Wydarzenia


Ekipa forum
Klatka schodowa
AutorWiadomość
Klatka schodowa [odnośnik]28.06.21 2:20
First topic message reminder :

Klatka schodowa

Miejsce, które trzeba przebyć, aby dostać się na strych - a później i do mieszkań bardziej lub mniej zamieszkanych (kto wie, czy w tych oficjalnie pustych nie będzie można kogoś zauważyć!), gdzie można spotkać sąsiadów i pijaków lub obu na raz. Raczej zakurzone, nie każdy o nie dba i służy tylko do szybkiego przemieszczania się.


Klatka schodowa - Page 2 EbVqBwL
Thomas Doe
Thomas Doe
Zawód : Złodziej, grajek
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Things didn't go exactly as planned
but I'm not dead so it's a win
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Klatka schodowa - Page 2 AGJxEk6
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9764-thomas-doe?nid=5#297075 https://www.morsmordre.net/t9998-buleczka?highlight=Bu%C5%82eczka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f358-doki-pont-street-13-7 https://www.morsmordre.net/t9797-skrytka-bankowa-nr-2234 https://www.morsmordre.net/t9798-thomas-doe#297380

Re: Klatka schodowa [odnośnik]23.01.22 20:52
Nie chciała już o tym myśleć, skupiać się na ponurych rozważaniach, dlaczego ludzie uważali ich za gorszych. Nie byli winni tego, gdzie się urodzili i nie różnili się wiele poza tymi wizualnymi szczegółami. Mieli takie same potrzeby, chcieli tego samego od życia. Tylko tyle, chociaż kiedy próbowali po to sięgnąć, okazywało się, że aż tyle. Na szczęście objęcia Jamesa odwracały teraz uwagę, rozpraszały myśli i zmuszały w przyjemny sposób, aby poświęciła każdą możliwą sekundę jemu. Odrywając usta od jego, drobnymi pocałunkami wyznaczała sobie ścieżkę po skórze; przez policzek, linię szczęki i szyję, by powrócić tak samo. Czuła, jak oddech się spłycił i przyspieszył, zdradzał pragnienia, które wychodziły na pierwszy plan. Zamarła na moment, słuchając jego wyznania. Przyznania do tego, czego domyślała się parę dni temu, ale nie chciała podejmować tego tematu z nim. Tamta złość osłabła, ostudzona upływającymi godzinami i zimnem, które wdzierało się pod ubranie, kiedy została w nocy na zewnątrz. Złożyła lekki pocałunek na jego policzku, zwalniając i przez chwilę ignorując jego zachłanność.
- To były jedynie żarty, jak mogłeś wziąć to na poważnie.- szepnęła, całując go zaraz w usta.- To Ty jesteś moim mężem, tylko ty się liczysz.- kolejny szept, między pocałunkami.- Z Finley wyszło niefortunnie, to był mój błąd. A Marcel...- urwała, nie potrafiła teraz wyjaśnić, dlaczego nie posłała do niego Ravena, nie mogła przypomnieć sobie żadnego argumentu, który powstrzymał ją wtenczas. Musiał jakiś być, bo przecież odruchem było szukanie pomocy u przyjaciół. Wciągnęła powietrze do płuc z cichym świstem, kiedy natarczywe ręce zsunęły się na jej pośladki. Straciła wątek rozmowy na moment, ale chwilę później nie chciała już jej nawet kontynuować. Nie teraz.
Rozpięła kurtkę Jamesa, wsunęła chłodne dłonie pod koszulkę, docierając do rozgrzanego ciała. W kontrze poczuła, jak uniósł jej spódnicę, dotykając ud i bioder. Nikomu innemu nie pozwoliłaby na taki dotyk, nie zgodziłaby się na coś podobnego w miejscu, gdzie ktoś mógł się pojawić. Jednak przy nim nie wydawało się to złe ani na moment nie pojawiło się zwątpienie. Myśli przyćmiła mgiełka pożądania, którego nawet nie próbowała hamować. Zadrżała, reagując na zimne powietrze, jego dłonie i te dwa słowa, które padły prosto do ucha. Nie słyszała tego często, ale wiedziała, że przyznawanie się do uczuć sprawiało mu problem. Pocałunki i gesty wystarczająco upewniały ją, że nadal było tak, jak wcześniej, że ta miłość wcale nie gasła, a płonęła tylko mocniej i na nowo. Spojrzała w jego ciemne oczy, teraz ciemniejsze niż zwykle. Widziała w nich to, co najpewniej, jak w lustrze odbijało się w jej własnych. Ta cicha zgodność, dążenie do tego samego celu. Kiedy zrobił krok do przodu, cofnęła się ugodowo i ponownie, aż poczuła za plecami drzwi jakiegoś mieszkania. Nie spoglądała na numer, ale zdecydowanie nie było ich. To nie miało znaczenia, nie myślała o tym, że nie powinni... że tak nie wypadało. Rozsądek nie działał, nie miał prawa głosu, gdy wszystko skupiało się wokół tego pośpiechu.
- Więcej, zdecydowanie więcej.- teraz już nie mogła zadowolić się jedynie odrobiną Jego. Brązowe tęczówki błądziły po jego twarzy, sylwetce, ale dała mu moment, krótką chwilę, żeby wyplątał się z kurtki i porzucił ją wraz z szalikiem. Gdzieś tam na podłodze wylądował również znoszony płaszcz, który teraz wydawał się zbędny. Było jej gorąco, zbyt mocno, aby docierał do niej chłód panujący w mieszkaniu. Zmrużyła oczy, a usta rozciągnął zadziorny uśmiech, kiedy padła tak odważna deklaracja. Wsunęła smukłe palce w jego włosy, samej przechylając głowę, kiedy w całym chaosie pocałował ją w szyję.
Odchyliła się nieco, łapiąc jego spojrzenie, widząc pożądliwy uśmiech na ustach. Takiego chciała go widzieć zawsze, nie głupio zazdrosnego i zaborczego, jakby musiał z kimkolwiek walczyć o nią. Nie musiał, nigdy. Wracała do niego, uparcie i zawsze, obojętnie gdzie miałoby ją wywiać przez przypadek lub z konieczności.- Znajdzie się parę rzeczy.- rzuciła już z przekory, słysząc, jak jej głos zmienił swe brzmienie. Oparła dłoń na jego torsie, stanowczo popchnęła do tyłu, stwarzając niewygodny dla obojga dystans. Ciemne spojrzenie nie zdradzało niczego, ale syciła się tą chwilą patrząc na niego i na ledwie mrugnięcie okiem, zawieszając wzrok na rozpiętym guziku i rozporku spodni. Spieszył się, nie chciał tracić czasu, ale ona miała inny plan. Wiedziała, że to było trochę okrutne, ale dostrzegając tą uległość u Jamesa, nie mogła się powstrzymać, by igrać z jego opanowaniem i przy okazji ze swoim. Tym razem to ona skłoniła go, by się cofnął o krok, raz... drugi i trzeci. Całując go namiętnie i nie pozwalając mu zorientować się w otoczeniu. Kilka kroków dzieliło ich od sofy w pokoju obok, którą zauważyła ponad ramieniem Doe i miała nadzieję, że była solidniejsza niż komoda w przedpokoju. Kiedy chłopak opadł na mebel, nie kazała mu długo na siebie czekać. Zacisnęła palce na materiale spódnicy i podciągnęła delikatnie do góry, aby nadmiar nie przeszkadzał, gdy znalazła się na jego kolanach, w idealnym miejscu.- Jamie.- szepnęła w jego usta, wolną dłonią odnajdując jego i splatając na chwilę ich palce.- Chcę wszystkiego, co sam chcesz mi dać teraz i sama dam ci wszystko, czego tylko zechcesz.- głos lekko się załamał, szarpnięty nadmiarem bodźców.


Learn your place in someone's life,

so you don't overplay your part

Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Klatka schodowa - Page 2 74cbcdc4b11ab33c3ec9a669efa5b6c69e202914
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe
Re: Klatka schodowa [odnośnik]24.01.22 3:05
Niewiele wystarczyło. Młodość zdawała się odwalać całą brudną robotę. Szalejące hormony, buzujące emocje, trudne do okiełznania pragnienia otumaniały i okrywały płachtą wszystko inne. W tym poczucie wstydu, które się zalęgło. Kiedy zamknęły się drzwi kamienicy tamto okazało się być czymś zapomnianym; jakby nigdy się nie wydarzyło. On już nie pamiętał. Przypomni sobie za jaki czas, kiedy będzie przechodził obok lokalu, spojrzy na szyld i zda sobie sprawę, że go wyrzucili. Jego, cygana, biedaka, obdartusa i złodzieja. Teraz jego wszechświat koncentrował się na jednej osobie, na niej, na jego żonie. Kobiecie, którą pokochał wtedy, gdy jej zabrakło. Karmił się wspomnieniem o niej, idealizując każdy jeden element jej osoby, wadę zmieniając w zaletę, niedoskonałość w ideał. Tęsknił, naprawdę. Tęsknił też za tym, co sobie wyobrażał, niewiele zdążył przeżyć. Łaknął jej ust, spragniony bliskości, smaku kobiecej słodyczy, przyjemności. Jej. Rozumiała go jak nikt, prawda? Lata przyjaźni nie poszły na marne; znała go, akceptowała. Nie mogło być lepiej? Znała silne i słabe strony, znała od podszewki. Znała spojrzenia i uśmiechy, znała mruknięcia i odzywki.
Nie bał się.
Nie czuł żadnego lęku ani przed jej oceną ani niezrozumieniem, czując się jak w domu, jak u siebie. Pewien, że wszystko wiedzą, nie mają przed sobą tajemnic, czuł spokój. Nigdy nie pytała, co wydarzyło się przez te dwa lata — a on, gdy spytał, uznał, że nie chciała mówić. Ufał jej. Chciał ukorzyć jej ból, być wsparciem, nie kotwicą, nieświadomie wiązać własny sznur wokół siebie. Zaciskała się wokół niego, każdy pocałunek tylko to potwierdzał. Całował z pasją, namiętnie. Całym sercem, sobą, bez fałszu, kłamstw. Całował ją, tylko ją. Jakbby nie znał smaku innych warg.
Nawet gdyby ktoś tu był, ktoś tu mieszkał, w tej chwili nie myślał o tym, podążał za czymś innym. Głupio, naiwnie i lekkomyślnie, ale całym swoim sercem. Gładził i szarpał jej włosy, gęste, ciemne loki, fale odróżniające ją od wszystkich kobiet wokół. Pachnące ziołami, poranną kąpielą. Jej usta były gorące, jak jej dłonie wędrujące po ciele, pod płaszczem, pod koszulką. Każde oderwanie od niej było męką, nie słuchał jej; patrzył tylko niecierpliwie czekając aż powiedzą, co mają do powiedzenia, choć jeszcze chwilę temu naprawdę chciał to powiedzieć. Jej słowa — choć poważne, były ulotne. Przytaknął, zapomniał zaraz, zatracając się w rozkoszy pocałunków. Nie mogła go winić, był spragniony jej bliskości, ciała; był młody, stęskniony. Wierny. To sprawiało, że do nadrobienia mieli wiele.
Gdzieś z tyłu głowy świszczały mu zasady przekazane przez dziadka; słowa — co wolno co nie. Pamiętał kłótnie, pamiętał reakcje w rodzinie. Tak się uczył. Zasad. Życia Romanipen. Potem przyszedł Hogwart i życie okazało się piękniejsze, łatwiejsze. Coś podpowiadało mu, że to nie tak; nie wedle zasad, ale w porywie emocji zapomniał; dłońmi błądząc tam, gdzie kierowało go pożądanie. Samemu będąc czymś więcej niż tylko obiektem przestrzegającym zasad; składał się z pragnień, przyjemności, uczuć, obaw. I choć bał się je okazać, teraz był nagi, obnażony ze wszystkiego, palcami dotykając jej bioder, ud, ich spojenia, zaciskając je na jej skórze, szukając przyjemności, jakby była mu obiecana.
Nie spodziewał się odrzucenia. Kidy go odsunęła był zaskoczony; patrzył na nią szeroko otwartymi oczami, oddychając ciężko, ale poddał się jej bez walki, nie odwracając wzroku od jej oczu i warg na zmianę, dając się na oślep prowadzić gdzie tylko chciała; po to by znów zrobić coś co było wbrew temu, co znali. Elektryczna iskra przemknęła po nim, gdy zmusiła go, by usiadł, a później usiadła na nim sama. Wpatrywał się w nią przez chwilę, nie mówiąc nic, aż w końcu usta wygięły mu się w szerokim, pożądliwym uśmiechu. Jakby za tą chwilę był gotów oddać wszystko. Powiercił się chwilę, by zsunąć to, co było zbędne, niewygodne; zatracając w jej pocałunkach; muskając szyję, dekolt, linię żuchwy, usta. Dałby głowę, że całowała tak, jakby miał się zaraz skończyć cały świat. Jak nikt. Po drodze zniknęła gdzieś bielizna, nikt o niej nie pamiętał, nie pomyślał, nie zwrócił na nią nawet uwagi; Spódnica zakryła ich całych; ale przywarł czołem do jej piersi na moment, obejmując ją mocno, ciasno; dłońmi podążył po cała jej sylwetce, by zatrzymać je na biodrach, a później, bez zdecydowania, na szyi. Czuł się niedecyzyjny, niewiele miał do powiedzenia, a jednak uśmiech nie schodził mu z twarzy, podobie jak błogość z oczu, uczucie oddania. To wszystko odbijało się w jego ciemnych oczach; tak, jak nigdy poza tak intymną chwilą. Ich palce były splecione, szeptała mu na ucho, ale jej głos docierał do niego powoli.
— Chcę ciebie — tylko tyle zdołał wychrypieć; mało ambitnie i elokwentnie, ale tylko tyle chciał; mówienie było trudne, głupie, bezsensowne. Złapał w locie jej spojrzenie, pocałował ją czule, ale delikatność zmieniła się w gwałtowną namiętność, kiedy energia go rozpalała, z trudem, usiedział pod nią. Rękami błądził chaotycznie, po niej całej, próbując w międzyczasie odciągnąć materiał jej bluzki od piersi rozpiąć guziki. [i]Merlinie, zlituj się nad nami.[i]
Jakiś dźwięk, trzask, powinien wytrącić go z równowagi, ale trzymał ją przy sobie blisko; nie puszczał, nie pozwalał się odsunąć. A kiedy zamknął oczy spróbował ją przewrócił położyć się na niej na sofie. Inaczej nie wytrzyma; odnalazł jej usta; każde ich muśnięcie smakowało jak rosa wiosennego poranka.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Klatka schodowa [odnośnik]30.01.22 22:31
Łatwiej było znieść świat, wszelkie niedogodności codzienności, kiedy miało się obok kogoś. Docierało to do niej z opóźnieniem, wystawiając na nieprzyjemne sytuacje, zmuszając, by mierzyła się z czymś sama. Musiała uczyć się na błędach, potknąć nie raz, aby zrozumieć w takim stopniu, jak teraz. Opierając się na moment o drzwi do obcego mieszkania, pokonując każdy krok na oślep i w pełnym zaufaniu do chłopaka. Przez dwa miesiące nie brała tego pod uwagę, a teraz nie wyobrażała sobie, by było inaczej czy jak wcześniej. Poczucie zranienia, zniknęło przykryte ciepłem drugiego ciała, dłońmi łapczywie sunącymi po skórze, jakby nic innego się nie liczyło. I może faktycznie tak było? Co innego w tej konkretnej chwili, mogło mieć większe znaczenie?
Pocałunki składane na ustach niosły ukojenie i budziły namiętność, zapach, jaki nosiła tylko jego skóra uspokajał nerwy, by dać miejsce pożądaniu. Przymykała ciemne oczy, opuszczała powieki, sycąc się tym, co dostawała od niego. Aby moment później ofiarowywać mu równie dużo, uwagi i dotyku, wilgotnych pocałunków składanych na szyi i linii szczęki. Pozostając z daleka od cudzych spojrzeń, łamali zasady, które im przeszkadzały i akceptowali te, które okazały się wpojone zbyt mocno. Nigdy nie potrafiła działać szablonowo, zatrzymywać się przy granicach wyznaczonych przez kulturę i cofać w odpowiednim momencie, ale przy nim wiedziała dobrze, że nie musiała. Dał jej swobodę i możliwość rozłożenia skrzydeł, a ona w zamian pokochała go bezwarunkowo. Mimo wszystko poszłaby za nim w ogień, miała tego świadomość, nie zważając na nic i nie wahając się ani na moment. To była miłość, której nigdy się nie spodziewała, czasami trudna i gorzka, co udowodniły ostatnie tygodnie, ale nadal warta próbowania. Uśmiechnęła się przebiegle, kiedy widziała jego pełne zaskoczenia spojrzenie i słuchała ciężkiego oddechu. Za moment miał wszystko zrozumieć, pojąć do czego to prowadziło. Nie mogłaby go teraz odtrącić, zwariowałaby sama, gdyby miała sama pozbawić się jego uwagi. W tej chwili, w tym momencie to było niemożliwe, nierealne. Uwielbiała obserwować go takiego, innego od tego, co pokazywał otoczeniu. Całkowicie odsłoniętego. Znała go tak, jak nie znał nikt, a to upajało w jakiś dziwny sposób. Szeroki uśmiech upewnił ją, że już wiedział i rozumiał. Dlatego pochyliła się nieco, by pocałować go raz jeszcze, gdy wiercił się, aby odrzucić przeszkadzające elementy garderoby. Niecierpliwość zaczynała chyba dokuczać im bardziej niż wcześniej.
Z cichym pomrukiem zamknęła na moment oczy, kiedy męskie dłonie prześlizgnęły się po jej ciele i zatrzymały na szyi. Uśmiechnęła się, kiedy dotarła do niej odpowiedź na własne słowa. Nie potrzebowała usłyszeć więcej, bo tylko tyle chciała powiedzieć i jedynie tyle usłyszeć w kontrze. To zapewnienie wystarczyło. Tak po prostu. Kąciki zadrżały, gdy usta znów naparły na siebie pozornie delikatnie, dla pierwszego muśnięcia, a później znów kontrola zniknęła. Czuła jak majstrował przy guzikach bluzki, jak próbował sforsować przeszkodę. Nie pomogła mu, nie mogła skupić się na czymś tak nieistotnym dla niej samej. Chociaż z drugiej strony, jej własne dłonie z pewną nerwowością, pociągnęły za krawędź koszulki Jamesa. Miała łatwiej, wystarczyło odchylić się do tyłu, by wychylił się za nią, odkleił plecy od oparcia sofy. Niechętnie oderwała się od niego na chwilę, aby zmusić go do zdjęcia zbędnego materiału. Dłonie moment później powędrowały tylko sobie znanymi ścieżkami przez męski tors, opuszkami badając zarys mięśni na brzuchu i w dół. Poczuła nacisk ramion, ta drobna próba przejęcia kontroli, sprawiła, że spięła się.- Nie.- rzuciła cicho, ledwie szeptem, ale nie było w tym wahania.- Nie, Jimmy, nie tak.- szepnęła jeszcze prosto do jego ucha, zębami łapiąc płatek. Dziś to ona chciała mieć kontrolę, nawet jeśli tylko pozorną i łatwą do odebrania. Nie szarpała się jednak z nim, gdy dążyli do tego samego. Odchyliła się odrobinę, aby dać pochłonąć się pocałunkom. Uśmiech rozciągnął jej usta, dając wydźwięk cichej obietnicy tego, co chciała mu dać. Złapała go lekko za nadgarstki, pokierowała jego dłońmi po swoich udach na nagie biodra okryte spódnicą. Czym to różniło się od tańca, który tak uwielbiała... wspólny rytm, wspólny cel, wspólna zmysłowość, chociaż wyrażana jej ciałem. Przeznaczone tylko dla nich jak najpiękniejszy pokaz. Na moment oparła delikatnie czoło o jego czoło, przymknęła znów oczy, słuchając melodii, którą grały oddechy i serca. Szła tym rytmem, dawkując w sposób, który doprowadzał do granicy akceptowalności, igrając z samokontrolą męża i wyczekując, gdy jego uległość wyparuje doszczętnie.


Learn your place in someone's life,

so you don't overplay your part

Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Klatka schodowa - Page 2 74cbcdc4b11ab33c3ec9a669efa5b6c69e202914
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe
Re: Klatka schodowa [odnośnik]02.02.22 2:03
Nie wiedział kiedy, nie wiedział jak ani dlaczego — to, co czuł było tak intensywne, że sprawiało ból. Fizyczny, trudny do zniesienia. Może to patrzenie, jak obcy chwytają się za ręce. Może to upojne pocałunki spostrzegane przypadkiem, może ukradkowe dotknięcia, muśnięcia cudzych dłoni rozpaliły w nim tę gorączkę, zbudowały przeświadczenie o tym, że tak było zawsze — ale nawet jeśli nie, jeśli nie kochał jej tak jak teraz, w tej chwili, w tym momencie — co z tego? Wrzał, był pewien, że krew w nim się gotuje, pali trzewia, zasysa w przerażającej próżni. Dusił się, bez jej dotyku, bez pocałunków, bliskości ciała. Nie liczyło się nic innego, nic innego nie miało nigdy miejsca, tylko tu i teraz, ona i on. Łaskawa rzeczywistość zapraszała ich do środka, do obcego mieszkania, młodość pozbawiała granic, wolność ograniczeń. Nikt nie mógł ich ocenić, nikt nie mógł zakwestionować działań. Trwali we wzajemnym zaufaniu, słodkiej tajemnicy tego, co miało być niedozwolone, niewłaściwe — dlaczego, jeśli tak przyjemne? Każdy jeden dreszcz na jego ciele, gubił go, czynił słabym, podatnym, gotowym spełnić każde jej żądanie. Spoglądał jej w oczy, raz po raz, ciemne, iskrzące, całował jej usta z pasją, namiętnością noszoną w sercu, wygrywaną na skrzypcach, w szybkich, dramatycznych pociągnięciach smyczkiem. Każde jego westchnienie wypływające z jego ust, niepewne — podczas prowadzenia w nieznane, oddawania jej pełni kontroli — z niemałym zaskoczeniem, rosnącym pożądaniem, oddając się losowi, jej — podczas próby zachowania równowagi, a potem, przewrócenia jej na plecy — zdawało się nosić znamiona miliona innych westchnień, tęsknych pożądliwych, pełnych napięcia. Jej cichy, krótki protest wywołał w nim krótkotrwały paraliż — jak to nie? Serce stanęło na moment, spojrzał na nią bez zrozumienia, z niemym błaganiem. Nie, nie mogła mu tego zrobić, nie teraz, nie tak. Ale kiedy osiadła na jego udach wygodniej nie protestował, patrzył tylko tak, jak dziecko patrzące w nieznane, niczego nieświadome, niepewne i jednocześnie podekscytowane nowym. Dopiero, gdy z tą pewnością ujęła jego dłonie i przeciągnęła nimi po własnych udach, to wszystko opadło. Ręce szeroko przesunęły się po skórze, szybko podejmując własną inicjatywę, wędrując według własnego planu, obranych w głowie ścieżek. Jej spódnica uniosła się z tyłu, na pośladkach; materiał skłębił, pod wpływem ruchów dłoni pod spodem. Nigdy nie pragnął żadnej władzy nad nią, nigdy nie widział siebie w roli tego, który kazał, a jej w roli tej, która usłużnie słuchała, a przecież właśnie tak wyglądało życie ich wszystkich. Nigdy nie słyszał protestów; babka mówiła z uśmiechem, że tak po prostu musiało być. Dobrze, powtarzał z pewnością, ale byli przecież dwoma bytami, jak mógł decydować o jej myślach, czynach, uczuciach? Znał ją tak długo, znał jej słabe strony i największe zalety. Znał ją, tego był pewien i chciał dokładnie taką. Nie uległą, nie podporządkowaną, a pewną siebie i zgodną z tym, co naprawdę czuła. Był jej pewien. Od dnia, gdy zgodziła się zostać jego żoną, był pewien, że tego chciała i nie był w stanie jej zmusić do niczego — była wolna jak ptak; łasa na przyjemności odkrywane powoli, w zaciszu wspólnego życia. Jej usta, pełne, kształtne, z kącikami lekko uniesionymi tak jakby cały czas uśmiechała się krnąbrnie, zawadiacko — jej oczy, wpół otwarte, trzepoczące długimi rzęsami w filuternym, pewnym spojrzeniu; talia osy, biodra idealnie osiadające na jego własnych.
Oparł się czołem o jej ramię; czarne loki przykleiły się do jej szyi. Oplatał ją dłońmi ciasno, bezwstydnie, palce błądziły po jej skórze tak, jakby szukały swej własnej ścieżki. Zgrani w oddechach, jednym rytmie; wspólnych westchnieniach; tańczyli. Pozwalał jej prowadzić, oddając się jej zupełnie, bez obaw, bez wyrzutów sumienia, poddany i oddany, wypełniony uczuciem i pragnieniem, którego nie był w stanie opisać. Te wszystkie materiały, spódnice, bluzki, bielizna, którą odchylał łapczywie zaraz zapominając o tym, co właściwie chciał zrobić, przeszkadzały mu w wędrówce. Włosy plątały się w dłoniach, okalały jego twarz, pojedyncze kosmyki lepiły do wilgotnej skóry. Odnalazł jej usta na końcu tej drogi, przywarł do jej warg, zduszając w sobie westchnienie; pozwalając by prąd przemknął po jego plecach. Przycisnął ją do siebie mocniej; nie, nie odchodź, nie znikaj, mówiło jego ciało, nagi tors przywarty do jej częściowo rozpiętej bluzki. Dłonie oparte na piersi, idealnie wpasowanej w jej wnętrze. Kilka oddechów, eskalacja napięcia, przezwyciężenie dreszczy, mrowienia palców. Tuż przy jej twarzy rozchylił powieki, spoglądając jej w oczy; tak obnażony, pozbawiony murów, granic, barier, blokad — do przejrzenia aż do szpiku. I ona, tak piękna, zmysłowa; czym sobie na to zasłużył? Na jej uwagę, miłość, na jej bliskość? Ledwie oblizał wargę, kiedy z boku dobiegł kolejny trzask, a on w gubiącym się oddechu obrócił głowę. Kiedy spostrzegł mężczyznę — zarośniętego, zaniedbanego, brudnego, wstrzymał oddech. Co on tu robił? Mieszkał? Zatrzymał się? Jednak nie byli sami? Mieli towarzystwo? Pijaka jednego z wielu, tu, w dokach— poczuł jak krew odpływa mu z twarzy.
— Kurwa— syknął, zrzucając z siebie Eve. Świecąc golizną zasłonił ją samą, porywając z ziemi koszulkę, którą na siebie naciągnął i nim cokolwiek zdążyło się zadziać pociągnął ją w stronę przedpokoju, podciągając spodnie; ledwie naciągając na biodra własną bieliznę. Spodnie nie były tak łaskawe we współpracy, wciąż miał je prawie w kolanach. Ich płaszcze leżały w przedpokoju; w panice na nią naparł; idź Eve. Zasłonił, obracając się za siebie. Obejrzał się przez ramię. Czegoś brakowało. Jego różdżki. Zerknął za siebie, została na sofie. Musiała wypaść, podczas...— Kurwa!— zaklął jeszcze raz, puszczając Eve, podciągając wciąż spodnie, rzucił się w kierunku sofy, by chwycić za zgubioną różdżkę. Drugą słonia powstrzymywał materiał na biodrach.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Klatka schodowa [odnośnik]09.02.22 19:43
Moment podyktowany emocjami jak nigdy wcześniej, chwilą ulotną i rozkoszną do przesady. Potrzebowała tego, kontroli, którą jej oddał posłusznie i bez walki. Poczucia, że nie musiała dostosować się do niego, że w tym momencie byli sobie równi, ale w żaden sposób nie próbowała być wyżej. Mogła dać mu tak samo wiele, jak tylko On potrafił jej. Potrzebowała jedynie okazji, kilku minut, długich sekund, niezliczoną ilość oddechów tuż przy jego skórze. Czuła się pewnie, mimo świadomości, że dla romów było to złe, nosiło miano skalań nieakceptowalnych w kulturze. Przy Jamesie nie miało to znaczenia, wystarczyło, aby złapała jego spojrzenie, krótkie spotkanie ciemnych tęczówek, sprawiało, że serce przyspieszało niebezpiecznie, a oddech grzązł w gardle. Usta całowały namiętnie, wręcz zaciekle, jakby w ten sposób miało ulecieć chociaż trochę budującego się napięcia. Tego, które stawało się nie do zniesienia, drażniło nerwy tuż pod skórą. Bez cienia wahania pokierowała jego dłonie, a później delikatnie zadrżała, gdy smukłe palce skrzypka z pewnością przesunęły się po jej udach i wiedziała, że nie musiała już podpowiadać, czego od niego chciała. Rozumieli się bez słów, milczeniem mówili więcej, niż ubierając swe pragnienia w zdania. Chociaż z drugiej strony czy sama wiedziała, czego potrzebowała teraz? Działała po omacku, sięgając po coś, czego wcześniej nie robiła, ale pożądliwe brnąc ku nieznanemu do końca celowi. Nie bała się, przy nim nie obawiała się robić czegokolwiek na próbę i pod wpływem impulsu. Prawdą było, że była łasa na to, co nowe i dotąd obce, ale jedynie przy nim miała w sobie dość pewności siebie, by próbować. Patrząc na niego, nie widząc cienia sprzeciwu, a czyste oddanie, nabierała potrzebnej jej odwagi. Uwielbiała jego namiętność, pośpiech i natarczywość, którą zdradzał w takich momentach, ale doceniała również chwile, kiedy zwalniał na moment. Kiedy pozwalał na coś innego, nagradzała go pocałunkami i przyjemnością, jaką mogła mu dać. Zamknęła oczy, gdy oparł czoło o jej ramię, a jego dłonie ani na moment nie przerywały swych wędrówek. Sama oparła dłoń na jego braku, jakby w desperackiej próbie utrzymania się przy tym, co zamierzała. Nieświadomie wbiła krótkie paznokcie w jego skórę, zaciskając palce nieco za mocno. Zwykle grała pierwsze skrzypce w tańcu, rozgrywała każdy krok, planowała każdy jeden ruch tak miękko by nikt nie widział tego, że to nie partner prowadził. Dziś było tak samo, tylko bez publiki, a przynajmniej tak powinno być. Nie spodziewała się, że dostanie tą szansę tak po prostu, że wtórować jej będzie oddech chłopaka, serce echem wybije zgodny rytm. Zsunęła dłoń po jego torsie, powoli, wręcz leniwie i niepasująco do reszty, każdego spięcia mięśni. Drugą położyła na oparciu sofy i pochyliła głowę, a jej usta znalazły się przy jego uchu.- Jamie.- szepnęła, głos rwał się lekko nawet przy tych kilku literach, niczym skomplikowanym. Kąciki ust zadrżały, pociemniałe spojrzenie skupiło na jego oczach, kiedy poczuła pocałunek na wargach. Spięła się na krótki moment, nie odrywając od nich ani na moment. Pozwoliła, by każdy dźwięk został zduszony na ustach w powolnym pocałunku. Miała wrażenie, jakby to był ten pierwszy, tak nieporadny pod wpływem chwili. Czuła, jak silne ramiona zamykają się mocniej wokół niej w ten nieprzyjmujący sprzeciwu sposób. Nie zamierzała z tym walczyć, a wręcz przylgnęła do niego mocniej, wtulając się bardziej. Nie chciała ruszać się z miejsca, jeszcze nie teraz, jeszcze parę minut. Docisnęła nieco mocniej kolana do wąskich bioder męża, chociaż wiedziała, że przecież nie odepchnie jej. Uścisk, w jakim ją trzymał, był tego najlepszym potwierdzeniem. Uśmiechnęła się nieco wyraźniej, kładąc ostrożnie dłoń na policzku Jamesa, chcąc pocałować go raz jeszcze. Wtedy jednak stało się coś, czego nie mogła przewidzieć. Widziała, jak się spiął, dlatego chciała spojrzeć w bok, podążyć wzrokiem w tamtym kierunku. Nie zdążyła, zepchnięta na bok, potrzebowała krótkiego momentu, by zrozumieć. Ledwie mrugnięcia okiem, by pojąć, że mieli towarzystwo. Poprawiła szybko spódnicę, aby zasłoniła długie nogi. Pociągnięta do wyjścia, nie wahała się nawet. W biegu zapięła z dwa guziki bluzki, by zaraz złapać leżące na ziemi kurtki i szalik Jamesa. Chciała mu podać jego, ale wtedy on zerwał się z powrotem do pokoju. To wszystko działo się za szybko, za gwałtownie, jednak ani myślała zwlekać nawet sekundy. Upewniając się, że Jimmy odzyskał różdżkę, ruszyła biegiem do drzwi wyjściowych. Mimo wszystko, pomimo strachu z tej sytuacji, czuła jak powoli potęguje się zażenowanie i rozbawienie. Na to jednak przyjdzie czas później, gdy zatrzasną się za nimi bezpieczne drzwi Ich mieszkania.

1: W panice Eve i James wybiegają z mieszkania, zostawiając za sobą nieproszonego gościa. Obojgu udaje się wbiec na najwyższe piętro budynku, bez upadków i problemów. Pozostało już tylko uporać się ze wstydem z przyłapania.
2: Panika i chęć ochronienia Eve, okazuje się zgubna dla Jamesa, a spodnie ledwo wciągnięte na biodra wymykają się z palców i zsuwają się znów niebezpiecznie w dół. Upadek w progu mieszkania to kwestia chwili, jeden krok za dużo kończy się zachwianiem. ST 69, aby nie zderzyć się boleśnie z ziemią.
3: Niespodziewany gość w postaci bezdomnego, wywołuje popłoch, który musi skończyć się katastrofą. Spodnie Jamesa wyślizgują się z palców chłopaka i i zatrzymują poniżej kolan, kiedy mija próg obcego mieszkania. Pech jest na tyle duży, że tracąc równowagę wpada z impetem na Eve. ST 69 dla obojga, aby utrzymać się na nogach.

+ k100 na zwinność (pierwszy rzut Jamesa, drugi Eve)


[bylobrzydkobedzieladnie]


Learn your place in someone's life,

so you don't overplay your part



Ostatnio zmieniony przez Eve Doe dnia 10.02.22 2:09, w całości zmieniany 2 razy
Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Klatka schodowa - Page 2 74cbcdc4b11ab33c3ec9a669efa5b6c69e202914
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe
Re: Klatka schodowa [odnośnik]09.02.22 19:43
The member 'Eve Doe' has done the following action : Rzut kością


#1 'k3' : 3

--------------------------------

#2 'k100' : 16, 74
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Klatka schodowa - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Klatka schodowa [odnośnik]22.02.22 2:15
Niebo mogło spaść im na głowę, ziemia rozstąpić się pod nogami, ale w tej jednej chwili nic nie mogło odciągnąć jego myśli od niej; uwolnić jej spod pułapki jego ramion otaczających ją wokół ciasno, palców zamykających się w uścisku na jej ciele pod ubraniem. Serca biły jednym rytmem, oddechy mieszały się ze sobą, ciała balansowały w niewygodnym tańcu na starej, przykurzonej sofie w obcym mieszkaniu. Nie słyszał ani pijackiego rzężenia ani chrobotliwego zwlekania się na nogi, poszukując drogi do jej ust; rozedrgany, rozkojarzony i tonący w chaosie uczuć, doznań, emocji, myśli, bodźców. Nikt nigdy nie powiedział o tym zbyt wiele, nikt nie mówił o tym wcale. Niewybredne żarty kolegów, tanie zaczepki na ulicach, krytyka starszych i surowa ocena niezgodna z obyczajami, tyle mieli. I choć tego było tak wiele wciąż, za każdym jednym razem z nią zdawał sobie sprawę, że nie wiedzieli tak naprawdę nic. Nie obawiał się. Nie zastanawiał nad niczym. Czy było wolno, czy nie, nikt nie mógł tego osądzić. A teraz był pewien, że z nią mógłby popełnić każdy błąd i każdy niegodziwy czyn, jeśli tak miał wyglądać.
Nie spodziewał się towarzystwa. Nie potrafił wyjść z obezwładniającego wręcz szoku, kiedy zobaczył zarośniętą twarz pijaczyny bełkoczącego pod nosem. Ile widział, co widział, czy w ogóle coś widział, czy alkohol wypalił mu już tę część mózgu — czy to w ogóle możliwe? czasem tylko tak żartowali — nie miał pojęcia. Przeraziła go obecność tego parszywego drania; tłumaczył sobie, że to przez wzgląd na Eve. Bo ktoś to widział. Ją widział, ich. On był mężczyzną, kogo to obchodziło. Ale ostatecznie czuł się zażenowany także sobą. Porwawszy różdżkę z sowy zawrócił, podtrzymując obsuwające się z bioder spodnie.
Coś trzasnęło. Był pewien, że to szklana butelka, ale nie odwrócił się, bez obaczyć, czy coś nadepnął, czy temu człowiekowi spadła, czy może jednak próbował nią w nich rzucać. Zazdrosny palant — ta myśl przyszła dopiero, kiedy wybiegli z mieszkania, a zakłopotanie usunęło się w cień rozdrażnienia. Ręka mu opadła, a wraz z nią spadły spodnie, blokując w kolanach. Całkowicie stracił równowagę, wpadł na Eve, ale instynktownie nie próbował się na niej ratować, więc poleciał obok jak długi, trzaskając twarzą prosto w pierwszy stopień schodów. Z nosa polała się krew niemal natychmiast, choć za sprawą niefortunnego upadku niż wyraźnej krzywdy; nie poczuł prawie bólu. Kolejny szok, niedowierzanie. Leżał krótko na lodowatej ziemi ze spodniami już nawet nie w kolanach, prawie kostkach. Na rękach podniósł się, oglądając za siebie, ale w progu nikt nie stał. Podniósł się więc szybko, naciągając spodnie na siebie i zapinając w końcu cholerny guzik. Ujął Eve za rękę, jeszcze zbyt rozemocjonowany, by na nią patrzeć, dostrzec w jej oczach rozbawienie. Żwawo i zwinnie już przemknął po schodach na pierwsze piętro; mieli jeszcze dwa do pokonania, ale wątpił, by te pare schodów ich podglądacz pokonał bez trudu, więc stanął i oparł się o ścianę. Spod przymkniętych powiek spojrzał na nią i uśmiechnął się leniwie, szeroko. Czując jak stróżka krwi spływa mu po wardze na zęby przetarł nos przedramieniem i zaczął się śmiać.
— Powiedz tylko słowo — przestrzegł ją, próbując brzmieć groźnie, ale zaraz wywrócił oczami. Odebrał od niej kurtkę, ale nie założył jej już. Było mu gorąco, wciąż za gorąco. Spodnie miał brudne od kurzu i błota naniesionego na schody, na które runął. Miarując oddech patrzył na nią z tajemniczym wyrazem twarzy, aż w końcu wyciągnął ku niej dłoń, by go złapała i poprowadził na górę. Do małego mieszkanka na poddaszu w dokach.

| zt x2 :pwease: rolling



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Klatka schodowa
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach