Morsmordre :: Devon :: Plymouth :: Aleja kupiecka :: Ptasie Radio
Drzwi wejściowe
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Drzwi wejściowe
Kamienny budynek otoczony z każdej strony murem i zielonym terenem, służy teraz za siedzibę Ptasiego Radia. W ogrodzie znaleźć można przede wszystkim wydeptane ciężki. Miejsce do rozpalenia ogniska jest w tym samym miejscu od lat, a prowizoryczne ławki stoją z każdej jego strony. Po wejściu do środka mija się długi korytarz, z którego prawej strony znajdują się toalety, a z lewej gabinet pana Becketta i składzik. Na końcu korytarza są drzwi do saloniku z kominkiem, a dalej do kuchni, oraz do Gniazda, prawdziwego studia nagraniowego, zaaranżowanego ze zdobytego sprzętu specjalnie na potrzeby inwestycji.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 24.08.21 8:08, w całości zmieniany 1 raz
| 12 listopada '57 |
Dziwny to był gość ten astronom. Niby rudy, piegowaty, trochę jakby urwał się z jego rodziny, więc i powitanie musiał mieć adekwatne do wszystkiego, a jednak powstrzymał się przed uściskami, które również nie były mu na rękę. Typowe pokwitowanie znajomości ściśnięciem dłoni i przyjazne przedstawienie się, bo cóż więcej potrzeba? Każdy dobrze wiedział, że spotkali się tam w konkretnym celu, a Weasley nie zamierzał burzyć żadnego pojęcia, bo przecież… wujek go poprosił! Dla rodziny – nie ważne, czy z krwi i kości, czy z (nie tak swobodnego) wyboru, zamierzał wypełnić zadanie, jak za dawnych czasów, kiedy wszystko było tak uporządkowane.
Imię rudego kompana wydało się niezbyt wyjątkowe, bo przecież żyjąc w Oslo, przewinął się przez wiele dziwacznych łamańców językowych, które tworzyły nazwy poszczególnych rzeczy, a nawet i osób. Powrót do tak znajomych dźwięków po ponad pół roku wyjazdu ze Skandynawii robił swoje i nie był on w stanie tak szybko przyzwyczaić się do wypowiadania jego imienia bez brytyjskiego akcentu.
- Asbyoon – nie starał się o norweski akcent, nie był na tyle zaawansowany w języku i nawet nie próbował, bo przecież nie zwracał nawet uwagi do różnic. Brak szczególnie czułego słuchu, a tym bardziej dostrzegania w dźwiękach jakiegoś niebezpieczeństwa – najczęściej dowiadywał się dopiero po kogoś zaczerwienionych polikach ze złości lub pięści, wycelowanej prosto w jego twarz – sprawiał, że zagraniczne imiona zwykle były dość komicznie przekręcane. Trzymał się nadziei w ciągu tych kilku minut, nie zdoła zaskarbić sobie wrogości w niebieskookim, długowłosym mężczyźnie. Szkoda, że też nie miał swoich sprzed miesiąca, z pewnością mogliby wtedy założyć klub długowłosych rudzielców. – to tutaj zaczyna się Park Dartmoor, trochę tutaj zwierzyny i wszystkiego, duże wyżłobienia i jest też całkiem ciekawy szczyt. Nie jakiś wielki jak te Skandynawskie, ale trochę wyższy niż niższy... wiesz, o co chodzi. – próbował opisywać, kompletnie nie znając się na obliczaniu wysokości nad poziomem Morza, bo przecież latając na miotle, nie sprawdzał, ile unosi się wzwyż; zawsze chodziło tylko o to poczucie wolności, pęd i pełnię much próbujących się dostać do ust. – Myślę, że powinniśmy się tutaj przejść, od kilku ważniejszych punktów nie jest zbyt daleko. Pożyczyłem mapę... może chcesz zerknąć? – zaproponował śmiało, wyciągając z kieszeni pomniejszoną wersję pomiętych kartek, które po odpowiednim ruchu różdżką wróciły do naturalnych rozmiarów. Nie starał się ich rozłożyć, jedynie wyciągnął tę dłoń w kierunku swojego towarzysza, bo jak inaczej mieli wyznaczyć odpowiednie miejsce?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Ostatnio zmieniony przez Reggie Weasley dnia 11.07.21 15:07, w całości zmieniany 1 raz
Alchemik nie do końca dbał o pierwsze wrażenia. Nie zależało mu na tym, bo po co przejmować się ludźmi, którzy są skłonni do wystawiana opinii tylko po spojrzeniu na kogoś? Nie było w tym sensu. Zresztą nie był najprzyjemniejszym typem. Dość chłodny z wierzchu. W środku zresztą chyba też. Nie przebierający w słowach. Spory kontrast między dwoma mężczyznami, którzy z pozoru wydawali się do siebie nawet i dość podobni. No właśnie: z pozoru.
Norweg taszczył na ramieniu torbę, w której przepastnym wnętrzu zamieszkały mapy i dziwaczne przyrządy, które dla niego były jednak całkowicie normalne i w jakiś sposób w ogóle nie niecodzienne. Mimo tego obciążenia zdołał uścisnąć dłoń Weasleyowi. Który już na wstępie pozytywnie zaskakiwał, nie wpisując się w stereotypy angielskich szlachciców. I nawet rozumiał o co chodzi w mówieniu.
– Nienajgorzej – stwierdził. Zerkał przy tym z zaciekawieniem na Anglika, ale nie zapytał, nie pociągnął tematu. Z jego twarzy dało się jednak łatwo wyczytać, że zastanawiał się nad tą zaskakującą kompetencją językową. W końcu przecież nie umiał kłamać, czy też za dobrze ukrywać swoich wewnętrznych rozterek.
Słuchał uważnie, zapamiętując jak najwięcej z tego, co przekazywał mu Weasley o parku. Ze swoimi pytaniami czekał jednak dopiero do momentu, kiedy skinięciem głowy akceptował zaoferowaną mu mapę. – Jaka zwierzyna? – zapytał, w głowie wertując już potencjalne komplikacje, których powodem mogło by być stworzenie zderzające się z radiowymi konstrukcjami. – I jakie są najpopularniejsze miejsca w Dartmoor? – dodał, śledząc w tym samym czasie linie nakreślone na pergaminie. Jeżeli w parku znajdowały się szczególnie uczęszczane miejsca to w pierwszej kolejności powinni je odrzucić. To już w jakiś sposób zawęzi im wybór. Dalej, analiza astronomiczna powinna odjąć kolejnych opcji z ich wachlarza. Biorąc jeszcze pod uwagę to, że towarzyszący mu czarodziej miał dobrze znać ten teren, były szanse, że pójdzie im szybciej niż wolniej. Tym się charakteryzowała praca ludzi dobrze zorientowanych w tym, z czym mieli do czynienia. Ingisson poprawił swoją torbę na ramieniu i palcem przejechał po wyraźnie zaznaczonych wzniesieniach, stukając w nie lekko. Tam chciał udać się na początku, wydawały się najbardziej obiecujące.
Norweg taszczył na ramieniu torbę, w której przepastnym wnętrzu zamieszkały mapy i dziwaczne przyrządy, które dla niego były jednak całkowicie normalne i w jakiś sposób w ogóle nie niecodzienne. Mimo tego obciążenia zdołał uścisnąć dłoń Weasleyowi. Który już na wstępie pozytywnie zaskakiwał, nie wpisując się w stereotypy angielskich szlachciców. I nawet rozumiał o co chodzi w mówieniu.
– Nienajgorzej – stwierdził. Zerkał przy tym z zaciekawieniem na Anglika, ale nie zapytał, nie pociągnął tematu. Z jego twarzy dało się jednak łatwo wyczytać, że zastanawiał się nad tą zaskakującą kompetencją językową. W końcu przecież nie umiał kłamać, czy też za dobrze ukrywać swoich wewnętrznych rozterek.
Słuchał uważnie, zapamiętując jak najwięcej z tego, co przekazywał mu Weasley o parku. Ze swoimi pytaniami czekał jednak dopiero do momentu, kiedy skinięciem głowy akceptował zaoferowaną mu mapę. – Jaka zwierzyna? – zapytał, w głowie wertując już potencjalne komplikacje, których powodem mogło by być stworzenie zderzające się z radiowymi konstrukcjami. – I jakie są najpopularniejsze miejsca w Dartmoor? – dodał, śledząc w tym samym czasie linie nakreślone na pergaminie. Jeżeli w parku znajdowały się szczególnie uczęszczane miejsca to w pierwszej kolejności powinni je odrzucić. To już w jakiś sposób zawęzi im wybór. Dalej, analiza astronomiczna powinna odjąć kolejnych opcji z ich wachlarza. Biorąc jeszcze pod uwagę to, że towarzyszący mu czarodziej miał dobrze znać ten teren, były szanse, że pójdzie im szybciej niż wolniej. Tym się charakteryzowała praca ludzi dobrze zorientowanych w tym, z czym mieli do czynienia. Ingisson poprawił swoją torbę na ramieniu i palcem przejechał po wyraźnie zaznaczonych wzniesieniach, stukając w nie lekko. Tam chciał udać się na początku, wydawały się najbardziej obiecujące.
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Mówienie o Devon było czystą przyjemnością. Dzielenie się o rodzinnych stronach przychodziło wręcz naturalnie, dlatego każde wypowiedziane słowo miało w sobie ten cień zadowolenia. Jeszcze nie tak dawno ledwo potrafił pomyśleć o tym, aby ktokolwiek dowiedział się o jego tożsamości, a teraz? Dumnie wędrował z kolejnym rudym przy ramieniu, już prawie z góry zakładając, że to jakaś ósma woda po kisielu, z którą jest złączony krwią, bo przecież... wszyscy płomiennowłosi mieli wspólnych krewnych, tak?
Nie miał pojęcia, czym takim zajmował się Asbjorn, a jednak jego powaga i wyciszająca aura sprawiały, że dawał wrażenie profesjonalisty w swojej dziedzinie - jakakolwiek ona by nie była. Z perspektywy ich spotkania Weasley starał się nie myśleć o nim jako naukowcu, któremu bliskie były dziedziny, jakimi zajmowała się Prudence. Szczerze powiedziawszy, zwykle starał się mało myśleć przy rozmowach z Zakonnikami, o których tożsamości w tej grupie wiedział, bo przecież im mniej się wie, tym lepiej się śpi, a również mniej informacji pozwala na zminimalizowanie strat, które ktokolwiek mógłby ponieść przez niego. Wolał być ślepym pomagierem, jak już to wspominał Michaelowi w trakcie okazywania chęci pomocy Zakonowi, bo przecież nawet ukrywanie własnej tożsamości nie szło mu z taką łatwością, jakby się wydawało. Pragnienie powrotu do rodziny i życia „tak jak się należy” odbiegało od wszelkiej normy, którą nazywał jako codzienność przez miesiące, gdy mieszkał w Londynie.
Odczekał chwilę, zamyślając się nad pytaniami zadanymi przez rudowłosego, bo przecież głupio byłoby przekazać mu jakieś nieprawdziwe informacje, a co gorsza - niekompletne!
- Różnego rodzaju ptactwo, charakterystyczne kuce Dartmoor, lisy, króliki, borsuki, wiewiórki, łasice, te zającowate i jeleniowate, gronostaje, a nawet jeśli wierzyć legendom są tu chochliki, wróżki i inne magiczne stworzenia... zdarza się, że przylatują tu hipogryfy i aetonany. Na pewno kiedyś widziałem tego opiekuna koni... kułakoń? - skończył bardziej z pytaniem niż stwierdzeniem, bo przecież tak się znał na tych stworzeniach, jak na karmieniu niuchaczy. Powoli i do przodu, dokładnie tak jak oni! - Zamek Drogo - wypalił praktycznie od razu, przeszukując jeszcze w pamięci kolejne z takowych miejsc - High Willhays, jeśli się nie mylę, jest najwyższym wzniesieniem w południowozachodniej części Brytanii. Przychodzi tam już mało gapiów, bo... bo wojna zrobiła swoje. Schroniska opustoszały, to też nie ma zbyt dużo chętnych. Głównie jacyś mugolscy zapaleńcy, przynajmniej tak słyszałem. - dodał po dłuższym zastanowieniu - Sporo miejsc w parku, to torfowiska i mokradła, które posiadają na sobie jakąś dziwaczną mgłę, a też czasem przypadkiem można się natknąć na jakieś wioseczki. - zakończył, jakoś tak zbaczając z tematu, ale przecież wszystkie informacje wydawały się ważne, bo nie miał pojęcia, czego w rzeczywistości należało szukać!
- Tak, tutaj jest High Willhays, możemy się tam przejść, jeśli masz ochotę, wydaje się niedaleko, ale tutaj czas płynie trochę inaczej. - odpowiedział na ruch palca Asbjorna, wskazując kierunek, w którym należało się udać ponad mapą. Nie zostało im nic innego jak skierowanie się ku górze w towarzystwie orzeźwiającego wiatru. Niezauważając potrzeby dla mapy, złożył ją i rozpoczął wędrówkę w stronę wzniesienia.
Nie miał pojęcia, czym takim zajmował się Asbjorn, a jednak jego powaga i wyciszająca aura sprawiały, że dawał wrażenie profesjonalisty w swojej dziedzinie - jakakolwiek ona by nie była. Z perspektywy ich spotkania Weasley starał się nie myśleć o nim jako naukowcu, któremu bliskie były dziedziny, jakimi zajmowała się Prudence. Szczerze powiedziawszy, zwykle starał się mało myśleć przy rozmowach z Zakonnikami, o których tożsamości w tej grupie wiedział, bo przecież im mniej się wie, tym lepiej się śpi, a również mniej informacji pozwala na zminimalizowanie strat, które ktokolwiek mógłby ponieść przez niego. Wolał być ślepym pomagierem, jak już to wspominał Michaelowi w trakcie okazywania chęci pomocy Zakonowi, bo przecież nawet ukrywanie własnej tożsamości nie szło mu z taką łatwością, jakby się wydawało. Pragnienie powrotu do rodziny i życia „tak jak się należy” odbiegało od wszelkiej normy, którą nazywał jako codzienność przez miesiące, gdy mieszkał w Londynie.
Odczekał chwilę, zamyślając się nad pytaniami zadanymi przez rudowłosego, bo przecież głupio byłoby przekazać mu jakieś nieprawdziwe informacje, a co gorsza - niekompletne!
- Różnego rodzaju ptactwo, charakterystyczne kuce Dartmoor, lisy, króliki, borsuki, wiewiórki, łasice, te zającowate i jeleniowate, gronostaje, a nawet jeśli wierzyć legendom są tu chochliki, wróżki i inne magiczne stworzenia... zdarza się, że przylatują tu hipogryfy i aetonany. Na pewno kiedyś widziałem tego opiekuna koni... kułakoń? - skończył bardziej z pytaniem niż stwierdzeniem, bo przecież tak się znał na tych stworzeniach, jak na karmieniu niuchaczy. Powoli i do przodu, dokładnie tak jak oni! - Zamek Drogo - wypalił praktycznie od razu, przeszukując jeszcze w pamięci kolejne z takowych miejsc - High Willhays, jeśli się nie mylę, jest najwyższym wzniesieniem w południowozachodniej części Brytanii. Przychodzi tam już mało gapiów, bo... bo wojna zrobiła swoje. Schroniska opustoszały, to też nie ma zbyt dużo chętnych. Głównie jacyś mugolscy zapaleńcy, przynajmniej tak słyszałem. - dodał po dłuższym zastanowieniu - Sporo miejsc w parku, to torfowiska i mokradła, które posiadają na sobie jakąś dziwaczną mgłę, a też czasem przypadkiem można się natknąć na jakieś wioseczki. - zakończył, jakoś tak zbaczając z tematu, ale przecież wszystkie informacje wydawały się ważne, bo nie miał pojęcia, czego w rzeczywistości należało szukać!
- Tak, tutaj jest High Willhays, możemy się tam przejść, jeśli masz ochotę, wydaje się niedaleko, ale tutaj czas płynie trochę inaczej. - odpowiedział na ruch palca Asbjorna, wskazując kierunek, w którym należało się udać ponad mapą. Nie zostało im nic innego jak skierowanie się ku górze w towarzystwie orzeźwiającego wiatru. Niezauważając potrzeby dla mapy, złożył ją i rozpoczął wędrówkę w stronę wzniesienia.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Ingisson momentalnie wyciągnął z torby swój czarny, skórzany notatnik oraz pióro i momentalnie zaczął notować zwierzynę wymienianą przez Reginalda. Podzielił je od razu na duże i małe, oznaczając gwiazdkami niektóre, które uznał za ewentualnie zagrażające ich projektowi. Trzeba będzie przekazać te informacje dalej żeby ci, którzy będą zajmowali się ochranianiem rozgłośni, uwzględnili czynnik zwierzęcy.
– Kudłoń – wtrącił tylko, nie odrywając wzroku od kartek, aż nie skreślił ostatniego, kanciastego słowa. Z takim samym namysłem patrzył później na mapę, wzrokiem namierzając kolejne wspominane przez Weasleya punkty. Praca z Ollivanderem otworzyła mu oczy na pewne rzeczy, których wcześniej tak prędko by nie dojrzał. Śledził obłe linie nakreślające wzniesienia, starając się na oko znaleźć najdogodniejszy punkt.
Był w stanie niejako wytłumić niezwykłą żywiołowość swojego towarzysza: lata spędzone wśród ekspresyjnych ludzi nie pozostały na nim bez śladu, toteż gdy czarodziej zaproponował wycieczkę krajoznawczą, Norweg momentalne pokręcił głową, stojąc w miejscu i czekając aż Weasley do niego wróci. Gdy stali bliżej, arystokrata był w stanie wyłapać w jesiennym wietrze korzenno-ziołowy zapach, który zdawał się emanować od Åsbjørna.
– Kiedyś – powiedział, na chwilę marszcząc brwi i rozglądając się. Popatrzył na wskazany przez Weasleya szczyt i zaczął szukać czegoś bardziej dyskretnego. – Szukamy miejsca, do którego nikt nie chciałby zaglądać. Takiego, na które machniesz ręką, nawet nie pomyślisz, że coś tam może być. Na wzniesieniu, najlepiej jak najwyższym. Najlepiej takie, o którym praktycznie nikt nie wie. Ale musimy je wybrać z głową – powiedział, po czym przyklęknął i wyciągnął jedną ze swoich map. Zwój był czarny, wysoki na jakieś siedemdziesiąt centymetrów. Norweg wskazał towarzyszowi by ten też przyklęknął i znacząco podsunął Regiemu jeden kraniec, by pomógł mu rozwinąć gruby, sztywny pergamin. Teraz Weasley mógł ujrzeć, że mapa była kwadratowa i składała się z wielu ruchomych, większych, mniejszych, mniej lub bardziej okrągłych elips, na których znajdowały się jasne linie i plamki, drgające i poruszające się po powierzchni. – Mogę? – zapytał, spojrzeniem miotając ku mapie Reginalda. Ostrożnie przycisnął swój koniec mapy nieba torbą do ziemi i rozłożył zwykłą mapę, unosząc nad nią różdżkę. – Wskaż mi – wymamrotał, a cisowe drewno pociągnęło go w stronę północy. Ruchem głowy wskazał Reginaldowi, by pomógł mu obrócić czarną mapę by róg oznaczony literą N znalazł się faktycznie na północy. Następnie na swojej mapie położył tak samo ukierunkowaną mapę Weasleya. Stuknął różdżką w czarny pergamin, w jasny i znów w czarny, po czym mniejszą mapę przesunął na bok, wciąż mając ją w zasięgu wzroku. Plamki i linie na mapie zaczęły się przemieszczać, elipsy obracać, cała mapa przeobrażała się na ich oczach, aż wszystko ustało.
– To co widzisz to bardzo szczegółowa mapa nieba – mruknął Norweg, analizując ułożenie linii i kropek, najwyraźniej coś z niego rozumiejąc. – Przed chwilą skalibrowałem ją tak, żeby pokazywała nam obraz nieba nad tym konkretnym obszarem. I poruszając odpowiednimi elementami – Ingisson wyważonym ruchem przesunął jeden z okręgów, a cała reszta plamek i linii zaczęła w tym samym tempie się przesuwać, znikać za mapą, a zamiast nich pojawiały się nowe – możemy zobrazować roczny obraz nieba – ciągnął, po czym zamilknął. Z uwagą studiował mapę, kręcąc i przesuwając. – Szukamy miejsca z dobrym przepływem magii astralnej, bo to ułatwi pracę numerologom. Ale musimy trzymać się tego, żeby nikt się przypadkiem nie natknął na nasz punkt – wymamrotał. Przyciągnął bliżej mapę Weasleya i raz po raz zerkając na mapę nieba zaczął wybierać miejsca.
– Te pięć jest najlepszych pod kątem astronomicznym – postukał palcem kolejno w mapę Weasleya. – Które z nich najbardziej wpasowuje się w opis? – zapytał, pełen wyczekiwania wzrok wlepiając w drugiego rudzielca.
– Kudłoń – wtrącił tylko, nie odrywając wzroku od kartek, aż nie skreślił ostatniego, kanciastego słowa. Z takim samym namysłem patrzył później na mapę, wzrokiem namierzając kolejne wspominane przez Weasleya punkty. Praca z Ollivanderem otworzyła mu oczy na pewne rzeczy, których wcześniej tak prędko by nie dojrzał. Śledził obłe linie nakreślające wzniesienia, starając się na oko znaleźć najdogodniejszy punkt.
Był w stanie niejako wytłumić niezwykłą żywiołowość swojego towarzysza: lata spędzone wśród ekspresyjnych ludzi nie pozostały na nim bez śladu, toteż gdy czarodziej zaproponował wycieczkę krajoznawczą, Norweg momentalne pokręcił głową, stojąc w miejscu i czekając aż Weasley do niego wróci. Gdy stali bliżej, arystokrata był w stanie wyłapać w jesiennym wietrze korzenno-ziołowy zapach, który zdawał się emanować od Åsbjørna.
– Kiedyś – powiedział, na chwilę marszcząc brwi i rozglądając się. Popatrzył na wskazany przez Weasleya szczyt i zaczął szukać czegoś bardziej dyskretnego. – Szukamy miejsca, do którego nikt nie chciałby zaglądać. Takiego, na które machniesz ręką, nawet nie pomyślisz, że coś tam może być. Na wzniesieniu, najlepiej jak najwyższym. Najlepiej takie, o którym praktycznie nikt nie wie. Ale musimy je wybrać z głową – powiedział, po czym przyklęknął i wyciągnął jedną ze swoich map. Zwój był czarny, wysoki na jakieś siedemdziesiąt centymetrów. Norweg wskazał towarzyszowi by ten też przyklęknął i znacząco podsunął Regiemu jeden kraniec, by pomógł mu rozwinąć gruby, sztywny pergamin. Teraz Weasley mógł ujrzeć, że mapa była kwadratowa i składała się z wielu ruchomych, większych, mniejszych, mniej lub bardziej okrągłych elips, na których znajdowały się jasne linie i plamki, drgające i poruszające się po powierzchni. – Mogę? – zapytał, spojrzeniem miotając ku mapie Reginalda. Ostrożnie przycisnął swój koniec mapy nieba torbą do ziemi i rozłożył zwykłą mapę, unosząc nad nią różdżkę. – Wskaż mi – wymamrotał, a cisowe drewno pociągnęło go w stronę północy. Ruchem głowy wskazał Reginaldowi, by pomógł mu obrócić czarną mapę by róg oznaczony literą N znalazł się faktycznie na północy. Następnie na swojej mapie położył tak samo ukierunkowaną mapę Weasleya. Stuknął różdżką w czarny pergamin, w jasny i znów w czarny, po czym mniejszą mapę przesunął na bok, wciąż mając ją w zasięgu wzroku. Plamki i linie na mapie zaczęły się przemieszczać, elipsy obracać, cała mapa przeobrażała się na ich oczach, aż wszystko ustało.
– To co widzisz to bardzo szczegółowa mapa nieba – mruknął Norweg, analizując ułożenie linii i kropek, najwyraźniej coś z niego rozumiejąc. – Przed chwilą skalibrowałem ją tak, żeby pokazywała nam obraz nieba nad tym konkretnym obszarem. I poruszając odpowiednimi elementami – Ingisson wyważonym ruchem przesunął jeden z okręgów, a cała reszta plamek i linii zaczęła w tym samym tempie się przesuwać, znikać za mapą, a zamiast nich pojawiały się nowe – możemy zobrazować roczny obraz nieba – ciągnął, po czym zamilknął. Z uwagą studiował mapę, kręcąc i przesuwając. – Szukamy miejsca z dobrym przepływem magii astralnej, bo to ułatwi pracę numerologom. Ale musimy trzymać się tego, żeby nikt się przypadkiem nie natknął na nasz punkt – wymamrotał. Przyciągnął bliżej mapę Weasleya i raz po raz zerkając na mapę nieba zaczął wybierać miejsca.
– Te pięć jest najlepszych pod kątem astronomicznym – postukał palcem kolejno w mapę Weasleya. – Które z nich najbardziej wpasowuje się w opis? – zapytał, pełen wyczekiwania wzrok wlepiając w drugiego rudzielca.
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nawet nie próbował zrozumieć, co robił jego rudowłosy towarzysz, bo przecież nie w jego gestii było rozumieć, miał działać! Przynieś, podaj, pokaż i nic więcej, sprawdzał się w tym całkiem nieźle, nawet jako Wiedźmi Strażnik, gdzie pod szczególną uwagę brało się pozostawanie w cieniu, co też starał się robić. Nie wnikać, nie dociekać, zwyczajnie się dowiadywać i przekazywać dalej, bo przecież to nie oni decydowali o czymkolwiek większym. W przypadku samego Åsbjørna nie było inaczej, miał go jedynie oprowadzić i przekazać wieści, czyli zająć się tym, w czym był całkiem niezły. Wielotwarzowy chłopiec na posyłki, ot co!
Kątem oka co jakiś czas zezował do zapisków towarzysza, choć starał się nie robić tego zbyt często i nietaktownie, bo przecież nie musiał niczego wiedzieć... a jednak wewnętrzna ciekawość zwyciężała wszystko. Zaczerwienił się lekko, kiedy go poprawił, ale przecież nie uczyłby się bez takich podpowiedzi!
Momentalnie cały jego niespożyty zapas energii oklapł, pozostawiając go w jakimś ogólnym nieładzie, choć wciąż uśmiechał się w stronę nowopoznanego kolegi. Nie powinien brać tego tak do siebie, bo przecież mieli coś do zrobienia, a jednak coś zakuło go w piersi. Rudy towarzysz był bardzo rzeczowy i szybciutko skupił ich uwagę na aspektach, które dotyczyły powierzonego przez wujka Steviego zadania. Nie mogli go zawieść. Zastanowił się nieco dłużej, przetwarzając słowa towarzysza w poszukiwaniu miejsc, o jakich mogła być mowa. Nie, żeby przed chwilą je wymienił, bycie gapą wchodziło w cechy charakteru bycia sobą. Oddał mu mapkę, kiedy tamten wyciągnął dłoń i z szeroko otwartymi oczami obserwował wszystkie zmiany zachodzące w tych dziwacznych kręgach.
- Łoooooooooooooooł - wydał z siebie dźwięk zachwytu, bo dotychczas nie miał okazji widzieć, jak działały te wszystkie sposoby na wyznaczanie konstelacji gwiazd, czy jak to tam się nazywało. Wystarczyło mu dotychczas wiedzieć, że w trakcie nocy są na niebie, wydawało się to sporą wiedzą. Elipsy zaczęły się kręcić, a cała głowa Weasleya wędrowała za każdym obrotem jednego z upatrzonych pasków, aż w końcu zakręciło mu się trochę w głowie. Wydawało się, że byli na ziemi, a on już czuł kosmos! Złapał się wolną dłonią za głowę, próbując przypatrzyć się całemu obrazowi, który pokazała ta magiczna przemiana, czy też może przedmiot. Rudowłosy towarzysz w pełni zasługiwał na jego podziw, choć wciąż był w tak wielkim szoku, że zamiast patrzeć na Åsbjørna, wlepiał oczy w przedstawioną przez niego mapę. Mapę nieba!!!
- Jesteś... łaaaaaaaaaaał - brakowało mu słów i właśnie zamiast nich wykazywał się szczególnie małym zasobem słów, które był w stanie wypowiedzieć. Trochę go to wszystko wmurowało w podłoże, choć wciąż był w stanie myśleć i właśnie dzięki temu zdołał wyłapać kilka znajomych punktów, które wskazał rudowłosy towarzysz. - O tutaj! Tutaj! Tutaj jest taka mugolska wioseczka... a to chyba nie, bo ludzie... to może... - zastanowił się, przeciągając palcem do kolejnego punktu, wyczuwając ze strony Åsbjørna korzenno-ziołowy zapach. Nie wiedzieć czemu kojarzył go z czymś. - tutaj kiedyś było jedno z tych schronisk, o których mówiłem, raczej niczego i nikogo tam już nie ma... - ciągnął dalej, przesuwając palcem do następnych punktów nie tak mocno odległych od ich miejsca - to akurat jedno z paskudniejszych miejsc, gdzie drzewa są bardzo gęsto porośnięte i panuje tam jakaś dziwaczna mgła... jakaś magiczna z tego co mówią - stwierdził z zagwozdką słyszalną w głosie, bo przecież jasnym było, że nie do końca wciąż rozumiano te wszystkie dziwactwa po anomaliach, o których tyle słyszał. - a ten tutaj, to Widecombe in the Moor, mają tam bardzo stary kościół na wzgórzu, także chyba nie bardzo się sprawdzi. - skończył wymieniać, łapiąc wzrokiem oczy towarzysza. Miał decydować, bo przecież to on był tutaj specem!
Kątem oka co jakiś czas zezował do zapisków towarzysza, choć starał się nie robić tego zbyt często i nietaktownie, bo przecież nie musiał niczego wiedzieć... a jednak wewnętrzna ciekawość zwyciężała wszystko. Zaczerwienił się lekko, kiedy go poprawił, ale przecież nie uczyłby się bez takich podpowiedzi!
Momentalnie cały jego niespożyty zapas energii oklapł, pozostawiając go w jakimś ogólnym nieładzie, choć wciąż uśmiechał się w stronę nowopoznanego kolegi. Nie powinien brać tego tak do siebie, bo przecież mieli coś do zrobienia, a jednak coś zakuło go w piersi. Rudy towarzysz był bardzo rzeczowy i szybciutko skupił ich uwagę na aspektach, które dotyczyły powierzonego przez wujka Steviego zadania. Nie mogli go zawieść. Zastanowił się nieco dłużej, przetwarzając słowa towarzysza w poszukiwaniu miejsc, o jakich mogła być mowa. Nie, żeby przed chwilą je wymienił, bycie gapą wchodziło w cechy charakteru bycia sobą. Oddał mu mapkę, kiedy tamten wyciągnął dłoń i z szeroko otwartymi oczami obserwował wszystkie zmiany zachodzące w tych dziwacznych kręgach.
- Łoooooooooooooooł - wydał z siebie dźwięk zachwytu, bo dotychczas nie miał okazji widzieć, jak działały te wszystkie sposoby na wyznaczanie konstelacji gwiazd, czy jak to tam się nazywało. Wystarczyło mu dotychczas wiedzieć, że w trakcie nocy są na niebie, wydawało się to sporą wiedzą. Elipsy zaczęły się kręcić, a cała głowa Weasleya wędrowała za każdym obrotem jednego z upatrzonych pasków, aż w końcu zakręciło mu się trochę w głowie. Wydawało się, że byli na ziemi, a on już czuł kosmos! Złapał się wolną dłonią za głowę, próbując przypatrzyć się całemu obrazowi, który pokazała ta magiczna przemiana, czy też może przedmiot. Rudowłosy towarzysz w pełni zasługiwał na jego podziw, choć wciąż był w tak wielkim szoku, że zamiast patrzeć na Åsbjørna, wlepiał oczy w przedstawioną przez niego mapę. Mapę nieba!!!
- Jesteś... łaaaaaaaaaaał - brakowało mu słów i właśnie zamiast nich wykazywał się szczególnie małym zasobem słów, które był w stanie wypowiedzieć. Trochę go to wszystko wmurowało w podłoże, choć wciąż był w stanie myśleć i właśnie dzięki temu zdołał wyłapać kilka znajomych punktów, które wskazał rudowłosy towarzysz. - O tutaj! Tutaj! Tutaj jest taka mugolska wioseczka... a to chyba nie, bo ludzie... to może... - zastanowił się, przeciągając palcem do kolejnego punktu, wyczuwając ze strony Åsbjørna korzenno-ziołowy zapach. Nie wiedzieć czemu kojarzył go z czymś. - tutaj kiedyś było jedno z tych schronisk, o których mówiłem, raczej niczego i nikogo tam już nie ma... - ciągnął dalej, przesuwając palcem do następnych punktów nie tak mocno odległych od ich miejsca - to akurat jedno z paskudniejszych miejsc, gdzie drzewa są bardzo gęsto porośnięte i panuje tam jakaś dziwaczna mgła... jakaś magiczna z tego co mówią - stwierdził z zagwozdką słyszalną w głosie, bo przecież jasnym było, że nie do końca wciąż rozumiano te wszystkie dziwactwa po anomaliach, o których tyle słyszał. - a ten tutaj, to Widecombe in the Moor, mają tam bardzo stary kościół na wzgórzu, także chyba nie bardzo się sprawdzi. - skończył wymieniać, łapiąc wzrokiem oczy towarzysza. Miał decydować, bo przecież to on był tutaj specem!
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Norweg drgnął, zaskoczony nagłym wyrazem zachwytu Weasleya. Zrobiło mu się trochę niezręczniej niż do tej pory. Potarł ręką kark i odchrząknął, przeciągnął wzrokiem od towarzysz do mapy aż w końcu postanowił skupić się na mapie. Stuknął w nią raz jeszcze różdżką i przy punkcikach pojawiły się drobne napisy, oznaczenia konkretnych gwiazd i planet. Oczywiście po norwesku.
Mapy używał od zawsze, choć żeby w pełni ją pojąć należało wcześniej przyswoić sobie odpowiednio wiele wiedzy. Każdy eliksir miał określone najlepsze ułożenie astralne do jego warzenia, ale oczywiście nie można było sobie pozwolić na warzenie eliksiru tylko w jednym miejscu na świecie w określonym czasie. Stały za tym dość złożone obliczenia i podmienianie wartości, ze stałą w punkcie na powierzchni Ziemi. I tak samo Norweg robił to teraz, ale w dość ogólny sposób. Zaledwie szukał miejsca, w którym weźmie się do pracy na poważnie.
Kolejny zachwyt Weasleya tym razem był skierowany już dokładnie pod adresem alchemika, który nieco się zarumienił. Nie przywykł do tego, że ktoś tak się zachowywał. To było dość... dziwne. Nowe. Niezręczne. Ale nie całkowicie niewygodne. Jakaś część jego ego była tym mile połechtana. Uśmiechnął się, jak na siebie nawet ciepło, ale tylko ukradkowo spojrzał na Regiego, dalej z uwagą kręcąc elementami mapy: aż do momentu gdy Weasley nie zaczął energicznie objaśniać charakterystyk wskazanych przez Ingissona punktów.
– Schronisko brzmi obiecująco – stwierdził, po czym ostrożnie zaczął zwijać mapę i schował ją na powrót do torby, tym razem gotów pójść za Weasleyem. A okolica była naprawdę piękna, musiałby być ślepy żeby tego nie widzieć. Mógł milczeć, jak to miał w zwyczaju, ale jakoś czuł, że powinien coś powiedzieć. Na oko Odyna, nawet miał ochotę coś powiedzieć. – Zgaduję, że nie widziałeś wcześniej mapy astralnej... a kompas gwiezdny? – zapytał, ciekaw, czy takie ustrojstwo wpadło kiedyś w ręce rudego Anglika. Ręka alchemika zacisnęła się przy tym na pasku torby na ramieniu, w której wspomniany kompas bezpiecznie spoczywał. Nie tylko kompas zresztą. Może zawartość torby wywoła dzisiaj u Weasleya jeszcze kilka zachwytów, które dorównują temu, jak alchemik patrzył na te przyrządy przez całe życie
Mapy używał od zawsze, choć żeby w pełni ją pojąć należało wcześniej przyswoić sobie odpowiednio wiele wiedzy. Każdy eliksir miał określone najlepsze ułożenie astralne do jego warzenia, ale oczywiście nie można było sobie pozwolić na warzenie eliksiru tylko w jednym miejscu na świecie w określonym czasie. Stały za tym dość złożone obliczenia i podmienianie wartości, ze stałą w punkcie na powierzchni Ziemi. I tak samo Norweg robił to teraz, ale w dość ogólny sposób. Zaledwie szukał miejsca, w którym weźmie się do pracy na poważnie.
Kolejny zachwyt Weasleya tym razem był skierowany już dokładnie pod adresem alchemika, który nieco się zarumienił. Nie przywykł do tego, że ktoś tak się zachowywał. To było dość... dziwne. Nowe. Niezręczne. Ale nie całkowicie niewygodne. Jakaś część jego ego była tym mile połechtana. Uśmiechnął się, jak na siebie nawet ciepło, ale tylko ukradkowo spojrzał na Regiego, dalej z uwagą kręcąc elementami mapy: aż do momentu gdy Weasley nie zaczął energicznie objaśniać charakterystyk wskazanych przez Ingissona punktów.
– Schronisko brzmi obiecująco – stwierdził, po czym ostrożnie zaczął zwijać mapę i schował ją na powrót do torby, tym razem gotów pójść za Weasleyem. A okolica była naprawdę piękna, musiałby być ślepy żeby tego nie widzieć. Mógł milczeć, jak to miał w zwyczaju, ale jakoś czuł, że powinien coś powiedzieć. Na oko Odyna, nawet miał ochotę coś powiedzieć. – Zgaduję, że nie widziałeś wcześniej mapy astralnej... a kompas gwiezdny? – zapytał, ciekaw, czy takie ustrojstwo wpadło kiedyś w ręce rudego Anglika. Ręka alchemika zacisnęła się przy tym na pasku torby na ramieniu, w której wspomniany kompas bezpiecznie spoczywał. Nie tylko kompas zresztą. Może zawartość torby wywoła dzisiaj u Weasleya jeszcze kilka zachwytów, które dorównują temu, jak alchemik patrzył na te przyrządy przez całe życie
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nawet nie zwrócił uwagi na niezręczność, która ogarnęła rudego towarzysza, który ewidentnie nie dość sam siebie oceniał wysoko, a może było w tym coś więcej? Weasley nawet nie rozmyślał nad powodami rumieńców, które pojawiły się na twarzy Åsbjørna, bo też ich nie zauważył. Zbyt skupiony na zadaniu, a nawet przedmiocie, którego dotychczas nigdy w życiu nie widział, chłonął niczym gąbka całą tę nieznaną sobie wiedzę. Nieznajomy sprawiał, że wszystkie porzekadła z Hogwartu nabierały nieco innego sensu, za co z pewnością był mu wdzięczny. Zapomnienie w odpowiednim zachowaniu dawało się we znaki, choć nigdy szczególnie nie wyróżniał się należytą ogładą w konwenansach. Rzadko kiedy zdarzało się, żeby ktoś z ich płomiennogłowej rodziny wyróżniał się zachowaniem odpowiednim względem zasad narzuconych przez jakiegoś czarodzieja, który udawał ważnego. Dla metamorfomaga była to błahostka, o której nawet nie myślał przy tak prozaicznych momentach, jak choćby próba głębszych wdechów. W tym przypadku nawet nie było potrzeby głębszego wdychania tlenu, bo przecież wydawało się, że posiada go zbyt dużo! Od czegóż innego mogło mu się zakręcić w głowie?
- Czyli schronisko! Świetnie! - przytaknął energicznie z szerokim uśmiechem, bo przecież ciężko było go zniechęcić do zadania przekazanego przez wujka Steviego. - A wiesz, że kiedyś ten region słynął z gęstej śmietany i cydru? Może masz ochotę potem sprówoać? Na pewno Ci się spodoba! O ile oczywiście lubisz jabłka... albo taki kwaśny krem. - próbował wytłumaczyć zwyczaje, czy też specjalności, jakimi odznaczało się Devon. - No to może nawet nie polubisz, ale spróbować warto, naprawdę warto! - zaplątał się nieco, choć ani przez chwilę nie wątpił w kwestię spróbowania tegoż specyfiku przez obcokrajowca. Sam wspaniale wspominał swój wyjazd do Norwegii, gdzie powitano go lokalnymi specyfikami, które polubił z miejsca, może poza śledziem w puszce... ten pozostawiał wiele do życzenia, ale nie musiał tego wypominać swojemu kompanowi! Chciał, żeby rudowłosy towarzysz czuł się komfortowo. - Chociaż w sumie tam w schronisku nic nie będzie... ale mogę Ci przesłać pocztą, jeśli masz ochotę! Albo... możemy pójść potem do wujka Steviego! - zaproponował energicznie, mając na myśli tylko i wyłącznie przyjazny odbiór ze strony małomównego rozmówcy. Jakoś nie pasowało mu, że tamten tak mało mówił, bo przecież powinni być na równi w całej tej konwencjonalnej gadce, czyż nie?
Nie musiał pokazywać kierunku, po prostu poczekał, aż wszystkie mapy zostaną zwinięte i skierował swoje kroki ku miejscu, które było drugim najbliższym z wyznaczonych przez rudowłosego towarzysza punktów. - Mapa astralna? - powtórzył po nim trochę zdziwiony, bo przecież nie był przyzwyczajony do żadnych z astronomicznych kwestii i tematyk od czasów Hogwartu, czyli... wiele lat temu! Ciekawość ponownie przezwyciężyła wszystko inne. - To jakieś niewidzialne coś? Pokazuje aurę człowieka? Nie! Czekaj! Chodzi o gwiazdy, TAK? - zainteresował się żywo, odwracając głowę w kierunku towarzysza, z którym żwawym tempem dochodzili do obranego punktu na mapie. Znał cały park o wiele lepiej niż Londyn, nie potrzebował do tego żadnych wskazówek, nawet ze strony swędu otoczenia.
- Czyli schronisko! Świetnie! - przytaknął energicznie z szerokim uśmiechem, bo przecież ciężko było go zniechęcić do zadania przekazanego przez wujka Steviego. - A wiesz, że kiedyś ten region słynął z gęstej śmietany i cydru? Może masz ochotę potem sprówoać? Na pewno Ci się spodoba! O ile oczywiście lubisz jabłka... albo taki kwaśny krem. - próbował wytłumaczyć zwyczaje, czy też specjalności, jakimi odznaczało się Devon. - No to może nawet nie polubisz, ale spróbować warto, naprawdę warto! - zaplątał się nieco, choć ani przez chwilę nie wątpił w kwestię spróbowania tegoż specyfiku przez obcokrajowca. Sam wspaniale wspominał swój wyjazd do Norwegii, gdzie powitano go lokalnymi specyfikami, które polubił z miejsca, może poza śledziem w puszce... ten pozostawiał wiele do życzenia, ale nie musiał tego wypominać swojemu kompanowi! Chciał, żeby rudowłosy towarzysz czuł się komfortowo. - Chociaż w sumie tam w schronisku nic nie będzie... ale mogę Ci przesłać pocztą, jeśli masz ochotę! Albo... możemy pójść potem do wujka Steviego! - zaproponował energicznie, mając na myśli tylko i wyłącznie przyjazny odbiór ze strony małomównego rozmówcy. Jakoś nie pasowało mu, że tamten tak mało mówił, bo przecież powinni być na równi w całej tej konwencjonalnej gadce, czyż nie?
Nie musiał pokazywać kierunku, po prostu poczekał, aż wszystkie mapy zostaną zwinięte i skierował swoje kroki ku miejscu, które było drugim najbliższym z wyznaczonych przez rudowłosego towarzysza punktów. - Mapa astralna? - powtórzył po nim trochę zdziwiony, bo przecież nie był przyzwyczajony do żadnych z astronomicznych kwestii i tematyk od czasów Hogwartu, czyli... wiele lat temu! Ciekawość ponownie przezwyciężyła wszystko inne. - To jakieś niewidzialne coś? Pokazuje aurę człowieka? Nie! Czekaj! Chodzi o gwiazdy, TAK? - zainteresował się żywo, odwracając głowę w kierunku towarzysza, z którym żwawym tempem dochodzili do obranego punktu na mapie. Znał cały park o wiele lepiej niż Londyn, nie potrzebował do tego żadnych wskazówek, nawet ze strony swędu otoczenia.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
W kontaktach z ludźmi ekspresyjnymi i wygadanym Norweg miał poniekąd łatwo. Tacy ludzie mówili na tyle wiele, aby byli w stanie prowadzić rozmowę sami ze sobą. Czasem tylko na zachętę wystarczyło przytaknąć albo mruknąć nieco pytającą aby dalej kontynuowali. Ściągało to część obowiązku rozmowy z alchemika, ale z drugiej strony po dłuższym czasie zaczynało niezwykle przemęczać jego zmysły. Teraz jeszcze nie było najgorzej.
– Nie piję – odparł odpowiednio uprzejmie, podziwiając widoki. Choć okolica była zupełnie inna od tej, w której przyszło mu się wychowywać, tak potrafił dostrzec piękno przyrody w każdym zakątku świata. Musiał tu wrócić, albo dziś zostać dłużej. Choć, nie, lepiej wrócić. Dziś chciał sprawnie przebadać aury, zebrać wszystko w notatkę i przesłać Beckettowi. Jak coś zaczynał i miał szansę skończyć to za jednym zamachem to zdecydowanie wolał na moment odłożyć wszystko inne i skupić się na tej jednej sprawie. Ale powinien tu kiedyś wrócić, choćby ze względów na florę. Nie spieszyło mu się do spotkania z hipogryfem, ale flora był obiecująca. Nawet jesienią dało znaleźć się nieco przydatnych ingrediencji. Głównie bulwy i korzonki, lecz wciąż: gra warta świeczki.
– Możemy – skinął głową na propozycję odwiedzenia Becketta. To by się składało, mógłby zrobić notatkę na bieżąco dzieląc się z drugim naukowcem swoimi spostrzeżeniami i uwagami. Tak, to był dobry pomysł, znacząco przyspieszy pracę i komunikację.
Istniał jednak jeden temat rozmowy, który w najmniejszym stopniu nie peszył Norwega kiedy ten już zaczął o nim mówić. Nauka. Dlatego chcąc nie chcąc spróbował o to zagadnąć Weasleya, bo mimo wszystko Anglik był w porządku i nawet mógł mu trochę poopowiadać o tych sprawach. Krucze dzioby, ostatnio stwierdzał to coraz częściej o coraz większej ilości osób. Co się z nim działo?
– Tak, o gwiazdy. To ta ciemna kwadratowa sprzed chwili – poklepał torbę na swoim ramieniu. – Pozwala oszacować wpływy gwiazd na dane miejsce. Ale jest dość ograniczona, bo nasza wiedza o gwiazdach też jest ograniczona. Dlatego lepiej udać się w miejsce i zrobić rzeczywiste pomiary. Kompasem chociażby – odparł spokojnym tonem Åsbjørn.
Ingisson nie był pewien czy trasa zajęła im dużo czy mało czasu, lecz kiedy w końcu dotarli pod opuszczone schronisko, Norweg bacznie zmierzył je spojrzeniem. Nie zamierzał jednak wchodzić do środka. Nie był do tego dostatecznie kompetentny. Tym zajmą się ci, którzy będą zabezpieczać lokację, a przynajmniej tak był przekonany. Alchemik rozejrzał się więc, mruknął w zamyśleniu i ponownie sięgnął do torby. Wyciągnął z niej spory kawał brązowej skóry, który okazał się pokrowcem skrywającym w sobie dwanaście metalowych prętów. – Mogę poprosić cię o pomoc? – zapytał, podając Weasleyowi połowę z nich. Pręty miały z metr dwadzieścia wysokości, wykonane były z ciężkiego, szarego, lekko skrzącego się materiału i były niezwykle ciężkie. – Czysta stal z domieszką sproszkowanego meteorytu – oznajmił Norweg. – Wyłapują... jakby to łatwo ująć... wyłapują kosmiczne energie i pozwalają je przeanalizować przy pomocy kompasu gwiezdnego – objaśnił uogólnioną wersję, bo nie chciał wdawać się teraz w dywagacje o promieniowaniu gwiazd i ciał niebieskich i tym jak wchodziły w interakcje z grawitacją i magnetyzmem ziemskim. – Musimy rozstawić je w okręgu, w równych odległościach, trochę jakby to miał być zegar. Zaczniemy od północy i południa, później wschód-zachód, a po nich reszta – powiedział, znów przy pomocy inkantacjiwskaż mi bez szwanku określając północ. Stopą zaznaczył sobie miejsce, w którym zaraz stanie i odmierzył trzema przesadnie dużymi krokami odległość. – Sań tu – powiedział, stopą zaznaczając kolejne X dla Weasleya. – Robiłem to tyle razy że już tak na wyczucie rozstawiam – mruknął, po czym wrócił na swoją pozycję i wbił północny pręt. Przesunęli się później o ćwierć okręgu i Norweg postawił wschodni pręt, w czasie gdy Reggie zajął się zachodnim. Cofnęli się później i uzupełnili ćwiartki północ-wchód i południe-zachód, a po nich południe-wschód i północ-zachód. – Dzięki. Tak jest zdecydowanie szybciej – kiwnął głową Weasleyowi, po czym zdjął torbę z ramienia i położył ją poza okręgiem. – Stań na zewnątrz okręgu – powiedział, grzebiąc w torbie. Wyciągnął z niej swój notes i pióro z kałamarzem, które podał Reggiemu. Po tym wydobył z torby równie szaro-skrzące jak pręty pudełko o dwunastu bokach i tylu samo kątach. Wyprostował się i pokazał je swojemu towarzyszowi. Jego pokrywa wyglądała trochę jak zwinięty pąk o dwunastu płatkach. – A to właściwa część kompasu – powiedział, wyciągając pudełko w stronę Weasleya by je obejrzał. Zaraz Norweg stuknął w górną część kompasu różdżką, a ten otworzył się, teraz wyglądając już zupełnie jak kwiat o dwunastu płatkach, z czego każdy płatek wychodził z jednego boku; na wewnętrznej stronie każdego z nich były podłużne linie i symbole, które dla osób zaznajomionych z podstawami astronomii czy alchemii jasno oznaczały najważniejsze ciała niebieskie w układzie słonecznym i w jego poniekąd najbliższym otoczeniu. Z rogów wychynęły natomiast małe pokrętła. Tarcza na środku przypominała nieco kompas, nieco zegar z nieruchomymi wskazówkami różnych długości, które wykonane były z różnych rodzajów i stopów metali. Łącznie wskazówek było dwadzieścia cztery. – Każda wskazówka mierzy inny rodzaj wpływu kosmicznego. Pręty skupiają, kompas odbiera, operujący odczytuje wyniki i jeśli ma pomocnika to pomocnik je spisuje – powiedział, po czym ostrożnie zamknął kompas i wszedł na środek okręgu z prętów. – Będę ci dyktować, postaraj się zapisać to czytelnie. Jak nie jesteś pewien jak coś zapisać to powiedz, a przeliteruję – powiedział i poczekał na znak, że Weasley jest gotów, po czym Ingisson ponownie otworzył kompas, patrząc, jak wskazówki na tarczy zaczynają przesuwać się i wirować.
| Badania, pkt 1: rzut na astronomię, ST 100, astronomia IV (+100)
– Nie piję – odparł odpowiednio uprzejmie, podziwiając widoki. Choć okolica była zupełnie inna od tej, w której przyszło mu się wychowywać, tak potrafił dostrzec piękno przyrody w każdym zakątku świata. Musiał tu wrócić, albo dziś zostać dłużej. Choć, nie, lepiej wrócić. Dziś chciał sprawnie przebadać aury, zebrać wszystko w notatkę i przesłać Beckettowi. Jak coś zaczynał i miał szansę skończyć to za jednym zamachem to zdecydowanie wolał na moment odłożyć wszystko inne i skupić się na tej jednej sprawie. Ale powinien tu kiedyś wrócić, choćby ze względów na florę. Nie spieszyło mu się do spotkania z hipogryfem, ale flora był obiecująca. Nawet jesienią dało znaleźć się nieco przydatnych ingrediencji. Głównie bulwy i korzonki, lecz wciąż: gra warta świeczki.
– Możemy – skinął głową na propozycję odwiedzenia Becketta. To by się składało, mógłby zrobić notatkę na bieżąco dzieląc się z drugim naukowcem swoimi spostrzeżeniami i uwagami. Tak, to był dobry pomysł, znacząco przyspieszy pracę i komunikację.
Istniał jednak jeden temat rozmowy, który w najmniejszym stopniu nie peszył Norwega kiedy ten już zaczął o nim mówić. Nauka. Dlatego chcąc nie chcąc spróbował o to zagadnąć Weasleya, bo mimo wszystko Anglik był w porządku i nawet mógł mu trochę poopowiadać o tych sprawach. Krucze dzioby, ostatnio stwierdzał to coraz częściej o coraz większej ilości osób. Co się z nim działo?
– Tak, o gwiazdy. To ta ciemna kwadratowa sprzed chwili – poklepał torbę na swoim ramieniu. – Pozwala oszacować wpływy gwiazd na dane miejsce. Ale jest dość ograniczona, bo nasza wiedza o gwiazdach też jest ograniczona. Dlatego lepiej udać się w miejsce i zrobić rzeczywiste pomiary. Kompasem chociażby – odparł spokojnym tonem Åsbjørn.
Ingisson nie był pewien czy trasa zajęła im dużo czy mało czasu, lecz kiedy w końcu dotarli pod opuszczone schronisko, Norweg bacznie zmierzył je spojrzeniem. Nie zamierzał jednak wchodzić do środka. Nie był do tego dostatecznie kompetentny. Tym zajmą się ci, którzy będą zabezpieczać lokację, a przynajmniej tak był przekonany. Alchemik rozejrzał się więc, mruknął w zamyśleniu i ponownie sięgnął do torby. Wyciągnął z niej spory kawał brązowej skóry, który okazał się pokrowcem skrywającym w sobie dwanaście metalowych prętów. – Mogę poprosić cię o pomoc? – zapytał, podając Weasleyowi połowę z nich. Pręty miały z metr dwadzieścia wysokości, wykonane były z ciężkiego, szarego, lekko skrzącego się materiału i były niezwykle ciężkie. – Czysta stal z domieszką sproszkowanego meteorytu – oznajmił Norweg. – Wyłapują... jakby to łatwo ująć... wyłapują kosmiczne energie i pozwalają je przeanalizować przy pomocy kompasu gwiezdnego – objaśnił uogólnioną wersję, bo nie chciał wdawać się teraz w dywagacje o promieniowaniu gwiazd i ciał niebieskich i tym jak wchodziły w interakcje z grawitacją i magnetyzmem ziemskim. – Musimy rozstawić je w okręgu, w równych odległościach, trochę jakby to miał być zegar. Zaczniemy od północy i południa, później wschód-zachód, a po nich reszta – powiedział, znów przy pomocy inkantacjiwskaż mi bez szwanku określając północ. Stopą zaznaczył sobie miejsce, w którym zaraz stanie i odmierzył trzema przesadnie dużymi krokami odległość. – Sań tu – powiedział, stopą zaznaczając kolejne X dla Weasleya. – Robiłem to tyle razy że już tak na wyczucie rozstawiam – mruknął, po czym wrócił na swoją pozycję i wbił północny pręt. Przesunęli się później o ćwierć okręgu i Norweg postawił wschodni pręt, w czasie gdy Reggie zajął się zachodnim. Cofnęli się później i uzupełnili ćwiartki północ-wchód i południe-zachód, a po nich południe-wschód i północ-zachód. – Dzięki. Tak jest zdecydowanie szybciej – kiwnął głową Weasleyowi, po czym zdjął torbę z ramienia i położył ją poza okręgiem. – Stań na zewnątrz okręgu – powiedział, grzebiąc w torbie. Wyciągnął z niej swój notes i pióro z kałamarzem, które podał Reggiemu. Po tym wydobył z torby równie szaro-skrzące jak pręty pudełko o dwunastu bokach i tylu samo kątach. Wyprostował się i pokazał je swojemu towarzyszowi. Jego pokrywa wyglądała trochę jak zwinięty pąk o dwunastu płatkach. – A to właściwa część kompasu – powiedział, wyciągając pudełko w stronę Weasleya by je obejrzał. Zaraz Norweg stuknął w górną część kompasu różdżką, a ten otworzył się, teraz wyglądając już zupełnie jak kwiat o dwunastu płatkach, z czego każdy płatek wychodził z jednego boku; na wewnętrznej stronie każdego z nich były podłużne linie i symbole, które dla osób zaznajomionych z podstawami astronomii czy alchemii jasno oznaczały najważniejsze ciała niebieskie w układzie słonecznym i w jego poniekąd najbliższym otoczeniu. Z rogów wychynęły natomiast małe pokrętła. Tarcza na środku przypominała nieco kompas, nieco zegar z nieruchomymi wskazówkami różnych długości, które wykonane były z różnych rodzajów i stopów metali. Łącznie wskazówek było dwadzieścia cztery. – Każda wskazówka mierzy inny rodzaj wpływu kosmicznego. Pręty skupiają, kompas odbiera, operujący odczytuje wyniki i jeśli ma pomocnika to pomocnik je spisuje – powiedział, po czym ostrożnie zamknął kompas i wszedł na środek okręgu z prętów. – Będę ci dyktować, postaraj się zapisać to czytelnie. Jak nie jesteś pewien jak coś zapisać to powiedz, a przeliteruję – powiedział i poczekał na znak, że Weasley jest gotów, po czym Ingisson ponownie otworzył kompas, patrząc, jak wskazówki na tarczy zaczynają przesuwać się i wirować.
| Badania, pkt 1: rzut na astronomię, ST 100, astronomia IV (+100)
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Asbjorn Ingisson' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 6
'k100' : 6
Nie miał pojęcia, z jakiej skandynawskiej choinki urwał się jego rudowłosy towarzysz, ale pewne było jedno - mieli całkowicie odmienne sposoby bycia. Wydawało się, że na każdą propozycję ze strony Weasleya tamten odbijał tłuczek gdzieś w przestrzeń, co i tak bolało towarzyską część umysłu Devończyka. Mimo to nie zamierzał się tak łatwo poddawać, miał przecież na nazwisko nie bez powodu! Upór pulsował w szybko płynącej krwi, która potrafiła być zmącona tylko w sytuacjach podbramkowych.
- Dobrze... tak... innym razem może. - przytaknął na jego słowa, zaraz wędrując spojrzeniem gdzieś po horyzoncie, bo przecież pięknie patrzyło się na lokalną florę. Cieszył się, że nigdzie nie pojawiły się bawoły, bo jeszcze jakiś spróbowałby się nimi zainteresować! Pamiętał taką sytuację, w której był świadkiem nie tyle ataku co zwyczajnej ciekawości stworzenia, które zdawało się oswojone. Niby był czarodziejem i uniknięcie takiego spotkania powinno przyjść z łatwością, ale jednak były pewne bariery, bo któż chciałby skrzywdzić jakiekolwiek stworzenie?
- Nieźle - skomentował, przytakując - jak długo zajmujesz się takimi badaniami? - spytał mimochodem, bo przecież miło było wiedzieć, że na świecie istnieli pożyteczni czarodzieje. On sam za takiego się nie uważał, nie od kiedy zadanie powierzone z ramienia Wiedźmiej Straży legło w gruzach.
Momentalnie wyrwał się do pomocy swojemu rudowłosemu towarzyszowi, kiedy tylko tamten postanowił rozpakować wszystkie rzeczy. Pręty, których ilość narastała w jego dłoniach, powoli zaczynała być odczuwalna w ręku, jednakże nie zamierzał jęczeć i marudzić, wszystko było robione w jakimś celu!
- Kosmiczne energie... - powtórzył za nim, jakoś tak dziwnie sącząc ten dobór słów w ustach. - że latające meteory, tak? - spytał, próbując zrozumieć, o cóż takiego chodziło, bo jaką kosmos mógł mieć energię? Oczywiście oprócz tego, że kosmiczną.
Podążył za rudowłosym towarzyszem, z szeroko otwartymi oczami obserwując go i posłusznie stając tam, gdzie mu wskazano. Nigdy wcześniej nie brał udziału w takim przedsięwzięciu, toteż pomimo ciężaru prętów starał się być możliwie szybkim i precyzyjnym. Spoglądał co jakiś czas w stronę Åsbjørna, próbując odpowiednio robić to samo we własnym terenie. Kto wie, może synchronizacja pomagała w tym wszystkim? Przecież nie był zawodowcem, a nie chciał niczego zepsuć! Szybciutko przeszedł poza okręg, jaki wyznaczyli, żeby bacznie patrzeć na ręce swojego towarzysza. Wszystko, co robił, wydawało się istną magią bez szczególnej magii, choć sama w sobie nauka potrafiła przecież doprowadzić do konkretnego zaskoczenia! Właśnie przeżywał jedno z nich. Gwiazdy potrafiły tak dużo zdziałać i powiedzieć? Złapał za właściwą część kompasu i przysuwając ją sobie pod nos, okręcił dookoła jej osi, żeby zaraz zwrócić ją właścicielowi. Na reakcję różdżki urządzenie jakby zakwitło, a usta Weasleya otworzyły się w niemałym szoku. Zdecydowanie tego się nie spodziewał! - Jaka magia - wyrwało się zaraz przed instrukcjami Skandynawa, który to wszedł do okręgu i poczekał na gotowość Reggiego, a ten bez zastanowienia otworzył notes i złapał za pióro. Ufał sobie bardziej niż samopiszącemu pióru, choć wciąż czuł ten szok z nowości, jaką pokazywał mu Åsbjørn. Musiał się postarać. Zacisnął zęby i kiwnął do niego głową w geście gotowości.
- Dobrze... tak... innym razem może. - przytaknął na jego słowa, zaraz wędrując spojrzeniem gdzieś po horyzoncie, bo przecież pięknie patrzyło się na lokalną florę. Cieszył się, że nigdzie nie pojawiły się bawoły, bo jeszcze jakiś spróbowałby się nimi zainteresować! Pamiętał taką sytuację, w której był świadkiem nie tyle ataku co zwyczajnej ciekawości stworzenia, które zdawało się oswojone. Niby był czarodziejem i uniknięcie takiego spotkania powinno przyjść z łatwością, ale jednak były pewne bariery, bo któż chciałby skrzywdzić jakiekolwiek stworzenie?
- Nieźle - skomentował, przytakując - jak długo zajmujesz się takimi badaniami? - spytał mimochodem, bo przecież miło było wiedzieć, że na świecie istnieli pożyteczni czarodzieje. On sam za takiego się nie uważał, nie od kiedy zadanie powierzone z ramienia Wiedźmiej Straży legło w gruzach.
Momentalnie wyrwał się do pomocy swojemu rudowłosemu towarzyszowi, kiedy tylko tamten postanowił rozpakować wszystkie rzeczy. Pręty, których ilość narastała w jego dłoniach, powoli zaczynała być odczuwalna w ręku, jednakże nie zamierzał jęczeć i marudzić, wszystko było robione w jakimś celu!
- Kosmiczne energie... - powtórzył za nim, jakoś tak dziwnie sącząc ten dobór słów w ustach. - że latające meteory, tak? - spytał, próbując zrozumieć, o cóż takiego chodziło, bo jaką kosmos mógł mieć energię? Oczywiście oprócz tego, że kosmiczną.
Podążył za rudowłosym towarzyszem, z szeroko otwartymi oczami obserwując go i posłusznie stając tam, gdzie mu wskazano. Nigdy wcześniej nie brał udziału w takim przedsięwzięciu, toteż pomimo ciężaru prętów starał się być możliwie szybkim i precyzyjnym. Spoglądał co jakiś czas w stronę Åsbjørna, próbując odpowiednio robić to samo we własnym terenie. Kto wie, może synchronizacja pomagała w tym wszystkim? Przecież nie był zawodowcem, a nie chciał niczego zepsuć! Szybciutko przeszedł poza okręg, jaki wyznaczyli, żeby bacznie patrzeć na ręce swojego towarzysza. Wszystko, co robił, wydawało się istną magią bez szczególnej magii, choć sama w sobie nauka potrafiła przecież doprowadzić do konkretnego zaskoczenia! Właśnie przeżywał jedno z nich. Gwiazdy potrafiły tak dużo zdziałać i powiedzieć? Złapał za właściwą część kompasu i przysuwając ją sobie pod nos, okręcił dookoła jej osi, żeby zaraz zwrócić ją właścicielowi. Na reakcję różdżki urządzenie jakby zakwitło, a usta Weasleya otworzyły się w niemałym szoku. Zdecydowanie tego się nie spodziewał! - Jaka magia - wyrwało się zaraz przed instrukcjami Skandynawa, który to wszedł do okręgu i poczekał na gotowość Reggiego, a ten bez zastanowienia otworzył notes i złapał za pióro. Ufał sobie bardziej niż samopiszącemu pióru, choć wciąż czuł ten szok z nowości, jaką pokazywał mu Åsbjørn. Musiał się postarać. Zacisnął zęby i kiwnął do niego głową w geście gotowości.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Nauka była niezwykle wygodnym tematem, w miarę bezosobowym. O ile oczywiście zręcznie nie wprowadzało się jego osoby do tematu nauki, co już trochę sprawy komplikowało. Zapytany o o ile czasu zajmował się badaniami Ingisson w pierwszej chwili zacisnął usta i zmarszczył brwi, nie chcąc przypadkiem podać nieprawdziwych informacji, nie zdradzając przy tym za dużo o sobie samym. Im więcej osób wiedziało o nim jak najmniej, tym lepiej.
– Takimi poważnymi to będzie dziewięć lat. Zacząłem zaraz po szkole – powiedział, palcami przeczesując rudą brodę. – Ale od szóstego roku życia pomagałem matce. Nie miała tak zaawansowanych przyrządów, ale poznałem solidne podstawy pracy naukowca – powiedział. Po dziś dzień wdzięczny był swojej wspaniałej matuli, która za nic miała decyzje, które ktoś próbował podejmować za nią. Jeżeli chciała swojego pierworodnego wyszkolić na mistrza nauki to nie było takiej siły, która by ją przed tym powstrzymała. Chciała dla niego tego, co sama otrzymała od swojego ojca: szansy. A tej Åsbjørn nie zamierzał zmarnować, mimo tego że kilka razy zdarzyło mu się już o to otrzeć. Niech jednak pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nigdy nie podjął złej decyzji.
Zainteresowanie przejawiane Weasleya niezwykle entuzjazmowało Norwega, z którego pomału wychodziło coraz więcej jego na co dzień głęboko zakopywanej ekscytacji i niezwykle szczątkowej gadatliwości. Wciąż, te elementy w jakiś sposób tworzyły osobowość alchemika i zdarzało się, że oglądały światło dzienne.
– Też. Każde ciało niebieskie emituje różne rodzaje energii. Słońce wytwarza promieniowanie, które dla nas jest ciepłem i światłem. Ziemia, na której żyjemy, ma własne pole przyciągania. Każda planeta, gwiazda, meteor, galaktyka i wiele innych składowych kosmosu, a nawet sam kosmos, wpływa na wszystko inne. Siły zmieniają się w czasie i przestrzeni, mogą być osłabiane, wzmacniane, przekształcane. Wiedza o tym w jaki sposób się zmieniają pozwala nam wykorzystać te energie do magii. Zyskujemy w ten sposób umiejętność ich przekształcania. Wywieramy na nie wpływ, a te zmiany powodują cały szereg kolejnych zmian, kolejnych i kolejnych – Ingisson mówił z błyskiem w oku, który pojawiał się tylko przy rozmowach na niezwykle pasjonujące go tematy: oscylujące w okół nauki, przeważnie, a właściwie w zatrważającej większości
Kiedy jednak przyszedł czas na pracę, Norweg momentalnie był w stanie całkowitego skupienia. Z uwagą obserwował kompas, podając kolejne odczyty Reggiemu. Już po pierwszych kilku Ingisson zorientował się, że wybrali dobre miejsce. Każdy kolejny ruch następnych wskazówek tylko utwierdzał go w tym przekonaniu, ostatecznie pozostawiając go z werdyktem, że prawdopodobnie lepiej nie mogli trafić. Schronisko znajdowało się w punkcie o częściowo stałym, silnym paśmie oddziaływań energii ciał niebieskich, częściowo zaś zmiennym, co pozostawiało im szerokie pole do popisu odnośnie kombinowania z pasmami nadawania. Odpowiednie przestrojenie aparatury mogło dać nieskończone ilości możliwości...
Kiedy Ingisson przekazał Weasleyowi ostatni przekaz prędko podszedł do Anglika. Wyraźnie rozentuzjazmowanym mruknięciem podziękował mu za pomoc, ogarniając spojrzeniem zebrane dane. Kiedy uniósł spojrzenie znad kartek na jego twarzy widać było niezwykle rzadkie zjawisko: bardzo szeroki uśmiech. Sukces.
| zt x2!
– Takimi poważnymi to będzie dziewięć lat. Zacząłem zaraz po szkole – powiedział, palcami przeczesując rudą brodę. – Ale od szóstego roku życia pomagałem matce. Nie miała tak zaawansowanych przyrządów, ale poznałem solidne podstawy pracy naukowca – powiedział. Po dziś dzień wdzięczny był swojej wspaniałej matuli, która za nic miała decyzje, które ktoś próbował podejmować za nią. Jeżeli chciała swojego pierworodnego wyszkolić na mistrza nauki to nie było takiej siły, która by ją przed tym powstrzymała. Chciała dla niego tego, co sama otrzymała od swojego ojca: szansy. A tej Åsbjørn nie zamierzał zmarnować, mimo tego że kilka razy zdarzyło mu się już o to otrzeć. Niech jednak pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nigdy nie podjął złej decyzji.
Zainteresowanie przejawiane Weasleya niezwykle entuzjazmowało Norwega, z którego pomału wychodziło coraz więcej jego na co dzień głęboko zakopywanej ekscytacji i niezwykle szczątkowej gadatliwości. Wciąż, te elementy w jakiś sposób tworzyły osobowość alchemika i zdarzało się, że oglądały światło dzienne.
– Też. Każde ciało niebieskie emituje różne rodzaje energii. Słońce wytwarza promieniowanie, które dla nas jest ciepłem i światłem. Ziemia, na której żyjemy, ma własne pole przyciągania. Każda planeta, gwiazda, meteor, galaktyka i wiele innych składowych kosmosu, a nawet sam kosmos, wpływa na wszystko inne. Siły zmieniają się w czasie i przestrzeni, mogą być osłabiane, wzmacniane, przekształcane. Wiedza o tym w jaki sposób się zmieniają pozwala nam wykorzystać te energie do magii. Zyskujemy w ten sposób umiejętność ich przekształcania. Wywieramy na nie wpływ, a te zmiany powodują cały szereg kolejnych zmian, kolejnych i kolejnych – Ingisson mówił z błyskiem w oku, który pojawiał się tylko przy rozmowach na niezwykle pasjonujące go tematy: oscylujące w okół nauki, przeważnie, a właściwie w zatrważającej większości
Kiedy jednak przyszedł czas na pracę, Norweg momentalnie był w stanie całkowitego skupienia. Z uwagą obserwował kompas, podając kolejne odczyty Reggiemu. Już po pierwszych kilku Ingisson zorientował się, że wybrali dobre miejsce. Każdy kolejny ruch następnych wskazówek tylko utwierdzał go w tym przekonaniu, ostatecznie pozostawiając go z werdyktem, że prawdopodobnie lepiej nie mogli trafić. Schronisko znajdowało się w punkcie o częściowo stałym, silnym paśmie oddziaływań energii ciał niebieskich, częściowo zaś zmiennym, co pozostawiało im szerokie pole do popisu odnośnie kombinowania z pasmami nadawania. Odpowiednie przestrojenie aparatury mogło dać nieskończone ilości możliwości...
Kiedy Ingisson przekazał Weasleyowi ostatni przekaz prędko podszedł do Anglika. Wyraźnie rozentuzjazmowanym mruknięciem podziękował mu za pomoc, ogarniając spojrzeniem zebrane dane. Kiedy uniósł spojrzenie znad kartek na jego twarzy widać było niezwykle rzadkie zjawisko: bardzo szeroki uśmiech. Sukces.
| zt x2!
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
27.11.1957
Kojarzył to schronisko z wyjątkowo dawnych lat. Jeszcze nawet przez spotkaniem słodkiej Mary Jo podróżował po Devon ze starymi przyjaciółmi na biwaki i leśne wycieczki i raz nawet spali dokładnie w tym miejscu, gdy akurat potężnie lało. Deportował się więc tu, po niemal czterdziestu latach od kiedy ostatni raz widział kamienny budynek. Czas nie był dla niego łaskawy. Dach naznaczony był zmieniającymi się w ciągu roku warunkami atmosferycznymi, a niegdyś równo skoszona trawa, obrastała teren dookoła, uginając się pod powstałymi tam kałużami. - Carpiene - wypowiedział zaklęcie, ale, choć czar zadziałał, odpowiedział pustką. - Homenum Revelio - mruknął jeszcze pod nosem, ale również i tym razem, nikt mu nie odpowiedział. - Cave Inimicum - ani żywego, ani martwego ducha w pobliżu. Był tam sam. Ciężka mgła osiadła na surowym terenie rozciągających się dookoła pól. Żywego ducha tam nie było, jedynie wiatr, który hulał dookoła. Stevie zbliżył się do drzwi i spróbował pociągnąć za klamkę, a ta od razu otworzyła się, wypuszczając ze środka jedynie kurz. Stevie wszedł do środka, różdżkę wciąż trzymając w dłoni, bacznie obserwując każdy kąt. Było inaczej, niż zapamiętał, o wiele puściej i zimniej. Drzwi zamknął za sobą, aby nie tworzyć przeciągu i zrobił krok w przód, aż deska zaskrzypiała pod jego ciężarem. Korytarz prowadził do schodów i dwóch głównych sal, rozchodząc się na kilka mniejszych pomieszczeń po drodze. Po prawej widać było starą łazienkę, teraz całkowicie niezdatną do użytku, naprzeciwko niej zaś gabinet, a przynajmniej tak wydawało się, patrząc na stojące tam biurko. Kroki wykonywał ostrożnie, dostrzegając na suficie kilka pająków, które uciekało przed nim w górę. Rozchylił drzwi do kolejnego pomieszczenia po prawej, gdzie znajdowała się kolejna łazienka, tym razem pewnie męska, sądząc po pisuarach na ścianie, naprzeciwko niej magazyn, na którego przeglądanie nie miał teraz czasu, ale na pewno wszystkie rzeczy kiedyś się przydadzą. Wejście na stołówkę, skąd przez wyłamane drzwi widać było starą kuchnię, przywróciło wspomnienia. Bezpieczny był to czas, nawet gdy chwilę wcześniej rozegrała się pierwsza wojna światowa, to jednak nie było aż tak źle jak teraz. Poprzewracane i połamane ławy i długie stoły wracały na myśl tamte czasy, gdy przy tym jednym stole, razem z dziesiątką nieznajomych jadło się grochową w oczekiwaniu na wyjście dalej przed siebie na wycieczkę. Odetchnął głęboko, czując w powietrzu zapach stęchlizny i kurzu. Trzeba tu będzie porządnie posprzątać, ale sam nie miał na to teraz ani siły, ani czasu. Mógłby poprosić Trixie, ale lepiej, by nie wiedziała jeszcze, co tak naprawdę ma tu miejsce. Dowie się w swoim czasie, gdy będzie musiała wiedzieć. Druga sala po prawej była zdecydowanie mniej zagracona, stary kominek, teraz zapewne niedrożny miał ogrzewać ten salonik. Kiedyś hulał w nim ogień, a obok stary właściciel przybytku opowiadał niestworzone historie o tych terenach, a teraz w jego fotelu była jedynie pustka. - Chłoszczyść - wskazał na niego różdżką, a ta rozpoczęła sprzątanie i dosłownie chłoszczecie fotela, który chwilę potem stał tam, lśniąc swoimi drewnianymi podłokietnikami oraz karmazynowym obiciem. Numerolog upewnił się jeszcze, że ten nie jest złamany i zasiadł w nim, obserwując wszystko to, co mógł objąć wzrokiem. Wolał nie wchodzić sam na górę, schody nie wyglądały na stabilne, a jeszcze tego brakowało, by rozbił sobie głowę i umarł tu. To miejsce miało potencjał. Było idealnie. Głęboki wdech, po raz kolejny zwieńczony kurzem i stęchlizną. Sięgnął po raz kolejny po różdżkę, podnosząc się z fotela, należało zabezpieczyć to miejsce, przynajmniej tymczasowo. Rozpoczął od nakładania tam pułapki Małej Twierdzy. Zabezpieczenie to miało na celu całkowite zatrzaśnięcie każdych drzwi i okien, nie było idealne, ale na pewno nie zaszkodziło. Powoli przechodził się wokół każdej okiennicy i framugi, upewniając, że nałożone tam zaklęcia i formułki, które wybrzmiewały spod jego wąsa, na pewno dobrze się obejmą te miejsca i zadziałają, dokładnie tak jak powinny. Typowo obronne czary musiały na ten moment wystarczyć. Po skończeniu nakładania tych czarów, po tym gdy obszedł już cały teren, minęła dobra godzina. Przeszedł wiec do ogródka, zamykając za sobą starannie wszystkie drzwi. Następnie chciał rozłożyć tam Dunę. Zaklęcia transmutacyjne od zawsze należały do jego ulubionych, a gdy te podpierane mogły być nauką numerologii, zdawały się idealnie pasować do charakteru i osobowości Becketta. Poza tym, co tu kryć, były zwyczajnie mocne, choć zajmowały dużo czasu. Ogródek był sporych rozmiarów, to też postanowił, że założy tam dwa piaski, tak, aby objęły jego większość, zwłaszcza teren od wejścia przez murek, do drzwi, a także tylne wejście prowadzące z salonu na ogródek, gdzie leżały jeszcze stare ławy i kamienne palenisko. Roztaczał dłońmi okręgi, manewrując pomiędzy liczbami, tak, aby pod mokrą ziemią zwykła iluzja piasków, zadziałała na intruza i niechcianego przybysza, niczym ruchomy piasek. Było to zajęcie co najmniej męczące, każda pułapka trwała sporo czasu, a w pomiędzy recytowaniem zaklęć, musiał zrobić sobie przerwę. Gdy wreszcie słońce wisiało wysoko, a piaski były założone, pozostało już ostatnie. Cave Inimicum miało poinformować go, gdy ktoś obcy i nieproszony znajdzie się na terenie posesji. Drżąca różdżka powinna jasno dać do zrozumienia, co się dzieje, a potem, gdy już będzie więcej czasu, założy przecież więcej pułapek. Obserwował, jak magia osiada na ziemi i wytwarza w powietrzu sztuczny mur, a to zawsze go fascynowało. Wiązania nie mogły zostać tak łatwo rozerwane, a zresztą. O tym miejscu na razie nikt nie wiedział. Gdy prace zostały skończone, zadbał jeszcze o to, by jego ślady zostały zatuszowane, tak jedynie na wszelki wypadek, a potem odszedł z tego terenu, obserwując lecące w dół wzgórze i rozciągający się dookoła horyzont, bez ani jednej żywej duszy. Deportował się dopiero kilkaset metrów dalej, koło potężnego głazu. Było idealnie.
zt, zakładam Dunę na ogród, Cave Inimicum na cały teren i Mała twierdza wewnątrz
Kojarzył to schronisko z wyjątkowo dawnych lat. Jeszcze nawet przez spotkaniem słodkiej Mary Jo podróżował po Devon ze starymi przyjaciółmi na biwaki i leśne wycieczki i raz nawet spali dokładnie w tym miejscu, gdy akurat potężnie lało. Deportował się więc tu, po niemal czterdziestu latach od kiedy ostatni raz widział kamienny budynek. Czas nie był dla niego łaskawy. Dach naznaczony był zmieniającymi się w ciągu roku warunkami atmosferycznymi, a niegdyś równo skoszona trawa, obrastała teren dookoła, uginając się pod powstałymi tam kałużami. - Carpiene - wypowiedział zaklęcie, ale, choć czar zadziałał, odpowiedział pustką. - Homenum Revelio - mruknął jeszcze pod nosem, ale również i tym razem, nikt mu nie odpowiedział. - Cave Inimicum - ani żywego, ani martwego ducha w pobliżu. Był tam sam. Ciężka mgła osiadła na surowym terenie rozciągających się dookoła pól. Żywego ducha tam nie było, jedynie wiatr, który hulał dookoła. Stevie zbliżył się do drzwi i spróbował pociągnąć za klamkę, a ta od razu otworzyła się, wypuszczając ze środka jedynie kurz. Stevie wszedł do środka, różdżkę wciąż trzymając w dłoni, bacznie obserwując każdy kąt. Było inaczej, niż zapamiętał, o wiele puściej i zimniej. Drzwi zamknął za sobą, aby nie tworzyć przeciągu i zrobił krok w przód, aż deska zaskrzypiała pod jego ciężarem. Korytarz prowadził do schodów i dwóch głównych sal, rozchodząc się na kilka mniejszych pomieszczeń po drodze. Po prawej widać było starą łazienkę, teraz całkowicie niezdatną do użytku, naprzeciwko niej zaś gabinet, a przynajmniej tak wydawało się, patrząc na stojące tam biurko. Kroki wykonywał ostrożnie, dostrzegając na suficie kilka pająków, które uciekało przed nim w górę. Rozchylił drzwi do kolejnego pomieszczenia po prawej, gdzie znajdowała się kolejna łazienka, tym razem pewnie męska, sądząc po pisuarach na ścianie, naprzeciwko niej magazyn, na którego przeglądanie nie miał teraz czasu, ale na pewno wszystkie rzeczy kiedyś się przydadzą. Wejście na stołówkę, skąd przez wyłamane drzwi widać było starą kuchnię, przywróciło wspomnienia. Bezpieczny był to czas, nawet gdy chwilę wcześniej rozegrała się pierwsza wojna światowa, to jednak nie było aż tak źle jak teraz. Poprzewracane i połamane ławy i długie stoły wracały na myśl tamte czasy, gdy przy tym jednym stole, razem z dziesiątką nieznajomych jadło się grochową w oczekiwaniu na wyjście dalej przed siebie na wycieczkę. Odetchnął głęboko, czując w powietrzu zapach stęchlizny i kurzu. Trzeba tu będzie porządnie posprzątać, ale sam nie miał na to teraz ani siły, ani czasu. Mógłby poprosić Trixie, ale lepiej, by nie wiedziała jeszcze, co tak naprawdę ma tu miejsce. Dowie się w swoim czasie, gdy będzie musiała wiedzieć. Druga sala po prawej była zdecydowanie mniej zagracona, stary kominek, teraz zapewne niedrożny miał ogrzewać ten salonik. Kiedyś hulał w nim ogień, a obok stary właściciel przybytku opowiadał niestworzone historie o tych terenach, a teraz w jego fotelu była jedynie pustka. - Chłoszczyść - wskazał na niego różdżką, a ta rozpoczęła sprzątanie i dosłownie chłoszczecie fotela, który chwilę potem stał tam, lśniąc swoimi drewnianymi podłokietnikami oraz karmazynowym obiciem. Numerolog upewnił się jeszcze, że ten nie jest złamany i zasiadł w nim, obserwując wszystko to, co mógł objąć wzrokiem. Wolał nie wchodzić sam na górę, schody nie wyglądały na stabilne, a jeszcze tego brakowało, by rozbił sobie głowę i umarł tu. To miejsce miało potencjał. Było idealnie. Głęboki wdech, po raz kolejny zwieńczony kurzem i stęchlizną. Sięgnął po raz kolejny po różdżkę, podnosząc się z fotela, należało zabezpieczyć to miejsce, przynajmniej tymczasowo. Rozpoczął od nakładania tam pułapki Małej Twierdzy. Zabezpieczenie to miało na celu całkowite zatrzaśnięcie każdych drzwi i okien, nie było idealne, ale na pewno nie zaszkodziło. Powoli przechodził się wokół każdej okiennicy i framugi, upewniając, że nałożone tam zaklęcia i formułki, które wybrzmiewały spod jego wąsa, na pewno dobrze się obejmą te miejsca i zadziałają, dokładnie tak jak powinny. Typowo obronne czary musiały na ten moment wystarczyć. Po skończeniu nakładania tych czarów, po tym gdy obszedł już cały teren, minęła dobra godzina. Przeszedł wiec do ogródka, zamykając za sobą starannie wszystkie drzwi. Następnie chciał rozłożyć tam Dunę. Zaklęcia transmutacyjne od zawsze należały do jego ulubionych, a gdy te podpierane mogły być nauką numerologii, zdawały się idealnie pasować do charakteru i osobowości Becketta. Poza tym, co tu kryć, były zwyczajnie mocne, choć zajmowały dużo czasu. Ogródek był sporych rozmiarów, to też postanowił, że założy tam dwa piaski, tak, aby objęły jego większość, zwłaszcza teren od wejścia przez murek, do drzwi, a także tylne wejście prowadzące z salonu na ogródek, gdzie leżały jeszcze stare ławy i kamienne palenisko. Roztaczał dłońmi okręgi, manewrując pomiędzy liczbami, tak, aby pod mokrą ziemią zwykła iluzja piasków, zadziałała na intruza i niechcianego przybysza, niczym ruchomy piasek. Było to zajęcie co najmniej męczące, każda pułapka trwała sporo czasu, a w pomiędzy recytowaniem zaklęć, musiał zrobić sobie przerwę. Gdy wreszcie słońce wisiało wysoko, a piaski były założone, pozostało już ostatnie. Cave Inimicum miało poinformować go, gdy ktoś obcy i nieproszony znajdzie się na terenie posesji. Drżąca różdżka powinna jasno dać do zrozumienia, co się dzieje, a potem, gdy już będzie więcej czasu, założy przecież więcej pułapek. Obserwował, jak magia osiada na ziemi i wytwarza w powietrzu sztuczny mur, a to zawsze go fascynowało. Wiązania nie mogły zostać tak łatwo rozerwane, a zresztą. O tym miejscu na razie nikt nie wiedział. Gdy prace zostały skończone, zadbał jeszcze o to, by jego ślady zostały zatuszowane, tak jedynie na wszelki wypadek, a potem odszedł z tego terenu, obserwując lecące w dół wzgórze i rozciągający się dookoła horyzont, bez ani jednej żywej duszy. Deportował się dopiero kilkaset metrów dalej, koło potężnego głazu. Było idealnie.
zt, zakładam Dunę na ogród, Cave Inimicum na cały teren i Mała twierdza wewnątrz
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
| stąd |
Dobrze było wracać do Devon, szczególnie w tak szczytnym celu, jaki został zaprojektowany przez wujka Steviego! Wciąż odczuwał dyskomfort spowodowany wybitą szczęką sprzed dwunastu dni, ale to akurat było małym problemem w stosunku do zmian pogodowych, które wywoływały w żebrach doskwierający ból. Niczym nie zamierzał się przejmować, bo moc myśli związanej z pomocą komukolwiek dodawała mu sił. Potrafił zagryźć zęby i przeć do przodu nie dla siebie, a wujka oraz wszystkich tych niesłyszących słów pokrzepienia mugolaków i charłaków, choć w rzeczywistości wierzył, że dotrze to także do czarodziejów półkrwi. Książki pożyczone od naukowca powodowały, że z każdą stroną zaczynał rozumieć coraz bardziej zawiłości numerologiczne, które mogły stworzyć dzieło rozgłośni. Zwykle lubił być tym bęcwałem, który wykazuje się ignorancją w kierunku nauki, jednak byli w stanie wojny, pozostawanie obojętnym nie mogło mieć miejsca w ich sytuacji. Zależało od tego ich życie, choć nie sądził, żeby to właśnie numerologiczne kwestie mogły je uratować, to warto było wiedzieć, o co w tym wszystkim chodziło. Skoro istniała możliwość na tak wspaniały projekt z pomocą tejże dziedziny, dlaczegóż jej nie wykorzystać? Od tygodnia już starał się przebrnąć, chociażby do połowy podręcznika, przez co cyferki zdawały się latać razem z nim na miotle! Próbował rozgryźć numerlogoliczne znaczenia imion, nazwisk, a nawet dat urodzenia! Dziwna była to zabawa, ale czytał gdzieś poradę dotyczącą ćwiczeń nawet na najprostszych przykładach. Zresztą, kto by nazwał słowa łatwymi do przekalkulowania na liczby? Cyferki same w sobie były proste, ale to czy R jest 7 lub 9 pozostawało pod ciągłym znakiem zapytania. Potrzebował spojrzeć jeszcze trochę na podręcznik!
Doleciawszy na miejsce, z którego potrzebował zabrać konkretną aparaturę, nie posiadał dużego pojęcia o samym fachu związanego z radiostacjami, dlatego powołując się na zawodowców, których spotkał na miejscu, przyglądał się pokaźnemu sprzętowi. Zdecydowanie czekało ich wiele przejażdżek związanych z należytym transportem wszystkiego, dlatego bez zbędnych pytań przyjął jakieś dziwaczne, duże skrzynie, pomniejszając je zaklęciami transmutacyjnymi. W ostatnich miesiącach wyraźnie wykorzystywał wiele z magicznych dziedzin, w których już za czasów szkolnych wykazywał się całkiem niezłą biegłością. Transmutacja i obrona przed czarną magią były przecież priorytetami, które przydawały mu się nawet za czasów pracy w Ministerstwie, a teraz? Nawet nie pracując na rękę państwa, potrafił odnaleźć sytuacje, w których przydawały się pewne szlify własnych umiejętności. Nie zamierzał oponować, nawet, teraz gdy sprawiał za pomocą różdżki, że ciężkie przedmioty stawały się lżejszymi! Jedyne czego potrzebował to miotła i porządny zapas cierpliwości oraz samozaparcia, bo przecież cały ten przelot wymagał nie lada wysiłku.
Pożegnawszy się z mężczyznami od radiostacji, zaczął powoli pakować sprzęt, wykorzystując przy tym wszelkie swoje siły witalne, na jakie było go stać. Tutaj dziwna skrzynka z pokrętłami, na którą mówili rezonator, tam jakiś dziwaczny pulpit, który ważył chyba z dwa razy więcej niż on sam, a jeszcze na dodatek dziwaczny mikser, którego strzałka nie pokazywała nic poza zerem. W całym tym nieożywionym sprzęcie widoczne było jak wiele potrzeba pracy, aby ponownie wznowić cały system, choć były to tylko i wyłącznie domniemania żółtodzioba, który kompletnie nie znał się na tego typu rzeczach. Miał całkiem inne zadanie, a to rozprostowywało się przed nim jak ten wspaniały horyzont.
Upewniony w stabilności wszystkich przedmiotów pochowanych na plecach, torbach, a nawet i kieszeniach, bo przecież to, co było mniejsze, również mogło zmieścić się choćby w tym jednym przelocie - odepchnął nogi od ziemi. Miotła odczuwając podwojony wręcz ciężar, nie wybiła się z takim impetem jak zwykle, wręcz przeciwnie, trochę jakby obniżyła lot. Nie mógł przecież zostać zauważonym przez mugoli! Nie czekając na pojękiwania drewna, szarpnął do góry, dolatując do akceptowalnej wysokości lotu. Musiał przecież spełnić swoje zadanie, choć jesienne powietrze wdzierało się do gardła z nieprzyjemnym świstem. Była to długa przeprawa przez mękę, co nie oznaczało, że się poddał, wręcz przeciwnie.
Doleciawszy na miejsce, ułożył zaczarowane przedmioty gdzieś w dalszym kącie głównego pomieszczenia, gdzie konstrukcja budynku wyglądała na stabilną - szczególnie dach! Łapiąc kilka oddechów, próbował uspokoić rozpędzoną klatkę piersiową, bo był to pewien wysiłek, do którego nie był przyzwyczajony. Dzięki wiedzy zdobytej w porcie wiedział, w jaki sposób przenosić rzeczy, ale rzadko kiedy miał okazję lecieć przeciążonym z tak dużą ilością rzeczy! Dziw, że miotła wytrzymała!
Wiedział, że czeka go jeszcze kilka takich wycieczek, ale chyba nikt nie miałby nic przeciwko, gdyby zrobił sobie przerwę na haust piwa, prawda?
| Rzut na sprawność
| zt.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
The member 'Reggie Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 54
'k100' : 54
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Drzwi wejściowe
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Devon :: Plymouth :: Aleja kupiecka :: Ptasie Radio