Isaiah Greengrass
Nazwisko matki: Ollivander
Miejsce zamieszkania: Derby, Grove Street 12, Anglia
Czystość krwi: Czysta szlachetna
Status majątkowy: Bogaty
Zawód: alchemik (do niedawna pracował w Mungu), twórca roślinnych barwników i farb zapewniających ruchomość obrazów
Wzrost: 180
Waga: 82
Kolor włosów: czarne, gdzieniegdzie już poprzecinane siwizną
Kolor oczu: zielone
Znaki szczególne: blizna po oparzeniu na prawej łydce i lewym przedramieniu
16 cali Agar Sierść szczuroszczeta
Hogwart, Gryffindor
Jaskółka
żona w płomieniach
sosnowe igły, drażniący nozdrza zapach siarki
z Isoldą i małym Felixem w ramionach
warzenie eliksirów, przygotowanie naturalnych barwników, malarstwo
Jastrzębiom z Falmouth
szermierka, jazda konna, latanie na miotle
trochę jazzu, trochę rock'n'rolla
Alain Delon
Od miesięcy boję się zamknąć oczy, bo w mojej głowie wciąż pojawia się obraz jej trawionego przez płomienie ciała. Ta wizja nie opuszcza mnie nawet we śnie, co noc budzę się z dławiącym oddech krzykiem. Choć przecież zawsze kochałem ogień. Jego zapach, zarówno ten kojarzący się z palonymi latem ogniskami, z których unosi się szary dym, jak i drażniącą nozdrza, rozchodzącą się po rodowych ogrodach woń siarki. W dzieciństwie z wrodzoną fascynacją obserwowałam charyzmatyczne, pełne majestatu sylwetki smoków wznoszące się ponad smocze wzgórza. Marzyłem, żeby kiedyś stać się jednym z nich. W końcu wychowanie oczekiwało ode mnie podobnego dostojeństwa, przychodzącego im tak naturalnie, tak jak ja, miały to przecież we krwi. Nie zraził mnie do nich nawet nieprzyjemny incydent z dzieciństwa, przez który niemal straciłem życie. Wciąż noszę na ciele jego namacalne reminiscencje, choć to właśnie dzięki niemu objawiły się moje magiczne moce. To niewyobrażalne jak niebotyczny wpływ może mieć na czteroletniego chłopca strach. Pamiętam tamten moment, gdy moja ręka pewnie powędrowała w stronę zażywającego popołudniową drzemkę smoka, gdy nagle jego ślepia rozjarzyły się proroczo ogniem. Wiem, że rozwarłem z przerażeniem oczy, skuliłem się w sobie, chroniąc twarz dłońmi, a potem przymknąłem powieki gotując się na najgorsze. Byłem pewny, że czekać mnie może jedynie śmierć. Zamiast tego, usłyszałem przeraźliwy krzyk matki, poczułem obejmujące mnie ramiona, a kiedy z powrotem rozwarłem oczy znajdowałem się dziesięć metrów dalej, czując piekący ból na lewym przedramieniu i na prawej łydce. Przeżyłem. Cudem, po raz pierwszy poznając smak teleportacji.
___Wtedy po raz pierwszy zaznałem również leczniczego działania rosnących w rodowych ogrodach roślin. Zanim na miejscu pojawił się uzdrowiciel, przez łzy bólu obserwowałem jak ogrodnik, z pozoru tylko prosty mężczyzna, przygotowuje specjalny napar, aby uśmierzyć cierpienie bezmyślnego chłopca, okazując się tym samym człowiekiem nie tylko posiadającym rękę do roślin, ale i potrafiącym wykorzystać skrywane przez nie właściwości. Odtąd już z daleka podziwiałem unoszące się nad dolinami smoki, zdając sobie sprawę, że nie pragnę łączyć z nimi swojej przyszłości. Bardziej interesowały mnie tajemnice kryjące się w ziołach i kwiatach niepozornie wyglądających roślin. Olej z nagietka na oparzenia, bakteriobójcze działanie korzenia omanu czy oczyszczające zatrutą krew liście brzozy. Kolekcjonowałem tę wiedzę jak poszczególne elementy ogromnej układanki, które okazały się składać na czekającą mnie przyszłość.
___Zanim otrzymałem list z Hogwartu, świat pachniał dla mnie siarką, świeżością ciągnących się kilometrami pól, na których leżałem godzinami, przemieszanymi z wonią książek i charakterystycznym zapachem biblioteki, w której, jak każde szlachetnie urodzone dziecko, pobierałem lekcje historii rodów i savoir-vivre’u. Równocześnie przeglądałem opasłe tomiska kryjące w sobie reprodukcje setek obrazów, z rozwartymi w zachwycie ustami wodziłem wzrokiem po różnorodnych barwach, cieniach kładących się na twarzach malowanych postaci, potrafiłem spędzać dłuższe chwile podziwiając wiszące na ścianach rodzinnej posiadłości portrety przedstawiające naszą liczną rodzinę. Ten sam ogrodnik, który przed laty uratował mi życie, nauczył mnie również podstaw wytwarzania naturalnych barwników roślinnych służących następnie jako farby. Już wtedy traktowałem malarstwo jak jedno z najdroższych sercu hobby, które od najwcześniejszych lat dzieliłem z zakochaną w sztuce matką. Ojciec pragnął jednak nieco wyciszyć mój nieco marzycielski charakter, zorganizował więc dla mnie intensywne treningi szermierki, zapewne uważając, że zdolność wyczucia własnego ciała i rozwinięcie sztuki koordynacji, wytrzymałości i siły nakieruje także moje myśli na bardziej pragmatyczne ścieżki.
___Zawsze uważałem, że moje liczne rodzeństwo czyniło mnie niezwykłym szczęściarzem. Wieczorami, gdy spędzaliśmy ostatnie chwile przed zaśnięciem przy trzaskającym ogniem kominku, chwytałem za rękę Lisette, namawiając ją, aby opowiedziała mi i bliźniakom kolejne baśnie Barda Beedle'a, aby następnie przejąć po niej pałeczkę i snuć podobne historie do uszu młodszego brata i niewidomej siostry. Byłem tym środkowym, byłem tym pomiędzy, trochę zazdrościłem Elroyowi i Earleen tej niezwykłej więzi, która scalała ich ze sobą. Może dlatego tak często zatapiałem się w abstrakcyjnych marzeniach, uciekałem na łono natury i obserwowałem upszczony gwiazdami firmament nieba. Śledziłem układ zmian, co noc z większym podziwem obserwowałem wędrówkę poszczególnych ciał niebieski i pojawiających się jakby znikąd kolejnych gwiazdozbiorów. Dostrzegałem ich wpływ na własny nastrój, podświadomie przeczuwałem zbliżającą się pełnię, bezwzględnie wskazując gdzie letniej nocy powinna znajdować się Wenus czy czerwcowy Jowisz.
___Hogwart przyniósł ze sobą nowe możliwości. Poszerzył horyzonty, rozpościerając przede mną coraz wyraźnie rysującą się drogę. Naturalna śmiałość zapewniła mi miejsce w Gryffindorze. Zielarstwo wciąż pozostawało w sferze moich największych zainteresowań, jednak to eliksiry obudziły w moim duchu z pewnością wrodzone powołanie. To warzenie kolejnych mikstur pozwoliło mi zrozumieć tak cenioną przez ojca trzeźwość umysłu, pociągającą za sobą nutkę pragmatyzm. Tutaj nic nie było przypadkowe, ani sposób przygotowania kolejnych składników, ani kierunek chochli mieszającej zawartość cynowego kociołka, czy pora odpowiednia na to, aby w ogóle zdecydować się na warzenie danego eliksiru. Warzelnictwo przybrało dla mnie formę kolejnej sztuki wymagającej ogromnego skupienia, z drugiej strony wcale nie pozwalającą mi zupełnie odsunąć na bok cechujące mnie marzycielstwo, wręcz przeciwnie, jeszcze wzmagając to przeszywające mnie od środka poczucie nostalgii za nieuchwytną przyszłością. Może to zapach komponentów wyczuwalny na opuszkach palców wzmagał we mnie to uczucie, rozpościerając przed moimi oczami wachlarz z pozoru błahych wspomnień - każdy składnik nosił w sobie jakiś ułamek matrycy z przeszłości - i utwierdzał mnie w przekonaniu, że obierałem dla siebie właściwą ścieżkę.
___Chociaż uzyskałem odpowiednie wyniki z owetumów z przedmiotów, które pozwalały na staranie się o podjęcie kursu alchemicznego w Szpitalu Świętego Munga, zrobiłem to dopiero po kilku latach, na przestrzeni których podróżowałem po Europie. Rodzinne koneksje zapewniły mi możliwość szkolenia się u najznamienitszych alchemików z Francji, Hiszpanii czy dalekiej Bułgarii. Uchylali oni przede mnie tajemnice nie tylko na temat warzonych eliksirów, ale i poszczególnych składników zwierzęcych i roślinnych, potrafiąc dokładnie wskazać miejsce i środowisko, w których można je było znaleźć. Choć z moich podróży wróciłem z odpowiednim bagażem doświadczeń, to nie chęć podjęcia kursu sprowadziła mnie z powrotem do kraju. Wiadomość o śmierci Lisette, która zmarła przy porodzie, zabierając ze sobą swoje kolejne dziecko, po raz pierwszy uświadomiła mi jak kruche i niespodziewane potrafi być życie. Miałem złamane serce. Wracałem do tych efemerycznych chwil z dzieciństwa, gdy moja starsza siostra szeptała mi do ucha kolejne magiczne opowieści, gdy wspierała mnie, kiedy po raz pierwszy pojawiłem się na sabacie. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że jej utrata pozostawiła wielką dziurę nie tylko w sercach zrozpaczonych rodziców, ale i każdego z naszej piątki.
___Dzięki wiedzy, którą udało mi się zdobyć na przestrzeni kilku poprzednich lat, przystąpiłem i zdałem testy egzaminacyjne na kurs alchemiczny w Mungu. Po trzech latach udało mi się zdobyć posadę najpierw asystenta alchemika, a następnie pełnoprawnego, samodzielnego alchemika pracującego w Mungu. Zacząłem regularnie udzielać się także w rodowym rezerwacie, przygotowując odpowiednie maści i lekarstwa dla smoków zamieszkujących nasze rodzinne tereny.
___Kariera stała przede mną otworem.
Pamiętam delikatny zapach bzu lekko drażniący nozdrza. Pamiętam spojrzenie błękitnych oczu Isoldy Slughorn i delikatny uśmiech, który rozświetlił jej okalaną ciemnymi lokami twarz, gdy spotkałem ją po raz pierwszy w pięćdziesiątym pierwszym. Jak się potem dowiedziałem, biła ode mnie nieco irytująca pewność siebie, a w geście skłaniającym mnie do nieustannego przeczesywania włosów palcami kryła się adekwatna do posiadanej fizjonomii nonszalancja. Obracając w dłoniach maść na oparzenia, którą młoda uzdrowicielka miała rozprowadzić po skórze siedzącego przed nią, zdezorientowanego pacjenta, przyglądałem jej się uważnie, dostrzegając w niej urokliwość i zaciętość. której brakowało mi innych wywodzących się ze szlachetnych rodów dziewczętach.
___Pamiętam pierwszą wspólną kolację składającą się z fasolek wszystkich smaków Bertiego Botta, które w pośpiechu wpychaliśmy sobie do ust w trakcie kilkunastominutowej przerwy w dyżurze. Nasze drogi splotły się wiele lat po moim pierwszym Sabacie, z dala od atmosfery charakterystycznej dla tych arystokratycznych przyjęć, może właśnie dlatego niemal od razu zapałaliśmy do siebie czymś więcej niż tylko zawodową sympatią. Okoliczności naszego poznania pozwoliły nam choć przez chwilę poczuć się zupełnie banalnie, jakby nie wisiała nad nami wizja naszego szlachetnego urodzenia, choć jak to zazwyczaj bywa, był to dla naszej znajomości jedynie początek. Doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że nie obejdzie się bez ceremonii wzajemnej akceptacji - ja, jako drugi syn z kolei, bez względu na rodowe losy, nie byłem pretendentem do roli przyszłego nestor, a Isolda wywodząca się z dalszej gałęzi Slughornów posiadała nieco więcej swobody, nie tylko w kwestii wybranego dla siebie zawodu - ogłoszenie naszych zaręczyn odbyło się więc bez większych przeszkód.
___Gdy w pięćdziesiątym trzecim roku stawaliśmy na ślubnym kobiercu. Isoldea miała jeszcze przed sobą dwuletni kurs specjalizacji w kierunku magipsychiatrii. W powietrzu wciąż wyczuwalne było pokłosie niedawnej wojny w mugolskim świecie, jak się okazało była to także niema, niemal gorzka, zapowiedź tego, co zaplanowała dla nas bezwzględna przyszłość. Mimo arystokratycznych korzeni od dzieciństwa zaznajamiano nas z tajnikami polityki i dyplomacji promugoslkiej, ucząc zarówno dumy z własnego pochodzenia, ale i szacunku nie tylko do czarodziejów różnej krwi, ale i osób zupełnie pozbawionych pierwiastka magii. Nie zapomnieliśmy o tym nawet wtedy, gdy przyszło nam się odnaleźć w świecie pełnym anomalii, już wcześniej podejmowaliśmy próby otwartego sprzeciwiania się wobec coraz częstszych prześladowań, nie chcieliśmy, aby nasz pierworodny syn, który przyszedł na świat parę miesięcy wcześniej żył w świecie targanym wojną, prześladowaniami i trawiącym miasto zepsuciem.
___Mój świat zatrzymał się na dłuższy moment w noc z dwudziestego piątego na dwudziestego szóstego czerwca pięćdziesiątego szóstego roku, gdy moja żona zginęła w pożarze Ministerstwa Magii. Przez miesiące próbowałem sobie przypomnieć, dojść do tego, jak się tam wtedy znalazła, jakie sprawy nie były na tyle niecierpiące zwłoki, aby wybrać się tam właśnie tego potwornego wieczoru. Ironia losu sprawiła, że spędziłem mnóstwo czasu próbując uporać sobie z tą stratą korzystając z pomocy licznych magipsychiatrów, a to przecież ona powinna znajdować się na ich miejscu, pomagać osobom, które nie były w stanie pogodzić się z czyjąś śmiercią. Przez miesiące Isolda towarzyszyła mi niemal jak duch, gdy zatopiony w rozpaczy nie potrafiłem wrócić do siebie. Znowu szukałem ukojenia w świecie roślin, zbierałem w całość połamane na kawałki serce. Malowałem obrazy pełne pożogi i ognia, żonglowałem wytwarzanymi barwnikami, spędzałem godziny próbując stworzyć własne eliksiry, które pozwoliłyby mi ożywić moje wyobrażenia noszone w głowie.
___Wciąż boję się zamknąć oczy. Wciąż staje mi przed oczami trawiona płomieniami postać Isoldy. Wciąż nie wierzę, że odeszła, choć życie uparcie biegnie dalej, zagarniając mnie w swe macki, w walkę rozgrywającą się w magicznym świecie. Isolda byłaby dumna z drogi jaką obrały dla siebie nasze rody. Siłą rzeczy przestałem pełnić funkcję alchemika w Szpitalu Świętego Munga, wciąż miałem jednak pełne ręce roboty. Czarodzieje wciąż potrzebują doświadczonych alchemików, a ja pragnąłem zaangażować się w końcu po odpowiedniej, jak głęboko wierzę, stronie konfliktu. To dzięki Elroyowi i Mare dowiedziałem się o istnieniu Zakonu Feniksa, nie potrzebowałem wiele czasu, aby dołączyć do jego sojuszników. Może to właśnie ten gest pozwolił mi znaleźć w sobie dawną siłę, nostalgia za tym co była, wciąż mnie prowadzi i pozwala mi wierzyć, że działania Zakonu mogą przynieść owoce.
___Podziwiam z daleka smocze wzgórza, wciągam w nozdrza zapach siarki i myślę o tym, ile bym dał, żeby móc tak po prostu cofnąć czas.
Statystyki | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 10 | 2 (rożdżka) |
Uroki: | 0 | 0 |
Czarna magia: | 0 | 0 |
Uzdrawianie: | 2 | 0 |
Transmutacja: | 0 | 0 |
Alchemia: | 21 | 3 (rożdżka) |
Sprawność: | 6 | Brak |
Zwinność: | 5 | Brak |
Reszta: 0 |
Biegłości | ||
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język angielski | II | 0 |
Język francuski | II | 2 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Anatomia | II | 10 |
Astronomia | II | 10 |
Historia Magii | I | 2 |
ONMS | II | 10 |
Zielarstwo | III | 25 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Odporność magiczna | I | 5 |
Savoir-vivre | II | 0 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Zakon Feniksa | 0 | 0 |
Rozpoznawalność | II | - |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Malarstwo (tworzenie) | I | 0.5 |
Malarstwo (wiedza) | I | 0.5 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Latanie na miotle | I | 0.5 |
Taniec balowy | I | 0.5 |
Szermierka | I | 0.5 |
Jazda konna | I | 0.5 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | (+0) |
Reszta: 3 |
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Isaiah Greengrass dnia 29.07.21 10:02, w całości zmieniany 11 razy
aż urwie świt nas, każda z gwiazd zgaśnie.
W dłoniach rwę świat nasz tak bez pamięci
za wszystko co ból wziął na zawsze.
Witamy wśród Morsów
Kartę sprawdzał: Ramsey Mulciber
[17.08.21] Styczeń/marzec
[28.10.21] Osiągnięcia (Mały pędzibimber); +30 PD