Pracownia
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Dalej jestem leniwy :D
/kilka dni po poprzednim
Raven także nie zaznała w swoim życiu przykładów, jak powinien wyglądać szczęśliwy związek oparty na miłości, nie chęci wybicia się w towarzystwie i grze pozorów. Dlatego też właściwie sama nie wiedziała, czego powinna pragnąć, jak rozpoznać prawdziwe uczucie. Może też dlatego tak łatwo było ją podejść – bo nie znając życia z tej strony, nie potrafiła dopatrzeć się tych drobnych, subtelnych oznak, że coś może być nie tak. Dla niej samo zainteresowanie Colina było nowością, bo wcześniej raczej niezbyt się nią interesowano. No dobra, może w Hogwarcie miała paru adoratorów, ale szybko ich spławiała, zniechęcona ich niedojrzałością i nachalnością. Sama też potrzebowała więcej czasu, by się przed kimś otworzyć, co zniechęcało tych bardziej niecierpliwych, którzy chcieli jak najszybciej widzieć efekty swoich starań.
Czy wyobrażała sobie przyszłość za kilkanaście lat? Może czasami, w jakichś bardzo śmiałych fantazjach. Czasami myślała sobie, jak przyjemnie byłoby mieć kochającego męża, któremu naprawdę by na niej zależało, i może gromadkę dzieci? Czy wyobrażała sobie w tej roli Colina? Sama nie wiedziała, wciąż onieśmielona okazywanymi jej względami, i pogubiona w sprzecznych sygnałach, które jej wysyłał. Tak, wolałaby, żeby określił swoje uczucia do niej, tak przynajmniej jej się wydawało. Ale jakiś głosik rozsądku podpowiadał jej, że może to rzeczywiście jeszcze za wcześnie na poważne uczucie? Przecież sama też nie była pewna, co do niego czuje. Na pewno nie był jej obojętny. W pewnym sensie ją fascynował, pociągał. Ale czy go kochała? Nie mogła tego powiedzieć ze stuprocentową pewnością. Z jej strony raczej było to zauroczenie, fascynacja młodej dziewczyny w kierunku do interesującego, starszego od niej mężczyzny, który okazał jej zainteresowanie i był dla niej miły, a to dla niej było przecież ważne. Może więc rzeczywiście nie powinna tak bardzo naciskać, żeby on okazał jej swoje uczucia.
Idąc w stronę wyjścia, była ciekawa, czy za nią pójdzie, czy będzie starał się ją udobruchać, czy może nie kiwnie palcem. Był to przejaw złego nastroju i rozdrażnienia, ale także w pewnym sensie go sprawdzała. Po chwili jednak usłyszała kroki i poczuła dłoń obejmującą ją w talii. Początkowo zesztywniała, ale już po chwili jej drobne ciało rozluźniło się nieznacznie, pozwalając, żeby ją objął i oparł głowę na jej ramieniu.
- Nie gniewam się – powiedziała już nieco łagodniejszym głosem, kiedy odgarnął jej włosy z szyi.
Kiedy ją obrócił, zadarła głowę do góry, patrząc mu prosto w oczy. Jej spojrzenie, wcześniej chmurne i urażone, teraz odrobinę złagodniało. Wystarczyło okazać jej trochę pozytywnych uczuć, a już momentalnie jej nastrój się poprawiał. Była tak bardzo spragniona wszelkich pozytywnych uczuć i gestów.
- Dobrze. Wrócę tu, gdy skończę. I zjemy kolację – przytaknęła, a już po chwili jego usta musnęły lekko jej wargi. Wtuliła się w niego leciutko, z pewną nieśmiałością, ale po chwili odsunęła się nieznacznie i odeszła do pracowni, czując, jak znowu palą ją policzki.
Kolejne kilka dni upłynęło w spokojnej atmosferze. Colin załatwił przeniesienie reszty jej rzeczy. Raven wykonywała swoje obowiązki przy książkach, a popołudniami przechadzała się po ogrodzie. Regularnie rozmawiali ze sobą, jadali przy jednym stole i nie kłócili się, starannie jednak omijając drażliwy temat związku i uczuć. Właściwie było jej całkiem dobrze, mogłaby nawet powiedzieć, że czuła się tutaj lepiej niż w gwarnym Londynie. Jakby nie patrzeć, w tego typu miejscu się wychowała, i pomijając już niechęć do ojca, nie do końca umiała przyzwyczaić się do wielkiego miasta, nawet jeśli żyjąc tam, posiadała przyjemne poczucie ginięcia w tłumie i bycia częścią składową szarej masy, na którą nie zwracano większej uwagi. Jak w Hogwarcie.
Była w pracowni. Siedziała przy stoliku w taki sposób, żeby mieć przed sobą okno i móc spoglądać na zewnątrz, co działało na nią kojąco. Drobne, delikatne dłonie przesuwały się po okładce książki, którą akurat się zajmowała. Nie wiedziała, czy Colin już wrócił do domu, czy nie.
Raven także nie zaznała w swoim życiu przykładów, jak powinien wyglądać szczęśliwy związek oparty na miłości, nie chęci wybicia się w towarzystwie i grze pozorów. Dlatego też właściwie sama nie wiedziała, czego powinna pragnąć, jak rozpoznać prawdziwe uczucie. Może też dlatego tak łatwo było ją podejść – bo nie znając życia z tej strony, nie potrafiła dopatrzeć się tych drobnych, subtelnych oznak, że coś może być nie tak. Dla niej samo zainteresowanie Colina było nowością, bo wcześniej raczej niezbyt się nią interesowano. No dobra, może w Hogwarcie miała paru adoratorów, ale szybko ich spławiała, zniechęcona ich niedojrzałością i nachalnością. Sama też potrzebowała więcej czasu, by się przed kimś otworzyć, co zniechęcało tych bardziej niecierpliwych, którzy chcieli jak najszybciej widzieć efekty swoich starań.
Czy wyobrażała sobie przyszłość za kilkanaście lat? Może czasami, w jakichś bardzo śmiałych fantazjach. Czasami myślała sobie, jak przyjemnie byłoby mieć kochającego męża, któremu naprawdę by na niej zależało, i może gromadkę dzieci? Czy wyobrażała sobie w tej roli Colina? Sama nie wiedziała, wciąż onieśmielona okazywanymi jej względami, i pogubiona w sprzecznych sygnałach, które jej wysyłał. Tak, wolałaby, żeby określił swoje uczucia do niej, tak przynajmniej jej się wydawało. Ale jakiś głosik rozsądku podpowiadał jej, że może to rzeczywiście jeszcze za wcześnie na poważne uczucie? Przecież sama też nie była pewna, co do niego czuje. Na pewno nie był jej obojętny. W pewnym sensie ją fascynował, pociągał. Ale czy go kochała? Nie mogła tego powiedzieć ze stuprocentową pewnością. Z jej strony raczej było to zauroczenie, fascynacja młodej dziewczyny w kierunku do interesującego, starszego od niej mężczyzny, który okazał jej zainteresowanie i był dla niej miły, a to dla niej było przecież ważne. Może więc rzeczywiście nie powinna tak bardzo naciskać, żeby on okazał jej swoje uczucia.
Idąc w stronę wyjścia, była ciekawa, czy za nią pójdzie, czy będzie starał się ją udobruchać, czy może nie kiwnie palcem. Był to przejaw złego nastroju i rozdrażnienia, ale także w pewnym sensie go sprawdzała. Po chwili jednak usłyszała kroki i poczuła dłoń obejmującą ją w talii. Początkowo zesztywniała, ale już po chwili jej drobne ciało rozluźniło się nieznacznie, pozwalając, żeby ją objął i oparł głowę na jej ramieniu.
- Nie gniewam się – powiedziała już nieco łagodniejszym głosem, kiedy odgarnął jej włosy z szyi.
Kiedy ją obrócił, zadarła głowę do góry, patrząc mu prosto w oczy. Jej spojrzenie, wcześniej chmurne i urażone, teraz odrobinę złagodniało. Wystarczyło okazać jej trochę pozytywnych uczuć, a już momentalnie jej nastrój się poprawiał. Była tak bardzo spragniona wszelkich pozytywnych uczuć i gestów.
- Dobrze. Wrócę tu, gdy skończę. I zjemy kolację – przytaknęła, a już po chwili jego usta musnęły lekko jej wargi. Wtuliła się w niego leciutko, z pewną nieśmiałością, ale po chwili odsunęła się nieznacznie i odeszła do pracowni, czując, jak znowu palą ją policzki.
Kolejne kilka dni upłynęło w spokojnej atmosferze. Colin załatwił przeniesienie reszty jej rzeczy. Raven wykonywała swoje obowiązki przy książkach, a popołudniami przechadzała się po ogrodzie. Regularnie rozmawiali ze sobą, jadali przy jednym stole i nie kłócili się, starannie jednak omijając drażliwy temat związku i uczuć. Właściwie było jej całkiem dobrze, mogłaby nawet powiedzieć, że czuła się tutaj lepiej niż w gwarnym Londynie. Jakby nie patrzeć, w tego typu miejscu się wychowała, i pomijając już niechęć do ojca, nie do końca umiała przyzwyczaić się do wielkiego miasta, nawet jeśli żyjąc tam, posiadała przyjemne poczucie ginięcia w tłumie i bycia częścią składową szarej masy, na którą nie zwracano większej uwagi. Jak w Hogwarcie.
Była w pracowni. Siedziała przy stoliku w taki sposób, żeby mieć przed sobą okno i móc spoglądać na zewnątrz, co działało na nią kojąco. Drobne, delikatne dłonie przesuwały się po okładce książki, którą akurat się zajmowała. Nie wiedziała, czy Colin już wrócił do domu, czy nie.
Poranne godziny spędzone w gabinecie nie nastroiły go zbyt pozytywnie, szczególnie że niezwykle ważna dostawa książek miała się opóźnić o kilka dni z powodu jakiejś durnej epidemii smoczej ospy. Zupełnie jakby kilka chorych osób mogło nagle sparaliżować pracę całego wydawnictwa... cóż, najwyraźniej mogło. Westchnął i oparł się wygodnie o biurko, chowając twarz w dłoniach. Nie mógł dłużej siedzieć w dusznym gabinecie, nawet towarzystwo ukochanych książek nie poprawiało mu humoru, a kiedy zaczęła go boleć głowa, musiał jak najszybciej opuścić klaustrofobiczne pomieszczenie. Od razu odrzucił pomysł spaceru, bo pogoda nie zachęcała do wychodzenia, chociaż chłodne, orzeźwiające powietrze na pewno by mu nie zaszkodziło. Zamiast tego skierował swoje kroki do pracowni, zatrzymując się gwałtownie przy drzwiach.
Pomieszczenie nie było puste; przy stole, gdzie najczęściej pracował, z pieczołowitością, skrupulatnością i fascynacją badając kolejne egzemplarze, siedziała Raven. Oparł się ramieniem o framugę drzwi i wpatrywał się chwilę w jej plecy. Ostatnie dni minęły tak spokojnie, że zaczynały w nim budzić pewien niepokój – czuł, że jest to jakaś paskudna cisza przed burzą, która prędzej czy później będzie musiała się rozszaleć, strzelając piorunami i grzmiąc wszędzie tam, gdzie będzie sięgał jej niszczycielski żywioł. Miał tylko nadzieję, że to tego czasu pokaże Raven, że jest dla niej jedyną opcją i gwarancją bezpieczeństwa. Starał się we wszystkim, nadskakiwał jej, zwracał się ze szczerą uprzejmością – co ku jego zdumieniu nie wypływało z żadnej fałszywości i wydawało się, że naprawdę sprawia mu przyjemność patrzenie, jak dziewczyna powoli przyzwyczaja się do życia w swoim nowym środowisku.
Zrobił krok do przodu i podłoga złośliwie zaskrzypiała, zdradzając od razu jego obecność. Uśmiechnął się przepraszająco, jakby chciał ją przeprosić za przerwanie pracy i podszedł do stołu, zaglądając jej przez ramię. Nie spodziewał się, że zaszła już tak daleko, ale musiał przyznać, chociaż z pewną niechęcią, że praca szła jej wyjątkowo sprawnie. Pod tym względem nie mógłby jej zastąpić nikim innym. - Zrób sobie przerwę, chociaż kilka minut – poprosił, wyciągając z jej rąk książkę, łapiąc mocno za oparcie krzesła i odwracając je w swoją stronę. Drewno paskudnie zaszurało o podłogę, ale Colin nie wrócił na to uwagi, zbyt skupiony na dziewczynie siedzącej przed nim. Kolejna rysa dodawała zresztą pomieszczeniu jeszcze większego charakteru. - Myślałem o tym pustym pokoju na końcu korytarza na piętrze. Wypadałoby go jakoś urządzić w miarę sensownie. Pokój gościnny już mamy, dodatkową sypialnię też – spojrzał na nią, powstrzymując się od przewrócenia oczami i dodania, że tak właściwie to jej nie mają, bo zajmuje ją Raven – więc może masz jakieś propozycje?
Obszedł fotel, by podejść do regału i wyciągnąć z niego jedną z książek, po czym wrócił do dziewczyny, otwierając tom na spisie treści i przesuwając po nim palcem, jakby szukał czegoś szczególnego. Uśmiechnął się w końcu z rezygnacją. - Niestety poradniki dla arystokratów mówią tylko o paskudnych garderobach, pokojach kąpielowych, milionie salonów, oczywiście wszystko utrzymane w obrzydliwym przepychu – odwrócił książkę w jej stronę, pokazując fotografię jednego z arystokratycznych salonów, w którym królowały myśliwskie trofea wiszące na ścianie, gdzie głównym elementem wystroju była smocza głowa. Zaskoczyło go to, ale naprawdę potrzebował jej porady. W gruncie rzeczy nie powinno go to jednak dziwić - to w końcu tylko kolejne zadanie zlecone Raven.
Pomieszczenie nie było puste; przy stole, gdzie najczęściej pracował, z pieczołowitością, skrupulatnością i fascynacją badając kolejne egzemplarze, siedziała Raven. Oparł się ramieniem o framugę drzwi i wpatrywał się chwilę w jej plecy. Ostatnie dni minęły tak spokojnie, że zaczynały w nim budzić pewien niepokój – czuł, że jest to jakaś paskudna cisza przed burzą, która prędzej czy później będzie musiała się rozszaleć, strzelając piorunami i grzmiąc wszędzie tam, gdzie będzie sięgał jej niszczycielski żywioł. Miał tylko nadzieję, że to tego czasu pokaże Raven, że jest dla niej jedyną opcją i gwarancją bezpieczeństwa. Starał się we wszystkim, nadskakiwał jej, zwracał się ze szczerą uprzejmością – co ku jego zdumieniu nie wypływało z żadnej fałszywości i wydawało się, że naprawdę sprawia mu przyjemność patrzenie, jak dziewczyna powoli przyzwyczaja się do życia w swoim nowym środowisku.
Zrobił krok do przodu i podłoga złośliwie zaskrzypiała, zdradzając od razu jego obecność. Uśmiechnął się przepraszająco, jakby chciał ją przeprosić za przerwanie pracy i podszedł do stołu, zaglądając jej przez ramię. Nie spodziewał się, że zaszła już tak daleko, ale musiał przyznać, chociaż z pewną niechęcią, że praca szła jej wyjątkowo sprawnie. Pod tym względem nie mógłby jej zastąpić nikim innym. - Zrób sobie przerwę, chociaż kilka minut – poprosił, wyciągając z jej rąk książkę, łapiąc mocno za oparcie krzesła i odwracając je w swoją stronę. Drewno paskudnie zaszurało o podłogę, ale Colin nie wrócił na to uwagi, zbyt skupiony na dziewczynie siedzącej przed nim. Kolejna rysa dodawała zresztą pomieszczeniu jeszcze większego charakteru. - Myślałem o tym pustym pokoju na końcu korytarza na piętrze. Wypadałoby go jakoś urządzić w miarę sensownie. Pokój gościnny już mamy, dodatkową sypialnię też – spojrzał na nią, powstrzymując się od przewrócenia oczami i dodania, że tak właściwie to jej nie mają, bo zajmuje ją Raven – więc może masz jakieś propozycje?
Obszedł fotel, by podejść do regału i wyciągnąć z niego jedną z książek, po czym wrócił do dziewczyny, otwierając tom na spisie treści i przesuwając po nim palcem, jakby szukał czegoś szczególnego. Uśmiechnął się w końcu z rezygnacją. - Niestety poradniki dla arystokratów mówią tylko o paskudnych garderobach, pokojach kąpielowych, milionie salonów, oczywiście wszystko utrzymane w obrzydliwym przepychu – odwrócił książkę w jej stronę, pokazując fotografię jednego z arystokratycznych salonów, w którym królowały myśliwskie trofea wiszące na ścianie, gdzie głównym elementem wystroju była smocza głowa. Zaskoczyło go to, ale naprawdę potrzebował jej porady. W gruncie rzeczy nie powinno go to jednak dziwić - to w końcu tylko kolejne zadanie zlecone Raven.
Była tak pogrążona w myślach i w swojej czynności, że zdała sobie sprawę z jego obecności dopiero, gdy zaskrzypiała podłoga. Natychmiast się wyprostowała; nawyk z czasów, kiedy jeszcze mieszkała z ojcem. Czasami, kiedy tak siedziała pochylona nad księgami, ucząc się czegoś, co jej zlecił, lubił znienacka pojawiać się za jej plecami. Teraz jednak mieszkała u Colina, i kto inny, jak nie on, mógł pojawić się za jej plecami?
Czasami wciąż nie do końca była przyzwyczajona do obecnego stanu rzeczy, ale pewnie musiało jeszcze upłynąć trochę dni, żeby oswoiła się z myślą, że naprawdę wprowadziła się do jego domu.
Odwróciła się, lustrując mężczyznę bystrym spojrzeniem, a na jej twarzy pojawił się uśmiech.
- Witaj – powiedziała do niego. – Właśnie trafiłam na całkiem interesującą książkę. Ale naprawdę cieszę się, że postanowiłeś zajrzeć.
Nie miała nic przeciwko przerwie, w końcu od kilku godzin ślęczała nad książkami, i już nawet trochę zaczynały boleć ją oczy od malutkich literek. Mężczyzna obrócił ją razem z krzesłem, tak, że siedziała teraz na wprost niego. Kiedy zaczął mówić o dodatkowym pokoju, uniosła leciutko brwi i przygryzła wargę. Cieszyła się, że pytał ją o zdanie, zupełnie jakby naprawdę był ciekawy jej opinii. Zastanawiała się jednak, co ciekawego można by tam zrobić. Sypialnie i salon mieli, przestrzeń na książki i do pracy też była. Raven najprawdopodobniej byłaby skłonna ku temu, by nadać pokojowi raczej uniwersalny, funkcjonalny charakter, ponieważ nie była zwolenniczką nadmiernego przepychu. Wolałaby odnowić go jakoś ładnie i urządzić w skromny, minimalistyczny sposób, czym nawet mogłaby się zająć sama Raven, bo lubiła tego typu drobne wyzwania. Zaproponowała to mężczyźnie. Taki pokoik na samym końcu korytarza, gdzie było stosunkowo spokojnie i cicho, mógłby być ciekawym miejscem, gdyby szukała samotności, chciała poczytać, porysować lub choćby pomyśleć przy ładnym widoku z okna. Bo dalej w przyszłość to na razie nie wybiegała, skoro Colin póki co postawił takie, a nie inne ograniczenia ich „związku”.
- Co o tym myślisz? – zapytała, kiedy już opowiedziała mu o swojej propozycji, że mogłaby sama zająć się odnowieniem pokoiku. Przynajmniej miałaby jakieś zajęcie także poza pracą. Skoro już tutaj mieszkała, to musiała sobie jakoś zorganizować czas. Oczywiście mogłaby się czasem zapuszczać do Londynu czy gdzieś, żeby odwiedzić Pokątną, poobserwować trochę świat mugoli, lub spróbować wznowić nie dające większych nadziei poszukiwania informacji o prawdziwej matce, ale nie miała potrzeby robić tego codziennie, zresztą nie chciała prowokować ojca, który, gdyby zbyt często próbowała coś drążyć, na pewno w końcu by się o tym dowiedział, więc musiała powściągać swą ciekawość, nawet kiedy jeszcze mieszkała w Londynie.
Nagle wstała i nieznacznie się zbliżyła, zadzierając głowę do góry, żeby na niego spojrzeć. Po ostatnich miło spędzonych dniach była nieco śmielsza w stosunku do niego, i takie gesty stopniowo przychodziły jej coraz łatwiej, zresztą cieszyła się, że ją odwiedził, bo dzisiaj nie spędzili ze sobą zbyt wiele czasu.
Czasami wciąż nie do końca była przyzwyczajona do obecnego stanu rzeczy, ale pewnie musiało jeszcze upłynąć trochę dni, żeby oswoiła się z myślą, że naprawdę wprowadziła się do jego domu.
Odwróciła się, lustrując mężczyznę bystrym spojrzeniem, a na jej twarzy pojawił się uśmiech.
- Witaj – powiedziała do niego. – Właśnie trafiłam na całkiem interesującą książkę. Ale naprawdę cieszę się, że postanowiłeś zajrzeć.
Nie miała nic przeciwko przerwie, w końcu od kilku godzin ślęczała nad książkami, i już nawet trochę zaczynały boleć ją oczy od malutkich literek. Mężczyzna obrócił ją razem z krzesłem, tak, że siedziała teraz na wprost niego. Kiedy zaczął mówić o dodatkowym pokoju, uniosła leciutko brwi i przygryzła wargę. Cieszyła się, że pytał ją o zdanie, zupełnie jakby naprawdę był ciekawy jej opinii. Zastanawiała się jednak, co ciekawego można by tam zrobić. Sypialnie i salon mieli, przestrzeń na książki i do pracy też była. Raven najprawdopodobniej byłaby skłonna ku temu, by nadać pokojowi raczej uniwersalny, funkcjonalny charakter, ponieważ nie była zwolenniczką nadmiernego przepychu. Wolałaby odnowić go jakoś ładnie i urządzić w skromny, minimalistyczny sposób, czym nawet mogłaby się zająć sama Raven, bo lubiła tego typu drobne wyzwania. Zaproponowała to mężczyźnie. Taki pokoik na samym końcu korytarza, gdzie było stosunkowo spokojnie i cicho, mógłby być ciekawym miejscem, gdyby szukała samotności, chciała poczytać, porysować lub choćby pomyśleć przy ładnym widoku z okna. Bo dalej w przyszłość to na razie nie wybiegała, skoro Colin póki co postawił takie, a nie inne ograniczenia ich „związku”.
- Co o tym myślisz? – zapytała, kiedy już opowiedziała mu o swojej propozycji, że mogłaby sama zająć się odnowieniem pokoiku. Przynajmniej miałaby jakieś zajęcie także poza pracą. Skoro już tutaj mieszkała, to musiała sobie jakoś zorganizować czas. Oczywiście mogłaby się czasem zapuszczać do Londynu czy gdzieś, żeby odwiedzić Pokątną, poobserwować trochę świat mugoli, lub spróbować wznowić nie dające większych nadziei poszukiwania informacji o prawdziwej matce, ale nie miała potrzeby robić tego codziennie, zresztą nie chciała prowokować ojca, który, gdyby zbyt często próbowała coś drążyć, na pewno w końcu by się o tym dowiedział, więc musiała powściągać swą ciekawość, nawet kiedy jeszcze mieszkała w Londynie.
Nagle wstała i nieznacznie się zbliżyła, zadzierając głowę do góry, żeby na niego spojrzeć. Po ostatnich miło spędzonych dniach była nieco śmielsza w stosunku do niego, i takie gesty stopniowo przychodziły jej coraz łatwiej, zresztą cieszyła się, że ją odwiedził, bo dzisiaj nie spędzili ze sobą zbyt wiele czasu.
Odczuwał dziwne zadowolenie, gdy zgodziła się mu pomóc urządzić pusty pokój, zupełnie jakby radość sprawiła mu świadomość, że Raven powoli czuje się w jego mieszkaniu jak we własnym. Ale czyż właśnie nie taki był jego plan? Czy nie tego pragnął, by poczuła się w nim pewnie, bezpiecznie, by nie garbiła pleców przy każdej wzmiance o swoim ojcu? Podświadomie czuł, że to najbardziej czuła struna, w jaką mógł teraz uderzać; jej stosunki z ojcem rzadko bywały częścią ich rozmowy, a jeśli już, to ograniczały się do ogólników. On sam z jednej strony chciał ją zapytać i zmusić, by wyłożyła karty na stół, opowiadając mu wszystko ze szczegółami i wyjaśniając, dlaczego jej relacje są takie a nie inne. Z drugiej jednak nie czuł się na siłach, by angażować się w jakikolwiek sposób w jej problemy. Paradoksalnie łączyła ich niechęć do własnych ojców, chociaż on nigdy nie ukrywał, co jest powodem tej nienawiści w jego przypadku.
Jego spojrzenie podszyte lekką kpiną śledziło uważnie twarz Raven, gdy słowo po słowie, zdanie po zdaniu wyjaśniała mu, co zamierza zrobić w pomieszczeniu, jakie zmiany wprowadzić i jak go urządzić. Był zadowolony, że nie chciała z niego zrobić kolejnego beznadziejnie niepraktycznego pokoju, który stałby nieużywany i w jakim niedługo mógł zamieszkać jakiś złośliwy poltergeist. Ale cieszyło go również, że Raven tak mocno się zapaliła do tego pomysłu, bo to oznaczało, że przez następne dni albo i tygodnie będzie mógł w spokoju wcielać w życie swój dalszy plan podporządkowania jej sobie. Kobieca psychika była czasami tak zabawnie naiwna: wystarczyło dać kobiecie jakieś zajęcie, które uznawała za wyzwanie i dowód zaufania ze strony mężczyzny, a jej dystans i obawy nagle znikały, a czujność powoli się usypiała. Zupełnie jak u dziecka, które ufnie zasypia w ramionach rodziców, nie martwiąc się o przyszłość.
- Brzmi cudownie – powiedział, gdy podniosła się z krzesła i zrobiła krok w jego stronę. Nawet z uniesioną głową wyglądała krucho. Po jego ciele przeszedł dreszcz podniecenia, gdy uzmysłowił sobie, z jaką łatwością mógłby przejąć nad nią kontrolę, wygiąć ręce do tyłu, unieruchomić i zostawić zdaną wyłącznie na jego łaskę... a raczej niełaskę, bo nie miał najmniejszego zamiaru ulegać jej błagalnemu kwileniu. Wręcz przeciwnie, doskonale wiedział, że proszący ton jedynie jeszcze bardziej by go rozsierdził i nagle zapragnął, by padła teraz na kolana i go błagała tylko po to, by mógł dać upust swojemu pragnieniu ukarania jej. Nie podeszła bliżej, więc sam się przysunął i położył jej dłoń na ramieniu, a palce zacisnęły się na barku, jakby chciał ją przyciągnąć jeszcze bardziej, prawie wtapiając się w jej ciało. Wizja Raven płaszczącej się u jego stóp nie przemijała; im dłużej o tym myślał, wpatrując się w ciszy w jej oczy, tym mocniej zaciskał dłoń, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że mógł jej wyrządzić krzywdę, a skóra zapewne będzie nosiła ślady jego dotyku.
Ale sama świadomość tego faktu była jeszcze bardziej podniecająca i Colin głucho jęknął, odsuwając się nagle od dziewczyny. Zostawić na jej ciele ślad, znak przynależności do niego... Merlinie, jak on tego pragnął w tej chwili! Czuł, jak krew prawie wrze mu w żyłach, roznosząc po całym ciele bolesny ogień, któremu tak strasznie chciał się poddać, nie zważając na żadne konsekwencje. Gdyby nie tej głupi, ten parszywy głos rozsądku, który kazał mu zrobić coś zupełnie innego. Znów ją dotknął, gładząc ostrożnie miejsce, w którym przed chwilą zaciskał swoją dłoń i spojrzał na Raven przepraszająco.
- Wybacz mi, dałem się ponieść wspomnieniom – powiedział cicho, palcami drugiej dłoni dotykając jej policzka, a kciukiem powoli obrysował kontur ust. - Nie mogę się doczekać, aż urządzimy ten pokój. To będzie miejsce tylko dla nas, nikt inny nie będzie tam miał wstępu, dobrze? Taka nasza mała samotnia. - Oparł się pokusie, by ją do siebie przyciągnąć i przytulić; wciąż był zbyt świadomy mrocznego pragnienia, jakie przed chwilą nim spowodowało i chociaż ufał swojej samokontroli, nie chciał prowokować sytuacji, które zbyt mocno by ją nadwyrężyły.
Jego spojrzenie podszyte lekką kpiną śledziło uważnie twarz Raven, gdy słowo po słowie, zdanie po zdaniu wyjaśniała mu, co zamierza zrobić w pomieszczeniu, jakie zmiany wprowadzić i jak go urządzić. Był zadowolony, że nie chciała z niego zrobić kolejnego beznadziejnie niepraktycznego pokoju, który stałby nieużywany i w jakim niedługo mógł zamieszkać jakiś złośliwy poltergeist. Ale cieszyło go również, że Raven tak mocno się zapaliła do tego pomysłu, bo to oznaczało, że przez następne dni albo i tygodnie będzie mógł w spokoju wcielać w życie swój dalszy plan podporządkowania jej sobie. Kobieca psychika była czasami tak zabawnie naiwna: wystarczyło dać kobiecie jakieś zajęcie, które uznawała za wyzwanie i dowód zaufania ze strony mężczyzny, a jej dystans i obawy nagle znikały, a czujność powoli się usypiała. Zupełnie jak u dziecka, które ufnie zasypia w ramionach rodziców, nie martwiąc się o przyszłość.
- Brzmi cudownie – powiedział, gdy podniosła się z krzesła i zrobiła krok w jego stronę. Nawet z uniesioną głową wyglądała krucho. Po jego ciele przeszedł dreszcz podniecenia, gdy uzmysłowił sobie, z jaką łatwością mógłby przejąć nad nią kontrolę, wygiąć ręce do tyłu, unieruchomić i zostawić zdaną wyłącznie na jego łaskę... a raczej niełaskę, bo nie miał najmniejszego zamiaru ulegać jej błagalnemu kwileniu. Wręcz przeciwnie, doskonale wiedział, że proszący ton jedynie jeszcze bardziej by go rozsierdził i nagle zapragnął, by padła teraz na kolana i go błagała tylko po to, by mógł dać upust swojemu pragnieniu ukarania jej. Nie podeszła bliżej, więc sam się przysunął i położył jej dłoń na ramieniu, a palce zacisnęły się na barku, jakby chciał ją przyciągnąć jeszcze bardziej, prawie wtapiając się w jej ciało. Wizja Raven płaszczącej się u jego stóp nie przemijała; im dłużej o tym myślał, wpatrując się w ciszy w jej oczy, tym mocniej zaciskał dłoń, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że mógł jej wyrządzić krzywdę, a skóra zapewne będzie nosiła ślady jego dotyku.
Ale sama świadomość tego faktu była jeszcze bardziej podniecająca i Colin głucho jęknął, odsuwając się nagle od dziewczyny. Zostawić na jej ciele ślad, znak przynależności do niego... Merlinie, jak on tego pragnął w tej chwili! Czuł, jak krew prawie wrze mu w żyłach, roznosząc po całym ciele bolesny ogień, któremu tak strasznie chciał się poddać, nie zważając na żadne konsekwencje. Gdyby nie tej głupi, ten parszywy głos rozsądku, który kazał mu zrobić coś zupełnie innego. Znów ją dotknął, gładząc ostrożnie miejsce, w którym przed chwilą zaciskał swoją dłoń i spojrzał na Raven przepraszająco.
- Wybacz mi, dałem się ponieść wspomnieniom – powiedział cicho, palcami drugiej dłoni dotykając jej policzka, a kciukiem powoli obrysował kontur ust. - Nie mogę się doczekać, aż urządzimy ten pokój. To będzie miejsce tylko dla nas, nikt inny nie będzie tam miał wstępu, dobrze? Taka nasza mała samotnia. - Oparł się pokusie, by ją do siebie przyciągnąć i przytulić; wciąż był zbyt świadomy mrocznego pragnienia, jakie przed chwilą nim spowodowało i chociaż ufał swojej samokontroli, nie chciał prowokować sytuacji, które zbyt mocno by ją nadwyrężyły.
Raven rzeczywiście czuła się w jego mieszkaniu bezpieczniej, no i o tyle łatwiej było jej się przestawić, że i tak od tygodni spędzała tu większość swojego czasu. A to, że Colin liczył się z nią w kwestii urządzania pomieszczeń, bardzo poprawiło jej nastrój i utwierdziło w przekonaniu, że to, co uważała, było dla niego ważne. A przecież chyba tak to powinno wyglądać w prawdziwym związku, gdzie obie strony liczą się ze sobą i swoim zdaniem. To mogło pokazywać Raven, że Colin przynajmniej w tym aspekcie starał się zabiegać o jej względy, więc prośba o urządzenie pokoju bardzo przypadła jej do gustu i z pewnością chętnie się tego podejmie.
Jeśli chodzi o ojca, to Colin wiedział tylko tyle, że Raven ma z nim złe stosunki. Nie napomknęła ani słowem o zaklęciach i surowym wychowaniu, starannie ukrywała również blizny, regularnie odnawiając zaklęcia maskujące i nosząc ubrania i szaty w taki sposób, żeby nie było nic widać. Pewnie kiedyś mu powie, ale nie czuła się na to gotowa. Nie lubiła o tym opowiadać i właściwie nikt o niczym nie wiedział, ale Colinowi kiedyś musiała powiedzieć, bo przecież szczerość również była podstawą związków. Choć nie była pewna, czy to, co ich łączyło, można już nazwać związkiem. Wciąż gubiła się w swoich uczuciach, z jednej strony szczęśliwa, z drugiej zawiedziona, że nie wszystko wyglądało tak, jak powinno. No, ale póki co nie zamierzała wracać do drażliwego tematu zaręczyn i przyznawania się w towarzystwie, że on i Raven poważnie o sobie myślą.
- To dobrze. Naprawdę się cieszę – powiedziała z ulgą, gdy pochwalił jej pomysł.
Wydawał się zadowolony, więc na twarzy Raven pojawił się uśmiech. Nieświadoma jego myśli, patrzyła, jak się zbliża i kładzie rękę na jej chudym ramieniu. Wydawało jej się, że dostrzegła w jego spojrzeniu coś dziwnego, coś jakby bliżej nieokreślony cień, a jego dłoń zacisnęła się zaskakująco mocno.
- Colin, to boli – zwróciła mu uwagę, kładąc swoją dłoń na jego ręce i delikatnie próbując rozluźnić jego palce.
Mężczyzna po chwili oprzytomniał i odsunął się, cofając rękę. Raven potarła ramię i spojrzała na niego wciąż nieco zdumionym wzrokiem.
- Co takiego sobie przypomniałeś? – zapytała, podchwycając jego słowa. Nie wiedziała zbyt wiele o jego życiu, więc skąd mogła wiedzieć, czy przed nią nie miał jakiejś innej kobiety, i nie przypomniał sobie czegoś związanego z nią, co było niekoniecznie przyjemne. W końcu był sporo starszy, mógł już kogoś mieć wcześniej. Może nie powinna dopytywać, ale zaciekawiło ją to, bo przecież chciałaby wiedzieć o nim coś więcej, rozumieć jego zachowania i reakcje, a ta sprzed chwili była dosyć nietypowa.
- Tak... Tak będzie dobrze. Nasz wspólny kącik – podchwyciła, chociaż miała wrażenie, że celowo zmienił temat i znowu wrócił do kwestii urządzenia pokoju, żeby odwrócić jej uwagę od swojego zagadkowego zachowania sprzed chwili. – Obiecuję, że się postaram, żeby urządzić go jak najlepiej. Mogę nawet dzisiaj polecieć do Londynu i zobaczyć, czy nie mają jakichś ciekawych rzeczy, które nadałyby wnętrzu charakter.
O tak, napaliła się do tego pomysłu. Już wyobrażała sobie szperanie w sklepie z ciekawymi szpargałami na Pokątnej, gdzie często mieli naprawdę ciekawe rzeczy. Liczyła, że Colin nie uzna tego za głupią zachciankę i zaaprobuje jej pomysł, no bo przecież robiła to dla nich dwojga.
Jeśli chodzi o ojca, to Colin wiedział tylko tyle, że Raven ma z nim złe stosunki. Nie napomknęła ani słowem o zaklęciach i surowym wychowaniu, starannie ukrywała również blizny, regularnie odnawiając zaklęcia maskujące i nosząc ubrania i szaty w taki sposób, żeby nie było nic widać. Pewnie kiedyś mu powie, ale nie czuła się na to gotowa. Nie lubiła o tym opowiadać i właściwie nikt o niczym nie wiedział, ale Colinowi kiedyś musiała powiedzieć, bo przecież szczerość również była podstawą związków. Choć nie była pewna, czy to, co ich łączyło, można już nazwać związkiem. Wciąż gubiła się w swoich uczuciach, z jednej strony szczęśliwa, z drugiej zawiedziona, że nie wszystko wyglądało tak, jak powinno. No, ale póki co nie zamierzała wracać do drażliwego tematu zaręczyn i przyznawania się w towarzystwie, że on i Raven poważnie o sobie myślą.
- To dobrze. Naprawdę się cieszę – powiedziała z ulgą, gdy pochwalił jej pomysł.
Wydawał się zadowolony, więc na twarzy Raven pojawił się uśmiech. Nieświadoma jego myśli, patrzyła, jak się zbliża i kładzie rękę na jej chudym ramieniu. Wydawało jej się, że dostrzegła w jego spojrzeniu coś dziwnego, coś jakby bliżej nieokreślony cień, a jego dłoń zacisnęła się zaskakująco mocno.
- Colin, to boli – zwróciła mu uwagę, kładąc swoją dłoń na jego ręce i delikatnie próbując rozluźnić jego palce.
Mężczyzna po chwili oprzytomniał i odsunął się, cofając rękę. Raven potarła ramię i spojrzała na niego wciąż nieco zdumionym wzrokiem.
- Co takiego sobie przypomniałeś? – zapytała, podchwycając jego słowa. Nie wiedziała zbyt wiele o jego życiu, więc skąd mogła wiedzieć, czy przed nią nie miał jakiejś innej kobiety, i nie przypomniał sobie czegoś związanego z nią, co było niekoniecznie przyjemne. W końcu był sporo starszy, mógł już kogoś mieć wcześniej. Może nie powinna dopytywać, ale zaciekawiło ją to, bo przecież chciałaby wiedzieć o nim coś więcej, rozumieć jego zachowania i reakcje, a ta sprzed chwili była dosyć nietypowa.
- Tak... Tak będzie dobrze. Nasz wspólny kącik – podchwyciła, chociaż miała wrażenie, że celowo zmienił temat i znowu wrócił do kwestii urządzenia pokoju, żeby odwrócić jej uwagę od swojego zagadkowego zachowania sprzed chwili. – Obiecuję, że się postaram, żeby urządzić go jak najlepiej. Mogę nawet dzisiaj polecieć do Londynu i zobaczyć, czy nie mają jakichś ciekawych rzeczy, które nadałyby wnętrzu charakter.
O tak, napaliła się do tego pomysłu. Już wyobrażała sobie szperanie w sklepie z ciekawymi szpargałami na Pokątnej, gdzie często mieli naprawdę ciekawe rzeczy. Liczyła, że Colin nie uzna tego za głupią zachciankę i zaaprobuje jej pomysł, no bo przecież robiła to dla nich dwojga.
Odsunął się, stając krok od niej i wsuwając dłonie do kieszeni, przez co cała jego postawa sprawiała wrażenie spokojnej i wyluzowanej, jakby ten chwilowy epizod w ogóle nie miał miejsca. Gdyby był bliżej ściany, z pewnością oparłby się o nią plecami jak za czasów młodości, gdy taka buntownicza postawa była dla niego czymś zupełnie naturalnym. Nie stracił nic z tej naturalności, ale wraz z wiekiem stawała się ona coraz bardziej dojrzała i choć z chęcią wróciłby na chwilę do czasów sprzed dziesięciu czy piętnastu lat, zbyt kochał swoje obecne życie, by rezygnować z niego na dłużej. Palce zacisnęły się na zapalniczce ukrytej w kieszeni i Colin przypomniał sobie o swoim paskudnym nałogu. Tak, rzucał, ale w jaki sposób pozbyć się przyzwyczajenia, które przez tyle lat pieczołowicie kultywował?
- To nic ważnego, chodziło o mojego ojca – uśmiech na twarzy przemienił się na sekundę w paskudny grymas jak zawsze, gdy przypomniał sobie o ojcu, jego rodzinie albo gdy w czasie rozmowy padło ich nazwisko. To był drażliwy temat, a gdy Colin był dodatkowo zdenerwowany, sama wzmianka o Fawley'ach budziła w nim niekontrolowaną wściekłość. Patrzenie na Raven, w której żyłach płynęła ta sama krew, było równie bolesne, co wspominanie Ignatiusa; z drugiej strony było jednak perwersyjnie przyjemne uświadomić sobie, że już niedługo zetrze z jej ust uśmieszek dumy ze swojego półszlacheckiego pochodzenia, jaki zyskała za sprawą swojej matki. Z pewnością gdyby poznał ją osobiście i nie zmarła, odnosiłby się do niej równie pogardliwie jak do reszty swojej rodziny i już sam fakt, że mogłoby to sprawić przykrość Raven, wprawiał go w fantastyczne oszołomienie.
- Mogłabyś zajrzeć do Londynu po skończeniu pracy – przytaknął, chociaż pomysł wypuszczania jej samej do miasta nieszczególnie mu się podobał. Sam nie miał ochoty nigdzie się ruszać z domu, musiał jeszcze przejrzeć trochę dokumentów, a wędrówka po zatłoczonym Londynie nie znajdowała się teraz na szczycie jego listy marzeń. Najchętniej zamknąłby dziewczynę w domu i nigdzie jej nie puszczał; nakazałby jej zerwać wszelkie kontakty i znajomości. Nie mógł sobie jednak jeszcze na to pozwolić, powinien działać metodą małych kroczków, powoli i bez pośpiechu oswajając ją z nową sytuacją i nowymi warunkami, jakie jej zacznie stawiać. Doskonale wiedział, że w takich przypadkach najlepiej sprawdzają się metody manipulacji, wspierane odrobiną kłamstwa, fałszu i kolorowania rzeczywistości. Nie mógł jej zakazać z dnia na dzień spotykania się ze znajomymi, ale mógł jej wmawiać, ostrożnie naprowadzać ją na nowe wnioski dotyczące tych znajomości; wskazywać, że przyjaciele wcale nie są dla niej tacy idealni, że obmawiają ją za plecami i z przyjemnością słuchają o jej wpadkach i potknięciach. Tak... nie powinien ryzykować pochopnych kroków, lepiej pozwolić sytuacji rozwijać się samej, jedynie delikatnie sterując nią w odpowiednim kierunku.
Uwolnił jedną dłoń z kieszeni i w zamyśleniu przesunął ją po brodzie, jakby zastanawiając się nad swoim kolejnym krokiem i słowami. Nie, nie mógł jej puścić tak po prostu do Londynu, pojedzie z nią, ale na pewno nie dzisiaj. - Albo mogłabyś zostać ze mną, a do miasta wybierzemy się innym razem oboje. Wierzę w twój gust, ale wolałabym być przy tym, gdy będziesz wybierała między stonowanym różem, a popielatym różem – wykrzywił się komicznie, bo chociaż żartował, wizja spędzania wspólnie czasu z Raven w różowej samotni nieszczególnie go pociągała. Och, oczywiście że pokój miał być jedynie przykrywką do tego, by uśpić czujność dziewczyny i dać jej złudne poczucie zadomowienia się w jego mieszaniu, ale na Merlina, nawet to nie było warte ryzykowania paskudnego wystroju wnętrza, z którego kiedyś być może będzie jeszcze korzystał.
- To nic ważnego, chodziło o mojego ojca – uśmiech na twarzy przemienił się na sekundę w paskudny grymas jak zawsze, gdy przypomniał sobie o ojcu, jego rodzinie albo gdy w czasie rozmowy padło ich nazwisko. To był drażliwy temat, a gdy Colin był dodatkowo zdenerwowany, sama wzmianka o Fawley'ach budziła w nim niekontrolowaną wściekłość. Patrzenie na Raven, w której żyłach płynęła ta sama krew, było równie bolesne, co wspominanie Ignatiusa; z drugiej strony było jednak perwersyjnie przyjemne uświadomić sobie, że już niedługo zetrze z jej ust uśmieszek dumy ze swojego półszlacheckiego pochodzenia, jaki zyskała za sprawą swojej matki. Z pewnością gdyby poznał ją osobiście i nie zmarła, odnosiłby się do niej równie pogardliwie jak do reszty swojej rodziny i już sam fakt, że mogłoby to sprawić przykrość Raven, wprawiał go w fantastyczne oszołomienie.
- Mogłabyś zajrzeć do Londynu po skończeniu pracy – przytaknął, chociaż pomysł wypuszczania jej samej do miasta nieszczególnie mu się podobał. Sam nie miał ochoty nigdzie się ruszać z domu, musiał jeszcze przejrzeć trochę dokumentów, a wędrówka po zatłoczonym Londynie nie znajdowała się teraz na szczycie jego listy marzeń. Najchętniej zamknąłby dziewczynę w domu i nigdzie jej nie puszczał; nakazałby jej zerwać wszelkie kontakty i znajomości. Nie mógł sobie jednak jeszcze na to pozwolić, powinien działać metodą małych kroczków, powoli i bez pośpiechu oswajając ją z nową sytuacją i nowymi warunkami, jakie jej zacznie stawiać. Doskonale wiedział, że w takich przypadkach najlepiej sprawdzają się metody manipulacji, wspierane odrobiną kłamstwa, fałszu i kolorowania rzeczywistości. Nie mógł jej zakazać z dnia na dzień spotykania się ze znajomymi, ale mógł jej wmawiać, ostrożnie naprowadzać ją na nowe wnioski dotyczące tych znajomości; wskazywać, że przyjaciele wcale nie są dla niej tacy idealni, że obmawiają ją za plecami i z przyjemnością słuchają o jej wpadkach i potknięciach. Tak... nie powinien ryzykować pochopnych kroków, lepiej pozwolić sytuacji rozwijać się samej, jedynie delikatnie sterując nią w odpowiednim kierunku.
Uwolnił jedną dłoń z kieszeni i w zamyśleniu przesunął ją po brodzie, jakby zastanawiając się nad swoim kolejnym krokiem i słowami. Nie, nie mógł jej puścić tak po prostu do Londynu, pojedzie z nią, ale na pewno nie dzisiaj. - Albo mogłabyś zostać ze mną, a do miasta wybierzemy się innym razem oboje. Wierzę w twój gust, ale wolałabym być przy tym, gdy będziesz wybierała między stonowanym różem, a popielatym różem – wykrzywił się komicznie, bo chociaż żartował, wizja spędzania wspólnie czasu z Raven w różowej samotni nieszczególnie go pociągała. Och, oczywiście że pokój miał być jedynie przykrywką do tego, by uśpić czujność dziewczyny i dać jej złudne poczucie zadomowienia się w jego mieszaniu, ale na Merlina, nawet to nie było warte ryzykowania paskudnego wystroju wnętrza, z którego kiedyś być może będzie jeszcze korzystał.
Raven splotła dłonie i westchnęła cicho. Zdawała sobie sprawę, że Colin również miał złe stosunki z rodziną. Zwykle wypowiadał się o nich niezbyt dobrze, ale dziewczyna to rozumiała, bo sama też przecież swojej rodziny nie lubiła. Ani ojca, który udawał wszem i wobec dobrze wychowanego, obytego w świecie czarodzieja, a kiedy nie musiał przed nikim udawać, pozbywał się maski i odsłaniał swoje prawdziwe oblicze osoby nie do końca normalnej, ani Theresy, która w towarzystwie udawała jej matkę, ale w domu praktycznie nie zwracała na nią uwagi. I dopiero po kilku latach od jej śmierci Raven dowiedziała się, dlaczego kobieta jej nie akceptowała.
Raven już nie mogła być dumna z pochodzenia. No niby z czego? Z tego, że była córką szalonego ojca i jego niewinnej ofiary? Ale Colin nie znał prawdy i mógł myśleć swoje. Nie wyprowadzała go z błędu. Gdyby wiedział, że nie była córką Theresy Fawley, a jakiejś mugolki, na pewno by się nią nie zainteresował, bo związek z dziewczyną półkrwi na pewno nie zostałby zaakceptowany przez jego otoczenie.
- Och... Rozumiem – powiedziała cicho, a w jej oczach pojawił się cień współczucia. Uznała, że wyraz jego twarzy jest spowodowany jakimiś złymi myślami o przeszłości i rodzinie.
- Tak, chętnie się wybiorę. Nie zostało mi zbyt dużo do roboty, więc myślę, że zdążę. Zresztą troszkę się za tym stęskniłam – powiedziała z entuzjazmem. Nie była może wielką maniaczką biegania po sklepach, ale zawsze lubiła szperać w książkach czy jakichś interesujących szpargałach. No i jednak po kilku dniach siedzenia w mieszkaniu Colina, wychodząc tylko na podwórze, przydałoby jej się choć na trochę wyrwać, choćby na Pokątną.
Mężczyzna po chwili zaproponował jednak, żeby wybrali się na zakupy wspólnie. Pewnie też chciał mieć swój udział w wybieraniu elementów wystroju, w końcu to był jego dom, i jaką miał mieć pewność, że Raven, jako młoda trzpiotka, nie wybierze czegoś w złym guście? Zmarszczyła leciutko nosek, ale po chwili znowu się uśmiechnęła. Wspólne zakupy mogą być przecież jeszcze przyjemniejsze niż samotne. Będą się mogli poczuć, jakby rzeczywiście byli razem i myśleli o ułożeniu sobie wspólnego życia.
- No dobrze, może nawet lepiej będzie, jeśli pójdziemy razem na te zakupy – przyznała w końcu. – Kiedy chcesz to zrobić? Jutro? Pojutrze? Pomożesz mi wybrać coś ładnego.
Teraz ona do niego podeszła i delikatnie oparła na nim dłonie, po czym wspięła się na palce i musnęła ustami jego policzek.
- Co chcesz teraz robić, skoro nie chcesz, żebym leciała do Londynu już dzisiaj, sama? – spytała cicho, wciąż przysunięta do niego i wyraźnie zaintrygowana jego słowami. – Masz jakieś ciekawe plany poza pracą?
Uniosła lekko jedną brew, pewna, że nie chciał, by leciała do Londynu, ponieważ miał inny pomysł wspólnego spędzenia czasu po pracy. Jej dłoń leciutko przesunęła się po jego policzku, co jak na nią już było poufałym gestem, bo przed Colinem wobec nikogo nie pozwalała sobie na taką zażyłość, co świadczyło o tym, że naprawdę jej na nim zależało, skoro do tego stopnia czuła się swobodnie w jego obecności.
Raven już nie mogła być dumna z pochodzenia. No niby z czego? Z tego, że była córką szalonego ojca i jego niewinnej ofiary? Ale Colin nie znał prawdy i mógł myśleć swoje. Nie wyprowadzała go z błędu. Gdyby wiedział, że nie była córką Theresy Fawley, a jakiejś mugolki, na pewno by się nią nie zainteresował, bo związek z dziewczyną półkrwi na pewno nie zostałby zaakceptowany przez jego otoczenie.
- Och... Rozumiem – powiedziała cicho, a w jej oczach pojawił się cień współczucia. Uznała, że wyraz jego twarzy jest spowodowany jakimiś złymi myślami o przeszłości i rodzinie.
- Tak, chętnie się wybiorę. Nie zostało mi zbyt dużo do roboty, więc myślę, że zdążę. Zresztą troszkę się za tym stęskniłam – powiedziała z entuzjazmem. Nie była może wielką maniaczką biegania po sklepach, ale zawsze lubiła szperać w książkach czy jakichś interesujących szpargałach. No i jednak po kilku dniach siedzenia w mieszkaniu Colina, wychodząc tylko na podwórze, przydałoby jej się choć na trochę wyrwać, choćby na Pokątną.
Mężczyzna po chwili zaproponował jednak, żeby wybrali się na zakupy wspólnie. Pewnie też chciał mieć swój udział w wybieraniu elementów wystroju, w końcu to był jego dom, i jaką miał mieć pewność, że Raven, jako młoda trzpiotka, nie wybierze czegoś w złym guście? Zmarszczyła leciutko nosek, ale po chwili znowu się uśmiechnęła. Wspólne zakupy mogą być przecież jeszcze przyjemniejsze niż samotne. Będą się mogli poczuć, jakby rzeczywiście byli razem i myśleli o ułożeniu sobie wspólnego życia.
- No dobrze, może nawet lepiej będzie, jeśli pójdziemy razem na te zakupy – przyznała w końcu. – Kiedy chcesz to zrobić? Jutro? Pojutrze? Pomożesz mi wybrać coś ładnego.
Teraz ona do niego podeszła i delikatnie oparła na nim dłonie, po czym wspięła się na palce i musnęła ustami jego policzek.
- Co chcesz teraz robić, skoro nie chcesz, żebym leciała do Londynu już dzisiaj, sama? – spytała cicho, wciąż przysunięta do niego i wyraźnie zaintrygowana jego słowami. – Masz jakieś ciekawe plany poza pracą?
Uniosła lekko jedną brew, pewna, że nie chciał, by leciała do Londynu, ponieważ miał inny pomysł wspólnego spędzenia czasu po pracy. Jej dłoń leciutko przesunęła się po jego policzku, co jak na nią już było poufałym gestem, bo przed Colinem wobec nikogo nie pozwalała sobie na taką zażyłość, co świadczyło o tym, że naprawdę jej na nim zależało, skoro do tego stopnia czuła się swobodnie w jego obecności.
Znieruchomiał na moment, gdy Raven się do niego zbliżyła i go dotknęła – chociaż sam gest był przecież bardzo naturalny dla par i tyle razy wcześniej już go doświadczał, tym razem czuł pewnego rodzaju zaskoczenie. Może to z winy nastroju, w jaki wprowadziły go wizje i marzenia sprzed chwili, ale uznał, że dziewczyna poczyna sobie dość śmiało jak na kogoś, kogo miejscem była podłoga u jego stóp i której głównym zajęciem miało być błagalne skomlenie o litość. Nie odepchnął jej jednak, postanawiając czerpać tę odrobinę przyjemności, którą mimo wszystko poczuł, gdy dotknęła ustami jego policzek.
Przyjemności i niecierpliwości, że wszystko posuwa się tak wolno. Miał ochotę warknąć na nią, żeby się nie krygowała jak panna na wydaniu – co z tego, że właśnie nią była – że są sami w domu – ba, nawet sami w tym konkretnym pomieszczeniu – że on nie jest z porcelany, by dotykać go jak jakiś cenny eksponat – oj, na pewno nie był w tej chwili niewzruszony i gotowy cierpliwie znosić jej nieśmiałe umizgi. Nie zdążył jednak niczego powiedzieć, bo Raven kontynuowała swoją wypowiedź, ale czy nie słyszał w jej głosie odcienia ciekawości?
- Szczerze mówiąc, nie mam zielonego pojęcia, co moglibyśmy robić poza tym, co robimy do tej pory, poza wspólną pracą, kolacjami i rozmowami – wzruszył ramionami, próbując się w jakiś sposób usprawiedliwić, chociaż tak właściwie nie miał przecież przed czym. - Nigdy nie byłem w takim związku, w którym zaproponowałbym kobiecie, by ze mną zamieszkała. Jesteś dla mnie pewnego rodzaju nowością i eksperymentem. - Zignorował jej dłoń na policzku, chociaż całe jego ciało krzyczało, by nie przerywała dotyku i nie zabierała ręki. Czuł, że powoli traci całą swoją koncentrację i to z powodu jakiegoś durnego, czułego gestu. Objął ją w talii, przyciągając do siebie jej biodra i cicho zamruczał w geście kapitulacji, gdy wreszcie odnalazł jej usta i zaczął ją całować, zapominając na chwilę o swoim postanowieniu, by kontrolować się za wszelką cenę i nie dać się omotać jej zwodniczej sile kobiecości.
Szarpnął zębami jej wargę, lekko i ostrożnie zaciskając na niej zęby, bardziej z przekory niż by zadać jej celowy ból. Na to drugie przyjdzie jeszcze czas, gdy będzie mógł się delektować strużką krwi sączącą się z ust i malującą na jej brodzie czerwoną wstęgę. Jej metaliczny posmak kusiłby go do granic wytrzymałości, ale on by tylko stał i wpatrywał się, jak kolejne krople skapują na podłogę, naznaczając dywan jej uległością i przerażeniem. Wystarczyłoby tylko mocniej zacisnąć zęby, by usta podzieliły się z nim z swoją krwawą tajemnicą. Czy jej krew smakowała tak jak jego i samym smakiem przyprawiłaby go o rozkosz?
Oderwał się on jej warg, nie wypuszczając jej jednak z objęć i wpatrywał się z bliska w jej oczy, nosek, wygięty buntowniczo podbródek, usta, które pod wpływem pocałunku mieniły się teraz wyraźną czerwienią. Jedna z jego dłoni przesunęła się w górę po plecach i wplotła we włosy Raven, przypuszczając ich miękkość między palcami. Odczekał chwilę, żeby jego oddech mógł wrócić do normy, a potem jakby nigdy nic wrócił do tematu, który przed chwilą poruszali.
- Więc jeśli masz jakiś pomysł, to chętnie posłucham – podjął, mocniej zaciskając dłoń na jej talii. Nie mogła mieć wątpliwości co do tego gestu; wyraźnie chciał jej dać do zrozumienia, że należy do niego i Colin nie zamierza się nią z nikim dzielić. Zapragnął nagle wykonać ten sam gest w miejscu publicznym, by każdy kto na nich spojrzy, od razu wiedział, że u Raven nie ma czego szukać. Władczy i zaborczy – ten gest wskazywał na jego jako opiekuna dziewczyny, chociaż on wolał myśleć o sobie jako właścicielu; opiekun oznaczał jakąś formę emocjonalnego zaangażowania, troski o dobro swojej podopiecznej. Jemu zależało głównie na tym, by była mu we wszystkim posłuszna i w pełni od niego uzależniona. By mógł wedle własnego uznania dysponować jej ciałem i duszą, odstawić na półkę, gdy mu się chwilowo znudzi i sięgnąć po nią ponownie, gdy akurat zechce mu się zabawić jej osobą.
Przyjemności i niecierpliwości, że wszystko posuwa się tak wolno. Miał ochotę warknąć na nią, żeby się nie krygowała jak panna na wydaniu – co z tego, że właśnie nią była – że są sami w domu – ba, nawet sami w tym konkretnym pomieszczeniu – że on nie jest z porcelany, by dotykać go jak jakiś cenny eksponat – oj, na pewno nie był w tej chwili niewzruszony i gotowy cierpliwie znosić jej nieśmiałe umizgi. Nie zdążył jednak niczego powiedzieć, bo Raven kontynuowała swoją wypowiedź, ale czy nie słyszał w jej głosie odcienia ciekawości?
- Szczerze mówiąc, nie mam zielonego pojęcia, co moglibyśmy robić poza tym, co robimy do tej pory, poza wspólną pracą, kolacjami i rozmowami – wzruszył ramionami, próbując się w jakiś sposób usprawiedliwić, chociaż tak właściwie nie miał przecież przed czym. - Nigdy nie byłem w takim związku, w którym zaproponowałbym kobiecie, by ze mną zamieszkała. Jesteś dla mnie pewnego rodzaju nowością i eksperymentem. - Zignorował jej dłoń na policzku, chociaż całe jego ciało krzyczało, by nie przerywała dotyku i nie zabierała ręki. Czuł, że powoli traci całą swoją koncentrację i to z powodu jakiegoś durnego, czułego gestu. Objął ją w talii, przyciągając do siebie jej biodra i cicho zamruczał w geście kapitulacji, gdy wreszcie odnalazł jej usta i zaczął ją całować, zapominając na chwilę o swoim postanowieniu, by kontrolować się za wszelką cenę i nie dać się omotać jej zwodniczej sile kobiecości.
Szarpnął zębami jej wargę, lekko i ostrożnie zaciskając na niej zęby, bardziej z przekory niż by zadać jej celowy ból. Na to drugie przyjdzie jeszcze czas, gdy będzie mógł się delektować strużką krwi sączącą się z ust i malującą na jej brodzie czerwoną wstęgę. Jej metaliczny posmak kusiłby go do granic wytrzymałości, ale on by tylko stał i wpatrywał się, jak kolejne krople skapują na podłogę, naznaczając dywan jej uległością i przerażeniem. Wystarczyłoby tylko mocniej zacisnąć zęby, by usta podzieliły się z nim z swoją krwawą tajemnicą. Czy jej krew smakowała tak jak jego i samym smakiem przyprawiłaby go o rozkosz?
Oderwał się on jej warg, nie wypuszczając jej jednak z objęć i wpatrywał się z bliska w jej oczy, nosek, wygięty buntowniczo podbródek, usta, które pod wpływem pocałunku mieniły się teraz wyraźną czerwienią. Jedna z jego dłoni przesunęła się w górę po plecach i wplotła we włosy Raven, przypuszczając ich miękkość między palcami. Odczekał chwilę, żeby jego oddech mógł wrócić do normy, a potem jakby nigdy nic wrócił do tematu, który przed chwilą poruszali.
- Więc jeśli masz jakiś pomysł, to chętnie posłucham – podjął, mocniej zaciskając dłoń na jej talii. Nie mogła mieć wątpliwości co do tego gestu; wyraźnie chciał jej dać do zrozumienia, że należy do niego i Colin nie zamierza się nią z nikim dzielić. Zapragnął nagle wykonać ten sam gest w miejscu publicznym, by każdy kto na nich spojrzy, od razu wiedział, że u Raven nie ma czego szukać. Władczy i zaborczy – ten gest wskazywał na jego jako opiekuna dziewczyny, chociaż on wolał myśleć o sobie jako właścicielu; opiekun oznaczał jakąś formę emocjonalnego zaangażowania, troski o dobro swojej podopiecznej. Jemu zależało głównie na tym, by była mu we wszystkim posłuszna i w pełni od niego uzależniona. By mógł wedle własnego uznania dysponować jej ciałem i duszą, odstawić na półkę, gdy mu się chwilowo znudzi i sięgnąć po nią ponownie, gdy akurat zechce mu się zabawić jej osobą.
Gesty Raven były nieśmiałe i delikatne, bo nie była przyzwyczajona do czułości ani dostatecznie pewna siebie, żeby robić to z większą pewnością. Sama ich nigdy nie zaznała, więc w zasadzie nie miała większego pojęcia, jak to jest. Ale widziała, jak się zachowują inni, bo nawet na Pokątnej czasami można było zobaczyć pary okazujące sobie jakieś względy, więc w tym momencie trochę kopiowała ich zachowanie, dosyć nieporadnie zresztą, ale wyczuła, że mężczyzna zareagował na dotyk jej dłoni i ust, że to nie było mu całkowicie obojętne. Może nawet spodobało mu się to, że go dotknęła?
- Mhm... – wymamrotała cichutko, patrząc mu w oczy. – Ja też nigdy wcześniej nie byłam... w żadnym związku. Nie do końca odpowiadały mi błahe, szkolne znajomości – wyznała po chwili, przelotnie wspominając ostatnie lata Hogwartu. Była nieprzystępna, starała się zniechęcić potencjalnych zainteresowanych, w pewnym sensie nawet uważała, że jest brudna i skalana przez to, co zrobił ojciec, bo był to okres, kiedy była „na świeżo” po poznaniu prawdy o sobie. – Nie wiem, czego właściwie oczekiwać. Związek moich rodziców był daleki od ideału. Nie chciałabym funkcjonować tak, jak oni.
Nieco się zdziwiła, że Colin nigdy nie był w żadnym poważniejszym związku. W końcu był sporo starszy, przystojny i obyty w magicznym świecie, więc to było naprawdę zaskakujące, tak jak to, że to właśnie ona stała się pierwszą dziewczyną, z którą zamieszkał. Zawsze, jak myślała o jego przeszłości, wyobrażała sobie, że miał przed nią i inne kobiety, ale z jakichś powodów im nie wyszło, lub po prostu im też nie chciał się oświadczyć, i nie miały tyle cierpliwości, co Raven, żeby mimo to z nim zostać? Raven oczywiście wolałaby, żeby wszystko było tak, jak należy, ale była w stanie pogodzić się ze wspólnym życiem bez oficjalnego związku i zaręczyn, byle tylko być jak najdalej od swojego ojca i nie czuć nieustannie nad sobą jego cienia. Co prawda, nadal czuła, ale przy Colinie miała większe poczucie bezpieczeństwa. Chyba właśnie to najbardziej ją do niego przyciągnęło i sprawiło, że uległa jego urokowi.
Po chwili chwycił ją w talii i przyciągnął bardziej do siebie. Przylgnęła do niego drobnym ciałkiem, chcąc lepiej poczuć jego przyjemne ciepło. Pocałował jej usta, przygryzając przy tym jej delikatną wargę. Jęknęła cicho i odwzajemniła pocałunek, po czym, zachęcona, leciutko wsunęła dłoń w jego włosy i zmierzwiła je nieznacznie, wciąż ufna i całkowicie nieświadoma jego myśli, wierząca w iluzję, że jego troskliwe ramiona uchronią ją od zagrożenia ze strony ojca.
Dopiero po chwili się od niej odsunął, ale wciąż trzymał dłoń na jej plecach, po czym wsunął ją w jej włosy.
- Skoro nie chcesz lecieć dziś do Londynu... To może po prostu pójdziemy się gdzieś przejść? – zaproponowała, zerkając w okno. Było dziś całkiem ciepło, a błękitne niebo było poznaczone jedynie pojedynczymi białymi obłokami. – Nigdy wcześniej nie byłam w tych okolicach, póki nie trafiłam do ciebie, ale chętnie poznam je lepiej, zwłaszcza że mam tu z tobą mieszkać.
Raven chętnie wybrałaby się na przechadzkę, która w towarzystwie Colina mogłaby być jeszcze bardziej interesująca, niż samotna. Po kilku godzinach tkwienia w pracowni miała ochotę się przewietrzyć. Lubiła zapach starych książek, ale jednak potrzebowała na trochę wyjść, tym bardziej, że takie ciągłe tkwienie w ograniczonej przestrzeni do tej pory kojarzyło jej się z ojcem i jego ograniczeniami, a to zdecydowanie nie były dobre skojarzenia. Nic, co kojarzyło się z ojcem nie było dobre.
Zsunęła dłoń niżej, delikatnie chwytając nią ręki mężczyzny i patrząc na niego wyczekująco, z ciekawością.
- Mhm... – wymamrotała cichutko, patrząc mu w oczy. – Ja też nigdy wcześniej nie byłam... w żadnym związku. Nie do końca odpowiadały mi błahe, szkolne znajomości – wyznała po chwili, przelotnie wspominając ostatnie lata Hogwartu. Była nieprzystępna, starała się zniechęcić potencjalnych zainteresowanych, w pewnym sensie nawet uważała, że jest brudna i skalana przez to, co zrobił ojciec, bo był to okres, kiedy była „na świeżo” po poznaniu prawdy o sobie. – Nie wiem, czego właściwie oczekiwać. Związek moich rodziców był daleki od ideału. Nie chciałabym funkcjonować tak, jak oni.
Nieco się zdziwiła, że Colin nigdy nie był w żadnym poważniejszym związku. W końcu był sporo starszy, przystojny i obyty w magicznym świecie, więc to było naprawdę zaskakujące, tak jak to, że to właśnie ona stała się pierwszą dziewczyną, z którą zamieszkał. Zawsze, jak myślała o jego przeszłości, wyobrażała sobie, że miał przed nią i inne kobiety, ale z jakichś powodów im nie wyszło, lub po prostu im też nie chciał się oświadczyć, i nie miały tyle cierpliwości, co Raven, żeby mimo to z nim zostać? Raven oczywiście wolałaby, żeby wszystko było tak, jak należy, ale była w stanie pogodzić się ze wspólnym życiem bez oficjalnego związku i zaręczyn, byle tylko być jak najdalej od swojego ojca i nie czuć nieustannie nad sobą jego cienia. Co prawda, nadal czuła, ale przy Colinie miała większe poczucie bezpieczeństwa. Chyba właśnie to najbardziej ją do niego przyciągnęło i sprawiło, że uległa jego urokowi.
Po chwili chwycił ją w talii i przyciągnął bardziej do siebie. Przylgnęła do niego drobnym ciałkiem, chcąc lepiej poczuć jego przyjemne ciepło. Pocałował jej usta, przygryzając przy tym jej delikatną wargę. Jęknęła cicho i odwzajemniła pocałunek, po czym, zachęcona, leciutko wsunęła dłoń w jego włosy i zmierzwiła je nieznacznie, wciąż ufna i całkowicie nieświadoma jego myśli, wierząca w iluzję, że jego troskliwe ramiona uchronią ją od zagrożenia ze strony ojca.
Dopiero po chwili się od niej odsunął, ale wciąż trzymał dłoń na jej plecach, po czym wsunął ją w jej włosy.
- Skoro nie chcesz lecieć dziś do Londynu... To może po prostu pójdziemy się gdzieś przejść? – zaproponowała, zerkając w okno. Było dziś całkiem ciepło, a błękitne niebo było poznaczone jedynie pojedynczymi białymi obłokami. – Nigdy wcześniej nie byłam w tych okolicach, póki nie trafiłam do ciebie, ale chętnie poznam je lepiej, zwłaszcza że mam tu z tobą mieszkać.
Raven chętnie wybrałaby się na przechadzkę, która w towarzystwie Colina mogłaby być jeszcze bardziej interesująca, niż samotna. Po kilku godzinach tkwienia w pracowni miała ochotę się przewietrzyć. Lubiła zapach starych książek, ale jednak potrzebowała na trochę wyjść, tym bardziej, że takie ciągłe tkwienie w ograniczonej przestrzeni do tej pory kojarzyło jej się z ojcem i jego ograniczeniami, a to zdecydowanie nie były dobre skojarzenia. Nic, co kojarzyło się z ojcem nie było dobre.
Zsunęła dłoń niżej, delikatnie chwytając nią ręki mężczyzny i patrząc na niego wyczekująco, z ciekawością.
Poczuł dziwne uczucie satysfakcji, kiedy dziewczyna wyznała mu, że nigdy wcześniej nie była w żadnym związku i z nikim się na poważnie nie związała. Jej ton głosu był cichy, co nadawało mu lekkiej barwy zawstydzenia, jakby fakt, że dwudziestojednolatka nigdy nikogo nie miała, był wart jakiegoś potępienia. On sam przywykł do nieco innego środowiska, w którym zaręczano nawet młode dziewczęta, pragnąc podtrzymać rodowe tradycje lub już zawczasu połączyć ze sobą dwa szlacheckie rody. Obyczaje godne średniowiecznej praktyki, ale wciąż żywe, co niekiedy prowadziło do absurdalnych sytuacji, w których żeniono ze sobą dwoje kuzynów – i to wcale nie takich dalekich. W ich przypadku byłoby zresztą całkiem podobnie, bo oboje mieli korzenie w jednym rodzie, a dzieląca ich różnica pokrewieństwa nie była znowu jakoś szczególnie odległa.
Był pewien, że gdyby Raven należała do szlachty, już dawno rodzice szukaliby dla niej odpowiedniego małżonka pochodzącego z arystokracji. Czy zwracaliby uwagę na jej uczucia i pragnienia, czy raczej przymusili do dzielenia życia z kimś, na kogo normalnie nawet by nie spojrzała? Ach, gdybania i domysły! Uważał, że mimo wszystko nieszlacheckie młode dziewczyny mają pod tym względem o wiele większą swobodę wyboru. Raven mogła sama decydować, z kim chciałaby się związać, chociaż podejrzewał, że z powodu jej napiętych stosunków z ojcem, wybór mugolaka lub kogoś półkrwi mógłby wywołać sporą aferę. Może to właśnie on był dla dziewczyny możliwością, by nie tylko zadowolić ojca swoim wyborem, oderwać się od niego raz na zawsze, ale również – co było pragnieniem typowo kobiecym, niezależnie od stanu, wieku czy pochodzenia – po prostu dobrze wydać się za mąż?
- Możemy się przejść – przytaknął i podążył za jej wzrokiem wpatrzonym w okno. Niech już jej będzie, postara się dzisiaj być obrzydliwie miły i zgadzać się na każdą jej zachciankę. Nawet jeśli będzie musiał słuchać do bólu romantycznego jazgotu ptaków i udawać, że wirujące w powietrzu liście tworzą jakieś zawiłe wzory. - Więc nie tylko jestem pierwszym mężczyzną, z którym zamieszkałaś, ale i pierwszym, z którym tworzysz prawdziwy związek – wymruczał, gdy jego dłoń błądziła we włosach dziewczyny, bawiąc się niesfornymi kosmykami, które owijały mu się wokół palców, gdy powoli je przeczesywał. - Zastanawiam się, w czym jeszcze będę twoim pierwszym – znów skierował spojrzenie na jej twarz, świdrując ją wzrokiem pełnym zaciekawienia pomieszanego z jawną kpiną. Skoro miał się już poświęcić, to niech chociaż ma z tego trochę zabawy, prawda?
Dłoń wplątała się bardziej we włosy i pociągnęła je do tyłu zupełnie tak samo, jak zrobił to kilka dni temu na londyńskiej ulicy. Wtedy jednak starał się być mimo wszystko delikatny, by niekontrolowany pisk bólu czy zaskoczenia nie zaalarmował nikogo z przechodniów. Tym razem też nie pociągnął mocno, ale już nie z obawy o reakcję osób trzecich; tym razem nie chciał psuć nastroju chwili, która go opanowała, gdy stał z nią ciało przy ciele i czuł przez koszulę, jak jej klatka piersiowa unosi się i opada przy każdym oddechu. Dobrze wiedział, z jakim przerażeniem walczyłaby o każdy oddech, gdyby na tak doskonale wyeksponowanej w tym momencie szyi zacisnął swoje palce, odcinając jej dopływ powietrza.
Był pewien, że gdyby Raven należała do szlachty, już dawno rodzice szukaliby dla niej odpowiedniego małżonka pochodzącego z arystokracji. Czy zwracaliby uwagę na jej uczucia i pragnienia, czy raczej przymusili do dzielenia życia z kimś, na kogo normalnie nawet by nie spojrzała? Ach, gdybania i domysły! Uważał, że mimo wszystko nieszlacheckie młode dziewczyny mają pod tym względem o wiele większą swobodę wyboru. Raven mogła sama decydować, z kim chciałaby się związać, chociaż podejrzewał, że z powodu jej napiętych stosunków z ojcem, wybór mugolaka lub kogoś półkrwi mógłby wywołać sporą aferę. Może to właśnie on był dla dziewczyny możliwością, by nie tylko zadowolić ojca swoim wyborem, oderwać się od niego raz na zawsze, ale również – co było pragnieniem typowo kobiecym, niezależnie od stanu, wieku czy pochodzenia – po prostu dobrze wydać się za mąż?
- Możemy się przejść – przytaknął i podążył za jej wzrokiem wpatrzonym w okno. Niech już jej będzie, postara się dzisiaj być obrzydliwie miły i zgadzać się na każdą jej zachciankę. Nawet jeśli będzie musiał słuchać do bólu romantycznego jazgotu ptaków i udawać, że wirujące w powietrzu liście tworzą jakieś zawiłe wzory. - Więc nie tylko jestem pierwszym mężczyzną, z którym zamieszkałaś, ale i pierwszym, z którym tworzysz prawdziwy związek – wymruczał, gdy jego dłoń błądziła we włosach dziewczyny, bawiąc się niesfornymi kosmykami, które owijały mu się wokół palców, gdy powoli je przeczesywał. - Zastanawiam się, w czym jeszcze będę twoim pierwszym – znów skierował spojrzenie na jej twarz, świdrując ją wzrokiem pełnym zaciekawienia pomieszanego z jawną kpiną. Skoro miał się już poświęcić, to niech chociaż ma z tego trochę zabawy, prawda?
Dłoń wplątała się bardziej we włosy i pociągnęła je do tyłu zupełnie tak samo, jak zrobił to kilka dni temu na londyńskiej ulicy. Wtedy jednak starał się być mimo wszystko delikatny, by niekontrolowany pisk bólu czy zaskoczenia nie zaalarmował nikogo z przechodniów. Tym razem też nie pociągnął mocno, ale już nie z obawy o reakcję osób trzecich; tym razem nie chciał psuć nastroju chwili, która go opanowała, gdy stał z nią ciało przy ciele i czuł przez koszulę, jak jej klatka piersiowa unosi się i opada przy każdym oddechu. Dobrze wiedział, z jakim przerażeniem walczyłaby o każdy oddech, gdyby na tak doskonale wyeksponowanej w tym momencie szyi zacisnął swoje palce, odcinając jej dopływ powietrza.
/jakoś na początku września
Lyra bardzo poważnie traktowała swoje marzenia o zostaniu malarką, taką z prawdziwego zdarzenia. W miarę swoich możliwości starała się orientować w tym, co działo się w artystycznym świecie, choć wiadomo, nie miała do niego dojść, wciąż była zbyt początkująca, zbyt mało znana, żeby się liczyć. Stawała ze swoimi przyborami na Pokątnej praktycznie każdego dnia, a popołudniami dokańczała obrazy wykonywane na zlecenia klientów. Czasami jednak, choć póki co sporadycznie, niektórzy życzyli sobie, żeby pojawiała się w wyznaczonych przez nich miejscach. Nie miała w tej kwestii wiele do gadania, więc musiała się zgadzać. W końcu nie posiadała własnej pracowni, a mieszkanko brata było małe, ciasne i bardzo skromne. Zdecydowanie nieodpowiednie do zapraszania klientów ze szlachetnych rodów. Oczywiście, samotne odwiedzanie czyichś posiadłości wiązało się z pewnym ryzykiem (o czym już raz się przekonała, ale wymazano to z jej pamięci, więc nie mogła wyciągnąć z tego wniosków), ale Lyra była w trudnej sytuacji i nie mogła pozwolić sobie na większą wybredność w kwestii zleceń. Złe opinie mogły jej bardzo zaszkodzić na obecnym etapie.
Przyjęcie zlecenia Colina Fawleya było poprzedzone wymianą listów i starannym uzgodnieniem terminu wykonania portretu. Tego dnia Lyra nie poszła na Pokątną. Zamiast tego, zabrała sztalugę, płótno, farby i inne niezbędne przybory, po czym teleportowała się do posiadłości Fawleya. Gdzie już kiedyś była, w sierpniu, gdy razem z braćmi pojawiła się na organizowanych tutaj pojedynkach.
Dlatego, gdy tylko zmaterializowała się na podwórzu, od razu domyśliła się, że jest we właściwym miejscu. Wszystko wyglądało prawie tak, jak wtedy, poza tym że nie było tu tłumu czarodziejów czekających na mające odbyć się pojedynki. Było tutaj także chłodniej niż w Londynie i prawdopodobnie niedawno padało. Trawa pod jej butami była mokra i śliska. Otuliła się ciaśniej swetrem i przyspieszyła kroku, niosąc pod pachą swoje rzeczy, zaczarowane tak, żeby mniej ważyły. Była w końcu bardzo drobnym, wątłym dziewczęciem.
Po pojawieniu się w samej posiadłości została zaprowadzona do pracowni.
- Mam nadzieję, że namalowany przeze mnie portret spełni pańskie oczekiwania, panie Fawley – powiedziała po krótkim powitaniu, uważnym wzrokiem obserwując mężczyznę. Zawsze, gdy malowała dla nowych klientów, obawiała się, że jej obrazy mogłyby okazać się niezadowalające. A tego nie lubiła, jak każda artystyczna dusza, była bardzo wrażliwa na to, co inni myśleli o jej pracach. Nie wiedziała też, do jakiej kategorii klientów zaliczyć Fawleya. Dopiero się okaże. Niemniej jednak, wiedziała już, że Fawleyowie byli rodem dobrze zaznajomionym ze sztuką, poznała także krewną Colina, Elizabeth, której pokazywała część swoich prac i która obiecała jej pewną pomoc w tym zakresie. – Ma pan jeszcze jakieś konkretne życzenia odnośnie obrazu?
Nieco nerwowo poprawiła pierścionek zaręczynowy od Glaucusa, przelotnie myśląc, że to już ponad tydzień, odkąd została jego narzeczoną. Splecione w warkocz rude włosy odrzuciła na plecy, żeby jej nie przeszkadzały, po czym znowu wróciła do starannego przygotowywania poszczególnych przyborów.
Lyra bardzo poważnie traktowała swoje marzenia o zostaniu malarką, taką z prawdziwego zdarzenia. W miarę swoich możliwości starała się orientować w tym, co działo się w artystycznym świecie, choć wiadomo, nie miała do niego dojść, wciąż była zbyt początkująca, zbyt mało znana, żeby się liczyć. Stawała ze swoimi przyborami na Pokątnej praktycznie każdego dnia, a popołudniami dokańczała obrazy wykonywane na zlecenia klientów. Czasami jednak, choć póki co sporadycznie, niektórzy życzyli sobie, żeby pojawiała się w wyznaczonych przez nich miejscach. Nie miała w tej kwestii wiele do gadania, więc musiała się zgadzać. W końcu nie posiadała własnej pracowni, a mieszkanko brata było małe, ciasne i bardzo skromne. Zdecydowanie nieodpowiednie do zapraszania klientów ze szlachetnych rodów. Oczywiście, samotne odwiedzanie czyichś posiadłości wiązało się z pewnym ryzykiem (o czym już raz się przekonała, ale wymazano to z jej pamięci, więc nie mogła wyciągnąć z tego wniosków), ale Lyra była w trudnej sytuacji i nie mogła pozwolić sobie na większą wybredność w kwestii zleceń. Złe opinie mogły jej bardzo zaszkodzić na obecnym etapie.
Przyjęcie zlecenia Colina Fawleya było poprzedzone wymianą listów i starannym uzgodnieniem terminu wykonania portretu. Tego dnia Lyra nie poszła na Pokątną. Zamiast tego, zabrała sztalugę, płótno, farby i inne niezbędne przybory, po czym teleportowała się do posiadłości Fawleya. Gdzie już kiedyś była, w sierpniu, gdy razem z braćmi pojawiła się na organizowanych tutaj pojedynkach.
Dlatego, gdy tylko zmaterializowała się na podwórzu, od razu domyśliła się, że jest we właściwym miejscu. Wszystko wyglądało prawie tak, jak wtedy, poza tym że nie było tu tłumu czarodziejów czekających na mające odbyć się pojedynki. Było tutaj także chłodniej niż w Londynie i prawdopodobnie niedawno padało. Trawa pod jej butami była mokra i śliska. Otuliła się ciaśniej swetrem i przyspieszyła kroku, niosąc pod pachą swoje rzeczy, zaczarowane tak, żeby mniej ważyły. Była w końcu bardzo drobnym, wątłym dziewczęciem.
Po pojawieniu się w samej posiadłości została zaprowadzona do pracowni.
- Mam nadzieję, że namalowany przeze mnie portret spełni pańskie oczekiwania, panie Fawley – powiedziała po krótkim powitaniu, uważnym wzrokiem obserwując mężczyznę. Zawsze, gdy malowała dla nowych klientów, obawiała się, że jej obrazy mogłyby okazać się niezadowalające. A tego nie lubiła, jak każda artystyczna dusza, była bardzo wrażliwa na to, co inni myśleli o jej pracach. Nie wiedziała też, do jakiej kategorii klientów zaliczyć Fawleya. Dopiero się okaże. Niemniej jednak, wiedziała już, że Fawleyowie byli rodem dobrze zaznajomionym ze sztuką, poznała także krewną Colina, Elizabeth, której pokazywała część swoich prac i która obiecała jej pewną pomoc w tym zakresie. – Ma pan jeszcze jakieś konkretne życzenia odnośnie obrazu?
Nieco nerwowo poprawiła pierścionek zaręczynowy od Glaucusa, przelotnie myśląc, że to już ponad tydzień, odkąd została jego narzeczoną. Splecione w warkocz rude włosy odrzuciła na plecy, żeby jej nie przeszkadzały, po czym znowu wróciła do starannego przygotowywania poszczególnych przyborów.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Nigdy nie był szczególnym miłośnikiem sztuki, nie czując żadnego pociągu do swojego rodowego powołania - niemniej usilna niechęć, jaką starał się sztukę obdarzać, wynikała raczej z nienawiści, jaką w zaciszu własnej rezydencji darzył swój ród. Nie okazywać jej na zewnątrz, ale kultywować w sercu, to pierwsza zasada jakiej się nauczył. Nigdy oficjalnie nie przyznawał się do swojej niechęci, odgrywając raczej rolę marnotrawnego syna, który (jeszcze) się nie nawrócił, dając każdemu przeświadczenie, że kiedyś wróci na rodowe łono. Starał się więc wypleniać sztukę ze swojego życia, ceniąc sobie wyłącznie tę jej odsłonę, która była była związana ze sztuką łączenia słów w zdania, wyrazów w wersy i tworzenia piękna poezji i prozy, niedostrzegalnego często dla wielu głupców,
Niemniej nie była mu obca próżność i to właśnie ona nakazała wystawić - raczej dla zabawy niż całkiem serio - ogłoszenie w Proroku, na które ku własnemu zdziwieniu, otrzymał błyskawicznie kilka różnych propozycji. Czyżby świat malarskiej sztuki przeżywał kryzys i walczono o klientów jak o doskonałą zdobycz? A może chętnych skusiło jego nazwisko znane w branży i zwęszyli okazję, by na szlacheckich plecach wybić się na salonach dzięki uprzejmości i pomocy swojego mecenasa? Nie miał pojęcia, czym się kierować podczas wyboru oferty; mało kto od razu przedstawił swoją cenę, mało kto też opisywał pokrótce swoją osobę - większość skupiała się jedynie na swoich osiągnięciach, które i tak Colina niezbyt interesowały, jako że wciąż nie traktował swojego pomysłu całkiem serio. Postanowił więc pójść za kaprysem chwili i wybrał ofertę oznaczoną szlacheckim nazwiskiem. Nie tak doskonałym jak jego - to oczywiste - w dodatku słynącym z braku rodowych dóbr, ale nadal szlacheckim. Jeśli ktoś miał go namalować i przedstawić na portrecie jako dumnego, pewnego siebie arystokratę, to mógł to zrobić jedynie ktoś, kto sam się takowym czuł.
- Oczekiwania są kwestią gustów, panno Weasley - powiedział, powitawszy ją uprzejmie, skłaniając przy tym lekko głowę, jak nakazywał dobry obyczaj. Malarka czy nie, była wszak szlachcianką i choć Colina z początku zaniepokoił jej młody wiek i liczba piegów na twarzy (:P), postanowił nie oceniać książki po okładce. Być może młode artystyczne oko dostrzeże więcej swoim świeżym spojrzeniem, niż dojrzałe, ale zmęczone oko wieloletniego artysty? - Jeśli tylko nie doda mi pani kilku kilogramów i nie namaluje kompletnie łysego, zapewne nie będę miał innych zastrzeżeń - pozwolił sobie nawet na delikatny uśmiech, czy spoczął w fotelu, wskazując jej drugi, ale tego dziewczyna już nie zauważyła, zajęta przygotowywaniem swoich materiałów. Uśmiechnął się nieco szerzej; nie pozostawiła mu żadnych wątpliwości, że traktuje swoje zajęcie bardzo poważnie i nie zamierza marnować na nic czasu. - Mam stać? Siedzieć? Opierać się o coś? - zapytał, gdy sztaluga była już rozłożona, oddzielając go delikatną barierą od malarki.
Niemniej nie była mu obca próżność i to właśnie ona nakazała wystawić - raczej dla zabawy niż całkiem serio - ogłoszenie w Proroku, na które ku własnemu zdziwieniu, otrzymał błyskawicznie kilka różnych propozycji. Czyżby świat malarskiej sztuki przeżywał kryzys i walczono o klientów jak o doskonałą zdobycz? A może chętnych skusiło jego nazwisko znane w branży i zwęszyli okazję, by na szlacheckich plecach wybić się na salonach dzięki uprzejmości i pomocy swojego mecenasa? Nie miał pojęcia, czym się kierować podczas wyboru oferty; mało kto od razu przedstawił swoją cenę, mało kto też opisywał pokrótce swoją osobę - większość skupiała się jedynie na swoich osiągnięciach, które i tak Colina niezbyt interesowały, jako że wciąż nie traktował swojego pomysłu całkiem serio. Postanowił więc pójść za kaprysem chwili i wybrał ofertę oznaczoną szlacheckim nazwiskiem. Nie tak doskonałym jak jego - to oczywiste - w dodatku słynącym z braku rodowych dóbr, ale nadal szlacheckim. Jeśli ktoś miał go namalować i przedstawić na portrecie jako dumnego, pewnego siebie arystokratę, to mógł to zrobić jedynie ktoś, kto sam się takowym czuł.
- Oczekiwania są kwestią gustów, panno Weasley - powiedział, powitawszy ją uprzejmie, skłaniając przy tym lekko głowę, jak nakazywał dobry obyczaj. Malarka czy nie, była wszak szlachcianką i choć Colina z początku zaniepokoił jej młody wiek i liczba piegów na twarzy (:P), postanowił nie oceniać książki po okładce. Być może młode artystyczne oko dostrzeże więcej swoim świeżym spojrzeniem, niż dojrzałe, ale zmęczone oko wieloletniego artysty? - Jeśli tylko nie doda mi pani kilku kilogramów i nie namaluje kompletnie łysego, zapewne nie będę miał innych zastrzeżeń - pozwolił sobie nawet na delikatny uśmiech, czy spoczął w fotelu, wskazując jej drugi, ale tego dziewczyna już nie zauważyła, zajęta przygotowywaniem swoich materiałów. Uśmiechnął się nieco szerzej; nie pozostawiła mu żadnych wątpliwości, że traktuje swoje zajęcie bardzo poważnie i nie zamierza marnować na nic czasu. - Mam stać? Siedzieć? Opierać się o coś? - zapytał, gdy sztaluga była już rozłożona, oddzielając go delikatną barierą od malarki.
Rzeczywiście, Lyra była niezwykle młoda. A przez wyjątkowo niski wzrost, drobną sylwetkę i bladą buzię nakrapianą licznymi piegami, sprawiała wrażenie jeszcze młodszej, kiedy stanęła przed Colinem, ściskając pod pachą tę swoją sztalugę (dzięki zaklęciu lżejszą, ale wciąż sprawiającą wrażenie większej niż sama Lyra) i patrząc na niego wielkimi, zielonymi oczami, którymi lustrowała go czujnie, z ciekawością. Jednak wiek nie miał większego wpływu na talent, choć niewątpliwie miał znaczenie, jeśli chodziło o doświadczenie i obycie; tego Lyra musiała dopiero nabrać, a każde nowe zlecenie czegoś ją uczyło i to było dla niej dodatkową motywacją, żeby je zdobywać.
Początkowo zastanawiała się, czy ów Fawley ma coś wspólnego ze sztuką, jednak kiedy zobaczyła go z bliska, przypomniała sobie, że widziała go kiedyś w księgarni na Pokątnej. Choć naprawdę lubiła czytać, raczej nie było jej stać na kupowanie tam książek (przez całe życie zadowalała się używanymi), ale zdarzało jej się zaglądać choćby po to, by popatrzeć, przelotnie dotknąć dłonią pięknych, skórzanych okładek ze starannie tłoczonymi tytułami i twardymi grzbietami, ze smutkiem porównując je z własnymi książkami: starymi, wyświechtanymi, gdzie stronice przed rozsypaniem się chroniły chyba czary.
Cieszyła się, że zdecydował się wybrać właśnie jej ofertę (choć niewątpliwie miał ich więcej, w końcu nie tylko Lyra zajmowała się malowaniem i nie tylko ona desperacko poszukiwała swojej szansy) i miała nadzieję, że będzie zadowolony z efektu. Dobre słowo z ust kogoś takiego jak on, zamożnego czarodzieja czystej krwi mogło okazać się pomocne przy pozyskiwaniu kolejnych zleceń. Poza tym, sama także czerpała ogromną satysfakcję z zadowolenia innych, lubiła czuć, że jej sztuka znajduje uznanie. I naprawdę kochała malować.
- Pracuje pan w Esach i Floresach? – zapytała dla potwierdzenia swoich przypuszczeń. – Oczywiście, nie zrobię tego. Proszę się nie obawiać.
Posłała mu nieśmiały uśmiech, pieczołowicie ustawiając słoiczki z farbą i przygotowując pędzle. Rzeczywiście traktowała swoje zadanie bardzo poważnie. Dla niej malowanie nie było wyłącznie pracą: było także jej pasją.
- Może pan siedzieć w fotelu, tak jak teraz. Tak zapewne będzie najwygodniej, w końcu malowanie portretu może zająć mi kilka godzin. Gdyby chciał pan zrobić sobie przerwę w pozowaniu, proszę powiedzieć – wyjaśniła. Kilkugodzinne stanie zdecydowanie nie należało do wygodnych, więc gdy kogoś portretowała, zazwyczaj sugerowała mu usadowienie się gdzieś, w taki sposób, żeby światło padało z odpowiedniej strony. Poinstruowała go jeszcze, jak powinien się ustawić, by mogła jak najwiarygodniej uwiecznić go na płótnie. – Chce pan, żeby portret się poruszał? Był magicznym portretem?
Większość czarodziejów chciała zaczarowanych, ruchomych obrazów, których postacie poruszały się, mówiły i przemieszczały z obrazu na obraz. Lyrze na szczęście coraz lepiej szły zaklęcia ożywiające namalowane postacie, choć przy rzucaniu ich, zawsze obawiała się jakichś niespodziewanych, dziwacznych efektów. Kiedyś postać, zamiast wykonywać jakieś normalne ruchy, przez cały czas drapała się po nosie i stroiła do oglądającego miny. Lyra ze wstydem pozbyła się obrazu i namalowała go od nowa. Klient nigdy się nie dowiedział o tym dziwacznym skutku zaklęcia.
Ustawiła na sztaludze płótno, nie przestając jednak obserwować Fawleya. Nie tylko w ujęciu artystycznym; była ogólnie zaciekawiona, z kim tym razem przyjdzie jej mieć do czynienia, ale zbyt nieśmiałą, by zasypywać go wieloma pytaniami. Jednak zastanawianie się nad portretowanymi osobami zawsze było jakąś częścią procesu twórczego.
Początkowo zastanawiała się, czy ów Fawley ma coś wspólnego ze sztuką, jednak kiedy zobaczyła go z bliska, przypomniała sobie, że widziała go kiedyś w księgarni na Pokątnej. Choć naprawdę lubiła czytać, raczej nie było jej stać na kupowanie tam książek (przez całe życie zadowalała się używanymi), ale zdarzało jej się zaglądać choćby po to, by popatrzeć, przelotnie dotknąć dłonią pięknych, skórzanych okładek ze starannie tłoczonymi tytułami i twardymi grzbietami, ze smutkiem porównując je z własnymi książkami: starymi, wyświechtanymi, gdzie stronice przed rozsypaniem się chroniły chyba czary.
Cieszyła się, że zdecydował się wybrać właśnie jej ofertę (choć niewątpliwie miał ich więcej, w końcu nie tylko Lyra zajmowała się malowaniem i nie tylko ona desperacko poszukiwała swojej szansy) i miała nadzieję, że będzie zadowolony z efektu. Dobre słowo z ust kogoś takiego jak on, zamożnego czarodzieja czystej krwi mogło okazać się pomocne przy pozyskiwaniu kolejnych zleceń. Poza tym, sama także czerpała ogromną satysfakcję z zadowolenia innych, lubiła czuć, że jej sztuka znajduje uznanie. I naprawdę kochała malować.
- Pracuje pan w Esach i Floresach? – zapytała dla potwierdzenia swoich przypuszczeń. – Oczywiście, nie zrobię tego. Proszę się nie obawiać.
Posłała mu nieśmiały uśmiech, pieczołowicie ustawiając słoiczki z farbą i przygotowując pędzle. Rzeczywiście traktowała swoje zadanie bardzo poważnie. Dla niej malowanie nie było wyłącznie pracą: było także jej pasją.
- Może pan siedzieć w fotelu, tak jak teraz. Tak zapewne będzie najwygodniej, w końcu malowanie portretu może zająć mi kilka godzin. Gdyby chciał pan zrobić sobie przerwę w pozowaniu, proszę powiedzieć – wyjaśniła. Kilkugodzinne stanie zdecydowanie nie należało do wygodnych, więc gdy kogoś portretowała, zazwyczaj sugerowała mu usadowienie się gdzieś, w taki sposób, żeby światło padało z odpowiedniej strony. Poinstruowała go jeszcze, jak powinien się ustawić, by mogła jak najwiarygodniej uwiecznić go na płótnie. – Chce pan, żeby portret się poruszał? Był magicznym portretem?
Większość czarodziejów chciała zaczarowanych, ruchomych obrazów, których postacie poruszały się, mówiły i przemieszczały z obrazu na obraz. Lyrze na szczęście coraz lepiej szły zaklęcia ożywiające namalowane postacie, choć przy rzucaniu ich, zawsze obawiała się jakichś niespodziewanych, dziwacznych efektów. Kiedyś postać, zamiast wykonywać jakieś normalne ruchy, przez cały czas drapała się po nosie i stroiła do oglądającego miny. Lyra ze wstydem pozbyła się obrazu i namalowała go od nowa. Klient nigdy się nie dowiedział o tym dziwacznym skutku zaklęcia.
Ustawiła na sztaludze płótno, nie przestając jednak obserwować Fawleya. Nie tylko w ujęciu artystycznym; była ogólnie zaciekawiona, z kim tym razem przyjdzie jej mieć do czynienia, ale zbyt nieśmiałą, by zasypywać go wieloma pytaniami. Jednak zastanawianie się nad portretowanymi osobami zawsze było jakąś częścią procesu twórczego.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Obrzucił ją jeszcze jednym przelotnym spojrzeniem, zastanawiając się w duszy, czy jego wybór był właściwy i czy nie powinien jednak uprzejmie jej podziękować za podjęty trud, ale że szuka kogoś innego, bardziej doświadczonego i starszego. Z drugiej strony nie mógł zapominać o tym, o czym myślał przed chwilą – jej młodość działała również na korzyść dziewczyny, czyniąc jej artystyczne spojrzenie świeższym, może nawet nieco nowocześniejszym. Wyobrażał sobie minę nestora rodu, gdyby wysłał mu swój portret utrzymany nie w sztywnych ramach, którym hołdowali zawodowi portreciści, ale chociażby impresjonistycznej aranżacji, gdzie barwy nie były barwami, ale wyłączną interpretacją malarza. A może coś w stylu Picassa? Dalíego? Ekscentryczne, łamiące konwenanse, zupełnie niepodobne do wszystkich nudnych i statycznych dzieł, które zdobiły rodowe rezydencje. Czuć z nich było absurdalną powagą, jakby w kilku kolorach i pociągnięciach pędzla można było ukryć całą istotę człowieka. Nie, nie takiego portretu pragnął – nie jednego z wielu, ale czegoś oryginalnego, czegoś wręcz bluźnierczego, co wbijałoby się kąśliwymi zębami w szlachecką dumę, czego nikt nigdy by nie powiesił na widoku publicznym.
- Owszem – odpowiedział lakonicznie na jej pytanie, sadowiąc się w fotelu. Po chwili wahania sięgnął po książkę leżącą na stole i oparł ją o udo, wpatrując się świdrującym wzrokiem w malarkę. Skoro miał tak spędzić kilka godzin, nie zamierzał się przy tum nudzić, szczególnie że nie podejrzewał, iż rozmowa z tak młodą osobą będzie dla niego jakimś wyzwaniem. Tak, była szlachcianką i tak, już z tego tytułu należał się jej szacunek... ale nie zmieniało to faktu, że czuł się nieco skrępowany jej obecnością. Zagryzł zęby na przelotne wspomnienie o Rosalie, niewiele przecież starszej od stojącej naprzeciwko dziewczyny, ale już – dzięki przekroczeniu tej magicznej granicy dwudziestu lat – o wiele bardziej dorosłej. Zresztą w jej towarzystwie, zapewne przez ten głupi czar półwili, Colin odrzucał natychmiast w kąt wszelkie skrępowanie, hołdując swojej wybrance w każdym swoim słowie i czynie.
- Chcę, żeby był niezwykły – powiedział w końcu, nie patrząc na malarkę, ale przeglądając karty książki z nagłym zainteresowaniem. - By nie był jednym z tych nudnym barwnych kleksów wiszących na szlacheckich ścianach. Ma być... zaskakujący i odmienny, ale nie karykaturalny. Proszę po prostu odrzucić wszelkie krępujące panią konwenanse i dać się ponieść wyobraźni. - Machnął ręką i uśmiechnął się przy tym lekko. Z pewnością nie zamierzał być łatwym klientem, który oczekuje sztampowych rozwiązań, ale był pewien, że dziewczyna miała do czynienia z o wiele trudniejszymi przypadkami. Wymagającymi i roszczeniowymi klientami, którym nie pasował odcień błękitu na płótnie albo którzy za wszelką cenę chcieli udoskonalić swój obraz, czyniąc go groteskowo odmiennym od rzeczywistości. Uniósł głowę znad książki, jeszcze raz wpatrując się w sylwetkę dziewczyny. Miesiąc temu bez wahania zrobiłby wszystko, by wprawić ją w zakłopotanie, nie szczędząc przy tym dźwięczącej w słowach dwuznaczności, lecz teraz traktował ją wyłącznie jako zatrudnioną przez siebie osobę i oceniał jedynie w kategoriach tworzonego przez nią dzieła. Przeklęta namiętność zauroczenia, która nakazywała mu powściągać swój temperament. I przeklęta Rosalie, że wciąż nie opuszczała jego myśli, mimo że łączyło ich nic więcej, jak chwilowe, przelotne wręcz spotkanie.
- Owszem – odpowiedział lakonicznie na jej pytanie, sadowiąc się w fotelu. Po chwili wahania sięgnął po książkę leżącą na stole i oparł ją o udo, wpatrując się świdrującym wzrokiem w malarkę. Skoro miał tak spędzić kilka godzin, nie zamierzał się przy tum nudzić, szczególnie że nie podejrzewał, iż rozmowa z tak młodą osobą będzie dla niego jakimś wyzwaniem. Tak, była szlachcianką i tak, już z tego tytułu należał się jej szacunek... ale nie zmieniało to faktu, że czuł się nieco skrępowany jej obecnością. Zagryzł zęby na przelotne wspomnienie o Rosalie, niewiele przecież starszej od stojącej naprzeciwko dziewczyny, ale już – dzięki przekroczeniu tej magicznej granicy dwudziestu lat – o wiele bardziej dorosłej. Zresztą w jej towarzystwie, zapewne przez ten głupi czar półwili, Colin odrzucał natychmiast w kąt wszelkie skrępowanie, hołdując swojej wybrance w każdym swoim słowie i czynie.
- Chcę, żeby był niezwykły – powiedział w końcu, nie patrząc na malarkę, ale przeglądając karty książki z nagłym zainteresowaniem. - By nie był jednym z tych nudnym barwnych kleksów wiszących na szlacheckich ścianach. Ma być... zaskakujący i odmienny, ale nie karykaturalny. Proszę po prostu odrzucić wszelkie krępujące panią konwenanse i dać się ponieść wyobraźni. - Machnął ręką i uśmiechnął się przy tym lekko. Z pewnością nie zamierzał być łatwym klientem, który oczekuje sztampowych rozwiązań, ale był pewien, że dziewczyna miała do czynienia z o wiele trudniejszymi przypadkami. Wymagającymi i roszczeniowymi klientami, którym nie pasował odcień błękitu na płótnie albo którzy za wszelką cenę chcieli udoskonalić swój obraz, czyniąc go groteskowo odmiennym od rzeczywistości. Uniósł głowę znad książki, jeszcze raz wpatrując się w sylwetkę dziewczyny. Miesiąc temu bez wahania zrobiłby wszystko, by wprawić ją w zakłopotanie, nie szczędząc przy tym dźwięczącej w słowach dwuznaczności, lecz teraz traktował ją wyłącznie jako zatrudnioną przez siebie osobę i oceniał jedynie w kategoriach tworzonego przez nią dzieła. Przeklęta namiętność zauroczenia, która nakazywała mu powściągać swój temperament. I przeklęta Rosalie, że wciąż nie opuszczała jego myśli, mimo że łączyło ich nic więcej, jak chwilowe, przelotne wręcz spotkanie.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pracownia
Szybka odpowiedź