Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Sussex
Beachy Head
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Beachy Head
Surowe wybrzeże i ściany białych klifów zapierają dech w piersiach majestatem natury. Klify są wysokie i niebezpieczne, pokryte trawą i nielicznymi kwiatami; pod nimi rozciąga się kilkusetmetrowa plaża, ginąca cyklicznie pod wodami przypływu. O każdej porze dnia i nocy wieje tu intensywny wiatr podszyty słonym zapachem oceanu. Jeżeli staniesz na krawędzi klifu w nocy, być może zdołasz zobaczyć połyskujące nad taflą ogony trytonów.
Podane wino - mimo zachęcającej barwy - smakowało ohydnie, zupełnie jakby ktoś rozlał starą kawę na podłogę, zmył ją brudną wodą, wrzucił do środka niedopałki papierosów, mdłości, które pojawiły się tuż po jego wypiciu nie zdumiały, lecz ciemniejący przed oczyma obraz przeraził, wprawiając serce w szybsze bicie, czy ktoś usiłował nastąpić na jej życie? Walczyła - jak tonący - o oddech, wiedząc, że odejść nie mogła, że tu i teraz ktoś jej potrzebował, musiała pozostać przytomna, pisk a uszach przerodził się w ciszę, a gdy otworzyła oczy ponownie, odnalazła się w morskiej wodzie naprzeciw pnących się ku niebu białych klifów. Ze zdumieniem, szeroko rozwartymi oczyma, wiodła za nimi aż po chmury, jeszcze nim sięgnęła po dryfujący opodal ręcznik, którym oplotła ciało, przysłaniając cały tułów. Materiał kończył się na udzie niepokojąco wysoko, więc nie wynurzyła się z wody, zamiast tego cofając się o krok, by woda sięgnęła szyi. Niepokój gasł. Powoli, pod dziwnie nachodzącym ją poczuciem niespodziewanego spokoju, gdy otaczający ją kosmiczny krajobraz wydawał się spokojny i cichy. Skąd się tu wzięła, kto ją tu uprowadził - i w jakim celu?
Obejrzała się przez ramię gwałtownie, gdy przez jej ciało przemknął się dreszcz strachu, jak tylko usłyszała szept; niósł przyjemną obietnicę, ale resztki świadomości walczyły o trzeźwość, cóż to za żarty? Wkrótce opadły na nią ubrania, strąciła je z głowy, z ramion, spostrzegając, że były męskie, obróciła je między rękoma kilkakrotnie, lecz nie rozpoznała w nich nic znajomego - z niekrytym grymasem obrzydzenia cisnęła je dalej w głębiny, by fale nie zniosły odzieży z powrotem na nią, po czym raz jeszcze obejrzała się wokół, poszukując żywej duszy - ale była tutaj sama. Jak to możliwe? Poruszyła stopą, kamieniste dno było szorstkie i niewygodne, ale zdawało jej się, że wyczuła pod palcami coś, co miało kształt podobny do jej różdżki - czy rzeczywiście? Zmrużyła oczy, usiłując przejrzeć mętną wodę.
- Och? - zareagowała, gdy ze skupienia wytrącił ją cień obcej sylwetki, cień, który dziwnie nie niósł niepokoju mimo abstrakcyjnych okoliczności, cień, który pragnęła ujrzeć, kim jesteś, nieznajomy?
szukam różdżki
bo ty jesteś
prządką
prządką
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 95
'k100' : 95
13/09/1958
Gdy tylko do twych rąk zostało Ci podarowane wino, mimowolnie uśmiechnąłeś się pod nosem, zdając sobie sprawę, ze dawno nie piłeś jakiegokolwiek alkoholu. Przyjemna, różowa barwa, tak bardzo Ci nieznana kusiła Cię do tego, aby rozchylić wargi i pozwolić kieliszkowi oprzeć się zanim ciecz nie wpłynęła między szeregi zęby. Wypiłeś prawie, że do połowy jednym haustem, delektując się jego smakiem. Językiem przejechałeś po górnej wardze; z gardła wydostało się przyjemny pomruk zdradzający, że nie piłeś czegoś takiego od dłuższego czasu. A może tylko wydawało Ci się, że nie piłeś? Przymknąłeś powieki, kiedy nagle poczułeś jak twój stan nieważkości się zmienił. Nie czułeś już wygodnego miejsca łaźni, minęły wszelkie hałasy i rozmowy sąsiadujących z tobą lordów. Wrzucony byłeś w wir ciemności, który trawił Cię i zamierzał wypluć w miejscu nie do końca dla ciebie istotnym... Albo dosć niecodziennym.
Obudziłeś się gdzie indziej, nie do końca znanym tobie miejscu. Rzuciłeś się do tego, aby obejrzeć się za sobą i syknąć pod nosem... — Co jesst do cholery... — Które było ledwie szelestem twoich warg, bo zaraz zniknęły na wietrze, a ty zdałeś sobie sprawę, że nadal byłeś nagi tak jak natura Cię hojnie obdarzyła. Różdżka? Gdzie twoja różdżka? Nie zamierzałeś pozwolić na to, aby jej nie znaleźć. Zacząłeś najpierw ruszać stopą, może znajdowała się gdzies blisko Ciebie. Twoja uwaga, czy znajdziesz ją czy nie, zdałeś sobie sprawę, że znalazłeś się w calkiem przyjemnym i... nader urodziwym miejscu. Rozejrzałeś się wokół, ujrzałeś swój ręcznik, który postanowiłeś wziąć i zasłonić nim swoje najbardziej widoczne i niedżentelmeńskie dla cudzych oczu elementy, zaczynając czuć jak po całym twoim ciele rozpływa się przyjemne, ciepłe wręcz uczucie w ciele tak, jakby ktoś oblewał cię płynnym miodem wchodzącym Ci pod skórę i kojącym twoje zakłopotanie. I szept... Szept docierający do uszu. Odwrócileś się... Poczułeś jak coś zaczęło po tobie spadać. Widziałeś jak bielizna spadła pod twoimi stopami, po chwili na głowie wylądował też jakaś... sukienka czy... coś innego zdradzającego, że nie należało to definitywnie do ciebie. Zdziwiłeś się, ale chwytając go i wąchając poczułeś ponowne uczucie ciepla w twoim brzuchu. Do momentu aż nie ujrzałeś jej.
— Och? — Wyszło z twoich ust, zdając sobie sprawę kogo miałeś przed sobą. Obleczoną ręcznikiem, półnagą. Gdyby twoje poliki mogły, spłonęłyby lekkim rumieńcem nietaktu, żebyś zaraz trzymając nadal swoją dłoń na ręczniku przy dolnych partiach ciałach, podać odzienie dla... niej. — Proszę, weź. Nie chcę byś sie przeziębiła. — Poczułeś przez chwilę w uszach krew pompowaną szybciej przez twoje serce, ale nie zdradziłeś tego po sobie. Wychyliłeś się finalnie z przedstawiającego się jej cienia. Była nadal w wodzie. — Nie będę... patrzył... — Powiedziałeś dość niepewnie, zaraz zresztą obracając sie doń plecami, pokazując swoje barki, lekko odsłonięty pośladek przez fakt, że nie do końca dobrze przewinąłeś ręcznik wokół pasa... Dałeś jej chwilę dla siebie, chociaż i kusiło Cię mocno by obejrzeć się na jej widok. — I jak? — Chciałeś już znów zawiesić na niej wzrok.
Vergil Zabini
Zawód : Spirytysta, własciciel sklepu spirystycznego
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Vergil Zabini' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 58
'k100' : 58
Choć zapach amortencji mógł być wskazówką, przytępił zmysły na tyle, że Cassandra nie zrozumiała, co się z nią działo; widok obcego mężczyzny w negliżu winien wywołać stosowny odruch uderzenia go w twarz lub - chociaż - krzyku, który spłoszy zboczeńca - nic takiego się jednak nie wydarzyło, a szmaragdowe oczy czarownicy z roztargnieniem błądziły po jego twarzy, badając doskonałą linię szczęki i to ciemne chmurne spojrzenie, burzliwe jak rozzłoszczone sztormem morze. Mimowolnie rozciągnęła napięte mięśnie pleców, prężąc się w bezruchu, gdy dłonie mocniej zacisnęły się na miękkim materiale ręcznika - dawno nie czuła nic podobnego, jak młode dziewczę, które pierwszy raz spojrzało w oczy wyśnionej miłości. Winna zganić się za podobne doznania, ale nie potrafiła, pragnęła tego przecież, jego widoku i uczucia rodzącego się w sercu tak... nieoczekiwanie. Ze zdumieniem odebrała od niego swoje ubrania, wymijając go lekkim krokiem - postąpiła w kierunku brzegu, gdzie mogła je na siebie założyć. Odnalazła wzrokiem swoją różdżkę, w morskiej wodzie, ale nie chciała ryzykować. Morze potrafiło być zdradliwe, nie potrafiła pływać.
- Dziękuję - odpowiedziała cicho, zatrzymując się plecami do niego, wzrok na krótko uciekł ku niebu, szukając w nim oznak kolejnego końca świata, czy to już, czy tak właśnie wyglądały zaświaty? Czy znalazła się na tym pustkowiu za swoje winy i zasługi, czy taki był werdykt, czy towarzyszący jej mężczyzna był jej... och, stróżem, nikim innym, rodzące się w niej uczucia nie dopuszczały do siebie myśli, że mógłby ją w jakikolwiek sposób skrzywdzić. Ależ nie, nie byłby do tego zdolny. Obejrzała się - subtelnie - przez ramię, upewniając się, że rzeczywiście na nią nie patrzył, poświęciła i tę chwilę, by przyjrzeć się jego ciału. Męska nagość nie budziła u niej ani wstydu ani niezręczności, dawno już miała za sobą pierwsze doświadczenia, ale on budził w niej wspomnienia tamtych dni, dni gwałtownej i bezmyślnej namiętności. Podobnie pachniał. Powietrze tym dzisiaj pachniało, nie tylko on. - Jeszcze chwila - uprzedziła go, gdy spytał, choć nawet nie zaczęła jeszcze zmieniać odzienia. Wpierw odrzuciła ręcznik, pozwalając poczuć na własnej nagiej skórze podmuchy zimnego nadmorskiego powietrza, dreszcz, który przebudziły, nie uspokajał wcale bicia niespokojnego serca. Wsunęła się w prostą czarną suknię, o prostym kroju, bez zbędnych ozdób, owiniętą jedynie w talii pasem wykonanym z plecionych rzemieni; bieliznę, którą ją włożył w dłoń, zmięła między palcami i wsunęła w kieszeń skrytą między połami spódnicy. Mokre włosy odrzuciła na plecy, osolone plątały się mocniej, tworząc gęstą pajęczynę chaotycznych loków. Wydała z siebie cichy pomruk znamionujący, że mógł się już odwrócić.
- Ja... chyba widziałam twój strój, nieznajomy - przyznała niepewnie, jakże jej wstyd było za to, co z nim zrobiła, ale przecież nie mogła powiedzieć mu prawdy. Czy nie pomyślałby wtedy o niej źle? Nie odrzuciłaby ubrań, gdyby tylko wiedziała, że należały do niego. Z ociąganiem wyciągnęła dłoń, by wskazać kierunek. - W wodzie, tam, spójrz tylko. Dryfuje, gdzie zatonęła moja różdżka. Przebacz mi, że nie miałam twojego refleksu, by pochwycić go na czas. Lecz nim po niego odejdziesz, zostań proszę... - przy mnie, nie odchodź - i zdradź mi imię. Pragnę i zasługuję, by wiedzieć, kto był dziś mym wybawcą.
- Dziękuję - odpowiedziała cicho, zatrzymując się plecami do niego, wzrok na krótko uciekł ku niebu, szukając w nim oznak kolejnego końca świata, czy to już, czy tak właśnie wyglądały zaświaty? Czy znalazła się na tym pustkowiu za swoje winy i zasługi, czy taki był werdykt, czy towarzyszący jej mężczyzna był jej... och, stróżem, nikim innym, rodzące się w niej uczucia nie dopuszczały do siebie myśli, że mógłby ją w jakikolwiek sposób skrzywdzić. Ależ nie, nie byłby do tego zdolny. Obejrzała się - subtelnie - przez ramię, upewniając się, że rzeczywiście na nią nie patrzył, poświęciła i tę chwilę, by przyjrzeć się jego ciału. Męska nagość nie budziła u niej ani wstydu ani niezręczności, dawno już miała za sobą pierwsze doświadczenia, ale on budził w niej wspomnienia tamtych dni, dni gwałtownej i bezmyślnej namiętności. Podobnie pachniał. Powietrze tym dzisiaj pachniało, nie tylko on. - Jeszcze chwila - uprzedziła go, gdy spytał, choć nawet nie zaczęła jeszcze zmieniać odzienia. Wpierw odrzuciła ręcznik, pozwalając poczuć na własnej nagiej skórze podmuchy zimnego nadmorskiego powietrza, dreszcz, który przebudziły, nie uspokajał wcale bicia niespokojnego serca. Wsunęła się w prostą czarną suknię, o prostym kroju, bez zbędnych ozdób, owiniętą jedynie w talii pasem wykonanym z plecionych rzemieni; bieliznę, którą ją włożył w dłoń, zmięła między palcami i wsunęła w kieszeń skrytą między połami spódnicy. Mokre włosy odrzuciła na plecy, osolone plątały się mocniej, tworząc gęstą pajęczynę chaotycznych loków. Wydała z siebie cichy pomruk znamionujący, że mógł się już odwrócić.
- Ja... chyba widziałam twój strój, nieznajomy - przyznała niepewnie, jakże jej wstyd było za to, co z nim zrobiła, ale przecież nie mogła powiedzieć mu prawdy. Czy nie pomyślałby wtedy o niej źle? Nie odrzuciłaby ubrań, gdyby tylko wiedziała, że należały do niego. Z ociąganiem wyciągnęła dłoń, by wskazać kierunek. - W wodzie, tam, spójrz tylko. Dryfuje, gdzie zatonęła moja różdżka. Przebacz mi, że nie miałam twojego refleksu, by pochwycić go na czas. Lecz nim po niego odejdziesz, zostań proszę... - przy mnie, nie odchodź - i zdradź mi imię. Pragnę i zasługuję, by wiedzieć, kto był dziś mym wybawcą.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Amortencja potrafiła działać cuda, zwlaszcza, kiedy nie wie się tak naprawdę co powinno się w niej czuć. Nie czułeś od dawna jakiegoś charakterystycznego jej zapachu, tak jakby te zapachy wyblakły. Nie było już zapachu słonecznika, nie było zapachu rumianku... To w gruncie rzeczy były bardziej jej zapachy. Gdy jednak miałbyś określić co czułeś w pitym napoju to szczerze mówiąc... Pierwotny smak. Może to dlatego tak łatwo było tobie wpaść w jego czar i przenieść się do tego miejsca, gdzie okazało się, że nie byłeś sam. Spętany nicią przeznaczenia z kimś innym, kto wydawał Ci się tak obcy, a powodował, że twoje oczy szkliły się z lekka. Nie wiadomo czy to z powodu powolnie wchodzącego upojenia czy może tej zieleni, która wpatrywała się w twój front. Dałeś jej chwilę na to, aby mogła nałożyć na siebie ubranie, choć kusiło Cię by jednak spojrzeć w jej kierunku, powstrzymywałeś się. To byłoby niestosowne, już łamać zaufanie od pierwszego ujrzenia? To... to... Nawet nie wiedziałeś jak to określić, jedynie zasysając spierzchnięte usta, chcąc skupić się na odszukaniu swojej różdżki choć na chwilę, aby twoja wola sprawiła, że spojrzysz tam gdzie ona stała, gdzie ubierała swoje odzienie. Jednak... jednak różdżka nie byla możliwa do znalezienia... Nie teraz... Może jeśli skupi się wystarczająco, ale nie teraz... Teraz co innego przyciągało bardziej twoją uwagę.
Gdy tylko kazała dać sobie jeszcze chwilę, ty także spostrzegłeś, że twoje włosy były mokre. Były mokre już wtedy? Czy może nasiąknęły zapachem morza niedługo po tym, gdy się tu znaleźliście? Tyle było myśli, które tliły się w twojej głowie. Szukałeś wzrokiem swoich ubrań, jednak to dopiero jej wskazanie sprawiło, że je zauważyłeś. Na Merlina, w takim stanie i tak by się na za wiele nie przydały. Różdżki jak nie było, tak nadal gdzieś tkwiła. Co Ci więcej pozostało, jak nie owinięcie się szczelniej ręcznikiem wokół pasa, tak, aby zakryć wszystek co nie powinno być dla niej widoczne. Nie przystoiło mężczyźnie tak się obnażać. — Wróci. Jeśli chcesz, żeby coś wróciło, w pewnym momencie to wróci. — Zamiast tego odszukałeś wzrokiem coś, co mogłoby posłużyć za oparcie i... znalazło się. Leżący na ziemi drewniany konar wyrzucony dość dawno przez morze. Ponoć różdżkarze takie zbierali i tworzyli z nich różdżki. Ty jednak tym się dogłębniej nie interesowałeś, bo jedyne co wolałeś czuć to przyjemne, mokre drewno na swych plecach, a wzrokiem ujrzeć ją w pełnej krasie. — Vergil, pani. Człowiek splątany bardziej ze światem nieżywych niż żywych. Lecz na jedną noc chciałbym odtrącić drobnostki i dowiedzieć się czemuż jestem wybawcą? Wybawilem od złego towarzystwa? — Jakbyś sam nie był lepszym, ale o tym nie wspomnialeś.
Gdy tylko kazała dać sobie jeszcze chwilę, ty także spostrzegłeś, że twoje włosy były mokre. Były mokre już wtedy? Czy może nasiąknęły zapachem morza niedługo po tym, gdy się tu znaleźliście? Tyle było myśli, które tliły się w twojej głowie. Szukałeś wzrokiem swoich ubrań, jednak to dopiero jej wskazanie sprawiło, że je zauważyłeś. Na Merlina, w takim stanie i tak by się na za wiele nie przydały. Różdżki jak nie było, tak nadal gdzieś tkwiła. Co Ci więcej pozostało, jak nie owinięcie się szczelniej ręcznikiem wokół pasa, tak, aby zakryć wszystek co nie powinno być dla niej widoczne. Nie przystoiło mężczyźnie tak się obnażać. — Wróci. Jeśli chcesz, żeby coś wróciło, w pewnym momencie to wróci. — Zamiast tego odszukałeś wzrokiem coś, co mogłoby posłużyć za oparcie i... znalazło się. Leżący na ziemi drewniany konar wyrzucony dość dawno przez morze. Ponoć różdżkarze takie zbierali i tworzyli z nich różdżki. Ty jednak tym się dogłębniej nie interesowałeś, bo jedyne co wolałeś czuć to przyjemne, mokre drewno na swych plecach, a wzrokiem ujrzeć ją w pełnej krasie. — Vergil, pani. Człowiek splątany bardziej ze światem nieżywych niż żywych. Lecz na jedną noc chciałbym odtrącić drobnostki i dowiedzieć się czemuż jestem wybawcą? Wybawilem od złego towarzystwa? — Jakbyś sam nie był lepszym, ale o tym nie wspomnialeś.
Vergil Zabini
Zawód : Spirytysta, własciciel sklepu spirystycznego
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Och - westchnęła ze zmartwieniem, gdy zapowiedział, że jej różdżka wróci sama. Przeszła w życiu dostatecznie wiele, by wiedzieć, że w życiu nic nie działo się samo - a już na pewno nie dlatego, że ktoś miał na to ochotę - i miała nadzieję, że mężczyzna ten równie szarmancko, jak szarmancko przekazał jej odzienie, zanurzy się w wodę po jej zgubę. To się jednak... nie wydarzyło. - Myślałam, że... - Podeszła bliżej, by znaleźć się tuż obok, zadarła brodę, by unieść ku niemu spojrzenie, przeciągnęła wzrokiem po jego odsłoniętej klatce piersiowej. Nie rozumiała, dlaczego, ale coś go do niej przyciągało i nadawała jego sylwetce czegoś niezwykle elektryzującego. Westchnęła jeszcze raz, z głębi serca, leniwie rozchylając miękkie wargi. - Wydajesz się, mój panie, taki... silny. Gwiazdom niekiedy należy dopomóc w sięgnięciu po przeznaczenie, czy nie zechciałbyś... pomóc mi odzyskać różdżki? - spytała bardziej wprost, wskazując palcem wskazującym na miejsce tonięcia jego ubrań, koszula wciąż unosiła się na wierzchu wody. Wachlarz rzęs osunął się powoli, wolna dłoń sięgnęła jego nagiego ramienia, przesuwając się po nim ostrożnie. Odjęła dotyk, gdy palce dotarły do szyi, od razu, jakby poparzyła się jego wilgocią - w istocie wydawało się przedziwnie elektryzujące. Poruszyła głową jakby chciała otrzeć się o jego ramię, lecz nie dotknęła go ni skrawkiem skóry. - Vergil - powtórzyła jego imię miękko, głośnym szeptem, choć wciąż nie zdradziła własnego, nie spytał o nie. Czy nie patrzył na nią tymi oczyma, co ona na niego?
- Posiadam rzadki dar - wyznała, gdy zaczął mówić o świecie śmierci, tak jej przecież bliskim. Kroczyła nim odkąd nauczyła się chodzić, odkąd jęła stąpać po dwóch równoległych ścieżkach, tej realnej i tej utkanej ze snów. Dar jasnowidzenia był jej błogosławieństwem i jej przekleństwem. - Potrafię przenikać między tymi światami. Wędrować drogami umarłych. Widzę je, a jednak nigdy nie widziałam ciebie. Nie jesteś umarłym, kim więc jesteś? - Obeszła go, wynurzając się zza jego drugiego ramienia. Spojrzała na niego z zaskoczeniem.
- Czy wybawiłeś mnie od złego towarzystwa? - Nie. W łaźni bawiła się przednie, miała nadzieję zawrzeć nowe znajomości i oddać się pogawędkom z kobietami, które dobrze znała. W ciepłej wodzie, cieplejszej niż tutaj, a zdecydowanie lepiej pachnącej. Nie żałowała jednak straconego czasu, bo Vergil... ją przyciągał. - Uczyniłeś to z rozmysłem, mój panie? - spytała, miała na myśli wybawienie od tarapatów, jakimi niewątpliwie był brak odzienia. Dżentelmen taki jak on z pewnością nie posądzał jej jednak o częste paradowanie publicznie nago, a tu, na tym malowniczym wybrzeżu, nie dało się dostrzec żywej duszy innej niż oni dwoje. Skąd wiedział, jak tu trafiła? Spojrzenie szmaragdowych tęczówek szukało jego spojrzenia, wierząc, że z jego błyszczących źrenic mogła wyczytać prawdę. Było coś intrygującego w myśli, że porwał ją tu z rozmysłem.
- Posiadam rzadki dar - wyznała, gdy zaczął mówić o świecie śmierci, tak jej przecież bliskim. Kroczyła nim odkąd nauczyła się chodzić, odkąd jęła stąpać po dwóch równoległych ścieżkach, tej realnej i tej utkanej ze snów. Dar jasnowidzenia był jej błogosławieństwem i jej przekleństwem. - Potrafię przenikać między tymi światami. Wędrować drogami umarłych. Widzę je, a jednak nigdy nie widziałam ciebie. Nie jesteś umarłym, kim więc jesteś? - Obeszła go, wynurzając się zza jego drugiego ramienia. Spojrzała na niego z zaskoczeniem.
- Czy wybawiłeś mnie od złego towarzystwa? - Nie. W łaźni bawiła się przednie, miała nadzieję zawrzeć nowe znajomości i oddać się pogawędkom z kobietami, które dobrze znała. W ciepłej wodzie, cieplejszej niż tutaj, a zdecydowanie lepiej pachnącej. Nie żałowała jednak straconego czasu, bo Vergil... ją przyciągał. - Uczyniłeś to z rozmysłem, mój panie? - spytała, miała na myśli wybawienie od tarapatów, jakimi niewątpliwie był brak odzienia. Dżentelmen taki jak on z pewnością nie posądzał jej jednak o częste paradowanie publicznie nago, a tu, na tym malowniczym wybrzeżu, nie dało się dostrzec żywej duszy innej niż oni dwoje. Skąd wiedział, jak tu trafiła? Spojrzenie szmaragdowych tęczówek szukało jego spojrzenia, wierząc, że z jego błyszczących źrenic mogła wyczytać prawdę. Było coś intrygującego w myśli, że porwał ją tu z rozmysłem.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Przez chwilę wydawało się jakbyś czuł w sobie jej lekki zawód związany z sytuacją, ale po chwili coś jednak zaiskrzyło w tobie, niespodziewanie zdradzając jakim to skutym lodem idiotą byleś. Ona CHCIAŁA byś czegoś dokonał, byś pokazał, że jesteś faktycznym rycerzem na białym koniu, który gotów był do uczynienia rzeczy, które sprawią, że byłbyś tym oczkiem w jej głowie choćby i na moment, gdy morskie fale odbijają się od brzegów, a dawno już schowane do gniazd mewy jedynie mogły spoglądać na waszą dwójkę, która raczyła się swoim wzajemnym towarzystwem. Zacisnąłeś obie wargi ze sobą, zaraz słysząc też z jej ust swoje imię. Czy chciałeś znać jej? Nie wiedzialeś jak mocno amortencja szumiała w twojej głowie, jednak nie myślałeś, że imię było takie ważne. Ta nieznajomość wydawała Ci się znacznie bardziej intrygująca niż odchylanie wszystkich kart, nawet jeśli było to coś błahego jak wzajemnie wymienienie imion. Chciałeś, aby jak najwięcej sekretów tkwiło między wami i elektryzowało to nietypowe spotkanie, mając przeświadczenie, że los dał wam chociaż na chwilę cieszyć się swoją obecnościa. I to samo uczucie sprawiało, że choć nie pozwałałeś sobie wewnątrzną stronią dłoni na dotknięcie jej ciała, mogła poczuć jak przez mokre odzienie dotykałeś jej talii frontem, odwracając się nagle, żeby widzieć całą jej doskonałą formę taką jaka była. Urokliwa, dystyngowana, czuła i pewna w swych zamiarach, nawet jeśli nie do końca jej znałeś to robiła na tobie wrażenie. To jak pięknie mówiła o duszach i wędrówkach, że przez chwilę wydawało Ci się, że napotkałeś nie żywą istotę, a zjawę, która odejdzie od ciebie nad ranem, gdy tylko będziesz uradowany faktem jej obecności. Wciąż jednak czułeś jej dotyk na sobie, tak samo jak i ty obdarowywałeś ją swoim, a w głowie czaiła się już odpowiedź. — Widocznie jestem tym, czego pragnęłaś tej nocy, pani. Oboje chcielismy doświadczyć czegoś nieznanego, obudzić w sobie uczucie, którego tak bardzo nam ostatnio brakowało, a los nie dawał ostatnio wytchnienia. Jestem faktycznie ucieleśnieniem twoich pragnień, twych próśb. I tak samo jak Artur znajduję swą Ginewrę... — Rolą jednak ucieleśnienia było sprawienie, że jej życzenie stawało się twoim rozkazem niczym rzucone Imperius. I choć nie chciales odchodzić, nadal czuć na sobie JĄ to chcialeś sprawić, że ta noc będzie należała do niej. Cofnąłeś się w tył, opuszkami dotykając jej ręki, aby zaraz skierować się w morską toń w poszukiwaniu swoich ubrań, a zarazem i jej różdżki, mając cichą nadzieję, że dane Ci będzie zarówno odnaleźć ją jak i wdzięczność ze strony wieszczki.
k100 na odszukanie różdżki Cass.
k100 na odszukanie różdżki Cass.
Vergil Zabini
Zawód : Spirytysta, własciciel sklepu spirystycznego
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Vergil Zabini' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 49
'k100' : 49
Wpatrywała się w jego oczy z nadzieją, mając wrażenie, że dostrzegła wnet rozszerzone w zaskoczeniu źrenice. Nie wyjawił jednak swych myśli na głos, czy aby nie powinny ją one zmartwić? Rzadko kiedy napotkanych czarodziejów traktowała z wyrozumiałą dobrocią, jednak ten czarodziej miał w sobie coś, co ją ku niemu ciągnęło. Nie potrafiła i nie była w stanie sprecyzować, czym to było, a nietrzeźwe oko alchemiczki nie było w stanie wyczuć działania miłosnego eliksiru. Nienachalny dotyk jej nie przeszkadzał, nie przekraczał wszak granic przyzwoitości, niosąc opuszkami palców przedziwnie elektryzujące doznania, jakby znów pierwszy raz poznawała smak męskiej pieszczoty, która nawet nią nie była. Czy mógł być tym, kogo pragnęła? Ależ był, czuła przecież smak tego pragnienia, wabiący i słodki, kuszący. Zrobiło jej się przykro, gdy pomyślała o tym, co mógłby zrobić z nim Ramsey, gdyby zgodziła się posunąć zbyt daleko. Nie do końca trafiał, zgadując, że brakowało jej namiętności, co nie znaczyło, że proponowana przez niego nie kusiła tym, co - jak zgrabnie określił - nieznane.
- Piękne te słowa, jak i piękne są wasze wyrazy oddania - odparła, doceniając wszystko to, co mówił. - Wiedz, że przyjmuję je z wdzięcznością. Mówisz, że i tobie los nie dawał ostatnim czasem wytchnienia, mnie tak samo brak było spokoju. Nie trzeba mi nic prócz twojej obecności, przysiądź ze mną na tej plaży i spójrzmy razem w gwiazdy. W ich blasku dostrzeżemy ścieżkę naszego przeznaczenia. - Westchnęła, gdy odsunął się od niej - powiodła wzrokiem wzdłuż przystojnej linii jego szczęki, spojrzała w oczy, odprowadzając go ku wodzie, gdy tak odważnie zatonął w morskich falach dla niej. Uniosła podbródek, śledząc go spojrzeniem - miała nadzieję, że nie oddali się zbyt mocno. Że poradzi sobie pod wodą, że potrafił pływać. Wielki to zaszczyt, że dla niej gotów był na podobne poświęcenie.
- I jak? - dopytała, podchodząc bliżej morskiej fali. Nie założyła na stopy trzewików, woda podmyła je bose. Podeszła jeszcze kilka kroków, mnąc fałdę spódnicy między bladymi palcami. Uniosła materiał wyżej, do kolan, o tyle wracając do morza. - Udało ci się coś odnaleźć? - Czy zachowała się źle, prosząc go o tę przysługę? Czy nie nadużywała jego dobroci? Rzadko kiedy docierały do niej podobne myśli, ale Vergil jawił się jej jako wyjątkowy - nie chciała traktować go jak każdego. Czuła wobec niego lojalność, tak dziwną wobec kogoś, czyje imię poznała kilka chwil temu. Czy nie tak objawiało się przeznaczenie?
- Piękne te słowa, jak i piękne są wasze wyrazy oddania - odparła, doceniając wszystko to, co mówił. - Wiedz, że przyjmuję je z wdzięcznością. Mówisz, że i tobie los nie dawał ostatnim czasem wytchnienia, mnie tak samo brak było spokoju. Nie trzeba mi nic prócz twojej obecności, przysiądź ze mną na tej plaży i spójrzmy razem w gwiazdy. W ich blasku dostrzeżemy ścieżkę naszego przeznaczenia. - Westchnęła, gdy odsunął się od niej - powiodła wzrokiem wzdłuż przystojnej linii jego szczęki, spojrzała w oczy, odprowadzając go ku wodzie, gdy tak odważnie zatonął w morskich falach dla niej. Uniosła podbródek, śledząc go spojrzeniem - miała nadzieję, że nie oddali się zbyt mocno. Że poradzi sobie pod wodą, że potrafił pływać. Wielki to zaszczyt, że dla niej gotów był na podobne poświęcenie.
- I jak? - dopytała, podchodząc bliżej morskiej fali. Nie założyła na stopy trzewików, woda podmyła je bose. Podeszła jeszcze kilka kroków, mnąc fałdę spódnicy między bladymi palcami. Uniosła materiał wyżej, do kolan, o tyle wracając do morza. - Udało ci się coś odnaleźć? - Czy zachowała się źle, prosząc go o tę przysługę? Czy nie nadużywała jego dobroci? Rzadko kiedy docierały do niej podobne myśli, ale Vergil jawił się jej jako wyjątkowy - nie chciała traktować go jak każdego. Czuła wobec niego lojalność, tak dziwną wobec kogoś, czyje imię poznała kilka chwil temu. Czy nie tak objawiało się przeznaczenie?
bo ty jesteś
prządką
prządką
Ta noc była jakaś inna. Coś dziwnego działo się z prądami powietrza - stały się gorętsze bardziej niż w noc spadających gwiazd, nieprzewidywalne, jakby słoneczny skwar nie minął wraz z znikającą za horyzontem jasną kulą, a wręcz nasilał się po rozpostarciu na nieboskłonie mroku. Zmiana ta umknęłaby uwadze każdego człowieka, lecz nie zwierzęcia; a Trzpiotka, jak w mewim języku nazwała się sama, była jak na swój gatunek wyjątkowo czujna. Właściwie dzięki temu przetrwała. Wolała być tchórzliwa niż martwa, dzięki czemu osiągnęła dostojny wiek dziesięciu lat - wiek ten uwidocznił się niestety na jej ciele. Pióra były szarawe i postrzępione, nie zapełniały też pulchnego ciała tak, jakby chciała; wiele miejsc ptasiego ciała było pozbawionych pierza, a na błonach między szopnami widniały brzydkie, czarne plamy. Bliźniacze z tymi znaczącymi dziób. Nie tak ostry, jak kiedyś, lecz ciągle groźny i gotowy pochwycić tego wieczoru wyjątkowo pulchny kąsek, by donieść go do gniazda z młodymi. Dziwna aura wieczoru utrudniała polowanie na ryby, toń była niespokojna, a co gorsza, w otoczeniu gniazda, ukrytego na skałkach niedaleko brzegu oceanu, pojawili się intruzi. Może też sprowadziły ich tu gorące podmuchy nocnego wiatru? A może złe intencje? Nadgorliwie czujna Trzpiotka nie zamierzała ryzykować: gdy tylko dostrzegła groźne sylwetki drapieżników, kręcące się nieopodal gniazda młodych, wydała z siebie nieprzyjemny dźwięk i rzuciła się do ataku. Najpierw pikującym lotem spadła na wyższego i bardziej barczystego człowieka, później zaś, podrapawszy go, poderwała się do lotu, by kilka sekund później spróbować odgonić od gniazda towarzyszącą mu kobietę. Miała naprawdę piękne włosy, idealne do wzmocnienia gniazda - mewa zamachnęła się pazurami na ciemną czuprynę, lecz czarownica zdołała umknąć przykrego losu. Niezadowolona mewa znów ponowiła atak i dziobnęła nagie, odsłonięte ramię kobiety, po czym - dalej nerwowo trzepocząc skrzydłami i wydając z siebie dość potępieńcze dźwięki ni to klekotu, ni ptasiego pisku, zaczęła przeganiać intruzów. Nie na tyle głośno jednak, by umknęło im głuche, donośne pstryknięcie, oznajmiające deportację. Na plaży pojawił się kolejny cień sylwetki, tym razem dużo niższej, a razem z nim niepewne zawołanie: ...Pani?
I show not your face but your heart's desire
Właśnie odbierała od Vergila swoją różdżkę, kiedy zaatakowało go to okropne, wstrętne ptaszysko. Swiat ptaków znała całkiem dobrze i jeśli miałaby wskazać gatunek, którego nie lubiła najbardziej, były to właśnie mewy; głośne, napastliwe, silne i skrzekliwe. A przede wszystkim agresywne. Zmarszczyła brew ze złością już kiedy ptak nadlatywał. - Och, nie, uważaj! - Skrzywiła się wyciągając ramię, by pomóc mu ochronić głowę przed nalotem - naiwnie, bo czy to nie w ten sposób ściągnęła ku sobie uwagę ptaszyska? - Kysz! Precz! Zmiataj mi stąd! - wołała raz po razie, wymachując ramionami; przecież nie mieli jedzenia, czego od nich chciała? Prychnęła pod nosem raz i drugi, zastanawiając się, czy nie przybrać formy wrony i nie pogonić starej mewy, ale nie wyglądała, jakby z wiekiem stała się mniej zapalczywa, więc zamiast tego zechciała ukarać ją z ludzkiej formy:
- Bombino! - przywołałą inktację, niecelną, ptaszę umknęło przed promieniem za pierwszym razem, lecz już nie za drugim, gdy ją powtórzyła: - Bombino! - Zaklęcie trafiło mewę, wpierw zmieniając jej barwę, potem kształt, odbierając skrzydła - płaz z plaskiem opadł w morską wodę, a Cassandra pokręciła głową z dezaprobatą. Nie sięgnęła po nią dłonią, niech sobie teraz radzi pod wodą sama. - Dziękuję - Uśmiechnęła się czulej do Vergila, to dzięki niemu mogła różdżki użyć. Lecz gdy w pobliżu pojawił się Smętek, zrozumiała, że ta chwila musiała się zakończyć. Musiała rozstać się z Vergilem. Coś sprawiało, że wcale tego nie chciała, ten młody mężczyzna zauroczył ją wielce. Być może jednak to, co kończyło się szybko, można było lepiej docenić.
- Pójdę już - oznajmiła, spoglądając nań spod kurtyny gęstych rzęs, przemknęła wzrokiem w kierunku Smętka. Musiał zabrać ją do domu. - Nie zapomnij mnie, proszę - zwróciła się do niego ledwie słyszalnym szeptem. - Odezwij się, będę wyczekiwać twojej sowy. - Ich wspólna podróż nie mogła przecież skończyć się tu i teraz. Potrafiła sobie wyobrazić jej kontynuację i na samą myśl westchnęła z rozmarzeniem, spoglądając w jego głębokie oczy. Dopiero nad ranem zrozumie, co przyciągało ją do niego naprawdę. - Chodźmy, Smętku - mruknęła, obserwując profil znajomego nieznajomego tak długo, jak długo nie zniknęła stąd razem ze skrzatem.
/zt
rzuty na bombino
- Bombino! - przywołałą inktację, niecelną, ptaszę umknęło przed promieniem za pierwszym razem, lecz już nie za drugim, gdy ją powtórzyła: - Bombino! - Zaklęcie trafiło mewę, wpierw zmieniając jej barwę, potem kształt, odbierając skrzydła - płaz z plaskiem opadł w morską wodę, a Cassandra pokręciła głową z dezaprobatą. Nie sięgnęła po nią dłonią, niech sobie teraz radzi pod wodą sama. - Dziękuję - Uśmiechnęła się czulej do Vergila, to dzięki niemu mogła różdżki użyć. Lecz gdy w pobliżu pojawił się Smętek, zrozumiała, że ta chwila musiała się zakończyć. Musiała rozstać się z Vergilem. Coś sprawiało, że wcale tego nie chciała, ten młody mężczyzna zauroczył ją wielce. Być może jednak to, co kończyło się szybko, można było lepiej docenić.
- Pójdę już - oznajmiła, spoglądając nań spod kurtyny gęstych rzęs, przemknęła wzrokiem w kierunku Smętka. Musiał zabrać ją do domu. - Nie zapomnij mnie, proszę - zwróciła się do niego ledwie słyszalnym szeptem. - Odezwij się, będę wyczekiwać twojej sowy. - Ich wspólna podróż nie mogła przecież skończyć się tu i teraz. Potrafiła sobie wyobrazić jej kontynuację i na samą myśl westchnęła z rozmarzeniem, spoglądając w jego głębokie oczy. Dopiero nad ranem zrozumie, co przyciągało ją do niego naprawdę. - Chodźmy, Smętku - mruknęła, obserwując profil znajomego nieznajomego tak długo, jak długo nie zniknęła stąd razem ze skrzatem.
/zt
rzuty na bombino
bo ty jesteś
prządką
prządką
Strona 2 z 2 • 1, 2
Beachy Head
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Sussex