Salon
AutorWiadomość
Salon
Jeden z głównych punktów reprezentatywnej części Bulstrode Park stanowi obszerny, pełen przepychu salon utrzymany w jasnej kolorystyce. Kremowe ściany doskonale komponują się z rubinowo-purpurowymi dywanami oraz meblami obitymi miękkim aksamitem. To tu w większości wypadków podejmowani są goście, a w ciągu dnia bawi tu znaczna część domowników, prowadząc ożywione rozmowy, grając w karty, uspołeczniając się w trakcie tea time lub racząc się deserowym winem przy okazji kameralnych spotkań. Południowa ściana salonu wyłożona została lustrami, co optycznie powiększa komnatę i rozprasza naturalne światło wpadające przez przybrane ciężkimi zasłonami okna.
Wieści o wydarzeniach, jakie rozegrały się przed niecałymi dwoma tygodniami w Staffordshire napływały ze wszystkich stron, ze wszystkich hrabstw, rozgorączkowane, chaotyczne, rozemocjonowane i zaszokowane. Różnych narracji ilość była niezliczona, właściwie przez ile ust nie przeszła wiadomość o zorganizowanym ataku popleczników Czarnego Pana na ludność mugolską i zdrajców krwi, tak tyle wersji się klarowało. Nie odbiegały od siebie w tych najważniejszych punktach, stanowiących kluczowy harmonogram, wedle którego podejmowane były działania pomniejszych grup, jednak gdyby Maghnus sam nie brał udziału w nasączaniu niegodną krwią zmrożonej pokrywy śnieżnej spowijającej ziemie Greengrassów, gdyby sam nie był naocznym świadkiem pierwszego we współczesnej historii procesu o mugolstwo i widowiskowych egzekucji adekwatnych do statusu i przewiny każdego ze skazańców, tak najprawdopodobniej sam by już nie wiedział której wersji powinien zawierzyć.
Ale nie musiał snuć domysłów. Słuchał o wciąż płonących stosach, o nieprzeniknionej mgle terroru opadającej coraz ciężej na zdezorientowanych mieszkańców, którzy coraz liczniej usłużnie zginali karki przed wyznawaną przez konserwatywne rody ideą, lecz nie komentował tych mało sensacyjnych i jakże spodziewanych doniesień, zamiast tego rozciągając usta w enigmatycznym uśmiechu, który nie był w stanie wyrazić nawet ułamka jego zadowolenia. Czas wielkich zmian w końcu nadszedł, po wyprowadzeniu serca Anglii na właściwe tory i ustabilizowaniu funkcjonowania stolicy, nadszedł czas na kolejne hrabstwa - już nie tylko te podległe lordom opowiadającym się po słusznej stronie konfliktu rozdzierającego boleśnie kraj, lecz i te podległe ludziom niegodnym już dłużej miana protektorów swych ziem. A to był zaledwie początek.
Nie samym Stoke-on-Trent człowiek jednak żyje, więc choć były to myśli słodkie i budzące przyjemny dreszcz ekscytacji, tak Bulstrode coraz częściej odpychał je od siebie, by skupić się na sprawach związanych z rozległymi obszarami, nad którymi to jego ród roztaczał ochronne skrzydło. Schyłek ubiegłego roku przyniósł kilka zdarzeń, które wzmacniały pozycję jego hrabstw, lecz to wciąż było za mało, by go zadowolić, wciąż miał apetyt na więcej i pewność, że nie spocznie, dopóki nie dopnie swego - w ten czy inny sposób. Ostatnie dni poświęcił na opracowywanie nowych planów, śmiałych w swych założeniach, skupiających się głównie wokół Nothamptonshire, które w jego oczach stanowiło najsłabszy ich punkt, a którego sytuacja była wyjątkowo istotna chociażby z racji bezpośredniego sąsiedztwa z wciąż znajdującym się w rękach mugoli Warwickshire. Hrabstwo należało umocnić, podstępem, przekupstwem, przemocą i propagandą strachu; każdy z tych sposobów odnosił wymierne skutki, różniące się jednak między sobą i z tego też powodu działania należało dobierać ostrożnie i z rozwagą, by odpowiednio rozsiały się na podatnym gruncie. Zdecydowaną większość był w stanie zorganizować przy mniejszej lub większej pomocy zewnętrznej, lecz wciąż nierozwiązana pozostawała kwestia tajemnicy skrytej głęboko w Ferrels Wood, tajemnicy owianej legendami budzącymi niedowierzanie wymieszane z przestrachem. Być może nie powinien trwonić na to czasu i skupić się na bardziej oczywistych planach, niosących ze sobą gwarancję sukcesu, myśl jednak powracała do niego natrętnie i nie dawała spokoju aż do momentu, w którym nakreślił list i posłał niosącego go Heliosa aż do Cheshire, na parapet lady Rowle.
Wyczekując spotkania, nakazał służbie odpowiednie podjęcie kuzynki w progach posiadłości i zaprowadzenie jej do reprezentacyjnego salonu naznaczonego rodową purpurą, gdzie zwyczajowo podejmowana była większość gości, po czym sam skierował swe kroki w dół marmurowych schodów, by przejść do pomieszczenia, w którym wyjątkowo nie znajdował się żaden inny domownik, być może z racji dość wczesnej pory. Otwarcie wysokich, zdobionych złotem drzwi obwieściło przybycie Catriony, Maghnus ruszył więc w tę stronę, nie zdążył jednak przejść nawet kilku kroków, a jego płuca ponownie wypełniły się czarnym dymem, regularnie wyduszającym z jego dróg oddechowych resztki powietrza, zmuszając tym samym do zginania się w pół w potężnym ataku kaszlu. Ten, choć już nie tak uporczywy jak w pierwszych dniach stycznia, wciąż był jednak dotkliwy, wciąż był niemożebnie irytujący, szczególnie gdy chciał mówić, uprzejmie i należycie podejmować jasnowłosą w swych progach, a nie mógł. Atak ustał ostatecznie, zostawiając na jego wykrzywionych w niezadowoleniu ustach smolisty dym przywodzący na myśl sadzę. Starł go szybko, dobytą z kieszeni jedwabną chustką - i zarówno wyćwiczony gest, jakim to robił, jak i nieporuszona mina lokaja świadczyło dobitnie o tym, że w minionym dniach zdarzyło się to wielokrotnie.
kaszelek po k1 na plumosę
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kreślona znajomym pismem wiadomość nadeszła w dniach wzmożonej koncentracji oraz skrupulatnego planowania. Zbliżał się bowiem wielki dzień uczczenia narodzin jej drogiego pana męża, a okazja zapraszała do wspólnie z ciotką planowanych przedsięwzięć. Lady Alzina zarządziła ucztę, choć jej organizację powierzyła przede wszystkim Catrionie, zarzekając się przy tym, iż aura jej musiała pozostać nieskażona i ogniskowana na nadchodzącym czytaniu wróżebnych kart poświęconych łowieckiemu zarządcy; młodsza dama przyjęła to więc na swe barki z godnością, pragnąca dopiąć wszystko i więcej na ostatni guzik, nim wzejdzie słońce dziewiętnastego dnia nowego roku. Dlatego też czasu dla Maghnusa miała niewiele, lecz odmówić mu w ogóle byłoby zlekceważeniem pewnej przyjemnej tęsknoty tlącej się w podbrzuszu; magicznym powozem ruszyła zatem w objęcia murów jego zamku, na miękkich sofach zaczytana w woluminach traktujących o biegłym poruszaniu się wśród map niebios. Miały one znaczenie nie tyle przy klątwach, co i delikatnej sztuce alchemii, a w ostatnim czasie Catriona w swoim arsenale wiedzy zaczynała dopatrywać się braków. Podupadły one po ukończeniu Durmstrangu, jak astronomia właśnie, z jaką mierzyła się jak z równym sobie oponentem przy każdej możliwej okazji. Gdzieś nieopodal w eleganckiej kopercie spoczywał pergamin skrywający w sobie treść nakreślonego przez lorda Bulstrode listu. Odkąd życia mieli własne i osobne, sposobności do częstszych spotkań nieco zaczynało brakować - i właśnie przez tę świadomość do bliskiego jej sercu hrabstwa zmierzała z ciepłem wypełniającym ją od środka, tak innym niż zwyczajowy jej chłód dystansu i względnej obojętności.
Bryczka zatrzymała się wreszcie pośród malowniczego patio przed wrotami frontowymi, jakie powitały ją swym masywnym majestatem i kamerdynerem oczekującym nadejścia zapowiedzianego gościa. Catriona przyjęła dłoń stangreta, by potem niespiesznym krokiem udać się naprzód, w górę polerowanych schodów, które zimową porą mogły okazać się zdradliwie śliskie, choć takimi wcale nie były. Lokaj powitał ją z szacunkiem, zaprosił do środka, gdzie służka już chyliła się w skłonie, by od arystokratki odebrać jej dystyngowane odzienie wierzchnie. Białe futro, to, które tak zachwalano na ostatnich stronach Czarownicy, zsunęła z siebie powoli, z dozą nieufności przekazując je w ręce młodej kobiety, której dłonie wydawały się surowej damie nieodpowiednio delikatne. Mimo to nie strofowała jej otwarcie, zwróciła spojrzenie wyłącznie ku własnej służce, nakazując tym samym, by dopilnowała bezpieczeństwa drogiego odzienia, dołączywszy do niego także cienkie, skórzane rękawiczki i jedwabny szal, którym owiniętą miała szyję.
Miłe miała związane z Bulstrode Park wspomnienia, jeszcze milsze natomiast z jego rezydentem, na którego nadejście oczekiwała w zdobionym ornamentem salonie. Zatopiona w ich waniliowo-rubinowym świecie w ukoronowanym egoizmie pozwoliła sobie spoglądać na własne odbicie widoczne w ścianie utkanej z luster, w prezencji doszukując się ujmy, lecz takowej nie znalazła, zdekoncentrowana niebawem przez odgłos kaszlu dobiegającego z pobliskiego korytarza. Czyżby w posiadłości mieli zarazę? Zainfekowała ona służbę czy szlachetnych krewnych? Catriona już była skora podnieść nurtującą ją kwestię z usługującym jej kamerdynerem, choć wtedy w drzwiach pojawił się Maghnus wsuwający jedwabną chusteczkę do kieszeni szaty, potęgując jedynie konsternację, z jaką nagle patrzyła na niego jasnowłosa Rowle.
- Liczę, mój drogi, że nie zaprosiłeś mnie tu jedynie, bym trzymała twą rękę przy zmaganiach z magicznym katarem - odezwała się do niego ze zwyczajnym spokojem, bo chyba nie śmiałby sprowadzić jej tu wprost w ramiona epidemii innego rodzaju. Nie był nierozsądnym młokosem. I wiedział, przede wszystkim, jak dbała o swoje fizyczne dobro, odwiecznie próbująca jak najszybciej podarować mężowi następcę. Kaszel Bustrode'a nie przypominał jednak ziemskiej dolegliwości; brzmiał agresywnie, jak szczeknięcie piekielnego ogara zbudowanego z sadzy i buzujących płomieni - a mimo to podeszła do niego miękkim krokiem, zamiast zaoferować mu dłoń do ucałowania, opuszkami palców dotknąwszy czoła mężczyzny. - Skąd ta słabość? - spytała z błyskiem w szarym oku. Nie miał gorączki, nie wyglądał na rozpalonego, a mimo to powitał ją mocą czegoś, co rozdzierało mu płuca. - Czyżby dosięgnął cię blady szpon nieuważnie spisanej runy? Zbyt mizerna intencja? - Oboje z nich zostali uwiedzeni przez zwodnicze klątwy, których konsekwencje mogły stanowić miecz obosieczny. Catriona cofnęła wówczas dłoń, przyglądając się kuzynowi z ciekawością; wyjaw mi swój sekret, Magnusie.
Bryczka zatrzymała się wreszcie pośród malowniczego patio przed wrotami frontowymi, jakie powitały ją swym masywnym majestatem i kamerdynerem oczekującym nadejścia zapowiedzianego gościa. Catriona przyjęła dłoń stangreta, by potem niespiesznym krokiem udać się naprzód, w górę polerowanych schodów, które zimową porą mogły okazać się zdradliwie śliskie, choć takimi wcale nie były. Lokaj powitał ją z szacunkiem, zaprosił do środka, gdzie służka już chyliła się w skłonie, by od arystokratki odebrać jej dystyngowane odzienie wierzchnie. Białe futro, to, które tak zachwalano na ostatnich stronach Czarownicy, zsunęła z siebie powoli, z dozą nieufności przekazując je w ręce młodej kobiety, której dłonie wydawały się surowej damie nieodpowiednio delikatne. Mimo to nie strofowała jej otwarcie, zwróciła spojrzenie wyłącznie ku własnej służce, nakazując tym samym, by dopilnowała bezpieczeństwa drogiego odzienia, dołączywszy do niego także cienkie, skórzane rękawiczki i jedwabny szal, którym owiniętą miała szyję.
Miłe miała związane z Bulstrode Park wspomnienia, jeszcze milsze natomiast z jego rezydentem, na którego nadejście oczekiwała w zdobionym ornamentem salonie. Zatopiona w ich waniliowo-rubinowym świecie w ukoronowanym egoizmie pozwoliła sobie spoglądać na własne odbicie widoczne w ścianie utkanej z luster, w prezencji doszukując się ujmy, lecz takowej nie znalazła, zdekoncentrowana niebawem przez odgłos kaszlu dobiegającego z pobliskiego korytarza. Czyżby w posiadłości mieli zarazę? Zainfekowała ona służbę czy szlachetnych krewnych? Catriona już była skora podnieść nurtującą ją kwestię z usługującym jej kamerdynerem, choć wtedy w drzwiach pojawił się Maghnus wsuwający jedwabną chusteczkę do kieszeni szaty, potęgując jedynie konsternację, z jaką nagle patrzyła na niego jasnowłosa Rowle.
- Liczę, mój drogi, że nie zaprosiłeś mnie tu jedynie, bym trzymała twą rękę przy zmaganiach z magicznym katarem - odezwała się do niego ze zwyczajnym spokojem, bo chyba nie śmiałby sprowadzić jej tu wprost w ramiona epidemii innego rodzaju. Nie był nierozsądnym młokosem. I wiedział, przede wszystkim, jak dbała o swoje fizyczne dobro, odwiecznie próbująca jak najszybciej podarować mężowi następcę. Kaszel Bustrode'a nie przypominał jednak ziemskiej dolegliwości; brzmiał agresywnie, jak szczeknięcie piekielnego ogara zbudowanego z sadzy i buzujących płomieni - a mimo to podeszła do niego miękkim krokiem, zamiast zaoferować mu dłoń do ucałowania, opuszkami palców dotknąwszy czoła mężczyzny. - Skąd ta słabość? - spytała z błyskiem w szarym oku. Nie miał gorączki, nie wyglądał na rozpalonego, a mimo to powitał ją mocą czegoś, co rozdzierało mu płuca. - Czyżby dosięgnął cię blady szpon nieuważnie spisanej runy? Zbyt mizerna intencja? - Oboje z nich zostali uwiedzeni przez zwodnicze klątwy, których konsekwencje mogły stanowić miecz obosieczny. Catriona cofnęła wówczas dłoń, przyglądając się kuzynowi z ciekawością; wyjaw mi swój sekret, Magnusie.
something borrowed
must be returned, flowers in bloom will wither, my dream began with your glance. for whom did i look beautiful then? for whom do i sigh today? i do not wish to waste what you have given me, so i will go all the way, all for fate.
Gwałtowne spazmy kurczącej się mimowolnie klatki piersiowej ostatecznie ustały, a Maghnus mógł się ponownie wyprostować, ułożyć zgarbione mimowolnie plecy w pionową linię i stwierdzić z niezadowoleniem, że niestety lady Rowle była naocznym świadkiem napadu słabości, którą pragnął zachować tylko dla siebie, a która zaczynała być już powoli tajemnicą poliszynela. Irytacja tańczyła żywiołowego kankana w jego głowie; wyglądał wszak tego konkretnego spotkania z niecierpliwością, by teraz dusić się czarnym jak noc dymem niczym starzec cierpiący na suchoty, niezdolny zachować pozory, które zwyczajowo otaczały jego osobę niczym druga skóra. Nie tym razem.
- Wybacz niegodny stan, w jakim cię podejmuję w tych skromnych progach, Catriono - zwrócił do niej swe słowa niskim tembrem, gładkim i przyjemnym dla ucha, dalekim już od wydobywających się przed paroma chwilami z jego gardła dźwięków. Szybkie, kontrolne spojrzenie w lustrzaną ścianę pozwoliło mu stwierdzić, że na jego ustach nie osiadały już resztki czarnomagicznej sadzy - tego by jeszcze brakowało, by odzywał się do niej z twarzą umorusaną jak ostatni kocmołuch. - Nie obawiaj się jednak, to drobna, jednostkowa niedogodność, a nie epidemia obejmująca łapczywymi ramionami Bulstrode Park - zapewnił z miejsca, by nie obawiała się jednak możliwości zarażenia się tajemniczą chorobą, która nie trawiła jego ciała. Przestąpił krok w jej stronę, pragnąc przywitać ją należycie, lady Rowle uniosła jednak dłoń do jego czoła, nim zdołał pochwycić ją w swe palce i złożyć na jej wierzchu pocałunek. Chłodne opuszki przywarły badawczo do skóry, której brakło gorączki, nie protestował jednak, pozwalając, by samodzielnie przekonała się o jego stanie i nie musiała zawierzać słowom, które czasem zwodziły na manowce. - Słabość ta miała minąć przed kilkoma dniami, nie zapraszałbym cię w takich okolicznościach - oznajmił zupełnie szczerze, ponownie zapewniając o małym kalibrze zdarzenia, które właśnie miała wątpliwą przyjemność widzieć i słyszeć. Uzdrowiciel źle jednak wyznaczył datę ustania symptomów, które powróciły w najmniej odpowiednim momencie. Wiedziała, że nie lubił użalać się nad sobą i żebrać o współczucie, widziała z pewnością frustrację kryjącą się w piwnych tęczówkach. Nie odpowiadał wprost na zadane pytanie, chociaż znane mu na pamięć stalowoszare oczy błysnęły ciekawością, a sama Catriona werbalizowała kolejne prawdopodobne scenariusze, najwyraźniej nie mając zamiaru pozwolić na zmianę tematu. Westchnął niemalże teatralnie, chociaż kącik jego ust powędrował ku górze w półuśmiechu.
- Musiałem przeraźliwie zaniedbać naszą znajomość, skoro pragniesz przypisać nieuwagę i mierność mojemu charakterowi - skwitował jej pytania z udawanym rozżaleniem, jakby faktycznie poniósł sromotną porażkę na płaszczyźnie ich relacji. - To nie runa zwracająca swą moc przeciwko mnie, najdroższa kuzynko, a nieprzewidziany skutek uboczny posiłkowania się kapryśną magią - wyjawił ostatecznie, by nie doszukiwała się juz dłużej źródła kaszlu, lecz nie dopowiadał już, że chodziło o dziedzinę powszechnie uznawaną za plugawą; o tym jasnowłosa wiedziała doskonale, był tego pewny. - Jak się masz, Catriono? Wyglądasz zjawiskowo - lecz czy i tak się czujesz? Opuściła dłoń, lecz nie do końca - ujął smukłe palce, by ulokować je na swym przedramieniu i wciąż nie cofając własnych, płynnym ruchem zaprowadzić ją w kierunku miękkich sof. - Czym mogę cię ugościć?
- Wybacz niegodny stan, w jakim cię podejmuję w tych skromnych progach, Catriono - zwrócił do niej swe słowa niskim tembrem, gładkim i przyjemnym dla ucha, dalekim już od wydobywających się przed paroma chwilami z jego gardła dźwięków. Szybkie, kontrolne spojrzenie w lustrzaną ścianę pozwoliło mu stwierdzić, że na jego ustach nie osiadały już resztki czarnomagicznej sadzy - tego by jeszcze brakowało, by odzywał się do niej z twarzą umorusaną jak ostatni kocmołuch. - Nie obawiaj się jednak, to drobna, jednostkowa niedogodność, a nie epidemia obejmująca łapczywymi ramionami Bulstrode Park - zapewnił z miejsca, by nie obawiała się jednak możliwości zarażenia się tajemniczą chorobą, która nie trawiła jego ciała. Przestąpił krok w jej stronę, pragnąc przywitać ją należycie, lady Rowle uniosła jednak dłoń do jego czoła, nim zdołał pochwycić ją w swe palce i złożyć na jej wierzchu pocałunek. Chłodne opuszki przywarły badawczo do skóry, której brakło gorączki, nie protestował jednak, pozwalając, by samodzielnie przekonała się o jego stanie i nie musiała zawierzać słowom, które czasem zwodziły na manowce. - Słabość ta miała minąć przed kilkoma dniami, nie zapraszałbym cię w takich okolicznościach - oznajmił zupełnie szczerze, ponownie zapewniając o małym kalibrze zdarzenia, które właśnie miała wątpliwą przyjemność widzieć i słyszeć. Uzdrowiciel źle jednak wyznaczył datę ustania symptomów, które powróciły w najmniej odpowiednim momencie. Wiedziała, że nie lubił użalać się nad sobą i żebrać o współczucie, widziała z pewnością frustrację kryjącą się w piwnych tęczówkach. Nie odpowiadał wprost na zadane pytanie, chociaż znane mu na pamięć stalowoszare oczy błysnęły ciekawością, a sama Catriona werbalizowała kolejne prawdopodobne scenariusze, najwyraźniej nie mając zamiaru pozwolić na zmianę tematu. Westchnął niemalże teatralnie, chociaż kącik jego ust powędrował ku górze w półuśmiechu.
- Musiałem przeraźliwie zaniedbać naszą znajomość, skoro pragniesz przypisać nieuwagę i mierność mojemu charakterowi - skwitował jej pytania z udawanym rozżaleniem, jakby faktycznie poniósł sromotną porażkę na płaszczyźnie ich relacji. - To nie runa zwracająca swą moc przeciwko mnie, najdroższa kuzynko, a nieprzewidziany skutek uboczny posiłkowania się kapryśną magią - wyjawił ostatecznie, by nie doszukiwała się juz dłużej źródła kaszlu, lecz nie dopowiadał już, że chodziło o dziedzinę powszechnie uznawaną za plugawą; o tym jasnowłosa wiedziała doskonale, był tego pewny. - Jak się masz, Catriono? Wyglądasz zjawiskowo - lecz czy i tak się czujesz? Opuściła dłoń, lecz nie do końca - ujął smukłe palce, by ulokować je na swym przedramieniu i wciąż nie cofając własnych, płynnym ruchem zaprowadzić ją w kierunku miękkich sof. - Czym mogę cię ugościć?
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Irytacja splotła się z ledwie pozornym upokorzeniem w tango, gdy spoglądała w jego oczy. Za piwną kurtyną drzemała konieczność tłumaczeń, którego nie pragnął, a na które ona nalegała ze znajomą upartością, gdy pośród szlachetnego świata zostawali sami, co najwyżej w obecności służby. Wówczas na licu Catriony rozkwitł wreszcie uśmiech: nieszeroki, opanowany, a przy tym wyraźnie i zadowolony, zaproszony tu dźwiękiem jego głosu.
- Ani to stan niegodny, ani tym bardziej skromne progi - odparła uspokojona zapewnieniem, pewna wszakże szczerości Maghnusa w tak istotnych kwestiach. Jako jeden z nielicznych zdawał sobie sprawę z jej bolączek, z jej zmagań, z pielęgnacji własnego ciała kremem i magią, byle tylko piękno przerodziło się w naczynie zdolne podarować mężowi upragnionego syna. Rozpoczął się ostatni rok, jaki Albert był cierpliwy jej zaoferować - a co stanie się później? Co nadejdzie wraz z końcem grudnia i kolejnym Sabatem, czy podzieli żałosny los Genevieve? W snach powracał do niej pas czarnego jedwabiu zaciskający się na szyi, przeistaczający ją w ducha, a losu tego musiała uniknąć za wszelką cenę, nawet jeśli oznaczałoby to izolację od krewnego, którego ulubiła nade wszystkich innych. - Rozumiem - opuszki palców muskające czoło przesunęły się w dół, powolną drogę wytyczając wzdłuż mostka nosa mężczyzny, by potem odjąć ich ciepło zupełnie od skóry i dopiero wówczas oferując mu wierzch dłoni do powitalnego ucałowania. Opatrzony kryształami bransolety nadgarstek był nieco smuklejszy niż zwykle. Kość wyraźniej zarysowana jakby ostrawym wykończeniem pociągnięcia pędzla - lecz brak było w niej zmęczenia czy przesadnej chudości nawet w czasach turbulentnej wojny przemierzającej szerokość całego kraju. Szlachta wcale lekkiego życia w tym nie miała, czy ktokolwiek zdawał sobie sprawę z tego, jak ucierpiała jakość palonego przez Catrionę tytoniu?
- Nie myl mej troski z pragnieniem - zaznaczyła niemalże nonszalancko. A zatem to pokłosie czarnej magii, grymaśnej kochanki, która w każdym staraniu mogła odnaleźć niedoskonałość. Jej skutki odczuwała czasem sama Catriona, przecież mniej wprawiona we władaniu jej kaprysem niż sam lord Bulstrode, jednak męskie ciało niechybnie znosiło je dzielniej niż ona, w oczach fatum kobieta zimna, choć krucha. - Ach, zatem więcej mówić nie musisz - bo i nie zamierzała dopytywać o naturę rytuału bądź zaklęcia, po jakie sięgnął kuzyn. Było to jego prywatnością, a tę naruszyła wystarczająco zaoferowanymi pytaniami; arystokratka skupiła się więc na zadanym przez niego pytaniu, westchnąwszy najpierw, nim z gardła wypłynęły słowa. - Dziękuję, mój drogi, los zdaje się mi sprzyjać. Wielkim krokiem nadchodzą urodziny mojego pana męża, a to napawa mnie... wyjątkowo dobrym humorem - przyznała z uśmiechem dyskretnym, acz pełnym zadowolenia; już nazajutrz miała odbyć się celebracja w gronie żywych i duchów, ona zaś przygotowała dla Alberta podarek, z którego ten niechybnie zaczerpnie satysfakcję. Oby jedynie czytanie zapowiedziane przez lady Alzinę przyniosło pomyślność, karty bowiem bywały zdradliwe, a ich interpretowane wyroki wieszcze i słuszne jak każda wróżba zesłana przez przodków. - A ty, Maghnusie? Skąd to nagłe zaproszenie? Czyżbyś wreszcie zatęsknił za mną po tańcach w komnatach lady Nott? - spojrzała na niego spokojnie, pozwoliwszy swą dłoń ulokować na męskim ramieniu, by potem poprowadzić się do miękkich sof, z jakich słynął wystawny salon Bulstrode'ów. Ich barwa pasowała do szmaragdowej sukni dekorowanej wokół dekoltu srebrnym ornamentem wyżłobionej faktury, która w spódnicy rozchodziła się na setki ledwie milimetrowych punktów przypominających gwiazdy migoczące na nocnym niebie. - Z przyjemnością napiłabym się wina - przyznała, z pewnością zgodnie z jego oczekiwaniem. Karminowy trunek towarzyszył jej często. Nie w nadmiernych ilościach, ale odpowiednich, by pobudzić zmysły i przeistoczyć dzień w milszy.
Osiadłszy następnie na pufie Catriona ułożyła dłonie na połach kreacji, wpatrzona w kuzyna uważnym, acz nienachalnym spojrzeniem. - Płonie Staffordshire, powinniśmy wznieść toast na jego cześć. Płonie świat. Piękna to symfonia, kiedy wydzierana jest z piersi cena za lata zmuszania do posługi mugolskiej woli - stwierdziła opanowana, ale przy tym wyraźnie ukontentowana; pożoga trawiąca ziemie Greengrassów otwierała złote bramy prowadzące Rowle ku przeznaczeniu przez lata akcentowanemu przez wieszczą ciotkę, być może właśnie dlatego - nie, przede wszystkim dlatego Catriona emanowała wręcz niepodobnym jej błogostanem. - Widziałeś je, Maghnusie? - spytała z ciekawością. Z inspiracją. Stosy, Maghnusie, widziałeś je?
- Ani to stan niegodny, ani tym bardziej skromne progi - odparła uspokojona zapewnieniem, pewna wszakże szczerości Maghnusa w tak istotnych kwestiach. Jako jeden z nielicznych zdawał sobie sprawę z jej bolączek, z jej zmagań, z pielęgnacji własnego ciała kremem i magią, byle tylko piękno przerodziło się w naczynie zdolne podarować mężowi upragnionego syna. Rozpoczął się ostatni rok, jaki Albert był cierpliwy jej zaoferować - a co stanie się później? Co nadejdzie wraz z końcem grudnia i kolejnym Sabatem, czy podzieli żałosny los Genevieve? W snach powracał do niej pas czarnego jedwabiu zaciskający się na szyi, przeistaczający ją w ducha, a losu tego musiała uniknąć za wszelką cenę, nawet jeśli oznaczałoby to izolację od krewnego, którego ulubiła nade wszystkich innych. - Rozumiem - opuszki palców muskające czoło przesunęły się w dół, powolną drogę wytyczając wzdłuż mostka nosa mężczyzny, by potem odjąć ich ciepło zupełnie od skóry i dopiero wówczas oferując mu wierzch dłoni do powitalnego ucałowania. Opatrzony kryształami bransolety nadgarstek był nieco smuklejszy niż zwykle. Kość wyraźniej zarysowana jakby ostrawym wykończeniem pociągnięcia pędzla - lecz brak było w niej zmęczenia czy przesadnej chudości nawet w czasach turbulentnej wojny przemierzającej szerokość całego kraju. Szlachta wcale lekkiego życia w tym nie miała, czy ktokolwiek zdawał sobie sprawę z tego, jak ucierpiała jakość palonego przez Catrionę tytoniu?
- Nie myl mej troski z pragnieniem - zaznaczyła niemalże nonszalancko. A zatem to pokłosie czarnej magii, grymaśnej kochanki, która w każdym staraniu mogła odnaleźć niedoskonałość. Jej skutki odczuwała czasem sama Catriona, przecież mniej wprawiona we władaniu jej kaprysem niż sam lord Bulstrode, jednak męskie ciało niechybnie znosiło je dzielniej niż ona, w oczach fatum kobieta zimna, choć krucha. - Ach, zatem więcej mówić nie musisz - bo i nie zamierzała dopytywać o naturę rytuału bądź zaklęcia, po jakie sięgnął kuzyn. Było to jego prywatnością, a tę naruszyła wystarczająco zaoferowanymi pytaniami; arystokratka skupiła się więc na zadanym przez niego pytaniu, westchnąwszy najpierw, nim z gardła wypłynęły słowa. - Dziękuję, mój drogi, los zdaje się mi sprzyjać. Wielkim krokiem nadchodzą urodziny mojego pana męża, a to napawa mnie... wyjątkowo dobrym humorem - przyznała z uśmiechem dyskretnym, acz pełnym zadowolenia; już nazajutrz miała odbyć się celebracja w gronie żywych i duchów, ona zaś przygotowała dla Alberta podarek, z którego ten niechybnie zaczerpnie satysfakcję. Oby jedynie czytanie zapowiedziane przez lady Alzinę przyniosło pomyślność, karty bowiem bywały zdradliwe, a ich interpretowane wyroki wieszcze i słuszne jak każda wróżba zesłana przez przodków. - A ty, Maghnusie? Skąd to nagłe zaproszenie? Czyżbyś wreszcie zatęsknił za mną po tańcach w komnatach lady Nott? - spojrzała na niego spokojnie, pozwoliwszy swą dłoń ulokować na męskim ramieniu, by potem poprowadzić się do miękkich sof, z jakich słynął wystawny salon Bulstrode'ów. Ich barwa pasowała do szmaragdowej sukni dekorowanej wokół dekoltu srebrnym ornamentem wyżłobionej faktury, która w spódnicy rozchodziła się na setki ledwie milimetrowych punktów przypominających gwiazdy migoczące na nocnym niebie. - Z przyjemnością napiłabym się wina - przyznała, z pewnością zgodnie z jego oczekiwaniem. Karminowy trunek towarzyszył jej często. Nie w nadmiernych ilościach, ale odpowiednich, by pobudzić zmysły i przeistoczyć dzień w milszy.
Osiadłszy następnie na pufie Catriona ułożyła dłonie na połach kreacji, wpatrzona w kuzyna uważnym, acz nienachalnym spojrzeniem. - Płonie Staffordshire, powinniśmy wznieść toast na jego cześć. Płonie świat. Piękna to symfonia, kiedy wydzierana jest z piersi cena za lata zmuszania do posługi mugolskiej woli - stwierdziła opanowana, ale przy tym wyraźnie ukontentowana; pożoga trawiąca ziemie Greengrassów otwierała złote bramy prowadzące Rowle ku przeznaczeniu przez lata akcentowanemu przez wieszczą ciotkę, być może właśnie dlatego - nie, przede wszystkim dlatego Catriona emanowała wręcz niepodobnym jej błogostanem. - Widziałeś je, Maghnusie? - spytała z ciekawością. Z inspiracją. Stosy, Maghnusie, widziałeś je?
something borrowed
must be returned, flowers in bloom will wither, my dream began with your glance. for whom did i look beautiful then? for whom do i sigh today? i do not wish to waste what you have given me, so i will go all the way, all for fate.
Znała go. Znała go doskonale, może nawet lepiej niż sam przed sobą zwykł przyznawać, bo chociaż łączące ich więzi od czasów dzieciństwa były wyjątkowo silne, tak wciąż lubił myśleć, że otaczający go ściśle kokon sekretów i złudzeń jest nieprzenikniony. A jednak, chłodna stal jej spojrzenia wyczytywała między złocistymi plamkami jego własnych tęczówek więcej niż mówił jej słowami, tak teraz, jak i za każdym razem minionym i przyszłym. Kłamałby mówiąc, że fakt ten doskwierał mu nieprzyjemnie. Uśmiechnął się ciepło, nie komentując już nijak zaprzeczeń Catriony i nie wdając się w płonną dyskusję o przepychu ścian tworzących Bulstrode Park. O trawiących jej umysł powinnościach i o tym, jak wiele była gotowa zrobić, by im sprostać, mógł wiedzieć wiele, lecz nie sądził, by kiedykolwiek sam był w stanie zrozumieć je w pełni, niezależnie od dobrych chęci. Bo i jakże by mógł? Dzieliło ich zbyt wiele już na tym najbardziej podstawowym poziomie płci, która jemu samemu pozwalała podejmować decyzje i winą zawsze obarczać innych, a jej nakazywała bezwzględne posłuszeństwo i branie na wątłe barki odpowiedzialności za wszelkie niepowodzenia. On sam byłby w stanie odprawić małżonkę jako bezużyteczną lub pozbyć się jej w jakikolwiek inny sposób, wszak w dniu ślubu stawał się panem jej losu - ona z kolei zmuszona była przełykać gorzkie rozczarowania z uśmiechem na ustach i bijąc się w piersi, zdawać się na łaskę i niełaskę tego, którego pierścień nosiła na mlecznobiałej dłoni. Zachodził czasem w głowę, chociaż nie pytał nigdy - jak to możliwe, że niemalże dekadę strwoniła, nie przynosząc lordowi Cheshire dziedzica, lecz wciąż trwając u jego boku, przywdziewając kolejne futra i coraz to nowsze kolie pereł i diamentów? Znał wszak temperament i nieustępliwość sir Adalberta, cenił go sobie wysoce, chociaż nie wyobrażał sobie, by ten był w stanie stwierdzić, że dwie córki i piękna małżonka będą wystarczające. Maghnusa również nie omijała presja zadbania o to, by sprowadzić na świat zdrowego, męskiego potomka, gdy los, jaki spotkał jego starszego brata mówił wyraźnie, że jeden syn to za mało i nawet wyrośnięcie z okresu niemowlęctwa i objawienie magii nie gwarantuje, że dożyje wieku, by przedłużyć gałąź rodu. Był tego boleśnie świadomy, podejmując w rodowej rezydencji kolejnych uzdrowicieli kręcących przecząco głowami i nie stawiającymi Laisreanowi żadnej konkretnej diagnozy oprócz ogólnej słabości, której objawy byli w stanie częściowo niwelować, ale nie wyleczyć. Nie werbalizował jednak swoich obaw, nie podejmował tematu z nikim innym, jakby z obawy, że wypowiedzenie tych słów na głos uczyni je oficjalnymi i nieodwołalnymi.
Tkwił w miejscu nieporuszony, gdy smukłe palce odjęte od nierozpalonego czoła powiodły w dół strzałkowatego nosa, sprawiając, że czuł wyraźnie przyjemną woń jaśminu tańczącą na jej nadgarstku. Wciągnął charakterystyczny zapach głęboko w płuca, pozwalając tej ulotnej chwili trwać, nim nie cofnęła dłoni powracając do przepisowego powitania zwieńczonego pocałunkiem na jej wierzchu. Nawet teraz, gdy byli daleko od wścibskich oczu salonowych plotkar, wciąż dawali upust szlacheckiej tresurze, nie wyłamując się ze sztywnych ram nawet w prywatnych okolicznościach.
- Chociaż szczerze doceniam twą troskę, rozumiesz sama dlaczego wzbraniam się przed jej przyjęciem - stwierdził lekkim tonem, w którym nie wybrzmiewała typowo męska duma cierpiąca z powodu konieczności tłumaczenia swego stanu i zapewniania, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Nienawidził okazywać słabości, ta rzecz pozostawała niezmienna od wszystkich lat ich znajomości i niezmienna pozostać miała jeszcze przez wiele kolejnych. - Wierzę, że pragnienie zwykłaś akcentować inaczej - ściszył głos do konspiracyjnego szeptu, pochylając się nieznacznie w stronę przyozdobionego ciężkim kolczykiem ucha i odbiegając znacznie od toru, jakim dotychczas toczyła się ich rozmowa. Krótki uśmiech przemknął przez jego usta, gdy prostował się na powrót, z rozbawieniem przyglądając się jej twarzy, zadowolony z tego, że kwestia jego pomyłki już nie powracała.
- Rad jestem słysząc te słowa, Catriono - raz jeszcze omiótł spojrzeniem jej twarz, jakby pragnąc dopatrzeć się jakiejkolwiek rysy na tym idealnym obrazku; nie znajdował jej jednak. - Mam nadzieję, że huczne celebracje w Beeston nie nadszarpną zanadto zdrowia drogiego Adalberta, planuję wybrać się z nim wkrótce na polowanie - oznajmił, nie dopytując jednak o przygotowania, które z całą pewnością miały pozostać niespodzianką. Zastanowił się chwilę nad stosowną odpowiedzią, krocząc z lady Rowle w głąb salonu. - Nie chcesz chyba sugerować, moja droga, że kiedykolwiek mógłbym nie tęsknić do twojego towarzystwa? - zapytał, dając upust doskonałemu humorowi, nie dostrzegając w jej osobie kogoś, kto zaproszenie do Bulstrode Park otrzymałby tylko w wyjątkowych, ściśle określonych okolicznościach odbiegających od celów ściśle towarzyskich. - Przyznaję jednak, że za posłaniem Heliosa do Cheshire krył się również utylitaryzm. Chciałbym poprosić cię o zbadanie pewnej kwestii związanej z celtyckimi korzeniami naszych wspólnych przodków, o ile ten temat byłby w stanie cię zainteresować - wyjawił w końcu, krótkim gestem dłoni odprawiając lokaja po wspomniane wino, gdy zasiedli na miękkich meblach wygodnie. Służący po paru zaledwie chwilach wrócił ze zwieńczoną złotem karafką i zdobnymi kielichami, które napełnił rubinowym trunkiem i na skinienie Maghnusa wycofał się usłużnie, gotów reagować na kolejne życzenia Bulstrode'a. Arystokrata podał jeden kielich kuzynce, by samemu ująć nóżkę drugiego w palce.
- Napijmy się więc, droga Catriono, za wiatr zmian przetaczający się przez nasz kraj. Niech coraz mocniej roznieca płomień oczyszczenia, niech obraca w zgliszcza wszystko to, co za długo zatruwało naszą rzeczywistość. Niech z pożogi i z popiołów wyłoni się nowy, lepszy świat, na którym dorastać będą nasze dzieci, nie znając trosk wojennej zawieruchy - uniósł kielich nieznacznie w górę, intonując toast zwieńczający szeroko zakrojoną akcję w Staffordshire, po czym przytknął usta do krawędzi i upił łyk wina. Ciężkie nuty kakao i orzecha włoskiego zbilansowane owocami leśnymi i śliwą rozlały się z błogością po jego kubkach smakowych. Przytaknął nieznacznie, kolistym ruchem nadgarstka wprawiając szkarłat w wirujący taniec obmywający kryształowe ścianki. - Stosy, szubienice i dekapitację. Widziałem wszystko - odpowiedział w końcu tonem właściwym rozmowom o letnich piknikach i meczach magicznego polo. - Same egzekucje jednak nijak mają się do ruiny, w jaką zmieniło się Stoke-on-Trent - do wybuchu rozrywającego na kawałki ratusz, stanowiący serce miasta. Do pożaru trawiącego stacje kolejowe i zniszczeń odcinających szlaki dostaw. Do masakr rozgrywających się w różnych punktach stolicy hrabstwa, jak i w wioskach naokoło. Do brudnej krwi zalewającej ulice, ubitą ziemię i dukty leśne. Błysk satysfakcji jaśniał wyraźnie w spojrzeniu, które krzyżował z Catrioną, nie wyjawiając jednak więcej.
bierzemy z zaopatrzenia butelkę drogiego wina z zapasów z jesieni[bylobrzydkobedzieladnie]
Tkwił w miejscu nieporuszony, gdy smukłe palce odjęte od nierozpalonego czoła powiodły w dół strzałkowatego nosa, sprawiając, że czuł wyraźnie przyjemną woń jaśminu tańczącą na jej nadgarstku. Wciągnął charakterystyczny zapach głęboko w płuca, pozwalając tej ulotnej chwili trwać, nim nie cofnęła dłoni powracając do przepisowego powitania zwieńczonego pocałunkiem na jej wierzchu. Nawet teraz, gdy byli daleko od wścibskich oczu salonowych plotkar, wciąż dawali upust szlacheckiej tresurze, nie wyłamując się ze sztywnych ram nawet w prywatnych okolicznościach.
- Chociaż szczerze doceniam twą troskę, rozumiesz sama dlaczego wzbraniam się przed jej przyjęciem - stwierdził lekkim tonem, w którym nie wybrzmiewała typowo męska duma cierpiąca z powodu konieczności tłumaczenia swego stanu i zapewniania, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Nienawidził okazywać słabości, ta rzecz pozostawała niezmienna od wszystkich lat ich znajomości i niezmienna pozostać miała jeszcze przez wiele kolejnych. - Wierzę, że pragnienie zwykłaś akcentować inaczej - ściszył głos do konspiracyjnego szeptu, pochylając się nieznacznie w stronę przyozdobionego ciężkim kolczykiem ucha i odbiegając znacznie od toru, jakim dotychczas toczyła się ich rozmowa. Krótki uśmiech przemknął przez jego usta, gdy prostował się na powrót, z rozbawieniem przyglądając się jej twarzy, zadowolony z tego, że kwestia jego pomyłki już nie powracała.
- Rad jestem słysząc te słowa, Catriono - raz jeszcze omiótł spojrzeniem jej twarz, jakby pragnąc dopatrzeć się jakiejkolwiek rysy na tym idealnym obrazku; nie znajdował jej jednak. - Mam nadzieję, że huczne celebracje w Beeston nie nadszarpną zanadto zdrowia drogiego Adalberta, planuję wybrać się z nim wkrótce na polowanie - oznajmił, nie dopytując jednak o przygotowania, które z całą pewnością miały pozostać niespodzianką. Zastanowił się chwilę nad stosowną odpowiedzią, krocząc z lady Rowle w głąb salonu. - Nie chcesz chyba sugerować, moja droga, że kiedykolwiek mógłbym nie tęsknić do twojego towarzystwa? - zapytał, dając upust doskonałemu humorowi, nie dostrzegając w jej osobie kogoś, kto zaproszenie do Bulstrode Park otrzymałby tylko w wyjątkowych, ściśle określonych okolicznościach odbiegających od celów ściśle towarzyskich. - Przyznaję jednak, że za posłaniem Heliosa do Cheshire krył się również utylitaryzm. Chciałbym poprosić cię o zbadanie pewnej kwestii związanej z celtyckimi korzeniami naszych wspólnych przodków, o ile ten temat byłby w stanie cię zainteresować - wyjawił w końcu, krótkim gestem dłoni odprawiając lokaja po wspomniane wino, gdy zasiedli na miękkich meblach wygodnie. Służący po paru zaledwie chwilach wrócił ze zwieńczoną złotem karafką i zdobnymi kielichami, które napełnił rubinowym trunkiem i na skinienie Maghnusa wycofał się usłużnie, gotów reagować na kolejne życzenia Bulstrode'a. Arystokrata podał jeden kielich kuzynce, by samemu ująć nóżkę drugiego w palce.
- Napijmy się więc, droga Catriono, za wiatr zmian przetaczający się przez nasz kraj. Niech coraz mocniej roznieca płomień oczyszczenia, niech obraca w zgliszcza wszystko to, co za długo zatruwało naszą rzeczywistość. Niech z pożogi i z popiołów wyłoni się nowy, lepszy świat, na którym dorastać będą nasze dzieci, nie znając trosk wojennej zawieruchy - uniósł kielich nieznacznie w górę, intonując toast zwieńczający szeroko zakrojoną akcję w Staffordshire, po czym przytknął usta do krawędzi i upił łyk wina. Ciężkie nuty kakao i orzecha włoskiego zbilansowane owocami leśnymi i śliwą rozlały się z błogością po jego kubkach smakowych. Przytaknął nieznacznie, kolistym ruchem nadgarstka wprawiając szkarłat w wirujący taniec obmywający kryształowe ścianki. - Stosy, szubienice i dekapitację. Widziałem wszystko - odpowiedział w końcu tonem właściwym rozmowom o letnich piknikach i meczach magicznego polo. - Same egzekucje jednak nijak mają się do ruiny, w jaką zmieniło się Stoke-on-Trent - do wybuchu rozrywającego na kawałki ratusz, stanowiący serce miasta. Do pożaru trawiącego stacje kolejowe i zniszczeń odcinających szlaki dostaw. Do masakr rozgrywających się w różnych punktach stolicy hrabstwa, jak i w wioskach naokoło. Do brudnej krwi zalewającej ulice, ubitą ziemię i dukty leśne. Błysk satysfakcji jaśniał wyraźnie w spojrzeniu, które krzyżował z Catrioną, nie wyjawiając jednak więcej.
bierzemy z zaopatrzenia butelkę drogiego wina z zapasów z jesieni[bylobrzydkobedzieladnie]
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Ostatnio zmieniony przez Maghnus Bulstrode dnia 27.10.21 14:37, w całości zmieniany 1 raz
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Proroctwo kierowało ich życiem; w swej mądrości ciotka tkała wizję nadchodzących dni nićmi metafor i przyziemnej codzienności, a w każdym ich włóknie obecny był syn silny i zdrowy, taki, którego lord pragnął od zawsze. Zrodzić go miała Catriona, lecz dopiero wtedy, gdy świat stanie w ogniu prawdziwej wojny: kiedy dokoła zacznie przelewana być brudna krew, a płomienie zamkną ranę rozjątrzoną mugolską infekcją, zasklepiwszy na powrót wściekle czerwone ciało. Tylko dlatego wciąż trwała u boku swego męża jako pani na Cheshire, obdarzana co i rusz prezentem, jakiego tylko zapragnęła dusza, na poczet nadchodzącego spełnienia się przepowiedni, a i w dowodzie dobrotliwości samego Alberta, który w zwierciadle przepadał za widokiem odbicia człowieka o mnogości zalet niźli takiego, co by twarz skrzywioną miał w wadach. Nie obwiniała go za to, miał bowiem wszystko, włącznie z nią samą, jedynie syna na horyzoncie wciąż było brak - ale do czasu. Maghnus troski te miał zaś za sobą. Choć u jego boku próżno było szukać małżonki tak oddanej jak Catriona była Albertowi, posiadał pierworodnego swego następcę, nawet jeśli chorowitego i w ostatnim czasie słabowitego. Rowle także doświadczyli niegdyś tego przekleństwa; zrodzony w bólach dziedzic przepadł bezpowrotnie, smagnięty bezlitosną chorobą, bo czas to nie był na jego nadejście. Zjawił się przedwcześnie i tak im go odebrano, coraz większy chłód pchając w serce damy, matki, zdolnej powić jedynie miałkie córki.
Usta musnęły wierzch bladej dłoni, a ona cofnęła ją potem miękko, wzroku nie odejmując od lica swego kuzyna. Od początku stycznia minęły ledwie dwa tygodnie, bywało, że nie widywali się znacznie dłużej, lecz i jej tęsknota w ostatnim czasie zaczynała doskwierać; budzona o trzeciej nad ranem, gdy niebo było czarne a powietrze wciąż zimne, tęskniła do chwil, kiedy to klątwom oddawali się wspólnie, w największej tajemnicy łączącej ich istnienia - lub jednej z największych, współmiernej jedynie do drugiego sekretu spozierającego na nich z samotnego kamienia i miękkich atłasów. Szept kierowany do ucha, ciepły oddech owiewający skórę, momentalnie przeszywający ją dreszcz, a przy tym także nienaruszony stoicyzm zewnętrznej fasady, złamany jedynie uśmiechem; nim zdążył wyprostować się w pełni, Catriona dyskretnym dotykiem przytrzymała poły eleganckiej szaty, w miejscu zatrzymując przy sobie Maghnusa. - Nie przybyłam tu dziś, by akcentować pragnienia do twojego ucha, mój drogi, ani pod tobą dawać im upust - odparła mu szeptem, głosem niepozbawionym nuty namiętności, która nie raz przez lata jęła królować w nienaruszonej przez służbę prywatności - a potem rozluźniła smukłe palce na jego odzieniu i sama również wyprostowała się godniej, nim wzrokiem powiodła do salonów. - Chyba że skłonny będziesz poprosić - dodała za moment, igrając z nim własnym rozbawieniem, które i w oczach zalśniło wyraźnym migotem. Słowa, których nigdy nie wypowiedziałaby w kierunku Alberta - jednak bez strachu oferowała Bulstrode'owi, z kim od najwcześniejszych lat dzieliła wspomnienia, zacierając granice. Jednocząc w niewypowiedzianej sympatii, barwionej również humorem. Wciąż pozostawał mężczyzną, posiadał jej pełny szacunek, lecz mimo to Catriona wierzyła w pewną swobodę, jaka towarzyszyła im, gdy nikogo obcego, nikogo niepożądanego nie było wokół, a to stanowiło nie raz przyjemną odmianę od ukochanego przez nią Cheshire.
- Och, nie obawiaj się. To nie będzie tak intensywne jak Sabat - gładko zapewniła go Rowle; z wiekiem człowiek tracił marzenie bajecznego szaleństwa kropiącego każdą celebrację, a na jego miejscu pojawiało się docenienie kameralnej, lecz skrupulatnie przemyślanej inicjatywy, jakiej dziś dopuszczała się Catriona. Uczta w towarzystwie ciotki Alziny i kilku najbliższych krewnych miała być jej preludium, później natomiast otworzyć miały się wrota do rozrywki, którą to przygotowała wyłącznie dla Alberta, nikogo innego. - Doskonale wiesz, że zawsze posłużę ci pomocą - skinęła głową, kiedy zasiedli już na jednej z wygodnych sof, a napełniona winem czara znalazła się w dłoniach; salonowa codzienność bywać mogła nużąca, jednak tego samego powiedzieć nie sposób o legendach, które czasem badali siłami wspólnej ekspertyzy. Docierali do przeszłości, podbijali tajemnice lub zatapiali się w okrutnej magii, byle tylko zaspokoić głód czający się w podbrzuszu, ukoić ambicję, a przede wszystkim i ciekawość tego, co jeszcze pozostawało nieznane. - Cóż to za intrygujący temat? Dotarłeś do nowych podań, Maghnusie?
Oddalił się od nich sługa, lecz jego obecność i tak pozostała przez nią niezauważona, kiedy toast wznoszony przez szlachetnego kuzyna napawał tak dojmującą inspiracją. Hrabstwo, na którym Rycerze Walpurgii przeprowadzili swe działania, od dawna powinno było znajdować się we władaniu Rowle'ów, a oto nastał idealny tego dowód.
- Za Staffordshire, któremu upuszczono krwi, by wyplenić chorobę - zgodziła się z pełnym zadowolenia uśmiechem, dłoń z kielichem unosząc ku górze, by zaakcentować życzenie - a potem upiła zeń łyk, racząc gardło wyśmienitym trunkiem. Poza dworami szlacheckimi na próżno było szukać podobnych. Wojna obrała za cel uszczuplenie doznań smakowych Catriony, racząc ją w lokalach winem nie tylko mniej wytrawnym, co i tytoniem wyczuwalnie gorszej klasy. Nikotyna zaczęła gryźć w gardło, a kłęby dymu wypuszczane spomiędzy ust stały się cięższe, ciemniejsze, mniej finezyjne niż jeszcze kilka miesięcy temu, gdy nikt nie śnił nawet o problemach z dostawami. - I za ciebie więc, który byłeś tam, by tego doświadczyć - zaakcentowała niebawem, oparłszy się wygodniej o kanapę, obrócona nieco mocniej w kierunku mężczyzny, ze spojrzeniem zwabionym makabrą wprost do jego oczu. Gazeta relacjonowała owe wydarzenia z pasją, lecz za literą nie krył się pełen emocji ludzki głos, nie sposób było badać reakcje, doświadczać ich wraz z roztaczanym przekazem; Catriona westchnęła cicho, zmrużywszy oczy. - Opowiedz mi - poprosiła, czując powoli budzący się do życia płomień, jak wtedy, gdy pierwszy raz w Zaciszu Kirke dowiedziała się o losie spotykającym ziemie Greengrassów. - O stosach, szubienicach i dekapitacjach. O dymie nad Stoke-on-Trent i o czaszce, która zawisła na niebie. O Czarnym Panie stającym między ludźmi - wraz z każdym słowem coraz dobitniej zalewał ją ogień; migotał w zimnych, szarych tęczówkach, ofiarując Maghnusowi to, o czym wspomniał chwilę temu. Zaakcentowanie pragnienia. Rowle nachyliła się dyskretnie w jego kierunku tuż po tym, jak znów zwilżyła przełyk drogim winem, a szept ulatujący z karminowych ust stał się nagle ledwie dosłyszalny, gdy wolna dłoń poruszyła się na spódnicy, niby przypadkiem w zmianie pozycji na moment, na ledwie kilka uderzeń serca, zahaczając i o udo szlachcica, - Ale nie tu. - Zabierz mnie gdzieś, gdzie ściany nie mają oczu i uszu. Zabierz mnie gdzieś, gdzie każde twoje słowo nadejdzie w przyjemnych spazmach.
Usta musnęły wierzch bladej dłoni, a ona cofnęła ją potem miękko, wzroku nie odejmując od lica swego kuzyna. Od początku stycznia minęły ledwie dwa tygodnie, bywało, że nie widywali się znacznie dłużej, lecz i jej tęsknota w ostatnim czasie zaczynała doskwierać; budzona o trzeciej nad ranem, gdy niebo było czarne a powietrze wciąż zimne, tęskniła do chwil, kiedy to klątwom oddawali się wspólnie, w największej tajemnicy łączącej ich istnienia - lub jednej z największych, współmiernej jedynie do drugiego sekretu spozierającego na nich z samotnego kamienia i miękkich atłasów. Szept kierowany do ucha, ciepły oddech owiewający skórę, momentalnie przeszywający ją dreszcz, a przy tym także nienaruszony stoicyzm zewnętrznej fasady, złamany jedynie uśmiechem; nim zdążył wyprostować się w pełni, Catriona dyskretnym dotykiem przytrzymała poły eleganckiej szaty, w miejscu zatrzymując przy sobie Maghnusa. - Nie przybyłam tu dziś, by akcentować pragnienia do twojego ucha, mój drogi, ani pod tobą dawać im upust - odparła mu szeptem, głosem niepozbawionym nuty namiętności, która nie raz przez lata jęła królować w nienaruszonej przez służbę prywatności - a potem rozluźniła smukłe palce na jego odzieniu i sama również wyprostowała się godniej, nim wzrokiem powiodła do salonów. - Chyba że skłonny będziesz poprosić - dodała za moment, igrając z nim własnym rozbawieniem, które i w oczach zalśniło wyraźnym migotem. Słowa, których nigdy nie wypowiedziałaby w kierunku Alberta - jednak bez strachu oferowała Bulstrode'owi, z kim od najwcześniejszych lat dzieliła wspomnienia, zacierając granice. Jednocząc w niewypowiedzianej sympatii, barwionej również humorem. Wciąż pozostawał mężczyzną, posiadał jej pełny szacunek, lecz mimo to Catriona wierzyła w pewną swobodę, jaka towarzyszyła im, gdy nikogo obcego, nikogo niepożądanego nie było wokół, a to stanowiło nie raz przyjemną odmianę od ukochanego przez nią Cheshire.
- Och, nie obawiaj się. To nie będzie tak intensywne jak Sabat - gładko zapewniła go Rowle; z wiekiem człowiek tracił marzenie bajecznego szaleństwa kropiącego każdą celebrację, a na jego miejscu pojawiało się docenienie kameralnej, lecz skrupulatnie przemyślanej inicjatywy, jakiej dziś dopuszczała się Catriona. Uczta w towarzystwie ciotki Alziny i kilku najbliższych krewnych miała być jej preludium, później natomiast otworzyć miały się wrota do rozrywki, którą to przygotowała wyłącznie dla Alberta, nikogo innego. - Doskonale wiesz, że zawsze posłużę ci pomocą - skinęła głową, kiedy zasiedli już na jednej z wygodnych sof, a napełniona winem czara znalazła się w dłoniach; salonowa codzienność bywać mogła nużąca, jednak tego samego powiedzieć nie sposób o legendach, które czasem badali siłami wspólnej ekspertyzy. Docierali do przeszłości, podbijali tajemnice lub zatapiali się w okrutnej magii, byle tylko zaspokoić głód czający się w podbrzuszu, ukoić ambicję, a przede wszystkim i ciekawość tego, co jeszcze pozostawało nieznane. - Cóż to za intrygujący temat? Dotarłeś do nowych podań, Maghnusie?
Oddalił się od nich sługa, lecz jego obecność i tak pozostała przez nią niezauważona, kiedy toast wznoszony przez szlachetnego kuzyna napawał tak dojmującą inspiracją. Hrabstwo, na którym Rycerze Walpurgii przeprowadzili swe działania, od dawna powinno było znajdować się we władaniu Rowle'ów, a oto nastał idealny tego dowód.
- Za Staffordshire, któremu upuszczono krwi, by wyplenić chorobę - zgodziła się z pełnym zadowolenia uśmiechem, dłoń z kielichem unosząc ku górze, by zaakcentować życzenie - a potem upiła zeń łyk, racząc gardło wyśmienitym trunkiem. Poza dworami szlacheckimi na próżno było szukać podobnych. Wojna obrała za cel uszczuplenie doznań smakowych Catriony, racząc ją w lokalach winem nie tylko mniej wytrawnym, co i tytoniem wyczuwalnie gorszej klasy. Nikotyna zaczęła gryźć w gardło, a kłęby dymu wypuszczane spomiędzy ust stały się cięższe, ciemniejsze, mniej finezyjne niż jeszcze kilka miesięcy temu, gdy nikt nie śnił nawet o problemach z dostawami. - I za ciebie więc, który byłeś tam, by tego doświadczyć - zaakcentowała niebawem, oparłszy się wygodniej o kanapę, obrócona nieco mocniej w kierunku mężczyzny, ze spojrzeniem zwabionym makabrą wprost do jego oczu. Gazeta relacjonowała owe wydarzenia z pasją, lecz za literą nie krył się pełen emocji ludzki głos, nie sposób było badać reakcje, doświadczać ich wraz z roztaczanym przekazem; Catriona westchnęła cicho, zmrużywszy oczy. - Opowiedz mi - poprosiła, czując powoli budzący się do życia płomień, jak wtedy, gdy pierwszy raz w Zaciszu Kirke dowiedziała się o losie spotykającym ziemie Greengrassów. - O stosach, szubienicach i dekapitacjach. O dymie nad Stoke-on-Trent i o czaszce, która zawisła na niebie. O Czarnym Panie stającym między ludźmi - wraz z każdym słowem coraz dobitniej zalewał ją ogień; migotał w zimnych, szarych tęczówkach, ofiarując Maghnusowi to, o czym wspomniał chwilę temu. Zaakcentowanie pragnienia. Rowle nachyliła się dyskretnie w jego kierunku tuż po tym, jak znów zwilżyła przełyk drogim winem, a szept ulatujący z karminowych ust stał się nagle ledwie dosłyszalny, gdy wolna dłoń poruszyła się na spódnicy, niby przypadkiem w zmianie pozycji na moment, na ledwie kilka uderzeń serca, zahaczając i o udo szlachcica, - Ale nie tu. - Zabierz mnie gdzieś, gdzie ściany nie mają oczu i uszu. Zabierz mnie gdzieś, gdzie każde twoje słowo nadejdzie w przyjemnych spazmach.
something borrowed
must be returned, flowers in bloom will wither, my dream began with your glance. for whom did i look beautiful then? for whom do i sigh today? i do not wish to waste what you have given me, so i will go all the way, all for fate.
Szczerze wierzył w to, że pierworodny, który kosztował go tak wiele, okaże się być wystarczający. Zapowiadał się wszak dobrze, pomimo niefortunnych okoliczności, w jakich przyszedł na świat, odbierając życie swej matce, która ledwie chwilę zdążyła go przytrzymać w wątłych ramionach blisko piersi, nim wydała z siebie ostatnie tchnienie - był chłopcem bystrym i o chłonnym umyśle, chętnie zabawianym zagadkami i pilnie pobierającym nauki, magia również objawiła się u niego w oczekiwanym momencie, a i charakter kształtował się obiecująco. Przynajmniej tak twierdziły bony i guwernantki przewijające się przez Bulstrode Park, sam Maghnus rzadko poświęcał synowi więcej czasu niż było to potrzebne, jego wychowanie powierzając ludziom do tego wykwalifikowanym i wyczekując momentu, gdy los Laisreana stanie się pewny. Ostatnie tygodnie świadczyły jednak przeciwko niemu, szlachcic coraz częściej podejrzewał krew Malfoyów o przekleństwo doskonale skrywanej słabości, która odebrała mu już jedną bliską osobę, a teraz wyciągała łapczywe szpony w kierunku kolejnej. Nie zamierzał biernie czekać aż to nastąpi, zabezpieczenie własnej pozycji, własnej sukcesji miało dla niego wartość nadrzędną i pluł sobie w brodę z powodu tego, że tyle lat strwonił na noszeniu żałobnej czerni, zamiast zadbać o jak najszybszy ponowny ożenek i przemienienie pustych komnat na czwartym piętrze w wypełnioną dziecięcym śmiechem bawialnię. Zmienić to należało jak najprędzej, sięgając po korzystny politycznie sojusz. Dość już stagnacji, dość ganiania za duchami. Plany klarowały się coraz wyraźniej w jego głowie, choć wciąż nie werbalizował ich w rozmowach, jak zwykle tkając nici zdarzeń w pojedynkę aż do ostatniej chwili.
Jej słowa grały drażniąco na wrażliwej strunie, skrzętnie skrywanej głęboko w jego wnętrzu, gdy krzyżował spojrzenie z jej własnym, trwając w impasie przez kilka uderzeń serca. - Wielka więc to szkoda, Catriono - szepnął w odpowiedzi, gdy smukłe palce jej zacisnęły się na miękkim materiale szaty, przedłużając jeszcze trochę moment wyprostowania się i ponownego zdystansowania, moment wycofania się z jaśminowej mgiełki, wyrytej w pamięci boleśnie i nieodwołalnie, podobnie jak znaki runiczne kreślone wspólnie plugawą bazą w zaciszu prywatnych komnat, jak stalowy błysk nieporównywalny do niczego innego, jak zrozumiały tylko dla niego enigmatyczny uśmiech niosący w sobie łączącą ich już na zawsze tajemnicę. - Poprosić? - powtórzył, jakby smakując to słowo na języku. - Czyżbyś naprawdę pragnęła sprawdzić, które z nas prędzej pęknie, zdając się na łaskę drugiego? - w jakąż to znów grę zamierzasz mnie wciągnąć, Catriono? Mierzył ją przez chwilę spojrzeniem niepozbawionym dostrzegalnego gołym okiem rozbawienia, świadom tego, że to właśnie w jego towarzystwie może sobie pozwolić na więcej, gdy i on sam od dawna już przesuwał kolejne granice jeszcze kawałek dalej i dalej, testując ich giętkość i cierpliwość.
- Biorę cię zatem za słowo - oznajmił lekko, nie drążąc już tematu i nie wnikając w szczegóły celebracji planowanych w Cheshire, gdy w gruncie rzeczy nie chciał poświęcać im ani chwili dłużej, nie znajdując w tym własnej rozrywki ni realnej wartości. Skinął głową, z radością przyjmując jej zapewnienie o chęci pomocy, właśnie tak, jak na to liczył, posyłając ciemnooką sowę na północ do lasu Beeston. - Obawiam się, że to właśnie podań w tym temacie brakuje mi najdotkliwiej, stąd też pytanie czy byłabyś w stanie zasięgnąć swoich własnych lub nowych źródeł - westchnął ciężko, niepocieszony tym faktem. - Chodzi o grupę potomków celtyckich druidów, zamieszkujących najdziksze ostępy Ferrels Wood, żyjących od wieków w izolacji od świata, wciąż praktykujących pradawną magię krwi - rozpoczął temat, na który natrafiał ostatnio wielokrotnie, lecz nie uzyskując większych efektów. - Chciałbym dowiedzieć się na ich temat wszystkiego, czego można się dowiedzieć - o ile to w ogóle możliwe, prawdziwość ich istnienia w wątpliwość podawał niejeden. - Odnaleźć ich - kontynuował, obracając niespiesznym gestem pozłacany kielich w dłoniach. - Udane pertraktacje mogłyby uczynić kontakty z nimi wyjątkowo korzystnymi - zakończył myśl, nim przytknął krawędź czary do ust, by upić kolejny łyk rubinowego trunku.
Hrabstwa marniejące pod brudnym butem rodów niegodnych już dłużej miana szlachetnych, dawno już winny trafić pod wyrozumiałe skrzydła tych, którzy wiedzieli jak sprawić, by rozkwitły na nowo dawno utraconym blaskiem i zachwyciły ponownie swym potencjałem, zagubionym w beznadziejnych decyzjach i nawarstwiającym się szlamie. Staffordshire było zaledwie początkiem, wierzył w to gorliwie, wznosząc przepełniony pasją, choć kameralny toast, wierzył w to gorliwie, wtórując lady Rowle, by po chwili rozciągnąć zwilżone wytrawnym winem usta w niemalże leniwym uśmiechu, słysząc kolejne jej słowa. Nie akcentował swojego udziału w przedsięwzięciu, nie korygował toastu, zaznaczając wyraźnie, że nie tylko doświadczał wszystkiego, lecz i sam przykładał do tego swą rękę i różdżkę aż nader ochoczo; przywołany przez kłęby najczarniejszego dymu kaszel świadczył o tym poniekąd, chociaż Bulstrode i tak nie zamierzał się tym chełpić, przyzwyczajony do tego, by większość swych czynów utrzymywać w cieniu. Podejmował jej chłodne spojrzenie z charakterystyczną sobie pewnością, dostrzegając ekscytację dantejskimi scenami rozgrywającymi się wiele mil stąd, rozumiejąc ją i podzielając w pełni - czyniąc z niej tym samym kolejny punkt zbieżny na wspólnie przez nich odmalowywanej mapie spływającej krwią, naznaczonej starożytnymi klątwami, spowitej zwichrowaną satyną i okraszonej doskonale wyważoną porcją niemoralności. Upił kolejny łyk i przekrzywił głowę lekko w bok, pozwalając jej prośbom wybrzmieć w pełni i wbić się głębiej w jego umysł. Niczym lustrzane odbicie i on pochylił się w jej stronę, pozwalając drobnej dłoni sunąć z wolna po własnym udzie, nie odrywając jednak od jej twarzy piwnych tęczówek, jakby pozostawał nieporuszony tym drobnym gestem.
- Nie tu - powtórzył za nią z pełnią mocy, chociaż i jego głos był ledwie słyszalny, przeznaczony wyłącznie dla jej uszu. - Nie teraz. - To jeszcze nie ten czas i nie to miejsce, Catriono, cierpliwości. Przecież wiesz doskonale, że zwykłem ci ją wynagradzać z nawiązką.
Jej słowa grały drażniąco na wrażliwej strunie, skrzętnie skrywanej głęboko w jego wnętrzu, gdy krzyżował spojrzenie z jej własnym, trwając w impasie przez kilka uderzeń serca. - Wielka więc to szkoda, Catriono - szepnął w odpowiedzi, gdy smukłe palce jej zacisnęły się na miękkim materiale szaty, przedłużając jeszcze trochę moment wyprostowania się i ponownego zdystansowania, moment wycofania się z jaśminowej mgiełki, wyrytej w pamięci boleśnie i nieodwołalnie, podobnie jak znaki runiczne kreślone wspólnie plugawą bazą w zaciszu prywatnych komnat, jak stalowy błysk nieporównywalny do niczego innego, jak zrozumiały tylko dla niego enigmatyczny uśmiech niosący w sobie łączącą ich już na zawsze tajemnicę. - Poprosić? - powtórzył, jakby smakując to słowo na języku. - Czyżbyś naprawdę pragnęła sprawdzić, które z nas prędzej pęknie, zdając się na łaskę drugiego? - w jakąż to znów grę zamierzasz mnie wciągnąć, Catriono? Mierzył ją przez chwilę spojrzeniem niepozbawionym dostrzegalnego gołym okiem rozbawienia, świadom tego, że to właśnie w jego towarzystwie może sobie pozwolić na więcej, gdy i on sam od dawna już przesuwał kolejne granice jeszcze kawałek dalej i dalej, testując ich giętkość i cierpliwość.
- Biorę cię zatem za słowo - oznajmił lekko, nie drążąc już tematu i nie wnikając w szczegóły celebracji planowanych w Cheshire, gdy w gruncie rzeczy nie chciał poświęcać im ani chwili dłużej, nie znajdując w tym własnej rozrywki ni realnej wartości. Skinął głową, z radością przyjmując jej zapewnienie o chęci pomocy, właśnie tak, jak na to liczył, posyłając ciemnooką sowę na północ do lasu Beeston. - Obawiam się, że to właśnie podań w tym temacie brakuje mi najdotkliwiej, stąd też pytanie czy byłabyś w stanie zasięgnąć swoich własnych lub nowych źródeł - westchnął ciężko, niepocieszony tym faktem. - Chodzi o grupę potomków celtyckich druidów, zamieszkujących najdziksze ostępy Ferrels Wood, żyjących od wieków w izolacji od świata, wciąż praktykujących pradawną magię krwi - rozpoczął temat, na który natrafiał ostatnio wielokrotnie, lecz nie uzyskując większych efektów. - Chciałbym dowiedzieć się na ich temat wszystkiego, czego można się dowiedzieć - o ile to w ogóle możliwe, prawdziwość ich istnienia w wątpliwość podawał niejeden. - Odnaleźć ich - kontynuował, obracając niespiesznym gestem pozłacany kielich w dłoniach. - Udane pertraktacje mogłyby uczynić kontakty z nimi wyjątkowo korzystnymi - zakończył myśl, nim przytknął krawędź czary do ust, by upić kolejny łyk rubinowego trunku.
Hrabstwa marniejące pod brudnym butem rodów niegodnych już dłużej miana szlachetnych, dawno już winny trafić pod wyrozumiałe skrzydła tych, którzy wiedzieli jak sprawić, by rozkwitły na nowo dawno utraconym blaskiem i zachwyciły ponownie swym potencjałem, zagubionym w beznadziejnych decyzjach i nawarstwiającym się szlamie. Staffordshire było zaledwie początkiem, wierzył w to gorliwie, wznosząc przepełniony pasją, choć kameralny toast, wierzył w to gorliwie, wtórując lady Rowle, by po chwili rozciągnąć zwilżone wytrawnym winem usta w niemalże leniwym uśmiechu, słysząc kolejne jej słowa. Nie akcentował swojego udziału w przedsięwzięciu, nie korygował toastu, zaznaczając wyraźnie, że nie tylko doświadczał wszystkiego, lecz i sam przykładał do tego swą rękę i różdżkę aż nader ochoczo; przywołany przez kłęby najczarniejszego dymu kaszel świadczył o tym poniekąd, chociaż Bulstrode i tak nie zamierzał się tym chełpić, przyzwyczajony do tego, by większość swych czynów utrzymywać w cieniu. Podejmował jej chłodne spojrzenie z charakterystyczną sobie pewnością, dostrzegając ekscytację dantejskimi scenami rozgrywającymi się wiele mil stąd, rozumiejąc ją i podzielając w pełni - czyniąc z niej tym samym kolejny punkt zbieżny na wspólnie przez nich odmalowywanej mapie spływającej krwią, naznaczonej starożytnymi klątwami, spowitej zwichrowaną satyną i okraszonej doskonale wyważoną porcją niemoralności. Upił kolejny łyk i przekrzywił głowę lekko w bok, pozwalając jej prośbom wybrzmieć w pełni i wbić się głębiej w jego umysł. Niczym lustrzane odbicie i on pochylił się w jej stronę, pozwalając drobnej dłoni sunąć z wolna po własnym udzie, nie odrywając jednak od jej twarzy piwnych tęczówek, jakby pozostawał nieporuszony tym drobnym gestem.
- Nie tu - powtórzył za nią z pełnią mocy, chociaż i jego głos był ledwie słyszalny, przeznaczony wyłącznie dla jej uszu. - Nie teraz. - To jeszcze nie ten czas i nie to miejsce, Catriono, cierpliwości. Przecież wiesz doskonale, że zwykłem ci ją wynagradzać z nawiązką.
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Odparła mu jedynie ciszą i sztyletem zaklętym w błyszczącym spojrzeniu, które wymierzyła w męskie tęczówki z premedytacją; spod kurtyny rzęs spraszała go na scenę, gdzie o prowadzenie w tańcu spierały się przeciwstawne siły, jednocześnie splątane ze sobą w grzesznej zmysłowości. Nie potrzebowała dodatkowego słowa. Nie jego czar był w stanie wodzić Maghnusa na pokuszenie, a gest, którym mamiła go ze sobą w bezkresną czerń nigdy nieistniejących machinacji - bo o nich dowiedzieć nie mógł się nikt. Catriona skrupulatnie wyrzekała się ich z pamięci kiedy tylko na ciele znów królowały miękkie suknie dekorowane ornamentalną nicią i kruszcowym elementem. Miał rację: to ona zazwyczaj odnajdywała się w roli uległej narkotycznemu wręcz uniesieniu, w jego okowach zdolna powiedzieć cokolwiek, byle tylko otrzymać należną sobie uciechę. Zasługiwała przecież na wszystko co najlepsze. Na drogie sukna, najpiękniejsze perły, umięśnionych mężczyzn ciosanych z chlubnego kamienia, a na końcu i na syna, który przeżyje pierwszy rok swych narodzin i dorośnie u boku swego ojca w sile i sprycie. Niższa co najmniej o głowę, smuklejsza, wręcz krucha w ułudnym spojrzeniu czuwającego nad nimi fatum, patrzyła mu więc w oczy z rozkoszną śmiałością, a kącik ust uniósł się delikatnie ku górze w pewnej cierpkości rozlanej w akompaniamencie cichego westchnienia.
- Oczywiście. By to uczynić, potrzebuję jednak więcej szczegółów, wszystkiego, co tylko przychodzi ci na myśl. Nawet najbardziej bezwartościową refleksję historia nie raz przekuła już we wskazówkę, a jeśli twoi - nasi - potomkowie druidów rzeczywiście zniknęli w niej z ubogim śladem, każda informacja jest cenna jak złoto - oznajmiła, przekonana jednakże, że o tym ktoś pokroju Maghnusa wiedział doskonale bez jej kurateli. Kiedy zatem arystokrata i dzisiejszy gospodarz rozpoczął wdrażać ją w zmurszałe ramy zamierzchłych eonów, pochyliła się nieznacznie do przodu, zasłuchana nie jak dziecko otrzymujące do snu bajeczną opowieść, a jako kobieta rozkochana w historii, tej, która faktycznie potrafiła zdobyć jej zainteresowanie krwawym podłożem, mistyczną, pierwotną magią lub wiadomością dotyczącą ciemnych arkan. To ich objęcia otaczały Catrionę jak jedwab pieszczący delikatnie skórę odsłoniętych ramion w zaciszu własnej komnaty, gdzie oddać mogła się poszukiwaniom. Nauce. Czasem zatapiała się w niej z szacunkiem i ostrożnością, a czasem rwała jej poły na strzępy, w niecierpliwości usiłując dostać się do obfitego w szyfry szpiku. - Ferrels Wood - powtórzyła za nim, musnąwszy krawędzią zdobionego kielicha karminowe usta, ich dolną wargę, pogrążona w kontemplacji. Nie znała tych okolic tak biegle jak lasów Cheshire, wiedziała jednak, że były one w pewien sposób przeklęte, a jeśli nie - to nasączone niepokojącą magią zdolną omamić zarówno miałkie, mugolskie móżdżki, jak i najostrzejszą percepcję o wiele godniejszych już czarodziejów.
Koncentracja na moment rozpierzchła się jak raptownie zagaszone lumos spozierające z krańca różdżki, którą nagle owładnął mrok nierozgonionej nocy; usta stały się odrobinę suchsze, ciepły oddech owiał rumianą skórę, a dławiący szept przedarł się przez tkankę i uderzył w umysł, wznieciwszy bunt. Nie tutaj. Nie teraz? Z premedytacją rozkazywał jej czekać w uniesionym dygotaniu, widocznym jedynie dla jego oka - prychnęła więc cicho, przymknęła oczy, po czym do płuc wpuściła mnogość zbawiennego powietrza, które od środka wypełniło powracającym na swe miejsce spokojem. Ogładą. Wystarczył byle ułamek sekundy, by znów stała się dumną sobą, dłonie lokując na własnym kolanie w splocie o niewymuszonej, posągowej gracji; cofnęła się od Maghnusa szepczącego do ucha, jakby w subtelnej karze, że śmiał jej odmówić.
- Wróćmy zatem do twoich druidów - oznajmiła tonem niemalże zupełnie beznamiętnym, w pewien misterny sposób profesjonalnym, nie stroniąc jednak od dopicia ostatniego niewielkiego łyku czającego się w kołysce kielicha. - Sądzisz, że wciąż żyją w Ferrels Wood. Dlaczego? Otrzymałeś od kogoś naoczne doniesienia? - jeśli tak, oby owe słowa pochodziły z rzetelnego, wiarygodnego źródła. Damy takie jak Catriona sporadycznie doceniały utratę własnej energii ku chwale odgórnie przegranej sprawy, nawet motywowane sympatią do jednego z ulubionych krewnych. A jeśli istotnie okazało się, że ktoś potwierdzić mógł rezydencję odizolowanych Celtów na tamtych terenach - jakim cudem pozwolono odejść mu bezpiecznie, by przekazać dalej te słowa? Podpatrzył tajemnicę, która tak żarliwie chroniła swego misterium - a potem biegł ile sił w nogach, by dać temu testament zanim wyzionie ducha? - Domyślam się, że drogi do nich będzie chronić potężna magia. Coś, co dla nas odeszło w zapomnienie. Na podstawie ich przodków postaram się wydedukować jakie to klątwy - wymruczała, wyraźnie już zadaniem zainspirowana. Brakowało jej tego bowiem w ostatniej codzienności - powodu do stanięcia twarzą w twarz z meandrami enigm zagubionych w dawnych latach, czegoś, co pobudziłoby ją równie skutecznie jak praktykowane pod osłoną nocy rozkoszne plugastwa. - Jeśli uda się ich odnaleźć, zapewne nie będą przyjaźnie nastawieni - dodała wręcz pogodnie, spojrzeniem lustrując twarz kuzyna.
- Oczywiście. By to uczynić, potrzebuję jednak więcej szczegółów, wszystkiego, co tylko przychodzi ci na myśl. Nawet najbardziej bezwartościową refleksję historia nie raz przekuła już we wskazówkę, a jeśli twoi - nasi - potomkowie druidów rzeczywiście zniknęli w niej z ubogim śladem, każda informacja jest cenna jak złoto - oznajmiła, przekonana jednakże, że o tym ktoś pokroju Maghnusa wiedział doskonale bez jej kurateli. Kiedy zatem arystokrata i dzisiejszy gospodarz rozpoczął wdrażać ją w zmurszałe ramy zamierzchłych eonów, pochyliła się nieznacznie do przodu, zasłuchana nie jak dziecko otrzymujące do snu bajeczną opowieść, a jako kobieta rozkochana w historii, tej, która faktycznie potrafiła zdobyć jej zainteresowanie krwawym podłożem, mistyczną, pierwotną magią lub wiadomością dotyczącą ciemnych arkan. To ich objęcia otaczały Catrionę jak jedwab pieszczący delikatnie skórę odsłoniętych ramion w zaciszu własnej komnaty, gdzie oddać mogła się poszukiwaniom. Nauce. Czasem zatapiała się w niej z szacunkiem i ostrożnością, a czasem rwała jej poły na strzępy, w niecierpliwości usiłując dostać się do obfitego w szyfry szpiku. - Ferrels Wood - powtórzyła za nim, musnąwszy krawędzią zdobionego kielicha karminowe usta, ich dolną wargę, pogrążona w kontemplacji. Nie znała tych okolic tak biegle jak lasów Cheshire, wiedziała jednak, że były one w pewien sposób przeklęte, a jeśli nie - to nasączone niepokojącą magią zdolną omamić zarówno miałkie, mugolskie móżdżki, jak i najostrzejszą percepcję o wiele godniejszych już czarodziejów.
Koncentracja na moment rozpierzchła się jak raptownie zagaszone lumos spozierające z krańca różdżki, którą nagle owładnął mrok nierozgonionej nocy; usta stały się odrobinę suchsze, ciepły oddech owiał rumianą skórę, a dławiący szept przedarł się przez tkankę i uderzył w umysł, wznieciwszy bunt. Nie tutaj. Nie teraz? Z premedytacją rozkazywał jej czekać w uniesionym dygotaniu, widocznym jedynie dla jego oka - prychnęła więc cicho, przymknęła oczy, po czym do płuc wpuściła mnogość zbawiennego powietrza, które od środka wypełniło powracającym na swe miejsce spokojem. Ogładą. Wystarczył byle ułamek sekundy, by znów stała się dumną sobą, dłonie lokując na własnym kolanie w splocie o niewymuszonej, posągowej gracji; cofnęła się od Maghnusa szepczącego do ucha, jakby w subtelnej karze, że śmiał jej odmówić.
- Wróćmy zatem do twoich druidów - oznajmiła tonem niemalże zupełnie beznamiętnym, w pewien misterny sposób profesjonalnym, nie stroniąc jednak od dopicia ostatniego niewielkiego łyku czającego się w kołysce kielicha. - Sądzisz, że wciąż żyją w Ferrels Wood. Dlaczego? Otrzymałeś od kogoś naoczne doniesienia? - jeśli tak, oby owe słowa pochodziły z rzetelnego, wiarygodnego źródła. Damy takie jak Catriona sporadycznie doceniały utratę własnej energii ku chwale odgórnie przegranej sprawy, nawet motywowane sympatią do jednego z ulubionych krewnych. A jeśli istotnie okazało się, że ktoś potwierdzić mógł rezydencję odizolowanych Celtów na tamtych terenach - jakim cudem pozwolono odejść mu bezpiecznie, by przekazać dalej te słowa? Podpatrzył tajemnicę, która tak żarliwie chroniła swego misterium - a potem biegł ile sił w nogach, by dać temu testament zanim wyzionie ducha? - Domyślam się, że drogi do nich będzie chronić potężna magia. Coś, co dla nas odeszło w zapomnienie. Na podstawie ich przodków postaram się wydedukować jakie to klątwy - wymruczała, wyraźnie już zadaniem zainspirowana. Brakowało jej tego bowiem w ostatniej codzienności - powodu do stanięcia twarzą w twarz z meandrami enigm zagubionych w dawnych latach, czegoś, co pobudziłoby ją równie skutecznie jak praktykowane pod osłoną nocy rozkoszne plugastwa. - Jeśli uda się ich odnaleźć, zapewne nie będą przyjaźnie nastawieni - dodała wręcz pogodnie, spojrzeniem lustrując twarz kuzyna.
something borrowed
must be returned, flowers in bloom will wither, my dream began with your glance. for whom did i look beautiful then? for whom do i sigh today? i do not wish to waste what you have given me, so i will go all the way, all for fate.
Nie uciekał na bok spojrzeniem, niemalże kpiącym uśmiechem reagując na chłodny błysk w stalowych tęczówkach; podobnego wyrazu w jej wykonaniu mogła zlęknąć się zahukana debiutantka lub służka pociągnęła ją niedelikatnie za włosy w trakcie czesania misternego upięcia na wystawną kolację, lecz nie on. Mamiła go niejednokrotnie, słowem czy gestem, a on rzadko kiedy pozostawał jej dłużny, wdzięcznie kontynuując występ w tym przedziwnym teatrze pozorów, w którym pokaz doskonałych manier i eleganckie szaty spod igły najlepszych krawców skutecznie skrywały zgniliznę niemoralności toczącej ich od tylu lat.
- Naturalnie, jeśli jesteś zainteresowana tematem, przekażę ci wszystkie informacje, do jakich udało mi się dotąd dotrzeć - wyrzekł w odpowiedzi, przytakując jej słowom. Historykiem być może nie był, lecz zainteresowanie pradawnymi artefaktami, połączone poniekąd z pasją do starożytnych run, nauczyło go nie ignorować żadnych, nawet najdrobniejszych strzępów, które mogły złożyć się w obiecującą całość i doprowadzić do wartego uwagi odkrycia. - Ze względu na praktykowanie magii krwi, powszechnie uważanej za plugawą i nieakceptowaną przez społeczeństwo na przestrzeni wieków, wszelkie ślady ich istnienia były skutecznie zacierane na kartach historii - dodał, nie kryjąc rozczarowania tym niewygodnym faktem, który teraz zdecydowanie utrudniał uporczywe dążenie do prawdy. Ciemnota i lęk przed nieznanym, tylko te dwa usprawiedliwienia znajdował dla podobnych czynów i tym bardziej gardził pospólstwem o zamkniętych i przeraźliwie ciasnych umysłach, w których nie znajdowało się miejsce na nic wybiegającego poza granice ich normy. Przytaknął, upijając łyk rubinowego trunku, by ponownie opuścić dłoń dzierżącą zdobiony złotem kielich. Nie tylko lasy Cheshire owiane były złą sławą - te gęsto porastające podlegające jego rodowi hrabstwo Northamptonshire doczekały się wręcz miana angielskiego trójkąta bermudzkiego z racji na niezliczoną ilość zniknięć nie tylko mugoli oraz ze względu na gęstą mgłę, w której niejeden śmiałek dostrzegał rzekomo twarze zbłądzonych przed laty dusz, które nigdy nie zdołały się wydostać z nieprzeniknionego boru. Sam Maghnus dość sceptycznie podchodził do tych rewelacji, jako Bulstrode znając Ferrels Wood od dziecka, tak samo jak Catriona znała las Beeston.
Miał pełną świadomość tego, że jego słowa nie trafią na podatny grunt, ni nie spotkają się z pokornym zrozumieniem. Wypowiadał jej jednak mimo wszystko, naiwnie być może wierząc w to, że zrozumie kierujące nim motywy nakazujące wstrzymać się z uleganiem pokusie jeszcze parę minut, by omówić przynajmniej pobieżnie tę kwestię, która stała za dzisiejszym spotkaniem - by nie stała się ona zaledwie marnym pretekstem, jakby jemu samemu brakło zdecydowania, by wystosować zaproszenie na spotkanie o charakterze czysto towarzyskim. Prychnęła w niezadowoleniu, prostując się następnie na powrót, a więc i on odchylił się ponownie na miękkiej sofie, lewę ramię rozciągając na oparciu mebla, a nogę zakładając na nogę w niemalże nonszalanckiej pozie. Zwilżył usta w winie, owocowe nuty zapachowe ponownie tańczyły na jego podniebieniu, gdy taksował lady Rowle wyczekującym spojrzeniem. A więc druidzi...
- W październiku i w listopadzie tereny Ferrels Wood były dość skrupulatnie poszukiwane na okoliczność zagnieżdżenia się tam grupy rebeliantów. Jeden z patroli natknął się na osobliwe symbole wyryte na drzewach nieopodal najdzikszej części puszczy - odpowiedział, sięgając po karafkę i dolewając szkarłatu pierw do jej kielicha, a następnie swojego. - Nie zapuścili się dalej z doskonale uzasadnionych obaw o własne bezpieczeństwo, ostrożnie się wycofali, przekazali mi jednak rozrysowaną kopię owych symboli i mapę, na której zaznaczyli lokalizację tego znaleziska. Miejsce to pokrywa się częściowo ze szczątkowymi wzmiankami o szczątkach rytualnych ofiar odnalezionych w lesie przed trzema dekadami, na takowe doniesienia natrafiłem w rocznikach przechowywanych w naszej rodowej bibliotece - rozwinął opowieść o kolejne szczegóły, wdzięczny za jej zainteresowanie, które dobrze wróżyło dalszym poszukiwaniom wszelkich możliwych źródeł dodatkowych informacji. Nie lubił działać we mgle, czegokolwiek nie pragnąłby się podjąć, wolał to czynić solidnie przygotowany. Skinął głową, smakując wina po raz wtóry, jednocześnie wtórując jej w podejrzeniach co do klątw. - Pertraktacje rzadko kiedy prowadzone są z przyjaciółmi - skontrował, świadom trudności, jakie mogą napotkać nawet przy optymistycznym założeniu, że ludzi, którzy nie pragnęli zostać znalezieni, uda się odnaleźć. - Każdy jednak czegoś pragnie - mówił dalej, odnajdując szarość jej tęczówek i zatrzymując tam własne spojrzenie. - Jeśli uda nam się ustalić, czego mogą pragnąć oni, odpowiednie działania dyplomatyczne powinny przynieść wymierne skutki - zakończył dywagację, kręcąc lekko kieliszkiem, by uwolnić pełnię aromatu tańczącego w nim wina przed upiciem kolejnego łyka, wzrokiem jednak wciąż nie odbiegał od jej twarzy, wyginając usta w zadowolonym uśmiechu. - Mapa, raport patrolu, rysunki symboli i zapiski z roczników są w moim gabinecie - w tym gabinecie, który wolny był od wścibskich oczu służby i z którego boczne drzwi prowadziły do kompleksu prywatnych komnat. - Mogę pokazać ci je teraz, jeśli zechcesz mi towarzyszyć, oczywiście - wyrzekł ostatecznie, po czym zerknął szybko na tarczę kieszonkowego zegarka. - O ile się nie mylę, za pięć minut w saloniku muzycznym Rhianna i Ottilie rozpoczynają popołudniową herbatę i lekcję gry na harfie, jeśli wolałabyś spotkać się z kuzynkami - dodał drugą alternatywę pod jej rozwagę tonem lekkim jak piórko i chociaż wyraz jego twarzy zastygł w masce niezdradzającej zbyt wiele, tak ciekaw był jej decyzji. Spoglądał więc nań wyczekująco, racząc się sporadycznie głębokim rubinem.
- Naturalnie, jeśli jesteś zainteresowana tematem, przekażę ci wszystkie informacje, do jakich udało mi się dotąd dotrzeć - wyrzekł w odpowiedzi, przytakując jej słowom. Historykiem być może nie był, lecz zainteresowanie pradawnymi artefaktami, połączone poniekąd z pasją do starożytnych run, nauczyło go nie ignorować żadnych, nawet najdrobniejszych strzępów, które mogły złożyć się w obiecującą całość i doprowadzić do wartego uwagi odkrycia. - Ze względu na praktykowanie magii krwi, powszechnie uważanej za plugawą i nieakceptowaną przez społeczeństwo na przestrzeni wieków, wszelkie ślady ich istnienia były skutecznie zacierane na kartach historii - dodał, nie kryjąc rozczarowania tym niewygodnym faktem, który teraz zdecydowanie utrudniał uporczywe dążenie do prawdy. Ciemnota i lęk przed nieznanym, tylko te dwa usprawiedliwienia znajdował dla podobnych czynów i tym bardziej gardził pospólstwem o zamkniętych i przeraźliwie ciasnych umysłach, w których nie znajdowało się miejsce na nic wybiegającego poza granice ich normy. Przytaknął, upijając łyk rubinowego trunku, by ponownie opuścić dłoń dzierżącą zdobiony złotem kielich. Nie tylko lasy Cheshire owiane były złą sławą - te gęsto porastające podlegające jego rodowi hrabstwo Northamptonshire doczekały się wręcz miana angielskiego trójkąta bermudzkiego z racji na niezliczoną ilość zniknięć nie tylko mugoli oraz ze względu na gęstą mgłę, w której niejeden śmiałek dostrzegał rzekomo twarze zbłądzonych przed laty dusz, które nigdy nie zdołały się wydostać z nieprzeniknionego boru. Sam Maghnus dość sceptycznie podchodził do tych rewelacji, jako Bulstrode znając Ferrels Wood od dziecka, tak samo jak Catriona znała las Beeston.
Miał pełną świadomość tego, że jego słowa nie trafią na podatny grunt, ni nie spotkają się z pokornym zrozumieniem. Wypowiadał jej jednak mimo wszystko, naiwnie być może wierząc w to, że zrozumie kierujące nim motywy nakazujące wstrzymać się z uleganiem pokusie jeszcze parę minut, by omówić przynajmniej pobieżnie tę kwestię, która stała za dzisiejszym spotkaniem - by nie stała się ona zaledwie marnym pretekstem, jakby jemu samemu brakło zdecydowania, by wystosować zaproszenie na spotkanie o charakterze czysto towarzyskim. Prychnęła w niezadowoleniu, prostując się następnie na powrót, a więc i on odchylił się ponownie na miękkiej sofie, lewę ramię rozciągając na oparciu mebla, a nogę zakładając na nogę w niemalże nonszalanckiej pozie. Zwilżył usta w winie, owocowe nuty zapachowe ponownie tańczyły na jego podniebieniu, gdy taksował lady Rowle wyczekującym spojrzeniem. A więc druidzi...
- W październiku i w listopadzie tereny Ferrels Wood były dość skrupulatnie poszukiwane na okoliczność zagnieżdżenia się tam grupy rebeliantów. Jeden z patroli natknął się na osobliwe symbole wyryte na drzewach nieopodal najdzikszej części puszczy - odpowiedział, sięgając po karafkę i dolewając szkarłatu pierw do jej kielicha, a następnie swojego. - Nie zapuścili się dalej z doskonale uzasadnionych obaw o własne bezpieczeństwo, ostrożnie się wycofali, przekazali mi jednak rozrysowaną kopię owych symboli i mapę, na której zaznaczyli lokalizację tego znaleziska. Miejsce to pokrywa się częściowo ze szczątkowymi wzmiankami o szczątkach rytualnych ofiar odnalezionych w lesie przed trzema dekadami, na takowe doniesienia natrafiłem w rocznikach przechowywanych w naszej rodowej bibliotece - rozwinął opowieść o kolejne szczegóły, wdzięczny za jej zainteresowanie, które dobrze wróżyło dalszym poszukiwaniom wszelkich możliwych źródeł dodatkowych informacji. Nie lubił działać we mgle, czegokolwiek nie pragnąłby się podjąć, wolał to czynić solidnie przygotowany. Skinął głową, smakując wina po raz wtóry, jednocześnie wtórując jej w podejrzeniach co do klątw. - Pertraktacje rzadko kiedy prowadzone są z przyjaciółmi - skontrował, świadom trudności, jakie mogą napotkać nawet przy optymistycznym założeniu, że ludzi, którzy nie pragnęli zostać znalezieni, uda się odnaleźć. - Każdy jednak czegoś pragnie - mówił dalej, odnajdując szarość jej tęczówek i zatrzymując tam własne spojrzenie. - Jeśli uda nam się ustalić, czego mogą pragnąć oni, odpowiednie działania dyplomatyczne powinny przynieść wymierne skutki - zakończył dywagację, kręcąc lekko kieliszkiem, by uwolnić pełnię aromatu tańczącego w nim wina przed upiciem kolejnego łyka, wzrokiem jednak wciąż nie odbiegał od jej twarzy, wyginając usta w zadowolonym uśmiechu. - Mapa, raport patrolu, rysunki symboli i zapiski z roczników są w moim gabinecie - w tym gabinecie, który wolny był od wścibskich oczu służby i z którego boczne drzwi prowadziły do kompleksu prywatnych komnat. - Mogę pokazać ci je teraz, jeśli zechcesz mi towarzyszyć, oczywiście - wyrzekł ostatecznie, po czym zerknął szybko na tarczę kieszonkowego zegarka. - O ile się nie mylę, za pięć minut w saloniku muzycznym Rhianna i Ottilie rozpoczynają popołudniową herbatę i lekcję gry na harfie, jeśli wolałabyś spotkać się z kuzynkami - dodał drugą alternatywę pod jej rozwagę tonem lekkim jak piórko i chociaż wyraz jego twarzy zastygł w masce niezdradzającej zbyt wiele, tak ciekaw był jej decyzji. Spoglądał więc nań wyczekująco, racząc się sporadycznie głębokim rubinem.
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Każdy jednak czegoś pragnie. A ona nie pragnęła za nic w świecie zanurzyć się w dźwiękach harfy smaganej niewprawnymi palcami, nie pragnęła wina zastąpić herbatą. Nie po to przybyła do Bulstrode Park, pozostawiwszy przygotowania do dnia następnego w rękach służby i młodszej kuzynki chcącej wprawić się w roli pani domu, by teraz w dystyngowanych, eleganckich pomieszczeniach zapewniać sobie miałką rozrywkę. Prychnęła cicho, niemal urażona samą sugestią, choć nie miała cienia wątpliwości, że z góry wiedział, do której propozycji zechce przylgnąć.
- Przeproś ode mnie, mój drogi, tak Rhiannę, jak i Ottilie, ale nie mam dziś sposobności wysłuchać dźwięków ich postępów - usta na ledwie kilka sekund błysnęły chłodnym uśmiechem, cierpkim, jednocześnie tak dziwnie znajomym. Mnogość spędzonych we wzajemnym towarzystwie lat uczyła rozróżniania sensu czającego się za poszczególnymi reakcjami, rzucała światło na przywdziewany ton głosu czy znaczenie pozornie zupełnie błahych gestów, a on był jej tak świadomy, jak ona była jego. - Z chęcią jednak zapoznam się z tymi zapiskami - oznajmiła, z kieliszkiem w ręce unosząc się z zajmowanego dotychczas miejsca.
Gabinet, tylko gabinet - nie pozwoliła mu dziś na nic więcej. Nie otwarły się drzwi prowadzące do prywatnych komnat, nie zaszeleściła pościel wprawiona w tarcie, zaklęciem nie wygłuszono polerowanych w czystości ścian; wszystko to rozmyło się zaś w nauce, której poświęciła się wraz z Maghnusem, by potem przeprosić kuzyna, wymawiając się coraz to bardziej wieczorną godziną. Tyle przecież miała jeszcze do zrobienia! Lady Alzina osobiście pragnęła zapoznać się z przebiegiem przygotowań, a jej surowości nie sprostałaby jeszcze niezamężna młódka, choć zrodzona we krwi Rowle, tak niedoświadczona i niezahartowana w stygnącej stali. Dopilnować musiała tego Catriona. Odtrąciła więc od siebie ciepłe, znajome dłonie - nie teraz, nie tutaj, brutalnie ponowiwszy jego wcześniejsze zapewnienie -, obiecując za to, że powróci do niego niebawem. Że oddadzą się celebracji dopiero kiedy pierwsza z pozyskanych wiadomości na temat potomków celtyckich druidów okaże się prawdziwa. Czekaj, Maghnusie. Będziesz cierpliwy.
zt x2
- Przeproś ode mnie, mój drogi, tak Rhiannę, jak i Ottilie, ale nie mam dziś sposobności wysłuchać dźwięków ich postępów - usta na ledwie kilka sekund błysnęły chłodnym uśmiechem, cierpkim, jednocześnie tak dziwnie znajomym. Mnogość spędzonych we wzajemnym towarzystwie lat uczyła rozróżniania sensu czającego się za poszczególnymi reakcjami, rzucała światło na przywdziewany ton głosu czy znaczenie pozornie zupełnie błahych gestów, a on był jej tak świadomy, jak ona była jego. - Z chęcią jednak zapoznam się z tymi zapiskami - oznajmiła, z kieliszkiem w ręce unosząc się z zajmowanego dotychczas miejsca.
Gabinet, tylko gabinet - nie pozwoliła mu dziś na nic więcej. Nie otwarły się drzwi prowadzące do prywatnych komnat, nie zaszeleściła pościel wprawiona w tarcie, zaklęciem nie wygłuszono polerowanych w czystości ścian; wszystko to rozmyło się zaś w nauce, której poświęciła się wraz z Maghnusem, by potem przeprosić kuzyna, wymawiając się coraz to bardziej wieczorną godziną. Tyle przecież miała jeszcze do zrobienia! Lady Alzina osobiście pragnęła zapoznać się z przebiegiem przygotowań, a jej surowości nie sprostałaby jeszcze niezamężna młódka, choć zrodzona we krwi Rowle, tak niedoświadczona i niezahartowana w stygnącej stali. Dopilnować musiała tego Catriona. Odtrąciła więc od siebie ciepłe, znajome dłonie - nie teraz, nie tutaj, brutalnie ponowiwszy jego wcześniejsze zapewnienie -, obiecując za to, że powróci do niego niebawem. Że oddadzą się celebracji dopiero kiedy pierwsza z pozyskanych wiadomości na temat potomków celtyckich druidów okaże się prawdziwa. Czekaj, Maghnusie. Będziesz cierpliwy.
zt x2
something borrowed
must be returned, flowers in bloom will wither, my dream began with your glance. for whom did i look beautiful then? for whom do i sigh today? i do not wish to waste what you have given me, so i will go all the way, all for fate.
Dłonie trzęsły się nieporadnie, gdy młoda lady Black podążała korytarzem w stronę jednego z salonów Gerrards Cross. Chociaż do tej rozmowy zbierała się już tak długo, tak dopiero dzisiaj, gdy ciepło tego miejsca uderzało w twarz, upewniała się w swojej decyzji. Zwracając się do Cygnusa tylko dołożyłaby mu kłopotu, ukochana Evandra i Primrose były spoza rodziny, zbyt dalekie, nawet w swej bliskości, aby tak zwyczajnie wyjawić im własne myśli, Rigel zaś... On tak wiele miał na głowie...
— Maghnusie — z szanownym kuzynem przywitała się krótkim uściskiem, łapiąc jednak jego ciepło. — Dziękuję, że mogłam się z tobą spotkać — głos niebezpiecznie drgał, gdy to siadała na jednej z kanap, przyprowadzonego tutaj skrzata mierząc agresywnym spojrzeniem, aby opuścił linię jej wzroku.
Była już w krypcie, próbując tam porozmawiać z płaskorzeźbą Alpharda, ale ta, chociaż podążała za nią wzrokiem, tak była ślepa, niema, martwa... Żałoba skończyła się, jednak ona nie zdjęła swojej czerni, choć teraz była ona bardziej stonowana, zdobiona białym futrem, czy granatem drobnej torebki. — Z przyjemnością napiłabym się słodkiej herbaty — zwróciła się bezpośrednio do gospodarza, pewna, że ten usłucha jej prośby i pogna służbę do przygotowań. Była przecież w jego życiu od samego urodzenia, dzięki bliskiemu pokrewieństwu kobiet, które wydały je na świat, łączyła ich więź, lecz to nie wszystko... Aquila od zawsze miała wrażenie, że Maghnus zwyczajnie ją rozumie, że wie, w jaki sposób rozmawiać z ludźmi, że zna szerokie założenia pojęć zwanych dyplomacją, z których obydwoje mogli korzystać na swój własny użytek.
To ona prosiła o spotkanie, ona nie wyjawiła powodu w liście, nie zamierzała zresztą wyjawiać też wszystkiego w tym miejscu, wiedząc, że pewne rzeczy powinny zostać niewypowiedziane.
— Wyjeżdżam, drogi kuzynie — w końcu z piersi szlachcianki wydarło się ciche tchnienie, a wzrok powędrował gdzieś dalej.
— Wracam do Francji... Przynajmniej na kilka miesięcy. Muszę... Muszę skupić się nad książką, muszę... — nie pragnęła opuszczać Londynu, ale każdy kolejny dzień upewniał ją w przekonaniu, że to słuszna decyzja. — Będę pracować w Paryżu, chciałam jednak z Tobą porozmawiać, zanim opuszczę Anglię — nie było tajemnicą, że wydarzenia z ostatnich miesięcy miały całkowity wpływ na tę podróż. Connaugh Square, śmierć Alpharda, smutek, jaki pozostawił za sobą lord Burke i potworne uczucie niepełności, niczym nie mogły zostać wypełnione. Potrzebowała przerwy.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Salon
Szybka odpowiedź