Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Suffolk
Sutton Hoo
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sutton Hoo
Okolice wsi Rendelsham to głównie pola i łąki, ale także nietypowe kurhany, wielokrotnie przeszukiwane przez mugolskich poszukiwaczy skarbów, którzy nieprzerwanie dewastowali tajemnicze wzgórza. W 1938 roku mugolski archeolog dokopał się w jednym z nich do niezwykłego znaleziska — była to rzekomo anglosaska łódź z drogocennym pochówkiem. Mugole odkryli ją do dna, skonfiskowali wszystkie przedmioty, które na niej znaleźli, a następnie zasypali z powrotem, nie znajdując niczego poza domysłami o wyjątkowym, starym pochówku. Czarodziejska historia tego miejsca jest jednak dobrze znana okolicznym mieszkańcom. W kurhanach znajdują się bowiem groby przedstawicieli jednej z najstarszych i jednocześnie dawno zapomnianej arystokratycznej rodziny, która przed paroma wiekami zamieszkiwała te tereny. Każdy z czarodziejów, chowany był w drewnianym grobowcu będącym symbolem ostatniej podróży wraz z artefaktami, które za życia posiadał, a które miały wzmacniać niespokojne duchy. Pozbawione wartości dla mugoli przedmioty nierzadko były obłożone klątwami, mającymi zapobiec ich grabież. Jeśli wierzyć opowieściom moc rodowych pamiątek przez lata jedynie wzrosła, a ich legendarność wzbudzała zarówno podziw, jak i strach wśród ludności wschodniego Suffolk.
Od tego trzeba było zacząć. Próba wtopienia się w tłum mugoli z góry była spisana na niepowodzenie, a chodzenie wokół nich na palcach, jak mysz przy drapieżniku, nie miało sensu. Wszak role zostały rozdzielone zupełnie na odwrót, to mugole powinni czmychać w swoje kryjówki na ich widok. Mimo wszystko byli dość oporni na ich zaklęcia (być może opracowali swoimi specyficznymi metodami coś, co zakłócało działanie magii, choć Edgarowi ciężko było w to uwierzyć, patrząc na ich przestraszone twarze), ale z pomocą Corneliusa ostatecznie udało się ich unieszkodliwić. I tak byli łaskawi: mogli od razu sięgnąć po czarną magię i faktycznie pokazać mugolom do czego są zdolni, ale niemagiczni z muzeum nie sprawiali wrażenia niebezpiecznych, a nie chciał ryzykować własnego zdrowia i niepowodzenia akcji. Bo nie po to tu przyszli, by walczyć z mugolami – kiedy już wszyscy leżeli unieszkodliwieni, mogli wrócić do głównego powodu, dla którego tutaj przyszli. – Zabierzmy się do pracy – mruknął, ignorując kilku szamotających się mugoli. Odpiął górny guzik niewygodnej koszuli, po czym wyjął z kieszeni marynarki cienkie czarne rękawiczki, by móc w miarę swobodnie dotykać artefaktów, dopóki dokładniej nie zostaną przebadane. Nie mieli teraz czasu zastanawiać się, na które dokładnie nałożono klątwę – to już zrobią specjaliści w swoim zaciszu, z dala od wścibskich spojrzeń postronnych. – Alohomora – rzucił zaklęcie na najbliższą szklaną gablotę, w której wcześniej zauważył część artefaktów, po które tutaj przyszli. Uchylił szklane drzwiczki i delikatnie wyjął złoty kielich, odstawiając go na bok. To samo uczynił z niedużą szkatułką, która delikatnie mieniła się w sztucznym mugolskim świetle. – Artefakty są tylko tutaj czy dostałeś informację o innych miejscach? – Upewnił się, spoglądając na swojego towarzysza. Ruchy miał szybkie i sprawne; i tak stracili już dużo czasu na unieszkodliwianie mugoli, a Edgar uważał, że czas to pieniądz. Jeszcze raz przyjrzał się kilku eksponatom w gablocie, ostatecznie zabierając jeszcze dwa z nich – nie był pewny, czy powinny trafić do reszty, ale wolał nie ryzykować, że pominie coś ważnego. Stawka była zbyt wysoka.
Rzut
Rzut
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Obojętnym wzrokiem spojrzał na unieruchomionych, niemych mugoli. Drzwi zostały zamknięte, chwilowo nikt nie będzie już im przeszkadzał.
-Homenum Revelio. - rzucił dla pewności, ale w adrenalinie nie włożył w zaklęcie odpowiedniej ilości energii. Ludzkie sylwetki wkoło - Edgara i mugoli - powinny rozbłysnąć jasną poświatą - ale nic takiego się nie stało. Sallow przygryzł lekko dolną wargę, ale nie przyznał Burke'owi, że mu się nie powiodło. Zaklęcie było zbyt proste, zażenowanie zbyt duże.
-Powinniśmy się sprężać, potrzebuje lord dużo czasu z artefaktami? - upewnił się w zamian, a potem zerknął pytająco to na mugoli, to na Burke'a. Starszy stażem w organizacji Rycerz Walpurgii zdawał się jednak ich ignorować, tak jakby spętanie i uciszenie intruzów wystarczyło. Sallow przyjął to z lekkim ukłuciem ulgi - zabijał już bez wahania, ale w ferworze walki, rebeliantów i mężczyzn. Pod presją lorda Burke byłby w stanie podnieść różdżkę na kobiety, ale cieszył się, że dziś priorytetem jest co innego.
-Alohomora. - skierował różdżkę na kolejną gablotę, ale nie zbliżył się do niej, pozwalając Edgarowi zająć się artefaktami. Był laikiem, wolał ich nie dotykać. -Alohomora. - zamek zgrzytnął, ale zaklęcie nie podziałało, więc Cornelius powtórzył inkantację. -Alohomora. - drzwiczki otworzyły się, a w największej gablocie kryły się dwa mosiężne świeczniki z herbem - chyba Gauntów? Nie zbliżył się do nich, pozwalając to ocenić Edgarowi, ale zapobiegawczo skierował na przedmioty różdżkę, aby ułatwić Burke'owi ich podniesienie. -Libramuto, Libramuto. Kolejne gabloty stały otworem dla Burke'a - Cornelius odczekał, aż przyjrzy się przedmiotom, po czym zaczął opowiadać.
-Niedaleko, w Sutton Hoo, znajdują się wykopaliska archeologiczne mugoli. Teraz będą puste, chyba nikt nie pracuje tam w zimie. Część artefaktów nadal może znajdować się w grobach, po wydobyciu trafiłyby tutaj. Możemy to sprawdzić. - zaproponował. Muzeum nie było zabezpieczone magicznie, mogli nawet teleportować się wprost na zewnątrz. -Ma lord w tym doświadczenie, prawda? - szperanie w grobach wydawało się Sallowowi obrzydliwe i niebezpieczne, ale w towarzystwie łamacza klątw poczuje się odrobinę lepiej. W normalnej sytuacji martwiłby się, że pobrudzi sobie spodnie i buty, ale dziś nie było mu szkoda mugolskich szmat.
rzuty& ciąg dalszy
perswazja III
-Homenum Revelio. - rzucił dla pewności, ale w adrenalinie nie włożył w zaklęcie odpowiedniej ilości energii. Ludzkie sylwetki wkoło - Edgara i mugoli - powinny rozbłysnąć jasną poświatą - ale nic takiego się nie stało. Sallow przygryzł lekko dolną wargę, ale nie przyznał Burke'owi, że mu się nie powiodło. Zaklęcie było zbyt proste, zażenowanie zbyt duże.
-Powinniśmy się sprężać, potrzebuje lord dużo czasu z artefaktami? - upewnił się w zamian, a potem zerknął pytająco to na mugoli, to na Burke'a. Starszy stażem w organizacji Rycerz Walpurgii zdawał się jednak ich ignorować, tak jakby spętanie i uciszenie intruzów wystarczyło. Sallow przyjął to z lekkim ukłuciem ulgi - zabijał już bez wahania, ale w ferworze walki, rebeliantów i mężczyzn. Pod presją lorda Burke byłby w stanie podnieść różdżkę na kobiety, ale cieszył się, że dziś priorytetem jest co innego.
-Alohomora. - skierował różdżkę na kolejną gablotę, ale nie zbliżył się do niej, pozwalając Edgarowi zająć się artefaktami. Był laikiem, wolał ich nie dotykać. -Alohomora. - zamek zgrzytnął, ale zaklęcie nie podziałało, więc Cornelius powtórzył inkantację. -Alohomora. - drzwiczki otworzyły się, a w największej gablocie kryły się dwa mosiężne świeczniki z herbem - chyba Gauntów? Nie zbliżył się do nich, pozwalając to ocenić Edgarowi, ale zapobiegawczo skierował na przedmioty różdżkę, aby ułatwić Burke'owi ich podniesienie. -Libramuto, Libramuto. Kolejne gabloty stały otworem dla Burke'a - Cornelius odczekał, aż przyjrzy się przedmiotom, po czym zaczął opowiadać.
-Niedaleko, w Sutton Hoo, znajdują się wykopaliska archeologiczne mugoli. Teraz będą puste, chyba nikt nie pracuje tam w zimie. Część artefaktów nadal może znajdować się w grobach, po wydobyciu trafiłyby tutaj. Możemy to sprawdzić. - zaproponował. Muzeum nie było zabezpieczone magicznie, mogli nawet teleportować się wprost na zewnątrz. -Ma lord w tym doświadczenie, prawda? - szperanie w grobach wydawało się Sallowowi obrzydliwe i niebezpieczne, ale w towarzystwie łamacza klątw poczuje się odrobinę lepiej. W normalnej sytuacji martwiłby się, że pobrudzi sobie spodnie i buty, ale dziś nie było mu szkoda mugolskich szmat.
rzuty& ciąg dalszy
perswazja III
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mugole leżeli bezwładni na drewnianej podłodze, omiatając pomieszczenie przestraszonym spojrzeniem. Nawet nie byli świadomi, że mieli dzisiaj szczęście – nie każdy poplecznik Czarnego Pana zapanowałby nad swoją niechęcią do niemagicznej części społeczeństwa, zamykając ich kostki i nadgarstki w ciasnych kajdankach. Wielu z nich posunęłoby się dalej, skorzystałoby z okazji do testowania tortur i klątw, Edgar był co do tego pewny. Sam nie czuł takiej potrzeby, nigdy nie był sadystą, nie zabijał i nie torturował dla samego doświadczenia cudzego bólu. Był w życiu zbyt pragmatyczny, by zajmować się czymś bez konkretnej korzyści.
Artefakty lądowały w torbie, jeden za drugim, choć wcale nie było ich aż tak dużo, jak początkowo się spodziewał. Kiedy w końcu wszystkie gabloty zostały przejrzane, Edgar zdjął z dłoni ochronne rękawiczki i schował je z powrotem do kieszeni. Omiótł wzrokiem pomieszczenie ostatni raz, upewniając się, że żadna gablota nie została pominięta – głupio byłoby popełnić tak błahy błąd, tak znaczące niedopatrzenie.
– Idźmy tam w takim razie – postanowił, nie widząc sensu w przerywaniu ich misji w tym miejscu. Grzebanie w grobach być może nie brzmiało jak najlepsza atrakcja na popołudnie, ale zadanie było jasne: odzyskać artefakty Gauntów, a skoro kilka z nich wciąż tam leżało, nie mieli innego wyjścia jak je stamtąd wyciągnąć.
– W czym? W grzebaniu w grobach? Skąd to podejrzenie? – Rzucił Corneliusowi przelotne spojrzenie, kiedy już wyszli z muzeum i szybkim krokiem zmierzali w stronę wykopalisk. Edgar trochę go podpuszczał, bo w zasadzie... tak, miał w tym jako takie doświadczenie, biorąc kilkukrotnie udział w wyjazdach, które miały na celu wejście do starożytnych miejsc pochówku. Nie były to co prawda groby w dzisiejszym rozumieniu, ale tu i tu znajdowali się martwi ludzie i potencjalnie mnóstwo klątw. – Proszę sobie wyobrazić, że inaczej spędzam wolny czas – dodał, widząc jak na horyzoncie zarysowuje się charakterystyczne miejsce, najpewniej właśnie to, do którego zmierzali. – To tam? – Upewnił się na wszelki wypadek, bo pod tym względem Sallow był lepiej przygotowany do dzisiejszej misji. Zmrużył oczy, bo słońce niespodziewanie zaczęło go razić, choć wokół wciąż panował wczesnowiosenny chłód. Kiedy wreszcie dotarli na miejsce, Edgar wyciągnął rękę na wysokość klatki piersiowej Sallowa, chcąc zatrzymać go w bezpiecznym miejscu. Nie mógł ryzykować, że nierozważny laik uruchomi nieprzyjemną klątwę. Wolną ręką wyciągnął różdżkę, zarysowując nią charakterystyczny kształt. – Hexa revelio – mruknął, uważnie obserwując jak zachowa się powietrze wokół nich. Nie zgęstniało, nie zmieniło barwy na silnie mleczny, nie stało się specyficznie cięższe od tego powietrza, którym na co dzień oddychali. Z jakiegoś powodu ten brak reakcji wzbudził w Edgarze jeszcze większy niepokój. – Zaklęcie nic nie wykryło, ale bądźmy ostrożni – przypomniał Corneliusowi nie pierwszy raz, różdżkę wciąż trzymając w dłoni.
Rzut
Artefakty lądowały w torbie, jeden za drugim, choć wcale nie było ich aż tak dużo, jak początkowo się spodziewał. Kiedy w końcu wszystkie gabloty zostały przejrzane, Edgar zdjął z dłoni ochronne rękawiczki i schował je z powrotem do kieszeni. Omiótł wzrokiem pomieszczenie ostatni raz, upewniając się, że żadna gablota nie została pominięta – głupio byłoby popełnić tak błahy błąd, tak znaczące niedopatrzenie.
– Idźmy tam w takim razie – postanowił, nie widząc sensu w przerywaniu ich misji w tym miejscu. Grzebanie w grobach być może nie brzmiało jak najlepsza atrakcja na popołudnie, ale zadanie było jasne: odzyskać artefakty Gauntów, a skoro kilka z nich wciąż tam leżało, nie mieli innego wyjścia jak je stamtąd wyciągnąć.
– W czym? W grzebaniu w grobach? Skąd to podejrzenie? – Rzucił Corneliusowi przelotne spojrzenie, kiedy już wyszli z muzeum i szybkim krokiem zmierzali w stronę wykopalisk. Edgar trochę go podpuszczał, bo w zasadzie... tak, miał w tym jako takie doświadczenie, biorąc kilkukrotnie udział w wyjazdach, które miały na celu wejście do starożytnych miejsc pochówku. Nie były to co prawda groby w dzisiejszym rozumieniu, ale tu i tu znajdowali się martwi ludzie i potencjalnie mnóstwo klątw. – Proszę sobie wyobrazić, że inaczej spędzam wolny czas – dodał, widząc jak na horyzoncie zarysowuje się charakterystyczne miejsce, najpewniej właśnie to, do którego zmierzali. – To tam? – Upewnił się na wszelki wypadek, bo pod tym względem Sallow był lepiej przygotowany do dzisiejszej misji. Zmrużył oczy, bo słońce niespodziewanie zaczęło go razić, choć wokół wciąż panował wczesnowiosenny chłód. Kiedy wreszcie dotarli na miejsce, Edgar wyciągnął rękę na wysokość klatki piersiowej Sallowa, chcąc zatrzymać go w bezpiecznym miejscu. Nie mógł ryzykować, że nierozważny laik uruchomi nieprzyjemną klątwę. Wolną ręką wyciągnął różdżkę, zarysowując nią charakterystyczny kształt. – Hexa revelio – mruknął, uważnie obserwując jak zachowa się powietrze wokół nich. Nie zgęstniało, nie zmieniło barwy na silnie mleczny, nie stało się specyficznie cięższe od tego powietrza, którym na co dzień oddychali. Z jakiegoś powodu ten brak reakcji wzbudził w Edgarze jeszcze większy niepokój. – Zaklęcie nic nie wykryło, ale bądźmy ostrożni – przypomniał Corneliusowi nie pierwszy raz, różdżkę wciąż trzymając w dłoni.
Rzut
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zanotował w pamięci, że arystokrata nie uraczył związanych mugoli nawet spojrzeniem. Dobrze wiedzieć, że Edgar nie marnował energii magicznej na dalsze tortury, na bezsensowne w tym przypadku mordy. Cornelius usiłował wpasować się w organizację, w której gronie zasiadał pełnoprawnie od stosunkowo niedawna - wybadać nastroje innych Rycerzy, dopasować się do nich niczym kameleon. Gdyby trafił na kogoś, kto woli jawnie zademonstrować nienawiść do niemagicznych, musiałaby zagryźć zęby i dołączyć do spektaklu okrucieństwa.
Dzisiaj wybrali rozwiązanie praktyczne.
-Zadbam o to, by nie zapamiętali udziału czarodziejów w kradzieży. - zaproponował. Rzucone na początku misji zaklęcie zapewniło im anonimowość, mugole nie zapamiętają ich twarzy - ale może bezpiecznie będzie wymazać im pamięć o magii. Niech wrogowie nie wiedzą, że to czarodzieje okradli dziś muzeum, nie skojarzą ich zainteresowania Gauntami. Magiczne kajdany będą dla nich niewytłumaczalne, a całe wydarzenie powinno się rozmyć we mgle niepamięci. -Confundus. - skierował różdżkę na ochroniarza. -Confundus. Confundus - powtórzył, tym razem celując w młodego mężczyznę i jego partnerkę. -Confundus. - na koniec zwrócił różdżkę na starszą pracownicę muzeum. Działał szybko i sprawnie, w porównaniu z Oblivate zaklęcie było banalne. Pojedynek chyba nieco go zmęczył - chciał wymazać wszystkim wspomnienia z ostatniej godziny, ale odpowiednią ilość energii włożył tylko w zaklęcie skierowane na młodą kobietę. Reszcie wymazał chyba tylko ostatnie kilkanaście minut, ale to wystarczy. Kustosz zapamięta rozmowę z Christopherem Tolkienem, ale nie użycie magii.
Skierował się do wyjścia, by kontynuować rozmowę za drzwiami.
-Czyż doświadczenia w zakresie artefaktów nie nabywa się właśnie na wykopaliskach? Bardziej... prestiżowych, rzecz jasna. - wybrnął prędko pod naporem spojrzenia Edgara. Nie istniało chyba coś takiego, jak prestiżowe wykopaliska, ale wyobrażał sobie, że w Grecji lub Egipcie jakoś bardziej wypadało arystokratom kopać niż w Anglii. Więcej piasku, mniej błota.
Zacisnął lekko usta, choć korciło go spytać jak Edgar Burke spędza wolny czas. Wolał powściągnąć język, bliskie spotkanie z mugolami i perspektywa spędzenia całego dnia w niewygodnych mogolskich ubraniach i tak zirytowały ich obojga.
-Tak, tam. Jakaś mugolska bogaczka zleciła rozkopanie tych terenów. - wyjaśnił, a w jego głosie obrzmiała dezaprobata. Nie dość, że mugole przejęli ziemie Gauntów, to jeszcze sięgali po nieswoje artefakty.
Posłusznie przystanął za Edgarem i odczekał, aż ten sprawdzi teren.
-Spróbuję zadbać o to, by nikt nam nie przeszkadzał. Salvio Hexia. - odwrócił się do tyłu i nakreślił różdżką prostą linię, oddzielającą jego, Edgara i wykopaliska od głównej drogi. Teren był opuszczony, archeolodzy najwyraźniej dziś nie pracowali, nikt nie powinien się tutaj zapuszczać dopóki nie dostrzeże niczego podejrzanego. Zaklęcie było trudne, ale w trakcie odbijania rzeki Severn Cornelius przekonał się, że bardzo przydatne. Determinacja, by wywołać dobre wrażenie na nestorze pomogła w bezbłędnym rzuceniu zaklęcia i Rycerzy oddzieliła od drogi kurtyna niewidzialności.
-Jak mogę pomóc? - dopytał, nie mając pojęcia, za co się zabrać. Korciło go rzucenie Facere, ale łopata zaczęłaby wtedy kopać dół w linii prostej, a chciał odkopać konkretne artefakty. Bardzo niechętnie zakasał więc rękawy i chwycił samemu za porzuconą przez archeologów łopatę, gotów pomóc Edgarowi swoją (marną) tężyzną fizyczną. Na nogawkach spodni gromadził się już pył, buty miał ubłocone, nienawidził wykopalisk.
Confundusy & Salvio Hexia
Dzisiaj wybrali rozwiązanie praktyczne.
-Zadbam o to, by nie zapamiętali udziału czarodziejów w kradzieży. - zaproponował. Rzucone na początku misji zaklęcie zapewniło im anonimowość, mugole nie zapamiętają ich twarzy - ale może bezpiecznie będzie wymazać im pamięć o magii. Niech wrogowie nie wiedzą, że to czarodzieje okradli dziś muzeum, nie skojarzą ich zainteresowania Gauntami. Magiczne kajdany będą dla nich niewytłumaczalne, a całe wydarzenie powinno się rozmyć we mgle niepamięci. -Confundus. - skierował różdżkę na ochroniarza. -Confundus. Confundus - powtórzył, tym razem celując w młodego mężczyznę i jego partnerkę. -Confundus. - na koniec zwrócił różdżkę na starszą pracownicę muzeum. Działał szybko i sprawnie, w porównaniu z Oblivate zaklęcie było banalne. Pojedynek chyba nieco go zmęczył - chciał wymazać wszystkim wspomnienia z ostatniej godziny, ale odpowiednią ilość energii włożył tylko w zaklęcie skierowane na młodą kobietę. Reszcie wymazał chyba tylko ostatnie kilkanaście minut, ale to wystarczy. Kustosz zapamięta rozmowę z Christopherem Tolkienem, ale nie użycie magii.
Skierował się do wyjścia, by kontynuować rozmowę za drzwiami.
-Czyż doświadczenia w zakresie artefaktów nie nabywa się właśnie na wykopaliskach? Bardziej... prestiżowych, rzecz jasna. - wybrnął prędko pod naporem spojrzenia Edgara. Nie istniało chyba coś takiego, jak prestiżowe wykopaliska, ale wyobrażał sobie, że w Grecji lub Egipcie jakoś bardziej wypadało arystokratom kopać niż w Anglii. Więcej piasku, mniej błota.
Zacisnął lekko usta, choć korciło go spytać jak Edgar Burke spędza wolny czas. Wolał powściągnąć język, bliskie spotkanie z mugolami i perspektywa spędzenia całego dnia w niewygodnych mogolskich ubraniach i tak zirytowały ich obojga.
-Tak, tam. Jakaś mugolska bogaczka zleciła rozkopanie tych terenów. - wyjaśnił, a w jego głosie obrzmiała dezaprobata. Nie dość, że mugole przejęli ziemie Gauntów, to jeszcze sięgali po nieswoje artefakty.
Posłusznie przystanął za Edgarem i odczekał, aż ten sprawdzi teren.
-Spróbuję zadbać o to, by nikt nam nie przeszkadzał. Salvio Hexia. - odwrócił się do tyłu i nakreślił różdżką prostą linię, oddzielającą jego, Edgara i wykopaliska od głównej drogi. Teren był opuszczony, archeolodzy najwyraźniej dziś nie pracowali, nikt nie powinien się tutaj zapuszczać dopóki nie dostrzeże niczego podejrzanego. Zaklęcie było trudne, ale w trakcie odbijania rzeki Severn Cornelius przekonał się, że bardzo przydatne. Determinacja, by wywołać dobre wrażenie na nestorze pomogła w bezbłędnym rzuceniu zaklęcia i Rycerzy oddzieliła od drogi kurtyna niewidzialności.
-Jak mogę pomóc? - dopytał, nie mając pojęcia, za co się zabrać. Korciło go rzucenie Facere, ale łopata zaczęłaby wtedy kopać dół w linii prostej, a chciał odkopać konkretne artefakty. Bardzo niechętnie zakasał więc rękawy i chwycił samemu za porzuconą przez archeologów łopatę, gotów pomóc Edgarowi swoją (marną) tężyzną fizyczną. Na nogawkach spodni gromadził się już pył, buty miał ubłocone, nienawidził wykopalisk.
Confundusy & Salvio Hexia
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Cornelius sprawiał wrażenie ostrożnego czarodzieja. Jego działania były przemyślane, choć czasem zbyteczne, tak jak usuwanie wspomnień mugolom z muzeum. Edgar nie uważał by to było konieczne, wszak nie chwycą za różdżkę i nie ruszą na odwet. Ich broń nie pozwalała na wyrównaną walkę, a sama pamięć twarzy oprawców nie pomoże im w znalezieniu ich miejsca pobytu – Anglia była dość dużym krajem, a magiczne przybytki wciąż w większości pozostawały ukryte. Tym bardziej nie uważał działań Corneliusa za konieczne, ale mimo wszystko wolał przesadę w tę stronę, niż niepokojącą pewność siebie i brak ostrożności. Choć nad jedną rzeczą mógłby zapanować: nad językiem.
– Tak – zgodził się, raczej niechętnie kontynuując tę pogawędkę. – Ale wykopaliska to nie zawsze groby – zauważył, wchodząc na nieduże wzniesienie zaraz obok rozpoczętych wykopalisk (prawdopodobnie usypane przez mugoli), by lepiej się wszystkiemu przyjrzeć. Miejsce nie sprawiało wrażenia tak okazałego jak podobne stanowiska w dalekich krajach, a jednak było w nim coś intrygującego – być może właśnie ta bliskość historyczno-kulturowa sprawiała, że człowiek podchodził do niego z większym zainteresowaniem. Bo choć Edgar podróżował wiele, swój własny kraj zwiedził w niedużym stopniu, wybierając imponujące i egzotyczne piramidy ponad swojskie zielone pagórki. Możliwe, że nie zawsze była to słuszna decyzja.
Edgar zszedł z wzniesienia, zaglądając z ciekawością do wykopanych już stanowisk. Część z nich była prowizorycznie oznaczona i opisana, wyraźnie przebrana przez mugoli – najpewniej stąd wzięły się artefakty, które zabrali z muzeum. – Zacznij tutaj – wskazał Corneliusowi konkretne miejsce, samemu również łapiąc za łopatę. Oplótł dłońmi drewniany trzonek – kiedyś już to robił, dawno temu, za młodu, kiedy dopiero zaczynał swoją karierę. Nie tak długo i często jak pozostali, miał jeszcze inne obowiązki na głowie, ale ojciec lubił hartować swoich synów i przypominać, że Burke'owie nie powinni unikać żadnej pracy, jeżeli ma przynieść owocne rezultaty. Tak jak ich dziad, handlujący ludzkimi ciałami w czasie wojny, nie cofnął się przed niczym. – Ja zacznę tam dalej – wskazał Corneliusowi miejsce trzy-cztery metry od niego. – Tylko delikatnie, żeby niczego nie uszkodzić. Reparo wszystkiego nie naprawi – przypomniał mężczyźnie, wbijając łopatę w dość gliniastą glebę. Nie było to najlepsze podłoże do kopania, ale w tej chwili nie mieli innego wyjścia.
– Tak – zgodził się, raczej niechętnie kontynuując tę pogawędkę. – Ale wykopaliska to nie zawsze groby – zauważył, wchodząc na nieduże wzniesienie zaraz obok rozpoczętych wykopalisk (prawdopodobnie usypane przez mugoli), by lepiej się wszystkiemu przyjrzeć. Miejsce nie sprawiało wrażenia tak okazałego jak podobne stanowiska w dalekich krajach, a jednak było w nim coś intrygującego – być może właśnie ta bliskość historyczno-kulturowa sprawiała, że człowiek podchodził do niego z większym zainteresowaniem. Bo choć Edgar podróżował wiele, swój własny kraj zwiedził w niedużym stopniu, wybierając imponujące i egzotyczne piramidy ponad swojskie zielone pagórki. Możliwe, że nie zawsze była to słuszna decyzja.
Edgar zszedł z wzniesienia, zaglądając z ciekawością do wykopanych już stanowisk. Część z nich była prowizorycznie oznaczona i opisana, wyraźnie przebrana przez mugoli – najpewniej stąd wzięły się artefakty, które zabrali z muzeum. – Zacznij tutaj – wskazał Corneliusowi konkretne miejsce, samemu również łapiąc za łopatę. Oplótł dłońmi drewniany trzonek – kiedyś już to robił, dawno temu, za młodu, kiedy dopiero zaczynał swoją karierę. Nie tak długo i często jak pozostali, miał jeszcze inne obowiązki na głowie, ale ojciec lubił hartować swoich synów i przypominać, że Burke'owie nie powinni unikać żadnej pracy, jeżeli ma przynieść owocne rezultaty. Tak jak ich dziad, handlujący ludzkimi ciałami w czasie wojny, nie cofnął się przed niczym. – Ja zacznę tam dalej – wskazał Corneliusowi miejsce trzy-cztery metry od niego. – Tylko delikatnie, żeby niczego nie uszkodzić. Reparo wszystkiego nie naprawi – przypomniał mężczyźnie, wbijając łopatę w dość gliniastą glebę. Nie było to najlepsze podłoże do kopania, ale w tej chwili nie mieli innego wyjścia.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
-Ale to chyba w grobach najczęściej można natknąć się na wartościowe przedmioty? - zdziwił się, starożytne świątynie, w dodatku z zachowanymi artefaktami były przecież rzadkie. Nie każdy od razu porywał się z motyką (znaczy... łopatą) na znane zabytki, ćwiczenie na grobach wydawało się naturalne... ale może to jakiś temat tabu dla arystokratów. Sallow zamilkł, spoglądając na pokerową twarz lorda Burke. Jego niewzruszona mina skłaniała do ciszy, a Cornelius nie wychwycił nawet, że Burke jest stosunkowo zadowolony z ich współpracy.
Przełknął ślinę i własną dumę, gdy lord nestor Burke poinstruował go gdzie i jak kopać. Od dzieciństwa nie miał łopaty w rękach i prawdę mówiąc nigdy nie sądził, że będzie musiał kiedykolwiek chwycić za takie narzędzie własnymi dłońmi. Facere załatwiało większość podobnych spraw, ale nie wiedział jak sprawdzi się przy wykopaliskach, a skoro Edgar kazał kopać - to będzie kopał. Przynajmniej tych ohydnych ubrań mu nie szkoda.
-Tak? - upewnił się czy kopie wystarczająco delikatnie, demonstrując lordowi Burke swoje ruchy. Gdy arystokrata potwierdził, że jest dobrze, Cornelius zabrał się do pracy. Bardziej towarzyscy mężczyźni spędziliby ten czas na rozmowie, ale lord Burke chyba nie miał na to ochoty, a Sallow (niechętnie) uszanował jego introwertyzm.
Kopał zażarcie, delikatnie odkładając znalezione przedmioty na bok za pomocą Wingardium Leviosa. Choć Burke nie znalazł w okolicy śladów klątw, Sallow i tak wolał niczego nie dotykać - zostawiając Edgarowi oględziny i identyfikację znalezisk, a także zabezpieczenie ich do transportu i ewentualne oczyszczenie. Z tego powodu pracował trochę ciężej od towarzysza - lord co jakiś czas mógł odrywać się od pracy aby uważnie przyjrzeć się znaleziskom, a Cornelius kopał i lewitował i kopał i lewitował...
Spędzili na wykopaliskach cały dzień, aż Sallowa zaczęły mocno boleć plecy i mięśnie ramion. Zaciskał mocno usta, nie chcąc przyznać się do słabości, ale gdy słońce wreszcie zaszło wydawał się zadowolony.
-Chyba znaleźliśmy dość sporo, prawda? - zauważył, oglądając wykopane garnki, części biżuterii, jakąś urnę i wyszczerbiony toporek. Niektóre z nich mogą należeć do Gauntów, inne były pozostałościami po dawniejszych czasach, niekoniecznie magicznymi. Niech ocenią to profesjonaliści.
-Dziękuję za współpracę, lordzie nestorze. - wyciągnął do Edgara zdrętwiałą dłoń, a potem pomógł mu zapakować znaleziska. Wreszcie z ulgą deportował się do Londynu i z irytacją pokonał spacerem odległość od granic miasta do swojego domu. Marzył o odpoczynku i gorącej kąpieli.
/zt x 2?
Przełknął ślinę i własną dumę, gdy lord nestor Burke poinstruował go gdzie i jak kopać. Od dzieciństwa nie miał łopaty w rękach i prawdę mówiąc nigdy nie sądził, że będzie musiał kiedykolwiek chwycić za takie narzędzie własnymi dłońmi. Facere załatwiało większość podobnych spraw, ale nie wiedział jak sprawdzi się przy wykopaliskach, a skoro Edgar kazał kopać - to będzie kopał. Przynajmniej tych ohydnych ubrań mu nie szkoda.
-Tak? - upewnił się czy kopie wystarczająco delikatnie, demonstrując lordowi Burke swoje ruchy. Gdy arystokrata potwierdził, że jest dobrze, Cornelius zabrał się do pracy. Bardziej towarzyscy mężczyźni spędziliby ten czas na rozmowie, ale lord Burke chyba nie miał na to ochoty, a Sallow (niechętnie) uszanował jego introwertyzm.
Kopał zażarcie, delikatnie odkładając znalezione przedmioty na bok za pomocą Wingardium Leviosa. Choć Burke nie znalazł w okolicy śladów klątw, Sallow i tak wolał niczego nie dotykać - zostawiając Edgarowi oględziny i identyfikację znalezisk, a także zabezpieczenie ich do transportu i ewentualne oczyszczenie. Z tego powodu pracował trochę ciężej od towarzysza - lord co jakiś czas mógł odrywać się od pracy aby uważnie przyjrzeć się znaleziskom, a Cornelius kopał i lewitował i kopał i lewitował...
Spędzili na wykopaliskach cały dzień, aż Sallowa zaczęły mocno boleć plecy i mięśnie ramion. Zaciskał mocno usta, nie chcąc przyznać się do słabości, ale gdy słońce wreszcie zaszło wydawał się zadowolony.
-Chyba znaleźliśmy dość sporo, prawda? - zauważył, oglądając wykopane garnki, części biżuterii, jakąś urnę i wyszczerbiony toporek. Niektóre z nich mogą należeć do Gauntów, inne były pozostałościami po dawniejszych czasach, niekoniecznie magicznymi. Niech ocenią to profesjonaliści.
-Dziękuję za współpracę, lordzie nestorze. - wyciągnął do Edgara zdrętwiałą dłoń, a potem pomógł mu zapakować znaleziska. Wreszcie z ulgą deportował się do Londynu i z irytacją pokonał spacerem odległość od granic miasta do swojego domu. Marzył o odpoczynku i gorącej kąpieli.
/zt x 2?
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Z muzeum zniknął kielich z odbitym na nodze herbem szlachetnego rodu Gaunt. Na wykopaliskach w Sutton Hoo zniknęły delikatne, bardzo stare artefakty, przedmioty codziennego użytku, cenne zarówno dla czarodziejów, jak i mugoli z historycznego punktu widzenia. Wieść o obrabowaniu tych dwóch miejsc rozniosła się po całym hrabstwie, winę przypisano od razu czarodziejom. Wśród pogłosek i plotek krążących po magicznej części społeczności pojawiło się szlachetne nazwisko, budzące zaintrygowanie ciekawość i trwogę.
Mg nie kontynuuje rozgrywki
27 sierpnia 1958 r.
Nieopodal małej wsi Rendelsham zjawiłam się o uzgodnionej porze, po zmroku, pilnując przy tym, by niepotrzebne pary oczu i uszu nie podążały moim tropem. George Balby, a przynamniej mnie było dane znać go pod takimi właśnie personaliami, przybyć na spotkanie ze mną miał sam. Znaliśmy się nie od dziś, miałam zaufanie dla oferowanych przez niego usług, nie zdołał mnie jeszcze rozczarować. Znał powagę zlecanych zadań i bardzo dokładnie wiedział, co może się stać, gdy zawiedzie. Rozmowa odbyć miała się w pewnym pustostanie, po katastrofie nie brakowało ruiny i opuszczonych domostw, gdzie próżno było natrafić na żywe istnienia. Przynajmniej nie te człowiecze. Nie byłam tak durna, by omawiać z nami sprawy tej wagi na środku wiejskiej ścieżki, ale też nie godziłam się na krycie się między krzakami. Zapomniana chata idealnie się nadawała, zresztą nie spotykaliśmy się tam pierwszy raz. Adres i porę znaliśmy tylko my, byłam zwolenniczką trzymania podobnych informacji w ścisłym sekrecie, nie chciałam, by ktokolwiek lub cokolwiek mógł nam przeszkodzić. Zresztą tym razem przybywałam z dość niepozorną sprawą.
Gdy minęłam progi budowli, czarodziej był już na miejscu. Zanurzony w kłębach papierosowych oparów, stał, opierając się o lichawa komodę. Popiół opadł, lądując leniwie na i tak niespecjalnie wdzięcznych podłogowych deskach. Wkroczyłam jak zwykle pewna, z zamiarem konkretnego i prędkiego omówienia rzekomego przedsięwzięcia. Ów mężczyzna szefował działającej tu i tam bandzie oprychów. Korzystałam z jego usług, jeszcze zanim nasza noga wkroczyła do hrabstwa Suffolk. Balby zaś dysponował ekipą sprawnych, całkiem niezłych ludzi – nie znałam szczegółów i mnie one tak po prawdzie kompletnie nie obchodziły. Liczyły się efekty, a na te dotąd nie narzekałam. Zawsze kontaktowałam się wyłącznie z nim. Wyglądał dość niepozornie, nie wyróżniał się niczym specjalnym, nosił załatane łachmany i śmierdział papierosami. Niewysoki, choć dość barczysty, nietowarzyski, piekielnie tajemniczy, ale za to doskonale wprawiony w fachu.
- Co tym razem? – zapytał od razu, nie marnując swojego i mojego czasu na ckliwe wstępy. Podobało mi się to, że nie uprawiał marnego teatrzyku przed klientem, a od razu przechodził do rzeczy. Z szacunkiem jednak poruszył głową, pamiętając, że ostatecznie to ja mu płaciłam, że beze mnie ludzie tacy jak on nie istnieli.
Potrzeba, która skrzyżowała tego dnia nasze drogi, z pozoru wydawała się całkiem zwyczajna, zupełnie wpasowująca się w profesję i prowadzone przeze mnie biznesy. Wcale nie nosiła znamion wyjątkowości. Miał pozyskać jednak coś, co właściwie mogłam zdobyć również bez jego pomocy, ale biorąc pod uwagę ryzyko pohańbienia dobrego imienia rodziny i narażenia opinii domu pogrzebowego, wolałam wezwać specjalistę, który dostarczy mi to, czego pragnęłam, bez mego osobistego udziału. Nauczona doświadczeniem i wiedziona rzadko zawodzącą intuicją dokonałam wyboru. On nim był. Rzeczony George Balby.
- Potrzebuję ciał – odpowiedziałam równie bezpośrednio. Pierwsza reakcja mojego rozmówcy podpowiadała, iż podobne zlecenie nie zrobiło na nim większego wrażenia. Zdziwiłabym się jednak, gdyby było inaczej. – Nie obchodzi mnie skąd, nie obchodzi mnie czyje. Choć… nie ważyłabym się na waszym miejscu zabierać ich z czarodziejskich cmentarzy - wystąpiłam z jasno podkreśloną sugestią, albowiem cmentarne poletko należało do mnie. Nie będę opłacała zleceń przeciwko samej sobie. Gdyby bowiem zdecydowali się wykopać niedawno przez nasz zakład pogrzebane zwłoki, mogłabym narazić dobre imię domu pogrzebowego, a tego z pewnością nie pragnęłam. Musieli załatwić to bez dewastacji powszechnych miejsc spoczynku. Liczyłam na kreatywność bandyty, na pewno znane mu były odpowiednie lokalizacje. Nie musiałam też raczej podpowiadać, by nie były to trupy wygrabione z tej ziemi. Niech szuka gdzieś dalej. - Niech zwłoki nie będą zbyt stare, nie interesują mnie nagie kości. Cała Anglia pokryta jest świeżymi trupami, wierzę, że nie będzie to dla was stanowiło problemu. Chcę konkretnej ilości zwłok – przedstawiłam szczegóły zlecenia, mrużąc na koniec oczy skoncentrowane w pełni na mężczyźnie. Krótko później przeszłam przez pomieszczenie, uwalniając spod spróchniałych desek kakofonię nieznośnych skrzypień. On zaś milczał przez chwilę, najpewniej już konstruując własny plan.
- Ile? – zapytał jedynie, nie oceniając i nie komentując w żaden sposób tego zadania. Podeszłam więc do niego i wyjęłam pióro z zakamarków czarnej szaty. Niespecjalnie delikatnie chwyciłam go za nadgarstek i poczekałam, aż rękaw nieco opadnie. Na kawałku bliznowatej skóry przedramienia pojawiła się smolista liczba. Wymowna. Puściłam dłoń, a kiedy opadła, materiał okrył i zapewne nieco rozmazał pozostawiony tam podpis. – Gdzie je dostarczyć? Na kiedy? – padły kolejne pytania, a ja odeszłam na dwa kroki, niby namyślając się nad tym, lecz tak naprawdę doskonale znałam odpowiedzi.
– Dunwich, Przeklęta warownia. Czym prędzej. Nie dłużej niż za cztery dni chcę je tam ujrzeć. Nie zbliżajcie się tam za dnia, wszystko ma się odbyć nocą. Dobrze je opakujcie, pilnujcie, by nie zostawiać za sobą śladów. Uprzedź mnie wcześniej– wyliczałam kolejne wymogi, pilnując, by mój głos nie był zbyt donośny, albowiem lubiłam zazwyczaj dosadnie manifestować żądania.
- Znam się na robocie, nie musisz mi tego wykładać. Załatwimy to należycie – zareagował szorstko, gniotąc koniuszek fajki na powierzchni zapaskudzonego mebla. Potem wyrzucił go byle gdzie i poprawił ułożenie burej szaty. Nie był nigdy zbyt rozmowny.
Ależ oczywiście, wcisnęłam się w jego kompetencje, a przecież moją rolą było mówić tylko co, gdzie i kiedy, a potem płacić.
Niedługo później poinformował mnie, ile sobie policzy za całą sprawę. Wiedziałam również, jakie zazwyczaj miał stawki, a tym razem wyzwanie nie wydawało się aż tak skomplikowane. Oby. Zaoferował uczciwe wynagrodzenie – umiałam to ocenić. Nie było potrzeby włączać do sprawy dodatkowych negocjacji.
Niecny uśmiech przyozdobił beznadziejne lokum, wiedziałam, że właśnie podpisaliśmy pewną umowę. Prawie, bo pozostała jeszcze dość istotna kwestia. Wyjęłam skórzaną sakiewkę i podałam mu ją bez większych obaw. Nie dawałam złamanego knuta, gdy testowałam nowych, ale przy nim podobne wątpliwości nie mogły mieć miejsca.
- To na początek – wyjaśniłam krótko i uniosłam wyżej głowę. Zgarnął pieniądze i pokiwał głową. – Reszta po zleceniu – dokończyłam rutynową formułę. – Coś jeszcze potrzebujesz wiedzieć? – zapytałam, nie sądząc jednak, by pozostały jakiekolwiek niezbędne dla niego informacje. Zaprzeczył, pozwalając sobie na charakterystyczny gest głową. – Doskonale. Zatem nie ma sensu przedłużać. Oczekuję, że spiesz się, jak zawsze – powiedziałam jeszcze na pożegnanie i wycofałam się do wyjścia, u progu upewniwszy się, że nikt nie kręci się wokół chaty. Balby wiedział, jak mnie zadowolić. Usatysfakcjonowany klient wracał, a w tym światku było to dla nich niezwykle cenne. Sprawdzą się, to dość proste zadanie, z którym poradziłabym sobie nawet bez jego pomocy, mając do zwłok całkiem niezły dostęp, ale tym razem wygodniej mi było zlecić tą usługę komuś wprawionemu. Nie było w tym zadaniu niczego, co mogło pójść źle. Nie pragnęłam morderstwa, bo i takie tematy wolałabym załatwić sama. Zlecałam jedynie raczej prostą kradzież i transport. Istniały bowiem sprawy, o które należało zadbać. Najwyższa pora.
Opuściłam skąpaną w mroku okolicę wioski, teleportując się do domostwa. Nie weszłam jednak do środka od razu. Krótki spacer pozwolił mi na pewne rozważania względem minionego spotkania i całej dość długiej listy kwestii wciąż oczekujących na załatwienie. Obowiązki zdawały się mnożyć bowiem z dnia na dzień, a potężny kataklizm dostarczył ich nam wiele. Terminarz pękał w szwach, lecz wciąż pozostawały rzeczy, którymi musiałam zająć się osobiście.
Cztery dni i ani jednego więcej. Dostawa nie miała prawa się opóźnić.
zt
Nieopodal małej wsi Rendelsham zjawiłam się o uzgodnionej porze, po zmroku, pilnując przy tym, by niepotrzebne pary oczu i uszu nie podążały moim tropem. George Balby, a przynamniej mnie było dane znać go pod takimi właśnie personaliami, przybyć na spotkanie ze mną miał sam. Znaliśmy się nie od dziś, miałam zaufanie dla oferowanych przez niego usług, nie zdołał mnie jeszcze rozczarować. Znał powagę zlecanych zadań i bardzo dokładnie wiedział, co może się stać, gdy zawiedzie. Rozmowa odbyć miała się w pewnym pustostanie, po katastrofie nie brakowało ruiny i opuszczonych domostw, gdzie próżno było natrafić na żywe istnienia. Przynajmniej nie te człowiecze. Nie byłam tak durna, by omawiać z nami sprawy tej wagi na środku wiejskiej ścieżki, ale też nie godziłam się na krycie się między krzakami. Zapomniana chata idealnie się nadawała, zresztą nie spotykaliśmy się tam pierwszy raz. Adres i porę znaliśmy tylko my, byłam zwolenniczką trzymania podobnych informacji w ścisłym sekrecie, nie chciałam, by ktokolwiek lub cokolwiek mógł nam przeszkodzić. Zresztą tym razem przybywałam z dość niepozorną sprawą.
Gdy minęłam progi budowli, czarodziej był już na miejscu. Zanurzony w kłębach papierosowych oparów, stał, opierając się o lichawa komodę. Popiół opadł, lądując leniwie na i tak niespecjalnie wdzięcznych podłogowych deskach. Wkroczyłam jak zwykle pewna, z zamiarem konkretnego i prędkiego omówienia rzekomego przedsięwzięcia. Ów mężczyzna szefował działającej tu i tam bandzie oprychów. Korzystałam z jego usług, jeszcze zanim nasza noga wkroczyła do hrabstwa Suffolk. Balby zaś dysponował ekipą sprawnych, całkiem niezłych ludzi – nie znałam szczegółów i mnie one tak po prawdzie kompletnie nie obchodziły. Liczyły się efekty, a na te dotąd nie narzekałam. Zawsze kontaktowałam się wyłącznie z nim. Wyglądał dość niepozornie, nie wyróżniał się niczym specjalnym, nosił załatane łachmany i śmierdział papierosami. Niewysoki, choć dość barczysty, nietowarzyski, piekielnie tajemniczy, ale za to doskonale wprawiony w fachu.
- Co tym razem? – zapytał od razu, nie marnując swojego i mojego czasu na ckliwe wstępy. Podobało mi się to, że nie uprawiał marnego teatrzyku przed klientem, a od razu przechodził do rzeczy. Z szacunkiem jednak poruszył głową, pamiętając, że ostatecznie to ja mu płaciłam, że beze mnie ludzie tacy jak on nie istnieli.
Potrzeba, która skrzyżowała tego dnia nasze drogi, z pozoru wydawała się całkiem zwyczajna, zupełnie wpasowująca się w profesję i prowadzone przeze mnie biznesy. Wcale nie nosiła znamion wyjątkowości. Miał pozyskać jednak coś, co właściwie mogłam zdobyć również bez jego pomocy, ale biorąc pod uwagę ryzyko pohańbienia dobrego imienia rodziny i narażenia opinii domu pogrzebowego, wolałam wezwać specjalistę, który dostarczy mi to, czego pragnęłam, bez mego osobistego udziału. Nauczona doświadczeniem i wiedziona rzadko zawodzącą intuicją dokonałam wyboru. On nim był. Rzeczony George Balby.
- Potrzebuję ciał – odpowiedziałam równie bezpośrednio. Pierwsza reakcja mojego rozmówcy podpowiadała, iż podobne zlecenie nie zrobiło na nim większego wrażenia. Zdziwiłabym się jednak, gdyby było inaczej. – Nie obchodzi mnie skąd, nie obchodzi mnie czyje. Choć… nie ważyłabym się na waszym miejscu zabierać ich z czarodziejskich cmentarzy - wystąpiłam z jasno podkreśloną sugestią, albowiem cmentarne poletko należało do mnie. Nie będę opłacała zleceń przeciwko samej sobie. Gdyby bowiem zdecydowali się wykopać niedawno przez nasz zakład pogrzebane zwłoki, mogłabym narazić dobre imię domu pogrzebowego, a tego z pewnością nie pragnęłam. Musieli załatwić to bez dewastacji powszechnych miejsc spoczynku. Liczyłam na kreatywność bandyty, na pewno znane mu były odpowiednie lokalizacje. Nie musiałam też raczej podpowiadać, by nie były to trupy wygrabione z tej ziemi. Niech szuka gdzieś dalej. - Niech zwłoki nie będą zbyt stare, nie interesują mnie nagie kości. Cała Anglia pokryta jest świeżymi trupami, wierzę, że nie będzie to dla was stanowiło problemu. Chcę konkretnej ilości zwłok – przedstawiłam szczegóły zlecenia, mrużąc na koniec oczy skoncentrowane w pełni na mężczyźnie. Krótko później przeszłam przez pomieszczenie, uwalniając spod spróchniałych desek kakofonię nieznośnych skrzypień. On zaś milczał przez chwilę, najpewniej już konstruując własny plan.
- Ile? – zapytał jedynie, nie oceniając i nie komentując w żaden sposób tego zadania. Podeszłam więc do niego i wyjęłam pióro z zakamarków czarnej szaty. Niespecjalnie delikatnie chwyciłam go za nadgarstek i poczekałam, aż rękaw nieco opadnie. Na kawałku bliznowatej skóry przedramienia pojawiła się smolista liczba. Wymowna. Puściłam dłoń, a kiedy opadła, materiał okrył i zapewne nieco rozmazał pozostawiony tam podpis. – Gdzie je dostarczyć? Na kiedy? – padły kolejne pytania, a ja odeszłam na dwa kroki, niby namyślając się nad tym, lecz tak naprawdę doskonale znałam odpowiedzi.
– Dunwich, Przeklęta warownia. Czym prędzej. Nie dłużej niż za cztery dni chcę je tam ujrzeć. Nie zbliżajcie się tam za dnia, wszystko ma się odbyć nocą. Dobrze je opakujcie, pilnujcie, by nie zostawiać za sobą śladów. Uprzedź mnie wcześniej– wyliczałam kolejne wymogi, pilnując, by mój głos nie był zbyt donośny, albowiem lubiłam zazwyczaj dosadnie manifestować żądania.
- Znam się na robocie, nie musisz mi tego wykładać. Załatwimy to należycie – zareagował szorstko, gniotąc koniuszek fajki na powierzchni zapaskudzonego mebla. Potem wyrzucił go byle gdzie i poprawił ułożenie burej szaty. Nie był nigdy zbyt rozmowny.
Ależ oczywiście, wcisnęłam się w jego kompetencje, a przecież moją rolą było mówić tylko co, gdzie i kiedy, a potem płacić.
Niedługo później poinformował mnie, ile sobie policzy za całą sprawę. Wiedziałam również, jakie zazwyczaj miał stawki, a tym razem wyzwanie nie wydawało się aż tak skomplikowane. Oby. Zaoferował uczciwe wynagrodzenie – umiałam to ocenić. Nie było potrzeby włączać do sprawy dodatkowych negocjacji.
Niecny uśmiech przyozdobił beznadziejne lokum, wiedziałam, że właśnie podpisaliśmy pewną umowę. Prawie, bo pozostała jeszcze dość istotna kwestia. Wyjęłam skórzaną sakiewkę i podałam mu ją bez większych obaw. Nie dawałam złamanego knuta, gdy testowałam nowych, ale przy nim podobne wątpliwości nie mogły mieć miejsca.
- To na początek – wyjaśniłam krótko i uniosłam wyżej głowę. Zgarnął pieniądze i pokiwał głową. – Reszta po zleceniu – dokończyłam rutynową formułę. – Coś jeszcze potrzebujesz wiedzieć? – zapytałam, nie sądząc jednak, by pozostały jakiekolwiek niezbędne dla niego informacje. Zaprzeczył, pozwalając sobie na charakterystyczny gest głową. – Doskonale. Zatem nie ma sensu przedłużać. Oczekuję, że spiesz się, jak zawsze – powiedziałam jeszcze na pożegnanie i wycofałam się do wyjścia, u progu upewniwszy się, że nikt nie kręci się wokół chaty. Balby wiedział, jak mnie zadowolić. Usatysfakcjonowany klient wracał, a w tym światku było to dla nich niezwykle cenne. Sprawdzą się, to dość proste zadanie, z którym poradziłabym sobie nawet bez jego pomocy, mając do zwłok całkiem niezły dostęp, ale tym razem wygodniej mi było zlecić tą usługę komuś wprawionemu. Nie było w tym zadaniu niczego, co mogło pójść źle. Nie pragnęłam morderstwa, bo i takie tematy wolałabym załatwić sama. Zlecałam jedynie raczej prostą kradzież i transport. Istniały bowiem sprawy, o które należało zadbać. Najwyższa pora.
Opuściłam skąpaną w mroku okolicę wioski, teleportując się do domostwa. Nie weszłam jednak do środka od razu. Krótki spacer pozwolił mi na pewne rozważania względem minionego spotkania i całej dość długiej listy kwestii wciąż oczekujących na załatwienie. Obowiązki zdawały się mnożyć bowiem z dnia na dzień, a potężny kataklizm dostarczył ich nam wiele. Terminarz pękał w szwach, lecz wciąż pozostawały rzeczy, którymi musiałam zająć się osobiście.
Cztery dni i ani jednego więcej. Dostawa nie miała prawa się opóźnić.
zt
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
30.08.1958
Noc była gęsta i nieprzenikniona, jakby ciemność miała własną materię, która pochłaniała każdy promień światła. Księżyc ledwie przebijał się przez chmury, rzucając blade, srebrne smugi na opuszczony, kamienisty trakt. Wszędzie panowała cisza, która była tak głęboka, że dźwięk własnego oddechu wydawał się nienaturalnie głośny.
Dwójka postaci ciągnęła ciężki, dwukołowy wózek. Ich sylwetki były zgarbione, a każdy krok stawiali z wysiłkiem. Płachta, która przykrywała wózek, była stara i poszarpana, a spod niej wystawały różne przedmioty – końce lin, metalowe narzędzia, a także coś, co wyglądało jak stare, skórzane torby. Wózek był wyraźnie przeładowany, koła skrzypiały przy każdym obrocie, a drewno trzeszczało, jakby miało się zaraz rozpaść pod ciężarem ładunku. Postacie wyglądały na zmęczone. Jeden z nich, wyższy i szczupły, miał na sobie długi, ciemny płaszcz, który powiewał przy każdym ruchu. Jego twarz była ukryta pod kapturem, z którego czasami wyłaniały się tylko błyszczące, nieufne oczy. Drugi, niższy i bardziej krępy, wyglądał na bardziej zdeterminowanego. Jego ręce były pokryte bliznami, a dłonie zaciskały się na uchwytach wózka z siłą, która świadczyła o ogromnym wysiłku.
-Tutaj - Mruknął ten niższy kiedy zbliżali się pod bramy, czyli wyznaczonego punktu. Dźwięki nocy były niepokojące. Czasami z głębi ciemności dochodziły tajemnicze szelesty, jakby coś ciężkiego poruszało się między drzewami. Skrzypienie wózka i ciche, nierówne kroki postaci potęgowały wrażenie osaczenia. Co jakiś czas wiatr przynosił ze sobą szept, który zdawał się mówić w niezrozumiałym języku, przyprawiając o dreszcze.Ciemność zdawała się żyć własnym życiem, a każdy cień mógł kryć coś nieznanego. Gałęzie drzew wyglądały jak kościste dłonie wyciągające się w kierunku przechodniów, a liście szeleściły jak konspiracyjne rozmowy. Ciszę nocy, która nigdy ciszą nie była przerwało pukanie do drzwi. Głuche i miarowe.
Zgodnie z umową, towar został dostarczony.
MG nie kontynuuje gry
Strona 2 z 2 • 1, 2
Sutton Hoo
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Suffolk