Kuchnia
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Kuchnia
Podobnie jak pokój główny jedno z największych pomieszczeń w małym domku w zabudowie szeregowej, ciasnej i klaustrofobicznej. Uwagę zwracało na siebie wielkie palenisko, wyjęte rodem z osiemnastowiecznych rycin, a w nim nad ogniem kołysał się kociołek, zapewne pełen ciepłej strawy. Naprzeciwko niego ciężki, ciemny i całkiem zdobny stół, który zdawał się nie pasować do surowego wnętrza. Jednak kuchnia miała swój urok ze swoimi pobielanymi ścianami, wiszącymi miedzianymi garnkami i starą komodą, która widziała zapewne nie jedno. Podobnie jak większość mebli należała do poprzednich właścicieli a obecny nie miał zamiaru wymieniać czegoś co jest dobre. Na jej szczycie znajdowała się cała kolekcja lamp oliwnych, a za przymatowionymi szybkami można było dostrzec całą zastawę kuchenną. Nieduże drzwiczki prowadziły na tyły domku gdzie mieścił się zaniedbany ogródek, do którego marynarz nie miał serca.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
|18.01.1958 - wieczór
Szedł przed siebie dokładnie znając drogę do swojego domu. Niezależnie w jakim punkcie miasta był doskonale wiedział jak dotrzeć do tego małego domku wciśniętego pomiędzy inne budynki w dzielnicy portowej. Ten zaś nie wyróżniał się niczym specjalnym, co samego właściciela cieszyło, ponieważ nie chciał aby jego domostwo rzucało się w oczy. Obejrzał się przez ramię czy Fletcher za nim podążą, choć nadal się dziwił, że przystała na jego propozycję. Spodziewał się oburzenia oraz teatralnego odejścia z obcasa ale jednak ona wcisnęła dłonie w płaszcza i ruszyła za nim. Już w pod Złotym Rybakiem czuł w kościach, że nie chciała za szybko wracać na Arenę, że nie ciągnęło jej tam i wyjście do pani Boyle było ucieczką czy też chęcią przebywania w innym miejscu.
Wprowadził Fletcher bez słowa do domu, przeprowadzając przez hol wejściowy zwany wiatrołapem prosto do całkiem obszernej kuchni jak na taki mały dom. Wyciągnął różdżkę by rozpalić ogień w palenisku, a ten zaskwierczał aż miło. Kenneth zdjął kurtkę i zarzucił ją niedbale na oparcie krzesła, odwinął szalik wokół szyi, zostając w grubym, wełnianym swetrze.
-Usiądź. - Wskazał Fletcher wolne miejsce, a sam podszedł do kredensu aby wyciągnąć z niego dwie szklanki oraz butelkę Portera. W pomieszczeniu robiło się coraz cieplej od ognia, a marynarz otworzył trunek i rozlał część do naczyń. Jedno podsunął po blacie w stronę Fletcher, po czym sam upił solidny łyk. Przyjemny smak alkoholu rozlał się po gardle aż do żołądka, dolał sobie więcej i to samo zrobił ze szklanką kobiety. -Jesteś głodna? Mam jeszcze trochę pieczonego pstrąga. - Spojrzał na piecyk przy palenisku, w którym trzymał potrawy by zachowały swoją temperaturę. Nie czekając na odpowiedź wyciągnął pieczoną rybę w ziołach i przełożył na talerz, który znalazł się przed czarownicą jak wcześniej miało to miejsce z Porterem. Usiadł naprzeciwko niej i wychylił swoją szklankę. Mieszkał sam. Nie posiadał skrzata domowego ani żadnego zwierzęcia i widać było, że dom choć czysty to jednak nie był otoczony troskliwą opieką jak to zwykle bywa kiedy widać bibeloty, pamiątki czy typowe sygnały, że budynkiem opiekuje się kobieca dłoń.
Szedł przed siebie dokładnie znając drogę do swojego domu. Niezależnie w jakim punkcie miasta był doskonale wiedział jak dotrzeć do tego małego domku wciśniętego pomiędzy inne budynki w dzielnicy portowej. Ten zaś nie wyróżniał się niczym specjalnym, co samego właściciela cieszyło, ponieważ nie chciał aby jego domostwo rzucało się w oczy. Obejrzał się przez ramię czy Fletcher za nim podążą, choć nadal się dziwił, że przystała na jego propozycję. Spodziewał się oburzenia oraz teatralnego odejścia z obcasa ale jednak ona wcisnęła dłonie w płaszcza i ruszyła za nim. Już w pod Złotym Rybakiem czuł w kościach, że nie chciała za szybko wracać na Arenę, że nie ciągnęło jej tam i wyjście do pani Boyle było ucieczką czy też chęcią przebywania w innym miejscu.
Wprowadził Fletcher bez słowa do domu, przeprowadzając przez hol wejściowy zwany wiatrołapem prosto do całkiem obszernej kuchni jak na taki mały dom. Wyciągnął różdżkę by rozpalić ogień w palenisku, a ten zaskwierczał aż miło. Kenneth zdjął kurtkę i zarzucił ją niedbale na oparcie krzesła, odwinął szalik wokół szyi, zostając w grubym, wełnianym swetrze.
-Usiądź. - Wskazał Fletcher wolne miejsce, a sam podszedł do kredensu aby wyciągnąć z niego dwie szklanki oraz butelkę Portera. W pomieszczeniu robiło się coraz cieplej od ognia, a marynarz otworzył trunek i rozlał część do naczyń. Jedno podsunął po blacie w stronę Fletcher, po czym sam upił solidny łyk. Przyjemny smak alkoholu rozlał się po gardle aż do żołądka, dolał sobie więcej i to samo zrobił ze szklanką kobiety. -Jesteś głodna? Mam jeszcze trochę pieczonego pstrąga. - Spojrzał na piecyk przy palenisku, w którym trzymał potrawy by zachowały swoją temperaturę. Nie czekając na odpowiedź wyciągnął pieczoną rybę w ziołach i przełożył na talerz, który znalazł się przed czarownicą jak wcześniej miało to miejsce z Porterem. Usiadł naprzeciwko niej i wychylił swoją szklankę. Mieszkał sam. Nie posiadał skrzata domowego ani żadnego zwierzęcia i widać było, że dom choć czysty to jednak nie był otoczony troskliwą opieką jak to zwykle bywa kiedy widać bibeloty, pamiątki czy typowe sygnały, że budynkiem opiekuje się kobieca dłoń.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Nie poddawała w wątpliwość swojej decyzji, dopóki nie stanęła przed drzwiami mieszkania Fernsby'ego. Pomimo ciekawości, dopiero teraz zaczynała zastanawiać się nad konsekwencjami swojego przyjścia tutaj; mogli się lubić i dzielić sentymenty, mogli sobie pomagać, nie byli jednak już tymi dziećmi ze szkoły a dwójką dorosłych ludzi, których zamiary mogły okazać się ze sobą nie po drodze. Ona właściwie zamiarów nie miała żadnych; naiwnie uznała, że porozmawiają i o świcie wróci do Areny, nim zbudzą się cyrkowcy wraz z panem Carringtonem, być może doszła też do wniosku, że sprawdzi w praktyce jego słowa. Jeśli były szczerze tym razem, nie musiała się niczym martwić.
Po chwili zawahania weszła do środka i rozejrzała się wokół badawczo. Mieszkanie nie przypominało zamieszkiwanego na co dzień ani tym bardziej nic nie wskazywało na to, że mieszkał z kimś. Nie tak zresztą wyobrażała sobie mieszkanie człowieka, który większość czasu spędzał na wodzie – zdecydowanie bardziej przypisałaby mu kajutę na statku, ale najwidoczniej jeszcze wiele rzeczy musiało ją zaskoczyć. Zrzuciła w przejściu buty, odwiesiła płaszcz, by po tym powolnie skierować się do kuchni. Ponura, ale czysta, z pewnością bardziej przestronna niż przyczepa, zawyrokowała w myślach, i zająwszy wskazane miejsce, powiodła spojrzeniem po szklaneczce z alkoholem, która znalazła się przed nią.
– Nie jestem głodna – odparła; od kiedy żywność stała się trudno dostępna a oni dzielili się w cyrku niewielkimi porcjami prawie tych samych potraw, odnosiła wrażenie, że jej żołądek zdołał zaadaptować się do zaistniałych warunków. Nie odczuwała głodu – a przynajmniej nie zwracała już na niego uwagi – nie rzucała się na jedzenie, jeśli była taka okazja; od zawsze zresztą jadała niewiele, na co wskazywała chuderlawa postura i niedużo kilogramów na karku. – Nie sądziłam, że posiadasz mieszkanie na stałym lądzie; to chyba niecodzienne jak na kogoś w twoim zawodzie – zagaiła, podejmując temat neutralny, jedyny, który przyszedł jej chwilowo do głowy. Pomimo wcześniejszego wyszczekania, w tej chwili zdawało się, że zapomniała języka w gębie, na co pomocny mógł okazać się alkohol. Bez wahania upiła łyk ze szkła lokując na ciemnawym płynie wzrok.
Po chwili zawahania weszła do środka i rozejrzała się wokół badawczo. Mieszkanie nie przypominało zamieszkiwanego na co dzień ani tym bardziej nic nie wskazywało na to, że mieszkał z kimś. Nie tak zresztą wyobrażała sobie mieszkanie człowieka, który większość czasu spędzał na wodzie – zdecydowanie bardziej przypisałaby mu kajutę na statku, ale najwidoczniej jeszcze wiele rzeczy musiało ją zaskoczyć. Zrzuciła w przejściu buty, odwiesiła płaszcz, by po tym powolnie skierować się do kuchni. Ponura, ale czysta, z pewnością bardziej przestronna niż przyczepa, zawyrokowała w myślach, i zająwszy wskazane miejsce, powiodła spojrzeniem po szklaneczce z alkoholem, która znalazła się przed nią.
– Nie jestem głodna – odparła; od kiedy żywność stała się trudno dostępna a oni dzielili się w cyrku niewielkimi porcjami prawie tych samych potraw, odnosiła wrażenie, że jej żołądek zdołał zaadaptować się do zaistniałych warunków. Nie odczuwała głodu – a przynajmniej nie zwracała już na niego uwagi – nie rzucała się na jedzenie, jeśli była taka okazja; od zawsze zresztą jadała niewiele, na co wskazywała chuderlawa postura i niedużo kilogramów na karku. – Nie sądziłam, że posiadasz mieszkanie na stałym lądzie; to chyba niecodzienne jak na kogoś w twoim zawodzie – zagaiła, podejmując temat neutralny, jedyny, który przyszedł jej chwilowo do głowy. Pomimo wcześniejszego wyszczekania, w tej chwili zdawało się, że zapomniała języka w gębie, na co pomocny mógł okazać się alkohol. Bez wahania upiła łyk ze szkła lokując na ciemnawym płynie wzrok.
go alone
my flower, and keep my whole lovely you; wild green stones alone my lover and keep us on my heart.
-Jak chcesz. - Wzruszył ramionami, bo nie miał zamiaru karmić jej siłą czy do tego namawiać. Talerza też nie zabrał gdyby jednak chciała coś zjeść, on sam sięgnął widelcem po kawałek ryby i szybko zjadł. Był głodny i po to zostawił jedną ciepłą rybę by móc ją zjeść w takiej właśnie chwili. Nie miał zamiaru się głodzić, ponieważ pracował na statku a to wymagało do niego sporo siły i wytrzymałości, ograniczając zbytnio ilości spożywanych posiłków swoją słabością naraziłby załogę, którą zarządzał w trakcie rejsów. -Spodziewałaś się statku i wielkiej kajuty? - Zapytał nie kryjąc swojego rozbawienia; nie raz spotkał się z tym, że wyobrażano sobie dom na statku. Zapił kolejne słowa łykiem Portera. -Każdy marynarz ma dom na stałym lądzie. Statek jest naszym domem jedynie w trakcie rejsu.
Wyciągnął długie nogi przed siebie krzyżując je w kostkach, a dłonie splatając na karku. Choć nie spędzał większości roku w tym domu, to jednak był to miejsce, do którego wracał i spędzał te chwile wytchnienia pomiędzy rejsami. Choć jednak głównie służył mu raczej jako sypialnia i lokum do przeczekania. Na większość żeglarzy ktoś w domu czekał, czy to żona i dzieci, a nawet i rodzeństwo. Matka Pierwszego mieszkała wraz ze swym bratem i choć sugerowała aby syn zamieszkał razem z nimi to odmówił. Do matki zachodził po każdym rejsie, dzielił się swoimi opowieściami, ale zawsze wracał tutaj i spędzał długie wieczory w samotności, odpoczywając od zgiełku.
Nie spodziewał się, że tego wieczora będzie miał towarzystwo i to jeszcze w osobie Fletcher, może gdyby na nią nie natrafił to zaszedłby do jakiegoś baru, wychylił parę głębszych, zagrał w karty i dopiero wrócił do siebie. Miał jednak dzisiaj odgrywać rolę gospodarza; rolę do której nie był nawykły. -Na statku nie da się ciągle mieszkać na stałe. - Zerknął na Norę kiedy to mówił, a następnie sięgnął po tytoń aby skręcić papierosa. -Byłaś kiedyś w kajucie, Fletcher? Widziałaś jak wygląda życie na statku?
Wyciągnął długie nogi przed siebie krzyżując je w kostkach, a dłonie splatając na karku. Choć nie spędzał większości roku w tym domu, to jednak był to miejsce, do którego wracał i spędzał te chwile wytchnienia pomiędzy rejsami. Choć jednak głównie służył mu raczej jako sypialnia i lokum do przeczekania. Na większość żeglarzy ktoś w domu czekał, czy to żona i dzieci, a nawet i rodzeństwo. Matka Pierwszego mieszkała wraz ze swym bratem i choć sugerowała aby syn zamieszkał razem z nimi to odmówił. Do matki zachodził po każdym rejsie, dzielił się swoimi opowieściami, ale zawsze wracał tutaj i spędzał długie wieczory w samotności, odpoczywając od zgiełku.
Nie spodziewał się, że tego wieczora będzie miał towarzystwo i to jeszcze w osobie Fletcher, może gdyby na nią nie natrafił to zaszedłby do jakiegoś baru, wychylił parę głębszych, zagrał w karty i dopiero wrócił do siebie. Miał jednak dzisiaj odgrywać rolę gospodarza; rolę do której nie był nawykły. -Na statku nie da się ciągle mieszkać na stałe. - Zerknął na Norę kiedy to mówił, a następnie sięgnął po tytoń aby skręcić papierosa. -Byłaś kiedyś w kajucie, Fletcher? Widziałaś jak wygląda życie na statku?
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Nigdy nie zastanawiała się jak właściwie wyglądało życie marynarzy, statki i kajuty – wszak w takich miejscach nie miała okazji bywać, choć jest częstym bywalcem portu – i czy piraci faktycznie przypominali tych z morskich opowieści, ani, co najistotniejsze, na ile opowieści morskie snute w pijackich uniesieniach były zgodne z rzeczywistością. Uznając wspaniałomyślnie, że ani jej to nie było potrzebne ani przydatne, zajmowała się swoimi sprawami, aż do teraz, kiedy pod czupryną czarnych włosów zakotłowała się myśl, że być może go uraziła swoimi słowami. Sama przecież wielokrotnie się irytowała, gdy spotykała się z podobnym podejściem jeśli chodziło o Arenę Carringtonów i wszystko, co związane z tematem. Na początku wprawdzie starała się z tym walczyć, wyjaśniać, prostować, ale dochodząc do wniosku, że szkoda jej było nerwów i czasu, przytakiwała głupim opowieściom, mówiąc, że istotnie, mają cyrk dziwadeł a Finley ukrywa rogi na czole za pomocą magicznych zaklęć.
– Nie spodziewałam się mieszkania w kamienicy – wzruszyła ramionami – nie sądziłam, że w ogóle jest ci ono potrzebne, skoro więcej cię tutaj nie ma, niż jesteś – nie, żeby zaczynała poddawać w wątpliwość również i jego opowieści, bo kto wie, może w rzeczywistości wcale tyle nie podróżował, tylko tak mówił? Albo znowu ona miała zupełnie inne, przekłamane, spojrzenie na tę kwestię i bez powodu uznała, że tak po prostu jest? Odsunęła szkło, przeciągnęła się i skrzyżowała ręce pod biustem, unosząc wreszcie wzrok znad stołu na Kennetha.
– Wyobraź sobie, że miałam lepsze zajęcia do tej pory, niż chodzenie po statkach – nie kryła, że nie miała czasu, choć w ostatnich miesiącach pojawiło się go nieco więcej i nieśmiało twierdziła, że wzrósł on nieproporcjonalnie do obniżającego się braku chęci – słyszałam opowieści... i nim się zaśmiejesz, patrzę na nie przez palce... ale nigdy nie ciągnęło mnie, żeby je potwierdzić, czy upewnić się, że nie są prawdą – aż do teraz – raczej szanuję to absurdalne przekonanie, że kobieta na statku przynosi pecha i się tam nie pchałam – każdy musiał w coś wierzyć, a że wiara w to, iż kobiety były złym całego świata i przyciągały pecha, była tak absurdalnie głupia, że poniekąd nawet rozczulająca. – Skąd w ogóle to przekonanie? – spytała z ciekawości, uznając, że może nareszcie dowie się od kogoś normalnego o co chodzi.
– Nie spodziewałam się mieszkania w kamienicy – wzruszyła ramionami – nie sądziłam, że w ogóle jest ci ono potrzebne, skoro więcej cię tutaj nie ma, niż jesteś – nie, żeby zaczynała poddawać w wątpliwość również i jego opowieści, bo kto wie, może w rzeczywistości wcale tyle nie podróżował, tylko tak mówił? Albo znowu ona miała zupełnie inne, przekłamane, spojrzenie na tę kwestię i bez powodu uznała, że tak po prostu jest? Odsunęła szkło, przeciągnęła się i skrzyżowała ręce pod biustem, unosząc wreszcie wzrok znad stołu na Kennetha.
– Wyobraź sobie, że miałam lepsze zajęcia do tej pory, niż chodzenie po statkach – nie kryła, że nie miała czasu, choć w ostatnich miesiącach pojawiło się go nieco więcej i nieśmiało twierdziła, że wzrósł on nieproporcjonalnie do obniżającego się braku chęci – słyszałam opowieści... i nim się zaśmiejesz, patrzę na nie przez palce... ale nigdy nie ciągnęło mnie, żeby je potwierdzić, czy upewnić się, że nie są prawdą – aż do teraz – raczej szanuję to absurdalne przekonanie, że kobieta na statku przynosi pecha i się tam nie pchałam – każdy musiał w coś wierzyć, a że wiara w to, iż kobiety były złym całego świata i przyciągały pecha, była tak absurdalnie głupia, że poniekąd nawet rozczulająca. – Skąd w ogóle to przekonanie? – spytała z ciekawości, uznając, że może nareszcie dowie się od kogoś normalnego o co chodzi.
go alone
my flower, and keep my whole lovely you; wild green stones alone my lover and keep us on my heart.
Rozejrzał się po kuchni leniwie, prawie od niechcenia. Prawdą było, że bywał częściej na morzu niż na lądzie, ale to dlatego, że nic na lądzie zbytnio go nie trzymało. Morze było jego żywiołem i domem, ląd zaś jedynie przystankiem, chwilą zebrania sił i spakowania się na kolejną wyprawę. Worek marynarski leżał przed wejściem niczym informacja, że gospodarz zbyt długo nie zagrzeje tu miejsca. Jednak w przeświadczeniu innych tkwiło wyobrażenie, że miesza również na łajbie jakby był to najwygodniejszy sposób życia. Nie winił nikogo za to, sam wychował się na marynarskich opowieściach i chciał aby jego przyszłość wyglądała podobnie. Wzruszył ramionami.
-Na statku żyję większość roku, ale kiedy przybijamy na renowację każdy musi się gdzieś podziać. - Wskazał na kuchnię, w której się znajdowali. -Małe, zakurzone ale własne cztery ściany na tych parę miesięcy w roku.
Uniósł do góry brwi i odrzucił do tyłu głowę zanosząc się śmiechem, szczerze rozbawiony, nie zaś prześmiewczy czy kpiarski. Każdy chciał wiedzieć jak wygląda statek od środka i jego życie. Dlatego nie był przekonany, że nigdy Nory nie ciągnęło aby zobaczyć jak to jest, ujrzeć choć mały element wnętrza statku. -Zależy jaka kobieta i jakiego statku. - On nie odsunął do siebie szklanki tylko spokojnie popijał trunek. Był u siebie i nie miał zamiaru sobie odmawiać. Ogień w kominku przyjemnie grzał i Kenneth czuł się w końcu jak u siebie. Domek mógł być zagracony, niezbyt uporządkowany ale był jego miejscem na ziemi, choć czasami się zastanawiał czy jak na tak długo wybywa to czy przypadkiem nie zastanie w nim niechcianych lokatorów, którzy skorzystali z jego nieobecności i zajęli wolne lokum. Słyszał już takie historie, ponoć aby się zabezpieczyć najlepiej komuś na ten czas podnająć dom lub zapłacić aby miał na niego oko. Kusiła go ta opcja kiedy wypływał na ponad miesiąca albo dwa.
-Część kapitanów uważała kobiety za demoniczny balast. - Zaczął wyjaśniać bawiąc się od niechcenia opróżnioną szklanką. Podniósł na Norę ciemne oczy i uśmiechnął się półgębkiem.-Niektórzy marynarze skrobią zaś ślady stóp kobiecych na pokładzie. Tłumaczy się to tym, że marynarze personifikują statek z kobietą. Sądzi się, że statek mógłby być zazdrosny o kobietę znajdującą się na jego pokładzie, w związku z czym okazałby swój gniew i stałoby się nieszczęście. - Wyjaśnił pokrótce z czym się to całe zamieszanie wiązało, a dokładniej przesąd. -Wszystko zależy od statku, Brzask nie nosi kobiecego imienia, ale sporo statków owszem. - Po tych słowach zamilkł i sięgnął po butelkę aby uzupełnić trunek w szklance. Zapadała między nimi cisza, którą przerywało trzaskanie ognia palenisku. -Przygotuję ci posłanie. - Oznajmił nagle wstając ze swojego miejsca gwałtownie.
-Na statku żyję większość roku, ale kiedy przybijamy na renowację każdy musi się gdzieś podziać. - Wskazał na kuchnię, w której się znajdowali. -Małe, zakurzone ale własne cztery ściany na tych parę miesięcy w roku.
Uniósł do góry brwi i odrzucił do tyłu głowę zanosząc się śmiechem, szczerze rozbawiony, nie zaś prześmiewczy czy kpiarski. Każdy chciał wiedzieć jak wygląda statek od środka i jego życie. Dlatego nie był przekonany, że nigdy Nory nie ciągnęło aby zobaczyć jak to jest, ujrzeć choć mały element wnętrza statku. -Zależy jaka kobieta i jakiego statku. - On nie odsunął do siebie szklanki tylko spokojnie popijał trunek. Był u siebie i nie miał zamiaru sobie odmawiać. Ogień w kominku przyjemnie grzał i Kenneth czuł się w końcu jak u siebie. Domek mógł być zagracony, niezbyt uporządkowany ale był jego miejscem na ziemi, choć czasami się zastanawiał czy jak na tak długo wybywa to czy przypadkiem nie zastanie w nim niechcianych lokatorów, którzy skorzystali z jego nieobecności i zajęli wolne lokum. Słyszał już takie historie, ponoć aby się zabezpieczyć najlepiej komuś na ten czas podnająć dom lub zapłacić aby miał na niego oko. Kusiła go ta opcja kiedy wypływał na ponad miesiąca albo dwa.
-Część kapitanów uważała kobiety za demoniczny balast. - Zaczął wyjaśniać bawiąc się od niechcenia opróżnioną szklanką. Podniósł na Norę ciemne oczy i uśmiechnął się półgębkiem.-Niektórzy marynarze skrobią zaś ślady stóp kobiecych na pokładzie. Tłumaczy się to tym, że marynarze personifikują statek z kobietą. Sądzi się, że statek mógłby być zazdrosny o kobietę znajdującą się na jego pokładzie, w związku z czym okazałby swój gniew i stałoby się nieszczęście. - Wyjaśnił pokrótce z czym się to całe zamieszanie wiązało, a dokładniej przesąd. -Wszystko zależy od statku, Brzask nie nosi kobiecego imienia, ale sporo statków owszem. - Po tych słowach zamilkł i sięgnął po butelkę aby uzupełnić trunek w szklance. Zapadała między nimi cisza, którą przerywało trzaskanie ognia palenisku. -Przygotuję ci posłanie. - Oznajmił nagle wstając ze swojego miejsca gwałtownie.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Z uwagą wysłuchała tego, co Kenneth miał do powiedzenia, jednocześnie w głowie próbując skonfrontować jego słowa z opowieściami zasłyszanymi przypadkiem, gdzieś w barach. Pokiwała głową na znak zrozumienia i nim się odezwała, pociągnęła spory łyk trunku ze szklanki, który w połączeniu z pustym żołądkiem, wychłodzeniem i nieszczególnie dobrym nastrojem miał się okazać jednym z gorszych pomysłów.
– Nie rozumiem, mamy magię, a wy i tak robicie renowację w porcie? – kontynuowała, marszcząc przy tym zabawnie nos. Wychodziła z założenia, że skoro mieli magię to albo nic nie powinno się zepsuć, wzmocnione czarami na tyle, by udźwignąć wszystko, albo naprawiali rzeczy na bieżąco, ale najwidoczniej nie chodziło tu o drobne problemy a całkowity przegląd. – Nie macie problemów z wypływaniem przy tym co się dzieje? – słyszała o kontrolach w porcie, problemach z wypływaniem, ograniczeniem podróży, ale wyglądało na to, że zależało to w dużej mierze od kapitana i statku, zapewne od dobrych układów z urzędnikami sprawującymi pieczę nad rejestrem wypłynięć i wpłynięć do portu, rejestrem zwiezionych towarów – o ile takowy w ogóle istniał.
– To brzmi absurdalnie – statek zazdrosny o kobietę i mszczący się w ten sposób na załodze, widziałby kto... – albo jak dobra wymówka do pozbycia się żon, konkubin i kochanek, taki mały, męski światek, gdzie baba nie ma dostępu a wy możecie robić co wam się żywnie podoba – prychnęła, choć bardziej na siebie niż Kennetha, bo nie była pewna czego się spodziewała – na pewno są kobiety pełniące rolę kapitana i kobiety, które siedzą na statku i dorównują wam, facetom – wzruszyła ramionami; raz nawet widziała na własne oczy, ale niespecjalnie dociekała jaką rolę ta kobieta pełniła na statku. Nie protestowała, gdy wstał, chociaż chwilowo zwątpiła w to, że powinna tu zostawać – i podjęła nawet decyzję, by wrócić na Arenę, gdy równie gwałtownie podnosząc się z krzesła poczuła jak świat zaczyna wirować, mroczki przed oczami przyśpieszają w jakimś dziwnym tanecznym układzie. Szybko złapała się krzesła a drugą dłonią zakryła oczy i odetchnęła głęboko, nie cierpiąc wprost tego uczucia. W ostatnim czasie coraz częściej zauważała podobną reakcję swojego organizmu, niezależnie od sytuacji i okoliczności; ale wypracowała na nią pewną metodę, która pewnie za jakiś czas okaże się bezużyteczna. Odczekała chwilę, wzięła kilka powolnych oddechów a kiedy wszystko w miarę ustało, powolnie otworzyła oczy, pozwalając, by światło wdarło się w źrenice.
– Nie rozumiem, mamy magię, a wy i tak robicie renowację w porcie? – kontynuowała, marszcząc przy tym zabawnie nos. Wychodziła z założenia, że skoro mieli magię to albo nic nie powinno się zepsuć, wzmocnione czarami na tyle, by udźwignąć wszystko, albo naprawiali rzeczy na bieżąco, ale najwidoczniej nie chodziło tu o drobne problemy a całkowity przegląd. – Nie macie problemów z wypływaniem przy tym co się dzieje? – słyszała o kontrolach w porcie, problemach z wypływaniem, ograniczeniem podróży, ale wyglądało na to, że zależało to w dużej mierze od kapitana i statku, zapewne od dobrych układów z urzędnikami sprawującymi pieczę nad rejestrem wypłynięć i wpłynięć do portu, rejestrem zwiezionych towarów – o ile takowy w ogóle istniał.
– To brzmi absurdalnie – statek zazdrosny o kobietę i mszczący się w ten sposób na załodze, widziałby kto... – albo jak dobra wymówka do pozbycia się żon, konkubin i kochanek, taki mały, męski światek, gdzie baba nie ma dostępu a wy możecie robić co wam się żywnie podoba – prychnęła, choć bardziej na siebie niż Kennetha, bo nie była pewna czego się spodziewała – na pewno są kobiety pełniące rolę kapitana i kobiety, które siedzą na statku i dorównują wam, facetom – wzruszyła ramionami; raz nawet widziała na własne oczy, ale niespecjalnie dociekała jaką rolę ta kobieta pełniła na statku. Nie protestowała, gdy wstał, chociaż chwilowo zwątpiła w to, że powinna tu zostawać – i podjęła nawet decyzję, by wrócić na Arenę, gdy równie gwałtownie podnosząc się z krzesła poczuła jak świat zaczyna wirować, mroczki przed oczami przyśpieszają w jakimś dziwnym tanecznym układzie. Szybko złapała się krzesła a drugą dłonią zakryła oczy i odetchnęła głęboko, nie cierpiąc wprost tego uczucia. W ostatnim czasie coraz częściej zauważała podobną reakcję swojego organizmu, niezależnie od sytuacji i okoliczności; ale wypracowała na nią pewną metodę, która pewnie za jakiś czas okaże się bezużyteczna. Odczekała chwilę, wzięła kilka powolnych oddechów a kiedy wszystko w miarę ustało, powolnie otworzyła oczy, pozwalając, by światło wdarło się w źrenice.
go alone
my flower, and keep my whole lovely you; wild green stones alone my lover and keep us on my heart.
Uśmiechnął się półgębkiem widząc jak proces łączenie i analizowania informacji zachodzi w głowie Nory, która w charakterystyczny dla siebie sposób marszczyła nos. Sięgnął po kolejny kęs ryby, którą jadł pomimo tego, że dziewczyna nią pogardziła. On nie zamierzał, był głodny i nie było w jego interesie iść spać z burczącym brzuchem.
-Magia magią, ale pewne rzeczy należy zrobić rękami. Chodzi o jedność ze statkiem i budowanie przynależności. - Wyjaśnił ze spokojem w głosie, jak zwykle kiedy mówił o statkach i życiu na morzu. Zdawało się, że wtedy sam, niczym woda, uspokaja się i spokojnie dryfuje w zagadnieniach marynarskiego życia. -Poza tym przeglądu wymaga cała łajba, a magia pewnych rzeczy nie naprawi. - A nawet jeśli to nie każdy z załogi się do tego nadawał i traciło się przy tym efekt współpracy i budowania więzów między żeglarzami. Zerknął na nią znad szklanki kiedy zapytała jak udaje się im wypływać. Fakt, nie każdy miał możliwość bezkarnego wypływania na morze, zwłaszcza teraz.
-Cóż… - Cmoknął przeciągle. -Determinacja i pieniądze. - Odpowiedział pokrótce nie chcąc się rozwodzić na ten temat. Pewnych rzeczy się nie mówiło, niezależnie jak bardzo Fletcher chciała wiedzieć czy to z czystej ciekawości czy realnie chcąc wiedzieć jak działa przemysł wodny.
Ponownie zaśmiał się w głos słysząc oburzenie w głosie dziewczyny kiedy wyjawił skąd przesąd. -Masz rację. - Zgodził się z nią biorąc kolejny kęs ryby i zaraz po nim łyk trunku.-W końcu co port to inna kobieta. A większość marynarzy powie, że nawet miniaturowa kobietka to pech na statku. - Przekrzywił lekko głowę ze śmiertelnym wyrazem twarzy, ale pojawił się jakiś cień, który sugerował, że stroił sobie z niej żarty. -Choć poznałem parę kobiet na statkach. Niezwykłe. - Szczere uznanie było słychać w jego głosie kiedy wypowiadał ostatnie słowo.-Jak takaś harda, to zapraszam na pokład “Brzasku”, my nie jesteśmy tacy przesądni. - Był szczerze ciekaw jak by sobie poradziła na pokładzie statku. Widział wiele kobiet, które z pewnością siebie chciały dorównać mężczyznom choć nie wiedział po co to robiły. Pływać należało kochać, a nie udowadniać coś innym osobom i nawet sobie. Należało pragnąć morza i jego żywiołu, słyszeć jego zew. Niektórzy urodzili się po to aby żyć na falach, a inni w porcie i nikomu to nie ubliżało.
-I co jeszcze chcesz zrobić, co Fletcher? - Zapytał kiedy zachwiała się, a on ramieniem szybko ją podtrzymał by nie upadła całkowicie na ziemię. - Pij mądrze, a nie brawurowo. - Skomentował jeszcze widząc, że powoli łapie równowagę. -Jak chcesz wejść na pokład, naucz się pić najpierw.
Nie puszczając jej, skierował się do salonu, niedużego, ale posiadającego metalową kozę, kanapę, krzesło i masywny stół pod wielkim oknem, na którym piętrzyły się mapy, listy oraz notatki z podróży oraz zapiski, które dawno powinien posegregować.
-Będę mieć koc i poduszkę dla ciebie…- Mruknął pod nosem delikatnie pchając Norę w stronę kanapy, aby na niej usiadła.
-Magia magią, ale pewne rzeczy należy zrobić rękami. Chodzi o jedność ze statkiem i budowanie przynależności. - Wyjaśnił ze spokojem w głosie, jak zwykle kiedy mówił o statkach i życiu na morzu. Zdawało się, że wtedy sam, niczym woda, uspokaja się i spokojnie dryfuje w zagadnieniach marynarskiego życia. -Poza tym przeglądu wymaga cała łajba, a magia pewnych rzeczy nie naprawi. - A nawet jeśli to nie każdy z załogi się do tego nadawał i traciło się przy tym efekt współpracy i budowania więzów między żeglarzami. Zerknął na nią znad szklanki kiedy zapytała jak udaje się im wypływać. Fakt, nie każdy miał możliwość bezkarnego wypływania na morze, zwłaszcza teraz.
-Cóż… - Cmoknął przeciągle. -Determinacja i pieniądze. - Odpowiedział pokrótce nie chcąc się rozwodzić na ten temat. Pewnych rzeczy się nie mówiło, niezależnie jak bardzo Fletcher chciała wiedzieć czy to z czystej ciekawości czy realnie chcąc wiedzieć jak działa przemysł wodny.
Ponownie zaśmiał się w głos słysząc oburzenie w głosie dziewczyny kiedy wyjawił skąd przesąd. -Masz rację. - Zgodził się z nią biorąc kolejny kęs ryby i zaraz po nim łyk trunku.-W końcu co port to inna kobieta. A większość marynarzy powie, że nawet miniaturowa kobietka to pech na statku. - Przekrzywił lekko głowę ze śmiertelnym wyrazem twarzy, ale pojawił się jakiś cień, który sugerował, że stroił sobie z niej żarty. -Choć poznałem parę kobiet na statkach. Niezwykłe. - Szczere uznanie było słychać w jego głosie kiedy wypowiadał ostatnie słowo.-Jak takaś harda, to zapraszam na pokład “Brzasku”, my nie jesteśmy tacy przesądni. - Był szczerze ciekaw jak by sobie poradziła na pokładzie statku. Widział wiele kobiet, które z pewnością siebie chciały dorównać mężczyznom choć nie wiedział po co to robiły. Pływać należało kochać, a nie udowadniać coś innym osobom i nawet sobie. Należało pragnąć morza i jego żywiołu, słyszeć jego zew. Niektórzy urodzili się po to aby żyć na falach, a inni w porcie i nikomu to nie ubliżało.
-I co jeszcze chcesz zrobić, co Fletcher? - Zapytał kiedy zachwiała się, a on ramieniem szybko ją podtrzymał by nie upadła całkowicie na ziemię. - Pij mądrze, a nie brawurowo. - Skomentował jeszcze widząc, że powoli łapie równowagę. -Jak chcesz wejść na pokład, naucz się pić najpierw.
Nie puszczając jej, skierował się do salonu, niedużego, ale posiadającego metalową kozę, kanapę, krzesło i masywny stół pod wielkim oknem, na którym piętrzyły się mapy, listy oraz notatki z podróży oraz zapiski, które dawno powinien posegregować.
-Będę mieć koc i poduszkę dla ciebie…- Mruknął pod nosem delikatnie pchając Norę w stronę kanapy, aby na niej usiadła.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Wszystko działo się na tyle szybko, że nim odzyskała w pełni równowagę, instynktownie oparła się całym ciężarem ciała o Kennetha a potem wraz z nim posłusznie pokierowała się do salonu. Nie było jej to specjalnie na rękę, skoro przed chwilą zamierzała jednak wrócić na Arenę, ale im więcej czasu mijało, tym bardziej czuła się swobodnie i przede wszystkim miała wrażenie, że potrzebuje zmiany otoczenia. Zresztą ciepło mieszkania przyjemnie otulało ją wokół, przez co trudniej było podjąć decyzję o ponownym wyjściu na zewnątrz.
– To nie wina alkoholu – stwierdziła i nie dodała, że wcale nie była pijana, wiedziała o tym doskonale, czuła przecież, że jest w stanie dobrym, bo Fernsby zdawał się nie uwierzyć w jej solenne tłumaczenie. Wprawdzie piła ostatnio trochę częściej niż zwykle, gdy alkohol wydawał się być łatwiej dostępny od normalnego jedzenia, ale to nie zmieniało ani jej odporności na procenty ani faktu, że parę łyków zazwyczaj nic jej nie robiło. Zazwyczaj. Nim usiadła na wskazanym miejscu, skorzystała z okazji i spojrzała nań z bliska, spod wachlarza rzęs, lustrując uważnie jego twarz, oczy i trzydniowy zarost, wzdychając przy tym cicho a potem nagle przerwała ten moment niezręczności, równie nieśmiesznym żartem sytuacyjnym:
– To ciąża, ta, której jesteś sprawcą i dzięki niej ci nie obili twarzy – z trudem powstrzymała powagę, aż nagle parsknęła śmiechem i z uśmiechem opadła na kanapę, skrzyżowała ręce pod biustem, badawczo mierząc wzrokiem to chłopaka, to pomieszczenie, aż w końcu przyniesiony koc. Poczuła jak to minimum alkoholu rozgrzewa ją od środka, w tym policzki, które najprawdopodobniej były teraz koloru nadzwyczaj różowego, niż zwykle i odznaczały się na tle bladej skóry. Albo tak jej się wydawało i prawdziwy powód tego stanu miał dwie nogi, dwie ręce i właśnie krzątał się po czterech ścianach.
– Ostatnio coraz częściej kręci mi się w głowie od gwałtownych ruchów – wyznała, po czym uznała, że mogła się powstrzymać; ani nie zamierzała iść do uzdrowiciela ani tym bardziej słuchać ewentualnych litanii na temat tego, dlaczego tak się może dziać i powodów, które właściwie nie były jej wcale nieznane. – Nieistotne – machnęła ręką i rozsiadła się, zatapiając się plecami w oparciu fotela. Myśli ciemnowłosej skierowały się na zupełnie skrajne tory; pochłonięta w krótkim rozważaniu nie zarejestrowała, że to, co krążyło uparcie jak mucha w jej głowie, szybko zwerbalizowała. Zawahała się, by nagle bez ogródek wypalić:
– A tak na poważnie, jaki masz interes w tym, że jesteś dla mnie miły? – kiedyś interesem był zakład a ona nie wierzyła w to, że ludzie się zmieniali.
– To nie wina alkoholu – stwierdziła i nie dodała, że wcale nie była pijana, wiedziała o tym doskonale, czuła przecież, że jest w stanie dobrym, bo Fernsby zdawał się nie uwierzyć w jej solenne tłumaczenie. Wprawdzie piła ostatnio trochę częściej niż zwykle, gdy alkohol wydawał się być łatwiej dostępny od normalnego jedzenia, ale to nie zmieniało ani jej odporności na procenty ani faktu, że parę łyków zazwyczaj nic jej nie robiło. Zazwyczaj. Nim usiadła na wskazanym miejscu, skorzystała z okazji i spojrzała nań z bliska, spod wachlarza rzęs, lustrując uważnie jego twarz, oczy i trzydniowy zarost, wzdychając przy tym cicho a potem nagle przerwała ten moment niezręczności, równie nieśmiesznym żartem sytuacyjnym:
– To ciąża, ta, której jesteś sprawcą i dzięki niej ci nie obili twarzy – z trudem powstrzymała powagę, aż nagle parsknęła śmiechem i z uśmiechem opadła na kanapę, skrzyżowała ręce pod biustem, badawczo mierząc wzrokiem to chłopaka, to pomieszczenie, aż w końcu przyniesiony koc. Poczuła jak to minimum alkoholu rozgrzewa ją od środka, w tym policzki, które najprawdopodobniej były teraz koloru nadzwyczaj różowego, niż zwykle i odznaczały się na tle bladej skóry. Albo tak jej się wydawało i prawdziwy powód tego stanu miał dwie nogi, dwie ręce i właśnie krzątał się po czterech ścianach.
– Ostatnio coraz częściej kręci mi się w głowie od gwałtownych ruchów – wyznała, po czym uznała, że mogła się powstrzymać; ani nie zamierzała iść do uzdrowiciela ani tym bardziej słuchać ewentualnych litanii na temat tego, dlaczego tak się może dziać i powodów, które właściwie nie były jej wcale nieznane. – Nieistotne – machnęła ręką i rozsiadła się, zatapiając się plecami w oparciu fotela. Myśli ciemnowłosej skierowały się na zupełnie skrajne tory; pochłonięta w krótkim rozważaniu nie zarejestrowała, że to, co krążyło uparcie jak mucha w jej głowie, szybko zwerbalizowała. Zawahała się, by nagle bez ogródek wypalić:
– A tak na poważnie, jaki masz interes w tym, że jesteś dla mnie miły? – kiedyś interesem był zakład a ona nie wierzyła w to, że ludzie się zmieniali.
go alone
my flower, and keep my whole lovely you; wild green stones alone my lover and keep us on my heart.
Uniósł brwi niemo powątpiewając w jej zapewnienia i wcale się z tym nie krył. Była chuda, i nie dlatego, że miała taką budowę. Widział podobne stany kiedy organizm otrzymywał za mało jedzenia, a ta uparcie odmawiała jego przyjmowania, zamiast tego wypiła na pusty żołądek dość mocny alkohol. Być może na jej szczęście nie dostrzegł tego spojrzenia skupiony na tym aby ją odholować do salonu i posadzić na kanapie, póki jeszcze w miarę kontaktowała; podejrzewał, że za chwilę to ulegnie zmianie. Zresztą nie pozwolił aby Nora o tej porze i w takim stanie szła gdziekolwiek. Bywał cyniczny czy bezczelny ale nie był zwyrodnialcem, który bezmyślnie skazywał innych na dyskomfort czy cierpienie. Zatrzymał się gwałtownie aby spojrzeć na dziewczynę w zdumieniu, przez chwilę, dość krótką ale jednak dosłownie go zatkało. Nie było mu wcale do śmiechu, gdyż raz już był przekonany, że został ojcem jednej pannicy z Francji. Przybijając do Calais zawsze na niego czekała, miękką, ciepła i chętna. Jak na wielu innych. Był młody i naiwny, myślał, że znalazł w ramionach słodkiej Marion ukojenie oraz miłość; już prawie uwierzył, że jest ojcem. Na jego szczęście szybko się okazało, że jest inaczej, a on porzucił Marion, czego ona nie odczuła, ale młody chłopak jakim wtedy był dość mocno to przeżył. Po niej były następne, ale już się nie angażował, miło było spędzać z nimi czas, odpoczywać po ciężkim rejsie, ale potem wracał na statek i do kolejnego dokowania o nich zapominał.
-Nie chciałabyś nosić mojego dzieciaka w brzuchu. - Skomentował oschle, choć wiedział do czego pija Nora. W końcu to jej fortel uratował mu skórę ostatnio, jej spryt i trzeźwe myślenie sprawiło, że nie wisiały mu chusteczki z obitego nosa. Jakoś jednak, teraz nie załapał tego żartu. Wyciągnął poduszkę oraz koc. -No coś takiego. - Mruknął pod nosem kąśliwie podchodząc do Nory, która już powoli opadała na oparcie mebla. Kucnął przed nią i położył pod głowę poduszkę, czystą choć nie najnowszą. Podobnie kwestia miała się z kocem, który pachniał świeżym praniem, ale nosił na sobie parę dokładnie naszytych łat, ale był ciężki i ciepły. Okrył nim dziewczynę kiedy ta nagle wystrzelił swoje pytanie, czy to spowodowane ciekawością czy to alkoholem, który siał spustoszenie w głowie.
-Śpij Fletcher. - Odpowiedział.
-Nie chciałabyś nosić mojego dzieciaka w brzuchu. - Skomentował oschle, choć wiedział do czego pija Nora. W końcu to jej fortel uratował mu skórę ostatnio, jej spryt i trzeźwe myślenie sprawiło, że nie wisiały mu chusteczki z obitego nosa. Jakoś jednak, teraz nie załapał tego żartu. Wyciągnął poduszkę oraz koc. -No coś takiego. - Mruknął pod nosem kąśliwie podchodząc do Nory, która już powoli opadała na oparcie mebla. Kucnął przed nią i położył pod głowę poduszkę, czystą choć nie najnowszą. Podobnie kwestia miała się z kocem, który pachniał świeżym praniem, ale nosił na sobie parę dokładnie naszytych łat, ale był ciężki i ciepły. Okrył nim dziewczynę kiedy ta nagle wystrzelił swoje pytanie, czy to spowodowane ciekawością czy to alkoholem, który siał spustoszenie w głowie.
-Śpij Fletcher. - Odpowiedział.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Brak jakiegokolwiek entuzjazmu na jej nieśmieszny żart szybko został wyłapany, co z początku skwitowała ściągnięciem brwi w geście konsternacji. Czuła, że za oschłą reakcją Kennetha kryło się coś więcej, ale nie była pewna, czy to był dobry moment na wiercenie mu dziury w brzuchu i odkrywanie kart, które w teorii wcale jej nie interesowały. A przynajmniej nie interesowały jej kiedy była pośród swoich codziennych zajęć, trzeźwa i zachowująca zdrowy rozsądek, by trzymać się od takich ludzi jak on z daleka. Wyrzuciła krótkie mhm a zaraz po tym dodała:
– Dziecko to dziecko, nie jest niczemu winne – sama zresztą nigdy nie widziała się w roli matki, więc nie na rękę było jej noszenie pod sercem czyjegokolwiek dziecka, ale nie była skora do dzielenia się swoimi przemyśleniami z kimkolwiek. Wiedziała, że podobne podejście mogłoby się nie spotkać z przyjaznym odbiorem a konfliktów wolała sobie oszczędzić; może kiedyś zmieni zdanie, może odnajdzie człowieka, z którym spędzi resztę życia... póki co była na etapie pomieszkiwania w przyczepie cyrkowej i nie sądziła, że takie warunki w ogóle byłyby odpowiednie do wychowywania dziecka. Przez chwilę milczała, do momentu, w którym Fernsby kucnął przed nią. Ponownie unikał tematu, lecz tym razem nie zamierzała mu odpuścić. Tak jak wcześniej, tak i teraz miała wrażenie, że coś ukrywał i nie mówił jej wszystkiego.
– Nie unikaj odpowiedzi – nie czuła się śpiąca; chwila słabości i wpadnięcia w objęcia Morfeusza minęła jak ręką odjął wraz ze zrównaniem się ich twarzy. Jeśli sądził, że tak szybko się jej pozbędzie, to był w dużym błędzie. – Jesteśmy tu sami, więc możesz przyznać, że jestem twoją największym wrzodem na tyłku a jednocześnie bardzo mnie lubisz – stwierdziła znów siląc się na żartobliwy ton, choć tym razem dało się czuć, że był podszyty nadzieją? niepewnością? czy dobrze rozumiała ich chwilową relację. Zawsze nazajutrz mogła przyznać, że nie była sobą pytając albo że ma doprawdy słabą głowę skoro nie pamięta tej konwersacji, jeśli usłyszy coś, czego nie chce. W międzyczasie odwróciła się na bok i podparła łokciem, unosząc się lekko z pozycji leżącej, tylko po to, by zamanifestować, że w ogóle bez odpowiedzi nie pójdzie spać.
– Dziecko to dziecko, nie jest niczemu winne – sama zresztą nigdy nie widziała się w roli matki, więc nie na rękę było jej noszenie pod sercem czyjegokolwiek dziecka, ale nie była skora do dzielenia się swoimi przemyśleniami z kimkolwiek. Wiedziała, że podobne podejście mogłoby się nie spotkać z przyjaznym odbiorem a konfliktów wolała sobie oszczędzić; może kiedyś zmieni zdanie, może odnajdzie człowieka, z którym spędzi resztę życia... póki co była na etapie pomieszkiwania w przyczepie cyrkowej i nie sądziła, że takie warunki w ogóle byłyby odpowiednie do wychowywania dziecka. Przez chwilę milczała, do momentu, w którym Fernsby kucnął przed nią. Ponownie unikał tematu, lecz tym razem nie zamierzała mu odpuścić. Tak jak wcześniej, tak i teraz miała wrażenie, że coś ukrywał i nie mówił jej wszystkiego.
– Nie unikaj odpowiedzi – nie czuła się śpiąca; chwila słabości i wpadnięcia w objęcia Morfeusza minęła jak ręką odjął wraz ze zrównaniem się ich twarzy. Jeśli sądził, że tak szybko się jej pozbędzie, to był w dużym błędzie. – Jesteśmy tu sami, więc możesz przyznać, że jestem twoją największym wrzodem na tyłku a jednocześnie bardzo mnie lubisz – stwierdziła znów siląc się na żartobliwy ton, choć tym razem dało się czuć, że był podszyty nadzieją? niepewnością? czy dobrze rozumiała ich chwilową relację. Zawsze nazajutrz mogła przyznać, że nie była sobą pytając albo że ma doprawdy słabą głowę skoro nie pamięta tej konwersacji, jeśli usłyszy coś, czego nie chce. W międzyczasie odwróciła się na bok i podparła łokciem, unosząc się lekko z pozycji leżącej, tylko po to, by zamanifestować, że w ogóle bez odpowiedzi nie pójdzie spać.
go alone
my flower, and keep my whole lovely you; wild green stones alone my lover and keep us on my heart.
“Dziecko niczemu nie jest winne” - tak się mówiło, ale sam będąc bękartem Rosiera wiedział co to znaczy ponosić winę za błędy rodziców. Udawanie, że ojciec był marynarzem, który zginął na morzu, a potem twarde zderzenie z rzeczywistością, która nie oszczędza nikogo. Należało się z nią zmierzyć. Nie chciał być kimś to zsyła na dziecko ten sam los. Wziąłby na siebie odpowiedzialność za nie, nawet jeżeli matka byłaby przygodną miłostką i nie miał zamiaru zakładać z nią rodziny. Tak dziecku dałby swoje nazwisko i jej też, tak aby nikt nie miał wątpliwości. Raz na jakiś czas by się zjawiał aby sąsiedzi nie gadali, a gdyby chciała mogłaby mówić, że zginął na morzu, ale miałaby dokument poświadczający, że dziecko nie było bękartem. Podniósł ciemne oczy na Fletcher, a na jego ustach pojawił się pełen pewności siebie uśmieszek, który zwykle nie zwiastował niczego dobrego w jego wykonaniu. Spojrzał w jej jasnoniebieskie spojrzenie i wypowiedział z pełną powagą w głosie. -Jesteś wrzodem na dupie Fletcher, ale lubię cię. - Nie miał powodów aby z niej kpić czy sobie żartować, bo chociaż go drażniła to dziwnym trafem za każdym razem kiedy ich drogi się krzyżowały wewnętrznie to go cieszyło. Była małym sztormem, który targał łódką. Zwykle kiedy przybijał do brzegu do kolejnego rejsu siedział w domu, odwiedzał matkę, załatwiał interesy, od czasu do czasu trafiając na ziomka do kufelka. Od kiedy Fletcher przyszła mu z pomocą coś się zmieniło, porządek rzeczy został zaburzony. -Lubię cię, Noro. - Odgarnął z jej czoła parę kosmyków gestem, który zdawał się wprost naturalny, a uśmieszek zniknął z jego ust równie szybko jak się pojawił, choć ciemne oczy nadal były utkwione w dziewczynie. Nic nie chciał ugrać, nie było tym razem żadnego zakładu, żadnej gry, w której nie znali do końca zasad podążając jedynie za przeczuciem. Nie chciał się z nią dzielić wszystkim, nie było to miejsce i pora na to. -Rozpalę w kozie, abyś miała ciepło przez noc.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Gdyby nie półleżąca pozycja zapewne skłoniłaby się teraz w pas, teatralnym gestem dłoni dziękując za niezwykły i rzadko spotykany z jego strony komplement, ale zamiast tego wzruszyła jednym ramieniem i uśmiechnęła się szeroko, robiąc rozbawionego młynka oczami.
– Wiedziałam, mnie się nie da nie lubić, to przecież oczywista kwestia – stwierdziła w odpowiedzi, a zaraz po tym uśmiech jej zniknął równie szybko co się pojawił, a rozbawienie ustąpiło miejsca lekkiemu zakłopotaniu. Choć Kenneth znajdował się co prawda w neutralnej odległości, tak jego troskliwy gest zbił ją z pantałyku, czego starała się nie dać po sobie tym razem poznać. Czy wyszło – nie wiedziała; nawet w stanie lekkiej nietrzeźwości potrafiła zachować kamienną twarz czego uczyła się od dziecka, ale zdarzało się, że niektórzy widzieli więcej, niż inni; dostrzegali rzeczy pozornie nieistotne, jak choćby zaciśnięte zęby i powstrzymaniem się przed ściśnięciem ust w wąską kreskę, mimowolne przesunięcie spojrzenia z ciemnych oczu na wargi a potem ucieknięcie nim w bok, niby to w ziemię, na której znalazła coś godnego zainteresowania, czy ciche i powolne wypuszczenie powietrza nosem. Nie nawykła jednak do podobnych ruchów ze strony mężczyzn, bo z nimi doświadczenie miała raczej małe; zastygła w bezruchu i nie wiedząc co odpowiedzieć, dziękowała w głębi duszy chłopakowi za to, że sam postanowił przerwać ten moment niezręcznej ciszy, która między nimi zapadła. Niezręcznej dla niej; kiedyś usłyszała, że w niezręcznych sytuacjach najlepszym rozwiązaniem było pokazywanie pewności siebie i przekuwanie ich w żart. A w żartowaniu z siebie samej była dobra.
– Uznaję, że to to moja dziwność cię przy mnie trzyma – opadła z powrotem na poduszkę, odwróciła się na plecy i wbiła wzrok w sufit. Dziwna Nora z czasów Hogwartu, ofiara zakładu, dalej gdzieś w niej tkwiła, ale od tamtej pory dorosła, dojrzała i nie dbała tak bardzo o to, co powiedzą inni. Przez lata utworzyła wokół siebie skorupkę, przez którą przepuszczała niewielu. Między innymi Finley, czy Marcela, którzy zamordują ją za to, że nie wróciła na noc, jeśli w ogóle to zauważą. Mieli wystarczająco dużo swoich problemów. – Nie lubię spać w nowych miejscach sama... właściwie w ogóle nie lubię spać w nowych miejscach – zerknęła kątem oka na Fernsby'ego – podzielę się poduszką; ta podłoga obok kanapy wygląda na wygodną – stwierdziła pół żartem pół serio i ponownie zaczęła się wiercić, tym razem z powrotem podnosząc do pozycji siedzącej.
– Wiedziałam, mnie się nie da nie lubić, to przecież oczywista kwestia – stwierdziła w odpowiedzi, a zaraz po tym uśmiech jej zniknął równie szybko co się pojawił, a rozbawienie ustąpiło miejsca lekkiemu zakłopotaniu. Choć Kenneth znajdował się co prawda w neutralnej odległości, tak jego troskliwy gest zbił ją z pantałyku, czego starała się nie dać po sobie tym razem poznać. Czy wyszło – nie wiedziała; nawet w stanie lekkiej nietrzeźwości potrafiła zachować kamienną twarz czego uczyła się od dziecka, ale zdarzało się, że niektórzy widzieli więcej, niż inni; dostrzegali rzeczy pozornie nieistotne, jak choćby zaciśnięte zęby i powstrzymaniem się przed ściśnięciem ust w wąską kreskę, mimowolne przesunięcie spojrzenia z ciemnych oczu na wargi a potem ucieknięcie nim w bok, niby to w ziemię, na której znalazła coś godnego zainteresowania, czy ciche i powolne wypuszczenie powietrza nosem. Nie nawykła jednak do podobnych ruchów ze strony mężczyzn, bo z nimi doświadczenie miała raczej małe; zastygła w bezruchu i nie wiedząc co odpowiedzieć, dziękowała w głębi duszy chłopakowi za to, że sam postanowił przerwać ten moment niezręcznej ciszy, która między nimi zapadła. Niezręcznej dla niej; kiedyś usłyszała, że w niezręcznych sytuacjach najlepszym rozwiązaniem było pokazywanie pewności siebie i przekuwanie ich w żart. A w żartowaniu z siebie samej była dobra.
– Uznaję, że to to moja dziwność cię przy mnie trzyma – opadła z powrotem na poduszkę, odwróciła się na plecy i wbiła wzrok w sufit. Dziwna Nora z czasów Hogwartu, ofiara zakładu, dalej gdzieś w niej tkwiła, ale od tamtej pory dorosła, dojrzała i nie dbała tak bardzo o to, co powiedzą inni. Przez lata utworzyła wokół siebie skorupkę, przez którą przepuszczała niewielu. Między innymi Finley, czy Marcela, którzy zamordują ją za to, że nie wróciła na noc, jeśli w ogóle to zauważą. Mieli wystarczająco dużo swoich problemów. – Nie lubię spać w nowych miejscach sama... właściwie w ogóle nie lubię spać w nowych miejscach – zerknęła kątem oka na Fernsby'ego – podzielę się poduszką; ta podłoga obok kanapy wygląda na wygodną – stwierdziła pół żartem pół serio i ponownie zaczęła się wiercić, tym razem z powrotem podnosząc do pozycji siedzącej.
go alone
my flower, and keep my whole lovely you; wild green stones alone my lover and keep us on my heart.
Kiedyś kapitan mu powiedział, że Kenneth ma miękkie serce; zwłaszcza dla kobiet. Nie były mu obojętne, nigdy temu nie zaprzeczał. Nie było też czymś naturalnym, że jakaś przebywała w tym domu. Typowe mieszkanie marynarza, który zjawiał się po każdym rejsie aby odpocząć nie widziało wielu przedstawicielek płci pięknej. Nie wiedzieć czemu lekka nieporadność czy też zmieszanie Fletcher go rozbroiło. Widząc jak ucieka wzrokiem i oddycha ciężko uznał, że czas się wycofać, bo nie chciał aby uciekała z krzykiem w noc, bo to by oznaczało, że sam musiałby wybiec aby ja złapać. Morscy bogowie widzą co by się jej przydarzyło w ciemnych ulicach wojennego Londynu. Była krucha niczym lalka, połamanie jej rąk i nóg było kwestia silniejszego zaklęcia albo machnięcia ręką.
Podszedł do kozy, otworzył metalowe drzwiczki, by dorzucić drewna, a ogień zaskwierczał przyjemnie. Po chwili w pomieszczeniu zrobiło się cieplej i przytulniej. Morska bryza uderzała w okna, a na zewnątrz zapadły głębokie ciemności oznajmiające, że przyszła noc. Powoli odczuwał zmęczenie po całym dniu i organizm wołał o sen, czuł pod powiekami piasek, a ruchy stały się bardziej powolne. Miał nadzieję, że podobnie jest z Norą, ale się przeliczył. Przewrócił wymownie oczami.
-Jesteś wrzodem na dupie, Fletcher. - Powiedział po chwili zabierając z okna lampę, którą wcześniej zapalił, a teraz trzymał w dłoni patrząc jak dziewczyna się kręci i mości na kanapie niczym niezdecydowany kot. -Coś takiego? - Spojrzał na nią z lekką kpiną w oczach, taką która informuje, że wyzwanie zostało podjęte, a Pierwszemu nie trzeba było powtarzać dwa razy tego samego. -Nie po to mam własne cztery kąty, aby po spaniu w hamaku spać na podłodze. - Sarknął z ironią w głosie podchodząc do kanapy. -Posuń się, Panno Dziwaczna. - Nie czekając na jej reakcję usiadł na kanapie, odstawił lampkę na podłogę i wyciągnął się jak długi na kanapie, zakładając ramiona za głowę, a nogi krzyżując w kostkach. Zerknął na dziewczynę, ciekaw jej reakcji, w końcu czego się spodziewała? Było ciasnawo, nie było mowy o tym aby każde miało własną przestrzeń na kanapie.
Podszedł do kozy, otworzył metalowe drzwiczki, by dorzucić drewna, a ogień zaskwierczał przyjemnie. Po chwili w pomieszczeniu zrobiło się cieplej i przytulniej. Morska bryza uderzała w okna, a na zewnątrz zapadły głębokie ciemności oznajmiające, że przyszła noc. Powoli odczuwał zmęczenie po całym dniu i organizm wołał o sen, czuł pod powiekami piasek, a ruchy stały się bardziej powolne. Miał nadzieję, że podobnie jest z Norą, ale się przeliczył. Przewrócił wymownie oczami.
-Jesteś wrzodem na dupie, Fletcher. - Powiedział po chwili zabierając z okna lampę, którą wcześniej zapalił, a teraz trzymał w dłoni patrząc jak dziewczyna się kręci i mości na kanapie niczym niezdecydowany kot. -Coś takiego? - Spojrzał na nią z lekką kpiną w oczach, taką która informuje, że wyzwanie zostało podjęte, a Pierwszemu nie trzeba było powtarzać dwa razy tego samego. -Nie po to mam własne cztery kąty, aby po spaniu w hamaku spać na podłodze. - Sarknął z ironią w głosie podchodząc do kanapy. -Posuń się, Panno Dziwaczna. - Nie czekając na jej reakcję usiadł na kanapie, odstawił lampkę na podłogę i wyciągnął się jak długi na kanapie, zakładając ramiona za głowę, a nogi krzyżując w kostkach. Zerknął na dziewczynę, ciekaw jej reakcji, w końcu czego się spodziewała? Było ciasnawo, nie było mowy o tym aby każde miało własną przestrzeń na kanapie.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Nie, żeby go celowo prowokowała swoimi słowami, które brzmiały bardzo sugestywnie, ale kiedy Kenneth postanowił zająć miejsce na kanapie tuż obok niej, z początku z głupiała. Chwilę analizowała co się właśnie wydarzyło, a potem na znak protestu wbiła mu palec pod żebro. Nie sądziła, że poczuł otulony grubą warstwą wierzchnich ubrań, ale gest był na tyle wymowny, że nawet nie musiał tego poczuć.
– Chyba oszalałeś – chociaż mógł pomyśleć, że mówiła o jego ruchu i położeniu się obok, tak naprawdę gdy zerknęła na przestrzeń, która jej została zauważyła, że nie było jej tam prawie wcale. – To sugestia, że ja mam spać na ziemi? Jestem chuda, ale przecież się tu nie zmieszczę – dramatycznym machnięciem wskazała na zaledwie dziesięć centymetrów wolnej kanapy. – Ale skoro tak, to ja idę do sypialni a ty tu możesz zostać, jakoś sobie poradzę przez jedną noc – wzruszyła ramionami i jak zapowiedziała, tak też zrobiła, próbując podnieść się do góry. To się udało, z kolei przejście nad Fernsbym w panującym półmroku było na tyle ryzykowne, że obawiała się upadku na ziemię i wygrzmocenia czołem w stolik.
– Nie ruszaj się, wolałabym mieć wszystkie zęby – zagroziła mu spojrzeniem i niezbyt delikatnie przetoczyła się przez chłopaka na drugą stronę, zsuwając się ostrożnie z kanapy na ziemię. Potem podniosła się, poprawiła ubranie i otrzepała je z niby–kurzu. – Mam nadzieję, że dzisiaj w nocy nie zaskoczy nas żadna rodzina twojej portowej kochanki, w śnie improwizuję trochę gorzej – uznała kąśliwie, choć złagodziła to uśmiechem i jak mówiąc, tak wyruszyła na poszukiwania sypialni.
Mieszkanie nie było duże, więc znalezienie kolejnego pomieszczenia nie stanowiło dlań problemu a w miarę duże łóżko było dobrą alternatywą dla poprzedniego legowiska. Większe, wygodniejsze, tylko w pokoju było zimno, ale zakopanie się pod pościelą powinno pomóc. Bez namysłu w dalszym ciągu w pełnym ubraniu wsunęła się pod kołdrę, tworząc z niej po chwili kokon wokół siebie i po odnalezieniu odpowiedniej, dogodnej pozycji embrionalnej próbowała zasnąć. Nocowanie w nowych miejscach zawsze było dla niej trudne; nieprzyzwyczajona i nieoswojona z dźwiękami domu, który żył własnym życiem wyłapywała każdy, najmniejszy szmer i trzask starej podłogi, a teraz też to, co działo się w salonie.
– Chyba oszalałeś – chociaż mógł pomyśleć, że mówiła o jego ruchu i położeniu się obok, tak naprawdę gdy zerknęła na przestrzeń, która jej została zauważyła, że nie było jej tam prawie wcale. – To sugestia, że ja mam spać na ziemi? Jestem chuda, ale przecież się tu nie zmieszczę – dramatycznym machnięciem wskazała na zaledwie dziesięć centymetrów wolnej kanapy. – Ale skoro tak, to ja idę do sypialni a ty tu możesz zostać, jakoś sobie poradzę przez jedną noc – wzruszyła ramionami i jak zapowiedziała, tak też zrobiła, próbując podnieść się do góry. To się udało, z kolei przejście nad Fernsbym w panującym półmroku było na tyle ryzykowne, że obawiała się upadku na ziemię i wygrzmocenia czołem w stolik.
– Nie ruszaj się, wolałabym mieć wszystkie zęby – zagroziła mu spojrzeniem i niezbyt delikatnie przetoczyła się przez chłopaka na drugą stronę, zsuwając się ostrożnie z kanapy na ziemię. Potem podniosła się, poprawiła ubranie i otrzepała je z niby–kurzu. – Mam nadzieję, że dzisiaj w nocy nie zaskoczy nas żadna rodzina twojej portowej kochanki, w śnie improwizuję trochę gorzej – uznała kąśliwie, choć złagodziła to uśmiechem i jak mówiąc, tak wyruszyła na poszukiwania sypialni.
Mieszkanie nie było duże, więc znalezienie kolejnego pomieszczenia nie stanowiło dlań problemu a w miarę duże łóżko było dobrą alternatywą dla poprzedniego legowiska. Większe, wygodniejsze, tylko w pokoju było zimno, ale zakopanie się pod pościelą powinno pomóc. Bez namysłu w dalszym ciągu w pełnym ubraniu wsunęła się pod kołdrę, tworząc z niej po chwili kokon wokół siebie i po odnalezieniu odpowiedniej, dogodnej pozycji embrionalnej próbowała zasnąć. Nocowanie w nowych miejscach zawsze było dla niej trudne; nieprzyzwyczajona i nieoswojona z dźwiękami domu, który żył własnym życiem wyłapywała każdy, najmniejszy szmer i trzask starej podłogi, a teraz też to, co działo się w salonie.
go alone
my flower, and keep my whole lovely you; wild green stones alone my lover and keep us on my heart.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Kuchnia
Szybka odpowiedź