Spiżarka
AutorWiadomość
Spiżarka
Osobne pomieszczenie, tuż obok kuchni, w którym przechowywane są zapasy żywnościowe. Od kiedy wojna rozchulała się na dobre, coraz bardziej świeci pustkami, wciąż jednak można tam znaleźć ziemniaki lub warzywa strączkowe. Jeden z transmutowanych regałów zapewnia chłód produktom, które szybciej się psują. Jedynie właściciele domu wiedzą, że co lepszy alkohol chowa się z tyłu półki, za kaszą.
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
przychodzimy stąd
Świst łapy, która niemal go dopadła po raz drugi, przeleciał mu koło ucha, gdy rozpoczęła się ich podróż. Znajome szarpnięcie w okolicy pępka zadziałało zbawiennie, bo wiedział już, że aktywacja się udała, a opór, jaki stawiali powietrzu, dawał znać, że nie podróżował sam. Rzeczywiście, przez potężny wiatr, który wbijał się w jego oczy, dostrzegł najpierw Romulusa, a tuż potem kobietę, którą uratowali. Obok nie leciał olbrzym, a znaczyło to, że jeśli ta nie okaże się zwolenniczką Voldemorta, to byli bezpieczni. Jednak z drugiej strony czemu miałaby się nią okazać, skoro chwycił ją potwór na jego usługach. Nic jednak nie było logiczne. Krew uciekająca z łuku brwiowego kompletnie zalała mu oko i rzęsy skleiły się ze sobą. Okulary były potłuczone, zsuwały się przez pęd z jego nosa, w końcu spadając, gdy wiatr ustał, a oni znaleźli się w kuchni. Pęknięta czaszka pulsowała, a on czuł, jakby zaraz miał stracić przytomność. Zamiast miękkiego lądowania gdzieś na kanapie, albo krześle, wleciał przez okno, obijając się o blat kuchenny, pod którym w końcu zatrzymał się, już na pół siedząco, twarzą skierowaną w stronę... - Trixie... - wydusił cichym głosem z zaciśniętego gardła. Nie chciał, aby widziała go w takim stanie, aby kiedykolwiek patrzyła na jego krew. Próbował chronić przed wojną, równocześnie pozwalając angażować się, uświadamiając, co naprawdę się dzieje. Nie powiedział jej jednak o niczym... Ani o tamtym łupieżcy, który zginął w piaskach jego Duny, ani o tamtym pożarze, ani o tym kim mógł być tamten pijak w lesie, ani o Corneliusie Sallow. Nie powiedział jej słowa, usiłując udawać, że wszystko jest w porządku. Nie powiedział prawdy o najstarszej Rosmarie, nie powiedział prawdy o istniejącej od kilku dni Layli. Teraz wpatrywał się więc w twarz Beatrix, a bez okularów, z lewym okiem zalepionym krwią, nie widział jej oczu. Może i dobrze? Chciał powiedzieć, że ma stąd iść, że ma zostać w sypialni i udawać, że nic nie widziała. Przecież wiedział, jak mocno to przeżyje, a jednak nie był w stanie wykrztusić z siebie słowa. Głowa powoli zaczęła lecieć mu w dół, a ciało przesuwać się na bok, bo odrętwiałe, sparaliżowane ramiona, nie były w stanie podpierać ciężaru ciała. Nie powinna nigdy go takim widzieć. Wykonywał swoją pracę, działał dla Zakonu. Zostawił kartkę, że wróci później... Nie spodziewał się jednak, że w takim stanie. Czaszka wciąż pękała z bólu, a obraz się zamazywał. Mrugnął kilka razy, myśląc, że to usunie juchę z oka i wyraźniej dostrzeże córkę, jednak tak się nie stało. Lekko zgięte w kolanach nogi utrzymały plecy przy szafce kuchennej, jednak nie widział już, kto był tam z nim. Jedną dłoń uniósł wyżej, na tyle szybko o ile był w stanie to zrobić z tym okropnym odrętwieniem i boleścią, i przejechał palcem, po ranie między lewą skronią a czubkiem głowy. Wyraźnie czuł tam wgniecenie, ciepło krwi, która wyciekała. Nieopodal stała jednak jakaś kobieta, która nie była jego córką, a tuż obok wysoki mężczyzna, zapewne Abbott. Udało się... Uratowali ją. Ponownie spojrzał na rozmyty kształt córki, który teraz dziwnie wirował, a oczy rozpoczęły walkę z zamknięciem. Był taki senny...
Żywotność: 137/212 (-15 do kości, -75pż rana II stopnia (tłuczona) -50 do sprawności i zwinności)
pęknięta czaszka, pęknięty łuk brwiowy,
stłuczenie nerwu promieniowego, paraliżujący ból rąk, upośledzenie ruchu rąk
Świst łapy, która niemal go dopadła po raz drugi, przeleciał mu koło ucha, gdy rozpoczęła się ich podróż. Znajome szarpnięcie w okolicy pępka zadziałało zbawiennie, bo wiedział już, że aktywacja się udała, a opór, jaki stawiali powietrzu, dawał znać, że nie podróżował sam. Rzeczywiście, przez potężny wiatr, który wbijał się w jego oczy, dostrzegł najpierw Romulusa, a tuż potem kobietę, którą uratowali. Obok nie leciał olbrzym, a znaczyło to, że jeśli ta nie okaże się zwolenniczką Voldemorta, to byli bezpieczni. Jednak z drugiej strony czemu miałaby się nią okazać, skoro chwycił ją potwór na jego usługach. Nic jednak nie było logiczne. Krew uciekająca z łuku brwiowego kompletnie zalała mu oko i rzęsy skleiły się ze sobą. Okulary były potłuczone, zsuwały się przez pęd z jego nosa, w końcu spadając, gdy wiatr ustał, a oni znaleźli się w kuchni. Pęknięta czaszka pulsowała, a on czuł, jakby zaraz miał stracić przytomność. Zamiast miękkiego lądowania gdzieś na kanapie, albo krześle, wleciał przez okno, obijając się o blat kuchenny, pod którym w końcu zatrzymał się, już na pół siedząco, twarzą skierowaną w stronę... - Trixie... - wydusił cichym głosem z zaciśniętego gardła. Nie chciał, aby widziała go w takim stanie, aby kiedykolwiek patrzyła na jego krew. Próbował chronić przed wojną, równocześnie pozwalając angażować się, uświadamiając, co naprawdę się dzieje. Nie powiedział jej jednak o niczym... Ani o tamtym łupieżcy, który zginął w piaskach jego Duny, ani o tamtym pożarze, ani o tym kim mógł być tamten pijak w lesie, ani o Corneliusie Sallow. Nie powiedział jej słowa, usiłując udawać, że wszystko jest w porządku. Nie powiedział prawdy o najstarszej Rosmarie, nie powiedział prawdy o istniejącej od kilku dni Layli. Teraz wpatrywał się więc w twarz Beatrix, a bez okularów, z lewym okiem zalepionym krwią, nie widział jej oczu. Może i dobrze? Chciał powiedzieć, że ma stąd iść, że ma zostać w sypialni i udawać, że nic nie widziała. Przecież wiedział, jak mocno to przeżyje, a jednak nie był w stanie wykrztusić z siebie słowa. Głowa powoli zaczęła lecieć mu w dół, a ciało przesuwać się na bok, bo odrętwiałe, sparaliżowane ramiona, nie były w stanie podpierać ciężaru ciała. Nie powinna nigdy go takim widzieć. Wykonywał swoją pracę, działał dla Zakonu. Zostawił kartkę, że wróci później... Nie spodziewał się jednak, że w takim stanie. Czaszka wciąż pękała z bólu, a obraz się zamazywał. Mrugnął kilka razy, myśląc, że to usunie juchę z oka i wyraźniej dostrzeże córkę, jednak tak się nie stało. Lekko zgięte w kolanach nogi utrzymały plecy przy szafce kuchennej, jednak nie widział już, kto był tam z nim. Jedną dłoń uniósł wyżej, na tyle szybko o ile był w stanie to zrobić z tym okropnym odrętwieniem i boleścią, i przejechał palcem, po ranie między lewą skronią a czubkiem głowy. Wyraźnie czuł tam wgniecenie, ciepło krwi, która wyciekała. Nieopodal stała jednak jakaś kobieta, która nie była jego córką, a tuż obok wysoki mężczyzna, zapewne Abbott. Udało się... Uratowali ją. Ponownie spojrzał na rozmyty kształt córki, który teraz dziwnie wirował, a oczy rozpoczęły walkę z zamknięciem. Był taki senny...
Żywotność: 137/212 (-15 do kości, -75pż rana II stopnia (tłuczona) -50 do sprawności i zwinności)
pęknięta czaszka, pęknięty łuk brwiowy,
stłuczenie nerwu promieniowego, paraliżujący ból rąk, upośledzenie ruchu rąk
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Ściskał ich oboje, aby nie puścić nikogo. Kilkanaście sekund przemykających wokół obrazów, wirującej bieli, splątanej magiczną teleportacją. Nawet nie chciał myśleć, co musiał czuć w tej chwili Beckett po otrzymaniu wcześniej ogromnego ciosu od olbrzyma. Romulus był zły na siebie, wszakże to z jego winy ostatecznie cios padł w Becketta. Nie zdążył wyczarować tak silnej tarczy, a przecież już niejednokrotnie rzucał to zaklęcie. Wiedział jak poprawnie splatać magię i formować ją w tarczę, która miała bronić nie tylko jego, ale również towarzyszy.
Wciąż czuł, jak boli go ciało, bo choć za sprawą wprawnego zaklęcie transmutacyjnego Steviego, wciąż był posągiem godnym dekoracji antycznych świątyń, tak wewnątrz skamieniałego ciała było czucie, nerwy i cała chemia charakterystyczna dla tkanki ludzkiej.
Wreszcie poczuł grunt pod stopami, a obraz przestał rozmazywać się w chaotycznym tańcu przestrzeni. Nie wiedział kogo pierwszego winien podtrzymać, w końcu trzymał ich oboje – Becketta oraz nieznajomą. Ostatecznie puścił numerologa, czując, jak kobieta zaczyna ciążyć pod jego dłonią. Dostrzegł te zginające się bezwładnie nogi i omdlewające ciało, nie każdy był przystosowany do podróży świstoklikami, ludzie znosili je w przeróżny sposób. Co więcej, spostrzegł, że brakowało kobiecie różdżki – może więc należała do niemagicznych? A może po prostu ją zgubiła? Dźwigną drobne ciało i usytuował, nieznajomą na jednym z okolicznych krzeseł w miarę wprawnie łapiąc z nią kontakt wzrokowy, gdy podniosła powieki. Utrata świadomości więc była chwilowa. – Spokojnie, jest pani tutaj bezpieczna. Nic i nikt pani nie grozi. Jak ma pani na imię? – trzymał ją delikatnie za ramiona, przypatrując się uważnie, aż wreszcie dostrzegł malejące przerażenie i delikatnie uśmiechnął się, aby pokrzepić ją odrobinę. – Willow… – odpowiedziała, zaś czarodziej kiwnął głową, odsuwając się od niej powoli, sprawdzając, czy była w stanie utrzymać się na krześle sama. – Jestem lord Romulus Abbott, a to Stevie i Trixie Beckett – przedstawił ich wszystkich kobiecie, zerkając jedynie pobieżnie w kierunku młodej Beckettówny. Wyprostował się i odwrócił, szukając spojrzeniem Steviego, a gdy tylko go dostrzegł, z lekka zaniemówił. Potem spojrzał ponownie na młodą czarownicę. – Olbrzym – krótki i zwięzły komunikat. Przemył prędko dłonie, zrzucił płaszcz, ciskając go na jedno z wolnych oparć i schylił się ku czarodziejowi. Chwycił go delikatnie, próbując podnieść, aby przyjrzeć się jego ranom - przy szafce było zdecydowanie zbyt ciemno. – Niech pan usiądzie, ale nie na ziemi – stwierdził. Nie prosił, nie było tu mowy o żadnej prośbie, stan naukowca jasno wskazywał, że potrzebował natychmiastowej pomocy. – Pod żadnym pozorem proszę się nie schylać, ani nie kłaść. Głowa w górze – zauważył, analizując strużkę krwi. Czy poza nią kryło się wewnątrz więcej uszkodzeń? Prewencyjnie więc ostrzegł Becketta przed takimi ruchami, znając się na pierwszej pomocy, wiedział, że aby zadziałać przeciw obrzękowi, należało cały czasu utrzymywać część ciała w pionie lub chociaż głowę. – Panno Beckett, niech panna mi pomoże, proszę – zerknął na młodą dziewczynę z nadzieją, próbując podnieść pana Becketta i usytuować go na krześle, gdzie wcześniej położył płaszcz. Wreszcie przyłożył cyprysowe drewno do starszego czarodzieja delikatnie. – Ignominia – wyrzekł, wierząc, że uśmierzy tym chociaż odrobinę ból, jaki towarzyszył niewątpliwie Beckettowi. Trzymając z daleka od rany dłonie, skierował nań różdżkę, dokładnie przejeżdżając nią w pobliżu łuku brwiowego. – Purus – wypowiedział nieco ciszej, a potem wyprostował się, zdejmując z ramion szelki i rozpinając nieco koszulę. Czuł, jak ciepło domu w połączeniu z adrenaliną sprowadzało krople potu na jego ciało wciąż przypominające kamień. Zerknął w kierunku córki Steviego ciężko wzdychając. – Panno Beckett. Ręczniki, gorąca woda i coś do odkażania na wszelki wypadek, znajdzie się? – zapytał, jednocześnie wystosowując kolejną prośbę. Wpatrywał się jeszcze przez chwilę w młodą, czarownicę, aż z ust padła ostatnia prośba. – Jeszcze igła i nici... – dodał dosyć pochmurnie.
| Ignominia (st45), Purus (st35), Paxo (st30)
Wciąż czuł, jak boli go ciało, bo choć za sprawą wprawnego zaklęcie transmutacyjnego Steviego, wciąż był posągiem godnym dekoracji antycznych świątyń, tak wewnątrz skamieniałego ciała było czucie, nerwy i cała chemia charakterystyczna dla tkanki ludzkiej.
Wreszcie poczuł grunt pod stopami, a obraz przestał rozmazywać się w chaotycznym tańcu przestrzeni. Nie wiedział kogo pierwszego winien podtrzymać, w końcu trzymał ich oboje – Becketta oraz nieznajomą. Ostatecznie puścił numerologa, czując, jak kobieta zaczyna ciążyć pod jego dłonią. Dostrzegł te zginające się bezwładnie nogi i omdlewające ciało, nie każdy był przystosowany do podróży świstoklikami, ludzie znosili je w przeróżny sposób. Co więcej, spostrzegł, że brakowało kobiecie różdżki – może więc należała do niemagicznych? A może po prostu ją zgubiła? Dźwigną drobne ciało i usytuował, nieznajomą na jednym z okolicznych krzeseł w miarę wprawnie łapiąc z nią kontakt wzrokowy, gdy podniosła powieki. Utrata świadomości więc była chwilowa. – Spokojnie, jest pani tutaj bezpieczna. Nic i nikt pani nie grozi. Jak ma pani na imię? – trzymał ją delikatnie za ramiona, przypatrując się uważnie, aż wreszcie dostrzegł malejące przerażenie i delikatnie uśmiechnął się, aby pokrzepić ją odrobinę. – Willow… – odpowiedziała, zaś czarodziej kiwnął głową, odsuwając się od niej powoli, sprawdzając, czy była w stanie utrzymać się na krześle sama. – Jestem lord Romulus Abbott, a to Stevie i Trixie Beckett – przedstawił ich wszystkich kobiecie, zerkając jedynie pobieżnie w kierunku młodej Beckettówny. Wyprostował się i odwrócił, szukając spojrzeniem Steviego, a gdy tylko go dostrzegł, z lekka zaniemówił. Potem spojrzał ponownie na młodą czarownicę. – Olbrzym – krótki i zwięzły komunikat. Przemył prędko dłonie, zrzucił płaszcz, ciskając go na jedno z wolnych oparć i schylił się ku czarodziejowi. Chwycił go delikatnie, próbując podnieść, aby przyjrzeć się jego ranom - przy szafce było zdecydowanie zbyt ciemno. – Niech pan usiądzie, ale nie na ziemi – stwierdził. Nie prosił, nie było tu mowy o żadnej prośbie, stan naukowca jasno wskazywał, że potrzebował natychmiastowej pomocy. – Pod żadnym pozorem proszę się nie schylać, ani nie kłaść. Głowa w górze – zauważył, analizując strużkę krwi. Czy poza nią kryło się wewnątrz więcej uszkodzeń? Prewencyjnie więc ostrzegł Becketta przed takimi ruchami, znając się na pierwszej pomocy, wiedział, że aby zadziałać przeciw obrzękowi, należało cały czasu utrzymywać część ciała w pionie lub chociaż głowę. – Panno Beckett, niech panna mi pomoże, proszę – zerknął na młodą dziewczynę z nadzieją, próbując podnieść pana Becketta i usytuować go na krześle, gdzie wcześniej położył płaszcz. Wreszcie przyłożył cyprysowe drewno do starszego czarodzieja delikatnie. – Ignominia – wyrzekł, wierząc, że uśmierzy tym chociaż odrobinę ból, jaki towarzyszył niewątpliwie Beckettowi. Trzymając z daleka od rany dłonie, skierował nań różdżkę, dokładnie przejeżdżając nią w pobliżu łuku brwiowego. – Purus – wypowiedział nieco ciszej, a potem wyprostował się, zdejmując z ramion szelki i rozpinając nieco koszulę. Czuł, jak ciepło domu w połączeniu z adrenaliną sprowadzało krople potu na jego ciało wciąż przypominające kamień. Zerknął w kierunku córki Steviego ciężko wzdychając. – Panno Beckett. Ręczniki, gorąca woda i coś do odkażania na wszelki wypadek, znajdzie się? – zapytał, jednocześnie wystosowując kolejną prośbę. Wpatrywał się jeszcze przez chwilę w młodą, czarownicę, aż z ust padła ostatnia prośba. – Jeszcze igła i nici... – dodał dosyć pochmurnie.
| Ignominia (st45), Purus (st35), Paxo (st30)
The member 'Romulus Abbott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 29, 9, 57
'k100' : 29, 9, 57
Akurat była w trakcie przygotowań do obiadu. Ojciec zostawił jej krótką informację o tym, że wróci później, a Trixie podświadomie wiedziała, że to rzeczone później zajmie dłużej niż można by się było spodziewać. Często tak robił - może dlatego, że cierpiał? Nie mogła wyzbyć się z pamięci słów Juliena, który twierdził, że Steviemu od lat coś dolegało. Coś, czym nie chciał albo nie mógł się z nią podzielić; niby otworzył wreszcie przed nią drzwi do swojego serca i warsztatu, jednak za tymi drzwiami kryły się następne drzwi, i kolejne, i kolejne, i kolejne... Przez nie nie była w stanie się przebić, bezsilna tylko w tej jednej dziedzinie życia, w starciu z własnym rodzicem o jego prawdomówność, zaufanie i miłość niemal od początku swojego życia.
Woda zagotowała się w garnku na palniku, a jej bulgoczący dźwięk zmieszał się nagle z impetem uderzenia w drewniane meble. Coś huknęło o blat, sturlało się pod niego i przekoziołkowało na podłodze, na co Trixie podskoczyła w zdumieniu, uderzając łokciem w szafkę z porcelaną. Tam pod szafką, to był... To był jej ojciec. Zalany krwią, z połamanymi okularami, ledwo przytomny, poturbowany. Ledwo żywy. Serce zamarło w dziewczęcej piersi na moment wydający się wiecznością, trucizna przerażenia wlała się do umysłu, a żołądek opadł na dno całego istnienia. Merlinie, najsłodszy, najmądrzejszy Merlinie... Przez chwilę po prostu patrzyła na Steviego jakby ogarnęła ją raptowna drętwota, nim dopadła do niego w popłochu, czując gorąc łez napływających do oczu.
- Coś ty zrobił? - spytała - wściekła, później przestraszona, później znów wściekła. Emocje zbiły się w masę, której zazwyczaj niewrażliwa Trixie nie potrafiła odróżnić, pewna tylko jednego: że oddałaby teraz własne życie, byle tylko go ratować. - Co się stało? Co mu jest? Co się stało? - gwałtownie zadawana lawina pytań wycelowała w Romulusa, którego w przypływie adrenaliny nawet jeszcze nie rozpoznała - pojęła kim był dopiero gdy przedstawił się mugolce. Nie był teraz ważny, ani lord Somerset, ani stojąca obok niego kobieta, która wyraźnie nie pojmowała jeszcze okoliczności swojego zjawienia się w Warsztacie. Trix pomogła Abbottowi przytrzymać ojca w pozycji siedzącej na krześle, delikatna, a jednocześnie zdecydowana; chwiejna, a jednocześnie pewna. Musiała być teraz silna. Dla niego. Musiała mu pomóc. - Nie zasypiaj, nie możesz - błagała Steviego; znajomość magii leczniczej Beckettówny wcale nie była imponująca, właściwie to wiedziała tyle co nic, ale przy urazie głowy, która ewidentnie była zalana krwią, każde odpłynięcie w nieświadomość groziło czymś... czymś strasznym. Czymś, o czym wolała nie myśleć - teraz i nigdy. - Jaki olbrzym? - syknęła cicho do Romulusa. Pod pozornie zdeterminowaną ekspresją kryły się trzęsące się nogi i serce dudniące w piersi, zakamuflowana, rozkwitająca trauma dziecka, które przeżywało granicę śmierci swojego rodzica. Trix lekko ujęła w dłonie podstawę jego głowy, trzymając ją w pionie. - Mów do mnie, tato. Mów. Byłam w twoim warsztacie i poprzestawiałam ci narzędzia, nakrzycz na mnie - skłamała, byle tylko odwrócić jego uwagę od snu spływającego na jego barki. Błagam, tato, nie zasypiaj. Nie zostawiaj mnie, nie kiedy w końcu tak bardzo cię kocham, nie kiedy odzyskałam cię ze szponów niewprawnej obojętności. Pierwsze łzy spłynęły po zaczerwienionych policzkach, jednak Trix otarła je szybko, wiedziała, że są tu niepotrzebne. To nie jej strach się liczył, a to, co działo się w głowie Steviego; musiał być przerażony swoimi obrażeniami, nawet jeśli cierpiał na co dzień, to czym innym, na Merlina, była fizyczna katastrofa od mentalnej niewygody.
Też mnie zostawisz, jak matka?
Lord Abbott przejął inicjatywę, za co była mu wdzięczna. Beckett nie była w stanie racjonalnie ocenić sytuacji, podjąć samodzielnego działania... Kiwnęła więc w zrozumieniu i rzuciła się do wcześniej zagotowanej wody, sięgając też po kilka czystych szmatek z szuflad, które bez namysłu wrzuciła do garnka, by się odparzyły. Potem pobiegła do salonu, szybka jak złoty znicz, by porwać przyrządy krawieckie, które również wylądowały we wrzątku. - Jeszcze chwila, tato, wytrzymaj - szeptała do siebie, nie do Steviego; szeptała do rodzica w jej głowie, w jej sercu. - Prawie gotowe - wykrztusiła do Romulusa na urywanym oddechu.
Też mnie zostawisz, jak przeklęta Mary Jo Beckett?
| idziemy do szafeczki
Woda zagotowała się w garnku na palniku, a jej bulgoczący dźwięk zmieszał się nagle z impetem uderzenia w drewniane meble. Coś huknęło o blat, sturlało się pod niego i przekoziołkowało na podłodze, na co Trixie podskoczyła w zdumieniu, uderzając łokciem w szafkę z porcelaną. Tam pod szafką, to był... To był jej ojciec. Zalany krwią, z połamanymi okularami, ledwo przytomny, poturbowany. Ledwo żywy. Serce zamarło w dziewczęcej piersi na moment wydający się wiecznością, trucizna przerażenia wlała się do umysłu, a żołądek opadł na dno całego istnienia. Merlinie, najsłodszy, najmądrzejszy Merlinie... Przez chwilę po prostu patrzyła na Steviego jakby ogarnęła ją raptowna drętwota, nim dopadła do niego w popłochu, czując gorąc łez napływających do oczu.
- Coś ty zrobił? - spytała - wściekła, później przestraszona, później znów wściekła. Emocje zbiły się w masę, której zazwyczaj niewrażliwa Trixie nie potrafiła odróżnić, pewna tylko jednego: że oddałaby teraz własne życie, byle tylko go ratować. - Co się stało? Co mu jest? Co się stało? - gwałtownie zadawana lawina pytań wycelowała w Romulusa, którego w przypływie adrenaliny nawet jeszcze nie rozpoznała - pojęła kim był dopiero gdy przedstawił się mugolce. Nie był teraz ważny, ani lord Somerset, ani stojąca obok niego kobieta, która wyraźnie nie pojmowała jeszcze okoliczności swojego zjawienia się w Warsztacie. Trix pomogła Abbottowi przytrzymać ojca w pozycji siedzącej na krześle, delikatna, a jednocześnie zdecydowana; chwiejna, a jednocześnie pewna. Musiała być teraz silna. Dla niego. Musiała mu pomóc. - Nie zasypiaj, nie możesz - błagała Steviego; znajomość magii leczniczej Beckettówny wcale nie była imponująca, właściwie to wiedziała tyle co nic, ale przy urazie głowy, która ewidentnie była zalana krwią, każde odpłynięcie w nieświadomość groziło czymś... czymś strasznym. Czymś, o czym wolała nie myśleć - teraz i nigdy. - Jaki olbrzym? - syknęła cicho do Romulusa. Pod pozornie zdeterminowaną ekspresją kryły się trzęsące się nogi i serce dudniące w piersi, zakamuflowana, rozkwitająca trauma dziecka, które przeżywało granicę śmierci swojego rodzica. Trix lekko ujęła w dłonie podstawę jego głowy, trzymając ją w pionie. - Mów do mnie, tato. Mów. Byłam w twoim warsztacie i poprzestawiałam ci narzędzia, nakrzycz na mnie - skłamała, byle tylko odwrócić jego uwagę od snu spływającego na jego barki. Błagam, tato, nie zasypiaj. Nie zostawiaj mnie, nie kiedy w końcu tak bardzo cię kocham, nie kiedy odzyskałam cię ze szponów niewprawnej obojętności. Pierwsze łzy spłynęły po zaczerwienionych policzkach, jednak Trix otarła je szybko, wiedziała, że są tu niepotrzebne. To nie jej strach się liczył, a to, co działo się w głowie Steviego; musiał być przerażony swoimi obrażeniami, nawet jeśli cierpiał na co dzień, to czym innym, na Merlina, była fizyczna katastrofa od mentalnej niewygody.
Też mnie zostawisz, jak matka?
Lord Abbott przejął inicjatywę, za co była mu wdzięczna. Beckett nie była w stanie racjonalnie ocenić sytuacji, podjąć samodzielnego działania... Kiwnęła więc w zrozumieniu i rzuciła się do wcześniej zagotowanej wody, sięgając też po kilka czystych szmatek z szuflad, które bez namysłu wrzuciła do garnka, by się odparzyły. Potem pobiegła do salonu, szybka jak złoty znicz, by porwać przyrządy krawieckie, które również wylądowały we wrzątku. - Jeszcze chwila, tato, wytrzymaj - szeptała do siebie, nie do Steviego; szeptała do rodzica w jej głowie, w jej sercu. - Prawie gotowe - wykrztusiła do Romulusa na urywanym oddechu.
Też mnie zostawisz, jak przeklęta Mary Jo Beckett?
| idziemy do szafeczki
and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
wracamy z szafki
Przekrwionym okiem, które niemal nic nie widziało, bo potłuczone okulary leżały gdzieś na kuchennej podłodze, usiłował wypatrzeć w Romulusie prawdy. Uratowali ją? A więc udało się... Stevie wypuścił nieco głośniej powietrze, okazując ulgę. Tak bardzo bolała go głowa, dłonie miał odrętwiałe, zmęczone. Nie pamiętał jednak dokładnie, jak ją uratował i co się tam stało. Pokręcił więc głową, a czas mijał mu zbyt szybko, albo zbyt wolno. Mieszał się ze sobą. Potrzebował odpoczynku, przecież tak bardzo chciał snu. - Odrobi-nę - wydukał, usiłując brzmieć na spokojnego i zrelaksowanego. Było mu duszno. Do kuchni ktoś wpadł, ale nie rozpoznał kobiety, która zjawiła się tuż przed nim. Czy naprawdę musieli go uwzględniać w tym całym zamieszaniu? Wtem coś rozbłysło. Coś świeżego, biała energia, którą znał, ale nigdy nie obserwował w takiej formie. Czysty koziorożec, stworzony z najpiękniejszej magii, odbił swoje światło w jego oczach, a potem ciepło rozlało się po całym ciele Steviego. Uczucie odwagi, spokoju, braku trosk. Poczuł się tak, jak nie czuł się od przeszło 23 lat. Ból prawie minął, chociaż uczucie ucisku pozostało, odrętwiałe palce wciąż mrowiły, ale mógł nimi poruszyć. - Dziękuję - wypowiedział cicho, spoglądając na kobietę, która właśnie go uratowała. - Nic panu nie jest? - zwrócił się jeszcze do Romulusa, po czym rozejrzał po całym pomieszczeniu. Kuchnia wyglądała tak jak zawsze, z tą jedyną różnicą, że drzwi do spiżarki były otwarte. I wszystko byłoby już dobrze, gdyby nie to, że dostrzegł spojrzenie Trixie, inne niż zawsze. Nie powinna go widzieć w takim stanie, absolutnie nie powinna musieć patrzeć na to, co się z nim stało, bo przecież coś się stało? Wstyd było się przyznać, że głowa nie funkcjonowała, tak jak powinna, ale to nie było teraz najważniejsze. Jej przerażenie wypisane w oczach i drżący oddech, gdy to szeptała niemal bezdźwięcznie tato. - Trixie, nic mi nie będzie - powiedział, ale wcale nie był tego taki pewien. - Nic... Nic mi nie będzie - minęła chwila i wzrok przeniósł na kobietę, która go ozdrowiła, szukając tam potwierdzenia swoich słów. Coś jednak było nie tak, coś wisiało w powietrzu i gdy tylko chwilowy relaks minął, znów poczuł tępy ścisk w głowie. Czy ktoś mógł mu przypomniećm co się właściwie stało?
Żywotność: 212/212 (rana II stopnia (tłuczona) -50 do sprawności i zwinności przez 2 miesiące)
pęknięta czaszka, pęknięty łuk brwiowy,
stłuczenie nerwu promieniowego, upośledzenie ruchu rąk
Przekrwionym okiem, które niemal nic nie widziało, bo potłuczone okulary leżały gdzieś na kuchennej podłodze, usiłował wypatrzeć w Romulusie prawdy. Uratowali ją? A więc udało się... Stevie wypuścił nieco głośniej powietrze, okazując ulgę. Tak bardzo bolała go głowa, dłonie miał odrętwiałe, zmęczone. Nie pamiętał jednak dokładnie, jak ją uratował i co się tam stało. Pokręcił więc głową, a czas mijał mu zbyt szybko, albo zbyt wolno. Mieszał się ze sobą. Potrzebował odpoczynku, przecież tak bardzo chciał snu. - Odrobi-nę - wydukał, usiłując brzmieć na spokojnego i zrelaksowanego. Było mu duszno. Do kuchni ktoś wpadł, ale nie rozpoznał kobiety, która zjawiła się tuż przed nim. Czy naprawdę musieli go uwzględniać w tym całym zamieszaniu? Wtem coś rozbłysło. Coś świeżego, biała energia, którą znał, ale nigdy nie obserwował w takiej formie. Czysty koziorożec, stworzony z najpiękniejszej magii, odbił swoje światło w jego oczach, a potem ciepło rozlało się po całym ciele Steviego. Uczucie odwagi, spokoju, braku trosk. Poczuł się tak, jak nie czuł się od przeszło 23 lat. Ból prawie minął, chociaż uczucie ucisku pozostało, odrętwiałe palce wciąż mrowiły, ale mógł nimi poruszyć. - Dziękuję - wypowiedział cicho, spoglądając na kobietę, która właśnie go uratowała. - Nic panu nie jest? - zwrócił się jeszcze do Romulusa, po czym rozejrzał po całym pomieszczeniu. Kuchnia wyglądała tak jak zawsze, z tą jedyną różnicą, że drzwi do spiżarki były otwarte. I wszystko byłoby już dobrze, gdyby nie to, że dostrzegł spojrzenie Trixie, inne niż zawsze. Nie powinna go widzieć w takim stanie, absolutnie nie powinna musieć patrzeć na to, co się z nim stało, bo przecież coś się stało? Wstyd było się przyznać, że głowa nie funkcjonowała, tak jak powinna, ale to nie było teraz najważniejsze. Jej przerażenie wypisane w oczach i drżący oddech, gdy to szeptała niemal bezdźwięcznie tato. - Trixie, nic mi nie będzie - powiedział, ale wcale nie był tego taki pewien. - Nic... Nic mi nie będzie - minęła chwila i wzrok przeniósł na kobietę, która go ozdrowiła, szukając tam potwierdzenia swoich słów. Coś jednak było nie tak, coś wisiało w powietrzu i gdy tylko chwilowy relaks minął, znów poczuł tępy ścisk w głowie. Czy ktoś mógł mu przypomniećm co się właściwie stało?
Żywotność: 212/212 (rana II stopnia (tłuczona) -50 do sprawności i zwinności przez 2 miesiące)
pęknięta czaszka, pęknięty łuk brwiowy,
stłuczenie nerwu promieniowego, upośledzenie ruchu rąk
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Zasępił się, słysząc odpowiedź starszego czarodzieja i zerknął kontrolnie w kierunku Willow. Najwyraźniej oboje mieli podobne myśli, Beckett potrzebował natychmiastowej pomocy i to już nie tej pierwszej, a specjalistycznej, mogącej przywrócić go, chociaż odrobinę do formy sprzed kilku godzin. Bił się wewnętrznie w pierś za swój brak skupienia podczas walki z olbrzymem. Tak niewiele zabrakło, a mogliby wszyscy wyjść z tego cali i zdrowi. Wewnętrznie czuł również, że jego umiejętności pozostawały niewystarczające i o ile nie chodziło w żadnym wypadku o ego, tak najzwyczajniej w świecie zrozumiał, że jeśli faktycznie chciał stanowić pomoc dla innych, winien pogłębić swoją wiedzę i to jak najprędzej.
Wtem do domostwa powróciła Trixie wraz z pomocą. Odchrząknął nieznacznie odsuwając się od Steviego, aby zrobić miejsce dla przybyłej kobiety. Czerwony ręcznik wrzucił do miski z wodą, a potem w miarę spokojnym tonem spróbował wyjaśnić wszystko od początku do końca. – Będąc w Gloucestershire napotkaliśmy olbrzyma, który próbował… pożywić się tą kobietą – zerknął w kierunku mugolki. – Podjęliśmy próbę ratunku, jednak pan Beckett stał się ofiarą ciosu olbrzyma. Podejrzewam uraz czaszki i możliwy wstrząs mózgu, a także coś jest nie tak z jego rękami. Pęknięty łuk brwiowy odkaziłem, a ręce próbowałem uleczyć, jednak moja magia jest zdecydowanie za słaba – wyjaśnił, tak aby przedstawić przybyłej jasno oraz klarownie przebieg wydarzenia, oraz wstępną diagnozę obrażeń Becketta. Zaraz potem zamilkł i zerknął w kierunku mugolki, która w kilka chwil ulotniła się z pomieszczenia, uprzednio kiwnąwszy kilkakrotnie głową do uzdrowicielki. – Ją też trzeba przebadać – nadmienił w kierunku przybyłej, gdy tylko mugolka wyszła.
Wzniesiona różdżka i dosyć specyficzna inkantacja kazały zwątpić Abbottowi, że stała przed nimi zwykła uzdrowicielka. Nie zadawał jednak pytań, zaledwie delikatnie się uśmiechnął i odetchnął z ulgą, czując w powietrzu tę potężną moc.
Pytanie Becketta uświadomiło Romulusa o wciąż pulsującym bólu w kolanach i plecach, jaki starał się ignorować. Przysiadł na taborecie i przejechał dłonią po rozdartych w kolanie spodniach. – Wydaje mi się, że to nic takiego. Czy już pamięta pan coś więcej? – zapytał, zerkając, również na swoje dłonie, które wydawały się wracać w końcu do swojego naturalnego budulca, podobnie, jak reszta ciała. Wiele zawdzięczał Beckettowi, a plątanina poczucia winy i złości krążyła gdzieś w ciele, poddając pod znak zapytania możliwe słowa, jakie na język wydawała się przynosić ślina. Przecież nie będzie pouczał naukowca, ani wytykał mu błędów - sytuacja mogłaby się skończyć znacznie gorzej, gdyby nie środki podjęte przez starszego czarodzieja. Moralitety więc były chwiejne, toteż lord uznał, że cała rozmowa winna obyć się z pewnością kiedy indziej. Nie teraz i nie dziś.
Wtem do domostwa powróciła Trixie wraz z pomocą. Odchrząknął nieznacznie odsuwając się od Steviego, aby zrobić miejsce dla przybyłej kobiety. Czerwony ręcznik wrzucił do miski z wodą, a potem w miarę spokojnym tonem spróbował wyjaśnić wszystko od początku do końca. – Będąc w Gloucestershire napotkaliśmy olbrzyma, który próbował… pożywić się tą kobietą – zerknął w kierunku mugolki. – Podjęliśmy próbę ratunku, jednak pan Beckett stał się ofiarą ciosu olbrzyma. Podejrzewam uraz czaszki i możliwy wstrząs mózgu, a także coś jest nie tak z jego rękami. Pęknięty łuk brwiowy odkaziłem, a ręce próbowałem uleczyć, jednak moja magia jest zdecydowanie za słaba – wyjaśnił, tak aby przedstawić przybyłej jasno oraz klarownie przebieg wydarzenia, oraz wstępną diagnozę obrażeń Becketta. Zaraz potem zamilkł i zerknął w kierunku mugolki, która w kilka chwil ulotniła się z pomieszczenia, uprzednio kiwnąwszy kilkakrotnie głową do uzdrowicielki. – Ją też trzeba przebadać – nadmienił w kierunku przybyłej, gdy tylko mugolka wyszła.
Wzniesiona różdżka i dosyć specyficzna inkantacja kazały zwątpić Abbottowi, że stała przed nimi zwykła uzdrowicielka. Nie zadawał jednak pytań, zaledwie delikatnie się uśmiechnął i odetchnął z ulgą, czując w powietrzu tę potężną moc.
Pytanie Becketta uświadomiło Romulusa o wciąż pulsującym bólu w kolanach i plecach, jaki starał się ignorować. Przysiadł na taborecie i przejechał dłonią po rozdartych w kolanie spodniach. – Wydaje mi się, że to nic takiego. Czy już pamięta pan coś więcej? – zapytał, zerkając, również na swoje dłonie, które wydawały się wracać w końcu do swojego naturalnego budulca, podobnie, jak reszta ciała. Wiele zawdzięczał Beckettowi, a plątanina poczucia winy i złości krążyła gdzieś w ciele, poddając pod znak zapytania możliwe słowa, jakie na język wydawała się przynosić ślina. Przecież nie będzie pouczał naukowca, ani wytykał mu błędów - sytuacja mogłaby się skończyć znacznie gorzej, gdyby nie środki podjęte przez starszego czarodzieja. Moralitety więc były chwiejne, toteż lord uznał, że cała rozmowa winna obyć się z pewnością kiedy indziej. Nie teraz i nie dziś.
Weszła za kobietą, na sam początek próbując rozeznać się w sytuacji. Wyminęła ją, podchodząc do Steviego, zajmując się wstępnymi oględzinami, oczy przesuwały się po poranionym ciele. Przeniosła tęczówki na znajdującego się w pomieszczeniu Romulusa, kiedy zaczął mówić, opuszczając różdżkę. Podążyła za jego spojrzeniem w kierunku kobiety przesuwając nim po niej uważnie. Aż w końcu jej usta opuściło polecenie, skierowanie do kobiety. Im mniej osób wiedziało co potrafiła, tym lepiej. Tym trudniej było przenieść tą wieść. Mugole choć teraz niektórzy natknęli się na magię i tak lepiej, żeby widzieli jej jak najmniej. Bali się - jak wszystkiego, co było nieznajome. W pierwszej chwili najważniejsze było zająć się mężczyzną. Kiedy świetlisty posłaniec pojawił się, objawiając swoją moc. Odetchnęła krótko obserwując jego działanie, patrząc na zasklepiające się rany. Wiedziała, że o ile moc patronusa była wielka, nie była w stanie magicznie wymazać czasu powrotu do zdrowia.
- Panoszą się jak chcą. - mruknęła w opóźnieniu do informacji o olbrzymach. Przesunęła spojrzeniem po znajdujących się w pomieszczeniu osobach, by ściągnąć z siebie metamorfomagiczną zmianę, pozwalając, żeby twarz wróciła do swojej naturalnej formy. Przesunęła się bliżej najciężej rannego mężczyzny stając nad nim. - Musisz odpoczywać. Rany zostały uleczone, ale wyrządziły swoje szkody. Nie ruszaj się dzisiaj z domu. Ból głowy może ci doskwierać przez kilka najbliższych dni, gdy będzie nieznośna wezwij kogoś z lecznicy. Musisz ćwiczyć też ręce. Najbliższe dni - mówiąc krótko -będą upierdliwe. - zastrzegła unosząc wzrok na Trixie. Trixie która obdarowała ją pięknymi sukniami. W pomieszczeniu na powrót pojawiła się mugolka niosąc szklankę z wodą. Odebrała ją, przekazując Trixie. - Usiądź. - poleciła kobiecie, oglądając ją uważnie, przesuwając po niej niebieskim spojrzeniem. Kilka razy uniosła różdżkę, żeby zaleczyć obicia i siniaki, by w końcu przytknąć różdżkę do głowy. Szczęśliwie dla niej, nie potrzebowała mocniejszych czarów - jej rany nie były tak poważne jak Steviego. - Oddychaj, wszystko będzie w porządku. - zapewniła ją spokojnie, krzyżując z nią spojrzenie nim chcąc jej przekazać, że nic więcej jej nie grozi. - Znajdziemy dla ciebie bezpieczne miejsce. - zapewniła, przenosząc spojrzenie na Abbotta. - Zamierzam znaleźć tego olbrzyma, powiesz mi gdzie dokładnie, Romulusie? Ostatnie czego trzeba, to żeby zbliżył się do ziem sojuszu. - zapytała ogniskując na nim spojrzenie. - Zajmę się tym. - zaproponowała jeszcze zbliżając się do niego. On widocznie miał więcej szczęścia niż Beckett. Miała nadzieję, że olbrzym jeszcze będzie na miejscu, zgarnie z domu Michaela we dwójkę, powinni sobie poradzić. - I będziesz tak miły i znajdziesz miejsce dla pani…? - zawiesiła głos, nie znając ani jej imienia, ani jej nazwiska. Krótkie komunikaty, szybki plan, Alex zrozumie. - Trixie, możesz napisać do lecznicy, że Julie dziś się już nie zjawi? Dodaj że olbrzymia sprawa wzywa ją do Gloucestershire. - spojrzała na kobietę kierując kroki za mężczyzną i kobietą. - Stevie. - odwróciła głowę. - Odpoczywaj. - poleciła raz jeszcze marszcząc na krótką chwilę brwi.
| zt wszyscy
- Panoszą się jak chcą. - mruknęła w opóźnieniu do informacji o olbrzymach. Przesunęła spojrzeniem po znajdujących się w pomieszczeniu osobach, by ściągnąć z siebie metamorfomagiczną zmianę, pozwalając, żeby twarz wróciła do swojej naturalnej formy. Przesunęła się bliżej najciężej rannego mężczyzny stając nad nim. - Musisz odpoczywać. Rany zostały uleczone, ale wyrządziły swoje szkody. Nie ruszaj się dzisiaj z domu. Ból głowy może ci doskwierać przez kilka najbliższych dni, gdy będzie nieznośna wezwij kogoś z lecznicy. Musisz ćwiczyć też ręce. Najbliższe dni - mówiąc krótko -będą upierdliwe. - zastrzegła unosząc wzrok na Trixie. Trixie która obdarowała ją pięknymi sukniami. W pomieszczeniu na powrót pojawiła się mugolka niosąc szklankę z wodą. Odebrała ją, przekazując Trixie. - Usiądź. - poleciła kobiecie, oglądając ją uważnie, przesuwając po niej niebieskim spojrzeniem. Kilka razy uniosła różdżkę, żeby zaleczyć obicia i siniaki, by w końcu przytknąć różdżkę do głowy. Szczęśliwie dla niej, nie potrzebowała mocniejszych czarów - jej rany nie były tak poważne jak Steviego. - Oddychaj, wszystko będzie w porządku. - zapewniła ją spokojnie, krzyżując z nią spojrzenie nim chcąc jej przekazać, że nic więcej jej nie grozi. - Znajdziemy dla ciebie bezpieczne miejsce. - zapewniła, przenosząc spojrzenie na Abbotta. - Zamierzam znaleźć tego olbrzyma, powiesz mi gdzie dokładnie, Romulusie? Ostatnie czego trzeba, to żeby zbliżył się do ziem sojuszu. - zapytała ogniskując na nim spojrzenie. - Zajmę się tym. - zaproponowała jeszcze zbliżając się do niego. On widocznie miał więcej szczęścia niż Beckett. Miała nadzieję, że olbrzym jeszcze będzie na miejscu, zgarnie z domu Michaela we dwójkę, powinni sobie poradzić. - I będziesz tak miły i znajdziesz miejsce dla pani…? - zawiesiła głos, nie znając ani jej imienia, ani jej nazwiska. Krótkie komunikaty, szybki plan, Alex zrozumie. - Trixie, możesz napisać do lecznicy, że Julie dziś się już nie zjawi? Dodaj że olbrzymia sprawa wzywa ją do Gloucestershire. - spojrzała na kobietę kierując kroki za mężczyzną i kobietą. - Stevie. - odwróciła głowę. - Odpoczywaj. - poleciła raz jeszcze marszcząc na krótką chwilę brwi.
| zt wszyscy
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
21/22.01.1958 ?
Nie miałem pojęcia kiedy to zleciało. Dopiero miał być ślub Alexa i Idy... a tu nagle zastał mnie schyłek stycznia i ceremonia Belli i Steffena! Jakoś zupełnie nie czułem się na to przygotowany - ani psychicznie, że oto kochana Bella opuści Kurnik i rozpocznie nowy rozdział w swoim życiu... ani fizycznie, co było wyraźnie widoczne po stanie moich spodni od garniaka. Dostałem je od którejś z sąsiadek... nie mam pojęcia jak mogło mi się wydawać, że są w porządku, chyba nie przeglądałem się w lustrze. Teraz coś mnie tchnęło i je przymierzyłem i... no... przywykłem do tego, że wszystkie portki były na mnie ciut za krótkie, ale te ledwo zakrywały mi pół łydek! A oprócz tego kompletnie nie trzymały się na tyłku, ale na to akurat mogłem zaradzić paskiem. Gdyby nie były takie krótkie! W porę przypomniałem sobie jednak o Trixie i czym prędzej wysłałem jej błagalny list z prośbą o pomoc.
Odpowiedziała, więc w ten oto sposób stałem pod drzwiami Warsztatu ubrany w skórzaną kurtkę z czapką chroniącą mnie przed dość intensywnie padającym śniegiem i dwoma tobołkami - w jednym faktycznie znajdowały się te nieszczęsne spodnie, a w drugim było jedzenie - świeże ryby, chrzan i... cztery słodkie bułki. Tymi ostatnimi chciałem się jakoś odwdzięczyć za pomoc.
Zapukałem raz i drugi, ale nie usłyszałem z wewnątrz żadnej odpowiedzi. Właściwie Trixie ostrzegała coś o całowaniu klamki... Na wszelki jednak wypadek sam spróbowałem otworzyć drzwi, a te łatwo ustąpiły.
- Trixie?! Panie Beckett? - zawołałem, a ciepło z wnętrza domu owionęło mi twarz. - To ja, Louis - dodałem wchodząc już do środka i zamykając za sobą drzwi.
Pomyślałem sobie, że może najlepiej będzie zostawić to wszystko po prostu w Warsztacie... a jak będzie gotowe do odbioru, to na pewno dadzą znać...
Ech, szkoda, że mama nie nauczyła mnie gotować, do dnia dzisiejszego pamiętam te jej pyszne pstrągi w sosie chrzanowym... Nie musiałabym prosić zapracowanej i tak Trixie o pomoc, tylko sam bym się tym zajął, a tak?
Zdjąłem buty, żeby nie nanieść więcej śniegu do domu, a po namyśli zrobiłem to samo z kurtką i czapką. Gdyby na zewnątrz nie było takiej śnieżycy, to bym się tym nie przejmował, ale tak to zostawiałbym tylko za sobą ślady w postaci mokrych plam.
W zdecydowanie wysłużonym i zjedzonym gdzie nie gdzie przez mole zgniłozielonym swetrze przeszedłem nieśmiało w stronę kuchni rozglądając się za gospodarzami.
- Przyniosłem te spodnie... i ryby - mówiłem dalej w nadziei, że któreś z nich usłyszy, choć domyślałem się, że mogą być zajęci w swoich pracowniach... a przynajmniej pan Beckett (nie byłem pewny czy Trixie posiada swoją - krawiecką).
Nie miałem pojęcia kiedy to zleciało. Dopiero miał być ślub Alexa i Idy... a tu nagle zastał mnie schyłek stycznia i ceremonia Belli i Steffena! Jakoś zupełnie nie czułem się na to przygotowany - ani psychicznie, że oto kochana Bella opuści Kurnik i rozpocznie nowy rozdział w swoim życiu... ani fizycznie, co było wyraźnie widoczne po stanie moich spodni od garniaka. Dostałem je od którejś z sąsiadek... nie mam pojęcia jak mogło mi się wydawać, że są w porządku, chyba nie przeglądałem się w lustrze. Teraz coś mnie tchnęło i je przymierzyłem i... no... przywykłem do tego, że wszystkie portki były na mnie ciut za krótkie, ale te ledwo zakrywały mi pół łydek! A oprócz tego kompletnie nie trzymały się na tyłku, ale na to akurat mogłem zaradzić paskiem. Gdyby nie były takie krótkie! W porę przypomniałem sobie jednak o Trixie i czym prędzej wysłałem jej błagalny list z prośbą o pomoc.
Odpowiedziała, więc w ten oto sposób stałem pod drzwiami Warsztatu ubrany w skórzaną kurtkę z czapką chroniącą mnie przed dość intensywnie padającym śniegiem i dwoma tobołkami - w jednym faktycznie znajdowały się te nieszczęsne spodnie, a w drugim było jedzenie - świeże ryby, chrzan i... cztery słodkie bułki. Tymi ostatnimi chciałem się jakoś odwdzięczyć za pomoc.
Zapukałem raz i drugi, ale nie usłyszałem z wewnątrz żadnej odpowiedzi. Właściwie Trixie ostrzegała coś o całowaniu klamki... Na wszelki jednak wypadek sam spróbowałem otworzyć drzwi, a te łatwo ustąpiły.
- Trixie?! Panie Beckett? - zawołałem, a ciepło z wnętrza domu owionęło mi twarz. - To ja, Louis - dodałem wchodząc już do środka i zamykając za sobą drzwi.
Pomyślałem sobie, że może najlepiej będzie zostawić to wszystko po prostu w Warsztacie... a jak będzie gotowe do odbioru, to na pewno dadzą znać...
Ech, szkoda, że mama nie nauczyła mnie gotować, do dnia dzisiejszego pamiętam te jej pyszne pstrągi w sosie chrzanowym... Nie musiałabym prosić zapracowanej i tak Trixie o pomoc, tylko sam bym się tym zajął, a tak?
Zdjąłem buty, żeby nie nanieść więcej śniegu do domu, a po namyśli zrobiłem to samo z kurtką i czapką. Gdyby na zewnątrz nie było takiej śnieżycy, to bym się tym nie przejmował, ale tak to zostawiałbym tylko za sobą ślady w postaci mokrych plam.
W zdecydowanie wysłużonym i zjedzonym gdzie nie gdzie przez mole zgniłozielonym swetrze przeszedłem nieśmiało w stronę kuchni rozglądając się za gospodarzami.
- Przyniosłem te spodnie... i ryby - mówiłem dalej w nadziei, że któreś z nich usłyszy, choć domyślałem się, że mogą być zajęci w swoich pracowniach... a przynajmniej pan Beckett (nie byłem pewny czy Trixie posiada swoją - krawiecką).
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
Kiedy do drzwi rozległo się pukanie obładowanego pakunkami Louisa, akurat była na piętrze, w swoim pokoju, skupiona na opatrywaniu skrzydełka kaczuszce, która musiała w jakiś tajemniczy sposób uszkodzić się podczas swawoli urządzanych w Warsztacie. Czasem na tych swoich łapkach goniła za Silkie i zanim zdążyła wyhamować - uderzała w meble, robiąc sobie krzywdę. Tak pewnie było i w tym wypadku, chociaż czarownica szybko stwierdziła, że poradzi sobie z nią sama, zamiast gnać do okolicznych ornitologów czy magiweterynarzy by prosić ich o pomoc.
Dopiero głos rozlegający się w korytarzu uświadomił jej, że oto i nadszedł wyczekiwany gość; Duckie czuła się już lepiej, więc Trixie zamotała ją w pierzynę i czym prędzej wybiegła z pokoju, w grubych, wełnianych skarpetach prawie doprowadzając do kolizji z balustradą schodów, gdy pędziła po ich szczeblach w dół niczym wystrzelona z różdżki bombarda. Przynajmniej była cicha - względnie zwinna, a zaraz także uwieszona na szyi Louisa, uśmiechnięta szeroko. Brakowało go ostatnio na Wigilii, wpadł co prawda tylko na chwilę, ale żałowała, że nie spędził w ich gronie więcej czasu, nawet dla kolędników starczyłoby miejsc!
- Cześć - zaszczebiotała radośnie. Pierwszy raz mieli okazję zobaczyć się w nowym roku. Kalendarz zmienił cyferkę na końcu, a oni dalej żyli, kto by pomyślał? - Nawet nie chcę na to patrzeć - wskazała żartobliwie na jego sweter kiedy odsunęła się wreszcie o kilka kroków i podeszła do kuchenki, żeby na jednym z palników ustawić dzbanek z gorącą wodą na herbatę. Był zziębnięty, widziała to w czerwieni policzków i chuderlawej sylwetce. Pewnie, podobnie jak ona, nawet nie dojadał. - Jak się masz? Gotowy na tańce? Merlinie, mam nadzieję, że tym razem się uda, już czuję, że noszą mnie nogi - przyznała ze śmiechem i oparła się biodrem o jedną z kuchennych szafek, po czym założyła ręce na piersi i lekkim ruchem głowy wskazała na tobołki, które ze sobą przytachał. - W tych spodniach chodzi tylko o nogawki, tak? Czy będziemy też zwężać je w pasie? - szczerze mówiąc zdążyła zapomnieć o szczegółach przekazanych w korespondencji, więc musiała upewnić się jeszcze raz, zanim zabrałaby się do pracy. Tym bardziej, że zamierzała zmierzyć się z tą przykrótką bestią na miejscu, podczas gdy Louis służyłby jej za towarzystwo. - Pokaż co tam masz - zachęciła pogodnie, zarówno w temacie umówionego krawiectwa, jak i kulinariów, którym także musieli dziś stawić czoła. Dobrze, przynajmniej nie pozwolił jej się nudzić.
Dopiero głos rozlegający się w korytarzu uświadomił jej, że oto i nadszedł wyczekiwany gość; Duckie czuła się już lepiej, więc Trixie zamotała ją w pierzynę i czym prędzej wybiegła z pokoju, w grubych, wełnianych skarpetach prawie doprowadzając do kolizji z balustradą schodów, gdy pędziła po ich szczeblach w dół niczym wystrzelona z różdżki bombarda. Przynajmniej była cicha - względnie zwinna, a zaraz także uwieszona na szyi Louisa, uśmiechnięta szeroko. Brakowało go ostatnio na Wigilii, wpadł co prawda tylko na chwilę, ale żałowała, że nie spędził w ich gronie więcej czasu, nawet dla kolędników starczyłoby miejsc!
- Cześć - zaszczebiotała radośnie. Pierwszy raz mieli okazję zobaczyć się w nowym roku. Kalendarz zmienił cyferkę na końcu, a oni dalej żyli, kto by pomyślał? - Nawet nie chcę na to patrzeć - wskazała żartobliwie na jego sweter kiedy odsunęła się wreszcie o kilka kroków i podeszła do kuchenki, żeby na jednym z palników ustawić dzbanek z gorącą wodą na herbatę. Był zziębnięty, widziała to w czerwieni policzków i chuderlawej sylwetce. Pewnie, podobnie jak ona, nawet nie dojadał. - Jak się masz? Gotowy na tańce? Merlinie, mam nadzieję, że tym razem się uda, już czuję, że noszą mnie nogi - przyznała ze śmiechem i oparła się biodrem o jedną z kuchennych szafek, po czym założyła ręce na piersi i lekkim ruchem głowy wskazała na tobołki, które ze sobą przytachał. - W tych spodniach chodzi tylko o nogawki, tak? Czy będziemy też zwężać je w pasie? - szczerze mówiąc zdążyła zapomnieć o szczegółach przekazanych w korespondencji, więc musiała upewnić się jeszcze raz, zanim zabrałaby się do pracy. Tym bardziej, że zamierzała zmierzyć się z tą przykrótką bestią na miejscu, podczas gdy Louis służyłby jej za towarzystwo. - Pokaż co tam masz - zachęciła pogodnie, zarówno w temacie umówionego krawiectwa, jak i kulinariów, którym także musieli dziś stawić czoła. Dobrze, przynajmniej nie pozwolił jej się nudzić.
and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
W Warsztacie panowała trochę grobowa cisza, co trochę mnie zdziwiło, ale nie zrażałem się, tylko postąpiłem jeszcze kilka kroków w stronę kuchni i... coś znienacka mnie zaatakowało od tyłu skacząc na barki.
Wcale przez to nie pisnąłem, ok? To tylko szybko wypuszczone z płuc powietrze pod wpływem zaskoczenia. Zaskoczenia, nie strachu, tak? Zaskoczenie i strach to dwie, zupełnie inne rzeczy. Zresztą zaraz się połapałem, kto na mnie tak bezczelnie napadł.
- Trixieee - parsknąłem śmiechem obracając się energicznie, by na chwilę stać się dla niej żywą karuzelą. - Dobrze cię widzieć - posłałem jej szeroki uśmiech, kiedy mnie puściła, a ja faktycznie mogłem na nią spojrzeć.
- A dzięki, w porządku - odpowiedziałem na jej pytanie, uwagę na temat starego swetra zbywając z rozbawieniem jedynie machnięciem ręki. - Ale nie powiedziałbym, że jestem gotowy na tańce. To znaczy jestem gotowy, ale no... ja nie tańczę. To znaczy... - chyba trochę się zagmatwałem w tym, co chciałem powiedzieć i z zabawnym zakłopotaniem potarłem kark ręką, w której wciąż trzymałem materiałową siatkę ze spodniami do przeróbki.
Właściwie to nie tak, że nie tańczyłem czy nie lubiłem tańczyć... Po prostu nie do końca kumałem, że istniał jakiś odgórny schemat, że kroków raczej nie wymyślało się na bieżąco... Dobrze, że Lex pokazał mi jak się tańczy tego całego walca, ale no, to by było na tyle z moich umiejętności. Tak to zwykle szedłem na żywioł i traktowałem raczej jak wygłupy niż cokolwiek innego. No i chyba po prostu wolałem grać muzykę niż do niej tańczyć, o.
- Nie jestem specjalnie dobry w te klocki - wybrnąłem wreszcie i czym prędzej postanowiłem zmienić temat:
- Jeszcze raz wielkie dzięki za pomoc, Trixie! Jestem twoim dłużnikiem, serio. Przyniosłem bułki maślane w podzięce, ale i tak jak coś ci się zepsuje, to dawaj znać, a przybędę z prędkością światła - uśmiechnąłem się, faktycznie wyciągając z jednego z tobołków rzeczone cztery bułeczki. Przynajmniej tak mogłem się odwdzięczyć.
Co do przeróbek... Trixie szybko przeszła do rzeczy, więc się już nie ociągałem, tylko zaprezentowałem rzeczone spodnie unosząc je za szlufki. Już na pierwszy rzut (nawet niewprawnego) oka było widać, że są na mnie za szerokie i za krótkie... Ech, nieważne.
- Nie no, mam pasek, więc dam radę, ale te nogawki... - zasępiłem się. - Głupio tak iść na ślub w krótkich spodniach... tym bardziej, że mamy zimę i zaspy po pas - zaśmiałem się. - Umiałabyś coś na to zaradzić? - dodałem poważniejąc nieco, bo tak naprawdę wcale mi do śmiechu nie było. Znaczy, gdyby nie Trixie, to w najgorszym razie ubrałbym po prostu swoje zwykłe, czarne portki, ewentualnie zagadnął Lexa albo Julka... ale szczerze wierzyłem w umiejętności Beckettówny. Kto, jak nie ona, dopasowałby na mnie ubranie? Wiedziałem, że przeciętna krawcowa mogłaby mieć z tym problem, bo... zdawałem sobie sprawę ze swojej postury, tak? Na szczęście Trixie nie zaliczała się do przeciętnych krawcowych - co to, to nie.
Wcale przez to nie pisnąłem, ok? To tylko szybko wypuszczone z płuc powietrze pod wpływem zaskoczenia. Zaskoczenia, nie strachu, tak? Zaskoczenie i strach to dwie, zupełnie inne rzeczy. Zresztą zaraz się połapałem, kto na mnie tak bezczelnie napadł.
- Trixieee - parsknąłem śmiechem obracając się energicznie, by na chwilę stać się dla niej żywą karuzelą. - Dobrze cię widzieć - posłałem jej szeroki uśmiech, kiedy mnie puściła, a ja faktycznie mogłem na nią spojrzeć.
- A dzięki, w porządku - odpowiedziałem na jej pytanie, uwagę na temat starego swetra zbywając z rozbawieniem jedynie machnięciem ręki. - Ale nie powiedziałbym, że jestem gotowy na tańce. To znaczy jestem gotowy, ale no... ja nie tańczę. To znaczy... - chyba trochę się zagmatwałem w tym, co chciałem powiedzieć i z zabawnym zakłopotaniem potarłem kark ręką, w której wciąż trzymałem materiałową siatkę ze spodniami do przeróbki.
Właściwie to nie tak, że nie tańczyłem czy nie lubiłem tańczyć... Po prostu nie do końca kumałem, że istniał jakiś odgórny schemat, że kroków raczej nie wymyślało się na bieżąco... Dobrze, że Lex pokazał mi jak się tańczy tego całego walca, ale no, to by było na tyle z moich umiejętności. Tak to zwykle szedłem na żywioł i traktowałem raczej jak wygłupy niż cokolwiek innego. No i chyba po prostu wolałem grać muzykę niż do niej tańczyć, o.
- Nie jestem specjalnie dobry w te klocki - wybrnąłem wreszcie i czym prędzej postanowiłem zmienić temat:
- Jeszcze raz wielkie dzięki za pomoc, Trixie! Jestem twoim dłużnikiem, serio. Przyniosłem bułki maślane w podzięce, ale i tak jak coś ci się zepsuje, to dawaj znać, a przybędę z prędkością światła - uśmiechnąłem się, faktycznie wyciągając z jednego z tobołków rzeczone cztery bułeczki. Przynajmniej tak mogłem się odwdzięczyć.
Co do przeróbek... Trixie szybko przeszła do rzeczy, więc się już nie ociągałem, tylko zaprezentowałem rzeczone spodnie unosząc je za szlufki. Już na pierwszy rzut (nawet niewprawnego) oka było widać, że są na mnie za szerokie i za krótkie... Ech, nieważne.
- Nie no, mam pasek, więc dam radę, ale te nogawki... - zasępiłem się. - Głupio tak iść na ślub w krótkich spodniach... tym bardziej, że mamy zimę i zaspy po pas - zaśmiałem się. - Umiałabyś coś na to zaradzić? - dodałem poważniejąc nieco, bo tak naprawdę wcale mi do śmiechu nie było. Znaczy, gdyby nie Trixie, to w najgorszym razie ubrałbym po prostu swoje zwykłe, czarne portki, ewentualnie zagadnął Lexa albo Julka... ale szczerze wierzyłem w umiejętności Beckettówny. Kto, jak nie ona, dopasowałby na mnie ubranie? Wiedziałem, że przeciętna krawcowa mogłaby mieć z tym problem, bo... zdawałem sobie sprawę ze swojej postury, tak? Na szczęście Trixie nie zaliczała się do przeciętnych krawcowych - co to, to nie.
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
- Jeszcze nie tańczysz - odpowiedziała pogodnie, przecież to wbrew tradycji, by nie zaszczycić parkietu wesołymi pląsami podczas cudzego wesela. Zły omen! A Louis nie wyglądał na okrutnika, który źle życzyłby młodej parze; nogi miał dwie, stopy lewą i prawą, więc nic nie stało na przeszkodzie, by porwała go do inspirującej melodii, rozkochana w nowoczesnych podrygach dzięki pasji ojca, która z czasem i nauką przeszła i na nią. Z tą różnicą, że, w porównaniu do Steviego, Trixie nie wygrała dotychczas żadnego konkursu. - Nie umiesz? Nie martw się, jak będzie trzeba to cię poduczymy, tata albo ja. Prędzej ja, bo wasza dwójka gdzieś w kącie parkietu może wyglądać dość osobliwie - parsknęła na samo wyobrażenie; ach, właściwie czemu nie? Z chęcią poobserwowałaby ich wspólne wysiłki, to, jak numerolog usiłowałby wycisnąć kapkę tanecznego talentu z młodego uczniaka... Jeden dzień w nowym roku, który byłby zwykły, beztroski, wzruszający i po prostu uroczy - nie mogła doczekać się jego nadejścia, obarczona chętnie akceptowaną koniecznością przyspieszenia pracy, gdy znajomi zaproszeni goście ściągali do jej warsztatu, by dopasować stare garnitury czy garsonki. Jak Louis.
Czarownica machnęła lekko dłonią, jakby próbowała odgonić od siebie natrętną muchę, choć w rzeczywistości odganiała jedynie płomienne podziękowania, których Bott, jako przyjaciel rodziny i jeden z ulubionych sąsiadów, wcale serwować jej nie musiał. Przyniósł ze sobą na dodatek maślane bułeczki... Brzuch spiął się krótką salwą bólu, zaburczał, a ledwo dostrzegalny grymas zażenowania wykrzywił mięśnie twarzy, gdy Trix na moment odwróciła spojrzenie.
- Och, już dobra, dobra... Wiesz, że to nic wielkiego. I tak robię to tylko dla bułeczek - wymruczała z rozbawionym uśmiechem, kłamała - jak zawsze, w przyjacielskiej prowokacji dopatrując się prawdziwego uroku swobodnych relacji z chłopcami, którzy zwykle reagowali na nie lepiej, żartem, w porównaniu do dziewcząt. Prowiant Louisa wylądował na stołowym blacie, ale Beckettówna nie sięgnęła jeszcze po jedną z przekąsek, zamiast tego uważnie taksując spojrzeniem zaprezentowane przez młodzieńca spodnie. O matko jedyna. Słodki Merlinie. - Ile one mają lat? - spytała z nieukrywanym zdumieniem, wzrok przenosząc na Louisa. Nosił je na Ceremonię Przydziału w Hogwarcie? Kiedy zdążył z nich tak wyrosnąć? - Możesz je przymierzyć? W salonie nikogo nie ma, może tam. Albo w spiżarni. Musimy ocenić przeciwnika, zanim pójdziemy z nim na wojnę - westchnęła z abstrakcyjną dramaturgią, w czasie, gdy Bott zajął się przywdziewaniem wątpliwej jakości części garnituru - samej rozkładając mu w kuchni potrzebne przyrządy do gotowania. Jeśli liczył, że będzie miała czas zająć się jednym i drugim... O nie, przeliczyłby się sowicie. - Mamy dwa wyjścia - oceniła tuż po tym, jak zaklęciem przywołała do salonu swój krawiecki arsenał. - Mogę je albo powiększyć zaklęciem, tyle że wtedy ryzykujemy szybkim podarciem się materiału - bo transmutacja nadszarpnie jego wytrzymałością -, przez co tak czy inaczej będziesz musiał przyjść na poprawki czy uszycie zupełnie nowej pary, albo... Tak pomyślałam, może doszyłabym na dole nogawek zupełnie inną tkaninę? Kolorową, wzorzystą. Dorobiłabym ci poszetkę do kompletu. Wyglądałbyś nieprzeciętnie, moim zdaniem genialnie, ale to zależy od ciebie. Czy dobrze czułbyś się z takim rozwiązaniem - zaproponowała. Ekstrawagancja w stroju była tym, co Trixie lubiła najbardziej, w ostatnim czasie rezygnując z własnej na rzecz wygody i ciepła, ale oczyma wyobraźni widziała już, że Louis prezentowałby się lepiej, niż gdyby ubrali go sami Parkinsonowie. - Myślałam o takich - przy okazji rozłożyła przed nim kilka kawałków materiałów. Czerwienie, błękity, żółcie, z ornamentalną nicią wzorów delikatniejszych i bardziej wyrazistych. Miała ich kilka, zszytych ze sobą w jednym rogu, a Bott mógł wybrać dowolny, jeśli tylko chciał.
Czarownica machnęła lekko dłonią, jakby próbowała odgonić od siebie natrętną muchę, choć w rzeczywistości odganiała jedynie płomienne podziękowania, których Bott, jako przyjaciel rodziny i jeden z ulubionych sąsiadów, wcale serwować jej nie musiał. Przyniósł ze sobą na dodatek maślane bułeczki... Brzuch spiął się krótką salwą bólu, zaburczał, a ledwo dostrzegalny grymas zażenowania wykrzywił mięśnie twarzy, gdy Trix na moment odwróciła spojrzenie.
- Och, już dobra, dobra... Wiesz, że to nic wielkiego. I tak robię to tylko dla bułeczek - wymruczała z rozbawionym uśmiechem, kłamała - jak zawsze, w przyjacielskiej prowokacji dopatrując się prawdziwego uroku swobodnych relacji z chłopcami, którzy zwykle reagowali na nie lepiej, żartem, w porównaniu do dziewcząt. Prowiant Louisa wylądował na stołowym blacie, ale Beckettówna nie sięgnęła jeszcze po jedną z przekąsek, zamiast tego uważnie taksując spojrzeniem zaprezentowane przez młodzieńca spodnie. O matko jedyna. Słodki Merlinie. - Ile one mają lat? - spytała z nieukrywanym zdumieniem, wzrok przenosząc na Louisa. Nosił je na Ceremonię Przydziału w Hogwarcie? Kiedy zdążył z nich tak wyrosnąć? - Możesz je przymierzyć? W salonie nikogo nie ma, może tam. Albo w spiżarni. Musimy ocenić przeciwnika, zanim pójdziemy z nim na wojnę - westchnęła z abstrakcyjną dramaturgią, w czasie, gdy Bott zajął się przywdziewaniem wątpliwej jakości części garnituru - samej rozkładając mu w kuchni potrzebne przyrządy do gotowania. Jeśli liczył, że będzie miała czas zająć się jednym i drugim... O nie, przeliczyłby się sowicie. - Mamy dwa wyjścia - oceniła tuż po tym, jak zaklęciem przywołała do salonu swój krawiecki arsenał. - Mogę je albo powiększyć zaklęciem, tyle że wtedy ryzykujemy szybkim podarciem się materiału - bo transmutacja nadszarpnie jego wytrzymałością -, przez co tak czy inaczej będziesz musiał przyjść na poprawki czy uszycie zupełnie nowej pary, albo... Tak pomyślałam, może doszyłabym na dole nogawek zupełnie inną tkaninę? Kolorową, wzorzystą. Dorobiłabym ci poszetkę do kompletu. Wyglądałbyś nieprzeciętnie, moim zdaniem genialnie, ale to zależy od ciebie. Czy dobrze czułbyś się z takim rozwiązaniem - zaproponowała. Ekstrawagancja w stroju była tym, co Trixie lubiła najbardziej, w ostatnim czasie rezygnując z własnej na rzecz wygody i ciepła, ale oczyma wyobraźni widziała już, że Louis prezentowałby się lepiej, niż gdyby ubrali go sami Parkinsonowie. - Myślałam o takich - przy okazji rozłożyła przed nim kilka kawałków materiałów. Czerwienie, błękity, żółcie, z ornamentalną nicią wzorów delikatniejszych i bardziej wyrazistych. Miała ich kilka, zszytych ze sobą w jednym rogu, a Bott mógł wybrać dowolny, jeśli tylko chciał.
and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Spiżarka
Szybka odpowiedź