą - odpowiedział spokojnie, nie poruszając się nawet o cal, kiedy podniosła się i stając obok niego. Powoli wypuścił tylko dym z ust, starając się nie kierować go na nią - Czy to znaczy, że mam się zacząć bać o swoją głowę? - kolejne słowa, tak samo chłodne i obojętne, jakby to co właśnie wyznała, nie zrobiło na nim większego wrażenia. Poniekąd tak było. Nie był pewien, co powinien zrobić. Czego ona w ogóle od niego oczekiwała w tym momencie? Jeśli chciałaby mu wejść do głowy, to zrobiłaby to już dawno, tego był pewien. Miał być wdzięczny? A może oczekiwała, że ta rewelacja złamie go w jakiś sposób i zacznie kwestionować czy to, co było między nimi, to był dobry wybór? Pytania kłębiły mu się w głowie i z coraz większym niezadowoleniem uświadamiał sobie, jak ciężko znaleźć mu na nie odpowiedzi.
Augustus Rookwood
Zawód : Poszukiwacz Śmierci, badacz, naukowiec, numerolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Quiet, crawl to the in-between
Silent, secretive feeling
Of fearsome hatred that reaches the skies
Silent, secretive feeling
Of fearsome hatred that reaches the skies
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie byłam do końca pewna jak się zachować, rozmowy z obcymi szły mi o wiele lepiej, bo tam nie było żadnego zobowiązania, a tutaj liczyły się konsekwencje moich działań. Było nam dobrze w tym naszym dziwnym małym światku, więc nie chciałam tego zepsuć, szkoda by było. Znalezienie kolejnego człowieka, który mnie zaspokoi, nie byłoby wcale łatwe, zwłaszcza że Augustus dodatkowo uczył mnie numerologii i był świetnym nauczycielem. Obserwowałam jego oczy, dalej twierdząc, że to one są zwierciadłem każdego kłamstwa i prawdy. Nie pytałam, by powiedział szczerze, kłamstwo przecież tylu osobom przechodziło lekko przez gardło, ze mną na czele. Przekonamy się, jak zwykle miał rację. Chwilę trwało, zanim zebrałam myśli w odpowiednie słowa, ale byłam gotowa podzielić się sekretem, chociaż nie byłam pewna, co może ta tajemnica zmienić. Mówiłam więc spokojnie, przypatrując się jego twarzy, aby dostrzec jego reakcje. Zaskoczył mnie. - Nie masz - odpowiedziałam. Gdyby na mojej twarzy był uśmiech, od razu by z niej sczezł. Kimś takim mnie teraz widział? Właściwie miałoby to sens, legilimencja owiana była tajemnicą. Był zimny, jakiś taki... apatyczny? Przynajmniej nie dmuchnął mi dymem w twarz, choć i ostry zapach papierosa nie przeszkodziłby mi w tym momencie. Karty zostały odsłonięte, tajemnica zdjęta, a ja zastanawiałam się tylko, czy on w ogóle zdaje sobie sprawę z tego, co właśnie mu powiedziałam. Zapewne tak, był mądrym mężczyzną. Znacznie mądrzejszym niż wielu, których spotkałam. Ale czy zdawał sobie sprawę z powodów mojego odkrycia? Nie mógł przecież myśleć, że robię to dla niego, albo dla nas? Czy w ogóle istnieliśmy my? Za dużo pytań, za mało odpowiedzi, ale to teraz nie miało najmniejszego znaczenia, gdy najważniejsze były fakty. Rozmyślałam jedynie nad tym, jak powinnam rozegrać to dalej, co powiedzieć i gdzie ulokować własne interpretacje jego zachowania. Mogłabym mu przecież pokazać, chwycić za różdżkę, teraz leżącą na stole, i wbić się przez skroń do głowy, aby zobaczyć, co naprawdę teraz o mnie myśli. Mogłam rozłupać jego mózg w pół, ale przecież był cenny, prowadził badania, był ważny. Nie zrobiłam nic. - Nie mówię tego, by się pochwalić - uśmiechnęłam się pod nosem, chociaż nie wiem, czy to mogło w jakikolwiek sposób narastającą pomiędzy nami gęstą atmosferę. - Ani po to, byś się obawiał - nie zaatakowałabym go przecież, nie bez powodu. - Ani po to, byś uznał mnie za wariatkę, wykorzystał to, albo zdradził komukolwiek. Nie mówię tego, dlatego, że ci ufam, ani dlatego, że mnie pieprzysz - podsumowałam ostatecznie, bo przecież nie była to kwestia relacji. Ale dlaczego w takim razie w ogóle mu to mówiłam? Cisza trwała zbyt długo, a ja stałam tam, patrząc z góry na człowieka, któremu dzisiaj zaufałam. Nie był jedynym, który wiedział o moich umiejętnościach, ale jedynym obok Cassandry, który nie dowiedział się o nich z akcji, a prosto z moich ust. - Mówię ci, bo możesz wiedzieć - i niech rozumie to jak chce. Być może słowo możesz, powiedziałam zbyt mocno, ale tak wydawało się właściwie. Oczy zmrużyłam, a ciała nie odsunęłam nawet na krok. Dawkowałam mu wiedzę, choć wcale nie było to sprawiedliwe. Pomimo tego wszystkiego wcale nie marzyło mi się życie dobrej gospodyni, której jedynym problemem było to, że do zupy wkroić 2 czy 3 ziemniaki, ha... Przekonana byłam, że takie życie mnie nie czeka, bo i nigdy go nie chciałam, nie byłam do tego przystosowana. W dzieciństwie nie patrzyłam na miłosne scenki rozgrywające się pomiędzy rodzicami, a spiżarka, która teraz znajdowała się daleko za plecami Augustusa, przywodziła w pamięci same najgorsze wspomnienia. Uklęknęłam najpierw na jedno kolano, a potem na drugie, odrywając spojrzenie od jego twarzy i rozsuwając jego uda na boki, tak aby wsunąć się między nie. Nie wydawało mi się to naturalne, ale odpowiednie, chociaż nie traktowałabym tego jako formy nagrody dla niego, a jedynie uspokojenia samej siebie i jego przy okazji. Mogłam być silną czarownicą, wojowniczką i legilimentką, obrończynią Cassandry, zabójczynią zdrajców, ale teraz chciałam być jego kochanką, chciałam być zaspokojona.
dobranoc panowie
Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
Delikatny uśmiech wreszcie zakwitł w kącikach jego ust. Był on jednak ledwo zauważalny i nie obejmował oczu, który wpatrywały się w nią tak samo czujnie i chłodno jak do tej pory. Wiedział, że nie musiał się bać. Że z jej strony nie było to żadne ostrzeżenie, przed tym co mogła mu zrobić. Zastanawiał się tylko, co teraz plątało się po jej głowie i czy w ogóle on sam zdawał sobie sprawę z tego jak brzmiał lub mógł zabrzmieć w jej odczuciu. Legilimencja była sztuką nielegalną, a jej użytkowanie wiązało się ze szperaniem w cudzych głowach, tak jak to ona powiedziała, gwałceniu ich. On jednak nie rozpatrywał tego pod względem jak bardzo lub nie było to moralne - to nie było dla niego większym problemem. Dla niego ta umiejętność była po prostu narzędziem, a w odpowiednich rękach, mogła przydać się i posłużyć do na prawdę wielu rzeczy. Niebezpieczna? Może. Zdolna wpychać ludzi w objęcia obłędu, ale póki to nie jego głowa miała być ceną za tę wiedzę, on nie widział w tym wszystkim żadnych nieprawidłowości. Nie mówiąc też o tym, że absolutnie nie zamierzał mówić jej jak korzystać z tych zdolności czy oceniać to, jak ona to robiła, bo też kim on był, by się do tego posuwać?
Miał wrażenie, że oboje cierpieli na poważny przypadek braku umiejętności dzielenia się z innymi tym, co dotyczyło ich wnętrza. Spraw delikatnych, ocierających się o rzeczy nienazwane i te całkiem ulotne, jak emocje i zaufanie. To było po części pocieszające - że oboje kuleli w tej kwestii, że nie był sam. Jego obojętność, chłód czy też po prostu apatia, jak to przewinęło się przez myśli Rity, było odrętwiałą próbą przyjęcia na siebie tego, co rzucało w niego życie, a czego się nie spodziewał. Stosował tę taktykę nie raz, nie dwa, aż w końcu nieruchawa maska sama nasuwała się na twarz, kiedy tylko zaszła taka potrzeba. Grał trochę na zwłokę, kryjąc się za nią i czekając. Czekając na jej lepsze wyjaśnienia, na kolejne gesty, ale w pewnym momencie zdał sobie sprawę z tego, że zostawienie tego bez jakiegokolwiek komentarza, byłoby raczej głupotą. Przejście nad tym do codzienności, przemilczenie sprawy, zerwanie z siebie ubrań, to nie wchodziło w grę. Tylko co on właściwie, do kurwy nędzy, miał jej powiedzieć. Sarkazm sam cisnął się na usta i chciał poruszyć mięśniami twarzy i pewnie jeszcze chwilę stałby tak, zastanawiając się nad samym sobą, gdyby ona nie postanowiła uklęknąć. Wzdrygnął się mimowolnie, czując ciepło jej ciała między swoimi nogami i walcząc z przyjemnym dreszczem, który przemknął wzdłuż kręgosłupa i rozlał się po całym ciele.
- Nie, poczekaj - praktycznie usłyszał swój własny głos, jakby to ktoś za niego poruszał jego ustami. Zacisnął na moment powieki, marszcząc brwi i jeszcze chwilę bijąc się ze sobą. Dłonie powędrowały w dół, na moment tonąc w jej włosach, by w końcu opaść jeszcze niżej i chwycić ją za nadgarstki. Wyglądał, jakby sam nie wierzył w to, co robił. I w sumie tak właśnie było. - Wstań - podciągnął ją ku górze, zmuszając do tego, by faktycznie się podniosła. Przez moment patrzył jej w oczy, jakby to tam szukał inspiracji co do tego, co właściwie miał jej do powiedzenia. Jakby kradł sobie dodatkowe sekundy. - Chcę, żebyś wiedziała, że to co przed chwilą powiedziałaś, co powiedziałaś dzisiaj, to niczego nie zmienia. Może źle to zabrzmi, ale nie obchodzi mnie, że kogoś dzisiaj zabiłaś. Tak samo, jak nie obchodzi mnie, że możesz roztrzaskać czyjś umysł, wchodząc do niego. - zamilkł, szukając w jej spojrzeniu teraz czegoś innego i o wiele bardziej konkretnego. Chciał wiedzieć, czy to co właśnie powiedział, było choć odrobinę trafione. Miał wrażenie, ze ten brak odpowiednich słów poniekąd wynikał z faktu, że granice tego, czym dla siebie byli, zaczynały się powoli zacierać. Nie byli tu już tylko i wyłącznie po to, żeby się pieprzyć. Nie w momencie, kiedy on zaszywał się u niej na cały dzień, a ona zdradzała mu sekrety, które lepiej było trzymać pod kluczem, dla własnego bezpieczeństwa. Sam bał się jednak myśleć o tym, co miało być dalej. Zabawa w przykładną rodzinę nie wchodziła w grę, nie nadawali się do tego i oboje zdawali sobie z tego znakomicie sprawę.
Miał wrażenie, że oboje cierpieli na poważny przypadek braku umiejętności dzielenia się z innymi tym, co dotyczyło ich wnętrza. Spraw delikatnych, ocierających się o rzeczy nienazwane i te całkiem ulotne, jak emocje i zaufanie. To było po części pocieszające - że oboje kuleli w tej kwestii, że nie był sam. Jego obojętność, chłód czy też po prostu apatia, jak to przewinęło się przez myśli Rity, było odrętwiałą próbą przyjęcia na siebie tego, co rzucało w niego życie, a czego się nie spodziewał. Stosował tę taktykę nie raz, nie dwa, aż w końcu nieruchawa maska sama nasuwała się na twarz, kiedy tylko zaszła taka potrzeba. Grał trochę na zwłokę, kryjąc się za nią i czekając. Czekając na jej lepsze wyjaśnienia, na kolejne gesty, ale w pewnym momencie zdał sobie sprawę z tego, że zostawienie tego bez jakiegokolwiek komentarza, byłoby raczej głupotą. Przejście nad tym do codzienności, przemilczenie sprawy, zerwanie z siebie ubrań, to nie wchodziło w grę. Tylko co on właściwie, do kurwy nędzy, miał jej powiedzieć. Sarkazm sam cisnął się na usta i chciał poruszyć mięśniami twarzy i pewnie jeszcze chwilę stałby tak, zastanawiając się nad samym sobą, gdyby ona nie postanowiła uklęknąć. Wzdrygnął się mimowolnie, czując ciepło jej ciała między swoimi nogami i walcząc z przyjemnym dreszczem, który przemknął wzdłuż kręgosłupa i rozlał się po całym ciele.
- Nie, poczekaj - praktycznie usłyszał swój własny głos, jakby to ktoś za niego poruszał jego ustami. Zacisnął na moment powieki, marszcząc brwi i jeszcze chwilę bijąc się ze sobą. Dłonie powędrowały w dół, na moment tonąc w jej włosach, by w końcu opaść jeszcze niżej i chwycić ją za nadgarstki. Wyglądał, jakby sam nie wierzył w to, co robił. I w sumie tak właśnie było. - Wstań - podciągnął ją ku górze, zmuszając do tego, by faktycznie się podniosła. Przez moment patrzył jej w oczy, jakby to tam szukał inspiracji co do tego, co właściwie miał jej do powiedzenia. Jakby kradł sobie dodatkowe sekundy. - Chcę, żebyś wiedziała, że to co przed chwilą powiedziałaś, co powiedziałaś dzisiaj, to niczego nie zmienia. Może źle to zabrzmi, ale nie obchodzi mnie, że kogoś dzisiaj zabiłaś. Tak samo, jak nie obchodzi mnie, że możesz roztrzaskać czyjś umysł, wchodząc do niego. - zamilkł, szukając w jej spojrzeniu teraz czegoś innego i o wiele bardziej konkretnego. Chciał wiedzieć, czy to co właśnie powiedział, było choć odrobinę trafione. Miał wrażenie, ze ten brak odpowiednich słów poniekąd wynikał z faktu, że granice tego, czym dla siebie byli, zaczynały się powoli zacierać. Nie byli tu już tylko i wyłącznie po to, żeby się pieprzyć. Nie w momencie, kiedy on zaszywał się u niej na cały dzień, a ona zdradzała mu sekrety, które lepiej było trzymać pod kluczem, dla własnego bezpieczeństwa. Sam bał się jednak myśleć o tym, co miało być dalej. Zabawa w przykładną rodzinę nie wchodziła w grę, nie nadawali się do tego i oboje zdawali sobie z tego znakomicie sprawę.
Augustus Rookwood
Zawód : Poszukiwacz Śmierci, badacz, naukowiec, numerolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Quiet, crawl to the in-between
Silent, secretive feeling
Of fearsome hatred that reaches the skies
Silent, secretive feeling
Of fearsome hatred that reaches the skies
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kiedy byłam dzieckiem, czułam, jak coś mną kierowało. Nie chodziło wtedy o moją matkę, ani nawet o Earnesta, ani tym bardziej o Pana Sekreta, a raczej o taki wewnętrzny głos, ambitny i chory. Uwielbiałam przypatrywać się wszystkiemu dookoła, gotowa analizować te sytuacje, a jednak coś z tyłu głowy często podpowiadało mi "na przód", a ja słuchałam się usłużnie. Nie byłam stworzona do większych czynów, a przynajmniej nie tak to sobie wtedy wyobrażałam, chociaż przecież chciałam grać, chciałam latać, chciałam walczyć i być najlepszą. Uśmieszek spłynął na jego twarz, kąciki ust uniosły się nieznacznie, a ja nie chciałam wgłębiać się w subtelne rozpoznawanie, o czym dokładnie myślał, do tego zresztą służyła mi umiejętność, którą posiadłam, a której nie miałam zamiaru dziś na nim używać. Nakarmiłam go kłamstwami, a dzisiaj odsłoniłam jedną z kart, choć zapewne kiedyś tego pożałuję. Ale człowiek już taki był. Każdy z nas miał skłonności do autodestrukcji, a Augustus na pierwszy rzut oka, miał je jeszcze większe niż ja. Poświęcił swe życie na badanie tajemnicy, ale ta jego była o wiele bardziej złożona, niż te, które ja musiałam rozwikłać każdego dnia w pracy. Nawet jeśli był na mnie zły, że wcześniej mu nie powiedziałam, to nie okazał tego, za co właściwie byłam nawet wdzięczna. Nie byłoby mi przykro i nie byłabym zrozpaczona, a co najwyżej znalazłabym ciekawy sposób do poznania go lepiej. Nieokreślona relacja, w której wciąż się znajdywaliśmy, nie miała żadnych ram, co akurat dla mnie było szczególnie wygodne. Nigdy nie byłam klasyczną dziewczynką pragnącą uniesień, miłość i seks były w ogóle szczególnie skomplikowanymi sprawami, a już, zwłaszcza gdy w ich tle grały gorzkie emocje. Dzisiejszy dzień zmienił coś w postrzeganiu przeze mnie nie o tyle świata, co nawet samej siebie. Nigdy nie byliśmy przyjaciółmi, ale w dziwny sposób lojalność wobec ludzi, z którymi byłam w stanie ryzykować życie, zdawała się mi się obowiązkowa. Tymczasem Weasleya dziś skreśliłam. Cichy głos z tyłu głowy podpowiadał "wróć i go dobij", bo przecież zdychać miał sam w zimnie i bólu, bez światła i towarzystwa. Taką karę wymierzyłam mu, za zabicie kogoś z kim mieliśmy działać wspólnie. Czy byłam już zimną suką? Obserwowanie jak umiera szlama, albo mugol, było czymś absolutnie innym od obserwowania, jak umiera ktoś, z kim piłam przy jednym stole poranną kawę. A może to była herbata? Nagle dźwięk przerwał ciszę, którą trzymałam już prawie w dłoniach, łechtając swoje ego własną kobiecością. Nie potrzebowałam jej, a jednak coś z tyłu głowy, ten sam głos, który niegdyś potrafił kierować mną, gdy leciałam na miotle i próbowałam wpasować się w towarzystwo, dzisiaj twierdził, że powinnam zbawić Augustusa Rookwoda. Instynktownie zatrzymałam dłonie na jego kolanach, po których właśnie sunęłam wyżej i spojrzałam prosto w niebieskozielone oczy. Nie rozumiałam, dlaczego mi przerwał, przecież każdy mężczyzna to lubił. Jeździł palcami po skórze mojej głowy, pchając je niżej przez barki, znów do dłoni, aż nagle pociągnął je wyżej, a ja podniosłam się kolan, mrużąc powieki i marszcząc brwi. Czyżby ogłoszenie dzisiejszego wieczoru dostatecznie na niego wpłynęło, byśmy się pożegnali? Byłoby mi szkoda, liczyłam, że zaspokoi mnie tej nocy. Patrzyłam więc nieco do góry, a kolana wcale mnie nie bolały, skoro stały tam wyprostowane i spoglądały na mężczyznę z niedowierzaniem w jego własne słowa. Nie musiałam mu nic udowadniać, a on nie udowadniał tego mi, nawet przez chwilę mogłabym zaśmiać się, ale nie zrobiłam tego, uważnie wsłuchując się w kolejne słowa. Roztrzaskać czyjś umysł, wchodząc w niego... Tak to widział? Legilimencja była formą sztuki, nie tylko przydatnej przy korzystaniu z cudzych wspomnień, ale i wtedy, gdy miała pozostawić wyrwy, często niemożliwe do zagojenia. Nie odezwałam się ani słowem, nie odrywając własnych oczu od tych jego. Tyle słów dało się teraz powiedzieć, ale przecież nie zamierzałam dziękować. Zabrałam nadgarstki spomiędzy jego palców i ponownie oparłam o uda, klękając pomiędzy nimi. Chciałam dopiąć swego, bo przecież tak było dobrze mi i tak było dobrze jemu. Bycie słodką idiotką, która zatrzepotałaby teraz rzęsami i grała niedostępną, nawet mnie bawiło. Ja wolałam położyć jedną dłoń o jego tors, trzymając go w tej pozycji, dając tym samym sygnał, że już wystarczy i nic nie musi mówić, że teraz moja kolej. - Odpocznij - powiedziałam powoli, chwytając za skórzany pasek jego spodni i rozpinając go, bez przesadnego droczenia się. Nie dotykałam go pierwszy raz i nie pierwszy raz nadstawiałam usta, gotowa zaspokoić żądze tego człowieka.
dobranoc panowie
Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
Cisza, która ciężko rozbrzmiała po jego słowach, zdawała się mu ciążyć. To, co przed chwilą powiedział wracało do niego, jakby bardziej wyraźniej i złośliwiej, a on miał wrażenie, że to, jak właściwie wyartykułował swoje myśli, było marną karykaturą. Bo przecież nie o to mu chodziło. Legilimencja nie była dla niego tylko i wyłącznie umiejętnością, która mogła wyniszczyć czyjś umysł. Rozerwać go na strzępy i wydłubać w nim dziury, które były w stanie pozostawić człowieka bez zmysłów i bez świadomości tego kim jest i kim był. Widywał takich ludzi; przeoranych w poszukiwaniu informacji lub dla czystej zabawy. Oddział urazów magipsychiatrycznych miał takich pacjentów na pęczki. Snuli się, niczym nocne mary, niezdolni do zrobienia czegokolwiek, co wydawało się logiczne dla ludzi, których umysły wciąż pracowały na najwyższych obrotach. Rookwood miał wrażenie, że tego właśnie w życiu bał się najbardziej; że jego umysł, najlepsze z jego narzędzi, po prostu zawiedzie i zostawi go bez zdolności racjonalnego myślenia. Że kiedyś zagubi się bezpowrotnie sam w sobie, albo ktoś mu w tym pomoże. Nie znaczyło to jednak, że przekładał ten lęk na Ritę. Odniósł jednak wrażenie, że właśnie o to jej chodziło w tym całym wyznaniu. Że obawiała się, jak ktoś może ją potraktować właśnie przez wzgląd na to, jak wiele złego może tym komuś wyrządzić, a on chciał ja tylko zapewnić, że właśnie ten aspekt nie jest mu straszny. Doceniał jej zdolność, jej szczerość - od razu dostrzegł w nim instrument, który mógł być przydatny, o ile tylko ona była chętna, by posłuchać jego propozycji. Ale nie dziś, nie teraz. Nie było to ani dobre miejsce, ani tym bardziej czas, bo Runcorn zdawała się dążyć do tego, co przed chwilą zaczęła.
Odpocznij. Zabrzęczało mu w głowie nachalnie. To jedno słowo było słodką obietnicą, która kusiła. Mamiła w sposób dobrze znany, który przyniósłby odprężenie i wspomniany odpoczynek. Tyle, że on tego odpoczynku nie potrzebował. Nie tak jak ona. Bo przecież to nie on wrócił właśnie nie wiadomo skąd, przyznając się do tego, co też mógł popełnić. To nie on zadawał pytania, na temat czyjejś śmierci i moralności czy skłonności do czynu, który mógł się temu przysłużyć. W końcu też, to nie on przed chwilą wyłożył jedną z tajemnic na stół, i też nie byle jaką. Obdarzyła go właśnie zaufaniem, a on miał wrażenie, jakby jednocześnie chciała zapomnieć o tym, co zostało powiedziane jeszcze parę chwil temu i głównie z tego powodu, zamiast w pełni oddać się jej rękom, czuł tylko coraz bardziej przygniatające go zakłopotanie.
Na prawdę nie wierzył, że robił to po raz drugi dzisiejszego wieczora.
- Nie, poczekaj - słowa rozbrzmiały znowu, a on praktycznie spodziewał się, że kobieta zaraz wywróci oczami i to tak, że gdyby mogła, to przeniosłoby to ją do innego wymiaru, gdzie wreszcie zamknie jadaczkę i pozwoli jej robić swoje. Mówiąc znowu to samo i powstrzymując ją, miał ochotę poczuć, jak coś wreszcie wali go w głowę i pozwala mu przestać aż tak bardzo myśleć o tym co się działo, co mogło, a co powinno. Odetchnął, przez moment dochodząc do zrozumienia ze swoimi myślami i swoim ciałem, które wyraźnie chciało czegoś zupełnie innego, jak czekać.
- To nie ja potrzebuję odpoczynku - wyjaśnił jakby, klękając, by najpierw pomóc jej zdjąć ubłocone buty. Potem ponownie złapał ją za rękę, prowadząc z kuchni, na drewniane, skrzypiące schody. Jeśli Rita zwróciłaby na to chociaż odrobinę więcej uwagi, zauważyłaby pewnie, jak jego kroki są odrobinę nierówne, ale nie było to teraz jego największym zmartwieniem. Pociągnął ja w kierunku łazienki, gdzie odkręcił kurki i pozwolił, by woda zaczęła wypełniać stojącą tam wannę. Potem na nowo podszedł do niej, zaczynając zdejmować z niej brudne ubranie. Nie śpieszył się, ale też z drugiej strony, jakby specjalnie unikał jej spojrzenia, wyraźnie nie chcąc znaleźć w nim czegokolwiek, co sugerowałoby, że podjęte przez niego akcje były niewłaściwe i błędne. Sweter, bluzka, spódnica, powoli opadały na ziemię. Wtedy też na moment zabrał ręce, swoją koszulę, spodnie i bieliznę zdejmując o wiele szybciej i sprawniej. Potem znowu wrócił do niej, ściągając ostatnie elementy jej odzienia i pociągając ją w kierunku powoli napełniającej się wanny. Wspólna kąpiel wydawała się bardzo dobrym wstępem do dalszej części nocy, która miała przede wszystkim jej dać się odprężyć i zaspokoić potrzeby.
Odpocznij. Zabrzęczało mu w głowie nachalnie. To jedno słowo było słodką obietnicą, która kusiła. Mamiła w sposób dobrze znany, który przyniósłby odprężenie i wspomniany odpoczynek. Tyle, że on tego odpoczynku nie potrzebował. Nie tak jak ona. Bo przecież to nie on wrócił właśnie nie wiadomo skąd, przyznając się do tego, co też mógł popełnić. To nie on zadawał pytania, na temat czyjejś śmierci i moralności czy skłonności do czynu, który mógł się temu przysłużyć. W końcu też, to nie on przed chwilą wyłożył jedną z tajemnic na stół, i też nie byle jaką. Obdarzyła go właśnie zaufaniem, a on miał wrażenie, jakby jednocześnie chciała zapomnieć o tym, co zostało powiedziane jeszcze parę chwil temu i głównie z tego powodu, zamiast w pełni oddać się jej rękom, czuł tylko coraz bardziej przygniatające go zakłopotanie.
Na prawdę nie wierzył, że robił to po raz drugi dzisiejszego wieczora.
- Nie, poczekaj - słowa rozbrzmiały znowu, a on praktycznie spodziewał się, że kobieta zaraz wywróci oczami i to tak, że gdyby mogła, to przeniosłoby to ją do innego wymiaru, gdzie wreszcie zamknie jadaczkę i pozwoli jej robić swoje. Mówiąc znowu to samo i powstrzymując ją, miał ochotę poczuć, jak coś wreszcie wali go w głowę i pozwala mu przestać aż tak bardzo myśleć o tym co się działo, co mogło, a co powinno. Odetchnął, przez moment dochodząc do zrozumienia ze swoimi myślami i swoim ciałem, które wyraźnie chciało czegoś zupełnie innego, jak czekać.
- To nie ja potrzebuję odpoczynku - wyjaśnił jakby, klękając, by najpierw pomóc jej zdjąć ubłocone buty. Potem ponownie złapał ją za rękę, prowadząc z kuchni, na drewniane, skrzypiące schody. Jeśli Rita zwróciłaby na to chociaż odrobinę więcej uwagi, zauważyłaby pewnie, jak jego kroki są odrobinę nierówne, ale nie było to teraz jego największym zmartwieniem. Pociągnął ja w kierunku łazienki, gdzie odkręcił kurki i pozwolił, by woda zaczęła wypełniać stojącą tam wannę. Potem na nowo podszedł do niej, zaczynając zdejmować z niej brudne ubranie. Nie śpieszył się, ale też z drugiej strony, jakby specjalnie unikał jej spojrzenia, wyraźnie nie chcąc znaleźć w nim czegokolwiek, co sugerowałoby, że podjęte przez niego akcje były niewłaściwe i błędne. Sweter, bluzka, spódnica, powoli opadały na ziemię. Wtedy też na moment zabrał ręce, swoją koszulę, spodnie i bieliznę zdejmując o wiele szybciej i sprawniej. Potem znowu wrócił do niej, ściągając ostatnie elementy jej odzienia i pociągając ją w kierunku powoli napełniającej się wanny. Wspólna kąpiel wydawała się bardzo dobrym wstępem do dalszej części nocy, która miała przede wszystkim jej dać się odprężyć i zaspokoić potrzeby.
Augustus Rookwood
Zawód : Poszukiwacz Śmierci, badacz, naukowiec, numerolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Quiet, crawl to the in-between
Silent, secretive feeling
Of fearsome hatred that reaches the skies
Silent, secretive feeling
Of fearsome hatred that reaches the skies
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Po raz kolejny mi przerwał. Może to ze mną było coś nie tak? Nie, żebym się tego nie spodziewała, lata życia pod nazwiskiem Runcorn wystarczająco mocno odbijały się w mojej pamięci, abym mogła uznać, że wszystko jest dobrze. Nigdy nie myślałam jednak o Augustusie, jak o człowieku, który wymaga, a wręcz potrzebuje romantycznych gestów, albo marzy o zamkniętej rodzinie i żonie, która będzie mu rodziców dziedziców. Start miał lepszy niż ja, może też inaczej ułożone wartości, ale przecież nasz układ był jasny, prosty i klarowny. Spędzał tu czas, zaspokajaliśmy się nawzajem, a on wychodził. Nie raz było milej, nie raz nie, ale wpisywaliśmy to w poczet stabilności. Własne pragnienia należało ugaszać i wypełniać, a ciągłe szukanie nowych towarzyszy tej zabawy, zdawało się przekraczać nie tylko moje siły, ale też i jego. A jednak teraz aż mnie zatkało. Odrzucał moje gesty i ciepło, dłonie na udach i usta przy pasie, drugi raz dzisiaj przerywając mi, właściwie bez ostrzeżenia. To co mu powiedziałam na temat sztuki penetrowania umysłu, wyjawiałam na temat własnych umiejętności, aż tak na niego wpłynęło? Zawsze wydawał mi się człowiekiem silniejszym, którego nie obchodziły utarte normy i taką też reakcje dostrzegłam wtedy w jego oczach. Na moment wróciłam wspomnieniem do widoku Weasleya. Pogrążonego w rozpaczy, związanego, obolałego i ślepego, wrzuconego w zimne śniegi mieszające się z błotem na zlodowaciałej opuszczonej ziemi. Musiałam oderwać się od tego widoku, chociaż niewątpliwie dawał on mi satysfakcję, tak dzisiaj satysfakcji potrzebowałam gdzieś indziej, ale przecież... No tak. Znowu mi przerwano... Podniosłam się z kolan, może nawet nieco za szybko i ostentacyjnie, a poirytowane oczy przewróciłam do góry, łapiąc jego spojrzenie. Chciałam wręcz krzyknąć "Co?!", ale w milczeniu nie mogłam oderwać wzroku, obserwując jego dalsze reakcje w oczekiwaniu na to co ma mi do powiedzenia. Milczałam, bo to wychodziło mi najlepiej. Milczałam, gdy przede mną klęknął i ściągnął moje buty, powinnam była to zrobić przed wejściem, może nie naniosłabym tyle błota, ale przecież błoto można było bez problemu posprzątać. Chwycił mnie za dłoń, a ja niemo na to przyzwoliłam, idąc w białych skarpetkach przez kuchnie, prosto na schody. Drewno skrzypnęło tam, gdzie zawsze, wyłamując kolejne drzazgi. W końcu pęknie, a ja nie będę umieć tego naprawić i szczerze wątpię, żeby potrafił to Augustus. Szedł dziwnie, jakby odrętwiała mu noga, nieco krzywo i niezbyt miarowo. Nie mogliśmy być jednak przewrażliwieni na swoim punkcie, a to, że ja dostrzegałam te subtelne różnice, wynikało z lat pracy, a nie głębokiego zaangażowania w jego odrętwiałe lub nie stopy. Niczym egoistyczna i złośliwa piekielnica, i tak myślałam teraz tylko o sobie i o słowach, które wypowiedział, że to ja potrzebuje odpoczynku. Trudno się było z tym niezgodzie, przeleciałam dzisiaj pół Anglii, zdążyłam podążać tropem śledztwa, a nawet oślepić i sponiewierać człowieka, parszywego zdrajcę. Skręcił w bok do łazienki, gdzie na chwilę puścił moją dłoń i odkręcił kurki w wannie. Gorąca woda zaczęła napełniać ją, a ja obserwowałam to zjawisko z nieukrywanym zdziwieniem. Tak jakby fakt porannej kąpieli zupełnie wyleciał mi z głowy na poczet spojrzenia na nią jak na coś nowego. Nie patrzył jednak na mnie, przestało mu się podobać moje ciało? Nie zdziwiłabym się, nawet gdyby teraz postanowił zadbać o mnie, jak o obiekt swoich eksperymentów. Ściągał ze mnie ubrania. Wełniany sweter, teraz z rękawami podwiniętymi do łokci, a potem bluzkę, spódnicę, aż zostałam tylko w halce, miękkim staniku, majtkach i skarpetkach. Widział moje ciało wielokrotnie, nie wstydziłam się więc go, jednak wciąż patrzyłam z dozą niepewności, albo nawet i podejrzliwości, bo jego postępowanie nie było dla mnie ani trochę jasne. Rozbierał się sam i robił to o wiele szybciej, ostatecznie stając przede mną zupełnie nago, odsłaniając kolejne centymetry swojego ciała. Nie był równie zmarznięty, co ja. W końcu podniosłam ręce do góry, aby ściągnął ze mnie halkę, a potem rozpiął mój biustonosz i pozbawiając mnie powoli każdego elementu ubrania, które mogło schować moją skórę. Nigdy nie mogłam mówić o swoich potrzebach, ale teraz potrafiłam robić to bez jakiegokolwiek zawahania się, tak więc, na przekór wszystkiemu, co było rozsądne i logiczne, nie powiedziałam nic, pozwalając mu działać. Weszłam do wanny, tak jak chciał i tak jak mnie prowadził, a siadając, zgięłam kolana i objęłam je łokciami, opierając dalej na nich głowę, tak, aby mógł bez problemu usiąść i zmieścić się tam ze mną. Milczałam, gdy prostowałam nogi i powoli pozwalałam sobie na zjechanie plecami w dół i znalezienie oparcia na jego klacie, nieco niepewnie kładąc się tam. Ciepło wody rozkurczało moje mięśnie, a my wyglądaliśmy jak z romantycznego obrazka. Brakowało, tylko aby poderżnął mi teraz gardło, chociaż tego bardziej bym się mogła spodziewać, niż kąpieli dla par, zwłaszcza że taką nigdy siebie nie określiliśmy. Gwałtownie obrócenie się rozlało nieco wody, ale to tylko woda, potem posprzątam. - Jeśli znowu mi przerwiesz, to dam ci spokój. Pozwól mi - powiedziałam spokojnie, siadając na jego nogach, własne zginając w kolanach i opierając na nich część ciężaru ciała, chociaż ten w wodzie wydawał się niemal piórkowy. Ocierałam się o jego skórę, nienachalnie, ale i bez kompromisu. Mógł mnie zrzucić, przejąć kontrolę, albo nie. Znaliśmy się na tyle, że musiał wiedzieć, że ostatecznie, o ile nikt mnie nie powstrzyma i tak dopnę swego. Mógł zawalczyć o bycie na górze, a ja nie miałabym oporów, by je oddać. Byleby wyżyć się jakoś za dzisiejszy dzień. Zrobić to, po co zostawał na noc, po jakie inne mógł mieć powody? Był doskonałym nauczycielem numerologii, czułam jak wielki postęp zresztą zrobiłam w ostatnie miesiące. To załatwiało sprawę. Dzisiaj jednak wyjawiłam mu sekret. Ach, po co?
ztx2
ztx2
dobranoc panowie
Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
Rozpalony nisko ogień hulał pod małym kociołkiem, w którym już gotowała się woda. Zwykle powierzałam to Cassandrze, ale przecież zdarzało mi się już obserwować ją przy pracy i chociaż nie posiadłam wiedzy związanej z eliksirami, tak nie byłam kompletnym nieukiem. Cokolwiek pamiętałam z tego wszystkiego, co zdążyłam wcześniej przyuważyć. Udało mi się w trakcie pracy znaleźć ślaz, a przynajmniej wydawało mi się, że to ślaz, co potem potwierdziła mi zielarka. Pożyczoną książkę studiowałam wyjątkowo ambitnie, przyglądałam się spisowi treści, aż natrafiłam na przepis, którego poszukiwałam. Poszatkowane płatki i łodygi ślazu powoli uwalniały swój sok, gdy wrzucałam je do wrzącego kociołka. Miały wygotować się do cna, tak więc mieszając chochlą, dostrzegałam drobne zmiany w jego konsystencji. Na drewnianej tacce ułożyłam gryfonie, czyli czarną fasolę afrykańską, która podobno miała doskonałe właściwości antydepresyjne (a przynajmniej tak wynikało z przepisu), po czym przygniatając cztery ziarna nożem, przygotowałam kolejny element wywaru. Następnie wrzuciłam je do środka, a eliksir nieco zmienił barwę na jaśniejszą. Dwa pawie oka wrzuciłam bez wcześniejszego przygotowania, bo książka twierdziła, że te rozpuszczą się pod wpływem wysokich temperatur bez najmniejszego wysiłku i w istocie tak się stało. Te szybko rozpadły się niczym galaretka, a ja patrzyłam z ciekawością na ten zabieg. Pokruszona kora brzozy, którą dodałam, była przedostatnim elementem, bo wymieszana z wywarem miała zostawić tam swoje właściwości, a potem opaść na dno, zanim przeleję go do fiolki. Byłam ostrożna, mieszałam po dziesięć razy w jedną, po dziesięć w drugą, zgodnie z tym co zostało tam spisane. Ostatnim elementem układanki była smocza wątroba, pocięta przeze mnie ostrym nożem na około półcentymetrowe kawałki, które następnie dodałam do wywaru, obserwując po raz kolejny zmianę jego barwy. Wszystko wydawało się już gotowe, ale czekało mnie jeszcze sporo mieszania na bardzo wolnym i małym ogniu, którego wciąż doglądałam, aby mieć pewność, że ten będzie odpowiedni, zgodnie z ryciną. Nie miałam depresji, ale zdawało mi się, że nadchodzący czas może wpływać niekorzystnie na moją psychikę. Byłam pewna, że będzie trudno.
składniki: ślaz, gryfonia, kora brzozy, smocza wątroba, pawie oko
eliksir: mieszanka antydepresyjna (ST 25)
składniki: ślaz, gryfonia, kora brzozy, smocza wątroba, pawie oko
eliksir: mieszanka antydepresyjna (ST 25)
dobranoc panowie
Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
The member 'Rita Runcorn' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 63
'k100' : 63
15 marca 1958
Rzadko to robiłam, ale już wcześniej przy spotkaniu z Sigrun doszłam do wniosku, że czy tego chcę, czy nie, powinnam jak najszybciej zacząć uczyć się transmutacji i to możliwie mocnej transmutacji. Sam kameleon wiele zmieniał. Ja zawsze stawiałam na magię ofensywną i defensywną, transmutacja wydawała mi się zbyt trudna... Może po prostu zbyt mało wierzyłam w siebie? Teraz chciałam dobrze przygotować się do działań, jakie mieliśmy odbyć następnego dnia, tak więc zanim w ogóle poszłam spać, zaczęłam dbać o własny sprzęt. Miałam ograniczoną liczbę kieszeni, co było dość jasne, ale wiedziałam, że nie wolno mi przenieść ze sobą wielkiej miotły. Tą kupiłam stosunkowo niedawno. Była mocna i szybka, wolałam ją mieć przy sobie. Kometa 200... Kto by pomyślał, że kiedyś się takiej dorobię. Chwyciłam za różdżkę i miotłę położyłam na stolę. Wskazując na nią, wypowiedziałam czar: — Reducio — wypowiedziałam pierwszy raz. Czar zadziałał trochę. To nie wystarczyło. — Eh... Reducio — znów spróbowałam, ale stało się to samo. Przerywając ten czar, chciałam, aby udało się prawidłowo. W teorii miałam jeszcze trochę czasu, czekała mnie noc pełna odpoczynku, specjalnie dzisiaj nie pracowałam, aby przygotować się na jutro. Tak więc postanowiłam spróbować ponownie. Nauka nie może iść w las, a ja musiałam się postarać. — Reducio — wypowiedziałam inkantację, gdy drewno wskazywało na Kometę i tym razem mi się udało. Ta faktycznie zaczęła się kurczyć, aż w końcu była w stanie zmieścić się w mojej kieszeni. Dobrze. Będzie czekać w moim płaszczu na moment, w którym będę jej potrzebować. Byłabym skończoną idiotką, gdybym myślała, że ten nie nastąpi. Wiedziałam, że jutrzejszy dzień będzie trudny, ale nie mogłam się go doczekać. Noc była długa, ale przecież szła wiosna. Cóż za piękny czas, gdy przebiśniegi powoli wychylały swe białe płatki. Nie zastanawiałam się czy dożyję momentu w którym nad śnieg wyjdzie też brud tej ziemi.
zt
Rzadko to robiłam, ale już wcześniej przy spotkaniu z Sigrun doszłam do wniosku, że czy tego chcę, czy nie, powinnam jak najszybciej zacząć uczyć się transmutacji i to możliwie mocnej transmutacji. Sam kameleon wiele zmieniał. Ja zawsze stawiałam na magię ofensywną i defensywną, transmutacja wydawała mi się zbyt trudna... Może po prostu zbyt mało wierzyłam w siebie? Teraz chciałam dobrze przygotować się do działań, jakie mieliśmy odbyć następnego dnia, tak więc zanim w ogóle poszłam spać, zaczęłam dbać o własny sprzęt. Miałam ograniczoną liczbę kieszeni, co było dość jasne, ale wiedziałam, że nie wolno mi przenieść ze sobą wielkiej miotły. Tą kupiłam stosunkowo niedawno. Była mocna i szybka, wolałam ją mieć przy sobie. Kometa 200... Kto by pomyślał, że kiedyś się takiej dorobię. Chwyciłam za różdżkę i miotłę położyłam na stolę. Wskazując na nią, wypowiedziałam czar: — Reducio — wypowiedziałam pierwszy raz. Czar zadziałał trochę. To nie wystarczyło. — Eh... Reducio — znów spróbowałam, ale stało się to samo. Przerywając ten czar, chciałam, aby udało się prawidłowo. W teorii miałam jeszcze trochę czasu, czekała mnie noc pełna odpoczynku, specjalnie dzisiaj nie pracowałam, aby przygotować się na jutro. Tak więc postanowiłam spróbować ponownie. Nauka nie może iść w las, a ja musiałam się postarać. — Reducio — wypowiedziałam inkantację, gdy drewno wskazywało na Kometę i tym razem mi się udało. Ta faktycznie zaczęła się kurczyć, aż w końcu była w stanie zmieścić się w mojej kieszeni. Dobrze. Będzie czekać w moim płaszczu na moment, w którym będę jej potrzebować. Byłabym skończoną idiotką, gdybym myślała, że ten nie nastąpi. Wiedziałam, że jutrzejszy dzień będzie trudny, ale nie mogłam się go doczekać. Noc była długa, ale przecież szła wiosna. Cóż za piękny czas, gdy przebiśniegi powoli wychylały swe białe płatki. Nie zastanawiałam się czy dożyję momentu w którym nad śnieg wyjdzie też brud tej ziemi.
zt
dobranoc panowie
Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
Kuchnia
Szybka odpowiedź