Kuchnia
AutorWiadomość
Kuchnia
Steffen nie zmieniał zasadniczo wystroju kuchni, odkąd kupił dom od poprzednich właścicieli. Pomalował jedynie szafki na błękitno, a resztę uznał za dość funkcjonalną, szczególnie jak na swoje nikłe umiejętności kulinarne. Jest to największa kuchnia, jaką miał w życiu - do dawnej mama go nie wpuszczała - choć obiektywnie rzecz biorąc, pomieszczenie jest raczej niewielkie.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
16.05
Martwił się - i numerem "Walczącego Maga", choć od początku kwietnia dotarły do niego wieści o żywych Zakonnikach; ale i Zakonnikami, z którymi nie miał kontaktu. Na przykład Steviem, który zostawił mu świstokliki i zniknął, niby tylko na trochę, ale jakoś nie wracał. Próbował je ignorować, łudząc się, że numerolog powróci i sam rozdysponuje swoją własnością, że wszystko będzie dobrze. Powiedział jednak Castorowi i innym Zakonnikom, że w razie czego ma dla nich zapasy - a wczorajszy list od Justine przypomniał mu o zobowiązaniu. Rozłożył kilka przedmiotów na stole, studiując notatki numerologa - srebrna sprzączka paska nie była zamówieniem złożonym przez nikogo konkretnego, a miała prowadzić na odludną plażę. Chyba czegoś takiego potrzebowała Tonks, o ile dobrze wnioskował z jej lakonicznego listu. Trochę bał się pytać i po namyśle uznał, że i tak lepiej tego nie robić. Już raz był na akcji z aurorem, pan Rineheart zabił wtedy policjantów bez mrugnięcia okiem i Steff chyba wolał nie wiedzieć, czym zajmują się w pracy, wolał - i chciał - mieć ich za bohaterów. Siadł przy kuchennym stole i nakreślił list, a właściwie kilka wersji listu. Justine go onieśmielała i nie był pewien, jak sobie z tym poradzić. Może spyta Castora, ten wydawał się znać ją lepiej. Wsunął sprzączkę - lekką i poręczną - do koperty i posłał Myszkę do Justine.
Wertując notatki o świstoklikach Steviego natrafił na coś jeszcze. Drgnął, widząc zamówienie złożone przez Castora, zrealizowane, ale nigdy niedostarczone. Wyglądało nawet, że Castor sam kupił na nie składniki, że te świstokliki nie były zatem tworzone dla Zakonu, a dla konkretnej osoby. Przygryzł wargę, bo choć korciło go trzymać cenne przedmioty na czarną godzinę (idealizując Just wierzył, że właśnie dlatego potrzebuje swojego), to te dwa zdawały się prywatną własnością kolegi. Dlaczego się o nie wcześniej nie upomniał? No tak, bywał nieśmiały. A wisior z liściem klonu i dziergany brelok ze słonecznikiem naprawdę do niego pasowały, faktycznie wyglądały jak dobrane indywidualnie do adresata. Steff westchnął ze smutnym rozbawieniem i skreślił kolejny list, po który Myszka miała wrócić, gdy już dostarczy przesyłkę. Potem spojrzał na resztę przedmiotów, wciąż niepewny, kto może potrzebować ich najbardziej. Gdy tylko spotkają się we wspólnym gronie, przypomni Zakonnikom o tych zapasach - albo może znajdzie popołudnie, by usiąść z tym na spokojnie, ocenić zapasy i rozesłać coś każdemu. Na razie czas mu na to nie pozwalał - zanim Myszka wykona dwa kursy, Steff będzie musiał iść do pracy.
przekazuję Justine: świstoklik typu I (srebrna sprzączka pasa)
przekazuję Castorowi: dwa świstokliki typu I (wisior z liściem klonu & dziergany brelok ze słonecznikiem) (
Martwił się - i numerem "Walczącego Maga", choć od początku kwietnia dotarły do niego wieści o żywych Zakonnikach; ale i Zakonnikami, z którymi nie miał kontaktu. Na przykład Steviem, który zostawił mu świstokliki i zniknął, niby tylko na trochę, ale jakoś nie wracał. Próbował je ignorować, łudząc się, że numerolog powróci i sam rozdysponuje swoją własnością, że wszystko będzie dobrze. Powiedział jednak Castorowi i innym Zakonnikom, że w razie czego ma dla nich zapasy - a wczorajszy list od Justine przypomniał mu o zobowiązaniu. Rozłożył kilka przedmiotów na stole, studiując notatki numerologa - srebrna sprzączka paska nie była zamówieniem złożonym przez nikogo konkretnego, a miała prowadzić na odludną plażę. Chyba czegoś takiego potrzebowała Tonks, o ile dobrze wnioskował z jej lakonicznego listu. Trochę bał się pytać i po namyśle uznał, że i tak lepiej tego nie robić. Już raz był na akcji z aurorem, pan Rineheart zabił wtedy policjantów bez mrugnięcia okiem i Steff chyba wolał nie wiedzieć, czym zajmują się w pracy, wolał - i chciał - mieć ich za bohaterów. Siadł przy kuchennym stole i nakreślił list, a właściwie kilka wersji listu. Justine go onieśmielała i nie był pewien, jak sobie z tym poradzić. Może spyta Castora, ten wydawał się znać ją lepiej. Wsunął sprzączkę - lekką i poręczną - do koperty i posłał Myszkę do Justine.
Wertując notatki o świstoklikach Steviego natrafił na coś jeszcze. Drgnął, widząc zamówienie złożone przez Castora, zrealizowane, ale nigdy niedostarczone. Wyglądało nawet, że Castor sam kupił na nie składniki, że te świstokliki nie były zatem tworzone dla Zakonu, a dla konkretnej osoby. Przygryzł wargę, bo choć korciło go trzymać cenne przedmioty na czarną godzinę (idealizując Just wierzył, że właśnie dlatego potrzebuje swojego), to te dwa zdawały się prywatną własnością kolegi. Dlaczego się o nie wcześniej nie upomniał? No tak, bywał nieśmiały. A wisior z liściem klonu i dziergany brelok ze słonecznikiem naprawdę do niego pasowały, faktycznie wyglądały jak dobrane indywidualnie do adresata. Steff westchnął ze smutnym rozbawieniem i skreślił kolejny list, po który Myszka miała wrócić, gdy już dostarczy przesyłkę. Potem spojrzał na resztę przedmiotów, wciąż niepewny, kto może potrzebować ich najbardziej. Gdy tylko spotkają się we wspólnym gronie, przypomni Zakonnikom o tych zapasach - albo może znajdzie popołudnie, by usiąść z tym na spokojnie, ocenić zapasy i rozesłać coś każdemu. Na razie czas mu na to nie pozwalał - zanim Myszka wykona dwa kursy, Steff będzie musiał iść do pracy.
przekazuję Justine: świstoklik typu I (srebrna sprzączka pasa)
przekazuję Castorowi: dwa świstokliki typu I (wisior z liściem klonu & dziergany brelok ze słonecznikiem) (
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Południe minęło już dawno, a dzień powoli chylił się ku końcowi, kiedy rozsiadła się na kanapie w największym pokoju niedużego mieszkania na Nokturnie. Lubiła takie leniwe momenty, chwile kiedy mogła usadowić się wygodnie i nie funkcjonować w biegu. Praca jednak tego od niej wymagała, a czas po czasami sprzedawał jej tego brutalnego pstryczka w nos. Miała nadzieję, że nie dziś. Wystarczyło, że od rana czuła się inaczej, coś nieprzyjemnie osiadło w żołądku i powoli przypuszczała, że struła się czymś. Niestety zaklęcia, którymi biegle się posługiwała oraz wypity eliksir nie zmieniły stanu rzeczy. Postanowiła to przeczekać, nawet teraz, gdy popijała herbatę z dodatkiem pigwy. Książka oparta na kolanach pochłaniała jej uwagę. Francuskie klasyki nadal były tym, co chętnie czytała raz, drugi i kilka kolejnych. Palce w zamyśleniu mięły delikatnie krawędź kartki, zanim przewracała na następną stronę. Nie wierzyła w takie miłosne historie, ckliwe i okropnie proste, ale czytało się to najzwyczajniej w świecie łatwo. Przerwała unosząc wzrok na drzwi wejściowe, kiedy od korytarza dotarł do niej rumor i huk. Sąsiedzi znów rozrabiali, ale przywykła do tego. Te hałasy stały się jakimś nieodłącznym elementem i prawie zapomniała, jak to było mieszkać na Grimmauld Place, ciesząc się spokojem. Przechyliła się, sięgając po różdżkę i wstając zaraz, by z ciekawości wyjrzeć z mieszkania. Pokonanie tych paru metrów zajęło moment, wyciągnęła dłoń do klamki, ale nim ją nacisnęła, coś mocno uderzyło w lichą drewnianą powierzchnię. Cofnęła się gwałtownie, czując mocniejszy ścisk w żołądku i znajome okropne szarpnięcie. Czknięcie zabrzmiało w powietrzu, zanim otoczenie zmieniło się całkowicie. Rozejrzała się po pogrążonym w półmroku pomieszczeniu. Przypadków czkawki teleportacyjnej było w ostatnim czasie jakby więcej, coraz częściej spotykała się z pacjentami, którzy odwiedzali szpital w konsekwencji niekontrolowanego przemieszczania. Nie sama teleportacja była tak groźna, lecz miejsca w które przenosiła. Teraz mogła poczuć to na własnej skórze, uświadomić sobie, jak nagle adrenalina zaczyna płynąć żyłami i jak ciężko zapanować nad strachem.
- Lumos.- mruknęła, unosząc różdżkę wyżej. Zasłonięte okna, ograniczały napływ światła do środka, ale teraz chociaż wiedziała, gdzie się znalazła. To była bez wątpienia kuchnia, wyposażenie nie zostawiało wątpliwości. Teraz musiała znaleźć wyjście i najlepiej nie wpaść na właścicieli. Tylko w ten sposób uniknie kłopotów i konieczności tłumaczenia, które mogłoby zostać poddane wątpliwości.
Zawahała się przed pierwszymi drzwiami do jakich dotarła. Prowadziły na zewnątrz? Oby. Nacisnęła klamkę i szybko zrozumiała, że wcale nie. O zgrozo, była to łazienka z właścicielem w środku. Rozchyliła usta, chcąc coś powiedzieć, ale zwyczajnie ją zatkało. Patrzyła moment na chłopaka stojącego kawałek dalej. Kropla wody spływająca mu po torsie i w dół uświadomiła jej dwie rzeczy. Po pierwsze przed chwilą musiał być w wannie, a po drugie... przed chwilą był w tej przeklętej wannie i jeszcze się nie ubrał. Cofnęła się i zatrzasnęła drzwi, opuszczając aż różdżkę z wrażenia. Krok za krokiem oddalała się od łazienki.
Wyjście, potrzebowała wyjścia i to już.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Ostatnio zmieniony przez Belvina Blythe dnia 10.12.23 22:29, w całości zmieniany 4 razy
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
10.07
Gdyby nie to, że jakaś blondyna wpadła mu do ogrodu czkawką teleportacyjną, dzień byłby całkiem udany. I podobny do każdego poprzedniego. W domu było cicho, za cicho, więc próbował czytać: księgi o runach, wymagane przez goblinów, ale głównie stare numery "Czarownicy" i romanse zostawione w domu przez mamę, bo nie mógł się skupić na niczym poważniejszym. Miał dzisiaj wolny dzień i czytałby cały dzień, ale po południu przeraziła go obca osoba w Dunie w jego ogrodzie i - choć prędko przekonał się, że to tylko jakaś nierozgarnięta blondynka, a nie szmalcownik, który odkrył, że Steff ma lekko sfałszowane dokumenty i mamę mugolkę wśród najbliższych krewnych - później nie mógł już się skupić na przyjemnościach. Ktoś omal się nie utopił w jego Dunie, a przecież nie życzył nikomu niewinnemu nic aż tego złego, ta pułapka miała ochronić mieszkańców domu (na przykład jego żonę i mamę, które już tu nie mieszkały...), a nie krzywdzić postronne osoby. Spędził resztę popołudnia w ogrodzie, dostrajając specyfikę pułapki, by trochę spowolnić jej czas działania. Nie mógł się zdecydować, czy powinna uwięzić nieproszonych gości do pasa czy do torsu, aż wreszcie się zmęczył i zostawił tą sprawę na potem. Praca była intelektualna, ale trochę fizyczna - i znowu mocno rozbolało go żebro. Tępy ból nie opuszczał go od tygodnia, odkąd ściągał klątwę z Marcela. Może coś poszło nie tak, a może tamte Cienie ich poobijały. W domu zobaczył na klatce piersiowej nieładne sińce, piekące przy każdym dotyku, ale uznał, że to zwykłe siniaki.
Samo przejdzie.
Nie przechodziło. Tępy ból towarzyszył mu cały czas, a w chwilach wysiłku - bardziej. Pewnie powinien iść do Munga albo do Leśnej Lecznicy, ale do szpitala w Londynie nabrał jakiejś nieufności, a w Lecznicy wszyscy byli zawsze zapracowani pilniejszymi przypadkami, a on nawet nie był pewien, co mu dolegało. Może nic.
Cały się zapiaszczył babrając się w pułapce, więc poszedł się wykąpać - tata umiał lać wodę do balii jakoś skuteczniej, on uciekł się do kilku Balneo i zaklęcia podwyższającego temperaturę wody, ale i tak była za zimna, ale już trudno, był zmęczony. Wyszedł szybko, bo co to za przyjemność kąpać się w letniej wodzie i wtedy...
...coś trzasnęło w korytarzu i zaraz potem, nagle, otworzyły się drzwi.
W drzwiach stała kobieta, której nie znał i która nie była poprzednią babą, która wtargnęła mu dziś do ogrodu (ale była w jej wieku, co jeśli "Margaux" ją tu nasłała?!), a on - nie licząc trzymanego w dłoniach ręcznika - był zupełnie nagi i bezbronny, różdżkę zostawił na szafce w łazience. Nieznajoma trzymała za to różdżkę, gotowa do ataku.
-AAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!! - wydał z siebie bojowy albo przerażony okrzyk i zrobił pierwszą rzecz, jaka przyszła mu do głowy, czyli rzucił w brunetkę ręcznikiem. Z wrażenia nie zauważył, czy trafił - i czy spłoszył ją ręcznik, czy jego strój Adama (i teraz i wcześniej mogła doskonale dostrzec wielkie sińce w okolicach żeber, po prawej) - bo zatrzasnęła drzwi. Ślizgając się na kafelkach, porwał ręcznik, zakrywając nim biodra, porwał różdżkę - i otworzył je z powrotem, tym razem celując w plecy brunetki.
-Co pani tu robi?! Tu nie ma nic cennego! - chciała go okraść?!
Gdyby nie to, że jakaś blondyna wpadła mu do ogrodu czkawką teleportacyjną, dzień byłby całkiem udany. I podobny do każdego poprzedniego. W domu było cicho, za cicho, więc próbował czytać: księgi o runach, wymagane przez goblinów, ale głównie stare numery "Czarownicy" i romanse zostawione w domu przez mamę, bo nie mógł się skupić na niczym poważniejszym. Miał dzisiaj wolny dzień i czytałby cały dzień, ale po południu przeraziła go obca osoba w Dunie w jego ogrodzie i - choć prędko przekonał się, że to tylko jakaś nierozgarnięta blondynka, a nie szmalcownik, który odkrył, że Steff ma lekko sfałszowane dokumenty i mamę mugolkę wśród najbliższych krewnych - później nie mógł już się skupić na przyjemnościach. Ktoś omal się nie utopił w jego Dunie, a przecież nie życzył nikomu niewinnemu nic aż tego złego, ta pułapka miała ochronić mieszkańców domu (na przykład jego żonę i mamę, które już tu nie mieszkały...), a nie krzywdzić postronne osoby. Spędził resztę popołudnia w ogrodzie, dostrajając specyfikę pułapki, by trochę spowolnić jej czas działania. Nie mógł się zdecydować, czy powinna uwięzić nieproszonych gości do pasa czy do torsu, aż wreszcie się zmęczył i zostawił tą sprawę na potem. Praca była intelektualna, ale trochę fizyczna - i znowu mocno rozbolało go żebro. Tępy ból nie opuszczał go od tygodnia, odkąd ściągał klątwę z Marcela. Może coś poszło nie tak, a może tamte Cienie ich poobijały. W domu zobaczył na klatce piersiowej nieładne sińce, piekące przy każdym dotyku, ale uznał, że to zwykłe siniaki.
Samo przejdzie.
Nie przechodziło. Tępy ból towarzyszył mu cały czas, a w chwilach wysiłku - bardziej. Pewnie powinien iść do Munga albo do Leśnej Lecznicy, ale do szpitala w Londynie nabrał jakiejś nieufności, a w Lecznicy wszyscy byli zawsze zapracowani pilniejszymi przypadkami, a on nawet nie był pewien, co mu dolegało. Może nic.
Cały się zapiaszczył babrając się w pułapce, więc poszedł się wykąpać - tata umiał lać wodę do balii jakoś skuteczniej, on uciekł się do kilku Balneo i zaklęcia podwyższającego temperaturę wody, ale i tak była za zimna, ale już trudno, był zmęczony. Wyszedł szybko, bo co to za przyjemność kąpać się w letniej wodzie i wtedy...
...coś trzasnęło w korytarzu i zaraz potem, nagle, otworzyły się drzwi.
W drzwiach stała kobieta, której nie znał i która nie była poprzednią babą, która wtargnęła mu dziś do ogrodu (ale była w jej wieku, co jeśli "Margaux" ją tu nasłała?!), a on - nie licząc trzymanego w dłoniach ręcznika - był zupełnie nagi i bezbronny, różdżkę zostawił na szafce w łazience. Nieznajoma trzymała za to różdżkę, gotowa do ataku.
-AAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!! - wydał z siebie bojowy albo przerażony okrzyk i zrobił pierwszą rzecz, jaka przyszła mu do głowy, czyli rzucił w brunetkę ręcznikiem. Z wrażenia nie zauważył, czy trafił - i czy spłoszył ją ręcznik, czy jego strój Adama (i teraz i wcześniej mogła doskonale dostrzec wielkie sińce w okolicach żeber, po prawej) - bo zatrzasnęła drzwi. Ślizgając się na kafelkach, porwał ręcznik, zakrywając nim biodra, porwał różdżkę - i otworzył je z powrotem, tym razem celując w plecy brunetki.
-Co pani tu robi?! Tu nie ma nic cennego! - chciała go okraść?!
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To była jakaś nieśmieszna komedia, żart, który nie wyszedł jak powinien. Lecący w jej stronę ręcznik, nie był tu najdziwniejszym elementem. Zatrzaskując za sobą drzwi i szukając panicznie wyjścia byle dalej od gołego chłopaka, uświadomiła sobie po czasie, że sunąc wzrokiem po jego ciele dostrzegła brzydkie zasinienie. Na moment sięgając do kolejnej klamki, która może otworzy jej drzwi do wolności, zawahała się czy nie potrzebował pomocy. Ten bezmyślny odruch, by coś zrobić, aby ulżyć komuś sprawił, że straciła cenne sekundy.- Odczep się! – syknęła, jakby to on zjawił się w jej domu bez ostrzeżenia, a nie ona wtargnęła do obcej łazienki. Bezsens tych kilku minut sprawiał, że czuła się coraz mocniej zagubiona i coraz bardziej zdesperowana, aby stąd wybiec.- Zasłoń się! – krzyknęła na niego, nawet nie planując się obejrzeć czy w ogóle to zrobił. Zamarła, gdy drzwi przy których stała, okazały się zamknięte. Miała w dłoni różdżkę, lecz w szoku zapomniała, po jakie zaklęcie mogłaby sięgnąć. Myśl, że właśnie straciła drogę ucieczki, sprawiła, że po prostu stała w miejscu. Mijały sekundy, zanim dotarło do niej, że możliwości się skończyły. Obejrzała się w końcu przez ramię, by zaraz odwrócić z większym spokojem. Nie udało się, więc cóż jej zostało? Rozmowa?
- Nie przyszłam cię okraś.- odparła z oburzeniem, którego nawet nie ukrywała. Jak w ogóle śmiał ją o coś takiego posądzać?! Wykrzywiła usta w brzydkim grymasie, co tylko podkreśliło niezadowolenie z oskarżeń.- W ogóle nie przyszłam... Ja... – urwała na moment, właściwie co. Wzrok powędrował w dół na podłogę między nimi.- Teleportowało mnie tu.- dodała bez przekonania, zastanawiając się nad własnymi słowami. Musiało, prawda? Wzięła to za czkawkę, ale czy na pewno?
Uniosła spojrzenie ponownie na chłopaka.
- Nie chciałam cię wystraszyć, ale więcej nie rzucaj ręcznikiem... i nie chodź nagi. Tak nie wypada! - łagodniejszy ton, zaostrzył się na nowo. Niby miał prawo do tego we własnym domu, ale nie teraz. Nie w takich okolicznościach. Mimowolnie zerknęła niżej, a uważne spojrzenie zatrzymało się na jego żebrach.- Brzydko to wygląda.- mruknęła, opierając się plecami o zamknięte drzwi. Mogła mu pomóc, ale chyba pierwszy raz od dawna, wcale nie chciała. Kto wie, jak nabył zasinienie i czy warto było mu pomagać. Może zasłużył sobie, zrobił coś złego i to była adekwatna kara. Potarła lekko nerwowo grzbiet dłoni, palcami drugiej ręki.- Sam sobie to zrobiłeś? – spytała, ale wiedziała, że nie może wierzyć w odpowiedź. Jeżeli coś przeskrobał to, za nic nie powie jej prawdy.- Znaczy... zrobiłeś coś, za co ktoś cię tak urządził? - nie miała pojęcia po co w to brnie. Mogła urwać temat, ale nerwy rozwiązały język pozwalając, by słowa płynęły same.
- Nie przyszłam cię okraś.- odparła z oburzeniem, którego nawet nie ukrywała. Jak w ogóle śmiał ją o coś takiego posądzać?! Wykrzywiła usta w brzydkim grymasie, co tylko podkreśliło niezadowolenie z oskarżeń.- W ogóle nie przyszłam... Ja... – urwała na moment, właściwie co. Wzrok powędrował w dół na podłogę między nimi.- Teleportowało mnie tu.- dodała bez przekonania, zastanawiając się nad własnymi słowami. Musiało, prawda? Wzięła to za czkawkę, ale czy na pewno?
Uniosła spojrzenie ponownie na chłopaka.
- Nie chciałam cię wystraszyć, ale więcej nie rzucaj ręcznikiem... i nie chodź nagi. Tak nie wypada! - łagodniejszy ton, zaostrzył się na nowo. Niby miał prawo do tego we własnym domu, ale nie teraz. Nie w takich okolicznościach. Mimowolnie zerknęła niżej, a uważne spojrzenie zatrzymało się na jego żebrach.- Brzydko to wygląda.- mruknęła, opierając się plecami o zamknięte drzwi. Mogła mu pomóc, ale chyba pierwszy raz od dawna, wcale nie chciała. Kto wie, jak nabył zasinienie i czy warto było mu pomagać. Może zasłużył sobie, zrobił coś złego i to była adekwatna kara. Potarła lekko nerwowo grzbiet dłoni, palcami drugiej ręki.- Sam sobie to zrobiłeś? – spytała, ale wiedziała, że nie może wierzyć w odpowiedź. Jeżeli coś przeskrobał to, za nic nie powie jej prawdy.- Znaczy... zrobiłeś coś, za co ktoś cię tak urządził? - nie miała pojęcia po co w to brnie. Mogła urwać temat, ale nerwy rozwiązały język pozwalając, by słowa płynęły same.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Odczep się?! Kto tak do kogoś mówi przy pierwszym spotkaniu, zwłaszcza w jego własnym domu? Mama, która wychowała go w tym domu, zawsze zabraniała mu zresztą używać takich zwrotów. Zatkało go tak bardzo, że odkrzyknął pierwszym, co przyszło mu do głowy:
-Ależ pani niekulturalna! - nie dość, że wtargnęła mu nieproszona do domu i weszła do łazienki bez pukania, to jeszcze go wyzywała! Już tamta blondynka w Dunie była milsza, a miała prawo być bardziej zestresowana, bo jednak ruchome piaski są groźniejsze od nagiego chłopaka. Chyba.
Gdy chwila szoku i oburzenia minęła, zasłonił się ręcznikiem i wypadł na korytarz. Może i w domu nie było nic szczególnie cennego, ale i tak nie zamierzał jej pozwolić niczego wynieść: brakowałoby mu słowników run, książek z londyńskiej biblioteki, zabawek dla szczura i zeszytu z przepisami mamy. Jeszcze bardziej niepokoiło go, że tak po prostu się tutaj znalazła, pomimo wszystkich pułapek. Nie kojarzył jej twarzy z Doliny Godryka, co tym bardziej wzmogło jego nieufność - szczególnie, że była dzisiaj już drugim nieproszonym gościem.
-Stój! - zażądał i ku jego zdziwieniu faktycznie stanęła. Nie wpadł na to, że była równie zszokowana jak on i po prostu zapomniała jak otworzyć drzwi. Nie wyglądała ani ładnie ani sympatycznie, gdy się tak złościła, ale przynajmniej zaczęła mu się tłumaczyć.
-Jak to się tu teleportowałaś i czemu do mnie?! I do łazienki się nie teleportowałaś tylko weszłaś! - zarzucił nieznajomej. Poczuł, że ręcznik ślizga mu się na biodrach, więc przytomnie go poprawił, co dało mu ułamek sekundy na ochłonięcie. Nieznajoma przez moment brzmiała nieco łagodniej, więc i on spuścił nieco z tonu, choć nie miał zamiaru przyznać jej racj gdy odezwała się ostrzejszym głosem:
-W mojej łazience mogę chodzić jak chcę! - orzekł uparcie, choć technicznie rzecz biorąc stał już w korytarzu i jego mama przyznałaby tej brunetce rację. Ale jego mama nikomu nie kazała się odczepić i pukała, gdy wchodziła do łazienki (choć pukać do jego pokoju nie nauczy się nigdy - kiedyś tego nie znosił, ale teraz, gdy został w domu całkiem sam, brakowało mu nawet tego).
Zarumienił się - już ze wstydu, a nie złości - gdy na domiar złego powiedziała mu, że jest brzydki. Faktycznie był trochę za chudy i czasem garbił się od siedzenia nad książkami, ale to chyba nie powód żeby komentować jego klatę na głos? W pierwszej chwili wcale nie skojarzył, że chodzi o to, że brzydko i że nie on, a siniak na żebrach. Faktycznie coś długo się goił i bolał bardziej niż zwykłe siniaki, a Steff nie rozumiał dlaczego.
-Ja pani nie mówię jak pani wygląda. - zripostował, ale riposta zabrzmiała żałośnie i bez przekonania, bo po pierwsze zrobiło mu się przykro, a po drugie musiał przyznać, że - gdy już przestała się krzywić - sama była bardzo ładna.
Zmarszczył lekko brwi, bo sens jej kolejnego pytania dotarł do niego z opóźnieniem. Może dlatego, że zagapił się na jej sarnie oczy i długie rzęsy. Co niby sobie zrobił?
Zerknął w dół, podążając za jej spojrzeniem i... ach.
No faktycznie, siniak stał się zielono-fioletowy i wyglądał trochę brzydko.
-Tak, hobbystycznie uderzam się w żebra, chyba że akurat czekam aż do mojej łazienki wtargnie nieproszona nieznajoma. - przewrócił oczami, bo nikt normalny nie chciałby zrobić sobie czegoś takiego samemu. -Nie, nic, nikt. - dodał szybciej, odruchowo, marszcząc lekko brwi. Co to w ogóle za podejrzenia? -Samo się stało. Jak czarowałem. - pewnie zrobiły mu to tamte mroczne cienie, ale o nich bał się mówić. Na pewno takie rzeczy dzieją się czasem same, magia powoduje różne wypadki... prawda?
-Ależ pani niekulturalna! - nie dość, że wtargnęła mu nieproszona do domu i weszła do łazienki bez pukania, to jeszcze go wyzywała! Już tamta blondynka w Dunie była milsza, a miała prawo być bardziej zestresowana, bo jednak ruchome piaski są groźniejsze od nagiego chłopaka. Chyba.
Gdy chwila szoku i oburzenia minęła, zasłonił się ręcznikiem i wypadł na korytarz. Może i w domu nie było nic szczególnie cennego, ale i tak nie zamierzał jej pozwolić niczego wynieść: brakowałoby mu słowników run, książek z londyńskiej biblioteki, zabawek dla szczura i zeszytu z przepisami mamy. Jeszcze bardziej niepokoiło go, że tak po prostu się tutaj znalazła, pomimo wszystkich pułapek. Nie kojarzył jej twarzy z Doliny Godryka, co tym bardziej wzmogło jego nieufność - szczególnie, że była dzisiaj już drugim nieproszonym gościem.
-Stój! - zażądał i ku jego zdziwieniu faktycznie stanęła. Nie wpadł na to, że była równie zszokowana jak on i po prostu zapomniała jak otworzyć drzwi. Nie wyglądała ani ładnie ani sympatycznie, gdy się tak złościła, ale przynajmniej zaczęła mu się tłumaczyć.
-Jak to się tu teleportowałaś i czemu do mnie?! I do łazienki się nie teleportowałaś tylko weszłaś! - zarzucił nieznajomej. Poczuł, że ręcznik ślizga mu się na biodrach, więc przytomnie go poprawił, co dało mu ułamek sekundy na ochłonięcie. Nieznajoma przez moment brzmiała nieco łagodniej, więc i on spuścił nieco z tonu, choć nie miał zamiaru przyznać jej racj gdy odezwała się ostrzejszym głosem:
-W mojej łazience mogę chodzić jak chcę! - orzekł uparcie, choć technicznie rzecz biorąc stał już w korytarzu i jego mama przyznałaby tej brunetce rację. Ale jego mama nikomu nie kazała się odczepić i pukała, gdy wchodziła do łazienki (choć pukać do jego pokoju nie nauczy się nigdy - kiedyś tego nie znosił, ale teraz, gdy został w domu całkiem sam, brakowało mu nawet tego).
Zarumienił się - już ze wstydu, a nie złości - gdy na domiar złego powiedziała mu, że jest brzydki. Faktycznie był trochę za chudy i czasem garbił się od siedzenia nad książkami, ale to chyba nie powód żeby komentować jego klatę na głos? W pierwszej chwili wcale nie skojarzył, że chodzi o to, że brzydko i że nie on, a siniak na żebrach. Faktycznie coś długo się goił i bolał bardziej niż zwykłe siniaki, a Steff nie rozumiał dlaczego.
-Ja pani nie mówię jak pani wygląda. - zripostował, ale riposta zabrzmiała żałośnie i bez przekonania, bo po pierwsze zrobiło mu się przykro, a po drugie musiał przyznać, że - gdy już przestała się krzywić - sama była bardzo ładna.
Zmarszczył lekko brwi, bo sens jej kolejnego pytania dotarł do niego z opóźnieniem. Może dlatego, że zagapił się na jej sarnie oczy i długie rzęsy. Co niby sobie zrobił?
Zerknął w dół, podążając za jej spojrzeniem i... ach.
No faktycznie, siniak stał się zielono-fioletowy i wyglądał trochę brzydko.
-Tak, hobbystycznie uderzam się w żebra, chyba że akurat czekam aż do mojej łazienki wtargnie nieproszona nieznajoma. - przewrócił oczami, bo nikt normalny nie chciałby zrobić sobie czegoś takiego samemu. -Nie, nic, nikt. - dodał szybciej, odruchowo, marszcząc lekko brwi. Co to w ogóle za podejrzenia? -Samo się stało. Jak czarowałem. - pewnie zrobiły mu to tamte mroczne cienie, ale o nich bał się mówić. Na pewno takie rzeczy dzieją się czasem same, magia powoduje różne wypadki... prawda?
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie zwróciła uwagi na jego słowa, gdy zarzucił jej, że była niekulturalna. To wcale nie była prawda, zawsze uważała, co mówi i do kogo, mając świadomość, jak coś rzucone przypadkowo może obrócić się na jej niekorzyść. Nie obrażała ludzi bez powodu, ba, nie obrażała ich nigdy... albo może do dziś. Tu i teraz, mógł mieć jednak rację. Nie była najmilsza, najsłodsza i najrozsądniejsza. Wystraszona, poszła za odruchami, a nie rozsądkiem. Natrafiając na przeszkodę w postaci drzwi i słysząc polecenie za plecami, faktycznie stanęła, ale jednak nie na jego życzenie.
- Nie wiem czemu do ciebie.- odparła poważnie, powstrzymując grymas, który cisnął się na usta. Co to za durne pytanie. Przecież nie wyglądała, jakby chciała tu być i mogła go zapewnić, że wcale nie chciała. Wolałaby być teraz w domu, znów na kanapie z książką, która była milsza niż nieplanowane towarzystwo chłopaka biegającego w samym ręczniku.- Myślałam, że to drzwi na zewnątrz. Miałam nadzieję, że wydostanę się stąd, zanim trafię na kogokolwiek. Myślisz, że wchodzę obcym ludziom do łazienek od tak? – burknęła, brzmiąc na rozgniewaną już przy ostatnich słowach. Za kogo on ją miał, a lepiej, jakich ludzi miał w swoim otoczeniu, by coś takiego było realne.
Zerknęła w dół za jego dłońmi, kiedy przytomnie złapał za ręcznik, zanim ten spadł i znów odsłoniłby za dużo. Widok nagich mężczyzn nie budził w niej skrępowania, ale jednak to nie było coś, co chciała oglądać przy pierwszym i nieplanowanym spotkaniu.
- To nie jest łazienka! – zarzuciła mu, łapiąc się tego oczywistego faktu, byle tylko postawić na swoim. Trochę dla własnego komfortu, próby odzyskania kontroli nad tą absurdalną sytuacją.
Widziała delikatny rumieniec na policzkach chłopaka, chociaż wzięła go za oznakę złości, a nie zawstydzenia. Nie przypuszczała, że młody mężczyzna w podobny sposób mógł odebrać jej słowa. Wcale mu nie uwłaczała, nie uważała, że był brzydki. Znaczy, nie sądziła o nim nic, nie przyglądała mu się w ten sposób, by ocenić aparycję. To brzydkie zasinienie, nie przypadło jej do gustu, ale najwyraźniej kiepsko do określiła.
- Słucham? – rzuciła z niezrozumieniem, ale po dłuższej chwili dotarło do niej, co powiedział i dlaczego.- Nie, ja nie...- zamilkła, gdy zrobiło jej się głupio, nawet jeżeli wcale go nie obrażała.- To nie miało tak zabrzmieć.- dodała, mniej przekonana czy powinna jeszcze cokolwiek mówić w tej kwestii.
Skrzywiła się lekko, kiedy odpowiedział dość ironicznie. Ludzie byli niewdzięczni, gdy ktoś okazywał im cień zainteresowania i troski, a później marudzili, kiedy nikt się na to nie decydował już.
- Samo... nie brzmi to przekonująco.- stwierdziła, ale chyba nie było powodu, aby ciągnęła ten temat.- Ktoś to oglądał? – spytała jeszcze, nie mogąc się powstrzymać przed dopytaniem.
- Nie wiem czemu do ciebie.- odparła poważnie, powstrzymując grymas, który cisnął się na usta. Co to za durne pytanie. Przecież nie wyglądała, jakby chciała tu być i mogła go zapewnić, że wcale nie chciała. Wolałaby być teraz w domu, znów na kanapie z książką, która była milsza niż nieplanowane towarzystwo chłopaka biegającego w samym ręczniku.- Myślałam, że to drzwi na zewnątrz. Miałam nadzieję, że wydostanę się stąd, zanim trafię na kogokolwiek. Myślisz, że wchodzę obcym ludziom do łazienek od tak? – burknęła, brzmiąc na rozgniewaną już przy ostatnich słowach. Za kogo on ją miał, a lepiej, jakich ludzi miał w swoim otoczeniu, by coś takiego było realne.
Zerknęła w dół za jego dłońmi, kiedy przytomnie złapał za ręcznik, zanim ten spadł i znów odsłoniłby za dużo. Widok nagich mężczyzn nie budził w niej skrępowania, ale jednak to nie było coś, co chciała oglądać przy pierwszym i nieplanowanym spotkaniu.
- To nie jest łazienka! – zarzuciła mu, łapiąc się tego oczywistego faktu, byle tylko postawić na swoim. Trochę dla własnego komfortu, próby odzyskania kontroli nad tą absurdalną sytuacją.
Widziała delikatny rumieniec na policzkach chłopaka, chociaż wzięła go za oznakę złości, a nie zawstydzenia. Nie przypuszczała, że młody mężczyzna w podobny sposób mógł odebrać jej słowa. Wcale mu nie uwłaczała, nie uważała, że był brzydki. Znaczy, nie sądziła o nim nic, nie przyglądała mu się w ten sposób, by ocenić aparycję. To brzydkie zasinienie, nie przypadło jej do gustu, ale najwyraźniej kiepsko do określiła.
- Słucham? – rzuciła z niezrozumieniem, ale po dłuższej chwili dotarło do niej, co powiedział i dlaczego.- Nie, ja nie...- zamilkła, gdy zrobiło jej się głupio, nawet jeżeli wcale go nie obrażała.- To nie miało tak zabrzmieć.- dodała, mniej przekonana czy powinna jeszcze cokolwiek mówić w tej kwestii.
Skrzywiła się lekko, kiedy odpowiedział dość ironicznie. Ludzie byli niewdzięczni, gdy ktoś okazywał im cień zainteresowania i troski, a później marudzili, kiedy nikt się na to nie decydował już.
- Samo... nie brzmi to przekonująco.- stwierdziła, ale chyba nie było powodu, aby ciągnęła ten temat.- Ktoś to oglądał? – spytała jeszcze, nie mogąc się powstrzymać przed dopytaniem.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
-Jest pani drugą kobietą, która wpada mi czkawką albo czkawką do domu, czemu los albo numerologia się na mnie uwzięły?! - wydyszał, czerwieniejąc i piorunując ją wzrokiem. Chciał jej dać do zrozumienia, że wcale nie uznał dwóch (!) zamachów na prywatność swego domu za przypadek, nie był taki głupi!
-Mi pani wpadła do łazienki ot tak... - westchnął z oburzeniem, ale nie zamierzał się dalej o to wykłócać. Może faktycznie chciała sobie wyjść i mogli o wszystkim zapomnieć? Ale co jeśli zaraz do jego sypialni wpadnie trzecia babka, tym razem ruda?
Nadął się, ale posłusznie poprawił ręcznik, kapitulując wobec logicznego argumentu. Faktycznie nie byli już w łazience... ale to dlatego, że ją ścigał! Kto wie, może chciała ukraść... sykle z jego szuflady? Albo stary, cenny słownik run? Chyba nie miał żadnych innych kosztowności, ale na wojnie nikt przecież nie wybrzydzał - równie dobrze mogła połakomić się na jego sztućce!
Jak na ofiarę czkawki teleportacyjnej, brunetka - pomimo przerażenia - zdawała się mieć ripostę na wszystko. Do czasu, dopóki nie zrobiła mu przykrości i jej tego nie wytknął. Dopiero wtedy chyba się speszyła, a zawstydzona wyglądała łagodniej i niemalże ślicznie, wreszcie rozwiewając nieco jego wcześniejsze obawy. Może faktycznie nie miała złych zamiarów? Może to tylko los uwziął się dziś na jego dom i niefortunne ofiary czkawki?
-A jak miało zabrzmieć? - bąknął, bo umknęły mu niewerbalne sygnały sugerujące, że powinni skończyć temat. Samemu umknął wzrokiem dopiero, gdy zwróciła uwagę na sińce na jego żebrach.
-Samo. - powtórzył głucho, ale zacięcie w jego głosie sugerowało, że nie ma zamiaru rozwijać tematu. Obronnie uniósł dłoń do łokcia, próbując zakryć obrażenia. Najchętniej skrzyżowałby ramiona, ale jedną ręką wciąż trzymał ręcznik. Przestąpił z nogi na nogę, zakłopotany.
-N..nie. - przyznał cicho. -Myślałem, że samo przejdzie, ale nadal boli... - podniósł wreszcie wzrok, nieśmiało. -Dlaczego pani pyta? - przed chwilą chciała stąd uciec, przerażona swoim najściem i jego nagością, ale w obliczu posiniaczonych żeber zachowywała się niemalże swobodnie. Zdziwiła go ta zmiana, a propozycji zawoalowanej w jej słowach nie zdołał jeszcze wyczuć.
-Mi pani wpadła do łazienki ot tak... - westchnął z oburzeniem, ale nie zamierzał się dalej o to wykłócać. Może faktycznie chciała sobie wyjść i mogli o wszystkim zapomnieć? Ale co jeśli zaraz do jego sypialni wpadnie trzecia babka, tym razem ruda?
Nadął się, ale posłusznie poprawił ręcznik, kapitulując wobec logicznego argumentu. Faktycznie nie byli już w łazience... ale to dlatego, że ją ścigał! Kto wie, może chciała ukraść... sykle z jego szuflady? Albo stary, cenny słownik run? Chyba nie miał żadnych innych kosztowności, ale na wojnie nikt przecież nie wybrzydzał - równie dobrze mogła połakomić się na jego sztućce!
Jak na ofiarę czkawki teleportacyjnej, brunetka - pomimo przerażenia - zdawała się mieć ripostę na wszystko. Do czasu, dopóki nie zrobiła mu przykrości i jej tego nie wytknął. Dopiero wtedy chyba się speszyła, a zawstydzona wyglądała łagodniej i niemalże ślicznie, wreszcie rozwiewając nieco jego wcześniejsze obawy. Może faktycznie nie miała złych zamiarów? Może to tylko los uwziął się dziś na jego dom i niefortunne ofiary czkawki?
-A jak miało zabrzmieć? - bąknął, bo umknęły mu niewerbalne sygnały sugerujące, że powinni skończyć temat. Samemu umknął wzrokiem dopiero, gdy zwróciła uwagę na sińce na jego żebrach.
-Samo. - powtórzył głucho, ale zacięcie w jego głosie sugerowało, że nie ma zamiaru rozwijać tematu. Obronnie uniósł dłoń do łokcia, próbując zakryć obrażenia. Najchętniej skrzyżowałby ramiona, ale jedną ręką wciąż trzymał ręcznik. Przestąpił z nogi na nogę, zakłopotany.
-N..nie. - przyznał cicho. -Myślałem, że samo przejdzie, ale nadal boli... - podniósł wreszcie wzrok, nieśmiało. -Dlaczego pani pyta? - przed chwilą chciała stąd uciec, przerażona swoim najściem i jego nagością, ale w obliczu posiniaczonych żeber zachowywała się niemalże swobodnie. Zdziwiła go ta zmiana, a propozycji zawoalowanej w jej słowach nie zdołał jeszcze wyczuć.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kiedy przyznał, że nie była pierwszą kobietą, która wpadła mu do domu bez zapowiedzi sprowadzona tu przez czkawkę, była łagodnie mówiąc zdumiona. Naprawdę można było mieć takiego pecha, że obcych ściągało mu do domu? To trochę tłumaczyło jego zachowanie, bo ile można znosić brak prywatności w przestrzeni, która właśnie taką powinna pozostać. Sama nie byłaby zadowolona, a mało tego pewnie bardzo oburzona. W zaciszu domu czy mieszkania poszukiwało się spokoju i odpoczynku, a nie nieproszonych gości. Otworzyła usta, lecz zaraz je zamknęła. Nie miała mu nic do powiedzenia, bo przecież to nie jej wina. Wcale nie chciała tu być.
Przewróciła oczami, gdy złapał ją za słowa. Nie chciała już powtarzać, że to był przypadek, a nie celowe zwiedzanie obcych łazienek i ocenianie ich właścicieli. Później jednak przyszła bardziej krępująca kwestia, czuła zmieszanie, kiedy wyraźnie nie zrozumieli się tak, jak powinni.
- Przepraszam, nie chciałam cię urazić. Nie chodziło mi o ciebie w całokształcie.- mówiąc to, machnięciem dłoni objęła jego całą sylwetkę.- Tylko o te siniaki. Miejsce w którym są... to czasami niebezpieczne, nawet kiedy wygląda na błahostkę.- wyjaśniła mu ze spokojem głosie. Nie była nerwowa, nie dawała się ot, tak prowokować, a jednak ten młody mężczyzna naciągnął do granic wytrzymałości strunę cierpliwości.
Zacięte wyjaśnienie i ukrócenie tematu, nie sprawiło, że uwierzyła mi. Lichy cień zaufania, że nie był kimś na kogo najlepiej było donieść, by zajęly się nim służby, rozpadło się momentalnie. Powróciła ta sama ostrożność, którą odczuwała przez prawie cały czas, gdy z nim rozmawiała.
- Głupota, patrząc na zasinienie, któreś żebro może być złamane albo pęknięte.- poinformowała go surowym tonem.- Ludzie właśnie tak robią sobie krzywdę, sądząc, że takie rzeczy minął same za dzień czy dwa. Zawsze liczy się czas reakcji i prawdziwym szczęściem jest, gdy okazuje się to błahostką.- ułożyła dłonie na biodrach, wyraźnie niezadowolona. Przestała skupiać się na tym, gdzie była i w jakich okolicznościach. Strofowanie tego chłopaczka zajęło ją bardziej, a karcący ton pobrzmiewał pewnie.
- Bo widziałam, jak z czegoś takiego działy się dramaty. Złamane żebra potrafiły się przesunąć i narobić prawdziwych szkód. Wtedy wszyscy myślą, że uzdrowiciele zmienią się w cudotwórców i w mig poskładają to, co naruszone.- wypuściła powietrze z płuc i pokręciła głową.
Przewróciła oczami, gdy złapał ją za słowa. Nie chciała już powtarzać, że to był przypadek, a nie celowe zwiedzanie obcych łazienek i ocenianie ich właścicieli. Później jednak przyszła bardziej krępująca kwestia, czuła zmieszanie, kiedy wyraźnie nie zrozumieli się tak, jak powinni.
- Przepraszam, nie chciałam cię urazić. Nie chodziło mi o ciebie w całokształcie.- mówiąc to, machnięciem dłoni objęła jego całą sylwetkę.- Tylko o te siniaki. Miejsce w którym są... to czasami niebezpieczne, nawet kiedy wygląda na błahostkę.- wyjaśniła mu ze spokojem głosie. Nie była nerwowa, nie dawała się ot, tak prowokować, a jednak ten młody mężczyzna naciągnął do granic wytrzymałości strunę cierpliwości.
Zacięte wyjaśnienie i ukrócenie tematu, nie sprawiło, że uwierzyła mi. Lichy cień zaufania, że nie był kimś na kogo najlepiej było donieść, by zajęly się nim służby, rozpadło się momentalnie. Powróciła ta sama ostrożność, którą odczuwała przez prawie cały czas, gdy z nim rozmawiała.
- Głupota, patrząc na zasinienie, któreś żebro może być złamane albo pęknięte.- poinformowała go surowym tonem.- Ludzie właśnie tak robią sobie krzywdę, sądząc, że takie rzeczy minął same za dzień czy dwa. Zawsze liczy się czas reakcji i prawdziwym szczęściem jest, gdy okazuje się to błahostką.- ułożyła dłonie na biodrach, wyraźnie niezadowolona. Przestała skupiać się na tym, gdzie była i w jakich okolicznościach. Strofowanie tego chłopaczka zajęło ją bardziej, a karcący ton pobrzmiewał pewnie.
- Bo widziałam, jak z czegoś takiego działy się dramaty. Złamane żebra potrafiły się przesunąć i narobić prawdziwych szkód. Wtedy wszyscy myślą, że uzdrowiciele zmienią się w cudotwórców i w mig poskładają to, co naruszone.- wypuściła powietrze z płuc i pokręciła głową.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Może i to nie była jej wina, ale to ona go przestraszyła, świadomie lub nie. I to we własnej kąpieli! Adrenalina powoli opadała, bo nieznajoma wydawała się niegroźna—ale wątpliwości pozostały. Czy to możliwe, że natężenie magii wśród jego magicznych zabezpieczeń przyciągało w jakiś sposób intruzów, zakłócając wiązki teleportacji? Jeśli tak, musiałby zrezygnować z części nałożonych pułapek, a przecież nie chciał. Były trochę jak jego dzieci, bo własnych, prawdziwych dzieci już pewnie miał nie będzie. Poprzysiągł sobie, że nigdy się nie zakocha ani nie ożeni, a poza tym jak mógłby, skoro już miał żonę?
-Ja...jasne. - wydukał. Początkowa antypatia schodziła z niego razem z adrenaliną. Nie znał tej pani, ale nie wydawała się groźna ani nawet złośliwa. Miała ciepły głos i łagodne rysy twarzy - nie sądził nawet, że pod tą anielską myślą mogła myśleć o donosach. Na co, na siniaki? Czy kąpanie się we własnym domu? Nie wiedział, że dla fachowego oka mogą faktycznie wyglądać trochę dziwnie - łamanie kości pod wpływem nieudanego zdejmowania klątw nie było pewnie najczęstszą przyczyną urazów.
-Jak to niebezpiecznie? - zmartwił się. -Naprawdę myślałem, że minie samo... przecież siniaki się goją, prawda? Nie wiem czemu te bolą jakoś mocniej. - samemu nie był w stanie wymacać, że żebro jest złamane, zresztą ciało w tamtym miejscu było zbyt obolałe żeby chciało mu się go dotykać.
-Skoro się pani na tym zna to... może mogłaby pani zerknąć? - poprosił niepewnie. -A ja się potem ubiorę i zrobię herbatę - o ile w ogóle ją miał, musiałby przetrząsnąć szafki. -żeby mogła pani wziąć oddech i spokojnie teleportować się do siebie. - zaproponował, nie chcąc wyjść na zupełnie niegościnnego. Nie chciał jej zdradzać, że są w Dolinie Godryka, ale przecież mogłaby teleportować się z ogrodu. Nieśmiało pokazał jej swoją wątłą klatę, krzywiąc się lekko z bólu gdy prostując barki naciągnął wrażliwa skórę na żebrach. Wydawał się nieco przestraszony, zarysowała mu konsekwencje lekceważenia obrażeń dość obrazowo.
-Ja...jasne. - wydukał. Początkowa antypatia schodziła z niego razem z adrenaliną. Nie znał tej pani, ale nie wydawała się groźna ani nawet złośliwa. Miała ciepły głos i łagodne rysy twarzy - nie sądził nawet, że pod tą anielską myślą mogła myśleć o donosach. Na co, na siniaki? Czy kąpanie się we własnym domu? Nie wiedział, że dla fachowego oka mogą faktycznie wyglądać trochę dziwnie - łamanie kości pod wpływem nieudanego zdejmowania klątw nie było pewnie najczęstszą przyczyną urazów.
-Jak to niebezpiecznie? - zmartwił się. -Naprawdę myślałem, że minie samo... przecież siniaki się goją, prawda? Nie wiem czemu te bolą jakoś mocniej. - samemu nie był w stanie wymacać, że żebro jest złamane, zresztą ciało w tamtym miejscu było zbyt obolałe żeby chciało mu się go dotykać.
-Skoro się pani na tym zna to... może mogłaby pani zerknąć? - poprosił niepewnie. -A ja się potem ubiorę i zrobię herbatę - o ile w ogóle ją miał, musiałby przetrząsnąć szafki. -żeby mogła pani wziąć oddech i spokojnie teleportować się do siebie. - zaproponował, nie chcąc wyjść na zupełnie niegościnnego. Nie chciał jej zdradzać, że są w Dolinie Godryka, ale przecież mogłaby teleportować się z ogrodu. Nieśmiało pokazał jej swoją wątłą klatę, krzywiąc się lekko z bólu gdy prostując barki naciągnął wrażliwa skórę na żebrach. Wydawał się nieco przestraszony, zarysowała mu konsekwencje lekceważenia obrażeń dość obrazowo.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Napięcie tego spotkania znikało, widziała, jak stres schodzi z chłopaka, ale czuła, jak również z niej. Chyba się zrozumieli, dostrzegli brak winy po obu stronach; ona nie chciała wparować do jego domu, a on wcale nie był niebezpieczny na tyle, by zrobić jej krzywdę. Jasne oboje byli początkowo nieprzyjemni, ale teraz było już lepiej. Skończyły się oskarżenia i burczenie na siebie, a zamiast tego przynajmniej w jej przypadku pojawił się niepokój skierowany ku zasinieniom na żebrach chłopaka. Ludzie byli czasami bezmyślni, ignorowali swoje obrażenia, twierdząc, że samo przejdzie, że będzie lepiej, gdy poczekają. Tylko w większości przypadków to nie pomagało, a czas, gdy uzdrowiciel mógł pomóc i szybko rozwiązać problem mijał bezpowrotnie. Ile razy przecież na oddziale urazów pozaklęciowych pojawiał się ktoś, kto oberwał czymś paskudnie, ale wychodził z założenia, że nie musi się fatygować do szpitala. Później kończyło się to tygodniami spędzonymi na oddziale i wiecznie powtarzane reprymendy, nic nie zmieniały.
- Widzisz ten krwiak pod ósmym żebrem, wygląda już bardzo niepokojąco.- wskazała mu konkretne miejsce, a kiedy wyraźnie pozwolił jej, podeszła i dotknęła jego torsu w miejscu o którym mówiła. Ledwie musnęła palcami jego skórę.- Siniaki? TO nie jest siniak, nie taki jak najpewniej myślisz. Kiedy pojawia się w takiej okolicy, nie możesz czekać, aż sam zniknie. To nieodpowiedzialne! – fuknęła na niego, ponownie rozzłoszczona. Nie znała go to fakt, ale nie potrafiła przechodzić obojętnie obok cudzej krzywdy. Taka już jej słabośc, że chciała pomagać innym, a czasami kończyła na tym źle.
- Nigdy nie lekceważ pękniętego czy złamanego żebra.- odparła poważnie, ostrożnie, aby nie sprawić mu więcej bólu niż to konieczne, dotknęła okolic krwiaka, aby znaleźć to naruszone poważnie miejsce.- Idź z tym do szpitala albo do jakiegoś uzdrowiciela, który jest naprawdę dobry w swoim fachu. Mogę to zaleczyć, ale tylko wstępnie. Zaklęcie trzeba będzie ponowić przynajmniej parę razy, bo po pierwszym razie nie zdąży związać struktur kości od razu. Żebra pozostają ciągle w ruchu to osłabia zaklęcia.- poinformowała go, chociaż jej ton nie był tak rzeczowy, jak zwykle. Sięgnęła po różdżkę, lecz w chwili, kiedy miała wypowiedzieć już dobrze znaną sobie inkantacje, poczuła szarpnięcie w żołądku i moment później już jej nie było. Czkawka po raz kolejny zabrała ją w inne miejsce.
| zt
- Widzisz ten krwiak pod ósmym żebrem, wygląda już bardzo niepokojąco.- wskazała mu konkretne miejsce, a kiedy wyraźnie pozwolił jej, podeszła i dotknęła jego torsu w miejscu o którym mówiła. Ledwie musnęła palcami jego skórę.- Siniaki? TO nie jest siniak, nie taki jak najpewniej myślisz. Kiedy pojawia się w takiej okolicy, nie możesz czekać, aż sam zniknie. To nieodpowiedzialne! – fuknęła na niego, ponownie rozzłoszczona. Nie znała go to fakt, ale nie potrafiła przechodzić obojętnie obok cudzej krzywdy. Taka już jej słabośc, że chciała pomagać innym, a czasami kończyła na tym źle.
- Nigdy nie lekceważ pękniętego czy złamanego żebra.- odparła poważnie, ostrożnie, aby nie sprawić mu więcej bólu niż to konieczne, dotknęła okolic krwiaka, aby znaleźć to naruszone poważnie miejsce.- Idź z tym do szpitala albo do jakiegoś uzdrowiciela, który jest naprawdę dobry w swoim fachu. Mogę to zaleczyć, ale tylko wstępnie. Zaklęcie trzeba będzie ponowić przynajmniej parę razy, bo po pierwszym razie nie zdąży związać struktur kości od razu. Żebra pozostają ciągle w ruchu to osłabia zaklęcia.- poinformowała go, chociaż jej ton nie był tak rzeczowy, jak zwykle. Sięgnęła po różdżkę, lecz w chwili, kiedy miała wypowiedzieć już dobrze znaną sobie inkantacje, poczuła szarpnięcie w żołądku i moment później już jej nie było. Czkawka po raz kolejny zabrała ją w inne miejsce.
| zt
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Kuchnia
Szybka odpowiedź