Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Hertfordshire
Opera Dagoneta
AutorWiadomość
Opera Dagoneta
Wiekowa opera zachwyca gości obszernym repertuarem oraz finezją, z jaką wykonano salę główną. Na scenę z ciemnego drewna opada złota kurtyna, z sufitu malowanego freskami zwieszają się kryształowe żyrandole. Tym, co wyróżnia operę Dagoneta od innych, jest to, że wszyscy odwiedzający zobowiązani są do noszenia masek, przygotowanych przez pracowników indywidualnie dla każdego widza posiadającego pozłacany bilet. Po każdym spektaklu goście zapraszani są do sali bankietowej na ucztę i podwieczorek, nadal w atmosferze anonimowości. Lokal należy do ekskluzywnych, wstęp mają jedynie czarodzieje krwi czystej.
Wstęp tylko dla czarodziejów czystej krwi.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:30, w całości zmieniany 1 raz
Czarna, nie nosząca grama ornamentu szata otulała ciało Septimusa. Dzisiejszej nocy jedynym jego ozdobnikiem była maska, bardzo skromna maska, której konstrukcja nie miała odwodzić uwagi muzyków od gestów dyrygenta. Vanity przemieszczał się za kulisami z uniesionym, złotym dziobem ptaka. Cała jego orkiestra, ta której nie zdołał poznać tak dobrze ze względu na gościnny charakter swojej obecności, miała tożsame do niego maski, jakby razem byli tutaj stadem złotodziobych kruków. Orkiestra złożona całkowicie z czystokrwistych mężczyzn była czymś nietypowym – w świecie tym różnorodnym wielu zdolnych artystów wywodziło się z rodzin o krwi zanieczyszczonej mugolskim wpływem – jednak nie jemu było to oceniać. Polityka opery była mu znana, a on sam miał w życiu ten przywilej, pozwalający mu nazywać się czystym synem Shropshire. Ojciec Vanity przetarł mu ślady, a sam Septimus, wracając z Berlina do Anglii, mógł liczyć na miejsce i tutaj. Raz na jakiś czas, oczywiście.
Posłanie miłego uśmiechu w kierunku znajomej scenarzystki, kilka szczerych pochwał puszczonych ku dzisiejszej śpiewaczce po czterdziestce i obserwacja jej łagodnego rumieńca, wymiana spojrzeń z jej mężem, grającym na dzisiejszym koncercie jedną z kluczowych, barytonowych ról. Udawał, że nie widział zazdrości, którą mógł przypadkiem oberwać w twarz – w końcu pomimo swojego wieku, Septimus wydawał się wręcz chorobliwie zadbany, po prostu naturalnie wyględny i starzejący się niczym wino. Czyli dobrze.
Dyrygent przystanął dopiero przy grupie młodych wiolonczelistów. Jeden z nich był synem jego starego znajomego z lat dziecięcych – pochwalił fryzurę Septimusa i wspomniał o tym, że ojcu po czterdziestce włosy wypadać zaczęły garściami. Vanity wręcz mimo woli powędrował dłonią ku włosom ułożonym na pomadę, po czym zaśmiał się szczerze. Zęby też jeszcze miał wszystkie, czym wyraźnie chciał pochwalić się przed ulubionymi członkami swojego lokalnego zespołu. Poprawienie kołnierzyków każdemu z trzech młodzieńców i przeczesanie palcami fryzury jednego z nich było ostatnim, co zrobił, nim odszedł dalej – pożegnał ich tylko stwierdzeniem, że każdy z nich musi wyglądać jak milion galeonów, ale trochę gorzej niż on – nie chciał w końcu, żeby jakichś trzech młodzików ukradło mu całą sławę swoją młodością i błogosławił kogokolwiek, kto wymyślił noszenie tu masek. Podobno zbyt wiele kobiet zawieszałoby na nich wzrok, gdyby było inaczej.
Nim światła na sali zgasły, a oni wszyscy zlokalizowali się w odpowiednim miejscu pod sceną, Vanity wymienił jeszcze kilka słów z inspicjentem, zadającym mu pytania co do pewności przebiegu koncertu. Septimus kiwał tylko głową, kiedy zaczynał nasuwać na twarz pozłacaną maskę. Umiał się skupić, nawet pomimo tego, jak nerwowymi mogły wydawać się jego ruchy na przestrzeni artystycznego zaplecza. Po chwili nie było ku temu wątpliwości – kiedy otrzymali sygnał do zajęcia miejsc, przyszedł czas na ostateczne dostrojenie instrumentów. Każdy ze smyczków przeciągnął po jednakowej strunie w jednakowym czasie – jeżeli cokolwiek pozostawało niespójne, momentalnie było dostrajane. Gładkimi ruchami dłoni Septimus nakazywał odpowiednim partiom orkiestry ustalić wspólne brzmienie, teraz jeszcze w lekkim półmroku, poza programem występu. Niektórzy spóźnialscy dopiero zajmowali miejsca na widowni, lożach, a większość z nich nie przejmowała się typowymi, poprzedzającymi koncert dźwiękami.
Zasadniczo – był tu dziś, żeby zapewnić podkład pod śpiew operowy, jednak poproszono go również o to, by zaprezentował kilka swoich, wybranych utworów – zarówno z repertuaru własnego, jak i cudzego. Septimus nie miał w zwyczaju ogrywania klasyków w miejscach takich jak to – pomimo przywiązania do czystości krwi w lokalu, nie sądził, by każdy na comiesięcznej czy cotygodniowej wycieczce do opery miał ochotę wysłuchiwać tych samych, przedwiecznych utworów – dziś zdecydował się więc na pojedynczy utwór ojca, dwa utwory skomponowane razem ze Stefanem w Berlinie i jeden swój, własny, pachnący nowością, świeżością i jak mniemał – przełomowy. W jakiś sposób. Chórzystki ustawiły się za orkiestrą jako ostatnie, objawiając się dopiero w momencie, gdy Septimus już obrócił się przodem ku widowni i z najwyżej wystosowaną manierą – ukłonił się przed wszystkimi, obwieszczając początek koncertu.
Jedna z nowszych kompozycji spod jego dłoni wypełzła dopiero kilka tygodni temu – była wypadkową wszystkich tych zdarzeń i słów, które przyszło mu przyswoić w ostatnich miesiącach, kiedy myślał, że zakopał wenę już na dobre. Znalazł inspirację, chociaż odszukał ją tam, gdzie nigdy się jej nie spodziewał.
Blady śnieg pokrywający łąki Shropshire, krew plamiąca ziemię jego rodzinnego hrabstwa, czułe słowa siostry, pełne podziwu słowa Corneliusa, pełne pożądania słowa Amelii. Smak śmierci i oddech życia, czarna magia szczerząca do niego zęby i oferująca natchnienie, nawet pomimo dostarczania wspomnienia juchy sączącej się z nosa. Septimus chwytał za wyciągniętą dłoń inspiracji, nawet jeżeli ta mogła uchodzić za nieobyczajną, groźną, bolesną.
Wbrew czerpaniu z nieszczęścia, kompozycja którą stworzył przywodziła na myśl spokój, miarowość, odganiała na bok wszelkie zmartwienia – z początku. Septimus mógłby przysiąc, że słuchając jej na próbach, nie mógł wyprzeć z głowy wspomnienia powoli opadających śnieżynek, które same w sobie pozostawały kruche i słabe. Odkładając się jednak na zaspach, coraz bardziej wzmacniały ich konstrukcje, tak samo jak mocniejsze wydawały się dźwięki z każdą kolejną chwilą trwania utworu. Partie smyczkowe, mieszające się z partiami mieszanych instrumentów perkusyjnych ustają, a dopiero po chwili ciszy, powracają z ostrym łupnięciem, gdy ostry gest dyrygenta przyczynia się do teatralnego wręcz ruchu szaty na jego ramionach. Oczami wyobraźni widzi zaklęcia. Zaklęcia przecinające powietrze od prawej, do lewej, tak jak od prawej do lewej niesie się dźwięk szarpanych strun wiolonczeli i kontrabasów. Coraz gęstszy las dźwięków wyrasta przed umysłem uważnego, wrażliwego słuchacza, który wymienia ciche szepty na widowni. Szepty giną w rozgardiaszu mieszających się odgłosów. Lewa strona smyczków wciąż odgrywa swoje jednolite partie, gdy po prawej, niczym choroba czy paskudna rana, rozchodzą się odgłosy uderzeń w pudła rezonansowe kontrabasów. Skrzypce przybierają najsmutniejszą z barw, a po chwili, od prawej, do lewej, każdy z nich, instrumentów wcześniej wiodących w orkiestrze, zamienia swoje brzmienie na wręcz dzięciole stukanie. Spośród uderzeń tych wydobywają się dźwięki puzonów i trąbek, przywodzących na myśl słońce wstające nad ośnieżonymi wciąż łąkami Shropshire. Światło to pada na plamy krwi, które ciągną się za sylwetą mężczyzny – mężczyzny którego kroki odmierzane były uderzeniami w kocioł. Ciężki, miarowy krok rannego czarodzieja, zaciskającego dłonie na ramieniu, w miejscu, w którym płaszcz przesiąkł już krwią. Przeciągłe odgłosy smyczkowe sugerują, że idąc przez zaspy, ten ciągnie za sobą jedną nogę, jakby nie w pełni sprawną. Malowany muzyką obraz odmienił się przy wejściu do gry waltorni i tub, które chociaż wspierane przez puzony, pchały do umysłu artysty wizję ciężkiego budynku rysującego się na horyzoncie. Zamek, którego widok wzbudza płacz skrzypiec – wędrowca widocznie nie spodziewał się tego widoku. Nie cieszył się nim, odczuwał lęk, który przelany na pięciolinię pod postacią drżących nut, wypełniał przestrzeń sali operowej. Krew kapie na śnieg coraz szybciej, a kroki są coraz bardziej mozolne. Wszystkie te doznania przenikają się ze sobą, tworząc harmider – artystyczny harmider, przypominający przekrzykiwanie się sygnałów i symboli w głowie wędrowca, cichły jednak powoli tak, jakby tracił on chęć oglądania dalszej drogi. Jakby nie było dla niego już nadziei.
Po chwili po stali znowu rozchodzą się jedynie uderzenia w pudła rezonansowe, pizzicato na skrzypcach i dźwięk śpiewu chóralnego imitującego ciężki oddech. Śpiewaczki, które dotychczas były tylko tłem, urywają jednolity dźwięk w jednym momencie, szarpane struny wydobywają z siebie jedynie trzy pojedyncze dźwięki, a wszystko wieńczy pojedyncze pociągnięcie smyczkiem po najniższej strunie wiolonczeli. Ta historia nie ma dobrego zakończenia.
Mimo wszystko po sali koncertowej rozchodzą się brawa. Septimus kłania się, nurza w nich, jednak świadomy jest tego, że w niewielu umysłach wizja którą utwór ten za sobą niesie pozostanie jednaka. Uśmiech posyłany spod złotego dziobu pełen jest wdzięczności i uprzejmości, chociaż widoczny tylko z dwóch pierwszych rzędów. Owacja nie trwa długo, większość nie przyszła tu dla niego, a chociaż z pewnością nie żałują wysłuchania nowego utworu – na scenę wchodziły teraz prawdziwe gwiazdy. Śpiewacy, śpiewaczki – gwiazdy tutejszej sceny. Vanity odwrócił się więc na powrót ku swojej orkiestrze i gładkimi ruchami dłoni wydał im kolejne polecenia. Koncert w końcu dopiero się zaczynał…
około 1300 słów
zt
Dear,
I never want to fall asleep, within our dreams the weight we saw. Not all the answers are the same, yet we still play thе game
Dawno nie wybrała się do opery z czystej przyjemności. Wielokrotnie podyktowane było jakimiś zasadami, reklamowaniem sukni, bądź...bądź w sumie po prostu faktem, że musiała gdzieś pójść. Teraz niby robiła to z własnej woli, ale ponownie spełniała czyjś kaprys, tym razem w pięknej sukni. Najnowsze dzieło Domu Mody Parkinson wydawało się błyszczeć spośród wszystkich kreacji które się dziś znajdowało – z pozoru czarne, niczym noc, ale dopiero wtedy, kiedy się poruszała, pojawiały się na niej wzory, za każdym ruchem ujawniające coś nowego. Nic więc dziwnego, że obejrzeć miał je świat, a uwagę na nią zwracać mieli nie tylko ci, którzy stali na scenie, ale również osoby, które siedziały na widowni. Dlatego trzeba było podziwiać jak tylko można było jej towarzystwo póki miało się na to możliwość. W końcu gdyby nie ona, kto inny uświetniłby to miejsce swoją obecnością?
Podarowana jej maska wydawała się równie interesująca, bo koronki zmieniały swój wygląd gdy tylko poruszała twarzą – subtelnie, tak aby było to wiadome, ale nie na tyle, by trąciło tandetą. Mogła więc skierować się na loże i zasiąść, bez cienia wątpliwości i bez problemów. Spoglądała na sztukę, która jawiła się przed jej oczyma, a ona trwała, cudownie nieruchoma niczym statua. Czy w takich wypadkach brakowało jej możliwości działania, lepszego, bardziej osobistego poczucia sztuki? Trochę tak. Ale zaspokoiłoby ją tylko wtedy, kiedy występ byłby tylko dla niej, bardziej osobisty, bardziej intymny.
Kiedy nastała przerwa, podniosła się ze swojego miejsca, ostrożnie zmierzając w stronę gdzie gromadzili się ludzie chętni na rozmowę i skomentowanie pierwszego aktu. Uśmiech skryła za wachlarzem, nie pozwalając nikomu na dostrzeżenie nie tylko tego, kto skrywał się za maską, ale również jakie emocje w niej panowały. Przechadzając się pomiędzy ludźmi zerknęła jeszcze na znajomą sylwetkę – leczy czy mogła mieć pewność, że to osoba, którą miała dziś poznać.
- Nie wiem, czy często odwiedza pan takie miejsca, lecz opinia o sztuce jest zawsze mile widziana. – Uśmiechnęła się, stając nie opodal ale nie narzucając się.
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Ludzie ambitni, tudzież wysoko urodzeni, charakteryzują się tą cechą, że gdzie nie pójdą — muszą dbać o to, jak ich postrzegają. Reputacja jest wszak najważniejszą składową sukcesu. Starannie wypielęgnowana twarz, idealny zaczes włosów, nienaganna postura, reprezentatywny strój w myśl zasady "jak Cię widzą, tak Cię piszą" — i lista tysiąca sposobów na spieprzenie wizerunku niewłaściwym zachowaniem. Trudno czerpać radość z rozrywek świata kultury, gdy z każdą wizytą przyświeca nam jakiś cel: tu kogoś poznać, tam załatwić interes, pokazać się z kimś wpływowym lub zwyczajnie dobrze wypaść w oczach tłumów. Tym razem miało być z deka inaczej, bo Opera Dagoneta oferuje pewną dozę anonimowości i zawieranie nowych znajomości jest tutaj dużo intymniejsze, a ludzie nie wodzą za innymi podejrzliwym wzrokiem, by znaleźć temat na językach do końca wieczoru. Ucieszyłem się więc, że znalazłem tę chwilę dla siebie, by odwiedzić dziś to miejsce.
Sam spektakl nie absorbował mojej uwagi tak bardzo, jak dyskretne interakcje między ludźmi, którzy obnażali tu swoją prawdziwą naturę. W drobnych, subtelnych, niedostrzegalnych niemal gestach, można było wywiedzieć się wiele na ich temat; choćby poprzez obserwację nienachalnego dotyku określić nieśmiałą intymność ludzi, którzy w innych miejscach nie chcieliby, aby ich relacja ujrzała światło dzienne. Wiele na ich temat zdradzały też szepty przerywające nienaganną ciszę na sali, która winna ustępować miejsca wyłącznie występowi na scenie. Najciekawsze w tym wszystkim było, że będąc wprawnym obserwatorem, można było to wszystko wywnioskować — a wszystkim wydawało się, że dobór odpowiedniej maski i kreacji zdawał wzbraniał kogokolwiek przed odczytaniem, z kim tak naprawdę ma do czynienia. Niewiele osób chyba zdawało sobie sprawę, że to tylko iluzja.
Mój wybór padł na maskę typu barocco grifone, która przysłaniała twarz skórzaną powłoką, otulając skroń pozłacaną koroną laurową. Widząc się w lustrze, nim wszedłem na salę, dawałem wiarę, że wspólnie z dobranym garniturem nadawała mi władczego i intrygującego charakteru.
Zasłyszawszy głos kobiety, która przyglądała się spektaklowi w zupełnym znieruchomieniu, budząc mój podziw swoją wyszukaną kreacją, zwróciłem głowę w jej stronę, a spod maski wyłonił się sympatyczny, choć przygotowany uśmiech numer pięć. — Miłuję muzykę, a występy operowe są bliskie mojemu sercu, lecz intymna atmosfera maskarady skradła je tego wieczoru. Przyznam, że wystąpienie nie zaabsorbowało mnie tak bardzo, jak subtelne zachowania ludzi, którzy - paradoksalnie - otwierają się tutaj, niby stronice zakazanych ksiąg, jakie nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego — podzieliłem się spostrzeżeniem, zastanawiając się, czy dama podchwyci moją fascynację obserwacją otoczenia i podzieli się własnymi spostrzeżeniami.
Sam spektakl nie absorbował mojej uwagi tak bardzo, jak dyskretne interakcje między ludźmi, którzy obnażali tu swoją prawdziwą naturę. W drobnych, subtelnych, niedostrzegalnych niemal gestach, można było wywiedzieć się wiele na ich temat; choćby poprzez obserwację nienachalnego dotyku określić nieśmiałą intymność ludzi, którzy w innych miejscach nie chcieliby, aby ich relacja ujrzała światło dzienne. Wiele na ich temat zdradzały też szepty przerywające nienaganną ciszę na sali, która winna ustępować miejsca wyłącznie występowi na scenie. Najciekawsze w tym wszystkim było, że będąc wprawnym obserwatorem, można było to wszystko wywnioskować — a wszystkim wydawało się, że dobór odpowiedniej maski i kreacji zdawał wzbraniał kogokolwiek przed odczytaniem, z kim tak naprawdę ma do czynienia. Niewiele osób chyba zdawało sobie sprawę, że to tylko iluzja.
Mój wybór padł na maskę typu barocco grifone, która przysłaniała twarz skórzaną powłoką, otulając skroń pozłacaną koroną laurową. Widząc się w lustrze, nim wszedłem na salę, dawałem wiarę, że wspólnie z dobranym garniturem nadawała mi władczego i intrygującego charakteru.
Zasłyszawszy głos kobiety, która przyglądała się spektaklowi w zupełnym znieruchomieniu, budząc mój podziw swoją wyszukaną kreacją, zwróciłem głowę w jej stronę, a spod maski wyłonił się sympatyczny, choć przygotowany uśmiech numer pięć. — Miłuję muzykę, a występy operowe są bliskie mojemu sercu, lecz intymna atmosfera maskarady skradła je tego wieczoru. Przyznam, że wystąpienie nie zaabsorbowało mnie tak bardzo, jak subtelne zachowania ludzi, którzy - paradoksalnie - otwierają się tutaj, niby stronice zakazanych ksiąg, jakie nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego — podzieliłem się spostrzeżeniem, zastanawiając się, czy dama podchwyci moją fascynację obserwacją otoczenia i podzieli się własnymi spostrzeżeniami.
Maximillian Crabbe
Zawód : rachmistrz w filharmonii
Wiek : 21
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 5 +3
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Delikatnie wachlowała się, pozwalając aby chłodniejsze powietrze znajdowało się na jej policzkach, chłodząc je i pozwalając rumieńcom wywołanym przez duszność pomieszczenia, nieuchronnie gromadzącą się gdy drzwi zamknięto, nieco opaść i powrócić do jej bladej karnacji. Cieszyła się niezmiernie, że jedna z jej kuzynek poświęcała się tworzeniu kosmetyków, inaczej miałaby wielki problem z dopasowaniem czegoś do siebie, wiedząc, że jej bledsza skóra niestety wydawała się przywodzić na myśl chorobę śmiertelnej bladości – na którą, na swoje szczęście, nie chorowała. Mimo to nie było łatwo podpasować pod to odpowiednie kosmetyki. Mimo to miała dobre wrażenie, że niezależnie od dusznego powietrza, przesiąkniętego perfumami i zapachem tytoniu, wyjdzie stąd z nienagannym wyglądem.
Ostrożnie podniosła się ze swojego miejsca, nie przepychając się pomiędzy gośćmi, bo w końcu damie nie wypadało rozpychać się łokciami niczym pospólstwu, dlatego udała się do reszty osób niemal jako ostatnia, spoglądając na znajdujących się dookoła czarodziejów i czarodziejki. Może i nosili maski, ale to, co zakładali na siebie, bardzo dobrze mówiło jej, jakiego mogą być stanu, zwłaszcza, że materiał czy jego zszycie nie stanowiły dla niej tajemnicy. Wiedziała, co wyszło spod ręki krawców z domu mody, a co było jedynie marną imitacją próby dorównania wyższym sferom. Była pod tym względem mocno bezlitosna.
- Czyż atmosfera tajemnicy nie dodaje nieco ekscytacji do wydarzeń? – Uśmiechnęła się lekko, pozwalając aby tajemniczość pozostawała też jej dzisiejszą ozdobą, bez wydawania się, kim była, z odrobiną pikanterii albo spokoju. – Nie wie pan? Podobno wpatrywać się to rzecz przeciętnych, lecz okazuje się, że jeżeli weźmie się w jedną dłoń wachlarz a w drugą dłoń kieliszek z alkoholem to każdemu to przystoi. – Skryła na chwilę swój uśmiech za ciemniejszym materiałem, zanim nie rozejrzała się jeszcze po towarzystwie zanim spojrzeniem nie wróciła do nieznajomego, przyglądając mu się z zaciekawieniem, lecz nie nachalnie. Raczej jakby poznawała go przez spojrzenia, dopiero po chwili pokazując dalszą część pomieszczenia, gdzie stał również bufet.
- Przejdzie się pan ze mną? Słyszałam o ciekawej potrawie, może będą ją akurat mieli? Chyba, że nie jest pan dziś zainteresowany świętowaniem, a przygnała tu pana sztuka i coś jeszcze? – Ciekawa była powodów ale nie nazwiska tego, z tego powodu też nie pytając go o nie.
Ostrożnie podniosła się ze swojego miejsca, nie przepychając się pomiędzy gośćmi, bo w końcu damie nie wypadało rozpychać się łokciami niczym pospólstwu, dlatego udała się do reszty osób niemal jako ostatnia, spoglądając na znajdujących się dookoła czarodziejów i czarodziejki. Może i nosili maski, ale to, co zakładali na siebie, bardzo dobrze mówiło jej, jakiego mogą być stanu, zwłaszcza, że materiał czy jego zszycie nie stanowiły dla niej tajemnicy. Wiedziała, co wyszło spod ręki krawców z domu mody, a co było jedynie marną imitacją próby dorównania wyższym sferom. Była pod tym względem mocno bezlitosna.
- Czyż atmosfera tajemnicy nie dodaje nieco ekscytacji do wydarzeń? – Uśmiechnęła się lekko, pozwalając aby tajemniczość pozostawała też jej dzisiejszą ozdobą, bez wydawania się, kim była, z odrobiną pikanterii albo spokoju. – Nie wie pan? Podobno wpatrywać się to rzecz przeciętnych, lecz okazuje się, że jeżeli weźmie się w jedną dłoń wachlarz a w drugą dłoń kieliszek z alkoholem to każdemu to przystoi. – Skryła na chwilę swój uśmiech za ciemniejszym materiałem, zanim nie rozejrzała się jeszcze po towarzystwie zanim spojrzeniem nie wróciła do nieznajomego, przyglądając mu się z zaciekawieniem, lecz nie nachalnie. Raczej jakby poznawała go przez spojrzenia, dopiero po chwili pokazując dalszą część pomieszczenia, gdzie stał również bufet.
- Przejdzie się pan ze mną? Słyszałam o ciekawej potrawie, może będą ją akurat mieli? Chyba, że nie jest pan dziś zainteresowany świętowaniem, a przygnała tu pana sztuka i coś jeszcze? – Ciekawa była powodów ale nie nazwiska tego, z tego powodu też nie pytając go o nie.
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie miałem tak rozległej wiedzy na temat mody i wykorzystywanych materiałów, by rozróżnić kreacje prawdziwych specjalistów od tandetnych krawców z drobnomieszczańskich kantorów, ale byłem spostrzegawczym gościem i bez trudu przychodziło mi ocenianie ludzi na bazie subtelnych szczegółów. Dama, która nawiązała ze mną dialog, charakteryzowała się tyleż udaną i niecodzienną kreacją, co wyszukaną grzecznością kojarzoną z dworską manierą. Mogłem jedynie domniemywać, że była kobietą wyższego stanu, ale nie zamierzałem łamać tej intymnej atmosfery wiążącym konwenansem; brnąłem w jej grę z przyjemnością, rozglądając się jedynie w dyskrecji, czy w pobliżu nie ma namolnej osoby towarzyszącej - przyzwoitki. - Ekscytacja nie jest słowem, którym zdefiniowałbym czerpanie przyjemności z nastroju tego wieczoru. Ta emocja jest bardziej dojrzała, złożona, wyrafinowana - szczerze nie potrafiłem nazwać tego uczucia, było mieszaniną wielu emocji i nakładających się na siebie przemyśleń. To pozytywne doznanie, przy którym ekscytacja wypadała przynajmniej dziecinnie. - To zabawne, że człowiek skrywający swe oblicze za fasadą pozoracji, potrafi uzewnętrznić prawdziwą twarz dopiero, gdy odzieje kawałek sztucznego, ładnie przygotowanego tworzywa. Zupełnie tak, jak gdybyśmy sami nie potrafili być sobie ozdobą - odparłem na uwagę, zastanawiając się w myślach, jak prymitywnym w gruncie rzeczy byliśmy jeszcze gatunkiem; jak łatwo przychodzi nam obdzieranie się z ogłady, gdy wydaje nam się, że nikt nie patrzy. - Przeciwnie, tego wieczoru przyszedłem się zabawić. Sprawia mi Pani wielki zaszczyt podobną propozycją; z przyjemnością przejdę się i zasmakuję tej intrygującej potrawy. Panią również sprowadza tu wyłącznie kultura, sztuka i wykwintna kolacja? - podjąłem z zaciekawieniem, uśmiechając się do niej. Trudno mi było ocenić jej motywacje na pierwszy rzut oka; być może miała akurat wolną chwilę, którą chciała spędzić w cudzym towarzystwie i zaraz powróci do obowiązków, a może, podobnie jak ja, pragnęła się przysłowiowo odchamić i zaczerpnąć przyjemności z intymnej atmosfery maskarady. W toku rozmowy przemieszczaliśmy się w kierunku bufetu, pod którym niedługo później się znaleźliśmy.
Maximillian Crabbe
Zawód : rachmistrz w filharmonii
Wiek : 21
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 5 +3
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lubiła to, przebierać w modowych nowościach, szykować wszystko tak, by idealnie wypadało na przyjęciach takich jak to, ostatecznie też oceniać, co wybrał ktoś inny i jak w tym wyglądał. To ostatnie zresztą było niemal podejściem całego rodu i jeżeli można było wypatrzeć spojrzeniem grupkę pięknych kobiet i przystojnych mężczyzn, stojących w najnowszych ubraniach i spojrzeniami rozglądając się po tym, co widoczne, można na pewno było oceniać, że mowa tutaj była o rodzie Parkinsonów.
Przypatrywała się nieznajomemu, niemal śledząc każde jego poczynanie niczym głodna zwierzyna, ciekawa tej całej tajemnicy, tego, co ten mógł ukryć przed nią. Miała teraz w końcu ostatnie chwile na takie zabawy, bo potem jako mężatka spotka się z innymi obowiązkami. I teraz, gdy spoglądała na nieznajomego, czuła się jakby los podstawił jej pod nos prezent, cukierek do odpakowania. I miała delektować się tym, krok po kroku, skoro przyzwoitki nigdzie nie było widać.
- Więc jakby nazwał pan czerpanie przyjemności tego wieczoru? Nasyceniem? Czy może inne słowo pojawia się w pana myślach? – Chciała wiedzieć, co mężczyzna ma na myśli, wrzucić go w rozważanie na temat własnych emocji. Te, często zbyt splątane i bardzo sponiewierane były wybitnie często problematyczne dla wszystkich zainteresowanych, ale Odetta bardzo lubiła wiedzieć.
- Ale czyż właśnie to nie jest ekscytujące? Czasem tajemnica jest o wiele bardziej pociągająca niż jawne zachowanie i prezentowanie siebie. Może czasem właśnie potrzebujemy tego pewnego odgrodzenia, aby w pełni doświadczyć nie to, kim jesteśmy, ale kim byśmy mogli być? To właśnie ta wyobrażona rzeczywistość potrafi być znacznie ciekawsza od tej, którą spotykamy w chwili obecnej. – Mówiła z doświadczenia, czy kierowała go na tory rozmowy wiedząc, że nie są one możliwe do spełnienia w jej wypadku, zawsze miała być lady Parkinson, Odettą Eimher Parkinson, zaręczoną wkrótce, wydaną za jednego z trzech mężczyzn. Ale tu mogła być nieznajomą.
- Przyznam, iż chętnie korzystam z możliwości, które prezentują rozmaite opery i spektakle. Sama też czuję niezwykłą fascynację wszelakimi sztukami, mogąc zobaczyć kunszt aktorów na własne oczy. Wykwintna kolacja jednak nie jest w kręgu moich szczerych zainteresowań. – Wciąż dzwoniły jej w uszach słowa o tym, by jeść jak najmniej, dlatego musiała unikać objadania się, nawet przy nęcącym zapachu potraw. – Lecz czy skończenie dnia dobrym trunkiem nie wydaje się idealne? – Spojrzenie piwnych oczu powędrowało w stronę towarzysza, jakby czekała, czy ten sam zadeklaruje przyniesienie jej czegoś, czy jednak będzie czekał, aż sama się tym zajmie.
Przypatrywała się nieznajomemu, niemal śledząc każde jego poczynanie niczym głodna zwierzyna, ciekawa tej całej tajemnicy, tego, co ten mógł ukryć przed nią. Miała teraz w końcu ostatnie chwile na takie zabawy, bo potem jako mężatka spotka się z innymi obowiązkami. I teraz, gdy spoglądała na nieznajomego, czuła się jakby los podstawił jej pod nos prezent, cukierek do odpakowania. I miała delektować się tym, krok po kroku, skoro przyzwoitki nigdzie nie było widać.
- Więc jakby nazwał pan czerpanie przyjemności tego wieczoru? Nasyceniem? Czy może inne słowo pojawia się w pana myślach? – Chciała wiedzieć, co mężczyzna ma na myśli, wrzucić go w rozważanie na temat własnych emocji. Te, często zbyt splątane i bardzo sponiewierane były wybitnie często problematyczne dla wszystkich zainteresowanych, ale Odetta bardzo lubiła wiedzieć.
- Ale czyż właśnie to nie jest ekscytujące? Czasem tajemnica jest o wiele bardziej pociągająca niż jawne zachowanie i prezentowanie siebie. Może czasem właśnie potrzebujemy tego pewnego odgrodzenia, aby w pełni doświadczyć nie to, kim jesteśmy, ale kim byśmy mogli być? To właśnie ta wyobrażona rzeczywistość potrafi być znacznie ciekawsza od tej, którą spotykamy w chwili obecnej. – Mówiła z doświadczenia, czy kierowała go na tory rozmowy wiedząc, że nie są one możliwe do spełnienia w jej wypadku, zawsze miała być lady Parkinson, Odettą Eimher Parkinson, zaręczoną wkrótce, wydaną za jednego z trzech mężczyzn. Ale tu mogła być nieznajomą.
- Przyznam, iż chętnie korzystam z możliwości, które prezentują rozmaite opery i spektakle. Sama też czuję niezwykłą fascynację wszelakimi sztukami, mogąc zobaczyć kunszt aktorów na własne oczy. Wykwintna kolacja jednak nie jest w kręgu moich szczerych zainteresowań. – Wciąż dzwoniły jej w uszach słowa o tym, by jeść jak najmniej, dlatego musiała unikać objadania się, nawet przy nęcącym zapachu potraw. – Lecz czy skończenie dnia dobrym trunkiem nie wydaje się idealne? – Spojrzenie piwnych oczu powędrowało w stronę towarzysza, jakby czekała, czy ten sam zadeklaruje przyniesienie jej czegoś, czy jednak będzie czekał, aż sama się tym zajmie.
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Intymny półmrok operowego foyer przyozdobionego ciemnozłotą kolorystyką pobudzał sensoryczne doświadczenia, pozwalając niemal każdemu uczestnikowi wydarzenia przyodziać skórę inteligentnego drapieżnika w kurtuazyjnej szermierce na słowa, gesty i komplementy. Wszyscy przyszli tu w jakimś celu, każdy chciał wyjść tego wieczoru z upolowaną zdobyczą, różnił się tylko przekrój intencji — a dzięki anonimowości, za którą tylko na pozór skrywali swe prawdziwe oblicza, zbierali się na odwagę, aby je uzewnętrznić.
— Nazwałbym to admiracją doznań z konfidencjonalnej atmosfery, którą udało się wprowadzić organizatorom wieczoru — wyjaśniłem po krótkim zastanowieniu, wyrażając podziw wobec całej otoczki, niżeli samego repertuaru. — Nie uwierzyłaby mi Pani, gdybym wyznał, że widziałem ten spektakl razy więcej, niż aktorzy prezentujący się wdzięcznie na scenie. Przyznam, debiuty wciąż potrafią mnie zaskakiwać, lecz nauczyłem się czerpać największą przyjemność z subtelnych detali, unikalnych dla każdych gmachów kultury i sztuki z osobna — spostrzegłem jej wnikliwe spojrzenie, niemal świdrując ją własnym, z którego można było wyczytać niepokojącą — i intrygującą — władczość. Jeśli oczy były odbiciem duszy, ta kobieta właśnie dostrzegała w nich głodnego sukcesu, piekielnie ambitnego diabła, a charakterystyczny, tajemniczy uśmiech pod odzianą maską jedynie spotęgował to wrażenie. — Być może jest, jak Pani mówi — zgodziłem się z jej wypowiedzią, robiąc krótką pauzę. — A być może winniśmy dążyć, by wyobrażona rzeczywistość pokrywała się z przyszłością; tą bliską, na którą wpływ mają wyłącznie decyzje, które podejmiemy tu i teraz. Ambitni czarodzieje zawsze czują głód. Im wyżej się wespną, tym dalej sięga ich wzrok, a zarazem pragnienia — przytoczyłem słowa mojej inspiracji, portretując przed kobietą obraz swojego prawdziwego ja; tego samego, które stanowi moją ozdobę na co dzień — i nie potrzebuję maski, by je uzewnętrzniać.
— Taka forma zakończenia wieczoru będzie idealna — potwierdziłem, a chwilę później znajdowaliśmy się w okolicy bufetu; byłem zdumiony nagłą zmianą zdania, aczkolwiek niezawiedziony — propozycja alkoholu rekompensowała niespożytą kolację, na którą właściwie również nie miałem ochoty. Wkrótce wróciłem do niej z drinkami, wręczając jej jeden z kieliszków. — Potrafi Pani nazwać swoją ulubioną sztukę? Jaka dziedzina pasjonuje Panią najbardziej? — spytałem żywo zainteresowany, chcąc dowiedzieć się więcej na temat lady, która swe oblicze skrywała pod maską.
— Nazwałbym to admiracją doznań z konfidencjonalnej atmosfery, którą udało się wprowadzić organizatorom wieczoru — wyjaśniłem po krótkim zastanowieniu, wyrażając podziw wobec całej otoczki, niżeli samego repertuaru. — Nie uwierzyłaby mi Pani, gdybym wyznał, że widziałem ten spektakl razy więcej, niż aktorzy prezentujący się wdzięcznie na scenie. Przyznam, debiuty wciąż potrafią mnie zaskakiwać, lecz nauczyłem się czerpać największą przyjemność z subtelnych detali, unikalnych dla każdych gmachów kultury i sztuki z osobna — spostrzegłem jej wnikliwe spojrzenie, niemal świdrując ją własnym, z którego można było wyczytać niepokojącą — i intrygującą — władczość. Jeśli oczy były odbiciem duszy, ta kobieta właśnie dostrzegała w nich głodnego sukcesu, piekielnie ambitnego diabła, a charakterystyczny, tajemniczy uśmiech pod odzianą maską jedynie spotęgował to wrażenie. — Być może jest, jak Pani mówi — zgodziłem się z jej wypowiedzią, robiąc krótką pauzę. — A być może winniśmy dążyć, by wyobrażona rzeczywistość pokrywała się z przyszłością; tą bliską, na którą wpływ mają wyłącznie decyzje, które podejmiemy tu i teraz. Ambitni czarodzieje zawsze czują głód. Im wyżej się wespną, tym dalej sięga ich wzrok, a zarazem pragnienia — przytoczyłem słowa mojej inspiracji, portretując przed kobietą obraz swojego prawdziwego ja; tego samego, które stanowi moją ozdobę na co dzień — i nie potrzebuję maski, by je uzewnętrzniać.
— Taka forma zakończenia wieczoru będzie idealna — potwierdziłem, a chwilę później znajdowaliśmy się w okolicy bufetu; byłem zdumiony nagłą zmianą zdania, aczkolwiek niezawiedziony — propozycja alkoholu rekompensowała niespożytą kolację, na którą właściwie również nie miałem ochoty. Wkrótce wróciłem do niej z drinkami, wręczając jej jeden z kieliszków. — Potrafi Pani nazwać swoją ulubioną sztukę? Jaka dziedzina pasjonuje Panią najbardziej? — spytałem żywo zainteresowany, chcąc dowiedzieć się więcej na temat lady, która swe oblicze skrywała pod maską.
Maximillian Crabbe
Zawód : rachmistrz w filharmonii
Wiek : 21
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 5 +3
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Półmrok pozwalał na nieco więcej niż pobudzenie wrażeń związanych ze sztuką. Wychowana w końcu była w rodzie, który cieszył się nie tylko znajomością trendów, lecz również zrywami nie tyle serca co innych uczuć, dlatego była pewna, że niejedna dama skorzystałaby z mroku, niejeden kawaler wykorzystałby wibracje muzyki które zwracały uwagę wszystkich i przywodziły wzrok wszystkich na scenę. Nawet teraz, gdyby chciała, mogłaby złapać kogoś za dłoń i powieźć tę osobę na ubocze, zatopić swoje dłonie w miękkich włosach, nie dając przyłapać się nikomu. Tak jak wtedy, gdy chwila podczas sabatu sprawiła, że złączyła się w pocałunku z nieznanym jej mężczyzną, który również nie był najpewniej lordem. Czy ten nieznajomy dałby się porwać na chwilę samotności? Nic bardziej grzesznego od pocałunków, a te przecież same w sobie być mogły skandaliczne gdyby ktoś ujrzał nieco więcej pod jej maską.
- Admirował pan jedynie sztukę, czy może coś jeszcze wprowadziło pana w wybitny nastrój? – Coś albo ktoś? Uśmiechnęła się jeszcze kiedy wspomniał o wielokrotnym oglądaniu sztuki, mogąc przypuszczać, że właśnie miała do czynienia z entuzjastą sztuki, bądź też profesjonalistą w tym względzie? Miło zawsze było porozmawiać z osobą bardziej zafascynowaną wszechświatem sztuki i tym, co naprawdę skrywał. – Czyż nie ma w tym piękna. Prawdziwie, jest to niesamowite też o tyle, że samo miejsce nadaje niepowtarzalny charakter, a co dopiero inni aktorzy. Czy ma pan swoje ulubione wykonanie? Czy może jednak po dzisiejszym wieczorze znalazł pan nowego ulubieńca?
Dłoń wyciągnęła aby poprawić zsuwającą się lekko bransoletę, pragnąc przyciągnąć wzrok nieznajomego na tyle, aby okolice zwrócić w jej odsłonięte nadgarstki, zbielałe, pokryte perfumami których zapach i tak mógł wyczuć.
- Powiedziałabym, że o wiele lepiej czuję się za maską, kiedy tajemnica dodaje pikanterii. Można sobie pozwolić na wiele, ale jednocześnie trzeba się pilnować. Wszystko spowija ta słodka nuta i wszystko wydaje się ciekawsze. Gdy rzeczy są powiedziane wprost, łatwo tracą czar. – Nie negowała jego słów, raczej wspominając własne preferencje w tym wszystkim. Damie wiele rzeczy nie wypadało, lady miały zobowiązania, teraz mogła jedynie bawić się tym, co przynosiło jej życie. Nawet jeżeli oznaczało to wciąż zmiany zdania.
- Oh, kocham niemal każdą formę sztuki, lecz szczególny jest dla mnie balet. Połączenie surowych emocji, tańca, brak słów którymi można by się kierować i samemu można kształtować historię. Z Sylfidą na czele można wierzyć nawet w to, co jest niemożliwe. Nieprawdaż? – Uśmiechnęła się, odbierając kieliszek, upijając łyk aby ostatecznie odłożyć go gdzieś na bok. Wiecznie niezaspokojona, zwłaszcza tego wieczoru.
- Być może mogę wskazać co warto zobaczyć w tym miejscu, wystarczy jedynie chcieć. – Szept rozległ się na tyle cicho, iż jedynie Maximilian mógł go usłyszeć, a ona sama posłała mu kolejny z jej tajemniczych uśmiechów, odchylając się i oddalając się w sobie chyba tylko wiadomym kierunku, oglądając się za sobą czy nieznajomy zamierza udać się za nią, zwłaszcza kiedy nikt na nich nie patrzył.
- Admirował pan jedynie sztukę, czy może coś jeszcze wprowadziło pana w wybitny nastrój? – Coś albo ktoś? Uśmiechnęła się jeszcze kiedy wspomniał o wielokrotnym oglądaniu sztuki, mogąc przypuszczać, że właśnie miała do czynienia z entuzjastą sztuki, bądź też profesjonalistą w tym względzie? Miło zawsze było porozmawiać z osobą bardziej zafascynowaną wszechświatem sztuki i tym, co naprawdę skrywał. – Czyż nie ma w tym piękna. Prawdziwie, jest to niesamowite też o tyle, że samo miejsce nadaje niepowtarzalny charakter, a co dopiero inni aktorzy. Czy ma pan swoje ulubione wykonanie? Czy może jednak po dzisiejszym wieczorze znalazł pan nowego ulubieńca?
Dłoń wyciągnęła aby poprawić zsuwającą się lekko bransoletę, pragnąc przyciągnąć wzrok nieznajomego na tyle, aby okolice zwrócić w jej odsłonięte nadgarstki, zbielałe, pokryte perfumami których zapach i tak mógł wyczuć.
- Powiedziałabym, że o wiele lepiej czuję się za maską, kiedy tajemnica dodaje pikanterii. Można sobie pozwolić na wiele, ale jednocześnie trzeba się pilnować. Wszystko spowija ta słodka nuta i wszystko wydaje się ciekawsze. Gdy rzeczy są powiedziane wprost, łatwo tracą czar. – Nie negowała jego słów, raczej wspominając własne preferencje w tym wszystkim. Damie wiele rzeczy nie wypadało, lady miały zobowiązania, teraz mogła jedynie bawić się tym, co przynosiło jej życie. Nawet jeżeli oznaczało to wciąż zmiany zdania.
- Oh, kocham niemal każdą formę sztuki, lecz szczególny jest dla mnie balet. Połączenie surowych emocji, tańca, brak słów którymi można by się kierować i samemu można kształtować historię. Z Sylfidą na czele można wierzyć nawet w to, co jest niemożliwe. Nieprawdaż? – Uśmiechnęła się, odbierając kieliszek, upijając łyk aby ostatecznie odłożyć go gdzieś na bok. Wiecznie niezaspokojona, zwłaszcza tego wieczoru.
- Być może mogę wskazać co warto zobaczyć w tym miejscu, wystarczy jedynie chcieć. – Szept rozległ się na tyle cicho, iż jedynie Maximilian mógł go usłyszeć, a ona sama posłała mu kolejny z jej tajemniczych uśmiechów, odchylając się i oddalając się w sobie chyba tylko wiadomym kierunku, oglądając się za sobą czy nieznajomy zamierza udać się za nią, zwłaszcza kiedy nikt na nich nie patrzył.
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Intrygowała. Zacząłem ważyć, czy autentycznie popadła w iluzję anonimowości, czy jedynie bawiła się tym motywem, wierząc, że zgodnie z wygłoszoną maksymą, za maską nawet jej grzeszyć przystoi. Wierzyłem w tę drugą opcję i na swój sposób mnie to pociągało; kobieta musiała zdawać sobie z tego sprawę, bo wzmogła swoje kokietliwe zapędy, lawirując ze mną w tańcu niewymownych sugestii. Już teraz zacząłem baczniej się jej przyglądać, jakby łaknąc dostrzeżenia intencji w jej gestach, a przede wszystkim — tafli brązowych źrenic, z których można by wyczytać całą prawdę.
— Ten wieczór nie byłby kompletny, gdyby nie Pani towarzystwo — odparłem, świadom sugestii pragnienia komplementu. — Je n'évite jamais la compagnie de belles dames — zaskoczyłem nagłą zmianą, wciąż zaciągając jeszcze francuskim akcentem z Beauxbatons, by bardziej pobudzić jej wyobraźnię. Ciekawe, czy miała do czynienia z tym językiem?
Powoli schodziliśmy na tory, w których admiracja sztuką przestała wystarczać, a mi nie przeszkadzał podobny rozwój sytuacji — tym bardziej że wcale nie musiałem kłamać, by wyrażać te opinie. Na zadane pytanie o ulubionego wykonawcę, odparłem niemal bez namysłu. — Owszem. Zazwyczaj najbardziej miłuję piękno, któremu akurat się przyglądam — odsłoniłem z talii pociągającą kartę hedonizmu, bawiąc się tą grą pozorów. Wciąż konwersowaliśmy o sztuce, a jednak dwuznaczność mogła połechtać moją rozmówczynię. Nie pozostałem dłużny w uwodzeniu, budując pewną sensualną zależność w choćby drobnych gestach, jak przypadkowe muśnięcie jej nadgarstka, gdy uwydatniała swoją drogą bransoletę i perfumy, które docierały do mych nozdrzy z większą intensywnością. — Ujmuje mnie Pani perspektywa, nie potrafię odmówić czaru atmosferze tajemniczości; to właśnie ona mnie urzekła w tym miejscu — może nie zostałem dobrze zrozumiany, nie było niczego złego w chowaniu się za maską. Prawdziwą sztuką było posiadać tyle oblicz, by stale zaskakiwać — i w każdym z nich być autentycznym. Wierzyłem, że opanowałem to do perfekcji. — Podobnie jak ta maska, którą odziewamy, by na chwilę stać się imaginacją tego, kim moglibyśmy się stać - sztuka jest jak język wyobraźni. Wykorzystujemy płótno do przelewania obrazów, które podsuwa nam umysł i inspiracja, odnajdujemy harmonię w dźwiękach instrumentów, wyrażamy emocje wokalem, eksponujemy pasję w tanecznych ruchach — z uśmiechem zmierzałem do pewnej, równie dwuznacznej, konkluzji. — Nie potrzebujemy słów, by wyrażać swoje emocje, ambicje i pragnienia — zakończyłem, wtórując jej w upijaniu alkoholu i odstawiłem szkło obok jej kieliszka. — Mamy zaiste wiele wspólnego, nie uważa Pani? — zagaiłem, a wtem magnetyczny szept zainspirował mnie do podążenia jej śladem i przekonania się, co kokietka miała mi do pokazania.
— Ten wieczór nie byłby kompletny, gdyby nie Pani towarzystwo — odparłem, świadom sugestii pragnienia komplementu. — Je n'évite jamais la compagnie de belles dames — zaskoczyłem nagłą zmianą, wciąż zaciągając jeszcze francuskim akcentem z Beauxbatons, by bardziej pobudzić jej wyobraźnię. Ciekawe, czy miała do czynienia z tym językiem?
Powoli schodziliśmy na tory, w których admiracja sztuką przestała wystarczać, a mi nie przeszkadzał podobny rozwój sytuacji — tym bardziej że wcale nie musiałem kłamać, by wyrażać te opinie. Na zadane pytanie o ulubionego wykonawcę, odparłem niemal bez namysłu. — Owszem. Zazwyczaj najbardziej miłuję piękno, któremu akurat się przyglądam — odsłoniłem z talii pociągającą kartę hedonizmu, bawiąc się tą grą pozorów. Wciąż konwersowaliśmy o sztuce, a jednak dwuznaczność mogła połechtać moją rozmówczynię. Nie pozostałem dłużny w uwodzeniu, budując pewną sensualną zależność w choćby drobnych gestach, jak przypadkowe muśnięcie jej nadgarstka, gdy uwydatniała swoją drogą bransoletę i perfumy, które docierały do mych nozdrzy z większą intensywnością. — Ujmuje mnie Pani perspektywa, nie potrafię odmówić czaru atmosferze tajemniczości; to właśnie ona mnie urzekła w tym miejscu — może nie zostałem dobrze zrozumiany, nie było niczego złego w chowaniu się za maską. Prawdziwą sztuką było posiadać tyle oblicz, by stale zaskakiwać — i w każdym z nich być autentycznym. Wierzyłem, że opanowałem to do perfekcji. — Podobnie jak ta maska, którą odziewamy, by na chwilę stać się imaginacją tego, kim moglibyśmy się stać - sztuka jest jak język wyobraźni. Wykorzystujemy płótno do przelewania obrazów, które podsuwa nam umysł i inspiracja, odnajdujemy harmonię w dźwiękach instrumentów, wyrażamy emocje wokalem, eksponujemy pasję w tanecznych ruchach — z uśmiechem zmierzałem do pewnej, równie dwuznacznej, konkluzji. — Nie potrzebujemy słów, by wyrażać swoje emocje, ambicje i pragnienia — zakończyłem, wtórując jej w upijaniu alkoholu i odstawiłem szkło obok jej kieliszka. — Mamy zaiste wiele wspólnego, nie uważa Pani? — zagaiłem, a wtem magnetyczny szept zainspirował mnie do podążenia jej śladem i przekonania się, co kokietka miała mi do pokazania.
Maximillian Crabbe
Zawód : rachmistrz w filharmonii
Wiek : 21
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 5 +3
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie wiedziała, czy bardziej pociągała ją cała gra, w której wyzwaniem niejako było skusić sobą mężczyznę, który nie mógł nawet widzieć jej twarzy, czy może jednak chciała, aby mimo wszystko przystojnie wyglądający człowiek zwrócił na nią uwagę, czy może po prostu jej próżność ostatnimi czasy nie pozostawała na tyle zaspokojona, aby sięgała po takie rozwiązania. A może po prostu to była dobra sytuacja by nacieszyć się ostatnimi chwilami wolności, co uwydatniały dopiero jej ostatnie wydarzenia. A sama teraz była równie zachwycona co rozbawiona, chociaż uśmiech, który pojawiał się na jej twarzy, był dalej dość tajemniczy.
- W takim razie cieszę się, iż chociaż w ten sposób mogłam rozjaśnić pana wieczór. – Rozbawienie błysnęło w jej oczach kiedy francuski wkradł się w ich rozmowę, ale nie przeszkadzało jej to, w końcu krew Rosierów czyniła pewne zobowiązania jeżeli chodziło o naukę języka. - Vous devriez entièrement admirer leur beauté. – Dodała od siebie, zastanawiając się, czy mogli od tego czasu przejść jedynie na francuski.
Admiracja sztuką była ważna, lecz chociaż emocje z przedstawienia żyły dalej, to przestało jej wystarczać. W końcu to ona była tutaj, nie aktorzy, to ona stała przed nim, nie ktoś z obsady. Skoro wciąż czuł pewną ekscytację, niech wykorzysta ją i przeleje już nie na sztukę, a na towarzystwo w którym się obracał.
- Czyż to nie najlepszy rodzaj piękna? Można powiedzieć, że wręcz namacalny. – Ku chyba własnemu zaskoczeniu bawiła ją ta gra subtelnych odwołań, sugestii, zabawy. Gra, w której każda z osób miała swoje własne motywy, lecz przecież, wydawać by się mogło, zmierzali do wspólnego celu. Nagrodzenie go widokiem jasnego nadgarstka wydawało się więc dość zrozumiałe, tak by pobudzić wyobraźnie i dać złudną obietnicę, że idzie za tym coś więcej.
- W takim razie, czyż nie jesteśmy teraz sztuką samą w sobie? W końcu prezentujemy coś sobą, dając pewien pozór, otoczeni osobami które w każdej chwili mogą stać się widownią, gdy tylko zerkną w naszym kierunku. – Odbita na szkle kieliszka szminka pozostawała odciśnięta i podając mu naczynie do odstawienia, upewniła się, iż zwrócony ślad był w jego kierunku. – Lecz czasem potrzeba nieco bardziej prywatnych możliwości nacieszenia się sztuką. Skoro mamy tyle wspólnego, na pewno pan mnie zrozumie.
Pozostawiając go z tym, oddaliła się, pozwalając sobie na ruszenie nieco wcześniej. Jedna osoba wymykająca się szybko nie zwracała uwagi, dwie przyciągały wzrok i plotki a na tym jej mimo wszystko nie zależało, bo plotko powodowały poszukiwania i rozważania co do tożsamości. A tego jej zdecydowanie nie było potrzeba. Dlatego przemierzała korytarze, z pozoru obojętnie, a przynajmniej dopóki nie wślizgnęła się do pustej loży, w której światła już dawno pogaszono a obsługa znajdowała się obecnie na bankiecie. Dopiero kiedy nieznajomy zjawił się tu po niej, stanowczo lecz delikatnie przycisnęła go do ściany, przyciskając następnie siebie do niego, aby usta złączyć w gorącym, pasjonującym pocałunku. Nie była pewna, czy mimo wszystko ten nie odsunie się, ale w końcu gra oznaczała ryzyko. Niby przypadkiem otarła się jeszcze o niego, dopiero po chwili odsuwając się i zawieszając się jeszcze na chwilę na wejściu do loży, spoglądając na niego.
- Nous nous reverrons bientôt. – Tego była pewna, na dziś wieczór musiało mu wystarczyć jedynie to, co dostał.
zt
- W takim razie cieszę się, iż chociaż w ten sposób mogłam rozjaśnić pana wieczór. – Rozbawienie błysnęło w jej oczach kiedy francuski wkradł się w ich rozmowę, ale nie przeszkadzało jej to, w końcu krew Rosierów czyniła pewne zobowiązania jeżeli chodziło o naukę języka. - Vous devriez entièrement admirer leur beauté. – Dodała od siebie, zastanawiając się, czy mogli od tego czasu przejść jedynie na francuski.
Admiracja sztuką była ważna, lecz chociaż emocje z przedstawienia żyły dalej, to przestało jej wystarczać. W końcu to ona była tutaj, nie aktorzy, to ona stała przed nim, nie ktoś z obsady. Skoro wciąż czuł pewną ekscytację, niech wykorzysta ją i przeleje już nie na sztukę, a na towarzystwo w którym się obracał.
- Czyż to nie najlepszy rodzaj piękna? Można powiedzieć, że wręcz namacalny. – Ku chyba własnemu zaskoczeniu bawiła ją ta gra subtelnych odwołań, sugestii, zabawy. Gra, w której każda z osób miała swoje własne motywy, lecz przecież, wydawać by się mogło, zmierzali do wspólnego celu. Nagrodzenie go widokiem jasnego nadgarstka wydawało się więc dość zrozumiałe, tak by pobudzić wyobraźnie i dać złudną obietnicę, że idzie za tym coś więcej.
- W takim razie, czyż nie jesteśmy teraz sztuką samą w sobie? W końcu prezentujemy coś sobą, dając pewien pozór, otoczeni osobami które w każdej chwili mogą stać się widownią, gdy tylko zerkną w naszym kierunku. – Odbita na szkle kieliszka szminka pozostawała odciśnięta i podając mu naczynie do odstawienia, upewniła się, iż zwrócony ślad był w jego kierunku. – Lecz czasem potrzeba nieco bardziej prywatnych możliwości nacieszenia się sztuką. Skoro mamy tyle wspólnego, na pewno pan mnie zrozumie.
Pozostawiając go z tym, oddaliła się, pozwalając sobie na ruszenie nieco wcześniej. Jedna osoba wymykająca się szybko nie zwracała uwagi, dwie przyciągały wzrok i plotki a na tym jej mimo wszystko nie zależało, bo plotko powodowały poszukiwania i rozważania co do tożsamości. A tego jej zdecydowanie nie było potrzeba. Dlatego przemierzała korytarze, z pozoru obojętnie, a przynajmniej dopóki nie wślizgnęła się do pustej loży, w której światła już dawno pogaszono a obsługa znajdowała się obecnie na bankiecie. Dopiero kiedy nieznajomy zjawił się tu po niej, stanowczo lecz delikatnie przycisnęła go do ściany, przyciskając następnie siebie do niego, aby usta złączyć w gorącym, pasjonującym pocałunku. Nie była pewna, czy mimo wszystko ten nie odsunie się, ale w końcu gra oznaczała ryzyko. Niby przypadkiem otarła się jeszcze o niego, dopiero po chwili odsuwając się i zawieszając się jeszcze na chwilę na wejściu do loży, spoglądając na niego.
- Nous nous reverrons bientôt. – Tego była pewna, na dziś wieczór musiało mu wystarczyć jedynie to, co dostał.
zt
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wprawnie grałem na jej pożądaniu, bawiąc się pikantną słodyczą reakcji zdradzających, że pragnęła czegoś więcej niż pustych słów. Domniemana arystokratka wiodła mnie w sidła namiętności, nieoczekiwanie umilając wieczór dwuznaczną grą słówek, którymi coraz mniej subtelnie, niemalże bezpośrednio wyrażała własne potrzeby. Ulegaliśmy intymnej atmosferze lokalu, pod którym niejeden czarodziej miał dziś zgrzeszyć — czego dowodem była progresja dialogu, który nie trwał nazbyt długo, przeprowadzając nas od grzecznościowej wymiany zdań na temat sztuki po punkt kulminacyjny.
Widząc, że kobieta nie tylko rozumie, a wprawnie posługuje się językiem obcym — nie poprzestałem na jego stosowaniu, uważając, że spotęguje pozytywne doznania ze spotkania, łechtając uszy pięknem francuskiej mowy. - Była Pani kiedyś we Francji? Ten język z Pani ust spływa na mnie, niby najpiękniejsza poezja - igrałem z nią. Wciąż bawiła mnie udawana cnotliwość, z której obdzierała ją maska.
Namacalny rodzaj piękna wybrzmiał z jej ust jak słodka obietnica, która skróciła nasz smalltalk, pozwalając wydarzeniom toczyć się szybszym tempem. Nim się obejrzałem, oboje byliśmy już w zupełnie zaciemnionym, pustym pomieszczeniu, w którym zupełnie nikt nam nie przeszkadzał. W pierwszym momencie zupełnie niezaskoczony podobnym obrotem spraw, pozwoliłem kobiecie na ten drobny akt dominacji, upolowanie swojej zdobyczy; tylko że kiedy nasze usta splotły się w pocałunku, nie pozostałem bierny, prędko odwracając role. - Prawie nic nie smakuje tak dobrze, jak efemeryzm zakazanej namiętności - podjąłem, subtelnie przekraczając wytyczone przez kobietę granice, gdy męska dłoń zacisnęła się na jej szyi i docisnęła ją do ściany. Wdając się z nią w wyuzdany, francuski pocałunek, nagle go urwałem, dopowiadając wcześniej wypowiedziane słowa. - Ale ambitnych czarodziejów nie sposób zaspokoić ulotną rozkoszą, zawsze czujemy głód, by sięgać po więcej - musnąłem wargami płatek jej ucha, pozwalając poczuć na skórze równy, opanowany oddech, gdy dodawałem półszeptem. - Jeśli również jesteś ambitna i złakniona wiedzy, kto kryje się za maską - odszukaj mnie w gmachu londyńskiej świątyni sztuki La Fantasmagorie. Wierzę, że nie będzie to dla Ciebie wielkim wyzwaniem... lady - odprawiłem ją tajemniczym uśmiechem, przyjmując odpowiedź zwrotną za rodzaj deklaracji.
zt
Widząc, że kobieta nie tylko rozumie, a wprawnie posługuje się językiem obcym — nie poprzestałem na jego stosowaniu, uważając, że spotęguje pozytywne doznania ze spotkania, łechtając uszy pięknem francuskiej mowy. - Była Pani kiedyś we Francji? Ten język z Pani ust spływa na mnie, niby najpiękniejsza poezja - igrałem z nią. Wciąż bawiła mnie udawana cnotliwość, z której obdzierała ją maska.
Namacalny rodzaj piękna wybrzmiał z jej ust jak słodka obietnica, która skróciła nasz smalltalk, pozwalając wydarzeniom toczyć się szybszym tempem. Nim się obejrzałem, oboje byliśmy już w zupełnie zaciemnionym, pustym pomieszczeniu, w którym zupełnie nikt nam nie przeszkadzał. W pierwszym momencie zupełnie niezaskoczony podobnym obrotem spraw, pozwoliłem kobiecie na ten drobny akt dominacji, upolowanie swojej zdobyczy; tylko że kiedy nasze usta splotły się w pocałunku, nie pozostałem bierny, prędko odwracając role. - Prawie nic nie smakuje tak dobrze, jak efemeryzm zakazanej namiętności - podjąłem, subtelnie przekraczając wytyczone przez kobietę granice, gdy męska dłoń zacisnęła się na jej szyi i docisnęła ją do ściany. Wdając się z nią w wyuzdany, francuski pocałunek, nagle go urwałem, dopowiadając wcześniej wypowiedziane słowa. - Ale ambitnych czarodziejów nie sposób zaspokoić ulotną rozkoszą, zawsze czujemy głód, by sięgać po więcej - musnąłem wargami płatek jej ucha, pozwalając poczuć na skórze równy, opanowany oddech, gdy dodawałem półszeptem. - Jeśli również jesteś ambitna i złakniona wiedzy, kto kryje się za maską - odszukaj mnie w gmachu londyńskiej świątyni sztuki La Fantasmagorie. Wierzę, że nie będzie to dla Ciebie wielkim wyzwaniem... lady - odprawiłem ją tajemniczym uśmiechem, przyjmując odpowiedź zwrotną za rodzaj deklaracji.
zt
Maximillian Crabbe
Zawód : rachmistrz w filharmonii
Wiek : 21
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 5 +3
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Opera Dagoneta
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Hertfordshire