Wydarzenia


Ekipa forum
Drzwi wejściowe
AutorWiadomość
Drzwi wejściowe [odnośnik]28.06.21 12:29
First topic message reminder :

Drzwi wejściowe

Kamienny budynek otoczony z każdej strony murem i zielonym terenem, służy teraz za siedzibę Ptasiego Radia. W ogrodzie znaleźć można przede wszystkim wydeptane ciężki. Miejsce do rozpalenia ogniska jest w tym samym miejscu od lat, a prowizoryczne ławki stoją z każdej jego strony. Po wejściu do środka mija się długi korytarz, z którego prawej strony znajdują się toalety, a z lewej gabinet pana Becketta i składzik. Na końcu korytarza są drzwi do saloniku z kominkiem, a dalej do kuchni, oraz do Gniazda, prawdziwego studia nagraniowego, zaaranżowanego ze zdobytego sprzętu specjalnie na potrzeby inwestycji.


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 24.08.21 8:08, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Drzwi wejściowe - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Drzwi wejściowe [odnośnik]19.07.21 11:42

29-11-1957 r., po spotkaniu z Tonksem, więc pewnie wieczór


Wiadomość o tym, co i jak powinno zostać przewiezione i dostarczone do Devon otrzymał ledwie dwudziestego ósmego, czyli dnia wczorajszego. Nie wiedział jeszcze wszystkiego, ale najwyraźniej i tak wiedział wystarczająco dużo, żeby móc dostrzec do odpowiedniego miejsca, wziąć odpowiednie części i sprzęt, a potem przewieźć to do wskazanego miejsca. Zadanie ot wyjątkowo proste, może aż za bardzo. Normalnie nie wykonywałby takich czynności osobiście. Wyznaczyłby kogoś odpowiedniego i zwyczajnie wysłał go tam, gdzie było to potrzebne… Ba, mógłby nawet poprosić któregoś z zaufanych Zjednoczonych, których zadaniem od poprzedniego miesiąca było rozwożenie przesyłek i paczek… ale sam chciał przekonać się o tym, co takiego kombinował Weasley. I czy aby na pewno dobrze zrobił oddając mu swoje pieniądze na ten jeden cel.
Wpierw ruszył do miejsca, w którym oczekiwały go części. Zastał tam całą masę przedmiotów, które stanowiły dla niego zagadkę. Zupełnie jak gdyby wpadł do jednego z mugolskich majsterkowiczów, którzy mieli wyjątkowo dużo dziwnych i małych metalowych (i nie tylko) części, które nie wiadomo do czego służyły. Domyślał się jednak, że ktoś wiedział do czego je zastosować i jak je złożyć. Były one jednak dość ciężkie, czego w ogóle nie oczekiwał. Rozmyślając jak pomóc koniom, które choć były silne, to jednak miały swoje ograniczenie, postanowił zmniejszyć kilka z pakunków i zmniejszyć ich wagę.
Libramuto, libramuto – powtórzył dwa razy w stronę tych najcięższych pakunków.
Sam przewóz nie był ciężki jako czynność do wykonania. Ot, załadowanym wozem trzeba było przejechać z punktu a do punktu b. Potrzebna było tylko para koni, trochę cierpliwości i uwaga na drodze. Coś, co już nie jeden raz wykonał. Problemem była tylko jego wciąż obecna frustracja, która towarzyszyła mu po spotkaniu z Gabrielem Tonksem. Nie spodziewał się, że rozmowa, która miała być tylko zwykłą rozmową, zamieni się w kłótnię. A niestety tak się stało. Może i sam był tutaj winien, ale nie chciał się do tego przyznać. Nerwy zwyczajnie nie wytrzymały i wybuchł. Być może właśnie dlatego nerwowo rozglądał się dookoła, upewniając się, że w pobliżu nie ma żadnego potencjalnego niebezpieczeństwa. A tego na szczęście nie było. Może to i lepiej, bo Merlin jedyny wie co zrobiłby potencjalnemu napastnikowi w tak zezłoszczonym stanie.
Dotarł na miejsce po jakieś godzinie lub więcej czasu. Nie miał pojęcia na co patrzył. Widział jedynie zapomniany przez świat budynek… i nic więcej. Dlaczego wybrali akurat to miejsce? Bo nie rzucało się w oczy? Czy może z innego powodu? Niemniej, podejrzewał, że Reginald i pozostali wiedzieli co robili i gdzie zamierzali postawić cały sprzęt. Konie zatrzymał jak najbliżej wejścia, co by to jak najsprawniej (i bez zbyt wielkiego wysiłku) przenieść ciężkie rzeczy do środka. Pogoda była markotna, a nie chciał, żeby którakolwiek z części została popsuta przez deszcz lub inne warunki atmosferyczne. Silił się przy tym przy jednym z dwóch wyjątkowo ciężkich przedmiotów. Nie spodziewał się, że mogą ważyć aż tyle, a przecież użył niby zaklęcia zmniejszającego wagę (nie będąc świadomym, że to zadziałało na tylko jeden przedmiot).
Pracę skończył dość szybko, co wyraźnie go zaskoczyło. Drobny wysiłek pomógł też odgonić wszelkie negatywne myśli, które skupiły się w nim po rozmowie z Tonksem. Strzepał kurz i ewentualne zabrudzenia ze swojego płaszcza, mając nadzieję, że żadna z metalowych części nie podarła mu ubrania. Gdyby wiedział, że to wszystko tak wyglądało – założyłby cokolwiek innego.
Pozostała tylko jeszcze jedna kwestia, którą chciał zainicjować od siebie. Inni zapewne o niej pomyśleli i wykonali, ale zawsze wypadało choć trochę pomóc. Wyciągnął różdżkę i stanął tuż przy progu. Potrzebował chwili skupienia i spokoju (o to drugie nie musiał się martwić), żeby nałożyć Lignumo. Potem natomiast spędził kolejnych kilkanaście minut, żeby nałożyć Szklane domy, ale i Błyskotka jako formę żartu wobec niepowołanego gościa. Ktokolwiek nieodpowiedni miał spróbować tutaj wejść, musiałby zmierzyć się z naturą, ale i brokatem.

| Rzut na sprawność


Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Drzwi wejściowe - Page 2 4d6424bb796c4f2e713915b83cd7690217932357
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5779-anthony-macmillan https://www.morsmordre.net/t5786-bato https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t5790-skrytka-bankowa-nr-1421 https://www.morsmordre.net/t5806-anthony-macmillan
Re: Drzwi wejściowe [odnośnik]19.07.21 11:42
The member 'Anthony Macmillan' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 38
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Drzwi wejściowe - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Drzwi wejściowe [odnośnik]04.08.21 16:58
30.11.1957

Zjawił się w opuszczonym schronisku w Devon skoro świt, obserwując jeszcze na horyzoncie, jak zimne słońce przebija się przez listopadowe chmury. O dziwo widoczność była wyjątkowo dobra, chociaż zapowiadało się na to, że za chwile spadnie deszcz i wietrzny poranek zamieni się w burzowe przedpołudnie. Czym prędzej więc wszedł do środka, wycierając buty o drewniany pęknięty próg. Nieco naniesionego błota rozsypało się po podłodze, ale nawet nie zwrócił na to uwagi. W odbiciach źrenic nie widać było już podmokłej trawy, czy szarych drzew pozbawionych liści, a także chorej epoki wojny. Teraz Stevie Beckett pełen dumy i fascynacji obserwował wszystko to, co zostało zgromadzone w tym miejscu. Dzięki pomocy przyszywanego bratanka, a także Antka Macmillana, cały sprzęt znajdował się pod zabezpieczeniami w miejscu, w którym już niedługo dziać się miała prawdziwa magia. Zafascynowany przestrzenią, a także możliwościami, jakie dawała, rozejrzał się ponownie w tym miejscu. Wymagało znacznego remontu. Co prawda stare kości wcale nie zachęcały do wzmożonego ruchu, ale praca z narzędziami stanowiła jeden z przyjemniejszych elementów każdego dnia, to też numerolog położył na jednym ze starszych stołów walizkę, którą następnie otworzył ruchem różdżki. Pachniało tam kurzem. Można było rozpalić tam ogień, niczym w zimnym warsztacie, ale wolał wykonać tę pracę szybciej, w końcu nie było aż tak zimno. Zamierzał poprosić jeszcze Williama Moora, aby nieco przebudował to miejsce, zgodnie z wytycznymi. Sam Stevie Beckett mógł pomagać w takim przedsięwzięciu, ale nie miał już tyle siły i werwy co kiedyś. Dzisiaj zresztą czekało go ważne zadanie, które nie wymagało, aby na każdej ścianie wisiał obrazek. Tym zajmą się później. Numerolog ściągnął materiał, który ochraniać miał sprzęt przed kurzem, i odłożył go na bok. Było tam wszystko, czego potrzebowali, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Cała radiostacja, potrzebna do nadawania. Dostrzegł tam mikrofony, mikser, transceiver, odbiorniki, a nawet złożoną antenę, której postawienie nie powinno być wyjątkowo trudne. Wszelkie fale, które będą stąd wychodzić, zdąży jeszcze zabezpieczyć, na razie należało sprawdzić, czy sprzęt w ogóle nadaje się do użytku. Rozpoczął od rozpakowywania zawiniętych kabelków i drucików, które miały przewodzić odpowiednie wiązania, tak aby wiadomości szły w świat. Z kurzu oczyścił część pudeł i gałek, które teraz stały tam spokojnie. Sprawdził ich ruchomość, czy żaden nie wypadnie ze swojego miejsca. Przetarł jeszcze wnętrza, upewniając się, że znalazł się tam żaden przypadkowy szczur albo robak, jeszcze tego by brakowało, aby przegryzł on kable. Podłączając wszystkie przewody do siebie, zgodnie z instrukcją, która została mu zostawiona przez poprzednich właścicieli, wstrzymał oddech. Jeśli wszystko wybuchnie, to przynajmniej próbował. Adrenalina powoli uderzała w serce, to była jego pasja i to tu odnajdował najwięcej siły. Gdy wszystko było już odpowiednio przygotowane, pozostało nacisnąć przycisk, który idąc w dół, uruchomiłby ten sprzęt. Na razie bez anteny i odpowiedniego zaprogramowania, nie było możliwym nadawanie, ale mógł przetestować. Różdżkę więc w końcu skierował na pudełko, którego zawartość była teraz najcenniejsza i delikatnie nią stuknął, pod nosem mrucząc odpowiednią inkantację. I wtedy rozpoczęła się magia. W środku coś zaszumiało, słychać było, że sprzęt hula... I to jak! Potężny uśmiech od razu spłynął na twarz Steviego. Nieco szaleńczy i zbyt zadowolony, z oczami pełnymi zwykłej chłopięcej radości. Och jak bardzo marzył o takim sprzęcie, od kiedy tylko usłyszał, że takowy został wynaleziony. Bacznie obserwował każdą diodę i wsłuchiwał się w każdy obrót maszyny, kręcąc z niedowierzaniem głową. Żal było to wszystko wyłączać, ale dzisiaj zająć się miał tylko montażem. Z pewną nostalgią więc i obietnicą, że to przecież nie ostatni raz, ponownie magią wyłączył aparaturę i przykrył wszystko tym samym tworzywem, które chronić miało ten sprzęt przed ewentualnym uszkodzeniem. Historia dopiero się zaczynała, chociaż przed nimi było jeszcze dużo pracy, tak w końcu mogli ruszyć z kopyta. I oby się udało.

zt, rzut na zręczne ręce (II) - st 50


Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Stevie Beckett
Stevie Beckett
Zawód : twórca świstoklików, wynalazca
Wiek : 57
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
The blues ain't nothing but a good man feelin' bad.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9282-stevie-beckett https://www.morsmordre.net/t9293-einstein https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9294-skrytka-bankowa-nr-2137 https://www.morsmordre.net/t9295-stevie-beckett
Re: Drzwi wejściowe [odnośnik]04.08.21 16:58
The member 'Stevie Beckett' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 93
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Drzwi wejściowe - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Drzwi wejściowe [odnośnik]12.08.21 0:58
| 16 stycznia '58 |


Pierwszym co rzucało się w oczy, zaraz po wejściu były podniszczone, nieprzyjemne, o chropowatej fakturze deski, które nawet bez specjalne oświetlenia potrafiły wskazać, gdzie chlusnęły jakieś potrawy, czy też alkohole. Z pewnością niejeden wędrowiec zdołał już odwiedzić wnętrze i zapoznać się z poszczególnymi zakamarkami tuż po początku pięknych czasów bez drugiej wojny światowej. Mugolom i mieszkańcom Devon żyło się dobrze, a teraz? Zacisnął zęby, próbując odpędzić od siebie takie myśli. Był tu w konkretnym celu, zawiedzenie wujka Steviego nie wchodziło w grę. Musiał się skupić. Kraniec różdżki rozświetlony zaklęciem posłużył mu za latarnię. Wnętrze korytarza tuż przy wejściu rozświetliło się jeszcze bardziej, a przy pierwszych krokach podłoga zaskrzypiała pod przenoszonym ciężarem ciała. Nie sądził, aby drewniana powierzchnia była tak zużyta, wydawało się, że to wina czasu, choć co on tam najlepszego wiedział? Jak czas mógł być czemukolwiek winny?
Stąpając głębiej, wyczuł zagłębienia i nierówności i gdyby tylko posiadał tyle desek, które potrzebne są do położenia na nowo całej podłogi, zrobiłby to bez wahania. Niestety instrukcje były proste - naprawić, wycyklinować, co to w ogóle znaczyło? Że niby wyszlifować, coś tam ponacierać... dziwaczne były te określenia, ale książka traktująca o podstawach budowania domu miała również rozdział o renowacjach. Starał się mocno skupić na każdym przeczytanym słowie, ba, nawet zrobił notatki, które szybko spisane na kolanie wydawały się mało precyzyjne przy pierwszym rzucie oka. Trochę wydawało się go to przerastać, bo obchodząc wszystkie pomieszczenia, spostrzegł, że czeka go wiele pracy przy podłodze i samym malowaniu! Do diaska by to, dlaczego nie był w stanie odzyskać wzroku nieco wcześniej? Nie były to, oczywiście myśli, które zdołałby faktycznie pomyśleć, bo teraz... teraz po prostu szukał zajęcia. Starał się przyzwyczaić do ponownego patrzenia i obserwacji, które wydawały się takie nowe, świeże, jakby bardziej jaskrawe. Sunął wolną dłonią po ścianie, wyczuwając nierówności odpryśniętej farby i bardziej wypukłe ślady, które mógłby wyczuć nawet bez otwierania powiek. Na całe szczęście już był w stanie korzystać ze wszystkich zmysłów. Ani na sekundę nie próbował tego zmienić, można nawet powiedzieć, że powoli przyzwyczajał się do normalnego mrugania w określonych odstępach czasowych. Było ciężko się tak... przestawić, bo strach obejmował już nie tylko podświadomość. Widział, jak różdżka drży mu w dłoni. Wciąż nie był przyzwyczajony do takich przerw, musiał się czymś zająć.
Nie czekając na specjalne zaproszenia, rzucił zaklęciem Lumos Maxima na całe pomieszczenie, pozostawiając je oświetlonym. Wystarczyło mu tylko kilka rzutów okiem, żeby dojść do wniosku, że faktycznie przydałoby się tam nieco więcej niż zwykłe pociągnięcie pędzlem. Odszukał w notatkach jakąś poradę, zauważając również zamknięte okiennice. Kolejny ruch nadgarstkiem odgonił drewno w ramie, pozwalając światłu dnia przedostać się wewnątrz. Pierwszym punktem było gruntowanie ścian, czyli z całego tego sprzętu, który przyniósł na samym początku, należało wybrać te odpowiadające pierwszej z czynności, jakie miał spisane. Zanim przeszedł do samego czarowania wałka, podszedł do ściany i przyłożył rękę, nabywając na dłoni mnóstwo jasnego osadu. W podręczniku napisane było, że jest to znak, aby zagruntować ścianę, a on przecież musiał robić wszystko wedle instrukcji. Starał się połapać, o co w tym wszystkim chodzi. Musiał przecież przebudować ich chatkę... ich.
Chcąc uzyskać gładką fakturę powierzchni ściany, zabrał się za czarowanie pięciu wałków teleskopowych, które swobodnie zaczęły tworzyć ślady jego pracy. Zaklęcia transmutacyjne w istocie robiły fenomenalną robotę, bo szczotki i miotły, które znalazł na składziku, przemienił w narzędzia potrzebne do uporządkowania wnętrz pomieszczeń do stanu, jaki przedstawiał mu wujek. Nie sądził, żeby miał ku temu jakąkolwiek zdolność, jednak potrzeba rodziła pewien przymus do robienia, a na to nigdy nie potrafił się nie zgodzić. Przypominał sobie te ważne słowa, że nie robią tego dla siebie, a innych, tych wszystkich zagubionych, bo to właśnie oni byli najważniejszym źródłem, do którego miały dotrzeć wieści. Nie ważne jak bardzo starał się nie myśleć o tym, co mu się przytrafiło i jak wiele zmartwień przysporzył nie tylko swojej bliskiej rodzinie, ale również przyjaciołom i znajomym, a w tym również samą Philippę.
Praca wręcz wrzała w każdym pomieszczeniu, w którym spędzał praktycznie po dwie godziny. Początkowo zajmował się gruntowaniem ścian, by zaraz potem przechodzić do cyklinowania podłoża. Powolnymi ruchami nadgarstka zmuszał przemienione przedmioty do ruchu dokładnie takiego, jaki wydawał się najefektywniejszy w pozbyciu się wierzchniej części podłoża. Musiał wszystko wyrównać i zaimpregnować, a dzięki magii drobinki wiórów i kurzu nie unosiły się do schnących ścian. Prawdziwa zagwozdka pojawiła się w salonie oraz łazience. Grzyb zjadający część ścian oraz sufitów ani trochę nie przypominał jakiegoś zdrowego tworu. Wzrokiem przeszukał notatki, które zrobił na podstawie podręcznika i... to naprawdę było tak proste? Wystarczyło zaklęcie osuszające? A co dalej? Następna strona? Pomalować i zastosować chemię ochronną... z pewnością znalazłby się jakiś twórca eliksirów, który potrafi stworzyć takie rzeczy! Momentalnie do jego głowy wpadła postać rudzielca - Asbjorna, którego miał już okazję odgrywać. Faktycznie przecież Norweg był specjalistą od spraw związanych z magicznymi naparami! Spisał dodatkowy punkt do zrobienia na dany dzień. Musiał jeszcze przerobić kilka pomieszczeń, a spędził tam ledwo półtorej godziny! Za dwie miała przyjść Neala z pomocą w sprzątaniu i układaniu wszystkiego, tak jak zażyczył sobie wujek. Do tego czasu rudzielec nie zamierzał poddawać się przyjemności podnoszenia i przestawiania mebli, pozostawił to na wspólną chwilę spędzoną wraz z Nealą, która miała okazję trochę podyrygować. Wydawało się, jakby to naprawdę lubiła, szczególnie gdy widoczne były efektu. Apropos efektów, odnowione ściany oraz drewniane podłoże było genialne, szkoda tylko, że minęło tak szybko! Na szczęście co się odwlecze, to nie uciecze, dlatego bez zbędnego marudzenia odczarował przedmioty pomocnicze, orientując się, że jest już wieczór. Nie przeszkadzało mu to ani trochę, w końcu gdzie miał spieszyć? Chyba tylko i wyłącznie na przerwę z papierosem pomiędzy wargami. Ręce wciąż drgały dość nienaturalnie, jednak zamiast o piciu, to myślał nad planem na kolejny dzień. Zostało mu jeszcze wszystko wysprzątać, polać ściany i sufit preparatem do grzybów, a później już tylko odmalować sufit. Reszta wydawała się do zrobienia w ciągu kolejnego dnia, dlatego trzymał się nadziei, że do tego czasu Moss nie straci w nim już zainteresowania co do wspólnego mieszkania, bo teraz już by bez niej nie potrafił.

| zt
[bylobrzydkobedzieladnie]


Serce mnie bije
Dusza zapije

Żyję



Ostatnio zmieniony przez Reggie Weasley dnia 15.08.21 16:07, w całości zmieniany 1 raz
Reggie Weasley
Reggie Weasley
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 28/29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
... here we go again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8733-regi-weasley https://www.morsmordre.net/t9176-poczta-uriena#278014 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f378-devon-okolice-plymouth-krecia-nora https://www.morsmordre.net/t9072-skrytka-bankowa-2069#273565 https://www.morsmordre.net/t9055-u-r-weasley#273095
Re: Drzwi wejściowe [odnośnik]14.08.21 1:44
3 I 1958

Odrobinę zawiódł swojego przyjaciela. Rzecz jasna nie uczynił tego z – całkowitą – premedytacją, a jednak musiał przyznać przed samym sobą, że z racji dzielenia mnóstwa zadań na ważne i ważniejsze świadomie odsuwał od siebie wizję prowadzenia remontu w przyszłej rozgłośni radiowej. Stevie nigdy by mu tego nie wytknął, bo wciąż miewał takie momenty, kiedy to garbił ramiona ledwie przed jego spojrzeniem, prawdopodobnie wizualizując sobie w głowie ciosy czy kąśliwości, które ostatecznie nigdy nie nadchodziły (ponieważ Rineheart wcale nie był wynaturzoną bestyjką niezdolną do ciepłych uczuć!). Już w grudniu miał wziąć się do roboty, zwłaszcza, że część pomiarów i oględzin dokonano wcześniej, choćby przy wyborze lokalu do całego przedsięwzięcia. Co prawda o tym wyborze wcale nie zadecydował stan techniczny budynku, a przynajmniej nie ten czynnik był najważniejszy. Kieran nie znał się na tych enigmatycznie brzmiących częstotliwościach, wyliczeniach i atutach położenia geograficznego tego miejsca. Na wszystkie urządzenia spoglądał z pewną dozą niepokoju, obawiając się tego, że coś przypadkiem dotknie i na dodatek zepsuje ledwie muśnięciem. Był człowiekiem, któremu brakowało wyczucia, czasem nawet w łapie, a może zwłaszcza w tej przeklętej łapie. Jego prawa dłoń wciąż poszukiwała znajomego ciężaru różdżki, ten nawyk chyba nigdy go nie opuści, po prostu musiał wiedzieć, że magia jest na wyciągnięcie ręki – dosłownie.
Zadarł głowę i spojrzał na zabezpieczony już wcześniej dach. No właśnie, zabezpieczony, ale nie naprawiony, bo jakoś nie było jak się za to zabrać. Tak, tak, wcześniej nie mogli zdobyć materiałów, a potem pogoda nie dopisywała, kiedy non stop lało. Listopadowy deszcze przemienił się w grudniowe opady śniegu. Największą dziurę zabili jakimiś dechami – wtedy jeszcze sprawę dość prowizorycznie ogarnął Reginald – żeby śnieg nie wpadał do środka i to w najgorszym wypadku na ustawiony już sprzęt. Co kilka dni ktoś przewijał się przez opuszczone schronisko, aby dopilnować stabilności nałożonych wokół zabezpieczeń, zwłaszcza Beckett upewniał się, czy wszystko stoi tam, gdzie zostało postawione i podłączone. Młoda Neala wykonywała prace porządkowe i wspomniała, że tego dnia także przyjdzie, gdy tylko Kieran uwinie się ze swoją robotą.
Pogoda akurat sprzyjała włażeniu na dach, bo tuż po Nowym Roku z nieba spadał niezbyt ciężki śnieg, ot ledwie takie biały puszek, co sunął w dół leniwie. Auror przy okazji odśnieżył dach i dotarł do dziury w dachu. Musiał wymienić kilka desek w poszyciu, bo te stare ugięły się, z lekka spróchniałe, stąd też dziura. Płatew trzymał, belki też spełniały swoją rolę. Wystarczająco szerokie deski miały uczynić poszycie ponownie sztywnym i równym. Wziął młotek, wbił nim grube i długie gwoździe, aby połączyć deski z krokwią dachową. Kiedy był pewien mocowania, zaczął kłaść poszycie, a na nim szare dachówki. Ostatecznie wszystko udało się zrobić bez większych trudności. Jakoś od razu nabrał podejrzliwości co do tego, ze za szybko mu poszło.
Ostrożnie przeszedł w stronę komina i zszedł po drabinie, ledwie unikając twardego lądowania, gdy jedna z nóg niespodziewanie ześlizgnęła mu się z jednego ze stopni. Dobrze, że mocno chwycił się rękoma. Wszedł do środka, we wnętrzu nie prześladowała go śnieżna biel, od której odbijały się promienie słońca, atakując niewybrednie oczy.
Jeszcze trochę było do zrobienia, ale najważniejsze właśnie się wydarzyło. Nie było mowy, aby deszcz lał się na głowy osobom przebywającym w środku budowli. I w sumie, ze nie było potrzeby wymiany całego dachu. Rineheart w całkowitej ciszy chwycił za miotłę i zaczął zbierać brud z podłogi. Znalazło się kilka trocin i nieco kurzu. Uroki remontu.
Ciekawe, czy Billy będzie zadowolony? W sumie to dobrze, gdyby mimo wszystko rzucił na tę naprawę okiem. Trudno było nie uznać, że to on był w dużej mierze główną siła sprawczą przy odnowie tego przybytku. Na pewno jeszcze znajdą czas, aby odmalować ściany, przynajmniej były już odgruzowane.

| z tematu


We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Drzwi wejściowe - Page 2 AiMLPb8
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5879-kieran-rineheart https://www.morsmordre.net/t5890-aedus#139383 https://www.morsmordre.net/t12481-kieran-rineheart https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5895-skrytka-bankowa-nr-1467 https://www.morsmordre.net/t5907-k-rineheart#139780
Re: Drzwi wejściowe [odnośnik]13.09.21 9:56
17 stycznia 1958

Ten ranek był chłodny, ale wystarczająco orzeźwiający, aby Stevie mógł zjawić się zupełnie obudzony niedaleko siedziby radia. Nigdy nie deportował się bezpośrednio tam, obawiając się wykrycia magii przez doświadczonego naukowca. Chciał obejrzeć postępy prac remontowych i nie zawiódł się. Zmierzając w stronę budynku, od razu dostrzegł zmiany. Załatany dach, nieskrzypiące drzwi wejściowe, a w środku porządek, brak dziur w ścianach. Na chwilę zatrzymał się, podziwiając teren, dumny i szczęśliwy jak wiele osób pomogło w tym przedsięwzięciu. Zamierzał zabezpieczyć teren jeszcze lepiej, cały dzień był więc zaplanowany pod tym kątem. Rozpoczął więc od nałożenia Szklanych domów najpierw na drzwi wejściowe, potem swój mały gabinet zaaranżowany tam na potrzebę wyciszenia się, a potem na salę nagrań, na której wisiała tabliczka Gniazdo. Wiązania zamykały się na drzwiach, a cała jego wiedza na temat obronnej magii przelana została w to miejsce. Upłynęły łącznie trzy godziny, zanim skończył, ale nie zamierzał jeszcze odpoczywać. Tym razem swoim zabezpieczeniem chciał objąć cały teren. Tenuistis miało doprowadzić do tego, żeby na całym terenie niemożliwa była deportacja. Coś, czego i tak zabraniał zjawiającym się tam zakonnikom. Od murku do murku, od źdźbła do źdźbła nakładał więc wiązania, upewniając się, że nie będzie szans na to, aby ktokolwiek zjawił się na tym terenie z pomocą magii. Jeśli tylko przeciwnikom udałoby się odkryć jego lokalizację, to owo zabezpieczenie nieco ich spowolni, a już na pewno nie pozwoli na atak z kompletnego zaskoczenia. Przeszedł następnie do sali nagrań, odpoczywając po drodze na fotelu w salonie. Było już wiele godzin pracy za nim, ale koniec powoli był widoczny. Tym razem zamierzał wykorzystać wiedzę z zielarstwa, którą już miał i transmutacyjną magię. Różdżką wskazywał na sprzęt radiowy, nakładając tam pułapkę Kokona. Upewniał się, że każda przestrzeń będzie wypełniona, bo nie mógł dopuścić do prostej kradzieży, o ile oczywiście cała reszta zabezpieczeń zawiedzie. To nie miało działać na upoważnione osoby, te były bezpieczne, ale jakikolwiek intruz wchodzący w to miejsce i dotykający gramofonu lub mikrofonu będzie złapany w kokon. Kolejny założył na klamkę przy drzwiach wejściowych. Jakie zaskoczenie intruza musiałoby być gdyby łapiąc za nią, został zamknięty w pnącza roślin, pozostając poczwarką motyla, bez możliwości wydostania się. Cały dzień poświęcony temu miejscu miał przynieść rezultaty, chociaż w duchu Stevie liczył na to, że nigdy nie będzie ku temu okazji. Wojna rządziła się jednak własnymi prawami i trzeba było się przygotować.

zt, nakładam Tenuistis na cały teren; Szklane domy na drzwi wejściowe, mój gabinet i Gniazdo; Kokon na sprzęt radiowy i klamkę na drzwiach wejściowych


Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Stevie Beckett
Stevie Beckett
Zawód : twórca świstoklików, wynalazca
Wiek : 57
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
The blues ain't nothing but a good man feelin' bad.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9282-stevie-beckett https://www.morsmordre.net/t9293-einstein https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9294-skrytka-bankowa-nr-2137 https://www.morsmordre.net/t9295-stevie-beckett
Re: Drzwi wejściowe [odnośnik]13.09.21 21:23
18 stycznia 1958


Zadanie postawione przed Castorem Sproutem należało do tych poleceń, które nie pętały go w okowach tak znanej mu przecież obawy przed porażką oraz zawiedzeniem nadziei innych osób, a wręcz przeciwnie — motywowało do dalszej pracy, powodowało przyjemne mrowienie podekscytowania mające centrum gdzieś na wysokości żołądka, a rozlewające się powoli na wszystkie części ciała. Ucieszył się, że mógł nawet w tak drobny sposób przyczynić się do większej sprawy. A już niecodzienność czynności, których wykonanie dzisiaj mu powierzono, powodowała pojawienie się, póki co drobnych rumieńców na zapadniętych, bladych policzkach.
Na miejscu pojawił się odpowiednio wcześnie. Zabezpieczenie terenu wykonane solidnie, w żadnym wypadku nie po łebkach, wymagało od przewrażliwionego na punkcie perfekcjonizmu Castora odpowiednie zapoznanie się z terenem. Tereny zielone oraz otaczający posesję murek od razu zostały uznane przez Sprouta za idealne miejsce do nałożenia zabezpieczenia. Po przejściu murku dookoła z obu stron — tak zewnętrznej, jak i wewnętrznej — był już pewien, że to tutaj powinien rozpocząć nakładanie Śmiechów—Chichów. Właśnie w takich chwilach, gdy przychodziło mu łączyć ulubioną chyba dziedzinę magii w postaci eliksirów z tą dziedziną wiedzy, która wymagała od niego absolutnego skupienia i wielu godzin poświęconych na próby jej zrozumienia, dziękował w myślach nie tylko sobie (za oczywisty wkład ciężkiej pracy), ale przede wszystkim wujkowi Steviemu, który do tej pustej, Sproutowej głowy cierpliwie pakował podstawy, z których mógł teraz korzystać. Milcząca, dorozumiana obecność wujka przerodziła się w jeszcze większe przyłożenie się do detali. Castor miał przed sobą bowiem trudne zadanie: objęcie całego murku zabezpieczeniem, którego inkantację wypowiadał spokojnie, ze sporą dawką pewności, najwięcej czasu spędzając chyba przy wejściu na ogród, gdzie przygotowany do rozpylenia chichotek musiał spełnić swoje zadanie wzorowo. Z zaskoczeniem zauważył, że liczby, których pojawienie zazwyczaj sprowadzało na niego ostry ból skroni, pomagały mu dziś w sposób zaskakujący. W szczególności przydatne okazały się obliczenia przeprowadzone przy zabezpieczeniu niższych partii murku oraz bramy głównej. Nierówna struktura murku działała na jego korzyść, umożliwiając znalezienie miejsc idealnych do rozpylenia eliksiru.
Nie spodziewał się jednak, że cała akcja zajmie mu aż tak dużo czasu. Jednakże mógł ostrożnie zakładać, że nie zajmie mu to przecież kwadransu czy nawet godziny — do zabezpieczenia miał przecież cały teren posesji. Nic dziwnego, że po trzech godzinach spędzonych na zewnątrz zdążyła zmarznąć mu chyba każda odkryta i nieodkryta część ciała, a gardło domagało się wręcz przerwy i asysty w postaci ciepłej herbaty. Ruszył więc Castor do środka, pozwalając sobie na chwilę odpoczynku po spełnieniu pierwszej części przewidzianego na ten dzień planu. Z kubkiem herbaty w ręku spacerował po domku, poszukując dalszych miejsc odpowiednich do ulokowania w nich pułapki. Kto w końcu powiedział, że eliksiry powinny działać tylko na zewnątrz? W pomieszczeniach mogły działać jeszcze bardziej efektywnie, a brak wiatru kumulował potencjalne cząsteczki Chichotka w przewidzianym wcześniej miejscu. Przystępując do drugiej części nakładania pułapki, skupiał się więc na zakamarkach — szczelinami między oknami a parapetami, półkach utrzymujących rzeczy, które mogłyby potencjalnemu włamywaczowi wydawać się cennymi, zaś jedną, specjalną Chichotkową niespodziankę zostawił w przerwie między regałem a ścianą bezpośrednio po prawej stronie drzwi prowadzących do Gniazda. Manipulował cząstkami eliksiru tak, by w razie potrzeby wystrzeliły w przestrzeń wyznaczoną przez pas około połowy metra przed drzwiami, nie zaś na same drzwi, czy co gorsza, ścianę. Podobnie skupił się przy wiszącej we wspólnym kącie tablicy z harmonogramem audycji. Tutaj zadanie było trudniejsze, bowiem sam eliksir umieścił zaraz za nią, a rozpylony eliksir miał wydostawać się z każdej szczeliny zza tablicy — od góry, dołu, lewa i prawa. Nie byłby sobą, gdyby nie obłożył zabezpieczeniem także lodówki, tym razem Chichotka umieszczając pod nią.
Gdy zakończył pracę, słońce chyliło się ku zachodowi. Nie chcąc przedłużać swej wizyty w Ptasim Radiu, prędko umył i wytarł pożyczony kubek, po czym raz jeszcze udał się w obchód, by sprawdzić, czy na pewno nie zapomniał o jakimś ważnym miejscu. Ale wydawało się, że wszystko było w porządku.

| z/t; zakładam śmiechy-chichy na: murek wokół posesji, wejście do ogrodu oraz główną bramę (na zewnątrz)
szczeliny między parapetem a oknami, między regałem a ścianą przy wejściu do Gniazda, za tablicą z harmonogramem w kącie wspólnym, pod lodówką w kuchni i na półkach (wewnątrz)


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Drzwi wejściowe [odnośnik]29.01.22 0:37
1.02.1958

Stevie zjawił się przed Ptasim Radiem wcześnie rano, umówiony na tę okazję ze Steffenem i Castorem, którzy mieli go odciążyć ze zgromadzonych i wykonywanych przez ostatni miesiąc świstoklików.
Chłopcy, tu jest wszystko opisane. Każdy świstoklik ma swoją karteczkę, z dopiskiem gdzie prowadzi. Przekażcie to osobie, której go dacie, ale karteczkę spalcie... Nie ma co kusić losu — powiedział zostawiając w rękach Cattermola walizkę, która była wyjątkowo ciężka, bowiem nosiła kilkanaście świstoklików. Uśmiechnął się jednak do młodzieńca, zaraz potem zwracając się do Castora. — A tu masz eliksiry, które zostawiła mi panna Leighton. To bardzo ważne, rozdaj je naszym — wyjaśnił, wręczając drugiemu chłopakowi kolejną walizkę i przysiadając na chwilę na kanapie, aby rozeznać się, czy na pewno wszystko, co miał zrobić, zostało oddane. Sam miał wiele pracy, wysłany dzisiaj rankiem list do Harolda Longbottoma o tym przypominał. Nie zamierzał spoczywać na laurach, świadom, że badania, jakie miał prowadzić dla Zakonu i pomocy Rineheartowi były zbyt ważne, aby odpuszczać choćby godzinę. Einstein przesiadujący akurat na dachu siedziby radia zaraz miał ruszyć z listami w świat, przekazując jeszcze parę przedmiotów bezpośrednio do rąk zakonników, którym ową pomoc obiecał Stevie. Sam potrzebował czasu na pracę z numerologią, królową nauk, która pasjonowała go przecież nie od wczoraj. Spoglądając na dzieciaki, na jakich teraz spoczywać miała wojna, nie uśmiechał się, chociaż jego oczy pozostawały serdeczne. Grający w tle gramofon, który nadawał muzykę pokrzepiającą na cały kraj, przypominał, że nie wszystko stracone. Jeszcze jest czas, jeszcze wszystko będzie w porządku. Einstein podleciał na parapet, a Stevie wręczył mu listy do dwóch osób, którym miał pomóc, a następnie sowa odfrunęła z przesyłkami.
Dziękuję wam chłopcy, naprawdę... Sam nie miałbym czasu tego wszystkiego poroznosić, i tak już ledwo co wyrwałem się tutaj — wczoraj w przypływie szczerości wspomniał Cattermolowi jak zawalony jest pracą, na nic innego nie mając już czasu. Wstając w końcu z kanapy, rozprostował się, a następnie obydwu poklepał po ramionach, dumny, że z takimi ludźmi przyszło mu pracować. — Będziecie wiedzieć gdzie mnie znaleźć — mrugnął do chłopców. Rzecz jasna w Warsztacie. Nigdzie się przecież nie wybierał.

zt,

przekazuję Steffenowi walizkę ze świstoklikami
przekazuję Castorowi walizkę z eliksirami i mokait
w paczce do Prudence wysyłam 2 świstokliki
w paczce do Vincenta wysyłam świstoklik i kilka eliksirów


Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Stevie Beckett
Stevie Beckett
Zawód : twórca świstoklików, wynalazca
Wiek : 57
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
The blues ain't nothing but a good man feelin' bad.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9282-stevie-beckett https://www.morsmordre.net/t9293-einstein https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9294-skrytka-bankowa-nr-2137 https://www.morsmordre.net/t9295-stevie-beckett
Re: Drzwi wejściowe [odnośnik]08.05.24 19:08
8 października
Światło świec było blade, ale rozganiało ciemność wokół pianina idealnie, drżąc zaledwie przez cienkie strumyczki powietrza wkradające się przez niedoszczelnione okna. Noc coraz wygodniej układała się po okolicy, okoliczne zwierzęta zaganiała do nor, a ostatnie krucze serenady uciszała krótkim gestem, cienistym palcem wskazując na kamienny budynek stojący kawałek drogi za miastem. To z tego Gniazda wieczorami mogły wypływać ptasie melodie, choć nigdy nie prosiły o zgodę - płynęły swobodnie, zza zabezpieczonych ścian malutkiego studia nagraniowego ledwo słyszalne, ale doskonale wyraźne w tych czarodziejskich odbiornikach radiowych, które zdecydowano się akurat dzisiejszego wieczoru włączyć. Zdarzało się, że zaklęte pianino, które Rosemary kupiła jeszcze przed kilkoma laty za galeony zapracowane w rozgłośni w Hogsmeade, grało samo, głównie w czasie tych kilku dłuższych chwil, kiedy ona porankami krzątała się wokół swojego biurka, czytając najnowsze wiadomości z hrabstw; ale nie w te cenne wieczory, kiedy Brytyjczycy kładli już swoje głowy do odpoczynku; nie, kiedy w powietrzu unosił się jeszcze zapach schnącego na pergaminie tuszu, którym wypisano dzisiejszą listę zmarłych przez ostatnie działania czarodziejów. Po wieczornych wiadomościach oddawała się cała muzyce, myśląc o tym, jak o hołdzie dla nieznanych jej ofiar. Szczupłe palce tańczyły po czarno-białej klawiaturze, znacząc kolejne ścieżki, które przecież wielokrotnie już przemierzała. Dobierała utwory odrobinę melancholijne, nigdy przesycone durowymi tonacjami, choć posiadające w sobie te lekkie, podnoszące na duchu i przynoszące ulgę nuty. Nie chciała, by wieczorne audycje tak do końca kojarzyły się ze smutkiem. W jej zamyśle miały obiecywać, że być może następny dzień będzie odrobinę lżejszy, być może zasmakuje zwycięstwem, mniejszym czy większym, być może zarezonuje silniej wolą walki, chęcią wydarcia tego, co im odebrano. Tonowała utwory, przeplatała wolniejsze metrum z nieco szybszym, na sam koniec stawiając jednak na tony tulące słuchaczy do snu.
Dziesiąty walc chopinowski znała na pamięć, z zamkniętymi oczami szukała odpowiednich dźwięków pod opuszkami, uśmiechając się lekko w momencie, gdy takty nachodziły na siebie, a akordy wybrzmiewały, scalając fragmenty w harmonijną całość. Kurczyła delikatnie ramiona, całkiem nieświadomie, kiedy nuty (wypisane w jej głowie) sugerowały ciche piano; unosiła je, gdy dźwięki stawały się bardziej dobitne, bardziej taneczne. Delikatnie falowała, uchylała powieki - tańczyła razem z palcami, bo wiedziała, że dziś może sobie pozwolić na tę wolność. Przecież miała być dzisiaj sama.
Aż ostatni takt nie wybrzmiał, zostawiając na krótką chwilę Gniazdo w kompletnej ciszy.
- Na niebie widzę już niepełny księżyc w całym swoim majestacie, zagarnął nawet kilka gwiazd pod swoje ramiona i wydaje mi się, że puszcza mi oczko - zerknęła na zegar wiszący nad pianinem. Nie posiadał cyfr, za to figurka czarodziejskiego odbiornika zaczynała już mrużyć swoje pokrętła. - Och tak, nie mylę się. Dziś pożegnam państwa paryskim akcentem, ale i angielskim życzeniem na dobrą noc i lekki sen - o tej porze na Tamizie organizowano niegdyś ostatnie wycieczki, statki pływały w blasku świateł błyszczących z ulicy. Jeszcze nam wszystkim uda się wygodnie, bez strachu rozsiąść na jednym z takich statków i oddać się w beztroski rejs po naszej drogiej rzece. I będziemy wtedy wolni. Przed państwem Claude Debussy i jego fantazyjne Clair de lune. - nigdy nie była pewna, czy właściwie wymawia te muśnięte paryską wymową zgłoski, ale starała się.
Odchrząknęła delikatnie, wygładziła granatową sukienkę na kolanach i ułożyła palce na odpowiednich klawiszach. Ostatni utwór był blaskiem owego księżyca na pobliskim stawie, był cykadami ostatnimi tchnieniami starającymi się rozbrzmieć wśród traw, był spokojnym spacerem, o który nikt już nie musiał się bać. Miał być kołysanką i jako taką go grała, nawet jeśli oktawy schodziły niżej, a dźwięki stawały się twardsze, niczym kamienie obijające się o taflę wody. Znów zamknęła oczy, nie patrzyła na zegar, na to, że ten maleńki odbiornik schował anteny, sygnalizując w ten sposób zakończenie audycji. Jeszcze tylko chwilę, jeszcze tylko ostatnie słodkie dźwięki i zaraz wstanie, zaraz umknie...
Przypomniała sobie, że jednak dziś nie do końca miała być sama. Spojrzenie opadło na palce, po raz pierwszy dzisiaj, kontrolując, by opuszki odnajdywały właściwe dźwięki. Jeszcze ostatnia harmonia i zaklęte pianino ucichło.


nie każdy żyje sztuką i
snami o wolności
Rosemary Sprout
Rosemary Sprout
Zawód : spikerka radiowa
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
instead of new branches
i might grow
deeper roots
OPCM : 5 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t12268-rosemary-sprout#377422 https://www.morsmordre.net/t12354-pestka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f472-devon-wisniowy-sad-dom-sproutow https://www.morsmordre.net/t12373-szuflada-romy#380862 https://www.morsmordre.net/t12361-rosemary-sprout#379855
Re: Drzwi wejściowe [odnośnik]17.05.24 2:30
Nie do końca rozumiał jej list. Przepraszała go za skopanie, a on sobie tego nie przypominał, uciekła z ich spotkania, ale twierdziła, że przecież nie zrobiła tego umyślnie, choć z baru nie da się uciec przypadkiem, a po wszystkim jeszcze przesłała mu poczęstunek - którego nie zjadł, bo jej sowa mu na to nie pozwoliła, pozostawiając go z wątpliwością, czy one dwie w ogóle grały w jednej drużynie i natrętną wracającą do tego spotkania myślą. Nie był to pierwszy raz, kiedy trudno było mu zrozumieć kobietę, nie był to pierwszy raz, kiedy trudno było mu zrozumieć czarodzieja w ogóle, więc pominął ten wstęp, skupiając się na dalszej treści. Niewiele bardziej oczywistej, pytała, czy znał kogoś, kto mógłby jej pomóc, nie zwracała się do niego, ale poznała go przecież jako kalekę, który zdradził się z przynależnością do Zakonu Feniksa, a zatem - znajomościami. O tym, że był aurorem, wiedzieć nie musiała, bo i skąd? Odkąd zaczęły kształtować się podziemne struktury Ministerstwa Magii, jego nazwisko zostało już zapomniane. Może nie nazwisko, imię na pewno. Od szkoły nie mieli kontaktu, Pomona o nim nie mówiła. Nie przeszło mu przez myśl, że słowami mogła kierować niepewność lub grzeczność, ale tak czy inaczej Rosemary ostatecznie przystała na jego propozycję. Trochę kuła go jej odpowiedź, zapewniała go, że wie, że miał swoje obowiązki, a on wiedział, że niewiele było rzeczy żałośniejszych od mężczyzny, który nie miał pracy. Kiedy wreszcie pozwolą mu do niej wrócić? Kiedy nabierze sił, skóra wciąż była zbyt blada, cienie pod oczami zbyt sine, a ruchy słabsze i bardziej ospałe. Powieki ciążyły i choć powoli pozbywał się spowijających jego ciało bandaży, minie jeszcze trochę czasu, nim zagoją się ostatnie blizny. Na miejscu pojawił się przed czasem, bo pośród wielu wyniesionych z rodzinnego domu wartości znalazła się i ta, że kobieta na mężczyznę czekać nigdy nie powinna. Opuścił dom ze sporym zapasem czasu, bo nie był pewien, czy odnajdzie drogę - nigdy wcześniej nie był w tym miejscu, ale nie sprawiło mu trudności uzyskanie informacji o tym, którędy wiodła droga. Może było w tym trochę wymówki, zapowiedziała wieczorny koncert, a on był ciekaw, jak brzmi na żywo. Ostatnio miał dużo wolnego czasu, choć przyznawał się do tego niechętnie. Słuchał tego radia. Pozwalało mu odnaleźć się w nowej, wciąż obcej rzeczywistości.
Najpierw zapukał, potem wszedł, świadom, że była w Gnieździe sama i nie będzie w stanie otworzyć tych drzwi. Szedł za dźwiękiem pianina, powoli, nie chcąc generować dźwięków, które zakłóciłyby jej występ - nie wiedział, na ile to ważne. Nie znał się na muzyce, nie potrafił nazwać granego utworu, ale potrafił docenić jego wartość, kiedy przyglądał się jej sylwetce, przechylonej nad biało-czarna klawiaturą w melancholijnym transie. Przystanął pod ścianą, daleko od niej, wsparł się plecami gdzieś w pobliżu okna, przez które dało się dostrzec migotliwy blask gwiazd, zakładając ręce na piersi. Kolejny utwór wydawał się spokojniejszy, właściwy do wysłuchania przed snem. Potrafił sobie wyobrazić, że koił nieuporządkowane rzeczywistością myśli czarodziejów przed kolejną trudną nocą. Noce były najgorsze, przecież wiedział.
- Robiłaś to kiedyś? - spytał, kiedy usłyszał pierwsze odgłosy, kiedy miał już pewność, że mógł i że nie przeszkodzi jej w ten sposób. - Pływałaś statkiem po Tamizie? - Był kiedyś na jednym. Kiedy zamordowali tam człowieka, to chyba był mugol. Nie pamiętał tej sprawy dobrze, była prosta, a winny czarnoksiężnik okazał się wymoczkiem, którego nietrudno było pochwycić. - Przepraszam - dodał, gdy spostrzegła jego obecność, kiwnął głową na powitanie. Nie był pewien, czy zauważyła go wcześniej, nie dała tego po sobie poznać. Nie wyglądał wiele lepiej niż wtedy, nie był też lepiej ubrany. Skradał się tu jak bandyta, ale tylko dlatego, że wiedział, że hałas mógł zakłócić jej pracę. - Nie chciałem cię wystraszyć. Na zewnątrz jest już chłodno. - Trochę minął się z prawdą, wieczorny chłód mu nie przeszkadzał. - Idziemy? Potrzebujesz tu z czymś pomocy? - spytał, przemykając wzrokiem po scenerii pomieszczenia. Widok był ciekawy, orientalny. Nie widział nigdy, jak miejsce takie jak to wygląda od środka.


we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3635-brendan-weasley https://www.morsmordre.net/t3926-victoria#74245 https://www.morsmordre.net/t12222-brendan-weasley#376277 https://www.morsmordre.net/f171-devon-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t3924-skrytka-nr-786#74241 https://www.morsmordre.net/t3925-brendan-weasley#74242
Re: Drzwi wejściowe [odnośnik]18.05.24 0:56
Kiedy kończyła utwór, myślała o nim - o tym, o czym rozmawiały z matką wczoraj podczas wieczornego wieszania prania; o listach zaginionych, wśród których szukała jego imienia i nazwiska i o tej jednej liście, na której faktycznie go odnalazła. Zapomniała, że tamtego wieczoru, rok temu, na jednej z audycji musiała wyczytać jego nazwisko - jedno z wielu, dlatego nie dziwiła się sobie, że zapomniała i na jego nagłe pojawienie się i brak wiedzy o śmierci Pomony zareagowała jak zareagowała. Siedząc w swoim pokoju nad pudełkiem, z wymiętym lekko pergaminem w dłoni poczuła, jakby obróciła w dłoni kryształ, przez który patrzyła na świat dookoła siebie; zniekształcony obraz nieco się wyrównał, nie był już taki naiwno różowy, zaszedł szarawą mgłą. Nie było go przez ten cały czas? Co się właściwie działo? To w tym czasie stracił rękę? Była niemal pewna, że matka podała jej jakieś mgliste odpowiedzi w momencie, kiedy Romy odleciała myślami, zawieszając kolejną pachnącą lawendowym mydłem poszewkę.
A potem w liście przeczytała, że to właśnie on odpowie na jej prośbę i potowarzyszy jej w drodze do domu, dopóki okolica nie będzie znów bezpieczna i stabilna magicznie.
Siedziała w bezruchu jeszcze krótką chwilę, a potem zaczęła wyuczonym ruchem wyłączać wszystkie urządzenia w studiu. Kilka kliknięć, mrugające lampki, które z czerwieni weszły w pustą czerń i przełączenie mikrofonu, by w ostatnim geście zamknąć klapę zaklętego pianina i wstać.
I aż podskoczyć, kiedy usłyszała znajomy już głos. Obejrzała się od razu, blada jak ściana, ale prędko okazało się, że mogła odetchnąć. W radiu trwał półmrok, ale siedziała tu już od kilku godzin, przyzwyczaiła się, co pozwoliło jej poznać go niemal od razu. Teraz jego sylwetka jawiła się nieco inaczej, ale mimo wszystko - potrzebowała chwili, żeby uspokoić serce. Wzięła głębszy wdech, gdy już mogła sobie na to pozwolić, i uśmiechnęła się, w rozbawieniu kręcąc lekko głową.
- Tym razem byłam trochę przygotowana, chociaż wydaje mi się, że mieliśmy spotkać się przed wejściem, nie za nim. Długo czekasz? - odparła nieco uszczypliwie, choć nie poskąpiła żartobliwego tonu, w rzeczywistości nie miała mu za złe. Zaczęła chodzić wokół pianina, żeby pozbierać swoje rzeczy - rozpinany sweter, który od razu na siebie narzuciła, torebkę, do której miał jeszcze wejść mały notes z równie małym, kaczym piórem. Uniosła na niego wzrok, kiedy myśli ułożyły się w jej głowie na tyle, że mogła przywołać odpowiednie wspomnienie. Znów się uśmiechnęła, na chwilę zza ust, gdy zbierała z biurka swoje materiały do przeczytania w domu, wydostał się krótki, perlisty chichot. - Jak byłam mała - zawiązała na teczce kokardkę. - W moje urodziny tata często mnie tam zabierał. Najpierw szliśmy na lody niedaleko, bo wciąż był gorący sierpień, a potem nad rzekę. Pamiętam, że jeszcze wtedy statki były zdobione kwiatami i migotliwymi światełkami, czasem można było nawet posłuchać kwartetu smyczkowego. Uwielbiałam wychylać się, żeby zobaczyć ich odbicia w wodzie. Tata nie za bardzo był zadowolony z tego pomysłu, strasznie się wierciłam, zwłaszcza kiedy wydawało mi się, że zobaczyłam syreni ogon pod wodą. - nałożyła torebkę na ramię, teczkę trzymała w dłoni. - Możesz wziąć mój płaszcz? Wisi na wieszaku obok ciebie - nie spojrzała na niego, być może odnalazła w tym metodę na połknięcie własnych wyrzutów sumienia i zadośćuczynienie mu, że poprzednim razem nie pozwoliła mu nawet sięgnąć, zanim wypadła z budynku na strzała. Zdmuchnęła świeczki stojące dookoła jej stanowiska pracy. - Zamknę tylko...
Zaczęła się krzątać z kluczami w dłoni. Obcasy skórzanych pantofli stukały na przemian z klikającymi zamkami w drzwiach najpierw samego studia, potem pokoju wspólnego, gdzie pracownicy radia mogli spędzić kilka chwil razem - ostatnimi czasy coraz częściej pijała tu herbaty w samotności. Pociągnęła za klamki, żeby sprawdzić, czy faktycznie pomieszczenia są zabezpieczone i gotowe do pozostawienia ich w samotności nocy. Zerknęła na stolik w korytarzu, na okna - wszystko pozamykane. Mimo że pojawi się tutaj znów o poranku, chwilę po zakończeniu godziny policyjnej, wolała zostawić budynek w miarę zabezpieczony, nawet jeśli ufała zaklęciom, które rzucili na Ptasie Radio poprzedni aktywiści.
Stanęła przed nim wyprostowana, z lekkim uśmiechem na ustach, bo z satysfakcją odhaczyła w głowie wszystkie najpilniejsze punkty.
- Idziemy - skinęła lekko głową, wsuwając dłonie do płaszcza, zaraz zawiązując sobie na szyi cieplejszy, bordowy szalik. Wzięła ostatni głębszy wdech, zanim wyszli. Pachniało ziołową herbatą, którą sobie zaparzyła od razu po przyjściu, szałwią i miętą. - Liczę, że kiedyś w podzięce za pomoc uda mi się zabrać cię na taki rejs po Tamizie. Kiedyś. Zgodziłbyś się? - uśmiechnęła się do niego nieco melancholijnie, jakby chciała tym dopowiedzieć „jeśli oboje dożyjemy końca tej wojny”. Poczekała, aż wyjdą oboje i zamknęła drzwi Radia, ciągnąc ostatni raz za klamkę, a klucze ostatecznie wsuwając do torebki. Powietrze było rzeczywiście chłodne, ale rześkie. Jesienne. Rozejrzała się dookoła i przez chwilę w wyuczonym odruchu słuchała ciszy, żeby sprawdzić, czy nikogo w pobliżu nie ma. Tylko drzewa w nieskrępowaniu szumiały ostatkami liści. - Wszystko u ciebie w porządku? Neala czuje się już lepiej?
Nie chciała milczeć. Nie zamierzała milczeć, choć po głowie swobodnie wirowało mnóstwo innych pytań. Ciągnęły ją ku sobie, zachęcały do zwerbalizowania i pozyskania odpowiedzi, ale jednocześnie wiedziała, że napędzała je zdradliwa ciekawość, której nie chciała dziś tak szybko ulec.


nie każdy żyje sztuką i
snami o wolności
Rosemary Sprout
Rosemary Sprout
Zawód : spikerka radiowa
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
instead of new branches
i might grow
deeper roots
OPCM : 5 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t12268-rosemary-sprout#377422 https://www.morsmordre.net/t12354-pestka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f472-devon-wisniowy-sad-dom-sproutow https://www.morsmordre.net/t12373-szuflada-romy#380862 https://www.morsmordre.net/t12361-rosemary-sprout#379855
Re: Drzwi wejściowe [odnośnik]29.05.24 20:03
Kiwnął głową, w przepraszającym geście, kiedy dostrzegł strach, który nią poruszył. Nie wydawała się zmartwiona jego obecnością, kiedy już go spostrzegła - napomknął, że do środka zaprosił go wieczorny chłód, zatem nie tłumaczył się dalej.
- Nie - odpowiedział obojętnie, choć w istocie czekał dłuższą chwilę. Nie była spóźniona, to on przyszedł wcześniej. Uśmiechnął się, ledwie zauważalnie, słysząc jej opowieść. Zwróciła uwagę na kwartet smyczkowy, a on zwracał uwagę na detale, bo uczono go przesłuchiwać ludzi i wnioskować ze strzępów tego, co gotowi byli wyznać. Jej palce płynnie płynęły po klawiaturze pianina, w szkole śpiewała w chórze. Sam nie rozumiał sztuki, nie mówił jej językiem - po chwili dopiero zorientował się, że jego milczenie sprawiało, że dzieląca ich cisza stawała się gęsta. - Tamiza była dla mnie bardzo rozczarowująca, kiedy zobaczyłem ją pierwszy raz. Zamieszkałem w Londynie po szkole - wyjaśnił, przechodził tam szkolenie aurorskie i już tam pozostał - aż do niedawnej niewoli. Nie miał z nią już wtedy kontaktu. - Ujście Tamar w Plymouth wydawało się znacznie... czystsze i dużo bardziej malownicze. - Nie dodawał, że wychowywał się tutaj, znała jego nazwisko, a ono od słów mówiło więcej. Dużo tam pływał, a do Tamizy nie wszedł ani razu. Dużo pływał też nad jeziorem na szkolnych błoniach, jej sentymentalne wspominki ściągnęły z dali i jego myśli. Pogrzebane, dzieciństwo zdawało mu się ciągiem zdarzeń, które wydarzyły się w zupełnie innym życiu, zbyt dawno temu, by jawić się jako realne. Nie tęsknił do nich, nie czuł też, by wzbudzały w nim jakiekolwiek uczucia. - Tak - napomknął mimochodem, sięgając po materiał jedynego zawieszonego płaszcza, rozchylił jego poły, rozpostarty wyciągając ku niej, opieszale, gdy kątem oka obserwował ją krzątającą się przy magicznych urządzeniach. Nie wiedział, jak to wszystko działa, więc próbował jej po prostu nie przeszkadzać. Wychodząc wyczuł znajomy zapach, zapach szałwi, który zaczynał mu się z nią kojarzyć. Przemknął wzorkiem za jej dłonią, odruchowo, spojrzeniem badając, czy dokładnie sprawdziła zamknięcie drzwi.
Odwzajemnił jej uśmiech, choć jego nosił znamiona zakłopotania. Zbierając myśli na krótko uciekł spojrzeniem, obietnica wspólnego rejsu wydawała mu się w tych okolicznościach niestosowna. Znali się tyle co nic, był jej jak szkolne wspomnienie. Nie byli już dziećmi, takie spotkania miały oczywiste znaczenie. Niepoważne deklaracje obciążyłyby go niepoważną reputacją.
- Mam nadzieję, że wiesz, że... - zaczął, ostrożnie dobierając słowa, zamiast odpowiedzi. - Nie robię tego po to, żebyś musiała czuć się wobec mnie jakkolwiek zobowiązana. Poprosiłaś mnie o pomoc, Rosemary. - Nie musiała w podzięce zabierać go gdziekolwiek. Chciał, żeby wiedziała, że niczego za to nie oczekiwał. Nie mógł wrócić do pracy, mógł spróbować pomóc choć w taki sposób. - Nie odmówię i bez tego. - Pomocy, nie wspólnego rejsu, o którym nie powinni teraz rozmawiać. Wierzył, że będzie mogła jeszcze się tym cieszyć, przyjemnym wspomnieniem dzieciństwa, czy z nim, wątpliwe, jego przeznaczenie było inne. Nie mógł sobie pozwolić na komfort planowania przyszłości, dopiero co wyrwał ją z kajdan. Dopiero co powstał z martwych. Splótł dłonie z tyłu, gdy ruszyli w dalszą drogę, nie potrafiąc oprzeć się wrażeniu, że przeciągająca się cisza po tych słowach wcale nie stała się rzadsza. - Wykonujesz tutaj ważną i odważną pracę - zauważył po chwili, w magicznym radiu, niosła nadzieję, niosła pocieszenie. Wiedział, że wielu tego potrzebowało.
Pytała, co u niego, a on nie wiedział, co odpowiedzieć. Poświęcał wolny czas fizycznej pracy i ćwiczeniom, które mogły wzmocnić jego ciało po niewoli, zeznawał własnym towarzyszom, po raz pierwszy jako ofiara, nie śledczy, dokonując wiwisekcji własnych - bolesnych - wspomnień. Nie chciał o tym rozmawiać, o swoim bólu, o swoich słabościach. A ona nie chciała tego słuchać.
- Dochodzi do siebie - przytaknął. - Coraz mniej osób pyta, czy to żart - dopowiedział po przerwie. Nie śmiał się. - A u ciebie? Jak wam idzie... stabilizacja tego miejsca?


we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3635-brendan-weasley https://www.morsmordre.net/t3926-victoria#74245 https://www.morsmordre.net/t12222-brendan-weasley#376277 https://www.morsmordre.net/f171-devon-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t3924-skrytka-nr-786#74241 https://www.morsmordre.net/t3925-brendan-weasley#74242
Re: Drzwi wejściowe [odnośnik]30.05.24 2:39
Zerknęła na niego, krzątając się dookoła, kiedy odpowiedział. Dlaczego jego głos wydawał się taki... twardy? Jakby recytował raport, a nie mówił o rzece, o wodzie odbijającej światło słońca latem, o dziecięcych piskach towarzyszących zabawie na jej brzegu, o chłodzie wody, gdyby tylko wsunęłoby się do niej stopy. Został w Londynie. Kolejny fakt, niepodważalny i wypowiedziany rzeczowo, choć wydał jej się podszyty jakimś uczuciem, gdzieś głęboko skrytym, nie mogła go rozpoznać, tylko się domyślić. Zostawił rodzinny dom. Musiał się tam szkolić na aurora. Nie wiedziałaby tego, gdyby nie matka, która prowadząc swego czasu żyzny ogród nie znałaby każdej rodziny z okolicy. Uśmiechnęła się lekko, bo wydało jej się całkiem zabawne to, jak się mijali - ona pracowała od zakończenia szkoły w Szkocji, on w Londynie; ich siostry się przyjaźniły, Neala spędzała czas w Wiśniowym Sadzie, Hyacintha spędzała czas w Ottery, a mimo to nigdy się nie spotkali.
Patrzyła na niego odrobinę zbyt długo, więc wróciła do pakowania rzeczy, chrząknąwszy cicho pod nosem.
- Zapach Tamizy nie kojarzy się najlepiej, to prawda - zaśmiała się cicho, ale ten uśmiech prędko ucichł, bo spytała samą siebie, jak teraz wyglądał Londyn. - Kiedy byłam dzieckiem, widziałam tam tylko mrugające lampki, grajków i kwiaty wiszące po każdej stronie. Dzisiaj... widoki byłyby inne - dokończyła ciszej, wsuwając do torebki swój notes, by zaraz kliknąć cichutko metalowym klipsem. - Och, nad Tamar były organizowane niegdyś pikniki rodzinne z latawcami. Na płyciźnie szukało się wtedy wsuniętych w piasek złotych rybek, można było wygrać czekoladową żabę. Byłeś tam wtedy? - nie ciągnęła go za sobą celowo, wspomnienia pojawiały się same, ciepłe i zapraszające po całym dniu mieszających się ze sobą złych i dobrych wieści. Ceniła ogromnie swój dziecięcy czas spędzony w ciepłych ramionach rodziny, która zawsze dbała o najmłodsze latorośle. Pomyślała, że może jednak nie powinna. Bo nie była już dzieckiem. Oboje nie byli. A on nie wydawał się jej entuzjazmu wspominkami. Może to i lepiej, mogła w pełni skupić się na odłączeniu cennych urządzeń od wewnętrznego źródła zasilania, żeby Ptasie Radio przez kolejną noc było pozostawione bezpieczne.
Z wdzięcznością przyjęła od niego płaszcz, zwłaszcza, jeśli pomyślała, że mogło mu to sprawić pewną trudność. Nałożyła długi, brązowy szalik na szyję i już miała wyciągnąć spod niego włosy, kiedy zaczął mówić. Słuchała go w skupieniu, wzrokiem błądząc po twarzy, którą był teraz do niej zwrócony, po wyraźnych liniach policzków zdradzających nieprzychylność losu; po oczach, w których burza zdawała się kończyć, by zaraz znów na nowo rozpocząć, aż do ostatniego tchnienia; po poruszających się ustach i nozdrzach unoszących w oddechu. Wzięła głębszy wdech. Chciała milczeć. Pokornie kiwnąć głową i z uniżoną głową ruszyć dalej, aż na skraj miasteczka, gdzie zakłócenia magiczne stawały się ledwo zauważalne, a teleportacja o wiele bezpieczniejsza. Ale coś mówiło, że nie powinna. Że ta skała przed nią stojąca to tak naprawdę żyjący człowiek, z sercem bijącym w piersi jak u każdego, z krwią pędzącą przez żyły wartkim strumieniem i że tę skałę należy skruszyć. Nie wiedziała tylko jak.
Ale dowie się. Bo coś w niej aż się buntowało się przeciwko takiemu zjawisku.
- Jestem wdzięczna, że zgodziłeś się mi towarzyszyć, i wierzę, że tę wdzięczność jeszcze uda mi się okazać, ale nie dlatego, bo to mnie do czegoś zobowiązuje. Nigdy - mówiła łagodnie, głosem wieczornym, cichszym niż ten poranny, ale przebrzmiewały w nim nuty jakiegoś strapionego młodzieńczego buntu. Już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, ale zdała sobie sprawę z tego, jak to mogło zabrzmieć. Po fakcie. Dlaczego kiedyś to było takie proste, a teraz te towarzyskie zasady stały się tak kanciaste i niejasne? Westchnęła. Rumieniec wstąpił na jej policzki, ale to już zupełnie nie spowodowało, że się zawstydziła. Odchrząknęła. Bunt wcale nie zelżał, ba!, dolał oliwy do ognia. - Przepraszam, to nie miało tak zabrzmieć. To w ogóle nie miało tak zabrzmieć. Po prostu... nie widzieliśmy się dziesięć lat. Od zakończenia szkoły kontakt się urwał, z mojej też winy, mogłam wysłać ci list z pytaniem, jak żyjesz, ale tego nie zrobiłam. A powinnam, bo chciałam! - wyciągnęła palec ku górze, jakby chciała jemu pogrozić, ale w rzeczywistości groziła sama sobie. Czasami wydawało jej się, że jedyną absolutnie poukładaną i zaplanowaną rzeczą, w której brak było poślizgów, były audycje radiowe. Reszta życia była bałaganem w chaosie. - A kiedy zobaczyłam cię wtedy... - na cmentarzu? Przy Pomonie? To wszystko brzmiało tak niepoprawnie. - Pomyślałam, że wszystko się u ciebie zmieniło, a ja z ogromną ochotą wysłuchałabym każdej opowieści. Spędziłabym z tobą czas. Jak kiedyś. Przecież to nic złego, prawda? Rozmawiać o dawnych czasach jeszcze można bez posądzenia o schadzkę w niewłaściwym tonie. - odetchnęła głębiej, kiedy wychodzili.
Bunt minął. Chyba wylała mu to, co leżało jej na sercu. Nie chciała pozostawiać go po raz kolejny z niedopowiedzeniem, być grzeczną, małą dziewczynką, która nie odzywa się nie pytana. Pamiętała czasy Hogwartu. Pamiętała go, kiedy pochylał się nad donicami, a ona obok śpiewała mandragorom kołysanki. Pamiętała go schodzącego do wody, kiedy sama stała wyżej, na Błoniach, z włosami ciąganymi przez wiatr przypatrując się mu z różem na policzkach. Mogli wymijać się spojrzeniami - gdy jedno nie patrzyło, drugie zerkało - ale coś wtedy, i dziś, sprawiało, że czuła się blisko niego bezpiecznie. Nawet tutaj, w czerni nocy, otoczeni przez wysokie topole ponuro szemrzące wśród chłodnych powiewów wiatru. W samotności. Byli sami. Albo tak przynajmniej chciała myśleć. Mocniej uchwyciła torebkę, kiedy ruszyli, obejrzała się za siebie, ale cały czas go słuchała.
- Nie potrafię sobie wyobrazić, co wtedy czuła. Połknięta przez wielką rybę. Hyacintha siedziała jak na szpilkach, cały czas ciągała mnie za rękaw i pytała, czy nie było jej nazwiska na liście... - odparła ciszej, zerkając na niego z boku. Wyjęła włosy zza szalika, bo gryzły ją w kark. - A ty? Ta... - zawahała się, ale tylko przez chwilę, bo buntowniczy duch znów ją nawiedził. Tylko woda sprawiała, że skały zmieniały swój kształt. - Ta rana na ręce jest świeża? Pomyślałam, że okłady z babki lancetowatej mogłyby przynieść ulgę. Przyspieszają gojenie. Rumianek by pomógł. Dobrze nam obrodził w tym roku.
Chciała pomóc. Chciała go dotknąć. Nie fizycznie. Dać mu znak, że jest obok i nie odejdzie.

| za karę robię kości:
1 - zza drzewa ktoś im się faktycznie przygląda
2 - w gęstwinie nieopodal coś się rusza i dziwnie stęka
3 - zza linii drzew słychać wyraźne warczenie


nie każdy żyje sztuką i
snami o wolności
Rosemary Sprout
Rosemary Sprout
Zawód : spikerka radiowa
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
instead of new branches
i might grow
deeper roots
OPCM : 5 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t12268-rosemary-sprout#377422 https://www.morsmordre.net/t12354-pestka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f472-devon-wisniowy-sad-dom-sproutow https://www.morsmordre.net/t12373-szuflada-romy#380862 https://www.morsmordre.net/t12361-rosemary-sprout#379855
Re: Drzwi wejściowe [odnośnik]30.05.24 2:39
The member 'Rosemary Sprout' has done the following action : Rzut kością


'k3' : 3
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Drzwi wejściowe - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Drzwi wejściowe
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach