Sypialnia
AutorWiadomość
Sypialnia
Pomieszczenie nie było duże i do tego ogarnięte półmrokiem. Przez nieduże okna wpadały promienie słońca oświetlając tylko pewne punkty pokoju. Większość przestrzeni zajmowało spore łoże z kolumnami i kotarami, zapewne pozostałość po poprzednich właścicielach, którzy starali się nadać przytulności pomieszczeniu. W nogach stała skrzyni zawierająca grube płaszcze i kurtki, które noszone były przeważnie na statku w czasie zimowych rejsów. Kawałek dalej ustawiono prosty stół z lampką oraz stosem map i starych gazet. Po drugiej stronie pokój flankowała ciężka szafa z zawieszonymi na niej elementami okrycia wierzchniego. Najwięcej światła dawał kominek umiejscowiony centralnie naprzeciwko łóżka. Pomieszczenie było czyste, ale ewidentnie jego użytkownik nie silił się na specjalny wystrój.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
|Przychodzimy stąd
Nie pytał o pozwolenie gdy się zjawili nagle w sypialni. Pierwotnie nie chciał zabierać jej do siebie, ale nie miał zamiaru też wykłócać się o jakiś pokój w spelunie, mówiła, że jest damą. Mogła zaraz zacząć kręcić nosem. Najpierw chciał przenieść ich do kajuty, ale sam mówił załodze, że statek to nie burdel. Karanie za coś jednych i samemu robienie tego samego nie leżało w zasadach jego pokręconego kodeksu.
Sypialnia mieściła się na piętrze domku, ale nie to teraz było ważne, ponieważ jak tylko znaleźli się na miejscu nie dał kobiecie czasu na zorientowanie się w sytuacji. Przyciągnął ją gwałtownie do siebie łącząc wargi w mocnym pocałunku, który z każdą sekundą pogłębiał. Szelest sukienki kusił, zachęcał do tego, aby opaść na ziemię, więc w krótkich przerwach na oddech strącał ramiączka by pogłębić dekolt i utorować sobie drogę do jasnej skóry. Niecierpliwym ustami błądził od lini żuchwy, przez zagłębienie szyi ku wystającym wzgórzom obojczyków. Skoro pragnęła bliskości, błagała o nią każdym gestem i spojrzeniem, nie miał zamiaru odmawiać. Widział desperację i choć wcześniej go odrzucała, to kobieta nie odpuszczała, nad jeziorem nęciła, zachęcała, jawnie dając znać, że nie ma zamiaru się wycofać. Miała jeszcze teraz okazję, aby powiedzieć stop, aby uciec i nie oddawać się w nocy w ramionach przypadkowego człowieka. Jego to obejdzie, nie będzie miał żadnych wyrzutów sumienia i rankiem, jeżeli sama nie zniknie to on pokaże jej drzwi bez żadnych zahamowań. Napierał na nią delikatnie, acz stanowczo by postąpiła krok do tyłu, potem następny, aż natrafią na gładką powierzchnię ściany.
Na chwilę przerwał pocałunek. Ciemnym spojrzeniem oczu opadł na jej twarz. Wodził po rysach w ciszy, słysząc jedynie szybsze uderzenia serca i głośne oddechy. Ujął brodę w dwa palce i zmrużył nieznacznie oczy nad czymś przez chwilę się zastanawiając.Wcześniej miała dość roszczeniową postawę, miał cichą nadzieję, że po wszystkim nie będzie oczekiwać od niego wielkich gestów i deklaracji. Portowe dziewki nie miały takowych, a poprzednie kobiety były mu znane i układ był dość prosty i zrozumiały dla każdej ze stron. Teraz rzucał się na głęboką wodę i choć był wytrawnym pływakiem, tak wiedział, że bywają porywiste prądy oraz niebezpieczna miejsca.
Nie pytał o pozwolenie gdy się zjawili nagle w sypialni. Pierwotnie nie chciał zabierać jej do siebie, ale nie miał zamiaru też wykłócać się o jakiś pokój w spelunie, mówiła, że jest damą. Mogła zaraz zacząć kręcić nosem. Najpierw chciał przenieść ich do kajuty, ale sam mówił załodze, że statek to nie burdel. Karanie za coś jednych i samemu robienie tego samego nie leżało w zasadach jego pokręconego kodeksu.
Sypialnia mieściła się na piętrze domku, ale nie to teraz było ważne, ponieważ jak tylko znaleźli się na miejscu nie dał kobiecie czasu na zorientowanie się w sytuacji. Przyciągnął ją gwałtownie do siebie łącząc wargi w mocnym pocałunku, który z każdą sekundą pogłębiał. Szelest sukienki kusił, zachęcał do tego, aby opaść na ziemię, więc w krótkich przerwach na oddech strącał ramiączka by pogłębić dekolt i utorować sobie drogę do jasnej skóry. Niecierpliwym ustami błądził od lini żuchwy, przez zagłębienie szyi ku wystającym wzgórzom obojczyków. Skoro pragnęła bliskości, błagała o nią każdym gestem i spojrzeniem, nie miał zamiaru odmawiać. Widział desperację i choć wcześniej go odrzucała, to kobieta nie odpuszczała, nad jeziorem nęciła, zachęcała, jawnie dając znać, że nie ma zamiaru się wycofać. Miała jeszcze teraz okazję, aby powiedzieć stop, aby uciec i nie oddawać się w nocy w ramionach przypadkowego człowieka. Jego to obejdzie, nie będzie miał żadnych wyrzutów sumienia i rankiem, jeżeli sama nie zniknie to on pokaże jej drzwi bez żadnych zahamowań. Napierał na nią delikatnie, acz stanowczo by postąpiła krok do tyłu, potem następny, aż natrafią na gładką powierzchnię ściany.
Na chwilę przerwał pocałunek. Ciemnym spojrzeniem oczu opadł na jej twarz. Wodził po rysach w ciszy, słysząc jedynie szybsze uderzenia serca i głośne oddechy. Ujął brodę w dwa palce i zmrużył nieznacznie oczy nad czymś przez chwilę się zastanawiając.Wcześniej miała dość roszczeniową postawę, miał cichą nadzieję, że po wszystkim nie będzie oczekiwać od niego wielkich gestów i deklaracji. Portowe dziewki nie miały takowych, a poprzednie kobiety były mu znane i układ był dość prosty i zrozumiały dla każdej ze stron. Teraz rzucał się na głęboką wodę i choć był wytrawnym pływakiem, tak wiedział, że bywają porywiste prądy oraz niebezpieczna miejsca.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
W pierwszej chwili chciała wrzasnąć. Była tego bliska. To nagłe przejęcie kontroli, którą do tej pory ona dzierżyła w dłoniach, silne ramiona owijające się wokół talii mocniej niż myślała, że jest do tego zdolny - dotąd widziała go raczej jako biernego mężczyznę, przystojnego i chętnego, swoją zabaweczkę, która mogła poprawić jej humor w parny wieczór, zasklepić tę obrzydliwą, ziejącą dziurę w miejscu, w którym kiedyś nosiła całą swą dumę, odwagę i butę. Była skrępowana gorsetowym krojem i ciasno splątanym warkoczem, oddychała płytko, gdy musiała milczeć i nie okazywać niczego poza uśmiechem, w którym dawno już zgasła sympatia. Chciała się uwolnić, choć na chwilę, poczuć pot na gołej skórze, zarzucić włosy na ramiona, wyciągnąć pazury i posmakować krwi. Chciała błyskawic, gorzkiej whiskey, papierosa między zębami i niewybaczalnych klątw na krańcu rożdżki. A jeśli nie mogła mieć tego, to zastąpi to sobie seksem. I może to nie był Drew, może nigdy nie będzie, ale zdobędzie sobie mężczyznę, którym zdoła zawładnąć.
Tak myślała, dopóki szarpnięcie teleportacji nie wytrąciło jej z równowagi. Instynktownie docisnęła prawą rekę do ciała, jakby chciała ją ochronić przed ponownym rozszczepieniem. Jej źrenice były wielkie jak spodki, usta otwarte do krzyku - ale on zamknął jej usta pocałunkiem, który odebrał jej oddech.
Początkowo była dość bierna, zszokowana. Pozwoliła mu przejąć stery, poprowadzić ten pocałunek i każdy następny, wiotko odchylała głowę, gdy dobierał się do jej skóry. Do momentu, w którym z kolejnym głębszym oddechem nie zrozumiała jak bardzo drży z pożądania. Jak olbrzymią przyjemność sprawia jej bycie szarpaną, lekko popychaną na ścianę. Nie byłaby wściekła, gdyby zdecydował się być mniej delikatny. Gdyby złapał w garść jej włosy i uderzył jej ciałem o deski. Jego ostrożność była cholernie niesatysfakcjonująca.
Uśmiechnęła się, drapieżnie i wariacko, kiedy jeszcze oddychali tym samym powietrzem. Mając okazję, przygryzła jego dolną wargę, nie do krwi, ale wystarczająco, by to odczuł. Bez wyrzutów sumienia szarpnęła materiałem sukienki, opuszczając go aż do talii; jeden szew się przy tym naderwał, nawet tego nie dostrzegła. Otoczyła go ramionami, uwiesiła się na nim jak kelpie, ciągnąc za guziki i kołnierz, by dostać do skrawków skóry, które mogła całować, gryźć i pożerać. Każdy różowy, połyskliwy ślad łagodziła cieplem ust i miękkim dotykiem.
Gdy musieli złapać oddech, gdy poczuła jego palce na brodzie, cały błękit jej tęczówek zdołał już zniknąć w czerni, jej usta były wilgotne, wściekle czerwone, język muskał białe zęby poznaczone niewielką przerwą między górnymi jedynkami.
- Elvira. - powiedziała wreszcie, ochryple. Czuła chłód na nagich plecach opartych o ścianę, jej piersi unosiły się wraz z przyspieszonym oddechem. - Na to czekasz? - spytała z tak jawną, ociekającą jadem ironią, że musiał zrozumieć, iż nie zależy jej na tym, by się znali. Dostała się do guzików jego szaty, zaczęła ją rozpinać, bez zawahania odsłaniając klatkę piersiową. Wsunęła dłonie pod jego koszulę, zdążyła sięgnąć do twardych pleców, zarysować je paznokciami. Szponami.
Warkocz był już pieśnią przeszłości, czarna suknia również, uszkodzony materiał ledwo trzymał się na kościstych biodrach, różdżka wysuwała z kabury. Kiedy się uśmiechała, zaciskała zęby. Była wyuzdana i dzika, i obłąkana.
Nie wiedziała nawet gdzie jest; nie miało to dla niej większego znaczenia.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Tak myślała, dopóki szarpnięcie teleportacji nie wytrąciło jej z równowagi. Instynktownie docisnęła prawą rekę do ciała, jakby chciała ją ochronić przed ponownym rozszczepieniem. Jej źrenice były wielkie jak spodki, usta otwarte do krzyku - ale on zamknął jej usta pocałunkiem, który odebrał jej oddech.
Początkowo była dość bierna, zszokowana. Pozwoliła mu przejąć stery, poprowadzić ten pocałunek i każdy następny, wiotko odchylała głowę, gdy dobierał się do jej skóry. Do momentu, w którym z kolejnym głębszym oddechem nie zrozumiała jak bardzo drży z pożądania. Jak olbrzymią przyjemność sprawia jej bycie szarpaną, lekko popychaną na ścianę. Nie byłaby wściekła, gdyby zdecydował się być mniej delikatny. Gdyby złapał w garść jej włosy i uderzył jej ciałem o deski. Jego ostrożność była cholernie niesatysfakcjonująca.
Uśmiechnęła się, drapieżnie i wariacko, kiedy jeszcze oddychali tym samym powietrzem. Mając okazję, przygryzła jego dolną wargę, nie do krwi, ale wystarczająco, by to odczuł. Bez wyrzutów sumienia szarpnęła materiałem sukienki, opuszczając go aż do talii; jeden szew się przy tym naderwał, nawet tego nie dostrzegła. Otoczyła go ramionami, uwiesiła się na nim jak kelpie, ciągnąc za guziki i kołnierz, by dostać do skrawków skóry, które mogła całować, gryźć i pożerać. Każdy różowy, połyskliwy ślad łagodziła cieplem ust i miękkim dotykiem.
Gdy musieli złapać oddech, gdy poczuła jego palce na brodzie, cały błękit jej tęczówek zdołał już zniknąć w czerni, jej usta były wilgotne, wściekle czerwone, język muskał białe zęby poznaczone niewielką przerwą między górnymi jedynkami.
- Elvira. - powiedziała wreszcie, ochryple. Czuła chłód na nagich plecach opartych o ścianę, jej piersi unosiły się wraz z przyspieszonym oddechem. - Na to czekasz? - spytała z tak jawną, ociekającą jadem ironią, że musiał zrozumieć, iż nie zależy jej na tym, by się znali. Dostała się do guzików jego szaty, zaczęła ją rozpinać, bez zawahania odsłaniając klatkę piersiową. Wsunęła dłonie pod jego koszulę, zdążyła sięgnąć do twardych pleców, zarysować je paznokciami. Szponami.
Warkocz był już pieśnią przeszłości, czarna suknia również, uszkodzony materiał ledwo trzymał się na kościstych biodrach, różdżka wysuwała z kabury. Kiedy się uśmiechała, zaciskała zęby. Była wyuzdana i dzika, i obłąkana.
Nie wiedziała nawet gdzie jest; nie miało to dla niej większego znaczenia.
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Nie trudno było rozszyfrować, że chciał mieć kontrolę nad wszystkim, chciała mieć panowanie nad każdym aspektem tego wieczoru. Nad nim. Może by i nawet podobała mu się bierna postawa i czerpanie pełnymi garściami z jej pożądania i pragnień jakie chciała zaspokoić za pomocą samego Kennetha, ale na to było już za późno. Nie teraz, kiedy za pomocą teleportacji sprawił, że znaleźli się w zaciszu jego sypialni. Nie teraz kiedy cichy trzask materiału świadczył o jej zniecierpliwieni, a długie palce starały się uporać z przeszkodą w postaci guzików szaty.
Oddał się dzikości jaka ją trawiła, tej samej, która sprawiała, że zostawiła ślad pasji na dolnej wardze. Przycisnął mocniej kruche ciało do gładkiej i zimnej ściany. Była mu praktycznie równa wzrostem, ale zdawała się mniejsza kiedy stali tak blisko. Szczyty piersi drżały w półmroku, kusiły swym wyglądem więc nie zwlekał długo, a wyznaczając ścieżkę od zagłębienia obojczyka ruszył właśnie ku nim. Zatracał się dalej w dzikości blondynki, która znaczyła własne drogi na męskich plecach czerwonymi pręgami paznokci. Syknął cicho tuż przy jej piersi i nie pozostając dłużnym pochwycił naprężony szczyt zębami, kąsając go, drażniąc, a wolną dłonią pieścił drugą z piersi, zaciskając na niej mocniej palce; zadając tym samym lekki ból, którego tak przecież łaknęła.
Gdy niebieskie spojrzenie spotkało się z tym ciemnym, a z jej ust padło imię, na jego własnych wykwitł kpiarski uśmiech.
-Nic mnie nie obchodzi twoje imię. - Odparł niskim tonem na nowo przywierając łapczywie do jej ust. Spijając z nich pożądanie, zaciskał ramię wokół talii przyciągając ją tym samym blisko do siebie, a drugą dłonią mocował się przez chwilę z materiałem sukni wokół kobiecych bioder.
Obydwoje doskonale wiedzieli do czego zmierzają więc nie udawał wielkiej czułości ani troski o jej ubranie czy też potrzebę bliskości. Otumanieni pożądaniem mogli jedynie unosić się na fali emocji lub też starać się im przeciwstawiać, ale na to ostatnie nie miał ochoty. Obłąkańcze spojrzenie jedynie utwierdzało go w dalszych ruchach, kiedy pomógł jej zdjąć z siebie koszulę i ponownie naparł, aby uwięzić ją między sobą, a ścianą. Nie było ważne kim jest, ani jak ma na imię. Ważne było, że ulega pod każdym dotykiem, że sięgała ku spełnieniu jakie mogli sobie podarować nawzajem w tym szaleńczym biegu. Całkowicie obcy, nie skrępowani linami znajomości, nie obciążeni świadomością wzajemnych problemów i powiązań, mogli oddać się pasji, a żar zwiększał się z każdą kolejną sekundą. Z ruchem dłoni po gładkiej skórze ud, po materiale bielizny, która tak nieznośnie dzieliła i tworzyła dystans. Nie interesowały go jej motywy, ani dlaczego to robi, niczego by to nie zmieniło. Bez tej wiedzy mógł swobodnie korzystać z faktu, że pragnęła zaspokoić potrzeby własnego ciała, a on nie miał zamiaru teraz odmawiać. Zacisnął dłoń na kobiecym pośladku, nadal zadając bolesną pieszczotę piersiom.
Oddał się dzikości jaka ją trawiła, tej samej, która sprawiała, że zostawiła ślad pasji na dolnej wardze. Przycisnął mocniej kruche ciało do gładkiej i zimnej ściany. Była mu praktycznie równa wzrostem, ale zdawała się mniejsza kiedy stali tak blisko. Szczyty piersi drżały w półmroku, kusiły swym wyglądem więc nie zwlekał długo, a wyznaczając ścieżkę od zagłębienia obojczyka ruszył właśnie ku nim. Zatracał się dalej w dzikości blondynki, która znaczyła własne drogi na męskich plecach czerwonymi pręgami paznokci. Syknął cicho tuż przy jej piersi i nie pozostając dłużnym pochwycił naprężony szczyt zębami, kąsając go, drażniąc, a wolną dłonią pieścił drugą z piersi, zaciskając na niej mocniej palce; zadając tym samym lekki ból, którego tak przecież łaknęła.
Gdy niebieskie spojrzenie spotkało się z tym ciemnym, a z jej ust padło imię, na jego własnych wykwitł kpiarski uśmiech.
-Nic mnie nie obchodzi twoje imię. - Odparł niskim tonem na nowo przywierając łapczywie do jej ust. Spijając z nich pożądanie, zaciskał ramię wokół talii przyciągając ją tym samym blisko do siebie, a drugą dłonią mocował się przez chwilę z materiałem sukni wokół kobiecych bioder.
Obydwoje doskonale wiedzieli do czego zmierzają więc nie udawał wielkiej czułości ani troski o jej ubranie czy też potrzebę bliskości. Otumanieni pożądaniem mogli jedynie unosić się na fali emocji lub też starać się im przeciwstawiać, ale na to ostatnie nie miał ochoty. Obłąkańcze spojrzenie jedynie utwierdzało go w dalszych ruchach, kiedy pomógł jej zdjąć z siebie koszulę i ponownie naparł, aby uwięzić ją między sobą, a ścianą. Nie było ważne kim jest, ani jak ma na imię. Ważne było, że ulega pod każdym dotykiem, że sięgała ku spełnieniu jakie mogli sobie podarować nawzajem w tym szaleńczym biegu. Całkowicie obcy, nie skrępowani linami znajomości, nie obciążeni świadomością wzajemnych problemów i powiązań, mogli oddać się pasji, a żar zwiększał się z każdą kolejną sekundą. Z ruchem dłoni po gładkiej skórze ud, po materiale bielizny, która tak nieznośnie dzieliła i tworzyła dystans. Nie interesowały go jej motywy, ani dlaczego to robi, niczego by to nie zmieniło. Bez tej wiedzy mógł swobodnie korzystać z faktu, że pragnęła zaspokoić potrzeby własnego ciała, a on nie miał zamiaru teraz odmawiać. Zacisnął dłoń na kobiecym pośladku, nadal zadając bolesną pieszczotę piersiom.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Ślady zębów na skórze, warknięcia, czerwone ślady pod paznokciami - na to liczyła i tego potrzebowała. Seksu, którego głównym celem było zaspokojenie pożądania, który nie miał znamion czułości ani tego zmysłowego erotyzmu, który dawniej przypisywała Drew. Po prawdzie - i to było najgorsze, najbardziej bolesne - ledwie już pamiętała jak to było mieć go dla siebie, jaką fakturę miała jego skóra w miejscach, w których była najmiększa, jak tak naprawdę czuła się wtedy, kiedy odbierał jej cnotę. Wszystko to były urywane wspomnienia zatarte przez czas i morze krwi. Dlatego łatwo było jej wyobrażać sobie, że to właśnie Drew całuje ją i pieści gwałtownie przy lodowatej ścianie - bo nie pamiętała, że nigdy taki nie był. Że jego dotyk zawsze był ciepły.
I że być może to nigdy nie byłoby dla niej wystarczające.
Z satysfakcją syknęła przez zęby, kiedy nieznajomy odpowiadał brutalnością na jej brutalność. Paradoksalnie podobało jej się, gdy twierdził, że nic go ona nie obchodzi, gdy odbierał jej oddech w piersiach i zdzierał sukienkę, aż nie zostało z niej nic prócz szmat.
- Tak, tak, tak - szeptała gorączkowo, chwytając go za włosy, drugą dłoń wsuwając za pasek spodni. Warknęła, kiedy mocno schwycił ją za pośladek, urywane przekleństwo zawisło na jej wargach, ale nie zdążyło spłynąć. Sama zrobiła się odważna i bezczelna w swoich pieszczotach; pieściła go dłońmi i ciałem, kiedy zdołała owinąć wokół niego nogi. - Sukinsyn - szepnęła, prawie pieszczotliwie, przyciągając go znowu do pocałunku pełnego zębów i ognia.
Jak przez mgłę przypominała sobie, że będzie musiała jeszcze wrócić, że zostawiła na jarmarku Marię; ale gdy myślała o tym, przypominała sobie też rytuał, senne twarze i oczy bez wyrazu, i znów narastała w niej irytacja.
Miała już dość czekania, pragnęła go zbyt długo, więc pierwsza szarpnęła za jego spodnie i dostała się tam, gdzie chciała. I mówiła mu, że nie pozwoli się wziąć pod drzewem, ale nie wspominała niczego o ścianach. I było w tym coś znamienicie gorącego, gdy mężczyzna był tak silny, tak stanowczy.
Zdążyła jeszcze zastanowić się, czy Drew by taki był - a potem skupiała się już tylko na tym, by przygryzać wargi do krwi. Bo nie była portową dziwką, żeby jęczeć. Nie była nawet przekonana, czy jest jej dobrze, ale nie pozwoliła mu przestać, zachęcając dotykiem i słowami szeptanymi gorąco do ucha.
Tak, jeszcze.
Najlepiej było jej wtedy, kiedy tracił nad sobą kontrolę. Ale tego nie musiał wiedzieć. Czerpała dziką satysfakcję z jego przyjemności, tak jakby dawało jej to nad nim jakąś władzę.
Ale kiedy było po wszystkim i popchnęła go w stronę łóżka, kiedy poczuła ciepło na skórze ud i kwitnące siniaki na piersiach, wtedy dopiero zrozumiała, że nie zwyciężyła niczego. Do kolejnego uśmiechu musiała zmusić usta; a był on nie mniej podły niż poprzednie.
- Dziękuję. Wybacz, że nie zostanę na kolację. - zarzuciła na siebie strzępy sukienki, obejrzała się i zmarszczyła brwi. Zwykłe Reparo mogło zasklepić dziury, ale bez dobrej krawcowej materiał był nie do odratowania. Zapewne ją wyrzuci; to było lepsze niż pokazanie jej Marii. Lub sługusom Odetty. - Daj mi papierosa - Nawet nie poprosiła, tylko wyciągnęła rękę.
Chciała zapalić jeszcze jednego zanim wyjdzie. Zanim zniknie w mroku i uda, że nic się nie wydarzyło.
/zt x2?
[bylobrzydkobedzieladnie]
I że być może to nigdy nie byłoby dla niej wystarczające.
Z satysfakcją syknęła przez zęby, kiedy nieznajomy odpowiadał brutalnością na jej brutalność. Paradoksalnie podobało jej się, gdy twierdził, że nic go ona nie obchodzi, gdy odbierał jej oddech w piersiach i zdzierał sukienkę, aż nie zostało z niej nic prócz szmat.
- Tak, tak, tak - szeptała gorączkowo, chwytając go za włosy, drugą dłoń wsuwając za pasek spodni. Warknęła, kiedy mocno schwycił ją za pośladek, urywane przekleństwo zawisło na jej wargach, ale nie zdążyło spłynąć. Sama zrobiła się odważna i bezczelna w swoich pieszczotach; pieściła go dłońmi i ciałem, kiedy zdołała owinąć wokół niego nogi. - Sukinsyn - szepnęła, prawie pieszczotliwie, przyciągając go znowu do pocałunku pełnego zębów i ognia.
Jak przez mgłę przypominała sobie, że będzie musiała jeszcze wrócić, że zostawiła na jarmarku Marię; ale gdy myślała o tym, przypominała sobie też rytuał, senne twarze i oczy bez wyrazu, i znów narastała w niej irytacja.
Miała już dość czekania, pragnęła go zbyt długo, więc pierwsza szarpnęła za jego spodnie i dostała się tam, gdzie chciała. I mówiła mu, że nie pozwoli się wziąć pod drzewem, ale nie wspominała niczego o ścianach. I było w tym coś znamienicie gorącego, gdy mężczyzna był tak silny, tak stanowczy.
Zdążyła jeszcze zastanowić się, czy Drew by taki był - a potem skupiała się już tylko na tym, by przygryzać wargi do krwi. Bo nie była portową dziwką, żeby jęczeć. Nie była nawet przekonana, czy jest jej dobrze, ale nie pozwoliła mu przestać, zachęcając dotykiem i słowami szeptanymi gorąco do ucha.
Tak, jeszcze.
Najlepiej było jej wtedy, kiedy tracił nad sobą kontrolę. Ale tego nie musiał wiedzieć. Czerpała dziką satysfakcję z jego przyjemności, tak jakby dawało jej to nad nim jakąś władzę.
Ale kiedy było po wszystkim i popchnęła go w stronę łóżka, kiedy poczuła ciepło na skórze ud i kwitnące siniaki na piersiach, wtedy dopiero zrozumiała, że nie zwyciężyła niczego. Do kolejnego uśmiechu musiała zmusić usta; a był on nie mniej podły niż poprzednie.
- Dziękuję. Wybacz, że nie zostanę na kolację. - zarzuciła na siebie strzępy sukienki, obejrzała się i zmarszczyła brwi. Zwykłe Reparo mogło zasklepić dziury, ale bez dobrej krawcowej materiał był nie do odratowania. Zapewne ją wyrzuci; to było lepsze niż pokazanie jej Marii. Lub sługusom Odetty. - Daj mi papierosa - Nawet nie poprosiła, tylko wyciągnęła rękę.
Chciała zapalić jeszcze jednego zanim wyjdzie. Zanim zniknie w mroku i uda, że nic się nie wydarzyło.
/zt x2?
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Ściana stanowiła podporę, w którą prawie wgniótł kobietę kiedy gorącymi ustami zaznaczał ścieżkę od obojczyka ku piersiom, które cudownie kusiły. Daleko było mu do delikatności kochanka, o którym teraz myślała, wokół którego krążyły jej wspomnienia. Czuła żar i pożądanie, które chciał teraz zaspokoić. Ślady paznokci na plecach, cichy syk kiedy zaciskał dłoń na miękkości piersi, a zębami drażnił tkliwość ich szczytów. Niecierpliwe dłonie rozpięły pasek, wiedziała czego chce, dążyła do realizacji swoich pragnień. Uda owinięte wokół jego bioder jedynie ułatwiały całą sytuację. Nie pytał o zgodę, nie zaglądał głęboko w oczy szukając pewności, że kobieta wie czego chce i zna tego konsekwencje. Złączając ponownie usta w pełnym ognia pocałunku sięgnął po spełnienie, po połączenie ciał w mocnym ruchu bioder, kiedy plecami opierała się o chłodną i nierówną ścianę. Każdy szept, każde warknięcie przyjmował jako zachętę do dalszego szalonego tańca jakiemu poddali własne ciała. Morze szalało, krew ryczała w uszach z każdym kolejnym ruchem, głośniejszym oddechem i pomrukiem zadowolenia kiedy zespolili się całkowicie.
Dążył do własnej przyjemności, wstrząsnął jej ciałem, sięgał do spełnienia rozlewającego się wzdłuż kręgosłupa przyjemnym dreszczem. Warknął gdy znów przygryzła wargi boleśnie, gdy wczepiła się zachłannymi dłońmi w gęstość włosów wypinając biodra.
Nie ważne było, że nie była chętna na polanie, wśród ciemności drzew i lasów, tutaj nie musieli na nikogo uważać. Nie chowała się za wygodą i cichym miejscem, choć nie krzyczała, nie jęczała zagryzając własne wargi prawie do krwi. Zaśmiał się ochryple widząc to pragnienie udowodnienia, że nadal jest damą.
Odepchnęła go po wszystkim, na miękkość łóżka. Rozłożył się na nim wygodnie nie zrażony własną i jej nagością. Siniak zaczął ujawniać swoje kolory, najpierw czerwienią, ten na pośladku, za parę dni również będzie widoczny. Sukienka była w strzępach. Nie jego problem.
Patrzył z rozbawieniem w oczach jak z nonszalancją podnosi ją z podłogi i naciąga ponownie na kościste ramiona.
-I dobrze. - Skomentował fakt, że nie zostanie na kolację, a następnie wskazał jej paczkę papierosów na stoliku. Nie był winny jej żadnych gestów. Spełnili swoje pożądanie, choć to tliło się nadal. -Miłej nocy.
Nie musiała zostawać, a on miał jeszcze inne plany na ten wieczór. Obydwoje rozpłyną się w mroku i wspomnieniach przedziwnego festiwalu.
|zt x 2
Dążył do własnej przyjemności, wstrząsnął jej ciałem, sięgał do spełnienia rozlewającego się wzdłuż kręgosłupa przyjemnym dreszczem. Warknął gdy znów przygryzła wargi boleśnie, gdy wczepiła się zachłannymi dłońmi w gęstość włosów wypinając biodra.
Nie ważne było, że nie była chętna na polanie, wśród ciemności drzew i lasów, tutaj nie musieli na nikogo uważać. Nie chowała się za wygodą i cichym miejscem, choć nie krzyczała, nie jęczała zagryzając własne wargi prawie do krwi. Zaśmiał się ochryple widząc to pragnienie udowodnienia, że nadal jest damą.
Odepchnęła go po wszystkim, na miękkość łóżka. Rozłożył się na nim wygodnie nie zrażony własną i jej nagością. Siniak zaczął ujawniać swoje kolory, najpierw czerwienią, ten na pośladku, za parę dni również będzie widoczny. Sukienka była w strzępach. Nie jego problem.
Patrzył z rozbawieniem w oczach jak z nonszalancją podnosi ją z podłogi i naciąga ponownie na kościste ramiona.
-I dobrze. - Skomentował fakt, że nie zostanie na kolację, a następnie wskazał jej paczkę papierosów na stoliku. Nie był winny jej żadnych gestów. Spełnili swoje pożądanie, choć to tliło się nadal. -Miłej nocy.
Nie musiała zostawać, a on miał jeszcze inne plany na ten wieczór. Obydwoje rozpłyną się w mroku i wspomnieniach przedziwnego festiwalu.
|zt x 2
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Sypialnia
Szybka odpowiedź