Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Hertfordshire
Opuszczony dom
AutorWiadomość
Opuszczony dom
Dom położony na skraju wioski w East Hertfordshire budzi grozę i zniechęcenie u każdego, kto się do niego zbliży. Został opuszczony podczas pierwszej wojny mugolskiej i od tamtego czasu z roku na rok niszczeje. W środku znaleźć można przede wszystkim kurz, pajęczyny i plamy wilgoci z przeciekającego dachu, tu i ówdzie pozostały jednak ślady dawnego zamieszkania. Na ścianach wiszą fotografie pastucha owiec z rodziną, w niektórych pomieszczeniach ostały się meble pełne pluskiew i kolekcje starych książek. Wejście na piętro grozi załamaniem podłogi.
Zazwyczaj znajdował swój dom (och, jakże obco to słowo brzmiało odkąd w pośpiechu opuszczali Dolinę Godryka, uprzednio ze łzami w oczach zakopując rodziców, Mary oraz jej ojca w ogrodzie; Monty w ogóle nie potrafił przetrawić tego, że mieszka w Walii, nie ukochanym Somerset) dzięki miękkiemu światłu wylewającemu się z okien pośrodku wysokich drzew, czasem również dymowi z komina. Tym razem jednak siostra miała wrócić nieco później, zatem żadnych znaków z ziemi świadczących o tym, że powinien wylądować, nie przewidywał. Dam sobie radę, oświadczył z uśmiechem, pośpiesznie zapinając skórzane paski materiałowego plecaka. Był przygotowany na podróż w trudnych warunkach; na oczach miał gogle ochronne, na dłoniach skórzane rękawiczki, a twarz była szczelnie owinięta szalikiem. Nie planował zresztą długo wisieć w powietrzu.
Tyle, że Fleamont Potter przecenił swoje siły i nie wziął pod uwagę paskudnej pogody. Leciał więc, i leciał, a Llymon Brook nadal nie było widać. Zresztą, przy takich warunkach atmosferycznych prawdziwym cudem byłoby, aby chłopak cokolwiek dostrzegł! Ręce próbujące utrzymać miotłę w ryzach zaczynały boleć, do tego zmarzł i zrobił się okropnie głodny.
Chyba już dawno minął dom i wleciał do Anglii, do jednego z antymugolskich hrabstw, co oznaczało kłopoty.
Do tego wielkie płatki śniegu lepiły się do gogli, całkowicie już ograniczając jego wizję. Raz za razem przecierał je dłońmi, aby cokolwiek zobaczyć; wtedy też stracił panowanie nad miotłą, silny wiatr zrzucił go w jego lewą stronę, aż uderzył o coś z tak wielkim impetem, aż zabrakło mu tchu. Podczas meczów quidditcha niejednokrotnie wpadał na przeciwników (a czasem nawet na swoich!), był przyzwyczajony do takich sytuacji, dlatego błyskawicznie chwycił miotłę obiema rękoma i starał się wylądować. Niestety, refleks zadziałał zbyt późno, a Monty znalazł się gdzieś w zaspie. Och, szczęście od Merlina, że gruba warstwa świeżego puchu zamortyzowała upadek. Wprawdzie dostała się pod szalik i za kołnierz, wywołując nieprzyjemne dreszcze, ale był cały i zdrowy prawie.
To już drugi raz w tym miesiącu...
Otrzepał się ze śniegu, rozglądając się za czymś lub kimś, w co lub kogo wleciał. Wyjął różdżkę z kieszeni i wyciągnął przed siebie. — Lumos — rzucił zaklęcie, sprawiając, że na końcu trzymanej przez niego gałązki pojawiło się światło. Nie musiał długo szukać; czarna ludzka postać odznaczała się na tle błyszczącej bieli. Bez wahania do niej podbiegł; być może ostatnie spotkanie z Silasem sprawiło, że na nowo tak łatwo ufał obcym.
— Nic... nic panu nie jest...? — zapytał, wyciągając rękę w stronę, jak się okazało, mężczyzny, aby pomóc mu wstać. Chociaż tyle mógł zrobić po bezczelnym wleceniu w niego i spowodowaniu upadku...
Fleamont Potter
Zawód : pracownik drukarni
Wiek : 17
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Rozpacz? Więc za przykładem trzeba iść skorpiona, co się zabija, kiedy otoczą go żarem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|Maj
Siedząc na kolanach sięgnęła w stronę stojącej we wnętrzu słoika świecy. Mdły płomień otarł się momentalnie swym ciepłem o jasną twarz, ciemne oczy, a potem odbił się od srebrnej tiary przyozdobionej szmaragdowym kalcytem. Na cienkich sznureczkach z ozdoby zwisały koraliki z kości oraz wybite miedziane monety. Wplatały się w pasma ciemnych włosów połyskując w odpowiednim świetle runicznymi wzorami. Delikatnie szemrały kiedy wyuczonym ruchem dłoni odcięła sztyletem nadmiar wosku wokół knota. Ledwie tlące się światło świecy przybrało na sile. Bystre oczy zza koronkowej, nieco karnawałowej maski, wróciły uwagą do mężczyzny leżącego przed nią na podłodze. Ułożyła go na bydlęcych skórach, które przeważnie były dla niej samej posłaniem bądź okryciem podczas chłodnych, kwietniowych nocy. Odstawiła świecę na bok i odsłoniła koc, którym go nakryła dzień wcześniej. Nagi tors naznaczony był starymi bliznami, lecz ją samą interesowała najświeższa rana. Była wyjątkowo głęboka, a do tego nosiła znamiona czarnomagicznego zaklęcia. Znajdowała się po lewej stronie między siódmym, a ósmym żebrem. Czarownica zatoczyła opuszkami palców okrąg wokół zaskrzepionej rany. Badała strukturę i stan obrażenia stosując odpowiedni nacisk. Ruchy były pewne i wyuczone. Już wcześniej doraźnie się zaopiekowała urazem, lecz nie można było powiedzieć, że to wystarczyło. Z pewnym zmęczeniem opuściła do połowy powieki. Z torby po swojej prawej wyjęła zioło zawinięte w lnianą szmatkę. Rozchyliła ją nieznacznie chwytając ustami cierpkie, zasuszone owoce. Żując je przeglądała niewielkie słoiczki w których znajdowały się mniej lub bardziej stężałe substancje. Ostatecznie znalazła małe drewniane puzderko z mętną pastą o gorzkim, ziołowym zapachu. Zgiętą kilkukrotnie chustką nabrała sowitą porcję, którą następnie równomiernie rozprowadziła palcem po materiale. W sam środku umieściła przeżutą miazgę z owoców, a potem tak spreparowany opatrunek przydusiła do rany. Drugą ręką sięgnęła po różdżkę której koniec przysunęła bliżej. Giętkim ruchem wywołała z jej końcówki pasmo magicznych bandaży, które zaczęły owijać się wokół torsu. Po tym, jak magiczna wiązka przecisnęła się między podłogą, a plecami nieprzytomnego mężczyzny zataczając pierwszy, pełen okrąg czarownica zsunęła dłoń z opatrunku i wsunęła ją pod plecy by ułatwić podróż magicznemu bandażowi. Musiała pochylić się bardziej. Koraliki, jak również miedziane monety przesunęły się po pobliźnionej skórze. Balsamiczny zapach tonizujących ziół mógł się wydać intensywniejszy.
Siedząc na kolanach sięgnęła w stronę stojącej we wnętrzu słoika świecy. Mdły płomień otarł się momentalnie swym ciepłem o jasną twarz, ciemne oczy, a potem odbił się od srebrnej tiary przyozdobionej szmaragdowym kalcytem. Na cienkich sznureczkach z ozdoby zwisały koraliki z kości oraz wybite miedziane monety. Wplatały się w pasma ciemnych włosów połyskując w odpowiednim świetle runicznymi wzorami. Delikatnie szemrały kiedy wyuczonym ruchem dłoni odcięła sztyletem nadmiar wosku wokół knota. Ledwie tlące się światło świecy przybrało na sile. Bystre oczy zza koronkowej, nieco karnawałowej maski, wróciły uwagą do mężczyzny leżącego przed nią na podłodze. Ułożyła go na bydlęcych skórach, które przeważnie były dla niej samej posłaniem bądź okryciem podczas chłodnych, kwietniowych nocy. Odstawiła świecę na bok i odsłoniła koc, którym go nakryła dzień wcześniej. Nagi tors naznaczony był starymi bliznami, lecz ją samą interesowała najświeższa rana. Była wyjątkowo głęboka, a do tego nosiła znamiona czarnomagicznego zaklęcia. Znajdowała się po lewej stronie między siódmym, a ósmym żebrem. Czarownica zatoczyła opuszkami palców okrąg wokół zaskrzepionej rany. Badała strukturę i stan obrażenia stosując odpowiedni nacisk. Ruchy były pewne i wyuczone. Już wcześniej doraźnie się zaopiekowała urazem, lecz nie można było powiedzieć, że to wystarczyło. Z pewnym zmęczeniem opuściła do połowy powieki. Z torby po swojej prawej wyjęła zioło zawinięte w lnianą szmatkę. Rozchyliła ją nieznacznie chwytając ustami cierpkie, zasuszone owoce. Żując je przeglądała niewielkie słoiczki w których znajdowały się mniej lub bardziej stężałe substancje. Ostatecznie znalazła małe drewniane puzderko z mętną pastą o gorzkim, ziołowym zapachu. Zgiętą kilkukrotnie chustką nabrała sowitą porcję, którą następnie równomiernie rozprowadziła palcem po materiale. W sam środku umieściła przeżutą miazgę z owoców, a potem tak spreparowany opatrunek przydusiła do rany. Drugą ręką sięgnęła po różdżkę której koniec przysunęła bliżej. Giętkim ruchem wywołała z jej końcówki pasmo magicznych bandaży, które zaczęły owijać się wokół torsu. Po tym, jak magiczna wiązka przecisnęła się między podłogą, a plecami nieprzytomnego mężczyzny zataczając pierwszy, pełen okrąg czarownica zsunęła dłoń z opatrunku i wsunęła ją pod plecy by ułatwić podróż magicznemu bandażowi. Musiała pochylić się bardziej. Koraliki, jak również miedziane monety przesunęły się po pobliźnionej skórze. Balsamiczny zapach tonizujących ziół mógł się wydać intensywniejszy.
I show not your face but your heart's desire
Opuszczony dom
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Hertfordshire