Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Oxfordshire
Banbury
AutorWiadomość
Banbury
Banbury to miasto położone nad rzeką Cherwell i kanałem Oksfordzkim. W historii zasłynęło ze swojej rzemieślniczej renomy. Wraz z rozwojem mugolskiej technologii stało się miejscem powstawania wielu fabryk bazujących na elektrycznych dobrach, plastiku, przetwórstwie żywności i druku; czarodziejska część miasta chroniona jest przed mugolami stosownymi zaklęciami, a tam z kolei rozkwita handel przeznaczony typowo magicznym obywatelom na wzór bardziej kameralnej ulicy Pokątnej. W starych, ale wyjątkowo czystych i zadbanych uliczkach odnaleźć można niepowtarzalny urok - a turyści chętnie zjeżdżają do miejscowości po to, by spróbować słynnych deserów zwanych ciastkami Branbury. Przepis zadebiutował w szesnastym wieku i prędko stał się ulubieńcem wszystkich doceniających cukierniczą gastronomię. Obecnie mugolska część miasta jest nieco opustoszałe, ze względu na trwającą wojnę, ale w czarodziejskich cukierniach wciąż spotkać można sympatyków lokalnych przysmaków.
30 VI 1958
Ciemny fiolet oplatający sylwetkę był przyjemną dla oka, atłasową łuną wśród brązowo-bordowych korytarzy i złotych świec podwieszonych tuż pod sufitem za pomocą magii. Wystrój bardziej przytłaczał, niż zachwycał, choć zdecydowanie mówił o pewnym bogactwie i tradycji – z tym pierwszym lubiła się nader dobrze, na tyle by przyjąć zaproszenie na urodzinową kolację kuzynostwa jej ojca, z którymi nie miała zbyt wiele wspólnego. Pochodzili z Rosji, choć korzenie mieli bardziej rumuńskie – nie interesowała jej zawiłość żylastego drzewa genealogicznego gospodarzy o śmiesznym akcencie; bardziej możliwości wypowiadane przy stole, obficie napełnione kieliszki i nieustanne uśmiechy, które w jej stronę kierowano.
Bywalstwo na brytyjskich językach miało swoje wady i zalety – prędko rosnący stosik próśb, przymilających się listów i mniej i bardziej interesujących zaproszeń wpisywał się raczej w to drugie, otwierając pannie Dolohov kolejne drzwiczki w półświatku salonowych kurtuazji.
Gospodarzom daleko było do angielskiej arystokracji, nie zajmowali miejsca eleganckiej śmietanki, choć zdecydowanie nie można im było odmówić polotu i sukcesów na obcej ziemi; a Wyspy były kapryśne wobec biznesu i obczyzny, więc te zasługi docenić potrafiła podwójnie.
Tym samym przystała na zaproszenie, perliste kolczyki zatańczyły w uszach, dopełniając komplet uwieszony na szyi i nadgarstku, prezent od ojca na ostatnie święta, nim po raz kolejny wyjechał z kraju wraz ze stekiem przekleństw, klątw spływających z języka i niezrozumienia w jej sprzeciwach.
Wciąż go nie było – pozostawał nieuchwytną nienawiścią jeżdżącą gdzieś po południowo-wschodniej Europie, z tajemnicą w krótko spisanych listach i niegasnących myślach własnej córki, która nigdy do tej pory nie odczuwała wobec starego Dolohova tak ambiwalentnych odczuć.
Miała wrażenie, że podobnie mają się jej opinie wobec gospodarza domu, dominującego suto zastawiony stół kolejnym podniosłym słowem; z następnym podniosła się z miejsca, pierw dołączając w grupkę gości stojących przy magicznym gramofonie, później przemykając do wyjścia na korytarz, by finalnie zniknąć w jego półmrokach. Dłoń na moment zawędrowała do piersi; chłód palców spotkał się z odkrytym dekoltem i klatką piersiową, która wciąż przypominała o niedawnych urazach i pękniętym mostku; kolejny raz uderzyła w nią kontrastowością, która od miesięcy tworzyła jej życie. Rany chowała pod błyszczącymi sukienkami, brzydkie słowa zamieniała na perliste uśmiechy, mordercze zaklęcia na chichot i subtelnie muśnięcia dłonią; Czarny Pan wymagał wiele, choć dwoistość codzienności musiała kiedyś rozpleść swoje zażyłe nici i pozwolić jej pójść jedną z dróg, nie obiema.
Uchylone drzwi balkonowe były śmiałą pokusą; na tyle, by weszła w przyjemny chłód nocy i sięgnęła po papierośnice, prędko wydobywając z niej papierosa, którego równie szybko odpaliła końcem różdżki – tytoniu brakowało, ale nie jej, i choć skąpstwo nie leżało w jej naturze, tak rozluźniający dym chciała przeznaczyć tylko dla siebie.
Ostatnio zmieniony przez Tatiana Dolohov dnia 31.01.23 8:51, w całości zmieniany 1 raz
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Rosyjski rodowód naturalnie obdarowywał mnie znajomościami wśród ludzi, którzy korzenie mieli podobne do moich. Niektórzy byli wieloletnimi emigrantami, inni wychowali się na obcej ziemi, ledwie dukając w języku pradziadów. Spoglądali na mnie jakby przychylniej, jakby chętniej, jakby samo nazwisko sprawiało, że byłem pożądany, do czego nie przywykłem. Większość miała ciężkie sakiewki, rozległe krypty w światowych bankach i liczne fałszerstwa na koncie, do czego przywykłem. Jednego z nich - dzisiejszego jubilata - zdołałem już uchronić od srogiej kary podatkowej, którą w spadku pozostawił mu były księgowy. Zrobił to celowo, być może we współpracy z policją, która tylko czekała na potknięcie rosyjskiego magnata. Spędziłem wystarczająco czasu w milicji, by od podszewki poznać, czym pachniał ten świat. Gdyby Rosjanin był mądrzejszy, kupiłby lokalnego komendanta, a następnie, krok po kroku, wypełniłby sakiewki kluczowych urzędników, torując sobie drogę do spokoju. Nie przypuszczałem, by w Anglii zwyczaje aż tak mocno różniły się od tego, czego naoglądałem się w Moskwie.
Istniały różne potęgi. Władza. Seks. Pieniądz. To nim zechciałem władać; przewidywać, co go osłabia, a co wzmacnia; jak go mnożyć i nie tracić; gdzie lokować, a w co inwestować. Zapuszczanie się w dzikie rewiry, które wymagały pozyskania nowej wiedzy, przychodziło mi z niepokojącą lekkością. Napędzany ambicją, ostry jak brzytwa umysł wyżynał nowe ścieżki bez strachu o potknięcia, hartując mnie w fachu. Wiele było jeszcze przede mną, jednak śmiała wizja potęgi przynosiła coraz to bardziej wyraziste sny, które przeplatały się z jawą. Dostrzegałem jej pierwsze przebłyski tutaj, na obcej ziemi, o której jeszcze nie wiedziałem, czy mi smakuje, ale choćby miała okazać się w smaku najpaskudniejsza, miałem tu jeszcze sporo nauk do odebrania.
Pomyśleć, że w szkole byłem zaledwie średnim uczniem.
Spędziłem chwilę w męskim gronie, ze zdziwieniem przyjmując zwyczaj picia whisky, a z ulgą fakt, że gospodarz w swojej rosyjskiej spuściźnie trzymał w barku także i wódkę. Pieniądze, polityka, władza, interesy - dopóki rozbrzmiewał rosyjski, nikt nie trwonił języka na ckliwości, kiedy jednak melodyjną mowę wyparł angielski, ulotniłem się, gubiąc w korytarzach posiadłości. Czarna szata błyszczała elegancją w blasku świec, przyozdobiona skórzanymi wstawkami oraz pozłacanymi spinkami przy mankietach i pod szyją. Niespiesznie, zupełnie bezwiednie, los przywlekł mnie na balkon, gdzie świerszcze wygrywały serenadę, a rześkie powietrze rozcinał zapach tytoniowego dymu - nie byłem sam. Otulona przez ciemność kobieca sylwetka, pocałowana łuną bijącą od unoszących się za balkonowym oknem świec, przez te kilka sekund zdołała rozbudzić moją bujną fantazję. W myślach smakowałem już odkrytej skóry, badałem jej sprężystość i wrażliwość, szukając punktu granicznego - tylko po to, by posunąć się jeszcze dalej. Czar prysł, kiedy mój wzrok napotkał znajome, jasnobłękitne spojrzenie. Przez moment uśmiechnąłem się oszczędnie - nie do niej, a na myśl o własnych fantasmagoriach, które postanowiły ze mnie zadrwić - choć tego wiedzieć nie mogła. Odwróciłem głowę w kierunku ogrodu, stając obok niej w ciszy, jakby w zamyśleniu. Sięgnąłem do pozłacanego puzderka po skręconego wcześniej papierosa, zaciągnąłem się duszącym dymem, dopiero po chwili przełamując budującą napięcie ciszę.
- Przez moment wziąłem cię za wyjątkowe zjawisko… ale to tylko ty. - Odezwałem się nonszalancko, nie kryjąc rezygnacji pobrzmiewającej w ustach i czując, jakby między nas za chwilę miał uderzyć piorun.
Dawno się nie widzieliśmy, panno Dolohov.
Panno?
Arsentiy Mulciber
Zawód : księgowy, ekonomista
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
count my cards
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Informacje padające nad stołem, pomiędzy wysoką karafką a półmiskiem owoców, rozległą paterą ziemniaków a talerzem z dziczyzną, przestawały mieć dla niej większe znaczenie. Tematy zaczęły obracać się wokół głównej osi całego wydarzenia – urodzin gospodarza domu, który nad wyraz chętnie zaczął dzielić się własnymi dokonaniami, czerstwymi żartami i niewybrednymi uwagami posyłanymi w stronę małżonki, która to chichotała, a wraz za nią salwa męskich głosów niosła się po pomieszczeniu.
Zimny nurt spływający w dół gardła gorzkim posmakiem był wyzwalający, choć tak dobrze znany; resztkę wódki ze swojego kieliszka (przeznaczonego chyba do martini, co potraktowała jako kulawą próbę dopasowania się do angielskich zwyczajów odnośnie alkoholu) wypiła na prędce, równie szybko ulatniając się z tłocznego otoczenia. Korytarz był spokojny, a balkon, który finalnie wybrała jako miejsce dla krótkiego spokoju był jego zwieńczeniem; gdzieś w oddali słychać było ujadanie psa, do uszu dobijały się jednak charakterystyczne serenady letnich świerszczy, które wyszły na scenę po dniu ulewnych deszczy. Równie rozczulające co miękko osiadający w płucach papieros; zaciągała się nim – wbrew zwyczajowemu przyzwyczajeniu – spokojnie, bez zbędnego pośpiechu, rozciągając do granic możliwości moment odosobnienia i nocy pozbawionej podniesionych głosów.
Do czasu; nie musiała wcale się odwrócić, by wyczuć czyjeś kroki – przez kilka ostatnich miesięcy nauczyła się słyszeć takowe szmery z odpowiednim wyprzedzeniem i przygotowaniem. Do lichego dźwięku prędko dołączył zapach, ciężki i głęboki, męskie perfumy o drzewnych nutach, choć dominujących to przyjemnie drażniących nozdrza.
Pozostawała cicho, nie chcąc zdradzać własnej czujności i zwyczajnie niezbyt zainteresowana potencjalną rozmową z dalekim wujaszkiem czy kuzynem, który w rzeczywistości był jej całkowicie obcym człowiekiem; ale kiedy ojczysta mowa osiadła na rzeczywistości w głosie dużo młodszym, niż się tego spodziewała, nie potrafiła nie odwrócić wzroku. Potoczył się powoli, choć szybko zyskał na gwałtowności, kiedy spojrzenie odkrywało kolejne fragmenty znajomej sobie sylwetki. Nieco postawniejszej, bardziej wyprostowanej, nader jednak znajomej, czego przypieczętowaniem była twarz Mulcibera.
Odwrócił głowę do przodu, mogła oglądać jego profil – i czyniła to z rozchylonymi ustami, jakby uderzona petryfikującym zaklęciem, które miało utrzymywać się przez następne sekundy. To o nim mówił Ramsey. Jego imię przeplatało się przez szaleńczą, zupełnie pozbawioną logiki – w oczach Tatiany – propozycję. Chłystek ze szkolnych korytarzy nie dość, że wciąż żył, to był w Anglii, przed nią, rozpoznając ją dużo prędzej niż sama chciała się do tego przyznać.
Zasadzka.
Zamigotało w jej głowie jakby wypalone czerwonym atramentem na skórze; co tutaj robił, kilka tygodni po tym, jak na nowo pojawił się w jej głowie za sprawą Ramseya? Przyjechał dopełnić swojego dzieła?
– Powiedziałabym, że ciekawy dobór słów i intrygująca strategia, ale w twoim przypadku mogę spodziewać się tylko podstępu – potrzebowała chwili, by odzyskać rezon i się odezwać; kiedy w końcu to zrobiła, odwróciła się w jego stronę, bok i biodro opierając o kamienną balustradę, nie szczędząc wzroku, jakim lustrowała jego sylwetkę. Niepewnie, podejrzliwie, lisio.
– Mogliście mnie chociaż uprzedzić, że zamierzasz odprawiać swoje zaloty jak normalny człowiek – małżeństwo wciąż było towarem, chodliwą umową, którą zawierało się po odbyciu odpowiednich kalkulacji. Ale mimo wszystko, zwykle odbywało się w towarzystwie obojga zainteresowanych, nie poprzez swatkę – te już dawno przestały być w modzie. Arsentiy Mulciber, wedle słów przyrodniego brata, chciał pojąć ją za żonę, dopiero po fakcie owej propozycji zjawiając się w Anglii. Pierw nie brała tego poważnie – teraz, jego obecność tutaj dobitnie potwierdzała, że za słowami Ramseya kryły się prawdziwe intencje. Wzrok przesunął się po jego ciele, nim znowu osiadł na twarzy, ogniskując w jasnych oczach. Zmężniał, choć jego widok był mieszanką irytacji i paraliżującego zaskoczenia.
– Kiedy przyjechałeś? – mogła zapytać jak długo ją podglądał; ale to czaiło się w niewypowiedzianych zgłoskach.
Zimny nurt spływający w dół gardła gorzkim posmakiem był wyzwalający, choć tak dobrze znany; resztkę wódki ze swojego kieliszka (przeznaczonego chyba do martini, co potraktowała jako kulawą próbę dopasowania się do angielskich zwyczajów odnośnie alkoholu) wypiła na prędce, równie szybko ulatniając się z tłocznego otoczenia. Korytarz był spokojny, a balkon, który finalnie wybrała jako miejsce dla krótkiego spokoju był jego zwieńczeniem; gdzieś w oddali słychać było ujadanie psa, do uszu dobijały się jednak charakterystyczne serenady letnich świerszczy, które wyszły na scenę po dniu ulewnych deszczy. Równie rozczulające co miękko osiadający w płucach papieros; zaciągała się nim – wbrew zwyczajowemu przyzwyczajeniu – spokojnie, bez zbędnego pośpiechu, rozciągając do granic możliwości moment odosobnienia i nocy pozbawionej podniesionych głosów.
Do czasu; nie musiała wcale się odwrócić, by wyczuć czyjeś kroki – przez kilka ostatnich miesięcy nauczyła się słyszeć takowe szmery z odpowiednim wyprzedzeniem i przygotowaniem. Do lichego dźwięku prędko dołączył zapach, ciężki i głęboki, męskie perfumy o drzewnych nutach, choć dominujących to przyjemnie drażniących nozdrza.
Pozostawała cicho, nie chcąc zdradzać własnej czujności i zwyczajnie niezbyt zainteresowana potencjalną rozmową z dalekim wujaszkiem czy kuzynem, który w rzeczywistości był jej całkowicie obcym człowiekiem; ale kiedy ojczysta mowa osiadła na rzeczywistości w głosie dużo młodszym, niż się tego spodziewała, nie potrafiła nie odwrócić wzroku. Potoczył się powoli, choć szybko zyskał na gwałtowności, kiedy spojrzenie odkrywało kolejne fragmenty znajomej sobie sylwetki. Nieco postawniejszej, bardziej wyprostowanej, nader jednak znajomej, czego przypieczętowaniem była twarz Mulcibera.
Odwrócił głowę do przodu, mogła oglądać jego profil – i czyniła to z rozchylonymi ustami, jakby uderzona petryfikującym zaklęciem, które miało utrzymywać się przez następne sekundy. To o nim mówił Ramsey. Jego imię przeplatało się przez szaleńczą, zupełnie pozbawioną logiki – w oczach Tatiany – propozycję. Chłystek ze szkolnych korytarzy nie dość, że wciąż żył, to był w Anglii, przed nią, rozpoznając ją dużo prędzej niż sama chciała się do tego przyznać.
Zasadzka.
Zamigotało w jej głowie jakby wypalone czerwonym atramentem na skórze; co tutaj robił, kilka tygodni po tym, jak na nowo pojawił się w jej głowie za sprawą Ramseya? Przyjechał dopełnić swojego dzieła?
– Powiedziałabym, że ciekawy dobór słów i intrygująca strategia, ale w twoim przypadku mogę spodziewać się tylko podstępu – potrzebowała chwili, by odzyskać rezon i się odezwać; kiedy w końcu to zrobiła, odwróciła się w jego stronę, bok i biodro opierając o kamienną balustradę, nie szczędząc wzroku, jakim lustrowała jego sylwetkę. Niepewnie, podejrzliwie, lisio.
– Mogliście mnie chociaż uprzedzić, że zamierzasz odprawiać swoje zaloty jak normalny człowiek – małżeństwo wciąż było towarem, chodliwą umową, którą zawierało się po odbyciu odpowiednich kalkulacji. Ale mimo wszystko, zwykle odbywało się w towarzystwie obojga zainteresowanych, nie poprzez swatkę – te już dawno przestały być w modzie. Arsentiy Mulciber, wedle słów przyrodniego brata, chciał pojąć ją za żonę, dopiero po fakcie owej propozycji zjawiając się w Anglii. Pierw nie brała tego poważnie – teraz, jego obecność tutaj dobitnie potwierdzała, że za słowami Ramseya kryły się prawdziwe intencje. Wzrok przesunął się po jego ciele, nim znowu osiadł na twarzy, ogniskując w jasnych oczach. Zmężniał, choć jego widok był mieszanką irytacji i paraliżującego zaskoczenia.
– Kiedy przyjechałeś? – mogła zapytać jak długo ją podglądał; ale to czaiło się w niewypowiedzianych zgłoskach.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Choć mój wzrok skierowany był ku spowitym mrokiem ogrodom, czułem na sobie jej spojrzenie, jakby wzrokiem wypalała szlaki na mojej skórze, wzdłuż ostrej linii żuchwy, poprzez zapadnięty policzek, w kierunku ust, by następnie zboczyć na stromiznę wychylonego ku ciemności karku, przez szerokie ramiona wytyczając drogę do dłoni. Wiedziałem, że lustruje mnie uważnie, bo tak zachowywały się wszystkie drapieżniki, a choćbym bardzo chciał zmienić bieg świata, nie mogłem odmówić jej miejsca pośród tych, których natura ukształtowała do zdobywania, nie zaś do trwania w wiecznej czujności i gotowości na ucieczkę. Jej bystrość, podstępność, nieodwracalność w dążeniu do celu - te wszystkie cechy irytowały. Naznaczona wrogim nazwiskiem, w zimnych murach norweskiego instytutu stała się naturalnym wrogiem w walce o tę samą zwierzynę. Wielkość. Pozycję. Siłę. Choć wspomnienia nie były odległe, zdążyły pokryć się grubą warstwą kurzu, a emocje, które niegdyś wzbudzała, straciły na dawnej mocy. Zmieniliśmy się oboje - ale czy zmieniliśmy się tak bardzo?
Trwaliśmy chwilę w ciszy wypełnionej papierosowym dymem, a kiedy w końcu przerwała milczenie, w tym innym świecie, oszołomiony horyzontem perspektyw, odnalazłem dziwną przyjemność w głosie, który zwracał się do mnie w melodyjnym brzmieniu ojczystego języka.
- Wyjaśnisz mi, co podstępnego jest w wyjściu na papierosa? - rzuciłem z obojętnością namaszczoną rozbawieniem. Poszedłem w jej ślady, powoli odwracając się w jej kierunku. Gdyby na twarzy nie miała wymalowanego grymasu, mógłbym ją uznać za atrakcyjną. Mimowolnie mój wzrok kierował się tam, gdzie swoim wyglądem świadomie i z prowokacją go przyciągała - do szyi ozdobionej biżuterią, odkrytych obojczyków, kruchych nadgarstków. Zdawała nosić w sobie to piętno rosyjskości, które poznałem w Moskwie, i być może właśnie te wspomnienia sprawiały, że gdzieś między jej kolejnymi słowami, uśmiechałem się tajemniczo.
- Zaloty? - Uniosłem brwi, nie kryjąc zdziwienia, dławiąc w gardle parsknięcie. Jej oficjalny ton wydał mi się groteskowy niemniej jak zarzuty wobec mnie. - Co ty piłaś, Dolohov? Tak się zasiedziałaś wśród anglików, że wystarczy sok pomarańczowy, by pomieszać ci zmysły? - Zadrwiłem z brytyjskiego rozumienia mocnego alkoholu, ale nie z niej samej - nie bezpośrednio. - Musisz czuć się zdruzgotana brakiem mężczyzny w swoim życiu, jeśli moje przypadkowe towarzystwo wzięłaś za umizgi. - Obniżyłem podbródek, odszukując jej spojrzenia, by zbadać, w kierunku jakiej reakcji pchną ją moje śmiałe teorie. Zaśmiałem się arogancko przez nozdrza, a duszący dym wypełnił moje płuca. Wiedziałem o jej nieprzyzwoicie długich zaręczynach.
- Dlaczego akurat to cię interesuje? Chcesz się gdzieś na mnie poskarżyć? - bezczelnie udałem zaintrygowanego, wywlekając na ten angielski balkon naszą wspólną przeszłość, którą już dawno odpuściłem, a która mimo wszystko po latach przyniosła na moje usta cień uśmiechu. - Przykro mi, Dolohov, ale przebywam tu w pełni legalnie. - wcale nie było mi przykro.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Trwaliśmy chwilę w ciszy wypełnionej papierosowym dymem, a kiedy w końcu przerwała milczenie, w tym innym świecie, oszołomiony horyzontem perspektyw, odnalazłem dziwną przyjemność w głosie, który zwracał się do mnie w melodyjnym brzmieniu ojczystego języka.
- Wyjaśnisz mi, co podstępnego jest w wyjściu na papierosa? - rzuciłem z obojętnością namaszczoną rozbawieniem. Poszedłem w jej ślady, powoli odwracając się w jej kierunku. Gdyby na twarzy nie miała wymalowanego grymasu, mógłbym ją uznać za atrakcyjną. Mimowolnie mój wzrok kierował się tam, gdzie swoim wyglądem świadomie i z prowokacją go przyciągała - do szyi ozdobionej biżuterią, odkrytych obojczyków, kruchych nadgarstków. Zdawała nosić w sobie to piętno rosyjskości, które poznałem w Moskwie, i być może właśnie te wspomnienia sprawiały, że gdzieś między jej kolejnymi słowami, uśmiechałem się tajemniczo.
- Zaloty? - Uniosłem brwi, nie kryjąc zdziwienia, dławiąc w gardle parsknięcie. Jej oficjalny ton wydał mi się groteskowy niemniej jak zarzuty wobec mnie. - Co ty piłaś, Dolohov? Tak się zasiedziałaś wśród anglików, że wystarczy sok pomarańczowy, by pomieszać ci zmysły? - Zadrwiłem z brytyjskiego rozumienia mocnego alkoholu, ale nie z niej samej - nie bezpośrednio. - Musisz czuć się zdruzgotana brakiem mężczyzny w swoim życiu, jeśli moje przypadkowe towarzystwo wzięłaś za umizgi. - Obniżyłem podbródek, odszukując jej spojrzenia, by zbadać, w kierunku jakiej reakcji pchną ją moje śmiałe teorie. Zaśmiałem się arogancko przez nozdrza, a duszący dym wypełnił moje płuca. Wiedziałem o jej nieprzyzwoicie długich zaręczynach.
- Dlaczego akurat to cię interesuje? Chcesz się gdzieś na mnie poskarżyć? - bezczelnie udałem zaintrygowanego, wywlekając na ten angielski balkon naszą wspólną przeszłość, którą już dawno odpuściłem, a która mimo wszystko po latach przyniosła na moje usta cień uśmiechu. - Przykro mi, Dolohov, ale przebywam tu w pełni legalnie. - wcale nie było mi przykro.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Arsentiy Mulciber dnia 07.02.23 0:55, w całości zmieniany 3 razy
Arsentiy Mulciber
Zawód : księgowy, ekonomista
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
count my cards
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wiele zdążyło się zmienić na przestrzeni ostatnich lat. Trywialność decyzji i fakt, że musiała opuścić ojczystą ziemię, przez następne lata nasiąkając angielskimi zwyczajami był tylko jedną z wielu zmian – przede wszystkim jednak dojrzeli. Dorośli, porzucając nastoletnią aurę emocjonalnego konfliktu na rzecz wyrachowanej dorosłości. Żadne – choć wzrok Dolohov wciąż zdradzał pewną konsternację – nie patrzyło na siebie w sposób, w jaki zwykło to robić wśród chłodnych murów skandynawskiej szkoły.
Nadal dostrzegała w nim pewne zagrożenie, choć zupełnie inne niż wtedy, tym razem podyktowane propozycją padającą z ust brata. Zagrożenie, pułapkę, haczyk tkwiący gdzieś pod uśmiechem i swobodą wypowiedzi, kiedy każde z nich mogło płynnie przejść na język rosyjski, nie zastanawiając się nawet nad prędką i sprawną wymową.
Nie upatrywała się w jego obecności przypadku – bardziej czystego wyrachowania pieczętującego słowa Ramseya; wręcz absurdalne i nierealistyczne, aż do tej chwili. Nie spodziewała się, że Arsentiy Mulciber zaszczyci swoją obecnością angielską ziemię.
Ale on wciąż tu był i pozostawał swobodny, kiedy ona patrzyła czujnie, z nutą prawdziwej złowrogości tak pamiętnej w szkolnych czasach; żadne z nich nie nosiło już durmstrangskiego mundurka, a dawne zatargi miały w sobie więcej sentymentu, niż rzeczywistej krzywdy. Być może gdyby kilka tygodni temu nie usłyszała jego nazwiska w tonie tak bezpośrednim, nawet obdarzyłaby go szczerym uśmiechem.
Swobodny i rozbawiony, zaraz później decydujący się na bezczelność; w odpowiedzi na jego słowa uniosła brwi, opierając bok ciała o kamienną balustradę, z mieszaniną niedowierzania i podirytowania malującymi się na ustach. Po co się z nią przekomarzał?
– Daruj sobie – wypowiedziała, niemal beznamiętnie na wzmiankę o braku mężczyzny; traktował ją jak nastolatkę, która odczytywała sygnały błędnie i wyobrażała sobie bajeczne fantazje, w momencie, w którym to on postawił pierwszy krok, teraz udając, że wcale go nie było.
Coś było nie tak; zamierzał bawić się w taki sposób w nieskończoność, zachowywać absolutnie bezkarnie mimo nowiny, którą – jak rozumiała – kazał przekazać Ramseyowi?
Odsunęła się od balustrady lekko, przechodząc w jego stronę miękkim krokiem, pozbawionym gwałtowności; jej twarz też na moment jakby zelżała, grymas odpłynął w ciemną noc razem z ostatnim podmuchem ciężkiego dymu. Zapach tytoniu też zaczął niknąć, tłamszony kobiecymi, ciężkimi perfumami wchodzącymi śmiało w przestrzeń osobistą Mulcibera, kiedy zbliżyła się do niego, finalnie stając przed nim, postawą niemal dyktując by odwrócił się w jej stronę i zwrócił plecy w kierunku ogrodów.
– Nie wiem w co pogrywasz i nie zamierzam cię o to pytać – głos tym razem zabrzmiał miękko, zupełnie jakby zapomniała o docinkach sprzed zaledwie chwili. Zbliżyła się do niego nieco, ledwo zauważalnie, kierując do przodu klatkę piersiową zamkniętą w upiętym gorsecie, razem z szeptem na ustach i łagodnym uniesieniem kącików ust – Nie jestem jakimś towarem eksportowym, który sobie zamówisz i oczekujesz szybkiego załatwienia sprawy przez koneksje rodzinne – sądził, że wystarczy tylko tyle? Że przekaże swoją wolę Ramseyowi, a ona z radością klaśnie w dłonie? – Nie wiem czego naobiecywał ci Ramsey, ani co podpowiada ci twoja desperacja, ale absolutnie paskudnie się do tego zabierasz – wyjawiła, z nutą litości pobrzmiewającą w końcowych słowach. Głowa przekrzywiła się w jedną stronę, oczy wciąż skanowały te należące do niego, ciało powoli zetknęło się z ciałem, przyszpilając dół mulciberowych pleców do chłodnej balustrady.
– Fantazjowałeś o tym już wtedy, w szkole? Czy ten poroniony pomysł to jakaś twoja nowa, chora ambicja?
Nadal dostrzegała w nim pewne zagrożenie, choć zupełnie inne niż wtedy, tym razem podyktowane propozycją padającą z ust brata. Zagrożenie, pułapkę, haczyk tkwiący gdzieś pod uśmiechem i swobodą wypowiedzi, kiedy każde z nich mogło płynnie przejść na język rosyjski, nie zastanawiając się nawet nad prędką i sprawną wymową.
Nie upatrywała się w jego obecności przypadku – bardziej czystego wyrachowania pieczętującego słowa Ramseya; wręcz absurdalne i nierealistyczne, aż do tej chwili. Nie spodziewała się, że Arsentiy Mulciber zaszczyci swoją obecnością angielską ziemię.
Ale on wciąż tu był i pozostawał swobodny, kiedy ona patrzyła czujnie, z nutą prawdziwej złowrogości tak pamiętnej w szkolnych czasach; żadne z nich nie nosiło już durmstrangskiego mundurka, a dawne zatargi miały w sobie więcej sentymentu, niż rzeczywistej krzywdy. Być może gdyby kilka tygodni temu nie usłyszała jego nazwiska w tonie tak bezpośrednim, nawet obdarzyłaby go szczerym uśmiechem.
Swobodny i rozbawiony, zaraz później decydujący się na bezczelność; w odpowiedzi na jego słowa uniosła brwi, opierając bok ciała o kamienną balustradę, z mieszaniną niedowierzania i podirytowania malującymi się na ustach. Po co się z nią przekomarzał?
– Daruj sobie – wypowiedziała, niemal beznamiętnie na wzmiankę o braku mężczyzny; traktował ją jak nastolatkę, która odczytywała sygnały błędnie i wyobrażała sobie bajeczne fantazje, w momencie, w którym to on postawił pierwszy krok, teraz udając, że wcale go nie było.
Coś było nie tak; zamierzał bawić się w taki sposób w nieskończoność, zachowywać absolutnie bezkarnie mimo nowiny, którą – jak rozumiała – kazał przekazać Ramseyowi?
Odsunęła się od balustrady lekko, przechodząc w jego stronę miękkim krokiem, pozbawionym gwałtowności; jej twarz też na moment jakby zelżała, grymas odpłynął w ciemną noc razem z ostatnim podmuchem ciężkiego dymu. Zapach tytoniu też zaczął niknąć, tłamszony kobiecymi, ciężkimi perfumami wchodzącymi śmiało w przestrzeń osobistą Mulcibera, kiedy zbliżyła się do niego, finalnie stając przed nim, postawą niemal dyktując by odwrócił się w jej stronę i zwrócił plecy w kierunku ogrodów.
– Nie wiem w co pogrywasz i nie zamierzam cię o to pytać – głos tym razem zabrzmiał miękko, zupełnie jakby zapomniała o docinkach sprzed zaledwie chwili. Zbliżyła się do niego nieco, ledwo zauważalnie, kierując do przodu klatkę piersiową zamkniętą w upiętym gorsecie, razem z szeptem na ustach i łagodnym uniesieniem kącików ust – Nie jestem jakimś towarem eksportowym, który sobie zamówisz i oczekujesz szybkiego załatwienia sprawy przez koneksje rodzinne – sądził, że wystarczy tylko tyle? Że przekaże swoją wolę Ramseyowi, a ona z radością klaśnie w dłonie? – Nie wiem czego naobiecywał ci Ramsey, ani co podpowiada ci twoja desperacja, ale absolutnie paskudnie się do tego zabierasz – wyjawiła, z nutą litości pobrzmiewającą w końcowych słowach. Głowa przekrzywiła się w jedną stronę, oczy wciąż skanowały te należące do niego, ciało powoli zetknęło się z ciałem, przyszpilając dół mulciberowych pleców do chłodnej balustrady.
– Fantazjowałeś o tym już wtedy, w szkole? Czy ten poroniony pomysł to jakaś twoja nowa, chora ambicja?
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie pozwolila, by arogancka zaczepka przejęła kontolę nad jej emocjami, moją prowokację traktując z obleczoną wyrachowaniem obojętnością. Bez wysiłku wytrąciła mi z dłoni oręże, rzucając wyzwanie do skuteczniejszej ofensywy. I choć nie wiedziałem jeszcze, o co mieliśmy dzielić skórę na niedźwiedziu, szybko rozskamkowałem się w tej rywalizacji dla samych doznań. Moja krew była głodna nieustannej wojny, nieważne z jakim imieniem na ustach. Istotny był przeciwnik - granie z kimś, kto nie potrafił dotrzymać mi kroku, nie niosło w sobieo bietnicy dobrej zabawy.
W jej postawie było jednak coś dziwnego. Coś, co sprawiało, że nie mogłem pozbyć się wrażenia, jakbym coś przegapiał. O czymś nie wiedział. O ile ostrożność była naturalna, tak cała ta burza o imieniu Tatiana, która zmierzała w moim kierunku, wydawała się napiętnowana czymś obcym, z dziwnym ładunkiem emocjonalnym, który nie miał prawa urosnąć na kanwie kilkuletniej flauty. Aż w końcu dopadła mnie, a ja powitałem ją z otwartymi ramionami. Mając mnie już na wycągnięcie ręki czułem jak jej ciało i postawa wykrzykiwały do mnie nieme polecenia, którym - wiedziony ciekawością - poddałem się bez oporu, odwracając w jej kierunku z błyskiem czujności w oku i po raz ostatni zaciągając papierosem, którego resztkę zdeptałem niechlujnie czubkiem wypastowanego buta. Oby slużba miała po dzisiejszym przyjęciu ciekawsze rzeczy do sprzątania niż kilka kiepów na balkonie, inaczej kolacj trudno byloby uznać za udaną.
Jej głos się zmienił - stał się bardziej melodyjny, wodził na pokuszenie wraz z zapachem, linią obojczyków, odkrytymi ramionami i drażniącym szeptem. Miała całą moją uwagę, choć moje skupienie chętniej przyklejało się do transformowania bodźców innych, niż sens jej wypowiedzi. Była jednocześnie miękka i szorstka, czyniła to z pełną premedytacją - a mimo jej słów nadal nie potrafiłem pojąć źródła jadu, który sączyła w moim kierunku, bo chodziło tu o coś znacznie innego, niż odwieczna walka między wielkimi nazwiskami, które spadły na nas z dziedzictwem po ojcach. Ta niewiedza była jak zionąca pustka na mapie; dezorientowała, stawiając mnie na pozycji, gdzie niekoniecznie było mi wygodnie. Dorastanie zahartowało mnie do trudnych warunków - a jednak chciałem od życia więcej niż tułaczki z zaciśniętymi z bólu zębami i wzrokiem skalanym kruszącymi się murami syberyjskiej twierdzy.
Chciałem wielkości.
Myślałem, że w swoim blefie zechce orbitować, że zechce zabawić się frywolnie, jednak zdecydowała przeistoczyć się w kometę i wywołać katastrofę o zasięgu globalnym, przeceniając swoje siły i zapominając, że takie posunięcie groziło jej całkowitym rozpadem, autodestrukcją. To, co w myślach dało ubrać się w poetyckość, w rzeczywistości wyglądało mniej spektakularnie. Butelka znajdująca się w tylnej kieszeni sięgającej kolan szaty z głuchym brzdękiem obiła się o kamienne balasy, kiedy atłasowy materiał sukni przylgnął do mojego ciała, a ja uniosłem podbródek, spoglądając na Tatianę z wyższością i powagą, które niełatwo było przywołać w obecności tego całego kobiecego galimatiasu. A jednak był to trud, który mi posmakował.
- Nie rozumiem, o czym mówisz, czym jesteś oburzona, ani co ma z tym wspólego Ramsey, ale najwyraźniej ty masz w tym zakresie pełną wiedzę. - Wyjaśniłem jej, wyzbywając się wszelkiej złośliwości i przez chwilę pozwalając czerpać Dolohov satysfakcję z utorowanej pozycji, w której - dosłownie - miała mnie w garści. Nie na długo. Wszystko to, co nastało potem, zamknęło się w sekundzie, może dwóch. Wysunąwszy do przodu jedną nogę, udaremniłem jej drogę ucieczki, jednocześnie śmiało kładąc prawą dłoń na kobiecym biodrze, skrytym pod materiałem skuni. Pewnym ruchem pchnąłem jej ciało, które w zaskoczeniu poddało się naturalnemu, tanecznemu obrotowi, odwracającemu nasze położenie. - Więc może mi podpowiesz, o czym mogłem fantazjować. - Dokończyłem, namaszczając swoje słowa szeptem i podobnie jak ona wcześniej, przechylając głowę i przysuwając się nieznośnie blisko - choć nie na tyle, by nie mogła się wyswobodzić. Gdyby chciała.
W jej postawie było jednak coś dziwnego. Coś, co sprawiało, że nie mogłem pozbyć się wrażenia, jakbym coś przegapiał. O czymś nie wiedział. O ile ostrożność była naturalna, tak cała ta burza o imieniu Tatiana, która zmierzała w moim kierunku, wydawała się napiętnowana czymś obcym, z dziwnym ładunkiem emocjonalnym, który nie miał prawa urosnąć na kanwie kilkuletniej flauty. Aż w końcu dopadła mnie, a ja powitałem ją z otwartymi ramionami. Mając mnie już na wycągnięcie ręki czułem jak jej ciało i postawa wykrzykiwały do mnie nieme polecenia, którym - wiedziony ciekawością - poddałem się bez oporu, odwracając w jej kierunku z błyskiem czujności w oku i po raz ostatni zaciągając papierosem, którego resztkę zdeptałem niechlujnie czubkiem wypastowanego buta. Oby slużba miała po dzisiejszym przyjęciu ciekawsze rzeczy do sprzątania niż kilka kiepów na balkonie, inaczej kolacj trudno byloby uznać za udaną.
Jej głos się zmienił - stał się bardziej melodyjny, wodził na pokuszenie wraz z zapachem, linią obojczyków, odkrytymi ramionami i drażniącym szeptem. Miała całą moją uwagę, choć moje skupienie chętniej przyklejało się do transformowania bodźców innych, niż sens jej wypowiedzi. Była jednocześnie miękka i szorstka, czyniła to z pełną premedytacją - a mimo jej słów nadal nie potrafiłem pojąć źródła jadu, który sączyła w moim kierunku, bo chodziło tu o coś znacznie innego, niż odwieczna walka między wielkimi nazwiskami, które spadły na nas z dziedzictwem po ojcach. Ta niewiedza była jak zionąca pustka na mapie; dezorientowała, stawiając mnie na pozycji, gdzie niekoniecznie było mi wygodnie. Dorastanie zahartowało mnie do trudnych warunków - a jednak chciałem od życia więcej niż tułaczki z zaciśniętymi z bólu zębami i wzrokiem skalanym kruszącymi się murami syberyjskiej twierdzy.
Chciałem wielkości.
Myślałem, że w swoim blefie zechce orbitować, że zechce zabawić się frywolnie, jednak zdecydowała przeistoczyć się w kometę i wywołać katastrofę o zasięgu globalnym, przeceniając swoje siły i zapominając, że takie posunięcie groziło jej całkowitym rozpadem, autodestrukcją. To, co w myślach dało ubrać się w poetyckość, w rzeczywistości wyglądało mniej spektakularnie. Butelka znajdująca się w tylnej kieszeni sięgającej kolan szaty z głuchym brzdękiem obiła się o kamienne balasy, kiedy atłasowy materiał sukni przylgnął do mojego ciała, a ja uniosłem podbródek, spoglądając na Tatianę z wyższością i powagą, które niełatwo było przywołać w obecności tego całego kobiecego galimatiasu. A jednak był to trud, który mi posmakował.
- Nie rozumiem, o czym mówisz, czym jesteś oburzona, ani co ma z tym wspólego Ramsey, ale najwyraźniej ty masz w tym zakresie pełną wiedzę. - Wyjaśniłem jej, wyzbywając się wszelkiej złośliwości i przez chwilę pozwalając czerpać Dolohov satysfakcję z utorowanej pozycji, w której - dosłownie - miała mnie w garści. Nie na długo. Wszystko to, co nastało potem, zamknęło się w sekundzie, może dwóch. Wysunąwszy do przodu jedną nogę, udaremniłem jej drogę ucieczki, jednocześnie śmiało kładąc prawą dłoń na kobiecym biodrze, skrytym pod materiałem skuni. Pewnym ruchem pchnąłem jej ciało, które w zaskoczeniu poddało się naturalnemu, tanecznemu obrotowi, odwracającemu nasze położenie. - Więc może mi podpowiesz, o czym mogłem fantazjować. - Dokończyłem, namaszczając swoje słowa szeptem i podobnie jak ona wcześniej, przechylając głowę i przysuwając się nieznośnie blisko - choć nie na tyle, by nie mogła się wyswobodzić. Gdyby chciała.
Arsentiy Mulciber
Zawód : księgowy, ekonomista
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
count my cards
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wspomnienie rozmowy z przyrodnim bratem było wciąż żywe, choć w momencie kurczącym się wyłącznie do dwóch sylwetek na balkonie wobec ciemnej nocy, jaśniało czerwonym atramentem gdzieś w centralnym punkcie wszystkich myśli. Początkowo nawet nie przejęła się jego imieniem padającym z ust nowego namiestnika Warwickshire, później całą tę propozycję potraktowała jak nierealistyczny żart, by finalnie zacząć doszukiwać się w całym tym przedsięwzięciu najprostszego spisku – co by mu to dało?
Sytuacja, w której miałaby rzeczywiście zostać jego żoną była bliższą dziwacznemu snowi, niźli rzeczywistości; ale kiedy Arsentiy Mulciber zmaterializował się tuż przy niej, z całą swobodą swoich ruchów i kpiną w subtelnym uśmiechu, ostrzegawcza lampka w głowie zaczęła przypominać światło alarmowe.
Pierw dała mu wygrywać – zagrożeniu i niepewności – by płynnie zejść na podstęp okraszony miękkością słów i łagodnością dotyku. Powoli i bez zbędnego animuszu przekraczała kolejne granice, w spokoju spojrzenia szukając odpowiedzi, których nie zamierzał jej podarować bezpośrednio. Tego też nie rozumiała – dlaczego wciąż uśmiechał się kącikiem warg, dlaczego nie mówił jej prawdy, dlaczego zachowywał się tak, jakby każdą komórką ciała i mowy przeczył bałamutnej propozycji, której dostarczycielem był Ramsey.
Ciało zetknęło się z ciałem za sprawą ledwie muśnięcia, choć miała wrażenie, że w tych drobnych gestach przemyka wiązka czystego prądu, uciekająca od skóry, by przez kurtynę odzienia dotrzeć do kolejnej tafli, ciała przeciwnika.
Patrzył na nią z góry, a ona równie wysoko zadzierała jasne spojrzenie, nieustępliwe, kontrastujące z szeptem wypowiadanych słów; mówiła tak, jakby obiecywała mu przyjemność, rzeczywiście ciekawa fantazji, o które go posądzała.
Uknuł wyrachowany plan? Zastanawiał się już lata temu, jakie postawić kroki, w które pola posłać pionki, by znaleźć się właśnie w takim miejscu?
Anglia była paskudna, a czas jakiegokolwiek poczucia swobody długi; jego pojawienie się, choć gdzieś w tyle tego pokrętnego zdarzenia przyjemnie sentymentalne, wyprowadzało sprawnie budowany porządek z równowagi; burzyło jej poczucie pragmatyzmu i irytowało w najprostszy ze sposobów.
Nie rozumiem; jego łgarstwo przyjęła z krótkim prychnięciem, starając się niesamowicie, by nie wywrócić oczyma i nie ujawniać własnego roztargnienia spowodowanego jego obecnością. Jak długo zamierzał z nią igrać, skoro cała ta farsa rozpoczęła się grą w otwarte karty?
Nie zdążyła mu odpowiedzieć, ani kąśliwie spróbować oświecić; kącik ust również nie poszybował w górę, bo gwałtownie położenie jej ciała zmieniło się. Lędźwie spotkały się z chłodnym kamieniem balustrady, dłoń instynktownie, za sprawą nagłego ruchu, dotknęła męskiego torsu, kiedy odwrócił ich o sto osiemdziesiąt stopni. Gdyby ktoś obserwował tę scenkę z ciemnego korytarza, mogliby wyglądać jak w tańcu; kulawym tangu, w którym główną rolę grały słowa i spojrzenia.
Bezdźwięcznie wypuściła powietrze spomiędzy ust, nie spuszczając wzroku z jego oczu, nawet kiedy – choć dość subtelnie – zagrodził jej potencjalną drogę wyzwolenia się z zamkniętej przestrzeni.
– Nie przesyłasz pierścionka, nie witasz się oficjalną drogą, nie zapraszasz mnie na urokliwą przechadzkę po parku, zamiast tego spotykam cię pozornie przypadkowo na przyjęciu, na które wślizgujesz się, zapewne, jak mniemam – podstępem – zaczęła wyjaśniać, wciąż ze spokojem i łagodnością, które nie dochodziły do spojrzenia – Nie wiem co to za gra i kto nauczył cię w nią pogrywać, ale zabieganie o moją rękę, w taki sposób, jest ostatnim, czego mogłabym się po tobie spodziewać – wyrzuciła z siebie – koniec, kawa na ławę, otwarte karty i sykliwe zgłoski zdradzające jej faktyczne niezrozumienie. Nie przeszkadzała jej jego nadmierna bliskość, choć z każdą kolejną chwilą zdawała się przypominać duszącą przestrzeń, w której mogła - a z uwagi na własną dumę i fiksacyjną wyższość, nie zamierzała uciekać – Czego chcesz, Arsentiy? I co…och, doprawdy, co przeklętego, co siedzi w twojej głowie, podpowiada ci, że faktycznie mógłbyś to mieć?
Sytuacja, w której miałaby rzeczywiście zostać jego żoną była bliższą dziwacznemu snowi, niźli rzeczywistości; ale kiedy Arsentiy Mulciber zmaterializował się tuż przy niej, z całą swobodą swoich ruchów i kpiną w subtelnym uśmiechu, ostrzegawcza lampka w głowie zaczęła przypominać światło alarmowe.
Pierw dała mu wygrywać – zagrożeniu i niepewności – by płynnie zejść na podstęp okraszony miękkością słów i łagodnością dotyku. Powoli i bez zbędnego animuszu przekraczała kolejne granice, w spokoju spojrzenia szukając odpowiedzi, których nie zamierzał jej podarować bezpośrednio. Tego też nie rozumiała – dlaczego wciąż uśmiechał się kącikiem warg, dlaczego nie mówił jej prawdy, dlaczego zachowywał się tak, jakby każdą komórką ciała i mowy przeczył bałamutnej propozycji, której dostarczycielem był Ramsey.
Ciało zetknęło się z ciałem za sprawą ledwie muśnięcia, choć miała wrażenie, że w tych drobnych gestach przemyka wiązka czystego prądu, uciekająca od skóry, by przez kurtynę odzienia dotrzeć do kolejnej tafli, ciała przeciwnika.
Patrzył na nią z góry, a ona równie wysoko zadzierała jasne spojrzenie, nieustępliwe, kontrastujące z szeptem wypowiadanych słów; mówiła tak, jakby obiecywała mu przyjemność, rzeczywiście ciekawa fantazji, o które go posądzała.
Uknuł wyrachowany plan? Zastanawiał się już lata temu, jakie postawić kroki, w które pola posłać pionki, by znaleźć się właśnie w takim miejscu?
Anglia była paskudna, a czas jakiegokolwiek poczucia swobody długi; jego pojawienie się, choć gdzieś w tyle tego pokrętnego zdarzenia przyjemnie sentymentalne, wyprowadzało sprawnie budowany porządek z równowagi; burzyło jej poczucie pragmatyzmu i irytowało w najprostszy ze sposobów.
Nie rozumiem; jego łgarstwo przyjęła z krótkim prychnięciem, starając się niesamowicie, by nie wywrócić oczyma i nie ujawniać własnego roztargnienia spowodowanego jego obecnością. Jak długo zamierzał z nią igrać, skoro cała ta farsa rozpoczęła się grą w otwarte karty?
Nie zdążyła mu odpowiedzieć, ani kąśliwie spróbować oświecić; kącik ust również nie poszybował w górę, bo gwałtownie położenie jej ciała zmieniło się. Lędźwie spotkały się z chłodnym kamieniem balustrady, dłoń instynktownie, za sprawą nagłego ruchu, dotknęła męskiego torsu, kiedy odwrócił ich o sto osiemdziesiąt stopni. Gdyby ktoś obserwował tę scenkę z ciemnego korytarza, mogliby wyglądać jak w tańcu; kulawym tangu, w którym główną rolę grały słowa i spojrzenia.
Bezdźwięcznie wypuściła powietrze spomiędzy ust, nie spuszczając wzroku z jego oczu, nawet kiedy – choć dość subtelnie – zagrodził jej potencjalną drogę wyzwolenia się z zamkniętej przestrzeni.
– Nie przesyłasz pierścionka, nie witasz się oficjalną drogą, nie zapraszasz mnie na urokliwą przechadzkę po parku, zamiast tego spotykam cię pozornie przypadkowo na przyjęciu, na które wślizgujesz się, zapewne, jak mniemam – podstępem – zaczęła wyjaśniać, wciąż ze spokojem i łagodnością, które nie dochodziły do spojrzenia – Nie wiem co to za gra i kto nauczył cię w nią pogrywać, ale zabieganie o moją rękę, w taki sposób, jest ostatnim, czego mogłabym się po tobie spodziewać – wyrzuciła z siebie – koniec, kawa na ławę, otwarte karty i sykliwe zgłoski zdradzające jej faktyczne niezrozumienie. Nie przeszkadzała jej jego nadmierna bliskość, choć z każdą kolejną chwilą zdawała się przypominać duszącą przestrzeń, w której mogła - a z uwagi na własną dumę i fiksacyjną wyższość, nie zamierzała uciekać – Czego chcesz, Arsentiy? I co…och, doprawdy, co przeklętego, co siedzi w twojej głowie, podpowiada ci, że faktycznie mógłbyś to mieć?
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Gdyby los splótł nasze ścieżki w podobnej sytuacji przed laty, w zimnych murach Durmstrangu, w duchu wykpiłbym każde jej słowo, samą Tatianę racząc ignorancją. Ale nie byliśmy już ani dziećmi, ani emigrantami na skandynawskiej ziemi. W innej przestrzeni, w innym czasie, nagle wydawała się bardziej bliska niż kiedykolwiek, choć irytowała niezmiennie. Przypomniała mi o tym, opierając dłoń na moim torsie, próbując podyktować mi granice, a tym samym wodząc na pokuszenie. Tania, ale skuteczna sztuczka. Ze śmiałością obsypywała mnie oskarżeniami, jednocześnie prowadząc ryzykowną grę przypadkowych muśnięć i gestów, które niosły w sobie nie mniej wyrachowania niż słowne manipulacje. Część mnie chciała się zatracić w tych złudnych namiętnościach - w zapachu ciężkich, kobiecych perfum czule drażniących zmysły, w miękkiej skórze okrytej jedynie cienką warstwą eleganckiego materiału, w gniewnym spojrzeniu, topniejącym pod mocą pieszczot. Nie była już uczennicą tonącą w nieproporcjonalnie dużym mundurku, a kobietą, której fizyczność przyciągała mocniej niż krew rekina - wiedziała o tym, zdradzała ją niewymuszona lekkość ruchów i pewność siebie idąca za kuriozalnymi oskarżeniami, które stały w opozycji do łagodnego, niemal eterycznego tonu.
Zarzucała mi grę - ale w co grała ona?
Nie wiedziałem, ale zaryzykowałem improwizację na jej zasadach. Bezczelną, z pogranicza dobrego smaku i flirtu. Nie miałem cierpliwości do spraw pozbawionych logiki.
- Myślałem, że wyjaśnisz mi moją fantazję, nie swoją. - Im więcej wymagań wymieniała, tym trudniej było mi powstrzymać śmiech. Nie znajdowałem innego wyjaśnienia dla tej błazenady jak kąśliwego żartu, którego ofiarą padła Tatiana. Nie zamierzałem wyjaśniać jej tego dosadniej, jeśli moje zachowanie nie było dla niej wystarczającą wskazówką.
- Nie wiesz, że świat należy do tych, którzy mają odwagę po niego sięgać? - Jej ostatnie słowa sprawiły, że porzuciłem pobłażliwość na rzecz wyrachowanej powagi. Moje posągowe oblicze pozostawało chłodne i szlachetne jak marmur, gdy nonszalancko unosiłem brwi, nie ustępując pod naporem jej spojrzenia. Powoli oparłem dłonie na szorstkim kamieniu balustrady, zamykając Dolohov w potrzasku bliskości dwóch ciał. Z tej odległości mogliśmy już poczuć, jak nasze klatki piersiowe unosiły się, kiedy czerpaliśmy kolejne oddechy, usłyszeć ulatujące przez nozdrza powietrze. Zastanawiałem się, czy w swojej uwerturze do dorosłości Tatiana zdołała pojąć fundamentalną zasadę, o której mówiłem, czy może żywiła się okruchami naiwności? Jej słowa były ślepo wymierzoną klątwą, chybioną w swoim działaniu, ale sama odmowa wielkości trafiała w drażliwe punkty, które nie znosiły milczenia. Przekleństwa, o których mówiła, były raczej błogosławieństwem, nie spieszyło mi się jednak do wejścia w rolę oświeconego nauczyciela. Ci byli zbyteczni tak długo, jak uczeń z pogardą odnosił się do nauk. Wiedziałem o tym z własnego doświadczenia. - A jeśli chodzi o ciebie… - szorstkim policzkiem musnąłem jej gładką skórę, gdy nachylałem się, by wyszeptać jej te słowa wprost do ucha. Na chwilę zawiesiłem głos, pozwalając, by napiętnowana elektryzmem cisza uczyniła swoje; zmąciła myśli, wypuszczając je naprzód niczym sforę dzikich psów w pogoni za krwawą posoką ofiary - może i mógłbym. - Dokończyłem z lekceważeniem w zgłoskach, w zuchwałej dywagacji zakotwiczając w głowie Tatiany śmiałą myśl. - Spełniłbym nawet wszystkie grymasy z twojej listy życzeń. - Parsknąłem prześmiewczo, odklejając się od jej lica, a na moje oblicze powrócił arogancki uśmiech. - Gdybym tylko chciał. - Krótko wzruszyłem ramionami, po czym odepchnąłem się od poręczy, dystansując się od niej na kilka kroków. - Gra wstępna skończona. - Rzuciłem enigmatycznie, a po moim obliczu nadal błąkał się bezczuły uśmiech.
Zarzucała mi grę - ale w co grała ona?
Nie wiedziałem, ale zaryzykowałem improwizację na jej zasadach. Bezczelną, z pogranicza dobrego smaku i flirtu. Nie miałem cierpliwości do spraw pozbawionych logiki.
- Myślałem, że wyjaśnisz mi moją fantazję, nie swoją. - Im więcej wymagań wymieniała, tym trudniej było mi powstrzymać śmiech. Nie znajdowałem innego wyjaśnienia dla tej błazenady jak kąśliwego żartu, którego ofiarą padła Tatiana. Nie zamierzałem wyjaśniać jej tego dosadniej, jeśli moje zachowanie nie było dla niej wystarczającą wskazówką.
- Nie wiesz, że świat należy do tych, którzy mają odwagę po niego sięgać? - Jej ostatnie słowa sprawiły, że porzuciłem pobłażliwość na rzecz wyrachowanej powagi. Moje posągowe oblicze pozostawało chłodne i szlachetne jak marmur, gdy nonszalancko unosiłem brwi, nie ustępując pod naporem jej spojrzenia. Powoli oparłem dłonie na szorstkim kamieniu balustrady, zamykając Dolohov w potrzasku bliskości dwóch ciał. Z tej odległości mogliśmy już poczuć, jak nasze klatki piersiowe unosiły się, kiedy czerpaliśmy kolejne oddechy, usłyszeć ulatujące przez nozdrza powietrze. Zastanawiałem się, czy w swojej uwerturze do dorosłości Tatiana zdołała pojąć fundamentalną zasadę, o której mówiłem, czy może żywiła się okruchami naiwności? Jej słowa były ślepo wymierzoną klątwą, chybioną w swoim działaniu, ale sama odmowa wielkości trafiała w drażliwe punkty, które nie znosiły milczenia. Przekleństwa, o których mówiła, były raczej błogosławieństwem, nie spieszyło mi się jednak do wejścia w rolę oświeconego nauczyciela. Ci byli zbyteczni tak długo, jak uczeń z pogardą odnosił się do nauk. Wiedziałem o tym z własnego doświadczenia. - A jeśli chodzi o ciebie… - szorstkim policzkiem musnąłem jej gładką skórę, gdy nachylałem się, by wyszeptać jej te słowa wprost do ucha. Na chwilę zawiesiłem głos, pozwalając, by napiętnowana elektryzmem cisza uczyniła swoje; zmąciła myśli, wypuszczając je naprzód niczym sforę dzikich psów w pogoni za krwawą posoką ofiary - może i mógłbym. - Dokończyłem z lekceważeniem w zgłoskach, w zuchwałej dywagacji zakotwiczając w głowie Tatiany śmiałą myśl. - Spełniłbym nawet wszystkie grymasy z twojej listy życzeń. - Parsknąłem prześmiewczo, odklejając się od jej lica, a na moje oblicze powrócił arogancki uśmiech. - Gdybym tylko chciał. - Krótko wzruszyłem ramionami, po czym odepchnąłem się od poręczy, dystansując się od niej na kilka kroków. - Gra wstępna skończona. - Rzuciłem enigmatycznie, a po moim obliczu nadal błąkał się bezczuły uśmiech.
Arsentiy Mulciber
Zawód : księgowy, ekonomista
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
count my cards
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie byli już dziećmi spoglądającymi na siebie spode łba; rodzinne zatargi, choć zakorzenione gdzieś w środku obydwojga, stanowiły infantylną plamę przeszłości na obrazie tego, co tworzyła dla nich Anglia. Sama odnalazła się już wśród zawiłych korytarzy barw na płótnie, zrozumiała kontrasty i przejścia, nauczyła się je rozróżniać i – przede wszystkim – wykorzystywać. Arsentiy Mulciber przypominał sentymentalną bajkę wepchniętą w świat dorosłych; rozkoszną, syberyjską opowiastkę opowiadaną w ramach cichej legendy angielskim dzieciom. Z tą różnicą, że Tatiana wiedziała, że daleko mu do jakiejkolwiek bajkowości. Był żywą rzeczywistością.
Jak nigdy przedtem bliżej, choć propozycję, którą rzekomo wysnuł w jej kierunku traktowała jak coś na pograniczu żartu i buńczucznej chciwości – fakt, że zwracał się do niej w tak bezpośredni i tak samo bezczelny sposób, jak za młodzieńczych lat, irytował i intrygował jednocześnie, wygrywając całą paletą szarości pomiędzy, od słodkości gry, którą zaczęli prowadzić, po kończącą się cierpliwość.
Zwłaszcza w momencie, kiedy ciało zetknęło się z ciałem, jej wzrok na zaledwie ułamek sekundy zsunął się niżej, by dostrzec jak jego tors unosi się i opada, bliźniaczo podobnie do jej własnego.
– W tym przypadku nie wiem, czy powinnam gratulować ci tejże odwagi, czy jednak ubolewać nad twoją głupotą – doskonale wiedziała o czym mówił; o tym, że potęga nie przychodziła sama, że wielkość wyznaczało się nieustępliwymi krokami; ale w momencie, kiedy ubierał słowa w domniemaną odwagę, odnoszącą się do proszenia jej o rękę, nie potrafiła powstrzymać rozjuszania się jak dziki kot.
Zignorowała fakt, że wyciągnął ramiona po obu stronach jej ciała i jeszcze szczelniej zamknął ją w uścisku własnej obecności; nie musiała zerkać na dłonie zaciskające się na balustradzie, by wiedzieć – wiedzieć, widzieć i czuć całą sobą – pęczniejące poczucie zwycięstwa.
Pozwalała mu na nie; na przekraczanie granicy, na upijanie się momentem, w którym zdawał się o wiele lepiej znać reguły gry, którą z góry narzucił jej przed kilkoma tygodniami. To, co kiełkowało w umyśle Mulcibera pozostawało nieodkryte, ale była pewna, że nie na długo.
Kiedy się zbliżył, podniosła chłodną dłoń, a jej tafla znów oparła się o jego tors; smukłe palce kilkukrotnie zatoczyły kółka na materiale koszuli, przez moment droczyła się z niedużym guzikiem, by ostatecznie płynnie zsunąć dotyk niżej, a w końcu zabrać dłoń. Kącik ust uniósł się, podobnie jak jej spojrzenie, odnajdujące te należące do niego. Policzek zapamiętał subtelną szorstkość, w uchu pobrzmiewał szept tańczący na granicy słodkiej obietnicy i groźby.
– Ta lista jest niebywale długa – wypowiedziała w końcu, przekrzywiając głowę, by z nutą protekcjonalnego uśmiechu zlustrować go raz jeszcze. Nie przypominał już chłopca z posępną miną; był mężczyzną, irytująco zbyt dumnym, choć przecież zwykle to tak bardzo podobało jej się w Rosjanach. Miał w sobie coś podobnego do żołnierzy, na których jako nastoletnia panna lubiła zawieszać wzrok; jednocześnie coś psotnie nęcącego, wybijającego się ponad taflę wyrachowania.
– Wątpię, skarbie. Dopiero się zaczęła. – skwitowała jego słowa, na nowo przyjmując na usta lukrowany uśmiech. Oderwała się od balustrady, przechodząc przez balkon, mijając go, by w końcu dotrzeć do drzwi balkonowych. Dopiero przechodząc przez nie, odwróciła się przez ramię.
- Chodź. Spóźnimy się na deser.
Jak nigdy przedtem bliżej, choć propozycję, którą rzekomo wysnuł w jej kierunku traktowała jak coś na pograniczu żartu i buńczucznej chciwości – fakt, że zwracał się do niej w tak bezpośredni i tak samo bezczelny sposób, jak za młodzieńczych lat, irytował i intrygował jednocześnie, wygrywając całą paletą szarości pomiędzy, od słodkości gry, którą zaczęli prowadzić, po kończącą się cierpliwość.
Zwłaszcza w momencie, kiedy ciało zetknęło się z ciałem, jej wzrok na zaledwie ułamek sekundy zsunął się niżej, by dostrzec jak jego tors unosi się i opada, bliźniaczo podobnie do jej własnego.
– W tym przypadku nie wiem, czy powinnam gratulować ci tejże odwagi, czy jednak ubolewać nad twoją głupotą – doskonale wiedziała o czym mówił; o tym, że potęga nie przychodziła sama, że wielkość wyznaczało się nieustępliwymi krokami; ale w momencie, kiedy ubierał słowa w domniemaną odwagę, odnoszącą się do proszenia jej o rękę, nie potrafiła powstrzymać rozjuszania się jak dziki kot.
Zignorowała fakt, że wyciągnął ramiona po obu stronach jej ciała i jeszcze szczelniej zamknął ją w uścisku własnej obecności; nie musiała zerkać na dłonie zaciskające się na balustradzie, by wiedzieć – wiedzieć, widzieć i czuć całą sobą – pęczniejące poczucie zwycięstwa.
Pozwalała mu na nie; na przekraczanie granicy, na upijanie się momentem, w którym zdawał się o wiele lepiej znać reguły gry, którą z góry narzucił jej przed kilkoma tygodniami. To, co kiełkowało w umyśle Mulcibera pozostawało nieodkryte, ale była pewna, że nie na długo.
Kiedy się zbliżył, podniosła chłodną dłoń, a jej tafla znów oparła się o jego tors; smukłe palce kilkukrotnie zatoczyły kółka na materiale koszuli, przez moment droczyła się z niedużym guzikiem, by ostatecznie płynnie zsunąć dotyk niżej, a w końcu zabrać dłoń. Kącik ust uniósł się, podobnie jak jej spojrzenie, odnajdujące te należące do niego. Policzek zapamiętał subtelną szorstkość, w uchu pobrzmiewał szept tańczący na granicy słodkiej obietnicy i groźby.
– Ta lista jest niebywale długa – wypowiedziała w końcu, przekrzywiając głowę, by z nutą protekcjonalnego uśmiechu zlustrować go raz jeszcze. Nie przypominał już chłopca z posępną miną; był mężczyzną, irytująco zbyt dumnym, choć przecież zwykle to tak bardzo podobało jej się w Rosjanach. Miał w sobie coś podobnego do żołnierzy, na których jako nastoletnia panna lubiła zawieszać wzrok; jednocześnie coś psotnie nęcącego, wybijającego się ponad taflę wyrachowania.
– Wątpię, skarbie. Dopiero się zaczęła. – skwitowała jego słowa, na nowo przyjmując na usta lukrowany uśmiech. Oderwała się od balustrady, przechodząc przez balkon, mijając go, by w końcu dotrzeć do drzwi balkonowych. Dopiero przechodząc przez nie, odwróciła się przez ramię.
- Chodź. Spóźnimy się na deser.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Spodziewałem się wszystkiego - ostrych szponów wbitych w twarde ramiona, posmakowania palącej siły kobiecej dłoni na moim policzku, lub przynajmniej oburzonego protestu w próbie powstrzymania mojej nachalności. Tymczasem jej tak samo zdawała się smakować ta pozbawiona reguł gra, która zdradzała mój brak dobrego wychowania, nazbyt śmiałe igranie z tym, co wypadało, co przyjęto jako kurtuazję. Potrafiłem z niej korzystać kiedy chciałem, ale skuszony atmosferą letniego wieczoru i kobiecą sylwetką, w głowie miałem już tylko czerwień i brak umiaru, które mamiły obietnicą demoralizacji. Bywało, że łatwo ulegałem pokusom, być może z racji wieku, być może z odwiecznego głodu doświadczeń, łaknąłem krwi i igrzysk, rywalizacji, i wszystkiego, co wyzwalało z człowieka emocje z pogranicza. Nigdy wcześniej nie było w tych zachciankach Tatiany, pojawiła się nagle, nieplanowanie, przyjemnie wpisując w angielski kontekst, który wyznaczał nowe horyzonty. Jej sądy wskazywały na to, że ja również musiałem powrócić do jej życia całkiem niedawno - jakby ktoś prządł nasze losy za nas, postanawiając sprawdzić, co wydarzy się, jeśli ponownie staniemy naprzeciw siebie.
Opryskliwość i tląca się w jej spojrzeniu złość podsycały ogień, podobnie jak zasłona milczenia spuszczona na jej pierścionek zaręczynowy, o którym przecież wiedziałem od dawna - tak dawna, że można było już zapomnieć, że jej rękę ofiarowano mojemu wujowi. Ona również zdawała się nie pamiętać o złożonej obietnicy, choć jej zapominalstwo zupełnie mnie nie uwierało, podobnie jak jej dłoń drażniąca się z materiałem mojej szaty w pieszczotliwej zaczepce.
- Zastanów się. I zdecyduj. - Mój głos rozpływał się w rozkazującym tonie, paradoksalnie ofiarując wolność, a Tatiana najwyraźniej nadal wybierała trwanie w zmanipulowanej rzeczywistości. Była przecież bystra - pamiętam jak drażniła mnie tym w czasach szkolnych - trudno było pojąć, dlaczego w mojej arogancji upatrywała się zalotów. Czy tak mocno przywykła do ignorancji i ciszy skutej lodem, by wierzyć, że byli to zwiastuni szczerych intencji?
- To dlatego jeszcze nie wyszłaś za mąż - Kąśliwa puenta była kolejnym przekroczeniem granicy dobrego smaku, balansując między pytaniem a stwierdzeniem, ale to Dolohov dała mi całą władzę do rąk, pozwalając na brodzenie w mroku, który dokarmiał siłę. Mijając mnie z pozorną obojętnością musiała zakładać, że jeszcze się spotkamy - a ja zamierzałem dążyć do tego, by jej słodka groźba stała się rzeczywistością. Podążyłem za nią w kierunku światła z oszczędnym, nonszalanckim uśmiechem, wymieniając jeszcze kilka uszczypliwych komentarzy w drodze do jadalni, by przez resztę nocy obserwować ją już tylko z dystansu.
zt x2
Opryskliwość i tląca się w jej spojrzeniu złość podsycały ogień, podobnie jak zasłona milczenia spuszczona na jej pierścionek zaręczynowy, o którym przecież wiedziałem od dawna - tak dawna, że można było już zapomnieć, że jej rękę ofiarowano mojemu wujowi. Ona również zdawała się nie pamiętać o złożonej obietnicy, choć jej zapominalstwo zupełnie mnie nie uwierało, podobnie jak jej dłoń drażniąca się z materiałem mojej szaty w pieszczotliwej zaczepce.
- Zastanów się. I zdecyduj. - Mój głos rozpływał się w rozkazującym tonie, paradoksalnie ofiarując wolność, a Tatiana najwyraźniej nadal wybierała trwanie w zmanipulowanej rzeczywistości. Była przecież bystra - pamiętam jak drażniła mnie tym w czasach szkolnych - trudno było pojąć, dlaczego w mojej arogancji upatrywała się zalotów. Czy tak mocno przywykła do ignorancji i ciszy skutej lodem, by wierzyć, że byli to zwiastuni szczerych intencji?
- To dlatego jeszcze nie wyszłaś za mąż - Kąśliwa puenta była kolejnym przekroczeniem granicy dobrego smaku, balansując między pytaniem a stwierdzeniem, ale to Dolohov dała mi całą władzę do rąk, pozwalając na brodzenie w mroku, który dokarmiał siłę. Mijając mnie z pozorną obojętnością musiała zakładać, że jeszcze się spotkamy - a ja zamierzałem dążyć do tego, by jej słodka groźba stała się rzeczywistością. Podążyłem za nią w kierunku światła z oszczędnym, nonszalanckim uśmiechem, wymieniając jeszcze kilka uszczypliwych komentarzy w drodze do jadalni, by przez resztę nocy obserwować ją już tylko z dystansu.
zt x2
Arsentiy Mulciber
Zawód : księgowy, ekonomista
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
count my cards
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Banbury
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Oxfordshire