[sen] marchewkowe pole
AutorWiadomość
Największy koszmar świata się ziścił - lady Cordelia Armanada Malfoy została porwana i zniewolona przez złowrogich terrorystów, a co gorsza: zmuszona do ubierania się w łachmany i pracowania na polu.
Nie pamiętała dokładnie, jak znalazła się w niewoli, dlaczego ani kiedy; wszystkie fakty rozmywały się w sennej aurze, ale jedno pozostawało boleśnie niezmienne i rzeczywiste: jej egzystencja była jednym wielkim cierpieniem. Katuszami, jakie aktualne przeżywała na rolniczym polu tuż za prowizorycznymi barakami, w jakich ich przetrzymywano. Pracowała już całe pięć minut, a już miała dość: bolały ją plecy, rączki, głowa i nóżki. Miała wrażenie, że znajduje się w nieskończonej matni, na karuzeli, wiozącej ją przez najpodlejsze domy strachu. Była brudna, ubrana niemodnie, od tygodni nie odwiedziła żadnego wernisażu, zapomniała już jak smakują krewetki, a ciało, nieprzywykłe do fizycznej katorgi, odmawiało posłuszeństwa. Jakże mogli, skazywać ją na ten…kamieniołom? Pielenie marchewek było gorsze niż targanie kamieni, bez wątpienia! Fantine – najdroższa, najmilsza Fantine, która dzieliła z nią ten koszmar – na pewno by się z nią zgodziła.
- Ja-a już nie mooogę – wyjęczała zrozpaczona Cordelia, padając na kolana na środku grządki, w tak głębokim ataku smutku, że nie przejmowała się tym, że kolanami dotknie brudnej ziemi, zupełnie niwecząc piękno zgrzebnej sukienki, jaką na sobie miała. Minęły już dni, gdy płakała z powodu wymuszonego narzucenia na siebie byle szmaty, nie sygnowanej metkami Domu Mody Parkinson ani nawet francuskiego projektanta z maleńkiego butiku nad Sekwaną, szyjącego wyłącznie cudeńka haute couture. Przebywanie w niewoli Zakonu Feniksa zniszczyło Cordelię doszczętnie. Teraz prawie nie zwracała uwagi na swój wygląd, błagając los o ratunek. – Dlaczego oni to nam robią? To są przecież tortury! Niewyobrażalne tortury!– piszczała dalej, na granicy płaczu, zaciskając brudne dłonie w piąstki. Wpatrywała się w Fantine, pielącą sąsiedni zagon, z mieszaniną wściekłości, rezygnacji i wręcz emocjonalnej agonii. – To niezgodne z prawem, żeby zamęczać niewinne czarownice! I…i ze wszystkimi tymi dyrektorami – zapewne chodziło o dyrektywy, ale lady Malfoy była zbyt zmęczona, by wysławiać się zgodnie z swoją wiedzą. A może nie do końca ją posiadała? – Jak tylko to wszystko – machnęła obrazowo jedną z rąk, nie potrafiąc zdecydować się, czy chodzi o wojnę ogółem, czy też tylko o stan pojmania albo o dzisiejszą zmianę w warzywnym ogródku – się skończy, pozwę ich do Wizengamotu! A potem skażę ich na takie same katusze. Będą czołgać się w błocie aż po kres marnych dni i wyrywać chwasty przez całą dobę – ściszyła głos do złowrogiego szeptu, pochylając się nad rzędem marchewek. Dalej nie ruszyła się z miejsca, klęczała bezradnie na środku ogródka, z łzami spływającymi z kącików oczu i z drżącymi od szlochu wargami. Spierzchniętymi! Nie miały tu dostępu do eliksirów pielęgnacyjnych i sprowadzanych z Paryża kosmetyków. Zbrodnia przeciwko ludzkości, ot co. Ale oni za to zapłacą: za to, że traktują je gorzej niż zwierzęta – a mianowicie jak mugolki. Lady Malfoy prychnęła i zaplotła dłonie na piersi, chmurnie spoglądając na Fantine. Dobrze, że miały się nawzajem. Co zrobiłaby bez towarzystwa drugiej damy? Inne porwane nie rozumiały ich problemów, ba, części nawet podobała się ta cała praca na świeżym powietrzu, słuchanie cygańskiej muzyki i wspólne gotowanie. Na pewno napojono je trucizną, ot co. Ale one, ona i Fantine, były ponad to, dzielnie znosząc tortury serwowane im przez Zakon Feniksa. Nawet tak paskudne jak rozkaz pielenia grządek. - I dlaczego nie możemy tego robić różdżkami? To jest wbrew podstawowym prawom czarodzieja! - uderzyła ze złością piąstką w grudkę ziemi, rozbijając ją na proch. Ohyda. - W czym by im niby szkodziło danie nam różdżek? Nam? Przecież my nie umiemy robić nimi nic groźnego! – zajęczała marudnie, oburzona taką bezmyślnością swych oprawców, sądzących, że rozkapryszone arystokratki będą w stanie rzucić jakiekolwiek niebezpieczne zaklęcie. Za kogo oni je mieli, za jakieś awanturnicze, wydziedziczone lafiryndy, miotające urokami na prawo i lewo? – Fantine, kochanie, powiedz mi, ale szczerze, nie okłamuj mnie, nie łudź, nie próbuj mnie ochronić przed prawdą, choćby była najbrutalniejsza– wyszeptała nagle gorączkowo, dramatycznie, do towarzyszki niedoli, znów pochylając się przez rządek dorodnej zieleniny. – Czy ja się opaliłam? - tu głos się jej załamał i Cordelia rozpłakała się cichutko, tak naprawdę wcale nie gotowa na otrzymanie odpowiedzi na to najważniejsze pytanie, mogące zaważyć na jej być lub nie być.
Nie pamiętała dokładnie, jak znalazła się w niewoli, dlaczego ani kiedy; wszystkie fakty rozmywały się w sennej aurze, ale jedno pozostawało boleśnie niezmienne i rzeczywiste: jej egzystencja była jednym wielkim cierpieniem. Katuszami, jakie aktualne przeżywała na rolniczym polu tuż za prowizorycznymi barakami, w jakich ich przetrzymywano. Pracowała już całe pięć minut, a już miała dość: bolały ją plecy, rączki, głowa i nóżki. Miała wrażenie, że znajduje się w nieskończonej matni, na karuzeli, wiozącej ją przez najpodlejsze domy strachu. Była brudna, ubrana niemodnie, od tygodni nie odwiedziła żadnego wernisażu, zapomniała już jak smakują krewetki, a ciało, nieprzywykłe do fizycznej katorgi, odmawiało posłuszeństwa. Jakże mogli, skazywać ją na ten…kamieniołom? Pielenie marchewek było gorsze niż targanie kamieni, bez wątpienia! Fantine – najdroższa, najmilsza Fantine, która dzieliła z nią ten koszmar – na pewno by się z nią zgodziła.
- Ja-a już nie mooogę – wyjęczała zrozpaczona Cordelia, padając na kolana na środku grządki, w tak głębokim ataku smutku, że nie przejmowała się tym, że kolanami dotknie brudnej ziemi, zupełnie niwecząc piękno zgrzebnej sukienki, jaką na sobie miała. Minęły już dni, gdy płakała z powodu wymuszonego narzucenia na siebie byle szmaty, nie sygnowanej metkami Domu Mody Parkinson ani nawet francuskiego projektanta z maleńkiego butiku nad Sekwaną, szyjącego wyłącznie cudeńka haute couture. Przebywanie w niewoli Zakonu Feniksa zniszczyło Cordelię doszczętnie. Teraz prawie nie zwracała uwagi na swój wygląd, błagając los o ratunek. – Dlaczego oni to nam robią? To są przecież tortury! Niewyobrażalne tortury!– piszczała dalej, na granicy płaczu, zaciskając brudne dłonie w piąstki. Wpatrywała się w Fantine, pielącą sąsiedni zagon, z mieszaniną wściekłości, rezygnacji i wręcz emocjonalnej agonii. – To niezgodne z prawem, żeby zamęczać niewinne czarownice! I…i ze wszystkimi tymi dyrektorami – zapewne chodziło o dyrektywy, ale lady Malfoy była zbyt zmęczona, by wysławiać się zgodnie z swoją wiedzą. A może nie do końca ją posiadała? – Jak tylko to wszystko – machnęła obrazowo jedną z rąk, nie potrafiąc zdecydować się, czy chodzi o wojnę ogółem, czy też tylko o stan pojmania albo o dzisiejszą zmianę w warzywnym ogródku – się skończy, pozwę ich do Wizengamotu! A potem skażę ich na takie same katusze. Będą czołgać się w błocie aż po kres marnych dni i wyrywać chwasty przez całą dobę – ściszyła głos do złowrogiego szeptu, pochylając się nad rzędem marchewek. Dalej nie ruszyła się z miejsca, klęczała bezradnie na środku ogródka, z łzami spływającymi z kącików oczu i z drżącymi od szlochu wargami. Spierzchniętymi! Nie miały tu dostępu do eliksirów pielęgnacyjnych i sprowadzanych z Paryża kosmetyków. Zbrodnia przeciwko ludzkości, ot co. Ale oni za to zapłacą: za to, że traktują je gorzej niż zwierzęta – a mianowicie jak mugolki. Lady Malfoy prychnęła i zaplotła dłonie na piersi, chmurnie spoglądając na Fantine. Dobrze, że miały się nawzajem. Co zrobiłaby bez towarzystwa drugiej damy? Inne porwane nie rozumiały ich problemów, ba, części nawet podobała się ta cała praca na świeżym powietrzu, słuchanie cygańskiej muzyki i wspólne gotowanie. Na pewno napojono je trucizną, ot co. Ale one, ona i Fantine, były ponad to, dzielnie znosząc tortury serwowane im przez Zakon Feniksa. Nawet tak paskudne jak rozkaz pielenia grządek. - I dlaczego nie możemy tego robić różdżkami? To jest wbrew podstawowym prawom czarodzieja! - uderzyła ze złością piąstką w grudkę ziemi, rozbijając ją na proch. Ohyda. - W czym by im niby szkodziło danie nam różdżek? Nam? Przecież my nie umiemy robić nimi nic groźnego! – zajęczała marudnie, oburzona taką bezmyślnością swych oprawców, sądzących, że rozkapryszone arystokratki będą w stanie rzucić jakiekolwiek niebezpieczne zaklęcie. Za kogo oni je mieli, za jakieś awanturnicze, wydziedziczone lafiryndy, miotające urokami na prawo i lewo? – Fantine, kochanie, powiedz mi, ale szczerze, nie okłamuj mnie, nie łudź, nie próbuj mnie ochronić przed prawdą, choćby była najbrutalniejsza– wyszeptała nagle gorączkowo, dramatycznie, do towarzyszki niedoli, znów pochylając się przez rządek dorodnej zieleniny. – Czy ja się opaliłam? - tu głos się jej załamał i Cordelia rozpłakała się cichutko, tak naprawdę wcale nie gotowa na otrzymanie odpowiedzi na to najważniejsze pytanie, mogące zaważyć na jej być lub nie być.
Skłamałaby mówiąc, że się tego nie obawiała. Raz przecież została już porwana. No dobrze, na bezimienną wyspę u wybrzeża Dover zwabiono Rosierównę podstępem, lecz to przecież prawie to samo. W momencie, gdy Zakon Feniksa dopuścił się terrorystycznego ataku podczas szczytu w Stonehedge można było spodziewać się po nich wszystkiego. Nie mieli ani Merlina, ani Morgany w sercu, za to w pogardzie ludzkie życie i błękitną krew. Tyle jej wówczas przelali! Cóż mogło ich powstrzymać przed kolejnymi podłymi uczynkami? Nic, byli bezwzględni i okrutni.
Co zaś było bardziej nikczemne niż grożenie bliskim swoich wrogów?
Mając za brata kogoś takiego jak Tristan Rosier nie lękała się o swoje życie, była pewna, że brat zadba o bezpieczeństwo zarówno sióstr, jak i żony i pozostałych bliskich, dlatego... Naprawdę nie miała pojęcia jak do tego doszło. Jak to się stało, że Fantine znalazła się w obcym, paskudnym miejscu? Nie mogła sobie tego przypomnieć. Miała wrażenie, że rzucono na nią zaklęcie Obliviate i wyczyszczono pamięć. Szkoda, że chwili, kiedy odebrano jej piękną, czerwoną suknię i brutalnie wyrwano rubinowe kolczyki z uszu nie usunięto wraz z tamtą - miała łzy w oczach na samą myśl. Wdziała na siebie brzydkie, brązowe łachmany, bo wstydziła się obnażenia. Fantine była przekonana, że teraz wtrącą ich do brudnego lochu pełnego szczurów i będą tam trzymać, dopóki Rycerze Walpurgii nie spełnią ich żądań, lecz nie... Stało się coś jeszcze gorszego.
Zmusili ją do pracy. W polu.
- Są podli i okrutni, Cordelio, to potwory, dlatego to robią - odpowiedziała cicho Fantine, spoglądając z żalem i współczuciem na drobną Cordelię, która upadła na kolana pośrodku grządki pełnej marchwi. Róża - ale czy mogła jeszcze tak o sobie myśleć? Róże były piękne i dostojne, ona zaś w brudnej sukience i z graczką w dłoni wcale taka nie była - wypuściła motykę z rąk i zbliżyła się do dziewczyny, aby przy niej przykucnąć i odgarnąć kosmyk jasnych włosów z czoła. Doskonale rozumiała wymalowany na twarzy Malfoyówny ból i zmęczenie. Sama czuła to samo. Brakowało jej już sił, pracowały tak ciężko... Nie sądziła, że ktokolwiek jest w stanie znieść taki ogrom pracy do jakich zmuszał ich podły Zakon Feniksa. - Cśśś... Masz całkowitą słuszność, ja i ty wiemy, że to prawda - powiedziała, rozglądając się niespokojnie, by sprawdzić, czy histeria blondynki nie przyciągnęła uwagi strażników, pilnujących ich pracy. Po prostu gorzej niż w w piekle. - Zobaczysz, że zapłacą nam za to wszystko. Twój pan ojciec, mój brat... Uratują nas, zobaczysz, a wtedy marny będzie ich los - wyszeptała złowrogim tonem, w zielonych oczach rozbłysła zaś niechęć, a może wręcz nienawiść. Chyba jedynie wizja napojenia wszystkich tych terrorystów eliksirem Agonii sprawiała, że była w stanie podnieść się o poranku z łóżka... A raczej z pryczy, bo łóżkiem nikt normalny by tego przecież nie nazwał. - Chcą nas poniżyć, Cordelio. Upokorzyć. Dlatego zabrali nam różdżki. Może sami w głębi ducha wiedzą jak obrzydliwi są mugole i przez swoją zazdrość i nienawiść do arystokracji zmuszają nas, byśmy żyły jak oni? - zastanowiła się smętnym tonem. Nie istniało chyba inne wytłumaczenie na podobną podłość... Przecież i dla nich byłoby lepiej, gdyby mogły używać czarów i robić to wszystko, co im każą szybciej. Ale im wcale nie chodziło o wyhodowanie marchewek, tylko poniżenie ich, ot co.
Podniosła się z klęczek i podała dłoń Cordelii, zachęcając ją, aby wstała. Nie mogły za długo trwać w bezruchu pomiędzy grządkami, bo zaraz podbiegnie do nich wściekły, rozjuszony Zakonnik z batem. Fantine pochyliła się, by podnieść motykę, lecz gorączkowy, dramatyczny szept Cordelii znów przyciągnął jej uwagę. Na kilka chwil zastygła w bezruchu, zawahała się.
Powiedzieć prawdę, czy skłamać?
Ponoć brutalna prawda zawsze jest lepsza od słodkiego kłamstwa, ale chyba nie w tym przypadku. Fantine była pewna, że prawda o lekko ciemniejszej skórze Cordelii i piegach od słońca wywoła w dziewczynie jeszcze większą histerię, płacz i żal, że nie da w nocy jej zasnąć. Musiała ją chronić.
- Prawdziwa dama, taka jak ty, nigdy nie będzie opalona jak zwyczajna chłopka, Cordelio. Jesteś błękitną krwią Malfoyów i jak perła pozostaniesz blada dzięki jej magii - skłamała gładko, siląc się na ciepły uśmiech, gdy pogładziła opuszkami palców opalony policzek Malfoyówny. - Powiedz mi jednak, czy i tobie zrobiły się siniaki od tego siennika? - szybko zmieniła temat, podwijając rękaw brzydkiej sukienki; miała pod materacem kilka ziaren grochu i obudziła się cała posiniaczona. Była pewna, że to kolejne tortury, które zafundował jej Zakon Feniksa.
Co zaś było bardziej nikczemne niż grożenie bliskim swoich wrogów?
Mając za brata kogoś takiego jak Tristan Rosier nie lękała się o swoje życie, była pewna, że brat zadba o bezpieczeństwo zarówno sióstr, jak i żony i pozostałych bliskich, dlatego... Naprawdę nie miała pojęcia jak do tego doszło. Jak to się stało, że Fantine znalazła się w obcym, paskudnym miejscu? Nie mogła sobie tego przypomnieć. Miała wrażenie, że rzucono na nią zaklęcie Obliviate i wyczyszczono pamięć. Szkoda, że chwili, kiedy odebrano jej piękną, czerwoną suknię i brutalnie wyrwano rubinowe kolczyki z uszu nie usunięto wraz z tamtą - miała łzy w oczach na samą myśl. Wdziała na siebie brzydkie, brązowe łachmany, bo wstydziła się obnażenia. Fantine była przekonana, że teraz wtrącą ich do brudnego lochu pełnego szczurów i będą tam trzymać, dopóki Rycerze Walpurgii nie spełnią ich żądań, lecz nie... Stało się coś jeszcze gorszego.
Zmusili ją do pracy. W polu.
- Są podli i okrutni, Cordelio, to potwory, dlatego to robią - odpowiedziała cicho Fantine, spoglądając z żalem i współczuciem na drobną Cordelię, która upadła na kolana pośrodku grządki pełnej marchwi. Róża - ale czy mogła jeszcze tak o sobie myśleć? Róże były piękne i dostojne, ona zaś w brudnej sukience i z graczką w dłoni wcale taka nie była - wypuściła motykę z rąk i zbliżyła się do dziewczyny, aby przy niej przykucnąć i odgarnąć kosmyk jasnych włosów z czoła. Doskonale rozumiała wymalowany na twarzy Malfoyówny ból i zmęczenie. Sama czuła to samo. Brakowało jej już sił, pracowały tak ciężko... Nie sądziła, że ktokolwiek jest w stanie znieść taki ogrom pracy do jakich zmuszał ich podły Zakon Feniksa. - Cśśś... Masz całkowitą słuszność, ja i ty wiemy, że to prawda - powiedziała, rozglądając się niespokojnie, by sprawdzić, czy histeria blondynki nie przyciągnęła uwagi strażników, pilnujących ich pracy. Po prostu gorzej niż w w piekle. - Zobaczysz, że zapłacą nam za to wszystko. Twój pan ojciec, mój brat... Uratują nas, zobaczysz, a wtedy marny będzie ich los - wyszeptała złowrogim tonem, w zielonych oczach rozbłysła zaś niechęć, a może wręcz nienawiść. Chyba jedynie wizja napojenia wszystkich tych terrorystów eliksirem Agonii sprawiała, że była w stanie podnieść się o poranku z łóżka... A raczej z pryczy, bo łóżkiem nikt normalny by tego przecież nie nazwał. - Chcą nas poniżyć, Cordelio. Upokorzyć. Dlatego zabrali nam różdżki. Może sami w głębi ducha wiedzą jak obrzydliwi są mugole i przez swoją zazdrość i nienawiść do arystokracji zmuszają nas, byśmy żyły jak oni? - zastanowiła się smętnym tonem. Nie istniało chyba inne wytłumaczenie na podobną podłość... Przecież i dla nich byłoby lepiej, gdyby mogły używać czarów i robić to wszystko, co im każą szybciej. Ale im wcale nie chodziło o wyhodowanie marchewek, tylko poniżenie ich, ot co.
Podniosła się z klęczek i podała dłoń Cordelii, zachęcając ją, aby wstała. Nie mogły za długo trwać w bezruchu pomiędzy grządkami, bo zaraz podbiegnie do nich wściekły, rozjuszony Zakonnik z batem. Fantine pochyliła się, by podnieść motykę, lecz gorączkowy, dramatyczny szept Cordelii znów przyciągnął jej uwagę. Na kilka chwil zastygła w bezruchu, zawahała się.
Powiedzieć prawdę, czy skłamać?
Ponoć brutalna prawda zawsze jest lepsza od słodkiego kłamstwa, ale chyba nie w tym przypadku. Fantine była pewna, że prawda o lekko ciemniejszej skórze Cordelii i piegach od słońca wywoła w dziewczynie jeszcze większą histerię, płacz i żal, że nie da w nocy jej zasnąć. Musiała ją chronić.
- Prawdziwa dama, taka jak ty, nigdy nie będzie opalona jak zwyczajna chłopka, Cordelio. Jesteś błękitną krwią Malfoyów i jak perła pozostaniesz blada dzięki jej magii - skłamała gładko, siląc się na ciepły uśmiech, gdy pogładziła opuszkami palców opalony policzek Malfoyówny. - Powiedz mi jednak, czy i tobie zrobiły się siniaki od tego siennika? - szybko zmieniła temat, podwijając rękaw brzydkiej sukienki; miała pod materacem kilka ziaren grochu i obudziła się cała posiniaczona. Była pewna, że to kolejne tortury, które zafundował jej Zakon Feniksa.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Potwory, o tak, Fantine miała rację. Otaczały ich prawdziwe monstra, nie ludzie! Kreatywny umysł śniącej Cordelii łatwo powiązał terorystów z Zakonu Feniksa, otaczanych złą sławą i przedstawianych przez propagandę jako pokryte liszajami bestie, z ich zezwierzęconymi, wynaturzonymi formami, dodając do i tak koszmarnego snu nowy poziom przerażenia. - Tak, widziałam, wczoraj do obozu przyszedł jakiś zbir. Miał macki zamiast oczu i kopyta zamiast nóg. Bestie, potwory, okrutnicy! - zakwiliła, kołysząc się w przód i w tył, niczym w ataku magicznej choroby sierocej, zamykając oczy, by nie musieć patrzeć na czających się tuż za marchewkowym polem zbrodniarzy. - Kiedy nas uratują, kochana? Minęło już tyle czasu...Chyba całe dwa dni! Dwa dni tortur! Ja nie zniosę tego dłużej...Co będzie kolejne: każą nam prać ręcznie swoje brzydkie ubrania na mugolską modłę? - zapiszczała, zdruzgotana wizją dalszych tortur, coraz okropniejszych, skazujących je obie, niewinne, wydelikacone i śliczne, na bezpośredni kontakt nie tylko z jakimś paskudnym detergentem, ale i równie obrzydliwymi, tanimi materiałami oraz niemodnymi wzorami. Na Merlina, wczoraj obok namiotu (n a m i o t u, kazali im sypiać niemalże na gołej ziemi, bez marmurów pod stopami i wysokich sklepień nad głową, cóż za bestialstwo) widziała jakąś kobietę w koszuli w kratę i w spodniach!; grubych, drelichowych, z kieszeniami na tyle! Już sam ten widok doprowadzał lady Malfoy do stanu bliskiego obłędu. Cordelia uderzyła ze złością (i rozpaczą) dłonią w ziemię, chcąc poprzeć swe gniewne słowa gestem, lecz tylko rozpłakała się jeszcze bardziej, bo do delikatnej skóry przylepiły się grudki błota. - Zabierz je-e - zakwiliła jeszcze mocniej, próbując machać dłonią tak, by pozbyć się tych ziemistych tworów; podniosła załzawione spojrzenie na Fantine, która mimo uciemiężenia zachowywała zdrowy rozsądek oraz klasę. Musiała jej to odddać: niechętnie chwaliła inne arystokratki, ale lady Rosier spisywała się na medal i gdyby nie paskudne ubranie, rozczochrane włosy oraz przaśnie zarumieniona z wysiłku buzia - oraz, oczywiście, koszmarne okoliczności fizycznej pracy w polu - wyglądałaby tak, jak na salonach, chmurna, dumna i mówiąca zawsze to, co powinna, by uczynić dzień nieco lepszym. - Myślisz, że dadzą nam na kolację coś normalnego? Tak chciałabym zjeść świeże ostrygi...Ba, teraz zadowoliłabym się nawet byle łososiem w sosie rozmarynowo-cytrynowym z tymi sprowadzanymi z daleka słodkimi ziemniaczkami... - rozmarzyła się, a wizja pyszności sprawiła, że nawet odrobinę się rozchmurzyła. Dalej troszkę pochlipywała, ale wsparcie, jakie okazywała jej Fantine sprawiało, że nie wpadła w skrajną panikę, turlając się po błocie i wyrywając srebrzyste włosy z głowy. Marudząc wstała i korzystając z okazji, szybko i bardzo nieelegancko, przytuliła się do Rosierówny. Uścisk trwał może sekundę, maksymalnie dwie, nie przystał damom, miał w sobie dużo z dziecięcego poszukiwania czułości, ale lady Malfoy nie miała sił na zawstydzenie. - Dziękuję, kochana. Ty też wyglądasz, jak na te okoliczności, zjawiskowo - wymruczała, chwiejąc się na stopach. Nerwowo rozejrzała się za ramieniem brunetki, ale na razie nikt nie przyglądał się ich pracy. - Mam wszędzie siniaki. Na plecach, ramionach, udach, nawet na... - zawiesiła głos, nagle bardziej zarumieniona niż opalona. - Tam - wypowiedziała bezgłośnie, przerażona, że jej szlachecka pupa pokryła się fioletowymi śladami. - Może...Fantine, może uciekniemy? Może sir Tristan i Abraxas są już niedaleko? Może szybciutko, jak w czasie żywszego tańca na balu, przemkniemy gdzieś tam, za linię drzew... - zaproponowała zdesperowanym tonem, próbując znaleźć jakieś wyjście z tego koszmaru.
Nie do końca to miała na myśli nazywając członków Zakonu Feniksa potworami. Nie garborogi, nie chimery, nie nundu - te magiczne stworzenia, potężne i silne, nie zasługiwały na to, aby być porównywanymi z tym... czymś. Miały w sobie o wiele więcej magii i godności niż ktokolwiek z nich, Fantine miała na myśli ich plugawe, przegniłe dusze o skłonności do okrucieństwa i chaosu. Wyglądali podobnie jak ludzie, lecz człowieczeństwa nie mieli w sobie wcale. Który bowiem człowiek zdecydowałby się porwać dwie młode i niewinne arystokratki i zmusić do ciężkiej pracy w tak nieludzkich warunkach? Żaden mający Merlina w sercu.
- Jesteś tego pewna? - wyszeptała Fantine z przerażeniem, ogniskując na zrozpaczonej buzi Cordelii zlęknione spojrzenie zielonych oczu.
Czy to możliwe, aby w tym obozie pojawiło się coś takiego...? Czy może lady Malfoy miała zbyt bujną wyobraźnię? Z niechęcią jednak musiała przyznać, że Zakon Feniksa władał magią... więcej, niż dobrze, może więc sięgnęli po zakazane, posługiwali się prawdziwymi potworami albo sami w niego przeobrazili... Czyż na bezimiennej wyspie, gdzie przeżyła koszmar przed niespełna dwoma laty, nie natknęła się na prawdziwego upiora o czerwonych oczach, który do dziś prześladował ją w sennych marach? Cicho wypuściła z ust powietrze. Przerażenie i strach Cordelii wydawały się za silne, zbyt prawdziwe jak na to, aby to było tylko przywidzenie. Coś musiało w tym być, coś więcej... Rosierówna zadrżała podobnie jak blondynka.
- Wydaje mi się, że minęła jakby wieczność - przyznała ponuro Fantine, a jej głos zabrzmiał niemal szlochliwie. Dwa dni? Niemożliwe. Na pewno więcej. - Prać? - pisnęła. - Nie mam pojęci jak się pierze. Nie mogą nas do tego zmusić. Zniszczy mi się przecież skóra dłoni. Oni nawet nie dali nam żadnego kremu, olejku... Już czuję jak suche mam dłonie. Czy to możliwe, aby zeszła z nich skóra? - spytała z wyraźną paniką, dlatego ściszyła ton. Fantine czuła, że musi zachować spokój i być wsparciem dla Cordelii, która była młodsza i bardziej rozchwiana. Niejako czuła się za nią odpowiedzialna, jakby za młodszą siostrę. Paniczne myśli o spękanej skórze dłoni, które Malfoyówna podsycała swoimi strasznymi wizjami, oplatały jej jaźń niczym wspomniane macki potwora z ubiegłej nocy.... - Nie wiem. Na pewno jednak uratują. Muszą. Są niezwyciężeni - wyszeptała. Nie mogła tracić wiary w Tristana i Abraxasa. Walczyli u boku najpotężniejszego czarodzieja na świecie, sami przecież to mówili. Ratunek był kwestią czasu... Problem tylko w tym, że zarówno Cordelii, jak i Fantine brakowało cierpliwości. Każda minuta spędzona na marchewkowym polu zmieniała się w nieskończoność.
- Nie sądzę, aby mieli tu coś takiego... Oddałabym nawet swoje rubinowe kolczyki za ślimaki lub krewetki w białym winie... Och, naprawdę, czy proszę o tak wiele? - spytała retorycznie, rozdrażniona i podirytowana. Wspomnienie łososia i słodkich ziemniaczków sprawiło, że zaburczało jej w brzuchu. - Na samą myśl o tej paskudnej zupie, którą podali nam wczoraj, mam mdłości... - przyznała szczerze. Co to w ogóle miało być? Powiedzieli, że to zupa jarzynowa, wyglądało zaś jak... jak... zawartość żołądka jakiegoś zwierzęcia. Fantine odmówiła zjedzenia tego i do dziś cierpiała.
Gdy Cordelia poprosiła, aby pomogła jej pozbyć się błota z sukienki zawahała się lekko. Ją także to brzydziło, musiały się jednak wspierać. Wyciągnęła zatem rękę, w której trzymała rąbek własnej spódnicy, by nie dotknąć błota gołą skórą i próbowała te grudki zepchnąć. Chwilę mocowały się z tym obie, w końcu jednak udało się je strzasnąć... Cóż jednak z tego, kiedy za chwilę znów będą musiały wziąć graczkę w dłoń i pielić marchewki?
Przyciągnęła do siebie Cordelię na krótki moment, gdy wciąż jeszcze nie zwracano na nich uwagi, przytulając młodszą lady do siebie. Poczuła się niczym starsza siostra, którą nigdy nie była. Miała ochotę wtulić twarz w srebrzyste włosy Malfoyówny, nie zrobiła tego jednak, bo nie pachniały już kwiatowym szamponem... I zadrżała na myśl, że sama może nie pachnieć różanymi perfumami. Po raz pierwszy w życiu poczuła obrzydzenie do samej siebie.
- Jesteś słodka, Cordelio, myślę jednak, że wiem co ze mną zrobili... - wyszeptała pełna trwogi Rosierówna. W tamtej chwili cieszyła się wręcz, że wokół nie ma żadnego lustra i tafli wody, w których mogłaby się przejrzeć... Tylko Cordelia mogła dostrzec wyraz współczucia, który pojawił się na jej twarzy, gdy blondynka przyznała, że ona również ma siniaki. I to gdzie... Teraz Rosierówna miała pewność, że ci okrutnicy musieli podkładać im kamienie i groch pod posłanie. Chcieli, aby cierpiały nawet w nocy, aby nie zaznały snu i spokoju. Co za podłość...
- Wiesz... to może nie jest taki zły pomysł. Może któraś z nas spróbuje zająć rozmową strażnika, a druga poszuka dziury w ogrodzeniu? Jakiegoś wyjścia? - zaproponowała szeptem, schylając się po motykę... Już czuła, ze na dłoniach robią się jej bąble.
- Jesteś tego pewna? - wyszeptała Fantine z przerażeniem, ogniskując na zrozpaczonej buzi Cordelii zlęknione spojrzenie zielonych oczu.
Czy to możliwe, aby w tym obozie pojawiło się coś takiego...? Czy może lady Malfoy miała zbyt bujną wyobraźnię? Z niechęcią jednak musiała przyznać, że Zakon Feniksa władał magią... więcej, niż dobrze, może więc sięgnęli po zakazane, posługiwali się prawdziwymi potworami albo sami w niego przeobrazili... Czyż na bezimiennej wyspie, gdzie przeżyła koszmar przed niespełna dwoma laty, nie natknęła się na prawdziwego upiora o czerwonych oczach, który do dziś prześladował ją w sennych marach? Cicho wypuściła z ust powietrze. Przerażenie i strach Cordelii wydawały się za silne, zbyt prawdziwe jak na to, aby to było tylko przywidzenie. Coś musiało w tym być, coś więcej... Rosierówna zadrżała podobnie jak blondynka.
- Wydaje mi się, że minęła jakby wieczność - przyznała ponuro Fantine, a jej głos zabrzmiał niemal szlochliwie. Dwa dni? Niemożliwe. Na pewno więcej. - Prać? - pisnęła. - Nie mam pojęci jak się pierze. Nie mogą nas do tego zmusić. Zniszczy mi się przecież skóra dłoni. Oni nawet nie dali nam żadnego kremu, olejku... Już czuję jak suche mam dłonie. Czy to możliwe, aby zeszła z nich skóra? - spytała z wyraźną paniką, dlatego ściszyła ton. Fantine czuła, że musi zachować spokój i być wsparciem dla Cordelii, która była młodsza i bardziej rozchwiana. Niejako czuła się za nią odpowiedzialna, jakby za młodszą siostrę. Paniczne myśli o spękanej skórze dłoni, które Malfoyówna podsycała swoimi strasznymi wizjami, oplatały jej jaźń niczym wspomniane macki potwora z ubiegłej nocy.... - Nie wiem. Na pewno jednak uratują. Muszą. Są niezwyciężeni - wyszeptała. Nie mogła tracić wiary w Tristana i Abraxasa. Walczyli u boku najpotężniejszego czarodzieja na świecie, sami przecież to mówili. Ratunek był kwestią czasu... Problem tylko w tym, że zarówno Cordelii, jak i Fantine brakowało cierpliwości. Każda minuta spędzona na marchewkowym polu zmieniała się w nieskończoność.
- Nie sądzę, aby mieli tu coś takiego... Oddałabym nawet swoje rubinowe kolczyki za ślimaki lub krewetki w białym winie... Och, naprawdę, czy proszę o tak wiele? - spytała retorycznie, rozdrażniona i podirytowana. Wspomnienie łososia i słodkich ziemniaczków sprawiło, że zaburczało jej w brzuchu. - Na samą myśl o tej paskudnej zupie, którą podali nam wczoraj, mam mdłości... - przyznała szczerze. Co to w ogóle miało być? Powiedzieli, że to zupa jarzynowa, wyglądało zaś jak... jak... zawartość żołądka jakiegoś zwierzęcia. Fantine odmówiła zjedzenia tego i do dziś cierpiała.
Gdy Cordelia poprosiła, aby pomogła jej pozbyć się błota z sukienki zawahała się lekko. Ją także to brzydziło, musiały się jednak wspierać. Wyciągnęła zatem rękę, w której trzymała rąbek własnej spódnicy, by nie dotknąć błota gołą skórą i próbowała te grudki zepchnąć. Chwilę mocowały się z tym obie, w końcu jednak udało się je strzasnąć... Cóż jednak z tego, kiedy za chwilę znów będą musiały wziąć graczkę w dłoń i pielić marchewki?
Przyciągnęła do siebie Cordelię na krótki moment, gdy wciąż jeszcze nie zwracano na nich uwagi, przytulając młodszą lady do siebie. Poczuła się niczym starsza siostra, którą nigdy nie była. Miała ochotę wtulić twarz w srebrzyste włosy Malfoyówny, nie zrobiła tego jednak, bo nie pachniały już kwiatowym szamponem... I zadrżała na myśl, że sama może nie pachnieć różanymi perfumami. Po raz pierwszy w życiu poczuła obrzydzenie do samej siebie.
- Jesteś słodka, Cordelio, myślę jednak, że wiem co ze mną zrobili... - wyszeptała pełna trwogi Rosierówna. W tamtej chwili cieszyła się wręcz, że wokół nie ma żadnego lustra i tafli wody, w których mogłaby się przejrzeć... Tylko Cordelia mogła dostrzec wyraz współczucia, który pojawił się na jej twarzy, gdy blondynka przyznała, że ona również ma siniaki. I to gdzie... Teraz Rosierówna miała pewność, że ci okrutnicy musieli podkładać im kamienie i groch pod posłanie. Chcieli, aby cierpiały nawet w nocy, aby nie zaznały snu i spokoju. Co za podłość...
- Wiesz... to może nie jest taki zły pomysł. Może któraś z nas spróbuje zająć rozmową strażnika, a druga poszuka dziury w ogrodzeniu? Jakiegoś wyjścia? - zaproponowała szeptem, schylając się po motykę... Już czuła, ze na dłoniach robią się jej bąble.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Szlachcianka pokiwała z przejęciem głową - oczywiście, że widziała te potwory! Szlamiaste monstra woniejące zgniłymi glonami, wypełzające spod sienników, sunące paskudnym cieniem poza szarymi ścianami namiotu, trzepoczącymi na wietrze. Wyobraźania Cordelii płatała koszmarne figle, wynaturzając względnie normalne cechy czy zachowania, lecz przecież została wychowana w poczuciu pogardy i zarazem lęku wobec szlamolubów oraz im podobnych stworów, gotowa więc była przysiąc, że przetrzymujący ją okrutnicy mają po pięć par rąk, dziesięć macek, trzy rogi i parę krzywych zębów. Co do tego ostatniego była praktycznie pewna, wszak gdy się nad nią znęcali (podsuwając pod nos parującą miskę ohydnej mazi, zwanej przez tych szaleńców zupą warzywną), miała doskonały widok na ząbki dalekie wyglądem od lśniących perełek. I na spierzchnięte usta. I na ziemistą cerę. W ogóle wyglądali tak, jakby głodowali; na Merlina, co za głupi ludzie, tak, jakby nie mogli rozkazać służbie przyniesienia z piwnicy czegoś smakowitego. Chociażby wspomnianej ostrygi lub chociaż ślimaczka...Chlipnęła pod nosem ostatni raz, podnosząc zaszklone spojrzenie na Fantine. Również przerażoną; rozumiała to, wcale nie wymagała od towarzyszki odwagi, nikt przecież nie wychowywał je na wojowniczki, a już na pewno nie przygotowywał na przebywanie w niewoli.
- Popękane, suche dłonie...Rozdwojone paznokcie...Kto wie, może nawet krostki i zmarszczki na wierzchu dłoni...Och, Fantine, to gorsze niż tortury w Azkabanie! - wyszepała, zbyt wystraszona, by dalej płakać. Była też zbyt zmęczona, nie wysypiała się, nie miała nawet chwili odpoczynku, o przeprowadzeniu swych rytuałów pielęgnacyjnych nie wspominając. - Nie rozumiem, jak mogą skazywać nas na takie katusze. Co złego im uczyniłyśmy? Nic! - wzniosła w dramatycznym geście ręce do nieba, a później załamała je na podołku, poruszona, brudna i roztkliwiona, znajdując jedyną pociechę w obecności lady Rosier. Niezwykle hardej, stalowej niczym wykuta w lodzie róża: poradziła sobie z groźnymi grudkami błota, a Cordelia była tak wzruszona jej postawą, że znów zaczęła płakać. - Kochana, jesteś prawdziwą magiczną wojowniczką. Stawiasz czoła tak wielkim trudnościom...Wybacz, że obgadywałam cię na tym letnim podwieczorku u lady Nott, tym wiesz którym, przed rokiem...Twoja sukienka wcale nie była aż tak wyzywająca. I wcale nie uważam, że Mahaut była...była lafiryndą! - wyrzuciła z siebie swe największe przewinienie przeciwko Fantine, które widocznie ciążyło jej na sumieniu niezmiernie, skoro powracało w snach. Rosierówna okazała jej tyle wsparcia, tuliła i chroniła niczym starsza siostra, a ona ośmieliła się wymienić kilka krzywdzących komentarzy z dawną koleżanką. Może to porwanie - to była właśnie kara za to, czego się dopuściła? Czknęła ze smutku, odsuwając się od uścisku, speszona, ale pewna, że Fantine jej wybaczy. Nie było przecież innej opcji, o nie.
Zwłaszcza, że miały przecież przed sobą niezwykłe wyzwanie. - Widzisz, tam stoi...Alexander! Albo Percival? Z tej odległości nie widzę dokładnie, ale to musi być któryś z nich! Może zostało jego sercu odrobinę przyzwoitości, wszak płynęła w nim błękitna krew...Wolisz podejść do niego, czy przekraść się w stronę ogrodzenia? - wyszeptała konspiracyjnie, zerkając na motykę w dłoni Rosierówny. Że też nie wpadła na to wcześniej! - Albo nie, wymyśliłam coś lepszego! Ja spróbuję go zdekoncentrować a ty - łupniesz go motyką w głowę! A on padnie na ziemię, a my uciekniemy! Ku wolności! - kontynuowała coraz bardziej podekscytowana tym genialnym i absolutnie skazanym na sukces planem, zerkając przez ramię na zdrajcę krwi, czającego się w półcieniu stojącego obok marchewkowego pola drzewa. Cordelia nie znała innych zakonników, tylko tych dwóch kojarzyła jeszcze z dzieciństwa, gdy mijała się z nimi na szlacheckich uroczystościach, dlatego też to ich twarze podświadomie przywoływała, zlewając w jedno dwie sylwetki. - Tylko uważaj. Mogą ziać ogniem. I pamiętaj...te macki i czułki... - przestrzegła swą towarzyszkę niedoli.
- Popękane, suche dłonie...Rozdwojone paznokcie...Kto wie, może nawet krostki i zmarszczki na wierzchu dłoni...Och, Fantine, to gorsze niż tortury w Azkabanie! - wyszepała, zbyt wystraszona, by dalej płakać. Była też zbyt zmęczona, nie wysypiała się, nie miała nawet chwili odpoczynku, o przeprowadzeniu swych rytuałów pielęgnacyjnych nie wspominając. - Nie rozumiem, jak mogą skazywać nas na takie katusze. Co złego im uczyniłyśmy? Nic! - wzniosła w dramatycznym geście ręce do nieba, a później załamała je na podołku, poruszona, brudna i roztkliwiona, znajdując jedyną pociechę w obecności lady Rosier. Niezwykle hardej, stalowej niczym wykuta w lodzie róża: poradziła sobie z groźnymi grudkami błota, a Cordelia była tak wzruszona jej postawą, że znów zaczęła płakać. - Kochana, jesteś prawdziwą magiczną wojowniczką. Stawiasz czoła tak wielkim trudnościom...Wybacz, że obgadywałam cię na tym letnim podwieczorku u lady Nott, tym wiesz którym, przed rokiem...Twoja sukienka wcale nie była aż tak wyzywająca. I wcale nie uważam, że Mahaut była...była lafiryndą! - wyrzuciła z siebie swe największe przewinienie przeciwko Fantine, które widocznie ciążyło jej na sumieniu niezmiernie, skoro powracało w snach. Rosierówna okazała jej tyle wsparcia, tuliła i chroniła niczym starsza siostra, a ona ośmieliła się wymienić kilka krzywdzących komentarzy z dawną koleżanką. Może to porwanie - to była właśnie kara za to, czego się dopuściła? Czknęła ze smutku, odsuwając się od uścisku, speszona, ale pewna, że Fantine jej wybaczy. Nie było przecież innej opcji, o nie.
Zwłaszcza, że miały przecież przed sobą niezwykłe wyzwanie. - Widzisz, tam stoi...Alexander! Albo Percival? Z tej odległości nie widzę dokładnie, ale to musi być któryś z nich! Może zostało jego sercu odrobinę przyzwoitości, wszak płynęła w nim błękitna krew...Wolisz podejść do niego, czy przekraść się w stronę ogrodzenia? - wyszeptała konspiracyjnie, zerkając na motykę w dłoni Rosierówny. Że też nie wpadła na to wcześniej! - Albo nie, wymyśliłam coś lepszego! Ja spróbuję go zdekoncentrować a ty - łupniesz go motyką w głowę! A on padnie na ziemię, a my uciekniemy! Ku wolności! - kontynuowała coraz bardziej podekscytowana tym genialnym i absolutnie skazanym na sukces planem, zerkając przez ramię na zdrajcę krwi, czającego się w półcieniu stojącego obok marchewkowego pola drzewa. Cordelia nie znała innych zakonników, tylko tych dwóch kojarzyła jeszcze z dzieciństwa, gdy mijała się z nimi na szlacheckich uroczystościach, dlatego też to ich twarze podświadomie przywoływała, zlewając w jedno dwie sylwetki. - Tylko uważaj. Mogą ziać ogniem. I pamiętaj...te macki i czułki... - przestrzegła swą towarzyszkę niedoli.
Bogata wyobraźnia miała swoje wady i zalety. Wcześniej Fantine nie pomyślałaby o niej w kategoriach czegoś złego... Wypadało wszak, aby arystokratka miała artystyczny talent, choćby odrobinę, ciężką pracą i odpowiednią ilością lekcji z dobrym nauczycielem można było z niego wyszlifować lśniący klejnot. Fantine miała rękę do rysunku, malarstwa, tworzyła piękne dzieła na płótnie, zaś Cordelia najwyraźniej została obdarzona talentem do snucia opowieści i czarowania słowem. Róża wciąż pamiętała wiersz Malfoyówny opublikowany w Czarownicy. Warsztat to jedno, lecz wyobraźni na pewno córce Ministra odmówić nie było można... Tyle, że teraz te fantazje i niestworzone historie działały na niekorzyść ich obu. Wzbudziły w Fantine wątpliwości i lęk, które mogły pokrzyżować ich plany na ucieczkę - nie należała wszak do kobiet zbyt odważnych, choć Cordelia zachwalała jej wojowniczą postawę.
- O takich okropnościach nigdy nawet nie myślałam... - przyznała strwożona Fantine. Czytała o tym wyłącznie w książkach i to takich dla dzieci, gdzie występowały baby-jagi i inne leśne wiedźmy z brodawkami na nosie oraz zmarszczkami. W ich świecie nie było miejsca na takie niedoskonałości. Magiczne kosmetyki pozwalały czarownicom, tym bogatym, zachować młodość i świeżość na długie lata. Ale tutaj... Zabrano im wszystko, czego potrzebowały. - Zazdrość, Cordelio. To okropna, wyniszczająca zazdrość. Wiedzą, że przez krew i urodzenie jesteśmy od nich lepsze. Nie potrafią pogodzić się z naturalnym stanem rzeczy, społeczną hierarchią, która jako jedyna gwarantuje porządek. Dlatego są tacy podli. Zazdrość wypaliła w nich człowieczeństwo - odparła ponuro Rosierówna, dzieląc się z Cordelią swoimi teoriami, w które święcie wierzyła, ze są jedyną prawdą. Tylko na kilka chwil uwagę od okropnej sytuacji, w jakiej znalazły się z blondynką, odwróciło jej szczere wyznanie. Alchemiczka zmrużyła lekko oczy, lecz właściwie - to nie było nic, czego nie zdążyłaby się już dowiedzieć, Plotki krążyły po salonach, Fantine zawsze zaś dbała o to, by ktoś uprzejmy jej o wszystkim doniósł. Westchnęła ciężko, kręcąc przy tym głową, jakby czuła się zawiedziona słowami Cordelii, podczas gdy tak naprawdę prędko puściła to w niepamięć. - Wybaczam ci, Cordelio, to już nie ma znaczenia. Nie teraz. Mahaut, niezależnie od tego co kto o niej myśli, była wielką czarownicą. Odważną i sprytną. Muszę wziąć z niej teraz przykład i nas stąd wyciągnąć - powiedziała szeptem, z powagą. Jej przodkini owijała sobie innych wokół palca, wrogów zaś pozbywała się trucizną. Dosłowną miksturą, lecz teraz Fantine nie miała żadnej fiolki w zanadrzu. Musiała zdać się na jad sączony w słowa, chociaż...
- Może lepiej, aby był to Alexander. Wiesz, że w Beauxbatons odtrąciłam jego zaloty i dlatego teraz się mści? Właśnie dlatego opowiadał takie bzdury o mym bracie w Stonehedge - wyszeptała ze złością Róża, spoglądając w stronę wskazaną przez Cordelię i mrużąc przy tym wściekle oczy. Udawała przy tym, że pieli grządkę z marchewką. Tak naprawdę rozważała, czy zdoła urzeczywistnić plan Cordelii i zamachnąć się motyką odpowiednio mocno, by przyłożyć Alexandrowi w tył głowy. Ostatecznie zdecydowała, że ma na to większe szanse niż Cordelia - była od niej trochę wyższa.
- Dobrze. Tak właśnie zrobimy, Cordelio. Idź pierwsza i spróbuj z nim porozmawiać, a ja zakradnę się od tyłu - obiecała Fantine, dalej pieląc grządkę. - Ty też uważaj na siebie.
- O takich okropnościach nigdy nawet nie myślałam... - przyznała strwożona Fantine. Czytała o tym wyłącznie w książkach i to takich dla dzieci, gdzie występowały baby-jagi i inne leśne wiedźmy z brodawkami na nosie oraz zmarszczkami. W ich świecie nie było miejsca na takie niedoskonałości. Magiczne kosmetyki pozwalały czarownicom, tym bogatym, zachować młodość i świeżość na długie lata. Ale tutaj... Zabrano im wszystko, czego potrzebowały. - Zazdrość, Cordelio. To okropna, wyniszczająca zazdrość. Wiedzą, że przez krew i urodzenie jesteśmy od nich lepsze. Nie potrafią pogodzić się z naturalnym stanem rzeczy, społeczną hierarchią, która jako jedyna gwarantuje porządek. Dlatego są tacy podli. Zazdrość wypaliła w nich człowieczeństwo - odparła ponuro Rosierówna, dzieląc się z Cordelią swoimi teoriami, w które święcie wierzyła, ze są jedyną prawdą. Tylko na kilka chwil uwagę od okropnej sytuacji, w jakiej znalazły się z blondynką, odwróciło jej szczere wyznanie. Alchemiczka zmrużyła lekko oczy, lecz właściwie - to nie było nic, czego nie zdążyłaby się już dowiedzieć, Plotki krążyły po salonach, Fantine zawsze zaś dbała o to, by ktoś uprzejmy jej o wszystkim doniósł. Westchnęła ciężko, kręcąc przy tym głową, jakby czuła się zawiedziona słowami Cordelii, podczas gdy tak naprawdę prędko puściła to w niepamięć. - Wybaczam ci, Cordelio, to już nie ma znaczenia. Nie teraz. Mahaut, niezależnie od tego co kto o niej myśli, była wielką czarownicą. Odważną i sprytną. Muszę wziąć z niej teraz przykład i nas stąd wyciągnąć - powiedziała szeptem, z powagą. Jej przodkini owijała sobie innych wokół palca, wrogów zaś pozbywała się trucizną. Dosłowną miksturą, lecz teraz Fantine nie miała żadnej fiolki w zanadrzu. Musiała zdać się na jad sączony w słowa, chociaż...
- Może lepiej, aby był to Alexander. Wiesz, że w Beauxbatons odtrąciłam jego zaloty i dlatego teraz się mści? Właśnie dlatego opowiadał takie bzdury o mym bracie w Stonehedge - wyszeptała ze złością Róża, spoglądając w stronę wskazaną przez Cordelię i mrużąc przy tym wściekle oczy. Udawała przy tym, że pieli grządkę z marchewką. Tak naprawdę rozważała, czy zdoła urzeczywistnić plan Cordelii i zamachnąć się motyką odpowiednio mocno, by przyłożyć Alexandrowi w tył głowy. Ostatecznie zdecydowała, że ma na to większe szanse niż Cordelia - była od niej trochę wyższa.
- Dobrze. Tak właśnie zrobimy, Cordelio. Idź pierwsza i spróbuj z nim porozmawiać, a ja zakradnę się od tyłu - obiecała Fantine, dalej pieląc grządkę. - Ty też uważaj na siebie.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Szlachcianka pokiwała z zapałem głową, tak, Fantine znów miała rację i trafiała swymi podejrzeniami w sedno. Ci paskudni, szlamolubni terroryści po prostu im zazdrościli! Jak mogła na to wcześniej nie wpaść! Czołgali się dniami i nocami w błocie, smarowali się glonami, spółkowali (nie do końca wiedziała, co to znaczy, ale brzmiało to skrajnie obrzydliwie) z tymi niemagicznymi stworami, chodzili w jakichś brzydkich, poszarpanych ubraniach w zupełnie niemodnych kolorach, a część z nich miała nawet na ciele siniaki, świadczące o prymitywnej codzienności. Nie zasługiwali na miano ludzi, o nie, daleko im było do wyrafinowanej, inteligentnej i pełnej talentów arystokracji - dlatego ściągali jej dwie reprezentantki w dół, krzywdząc i upokarzając.
- Co za zacietrzewione gumochłony! Moje serce chyba tego nie wytrzyma, tego okropieństwa, bólu i pogardy - pisnęła z oburzeniem, jak zwykle uwielbiając przeciągać dramatyczne struny aż do granic wytrzymałości. Gdyby skupiła się na wypieleniu nie tak znów rozległej grządki, zdołałaby zrobić to w pół godziny, później wracając do swego niezbyt luksusowego, ale jednak przyjemniejszego od zagonu marchewki, miejsca odpoczynku. Cordelia wolała jednak wydłużać czas swej beznadziejnej rozpaczy, powtarzając w kółko to samo, by stojąca naprzeciwko niej Fantine użaliła się nad biedną, słabiutką i poranioną fizycznie oraz psychicznie dziewczynką. Tak ciągle się postrzegała, nawet w sennych wyobrażeniach, jako dziecko wymagające nie tylko opieki, ale również pożałowania.
Oraz wybaczenia, które wspaniałomyślnie otrzymała od Fantine. - Dziękuję, kochana, wiedziałam, że zrozumiesz - uściskała ciemnowłosą arystokratkę raz jeszcze, z ulgą otrzymując rozgrzeszenie. Rano pewnie o nim zapomni, ale w tym potwornym koszmarze lekkość, jaką poczuła, pozwoliła dostrzec światełko w tunelu pochłaniającej je ciemności. - Oczywiście, Mahaut była wspaniała! Prowadziła się lekko i kontrowersyjnie, ale to nie znaczy, że nie była sprytna i mądra! - potwierdziła z zapałem, wypuszczając umęczoną Fanny z objęć, by z dumą i hardością spojrzeć śmiało w oczy potomkini wielkiej wiedźmy. - Podążę jej śladami, nie przyniosę ci wstydu, moja kochana. Będę jak połączenie Mahaut i...i mojego praprapradziadka, Armanda. Będę jak sir Alphard Black tuż przed swoją heroiczną śmiercią!- ciągnęła wcale nie szeptem, a pełnym emfazy i podekscytowania tonem, unosząc dłoń do skroni w teatralnym geście, ni to zasalutowania, ni to omdlenia z ciężaru oczekiwań wobec szlachcianki łączącej w sobie tak wiele cech możnych czarodziejów błękitnej krwi.
Malfoyówna obróciła się powoli przez ramię, zerkając mało dyskretnie na Alexandra. Tak, to był ten niegodny Selwyn! Włosy mu nieco porudziały, nic dziwnego, kto z kim przystaje, takim się staje. Zgarbił się, zbrzydł i w ogóle się Cordelii nie podobał. - Pewnie złamałaś mu serce, roztrzaskałaś na kawałeczki, które on teraz wykorzystuje jako ostrza, by oddać to miłosne cierpienie - ciągnęła, już bardziej podekscytowana ploteczką (ach, jaka szkoda, że nie są teraz na salonach tylko na polu, gdzie mogłaby rozpleść niteczki nieco zmyślonej historii niespełnionej miłości pomiędzy siostrą samego nestora Rosiera a wyklętym Alexem) niż czekającym ją bojowym zadaniem. - Idę! Nie ulęknę się zła! Zagadam go tak, że padnie! - znów zniżyła głos do szeptu, spoglądając na Fantine z straceńczą powagą, po czym ruszyła w kierunku Selwyna, w tym koszmarnym śnie przypominającego wielkiego, rudego potwora, połączenie pokrytego liszajami czarodzieja i śliskiej salamandry o zadziwiająco bujnej fryzurze. - Halo, terrorysto! Do ciebie mówię, tak! Chciałam zgłosić zażalenie w trybie pilnym! - zaczęła, machając do mężczyzny, by zwrócić na siebie całą jego uwagę, pewna, że uczyni to bez problemu, a w tym czasie Fantine przekradnie się w stronę wolności.
- Co za zacietrzewione gumochłony! Moje serce chyba tego nie wytrzyma, tego okropieństwa, bólu i pogardy - pisnęła z oburzeniem, jak zwykle uwielbiając przeciągać dramatyczne struny aż do granic wytrzymałości. Gdyby skupiła się na wypieleniu nie tak znów rozległej grządki, zdołałaby zrobić to w pół godziny, później wracając do swego niezbyt luksusowego, ale jednak przyjemniejszego od zagonu marchewki, miejsca odpoczynku. Cordelia wolała jednak wydłużać czas swej beznadziejnej rozpaczy, powtarzając w kółko to samo, by stojąca naprzeciwko niej Fantine użaliła się nad biedną, słabiutką i poranioną fizycznie oraz psychicznie dziewczynką. Tak ciągle się postrzegała, nawet w sennych wyobrażeniach, jako dziecko wymagające nie tylko opieki, ale również pożałowania.
Oraz wybaczenia, które wspaniałomyślnie otrzymała od Fantine. - Dziękuję, kochana, wiedziałam, że zrozumiesz - uściskała ciemnowłosą arystokratkę raz jeszcze, z ulgą otrzymując rozgrzeszenie. Rano pewnie o nim zapomni, ale w tym potwornym koszmarze lekkość, jaką poczuła, pozwoliła dostrzec światełko w tunelu pochłaniającej je ciemności. - Oczywiście, Mahaut była wspaniała! Prowadziła się lekko i kontrowersyjnie, ale to nie znaczy, że nie była sprytna i mądra! - potwierdziła z zapałem, wypuszczając umęczoną Fanny z objęć, by z dumą i hardością spojrzeć śmiało w oczy potomkini wielkiej wiedźmy. - Podążę jej śladami, nie przyniosę ci wstydu, moja kochana. Będę jak połączenie Mahaut i...i mojego praprapradziadka, Armanda. Będę jak sir Alphard Black tuż przed swoją heroiczną śmiercią!- ciągnęła wcale nie szeptem, a pełnym emfazy i podekscytowania tonem, unosząc dłoń do skroni w teatralnym geście, ni to zasalutowania, ni to omdlenia z ciężaru oczekiwań wobec szlachcianki łączącej w sobie tak wiele cech możnych czarodziejów błękitnej krwi.
Malfoyówna obróciła się powoli przez ramię, zerkając mało dyskretnie na Alexandra. Tak, to był ten niegodny Selwyn! Włosy mu nieco porudziały, nic dziwnego, kto z kim przystaje, takim się staje. Zgarbił się, zbrzydł i w ogóle się Cordelii nie podobał. - Pewnie złamałaś mu serce, roztrzaskałaś na kawałeczki, które on teraz wykorzystuje jako ostrza, by oddać to miłosne cierpienie - ciągnęła, już bardziej podekscytowana ploteczką (ach, jaka szkoda, że nie są teraz na salonach tylko na polu, gdzie mogłaby rozpleść niteczki nieco zmyślonej historii niespełnionej miłości pomiędzy siostrą samego nestora Rosiera a wyklętym Alexem) niż czekającym ją bojowym zadaniem. - Idę! Nie ulęknę się zła! Zagadam go tak, że padnie! - znów zniżyła głos do szeptu, spoglądając na Fantine z straceńczą powagą, po czym ruszyła w kierunku Selwyna, w tym koszmarnym śnie przypominającego wielkiego, rudego potwora, połączenie pokrytego liszajami czarodzieja i śliskiej salamandry o zadziwiająco bujnej fryzurze. - Halo, terrorysto! Do ciebie mówię, tak! Chciałam zgłosić zażalenie w trybie pilnym! - zaczęła, machając do mężczyzny, by zwrócić na siebie całą jego uwagę, pewna, że uczyni to bez problemu, a w tym czasie Fantine przekradnie się w stronę wolności.
Od zawsze zachowanie mugoli, szlam i zdrajców krwi tłumaczono Fantine zazdrością i zawiścią żywioną wobec ich szlachetnej, błękitnej krwi i bogactw, przyjmowała to więc za oczywistość i świętą prawdę. Dziewczętom takim jak ona i Cordelia wpajano poczucie wyższości, powtarzano, że są lepsze przez sam fakt urodzenia się w takiej rodzinie i słynnych przodków, dzięki którym w ich żyłach płynęła magiczna, silniejsza krew. Obie przyjmowały to za naturalny porządek rzeczy. Hierarchię stworzoną przez samą naturę. Nie wolno było tego burzyć, łamać tej równowagi. Przecież tak było dobrze. Fantine nie rozumiała skąd bierze się tak potężna nienawiść i zazdrość, że popychała Zakon Feniksa do tak okrutnych czynów - nawet porwania i torturowania dziewcząt niewinnych. Cóż one im przecież uczyniły poza bycia siostrami i córkami ich przeciwników? Nic! Cierpiały teraz za niewinność. To naznaczyło tych porywaczy i terrorystów jako podłych okrutników.
- Trudno będzie się po tym pozbierać... - wyszeptała cicho. Nie powtórzyła, że jest silna, że są silne, że muszą się trzymać. Mówiła to, by dodać Cordelii sił, lecz czy tak będzie naprawdę? Były tylko damami, kruchymi i delikatnymi jak porcelanowe lalki, takie być powinny. Porwanie i te tortury odcisną na nich piętno, którego nie zapomną do końca życia. Już nigdy nie będą takie same. - Zapłacą nam za to, Cordelio, zobaczysz. Twój pan ojciec i mój brat wymierzą im okrutną karę za tę krzywdę - wyrzekła Fantine, złowieszczym tonem, święcie przekonana, że tak będzie. Ani Cronus, ani Tristan nie odpuszczą. I nie będą znać litości.
Pochłonięta przez tę wizję, ich porywaczy w mrocznym Azkabanie (chociaż Fantine nie potrafiła sobie nawet wyobrazić jak przerażające jest to miejsce w rzeczywistości) pokiwała tylko głową, nie drążąc tematu plotek jakie miała na sumieniu Cordelia, chociaż to wiele powiedziane - Rosierówna nie sądziła, by blondynka naprawdę czuła wyrzuty sumienia. Przynajmniej dotychczas. Czy mogła jej mieć to za złe? Mogła, była hipokrytką, lecz tym nie przejęła się szczególnie, mogła puścić to pannie Malfoy w niepamięć.
- Otóż to. My też musimy takie być. Trzymaj się tej myśli, Cordelio, bądź bohaterką niczym sir Alphard i nasi przodkowie, a wydostaniemy się stąd - podchwyciła temat Fantine, nawet teraz próbując manipulować drugim człowiekiem i zachęcić pannę Malfoy do jeszcze większego zaangażowania w ich sprytny plan, do płomienniejszego entuzjazmu. Im mniej niepewności w niej będzie, tym większe szanse na powodzenie miały. Fantine, na gest salutowania Cordelii, odpowiedziała tym samym, czując, że wprawia się tym samym w bojowy nastrój - po raz pierwszy w życiu. Czy tak czuli się mężczyźni z ich rodzin, kiedy szli w bój?
- Widzisz, Cordelio, mężczyźni tacy jak on bywają tacy słabi na duchu. Nie mógł pogodzić się z odrzuceniem, więc postanowił mnie skrzywdzić. To oznaka słabości i braku męskości - potwierdziła teorię blondynki, o Alexandrze wypowiadając się z najwyższą pogardą. Aż mocniej zacisnęła palce na graczce.
- Powodzenia! - powiedziała za Cordelią, modląc się w duchu, by naprawdę udało jej się odwrócić uwagę Alexandra. Panna Malfoy miała jednak na tyle przyciągające uwagę (albo zajmujące) usposobienie, a buzia niekiedy jej się nie zamykała, nawet były Selwyn mógł mieć problemy, by ją przegadać... Fantine nie ruszyła od razu. Zaczekała, aż Cordelia znajdzie się blisko Alexandra i na nią spojrzy. Wtedy Fantine powolutku, ostrożnie, niby wciąż plewiąc grządki, skierowała się w bok, a potem okrążyła ich dwójkę, uważając na to, by nikt jej nie zauważył. Zbliżała się do Alexandra powoli i ostrożnie, a że był to jedynie sen Cordelii, udało jej się dotrzeć tam bezszelestnie. Zamachnęła się wtedy tak mocno jak tylko potrafiła i uderzyła - ostrą częścią graczki uderzyła Zakonnika z całych sił w tył głowy. Nie miała tych sił wiele, lecz na tyle dużo, że po karku spłynęła mu krew. Młodzieniec nie zdążył unieść ręki, a osunął się na ziemię.
- Teraz, Cordelio, szybko! - wyrzekła gorączkowo Fantine, starając się nie krzyczeć; złapała Malfoyównę za rękę i pociągnęła ją w kierunku bram.
- Trudno będzie się po tym pozbierać... - wyszeptała cicho. Nie powtórzyła, że jest silna, że są silne, że muszą się trzymać. Mówiła to, by dodać Cordelii sił, lecz czy tak będzie naprawdę? Były tylko damami, kruchymi i delikatnymi jak porcelanowe lalki, takie być powinny. Porwanie i te tortury odcisną na nich piętno, którego nie zapomną do końca życia. Już nigdy nie będą takie same. - Zapłacą nam za to, Cordelio, zobaczysz. Twój pan ojciec i mój brat wymierzą im okrutną karę za tę krzywdę - wyrzekła Fantine, złowieszczym tonem, święcie przekonana, że tak będzie. Ani Cronus, ani Tristan nie odpuszczą. I nie będą znać litości.
Pochłonięta przez tę wizję, ich porywaczy w mrocznym Azkabanie (chociaż Fantine nie potrafiła sobie nawet wyobrazić jak przerażające jest to miejsce w rzeczywistości) pokiwała tylko głową, nie drążąc tematu plotek jakie miała na sumieniu Cordelia, chociaż to wiele powiedziane - Rosierówna nie sądziła, by blondynka naprawdę czuła wyrzuty sumienia. Przynajmniej dotychczas. Czy mogła jej mieć to za złe? Mogła, była hipokrytką, lecz tym nie przejęła się szczególnie, mogła puścić to pannie Malfoy w niepamięć.
- Otóż to. My też musimy takie być. Trzymaj się tej myśli, Cordelio, bądź bohaterką niczym sir Alphard i nasi przodkowie, a wydostaniemy się stąd - podchwyciła temat Fantine, nawet teraz próbując manipulować drugim człowiekiem i zachęcić pannę Malfoy do jeszcze większego zaangażowania w ich sprytny plan, do płomienniejszego entuzjazmu. Im mniej niepewności w niej będzie, tym większe szanse na powodzenie miały. Fantine, na gest salutowania Cordelii, odpowiedziała tym samym, czując, że wprawia się tym samym w bojowy nastrój - po raz pierwszy w życiu. Czy tak czuli się mężczyźni z ich rodzin, kiedy szli w bój?
- Widzisz, Cordelio, mężczyźni tacy jak on bywają tacy słabi na duchu. Nie mógł pogodzić się z odrzuceniem, więc postanowił mnie skrzywdzić. To oznaka słabości i braku męskości - potwierdziła teorię blondynki, o Alexandrze wypowiadając się z najwyższą pogardą. Aż mocniej zacisnęła palce na graczce.
- Powodzenia! - powiedziała za Cordelią, modląc się w duchu, by naprawdę udało jej się odwrócić uwagę Alexandra. Panna Malfoy miała jednak na tyle przyciągające uwagę (albo zajmujące) usposobienie, a buzia niekiedy jej się nie zamykała, nawet były Selwyn mógł mieć problemy, by ją przegadać... Fantine nie ruszyła od razu. Zaczekała, aż Cordelia znajdzie się blisko Alexandra i na nią spojrzy. Wtedy Fantine powolutku, ostrożnie, niby wciąż plewiąc grządki, skierowała się w bok, a potem okrążyła ich dwójkę, uważając na to, by nikt jej nie zauważył. Zbliżała się do Alexandra powoli i ostrożnie, a że był to jedynie sen Cordelii, udało jej się dotrzeć tam bezszelestnie. Zamachnęła się wtedy tak mocno jak tylko potrafiła i uderzyła - ostrą częścią graczki uderzyła Zakonnika z całych sił w tył głowy. Nie miała tych sił wiele, lecz na tyle dużo, że po karku spłynęła mu krew. Młodzieniec nie zdążył unieść ręki, a osunął się na ziemię.
- Teraz, Cordelio, szybko! - wyrzekła gorączkowo Fantine, starając się nie krzyczeć; złapała Malfoyównę za rękę i pociągnęła ją w kierunku bram.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Koszmar zapętlał się, zapadał sam w sobie, wciągając Cordelię głębiej w labirynt strachu, gdzie na karuzeli raz po raz pojawiały się wykrzywione w grymasie nienawiści twarze terrorystów, w normalnym życiu spoglądające na nią dość spokojnie z listów gończych. Teraz poważne profile zniknęły zastąpione barbarzyńskimi, ba, wręcz zwierzęco wykrzywionymi rysami, wirując gdzieś nad nią niczym mroczne widmo. Pamiętała, że z tego paskudnego siennika wyrwała ją dziś ta okropna Tonks, potem ohydną papką nakarmił ją poszukiwany dziadyga Kieran, a teraz na marchewkowym polu torturował ją plugawiący arystokratyczne pochodzenie Alexander, łypiący na nie zza bukszpanowego żywopłociku, oddzielającego grządkę warzywną od zagajnika z drzewkami owocowymi.
- O tak, skażą ich na potworne cierpienia. A ja dopilnuje, by nie umarli, tylko dogorywali przez długie tygodnie, brudni i brzydcy... - ciągnęła zapalczywie, z zaskakująco mściwą pasją, tak naprawdę nie do końca wiedząc, jakie faktycznie okropieństwa mogłyby spaść na Zakonników za porwanie siostry najpotężniejszego śmierciożercy i córki samego Ministra Magii. Jeszcze nie uczestniczyła w egzekucji, nie widziała na własne oczy krwi ofiar, podejrzewała więc, że otrzymaliby kary kalibru podobnego do skazania na dożywotnią pracę w polu i obieranie ziemniaków bez pomocy magii. W oczach wydelikaconej Cordelii było to skrajnym okrucieństwem, wystarczyło, by w tym momencie spojrzała na swoje brudne paznokcie, zniszczone dłonie, poplamioną sukienkę, przetłuszczone włosy...Nigdy wcześniej nie czuła się tak źle, a gdyby nie majestatyczny stoicyzm Fantine, na pewno wpadłaby w panikę i zapłakałaby się wśród marchewkowej naci na śmierć. - Będę lepsza niż sir Alphard, bo przeżyję - zapewniła jeszcze lady Rosier tuż przed rozpoczęciem ryzykownej misji, w myślach dodając, że będzie również, mimo potwornego stanu, piękniejsza. Odgarnęła włosy z czoła, resztę niesfornych kosmyków założyła za uszy, wzięła głęboki, nieco płaczliwy oddech i rzuciła Fanny ostatnie, dramatyczne spojrzenie. - Gdybym nie przeżyła...przekaż mojej rodzinie, że walczyłam do końca. O honor Malfoyów i czystą krew - wychrypiała drżącym tonem, bliska płaczu ze wzruszenia własnym poświęceniem, po czym hardo ruszyła w stronę złowrogiego Alexandra. Bała sie go, oczywiście, że tak, kolana się jej trzęsły, a głos trzepotał, gdy prowokowała go do skupienia uwagi tylko na sobie, nie ustępowała jednak, chcąc dać lady Rosier szansę na przeprowadzenie dywersji (czy tak nazywała się ta wojenna taktyka? powinna uważniej słuchać Abraxasa...), a potem ucieczkę z tego mugolskiego piekła. - Ha, obawiasz się do mnie odezwać, szlamolubie? Wstyd, nigdy nie miałeś za grosz manier! Już za młodego chłopaka źle patrzyło ci z oczu! - perorowała dalej, wykonując zamaszyste gesty drżącymi z przejęcia dłońmi, skupiając na sobie uwagę postawnego terrorysty, którego wcale nie znała za młodu, lecz nie przeszkadzało to w prowokacji dość niskich lotów. W śnie jednak sprawdziła się ona co do joty, czarodziej stracił koncentrację a wtedy Fantine, godna potomkini Mahaut, dokonała krwawej zemsty. Usta lady Malfoy otworzyły się, oczy także; pierwszy raz była świadkiem tak bezpośredniej przemocy, troszkę się wystraszyła, ale czuła również dumę z odwagi czarownicy. - Fantine! To było... - urwała, bo nie wiedziała właściwie, co powiedzieć. Okropne? Heroiczne? Przerażające? - Zobacz, ich krew ma brudnobrązowy kolor - zauważyła jeszcze z odrazą, pozwalając pociągnąc się arystokratce w stronę bramy. Pędziła za nią z całych sił, tracąc dech; musiały stąd uciec jak najszybciej, pędzić niczym na jednorożcach, by się uwolnić, a potem rozsławić swe imiona jeszcze bardziej - ach, wszyscy będą o nich pisać, damy, które wyswobodziły się z rąk terrorystów a potem doniosły o ich działaniach magicznej policji! Potworny lęk i obrzydzenie ustępowały miejsca euforii, nasilającej się, gdy uciekały w stronę światła - a tak naprawdę, w stronę zbliżającej się porannej pobudki.
- O tak, skażą ich na potworne cierpienia. A ja dopilnuje, by nie umarli, tylko dogorywali przez długie tygodnie, brudni i brzydcy... - ciągnęła zapalczywie, z zaskakująco mściwą pasją, tak naprawdę nie do końca wiedząc, jakie faktycznie okropieństwa mogłyby spaść na Zakonników za porwanie siostry najpotężniejszego śmierciożercy i córki samego Ministra Magii. Jeszcze nie uczestniczyła w egzekucji, nie widziała na własne oczy krwi ofiar, podejrzewała więc, że otrzymaliby kary kalibru podobnego do skazania na dożywotnią pracę w polu i obieranie ziemniaków bez pomocy magii. W oczach wydelikaconej Cordelii było to skrajnym okrucieństwem, wystarczyło, by w tym momencie spojrzała na swoje brudne paznokcie, zniszczone dłonie, poplamioną sukienkę, przetłuszczone włosy...Nigdy wcześniej nie czuła się tak źle, a gdyby nie majestatyczny stoicyzm Fantine, na pewno wpadłaby w panikę i zapłakałaby się wśród marchewkowej naci na śmierć. - Będę lepsza niż sir Alphard, bo przeżyję - zapewniła jeszcze lady Rosier tuż przed rozpoczęciem ryzykownej misji, w myślach dodając, że będzie również, mimo potwornego stanu, piękniejsza. Odgarnęła włosy z czoła, resztę niesfornych kosmyków założyła za uszy, wzięła głęboki, nieco płaczliwy oddech i rzuciła Fanny ostatnie, dramatyczne spojrzenie. - Gdybym nie przeżyła...przekaż mojej rodzinie, że walczyłam do końca. O honor Malfoyów i czystą krew - wychrypiała drżącym tonem, bliska płaczu ze wzruszenia własnym poświęceniem, po czym hardo ruszyła w stronę złowrogiego Alexandra. Bała sie go, oczywiście, że tak, kolana się jej trzęsły, a głos trzepotał, gdy prowokowała go do skupienia uwagi tylko na sobie, nie ustępowała jednak, chcąc dać lady Rosier szansę na przeprowadzenie dywersji (czy tak nazywała się ta wojenna taktyka? powinna uważniej słuchać Abraxasa...), a potem ucieczkę z tego mugolskiego piekła. - Ha, obawiasz się do mnie odezwać, szlamolubie? Wstyd, nigdy nie miałeś za grosz manier! Już za młodego chłopaka źle patrzyło ci z oczu! - perorowała dalej, wykonując zamaszyste gesty drżącymi z przejęcia dłońmi, skupiając na sobie uwagę postawnego terrorysty, którego wcale nie znała za młodu, lecz nie przeszkadzało to w prowokacji dość niskich lotów. W śnie jednak sprawdziła się ona co do joty, czarodziej stracił koncentrację a wtedy Fantine, godna potomkini Mahaut, dokonała krwawej zemsty. Usta lady Malfoy otworzyły się, oczy także; pierwszy raz była świadkiem tak bezpośredniej przemocy, troszkę się wystraszyła, ale czuła również dumę z odwagi czarownicy. - Fantine! To było... - urwała, bo nie wiedziała właściwie, co powiedzieć. Okropne? Heroiczne? Przerażające? - Zobacz, ich krew ma brudnobrązowy kolor - zauważyła jeszcze z odrazą, pozwalając pociągnąc się arystokratce w stronę bramy. Pędziła za nią z całych sił, tracąc dech; musiały stąd uciec jak najszybciej, pędzić niczym na jednorożcach, by się uwolnić, a potem rozsławić swe imiona jeszcze bardziej - ach, wszyscy będą o nich pisać, damy, które wyswobodziły się z rąk terrorystów a potem doniosły o ich działaniach magicznej policji! Potworny lęk i obrzydzenie ustępowały miejsca euforii, nasilającej się, gdy uciekały w stronę światła - a tak naprawdę, w stronę zbliżającej się porannej pobudki.
Koszmar Cordelii w istocie odzwierciedlał to, czego lękała się i ona, a także Fantine, która stała się tego częścią i w podświadomości blondynki cierpiała nie mniej, choć killka lat starsza, nauczona doświadczeniem była bardziej opanowana. Na salonach i poza nimi potrafiła nosić maskę, lecz w głębi ducha drżała z lęku nie mniej. Brzydzili ją ci, którzy ich porwali. Brzydziło ją wszystko wokół. Naprawdę bała się, że zostanie tu dłużej, że tak jak Cordelię obrzydliwa Tonks będzie budzić każdego świtu, by zagonić ją do ciężkiej pracy. Na samą myśl o tym Fantine czuła ścisk żołądka. Nie tak przecież miało potoczyć się jej życie. Na festiwalu lata wywróżono Róży szczęście. Zasługiwała na długie i szczęśliwe życie po stokroć bardziej niż ktokolwiek inny.
- Nie tylko ty będziesz tego doglądać. Znam receptury na trucizny o jakich nawet nie śnili – wyszeptała jadowicie Rosierówna, mrużąc przy tym oczy niczym żmija; doskonale wykształcona Cordelia na pewno kojarzyła słynne słowa Szekspira, który teraz odzwierciedlał osobę Fantine. Oczyma wyobraźni widziała już wszystkich tych zbrodniarzy jacy mieli czelność podnieść na nią oraz lady Malfoy swe obrzydliwe dłonie w ciemnych, brudnych lochach, gdzie strażnicy poić ich będą najokrutniejszymi truciznami. O większości jedynie czytała, nigdy nie miała okazję ich uwarzyć i wykorzystać, lecz to nic. Postara się. Da z siebie wszystko. Będzie patrzeć jak cierpią w agonii, wykrwawiają się na śmierć, duszą. Na myśl o tym czuła dziwną satysfakcję jak wtedy, kiedy wyobrażała sobie jak wielki ból musiał zadać Diane Crouch Tristan w zemście za zamordowanie ich umiłowanej siostry. Rosierowie znów wymierzą zemstę – tego Fantine była więcej niż pewna.
- Wrócimy do domu, nie mów tak Cordelio – żachnęła się szeptem, lecz wydawało jej się, że Cordelia potrzebuje od niej obietnicy. – Jeśli jednak… coś pójdzie nie tak, to przekażę to. Zostaniesz zapamiętana jako bohaterka, obiecuję, nikomu nie pozwolę o tobie zapomnieć – wyrzekła uroczystym tonem, obserwując jak Malfoyówna odchodzi w stronę Alexandra.
Czy i ona by o to zadbała? Wątpliwe, Cordelia myślała głównie o sobie, nie mogła mieć jednak jej tego za złe – skoro sama była właściwie taka sama. Powróciwszy bez niej zapewne tak bardzo skupiłaby się na własnej tragedii i krzywdzie, że trudno byłoby jej. Myślec o czymkolwiek innym.
Stop, powiedziała sobie, zbliżywszy się do Alexandra. Teraz musiała znaleźć wyjście, skoro udało im się go powalić. Z jakiejś przyczyny wokół zrobiło się dziwnie pusto, mgliście i głucho, wszyscy inni zniknęli, kiedy dwie arystokratki biegły w stronę budynku.
- Szybko, szybko, Cordelio – ponaglała nastolatkę, ciągnąc ją za ręką; obie biegły i to był jedyny moment, kiedy nie żałowała, że nie ma na stopach złotych pantofelków.
Przebiegłszy przez budynek, który przypominał Fantine więzienie, ujrzały szklane drzwi, przez które wpadały promienie słońca – słyszała za nimi głosy i błyski zaklęć. Rosierówna zatrzymała się, przerażona, że to rebelianci i zdołają im odciąć drogę wyjścia. Do holu wpadli jednak czarodzieje obleczeni w czerwień i zieleń – ludzie Rosierów i Malfoyów. Fantine i Cordelia mogły paść sobie w ramiona i uronić łzy ulgi, bo koszmar dobiegł końca i skończył się dobrze – na całe szczęście, bo nieprzespana noc odbija się cieniami pod oczyma.
koniec
- Nie tylko ty będziesz tego doglądać. Znam receptury na trucizny o jakich nawet nie śnili – wyszeptała jadowicie Rosierówna, mrużąc przy tym oczy niczym żmija; doskonale wykształcona Cordelia na pewno kojarzyła słynne słowa Szekspira, który teraz odzwierciedlał osobę Fantine. Oczyma wyobraźni widziała już wszystkich tych zbrodniarzy jacy mieli czelność podnieść na nią oraz lady Malfoy swe obrzydliwe dłonie w ciemnych, brudnych lochach, gdzie strażnicy poić ich będą najokrutniejszymi truciznami. O większości jedynie czytała, nigdy nie miała okazję ich uwarzyć i wykorzystać, lecz to nic. Postara się. Da z siebie wszystko. Będzie patrzeć jak cierpią w agonii, wykrwawiają się na śmierć, duszą. Na myśl o tym czuła dziwną satysfakcję jak wtedy, kiedy wyobrażała sobie jak wielki ból musiał zadać Diane Crouch Tristan w zemście za zamordowanie ich umiłowanej siostry. Rosierowie znów wymierzą zemstę – tego Fantine była więcej niż pewna.
- Wrócimy do domu, nie mów tak Cordelio – żachnęła się szeptem, lecz wydawało jej się, że Cordelia potrzebuje od niej obietnicy. – Jeśli jednak… coś pójdzie nie tak, to przekażę to. Zostaniesz zapamiętana jako bohaterka, obiecuję, nikomu nie pozwolę o tobie zapomnieć – wyrzekła uroczystym tonem, obserwując jak Malfoyówna odchodzi w stronę Alexandra.
Czy i ona by o to zadbała? Wątpliwe, Cordelia myślała głównie o sobie, nie mogła mieć jednak jej tego za złe – skoro sama była właściwie taka sama. Powróciwszy bez niej zapewne tak bardzo skupiłaby się na własnej tragedii i krzywdzie, że trudno byłoby jej. Myślec o czymkolwiek innym.
Stop, powiedziała sobie, zbliżywszy się do Alexandra. Teraz musiała znaleźć wyjście, skoro udało im się go powalić. Z jakiejś przyczyny wokół zrobiło się dziwnie pusto, mgliście i głucho, wszyscy inni zniknęli, kiedy dwie arystokratki biegły w stronę budynku.
- Szybko, szybko, Cordelio – ponaglała nastolatkę, ciągnąc ją za ręką; obie biegły i to był jedyny moment, kiedy nie żałowała, że nie ma na stopach złotych pantofelków.
Przebiegłszy przez budynek, który przypominał Fantine więzienie, ujrzały szklane drzwi, przez które wpadały promienie słońca – słyszała za nimi głosy i błyski zaklęć. Rosierówna zatrzymała się, przerażona, że to rebelianci i zdołają im odciąć drogę wyjścia. Do holu wpadli jednak czarodzieje obleczeni w czerwień i zieleń – ludzie Rosierów i Malfoyów. Fantine i Cordelia mogły paść sobie w ramiona i uronić łzy ulgi, bo koszmar dobiegł końca i skończył się dobrze – na całe szczęście, bo nieprzespana noc odbija się cieniami pod oczyma.
koniec
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
[sen] marchewkowe pole
Szybka odpowiedź