Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Suffolk
Landguard Fort
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Landguard Fort
Landguard Fort to fortyfikacja wojskowa umiejscowiona w ujściu rzeki Orwell, na obrzeżach miasta Felixstowe. Jej historycznym zadaniem była ochrona portów Harwich i Ipswich. Za czasów króla Jamesa I, bunkry i mury przekształcono w obszerny fort otoczony wałami. W późniejszych latach dobudowano baraki na twierdzę, aż w końcu Landguard Fort stał się bastionem, przy którym dziś, przez wzgląd na ogarniającą Anglię wojnę w porcie stacjonuje mugolska marynarka wojenna. Fort uznaje się za twierdzę nie do zdobycia, wokół tereny są zabezpieczone, a wszystkie wrogie jednostki zostają natychmiast zlikwidowane przez maszynerię. Czarodzieje zwykle nie zapuszczają się w te rejony, chociaż nadbrzeże obfituje w roślinne ingrediencje. To tu można spotkać skupiska szczwołu plamistego i alihotsy.
Przez krótki moment, ledwo sekundę, wydawało mi się, jakbym kojarzyła tego człowieka z blizną, lecz zanim w ogóle zdołałam zorientować się, o kogo może chodzić, mój czar rozproszył snop światła w każdą stronę. Oślepienie ich było dla mnie teraz ważniejsze, niż zorientowanie się z kim miałam do czynienia. Wiedziałam jedno – nie byli nastawieni przyjaźnie i to wystarczyło mi, aby stwierdzić, że dla mnie byli wrogami, a wrogów należało pokonać.
Wiedząc co nadejdzie, w porę odwróciłam spojrzenie, ratując się przed promieniem, ale nie mogłam być pewna, czy to samo zrobili stojący naprzeciwko mnie czarodzieje. Liczyłam, że było to dla nich zbyt dużym zaskoczeniem i teraz zostali poszkodowani urokiem, który znacząco miał utrudnić im poruszanie się po tym terenie, o celowaniu nie wspominając. Wiedziałam, że moja tarcza nie jest najsilniejsza, prawdę mówiąc cudem w ogóle mi wyszła, ale szczęściem udało mi się uchronić się przed ich urokami. Byłam skoncentrowana i chciałam działać dalej, więc różdżką wycelowałam w punkt, w którym stali i wypowiedziałam swoje zaklęcie.
— Orcumiano — chociaż próbowałam celować w nich, tak już wiedziałam, że jestem zbyt słaba. — Fortuno — wypowiedziałam jakąkolwiek jeszcze siłą, chociaż naprawdę nie wiem, na co liczyłam. Potrzebowałam szczęścia, aby wygrać ten pojedynek, choćbym miała przez to stracić życie... Albo nogę. Pozostało mi liczyć na to, że Manannan i Drew radzą sobie o niebo lepiej niż ja, choć przecież nigdy nie wierzyłam w cuda.
k1 na Orcumiano...
Wiedząc co nadejdzie, w porę odwróciłam spojrzenie, ratując się przed promieniem, ale nie mogłam być pewna, czy to samo zrobili stojący naprzeciwko mnie czarodzieje. Liczyłam, że było to dla nich zbyt dużym zaskoczeniem i teraz zostali poszkodowani urokiem, który znacząco miał utrudnić im poruszanie się po tym terenie, o celowaniu nie wspominając. Wiedziałam, że moja tarcza nie jest najsilniejsza, prawdę mówiąc cudem w ogóle mi wyszła, ale szczęściem udało mi się uchronić się przed ich urokami. Byłam skoncentrowana i chciałam działać dalej, więc różdżką wycelowałam w punkt, w którym stali i wypowiedziałam swoje zaklęcie.
— Orcumiano — chociaż próbowałam celować w nich, tak już wiedziałam, że jestem zbyt słaba. — Fortuno — wypowiedziałam jakąkolwiek jeszcze siłą, chociaż naprawdę nie wiem, na co liczyłam. Potrzebowałam szczęścia, aby wygrać ten pojedynek, choćbym miała przez to stracić życie... Albo nogę. Pozostało mi liczyć na to, że Manannan i Drew radzą sobie o niebo lepiej niż ja, choć przecież nigdy nie wierzyłam w cuda.
k1 na Orcumiano...
dobranoc panowie
Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
The member 'Rita Runcorn' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 93
'k100' : 93
Oślepiające światło błyskało na dziedzińcu, oślepiając wszystkich zgromadzonych. Oślepiłoby także wszystkich na murach, gdyby tylko skierowali wzrok za siebie, ale i Drew i Manannan skupieni byli na oblężeniu przed sobą. Rita, która w porę odwróciła wzrok, postanowiła spojrzeć w kierunku oślepiającego światła. Nim jeszcze dobrze wycelowała, wypowiedziała formułę zaklęcia, blask całkowicie ją oślepił, sprawiając jej ból. Wiązka jej zaklęcia pomknęła, ale nie wiedziała dokąd i z jakim skutkiem.
Macnair wezwał go, a Ecne odpowiedział na jego wezwanie.
Gdy chwycił w dłonie szafirowy odłamek, poczuł, jak jego dłoń lekko się rozgrzewa a ciepło, które z niego wypływa rozgrzewa go także od środka. Czas zdawał się dla niego zwolnić. Pociski wystrzeliły i mknęły ku niemu zaskakującą — w pewnym sensie nawet imponującą prędkością, zupełnie tak, jak wiązka zaklęcia, jeśli nie szybciej. Ale w tej chwili widział iskry wystrzałów z cienkich, czarnych luf, iskry niezauważalne gołym okiem. Dostrzegał mknące ku niemu pociski, które zdawały się obracać wokół własnej osi podczas lotu. Wiele z nich skierowanych było prosto w niego, wiele miało go minąć. Ogień buchał z płonącego pojazdu, czarny jak smoła dym wznosił się ku niebu. Szybka reakcja kompana sprawiła, że nim mrugnął powiekami, powietrze przed nim zadrżało i zaczęło gęstnieć, marszczyć się w jakiś dziwnie wyraźny, widoczny sposób. A w tym czasie ciepło rozpalało jego wnętrze. Usłyszał w głowie jego głos. Oddaj mi się, szepnął, a jego głos wbijał się w umysł Śmierciożercy jak szpilki. Czuję cię. Znam cię. Ocalę cię. Czarodziej miał ułamek sekundy na decyzję: czy oprzeć mu się, a wiedział, że jeśli to zrobi bez trudu zamknie swój umysł na jego szepty, bądź pozwolić mu wyjść. Miał pewność, że siła, którą posiadał będzie w stanie go kontrolować, na moment skorzystać świadomie z jego mocy, władzy i zrobić z niej użytek. Kamień, który odbił na nim swoje piętno był odłamkiem prastarego bóstwa umysłu, mądrości. Dobrze wiedział, że potrafią odbierać racjonalność każdej żywej istocie, zmieniać jej działania w chaos. Ecne był głodny. Ecne był zły i żądny krwi.
Ciemne chmury na niebie zakryły słońce, a także połyskujące błękitem wczesnowiosenne niebo. Ale w chwili, w której Drew chwycił za kamień i zaczerpnął jego mocy, legendarny artefakt pochłonął całe światło. Błysk pocisków, ognia, światło dnia. Manannan skierował różdżkę w stronę wody, a zaklęcie pomknęło z jego różdżki prosto w nią. Kątem oka dostrzegł, jak przed czarnoksiężnikiem formułuje się bladoróżowa galaretka. Rzucone w pośpiechu zaklęcie działało jednak zbyt wolno, ale nim był w stanie dostrzec, czy pociski wbiją się prosto w nią stracił wzrok.
—Protego!— dobiegło z murów, gdzieś przed nimi, ale nie zdążyli ujrzeć czarodzieja, który je rzucał.
Ciemność, która pochłonęła wszystkich wokół, na murach, przed nimi i za, na dziedzińcu była uciążliwa. Niosła w sobie poczucie zagrożenia, niepewności, rychłą wizję śmierci. Niosła strach i poczucie końca. W echu wystrzałów nie było słychać szeptów, ale te dotarły do skoncentrowanych umysłów i obezwładniły je przerażającym lękiem.
Drew, skupiając się na szepcie Ecne, pogrążony w całkowitej ciemności, poczuł rozrywający, palący ból prawego barku. Zaraz potem gorąc zalał jego lewą nogę, nic więcej nie poczuł, bowiem krew zawrzała w nim całym, odbierając mu dech w piersi. Słyszał głuchy odgłos przypominający wrzucenie kamienia do gęstej cieczy, odgłos wpadających w galaretę pocisków, ale mimo to, poczuł się mokry, lepki i lekki. A potem poczuł uderzenie w plecy, dzięki czemu zdał sobie sprawę, że runął na zimną ziemię. Po plecach przebiegł mu lodowaty dreszcz, wstrząsnął jego ciałem. Nic nie widział. Słyszał strzały, krzyki, ale najgłośniej słyszał szept Ecne.
Travers, który zjawił się tuż obok Śmierciożercy, by go ocalić, poczuł ukłucie w szyi i usłyszał towarzyszący temu świst. Zaraz po nim ból rozerwał mu bok, żebra. Siła pociągnęła lewą rękę w tył. Pęd wiatru rozwiał mu włosy, czuł jakby spadał, ale nie widział gdzie, dopóki nie uderzył plecami o coś twardego i zimnego. Kamienny mur. Ubranie lepiło mu się do ciała, do skóry, wszystko zaczęło go boleć. Z trudem łapał powietrze, coś kłuło go w brzuchu. Nie widział nic, lecz czuł bardzo wiele. Jego bohaterska akcja uratowała Śmierciożercę przed niechybną śmiercią, ale jego samego naraziła na ostrzał z mugolskiej broni.
Drew, Manannan i Rita, pogrążeni w ciemności i powoli nastającej ciszy poczuli drżenie, ale żadne z nich nie wiedziało, czym było spowodowane i skąd dochodziło. Najsilniej czuła ro czarownica. Kamienie osuwały jej się spod nóg. Gruzowisko, na którym stała rozstępowało się, traciła równowagę. Nie widząc, co się dzieje nie miała pojęcia, jak poważny był jej błąd, jak potężny był skutek jej zaklęcia i zabójczy dla niej samej. Upadła na zdrowe kolano, miotła uderzyła ją w szczękę i wysunęła jej się z rąk, niewiadomo gdzie. Drżenie było silne, hałas zapadającego się gruntu wokół rósł, a Runcorn zyskała natychmiastową pewność, że jeśli się nie uratuje, zostanie pogrzebana żywcem. Rzucone przez nią zaklęcie, krążąca w żyłach adrenalina pozwoliły jej pokonać ból i niemoc.
Słyszała w oddali głosy czarodziejów, ale mówili do siebie, nie była w stanie zrozumieć, co.
Echo wystrzałów ucichło.
Krew szumiała w głowie obu czarodziejom na murze. Wiedzieli, że są ranni. Wiedzieli, że oberwali z mogolskiej broni — zbrojnych było po prostu zbyt dużo w jednej chwili. Zaczynało do nich docierać, co mogło ich boleć, ale nie byli w stanie w tej ciemności ocenić własnych obrażeń, ani bez dotknięcia, ich zlokalizować. Szepty było coraz głośniejsze, coraz bardziej przerażające i słyszalne dla wszystkich. Mugole, bez rozkazu, zamarli. Przestali strzelać. Było tylko ciemno i głucho. Przynajmniej przez chwilę. Manannan usłyszał, jak z morza wyłania się coś. Znał ten dźwięk dobrze, przypominał wynurzający się z odmętów okręt, ale nie był w stanie go nigdzie dostrzec. Nie był w stanie dostrzec zupełnie nic. Zaraz potem dało się słyszeć cichą, odległą syrenę alarmową. I szum fal. Zdecydowanie zbyt dużych i potężnych. I coś jeszcze. Obiekt. A potem szczęk metalu. Nim jednak zdał sobie sprawę, czym mógł być owy dźwięk, huk z lewej strony znów go ogłuszył.
— Nie weźmiecie mnie żywcem! Nie weźmiecie! — przez wystrzał, a później trzask, wybuch przedarł się głos mugola zasiadającego na bastionie. Kolejny raz, na oślep, wystrzelił.
Poddaj się, odpuść. Daj mi wyjść... Szept w głowie Drew nie pozwolił mu skupić się na niczym innym i zareagować, kiedy poczuł czyją rękę na swojej nodze, później boku, a w końcu ręce, jakby ktoś próbował zlokalizować ciało. Dopiero, kiedy dłonie zacisnęły się na przedramieniu i pociągnęły go, poczuł potworny, rozdzierający ból barku. Ktoś pociągnął go znów, szarpnął i przeciągnął po zimnym murze.
Tura piętnasta. Na odpis macie czas do 19 stycznia godz: 20:00.
Drew, oczywiście możesz zastosować się do kości i jeśli chcesz, wybrać swoją ofiarę.
Fortuno: 1/3 (Rita)
Żywotność:
Drew: 207/244 -5
-2 tłuczone i cięte (głowa)
-5 (draśnięta noga)
-15 (postrzelony bark)
-15 (postrzelony brzuch)
Manannan: 182/260 -15
-12 cięte (lewa noga)
-16 psychiczne
-5 (draśnięta szyja)
-15 (postrzelona ręka)
-30 (przestrzelony brzuch)
Rita: 282/333 -10
-20 oparzenie (lewa dłoń);
-15 złamanie (prawa noga)
-16 psychiczne
Energia magiczna:
Drew: 28/50
Manannan: 24/50
Rita: 25/50
Macnair wezwał go, a Ecne odpowiedział na jego wezwanie.
Gdy chwycił w dłonie szafirowy odłamek, poczuł, jak jego dłoń lekko się rozgrzewa a ciepło, które z niego wypływa rozgrzewa go także od środka. Czas zdawał się dla niego zwolnić. Pociski wystrzeliły i mknęły ku niemu zaskakującą — w pewnym sensie nawet imponującą prędkością, zupełnie tak, jak wiązka zaklęcia, jeśli nie szybciej. Ale w tej chwili widział iskry wystrzałów z cienkich, czarnych luf, iskry niezauważalne gołym okiem. Dostrzegał mknące ku niemu pociski, które zdawały się obracać wokół własnej osi podczas lotu. Wiele z nich skierowanych było prosto w niego, wiele miało go minąć. Ogień buchał z płonącego pojazdu, czarny jak smoła dym wznosił się ku niebu. Szybka reakcja kompana sprawiła, że nim mrugnął powiekami, powietrze przed nim zadrżało i zaczęło gęstnieć, marszczyć się w jakiś dziwnie wyraźny, widoczny sposób. A w tym czasie ciepło rozpalało jego wnętrze. Usłyszał w głowie jego głos. Oddaj mi się, szepnął, a jego głos wbijał się w umysł Śmierciożercy jak szpilki. Czuję cię. Znam cię. Ocalę cię. Czarodziej miał ułamek sekundy na decyzję: czy oprzeć mu się, a wiedział, że jeśli to zrobi bez trudu zamknie swój umysł na jego szepty, bądź pozwolić mu wyjść. Miał pewność, że siła, którą posiadał będzie w stanie go kontrolować, na moment skorzystać świadomie z jego mocy, władzy i zrobić z niej użytek. Kamień, który odbił na nim swoje piętno był odłamkiem prastarego bóstwa umysłu, mądrości. Dobrze wiedział, że potrafią odbierać racjonalność każdej żywej istocie, zmieniać jej działania w chaos. Ecne był głodny. Ecne był zły i żądny krwi.
Ciemne chmury na niebie zakryły słońce, a także połyskujące błękitem wczesnowiosenne niebo. Ale w chwili, w której Drew chwycił za kamień i zaczerpnął jego mocy, legendarny artefakt pochłonął całe światło. Błysk pocisków, ognia, światło dnia. Manannan skierował różdżkę w stronę wody, a zaklęcie pomknęło z jego różdżki prosto w nią. Kątem oka dostrzegł, jak przed czarnoksiężnikiem formułuje się bladoróżowa galaretka. Rzucone w pośpiechu zaklęcie działało jednak zbyt wolno, ale nim był w stanie dostrzec, czy pociski wbiją się prosto w nią stracił wzrok.
—Protego!— dobiegło z murów, gdzieś przed nimi, ale nie zdążyli ujrzeć czarodzieja, który je rzucał.
Ciemność, która pochłonęła wszystkich wokół, na murach, przed nimi i za, na dziedzińcu była uciążliwa. Niosła w sobie poczucie zagrożenia, niepewności, rychłą wizję śmierci. Niosła strach i poczucie końca. W echu wystrzałów nie było słychać szeptów, ale te dotarły do skoncentrowanych umysłów i obezwładniły je przerażającym lękiem.
Drew, skupiając się na szepcie Ecne, pogrążony w całkowitej ciemności, poczuł rozrywający, palący ból prawego barku. Zaraz potem gorąc zalał jego lewą nogę, nic więcej nie poczuł, bowiem krew zawrzała w nim całym, odbierając mu dech w piersi. Słyszał głuchy odgłos przypominający wrzucenie kamienia do gęstej cieczy, odgłos wpadających w galaretę pocisków, ale mimo to, poczuł się mokry, lepki i lekki. A potem poczuł uderzenie w plecy, dzięki czemu zdał sobie sprawę, że runął na zimną ziemię. Po plecach przebiegł mu lodowaty dreszcz, wstrząsnął jego ciałem. Nic nie widział. Słyszał strzały, krzyki, ale najgłośniej słyszał szept Ecne.
Travers, który zjawił się tuż obok Śmierciożercy, by go ocalić, poczuł ukłucie w szyi i usłyszał towarzyszący temu świst. Zaraz po nim ból rozerwał mu bok, żebra. Siła pociągnęła lewą rękę w tył. Pęd wiatru rozwiał mu włosy, czuł jakby spadał, ale nie widział gdzie, dopóki nie uderzył plecami o coś twardego i zimnego. Kamienny mur. Ubranie lepiło mu się do ciała, do skóry, wszystko zaczęło go boleć. Z trudem łapał powietrze, coś kłuło go w brzuchu. Nie widział nic, lecz czuł bardzo wiele. Jego bohaterska akcja uratowała Śmierciożercę przed niechybną śmiercią, ale jego samego naraziła na ostrzał z mugolskiej broni.
Drew, Manannan i Rita, pogrążeni w ciemności i powoli nastającej ciszy poczuli drżenie, ale żadne z nich nie wiedziało, czym było spowodowane i skąd dochodziło. Najsilniej czuła ro czarownica. Kamienie osuwały jej się spod nóg. Gruzowisko, na którym stała rozstępowało się, traciła równowagę. Nie widząc, co się dzieje nie miała pojęcia, jak poważny był jej błąd, jak potężny był skutek jej zaklęcia i zabójczy dla niej samej. Upadła na zdrowe kolano, miotła uderzyła ją w szczękę i wysunęła jej się z rąk, niewiadomo gdzie. Drżenie było silne, hałas zapadającego się gruntu wokół rósł, a Runcorn zyskała natychmiastową pewność, że jeśli się nie uratuje, zostanie pogrzebana żywcem. Rzucone przez nią zaklęcie, krążąca w żyłach adrenalina pozwoliły jej pokonać ból i niemoc.
Słyszała w oddali głosy czarodziejów, ale mówili do siebie, nie była w stanie zrozumieć, co.
Echo wystrzałów ucichło.
Krew szumiała w głowie obu czarodziejom na murze. Wiedzieli, że są ranni. Wiedzieli, że oberwali z mogolskiej broni — zbrojnych było po prostu zbyt dużo w jednej chwili. Zaczynało do nich docierać, co mogło ich boleć, ale nie byli w stanie w tej ciemności ocenić własnych obrażeń, ani bez dotknięcia, ich zlokalizować. Szepty było coraz głośniejsze, coraz bardziej przerażające i słyszalne dla wszystkich. Mugole, bez rozkazu, zamarli. Przestali strzelać. Było tylko ciemno i głucho. Przynajmniej przez chwilę. Manannan usłyszał, jak z morza wyłania się coś. Znał ten dźwięk dobrze, przypominał wynurzający się z odmętów okręt, ale nie był w stanie go nigdzie dostrzec. Nie był w stanie dostrzec zupełnie nic. Zaraz potem dało się słyszeć cichą, odległą syrenę alarmową. I szum fal. Zdecydowanie zbyt dużych i potężnych. I coś jeszcze. Obiekt. A potem szczęk metalu. Nim jednak zdał sobie sprawę, czym mógł być owy dźwięk, huk z lewej strony znów go ogłuszył.
— Nie weźmiecie mnie żywcem! Nie weźmiecie! — przez wystrzał, a później trzask, wybuch przedarł się głos mugola zasiadającego na bastionie. Kolejny raz, na oślep, wystrzelił.
Poddaj się, odpuść. Daj mi wyjść... Szept w głowie Drew nie pozwolił mu skupić się na niczym innym i zareagować, kiedy poczuł czyją rękę na swojej nodze, później boku, a w końcu ręce, jakby ktoś próbował zlokalizować ciało. Dopiero, kiedy dłonie zacisnęły się na przedramieniu i pociągnęły go, poczuł potworny, rozdzierający ból barku. Ktoś pociągnął go znów, szarpnął i przeciągnął po zimnym murze.
Drew, oczywiście możesz zastosować się do kości i jeśli chcesz, wybrać swoją ofiarę.
Fortuno: 1/3 (Rita)
Żywotność:
Drew: 207/244 -5
-2 tłuczone i cięte (głowa)
-5 (draśnięta noga)
-15 (postrzelony bark)
-15 (postrzelony brzuch)
Manannan: 182/260 -15
-12 cięte (lewa noga)
-16 psychiczne
-5 (draśnięta szyja)
-15 (postrzelona ręka)
-30 (przestrzelony brzuch)
Rita: 282/333 -10
-20 oparzenie (lewa dłoń);
-15 złamanie (prawa noga)
-16 psychiczne
Energia magiczna:
Drew: 28/50
Manannan: 24/50
Rita: 25/50
- Ekwipunek:
- Ekwipunek:
Drew:
Różdżka, oprawiona czarna perła i odłamek granatowego kamienia na łańcuszku, klamra od paska z runą kwitnącego życia (+36 do żywotności), 50 PM, woda, suszone owoce, piersiówka wypełniona Quintinem, mapa fortu.
Nakładka na pas z sakwami:
- wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 29)- kameleon (1 porcja, stat. 29)- wieczny płomień (1 porcja, stat. 29, moc +10)
- smocza łza (1 porcja, stat. 29, moc +5)
- eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 40)- maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 32)
-kryształ upijajacy (od Rity)
-kameleon (1 porcja, stat. 32, z mocą 114 oczek) (od Rity)
Manannan:
- ciemnogranatowy płaszcz z wełny lunaballi (-2 do rzutów k100 na zaklęcia wymagające celowania skierowane przeciwko postaci; +3 du rzutów k100 na czarną magię, postać otrzymuje 2k3 obr. za każde rzucone czarnomagiczne zaklęcie; ST zaklęć ograniczających swobodę ruchu zostaje podniesione o 6); skórzane wysokie buty, czarne spodnie, skórzane rękawiczki;
- magiczny kompas,
- różdżkę,
- maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, moc 36);
- eliksir kociego kroku (1 porcja, stat. 15) (od Drew)
- wygaszacz (od Rity)
Rita:
szata: płaszcz z wełny kudłonia i tkaniny z włókien sierści skocznych czarokrólików + buty obszyte skórą tebo (buty odporne na poślizg, dwa dodatkowe miejsca na przedmioty, -5 do rzutów k100 na zaklęcia wymagające celowania skierowane przeciwko postaci, +12 do żywotności)
talizman: Runa Przemykającego Cienia (+22 do skradania i spostrzegawczości) w wisiorku z wroną
-różdżka
-oko ślepego (na palcu, w formie pierścienia)
-maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, moc 36)-kameleon (1 porcja, stat. 32, z mocą 114 oczek)- wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (1 porcja, moc +39) [(od Drew)od Manannana]
-wywar ze szczuroszczeta (1 porcja)
w szacie:
-miotła bardzo dobrej jakości (pomniejszona)
-kryształ teleportujący-kryształ upijajacy
-20g tytoniu niskiej jakości (skręcone papierosy w metalowej papierośnicy w wewnętrznej kieszeni płaszcza na piersi)
-skórzana butelka z wodą
- wieczny płomień (1 porcja, stat. 29, moc +10) (od Drew)
- smocza łza (1 porcja, stat. 29, moc +5) (od Drew)
-30PM w sakiewce
W życiu Manannana wiele było momentów, w których mierzył się z niewyobrażalnym: gdy wiatry spychały jego statek prosto w samo serce magicznych, wywołanych anomaliami wirów; gdy pogoń za legendami prowadziła go w miejsca przerażające, przepełnione magią starą i niezrozumiałą; gdy kolejne fragmenty wygłoszonej przez wieszczkę przepowiedni spełniały się na jego oczach, gdy zjawa zamordowanego przyjaciela snuła się za nim krok w krok. Zanurzony po uszy w świecie morskich legend, zaakceptował i uszanował fakt, że czarodziejską rzeczywistość wypełniały stworzenia, wydarzenia i rzeczy, których zrozumieć i pojąć nie miał nigdy – ale to, co rozgrywało się w mugolskim forcie, sprawiało, że cała reszta bladła; przyćmiewana tak samo, jak kłębiące się chmury przysłaniały bladobłękitne niebo, wypełniona strachem i lękiem, swoje źródło mającymi nie tyle w ciągnących się w nieskończoność szeregach niemagicznego wojska, co w mroku i szeptach, które w jednej sekundzie wypełniły jego uszy i umysł.
Nie widział: jaki skutek odniosło rzucone w wodę zaklęcie, ani czy materializująca się przed Drew magia zatrzymała grzmiące dookoła pociski; bezbrzeżna czerń zakotłowała się na krawędziach jego pola widzenia, a później pochłonęła je całe, napierając na niego ze wszystkich stron i więżąc w ciemnościach, odbierając jeden ze zmysłów, na którym do tej pory polegał najbardziej; sprawiając, że – paradoksalnie – poczuł się odsłonięty, bezbronny; ściskając kurczowo różdżkę w palcach, rozglądał się na boki, jednak bez względu na to, gdzie skierowałby oczy, widział tylko pustkę – wypełnioną obawą, czarnymi wizjami końca, odbierającą oddech beznadziejnością.
A później – również bólem.
Piekące użądlenie niewidzialnego stworzenia dotknęło najpierw jego szyi, później brzucha, lewej ręki; pęd powietrza popchnął go do tyłu, a może po prostu się potknął – nie był pewien, wiedząc jedynie, że spadał, po ciągnącej się w nieskończoność sekundzie upadając twardo na mur. Siła uderzenia odebrała mu oddech, wyciskając z płuc powietrze; wszechobecne szepty nasiliły się, naciskając na jego klatkę piersiową, desperackie próby odszukania w nich sensu kończyły się jednak fiaskiem; w jakimkolwiek języku mówiły, był dla niego obcy, dziwny – groźny; groźniejszy niż wystrzały z armat, niż metalowe kule, niż opancerzone pojazdy. Zakaszlał gwałtownie, czując w gardle metalowy posmak krwi, a ból – na moment przytępiony adrenaliną – zaczynał wraz z każdym wdechem rozlewać się po jego wnętrznościach, żywym ogniem paląc mięśnie, ogniskując w okolicach żeber. Sięgnął do nich odruchowo, lewą dłoń przyciskając do przodu szaty; była mokra, lepka – od krwi? – Kurwa – zaklął, głośno wypuszczając z płuc powietrze; nie wiedział, czy był w stanie się podnieść, dźwignąć na łokcie; nie miał pojęcia, czy powinien – ciało protestowało przy każdym ruchu, zalewając go kolejnymi falami cierpienia.
– Aaargh! – zawył zduszonym głosem, przetaczając się z pleców na brzuch; czuł drżenie muru pod sobą, nie miał jednak pojęcia, czym mogło być spowodowane – ani dlaczego strzały ucichły nagle, zastąpione tymi pozbawionymi ciał głosami, brzmiącymi jak ostrzeżenie, jak rychła obietnica śmierci. Nie potrafił ich odsunąć, uciszyć, zagłuszyć; nawet jeśli spróbował. – Macnair? – rzucił w przestrzeń, nie widział go – ale przed upadkiem Śmierciożerca stał tuż obok; czy przeżył wystrzały? Zacisnął mocniej palce na różdżce, przypominając sobie o rzuconym wcześniej zaklęciu; nie widział, czy galareta zdążyła się uformować, czy odniosła jakikolwiek skutek, nie miał jednak zamiaru pozostawić niczego przypadkowi; uniósł z wysiłkiem różdżkę. Finite incantatem, wypowiedział w myślach, próbując przekrzyczeć szepty – i uwolnić Drew spod działania własnej magii.
Kolejny spazm bólu szarpnął jego ciałem, tym razem gdzieś na poziome lewego ramienia. Czy umierał? Nie wiedział, jakie szkody mogła wyrządzić mugolska broń, w kieszeni miał maść – ale nie wyobrażał sobie sięgnięcia po nią teraz, gdy wraz z Macnairem wciąż tkwili na murze, a gdzieś w oddali wzburzone morze budziło się do życia. Ciemności uwierały go coraz mocniej, piętrzący się niepokój szarpał wnętrznościami; słyszał, że coś wyłoniło się z morskich odmętów, mugole także musieli to dostrzec, bo powietrze znów przeszyła syrena alarmowa, ale co oznaczało to dla nich? Krakenia mać, nie mogli tkwić w mroku jak dzieci we mgle, musieli się ruszyć.
Nie ośmielił się wstać – przyklejony płasko do muru czuł się bezpieczniejszy – dźwignął się więc jedynie na łokcie, palcami rozłożonych płasko palców wymacując kolejne centymetry muru, pomimo rozrywającego ciało bólu starając się podczołgać do jego krawędzi. Mniej więcej w połowie drogi huk wystrzału znów zmusił go do upadku, paradoksalnie pomógł mu jednak rozeznać się w przestrzeni; wiedział już, gdzie znajdowała się armata, mimo że fakt, że mugol celował z niej na ślepo, budził w nim skrajne przerażenie. Może mógł mu pomóc – wskazać cele, oświetlić wojsko – jednocześnie pozwalając sobie i Drew na szczątkowe rozeznanie się w sytuacji.
Wciąż na wpół leżąc, wyciągnął rękę do przodu, zaciskając z bólu zęby – a różdżką mierząc gdzieś przed siebie, daleko; w miejsce, gdzie – jak się domyślał – musiało nadal znajdować się rozciągnięte wzdłuż cypla wojsko. Nie chciał oświetlić murów, celował tak, by on i Drew pozostali poza zasięgiem światła, częściowo jednak rozgonić je musiał – nawet jeśli błyszczące kolby mugolskiej broni miały być ostatnim, co w życiu zobaczy. – Lumos maxima – wypowiedział, przelewając w tę jedną inkantację całą determinację i strach; a później, gdy dołączył do nich również gniew, opuścił dłoń niżej, tym razem kierując koniec różdżki w ziemię. Mógł nie widzieć dokładnie, nie dostrzegać już szeregów przykucniętych na piasku żołnierzy, ale pamiętał, gdzie mniej więcej się znajdowali – i to mniej więcej musiało mu wystarczyć. – Duna – wyrzucił z siebie, chcąc utworzyć połać ruchomych piasków poza murami fortu. Nie interesowało go, kogo pochłoną, czy wciągną ludzi czy ich maszyny; jeśli umierał – to miał zamiar zabrać ze sobą tylu mugoli, na ilu tylko wystarczy mu sił.
| 1. lumos maxima
2. duna
3. zasięg duny
Nie widział: jaki skutek odniosło rzucone w wodę zaklęcie, ani czy materializująca się przed Drew magia zatrzymała grzmiące dookoła pociski; bezbrzeżna czerń zakotłowała się na krawędziach jego pola widzenia, a później pochłonęła je całe, napierając na niego ze wszystkich stron i więżąc w ciemnościach, odbierając jeden ze zmysłów, na którym do tej pory polegał najbardziej; sprawiając, że – paradoksalnie – poczuł się odsłonięty, bezbronny; ściskając kurczowo różdżkę w palcach, rozglądał się na boki, jednak bez względu na to, gdzie skierowałby oczy, widział tylko pustkę – wypełnioną obawą, czarnymi wizjami końca, odbierającą oddech beznadziejnością.
A później – również bólem.
Piekące użądlenie niewidzialnego stworzenia dotknęło najpierw jego szyi, później brzucha, lewej ręki; pęd powietrza popchnął go do tyłu, a może po prostu się potknął – nie był pewien, wiedząc jedynie, że spadał, po ciągnącej się w nieskończoność sekundzie upadając twardo na mur. Siła uderzenia odebrała mu oddech, wyciskając z płuc powietrze; wszechobecne szepty nasiliły się, naciskając na jego klatkę piersiową, desperackie próby odszukania w nich sensu kończyły się jednak fiaskiem; w jakimkolwiek języku mówiły, był dla niego obcy, dziwny – groźny; groźniejszy niż wystrzały z armat, niż metalowe kule, niż opancerzone pojazdy. Zakaszlał gwałtownie, czując w gardle metalowy posmak krwi, a ból – na moment przytępiony adrenaliną – zaczynał wraz z każdym wdechem rozlewać się po jego wnętrznościach, żywym ogniem paląc mięśnie, ogniskując w okolicach żeber. Sięgnął do nich odruchowo, lewą dłoń przyciskając do przodu szaty; była mokra, lepka – od krwi? – Kurwa – zaklął, głośno wypuszczając z płuc powietrze; nie wiedział, czy był w stanie się podnieść, dźwignąć na łokcie; nie miał pojęcia, czy powinien – ciało protestowało przy każdym ruchu, zalewając go kolejnymi falami cierpienia.
– Aaargh! – zawył zduszonym głosem, przetaczając się z pleców na brzuch; czuł drżenie muru pod sobą, nie miał jednak pojęcia, czym mogło być spowodowane – ani dlaczego strzały ucichły nagle, zastąpione tymi pozbawionymi ciał głosami, brzmiącymi jak ostrzeżenie, jak rychła obietnica śmierci. Nie potrafił ich odsunąć, uciszyć, zagłuszyć; nawet jeśli spróbował. – Macnair? – rzucił w przestrzeń, nie widział go – ale przed upadkiem Śmierciożerca stał tuż obok; czy przeżył wystrzały? Zacisnął mocniej palce na różdżce, przypominając sobie o rzuconym wcześniej zaklęciu; nie widział, czy galareta zdążyła się uformować, czy odniosła jakikolwiek skutek, nie miał jednak zamiaru pozostawić niczego przypadkowi; uniósł z wysiłkiem różdżkę. Finite incantatem, wypowiedział w myślach, próbując przekrzyczeć szepty – i uwolnić Drew spod działania własnej magii.
Kolejny spazm bólu szarpnął jego ciałem, tym razem gdzieś na poziome lewego ramienia. Czy umierał? Nie wiedział, jakie szkody mogła wyrządzić mugolska broń, w kieszeni miał maść – ale nie wyobrażał sobie sięgnięcia po nią teraz, gdy wraz z Macnairem wciąż tkwili na murze, a gdzieś w oddali wzburzone morze budziło się do życia. Ciemności uwierały go coraz mocniej, piętrzący się niepokój szarpał wnętrznościami; słyszał, że coś wyłoniło się z morskich odmętów, mugole także musieli to dostrzec, bo powietrze znów przeszyła syrena alarmowa, ale co oznaczało to dla nich? Krakenia mać, nie mogli tkwić w mroku jak dzieci we mgle, musieli się ruszyć.
Nie ośmielił się wstać – przyklejony płasko do muru czuł się bezpieczniejszy – dźwignął się więc jedynie na łokcie, palcami rozłożonych płasko palców wymacując kolejne centymetry muru, pomimo rozrywającego ciało bólu starając się podczołgać do jego krawędzi. Mniej więcej w połowie drogi huk wystrzału znów zmusił go do upadku, paradoksalnie pomógł mu jednak rozeznać się w przestrzeni; wiedział już, gdzie znajdowała się armata, mimo że fakt, że mugol celował z niej na ślepo, budził w nim skrajne przerażenie. Może mógł mu pomóc – wskazać cele, oświetlić wojsko – jednocześnie pozwalając sobie i Drew na szczątkowe rozeznanie się w sytuacji.
Wciąż na wpół leżąc, wyciągnął rękę do przodu, zaciskając z bólu zęby – a różdżką mierząc gdzieś przed siebie, daleko; w miejsce, gdzie – jak się domyślał – musiało nadal znajdować się rozciągnięte wzdłuż cypla wojsko. Nie chciał oświetlić murów, celował tak, by on i Drew pozostali poza zasięgiem światła, częściowo jednak rozgonić je musiał – nawet jeśli błyszczące kolby mugolskiej broni miały być ostatnim, co w życiu zobaczy. – Lumos maxima – wypowiedział, przelewając w tę jedną inkantację całą determinację i strach; a później, gdy dołączył do nich również gniew, opuścił dłoń niżej, tym razem kierując koniec różdżki w ziemię. Mógł nie widzieć dokładnie, nie dostrzegać już szeregów przykucniętych na piasku żołnierzy, ale pamiętał, gdzie mniej więcej się znajdowali – i to mniej więcej musiało mu wystarczyć. – Duna – wyrzucił z siebie, chcąc utworzyć połać ruchomych piasków poza murami fortu. Nie interesowało go, kogo pochłoną, czy wciągną ludzi czy ich maszyny; jeśli umierał – to miał zamiar zabrać ze sobą tylu mugoli, na ilu tylko wystarczy mu sił.
| 1. lumos maxima
2. duna
3. zasięg duny
some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
The member 'Manannan Travers' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 9
--------------------------------
#2 'k100' : 32
--------------------------------
#3 'k6' : 1
#1 'k100' : 9
--------------------------------
#2 'k100' : 32
--------------------------------
#3 'k6' : 1
Nie zdawałem sobie sprawy jak wiele mogą zmienić ułamki sekund, ledwie momenty przejmujące kontrolę nad sytuacją w forcie. Liczył się nie tylko refleks i szczęście, ale też precyzja oraz zdolność szybkiego analizowania przestrzeni, odnalezienia słabego punktu, być może ich wielu, aby poskromić mordercze zapędy wrogich jednostek. Wcześniej sądziłem, ze więcej uda nam się załatwić po cichu, w cieniu lub pod kameleonem, zaś rzeczywistość szybko zweryfikowała me plany. Jak głupi musiałem być, żeby liczyć na poskromienie ogromnej armii nie wystawiając się przy tym na ostrzał? Naprawdę tak bardzo kiełkowała we mnie naiwność? Wiele razy stawałem czoła oponentowi, lecz nigdy nie wiedziałem o nim równie niewiele, a także nie przeważał on znacznie w swej liczebności. Dziś mieliśmy przed sobą dziesiątki, być może nawet setki mugolskich broni oraz nieznanych mi maszyn. Do czego byli zdolni? Mogli nas okrążyć i zamknąć w forcie na dobre, a potem zmieść go z powierzchni ziemi? Rita… kurwa, Rita. Lawirowała na krawędzi życia i śmierci, nie deportowała się. Postradała rozum czy nie była w stanie? Cholerny Travers, to dzięki niemu wciąż mogłem oddychać. Ale tak naprawdę czy byłem przytomny? W głowie świstało mi wiele różnych myśli, nie czułem nic poza wrzącą w żyłach krwią. Ledwie zdążyłem ujrzeć galaretę, a zaraz moim ciałem wstrząsnęło, wbiło się w nie coś z niesamowitą szybkością powodując ból, jaki ciężko było przyrównać do czegoś innego. Wszystko działo się na tyle szybko, iż straciłem orientację. Ecne mnie wołał, przyzywał, pragnął przejąć kontrolę. Wiedziałem, że był w stanie rozprawić się z wrogiem, zawładnąć fortem niczym własnym królestwem, lecz czy w tej obietnicy nie było haczyka? Może chciał zdusić mój umysł na dobre i odrzucić je w odmęty własnej świadomości? Zabrać mi wszystko, co mam? Sterować moim ciałem niczym swoim, niczym pieprzoną marionetką, którą z czasem przyjdzie mu zmienić na inną? Zużyje się, byłem pewien. Jego potęga będzie źródłem kolejnych niesnasek, szturmu wrogiem armii. On nie odczuje bólu, ale czy ja będę go czuł? Czy będzie w ogóle do czego wracać? Jeśli spełni me życzenie, rozbije ofensywę jeden element po drugim, to może było warto? Sam nie byłem w stanie zrobić tyle co on, nie znałem jego mocy, nie miałem jego potęgi.
Uderzenie w plecy sprawiły, że mimowolnie opadłem na posadzkę. Z moich płuc wyrwał się kaszel, splunąłem krwią tuż obok własnego barku. -Ja pierdole- pomyślałem, kiedy ciemność objęła znaczną przestrzeń. Unoszący się kurz drażnił moje gardło, nozdrza. Czułem wiele bodźców, coraz trudniej było mi rozróżnić, które były prawdziwe. Nagłe szarpnięcie, przebijający się głos Traversa.
-Zaufaj mi- rzuciłem krótko dając mu jednocześnie znać, że wciąż żyłem. Chyba. Wychyliłem głowę ku tyłowi, uśmiechnąłem się pod nosem. Tak, to właśnie będzie moja ofiara. Pożywienie, jakim zamierzałem się posilić przed oddaniem kontroli, przed ostatnim zaciśnięciem odłamka. Chciałem jeszcze raz poczuć jego moc, mieć ją nim zawładnie mną na dobre. Niczym ostatnie życzenie. Po wszystkim pozwól mi wrócić.
|Używam mocy kamienia z poprzedniego postu, rzucam na kamień i oddaję kontrolę.
Uderzenie w plecy sprawiły, że mimowolnie opadłem na posadzkę. Z moich płuc wyrwał się kaszel, splunąłem krwią tuż obok własnego barku. -Ja pierdole- pomyślałem, kiedy ciemność objęła znaczną przestrzeń. Unoszący się kurz drażnił moje gardło, nozdrza. Czułem wiele bodźców, coraz trudniej było mi rozróżnić, które były prawdziwe. Nagłe szarpnięcie, przebijający się głos Traversa.
-Zaufaj mi- rzuciłem krótko dając mu jednocześnie znać, że wciąż żyłem. Chyba. Wychyliłem głowę ku tyłowi, uśmiechnąłem się pod nosem. Tak, to właśnie będzie moja ofiara. Pożywienie, jakim zamierzałem się posilić przed oddaniem kontroli, przed ostatnim zaciśnięciem odłamka. Chciałem jeszcze raz poczuć jego moc, mieć ją nim zawładnie mną na dobre. Niczym ostatnie życzenie. Po wszystkim pozwól mi wrócić.
|Używam mocy kamienia z poprzedniego postu, rzucam na kamień i oddaję kontrolę.
Ostatnio zmieniony przez Drew Macnair dnia 19.01.22 15:32, w całości zmieniany 1 raz
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'LN: Splamienie' :
'LN: Splamienie' :
Skrajna głupota, nieostrożność, roztargnienie, potrzeba działania, wszystko to składało się na obrazek, w którym to ja własnym czarem odebrałam sobie wzrok. Panująca wokół ciemność, jaka metaforycznie przepalała moje oczy, zdawała się całkowicie mnie pochłonąć, lecz to nadchodzące z boków dźwięki były dla mnie katorgą. Miałam wrażenie, jakby ktoś zrobił sobie ze mnie nieśmieszny żart, odebrał mi resztki świadomości. Tamten wybuch wciąż odbijał się wysokim piskiem w mojej głowie, a ja, niczym marionetka ciemnej magii tkwiłam jak punkcik na mapie Suffolk, gotowa poświęcić własne życie, aby dla Czarnego Pana odebrać Landguard Fort.
Nigdy nie miałam przesadnie wiele pewności siebie, nie byłam osobą zakochaną w sobie, bez pamięci pragnącą własnej chwały. Stałam się żołnierzem, świadoma, że to moja rola, w pewnym sensie już przed latami dedykował mi ją ojczym, cóż więcej mogłabym osiągnąć? Ciężące w kieszeni szaty eliksiry nic już nie znaczyły, kryształ trzymany blisko serca był ostatnią deską ratunku, a ja chciałam tylko sięgnąć do srebrnej papierośnicy, wyciągnąć z niej peta i wciągnąć w płuca dym, dusząc się nim, tak jak na starego palacza przystało.
W tle słyszałam słowa, których za nic nie mogłam zrozumieć, pod stopami czułam jak osuwa mi się ziemia, jak powoli zapadam się pod nią, świadoma, że to moje ostatnie sekundy.
Myśl, kurwa, myśl.
Czas spowolnił, a ja musiałam zrobić rachunek sumienia i podsumować własne priorytety decydując się, aby obrać konkretną ścieżkę. Niemal odcięłam się od bólu, choć ten był przejmujący, a ja niemal słyszałam, jak dźwięk łamanych kości nóg dudni mi w uszach.
Myśl, kurwa, myśl.
Pamiętałam rozkazy, świadoma, że za wszelką cenę mam wygrać, jednak nie wiedziałam, co stało się z czarodziejami, którzy z trzaskiem teleportacji zjawili się przede mną, gotowi atakować. Mugolscy żołnierze byli problematyczni, ale dodatkowe siły zapewne zakonnych śmieci walczących o tak zwaną równość były jeszcze gorsze. Ale z drugiej strony... Czy jeszcze mnie to obchodziło?
Grudki ziemi wpadały pod moje paznokcie, czułam je na szyi, dym zaś w ustach i pod powiekami, które piekły niemiłosiernie. Mróz zamarzniętej na kość ziemi, chłodny wiatr na twarzy i ostatnie myśli, jakie miałam, nie dotyczyły już niczego. Moja głowa była pusta. Zawsze ufałam własnemu instynktowi, powierzałam mu niemal każdą część siebie, każde działanie na misji. Chwilowa fortuna, choć wyraźnie ją czułam, wcale na mnie nie spływała. Nie było już nic, oprócz poczucia, że zawiodłam. Zawiodłam siebie, Cassandrę, Lysę, Czarnego Pana, własną matkę, Augustusa, jebany kraj zawiodłam, a nawet nie wiedziałam jak. Co więcej mogłam zrobić, oprócz poddania się?
Dziś pragnęłam już tylko spokoju.
Brakowało mi sił.
Kamień mogący teleportować mnie stąd ciężko leżał w mojej kieszeni, lecz dłoń nie sięgnęła po niego. Nie widziałam, co działo się wokół. To nie miało już znaczenia. Słyszałam głosy z tyłu, a jeśli byli niedaleko, jeśli przebijały się przez wiatr, tak mogłam jeszcze coś zrobić. Mogłam pogrzebać ich żywcem ze mną.
Brakowało mi sił, ale byłam gotowa.
— Bombarda Maxima — wypowiedziałam czar, kierując różdżkę w kawałki gruzu tuż przed sobą, pewna, że to ostatnie co w życiu powiem, bowiem nie widziałam już nic.
Trudno, tak było dobrze.
rzut + U, drogi mg, świadoma jestem konsekwencji tego czaru
Nigdy nie miałam przesadnie wiele pewności siebie, nie byłam osobą zakochaną w sobie, bez pamięci pragnącą własnej chwały. Stałam się żołnierzem, świadoma, że to moja rola, w pewnym sensie już przed latami dedykował mi ją ojczym, cóż więcej mogłabym osiągnąć? Ciężące w kieszeni szaty eliksiry nic już nie znaczyły, kryształ trzymany blisko serca był ostatnią deską ratunku, a ja chciałam tylko sięgnąć do srebrnej papierośnicy, wyciągnąć z niej peta i wciągnąć w płuca dym, dusząc się nim, tak jak na starego palacza przystało.
W tle słyszałam słowa, których za nic nie mogłam zrozumieć, pod stopami czułam jak osuwa mi się ziemia, jak powoli zapadam się pod nią, świadoma, że to moje ostatnie sekundy.
Myśl, kurwa, myśl.
Czas spowolnił, a ja musiałam zrobić rachunek sumienia i podsumować własne priorytety decydując się, aby obrać konkretną ścieżkę. Niemal odcięłam się od bólu, choć ten był przejmujący, a ja niemal słyszałam, jak dźwięk łamanych kości nóg dudni mi w uszach.
Myśl, kurwa, myśl.
Pamiętałam rozkazy, świadoma, że za wszelką cenę mam wygrać, jednak nie wiedziałam, co stało się z czarodziejami, którzy z trzaskiem teleportacji zjawili się przede mną, gotowi atakować. Mugolscy żołnierze byli problematyczni, ale dodatkowe siły zapewne zakonnych śmieci walczących o tak zwaną równość były jeszcze gorsze. Ale z drugiej strony... Czy jeszcze mnie to obchodziło?
Grudki ziemi wpadały pod moje paznokcie, czułam je na szyi, dym zaś w ustach i pod powiekami, które piekły niemiłosiernie. Mróz zamarzniętej na kość ziemi, chłodny wiatr na twarzy i ostatnie myśli, jakie miałam, nie dotyczyły już niczego. Moja głowa była pusta. Zawsze ufałam własnemu instynktowi, powierzałam mu niemal każdą część siebie, każde działanie na misji. Chwilowa fortuna, choć wyraźnie ją czułam, wcale na mnie nie spływała. Nie było już nic, oprócz poczucia, że zawiodłam. Zawiodłam siebie, Cassandrę, Lysę, Czarnego Pana, własną matkę, Augustusa, jebany kraj zawiodłam, a nawet nie wiedziałam jak. Co więcej mogłam zrobić, oprócz poddania się?
Dziś pragnęłam już tylko spokoju.
Brakowało mi sił.
Kamień mogący teleportować mnie stąd ciężko leżał w mojej kieszeni, lecz dłoń nie sięgnęła po niego. Nie widziałam, co działo się wokół. To nie miało już znaczenia. Słyszałam głosy z tyłu, a jeśli byli niedaleko, jeśli przebijały się przez wiatr, tak mogłam jeszcze coś zrobić. Mogłam pogrzebać ich żywcem ze mną.
Brakowało mi sił, ale byłam gotowa.
— Bombarda Maxima — wypowiedziałam czar, kierując różdżkę w kawałki gruzu tuż przed sobą, pewna, że to ostatnie co w życiu powiem, bowiem nie widziałam już nic.
Trudno, tak było dobrze.
rzut + U, drogi mg, świadoma jestem konsekwencji tego czaru
dobranoc panowie
Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'LN: Splamienie' :
'LN: Splamienie' :
Próbujący rozeznać się w sytuacji żeglarz w pierwszej chwili postanowił cofnąć skutki własnego zaklęcia. Nie był w stanie upewnić się, że wszystko potoczyło się zgodnie z planem, ale nie było powodu, dla którego ta banalna czynność miała nie zadziać się zgodnie z jego wolą. Wokół ciemność wciąż była przytłaczająca, gęsta, przerażająca, a szepty nie odchodziły. Cisza, która na chwilę spowiła stary, mugolski fort była złowieszcza i kryła w sobie zapowiedź czegoś, czego żaden z czarodziejów nie był w stanie przewidzieć.
Obeznany w kierunkach i w przestrzeni, pomimo utrudnień i beznadziejnej widoczności Travers bez trudu zlokalizował miejsce, w które chciał wycelować. Skierowawszy różdżkę w odpowiednią stronę posłał przed siebie iskrzącą wiązkę zaklęcia, która zgasła w połowie drogi, niczym flara ostrzegawcza, nie dolatując do końca i nie tworząc świetlistej kuli rozjaśniającej dziwnej, nietypowej ciemności. Kolejne zaklęcie, tak samo rzucone na oślep pomknęło, a Travers nie był w stanie zobaczyć, czy sięgnęło celu i czy osiągnęło zamierzony skutek. Poruszanie się w tych warunkach było trudne, ale paraliżowało obie strony jednakowo — z tym, że przewaga leżała po stronie potężniejszych czarodziejów. Rzeczywistość, mugolskie siły zdawały się wobec magii ciemności całkowicie bezbronne. Macnair czuł, że coś ciągnie jego ciało po zimnym kamieniu. Nie wiedział kto i po co, a przede wszystkim dokąd i co zamierzał. Słysząc wołanie Ecne pozwolił mu dojść do głosu, wybierając tego, kto wisiał nad nim, próbując przeciągnąć jego bezwładne ciało. Czuł, jak znika. Czuł, jak przestaje mieć kontrolę nad własnym ciałem — ale nie był w stanie dostrzec nic. Ostatkiem sił wezwał ponownie moc kamienia — szept Ecne był wyraźniejszy, donośniejszy. Nie chciał mu tak łatwo odpuścić, wiedział, że jeśli mu na to pozwoli, zrobi co chce, z kim chce. Usłyszał coś jeszcze — inny głos, inny szept. Przed oczami, w ciemności miłą odskocznią okazały się jaśniejące, niewyraźne obrazy. Jakby własne życie mignęło mu przed oczami, aż w końcu zorientował się, że nie było ono jego. Obrazy mieszały się jeden z drugim i kolejnym, jakby w przyspieszonym tempie oglądał cudze myśli. I tak też się chwilę czuł, ból głowy rozsadzał mu czaszkę, był pełen czegoś, czego wcale nie chciał widzi i czuć, było tego zbyt wiele — emocji, stłumionych, niewyraźnych dźwięków. Widział mężczyzn, kobietę z dzieckiem, katorżnicze treningi, biegi, ćwiczenia, czyszczenie broni; widział rozmowy z ludźmi, którzy — czuł — byli jego dowódcami, plażę, śnieg, salę przesłuchań, czarodzieja, któremu podawał rękę, oddawał różdżkę, kobietę, dzieci, starszych ludzi, mężczyzn, machiny wojenne, pojazdy, których nie umiał nazwać — przerażające, wielkie i potężne... I w chwili, w której pozornie tracił nad sobą kontrolę i przestawał czuć zaciśniętą na nim dłoń, uświadomił sobie, że miał szansę odebrać im te myśli, na dobre, na zawsze, zmienić wyrazem własnej woli — a ta stała się nierozerwalnie związana z Ogmą i Ecne. I choć nie był w stanie dojrzeć, co się działo wokół niego, a migające obrazy zaczynały go przytłaczać, był świadom, że połączenie z demonami było wzajemne, a jego pragnienia były pragnieniami pradawnych bóstw, które wcale do końca nie przepędziły go z niego samego.
Przez chwilę zdawało się, że nie wydarzyło się nic. Ale ziemia drżała, mury drżały, a ze strony dziedzińca dobiegały ich dźwięki osypujących się, uderzających o siebie kamieni i jedna głucha inkantacja, która miała umilknąć w hałasie zdarzeń.
Runcorn zawierzyła własnemu instynktowi, nie decydując się na ratunek, sięgając do dalszej ofensywy — brawurowej, trudnej do przewidzenia w oblepiającej ciemności. Wycelowała różdżką tuż przed siebie, wypowiedziała inkantację — a magia jej usłuchała. Krótkotrwały błysk zaklęcia rozjaśnił ciemność — jedyne co widziała Rita, iskrzący w mroku promień uderzający kilka metrów przed nią w gruzowisko osuwające się do olbrzymiej, zionącej śmiercią czeluści i kamienie lecące w jej stronę. Poczuła siłę, która odrzuciła ją w tył, a później... Później nie było już nic.
Macnair i Travers usłyszeli wyraźny, intensywny huk wywołany potężnym zaklęciem. Mury fortu po raz kolejny mocno się zatrzęsły. Obaj usłyszeli dochodzący od morza głuchy, niosący się wraz z wodą głośny i przeszywający trzask. Syrena alarmowa. Wybuch. Szum fal, potężnych fal. Uderzenia fal, dźwięki przypominające raczej żywe stworzenie niż nieruchomą maszynę. Dalej, szum fal od strony portu. Kolejne syreny alarmowe, jedna za drugą. Krzyki ludzkie dochodzące z portu, ze strony miasta. Szum, trzask spadających kamieni od strony dziedzińca, w końcu krzyki dochodzące gdzieś z głębi fortu, daleko, a potem tu bliżej, spod murów.
— Co się...
— Uciekaj! Ascendio!
—... co ty? Barkley? Barkley?! Co ty robisz!? Bar... Aaaaaaaahhghrrr
— Strzelać! Strzelać bez ostrzeżenia!
— Nie!
Pojedyncze, narastające dźwięki zmieniały się w hałas, a hałas w chaos odgłosów, kiedy dołączyły do tego wystrzały z mogolskiej broni — te, w przeciwieństwie do zaklęć nie rozświetlały ciemności, słychać było tylko masowe wystrzały. Zaraz za nimi kolejny huk z bastionu, kolejny huk uderzenia, trzask ognia, eksplozja. A jakby tego wszystkiego było mało — tuż obok czarodziejów spadł deszcz kamieni. Obaj słyszeli, jak trzaskają kamienną podłogę, rozbijają osłaniającą ich murowaną attykę. Chaos był tak wielki, że jedynym ratunkiem mogło być zatrzymanie czasu.
Tura szesnasta. Na odpis macie czas do 21 stycznia godz: 21:00.
Drew, możesz dostosować się do obu wyrzuconych kości w tej turze (nie tracisz swojego ruchu, wciąż masz do wykorzystania dwie akcje).
Rita, na ten moment jesteś uznana za zaginioną. Event dla ciebie dobiegł końca. Dziękuję za rozgrywkę. Dalsze informacje o twoich losach mogą pojawić się na sam koniec wydarzenia.
Drew, oczywiście możesz zastosować się do kości i jeśli chcesz, wybrać swoją ofiarę.
Żywotność:
Drew: 207/244 -5
-2 tłuczone i cięte (głowa)
-5 (draśnięta noga)
-15 (postrzelony bark)
-15 (postrzelony brzuch)
Manannan: 182/260 -15
-12 cięte (lewa noga)
-16 psychiczne
-5 (draśnięta szyja)
-15 (postrzelona ręka)
-30 (przestrzelony brzuch)
Rita: ???/333
-20 oparzenie (lewa dłoń);
-15 złamanie (prawa noga)
-16 psychiczne
Energia magiczna:
Drew: 28/50
Manannan: 24/50
Rita: ???/50
Obeznany w kierunkach i w przestrzeni, pomimo utrudnień i beznadziejnej widoczności Travers bez trudu zlokalizował miejsce, w które chciał wycelować. Skierowawszy różdżkę w odpowiednią stronę posłał przed siebie iskrzącą wiązkę zaklęcia, która zgasła w połowie drogi, niczym flara ostrzegawcza, nie dolatując do końca i nie tworząc świetlistej kuli rozjaśniającej dziwnej, nietypowej ciemności. Kolejne zaklęcie, tak samo rzucone na oślep pomknęło, a Travers nie był w stanie zobaczyć, czy sięgnęło celu i czy osiągnęło zamierzony skutek. Poruszanie się w tych warunkach było trudne, ale paraliżowało obie strony jednakowo — z tym, że przewaga leżała po stronie potężniejszych czarodziejów. Rzeczywistość, mugolskie siły zdawały się wobec magii ciemności całkowicie bezbronne. Macnair czuł, że coś ciągnie jego ciało po zimnym kamieniu. Nie wiedział kto i po co, a przede wszystkim dokąd i co zamierzał. Słysząc wołanie Ecne pozwolił mu dojść do głosu, wybierając tego, kto wisiał nad nim, próbując przeciągnąć jego bezwładne ciało. Czuł, jak znika. Czuł, jak przestaje mieć kontrolę nad własnym ciałem — ale nie był w stanie dostrzec nic. Ostatkiem sił wezwał ponownie moc kamienia — szept Ecne był wyraźniejszy, donośniejszy. Nie chciał mu tak łatwo odpuścić, wiedział, że jeśli mu na to pozwoli, zrobi co chce, z kim chce. Usłyszał coś jeszcze — inny głos, inny szept. Przed oczami, w ciemności miłą odskocznią okazały się jaśniejące, niewyraźne obrazy. Jakby własne życie mignęło mu przed oczami, aż w końcu zorientował się, że nie było ono jego. Obrazy mieszały się jeden z drugim i kolejnym, jakby w przyspieszonym tempie oglądał cudze myśli. I tak też się chwilę czuł, ból głowy rozsadzał mu czaszkę, był pełen czegoś, czego wcale nie chciał widzi i czuć, było tego zbyt wiele — emocji, stłumionych, niewyraźnych dźwięków. Widział mężczyzn, kobietę z dzieckiem, katorżnicze treningi, biegi, ćwiczenia, czyszczenie broni; widział rozmowy z ludźmi, którzy — czuł — byli jego dowódcami, plażę, śnieg, salę przesłuchań, czarodzieja, któremu podawał rękę, oddawał różdżkę, kobietę, dzieci, starszych ludzi, mężczyzn, machiny wojenne, pojazdy, których nie umiał nazwać — przerażające, wielkie i potężne... I w chwili, w której pozornie tracił nad sobą kontrolę i przestawał czuć zaciśniętą na nim dłoń, uświadomił sobie, że miał szansę odebrać im te myśli, na dobre, na zawsze, zmienić wyrazem własnej woli — a ta stała się nierozerwalnie związana z Ogmą i Ecne. I choć nie był w stanie dojrzeć, co się działo wokół niego, a migające obrazy zaczynały go przytłaczać, był świadom, że połączenie z demonami było wzajemne, a jego pragnienia były pragnieniami pradawnych bóstw, które wcale do końca nie przepędziły go z niego samego.
Przez chwilę zdawało się, że nie wydarzyło się nic. Ale ziemia drżała, mury drżały, a ze strony dziedzińca dobiegały ich dźwięki osypujących się, uderzających o siebie kamieni i jedna głucha inkantacja, która miała umilknąć w hałasie zdarzeń.
Runcorn zawierzyła własnemu instynktowi, nie decydując się na ratunek, sięgając do dalszej ofensywy — brawurowej, trudnej do przewidzenia w oblepiającej ciemności. Wycelowała różdżką tuż przed siebie, wypowiedziała inkantację — a magia jej usłuchała. Krótkotrwały błysk zaklęcia rozjaśnił ciemność — jedyne co widziała Rita, iskrzący w mroku promień uderzający kilka metrów przed nią w gruzowisko osuwające się do olbrzymiej, zionącej śmiercią czeluści i kamienie lecące w jej stronę. Poczuła siłę, która odrzuciła ją w tył, a później... Później nie było już nic.
Macnair i Travers usłyszeli wyraźny, intensywny huk wywołany potężnym zaklęciem. Mury fortu po raz kolejny mocno się zatrzęsły. Obaj usłyszeli dochodzący od morza głuchy, niosący się wraz z wodą głośny i przeszywający trzask. Syrena alarmowa. Wybuch. Szum fal, potężnych fal. Uderzenia fal, dźwięki przypominające raczej żywe stworzenie niż nieruchomą maszynę. Dalej, szum fal od strony portu. Kolejne syreny alarmowe, jedna za drugą. Krzyki ludzkie dochodzące z portu, ze strony miasta. Szum, trzask spadających kamieni od strony dziedzińca, w końcu krzyki dochodzące gdzieś z głębi fortu, daleko, a potem tu bliżej, spod murów.
— Co się...
— Uciekaj! Ascendio!
—... co ty? Barkley? Barkley?! Co ty robisz!? Bar... Aaaaaaaahhghrrr
— Strzelać! Strzelać bez ostrzeżenia!
— Nie!
Pojedyncze, narastające dźwięki zmieniały się w hałas, a hałas w chaos odgłosów, kiedy dołączyły do tego wystrzały z mogolskiej broni — te, w przeciwieństwie do zaklęć nie rozświetlały ciemności, słychać było tylko masowe wystrzały. Zaraz za nimi kolejny huk z bastionu, kolejny huk uderzenia, trzask ognia, eksplozja. A jakby tego wszystkiego było mało — tuż obok czarodziejów spadł deszcz kamieni. Obaj słyszeli, jak trzaskają kamienną podłogę, rozbijają osłaniającą ich murowaną attykę. Chaos był tak wielki, że jedynym ratunkiem mogło być zatrzymanie czasu.
Drew, możesz dostosować się do obu wyrzuconych kości w tej turze (nie tracisz swojego ruchu, wciąż masz do wykorzystania dwie akcje).
Rita, na ten moment jesteś uznana za zaginioną. Event dla ciebie dobiegł końca. Dziękuję za rozgrywkę. Dalsze informacje o twoich losach mogą pojawić się na sam koniec wydarzenia.
Drew, oczywiście możesz zastosować się do kości i jeśli chcesz, wybrać swoją ofiarę.
Żywotność:
Drew: 207/244 -5
-2 tłuczone i cięte (głowa)
-5 (draśnięta noga)
-15 (postrzelony bark)
-15 (postrzelony brzuch)
Manannan: 182/260 -15
-12 cięte (lewa noga)
-16 psychiczne
-5 (draśnięta szyja)
-15 (postrzelona ręka)
-30 (przestrzelony brzuch)
-20 oparzenie (lewa dłoń);
-15 złamanie (prawa noga)
-16 psychiczne
Energia magiczna:
Drew: 28/50
Manannan: 24/50
- Ekwipunek:
- Ekwipunek:
Drew:
Różdżka, oprawiona czarna perła i odłamek granatowego kamienia na łańcuszku, klamra od paska z runą kwitnącego życia (+36 do żywotności), 50 PM, woda, suszone owoce, piersiówka wypełniona Quintinem, mapa fortu.
Nakładka na pas z sakwami:
- wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 29)- kameleon (1 porcja, stat. 29)- wieczny płomień (1 porcja, stat. 29, moc +10)
- smocza łza (1 porcja, stat. 29, moc +5)
- eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 40)- maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 32)
-kryształ upijajacy (od Rity)
-kameleon (1 porcja, stat. 32, z mocą 114 oczek) (od Rity)
Manannan:
- ciemnogranatowy płaszcz z wełny lunaballi (-2 do rzutów k100 na zaklęcia wymagające celowania skierowane przeciwko postaci; +3 du rzutów k100 na czarną magię, postać otrzymuje 2k3 obr. za każde rzucone czarnomagiczne zaklęcie; ST zaklęć ograniczających swobodę ruchu zostaje podniesione o 6); skórzane wysokie buty, czarne spodnie, skórzane rękawiczki;
- magiczny kompas,
- różdżkę,
- maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, moc 36);
- eliksir kociego kroku (1 porcja, stat. 15) (od Drew)
- wygaszacz (od Rity)
Rita:
szata: płaszcz z wełny kudłonia i tkaniny z włókien sierści skocznych czarokrólików + buty obszyte skórą tebo (buty odporne na poślizg, dwa dodatkowe miejsca na przedmioty, -5 do rzutów k100 na zaklęcia wymagające celowania skierowane przeciwko postaci, +12 do żywotności)
talizman: Runa Przemykającego Cienia (+22 do skradania i spostrzegawczości) w wisiorku z wroną
-różdżka
-oko ślepego (na palcu, w formie pierścienia)
-maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, moc 36)-kameleon (1 porcja, stat. 32, z mocą 114 oczek)- wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (1 porcja, moc +39) [(od Drew)od Manannana]
-wywar ze szczuroszczeta (1 porcja)
w szacie:
-miotła bardzo dobrej jakości (pomniejszona)
-kryształ teleportujący-kryształ upijajacy
-20g tytoniu niskiej jakości (skręcone papierosy w metalowej papierośnicy w wewnętrznej kieszeni płaszcza na piersi)
-skórzana butelka z wodą
- wieczny płomień (1 porcja, stat. 29, moc +10) (od Drew)
- smocza łza (1 porcja, stat. 29, moc +5) (od Drew)
-30PM w sakiewce
Jego wnętrzności płonęły. Był tego prawie pewien, metalowe pociski musiały w jakiś sposób przeistoczyć się w ogień i rozpuścić, zalewając mięśnie; nie było innego uzasadnienia dla bólu rozrywającego jego ciało w okolicy brzucha, pęczniejącego i roznoszącego się szerzej za każdym razem, kiedy łapał spazmatyczny oddech. Wybrzmiewające w obcym języku szepty wdzierały się do jego czaszki, cichnąc stopniowo, ale i tak nie pozwalając mu się skupić; pojedyncza wiązka świetlistego zaklęcia przemknęła przez powietrze i zgasła, druga zniknęła w ciemnościach, uniemożliwiających mu dostrzeżenie, co właściwie działo się na dole. Co właściwie działo się gdziekolwiek; dobiegające zewsząd dźwięki wydawały mu się coraz bardziej chaotyczne, tracił rozeznanie w przestrzeni – chociaż był pewien, że leżał głową zwrócony w stronę portu, to wybuch, który wstrząsnął murami, miał swoje epicentrum za nim. Czy to możliwe, że Rita?.. Chciał się odwrócić, sprawdzić, ale w lepkim, otaczającym ich mroku i tak nie miało to sensu; zimny dotyk kamienia nie stanowił żadnej pociechy, czuł się uwięziony – nie widział przeciwników ani sojuszników, jeśli ktoś rzuciłby w niego teraz zaklęciem – nie dostrzegłby go w porę. Odebranie jednego ze zmysłów uczyniło go w pewien sposób bezbronnym, miał ochotę od niej uciec, zamienić się w ptaka i wzbić w powietrze, lecieć przed siebie tak długo, aż dotrze do krańców tej oślepiającej ciemności – ale nie mógł; krótkie zaufaj mi sprawiło, że zaklął w myślach, ludzie prosili o zaufanie głównie wtedy, gdy planowali coś, co miało wystawić je na próbę – ale zanim zdążyłby zaprotestować, dotarło do niego, że w istocie ufał Macnairowi. Jemu, Śmierciożercy; nie dziwnej mocy, którą zdawał się władać – ta przerażała go do głębi, obca tak samo, jak obce były zalewające przestrzeń szepty – ale temu, że Drew zrobi wszystko, żeby doprowadzić ich misję do końca.
Nawet jeśli nadszedł moment, w którym nie wydawało się to dłużej możliwe.
Kolejny trzask, kolejny wybuch; wbił spojrzenie w ciemność, po raz kolejny nie dostrzegając nic poza gładką czernią pozbawionej gwiazd i księżyca nocy. Huk fal, najpierw z jednej strony, potem z drugiej, nakładające się na siebie syreny alarmowe – słyszał to wszystko, i mimo całego swojego doświadczenia, lat spędzonych na morzu, nie był w stanie dopasować tych dźwięków do konkretnego obrazu; nie miał pojęcia, jaka morska istota potrafiłaby wywołać takie zamieszanie, wiedział jedynie, że musiała być potężna. – Niech to szlag! Lumos maxima! – wykrzyknął raz jeszcze, po raz kolejny wyciągając różdżkę przed siebie – chcąc oświetlić przede wszystkim miejsce, w którym przed zapadnięciem ciemności zgromadzeni byli żołnierze, a także – być może – rozgonić mroki dalej, ponad portem. Nie wiedział, czy mugol, którego pozostawili przy armatce, jeszcze żył, ale jeśli tak – to jaśniejąca ponad wrogami kula światła mogłaby wskazać mu cel, pomóc w unieszkodliwieniu kolejnych żołnierzy, nawet jeśli Manannan miał świadomość, że bez względu na to, co zrobią, przeciwników wciąż będzie nieskończenie więcej.
Przylgnął płasko do muru, gdy powietrze przeszył kolejny wybuch, a zaraz potem lunął na nich deszcz kamieni; uniósł ramiona, starając się osłonić nimi głowę, a szarpnięcie przestrzelonym barkiem wydarło z jego ust kolejny zduszony okrzyk bólu. Słyszał krzyki gdzieś niżej, tuż pod murami, póki co nie mógł jednak przejmować się kotłującymi się u ich stóp ludźmi, zresztą – rozdarci pomiędzy sprzecznymi rozkazami i ogarnięci paniką, wydawali się nieszkodliwi, czy może: szkodliwi dla siebie w równym stopniu co dla nich. Odgłos wystrzałów sprawił, że wzdłuż kręgosłupa przebiegł mu dreszcz, tym razem jednak żadna z kul go nie dosięgnęła; czy miały zrobić to spadające znikąd skały? Opuścił prawą rękę, żeby skierować różdżkę przed siebie. – Negforaminis – wydyszał, celując w dal, starając się zachwiać grawitacją w samym środku mugolskich szeregów; ludzie i maszyny, kamienie i kule, ściągnięte w jedno miejsce w centrum trwającego chaosu, mogły narobić więcej szkód niż pojedyncze zaklęcia.
Musiał wierzyć, że miało to jeszcze jakiekolwiek znaczenie.
| 1. lumos maxima, 2. negforaminis
Nawet jeśli nadszedł moment, w którym nie wydawało się to dłużej możliwe.
Kolejny trzask, kolejny wybuch; wbił spojrzenie w ciemność, po raz kolejny nie dostrzegając nic poza gładką czernią pozbawionej gwiazd i księżyca nocy. Huk fal, najpierw z jednej strony, potem z drugiej, nakładające się na siebie syreny alarmowe – słyszał to wszystko, i mimo całego swojego doświadczenia, lat spędzonych na morzu, nie był w stanie dopasować tych dźwięków do konkretnego obrazu; nie miał pojęcia, jaka morska istota potrafiłaby wywołać takie zamieszanie, wiedział jedynie, że musiała być potężna. – Niech to szlag! Lumos maxima! – wykrzyknął raz jeszcze, po raz kolejny wyciągając różdżkę przed siebie – chcąc oświetlić przede wszystkim miejsce, w którym przed zapadnięciem ciemności zgromadzeni byli żołnierze, a także – być może – rozgonić mroki dalej, ponad portem. Nie wiedział, czy mugol, którego pozostawili przy armatce, jeszcze żył, ale jeśli tak – to jaśniejąca ponad wrogami kula światła mogłaby wskazać mu cel, pomóc w unieszkodliwieniu kolejnych żołnierzy, nawet jeśli Manannan miał świadomość, że bez względu na to, co zrobią, przeciwników wciąż będzie nieskończenie więcej.
Przylgnął płasko do muru, gdy powietrze przeszył kolejny wybuch, a zaraz potem lunął na nich deszcz kamieni; uniósł ramiona, starając się osłonić nimi głowę, a szarpnięcie przestrzelonym barkiem wydarło z jego ust kolejny zduszony okrzyk bólu. Słyszał krzyki gdzieś niżej, tuż pod murami, póki co nie mógł jednak przejmować się kotłującymi się u ich stóp ludźmi, zresztą – rozdarci pomiędzy sprzecznymi rozkazami i ogarnięci paniką, wydawali się nieszkodliwi, czy może: szkodliwi dla siebie w równym stopniu co dla nich. Odgłos wystrzałów sprawił, że wzdłuż kręgosłupa przebiegł mu dreszcz, tym razem jednak żadna z kul go nie dosięgnęła; czy miały zrobić to spadające znikąd skały? Opuścił prawą rękę, żeby skierować różdżkę przed siebie. – Negforaminis – wydyszał, celując w dal, starając się zachwiać grawitacją w samym środku mugolskich szeregów; ludzie i maszyny, kamienie i kule, ściągnięte w jedno miejsce w centrum trwającego chaosu, mogły narobić więcej szkód niż pojedyncze zaklęcia.
Musiał wierzyć, że miało to jeszcze jakiekolwiek znaczenie.
| 1. lumos maxima, 2. negforaminis
some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
The member 'Manannan Travers' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 82
--------------------------------
#2 'k100' : 16
#1 'k100' : 82
--------------------------------
#2 'k100' : 16
Wszystko zdawało się dziać wolno, zbyt wolno, abym mógł uznać to za rzeczywistość. Czas płynął nieubłagalnie, szybkość mugolskiej broni i kolejnych wystrzałów dała jasny sygnał, że mój umysł powoli zaczął usypiać na rzecz pradawnego bóstwa. Przed oczami dwoiło mi się i troiło, choć ponura ciemność okryła swym płaszczem większy obszar fortu. Czy Travers i Rita żyli? Czy był dla nich choć cień szansy, że zdążą uciec nim będzie za późno? Walczyłem, ale czym była ta bitwa, kiedy własne ciało odmawiało mi posłuszeństwa? Nim mogłem podjąć walkę z wrogiem, musiałem wygrać tę ważniejszą – z samym sobą. Zacisnąłem usta w wąską linię, przygryzłem zębami wargę pragnąc coś poczuć, a ból był tego najlepszym wyznacznikiem. Odnosiłem wrażenie, że dalej ktoś ciągnął mnie po posadzce zahaczając plecami o ostre niczym brzytwa, wystające kamienie. Warknąłem pod nosem, szarpnąłem się na ile pozwoliły mi siły, ale na nic się to zdawało.
Tylko Ecne mógł mi pomóc, tylko on gotów był stawić im wszystkim czoła. Mógłbym próbować, dźwignąć się na nogi i sięgnąć po najbardziej plugawe zaklęcia, lecz czy aby na pewno zdołałbym ich wszystkich poskromić? Wierzyłem, że miałem wsparcie wśród kompanów, że wciąż byli w stanie złapać w płuca haust świeżego powietrza, lecz nie tylko nie mogłem ich zobaczyć, ale i usłyszeć w całym tym hałasie.
Momentalnie przed mymi oczyma ukazały się obrazy, radosne, przepełnione nadzieją wspomnienia, ale dopiero po chwili zrozumiałem, że nie należały do mnie. Ból w skroniach ponownie się odezwał; przez chwilę jedynie pulsował, a zaraz po tym zdawał się rozsadzać czaszkę od środka. Otępienie nie pozwoliło mi zebrać myśli, podobnie jak rosnąca ilość głosów, która szeptała kolejne słowa, dialogi nie mające dla mnie większego sensu. Widziałem różne rzeczy, sceny z życia nieznanych mi osób. Tylko po ubiorze, czynnościach oraz samej scenerii mogłem wywnioskować, że należały do żołnierzy mugolskiego wojska – tych którzy otoczyli nas wyciągając najcięższe działa ze swego arsenału. Na dłużej zatrzymałem wzrok na przekazywanej różdżce, parszywych sukinsynach, jacy szukali w niemagicznych uznania i wsparcia. Plułem na nich, nie mieli dla mnie żadnej wartości. Winni skonać w kałuży własnej, brudnej krwi, w cierpieniu i twarzy wygiętej od krzyku. Nie byli godni by stąpać po naszych ziemiach, terenach należących do Czarnego Pana.
Nagle poczułem jak zaciśnięta dłoń rozluźniła nieco chwyt. Wygiąłem głowę ku górze, ale wciąż nie widziałem nikogo. Wtem zdałem sobie sprawę, że pozornie kontrola nie została mi odebrana, bo choć wciąż ciężko było mi stanąć na własnych nogach, to miałem władzę nad czymś więcej – nad kimś. Zaśmiałem się pod nosem, choć w tym śmiechu nie było krzty ironii. Wypuściłem wolno powietrze z ust, po czym skupiłem się na wspomnieniach związanych z służbą wojskową, które mogłem wyłapać dzięki mundurom. Pragnąłem zmienić je, wtrącić chaos, wwiercić w myśli strach i wyrwę, jaką ciężko będzie logicznie wyjaśnić, a już na pewno nie na polu bitwy, kiedy padał strzał za strzałem. Poczułem złość i nienawiść myśląc o wrogu, po czym właśnie te emocje pragnąłem przenieść do wspomnień, kiedy to podczas ćwiczeń omawiali sylwetki oponentów. Musieli o nich rozmawiać. Pragnąłem zaszczepić wrogość do dokładnie tego odzienia, jaki nosili na sobie – miałem czas dobrze się im przyjrzeć, gdy mijaliśmy kolejne korytarze pozostając w ukryciu. Zależałoby mi by ten gniew, odrazę i nieprzychylność wpoił im dowódca, autorytet. Mieli czuć niepewność, strach, obawę przed zdradą. Musieli widzieć własne kobiety, które zostały bestialsko zgwałcone przez ludzi w tych mundurach, martwe, puste oczy dzieci. Cierpienie miało zżerać ich od środka, stłamsić wszelkie pozytywne emocje, a przede wszystkim nadzieję. Zawieszenie w próżni. Jedynie różdżka oraz jej właściciel mieli kojarzyć się z wolnością, ze światłem w ciemności okraszającej ich życie.
Ledwie zdążyłem podciągnąć się do siadu, a mury ponownie mocno się zatrzęsły. Cóż u licha się działo? Obróciłem głowę w kierunku dziedzińca, ale nie dostrzegłem nic pośród ciemności. Po chwili ponownie zwróciłem się twarzą w stronę morza, skąd dobiegały głośne syreny alarmowe oraz liczne huki wystrzałów. Uniosłem różdżkę próbując zmusić się do wykrzesania z siebie więcej, albowiem ogromny ból głowy nie ustępował. -Gdzie jesteś?- rzuciłem w kierunku Traversa z wyraźną ulgą w głosie. Żył, naprawdę mu się udało. Musiałem go jednak zlokalizować, albowiem gdybyśmy zwarli szyki prościej byłoby nam okiełznać ewentualne natarcie. -Magicus Extremos- wypowiedziałem pewnym tonem pragnąc wzmocnić jego hart ducha, jego magię i możliwości. Zaraz po tym skupiłem się na polu pod murami i choć wciąż skąpane były w ciemności, to liczyłem że już nie na długo. Słyszałem wypowiedzianą inkantację.
W dłoni zaciskałem kamień, wzywałem go. Nieustannie. Miał mnie dzisiaj pokierować, miał dać nam upragnione zwycięstwo.
Tylko Ecne mógł mi pomóc, tylko on gotów był stawić im wszystkim czoła. Mógłbym próbować, dźwignąć się na nogi i sięgnąć po najbardziej plugawe zaklęcia, lecz czy aby na pewno zdołałbym ich wszystkich poskromić? Wierzyłem, że miałem wsparcie wśród kompanów, że wciąż byli w stanie złapać w płuca haust świeżego powietrza, lecz nie tylko nie mogłem ich zobaczyć, ale i usłyszeć w całym tym hałasie.
Momentalnie przed mymi oczyma ukazały się obrazy, radosne, przepełnione nadzieją wspomnienia, ale dopiero po chwili zrozumiałem, że nie należały do mnie. Ból w skroniach ponownie się odezwał; przez chwilę jedynie pulsował, a zaraz po tym zdawał się rozsadzać czaszkę od środka. Otępienie nie pozwoliło mi zebrać myśli, podobnie jak rosnąca ilość głosów, która szeptała kolejne słowa, dialogi nie mające dla mnie większego sensu. Widziałem różne rzeczy, sceny z życia nieznanych mi osób. Tylko po ubiorze, czynnościach oraz samej scenerii mogłem wywnioskować, że należały do żołnierzy mugolskiego wojska – tych którzy otoczyli nas wyciągając najcięższe działa ze swego arsenału. Na dłużej zatrzymałem wzrok na przekazywanej różdżce, parszywych sukinsynach, jacy szukali w niemagicznych uznania i wsparcia. Plułem na nich, nie mieli dla mnie żadnej wartości. Winni skonać w kałuży własnej, brudnej krwi, w cierpieniu i twarzy wygiętej od krzyku. Nie byli godni by stąpać po naszych ziemiach, terenach należących do Czarnego Pana.
Nagle poczułem jak zaciśnięta dłoń rozluźniła nieco chwyt. Wygiąłem głowę ku górze, ale wciąż nie widziałem nikogo. Wtem zdałem sobie sprawę, że pozornie kontrola nie została mi odebrana, bo choć wciąż ciężko było mi stanąć na własnych nogach, to miałem władzę nad czymś więcej – nad kimś. Zaśmiałem się pod nosem, choć w tym śmiechu nie było krzty ironii. Wypuściłem wolno powietrze z ust, po czym skupiłem się na wspomnieniach związanych z służbą wojskową, które mogłem wyłapać dzięki mundurom. Pragnąłem zmienić je, wtrącić chaos, wwiercić w myśli strach i wyrwę, jaką ciężko będzie logicznie wyjaśnić, a już na pewno nie na polu bitwy, kiedy padał strzał za strzałem. Poczułem złość i nienawiść myśląc o wrogu, po czym właśnie te emocje pragnąłem przenieść do wspomnień, kiedy to podczas ćwiczeń omawiali sylwetki oponentów. Musieli o nich rozmawiać. Pragnąłem zaszczepić wrogość do dokładnie tego odzienia, jaki nosili na sobie – miałem czas dobrze się im przyjrzeć, gdy mijaliśmy kolejne korytarze pozostając w ukryciu. Zależałoby mi by ten gniew, odrazę i nieprzychylność wpoił im dowódca, autorytet. Mieli czuć niepewność, strach, obawę przed zdradą. Musieli widzieć własne kobiety, które zostały bestialsko zgwałcone przez ludzi w tych mundurach, martwe, puste oczy dzieci. Cierpienie miało zżerać ich od środka, stłamsić wszelkie pozytywne emocje, a przede wszystkim nadzieję. Zawieszenie w próżni. Jedynie różdżka oraz jej właściciel mieli kojarzyć się z wolnością, ze światłem w ciemności okraszającej ich życie.
Ledwie zdążyłem podciągnąć się do siadu, a mury ponownie mocno się zatrzęsły. Cóż u licha się działo? Obróciłem głowę w kierunku dziedzińca, ale nie dostrzegłem nic pośród ciemności. Po chwili ponownie zwróciłem się twarzą w stronę morza, skąd dobiegały głośne syreny alarmowe oraz liczne huki wystrzałów. Uniosłem różdżkę próbując zmusić się do wykrzesania z siebie więcej, albowiem ogromny ból głowy nie ustępował. -Gdzie jesteś?- rzuciłem w kierunku Traversa z wyraźną ulgą w głosie. Żył, naprawdę mu się udało. Musiałem go jednak zlokalizować, albowiem gdybyśmy zwarli szyki prościej byłoby nam okiełznać ewentualne natarcie. -Magicus Extremos- wypowiedziałem pewnym tonem pragnąc wzmocnić jego hart ducha, jego magię i możliwości. Zaraz po tym skupiłem się na polu pod murami i choć wciąż skąpane były w ciemności, to liczyłem że już nie na długo. Słyszałem wypowiedzianą inkantację.
W dłoni zaciskałem kamień, wzywałem go. Nieustannie. Miał mnie dzisiaj pokierować, miał dać nam upragnione zwycięstwo.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 18
--------------------------------
#2 'k8' : 1, 7, 1, 8, 5, 3, 7, 6
--------------------------------
#3 'LN: Splamienie' :
#1 'k100' : 18
--------------------------------
#2 'k8' : 1, 7, 1, 8, 5, 3, 7, 6
--------------------------------
#3 'LN: Splamienie' :
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'LN: Splamienie' :
'LN: Splamienie' :
Landguard Fort
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Suffolk