Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Suffolk
Bagna Minsmere
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Bagna Minsmere
Bagna Minsmere to niezwykła, naturalna kompozycja terenów podmokłych, wrzosowisk, trzciny i żwirowych plaż ciągnących się przeszło siedem mil wzdłuż wschodniego wybrzeża Anglii. Przez bagna prowadzą drewniane kładki i pomosty umożliwiające spokojne spacery i podziwianie wyjątkowej przyrody. Na miejscu można natknąć się na rozmaite ptactwo, bujną i dziką roślinność. Minsmere uznawane jest za największe siedlisko błotoryjów w całej Anglii. Na południu wrzosowiska przecina rzeka Blyth, która w porach obfitych opadów deszczu zmienia tereny bagienne w obszerne zalewisko.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 21.02.22 15:07, w całości zmieniany 4 razy
Ekscytacja płynąca z mocy, jaką zdołał skutecznie do siebie przywołać i ujarzmić, rozlała się w jego wnętrznościach, przepełniając go przyjemnym ciepłem. Czuł dumę z czynionego przez siebie postępu, bo chociaż, oczywiście, nie każda próba kończyła się sukcesem, nie każda wolna była od komplikacji, tak sam coraz częściej i coraz pewniej sięgał po trudniejsze i brutalniejsze zaklęcia - a gdy te odnosiły zamierzony skutek, zyskiwał naoczny dowód tego, że włożony w wysiłki trud jak najbardziej się opłacał. Brutalne klątwy raz po raz sięgały strażnika, łącznie z Zaklęciem Niewybaczalnym, które tańcząc na końcówce jego języka ostatecznie przeważyło szalę i odebrało zdrajcy życie. Napawał się tą chwilą, która jednak trwać dłużej nie mogła, gdy do zrobienia wciąż czekało tak wiele. Wysłuchał dalszego planu Rookwood, przytakując jej zgodnie; nie było sensu tkwić tu bezczynnie w oczekiwaniu na patrol, gdy nieopodal swą nieświadomością kusiła niewielka, mugolska wioska. - Doskonale, każda wybita osada mugoli to kolejny krok w dobrą stronę - mruknął w zadowoleniu, nie rozdrabniając się nad tym jaka dokładnie ilość wybitych co do nogi mieszkańców pozwalała na odtrąbienie sukcesu. Nowe punkty na mapie terroru były niezwykle istotne, bez wyjątku, a wieść o dokonanych na ludności cywilnej bestialskich zbrodniach niosła się zdecydowanie szybciej niż wieść o członkach Zakonu Feniksa przyklejających opatrunki na otarte kolanka szlamiastych dzieci.
- Być może Malfoy zdołałby poprosić tatusia o przyznanie nam specjalnych orderów przyjaciół przyrody - zawtórował w koncercie rozbawienia, nie kryjąc nawet kpiny z kukiełki, którą u szczytu pozornej władzy ulokował Czarny Pan - ani z jego syna, któremu własna propaganda zawróciła w głowie.
- Strach na gremliny będzie wystarczający, dodatkowym zabezpieczeniem terenu mogą w późniejszym terminie zająć się sojusznicy - odpowiedział zgodnie ze swoimi przekonaniami, wszak na tym etapie kluczowe było nałożenie podstawowych pułapek, mających utrudnić życie potencjalnym intruzom i poinformować ich samych o wtargnięciu osoby nieproszonej. - Dołożę Cave Inimicum - dodał informacyjnie po chwili namysłu, rezygnując z bardziej wymyślnych i czasochłonnych zabezpieczeń. Gdy ruszyli w drogę, znalazł dogodne miejsce, by rozciągnąć tam szeroką, niewidzialną dla oka sieć białej magii, skupiając się na wizji alarmującej obecności wszystkich mugoli, szlamolubów i przeciwników wyznawanych przez nich idei, wrogów samego Czarnego Pana. Kilkanaście minut owocnej pracy wystarczyło, by kontynuowali spacer w zimowym otoczeniu, dochodząc coraz bliżej wioski. Szczęśliwie informacja wyduszona z wartownika okazała się być wartościowa, a podążenie wskazaną przez niego ścieżką zaprowadziło ich w miejsce aż proszące się o atak.
- Locuste - zainkantował zaklęcie, celując w mężczyznę w średnim wieku, pragnąc by obsiadła go chmara wściekłych szarańczy, ten miał jednak szczęście i nie został ugodzony wiązką, która okazała się być zbyt słaba. - Plumosa - spróbował raz jeszcze, a mugol zachłysnął się czarnomagicznym dymem wypierającym z jego płuc cały tlen; padł na kolana, dusząc się, lecz Bulstrode nie zaszczycił go nawet beznamiętnym spojrzeniem, wymijając go po prostu w poszukiwaniu kolejnej ofiary. Dostrzegł ją szybko; młoda kobieta, na jego oko ledwie pełnoletnia, z bojowym okrzykiem ruszyła w kierunku panny Chang z nożem kuchennym w dłoni. Czy naprawdę liczyła na to, że w tak naiwny sposób powstrzyma to, co nieuniknione? - Ad Medusa - szepnął niemalże czule do zitanu, a ten przemienił włosy w kolorze spalonej słońcem pszenicy w grupę węży, które zaczęły wściekle kąsać jej twarz, szyję i barki. Krzyki dziewczyny niosły się słodkim echem, łącząc się w symfonię krzyku i rozpaczy wraz z innymi dźwiękami rozbrzmiewającymi w sercu wioski, a następnie uciszanymi, jeden po drugim, bez śladu litości czy zawahania. - Cadevaribo Effudio - wycelował w leżące nieopodal zwłoki, pragnąc ich eksplozją zranić mugoli biegających w panice wokół, zaklęcie jednak pomknęło bokiem, a kapryśna czarna magia zebrała odbiła się na jego zdrowiu, pogłębiając efekty osłabienia i odzywając się dotkliwym pieczeniem nowego krwiaka wykwitającego gdzieś wzdłuż jego żeber.
Maghnus: obrażenia k10, PŻ: 216/254 (-6 psychiczne, -20 osłabienie, -12 tłuczone), -5 do kości, EM: 25/50
- Być może Malfoy zdołałby poprosić tatusia o przyznanie nam specjalnych orderów przyjaciół przyrody - zawtórował w koncercie rozbawienia, nie kryjąc nawet kpiny z kukiełki, którą u szczytu pozornej władzy ulokował Czarny Pan - ani z jego syna, któremu własna propaganda zawróciła w głowie.
- Strach na gremliny będzie wystarczający, dodatkowym zabezpieczeniem terenu mogą w późniejszym terminie zająć się sojusznicy - odpowiedział zgodnie ze swoimi przekonaniami, wszak na tym etapie kluczowe było nałożenie podstawowych pułapek, mających utrudnić życie potencjalnym intruzom i poinformować ich samych o wtargnięciu osoby nieproszonej. - Dołożę Cave Inimicum - dodał informacyjnie po chwili namysłu, rezygnując z bardziej wymyślnych i czasochłonnych zabezpieczeń. Gdy ruszyli w drogę, znalazł dogodne miejsce, by rozciągnąć tam szeroką, niewidzialną dla oka sieć białej magii, skupiając się na wizji alarmującej obecności wszystkich mugoli, szlamolubów i przeciwników wyznawanych przez nich idei, wrogów samego Czarnego Pana. Kilkanaście minut owocnej pracy wystarczyło, by kontynuowali spacer w zimowym otoczeniu, dochodząc coraz bliżej wioski. Szczęśliwie informacja wyduszona z wartownika okazała się być wartościowa, a podążenie wskazaną przez niego ścieżką zaprowadziło ich w miejsce aż proszące się o atak.
- Locuste - zainkantował zaklęcie, celując w mężczyznę w średnim wieku, pragnąc by obsiadła go chmara wściekłych szarańczy, ten miał jednak szczęście i nie został ugodzony wiązką, która okazała się być zbyt słaba. - Plumosa - spróbował raz jeszcze, a mugol zachłysnął się czarnomagicznym dymem wypierającym z jego płuc cały tlen; padł na kolana, dusząc się, lecz Bulstrode nie zaszczycił go nawet beznamiętnym spojrzeniem, wymijając go po prostu w poszukiwaniu kolejnej ofiary. Dostrzegł ją szybko; młoda kobieta, na jego oko ledwie pełnoletnia, z bojowym okrzykiem ruszyła w kierunku panny Chang z nożem kuchennym w dłoni. Czy naprawdę liczyła na to, że w tak naiwny sposób powstrzyma to, co nieuniknione? - Ad Medusa - szepnął niemalże czule do zitanu, a ten przemienił włosy w kolorze spalonej słońcem pszenicy w grupę węży, które zaczęły wściekle kąsać jej twarz, szyję i barki. Krzyki dziewczyny niosły się słodkim echem, łącząc się w symfonię krzyku i rozpaczy wraz z innymi dźwiękami rozbrzmiewającymi w sercu wioski, a następnie uciszanymi, jeden po drugim, bez śladu litości czy zawahania. - Cadevaribo Effudio - wycelował w leżące nieopodal zwłoki, pragnąc ich eksplozją zranić mugoli biegających w panice wokół, zaklęcie jednak pomknęło bokiem, a kapryśna czarna magia zebrała odbiła się na jego zdrowiu, pogłębiając efekty osłabienia i odzywając się dotkliwym pieczeniem nowego krwiaka wykwitającego gdzieś wzdłuż jego żeber.
Maghnus: obrażenia k10, PŻ: 216/254 (-6 psychiczne, -20 osłabienie, -12 tłuczone), -5 do kości, EM: 25/50
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Knut do knuta, a zbierze się... - mruknęła Sigrun, skinąwszy głową na słowa Maghnusa na znak zgody.
To wszystko trwało już długie miesiące. Zdecydowanie zbyt długo; jeszcze przed rokiem Sigrun liczyła, że rozgromią Zakon Feniksa o wiele szybciej, że czarodzieje w Wielkiej Brytanii okażą się mądrzejsi i dostrzegą, że Czarny Pan jest dla nich jedyną szansą na spokój i dobrobyt. Pragnęli pokoju, swym bezsensownym oporem zaś zmuszali Rycerzy Walpurgii do tego, by go tłamsili - wszelkimi możliwymi sposobami. Jeśli miało to równać się wypalaniu każdej mugolskiej wioski po kolei, to to właśnie uczynią. Sigrun odnajdywała w tym wręcz radość - w chwilach takich jak ta czuła się w swoim żywiole.
Zaśmiała się głośno i perliście przez wspomnienie Malfoya przez lorda Bulstrode. Minęło zaledwie kilka dni, a ona wciąż nie wiedziała co dokładnie stało się z nim w Kentwell Hall. Syn Ministra Magii po prostu zapadł się pod ziemię.
- Najpierw musiałby wychylić nosa ze swojej kryjówki, a najwyraźniej mugolskie truchło tak go przeraziło, że wciąż siedzi pod łóżkiem - wyrzekła rozbawiona, nie ukrywając przed Maghnusem i Wren swojej złośliwej natury; w rzeczywistości jednak wcale nie było to zabawne. Malfoy zawiódł ich w Kentwell i musiał ponieść surowe konsekwencje. - Mugol nie pozbędzie się bogina, więc to dobra pułapka - podsumowała Sigrun, gdy jej towarzysze rozważali wybór zabezpieczeń jakimi zamierzali obłożyć wioskę, do której zmierzali przez las. Kolejne skinięcie głową było zgodą na wybór lorda Bulstrode. Warto będzie wiedzieć, jeśli ktoś mimo wszystko zdecyduje się powrócić w te strony.
Tereny Minsmere były o wiele rozleglejsze, bogate i cenne, wzdłuż wybrzeża leżało kilka mugolskich wiosek, Sigrun liczyła jednak na to, że wieści o tym, czego tu dziś dokonają rozejdą się prędko. Zamierzała o to zadbać. Przekazać innym mugolom wiadomość, że lepiej dla nich, by się stąd wynieśli, że nie ma tu już dla nich miejsca, że nie pozwolą im czerpać z bogactw Minsmere i wód Morza Północnego.
Wiązka zaklęcia, jaka wymknęła się z różdżki Rookwood, ukształtował się wielki wąż, pokryty lśniącymi, zielonymi łuskami, syczący wściekle, agresywnie; nieczuły na zimno śniegu podpełzł do mężczyzny, naprężył się do skoku i natychmiast zaatakował. Raz, drugi - dopóki jego kły pełne jadu nie zatopiły się w łydce mężczyzny, wpuszczając do krwioobiegu sporo trucizny. Bez podania antidotum - zginie w katuszach w ciągu kilku godzin. Ból nie pozwolił mu się podnieść z ziemi; mugol zaczął jedynie krzyczeć do innych, aby próbowali się bronić, a najsłabsi uciekać. Sigrun zaśmiała się jedynie na te słowa.
- Orcumiano - wyrzekła, podchodząc bliżej, celując różdżką w drogę za mężczyzną. A gdyby tak od razu wykopać grób i zagonić ich wszystkich jak świnie do zagrody? Czar był jednak za słaby, ledwie rozegnał śnieg. - Wren, czy mogłabyś...? - zwróciła się do Azjatki.
Ona jednak nie próżnowała, podobnie jak i lord Bulstrode. Mglisty dzień w Minsmere znów rozjarzyły błyski zaklęć. Wren zniszczyła pierwszy budynek, Sigrun zaś skinęła głową z uznaniem; nie przypuszczała, że zwykłe Deprimo może być na tyle silne. Kolejny świst promienia sprawił, że śledziła go zaklęciem, obserwując jak czar Maghnusa zmienia włosy mugolki w kąsające węże. Lord Bulstrode także dał dziś piękny popis magii, sięgając po zaklęcie niewybaczalne, utwierdzając tym samym Rookwood w przekonaniu, że doskonale wie gdzie i dlaczego jest. Agonalne krzyki wartownika wciąż rozbrzmiewały w jej uszach niczym symfonia, zaś do niej dołączały kolejne melodie - tym razem mieszkańców rybackiej wioski.
- Dziś mamy wyjątkowo obślizgły dzień - stwierdziła pogodnym tonem, uznając to za wysoce zabawne.
Ruszyła przed siebie pewnym krokiem, wkraczając do wioski już na dobre, gdzie zaczynała wybuchać panika. Niektórzy mugole zamykali się w domach, inni próbowali uciekać. Żadna z tych opcji nie była mądrym wyborem. Podobnie jak ta trzecia - trójka mężczyzn najwyraźniej nie zamierzała oddać wioski bez walki. Ruszyli ku Rookwood dzierżąc w dłoniach dziwne narzędzia.
- Gladium - zawołała, posyłając w kierunku mugola zaklęcie, które naznaczyło jego przedramiona głębokimi ranami. Nie był już w stanie utrzymać w rękach siekiery, upadła na ziemię, śnieg wokół niego zaś zabarwił się szkarłatem. Sigrun szarpnęła różdżką i wymierzyła nią w mężczyzn zrywających się do biegu w jej stronę. - Serpensortia.
Kolejny wąż dołączył do swego pobratymcy, który wiedziony wolą Śmierciożerczyni wciąż grasował po wiosce, atakując uciekając mieszkańców znienacka, wtłaczając truciznę do ich organizmów. Ten, o złotych łuskach, wydawał się jeszcze większy. Naparł na obu mężczyzn, odcinając im drogę.
Sigrun obejrzała się wówczas za siebie, odnajdując wzrokiem Maghnusa i Wren, którzy dokonywali dzieła zniszczenia, sięgając po brutalne i okrutne czary. Wioska była nieduża, niedługo później uliczki i ogrody zaścielił trup. Sigrun, zauważywszy, że z jednego z domów próbuje wymknąć się młody chłopak, posłała w jego kierunku zaklęcie. - Servio. Stój! - zawołała, zbliżywszy się doi niego; palce świerzbiły, aby zerwać skórę z tej niebrzydkiej buźki, lecz dla niego przygotowała inne zadanie. - Udasz się do okolicznych wiosek. Ostrzeżesz wszystkich, że jeśli się nie wyniosą stąd czym prędzej, spotka ich taki sam los. Przyjdziemy po każdego. Po każdego mężczyznę, kobietę i dziecko. Nikt nie zostanie oszczędzony, jeśli zostanie w Minsmere. To nie jest miejsce dla was. Zrozumieliśmy się? A teraz biegnij - rozkazała mu, w jej słowach zaś wyraźnie rozbrzmiewała groźba, kiedy mierzyła go świdrującym spojrzeniem. Młodzieniec pokiwał głową, drżąc na ciele, po czym zerwał się do biegu. Sigrun nie miała wątpliwości, że jej słowa trafią, gdzie trzeba.
Stanąwszy w centralnym punkcie wioski, koło niewielkiej rzeźby dziwnej kobiety w kapturze na głowie, wzięła głęboki oddech. Napawała się kilka chwil widokiem wokół nich. Leżących na uliczkach ciałach, zawalonych przez Wren domach, zamordowanych przez Maghnusa mugolach. Woń krwi, strachu i przerażenia przesycił zimowe powietrze. Wtedy Sigrun uniosła różdżkę wysoko, aby wyszeptać z namaszczeniem: - Morsmordre.
Czaszka, wokół której wił się wąż, symbol Czarnego Pana rozbłysnął jasno na zachmurzonym niebie. On także miał być przestrogą dla wszystkich tych, którzy mieli czelność rościć sobie prawa do terenów Minsmere - od teraz miały należeć do nich.
- Jeśli ktoś tu jeszcze został, zajmijcie się tym. Ja w tym czasie obłożę to miejsce Zawieruchą. Lekko się zdziwią, jeśli zdecydują się tu przybyć.
Pułapki, o których wspominali jej towarzysze, zajmą im o wiele mniej czasu i energii. Mogli zatem skontrolować, czy w wiosce na pewno nie został nikt, że zginęli wszyscy. Sigrun zaś zdecydowała się przygotować niespodziankę dla potencjalnych intruzów, mugolskich, czy też wartowników, którzy zechcą sprawdzić co się tu stało. Zawierucha miała zadziałac, kiedy do wioski i okolic zbliży się ktokolwiek, kto sprzeciwia się woli Czarnego Pana. Śmierciożerczyni uniosła różdzkę, zaczęła cały proces, skupiając się na uwolnieniu swojej mocy, przekierowaniu białej magii na całą tę okolicę; przywołała z pamięci wspomnienie jednej z magicznych bitew czarodziejskich, o której sporo czytała, by przygotować się do tego zaklęcia. Mijały kolejne minuty, przemieniając się w godziny, kiedy Rookwood wędrowała po wiosce, brodząc we krwi, mijając trupy, szeptała inkantacje i machała różdżką, przelewając na to miejsce swoją magię.
W tym czasie zdążył zapaść zmierzch, o tej porze zimą robiło się już ciemno; w tak małej wiosce brakowało ulicznych latarni, ciemność rozpraszał jedynie blask Mrocznego Znaku na niebie.
- Dobra robota - zwróciła się do Wren i Maghnusa, kiedy zbliżyła się do nich, lekko wyczerpana. Uzyskawszy od nich potwierdzenie, że wioskę od teraz można nazywać opuszczoną i nawiedzioną, skinęła z zadowoleniem głową. Ściągnęła z twarzy maskę i wsunęła ją do zaczarowanej torby. - Myślę, że wszyscy zasłużyliśmy na szklaneczkę whisky. Zmyjemy krew z butów i Maghnus chyba nas wpuści do swojego klubu, co? - spytała zaczepnie, posyłając arystokracie szelmowski uśmiech; po tak pracowitym dniu kolejka czegoś mocniejszego należała się jak psu buda. - Spotkamy się na miejscu - obiecała, po czym rozpłynęła się w strzępach czarnej mgły, która zniknęła w ciemnościach.
EM: 14/50
| Sigrun zt
To wszystko trwało już długie miesiące. Zdecydowanie zbyt długo; jeszcze przed rokiem Sigrun liczyła, że rozgromią Zakon Feniksa o wiele szybciej, że czarodzieje w Wielkiej Brytanii okażą się mądrzejsi i dostrzegą, że Czarny Pan jest dla nich jedyną szansą na spokój i dobrobyt. Pragnęli pokoju, swym bezsensownym oporem zaś zmuszali Rycerzy Walpurgii do tego, by go tłamsili - wszelkimi możliwymi sposobami. Jeśli miało to równać się wypalaniu każdej mugolskiej wioski po kolei, to to właśnie uczynią. Sigrun odnajdywała w tym wręcz radość - w chwilach takich jak ta czuła się w swoim żywiole.
Zaśmiała się głośno i perliście przez wspomnienie Malfoya przez lorda Bulstrode. Minęło zaledwie kilka dni, a ona wciąż nie wiedziała co dokładnie stało się z nim w Kentwell Hall. Syn Ministra Magii po prostu zapadł się pod ziemię.
- Najpierw musiałby wychylić nosa ze swojej kryjówki, a najwyraźniej mugolskie truchło tak go przeraziło, że wciąż siedzi pod łóżkiem - wyrzekła rozbawiona, nie ukrywając przed Maghnusem i Wren swojej złośliwej natury; w rzeczywistości jednak wcale nie było to zabawne. Malfoy zawiódł ich w Kentwell i musiał ponieść surowe konsekwencje. - Mugol nie pozbędzie się bogina, więc to dobra pułapka - podsumowała Sigrun, gdy jej towarzysze rozważali wybór zabezpieczeń jakimi zamierzali obłożyć wioskę, do której zmierzali przez las. Kolejne skinięcie głową było zgodą na wybór lorda Bulstrode. Warto będzie wiedzieć, jeśli ktoś mimo wszystko zdecyduje się powrócić w te strony.
Tereny Minsmere były o wiele rozleglejsze, bogate i cenne, wzdłuż wybrzeża leżało kilka mugolskich wiosek, Sigrun liczyła jednak na to, że wieści o tym, czego tu dziś dokonają rozejdą się prędko. Zamierzała o to zadbać. Przekazać innym mugolom wiadomość, że lepiej dla nich, by się stąd wynieśli, że nie ma tu już dla nich miejsca, że nie pozwolą im czerpać z bogactw Minsmere i wód Morza Północnego.
Wiązka zaklęcia, jaka wymknęła się z różdżki Rookwood, ukształtował się wielki wąż, pokryty lśniącymi, zielonymi łuskami, syczący wściekle, agresywnie; nieczuły na zimno śniegu podpełzł do mężczyzny, naprężył się do skoku i natychmiast zaatakował. Raz, drugi - dopóki jego kły pełne jadu nie zatopiły się w łydce mężczyzny, wpuszczając do krwioobiegu sporo trucizny. Bez podania antidotum - zginie w katuszach w ciągu kilku godzin. Ból nie pozwolił mu się podnieść z ziemi; mugol zaczął jedynie krzyczeć do innych, aby próbowali się bronić, a najsłabsi uciekać. Sigrun zaśmiała się jedynie na te słowa.
- Orcumiano - wyrzekła, podchodząc bliżej, celując różdżką w drogę za mężczyzną. A gdyby tak od razu wykopać grób i zagonić ich wszystkich jak świnie do zagrody? Czar był jednak za słaby, ledwie rozegnał śnieg. - Wren, czy mogłabyś...? - zwróciła się do Azjatki.
Ona jednak nie próżnowała, podobnie jak i lord Bulstrode. Mglisty dzień w Minsmere znów rozjarzyły błyski zaklęć. Wren zniszczyła pierwszy budynek, Sigrun zaś skinęła głową z uznaniem; nie przypuszczała, że zwykłe Deprimo może być na tyle silne. Kolejny świst promienia sprawił, że śledziła go zaklęciem, obserwując jak czar Maghnusa zmienia włosy mugolki w kąsające węże. Lord Bulstrode także dał dziś piękny popis magii, sięgając po zaklęcie niewybaczalne, utwierdzając tym samym Rookwood w przekonaniu, że doskonale wie gdzie i dlaczego jest. Agonalne krzyki wartownika wciąż rozbrzmiewały w jej uszach niczym symfonia, zaś do niej dołączały kolejne melodie - tym razem mieszkańców rybackiej wioski.
- Dziś mamy wyjątkowo obślizgły dzień - stwierdziła pogodnym tonem, uznając to za wysoce zabawne.
Ruszyła przed siebie pewnym krokiem, wkraczając do wioski już na dobre, gdzie zaczynała wybuchać panika. Niektórzy mugole zamykali się w domach, inni próbowali uciekać. Żadna z tych opcji nie była mądrym wyborem. Podobnie jak ta trzecia - trójka mężczyzn najwyraźniej nie zamierzała oddać wioski bez walki. Ruszyli ku Rookwood dzierżąc w dłoniach dziwne narzędzia.
- Gladium - zawołała, posyłając w kierunku mugola zaklęcie, które naznaczyło jego przedramiona głębokimi ranami. Nie był już w stanie utrzymać w rękach siekiery, upadła na ziemię, śnieg wokół niego zaś zabarwił się szkarłatem. Sigrun szarpnęła różdżką i wymierzyła nią w mężczyzn zrywających się do biegu w jej stronę. - Serpensortia.
Kolejny wąż dołączył do swego pobratymcy, który wiedziony wolą Śmierciożerczyni wciąż grasował po wiosce, atakując uciekając mieszkańców znienacka, wtłaczając truciznę do ich organizmów. Ten, o złotych łuskach, wydawał się jeszcze większy. Naparł na obu mężczyzn, odcinając im drogę.
Sigrun obejrzała się wówczas za siebie, odnajdując wzrokiem Maghnusa i Wren, którzy dokonywali dzieła zniszczenia, sięgając po brutalne i okrutne czary. Wioska była nieduża, niedługo później uliczki i ogrody zaścielił trup. Sigrun, zauważywszy, że z jednego z domów próbuje wymknąć się młody chłopak, posłała w jego kierunku zaklęcie. - Servio. Stój! - zawołała, zbliżywszy się doi niego; palce świerzbiły, aby zerwać skórę z tej niebrzydkiej buźki, lecz dla niego przygotowała inne zadanie. - Udasz się do okolicznych wiosek. Ostrzeżesz wszystkich, że jeśli się nie wyniosą stąd czym prędzej, spotka ich taki sam los. Przyjdziemy po każdego. Po każdego mężczyznę, kobietę i dziecko. Nikt nie zostanie oszczędzony, jeśli zostanie w Minsmere. To nie jest miejsce dla was. Zrozumieliśmy się? A teraz biegnij - rozkazała mu, w jej słowach zaś wyraźnie rozbrzmiewała groźba, kiedy mierzyła go świdrującym spojrzeniem. Młodzieniec pokiwał głową, drżąc na ciele, po czym zerwał się do biegu. Sigrun nie miała wątpliwości, że jej słowa trafią, gdzie trzeba.
Stanąwszy w centralnym punkcie wioski, koło niewielkiej rzeźby dziwnej kobiety w kapturze na głowie, wzięła głęboki oddech. Napawała się kilka chwil widokiem wokół nich. Leżących na uliczkach ciałach, zawalonych przez Wren domach, zamordowanych przez Maghnusa mugolach. Woń krwi, strachu i przerażenia przesycił zimowe powietrze. Wtedy Sigrun uniosła różdżkę wysoko, aby wyszeptać z namaszczeniem: - Morsmordre.
Czaszka, wokół której wił się wąż, symbol Czarnego Pana rozbłysnął jasno na zachmurzonym niebie. On także miał być przestrogą dla wszystkich tych, którzy mieli czelność rościć sobie prawa do terenów Minsmere - od teraz miały należeć do nich.
- Jeśli ktoś tu jeszcze został, zajmijcie się tym. Ja w tym czasie obłożę to miejsce Zawieruchą. Lekko się zdziwią, jeśli zdecydują się tu przybyć.
Pułapki, o których wspominali jej towarzysze, zajmą im o wiele mniej czasu i energii. Mogli zatem skontrolować, czy w wiosce na pewno nie został nikt, że zginęli wszyscy. Sigrun zaś zdecydowała się przygotować niespodziankę dla potencjalnych intruzów, mugolskich, czy też wartowników, którzy zechcą sprawdzić co się tu stało. Zawierucha miała zadziałac, kiedy do wioski i okolic zbliży się ktokolwiek, kto sprzeciwia się woli Czarnego Pana. Śmierciożerczyni uniosła różdzkę, zaczęła cały proces, skupiając się na uwolnieniu swojej mocy, przekierowaniu białej magii na całą tę okolicę; przywołała z pamięci wspomnienie jednej z magicznych bitew czarodziejskich, o której sporo czytała, by przygotować się do tego zaklęcia. Mijały kolejne minuty, przemieniając się w godziny, kiedy Rookwood wędrowała po wiosce, brodząc we krwi, mijając trupy, szeptała inkantacje i machała różdżką, przelewając na to miejsce swoją magię.
W tym czasie zdążył zapaść zmierzch, o tej porze zimą robiło się już ciemno; w tak małej wiosce brakowało ulicznych latarni, ciemność rozpraszał jedynie blask Mrocznego Znaku na niebie.
- Dobra robota - zwróciła się do Wren i Maghnusa, kiedy zbliżyła się do nich, lekko wyczerpana. Uzyskawszy od nich potwierdzenie, że wioskę od teraz można nazywać opuszczoną i nawiedzioną, skinęła z zadowoleniem głową. Ściągnęła z twarzy maskę i wsunęła ją do zaczarowanej torby. - Myślę, że wszyscy zasłużyliśmy na szklaneczkę whisky. Zmyjemy krew z butów i Maghnus chyba nas wpuści do swojego klubu, co? - spytała zaczepnie, posyłając arystokracie szelmowski uśmiech; po tak pracowitym dniu kolejka czegoś mocniejszego należała się jak psu buda. - Spotkamy się na miejscu - obiecała, po czym rozpłynęła się w strzępach czarnej mgły, która zniknęła w ciemnościach.
EM: 14/50
| Sigrun zt
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
W porównaniu do Sigrun i lorda Maghnusa wydawała się o wiele mniej wokalna. Ostatnie wydarzenia sprawiły, że podczas zadań Wren trwała w permanentnej koncentracji, zjednoczona ze swoją magią na tyle, by nie pozwolić jej znów wybuchnąć i przynieść sobie wstydu. Jak wyglądałoby to podczas misji, gdyby wymierzyła w szlamę zaklęcie, a ono zwróciło się przeciwko niej i tym razem zerwało skórę z oliwkowej twarzy? Dlatego też uśmiechnęła się krzywo, zarówno na myśl o ich wkładzie w obronę tutejszej flory i fauny, jak i komentarze ciosane pod adresem lorda Abraxasa, który za pomocą swojej pozycji najwyraźniej nie zdołał zaskarbić sobie zbyt wielu przyjaciół. Aż dziwne. Ale z drugiej strony - chyba nie wypadało się dziwić, nosił się przecież jak sam lord Cronus Malfoy, zapomniawszy, że do stołka Ministra Magii wciąż miał daleką drogę.
- Oczywiście - odpowiedziała miękko na pytanie Rookwood i wycelowała różdżkę w to samo miejsce. - Orcumiano - zaintonowała. Wiązka uderzyła w ziemię, ale dół, który powinien być o wiele głębszy w normalnych warunkach, okazał się płytszy o przynajmniej pół metra. Nieistotne, młodzieniec wpadł w niego tak czy inaczej, nieuważnie łamiąc sobie przy tym jedną nogę i skręcając kostkę w drugiej. Nie zwlekała jednak zbyt długo, od razu kierując szpic kasztanowego drewna w stronę uciekającej mugolki; niosła na rękach dziecko, przyciskała je do piersi, krzycząc przy tym w niebogłosy, zupełnie jakby to miało w jakikolwiek sposób jej pomóc. Głupia. - Betula - warknęła rozdrażniona barwą jej głosu Azjatka, a metafizyczny bicz wystrzelił gwałtownie z jej różdżki, rozcinając skórę na plecach kobiety aż do kości kręgosłupa. Całe szczęście, że szlamy były o wiele podatniejsze na działanie czarnej magii; padali od niej jak muchy, a ona kątem oka z uznaniem obserwowała działania przede wszystkim sir Maghnusa, który płynnie, niemal łagodnie ciskał w uciekinierów potwornymi inkantacjami. Był w tym biegły - tak samo zresztą jak Rookwood, która rozsiewała wokół siebie mgłę absolutnej anihilacji... Aż wreszcie na niebie rozkwitła czaszka spętana prześlizgującym się między jej otworami wężem i Wren westchnęła w nieukrywanym zachwycie. Stało się. Trup ścielił się na zmrożonej, pokrytej brudnym śniegiem ziemi gęsto i chętnie, natomiast jeden z młodzieży wioski otrzymał zadanie ruszenia w świat z wiadomością o tym, do czego doszło w jego domu. - Coccineus - syknęła później czarownica, ponownie powracająca wzrokiem do pola nierównej walki, lecz czar zawiódł, zamiast tego ciskając w nią konsekwencją nieuwagi; gardło zalała jej własna krew, metaliczna, gorąca, kaszel przedarł się przez dźwięk coraz bardziej milknących krzyków, a organizm zmusił do tego, by pochyliła się i wypluła szkarłat nagromadzony w ustach. Przez moment zakręciło się jej w głowie. Zachwiała się na nogach, dopiero w ostatniej chwili przed żałosnym upadkiem odzyskując równowagę na tyle, by poczuć jak podduszenie przeradza się w złość - przecież to wszystko wina tych okropnych szlam. - Coccineus, kurwa - powtórzyła chrapliwie, uparcie, ale i to zawiodło, powodując jedynie lekkie drgnięcie zalegających na podłożu zwłok. - Bucco - dodała natychmiast, coraz bardziej rozsierdzona własną niemocą, kolejnym słabnięciem, ale uderzenie wymierzone staremu mężczyźnie w dół jego podbródka nie było tak silne, jak chciała. Wystarczyło jednak, żeby powalić go i odebrać ostatni dech; spojrzała potem na Sigrun i skinęła jej głową, z ustami wciąż znaczonymi zaschniętą, własną krwią, by potem wspólnymi siłami z lordem Bulstrode dokończyć dzieła. Dobitych mugoli porzucili w wyczarowanym dole, zasypując zwłokami młodzika, który leżał tam z niesprawnymi nogami, a zanim odeszli, Wren zwróciła się do arystokraty, - Byłby lord tak uprzejmy rzucić na nich putredo albo cadevaribo effudio? - zapytała miększym już głosem, zanim skinęła mu głową w tymczasowym pożegnaniu i ruszyła w swoją stronę, zmuszona doprowadzić się do porządku.
Wren: 148/192 na koniec wątku, 16/50 EM
zt
- Oczywiście - odpowiedziała miękko na pytanie Rookwood i wycelowała różdżkę w to samo miejsce. - Orcumiano - zaintonowała. Wiązka uderzyła w ziemię, ale dół, który powinien być o wiele głębszy w normalnych warunkach, okazał się płytszy o przynajmniej pół metra. Nieistotne, młodzieniec wpadł w niego tak czy inaczej, nieuważnie łamiąc sobie przy tym jedną nogę i skręcając kostkę w drugiej. Nie zwlekała jednak zbyt długo, od razu kierując szpic kasztanowego drewna w stronę uciekającej mugolki; niosła na rękach dziecko, przyciskała je do piersi, krzycząc przy tym w niebogłosy, zupełnie jakby to miało w jakikolwiek sposób jej pomóc. Głupia. - Betula - warknęła rozdrażniona barwą jej głosu Azjatka, a metafizyczny bicz wystrzelił gwałtownie z jej różdżki, rozcinając skórę na plecach kobiety aż do kości kręgosłupa. Całe szczęście, że szlamy były o wiele podatniejsze na działanie czarnej magii; padali od niej jak muchy, a ona kątem oka z uznaniem obserwowała działania przede wszystkim sir Maghnusa, który płynnie, niemal łagodnie ciskał w uciekinierów potwornymi inkantacjami. Był w tym biegły - tak samo zresztą jak Rookwood, która rozsiewała wokół siebie mgłę absolutnej anihilacji... Aż wreszcie na niebie rozkwitła czaszka spętana prześlizgującym się między jej otworami wężem i Wren westchnęła w nieukrywanym zachwycie. Stało się. Trup ścielił się na zmrożonej, pokrytej brudnym śniegiem ziemi gęsto i chętnie, natomiast jeden z młodzieży wioski otrzymał zadanie ruszenia w świat z wiadomością o tym, do czego doszło w jego domu. - Coccineus - syknęła później czarownica, ponownie powracająca wzrokiem do pola nierównej walki, lecz czar zawiódł, zamiast tego ciskając w nią konsekwencją nieuwagi; gardło zalała jej własna krew, metaliczna, gorąca, kaszel przedarł się przez dźwięk coraz bardziej milknących krzyków, a organizm zmusił do tego, by pochyliła się i wypluła szkarłat nagromadzony w ustach. Przez moment zakręciło się jej w głowie. Zachwiała się na nogach, dopiero w ostatniej chwili przed żałosnym upadkiem odzyskując równowagę na tyle, by poczuć jak podduszenie przeradza się w złość - przecież to wszystko wina tych okropnych szlam. - Coccineus, kurwa - powtórzyła chrapliwie, uparcie, ale i to zawiodło, powodując jedynie lekkie drgnięcie zalegających na podłożu zwłok. - Bucco - dodała natychmiast, coraz bardziej rozsierdzona własną niemocą, kolejnym słabnięciem, ale uderzenie wymierzone staremu mężczyźnie w dół jego podbródka nie było tak silne, jak chciała. Wystarczyło jednak, żeby powalić go i odebrać ostatni dech; spojrzała potem na Sigrun i skinęła jej głową, z ustami wciąż znaczonymi zaschniętą, własną krwią, by potem wspólnymi siłami z lordem Bulstrode dokończyć dzieła. Dobitych mugoli porzucili w wyczarowanym dole, zasypując zwłokami młodzika, który leżał tam z niesprawnymi nogami, a zanim odeszli, Wren zwróciła się do arystokraty, - Byłby lord tak uprzejmy rzucić na nich putredo albo cadevaribo effudio? - zapytała miększym już głosem, zanim skinęła mu głową w tymczasowym pożegnaniu i ruszyła w swoją stronę, zmuszona doprowadzić się do porządku.
Wren: 148/192 na koniec wątku, 16/50 EM
zt
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Kwestia tajemniczego zniknięcia Abraxasa w trakcie walentynkowego balu w Kentwell Hall wciąż pozostawała nierozwiązaną zagadką, lecz żadne z nich nie zamierzało szczędzić tematowi złośliwości ani kpin. Bulstrode był doprawdy oburzony tym, że Malfoy nie pociągnął sprawy do końca, że w kluczowym momencie nie sięgnął po różdżkę, by zrobić z niej użytek w dobrej sprawie, tylko rozmył się w eterze; najwidoczniej był synem swojego ojca, nic nieznaczącą marionetką, niezdolną do własnych działań, dobrą wizerunkowo, lecz nieoferującą niczego poza tym. Za jego wielkimi słowami nie szły wielkie czyny, ani w ogóle żadne czyny, jeśli więc miał być nieudacznikiem, który tylko im zawadza, może i lepiej zrobił, znikając im z oczu.
- Bezpieczniej dla niego byłoby już nie wychodzić z tej kryjówki, gdziekolwiek by ona nie była - stwierdził po chwili, wiedząc doskonale, że rozczarowania na takim poziomie nigdy nie są znoszone dobrze. Porażki, oczywiście, zdarzały się każdemu, ale akty tchórzostwa w najczystszej formie nie miały racji bytu. W trakcie tej żywiołowej wymiany zdań panna Chang pozostawała milcząca, jednak nie potrafił się jej dziwić; sam znał Sigrun przez prawie dwie dekady, łączyło ich wiele wspólnych wspomnień jeszcze z czasów szkolnych, teraz, w dorosłym życiu ich współpraca układała się płynnie i całość rzutowała pozytywnie na ich relacje. Gdyby nie był jednak z nią aż tak dobrze zaznajomiony, zapewne też powściągnąłby język, ograniczając swe wypowiedzi do czysto pragmatycznych ustaleń dalszego planu.
Zaklęcia rozbłyskiwały ze wszystkich stron, a Maghnusowi we wspomnieniach majaczyła mugolska wioska w Staffordshire, którą w bardzo podobny sposób wyludnił do spółki z lordami Shafiq i Selwyn. Jak słabi byli niemagiczni, jak głupi i bezbronni, skoro wystarczyła trójka odpowiednio zdeterminowanych czarodziejów, by zetrzeć ich w proch? Tym razem jednak Bulstrode'owi władanie śmiercionośnymi zaklęciami, stającymi się sprawnym narzędziem terroru w jego dłoniach, wychodziło łatwiej, lepiej. Nieco ponad miesiąc dzielił obie eskapady, nie mógł się jednak oprzeć wrażeniu, że zitanowa różdżka posłuszniej przywołuje najczarniejszą magię, coraz lepiej radzi sobie z brutalnymi klątwami. Był zadowolony z tego postępu, choć nie zamierzał osiadać na laurach; wciąż pragnął więcej i wiedział, że jeszcze wiele trudu przed nim.
Zaśmiał się z komentarza Rookwood, gdy faktycznie w ciągu paru minut w wiosce rozbrzmiała mnogość syknięć agresywnych węży, które - jak i oni - nie znały litości. Ale i ten spektakl powoli dobiegał końca. Wren doskonale poradziła sobie z utworzeniem w zmarzniętej ziemi dołu wystarczająco głębokiego, by zagonić tam pozostałych niedobitków i zafundować im zbiorową mogiłę, należało przyznać, że z niezwykłą łatwością posługiwała się urokami, zyskując tym samym w jego oczach uznanie niestłamszone faktem, że była kobietą. Po czarną magię sięgała równie chętnie, może z mniejszą wprawą, lecz nie zrażała się niepowodzeniami, co dobrze wróżyło na przyszłość; każdy kiedyś zaczynał od zera, a gdy Bulstrode kątem oka odnotowywał poczynania panny Chang, mimowolnie zastanawiał się nad tym, jak daleko zaprowadzi ją ta droga, wszak nie bez powodu Deirdre przyprowadziła ją na spotkanie, nie bez powodu dostrzegła w niej coś, co uznała za warte pielęgnowania. - Insinuato - wypowiedział miękko, a z końca jego różdżki wyrósł długi, świetlisty bicz, którym zamachnął się niczym cyrkowiec zaganiający zwierzęta, nie mając jednak najmniejszych oporów, by uderzać giętkim narzędziem o ciała napotykanych na drodze mugoli, zamiast stosować go w roli straszaka, trzaskając w powietrzu. Tam, gdzie bicz napotykał żywe tkanki, z miejsca pojawiały się szerokie pręgi ropiejących wrzodów, bolesne i niemalże paraliżujące bólem. Maghnus cel miał jednak jasny, z każdym kolejnym trzaśnięciem bicza i z każdym kolejnym krokiem przybliżał się do głębokiego dołu, sprawiając, że wpadali tam coraz kolejni mieszkańcy wioski, cofający się przed czarodziejami w obawie. Nad ich głowami rozbłysł Mroczny Znak, niezmiennie przywołujący dreszcz podskórnej ekscytacji i niemego zachwytu.
- Zajmiemy się resztą, nikogo nie ominie los, jaki dla nich wybraliśmy - skinął głową Sigrun, by ta miała pewność, że może spokojnie zająć się nakładaniem czasochłonnego i wyczerpującego zabezpieczenia, a oni we dwójkę wezmą na swe barki ciężar dokończenia morderczego dzieła. Bicz przecinał powietrze, podobnie jak wiązki zaklęć rzucanych przez Azjatkę, która niestety nie uchroniła się przed efektami ubocznymi sięgania po potęgę, którą ciężko było okiełznać. - Wszystko w porządku, panno Chang? - zapytał, gdy stanęli na krawędzi dołu, w którym kłębiły się ciała martwe, dogorywające i te całkiem żywe, choć przygniecione innymi bez możliwości wygrzebania się na powierzchnię. W jego głosie nie wybrzmiewała kpina, znał aż za dobrze bolesne komplikacje i wiedział jak dotkliwie mogą osłabić organizm. - Naturalnie. Odsuńmy się jednak dla bezpieczeństwa - odpowiedział, uśmiechając się lekko, gdy wykorzystanie naruszonej przez nich topografii terenu aż prosiło się o użycie podobnych zaklęć. - Cadevaribo Effudio - mruknął do różdżki, celując w truchło pośrodku dołu, gdy wycofali się już kawałek, a ciało wybuchło momentalnie, raniąc dotkliwie wszystkich w swoim zasięgu. Jęki dobiegające z dołu cichły z każdą chwilą, nie zamierzał jednak zostawiać niczego przypadkowi. - Putredo - wycelował w drugie zwłoki leżące poniżej, powykręcane pod dziwnymi kątami, a tkanki zaczęły gwałtownie pęcznieć, obiecując szybkie i zadowalające efekty stopniowego trucia uwięzionych w dole mugoli. Nie zamierzał jednak być tego świadkiem, wiedział, że to najwyższa pora, by się oddalić i pozwolić szkodliwym oparom i ostremu mrozowi zrobić swoje.
- Nie wypada marnować tak wybitnej okazji i nie wypić celebracyjnego drinka - uśmiechnął się kącikiem ust, dumny z ich wspólnego dzieła i kolejnego męczącego, choć szalenie satysfakcjonującego dnia. - Obowiązuje strój wieczorowy, Rookwood - zastrzegł po chwili, by faktycznie zmiana w jej wyglądzie nie ograniczyła się do starcia krwi. - Do zobaczenia - pożegnał obie kobiety w doskonałym humorze, marząc o momencie, w którym po ciepłej kąpieli przywdzieje pachnące czystością szaty i rozsiądzie się na miękkiej sofie z kryształową szklanką wykwintnego trunku. Odwrócił się na pięcie, by zostawić za sobą rybacką wioskę i rozpocząć dalszą część wieczoru już w przyjemniejszym otoczeniu.
Maghnus: PŻ: 216/254 (-6 psychiczne, -20 osłabienie, -12 tłuczone), -5 do kości, EM: 20/50
zt
- Bezpieczniej dla niego byłoby już nie wychodzić z tej kryjówki, gdziekolwiek by ona nie była - stwierdził po chwili, wiedząc doskonale, że rozczarowania na takim poziomie nigdy nie są znoszone dobrze. Porażki, oczywiście, zdarzały się każdemu, ale akty tchórzostwa w najczystszej formie nie miały racji bytu. W trakcie tej żywiołowej wymiany zdań panna Chang pozostawała milcząca, jednak nie potrafił się jej dziwić; sam znał Sigrun przez prawie dwie dekady, łączyło ich wiele wspólnych wspomnień jeszcze z czasów szkolnych, teraz, w dorosłym życiu ich współpraca układała się płynnie i całość rzutowała pozytywnie na ich relacje. Gdyby nie był jednak z nią aż tak dobrze zaznajomiony, zapewne też powściągnąłby język, ograniczając swe wypowiedzi do czysto pragmatycznych ustaleń dalszego planu.
Zaklęcia rozbłyskiwały ze wszystkich stron, a Maghnusowi we wspomnieniach majaczyła mugolska wioska w Staffordshire, którą w bardzo podobny sposób wyludnił do spółki z lordami Shafiq i Selwyn. Jak słabi byli niemagiczni, jak głupi i bezbronni, skoro wystarczyła trójka odpowiednio zdeterminowanych czarodziejów, by zetrzeć ich w proch? Tym razem jednak Bulstrode'owi władanie śmiercionośnymi zaklęciami, stającymi się sprawnym narzędziem terroru w jego dłoniach, wychodziło łatwiej, lepiej. Nieco ponad miesiąc dzielił obie eskapady, nie mógł się jednak oprzeć wrażeniu, że zitanowa różdżka posłuszniej przywołuje najczarniejszą magię, coraz lepiej radzi sobie z brutalnymi klątwami. Był zadowolony z tego postępu, choć nie zamierzał osiadać na laurach; wciąż pragnął więcej i wiedział, że jeszcze wiele trudu przed nim.
Zaśmiał się z komentarza Rookwood, gdy faktycznie w ciągu paru minut w wiosce rozbrzmiała mnogość syknięć agresywnych węży, które - jak i oni - nie znały litości. Ale i ten spektakl powoli dobiegał końca. Wren doskonale poradziła sobie z utworzeniem w zmarzniętej ziemi dołu wystarczająco głębokiego, by zagonić tam pozostałych niedobitków i zafundować im zbiorową mogiłę, należało przyznać, że z niezwykłą łatwością posługiwała się urokami, zyskując tym samym w jego oczach uznanie niestłamszone faktem, że była kobietą. Po czarną magię sięgała równie chętnie, może z mniejszą wprawą, lecz nie zrażała się niepowodzeniami, co dobrze wróżyło na przyszłość; każdy kiedyś zaczynał od zera, a gdy Bulstrode kątem oka odnotowywał poczynania panny Chang, mimowolnie zastanawiał się nad tym, jak daleko zaprowadzi ją ta droga, wszak nie bez powodu Deirdre przyprowadziła ją na spotkanie, nie bez powodu dostrzegła w niej coś, co uznała za warte pielęgnowania. - Insinuato - wypowiedział miękko, a z końca jego różdżki wyrósł długi, świetlisty bicz, którym zamachnął się niczym cyrkowiec zaganiający zwierzęta, nie mając jednak najmniejszych oporów, by uderzać giętkim narzędziem o ciała napotykanych na drodze mugoli, zamiast stosować go w roli straszaka, trzaskając w powietrzu. Tam, gdzie bicz napotykał żywe tkanki, z miejsca pojawiały się szerokie pręgi ropiejących wrzodów, bolesne i niemalże paraliżujące bólem. Maghnus cel miał jednak jasny, z każdym kolejnym trzaśnięciem bicza i z każdym kolejnym krokiem przybliżał się do głębokiego dołu, sprawiając, że wpadali tam coraz kolejni mieszkańcy wioski, cofający się przed czarodziejami w obawie. Nad ich głowami rozbłysł Mroczny Znak, niezmiennie przywołujący dreszcz podskórnej ekscytacji i niemego zachwytu.
- Zajmiemy się resztą, nikogo nie ominie los, jaki dla nich wybraliśmy - skinął głową Sigrun, by ta miała pewność, że może spokojnie zająć się nakładaniem czasochłonnego i wyczerpującego zabezpieczenia, a oni we dwójkę wezmą na swe barki ciężar dokończenia morderczego dzieła. Bicz przecinał powietrze, podobnie jak wiązki zaklęć rzucanych przez Azjatkę, która niestety nie uchroniła się przed efektami ubocznymi sięgania po potęgę, którą ciężko było okiełznać. - Wszystko w porządku, panno Chang? - zapytał, gdy stanęli na krawędzi dołu, w którym kłębiły się ciała martwe, dogorywające i te całkiem żywe, choć przygniecione innymi bez możliwości wygrzebania się na powierzchnię. W jego głosie nie wybrzmiewała kpina, znał aż za dobrze bolesne komplikacje i wiedział jak dotkliwie mogą osłabić organizm. - Naturalnie. Odsuńmy się jednak dla bezpieczeństwa - odpowiedział, uśmiechając się lekko, gdy wykorzystanie naruszonej przez nich topografii terenu aż prosiło się o użycie podobnych zaklęć. - Cadevaribo Effudio - mruknął do różdżki, celując w truchło pośrodku dołu, gdy wycofali się już kawałek, a ciało wybuchło momentalnie, raniąc dotkliwie wszystkich w swoim zasięgu. Jęki dobiegające z dołu cichły z każdą chwilą, nie zamierzał jednak zostawiać niczego przypadkowi. - Putredo - wycelował w drugie zwłoki leżące poniżej, powykręcane pod dziwnymi kątami, a tkanki zaczęły gwałtownie pęcznieć, obiecując szybkie i zadowalające efekty stopniowego trucia uwięzionych w dole mugoli. Nie zamierzał jednak być tego świadkiem, wiedział, że to najwyższa pora, by się oddalić i pozwolić szkodliwym oparom i ostremu mrozowi zrobić swoje.
- Nie wypada marnować tak wybitnej okazji i nie wypić celebracyjnego drinka - uśmiechnął się kącikiem ust, dumny z ich wspólnego dzieła i kolejnego męczącego, choć szalenie satysfakcjonującego dnia. - Obowiązuje strój wieczorowy, Rookwood - zastrzegł po chwili, by faktycznie zmiana w jej wyglądzie nie ograniczyła się do starcia krwi. - Do zobaczenia - pożegnał obie kobiety w doskonałym humorze, marząc o momencie, w którym po ciepłej kąpieli przywdzieje pachnące czystością szaty i rozsiądzie się na miękkiej sofie z kryształową szklanką wykwintnego trunku. Odwrócił się na pięcie, by zostawić za sobą rybacką wioskę i rozpocząć dalszą część wieczoru już w przyjemniejszym otoczeniu.
Maghnus: PŻ: 216/254 (-6 psychiczne, -20 osłabienie, -12 tłuczone), -5 do kości, EM: 20/50
zt
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rycerze Walpurgii bez problemów pozbyli się zarówno patroli, jak i problemów w okolicach wrzosowisk Minsmere. Teren będący największym siedliskiem Błotoryjów i wiosennych ingrediencji dzięki wylewom Morza Północnego został oczyszczony z mugoli. Masakra, której dopuścili się czarodzieje rozniosła się echem po najbliższej okolicy i wioskach Walberswick, Dunwich, Sizewell, które do tej pory dbały o rozlewiska i występującą tam faunę i florę. Mugole w panice i strachu masowo opuścili te tereny.
Mg nie kontynuuje rozgrywki
Siódmego lipca wzdłuż nadmorskich miasteczek i wiosek lotem błyskawicy rozniosła się wieść o handlowym statku, który zatonął u wybrzeży Suffolku – jednak to nie sam fakt zatonięcia okrętu, a towarzyszące temu okoliczności, stały się bardzo szybko tematem plotek i wyrastających jak grzyby po deszczu historii. Wszystko zaczęło się od sztormu, który – nadciągnąwszy od strony Kentu – na kilka długich godzin wzburzył stalowoszare morze, utrudniając żeglugę przepływającym statkom. Huk zderzających się ze sobą masztów utonął w wyciu wiatru, nieliczni świadkowie twierdzili jednak, że widzieli, jak dwa płynące z naprzeciwka trójmasztowce runęły prosto na siebie, gdy jeden z nich niespodziewanie zboczył z kursu. Pozbawiony grotmasztu, podryfował dalej, w stronę Kent, pozostawiając drugi z okrętów z uszkodzonym nieodwracalnie kadłubem. Roztańczona Sally, bo tak nazywał się statek, ruszyła w stronę brzegu, szybko nabierając wody, dzięki przypływowi i szeroko rozlanym po gwałtownych opadach rozlewiskom, wpływając daleko w głąb lądu, gdzie osiadła na mieliźnie, ostatecznie unieruchomiona przez cofające się fale.
To nie był jednak koniec historii.
Chociaż dla większości pozostawało to tajemnicą, to czarodzieje wprawnie obracający się w środowisku handlarzy i przemytników wiedzieli doskonale, że Roztańczona Sally należała do Theophiliusa Thicknesse’a, szerzej znanego jako Krwawy Theo – podróżnika i poszukiwacza, a także kolekcjonera przedmiotów rzadkich, magicznych, często niebezpiecznych, a przede wszystkim: cennych. Nikt nie wiedział, co znajdowało się tamtego dnia na pokładzie statku, i wszystko wskazywało na to, że nikt dowiedzieć się tego nie miał – bo zaledwie kilka godzin po katastrofie na bagnach pojawiło się kilka wozów, do których w pośpiechu przeładowano większość ładunku. Obciążone towarem wagony, wraz z członkami załogi, wjechały wieczorem na przecinającą bagna dróżkę – i nigdy nie dotarły do drugiej strony ciągnących się przez kilka mil rozlewisk. Czy zgubiły drogę w snującej się ponad mokradłami mgle, czy spotkał ich inny los – nie było wiadomo, z całą pewnością jednak nikt ich nie widział – ani na żadnym z głównych traktów ani na wybrzeżu. Nie wjechały do większych miast, nie przejeżdżały przez okoliczne wioski – zupełnie jakby rozpłynęły się w powietrzu. Już samo to wystarczyło, by wokół ich zniknięcia narosły legendy, a to nie był koniec osobliwości. Być może był to wpływ gorejącej na niebie komety, a może wśród zaginionych w Minsmere towarów naprawdę było coś, co emanowało potężną mocą – a co spowodowało, że nikt, kto od tamtej pory zapędził się w pobliże osiadłego na lądzie statku, nie wrócił do domu. Czarodzieje zaczęli nazywać go przeklętym, doradzając wszystkim przejezdnym, by szerokim łukiem omijali to miejsce; zielarze zbierający alchemiczne ingrediencje twierdzili, że teren wokół wraku zupełnie opustoszał – że zniknęły z niego ptaki i błotoryje, a w płynącej niedaleko rzece Blyth zabrakło ryb. Kilku z nich odnalazło truchła większej zwierzyny, żaden z nich nie był jednak w stanie odgadnąć, jakie stworzenie było odpowiedzialne za jej zaduszenie. Pomiędzy drzewami i zaroślami zaczęły pojawiać się czarne, niekształtne, zdeformowane sylwetki, które jedni uznawali za szukające drogi powrotnej duchy zaginionych żeglarzy, inni – za inferiusy, a większość – za cieniste istoty, które już od tygodni i miesięcy siały postrach w całym kraju, ostatnimi czasy pojawiając się częściej i atakując zajadlej. Jedynie poszukiwacze przygód spoglądali ku rozlewiskom tęsknie, kuszeni obietnicą odnalezienia skarbu Krwawego Theo.
Mistrz gry nie prowadzi rozgrywki, ale się nią opiekuje i może zainterweniować w trakcie (na prośbę graczy - lub jeśli uzna to za potrzebne). Wątek nie zagraża życiu i zdrowiu biorących w nim udział postaci, może jednak zmienić rangę na skutek podjętych przez nie działań.
Wszelkie pytania lub wątpliwości należy kierować do Williama.
Docierające od wczorajszego popołudnia informacje nie napawały optymizmem. Dziwne wydarzenia, jakie miały miejsce w nocy z szóstego na siódmego lipca ogarnęły o wiele więcej terenów niżeli tylko i wyłącznie bagna Minsmere. Pozostający na mieliźnie statek był tylko i wyłącznie jedną z ofiar szeregu niefortunnych zdarzeń, ale nie mogłem przejść obok tego obojętnie, bowiem napływające plotki budziły kolejne wątpliwości. Moją uwagę przykuły szczególnie te, które nawiązywały do cieni – istot, za które poniekąd opowiadali Rycerze Walpurgii i choć szczerze wątpiłem, aby zapuściły się na równie bezludne okolice, to musiałem zyskać pewność. W gruncie rzeczy nie poznaliśmy jeszcze ich natury, nie mogliśmy mieć pewności, czy pozorna kontrola była jedynie czasowa, czy też służyły nam od początku do końca. Co jeśli wspomniana noc była przełomem? Sygnałem ostrzegawczym? Musieliśmy jakoś zareagować, a w szczególności ja byłem zmuszony zaprowadzić ład i na dobre zamknąć usta wszystkim rozgłaszającym niestworzone historie. Nie potrzebowałem w Suffolk paniki, takowej było już w ostatnich miesiącach zbyt dużo.
Byłem rad, że Ramsey niezwłocznie zgodził się pomóc. Jego doświadczenie, umiejętności oraz wiedza o pradawnych bytach pozwalała nam otwarcie przeanalizować sytuację, dojść do prawdy oraz przede wszystkim spróbować rozwiązać zaistniały problem. Żywiłem w sobie jeszcze nikłą nadzieję, iż uda nam się odnaleźć załogę statku żywą, ale przeczuwałem, że było to złudne. Zniknęli nie tylko oni, ale wszystko to, co pragnęli przetransportować do pobliskiego miasteczka. Czy istniała szansa, że przypadkowo uaktywnili jakieś przekleństwo? Być może, aczkolwiek nie było mi znane żadne, które miało równie wielką moc.
-Krwawy Theo, kapitan o którym ci wspominałem w liście, słynął z zamiłowania do niebezpiecznych, magicznych przedmiotów- rzuciłem nie zwalniając kroku. Musieliśmy zacząć od bliższego przyjrzenia się statkowi, gdzie mogły znajdować się kluczowe dla sprawy ślady. Wątpiłem, aby wiele osób już tam dotarło – krążące opowieści zdawały się mrozić krew w żyłach czarodziejów, co akurat działało zdecydowanie na plus. Złaknieni przygód tudzież zwykli łupieżcy mogli zatrzeć poszlaki lub co gorsza stać się kolejnymi ofiarami, czego przede wszystkim pragnąłem uniknąć.
-Wyprzedzając pierwszą myśl, nie jest mi znana żadna klątwa, która miałaby podobne działanie- dodałem właściwie od razu wiedząc, że to właśnie nic innego jak artefakty kojarzone były z przekleństwami. -Gdyby nawet jakiekolwiek została aktywowana, to objęłaby tylko statek lub jeden przedmiot, a nie tak wielki obszar. Zajęcie całych bagien jest możliwe, ale wymagałoby ogromnych nakładów pracy i przede wszystkim umiejętności. Może nie jestem zbyt bardzo obyty w towarzystwie zaklinaczy- przeciągnąłem ostatnie słowo z ironicznym uśmieszkiem -ale nie znam i nie słyszałem o żadnym, który byłby w stanie to uczynić nie wzbudzając niczyich podejrzeń- zwieńczyłem myśl. Nie miałem wielu kontaktów z prostego powodu – w kwestii przekleństw byłem po prostu samowystarczalny. Dochodziły do mnie pogłoski o wprawionych w fach jednostkach, lecz nigdy nie przyglądałem im się bliżej. -Z resztą skąd miałby wiedzieć, że statek ugrzęźnie akurat na tych bagnach? Oczywiście możemy spekulować, że miał to wszystko zaplanowane, ale bądźmy realistami- dodałem zerkając na niego z ukosa. Z pewnością podzielał moją opinię.
-Niedługo po wysłaniu listu do ciebie otrzymałem wiadomość od Manannana. Jeden z jego okrętów zaginął, a mówiąc wprost rozpłynął się w powietrzu wraz z całą załogą- nie wiedziałem, czy mogło to wnieść coś do sprawy i miało jakiekolwiek powiązanie, jednakże wolałem uprzedzić Ramseya. Może i on miał ciekawe wieści? W końcu wspominał o nich w liście. Może to właśnie ze strzępków informacji bylibyśmy w stanie wysunąć wstępną teorię? -Podobno zaatakowały ich syreny, a przynajmniej takie wieści do niego dotarły- rzuciłem nie dając temu wiary. -Wydaje mi się jednak, że nawet gdyby poszli na dno to pozostałby jakiś ślad- dodałem wzruszając lekko ramionami. -Wspominałeś o problemach w Kent, o co chodziło? Co wiesz o tej komecie?- kolejne pytania, ale liczyłem że będzie w stanie na wszystkie udzielić odpowiedzi.
Uniosłem wyżej różdżkę, gdy w oddali dostrzegłem maszt. Przebrnęliśmy kawał drogi i rzeczywiście nigdzie nie przyszło mi dostrzec żadnej żywej istoty.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 75
'k100' : 75
Prorocze sny miały się ziścić, ale nie wiedział kiedy to wszystko się zdarzy ani jakie będą miały konsekwencje. O katastrofie okrętów poinformował Tristana, kiedy tylko na chłodno przeanalizował wszystko, czego doświadczył podczas jednej ze swoich wizji. Czy to możliwe, że śnił o Kent? O tamtych białych klifach, których nie mógł pomylić z żadnym innym miejscem? Pozornie nie miało to wiele wspólnego z hrabstwem, które dostał pod opiekę Macnair, wszystko było powiązane za sprawką świetlistego warkocza nieruchomej od kilku dni komety. Sytuacja w Suffolk nie zdziwiła go ani trochę, ale ta wiedza nie uczyniła go spokojniejszym. Zjawisko, którego byli świadkami było nowe i niepokojące, również dla badaczy i jego znajomych z departamentu, niewymownych astronomów z sali nieba. I choć podejrzewał, że mogli już być na tropie rozwikłania tej tajemnicy — nawet gdyby ją poznali, nie zamierzali się nią podzielić — lub wciąż poszukiwali brakującego elementu do ostatecznego rozwiązania.
Namiestnikowi Suffolku skinął głową na powitanie, stawiając się w umówionym miejscu. Rozglądając się wkoło słuchał jego słów, wiedząc, że kometa mogła doprowadzić do serii podobnych zdarzeń wokół Wysp Brytyjskich. Nawet jeśli o tym nie wiedzieli, wkrótce te wieści do nich dotrą. Pokiwał głową, marszcząc brwi — z daleka obserwując okręt. Niejak nie miał ochoty na niego wchodzić, ale ciekawość i pragnienie zbliżenia się do obrazów ze snu walczyły z rozsądkiem.
— Fazy księżyca wpływają na przypływy i odpływy. Kometa, która pojawiła się na niebie mogła wpływać na morza silniej i bardziej nieprzewidywalnie, bo ona sama jest czymś, z czym nigdy dotąd się nie spotkaliśmy.— Uniósł wzrok w górę, przedzierając się spojrzeniem przez niebo w stronę świetlistego warkocza. — Mogła kapitana zaskoczyć, mógł wpłynąć tu przez pomyłkę, w wyniku utraty kontroli nad okrętem.— Z naiwnością dziecka mógłby za pewnik wziąć ekspertyzę, że żadna klątwa nie miała na to wpływu. Nie znał się na nich zbyt dobrze. Jeśli kapitan miłował się w niebezpiecznych przedmiotach z pewnością wiedział, jak przed różnymi zagrożeniami się uchronić. Jako doświadczony żeglarz z pewnością tez nie trafił tu z powodu błachego błędu. Zerknął na Drew, gdy wspomniał o wieściach od Manannana. To właśnie jego mógłby uznać za eksperta w tej dziedzinie. To jego wiedza i doświadczenie mogły podpowiedzieć Macnairowi najwięcej. Zniknięcie statku mogło mieć związek. I w tej sytuacji brzmiało prawdopodobnie. — O komecie niewiele. Nie jestem astronomem, ale z tego, co mi wiadomo komety poruszają się po własnej orbicie, a ta, odkąd się pojawiła zachowuje się tak jakby znajdowała się na naszej, co dotąd nie było możliwe ani tym bardziej uzasadnione, a przynajmniej o takim przypadku nie słyszałem. Wydaje się niepokojąca. Nie znika, nie przemieszcza się. Jest widoczna w dzień i w nocy. Nie wiem jakiej mocy trzeba było użyć, by móc zatrzymać lecące w kierunku słońca ciało niebieskie. Ale miałem sen. Sen o statkach i znikającej załodze. — Wypuścił powoli powietrze z płuc i znów zerknął w stronę okrętu, mocniej marszcząc brwi i w ślad za Drew wyciągnął różdżkę. — Krwawy Theo — powtórzył po nim w zamyśleniu, przyglądając się okrętowi. I przez ułamek sekundy był pewien, że wygląda jak ten, na którym tamtej koszmarnej nocy płynął. — Okręt o trzech masztach miał na swoim pokładzie skrzynie z inicjałami T.T. zamkniętymi w krwawym okręgu. Był sztorm, w trakcie którego natknęli się na inny okręt. — Twierdzili, że pojawił się znikąd, ale to brzmiało jak żeglarski żargon, metafora, której nie ośmieliłby się wziąć na poważnie, choć teraz kiedy o tym myślał wcale nie brzmiała nieprawdopodobnie. — Ale był całkiem pusty. Nie było na pokładzie żywego ducha. Doszło do katastrofy, a członkowie załogi zaczęli wyskakiwać jeden po drugim do wzburzonego morza. Choć nie. Nie skakali. Wpadali w morską toń jak szmaciane lalki. Bezwolne, pozbawione już życia zanim utonęły. Myślałem, że to miało miejsce w Kent. Widziałem klify, poinformowałem o tym Tristana.— Czy mógł się tak pomylić? Czy to mogło zdarzyć się tutaj? Od Rosiera nie miał żadnych wieści, nie potwierdził jego przeczuć. Nie znosił być w błędzie, ta wizja paliła go pod mostkiem okrutnie.— Widziałem też węża utkanego z ciemności. Sunął po okręcie. Nigdy nie widziałem niczego podobnego— niczego tak przerażającego zdawał się mówić między wersami. — Ale to nie wszystko. Dwa dni temu lady Burke poprosiła mnie o pomoc w Beamish Town. Odwiedziliśmy miejski ratusz, w którym znajdywali się ludzie, którzy zdawali się utracić zmysły. Była z nami Elvira, odrzuciła przejawy wszelkich znanych jej chorób. A ci, przekuci do łóżek zdawali się być bardziej ofiarami klątwy, choć ktoś to zbadał i zaprzeczył. Drew, oni byli obłąkani. To, co zaskoczyło mnie najbardziej to fakt, że jeden z nich uznał mój głos za znajomy. Mój głos — potwierdził, udać dalej. Zacisnął palce na różdżce. — Mój głos wydobywający się z głębin. Nie cichnący odkąd na niebie pojawiła się kometa. Wspomniał o niej, nie jest więc bez znaczenia. A kiedy z nim rozmawiałem oni wszyscy nagle oprzytomnieli. Uciec w morze, utonąć, by się uratować. Jego słowa brzmiały jak proroctwo: wkrótce świat spowije się mrokiem. Ciemnością, nieprzebytą, koszmarną. Tylko głębiny mogą nas uratować. On także widział tego węża. Pojawił się na plaży.
Namiestnikowi Suffolku skinął głową na powitanie, stawiając się w umówionym miejscu. Rozglądając się wkoło słuchał jego słów, wiedząc, że kometa mogła doprowadzić do serii podobnych zdarzeń wokół Wysp Brytyjskich. Nawet jeśli o tym nie wiedzieli, wkrótce te wieści do nich dotrą. Pokiwał głową, marszcząc brwi — z daleka obserwując okręt. Niejak nie miał ochoty na niego wchodzić, ale ciekawość i pragnienie zbliżenia się do obrazów ze snu walczyły z rozsądkiem.
— Fazy księżyca wpływają na przypływy i odpływy. Kometa, która pojawiła się na niebie mogła wpływać na morza silniej i bardziej nieprzewidywalnie, bo ona sama jest czymś, z czym nigdy dotąd się nie spotkaliśmy.— Uniósł wzrok w górę, przedzierając się spojrzeniem przez niebo w stronę świetlistego warkocza. — Mogła kapitana zaskoczyć, mógł wpłynąć tu przez pomyłkę, w wyniku utraty kontroli nad okrętem.— Z naiwnością dziecka mógłby za pewnik wziąć ekspertyzę, że żadna klątwa nie miała na to wpływu. Nie znał się na nich zbyt dobrze. Jeśli kapitan miłował się w niebezpiecznych przedmiotach z pewnością wiedział, jak przed różnymi zagrożeniami się uchronić. Jako doświadczony żeglarz z pewnością tez nie trafił tu z powodu błachego błędu. Zerknął na Drew, gdy wspomniał o wieściach od Manannana. To właśnie jego mógłby uznać za eksperta w tej dziedzinie. To jego wiedza i doświadczenie mogły podpowiedzieć Macnairowi najwięcej. Zniknięcie statku mogło mieć związek. I w tej sytuacji brzmiało prawdopodobnie. — O komecie niewiele. Nie jestem astronomem, ale z tego, co mi wiadomo komety poruszają się po własnej orbicie, a ta, odkąd się pojawiła zachowuje się tak jakby znajdowała się na naszej, co dotąd nie było możliwe ani tym bardziej uzasadnione, a przynajmniej o takim przypadku nie słyszałem. Wydaje się niepokojąca. Nie znika, nie przemieszcza się. Jest widoczna w dzień i w nocy. Nie wiem jakiej mocy trzeba było użyć, by móc zatrzymać lecące w kierunku słońca ciało niebieskie. Ale miałem sen. Sen o statkach i znikającej załodze. — Wypuścił powoli powietrze z płuc i znów zerknął w stronę okrętu, mocniej marszcząc brwi i w ślad za Drew wyciągnął różdżkę. — Krwawy Theo — powtórzył po nim w zamyśleniu, przyglądając się okrętowi. I przez ułamek sekundy był pewien, że wygląda jak ten, na którym tamtej koszmarnej nocy płynął. — Okręt o trzech masztach miał na swoim pokładzie skrzynie z inicjałami T.T. zamkniętymi w krwawym okręgu. Był sztorm, w trakcie którego natknęli się na inny okręt. — Twierdzili, że pojawił się znikąd, ale to brzmiało jak żeglarski żargon, metafora, której nie ośmieliłby się wziąć na poważnie, choć teraz kiedy o tym myślał wcale nie brzmiała nieprawdopodobnie. — Ale był całkiem pusty. Nie było na pokładzie żywego ducha. Doszło do katastrofy, a członkowie załogi zaczęli wyskakiwać jeden po drugim do wzburzonego morza. Choć nie. Nie skakali. Wpadali w morską toń jak szmaciane lalki. Bezwolne, pozbawione już życia zanim utonęły. Myślałem, że to miało miejsce w Kent. Widziałem klify, poinformowałem o tym Tristana.— Czy mógł się tak pomylić? Czy to mogło zdarzyć się tutaj? Od Rosiera nie miał żadnych wieści, nie potwierdził jego przeczuć. Nie znosił być w błędzie, ta wizja paliła go pod mostkiem okrutnie.— Widziałem też węża utkanego z ciemności. Sunął po okręcie. Nigdy nie widziałem niczego podobnego— niczego tak przerażającego zdawał się mówić między wersami. — Ale to nie wszystko. Dwa dni temu lady Burke poprosiła mnie o pomoc w Beamish Town. Odwiedziliśmy miejski ratusz, w którym znajdywali się ludzie, którzy zdawali się utracić zmysły. Była z nami Elvira, odrzuciła przejawy wszelkich znanych jej chorób. A ci, przekuci do łóżek zdawali się być bardziej ofiarami klątwy, choć ktoś to zbadał i zaprzeczył. Drew, oni byli obłąkani. To, co zaskoczyło mnie najbardziej to fakt, że jeden z nich uznał mój głos za znajomy. Mój głos — potwierdził, udać dalej. Zacisnął palce na różdżce. — Mój głos wydobywający się z głębin. Nie cichnący odkąd na niebie pojawiła się kometa. Wspomniał o niej, nie jest więc bez znaczenia. A kiedy z nim rozmawiałem oni wszyscy nagle oprzytomnieli. Uciec w morze, utonąć, by się uratować. Jego słowa brzmiały jak proroctwo: wkrótce świat spowije się mrokiem. Ciemnością, nieprzebytą, koszmarną. Tylko głębiny mogą nas uratować. On także widział tego węża. Pojawił się na plaży.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Zastanowiły mnie słowa Mulcibera, gdyż sam nie miałem zielonego pojęcia o żeglarstwie. Jeśli już jakimś niefartem musiałem znaleźć się na statku, to z butelką rumu lub grogu oczekiwałem dobicia do brzegu. Bujający się pokład, rozbijający się o żagle wiatr i głośny żargon to nie była moja bajka – zdecydowanie bardziej wolałem inne środki transportu. Czy faktycznie nagłe pojawienie się komety mogły zdezorientować kapitana? Wzburzyć morze i zdać całą załogę na jego łaskę? Nawet jeśli Theo wpłynął tu przez pomyłkę, to gdzie u licha były skrzynie pełne towaru? Jakiekolwiek ślady ludzkiej obecności? Ciała? Wątpiłem, że nikt nie zdołałby uchronić się przed szalejącą wodą, skoro łajba pozostała w jednym kawałku. -Oczywiście, jest taka szansa. Tylko pozostaje pytanie, dlaczego w takim razie ich nie ma? Żadnego żywego, żadnego trupa? Części ubrania, towaru, jaki transportowali. Nikt nie zdążyłby zrabować pokładu, a nawet jeśli to byłoby to widać na pierwszy rzut oka- odparłem zdając sobie sprawę, że za tym wszystkim musiało kryć się coś większego i znacznie mroczniejszego niżeli początkowo mogliśmy przypuszczać. Zwłaszcza, że w okolicy widać było cienie – istoty zrodzone z tajemniczej, karmiącej się śmiercią magii. Mieszkańcy mogli uznać to za mrzonkę, lecz my doskonale wiedzieliśmy, że nie była to jedynie bujna wyobraźnia.
Wsłuchałem się w słowa o komecie wyraźnie marszcząc brwi w zastanowieniu. Podobnie jak Ramsey nie znałem się na astronomii, a zatem musiałem polegać na jego krótkim wyjaśnieniu. -I po co ktoś lub coś miałoby to robić- wtrąciłem się. Żadna sensowna odpowiedź nie przychodziła mi do głowy. Może cokolwiek to nie było czerpało z niej moc? Jakie miało plany? Magia potrafiła zaskakiwać; jej twory były równie fascynujące, co niebezpieczne, dlatego najważniejszym było wiedzieć. My zaś nie jeszcze nie potrafiliśmy tego rozgryźć, więc pojawiało się zniecierpliwienie i ryzyko, które trzeba było podjąć. Trudno było utkać plan i trzymać się go wydając jasne instrukcje, kiedy tak naprawdę potencjalny wróg był tajemnicą.
Zerknąłem na towarzysza, gdy wspomniał o śnie. Daleki byłem od pokładania wiary we wróżbiarskie teorie i sygnały, jednakże dar Mulcibera był czymś zupełnie innym. Miał analityczny umysł, jak nikt inny twardo stąpał po ziemi, nie zajmował się abstrakcyjnymi rzeczami i jak już coś mówił, to z pewnością wcześniej przemyślał. Przeniosłem spojrzenie na łajbę, gdy wspomniał o trzech masztach oraz skrzyniach z inicjałami T.T. W teorii wszystko pasowało, ale czy wciąż nie było to zbyt mało, aby definitywnie stwierdzić, że śnił o załodze Krwawego Theo? Nie dane było mi długo wątpić, bowiem z każdym kolejnym słowem wszystko składało się w jedną, być może nielogiczną, acz prawdopodobną całość. -Co rozumiesz przez krwawy okręg?- uniosłem pytająco brew. -Szmaciane lalki wpadające do wody, zderzenie nieopodal klifów w Kent- powtórzyłem po przyjacielu starając się to wszystko pojąć, zrozumieć co do cholery mogło się tam wydarzyć. To nie miało sensu – każdy marynarz po usterce pokładu robiłby wszystko, aby utrzymać statek na wodzie, a nie skakał w głębiny. Jeśli jednak nie żyli, to jakim cudem wpadły do toni ciała wszystkich? Irracjonalne. -Zastanawiam się, czy istnieje jakakolwiek szansa, aby statek dryfował tyle mil i znalazł się tu w tak krótkim czasie- przesunąłem dłonią wzdłuż brody w zastanowieniu. Nie znałem się na tym, naprawdę przydałoby się doświadczenie Traversa. Szczerze liczyłem, że Xavier, Irina czy Igor będą w posiadaniu jakichkolwiek informacji. Naprawdę potrzebowałem odpowiedzi.
Wąż – kolejna niewiadoma. -W tych wizjach- zacząłem woląc mieć jasny pogląd sytuacji. -Występuje jakaś symbolika? Czy zwykle są klarowane i odczytujesz je jeden do jednego?- nie wiedziałem, nigdy nie rozmawialiśmy o tym, a sam nie miałem okazji zapytać o to innego jasnowidza.
Dopiero, gdy Ramsey wspomniał Primrose zatrzymałem się w półkroku i spojrzałem na niego z powagą, która rzadko malowała się na mej twarzy. Olśniło mnie i czułem, że nie mogłem się mylić, nie tym razem. Pozwoliłem mu dokończyć i choć wspomnienie obłąkanych budziło obawę, że wariactwo szerzyć się w kolejnych miejscach, to nie miałem nic na pocieszenie. Wręcz przeciwnie. -Byłem z lady trzy dni temu w grocie, która ukazała się wraz z nadejściem komety. Ludzie dostrzegli ją, bowiem u jej podnóży, na pobliskiej plaży, każda fala przynosiła nowe, rzekomo drogocenne kamienie. Wiele już w życiu widziałem i sądziłem, że nic mnie nie zaskoczy, ale wierz mi, iż po wejściu do jaskini zmieniłem zdanie. Sieć precyzyjnie rozrysowanych połączeń runicznych budziła równie wielki podziw, co obawy. Bijąca z nich moc była silna, ale nie na tyle, aby utrzymać to miejsce w ryzach. Coś je osłabiło, zdestabilizowało- przerwałem na moment przecierając dłonią twarz i zatrzymując ją w okolicy żuchwy. Jeśli miałem rację, to mieliśmy przechlapane. -I to coś wypuściło trzymane tam licho na świat- nawet nie zauważyłem, kiedy zatrzymali się przy nas Xavier, Igor oraz Irina. Rad byłem, że nie wchodzili mi w słowo – powitania mogliśmy zostawić na później. -Znaki wykonane były przez wprawionego, jak nie najlepszego w swym fachu i to bardzo, bardzo dawno, bo nie stosuje się już tego rodzaju pisma. Na pierwszy rzut oka byłem gotów stwierdzić, iż czyniła to jedna osoba, a zatem szykowała te tunele i samą główną komnatę wiele tygodni, jak nie miesięcy. Celem nie było uniemożliwienie wejścia, a wyjścia. Na końcu korytarza znajdowała się wspomniana komnata i na samym jej środku stało coś na kształt klatki utkanej z lśniących, magicznych połączeń pomiędzy runami- nie odwracałem spojrzenia od Ramseya, prawdopodobnie tylko on wiedział do czego nawiązywałem. -Ona była otwarta- to mówiło samo za siebie. -Nagle dzieją się te wszystkie dziwne rzeczy, a Ty i ten gość widzicie węża utkanego z cieni- składało się w jedną całość. Pozostawało pytanie jak stary i jak potężny byt pełzał po naszych ziemiach. Jeszcze niech się okaże bazyliszkiem, moim pieprzonym boginem. -Ale czekaj, co?- zmrużyłem powieki. -Jak to rozpoznał Twój głos?- uniosłem pytająco brew. Cóż jeszcze nas czeka? Co jeśli to dopiero początek?
Wsłuchałem się w słowa o komecie wyraźnie marszcząc brwi w zastanowieniu. Podobnie jak Ramsey nie znałem się na astronomii, a zatem musiałem polegać na jego krótkim wyjaśnieniu. -I po co ktoś lub coś miałoby to robić- wtrąciłem się. Żadna sensowna odpowiedź nie przychodziła mi do głowy. Może cokolwiek to nie było czerpało z niej moc? Jakie miało plany? Magia potrafiła zaskakiwać; jej twory były równie fascynujące, co niebezpieczne, dlatego najważniejszym było wiedzieć. My zaś nie jeszcze nie potrafiliśmy tego rozgryźć, więc pojawiało się zniecierpliwienie i ryzyko, które trzeba było podjąć. Trudno było utkać plan i trzymać się go wydając jasne instrukcje, kiedy tak naprawdę potencjalny wróg był tajemnicą.
Zerknąłem na towarzysza, gdy wspomniał o śnie. Daleki byłem od pokładania wiary we wróżbiarskie teorie i sygnały, jednakże dar Mulcibera był czymś zupełnie innym. Miał analityczny umysł, jak nikt inny twardo stąpał po ziemi, nie zajmował się abstrakcyjnymi rzeczami i jak już coś mówił, to z pewnością wcześniej przemyślał. Przeniosłem spojrzenie na łajbę, gdy wspomniał o trzech masztach oraz skrzyniach z inicjałami T.T. W teorii wszystko pasowało, ale czy wciąż nie było to zbyt mało, aby definitywnie stwierdzić, że śnił o załodze Krwawego Theo? Nie dane było mi długo wątpić, bowiem z każdym kolejnym słowem wszystko składało się w jedną, być może nielogiczną, acz prawdopodobną całość. -Co rozumiesz przez krwawy okręg?- uniosłem pytająco brew. -Szmaciane lalki wpadające do wody, zderzenie nieopodal klifów w Kent- powtórzyłem po przyjacielu starając się to wszystko pojąć, zrozumieć co do cholery mogło się tam wydarzyć. To nie miało sensu – każdy marynarz po usterce pokładu robiłby wszystko, aby utrzymać statek na wodzie, a nie skakał w głębiny. Jeśli jednak nie żyli, to jakim cudem wpadły do toni ciała wszystkich? Irracjonalne. -Zastanawiam się, czy istnieje jakakolwiek szansa, aby statek dryfował tyle mil i znalazł się tu w tak krótkim czasie- przesunąłem dłonią wzdłuż brody w zastanowieniu. Nie znałem się na tym, naprawdę przydałoby się doświadczenie Traversa. Szczerze liczyłem, że Xavier, Irina czy Igor będą w posiadaniu jakichkolwiek informacji. Naprawdę potrzebowałem odpowiedzi.
Wąż – kolejna niewiadoma. -W tych wizjach- zacząłem woląc mieć jasny pogląd sytuacji. -Występuje jakaś symbolika? Czy zwykle są klarowane i odczytujesz je jeden do jednego?- nie wiedziałem, nigdy nie rozmawialiśmy o tym, a sam nie miałem okazji zapytać o to innego jasnowidza.
Dopiero, gdy Ramsey wspomniał Primrose zatrzymałem się w półkroku i spojrzałem na niego z powagą, która rzadko malowała się na mej twarzy. Olśniło mnie i czułem, że nie mogłem się mylić, nie tym razem. Pozwoliłem mu dokończyć i choć wspomnienie obłąkanych budziło obawę, że wariactwo szerzyć się w kolejnych miejscach, to nie miałem nic na pocieszenie. Wręcz przeciwnie. -Byłem z lady trzy dni temu w grocie, która ukazała się wraz z nadejściem komety. Ludzie dostrzegli ją, bowiem u jej podnóży, na pobliskiej plaży, każda fala przynosiła nowe, rzekomo drogocenne kamienie. Wiele już w życiu widziałem i sądziłem, że nic mnie nie zaskoczy, ale wierz mi, iż po wejściu do jaskini zmieniłem zdanie. Sieć precyzyjnie rozrysowanych połączeń runicznych budziła równie wielki podziw, co obawy. Bijąca z nich moc była silna, ale nie na tyle, aby utrzymać to miejsce w ryzach. Coś je osłabiło, zdestabilizowało- przerwałem na moment przecierając dłonią twarz i zatrzymując ją w okolicy żuchwy. Jeśli miałem rację, to mieliśmy przechlapane. -I to coś wypuściło trzymane tam licho na świat- nawet nie zauważyłem, kiedy zatrzymali się przy nas Xavier, Igor oraz Irina. Rad byłem, że nie wchodzili mi w słowo – powitania mogliśmy zostawić na później. -Znaki wykonane były przez wprawionego, jak nie najlepszego w swym fachu i to bardzo, bardzo dawno, bo nie stosuje się już tego rodzaju pisma. Na pierwszy rzut oka byłem gotów stwierdzić, iż czyniła to jedna osoba, a zatem szykowała te tunele i samą główną komnatę wiele tygodni, jak nie miesięcy. Celem nie było uniemożliwienie wejścia, a wyjścia. Na końcu korytarza znajdowała się wspomniana komnata i na samym jej środku stało coś na kształt klatki utkanej z lśniących, magicznych połączeń pomiędzy runami- nie odwracałem spojrzenia od Ramseya, prawdopodobnie tylko on wiedział do czego nawiązywałem. -Ona była otwarta- to mówiło samo za siebie. -Nagle dzieją się te wszystkie dziwne rzeczy, a Ty i ten gość widzicie węża utkanego z cieni- składało się w jedną całość. Pozostawało pytanie jak stary i jak potężny byt pełzał po naszych ziemiach. Jeszcze niech się okaże bazyliszkiem, moim pieprzonym boginem. -Ale czekaj, co?- zmrużyłem powieki. -Jak to rozpoznał Twój głos?- uniosłem pytająco brew. Cóż jeszcze nas czeka? Co jeśli to dopiero początek?
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Sowa przyleciała nagle, niespodziewanie. Jednak nie zmieniało to faktu, że jak tylko przeczytał list, nie zastanawiał się dwa razy. Od razu zabrał potrzebne rzeczy i opuścił Durham Castle. Przez swoją nieobecność zaniedbał swoje obowiązki względem Rycerzy i nie mógł sobie teraz tego wybaczyć. Tym bardziej w tym momencie był rad, że został poproszony o pomoc, której miał nadzieję udzielić. Powtarzał w głowie słowa listu od Drew. Nie miał zbyt dużej wiedzy na temat wydarzeń z Banku Gringotta nie licząc tego co kiedyś przekazał mu jego brat. Wiedział jedynie, że doszło tam do dziwnych wydarzeń, które odbyły się na wszystkich biorących w nich udział. Edgar miał wtedy problemy z pamięcią, zapomniał o istnieniu swojego, nieżyjącego już, brata, nie raz nie dwa zapominał o bieżących rzeczach, a Craig’a opętało coś co powodowało, że rosły mu dziwne rogi. Mieli do czynienia z tajemniczą i potężną magią, której nie do końca rozumieli. Chcieli ją jednak zrozumieć i bardzo możliwe, że jeśli dowiedzą się co się wydarzyło na bagnach Minsmere, będą coraz bliżej rozwiązania zagadki.
Na statkach się nie znał, zawsze był jedynie pasażerem, który chciał jak najszybciej znaleźć się znów na lądzie. Domyślał się jednak, że, tak jak napisał Drew, doświadczony kapitan nigdy nie wpłynął by umyślnie na mieliznę. Dodatkowo temat cieni bardzo go niepokoił. Miał z nimi do czynienia tylko raz, podczas wyjścia z Edgarem, jednak był pewny, że do końca życia tego nie zapomni. Było to bardzo nieprzyjemne przeżycie, którego, jeśli to tylko możliwe, wolałby nigdy więcej nie doświadczyć. Nie zmieniało to jednak faktu, że cienie pojawiały się jedynie na terenie Wielkiej Brytanii. Podczas swojego wyjazdu, pomimo że chciał uciec od trosk i zmartwień, to starał się jednocześnie poszerzyć swoją wiedzę. Podróżował po Bliskim Wschodzie, wiedząc, że wiedza tamtejszych czarodziejów różni się o tej, którą posiadają oni na terenach europejskich. Niestety nawet tam nie udało mu się dowiedzieć wiele, wychodziło na to, że był to nowy, niespotykany do tej pory rodzaj magii.
Gdy zjawił się na miejscu był tam już Drew i Ramsey. Prowadzili rozmowę, więc nie chcąc im przeszkadzać stanął obok i przysłuchiwał się jej. Dobrze zrobił, dowiedział się kilku istotnych informacji. Przede wszystkim, nie zdawał sobie sprawy, że jego kuzynka tak poważnie zaangażowała się w sprawę. Cieszył się z tego powodu, ale mimo wszystko gdzieś tam wewnętrznie się o nią martwił. Była inteligentna i ambitna oraz niezwykle zdolna jak na swój wiek, jednak była rodziną, a o rodzinę zawsze się martwił. Na następny dzień był umówiony z Primrose na wspólny lunch, miał zamiar trochę ją wypytać co porabiała podczas jego nieobecności.
Wysłuchał uważnie słów Drew na temat groty i bardzo go to zainteresowała. Gdzieś tam z tyłu głowy już mu się pojawiło kilka teorii odnośnie run, które mogły znajdować się w jej wnętrzu. Wiedział również, że na pewno poświęci temu trochę czasu by móc się przyjrzeć tej grocie i ją dokładniej zbadać. Opętania na terenie jego hrabstwa, o których wspomniał Ramsey również go niepokoiły. Nie znał się na tym jednak, badał zaklęte przedmioty i artefakty, nie zajmował się opętaniami ludzi. Mimo wszystko działo się to na jego terenie i nie mógł tego raz po prostu zostawić.
Uniósł różdżkę by oświetlić wrak statku, do którego się zbliżali. Nie było tu żadnych śladów, w każdym razie nie fizycznych, które mogliby zobaczyć gołym okiem.
- Jeśli oboje widzieliście węże, myślę, że dobrym pomysłem może być poszukanie spokrewnionych z nim znaków na pokładzie. Możliwe, że do czegoś nas to doprowadzi, a przynajmniej wskaże nam drogę do kolejnych wskazówek. - odezwał się w końcu lekko przy tym kiwając głowę.
Na statkach się nie znał, zawsze był jedynie pasażerem, który chciał jak najszybciej znaleźć się znów na lądzie. Domyślał się jednak, że, tak jak napisał Drew, doświadczony kapitan nigdy nie wpłynął by umyślnie na mieliznę. Dodatkowo temat cieni bardzo go niepokoił. Miał z nimi do czynienia tylko raz, podczas wyjścia z Edgarem, jednak był pewny, że do końca życia tego nie zapomni. Było to bardzo nieprzyjemne przeżycie, którego, jeśli to tylko możliwe, wolałby nigdy więcej nie doświadczyć. Nie zmieniało to jednak faktu, że cienie pojawiały się jedynie na terenie Wielkiej Brytanii. Podczas swojego wyjazdu, pomimo że chciał uciec od trosk i zmartwień, to starał się jednocześnie poszerzyć swoją wiedzę. Podróżował po Bliskim Wschodzie, wiedząc, że wiedza tamtejszych czarodziejów różni się o tej, którą posiadają oni na terenach europejskich. Niestety nawet tam nie udało mu się dowiedzieć wiele, wychodziło na to, że był to nowy, niespotykany do tej pory rodzaj magii.
Gdy zjawił się na miejscu był tam już Drew i Ramsey. Prowadzili rozmowę, więc nie chcąc im przeszkadzać stanął obok i przysłuchiwał się jej. Dobrze zrobił, dowiedział się kilku istotnych informacji. Przede wszystkim, nie zdawał sobie sprawy, że jego kuzynka tak poważnie zaangażowała się w sprawę. Cieszył się z tego powodu, ale mimo wszystko gdzieś tam wewnętrznie się o nią martwił. Była inteligentna i ambitna oraz niezwykle zdolna jak na swój wiek, jednak była rodziną, a o rodzinę zawsze się martwił. Na następny dzień był umówiony z Primrose na wspólny lunch, miał zamiar trochę ją wypytać co porabiała podczas jego nieobecności.
Wysłuchał uważnie słów Drew na temat groty i bardzo go to zainteresowała. Gdzieś tam z tyłu głowy już mu się pojawiło kilka teorii odnośnie run, które mogły znajdować się w jej wnętrzu. Wiedział również, że na pewno poświęci temu trochę czasu by móc się przyjrzeć tej grocie i ją dokładniej zbadać. Opętania na terenie jego hrabstwa, o których wspomniał Ramsey również go niepokoiły. Nie znał się na tym jednak, badał zaklęte przedmioty i artefakty, nie zajmował się opętaniami ludzi. Mimo wszystko działo się to na jego terenie i nie mógł tego raz po prostu zostawić.
Uniósł różdżkę by oświetlić wrak statku, do którego się zbliżali. Nie było tu żadnych śladów, w każdym razie nie fizycznych, które mogliby zobaczyć gołym okiem.
- Jeśli oboje widzieliście węże, myślę, że dobrym pomysłem może być poszukanie spokrewnionych z nim znaków na pokładzie. Możliwe, że do czegoś nas to doprowadzi, a przynajmniej wskaże nam drogę do kolejnych wskazówek. - odezwał się w końcu lekko przy tym kiwając głowę.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Tajemnicze zdarzenia u wybrzeży Suffolk oraz niepokojące podszepty docierające z opustoszałych bagien musiały zaniepokoić namiestnika. Zaginione statki, zdziczała natura i mnożące się coraz bardziej absurdalne plotki – podejrzewałam, że to mógł być ledwie początek, a prawdziwa groza czaić się mogła gdzieś w podmokłych gęstwinach Minsmere. Żadne z nas jednak nie mogło uwierzyć we wszystko, co gwarną falą próbowało przebić się aż przez mury Przeklętej Warowni. Doniesienia, które dotarły do Drew, musiały zostać zweryfikowane. Jasne stało się, że jako opiekunowie tych ziem musieliśmy przyjrzeć się sprawie z bliska. Nie zastanawiałam się długo. Losy pobliskich krain nie powinny być nam obojętne. Słuchałam z uwagą, kiedy opowiadał o kolejnych pogłoskach, kiedy z kilku absurdalnych faktów tworzył się krajobraz napędzający przerażeniem i zarazem ciekawością okolicznych mieszkańców. Nie było powodów, by wstrzymywać się dłużej, by zwlekać z osobistym stawieniem się na mokradłach. Niestraszne było mi błoto i drapiąca, wysoka roślinność. W miejscu tym stawić się miałam po raz pierwszy – dobrze przygotowana, odziana tak, by nic nie mogło przeszkodzić w swobodnym poruszaniu się, choć nie liczyłam w tych okolicznościach na spacery wyłącznie po wyznaczonych, dostosowanych ścieżkach. Przede wszystkim jednak należało zbadać okręt. Powaga zdarzenia skłoniła nas wszystkich do opuszczenia wygodnych murów przeklętego domostwa. Drew udał się na miejsce przed nami. Ja nie zamierzałam dopuścić do tego, by sprawa całkowicie zeszła na jego barki. Dzieliliśmy krew, korzystaliśmy z dóbr, a zatem powinniśmy przyjąć idące za tym obowiązki. Spodziewałam się, że Igor podzielał moje zdanie.
Gdy dotarliśmy na miejsce, natychmiast utkwiłam spojrzenie w zmarniałej Roztańczonej Sally, osiadłej smętnie na mieliźnie wciąż wiele kroków od nas. Ponad naszymi głowami czerwieniała kometa – kolejne zjawisko w ciągu ostatnich dni, które budziło powszechny niepokój i prowokowało coraz więcej pytań pośród czarodziejów. W obliczu tego wszystkiego nie mogliśmy jednak popadać w szaleństwo. – Czekają na nas – zwróciłam się do Igora, prowadząc dłonie w górę, prosto do koku, który rozluźnił się w czasie teleportacji. Wzmocniłam prędko upięcie i natychmiast skierowałam kroki w stronę statku. Wiedziałam, że Drew zwrócił się do Mulcibera, a jego wiedza mogła okazać się dla nas bardzo cenna. On jednak nie był jedynym, który tego dnia zaszczycić miał Suffolk swoją obecnością. Liczyłam, że wspólne działanie okaże się owocne i zdołamy przedrzeć się przez mnożące się niewiadome. Dla dobra hrabstwa, dla dobra naszej wspólnej sprawy. – Ludzie powtarzają, by omijać to miejsce szerokim łukiem – wspomniałam po drodze Igorowi. Nas to jednak nie mogło w żaden sposób przestraszyć. Nie zamierzaliśmy przecież poddawać się przy pierwszej trudności. Nie byliśmy pozbawieni możliwości, pozbawieni wsparcia. - Może to plotkowanie się na coś przydało – stwierdziłam, nie dopatrując się wokół żadnej żywej duszy, tylko pustka, niepokojący świst wiatru tańczący z szelestem traw. Nie potrzebowaliśmy gapiów, choć ów statek z pewnością kusił niektórych poszukiwaczy przygód. Być może znajdziemy sposób, by go zabezpieczyć przed niepożądanymi, jeżeli jego tajemnica okaże się na tyle istotna, a jeżeli wierzyć pogłoskom, sunące po mokradłach cieniste postacie były czymś, czego pod żadnym pozorem nie wolno nam było lekceważyć.
Dołączyliśmy do Drew, w gronie jego towarzyszy natychmiast rozpoznałam Ramseya, a więc tym trzecim musiał być lord Burke. Nadeszliśmy, nie wadząc toczącym się już rozmowom. Nie było konieczności witać się i wybijać mężczyzn z rytmu rozważań. Słuchałam za to chętnie, łaknąć informacji. Drew musiał opowiadać o wydarzeniach z groty. Dyskusja między śmierciożercami pozwalała zapoznać się z niepojętymi zjawiskami kolejnych dni. Pożałowałam, że dotarliśmy tutaj z opóźnieniem. Jasne stało się, że mierzymy się wszyscy z czymś wielkim. – Woda ostatnim azylem w obliczu czyhającej na nas ciemności – powtórzyłam za Ramseyem, namyślając się nad zacytowanym przez niego proroctwem. Tonące statki, węże, sztorny i głębiny. Woda zdawała się powracać w relacjach z tych wszystkich zdarzeń. – Dowiedzmy się, o co tutaj chodzi, panowie – przyznałam, obracając sylwetkę w stronę wraku. – Zanim śmierć zdoła nas wszystkich pochłonąć. – Tylko że śmierć mogła nie zdążyć, bo istniał ten drugi niepojęty mrok, a jego drażniąca niewiadoma wydawała się przerażać o wiele bardziej. Dlatego należało prędko ją unieszkodliwić. Lord Burke miał rację, czas przejść do rzeczy. Dostać się wreszcie do wnętrza okrętu, a potem przeniknąć między nieokreślone bagienne szlaki. Przecież nie mogliśmy poprzestać na dyskusji, choć wymiana informacji była dość istotna.
Przed nami prezentowało się oblicze umęczonego sztormem wraku, a wewnątrz mogło kryć się coś, co naprowadzi nas na nowe tropy. Przesadną optymistka jednak nie byłam.
Gdy dotarliśmy na miejsce, natychmiast utkwiłam spojrzenie w zmarniałej Roztańczonej Sally, osiadłej smętnie na mieliźnie wciąż wiele kroków od nas. Ponad naszymi głowami czerwieniała kometa – kolejne zjawisko w ciągu ostatnich dni, które budziło powszechny niepokój i prowokowało coraz więcej pytań pośród czarodziejów. W obliczu tego wszystkiego nie mogliśmy jednak popadać w szaleństwo. – Czekają na nas – zwróciłam się do Igora, prowadząc dłonie w górę, prosto do koku, który rozluźnił się w czasie teleportacji. Wzmocniłam prędko upięcie i natychmiast skierowałam kroki w stronę statku. Wiedziałam, że Drew zwrócił się do Mulcibera, a jego wiedza mogła okazać się dla nas bardzo cenna. On jednak nie był jedynym, który tego dnia zaszczycić miał Suffolk swoją obecnością. Liczyłam, że wspólne działanie okaże się owocne i zdołamy przedrzeć się przez mnożące się niewiadome. Dla dobra hrabstwa, dla dobra naszej wspólnej sprawy. – Ludzie powtarzają, by omijać to miejsce szerokim łukiem – wspomniałam po drodze Igorowi. Nas to jednak nie mogło w żaden sposób przestraszyć. Nie zamierzaliśmy przecież poddawać się przy pierwszej trudności. Nie byliśmy pozbawieni możliwości, pozbawieni wsparcia. - Może to plotkowanie się na coś przydało – stwierdziłam, nie dopatrując się wokół żadnej żywej duszy, tylko pustka, niepokojący świst wiatru tańczący z szelestem traw. Nie potrzebowaliśmy gapiów, choć ów statek z pewnością kusił niektórych poszukiwaczy przygód. Być może znajdziemy sposób, by go zabezpieczyć przed niepożądanymi, jeżeli jego tajemnica okaże się na tyle istotna, a jeżeli wierzyć pogłoskom, sunące po mokradłach cieniste postacie były czymś, czego pod żadnym pozorem nie wolno nam było lekceważyć.
Dołączyliśmy do Drew, w gronie jego towarzyszy natychmiast rozpoznałam Ramseya, a więc tym trzecim musiał być lord Burke. Nadeszliśmy, nie wadząc toczącym się już rozmowom. Nie było konieczności witać się i wybijać mężczyzn z rytmu rozważań. Słuchałam za to chętnie, łaknąć informacji. Drew musiał opowiadać o wydarzeniach z groty. Dyskusja między śmierciożercami pozwalała zapoznać się z niepojętymi zjawiskami kolejnych dni. Pożałowałam, że dotarliśmy tutaj z opóźnieniem. Jasne stało się, że mierzymy się wszyscy z czymś wielkim. – Woda ostatnim azylem w obliczu czyhającej na nas ciemności – powtórzyłam za Ramseyem, namyślając się nad zacytowanym przez niego proroctwem. Tonące statki, węże, sztorny i głębiny. Woda zdawała się powracać w relacjach z tych wszystkich zdarzeń. – Dowiedzmy się, o co tutaj chodzi, panowie – przyznałam, obracając sylwetkę w stronę wraku. – Zanim śmierć zdoła nas wszystkich pochłonąć. – Tylko że śmierć mogła nie zdążyć, bo istniał ten drugi niepojęty mrok, a jego drażniąca niewiadoma wydawała się przerażać o wiele bardziej. Dlatego należało prędko ją unieszkodliwić. Lord Burke miał rację, czas przejść do rzeczy. Dostać się wreszcie do wnętrza okrętu, a potem przeniknąć między nieokreślone bagienne szlaki. Przecież nie mogliśmy poprzestać na dyskusji, choć wymiana informacji była dość istotna.
Przed nami prezentowało się oblicze umęczonego sztormem wraku, a wewnątrz mogło kryć się coś, co naprowadzi nas na nowe tropy. Przesadną optymistka jednak nie byłam.
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Niepokojącym echem rozniosła się w hermetycznym środowisku wieść o nienormalnych losach wybrzeża wschodniej Anglii. Fatalny sztorm wzburzył słonymi wodami Morza Północnego; szeptano o niefortunnym zderzeniu dwóch trójmasztowców, plotkowano też o nieudolności kapitana łajby, enigmatycznym chłystku, wymownie nazywanym Krwawym Theo. Roztańczona Sally zasiadła tym sposobem na mieliźnie tutejszych bagien, okryta sekretem nieujawnionej dotąd prawdy; w niesprecyzowanych okolicznościach z pokładu zniknęły towary należące do tamtego łajdaka, ginąc — już chyba bezpowrotnie — w czeluściach wszechogarniającej mgły. Niejednoznacznym kolorem jawiła się zatem przyszłość podmokłej gęstwiny Minismere, naznaczonej dodatkowo czerwienią jaśniejącej na niebie komety i insynuacjami o zagwozdce siejących postrach cieni. Co niektórym ta pierwsza zwiastowała ponure omeny śmierci, zupełnie jakby zapowiedź czegoś niebezpiecznie prowokującego; dla większości jawiła się jednak nowością niewiadomej, męczącej umysł stekiem pytań pozbawionych odpowiedzi. Status tych drugich nie był znany, jedni uznawali je wszakże za sprzężone materią duchy pochłoniętych przez fale truposzy, inni — za ożywione czarnomagicznie zwłoki, siejące postrach wśród okolicznej ludności. Suffolk, a nawet cała Brytania, poczęły w lipcu skrywać tajemnice, którym należało stawić czoła. Padło na opiekuna tych ziem — serdecznego kuzyna, ogłoszonego nie tak wcale dawno namiestnikiem, dumnie walczącego o minioną świetność rodu. Matka czyniła to samo, więc w geście wzajemnego wsparcia przywiodła syna ze sobą w toń nierozwiązanej zagadki wilgotnych moczar. Nie tylko przywilejem widniała angielska rzeczywistość; więcej w niej zresztą było dojmującego obowiązku, niż przyjemnej beztroski. Ale dawno minęły już czasy egoistycznego lekceważenia, by tak po prostu, wypiął się na potrzeby własnej rodziny. Tym bardziej tej, która akceptowała go w pełni w zastanej formie. Mogli chcieć wyplewić z niego jedynie drzemiącego we krwi ducha Karkaroffów, ale tego samego pragnął też on. Tutaj czyniono pokłony nowej potędze, tutaj mówiono i zachowywano się inaczej; tak też dostrajał się stosownie do okoliczności, pozbywszy się na dobre bułgarskich reminiscencji.
— W każdej plotce jest ziarno prawdy — zauważył lapidarnie, nie ulegając przesadnie nasuwającemu się myślom uczuciu lęku. Tutejsi nie zapuszczali się w te okolice, jakby z obawy o dziwaczną pechowość tego miejsca, albo inne, czające się w mroku, fatum. Ich nie mogło jednak nic powstrzymać; stąd też pewnym krokiem przemierzał nieskażone cywilizacją tereny wybrzeża. Norwegia zamajaczyła mu w pamięci ckliwym sentymentem; niektóre z tych miejsc wyglądały podobnym urokiem, ciesząc oko i stęsknione za skandynawską krainą serce. Zaraz dotarli do celu, uważnie przysłuchując się uwagom zgromadzonych tu śmierciożerców. Niemo wtórował słusznym spostrzeżeniom, lecz po chwili lapidarnego wstępu gotów był już do eksploracji drewnianego wraku. Inicjująco ruszył naprzód, sprawa nie cierpiała wszakże zwłoki; wieczór przejmująco dawał się we znaki chłodem wiatru, a stopy z wolna zapadały się w mokrym gruncie. Czas sprawdzić, co tam na nich wszystkich czyhało.
— W każdej plotce jest ziarno prawdy — zauważył lapidarnie, nie ulegając przesadnie nasuwającemu się myślom uczuciu lęku. Tutejsi nie zapuszczali się w te okolice, jakby z obawy o dziwaczną pechowość tego miejsca, albo inne, czające się w mroku, fatum. Ich nie mogło jednak nic powstrzymać; stąd też pewnym krokiem przemierzał nieskażone cywilizacją tereny wybrzeża. Norwegia zamajaczyła mu w pamięci ckliwym sentymentem; niektóre z tych miejsc wyglądały podobnym urokiem, ciesząc oko i stęsknione za skandynawską krainą serce. Zaraz dotarli do celu, uważnie przysłuchując się uwagom zgromadzonych tu śmierciożerców. Niemo wtórował słusznym spostrzeżeniom, lecz po chwili lapidarnego wstępu gotów był już do eksploracji drewnianego wraku. Inicjująco ruszył naprzód, sprawa nie cierpiała wszakże zwłoki; wieczór przejmująco dawał się we znaki chłodem wiatru, a stopy z wolna zapadały się w mokrym gruncie. Czas sprawdzić, co tam na nich wszystkich czyhało.
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Uwięziony na mieliźnie wrak okrętu był niemożliwy do przeoczenia - jego sylwetka, mocno przechylona w stronę sterburty, odcinała się wyraźnie od reszty spokojnego, podmokłego krajobrazu; tak do niego niepasująca, że wyglądała, jakby znalazła się tutaj zupełnym przypadkiem. Jeden z masztów był złamany mniej więcej w jednej trzeciej wysokości, a jego górna część zwisała smętnie na naprężonych linach; żagiel, częściowo porwany, powiewał na lekkim, wiejącym od wybrzeża wietrze. W samej sterburcie, tuż ponad powierzchnią bagna, ziała sporych rozmiarów wyrwa; jej wnętrze niknęło w ciemności, a do środka wlewała się unosząca się ponad mokradłem mgła. Sposób powstania wyrwy pozostawał dla obecnych tajemnicą, choć biorąc pod uwagę posiadane przez Drew informacje o zderzeniu dwóch okrętów, nietrudno było go odgadnąć - podobnie jak łatwo można było się domyślić, że uszkodzony statek stopniowo nabierał wody, być może zmuszając żeglarzy do nieplanowanego przybicia do brzegu. Drogę, którą przebył trójmasztowiec, znaczył szeroki szlak zniszczonej roślinności, poza tym na pierwszy rzut oka trudno było jednak dopatrzeć się jakichkolwiek śladów: te znikały szybko w miękkim błocie, regularnie obmywanym wodami z sięgających głęboko w ląd przypływów. Istniało prawdopodobieństwo, że część odpowiedzi na podnoszone przez czarodziejów pytania kryła się na pokładzie samego statku, lub w spowitej mgłą okolicy - ale to musieli sprawdzić sami.
Personalia Krwawego Theo nie były obce zarówno dla Drew, jak i dla Xaviera; obaj mogli usłyszeć w swojej karierze o owianym złą sławą przemytniku, który nie cofał się przed sprowadzaniem do kraju niebezpiecznych, nielegalnych artefaktów, najczęściej sprzedając je temu, kto zaoferował najwięcej galeonów. Jego przydomek nie wziął się znikąd, Thicknesse zwykł bez litości rozprawiać się ze swoimi przeciwnikami, a Krwawym stał się rzekomo w trakcie jednej z podróży, podczas której on i jego załoga wybiła całą wioskę mugoli, próbując wyciągnąć od nich informacje na temat ukrytego pod zabudowaniami, magicznego przedmiotu.
Mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki, ale się jej przygląda i zainterweniuje w razie potrzeby.
W razie pytań - zapraszam.
Personalia Krwawego Theo nie były obce zarówno dla Drew, jak i dla Xaviera; obaj mogli usłyszeć w swojej karierze o owianym złą sławą przemytniku, który nie cofał się przed sprowadzaniem do kraju niebezpiecznych, nielegalnych artefaktów, najczęściej sprzedając je temu, kto zaoferował najwięcej galeonów. Jego przydomek nie wziął się znikąd, Thicknesse zwykł bez litości rozprawiać się ze swoimi przeciwnikami, a Krwawym stał się rzekomo w trakcie jednej z podróży, podczas której on i jego załoga wybiła całą wioskę mugoli, próbując wyciągnąć od nich informacje na temat ukrytego pod zabudowaniami, magicznego przedmiotu.
W razie pytań - zapraszam.
Zawsze lubiłem niewiadome, fascynowały mnie zagadki, a jeszcze bardziej kwestia ich rozwiązywania, jednak w trakcie tego nie ginęli ludzie, a przynajmniej nie tak duża ich ilość. Wątpiłem, aby załoga Krwawego Theo oraz pływająca pod banderą Traversów miała kiedykolwiek odnaleźć się żywa – tak naprawdę zdziwiłbym się gdybyśmy w ogóle odnaleźli ich ciała. Rozpłynęli się w powietrzu, zapadli pod ziemię i nic nie wskazywało na to abyśmy mieli odnaleźć jakiekolwiek wskazówki.
-Nie widziałem go- sprecyzowałem Xavierowi i skinąłem głową w geście powitania. Rad byłem, że powrócił, mimo osobistej tragedii, z jaką przyszło mu się zmierzyć. Odnaleźliśmy wspólny język i choć zapewne głównymi czynnikami były wspólna pasja oraz ognista, to łączyło nas wiele innych kwestii, o których potrafiliśmy dywagować do bladego świtu. -To tylko moje przypuszczenia. Szybka analiza- dodałem nie chyląc się na narzucanie własnej hipotezy. Zapewne po dłuższym namyśle pojawiłoby się sporo wątpliwości, jednakże wówczas historia z magiczną istotą, jaka wyrwała się spod jarzma brzmiała logicznie. Któż jednak za tym stał? Ta myśl trapiła mnie najbardziej, gdyż nie wierzyłem w zbiegi okoliczności, w ułożenie gwiazd i inne duperele potrafiące mącić nawet w najbardziej analitycznych umysłach. Musiał być jakiś powód, nic nie działo się bez przyczyny tudzież ludzkiej ingerencji. -Myślisz, że mogli maczać w tym palce?- spytałem po chwili przenosząc spojrzenie na Ramseya. Doskonale wiedział kogo miałem na myśli – mógł to wyczytać nie tylko z mojego ostrego spojrzenia, ale i gniewnego wyrazu twarzy nijak mającego się do typowo ironicznego uśmiechu. Plan prawie idealny; siejący chaos oraz zgubę tym, którzy wiernie nam służyli, lojalnie wykonywali swoją pracę i poniekąd zapewniali ciągłość kulejącej gospodarce. W końcu nie dało się ukryć, że to właśnie droga morską przypływały do nas cenne, niedostępne na angielskich terenach, towary. Śmierć zawsze budziła strach, zawężała kręgi gotowych stawić im czoła, a wzburzone wody i tak były już z nią za pan brat.
Zjawienie się na miejscu Iriny oraz Igora było na swój sposób pokrzepiające. Rad byłem, że problemy hrabstwa nie pozostawały jedynie moim zmartwieniem. Zaangażowali się i choć postawa ciotki nie była nadzwyczaj zadziwiająca, to obawiałem się, iż kuzyn, zważywszy na swój wiek, będzie starać się na wszelkie sposoby unikać odpowiedzialności. Działo się jednak inaczej. Starał się wykazać, udowodnić swoją lojalność oraz dojrzałość, co pozytywnie rokowało na przyszłość. -Oby- odparłem na słowa kobiety, po czym obróciłem się w kierunku wraku statku. -Wolałbym nie wpaść na kogoś przypadkiem- bo nie ukrywając zapewne skończyłoby się to dla niego tragicznie. -Czy ktoś z was ma jakiekolwiek pojęcie o żeglarstwie, łajbach? Może w jakikolwiek sposób rozgryźć przyczyny feralnego wypadku na podstawie- przeciągnąłem ostatnie słowo, po czym wskazałem dłonią przechylony pokład oraz wyrwę, jaką jeszcze lepiej było widać po zbliżeniu się do wraku. -Uszkodzeń?- spytałem. Sam niewiele mogłem wysnuć teorii, byłem totalnym laikiem w tej kwestii.
-Szczerze liczę, że jednak ta plotka nabrała rozmachu- odparłem Igorowi. Rzekoma magiczna istota, obłęd, śmierć i obecność cieni znacznie komplikowały sprawę, a ta i tak już była zagmatwana. -Musimy się rozdzielić. Zbadać statek i okolice, a podmokły teren tego nie ułatwia. Podobnie jak wspomniane pogłoski, które lada chwila mogą zachęcić ignorantów do przejęcia rzekomego łupu- wątpiłem, aby takowy się tutaj znajdował, jednakże ciekawość miała nad ludźmi niesamowitą kontrolę. -Poszukam wskazówek we wraku, przyda się jedna, dodatkowa para oczu- zależało mi, aby osobiście zmierzyć się z tym zadaniem. Liczyłem na obecność runicznych znaków, wiązki magii lub szepty, jakie kilka dni wcześniej pragnęły wypędzić mnie z Groty Krzyku. Szukałem powiązań, połączeń sugerujących jakiekolwiek odpowiedzi, naprawdę chciałem to złożyć w jedną, logiczną całość.
-Lumos- wypowiedziałem zatrzymując się tuż przy wyrwie.
-Nie widziałem go- sprecyzowałem Xavierowi i skinąłem głową w geście powitania. Rad byłem, że powrócił, mimo osobistej tragedii, z jaką przyszło mu się zmierzyć. Odnaleźliśmy wspólny język i choć zapewne głównymi czynnikami były wspólna pasja oraz ognista, to łączyło nas wiele innych kwestii, o których potrafiliśmy dywagować do bladego świtu. -To tylko moje przypuszczenia. Szybka analiza- dodałem nie chyląc się na narzucanie własnej hipotezy. Zapewne po dłuższym namyśle pojawiłoby się sporo wątpliwości, jednakże wówczas historia z magiczną istotą, jaka wyrwała się spod jarzma brzmiała logicznie. Któż jednak za tym stał? Ta myśl trapiła mnie najbardziej, gdyż nie wierzyłem w zbiegi okoliczności, w ułożenie gwiazd i inne duperele potrafiące mącić nawet w najbardziej analitycznych umysłach. Musiał być jakiś powód, nic nie działo się bez przyczyny tudzież ludzkiej ingerencji. -Myślisz, że mogli maczać w tym palce?- spytałem po chwili przenosząc spojrzenie na Ramseya. Doskonale wiedział kogo miałem na myśli – mógł to wyczytać nie tylko z mojego ostrego spojrzenia, ale i gniewnego wyrazu twarzy nijak mającego się do typowo ironicznego uśmiechu. Plan prawie idealny; siejący chaos oraz zgubę tym, którzy wiernie nam służyli, lojalnie wykonywali swoją pracę i poniekąd zapewniali ciągłość kulejącej gospodarce. W końcu nie dało się ukryć, że to właśnie droga morską przypływały do nas cenne, niedostępne na angielskich terenach, towary. Śmierć zawsze budziła strach, zawężała kręgi gotowych stawić im czoła, a wzburzone wody i tak były już z nią za pan brat.
Zjawienie się na miejscu Iriny oraz Igora było na swój sposób pokrzepiające. Rad byłem, że problemy hrabstwa nie pozostawały jedynie moim zmartwieniem. Zaangażowali się i choć postawa ciotki nie była nadzwyczaj zadziwiająca, to obawiałem się, iż kuzyn, zważywszy na swój wiek, będzie starać się na wszelkie sposoby unikać odpowiedzialności. Działo się jednak inaczej. Starał się wykazać, udowodnić swoją lojalność oraz dojrzałość, co pozytywnie rokowało na przyszłość. -Oby- odparłem na słowa kobiety, po czym obróciłem się w kierunku wraku statku. -Wolałbym nie wpaść na kogoś przypadkiem- bo nie ukrywając zapewne skończyłoby się to dla niego tragicznie. -Czy ktoś z was ma jakiekolwiek pojęcie o żeglarstwie, łajbach? Może w jakikolwiek sposób rozgryźć przyczyny feralnego wypadku na podstawie- przeciągnąłem ostatnie słowo, po czym wskazałem dłonią przechylony pokład oraz wyrwę, jaką jeszcze lepiej było widać po zbliżeniu się do wraku. -Uszkodzeń?- spytałem. Sam niewiele mogłem wysnuć teorii, byłem totalnym laikiem w tej kwestii.
-Szczerze liczę, że jednak ta plotka nabrała rozmachu- odparłem Igorowi. Rzekoma magiczna istota, obłęd, śmierć i obecność cieni znacznie komplikowały sprawę, a ta i tak już była zagmatwana. -Musimy się rozdzielić. Zbadać statek i okolice, a podmokły teren tego nie ułatwia. Podobnie jak wspomniane pogłoski, które lada chwila mogą zachęcić ignorantów do przejęcia rzekomego łupu- wątpiłem, aby takowy się tutaj znajdował, jednakże ciekawość miała nad ludźmi niesamowitą kontrolę. -Poszukam wskazówek we wraku, przyda się jedna, dodatkowa para oczu- zależało mi, aby osobiście zmierzyć się z tym zadaniem. Liczyłem na obecność runicznych znaków, wiązki magii lub szepty, jakie kilka dni wcześniej pragnęły wypędzić mnie z Groty Krzyku. Szukałem powiązań, połączeń sugerujących jakiekolwiek odpowiedzi, naprawdę chciałem to złożyć w jedną, logiczną całość.
-Lumos- wypowiedziałem zatrzymując się tuż przy wyrwie.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Bagna Minsmere
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Suffolk