Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Derbyshire
Miasteczko Buxton
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Miasteczko Buxton
Buxton jest malowniczym, niewielkim miastem położonym blisko pięćdziesiąt kilometrów od Derby. Przed wojną jego ludność wahała się w granicach kilkunastu tysięcy mieszkańców, jednakże wyniszczone głodem i biedą znacznie straciło na populacji. To miasto kontrastów, gdzie zdewastowane, dotknięte zębem czasu budowle stykają się z bogatą florą, teraz dziko porastającą w zaniedbanych parkach i lesach na obrzeżach. Miasto wydało na świat wielu mugolskich celebrytów i zasłynęło z Buxton Opera House, rozchwytywanego ośrodka kultury w centrum Anglii. Pomimo znaczącego opustoszenia widowni, opera gra dalej.
Obserwował dialog, targany chorym podnieceniem wywołanym kolejną czystką. Wyraziłby najpewniej zdziwienie, że jego towarzysz został rozpoznany przez staruszka, ale myśli krążyły już zupełnie gdzieś indziej. Gdy skończyli rozmawiać, skierował różdżkę na starego czarodzieja i niewerbalnie użył zaklęcia Organus dolor z intencją zadania mu krzywdy. Napawał się jego cierpieniem w ciszy, w duchu zadowolony z przebiegu dzisiejszego wieczoru. Jego wyraz twarzy był mętny, nie zdradzając wielu emocji, jak gdyby przeżywał to głęboko w sobie. Przestał po dłuższej chwili, a organy staruszka przestały się poruszać, choć ciężko było mówić o uldze w obliczu losu, który miał go spotkać. Następnie należało dziadka wyciszyć przy pomocy Silencio. Wkrótce przyszedł czas na zwieńczenie szturmu - podpalenie Buxton Opera House.
— Igne Inferiori. — inkantował razy kilka, celując fioletowym płomieniem w drewniane elementy konstrukcji, która zajęła się ogniem i powoli rozprzestrzeniała po pomieszczeniu. Mężczyźni zdołali je rzecz jasna opuścić, podróżując spokojnym krokiem wzdłuż korytarzy górnego piętra. Hannibal wespół z Lordem Burke starał się mordować każdą napotkaną osobę, czyniąc je żywymi pochodniami - naprzemiennie z pomocą czarnej magii lub uroku Lancea. Ognistymi włóczniami równie przyjemnie ciskało się w mijane fundamenty domu operowego, które sprawić miały, że strop zwali się na mugolskie głowy. Płomienie trawiły budynek swoim tempem, toteż mężczyzna stale wzniecał kolejne źródła, a gdy zeszli na dół, spokojnie wyszli głównym wyjściem mijając ludzi, którzy usiłowali pomóc zagryzionym czarodziejom. Zgromadzenie było niezorganizowane i spanikowane, gdyż ofiar myśliwskich psów było jeszcze co najmniej kilka. Obecność nielokalnych czarodziejów w progu wyjścia zwróciła uwagę wszystkich zebranych. Jakiś wariat wyciągnął nawet broń palną, lecz czarnoksiężnicy prędko go załatwili. Nie było już nikogo, kto mógłby uchronić tę bandę mugoli przed niechybną śmiercią, byli zdani tylko na siebie - łaski bowiem Rookwood nie znał. Posłał w kierunku łatwopalnych konstrukcji, przedmiotów i rekwizytów, a nawet ludzi kolejne pociski ognia, gdy Xavier wyciągał starca z budynku. Przeciągły gwizd, którym facet skomunikował się ze zwierzętami, wywołał głośne szczekanie na zewnątrz, co świadczyło o tym, że psiska poradziły sobie doskonale. Pozostało zapieczętować główne wejście.
— Colloportus. — zawołał pierwej, zamykając zamek w drzwiach. — Clausana Foreno. — dodał, by zabarykadować drzwi magiczną barierą, aby upewnić się, że tędy nikt nie ucieknie. W ten czas jego towarzysz obserwował budynek, by nikt nie wydostał się inną drogą ucieczki. Hannibal wsłuchiwał się w przerażone dźwięki jeszcze przez pięć do dziesięciu minut, oceniając na ich podstawie - jak i oczywiście temperatury, która wzrastała proporcjonalnie do upływu czasu - czy budynek zajął się płomieniem do tego stopnia, by móc swobodnie zostawić go w cholerę.
— Poszło łatwiej, niż bym się spodziewał. Wezwę nam Błędnego Rycerza i zatrzymam się w Yorkshire, dojedziesz z nim do Durham samodzielnie. — uniósł różdżkę w górę, a pojazd wkrótce zjawił się na miejscu. Mężczyźni pojechali w tym samym kierunku, lecz Hannibal z psami wysiadł znacznie wcześniej, niż jego towarzysz i jeniec. Rozeszli się w swoje strony, a Rookwoodowi pozostało spisanie raportu dla Craiga Burke.
ztx2
— Igne Inferiori. — inkantował razy kilka, celując fioletowym płomieniem w drewniane elementy konstrukcji, która zajęła się ogniem i powoli rozprzestrzeniała po pomieszczeniu. Mężczyźni zdołali je rzecz jasna opuścić, podróżując spokojnym krokiem wzdłuż korytarzy górnego piętra. Hannibal wespół z Lordem Burke starał się mordować każdą napotkaną osobę, czyniąc je żywymi pochodniami - naprzemiennie z pomocą czarnej magii lub uroku Lancea. Ognistymi włóczniami równie przyjemnie ciskało się w mijane fundamenty domu operowego, które sprawić miały, że strop zwali się na mugolskie głowy. Płomienie trawiły budynek swoim tempem, toteż mężczyzna stale wzniecał kolejne źródła, a gdy zeszli na dół, spokojnie wyszli głównym wyjściem mijając ludzi, którzy usiłowali pomóc zagryzionym czarodziejom. Zgromadzenie było niezorganizowane i spanikowane, gdyż ofiar myśliwskich psów było jeszcze co najmniej kilka. Obecność nielokalnych czarodziejów w progu wyjścia zwróciła uwagę wszystkich zebranych. Jakiś wariat wyciągnął nawet broń palną, lecz czarnoksiężnicy prędko go załatwili. Nie było już nikogo, kto mógłby uchronić tę bandę mugoli przed niechybną śmiercią, byli zdani tylko na siebie - łaski bowiem Rookwood nie znał. Posłał w kierunku łatwopalnych konstrukcji, przedmiotów i rekwizytów, a nawet ludzi kolejne pociski ognia, gdy Xavier wyciągał starca z budynku. Przeciągły gwizd, którym facet skomunikował się ze zwierzętami, wywołał głośne szczekanie na zewnątrz, co świadczyło o tym, że psiska poradziły sobie doskonale. Pozostało zapieczętować główne wejście.
— Colloportus. — zawołał pierwej, zamykając zamek w drzwiach. — Clausana Foreno. — dodał, by zabarykadować drzwi magiczną barierą, aby upewnić się, że tędy nikt nie ucieknie. W ten czas jego towarzysz obserwował budynek, by nikt nie wydostał się inną drogą ucieczki. Hannibal wsłuchiwał się w przerażone dźwięki jeszcze przez pięć do dziesięciu minut, oceniając na ich podstawie - jak i oczywiście temperatury, która wzrastała proporcjonalnie do upływu czasu - czy budynek zajął się płomieniem do tego stopnia, by móc swobodnie zostawić go w cholerę.
— Poszło łatwiej, niż bym się spodziewał. Wezwę nam Błędnego Rycerza i zatrzymam się w Yorkshire, dojedziesz z nim do Durham samodzielnie. — uniósł różdżkę w górę, a pojazd wkrótce zjawił się na miejscu. Mężczyźni pojechali w tym samym kierunku, lecz Hannibal z psami wysiadł znacznie wcześniej, niż jego towarzysz i jeniec. Rozeszli się w swoje strony, a Rookwoodowi pozostało spisanie raportu dla Craiga Burke.
ztx2
Hannibal Rookwood
Zawód : Łowca wilkołaków z grupy Sigrun, dystrybutor zwierzęcych ingrediencji
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Moja natura mówi głośniej
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
11 XII 1957
Kolejna niedospana noc działała jak kula u nogi, wciąż podążając za starym numerologiem, wszędzie tam, gdzie się poruszał. Na umówione z przyjacielem spotkanie zjawił się punktualnie, a nawet kilka minut przed czasem. W końcu zadanie, jakie zostało przed nimi postawione, nie należało do zadań prostych. Poruszając się po Derbyshire trzeba było być szczególnie czujnym, teren, chociaż pozornie zdawał się być nieco bardziej na stronę promugolską, już ostatnio dał mu popalić i to kilka razy. Tym razem rozejrzał się dookoła i od razu zabrał się za sprawdzanie terenu. Pustostan za miastem Buxton, o których pani Gambon poinformowała ich, że jest tak naprawdę mugolską kryjówką, teraz był właściwie, na jedno wyciągniecie ręki. Musieli przejść przez opuszczony teren, nie zwracać na siebie uwagi i trzymać jedynie kciuki, aby byli tam pierwsi i nikt ich nie ubiegł. - Cave Inimicum - wypowiedział wskazując różdżką dookoła siebie. Ktoś tam był, w budynku, ale to dobrze. Mieli być... Jeśli czar powiedziałby mu, że był sam tam, to by znaczyło, że mugole już nie żyją, bo szczerze wątpił, aby zdołali uciec. - Carpiene - wypowiedział po raz kolejny, a magia rozprysła sięm wskazując, że teren jest wolny od pułapek. Musiał być jedynie prowizoryczny, szybko zaanektowany pod kryjówkę, bez zapewnienia im odpowiedniego bezpieczeństwa. Wtem zjawił się auror, którego Beckett powitał uściśnięciem dłoni i przyjaznym uśmiechem, chociaż z tyłu głowy wciąż coś go jadło. Odczekał aż towarzysz rzuci swoje czary i powoli zaczęli zmierzać w stronę budynku, różdżki trzymając w pogotowiu. Może to nie był odpowiedni moment na to, ale... - Widziałem się ostatnio z Justine - zaczął szybko, bo temat był ważny. - W połowie listopada, jeszcze zanim wróciłeś... Byliśmy z Beatrix na grzybach w Dorset i ktoś napadł tam na nas - mówił spokojnie, ale z tyłu głosu słychać było emocje. - Z początku myślałem, że to pijak, wiesz... Obok leżała butelka whisky, ale potem on zmienił się w mgłę... Taki kłąb czarnej mgły. Myślałem, że to transmutacja i to jakaś zaawansowana forma, ale ona wspomniała, że ci najgorsi tak potrafią - ściszył głos jeszcze bardziej. - Śmierciożercy, ma się rozumieć - nie oczekiwał niewiadomo jakiego wyjaśnienia, wszystko było właściwie dość proste. Problematyczne tylko było, że półwysep kornwalijski przestawał wydawać się bezpieczną przestrzenią do życia. Co przyszło im robić? Widać nieco rozproszył się, bo gdy wypowiedział - Saxio - wskazując w plecy Rinehearta, czar nie podziałał, ba! Nawet nie uformował się w żaden sposób... Był już zmęczony, wyczerpany swoim wiekiem, wysiłkiem fizycznym, umysłowym, wojną, wszystkim.
mam przy sobie szatę od Trixie i świstoklik (szpulka czarnej nici)
Kolejna niedospana noc działała jak kula u nogi, wciąż podążając za starym numerologiem, wszędzie tam, gdzie się poruszał. Na umówione z przyjacielem spotkanie zjawił się punktualnie, a nawet kilka minut przed czasem. W końcu zadanie, jakie zostało przed nimi postawione, nie należało do zadań prostych. Poruszając się po Derbyshire trzeba było być szczególnie czujnym, teren, chociaż pozornie zdawał się być nieco bardziej na stronę promugolską, już ostatnio dał mu popalić i to kilka razy. Tym razem rozejrzał się dookoła i od razu zabrał się za sprawdzanie terenu. Pustostan za miastem Buxton, o których pani Gambon poinformowała ich, że jest tak naprawdę mugolską kryjówką, teraz był właściwie, na jedno wyciągniecie ręki. Musieli przejść przez opuszczony teren, nie zwracać na siebie uwagi i trzymać jedynie kciuki, aby byli tam pierwsi i nikt ich nie ubiegł. - Cave Inimicum - wypowiedział wskazując różdżką dookoła siebie. Ktoś tam był, w budynku, ale to dobrze. Mieli być... Jeśli czar powiedziałby mu, że był sam tam, to by znaczyło, że mugole już nie żyją, bo szczerze wątpił, aby zdołali uciec. - Carpiene - wypowiedział po raz kolejny, a magia rozprysła sięm wskazując, że teren jest wolny od pułapek. Musiał być jedynie prowizoryczny, szybko zaanektowany pod kryjówkę, bez zapewnienia im odpowiedniego bezpieczeństwa. Wtem zjawił się auror, którego Beckett powitał uściśnięciem dłoni i przyjaznym uśmiechem, chociaż z tyłu głowy wciąż coś go jadło. Odczekał aż towarzysz rzuci swoje czary i powoli zaczęli zmierzać w stronę budynku, różdżki trzymając w pogotowiu. Może to nie był odpowiedni moment na to, ale... - Widziałem się ostatnio z Justine - zaczął szybko, bo temat był ważny. - W połowie listopada, jeszcze zanim wróciłeś... Byliśmy z Beatrix na grzybach w Dorset i ktoś napadł tam na nas - mówił spokojnie, ale z tyłu głosu słychać było emocje. - Z początku myślałem, że to pijak, wiesz... Obok leżała butelka whisky, ale potem on zmienił się w mgłę... Taki kłąb czarnej mgły. Myślałem, że to transmutacja i to jakaś zaawansowana forma, ale ona wspomniała, że ci najgorsi tak potrafią - ściszył głos jeszcze bardziej. - Śmierciożercy, ma się rozumieć - nie oczekiwał niewiadomo jakiego wyjaśnienia, wszystko było właściwie dość proste. Problematyczne tylko było, że półwysep kornwalijski przestawał wydawać się bezpieczną przestrzenią do życia. Co przyszło im robić? Widać nieco rozproszył się, bo gdy wypowiedział - Saxio - wskazując w plecy Rinehearta, czar nie podziałał, ba! Nawet nie uformował się w żaden sposób... Był już zmęczony, wyczerpany swoim wiekiem, wysiłkiem fizycznym, umysłowym, wojną, wszystkim.
mam przy sobie szatę od Trixie i świstoklik (szpulka czarnej nici)
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Przez jakiś czas nie potrafił uwolnić się od obrazu pobladłej twarzy panny Gambon, a powodem tego była zapewne nawiązana z nią współpraca. Widział ją tylko raz, potem otrzymał od niej dwa listy, które wyjaśniały jaki dokładnie szyfr pozostawił jej ojciec i zdradzały też położenie kryjówek. Jedno z miejsc miało ponoć ogromne znaczenie, położone w hrabstwie Derbyshire. Chęć udzielenia pomocy przyjaciołom odsunęła na bok rozpacz. Na pierwszy rzut oka młoda czarownica prezentowała się jako osoba niezwykle delikatna, podatna na zranienie, jednak zdołała w mgnieniu oka cały żal przekuć w ogrom determinacji. To było godne pochwały, jednak Kieran pozostawał oszczędny w słowach, bo jak zwykle wolał skupić się na działaniu. Podjął się próby udzielenia pomocy mugolom, chociaż tyle mógł zrobić w ramach kontynuowania woli zmarłego.
Tylko kilka minut czekał na pojawienie się Steviego w umówionym miejscu, z którego mieli teleportować się dalej. Krótko przyjrzał się kompanowi, ale i tak zdołał w trakcie jednej chwili zlustrować go od stóp po czubek głowy, jakby upewniał się, że ma do czynienia z odpowiednią osobą. Skinął mu głową na powitanie, następnie poruszył różdżką, wykonując prosty ruch, niby zataczając krąg między nimi. – Magicus Extremos – wypowiedział inkantację pewnie i ciepło magii rozlało się między nimi, upewniając o wzmocnieniu kompana. Przy takim wzmocnieniu dla Becketta mogli skierować swoje kroki bliżej pustostanu, skoro pobieżne rozeznanie zostało wykonane przez numerologa. Rineheart także podjął się próby rzucenia silnych zaklęć z zakresu obrony przed czarną magią. Kilka zmyślnych ruchów różdżką i wypowiedziana inkantacja na głos: – Protecta.
Nic się nie wydarzyło, tym razem jego różdżka pozostała głucha, Zdecydował się spróbować z kolejnym zaklęciem, wykonując zamaszysty ruch różdżką na poziomie oczu. – Veritas Claro – tym razem także nie poczuł pełnej mocy czaru, ledwie muśnięcie magii. Kieran przymknął oczy, wyrzucił z siebie ciężki westchnienie i ruszył dalej, pozwalając druhowi przemówić. Jednak to, co od niego usłyszał, kazało mu zatrzymać się w pół kroku.
– Śmierciożerca w Dorset? – zadał pytanie na głos, jakby wyrzucenie go w przestrzeń miało pomóc w odnalezieniu odpowiedzi na jakże dziwną zagwozdkę. Czyżby wróg szukał sposobności, aby siać chaos na terenach objętych sojuszem Prewetta? A może najgorsi zwyrodnialcy szukali w tej okolicy czegoś konkretnego? Kogoś konkretnego? Takie rzeczy nie powinny mieć miejsca. – To się nie powinno zdarzyć. Sojusz zawiązany politycznie powinien mieć jakieś przełożenie na ochronę tych kilku hrabstw. Ktoś powinien był pomyśleć o tym już wcześniej. Sądziłem, że lordowie mają siły i środki, ale sam przecież nie miałem żadnego problemu ze złożeniem wizyty w twoim domu.
Zmarszczył brwi, potem spojrzał na Becketta z ogromem determinacji. Powinni pomyśleć o tym, jak zabezpieczyć tak obszerny teren przed wrogiem, a przynajmniej utrudnić mu składanie wizyt kiedy tylko zechce. Ale czy podobną inicjatywę nie powinni zapoczątkować lordowi, którzy sprawowali pieczę nad tymi hrabstwami. – Wiem, że wiele już masz na swoich barkach. Być może trzeba będzie porozmawiać z lordem Archibaldem Prewettem, albo z lordem Romulusem Abbottem, w końcu to o ich ziemie chodzi. Nawet nie chodzi o wyszkolenie ludzi do patroli okolicznych terenów, tutaj trzeba wsparcia magii, cholernie potężnej magii, co ograniczy takie wypady wroga. Sam nie wiem, jak to zrobić, nie znam się na tych naukowych sprawach. Potrafię nakładać pułapki, ale jak niby pokryć takimi podobnie wielki obszar? Tutaj chodzi o całkowite odcięcie kawałka kraju.
Jakoś łatwiej mu być człowiekiem od brudnej roboty, babranie się w trupach, krwi, czy nawet fekaliach nie było dla niego traumatycznym doświadczeniem, gorzej było z tworzeniem strategii. Tyle detali, szczegółów, różnych scenariuszy, a to wszystko trzeba podeprzeć o odpowiednie zaplecze logistyczne, często też uciec się do jakichś badań. Psidwacza mać.
Byli w drodze do kryjówki, nie powinni roztrząsać ważkich spraw w takim momencie, kiedy trzeba było poświęcić im wiele uwagi. Kieran szybko otrząsnął się i zaczął rozglądać po okolicy uważnie.
| wykonane rzuty – udany tylko Magicus, bonus +22; ekwipunek: różdżka, smocza łza, eliksir znieczulający, kryształ; rzucam na zdarzenie
Tylko kilka minut czekał na pojawienie się Steviego w umówionym miejscu, z którego mieli teleportować się dalej. Krótko przyjrzał się kompanowi, ale i tak zdołał w trakcie jednej chwili zlustrować go od stóp po czubek głowy, jakby upewniał się, że ma do czynienia z odpowiednią osobą. Skinął mu głową na powitanie, następnie poruszył różdżką, wykonując prosty ruch, niby zataczając krąg między nimi. – Magicus Extremos – wypowiedział inkantację pewnie i ciepło magii rozlało się między nimi, upewniając o wzmocnieniu kompana. Przy takim wzmocnieniu dla Becketta mogli skierować swoje kroki bliżej pustostanu, skoro pobieżne rozeznanie zostało wykonane przez numerologa. Rineheart także podjął się próby rzucenia silnych zaklęć z zakresu obrony przed czarną magią. Kilka zmyślnych ruchów różdżką i wypowiedziana inkantacja na głos: – Protecta.
Nic się nie wydarzyło, tym razem jego różdżka pozostała głucha, Zdecydował się spróbować z kolejnym zaklęciem, wykonując zamaszysty ruch różdżką na poziomie oczu. – Veritas Claro – tym razem także nie poczuł pełnej mocy czaru, ledwie muśnięcie magii. Kieran przymknął oczy, wyrzucił z siebie ciężki westchnienie i ruszył dalej, pozwalając druhowi przemówić. Jednak to, co od niego usłyszał, kazało mu zatrzymać się w pół kroku.
– Śmierciożerca w Dorset? – zadał pytanie na głos, jakby wyrzucenie go w przestrzeń miało pomóc w odnalezieniu odpowiedzi na jakże dziwną zagwozdkę. Czyżby wróg szukał sposobności, aby siać chaos na terenach objętych sojuszem Prewetta? A może najgorsi zwyrodnialcy szukali w tej okolicy czegoś konkretnego? Kogoś konkretnego? Takie rzeczy nie powinny mieć miejsca. – To się nie powinno zdarzyć. Sojusz zawiązany politycznie powinien mieć jakieś przełożenie na ochronę tych kilku hrabstw. Ktoś powinien był pomyśleć o tym już wcześniej. Sądziłem, że lordowie mają siły i środki, ale sam przecież nie miałem żadnego problemu ze złożeniem wizyty w twoim domu.
Zmarszczył brwi, potem spojrzał na Becketta z ogromem determinacji. Powinni pomyśleć o tym, jak zabezpieczyć tak obszerny teren przed wrogiem, a przynajmniej utrudnić mu składanie wizyt kiedy tylko zechce. Ale czy podobną inicjatywę nie powinni zapoczątkować lordowi, którzy sprawowali pieczę nad tymi hrabstwami. – Wiem, że wiele już masz na swoich barkach. Być może trzeba będzie porozmawiać z lordem Archibaldem Prewettem, albo z lordem Romulusem Abbottem, w końcu to o ich ziemie chodzi. Nawet nie chodzi o wyszkolenie ludzi do patroli okolicznych terenów, tutaj trzeba wsparcia magii, cholernie potężnej magii, co ograniczy takie wypady wroga. Sam nie wiem, jak to zrobić, nie znam się na tych naukowych sprawach. Potrafię nakładać pułapki, ale jak niby pokryć takimi podobnie wielki obszar? Tutaj chodzi o całkowite odcięcie kawałka kraju.
Jakoś łatwiej mu być człowiekiem od brudnej roboty, babranie się w trupach, krwi, czy nawet fekaliach nie było dla niego traumatycznym doświadczeniem, gorzej było z tworzeniem strategii. Tyle detali, szczegółów, różnych scenariuszy, a to wszystko trzeba podeprzeć o odpowiednie zaplecze logistyczne, często też uciec się do jakichś badań. Psidwacza mać.
Byli w drodze do kryjówki, nie powinni roztrząsać ważkich spraw w takim momencie, kiedy trzeba było poświęcić im wiele uwagi. Kieran szybko otrząsnął się i zaczął rozglądać po okolicy uważnie.
| wykonane rzuty – udany tylko Magicus, bonus +22; ekwipunek: różdżka, smocza łza, eliksir znieczulający, kryształ; rzucam na zdarzenie
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
Poczuł, jak wsparcie od przyjaciela powoli przechodzi przez niego, napawając mocą i dodając siły, jakiej wcześniej nie czuł w dłoniach. Miły prąd przeszedł przez rękę władającą magią, na co Stevie kiwnął głową w podziękowaniu. Zdziwiony głos Kierana tym bardziej jasno dał do zrozumienia, że sytuacja wcale nie była normalna. Wydawało im się, że są bezpieczni, ale ciemne moce z każdą minutą mogły chcieć przekroczyć granice hrabstw. Utworzony tam sojusz Prewetta nie chronił wszystkich i każdego, chociaż na pewno w tamtej części kraju, było o wiele bezpieczniej, niż w takim Derbyshire, ale nie byli pod wielką kopułą, która magicznie nie wpuściłaby żadnego śmierciożercy. - Tak twierdzi Justine. Spetryfikował mnie i zamienił się w kłąb czarnej mgły. Zresztą... Potem uderzał nią we mnie. Nie mogłem nic zrobić - nie rozczulał się nad sobą, a jedynie opowiadał tamtą historię. Histeria Trixie po tym jak wrócili do domu, wystarczająco dała mu do zrozumienia, jak potwornie musiało to wyglądać z boku. - Tak jakby ta mgła była tak naprawdę w formie materialnej... Poobijał mi żebra i to porządnie - teraz nie czuł już tamtego bólu, zresztą od tamtej pory minęło już wiele czasu, a on coraz rzadziej chciał puszczać córkę poza granice Doliny Godryka, chociaż i ta nie wydawała się być w 100% bezpieczna. - Zapewne robią co mogą - skomentował tylko o lordach, bo sam nie miał bladego pojęcia, jak to działa w takich sferach. Rineheart jednak miał rację, sam mógł ot tak pojawić się w Dolinie i bez precedensu podejść do domu. Nie był intruzem, dlatego też zabezpieczenia, jakie Beckett samodzielnie nałożył na swój dom, nie zadziałały na niego. Co innego gdyby zjawił się taki śmierciożerca, albo szmalcownik, którzy przecież też polowali na takich jak on. - Mógłbym... - zaczął całkowicie pomijając kwestię tego jak dużo ma na swoich barkach. Były sprawy ważne i ważniejsze, a pomoc Zakonowi i wsparcie tych wszystkich ludzi, były sprawą najważniejszą. Już pomijając fakt, że ostatnio właściwie nie miał czasu na tworzenie prywatnych projektów, skupiając się jedynie na świstoklikach oraz podróżach po kraju. - Mógłbym spróbować się tym zająć - przez jego głowę przeleciało kilkadziesiąt opcji, scenariuszy, a nawet wzorów, które niemal automatycznie zliczał jego mózg, po latach doświadczeń z numerologią, czując, jakby ta nie kryła już tajemnic. Takie zabezpieczenia wymagałyby nie tylko ogromnego nakładu pracy, ale też środków i pomysłów. Musiałby otrzymać odpowiednie wsparcie, potężne zaplecze i niebywałą ilość czasu, a przecież w międzyczasie musiał zadbać o projekt, jaki od listopada rozwijał wraz z dzieciakami z zakonu i kilkoma przyjaciółmi. - Skontaktuje się z nimi, jeślitylko bym na coś wpadł - podsumował, nie chcąc na tak otwartym terenie dzielić się ukrytym pomysłem, nie do końca jeszcze sprawdzonym i przede wszystkim niepewnym. Jeśli strategiczne kwestie ujrzałyby światło dzienne i zostały podsłuchane przez nieodpowiednie osoby... Nawet nie chciał o tym myśleć. Minęło może trzydzieści sekund od kiedy zapowiedział, że nad tym pomyśli, a już mógł dodać. - Mam pomysł, rozpiszę to i dam ci do wglądu jak skończę - powiedział jeszcze szybko, bo przecież znali się dobrze ponad 40 lat. Kieran doskonale musiał wiedzieć, że w ciągu tych kilku minut mózg Steviego był w stanie stworzyć już pierwsze plany, a także w myślach zaprojektować prototyp rozwiązania. Teraz musieli skupić się na tym miejscu, tu i teraz. Na pustostanie po opuszczonym warsztacie szewca, który teraz służyła za kryjówkę dla grupy tych biednych ludzi. Wtem ktoś wyrósł niemal przed ich oczami. Beckett zacisnął mocniej różdżkę na rękojeści, celując w niego. Mężczyzna wyglądał normalnie, ale nagle rozległ się śmiech. Przerażający zimny śmiech, który kuł w uszy i powodował ciarki, które przechodziły go teraz po plecach. W dłoni trzymał butelkę, którą wymierzył w Rinehearta i rzucił wprost pod jego nogi. Czy to zwykły wandal? Młody mężczyzna (być może nawet na narkotykach), który w ten sposób rozładowywał napięcie? Kieran uchylił się przed nią i gdy już można było mieć pewność, że zaatakuje tego człowieka i wymierzy mu karę, coś w tej butli przestało grać...
przechodzimy do szafki, tam kontynuacja posta
przechodzimy do szafki, tam kontynuacja posta
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
| wyjście z szafki
Zjawa nacierała raz za razem, nie mając przed sobą innego celu niż wyprowadzanie kolejnych ataków w stronę Kierana. Po to została powołana do życia, stworzona, aby zadać ból pierwszej osobie, jaką ujrzy przed sobą. Potyczka nie była długa i wymagająca, choć nie była to też zasługa aurora. Od początku do końca umiejętnościami defensywnymi wykazał się numerolog, który dał towarzyszowi możliwość działać zza solidnej tarczy, trzykrotnie spróbować zaklęcia skomplikowanego, wciąż jeszcze nieosiągalnego w pojedynkę. Choć żadna próba pozbycia się mrocznej istoty nie przyniosła oczekiwanego efektu, to jednak praca zespołowa sprawdziła się doskonale. Prosta strategia powiodła się, powstrzymana trzykrotnie zjawa powróciła w mgnieniu oka do butli, Rineheart zaś pochylił się i podniósł naczynie. – Trzeba będzie się tego pozbyć – oznajmił bez mrugnięcia okiem, nie bojąc się ponieść za sobą takiego przedmiotu. Postanowił przekazać butlę któremuś aurorowi, co ma większe pojęcie o takich przedmiotach i ich utylizacji. Wciąż jeszcze miał pod sobą ludzi gotowych działać, wciąż jednak nie czuł się na siłach, aby ich na nowo zorganizować. Na całe szczęście jego zastępca miał głowę na karku. Jeszcze musiał zapamiętać szczegóły mogące pomóc przy ujęciu zdeprawowanego czarodzieja, co był w posiadaniu takich artefaktów. Mężczyzna, na oko jakieś sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu, normalnej postury, krótkie włosy i blizna nad lewym okiem, świeża. Jeszcze skurwiela dorwie. – Świetnie poradziłeś sobie w obronie – pochwalił przyjaciela, pozwalając sobie poklepać go serdecznie po ramieniu, ponieważ to był fakt, z którym zgodziłoby się wielu. Zadbać o bezpieczeństwo innej osoby, to nie zawsze leży w ludzkiej naturze. Na dodatek Stevie przeżył spotkani z samym Śmierciożercą.
– Przerwano nam ważny temat, ale myślę, że wszystkie szczegóły dogadamy w bardziej sprzyjających okolicznościach. Jeśli chcesz, to ja mogę najpierw porozmawiać z lordami, bądź z samym lordem Abbottem, który być może zdoła poruszyć sprawę dalej. Pewnie to całe dogadanie się szlachty nie obejdzie się bez gładkich słówek. Zresztą, bez stanowczych decyzji nie ruszymy dalej.
Te polityczne dyrdymały zawsze go mocno frustrowały, ale po wielu latach musiał w końcu zrozumieć, że bez konsensusu nie uda się pchnąć wielu złożonych działań dalej.
– W Biurze Aurorów i Zakonie jest wiele osób zdolnych w obronie przed czarną magią czy urokach, więc w tym obszarze zawsze mogę okazać pełne wsparcie – zaproponował od razu, nie znając jeszcze żadnych szczegółów, jednak sam cel był taka bardzo słuszny, że nie strach było zadeklarować się już z góry.
W obecnej chwili mieli jednak inne zadanie do wykonana. Zobowiązali się wspomóc czarownicę w dokończeniu dzieła zmarłego ojca. To był człowiek, który w miarę możliwości pomagał mugolom uciekać od niebezpieczeństwa. Ostatecznie za swoje niepokorne działanie zapłacił własnym życiem. Pozostawił swoją córkę samą na świecie, pomimo złożonych obietnic i tlącej się w dwóch sercach nadziei na wspólne jutro.
– Lepiej się pospieszmy – powiedział stanowczo i przyspieszył kroku, zmierzając do budynku, który z zewnątrz był obdarty i sprawiał wrażenie opuszczonego. W końcu dotarli do celu, Kieran jednak zatrzymał się i zaczął rozglądać wokół jeszcze przed wkroczeniem pomiędzy stare mury. Uniósł różdżkę, wprawił ją śmiało w ruchu, wyuczonym przez wieloletnią praktykę gestem. – Protecta.
Nawet nie zdążył poczuć ewentualnego wpływu magii, a zrobił kilka kroków do przodu, wkraczając do środka bez większych trudności.
Zjawa nacierała raz za razem, nie mając przed sobą innego celu niż wyprowadzanie kolejnych ataków w stronę Kierana. Po to została powołana do życia, stworzona, aby zadać ból pierwszej osobie, jaką ujrzy przed sobą. Potyczka nie była długa i wymagająca, choć nie była to też zasługa aurora. Od początku do końca umiejętnościami defensywnymi wykazał się numerolog, który dał towarzyszowi możliwość działać zza solidnej tarczy, trzykrotnie spróbować zaklęcia skomplikowanego, wciąż jeszcze nieosiągalnego w pojedynkę. Choć żadna próba pozbycia się mrocznej istoty nie przyniosła oczekiwanego efektu, to jednak praca zespołowa sprawdziła się doskonale. Prosta strategia powiodła się, powstrzymana trzykrotnie zjawa powróciła w mgnieniu oka do butli, Rineheart zaś pochylił się i podniósł naczynie. – Trzeba będzie się tego pozbyć – oznajmił bez mrugnięcia okiem, nie bojąc się ponieść za sobą takiego przedmiotu. Postanowił przekazać butlę któremuś aurorowi, co ma większe pojęcie o takich przedmiotach i ich utylizacji. Wciąż jeszcze miał pod sobą ludzi gotowych działać, wciąż jednak nie czuł się na siłach, aby ich na nowo zorganizować. Na całe szczęście jego zastępca miał głowę na karku. Jeszcze musiał zapamiętać szczegóły mogące pomóc przy ujęciu zdeprawowanego czarodzieja, co był w posiadaniu takich artefaktów. Mężczyzna, na oko jakieś sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu, normalnej postury, krótkie włosy i blizna nad lewym okiem, świeża. Jeszcze skurwiela dorwie. – Świetnie poradziłeś sobie w obronie – pochwalił przyjaciela, pozwalając sobie poklepać go serdecznie po ramieniu, ponieważ to był fakt, z którym zgodziłoby się wielu. Zadbać o bezpieczeństwo innej osoby, to nie zawsze leży w ludzkiej naturze. Na dodatek Stevie przeżył spotkani z samym Śmierciożercą.
– Przerwano nam ważny temat, ale myślę, że wszystkie szczegóły dogadamy w bardziej sprzyjających okolicznościach. Jeśli chcesz, to ja mogę najpierw porozmawiać z lordami, bądź z samym lordem Abbottem, który być może zdoła poruszyć sprawę dalej. Pewnie to całe dogadanie się szlachty nie obejdzie się bez gładkich słówek. Zresztą, bez stanowczych decyzji nie ruszymy dalej.
Te polityczne dyrdymały zawsze go mocno frustrowały, ale po wielu latach musiał w końcu zrozumieć, że bez konsensusu nie uda się pchnąć wielu złożonych działań dalej.
– W Biurze Aurorów i Zakonie jest wiele osób zdolnych w obronie przed czarną magią czy urokach, więc w tym obszarze zawsze mogę okazać pełne wsparcie – zaproponował od razu, nie znając jeszcze żadnych szczegółów, jednak sam cel był taka bardzo słuszny, że nie strach było zadeklarować się już z góry.
W obecnej chwili mieli jednak inne zadanie do wykonana. Zobowiązali się wspomóc czarownicę w dokończeniu dzieła zmarłego ojca. To był człowiek, który w miarę możliwości pomagał mugolom uciekać od niebezpieczeństwa. Ostatecznie za swoje niepokorne działanie zapłacił własnym życiem. Pozostawił swoją córkę samą na świecie, pomimo złożonych obietnic i tlącej się w dwóch sercach nadziei na wspólne jutro.
– Lepiej się pospieszmy – powiedział stanowczo i przyspieszył kroku, zmierzając do budynku, który z zewnątrz był obdarty i sprawiał wrażenie opuszczonego. W końcu dotarli do celu, Kieran jednak zatrzymał się i zaczął rozglądać wokół jeszcze przed wkroczeniem pomiędzy stare mury. Uniósł różdżkę, wprawił ją śmiało w ruchu, wyuczonym przez wieloletnią praktykę gestem. – Protecta.
Nawet nie zdążył poczuć ewentualnego wpływu magii, a zrobił kilka kroków do przodu, wkraczając do środka bez większych trudności.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 8
'k100' : 8
Dziwny był ten świat, Steviego nie zdziwiłoby nawet, gdyby ten atak został specjalnie zaplanowany na Kierana, przez kogoś, kto pamiętał go z plakatów i listów gończych. Co prawda sam nie pokazywał się w Londynie od przeszło ponad roku, od kiedy to Minister Longbottom został praktycznie przegoniony, na rzecz marionetki Malfoya. Nie mógł ryzykować, nie ze swoim pochodzeniem. Teraz starali się żyć normalnie, ale przecież trwali w stanie wojny, wyjątkowo trudna wygrana wciąż oddalała się od nich, a widok zjawy wyskakującej z butelki, tylko dawał jasno do zrozumienia, że robiło się coraz gorzej. Tamten człowiek zniknął, ale Rineheart z pewnością już rysował w głowie jego portret pamięciowy. Aurorzy przechodzili szkolenia, o jakich nie śniło się zwykłemu człowiekowi, a Beckett nawet by wolał, aby nigdy miewać takich koszmarów. Zresztą, ostatnimi czasy, przez natłok pracy, i tak mało sypiał. Kiedyś się to na nim odbije, ale póki co priorytety były gdzieś indziej, były sprawy ważne i ważniejsze. Kilkukrotnie rzucił udaną tarczę, tak, aby Kieran mógł w spokoju próbować się jej pozbyć. Ciekaw był nawet, dlaczego zjawa nie wybrała jego, ale na to były dwie odpowiedzi. Albo rzeczywiście, pragnęła zaatakować Kierana, to on był planowanym celem, albo szata od Trixie, która miała chronić przed magicznym wykryciem, zadziałała nawet lepiej. Nie zdziwiłyby go obie wersje, zarówno to, że niektórzy ludzie czają się na przyjaciela, jak i to, że jego córka szyła wybitnie i doskonale radziła sobie z numerologią, wydawały się tak samo możliwe, a nawet pewne. Kiedy na ramię opadła dłoń człowieka, który o wiele lepiej posługiwał się magią defensywną, Stevie nawet rozchmurzył się, nieco dumny z samego siebie. - Nieco farta - machnął ręką, bo choć świadom był swoich umiejętności, to przecież nie był typowym wojownikiem, a magia obronna zwykle służyła mu w o wiele prostszych sprawach, jak na przykład sprawdzanie świstoklików, albo zabezpieczanie terenów do których miały prowadzić. Propozycja Kierana, jakoby to on najpierw miał porozmawiać z lordami, wydawała się bardzo odciążająca, w pewnym sensie ściągająca z ramion numerologa powoli pojawiający się tam ciężar, którego zwyczajnie nie lubił, z drugiej jednak... Rineheart nie był klasycznym dyplomatą, zdolnym z pomocą wyszukanych słów przekonać każdego do swoich racji. Działał raczej siłą, strachem, bazował na tym, że był potężnym facetem. Temat był jednak szczytny i zdziwiłby się, gdyby któryś lord odmówił współpracy pod tym kątem, musieli zadbać o wspólne dobro i bezpieczeństwo. - Lord Abbott to dobry człowiek - zaczął, przecież byli praktycznie sąsiadami. - To dobry pomysł - skomentował jeszcze krótko, myślami zmierzając już w kierunku prototypu rozwiązania kwestii bezpieczeństwa, jakie mógłby stworzyć, by utrzymać najbliższe hrabstwa w lepszym stanie. Znajdując się właściwie przed wejściem do budynku, musieli być ostrożni. W środku z pewnością byli mugole, ale nie było wiadomym, czy są tam sami. - Nie wystrasz ich tylko - powiedział pół-żartem, pół-serio, pewien jednak, że Rineheart mimo wszystko wie jak delikatnie obchodzić się z przestraszonymi ludźmi. Drzwi do budynku rozchyliły się jedynie przy użyciu małej ilości siły. Nie był dobrze zabezpieczony. Teren był wolny od pułapek, ale i tak byli uważni, a Beckett rozglądał się na boki, trzymając różdżkę w dłoni i jak najciszej przemieszczając się w głąb budynku. Wtem zza jednej z szaf wydobył się cichy szmer, a cień na podłodze, który rzucała, jakby lekko się poruszył. - Dzień dobry... - powiedział spokojnie i jak najcieplejszym głosem. - Jesteśmy przyjaciółmi pana Gambona - znów ktoś się poruszył, ale nastała cisza. Stevie zatrzymał się i oczekiwał. Jeśli ich nie zaatakują, to może Ci ludzie wyjdą bez strachu ze swoich kryjówek... I faktycznie, gdy minęło kilkadziesiąt sekund, głowę zza framugi wychylił starszy mężczyzna, na oko w ich wieku, którego ostre rysy przypominały te Kierana. - Dzień dobry. Przyszliśmy pomóc... Zabezpieczymy ten teren - zaczął numerolog, uśmiechając się lekko. - Tak byście byli bezpieczni - człowiek nie odezwał się jeszcze, ale wydawał się być ufniejszy, powoli przechodząc do przodu, zbliżając się na dwa kroki w ich stronę, a zaraz za nim wyszła zza drzwi kobieta, najpewniej w jego wieku, a przynajmniej tak wydawało się na pierwszy rzut oka.
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Z informacji, które otrzymali od panny Gambon – ona zaś wywnioskowała bardzo wiele z niezwykle skrupulatnie zaszyfrowanego listu ojca – to miejsce wciąż mogło pełnić rolę kryjówki. Budynek dla wielu mógł wyglądać na całkowicie opuszczony, nie każdy zaraz zapuszczałby się do środka, aby co do tego się upewnić. Sprawa była jednak bardziej złożona, od kiedy hrabstwo Derbyshire miało tak ogromne znaczenie strategiczne w tej wojnie. Położone w centrum kraju, choć zależne od rodu wspierającego mugolską sprawę, to jednak z rozdartymi pomiędzy stronami konfliktu mieszkańcami. Ogromne znacznie miało to, co siedziało w ludzkich głowach. Nawet incydent z posłaniem w ich stronę butli z zaklętą w niej zjawą mocno wskazywał, że nie działo się tu najlepiej. Rzecz jasna trudno było upilnować wszystkich i wszędzie, ale to wciąż było niepokojące, że polityczne stanowisko nie zawsze odnajdywało przełożenie na stan faktyczny. Właśnie dlatego w hrabstwach objętych sojuszem zapoczątkowanym przez lorda Prewetta potrzebowali zdecydowanych kroków ze strony szlachty. Kieran był jednak ostatnią osobą, która powinna inicjować kolejne pakty pomiędzy przedstawicielami najwyższej klasy czarodziejskiego społeczeństwa. Jak to dobrze, że miał całkiem przyzwoity kontakt z niektórymi lordami, dzięki czemu mógł od razu pomyśleć o szukaniu pomocy u odpowiedniego człowieka. Jemu samemu brakowało zdolności krasomówczych, zatem warto było tę część związaną z prowadzeniem konsultacji oddać komuś doświadczonemu, ale przede wszystkim zaangażowanemu. Rekomendacja Becketta w tym przypadku także miała sporą wartość.
Po otwarciu drzwi i przekroczeniu progu nie nastąpił żaden atak na ich dwójkę, a to już samo w sobie wróżyło dobrze. Kieran szybko rozejrzał się po pomieszczeniu, a najwięcej uwagi zwrócił na te duże obiekty, za jakim można było się schować. Szafa była podejrzana, tak jak podziurawiona kanapa. Dopiero głos Steviego porządnie przeciął ciszę. Wiedział co powiedzieć, ale ważniejsze było to, że do treści dobrał odpowiednio przyjazny ton. Poinformował o tym, kto ich przysłał i w jakim celu. Kiedy więc zza drzwi wyszła dojrzała para, Kieran przyjrzał się tej dwójce, na razie powstrzymując się od wywołania pozostałych osób.
– Nazywam się Kieran Rineheart – przedstawił się bez wielkiej ostrożności, nie obawiając się zdradzać swoich personaliów, które znał już chyba każdy, tak samo jak jego twarz, w końcu wysłane za nim listy gończe można było znaleźć wszędzie. Ale właściwie mieli do czynienia z mugolami, przynajmniej w tej kryjówce miała być przewaga osób nieuzdolnionych magicznie. – Wraz z przyjacielem chcemy wam pomóc. Wiemy z listu pana Gambona, że wcześniej nie chcieliście się przenosić, bo nie było takiej potrzeby. Czy tak jest dalej? Wciąż macie kogoś, kto przynosi wam jedzenie i leki?
Pewne szczegóły już znali, ale i tak należało dopytać o aktualny stan osób przebywających w tej kryjówce. Jednym z pomagających był właśnie pan Gambon.
– Skąd tyle wiecie? – spytał podejrzliwie mężczyzna, kobieta zaś ostrożnie położyła dłoń na jego ramieniu, niby w geście otuchy. – Są dwie osoby, które na zmianę przynoszą ile mogą, ale nie zdradzimy ich personaliów.
– Ważne informacje podała nam panna Gambon. Bezpieczniej jest nie zdradzać imion. Jeśli chcecie opuścić to miejsce, musicie dać nam nieco czasu, nie uda nam się na raz wyprowadzić większej grupy. Możemy za to zabezpieczyć teren z pomocą magii.
Jego propozycja nie napotkała się z większym sprzeciwem, właściwie po jego kolejnych słowach szeroka szafa rozwarła się i wyszedł z niej młody chłopak z potarganą czupryną i poszarzałą twarzą.
– Ale będziemy mogli swobodnie wchodzić i wychodzić?
– Zgadza się. Wasi przyjaciele także nie będą mieli żadnego problemu z wejściem tutaj.
– Nie musimy stąd koniecznie uciekać – oznajmił kobiecy głos. – Jesteśmy tu już jakiś czas i nic złego się nie wydarzyło. Powiedziano nam, że ci źli nie są większością tutaj, w Derbyshire.
Kieran jeszcze zerknął porozumiewawczo na Steviego. – Zatem pozwólcie, że zaczniemy nakładać zabezpieczenia, które osobom niepowołanym utrudnią wdarcie do środka.
Po zapowiedzi powoli uniósł różdżkę, inicjując proces nałożenia jednego z tych nie tak całkowicie prostych, ale też nie za bardzo zaawansowanych pułapek. Nigdziebądź miało dać czas na ucieczkę, zanim intruz dostrzeże przebywające w kryjówce osoby. Rineheart miał w tym nieco wprawy, zdołał wypuścić na zewnątrz część swojej magii, a drobne cząsteczki rozproszyły się po całym pomieszczeniu. W myślach wypowiedział jedną formułę, na głos wypowiedział kolejną, bardzo skrupulatnie nakierowując przepływ magii wokół siebie. Na sam koniec wykonał kilka ruchów różdżką, dokładnie cztery, po jednym kreślonym symbolu w powietrzu przeznaczając na jedną ścianę.
Po otwarciu drzwi i przekroczeniu progu nie nastąpił żaden atak na ich dwójkę, a to już samo w sobie wróżyło dobrze. Kieran szybko rozejrzał się po pomieszczeniu, a najwięcej uwagi zwrócił na te duże obiekty, za jakim można było się schować. Szafa była podejrzana, tak jak podziurawiona kanapa. Dopiero głos Steviego porządnie przeciął ciszę. Wiedział co powiedzieć, ale ważniejsze było to, że do treści dobrał odpowiednio przyjazny ton. Poinformował o tym, kto ich przysłał i w jakim celu. Kiedy więc zza drzwi wyszła dojrzała para, Kieran przyjrzał się tej dwójce, na razie powstrzymując się od wywołania pozostałych osób.
– Nazywam się Kieran Rineheart – przedstawił się bez wielkiej ostrożności, nie obawiając się zdradzać swoich personaliów, które znał już chyba każdy, tak samo jak jego twarz, w końcu wysłane za nim listy gończe można było znaleźć wszędzie. Ale właściwie mieli do czynienia z mugolami, przynajmniej w tej kryjówce miała być przewaga osób nieuzdolnionych magicznie. – Wraz z przyjacielem chcemy wam pomóc. Wiemy z listu pana Gambona, że wcześniej nie chcieliście się przenosić, bo nie było takiej potrzeby. Czy tak jest dalej? Wciąż macie kogoś, kto przynosi wam jedzenie i leki?
Pewne szczegóły już znali, ale i tak należało dopytać o aktualny stan osób przebywających w tej kryjówce. Jednym z pomagających był właśnie pan Gambon.
– Skąd tyle wiecie? – spytał podejrzliwie mężczyzna, kobieta zaś ostrożnie położyła dłoń na jego ramieniu, niby w geście otuchy. – Są dwie osoby, które na zmianę przynoszą ile mogą, ale nie zdradzimy ich personaliów.
– Ważne informacje podała nam panna Gambon. Bezpieczniej jest nie zdradzać imion. Jeśli chcecie opuścić to miejsce, musicie dać nam nieco czasu, nie uda nam się na raz wyprowadzić większej grupy. Możemy za to zabezpieczyć teren z pomocą magii.
Jego propozycja nie napotkała się z większym sprzeciwem, właściwie po jego kolejnych słowach szeroka szafa rozwarła się i wyszedł z niej młody chłopak z potarganą czupryną i poszarzałą twarzą.
– Ale będziemy mogli swobodnie wchodzić i wychodzić?
– Zgadza się. Wasi przyjaciele także nie będą mieli żadnego problemu z wejściem tutaj.
– Nie musimy stąd koniecznie uciekać – oznajmił kobiecy głos. – Jesteśmy tu już jakiś czas i nic złego się nie wydarzyło. Powiedziano nam, że ci źli nie są większością tutaj, w Derbyshire.
Kieran jeszcze zerknął porozumiewawczo na Steviego. – Zatem pozwólcie, że zaczniemy nakładać zabezpieczenia, które osobom niepowołanym utrudnią wdarcie do środka.
Po zapowiedzi powoli uniósł różdżkę, inicjując proces nałożenia jednego z tych nie tak całkowicie prostych, ale też nie za bardzo zaawansowanych pułapek. Nigdziebądź miało dać czas na ucieczkę, zanim intruz dostrzeże przebywające w kryjówce osoby. Rineheart miał w tym nieco wprawy, zdołał wypuścić na zewnątrz część swojej magii, a drobne cząsteczki rozproszyły się po całym pomieszczeniu. W myślach wypowiedział jedną formułę, na głos wypowiedział kolejną, bardzo skrupulatnie nakierowując przepływ magii wokół siebie. Na sam koniec wykonał kilka ruchów różdżką, dokładnie cztery, po jednym kreślonym symbolu w powietrzu przeznaczając na jedną ścianę.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Sam nigdy w politykę się nie mieszał. Nie miał na to zresztą ani ochoty, ani predyspozycji, aby odpowiadać za tak strategiczne tematy. O wiele lepiej czuł się pomiędzy świstoklikami, dziesiątkami kartek zapisanymi we wzory i tylko jemu wiadome liczby, a nawet, pomiędzy zwykłymi śrubami i częściami wyciągniętymi ze starych odbiorników radiowych, a nie pośród dystyngowanych szlachciców, którzy rozprawiali nad ich przyszłością. Faktem było jednak, ze miał doświadczenie, tak samo duże zresztą, jak Kieran w walce. Stanowili jednak dzięki temu wyjątkowo ciekawy duet, którego próżno było szukać gdziekolwiek indziej. Ktoś mógłby się śmiać, że komedia, że brutalny auror-wielkolud i osiwiały numerolog-okularnik wchodzą razem do baru, tymczasem jednak prawda była o wiele bardziej skomplikowana i, co przykre, o wiele smutniejsza. Wdowcy poświęcali teraz to, co mieli, aby zapewnić dzieciom świat o wiele cieplejszy, niż ten, który tworzyli dla nich Malfoy i cała reszta tej hołoty. Nie poddawali się, gotowi robić nawet więcej, poświęcając zdrowie, sen, energie, spokój ducha, a także, co zapewne kiedyś i tak nastąpi i musieli się na to szykować, życie. Teraz jednak spełniali ostatnią wolę człowieka, którego nigdy nie poznali, po to, aby reszta ludzi tej ostatniej woli nie musiała wygłaszać. Początkowo nieufni i wycofani, zaczęli zbliżać się o krok, gdy padały nazwiska i deklaracje. Najpierw mówił Kieran, chociaż gdy przedstawił się, sam też dodał. - A ja Stevie Beckett - po czym stał z boku i obserwował ich reakcje, uśmiechając się nieco pewniej, co by nawet samą swoją aparycją (która zresztą diametralnie różniła się od Rinehearta), zdobyć nieco ich zaufania. - Stworzymy bezpieczną przestrzeń - powiedział spokojnie, gdy mugole upewniali się w swoim stosunku co do obcych dwóch czarodziejów, którzy właśnie przekroczyli progi starego warsztatu. - Mamy dla Was także koce... - z kieszeni płaszcza wyciągnął małą paczuszkę, którą przygotowała mu Trixie. Jego córka była co najmniej cudotwórczynią. Kieran rozpoczął nakładanie zabezpieczeń, a on wskazał różdżką na zawiniątko. - Engiorgio - wypowiedział, a ta zaczęła rosnąć, aż zatrzymała na wskazanym przez numerologa rozmiarze. - Znajdziecie tam kilka grubych koców, ale widzę, że - dostrzegł całkiem porządną bazę, która skojarzyła mu się nieco z domkiem na drzewie. Może nie było to idealne, ale widać faktycznie tym kilku ludziom żyło się zwyczajnie lepiej. - Potrzebujecie jeszcze czegoś? Macie kontakt z czarodziejami? - dopytał, w kieszeni mając jeszcze długi klucz francuski, który mógł tu zostawić, o ile będzie ktoś, kto potrafi go uruchomić. - A nawet jeśli, to co? - uparł się nieufny mężczyzna, jednak Beckett nie odebrał tego jako atak. Zwyczajnie rozumiał... - To zostawię przedmiot, który gdy tylko będziecie chcieli, będzie mógł aktywować i przenieść Was stąd w bezpieczne miejsce - odpowiedział spokojnie i znów z uśmiechem, nieco jak do dorosłego dziecka. Tamten nachylił się do kolegi i zaczęli coś wyraźnie omawiać, na co Stevie odsunął się do tyłu, chwytając ponownie różdżkę w prawą dłoń i kierując ją na teren nieco przed wejście. Obserwował je, ale w okolicy nie było ani tego człowieka, który wcześniej śmiał się do rozpuku, ani nikogo. Różdżką zaczął kreślić potężne okręgi na samym przodzie drzwi. Duna miała ochronić mugoli przed intruzem o nieczystych zamiarach, który znaleźć się tam chciał, żeby ich skrzywdzić. Nakładanie zabezpieczenia nie było proste. Musiał korzystać nie tylko ze swojej wiedzy na temat transmutacji (w teorii i praktyce), ale także z numerologii. Obliczyć odpowiedni kąt, dostosować przestrzeń do wiązek magii, które powoli zakreślały się na ziemi, powodując niewidzialne bulgotanie i kruszenie się innych wiązań, niewidocznych gołym okiem. Beckett jednak wiedział, że to tam jest. Zbyt długo już to robił, zbyt długo transmutacja stanowiła jedną z podstawowych dziedzin w jego życiu, aby mógł zabezpieczać teren na oślep. Trwało to dobre kilkadziesiąt minut, w których trakcie mugole zdążyli zabrać koce, tworząc z nich ładną kupkę na środku. Jedna kobieta nawet okryła się nim. Stevie przez chwilę zastanawiał się, co oni czują. Czy żyją od dnia do dnia? Od nocy do nocy? Wciąż oczekując, aż wojna po prostu się skończy? To nie było takie proste, rokowania wcale nie wyglądały dobrze... Musieli zapewnić im mocniejszą ochronę. - Założyłem tu taki czar, który sprawi, że intruz wpadnie w ruchome piaski - wskazał obszar, gdzie miało się to znaleźć. - Was to nie dotyczy, jesteście przyjaciółmi tego miejsca. To spotka tylko waszych nieprzyjaciół - mówił bardzo prosto, aby na pewno zrozumieli i nie obawiali się. Następnie zamknął drzwi i zajął się nimi. Zawiązując odpowiednią magię na każdej ich szczelinie, na framudze i nawet dziurce od klucza, nakładał tam Szklane domy. Zabezpieczenie znacznie prostsze, ale jakże konieczne, gdy w grę wchodziło zaoszczędzenie nawet kilkunastu sekund na ucieczkę. Zaklęcie typowo obronne, o dziwo, w opinii Becketta wciąż miało nieco wspólnego z transmutacją. W końcu chodziło o stworzenie drzwi przeźroczystymi. Po upływie czasu był już nawet nieco zmęczony, spoglądał więc na towarzysza, pragnąc upewnić się, co planuje robić dalej.
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Jakoś nie miał całkowitej pewności, czy aby jego przyjaciel także zechce się przedstawić. Stevie stoczył już pierwsze potyczki z niektórymi zwyrodnialcami, ale mógł nie być jeszcze identyfikowany z Zakonem Feniksa, a przynajmniej nie wysłano za nim listu gończego. Z drugiej strony już z racji niskiego statusu krwi znajdował się na celowniku. I gdzie tutaj sprawiedliwość? Sami muszą ją sobie wywalczyć. Kieran pogodził się z tą gorzką prawdą, od kilku dekad świadom tego, że żadna władza nie zapewni równości. Poniekąd o równość walczyli, aby znieść podziały związane z ideą czystości krwi, ale nawet jeśli uda im wygrać wojnę, to społeczeństwo podzieli się według nowych kryteriów, choćby na bogatych i biednych. Czasem donosił wrażenie, że konserwatywna szlachta toczy bitwy w imię zachowania wpływów niż z powodu wielowiekowego dziedzictwa. Albo po prostu pragnęli przelewać niewinną krew, bo czarna magia całkiem przeżarła ich umysły, wypaczyła do cna. W takim duchu byli wychowywani, nieprawdaż? Nienawiść i pogarda wiodły prym.
Szczerze współczuł mugolom. Żyli w niewiedzy, póki nie przydarzyły się Wielkiej Brytanii te nieszczęsne anomalie. To od tamtej pory wszystko zaczęło iść w złym kierunku. Oczywiście, że nie prosili o wojnę wywołaną przez czarodziejów, ale mierzyli się z jej konsekwencjami. Łatwe cele dla pojedynczych i masowych ataków, bo całkowicie bezbronne wobec jasnych promieni zaklęć. Ale nic nie powiedział, przeszedł do działania, pozwalając Steviemu przejąć inicjatywę, podzielić się kocami. Jak to dobrze, że znalazło się kilka wolnych. Kieran przeszedł do nakładania kolejnej pułapki. Zbliżył się do pobliskiego okna, od środka zabitego deskami. Raz jeszcze zainicjował proces magiczny, zaczynając od zbudzenia własnej magii. Tym razem zdecydował się założyć Niespodziankę. Wziął głębszy wdech, a potem wypowiedział pod nosem jedną długą formułę, różdżkę cały czas mając wycelowaną w okno. Przymknął oczy, poruszył różdżką, na sam koniec wypowiedział wyraźnie inkantację i moc popłynęła z dłoni do krańca różdżki, zwieńczając całego dzieła. Szkło z wybuchającego okna z pewności zrani intruza, może odłamki wbiją mu się w twarz, odbiorą wzrok i utrudnią mowę.
Powrócił do środka pomieszczenia i zatoczył różdżką krąg, chcąc nałożyć kolejną pułapkę, obejmując nią całe pomieszczenie. Oczobyłsk oślepia na dłuższą chwilę, a brak widoczności u wroga, to szansa na ucieczkę dla słabszych. W jednej chwili szarpnął różdżką, uniósł ją do poziomu oczu i w milczeniu wypuszczał kolejne drobiny białej magii, myśli skupiając na całej litanii łacińskich słów. Ich zbitek miał większy sens, krył w sobie moc. To trwało kilka minut, nie więcej, gdy magiczny impuls dał mu znać, że wszystko zrobił dobrze.
Spojrzał po obecnych w pokoju osobach, uświadamiając sobie, że powinien pójść za przykładem danym przez Becketta i wyjaśnić, co zrobił i dlaczego. – Założyłem takie zabezpieczenia, aby w razie konieczności umożliwiły wam ucieczkę. Każdy intruz najpierw odniesie wrażenie, że nikogo tutaj nie ma, a potem zostanie na jakiś czas oślepiony ostrym rozbłyskiem jasnego światła, którego sami nawet nie zauważycie. A gdyby ktoś o złych zamiarach podszedł do okna, szyba wybuchnie mu przy twarzy.
Był zadowolony z doboru pułapek, ale zastanawiał się, czy nie powinien nałożyć jeszcze kilku. Jednak Stevie też się spisał i spojrzał na niego jakby oczekująco.
– Sądzę, że to już wszystko z naszej strony. Panna Gambon ma się z wami kontaktować listownie, więc w razie niespodziewanych sytuacji możecie się zwrócić do niej.
Nic już nie miał do powiedzenia, skoro nie był typem człowieka, co potrafi dodawać otuchy. Zawsze brakowało mu cierpliwości i wyrozumiałości wobec innych, co wcale nie znaczy, że dla siebie był mniej surowy. Cóż, najważniejsze, że ta kryjówka została przez nich sprawdzona i zabezpieczona, tak jak chciał tego zmarły.
Szczerze współczuł mugolom. Żyli w niewiedzy, póki nie przydarzyły się Wielkiej Brytanii te nieszczęsne anomalie. To od tamtej pory wszystko zaczęło iść w złym kierunku. Oczywiście, że nie prosili o wojnę wywołaną przez czarodziejów, ale mierzyli się z jej konsekwencjami. Łatwe cele dla pojedynczych i masowych ataków, bo całkowicie bezbronne wobec jasnych promieni zaklęć. Ale nic nie powiedział, przeszedł do działania, pozwalając Steviemu przejąć inicjatywę, podzielić się kocami. Jak to dobrze, że znalazło się kilka wolnych. Kieran przeszedł do nakładania kolejnej pułapki. Zbliżył się do pobliskiego okna, od środka zabitego deskami. Raz jeszcze zainicjował proces magiczny, zaczynając od zbudzenia własnej magii. Tym razem zdecydował się założyć Niespodziankę. Wziął głębszy wdech, a potem wypowiedział pod nosem jedną długą formułę, różdżkę cały czas mając wycelowaną w okno. Przymknął oczy, poruszył różdżką, na sam koniec wypowiedział wyraźnie inkantację i moc popłynęła z dłoni do krańca różdżki, zwieńczając całego dzieła. Szkło z wybuchającego okna z pewności zrani intruza, może odłamki wbiją mu się w twarz, odbiorą wzrok i utrudnią mowę.
Powrócił do środka pomieszczenia i zatoczył różdżką krąg, chcąc nałożyć kolejną pułapkę, obejmując nią całe pomieszczenie. Oczobyłsk oślepia na dłuższą chwilę, a brak widoczności u wroga, to szansa na ucieczkę dla słabszych. W jednej chwili szarpnął różdżką, uniósł ją do poziomu oczu i w milczeniu wypuszczał kolejne drobiny białej magii, myśli skupiając na całej litanii łacińskich słów. Ich zbitek miał większy sens, krył w sobie moc. To trwało kilka minut, nie więcej, gdy magiczny impuls dał mu znać, że wszystko zrobił dobrze.
Spojrzał po obecnych w pokoju osobach, uświadamiając sobie, że powinien pójść za przykładem danym przez Becketta i wyjaśnić, co zrobił i dlaczego. – Założyłem takie zabezpieczenia, aby w razie konieczności umożliwiły wam ucieczkę. Każdy intruz najpierw odniesie wrażenie, że nikogo tutaj nie ma, a potem zostanie na jakiś czas oślepiony ostrym rozbłyskiem jasnego światła, którego sami nawet nie zauważycie. A gdyby ktoś o złych zamiarach podszedł do okna, szyba wybuchnie mu przy twarzy.
Był zadowolony z doboru pułapek, ale zastanawiał się, czy nie powinien nałożyć jeszcze kilku. Jednak Stevie też się spisał i spojrzał na niego jakby oczekująco.
– Sądzę, że to już wszystko z naszej strony. Panna Gambon ma się z wami kontaktować listownie, więc w razie niespodziewanych sytuacji możecie się zwrócić do niej.
Nic już nie miał do powiedzenia, skoro nie był typem człowieka, co potrafi dodawać otuchy. Zawsze brakowało mu cierpliwości i wyrozumiałości wobec innych, co wcale nie znaczy, że dla siebie był mniej surowy. Cóż, najważniejsze, że ta kryjówka została przez nich sprawdzona i zabezpieczona, tak jak chciał tego zmarły.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Cóż mu było po nazwisku, skoro i tak pochodzenie miał nie takie? Za samo trzymanie się i kolaborację z wrogiem, jakim teraz stał się nie tylko Zakon Feniksa, ale każdy, komu nie podobała się antymugolska i krwawa polityka Cronusa Malfoya, podparta reżimem Voldemorta, można było pójść siedzieć. A to i tak, tylko wtedy, jak nie zabili człowieka na miejscu, chociaż i ten scenariusz nie wydawał się wcale taki najgorszy. Najbardziej przerażające były zresztą tortury, czy kwestia bycia wykorzystanym, nawet pośmiertnie, do tych wszystkich czarnomagicznych rytuałów. Stevie wzdrygnął się. Niegdyś chciał po śmierci przeznaczyć własny mózg na badania, uznając, że nauka przecież musi się rozwijać, ale teraz chyba zwyczajnie marzył mu się pogrzeb, na którym spokojnie i w całości spocznie trumnie, która potem zresztą zjedzie pod ziemie. Przez chwilę chciał nawet poprosić Kierana, aby o to zadbał, ale nawet nie potrafił tak po ludzku wypowiedzieć tych słów. Nakładali zabezpieczenia i to na tym teraz należał się skupić. Zostawiona tam Duma i Szklane Domy trochę trwały, a Nigdziebądź, Niespodzianka oraz Oczobłysk, które zostawił towarzysz, nie zajęły mniej. Gdy spojrzeli przez przysłonięte okno, robiło się już coraz ciemniej. Samo zakładanie pułapek w tym miejscu zajęło im dobrą połowę dnia, a dni przecież były teraz coraz krótsze. Rineheart miał rację, z ich strony, to było tak naprawdę wszystko. Mogliby tam jeszcze zostać na wieczór, ale odkładanie opuszczenia tego miejsca w nieskończoność nie miało właściwie najmniejszego sensu. - Pamiętajcie, że pułapki nie czynią z tego miejsca fortecy. Jeśli ktoś by Was atakował, to... - urwał zdanie, w oczekiwaniu na to, co powie auror, on przecież o wiele lepiej znał się na tych tematach. Stevie mógł co najwyżej zostawić tu świstoklik, ale przecież nawet wtedy, mugole nie wiedzieliby jak go uruchomić. Rozmyślania przerwało ciche kaszlnięcie, idealnie w punkt i idealnie w czas, a z tyłu wyłonił się brodaty mężczyzna, na oko około czterdziestoletni. W dłoni trzymał różdżkę. - Pomagam im - powiedział spokojnie dostrzegając Kierana, choć wydawał się być nieco wystraszony jego obecnością, być może dlatego nie pojawił się tam wcześniej. - O, wyśmienicie! Umie pan uruchomić świstoklik? - Beckett zapytał młodzieńca, ale ten nawet nie odwrócił na niego wzroku, jedynie wpatrywał się w szefa biura aurorów, jakby dostrzegł tam swojego idola. Nie chcąc przerywać tej ładnej sceny, bo przecież mogli dobrze się znać, Stevie odszedł nieco, z kieszeni spodni wyciągając stare oprawki od okularów i obracając je teraz w dłoniach. - To świstoklik prowadzący do Dorset - powiedział przypatrując się mężczyźnie. - Potafi pan go uruchomić? - odpowiedział mu kiwnięciem głowy. To przecież nie była nie wiadomo jaka filozofia, a gdy gotowe było już wszystko, pożegnał się, przez chwilę czując, że wcale nie powinien opuszczać tego miejsca. Złapała ich szarość, wieczór powoli zachodził nad Anglię, a Stevie rozglądał się jeszcze dookoła, upewniając się, czy ponownie nie spotkają tego dziwnego człowieka. - Przykro patrzeć - wysapał pod nosem, przypominając sobie zmartwienie tamtych szarych oczu mugoli. Ciężko było nawet o tym myśleć, bo przecież nie pisane im było przeżyć. Ani Beckettowi, ani Rineheartowi zresztą też. - Daj znać, gdy porozmawiasz z panem Abbottem, ja zacznę spisywać rozwiązania, które mogę zaprojektować - gdy odeszli na bezpieczną odległość, gotowi do teleportowania się, dodał: - Nie podziękowałem ci osobiście, że załatwiliście sprawę ze sprzętem - na pewno wiedział, o co chodziło. - Dziękuję - wyciągnął rękę, by ją uścisnąć. Kto mógłby pomyśleć te czterdzieści lat temu, że znajdą tak wiele wspólnego języka? Los bywał przewrotny.
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Odwrócił się w stronę przybysza i bez najmniejszego skrępowania zlustrował go swym spojrzeniem, od razu dostrzegając w jego dłoni różdżkę. Tak, bardzo dobrze, że miał ją przy sobie, w gotowości, ale jednak nie uniósł jej ani razu. Czy przyglądał się wcześniej całej sytuacji z boku? Rineheart nie analizował tego, przynajmniej nie w tej chwili, skupiając się na priorytetach. Znów skupił się na jugolach, rozpoznając w ich postawach niepewność, strach, nieufność, a nawet czającą się za resztą emocji złość i żal. trzeba było ich jakoś poinstruować, nadać kierunek ich działaniu. – Mój kolega ma rację, nałożone przez nas zabezpieczenia tylko opóźnią wroga, przy odrobinie szczęścia trochę go pokiereszują, ale ostatecznie będziecie mieli kilka chwil, aby przygotować się do ucieczki – pociągnął rozpoczęte już przez Becketta wprowadzenie. – Właśnie się przekonaliście, że osoby ze szczerymi intencjami nie będą miały problemu dostać się do was.
Trudno było mu zwalczyć podejrzliwość, dlatego przez dobrą chwilę zastanawiał się, czy za dobitnie intensywnym spojrzeniem ze strony nieznanego mu czarodzieja nie czai się chęć zarobku, w końcu za jego głowę wyznaczono nagrodę. Już zdołał się przekonać, że głód i niedola pcha do desperackich czynów, zwłaszcza w czasach wojny. Wtedy patrolował teren z Tonks, nawet nie pomyślał, że ktoś zechce ich okraść. Zabić owszem, ale okraść, kiedy po ich twarzach także można było dostrzec zmęczenie i niedostatek? Oddanie go w ręce zbrodniczej władzy byłoby bardzo korzystne, a wysoka nagroda pozwoliłaby na godne życie w tych trudnych warunkach. Jednak na razie czarodziej nie wykonał żadnych niepokojących ruchów, zatem można było się do niego zwrócić o pomoc. Obecne w kryjówce osoby zdawały się być z nim dobrze zapoznane, bo na ich twarze wstąpił także cień ulgi, gdy zjawił się ktoś zaufany.
– Zatem świstoklik trafi w pańskie ręce. Gdyby działo się cokolwiek podejrzanego, proszę śmiało wysłać list do panny Gambon, w ostateczności nawet zaadresować go do mnie.
Czarodziej jeszcze chwilę pozostawał nieruchomy, jakby czekał, aż coś jeszcze zostanie przez aurora dodane, a potem drgnął nagle, niby wyrwany z letargu i spojrzał na przyjęty świstoklik.
– Ach, tak, dobrze, panie Rineheart.
Ostatni raz rozejrzał się po kryjówce, a potem pożegnał się niezbyt wylewnie i opuścił budynek bez wielkiego żalu wraz z numerologiem. Na zewnątrz zaczął spoglądać we wszystkie kierunki od nowa, oczekując kolejnego ataku, niespodziewanego spotkania, właściwie to czegokolwiek. Nic się jednak nie wydarzyło, bo Stevie mógł swobodnie dzielić się swoimi myślami.
– Jeszcze dziś napiszę list do lorda, potem może uda mi się przy jakiejś okazji zamienić z nim kilka zdań osobiście – zapewnił kompana o swoim zaangażowaniu w pomysł, bo realizacji takiego przedsięwzięcia nie udźwignie jeden człowiek. – A tak poza tym, to nie musisz mi dziękować, to był dla mnie dobry sposób na rozruszanie się, takie wdrożenie na nowo.
Uścisnął przyjazną dłoń, ale nie miał siły, żeby wykrzesać z siebie jakikolwiek uśmiech. – Zbierajmy się.
Obaj odeszli jeszcze kawałek pomiędzy budynki, nim teleportowali się do domu Becketta, aby tam jeszcze chwilę porozmawiać, a Kieran skorzystał z szansy, aby dojeść jeszcze jedną kromkę razowego chleba.
| z tematu x 2
Trudno było mu zwalczyć podejrzliwość, dlatego przez dobrą chwilę zastanawiał się, czy za dobitnie intensywnym spojrzeniem ze strony nieznanego mu czarodzieja nie czai się chęć zarobku, w końcu za jego głowę wyznaczono nagrodę. Już zdołał się przekonać, że głód i niedola pcha do desperackich czynów, zwłaszcza w czasach wojny. Wtedy patrolował teren z Tonks, nawet nie pomyślał, że ktoś zechce ich okraść. Zabić owszem, ale okraść, kiedy po ich twarzach także można było dostrzec zmęczenie i niedostatek? Oddanie go w ręce zbrodniczej władzy byłoby bardzo korzystne, a wysoka nagroda pozwoliłaby na godne życie w tych trudnych warunkach. Jednak na razie czarodziej nie wykonał żadnych niepokojących ruchów, zatem można było się do niego zwrócić o pomoc. Obecne w kryjówce osoby zdawały się być z nim dobrze zapoznane, bo na ich twarze wstąpił także cień ulgi, gdy zjawił się ktoś zaufany.
– Zatem świstoklik trafi w pańskie ręce. Gdyby działo się cokolwiek podejrzanego, proszę śmiało wysłać list do panny Gambon, w ostateczności nawet zaadresować go do mnie.
Czarodziej jeszcze chwilę pozostawał nieruchomy, jakby czekał, aż coś jeszcze zostanie przez aurora dodane, a potem drgnął nagle, niby wyrwany z letargu i spojrzał na przyjęty świstoklik.
– Ach, tak, dobrze, panie Rineheart.
Ostatni raz rozejrzał się po kryjówce, a potem pożegnał się niezbyt wylewnie i opuścił budynek bez wielkiego żalu wraz z numerologiem. Na zewnątrz zaczął spoglądać we wszystkie kierunki od nowa, oczekując kolejnego ataku, niespodziewanego spotkania, właściwie to czegokolwiek. Nic się jednak nie wydarzyło, bo Stevie mógł swobodnie dzielić się swoimi myślami.
– Jeszcze dziś napiszę list do lorda, potem może uda mi się przy jakiejś okazji zamienić z nim kilka zdań osobiście – zapewnił kompana o swoim zaangażowaniu w pomysł, bo realizacji takiego przedsięwzięcia nie udźwignie jeden człowiek. – A tak poza tym, to nie musisz mi dziękować, to był dla mnie dobry sposób na rozruszanie się, takie wdrożenie na nowo.
Uścisnął przyjazną dłoń, ale nie miał siły, żeby wykrzesać z siebie jakikolwiek uśmiech. – Zbierajmy się.
Obaj odeszli jeszcze kawałek pomiędzy budynki, nim teleportowali się do domu Becketta, aby tam jeszcze chwilę porozmawiać, a Kieran skorzystał z szansy, aby dojeść jeszcze jedną kromkę razowego chleba.
| z tematu x 2
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
22 I
Niespodziewana sytuacja, z którą musieli się wczoraj zmierzyć, opóźniła realizację planu, choć czas nieubłaganie mknął, a postawionym przed nimi zadaniem należało zająć się należycie; Keat uważał je w tym momencie za absolutny priorytet, zważywszy na fakt, iż przez problemy z komunikacją nie udało się na czas skoordynować ludzi potrzebnych do obrony Stafford. Szczególnie tu, na ziemiach Greengrassów, gdzie niebezpieczeństwo było jeszcze bardziej realne niż na ochronionym sojuszem Półwyspie, sprytnie ukryte w radiach pluskwy mogły okazać się wybawieniem w godzinie zagrożenia.
Zaczęli od ponownej rozmowy z Raffem, któremu wczoraj Justine szczegółowo przedstawiła, jak dokładnie działają zakonne pluskwy - od niego również dowiedzieli się, że pierwsze partie zaopatrzenia opuściły wcześnie rano magazyn, a wraz z nimi kilku zaufanym dostawcom, kierującym się w stronę miast i miasteczek w Derbyshire, przekazał także wszystkie niezbędne informacje - oraz niewielki, zmyślny wynalazek.
Woleli upewnić się, że gdzieś po drodze nie został pominięty szczegół - tylko z pozoru nieistotny; chcieli sprawdzić, jak to wszystko wyglądało już na miejscu docelowym - jak z umiejscowieniem w radiu pluskwy poradziła sobie osoba, której przekazał ją Raffey. Dlatego też zaczęli od dotarcia do położonego najbliżej Derby miasteczka Buxton, gdzie nieopodal opery - najbardziej charakterystycznego punktu w okolicy - powinien na nich czekać kilkunastoletni chłopiec, syn dostawcy.
- Myślisz, że jest sens sprawdzać wszystkie miejsca, gdzie znalazły się pluskwy? Czy po prostu zrobimy to wybiórczo, pojawiając się w kilku różnych? - już zadając to pytanie podejrzewał, jaką odpowiedź usłyszy - ze trzy możemy sprawdzić razem, a potem jakoś się podzielimy? - zastanawiał się głośno, zerkając na Tonks z oczekiwaniem.
Wtem kątem oka uchwycił coś, co nadlatywało nieco z prawej strony - z początku myślał, że to zaklęcie, że ktoś w nich celował, dlatego też różdżka znalazła się błyskawicznie na powrót w jego prawej dłoni; po chwili jednak stało się jasne, iż to tylko śnieżka, rzucona na tyle precyzyjnie, iż jeszcze chwila, a trafi go prosto w głowę.
W ostatniej momencie spróbował się uchylić, podejrzewając już, kim mógł być ten, który postanowił w ten sposób zaanonsować swoją obecność.
na zwinność; st uniknięcia śnieżki - 50 (modyfikator - zwinnośćx2)
Niespodziewana sytuacja, z którą musieli się wczoraj zmierzyć, opóźniła realizację planu, choć czas nieubłaganie mknął, a postawionym przed nimi zadaniem należało zająć się należycie; Keat uważał je w tym momencie za absolutny priorytet, zważywszy na fakt, iż przez problemy z komunikacją nie udało się na czas skoordynować ludzi potrzebnych do obrony Stafford. Szczególnie tu, na ziemiach Greengrassów, gdzie niebezpieczeństwo było jeszcze bardziej realne niż na ochronionym sojuszem Półwyspie, sprytnie ukryte w radiach pluskwy mogły okazać się wybawieniem w godzinie zagrożenia.
Zaczęli od ponownej rozmowy z Raffem, któremu wczoraj Justine szczegółowo przedstawiła, jak dokładnie działają zakonne pluskwy - od niego również dowiedzieli się, że pierwsze partie zaopatrzenia opuściły wcześnie rano magazyn, a wraz z nimi kilku zaufanym dostawcom, kierującym się w stronę miast i miasteczek w Derbyshire, przekazał także wszystkie niezbędne informacje - oraz niewielki, zmyślny wynalazek.
Woleli upewnić się, że gdzieś po drodze nie został pominięty szczegół - tylko z pozoru nieistotny; chcieli sprawdzić, jak to wszystko wyglądało już na miejscu docelowym - jak z umiejscowieniem w radiu pluskwy poradziła sobie osoba, której przekazał ją Raffey. Dlatego też zaczęli od dotarcia do położonego najbliżej Derby miasteczka Buxton, gdzie nieopodal opery - najbardziej charakterystycznego punktu w okolicy - powinien na nich czekać kilkunastoletni chłopiec, syn dostawcy.
- Myślisz, że jest sens sprawdzać wszystkie miejsca, gdzie znalazły się pluskwy? Czy po prostu zrobimy to wybiórczo, pojawiając się w kilku różnych? - już zadając to pytanie podejrzewał, jaką odpowiedź usłyszy - ze trzy możemy sprawdzić razem, a potem jakoś się podzielimy? - zastanawiał się głośno, zerkając na Tonks z oczekiwaniem.
Wtem kątem oka uchwycił coś, co nadlatywało nieco z prawej strony - z początku myślał, że to zaklęcie, że ktoś w nich celował, dlatego też różdżka znalazła się błyskawicznie na powrót w jego prawej dłoni; po chwili jednak stało się jasne, iż to tylko śnieżka, rzucona na tyle precyzyjnie, iż jeszcze chwila, a trafi go prosto w głowę.
W ostatniej momencie spróbował się uchylić, podejrzewając już, kim mógł być ten, który postanowił w ten sposób zaanonsować swoją obecność.
na zwinność; st uniknięcia śnieżki - 50 (modyfikator - zwinnośćx2)
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Keat Burroughs' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 46
'k100' : 46
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Miasteczko Buxton
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Derbyshire