Wydarzenia


Ekipa forum
Warren Lodge
AutorWiadomość
Warren Lodge [odnośnik]23.07.21 13:09
First topic message reminder :

Warren Lodge

Rozsypujący się dziś kamienny gmach niegdyś pełnił rolę stróżówki, jednej z trzech postawionych między miejscowościami Bury St Edmunds, a Norwich. Budynek wzniesiony został przez mugolskich mnichów, którzy otrzymawszy zgodę od króla na polowania na mniejszą zwierzynę wzdłuż lasów, postawili okazałe budowle z białej cegły. Wewnątrz było miejsce na przechowywanie broni, odpoczynek, a także oprawianie zwierzyny. Dziś prócz sypiącymi się ścianami nie pozostało tam nic. Często jednak stróżówka pełni rolę schronienia dla bezdomnych i zagubionych. W budynku znajduje się klapa, osłaniająca kilkunastometrową drabinę schodzącą do sieci podziemnych korytarzy. Można nimi dotrzeć do kolejnych dwóch stróżówek, a na końcu do Castle Rising na północy Norfolk. Mało kto jednak decyduje się na taką wędrówkę przez wzgląd na znaczącą odległość i ciężkie warunki pod ziemią.  

Mapa tuneli


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 21.02.22 14:59, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Warren Lodge - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Warren Lodge [odnośnik]21.02.22 1:58
Baronet pokręcił się chwilę na stołku, cały czas patrząc na kobietę. W końcu westchnął i pokręcił głową.
— Politycy, żony, dzieci polityków, mieszkańcy, żołnierze... Nie mamy listy członków, jest w to zamieszane mnóstwo ludzi, a z każdym dniem i każdym waszym popieprzonym działaniem ich liczba rośnie. Do tego dochodzą całe sztaby wojska, policji, szpiegów, którzy niezależnie od przekonań wykonują rozkazy przełożonych. Nie macie szans — dodał, spoglądając na mężczyznę z różdżką i przełknął ślinę. Ponownie nabrał powietrza w płuca i zadarł brodę wyżej. Łamał się przez chwilę. Wyraźnie było widać, że nie chce powiedzieć tego, co ślina niosła mu na język, ale w końcu nie wytrzymał.— Aaron Moody. Nie znam nikogo więcej. — Na skroń wstąpił mu krople potu, więc wyciągnął z marynarki bawełnianą chusteczkę i przetarł je wraz z czołem, milcząc przez chwilę. — Odbicie Londynu. Przede wszystkim zależy nam na odbiciu Londynu — wycedził przez żeby, zaciskając palce kurczowo na materiale i uniósł wzrok na czarownicę. Dopiero kiedy Cornelius Sallow ocknął się, a ciało burmistrza osunęło się na podłogę, drgnął lekko — wyraźna duma i determinacja czyniły go jednak człowiekiem stosunkowo obojętnym, zdystansowanym Obrzucił pobieżnie ciało towarzysza i spojrzał na czarodziejów z prawdziwą nienawiścią.
Czarownica zabroniła mu rozmawiać z kimkolwiek poza nią, tym mężczyzną w katedrze i czarodziejami z jakimś symbolem na przedramieniu, ale tu i teraz czuł, że tego właśnie od niego wymaga. Odpowiedzi na pytania tego mężczyzny.
— Na pierwszego kwietnia — odpowiedział cierpko. Z każdym kolejnym słowem mówiło mu się coraz ciężej. – Musimy odwrócić uwagę wroga od celu, naszym celem jest Londyn. Część oddziałów stacjonuje w Felixtowe, dziś do portu w Ipswitch wpłyną niszczyciele i krążowniki. W okolicy znajduje się także lotniskowiec. Tam będą kierować się nasze wojska i stamtąd przekierujemy je do Kentu. Lloyd? — zdziwił się, wzruszając ramionami. — To dość popularne nazwisko. Frances Lloyd, rzecznik prasowy. David Lloyd, były minister? — zgadywał, próbując odszukać w pamięci jeszcze jakiś szczególnych mężczyzn o tym nazwisku. Przez chwilę przyglądał się Corneliusowi. Jego twarz nie zdradzała wiele, ale wprawne oko mogło zauważyć, że to wszystko wciąż było wyuczonym opanowaniem, pewnego rodzaju pozą, bowiem niuanse, jak lekkie drżenie najmniejszego palca, czy częste przełykanie śliny sugerowało, że był zestresowany. — Nie zależy mi na tym, by być potrzebnym. Doskonale zdaję sobie sprawę, co zrobicie, kiedy wyciągnięcie ze mnie to, co chcecie wiedzieć. Zabijecie mnie i wymordujecie moją rodzinę. Nie boję się tortur ani publicznej egzekucji. Moja śmierć będzie wyrazem ofiarności i męczeństwa, ludzie wezmą nas za bohaterów. Dowodziłem całym batalionem podczas drugiej wojny światowej. Znajdowałem się już w niewoli w Singapurze. Wiem, co zrobicie i zapewniam, że nie uczynicie z nas symbolu zwycięstwa. — jego głos był opanowany, szczery, ale podszyty pogardą i nienawiścią — te same uczucia tliły się w jego oczach, chociaż twarz pozostawała pozbawiona wyrazu. Pomimo kiepskiej sytuacji sir Harrison wydawał się być wciąż człowiekiem dumnym i wyniosłym.

Biorąc pod uwagę ilość pytań i fakt, że termin minął, uznaję, że czas trwania veritaserum dobiegł końca.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Warren Lodge - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Warren Lodge [odnośnik]22.02.22 22:04
Coś było nie tak, wyczuwała, że więź Imperiusa, która łączyła ją z burmistrzem, osłabła, a potem urwała się - a może wmówiła to sobie, gdy w końcu zerknęła w bok, na bezwładne ciało polityka, blade, o pustych, szklistych oczach. Osunął się na podłogę z głośnym stukotem, bez jakichkolwiek oznak panowania nad swym ciałem, nie skrzywił się, nie próbował obronić przed upadkiem, a później nawet nie jęknął. Nie żył? Zemdlał? Oszalał? - Co mu zrobiłeś? - spytała beznamiętnie Corneliusa, widząc, że ten wydostał się już z umysłu mężczyzny, z jego twarzy zniknął wyraz prawie bolesnego skupienia, żyły przestały wyraźnie pulsować na skroniach i tylko pęknięte żyłki w oczach mogły świadczyć o tym, jak bardzo musiał skoncentrować się na tej niebywałej magii. Kiedyś chciałaby ją posiąść, lecz wiedziała, że najprawdopodobniej znajdowało się to poza jej możliwościami - na razie. To jednak nie było miejsce na rozmowy o rozwoju osobistym, musieli zaopiekować się baronetem, którego w pewien pokrętny, nieoczywisty sposób zaczynała...może nie lubić, lecz styl bycia, wypowiedzi oraz nieskrępowana pewność siebie, przebijająca się spod silnych klątw, eliksirów i potworności, jakich był świadkiem, zdecydowanie mogła wywołać podziw. Nie przyznałaby się do tego, nie pozwoliła też uznaniu przebić się ani do mimiki ani do tonu głosu, obydwa pozostawały obojętne, wyniosłe, martwe. Pomimo emocji, jakie wzbudzały w niej kolejne rewelacje, które opisywał baronet.
Pióro powoli, lecz nieustannie ślizgało się po pergaminie w rytm jego urywanych odpowiedzi, a Deirdre cieszyła się, że może notować samodzielnie, bez czarów, w pewien sposób przypominało to słuchanie o potwornych wojnach goblinów sprzed wieków na historii magii; w ten sposób nieco łatwiej dystansowała się od terrorystycznych planów. Imponujących, zarówno pod względem liczby zaangażowanych w nich ludzi, jak i obranych celów. Odbić Londyn, głupcy, niby jak mieli to osiągnąć? I czym? To szlamy nie miały szans.
- Pozwolę się nie zgodzić - stwierdziła prawie pogodnie, choć z tą samą martwą miną, spoglądając znad kartki śmiało na baroneta. Nie zamierzała się z nim sprzeczać, był ważny tyle, co zeszłoroczny śnieg, a i on miał większy wpływ na cokolwiek, zapewniając wilgoć glebie, na jakiej mogły rozkwitnąć magiczne kwiaty. Właściwie - podobnie przydatny mógł niedługo okazać się sam polityk; zdradzał coraz więcej informacji, niekorzystnych, wręcz niepokojących. Nie miała pojęcia, czym są lotniskowce, niszczyciele kojarzyły się jej tylko, na podstawie nazwy, z okrutną bronią, najgorsze jednak, co usłyszała, dotyczyło Kent. Odbierała tak na te ziemie osobiście, wypisała cel ataku i dezorientacji podwójną, grubą kreską. Musiała natychmiast powiadomić Tristana, zacząć działać, skoro już dziś te dziwaczne mugolskie wynalazki miały wpłynąć na wody należące do czarodziejów. Podniosła wzrok, tym razem spoglądająć na Corneliusa, a martwe spojrzenie Deirdre w końcu nabrało nieco życia - dzięki emocji wręcz mu zaprzeczającej. Gniewu. Plany mugolskiego ruchu oporu były śmiałe, zbyt śmiałe, by zajmował się nimi tylko przygłupi brud; podkreśliła nazwisko współpracującego czarodzieja, świadoma, że jej serce znów przyśpiesza rytm, jak w katedrze, kiedy stała oko w oko z pradawną bestią. Nad nią miała jednak kontrolę, nad tym, co miało dziać się w kolejnych tygodniach w Kent oraz Londynie, już nie. - Musimy powiadomić pozostałych Śmierciożerców - zwróciła się do Corneliusa, pewna, że i on pojął powagę sytuacji. Harrison mówił dalej, dumnie i z powagą, sprytnie omijając zbyt szeroko zadane przez Sallowa pytania, wydawał się wymykać eliksirowi. - Czego dowiedziałeś się od burmistrza? - dopytała jeszcze, wyrywając kolejną porcję pergaminu, by nakreślić na nim krótki, ale treściwy list, mający poinformować Rosiera i resztę śmierciożerców o tym, czego się dowiedziała. Nie miała pojęcia, czy Tristan wrócił z Warwick, czy jest cały i zdrowy, czy będzie w stanie go odczytać w Chateau Rose, ale musiała w to wierzyć. - Tak, na pewno będziesz wielbionym na pomnikach męczennikiem, gdy zgwałcisz własną córkę na oczach pozostałych przy życiu mieszkańców tych okolic - przerwała chmurną wypowiedź baroneta z cichym sykiem, spoglądając na niego znad pergaminu, ostro, krótko, drapieżnie, nie bacząc na to, jak wielkie świętości szarga. - Bo to właśnie za chwilę zrobisz. Nie będziesz bohaterem odchodzącym w chwale, Harrison - zapowiedziała prawie współczująco, nie przejmując się tym, co pomyśli o niej Cornelius, zamierzała wykorzystać baroneta do cna, rozkazać mu, by zhańbił publicznie własne dziecko, zabił je, a potem, o ile zdoła uciec przed wstrząśniętym tłumem, przydał się jeszcze jako informator, tym razem torturowany w celu wydobycia informacji. Deirdre wierzyła, że uzyskała najważniejsze informacje, przeczytała swe zapiski raz jeszcze, uważnie, upewniając się, że nie umknęły jej uwadze żadne istotne fakty, po czym zacisnęła dłoń na różdżce, obracając ją powoli w palcach. Myślała, że odpocznie, że uda się jej zregenerować, że odetchnie z ulgą, ale najwidoczniej katedra była dopiero początkiem prawdziwej wojny.




there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Warren Lodge [odnośnik]23.02.22 1:01
-Nie wytrzymał legilimencji. To zdarza się rzadko, był ranny w katedrze czy coś? - odpowiedział równie beznamiętnie (i przyjmując obojętny ton Deirdre z pewną dozą ulgi). -Wyciągnąłem z niego wszystko, co było nam potrzebne. Reszty dowiemy się od baroneta. - dodał z pewnością siebie i dumnie uniesionym podbródkiem. Choć był zirytowany i rozczarowany tym, jak prędko ustała zabawa, to zarazem był pewien, że dzięki wieloletniej wprawie znalazł w myślach burmistrza kluczowe wspomnienie, ważne informacje o nadchodzącym ataku. Miał nadzieję, że słodycz płynąca z wiedzy o mogolskiej niespodziance osłodzi Deirdre (i jemu samemu) fakt, że wspomnienie umierającego mężczyzny rozmyło się, zanim zdążył dostrzec wszystko. Nie chciał rozczarować Deirdre, narazić się na jej gniew, przywołała go tu dziś w konkretnym celu - a choć Veritaserum, które jej przyniósł, było cenne, to cenniejszym była jego umiejętność. Dlatego gdy tylko działanie eliksiru ustało, a baronet przestał mówić, Cornelius zaczął streszczać, prędko i konkretnie. Mężczyzna wpadnie w ich sidła, a zresztą - niech wie, ile wiedzą, niech się lęka.
-Tak jak mówi baronet, planują atak - widziałem rozmowę burmistrza z mugolskim premierem, Manniego Shinwellem. Shinwell wydawał się zmęczony, wojna go postarzyła. Chcą odciągnąć naszą uwagę, liczą siły w setkach. Nie chcą zniszczyć Londynu, mówił to wyraźnie. Mają coś zwanego niszczycielami, krążownikami i lotnisko...kowcem. - zmarszczył lekko brwi, przypominając sobie nieznane nazwy. -Co to jest? - wbił ponaglające spojrzenie w baroneta, ale jeśli nie doczekał się odpowiedzi, wzruszył prędko ramionami. -Dowiem się więcej o tej technice, to chyba jakieś sprzęty. - zapewnił Deirdre. Nie znał się na mugolskim świecie na tyle, by rozpoznać w nazwach statki, zakładał na logikę, że to pewnie coś związanego z militariami, ale nie zamierzał zgadywać ani błądzić we mgle. Sprawdzi w książkach w bibliotece londyńskiej albo znajdzie w Ministerstwie kogoś z amnezjatorów, kto obcował częściej z mugolskim światem i pozostał wierny obecnej władzy.
-Uderzą w Folkestone, gromadzą się w King's Hall, mieli też jakieś cyfry, może szyfr? Burmistrz nie zwrócił na niego na tyle uwagi, bym zdołał go rozczytać, może dopiero miało mu się przyda. - dodał zachowując kamienną twarz, legilimencja pokazywała wspomnienia legilimentowanego, nie przyzna się, że brakło mu zaledwie sekund do odczytania tamtych cyfr - to, co było w głowie burmistrza, pozostało jedynie między nim i Sallowem, mugol równie dobrze mógł nie zwrócić na nie uwagi.
-Lord Rosier z pewnością będzie tym wszystkim zainteresowany. Jeśli planowany jest atak morski, mogę powiadomić Traversów, znam się z Manannanem. Złożę też raport Ministrowi w sprawie stolicy. - zaoferował, słysząc, że Deirdre powiadomi Śmierciożerców, w tym nestora Kent.
Zamilkł - zadał baronetowi wszystkie pytania jakich oczekiwał, decyzyjność należała do Deirdre. -Chyba Veritaserum przestało działać. - westchnął, spoglądając na zegar. Uniósł lekko brew w reakcji na dumne słowa baroneta - zachował honor, trzeba mu to przyznać. Layla też bywała nieznośnie honorowa. Zacisnął palce na różdżce, jego zadanie dobiegało końca, a wciąż był pełen sił - wyczuje emocje baroneta, ot, dla zabawy. Nozdrza zadrżały lekko, gdy magia uderzyła w Corneliusa tchnieniem pogardy i nienawiści, ale i... stresu?
Uśmiechnął się z satysfakcją.
-Dokładnie wiem, co teraz czujesz. Nie musisz udawać. - syknął, zwracając się do mężczyzny bez szacunku, po imieniu i nie mogąc sobie odmówić uszczypliwości. Spojrzał na Deirdre, wiedząc, że ta nie da zrobić baroneta niego bohatera - miała coś na myśli, a może oczekiwała propagandowej rady?
Nie, nie oczekiwała rady. Losu, który wyznaczyła baronetowi, nie wymyśliłby nawet tkacz ministerialnej propagandy. Sallow zamrugał, przez moment wydając się autentycznie zaskoczony - a potem przełknął nerwowo ślinę, myśląc sobie, że chciał poślubić tą kobietę. Chciał, by była matką jego dzieci. Synów i córek.
Zamrugał, próbując odpędzić spod powiek obraz jasnowłosej mugolskiej kobiety. Jaka była córka baroneta? Nieważne, nie może o tym myśleć. Dla bezpieczeństwa własnej kariery postawił w Tower na śmierć własnego syna, a ta ofiara przyniesie jeszcze lepsze korzyści, zasieje strach w sercach mieszkańców Suffolk.
-Doskonały pomysł. Prawdziwie propagandowy. - wychrypiał, zmuszając usta do zimnego uśmiechu. Może i nie wychowałby jej na żonę, ale najwyraźniej zaszczepił w niej smykałkę do polityki - ambicję zaś przejawiała zawsze.
Możemy razem osiągnąć wszystko - zrozumiał. Czując stres baroneta, widząc jak Imperio  potrafiło zniszczyć tak wpływowego i dumnego człowieka, po raz kolejny dostrzegł potęgę Śmierciożerców i czarnej magii. Publiczna legilimencja, upokorzenie mugoli, nowe możliwości, władza sięgająca po wszystko - świat zmieniał się na jego oczach. Podąży więc za nim, nawet kosztem własnego sumienia.

/zt x 2


rzut na wyczucie emocji


Słowa palą,

więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.

Cornelius Sallow
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda

OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Warren Lodge - Page 2 Tumblr_p5310i9EoI1v05izqo1_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8992-cornelius-sallow https://www.morsmordre.net/t9022-gaius https://www.morsmordre.net/t12143-cornelius-sallow#373480 https://www.morsmordre.net/f146-chelsea-mallord-street-31 https://www.morsmordre.net/t9021-skrytka-bankowa-nr-2119#271390 https://www.morsmordre.net/t9123-cornelius-sallow#275155
Re: Warren Lodge [odnośnik]28.02.22 11:47
Przesłuchania baroneta i burmistrza zakończyły się częściowym sukcesem. Wspomnienie wydobyte przez legilimente z umęczonego, wystraszonego i słabego umysłu rannego burmistrza mogło pomóc Rycerzom w dalszych działaniach przeciwko mugolom. Przekazane informacje miały szansę uchronić czarodziejską przyszłość przed poważną próbą. Zeznania baroneta odpowiednio wykorzystane także mogły przysłużyć się czarodziejom. W pozyskanym przez Śmierciożerczynię dzienniku znajdowały się adresy i daty spotkań. Po ich sprawdzeniu kobieta dowie się, że podkreślone i zaznaczone wykrzyknikami spotkania odbywały się w domach. W większości z nich zamieszkiwali ważni dla mugolskiego świata politycy. Poza zasięgiem znajduje się jednak Shinwell i Ross. Pozostali wraz z rodzinami wciąż ukrywają się w niepozornych domostwach z dala od czarodziejskich ośrodków. Baronet zgodnie z wolą Śmierciożerczyni dokonał brutalnej napaści na własną córkę w miejscu publicznym. Nie doszło jednak do morderstwa. W akcie heroizmu kilku mężczyzn ocaliło ją przed szalonym baronetem, który zbiegł ostatecznie z miasta.

Mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Warren Lodge - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Warren Lodge [odnośnik]13.02.23 22:52
Warren Lodge – niepozorne miejsce, które jeszcze nie tak dawno stanowiło punkt początkowy ofensywy na Kentwell Hall, siedliska mugolskich, samozwańczych możnowładców. Doskonale pamiętałem przebieg tamtej misji, ilość klątw i zaklęć ochronnych, jakie zostały nałożone na tutejsze tunele, aby przypadkiem wróg nie zaskoczył nas od strony pleców. W ich przeświadczeniu honor nie miał żadnej wartości, dlatego równie prymitywne ataki nie stanowiłyby problemu, nie przekroczyłyby etyki najbardziej wprawionych w magiczną sztukę. Byli szujami, osobami pozbawionymi podstawowych zasad. Liczył się cel, liczyła się tylko i wyłącznie wygrana… jak wiele ich od nas różniło?
Zjawiłem się na miejscu późnym popołudniem. Samotność nie mogła dziwić – niewiele pozostałych w Suffolk czarodziejów miało pojęcie o przekleństwach, a co dopiero ich ściąganiu. Nie zależało mi na ich podtrzymaniu, w końcu hrabstwo było przejęte, znajdowało się pod moim władaniem, więc mało znane przejścia łączące strategiczne punkty były nam potrzebne. Nie miałem większych planów co do dworu, jednak przyszłościowe przekazanie go zaufanym czarodziejom mogło przysporzyć mi poparcia. Planowałem powiększyć sieć tuneli, połączyć nimi oba obszary i tym samym stworzyć bezpieczną przestrzeń dla mieszkańców na wypadek niespodziewanego ataku, bestialskiego uniesienia rękawicy, z czego znani byli nasi wrogowie. Ofiara w cywilach – wbrew pozorom – nie miała dla nich większego znaczenia. Zawsze znajdowali wytłumaczenie, śmiercią wycierali swoje parszywe usta.
Zatrzymałem się na wzgórzu, gdzie rozścielał się piękny widok na okoliczne tereny. Przystanąłem na moment, może wiedziony zmęczeniem lub znużeniem, ale tłumaczyłem to podziwem. Sięgnąłem po piersiówkę i upiłem z jej łyk. Ciepło rozlało się klatce piersiowej, co skwitowałem lekkim uśmiechem, krótką chwilą wytchnienia od przytłaczającej, ciężkiej codzienności. Ilość obowiązków, rozmów, negocjacji, a przede wszystkim pracy była przytłaczająca, wręcz powalająca. Czy cieszyło mnie po przeszło trzech miesiącach zajmowane stanowisko? Przynosiło dumę, pisało piękną historię, ale nie było dla mnie. To nie byłem ja. Zadanie, reakcja; cel, skutek. W polityce było zupełnie inaczej. Potrzebowałem czasu, może znacznie więcej niżeli moi towarzysze. Nie czułem się przez to gorszy, radzenie sobie z przeciwnościami wzmacniało charakter, ale jednocześnie ciągnęło morale w dół. Choć wierzyliśmy w to samo, nie byliśmy jedną głową, choć robiliśmy to samo nie byliśmy jednym ciałem. Byłem inny niż oni, nie wpisywałem się w ich kryteria. I miałem to głęboko w dupie.
Mogli mi wytykać, opisywać i trwonić kolejne godziny nad moim statusem. Byłem jednostką, nie parą. Nie małżeństwem, ale bohaterem. Nie śmierciożercą, a lojalnym żołnierzem. Mogli zmuszać, wołać, karać, mogli robić wszystko, jednak oszukiwanie siebie nigdy dobrze się nie kończyło. Po prostu mi nie wychodziło. Nie oddałem swojego życia Czarnemu Panu dla władzy, a dla idei, dlatego kiedy inne zmoczone, tchórzliwe kurwy pójdą w kąt, ja będę szedł z nim dalej, ramię w ramię i jeśli mój czar okaże się spóźniony, to nie będzie istotne. Bo będzie w jego imię.
Kolejny łyk. Kolejna ulga. Kolejny krok. Krok – no właśnie, krok. Ściągnąłem brwi mając nadzieję, że to jedynie zmysł wystawia mnie na próbę, dlatego momentalnie obróciłem się przez ramię. Rozejrzałem się po okolicy, jakby celowo omijając wzrokiem stojącą postać, po czym warknąłem pod nosem ze świadomością, że moja samotnia została naruszona. Bezczeszczona. Kilka przekleństw zastygło mi w ustach, nie wiedziałem co powiedzieć. Pierdolone zawieszenie broni, jak mogli być tacy głupi? Posłałem kobiecie przeciągłe spojrzenie, a następnie po naprawdę dłuższym czasie zmusiłem się do kpiącego uśmiechu. Co tu robiła? -Panienka się stęskniła?- wydusiłem przez gardło, a potem od razu upiłem alkoholu. Potrzebowałem go jak nigdy. Czułem się jakby była moim rodzicem i nakryła mnie w intymnej sytuacji, ale właściwie czy tak nie było?




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Warren Lodge [odnośnik]14.02.23 0:11
Świat był piękny. Paranoja. Jak coś może być jednocześnie piękne i śmiercionośne? Jednak nie można zaprzeczyć temu, że faktycznie sprawiał wrażenie. Bez względu gdzie poszła, czego doświadczała i kogo spotykała na swojej drodze to widoki wynagradzały jej wszystko. Czasem przechodził ją żal. Docierał aż do kości i ściskał mięsnie. Wtedy przychodziła do niej myśl, którą dawniej słyszała często, bowiem… ludzie ludziom zgotowali ten właśnie los. Sami sobie byli winni i sami wybrali ową ścieżkę. Nawet ona. Wybory często wiążą się z konsekwencjami, a nikt nie lubi nieść winę na swych barkach. O wiele łatwiej stanąć murem za wyborem, którego się dokonało. Wtedy przecież można oddychać.
Wyprawa do Suffolk nie była dla niej priorytetem. Właściwie odkąd dowiedziała się o tym kto przejął władanie na tych ziemiach miała ochotę odpuścić sprawę tuneli. Wiedziała, że wchodzi na grząski i emocjonalny grunt. Pech chciał, że nie potrafiła odpuszczać. Skoro coś zaplanowała, skoro poświęciła na coś czas to to nie dawało jej spokoju. Abstrakcja. Powinna się tego wyzbyć wraz z wojną, ale zganiała to na ogień Selwynów. Zganiała upór na dziedzictwo, z którym tak niewiele miała już wspólnego. Wbrew temu co myśleli jej przodkowie… nie mogła wyrzec się krwi i wychowania choćby chciała.
Tunele stanowiły zagadkę. Usłyszała, że są nałożone na nie pułapki, usłyszała, że to droga docelowa do innych dóbr, które mogli pozyskać. W tej sytuacji politycznej tym bardziej potrzebowali jakichkolwiek dojść i możliwości. Tylko głupiec nie skorzystałby z okazji, tylko głupiec nie wiedziałby jak mocno te ziemie przesiąkły polityką oprawców. Ktoś inny pomyślałaby, że to miejsce, o które nie warto walczyć. Może miałby rację, bo ludzie tu mieszkający nie wykazują potrzeby i chęci, ale blondynka miała za sobą doświadczenie i doskonale wiedziała, że wojna zmienia każdego, a przede wszystkim wpływa na wolę walki. Wszędzie byli ludzie, którzy potrzebowali alternatywy, a ona miała zamiar ów alternatywę im dać. Bez względu na to jak mocno miałaby się upokorzyć. Co… pewnie też w pewnym sensie wpływało na jej chęć przyjścia tutaj. Nie miała ochoty go spotkać. Patrząc na ich przeszłość, bliskość, na ścianę, której nie potrafili przeskoczyć.
Dotarła do stróżówki. Zmysł pokierował ją ku bocznemu wejściu. Zaśmiała się głośno, bo to wejście nie było niczym zabezpieczone. To wyglądało trochę jak zaproszenie: chodź, będzie ciekawie. A jedyna interesująca rzecz, która cię spotyka to przekleństwo. Blondynka uniosła wzrok oddalając się od bocznego wejścia i wtedy dostrzegła mężczyznę.
Stał na wzniesieniu, wyglądał tak jak zawsze. Nie wiedziała co musiałoby się w nim zmienić by przestała go zauważać. Przez chwile utkwiła w nim spojrzenie, bo choć widzieli się kilka miesięcy wcześniej to teraz dostrzegła różnice. Wtedy był ubrany w strój pingwina, rzucał w nią słowa rodem z najgorszego sabatu, a teraz przyglądał się krajobrazom przychylając piersiówkę. Poczuła przeszłość.
Szybko odwróciła wzrok szczerze nie chcąc wchodzić w żadne interakcje. Jej obecność tutaj nie była niczym złym bo wciąż panowało zawieszenie broni. Dlaczego więc czuła się tak jakby ktoś odebrał jej zdolność mówienia? Ruszyła się w stronę drzwi, które przed chwilą ze śmiechem opuściła i wtedy dotarł do niej głos. Dobrze znany. Przeszywający do kości, a jednak…wkurzający. Obróciła się w miejscu i uśmiechnęła się na początku całkiem szczerze, a po chwili dość perfidnie. – Tak – odpowiedziała tylko kierując powolne kroki w jego stronę. Gdy znaleźli się naprzeciw siebie uśmiechnęła się jeszcze szerzej. – Dobrodzieju… - zaczęła mrużąc oczy - … dobrodzieju Macnair. Całkiem dobry, co? A całkiem sztuczny. – miała ochotę powiedzieć mu o tym dużo wcześniej, długo przed zawieszeniem broni. Teraz miała okazję, ale nie dlatego, że wierzyła, że nic jej nie zrobi, ale może z nadzieją, że jednak to zrobi i skończą się męczarnie?


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Warren Lodge - Page 2 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Warren Lodge [odnośnik]16.02.23 21:57
Spodziewałem się większej aktywności wroga na naszych ziemiach podczas zawieszenia broni, bowiem nie dało się ukryć, że była to świetna, a przede wszystkim bezpieczna okazja do nawiązania nowych kontaktów lub podjęcia próby wyniuchania czegoś w strukturach hrabstw. Poniekąd rozumiałem tę potrzebę złapania oddechu, zyskałem cenny czas na spokojną odbudowę szczególnie zachodniego Suffolk, ale mimo wszystko podchodziłem do tej decyzji z dystansem. Czułem, że w pierwszy dzień powrotu do rzeczywistości uliczki spłyną krwią – szczerze wątpiłem, aby strony konfliktu nie snuły planów i w pełni oddały się sielance.
Osobiście nie byłem fanem festiwali, zwykle pojawiałem się tam tylko na chwilę – tłumy i konieczność przeciskania się między czarodziejami doprowadzała mnie do szału, ale nie odmawiałem sobie przy tym zerknięcia na stoiska z alkoholem. Nierzadko pojawiały się tam wyjątkowe perełki, które w wojennej codzienności były towarem wręcz unikatowym. Zamiast trwonić czas na picie korzennego wina postanowiłem poświęcić go na znalezienie posesji oraz rzecz jasna zakup jej. Obowiązki związane z organizacją nieco zmalały, a zatem w końcu mogłem poświęcić na to kilka dni, które zapewne przerodzą się w tygodnie. Nie byłem szczególnie wybredny, ale jeśli już miałem pozostać w tym miejscu na dłużej to wolałem znaleźć coś co odpowiadało mi w pełni, a nie było zaledwie krótkim przystankiem w podróży – podobnie jak to było z mieszkaniem na Nokturnie.
Dziś jednak miałem inny cel, który chciałem zrealizować możliwie szybko, lecz nie wziąłem pod uwagę dwóch aspektów – nietypowych przemyśleń, momentu, jaki najwyraźniej potrzebowałem mieć tylko dla siebie, a także towarzystwa. Szczególnie nie spodziewałem się tego drugiego. Wspominałem o aktywności wroga… wiedziałem, że przy odrobinie szczęścia przyjdzie mi stanąć z nimi twarzą w twarz, jednak nie sądziłem, że stanie to się równie szybko i z nikim innym jak Lucindą. Cóż u licha tutaj robiła? Wiedziała już o mojej nowej roli? Zapewne, czego nawet nie zamierzała ukrywać. Skąd jednak wybór stróżówki? Czyżby i założone tam klątwy nie stanowiły już tajemnicy? Miała swoje dojścia, zdawałem sobie z tego sprawę, jednak sądziłem, że o przekleństwach wiedzieli tylko Rycerze Walpurgii. Ktoś wpadł w ich sidła? Szczury węszyły i szybko tego pożałowały? Być może, niczego nie mogłem wykluczać. -Uprzejma jak zawsze- mruknąłem, kiedy bez zawahania zbliżyła się do mnie, a jej twarz zdobił szeroki uśmiech. Odpowiedziałem tym samym, podobnie kpiącym i pozbawionym wszelkich emocji, które rzecz jasna musiałem w sobie tłumić, wygięciem warg.
Kolejne słowa sprawiły, że pokręciłem głową i uniosłem wysoko brew nieco zaintrygowany jej stwierdzeniem. -Dobrodzieju- nie powstrzymałem krótkiego, ironicznego śmiechu. -Takie słuchy krążą o mnie w kuluarach? Czy sama na to wpadłaś?- rzuciłem, po czym upiłem ognistej z piersiówki. Nie byłem pewien co mam jej odpowiedź, w uszach dudniło mi wspomnienie o swego rodzaju sztuczności. Nawiązywała do mojej wcześniejszej niechęci do szlachty? Czy po prostu kierowała nią zazdrość? -Nie mam siły dzisiaj się z tobą sprzeczać. Nie wiem co planowałaś robić w tunelach, ale możesz przy okazji pościągać klątwy, a ja sobie tutaj posiedzę- odparłem, a następnie rozsiadłem się na ziemi i skupiłem spojrzenie na rozciągającym się widoku. Wkrótce słońce miało zniknąć za horyzontem, więc perspektywa oglądania zachodu była znacznie ciekawsza niżeli pozbywania się tego, czego byłem autorem. -Nie zrzucę cię z tego wzgórza, ktoś dał ci nietykalność. Ciesz się- zakpiłem. -Czas jest twoim sprzymierzeńcem, nic się nie zmieniasz- dodałem zerkając na nią przez ramię. Wyglądała... dobrze, nie miała żadnych ran i siniaków. Zupełnie jakby w ostatnich tygodniach zaprzestała wojennej ofensywy lub sprzyjała jej fortuna.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Warren Lodge [odnośnik]16.02.23 22:57
Wielka Brytania w ostatnim czasie stała się jeszcze bardziej podzielona. Zarzucane przez Śmierciożerców, Rycerzy i zwolenników Ministerstwa sidła rozprzestrzeniały się na wszystkie hrabstwa. Pewnie pomocna dla ich polityki była przychylność szlachty. Udzielone odgórnie przez nestora poparcie rzutowało na wpływy w całym hrabstwie. Zakon nie zapuszczał się do miejsc całkowicie objętych ów wpływem. Przyjął strategię, z którą nie do końca się zgadzała. Oczywiście ochrona sojuszników znajdowała się na szczycie hierarchii ich wartości, ale samą defensywą nie wygrywa się wojen. Tak naprawdę nie do końca wiedzieli co dzieje się w innych hrabstwach, jakie morale tam panują. W pewnym sensie postawili krzyżyk na ludności zamieszkujących ów miejsca przyjmując, że wszyscy opowiadają się za stroną oprawców. Może i tak było, może Zakon nie miał już szans na odbicie tych ziem i logicznym było pozostawanie w defensywie. Żaden z niej strateg, żaden z niej żołnierz. Musiała ufać bardziej doświadczonym w tym fachu. To jednak nie wpływało na jej ciekawość, a nie było lepszego momentu by ów ciekawość zaspokoić jak zawieszenie broni.
Samo zawieszenie broni było ciekawym zjawiskiem. Nigdy nie myślała, że dojdzie do czegoś takiego i to z tak błahego powodu. Na pewno wycofanie się z otwartych walk pomogło ludziom odnaleźć normalność. Wątpiła jednak by strach, który wcześniej ich paraliżował teraz poszedł w zapomnienie. Dla niej samej dalekie było to od normalności. Sama nie wiedziała jaki stan mogłaby uznać za NORMALNY. Konflikt wszedł jej w krew, stał się codziennością. Nie zależało jej na rozlewie krwi, nie chciała patrzeć na cierpienie, a jednak ciężko było jej wyobrazić sobie rzeczywistość bez wojennej zawieruchy. Nie miała zamiaru jednak łamać zawieszenia broni. Nawet przyjście tutaj traktowała czysto rekreacyjnie. Potrafiła w całej tej złości i niechęci odnaleźć w sobie trochę szlachetności i skoro wszyscy obiecali respektować prawa zawieszenia to ona również.
Czasem gdy spotykała go na swojej drodze zastanawiała się czemu los robi jej psikusy. Ziemie Suffolk nie należały do najmniejszych, spokojnie mogli rozejść się po dwóch krańcach hrabstwa. Jakimś trafem znaleźli się przy stróżówce w tym samym czasie. Zaczęła wierzyć w coś takiego jak samospełniająca się przepowiednia, bo od przekroczenia granic Suffolk myślała o tym, żeby finalnie nie mieli okazji się spotkać. Żyło jej się wtedy o wiele łatwiej, nie wracała myślami do tego co było, panowała nad swoim życiem i chciała by tak pozostało. Wspomnienia wracały gdy znów stawali naprzeciw siebie. Skłamałaby mówiąc, że nie wywołuje w niej złości, że sama jego obecność nie doprowadza jej do szewskiej pasji. Wbrew pozorom nie chodziło o zazdrość, nie zastanawiała się nad własną powinnością. Chyba już zawsze będzie stanowił część jej wspomnień i ten fakt niekoniecznie jej się podobał.
Nie odpowiedziała na słowa dotyczące uprzejmości. Właściwie jedynie mały procent ich relacji stanowiły prawdziwe uprzejmości. Gdyby ktoś obserwował jej zachowanie z boku od razu zrozumiałby, że sama jego obecność była jak płachta na byka. Nic w tym zdrowego. Sama toksyczność. Na zadane pytanie wzruszyła ramionami. – Pewnie tak mówią, co innego mogliby powiedzieć? – odparła retorycznie. – Ja nie byłabym w tej ocenie taka przychylna, ale zostawię ją dla siebie. Nikt nie lubi słuchać o sobie złych rzeczy. Lepiej wierzyć w cudownie wykreowane kłamstwa, czyż nie? – dodała jeszcze nie odwracając od niego spojrzenia. Wyglądał na… zmęczonego? Widocznie jemu zawieszenie broni nie wychodziło na dobre. Z drugiej strony nie chciała iść w tym kierunku. Teraz tak naprawdę nic o nim nie wiedziała. Znała doskonale obraz wyryty we wspomnieniach, człowieka, który wiele rzeczy jej uświadomił, ale też wyrządził wiele krzywd. Teraz nie miała pojęcia kim jest, przez co przechodzi. Nawet nie była w stanie ich nazwać. Znajomi? Już się nie znali. Wrogowie? Od rozmowy w Zamglonej Dolinie nie podnieśli na siebie różdżki. Obcy? Gdyby tak było to potrafiłaby powstrzymać emocje, mogłaby zignorować jego obecność. Jedyne co pozostawało niezmienne to piersiówka w jego dłoniach.
Z zaskoczeniem patrzyła jak mężczyzna siada na ziemi nie chcąc ciągnąć rozpoczętej przez nią szarży. Żadnej riposty? Żadnych złośliwości? – Jesteś chory? – zapytała unosząc brew w pytającym geście. – Szalony? – dodała nie odwracając od mężczyzny spojrzenia. Zaskoczył ją spokojem. Myślała, że zarzuci jej złamanie zawieszenia broni i skorzysta z okazji by wylać na nią frustrację. On jednak wyglądał na zirytowanego jej obecnością, machnął dłonią jakby chciał przegonić nieznośną muchę. Cóż… dobrze, że była z rodzaju tych natarczywych. – Jak ostatnio się widzieliśmy przypominałeś obłąkanego. Gdzie twój frak? – dodała i przeniosła wzrok na stróżówkę. Nie miała zamiaru przyznawać się do tego, że wie o klątwach. Obiecała informatorowi, że nikt się o tym nie dowie, a wpadła przy pierwszej próbie. Postanowiła więc zignorować zaczepkę.
Dość szybko przejrzał jej zamiary, wiedział, że nie skieruje się w stronę tunelów. Nie było sensu grać zagubionej i głupiej. Z szacunku do siebie i po części do niego też. Ktoś kto dał jej całkiem sporych rozmiarów serce dał jej również niewiele rozumu. Westchnęła i usiadła obok niego zachowując bezpieczną odległość. Przynajmniej próbowała, bo żadna odległość nie była wystarczająco bezpieczna jeśli chodziło o Drew. Merlin jeden wie co strzeli mu do głowy, a ona miała talent do wyprowadzania go z równowagi. To się nie zmieniło. – Cieszę się – odpowiedziała krzyżując nogi. – Ty również powinieneś. – dodała obrzucając go groźnym spojrzeniem. Właściwie udawanym groźnym spojrzeniem. Oboje doskonale wiedzieli, że żeby zepchnąć go z tego wzgórza musiałaby poprosić by sam skoczył. Inaczej to by się nie udało.
Nie oceniała jego kolejnych słów. Wzruszyła jedynie ramionami. Nie uznałaby czasu za swojego sprzymierzeńca. Właściwie po ostatnich zdarzeniach czas jest dla niej wielką niewiadomą. Czymś czego zaczęła się obawiać. – Każdy się zmienia. Długość włosów czy brak zmarszczek nie jest tego wyznacznikiem. – odparła nie odrywając wzroku od linii horyzontu. – Nie powiesz mi przecież, że nic się nie zmieniło. – dodała przenosząc na niego spojrzenie. Parsknęła śmiechem, ale ciężko było znaleźć w nim choć nutę prawdziwego rozbawienia. – Ktoś ze mnie kpi, albo z nas… nie wiem. Wolałabym wiedzieć, że przyszedłeś tutaj bo wiedziałeś, iż i ja tutaj będę, ale wiem, że tak nie było. To absurdalne. – dodała.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Warren Lodge - Page 2 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Warren Lodge [odnośnik]18.02.23 0:35
Zakon stronił od ofensywy – powiedzmy sobie to wprost. Brakowało im odwagi, pomysłu, a może po prostu jaj. Wojna pokazała swe oblicza; gorsze, lepsze, krwawe i te oparte o negocjacje, których wynikiem było nawet obecne zawieszenie broni, ale odnosiłem wrażenie, że w ostatnim czasie byli gdzieś z boku, na marginesie. Problemem, nad jakim nie trzeba było trwonić czasu, marnować energii; stracili stary wigor, podobnie jak dach nad głową. Czy Lucinda też to odczuła? Zapewne, jednak pomijając wszelkie nienawistne aspekty byłem z niej na swój sposób dumny. Zawsze powtarzałem, że człowiek winien kierować się swoją drogą, nadzieją, celami i ona miała odwagę to uczynić. Nie liczyły się dla niej honory, ziemia, galeony, a wolność. Samorealizacja. Kobietom brakowało tej pewności, pragnienia bycia jednostką, nie całością i ona była – jeszcze – żywym dowodem na to, że nie było rzeczy niemożliwych. Stereotypy, szlacheckie, durne myślenie mogło odejść w niepamięć. Płeć żeńska też miała głos, miała wiedzę i umiejętności jakich brakowało nam, mężczyznom. Ramsey był moim bratem, moich druhem i mentorem, ale w tej kwestii nie mogłem mu przyznać racji. Moje korzenia, choć trudne, okryte hańbą i na swój sposób przegrane były pod władaniem kobiet. Oczywiście, mogłem wysunąć wniosek, że to z ich winy polegliśmy, ale czy tak naprawdę było? Nie. Nie mydlmy sobie oczu. Winnego łatwo było znaleźć, osądzić, ale czy ten sąd był sprawiedliwy? Dostrzegałem wiele zalet, wiele pożądanych cech. Nie byłem od nich gorszy, ni lepszy. Tak samo one nie były ode mnie. Byliśmy równi, a każdy kto myślał inaczej zatrzymał się w czasie. Wybacz druhu i wybacz Lucindo, że nie wierzyłem w Ciebie. Byłem przekonany, iż pozostaniesz w kuluarach szlachty dla własnego komfortu, byłem durniem.
Jak bardzo się zmieniłaś? Czy krew, żniwa jakie zabiera wojna sprawiają na tobie wrażenie? A może stałaś się zimna, oschła? Może staliśmy się tacy sami. Nie wiadomo kiedy, nie wiedząc czemu? Może mieliśmy inne cele, ale zatrzymaliśmy się w tym samym punkcie. Może nie chciałaś stać się mną, a ja tobą, a tak naprawdę niczym się nie różnimy? Pamiętasz Dolinę? Tak, to miejsce, gdzie ostatni raz mogłem poczuć ciepło twojej skóry, twojego oddechu, wyjątkowy zapach. Rozstaliśmy się niby na zawsze, szliśmy niby innymi ścieżkami, ale czy gdzieś po drodze one się nie scaliły? Też zabijałaś, też spijałaś krew wrogów, słyszałaś ich błaganie o litość. Słowa o rodzinie. Postąpiłaś zgodnie ze swoim sumieniem? Z prawdą, która prowadziła Cię przez życie? Z duszą i sercem na ramieniu, o czym wcześniej prawiłaś? Szłaś za ich dobrem, wolnością i przyszłością? Ja też, ja też miałem to samo podejście. Nazwiesz mnie teraz potworem? Czyż nie sama nim będziesz?
Nie Lucindo. Mamy tylko innych wrogów. Z krwi i kości, z miłością i bez niej.
Niczym się nie różnimy.
-Pewnie nic. Dbam o nich, ale nie wymagam równie wybujałych porównań- odparłem nie spoglądając na nią, a na piersiówkę, jaką trzymałem w dłoni. Sam byłem zdziwiony własnym dystansem, pragnieniem spokoju i ciszy. Czy to właśnie był ten moment, w którym człowiek miał dość? Być może. Być może mnie to przerosło. Poszło za daleko; inni winszowaliby zwycięstwo, podzieliliby się obowiązkami, zaś ja byłem sam i wolałem pozostać w cieniu. Miejscu, gdzie buduję szacunek; doceniony, oddany, a przede wszystkim zrehabilitowany. Za coś, co nigdy nie było moją winą.
-A czym jest dla ciebie kłamstwo? Jakbyś powtórzyła go sto razy, to każdy uznałby je za prawdę. Już nie Selwyn, nie mów, że tego nie wzięłaś pod uwagę- zaśmiałem się krótko, gorzko. Może i złośliwie. Bywałem wredny, dobra, kurwa byłem wredny. Dlaczego teraz musiałem się wysilać? -Wierzysz w to wszystko. W te bujdy. Karmisz się nimi, budujesz na nich swoje poczucie przynależności- odparłem i w końcu obróciłem głowę, aby na nią spojrzeć. -Jestem cudowną osobą, nieskazitelną. Robię coś dla ludzi, dbam o nich, karmię ich, wyzwalam, daje dom i schronienie- zaśmiałem się. -Gówno prawda- parsknąłem. -Kochałem cię za indywidualność, a nie ślepe podążanie za ideałem, który nie istnieje- rzuciłem i zamilkłem. Na moment, na chwilę. Musiałem złapać oddech, napić się tego cholernego trunku, który wydawał się najlepszym towarzyszem. Czy los musiał być równie perfidny? -Wycierasz sobie mną usta, a sama stałaś się jak oni, nie tego dla ciebie chciałem, nie o to mi chodziło. Młoda, piękna, dzielna, a jest gotowa umrzeć za niemagiczne pospólstwo- dramat, inaczej tego się nie dało nazwać. -Co dalej? Może chcecie lekcje z czarnej magii? Jesteście blisko. Właściwie dziwi mnie, że nikt z was się nią nie para, to nawet trochę żałosne. Wielcy zbawiciele angielskich ziem- odsunąłem się nieco od niej, gdy postanowiła mi jednak dotrzymać towarzystwa. No proszę, coś nowego. -Może chory, może szalony. Skąd to zainteresowanie? Jeden czar dzieli nas od rozwiązania problemu, znasz go- rzuciłem wprost. Złam zawieszenie broni, postaw na swoim. Miałaś okazję. -Nazwiesz to przypadkiem, ja zrządzeniem losu. O to też się pokłócimy?- zerknąłem na nią i tym razem nie spuściłem wzroku. Niech patrzy mi w oczy i przyzna, że chciałaby to zrobić, może rozwiązałoby to wiele problemów. -Ja też się zmieniłem, wiesz? A to wszystko- ruchem dłoni starałem się wskazać ziemie, które mieniły się podczas zachodu słońca. -To nie wymysł, to ciężka praca. I tak, dobrodziej Macnair ma się dobrze- odparłem ignorując jej złośliwość. Robiłem co mogłem, naprawdę starałem się pomóc ze wszystkich sił, wykorzystać wszystkie swe kontakty, co mogłem zrobić więcej? Zbudować schron dla uchodźców? -Zależy w co chcesz wierzyć. W absurd, czy w coś co nigdy się nie mogło wydarzyć? Wierzę i wiem, że w to pierwsze, Lucindo- szepnąłem, prawie do siebie. -Piękny wieczór, nieprawdaż?- dodałem właściwie od razu i skupiłem się na słońcu, które leniwie pełzło w kierunku horyzontu.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Warren Lodge [odnośnik]18.02.23 15:08
Nigdy nie uważała się za bohatera. Nigdy nie myślała o sobie jako o kimś nieskazitelnym, kierującym się jedynie tym co dobre. Żyła uczuciami: smutek, złość, radość, miłość, zazdrość, a nawet duma. Miała w sobie tyle samo dobra co i zła. Nie oszukiwała się, nie stawiała na piedestale własnych decyzji myśląc, że tylko one są słuszne. Na Merlina chciałaby, żeby tak było. Życie w obłudzie było o wiele prostsze. Ktoś kto czci samego siebie, stawia własne ego ponad rozsądek nie musi martwić się konsekwencjami. Wiele rzeczy można było jej zarzucić, ale na pewno nie narcyzm. Nigdy nie mówiła przecież o sobie jako o żołnierzu, nawet kiedy na całych Wyspach pojawiły się plakaty z jej podobizną świadczące o tym, że jest jedną z poszukiwanych rebeliantek nie czuła się ważna. Bo w jej działaniach próżno było szukać sztuczności. Jedyne na czym jej zależało to pokój. Wolność. Normalność. Czy powinna się tego wstydzić? Czy za mało poświęciła dla walki, która nie miała końca?
Wiele się zmieniło od ich ostatniej rozmowy. Tej normalnej, w której obiecali sobie nie nadstawiać drugiego policzka. Zrozumiała, że wojny nie wygrywa się dobrymi słówkami, dyplomacja mogłaby spłonąć i nikt nawet by tego nie zauważył. Za ogień płaciła ogniem, za krew krwią. Ktoś mógłby powiedzieć, że to kłóci się z zasadami przyjętymi przez Zakon, ale… jakimi zasadami? Popadali ze skrajności w skrajność. Czy Zakon Feniksa to organizacja łącząca ludzi, którzy chcą modlić się o pokój, czekać aż ten nadejdzie, a w między czasie piec ciasteczka na festiwal lata? A Rycerze Walpurgii to jedynie bezwzględni mordercy, pożerający dziecięce nereczki na śniadanie? Dużo było prawdy w obu tych podejściach, ale nic w życiu nie występuje jedynie w skrajnościach. Wyjątki podkreślają regułę, a za każdą z reguł stoi człowiek. Jego wybory, jego konsekwencje, jego uczucia. Może i byli po części tacy sami, może walczyli o wybór do życia na własnych zasadach tak różnych od siebie w tym momencie. Chciałaby wierzyć, że to decyzje kierują jego życiem, indywidualność, która swego czasu zawróciła jej w głowie. Chciałaby wierzyć, że jeszcze podejmuje własne wybory, mówi własnymi słowami, jest taki sam. A może nie… może wcale by tego nie chciała. To by znaczyło, że odnaleźli się w cholernie nieodpowiednim miejscu i czasie. Bo wtedy wszystko mogłoby potoczyć się inaczej. Fakt był taki, że o wiele łatwiej było w nim widzieć potwora, mordercę, wroga. O wiele łatwiej jest kogoś nienawidzić.
Słysząc odpowiedź na zadane przez nią pytanie chciała zaśmiać się kpiąco, ale ten uwiązł jej w gardle gdy wypłynęła z niego fala frustracji, obelg, prześmiewczych uwag. Rozpoczęła się szarża. Może naprawdę była muchą, którą z całych sił próbował od siebie przegonić. Utkwiła w nim spojrzenie choć ten nie odrywał swojego od trzymanej w dłoniach piersiówki. Wierzysz w to wszystko. W te bujdy. Karmisz się nimi, budujesz na nich swoje poczucie przynależności. Skrzywiła się nieznacznie słysząc te słowa, ale nic nie odpowiedziała. Wiedziała, że to nie koniec. Tylko głupiec nie dostrzegłby kotłujących się w nim emocji, które próbował zakrywać pod kpiącym uśmiechem. Ona doskonale znała tę metodę. Sama zachowywała się podobnie. Każde słowo było jak policzek, ale nie dlatego, że miał rację, ale dlatego, że tylko utwierdziła się w przekonaniu, że wciąż jest tak samo zaślepiony, tak samo otumaniony. Kochałem cię za indywidualność, a nie ślepe podążanie za ideałem, który nie istnieje.
- Wycieram sobie tobą usta? – powtórzyła niechętnie mrużąc przy tym oczy. – Uderz się w pierś. Uderz się w pierś i powiedz, że nie jesteś hipokrytą, Macnair. Ilu ludzi poznałeś, z iloma osobami spędziłeś miło czas, polubiłeś, z iloma kobietami spałeś myśląc, że mógłbyś to powtórzyć i ile z tych osób tak naprawdę okazało się mieć nieczystą krew? Mamy podobne doświadczenia, wiem jak wygląda życia na szlaku, wiem ile osób się poznaje i jakie znajomości się nawiązuje. Nikt nie przysiada się do ogniska krzycząc z oddali, że jest półkrwi lub miał matkę mugolkę. Teraz liczy się krew, a nie człowiek, tak? – prychnęła bez krzty wesołości. W całkowitym niezrozumieniu. – A czego dla mnie chciałeś? Kim powinnam w takim razie być? Mówisz, że ci wszyscy ludzie, którym pomogłam mogą się ode mnie odwrócić, że mogę skończyć w obcej mogile. Jaką masz gwarancje, że twoi nie zrobią tego samego? – dodała wiedząc, że mają za sobą podobną sprzeczkę. Te wszystkie słowa już padły, niepewności i frustracje wylewały się z nich niejednokrotnie. Co im to dało? Nic. Rozgrzebywanie ran nie miało wpływu na podjęte decyzje.
Mimo wszystko ciężko było na to patrzeć, ciężko było to znosić. Może istniało wyjście z tej sytuacji, ale ona go nie znała. Westchnęła i pokręciła głową z rezygnacją. – Znam jedno – odpowiedziała nawiązując do wzmianki o zaklęciu. – Obliviate rozwiązałoby bolączki, prawda? Nie byłoby sprzeczek, nie byłoby żalu. Nie znałbyś mnie, a ja nie znałabym ciebie. – dodała spoglądając na mężczyznę z niemym pytaniem wymalowanym na twarzy. Zgodziłby się na to? Chciałby o niej zapomnieć? Może właśnie to powinna zrobić by pójść dalej, ale kim by się wtedy stała? Nie była na tyle głupia by myśleć, że jego pojawienie się w jej życiu nic nie znaczyło, nic nie zmieniło. Miał cholerny wpływ na jej życie choć pewnie nie zdawał sobie z tego sprawy. – Chciałabym być taką egoistką. – chciałaby nie myśleć o konsekwencjach, nie bać się działać, pogodzić się z popełnionymi w życiu błędami. Odwaga. Gdyby ją miała mogłaby o nim zapomnieć.
Pokiwała głową słysząc, że ma się dobrze. Nie odezwała się przez dłuższy czas wpatrując się w horyzont. Tak, wieczór był piękny, widok również. Ponownie westchnęła wiedząc, że przegrywa walkę z samą sobą. - Wierzysz w to wszystko. W te bujdy. Karmisz się nimi, budujesz na nich swoje poczucie przynależności – zaczęła ze spokojem. – Stałeś się jak oni. Nie tego dla ciebie chciałam, nie o to mi chodziło. Wielcy zbawiciele angielskim ziem. – ponownie przeniosła spojrzenie w jego kierunku i uniosła kącik w delikatnym uśmiechu. Nie kpiącym. Nie złośliwym. – Kochałam cię za indywidualność, a nie ślepe podążanie za ideałem, który nie istnieje – dodała. Powtórzyła jego słowa. Była jego lustrzanym odbiciem, byli swoją kopią. Przygryzła wargę i pokiwała głową. Podniosła się z ziemi nie wiedząc czy chce słuchać odpowiedzi.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Warren Lodge - Page 2 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Warren Lodge [odnośnik]18.02.23 17:00
Samemu trudno było mi zrozumieć, dlaczego wzięło mnie na podobny potok słów, swego rodzaju wybuch, nad którym przestałem panować właściwie od samego początku. Zwykle byłem oszczędny w trudnych stwierdzeniach, zachowywałem wiele rzeczy dla siebie, ale jej widok i te nieszczęsne nawiązanie do kłamstwa przelały szalę goryczy. Nie chciało się wierzyć, że minęło tyle czasu od naszego ostatniego spotkania, a mimo to naleciałości wciąż były równie żywe. Może niepotrzebnie wdawałem się w rozmowę, może po prostu mogłem zostawić ją samą na tym wzgórzu i odejść, kiedy jeszcze był na to czas. W teorii nie było na to zbyt późno, ale czy to nie byłoby ponowne ucieknięcie przed problemem? Zdawałem sobie sprawę, że nie powiemy sobie niczego nowego, wszystko co miało zostać powiedziane już padło dawno temu.
Chciałem ciszy i spokoju, a wpadłem w sam środek chaosu –ba, nawet sam tą burzę rozpętałem. Zaatakowałem jako pierwszy, choć tak naprawdę nie miałem dobrego powodu wszak kolejna sprzeczka nic nie wnosiła, nic nie mogła zmienić. Pewne decyzje zapadły, nie można było od nich uciec i znaleźć lepszego wyjścia – nawet gdybyśmy chcieli. Wszystko co mówiłem ja mogła zarzucić mi i ona, bowiem różnice poglądów po prostu na to pozwalały. Odbijanie piłeczki, obrzucanie się błotem. W kółko, bez przerwy.
Złapałem się na tym, że w pewnym momencie dała mi przestrzeń do wypowiedzi. Słuchała – była zaskoczona? W szoku? Może zaś po prostu szukała w moich słowach argumentu, o który mogła zaczepić się w kolejnej kpinie. Byłem zły na siebie, pokazałem swoją słabość, udowodniłem, że też byłem tylko człowiekiem, który czasem nad sobą nie panował – tylko dlaczego akurat teraz? Zwykle trzymałem emocje na wodzy, potrafiłem nimi skutecznie manipulować, aby osiągnąć cel. Zawsze wiedziała, kiedy się zjawić. Jak ta zmora, cholerny duch.
Cholerne zawieszenie broni.
Zacisnąłem usta, gdy przejęła pałeczkę. Wyglądała na gotową do ofensywy, w jej tęczówkach płonął ogień. Zabolało ją – tak mi się wydawało. Uśmiechnąłem się kpiąco na wspomnienie moich romansów, po czym upiłem trunku. Dlaczego nie było zaklęcia, które wprowadziłoby mnie w fantastyczny stan upojenia? Nie chciałem tego kontynuować, nie chciałem wracać do zagojonych ran, które rozdrapywaliśmy, dosłownie rozcinaliśmy skalpelem. Nic się nie zmieniło – ona swoje, ja swoje. Tak jak myślałem. -Co to ma do rzeczy? Nie sypiam z mugolami, nie mieszam naszej krwi. Nie daję im wygrać- prychnąłem pod nosem. -Nikt nie ma na czole rozrysowanego drzewa genealogicznego, nie każdego pytam otwarcie o zamiary. Nie zapominajmy też o wspomnianym już kłamstwie, wiele czarodziejów jest niezwykle utalentowanych w tej kwestii, a szczególnie ci, którzy mają coś do ukrycia- rzuciłem wbijając w nią chłodne spojrzenie. Nie byłem w stanie pojąć dlaczego szła w zaparte, z jakiego powodu była gotowa płacić tak wysoką cenę. Ale czy ja postąpiłbym inaczej? To nas łączyło, indywidualizm i pewność siebie.
-Kim powinnaś być?- westchnąłem z wyraźnym zrezygnowaniem. -Nie powiem ci kim powinnaś być, mogę tylko powiedzieć po czyjej stronie powinnaś stać i zapewne znasz odpowiedź- odparłem wpatrując się w jej tęczówki. Miałem do tego doskonałą okazję i nie zamierzałem odpuścić, lubiłem ten zielony odcień. -Bo ład jaki zapanował jest dowodem potęgi czarodziejów, nie mugoli. Nie musimy się dłużej ukrywać, wyszliśmy z cienia, spod ich podeszwy- sprawa była prosta i klarowna, nie trzeba było się tutaj doszukiwać innych korzyści. Byliśmy blisko osiągnięcia celu i nikt z nas nie zamierzał zwolnić, wycofać się. -Dzieje się dokładnie to, czego ci brakowało. Kobiety coraz odważniej walczą o swoje prawa, chcą wyjść zza pleców mężczyzn i przestać być sprowadzane do roli panienek dbających jedynie o domowe ognisko. Mogłabyś się samorealizować- mówiłem nieco na wyrost, płeć piękna wciąż miała niewiele do powiedzenia, ale przekazanie zalążka władzy Deirdre było jednym z ważniejszych kroków ku szeroko pojętej równości. -Przegrałaś tą partię, pogódź się z tym. Przegrałaś, bo nie umiałaś się postawić, wolałaś iść do wroga i walczyć w imię mugoli Lucindo. Zamiast walczyć o siebie. Może to był wyraz sprzeciwu, ale nie o takim rozmawialiśmy w Gruzji. Nie o takim debatowaliśmy wiele razy- pewnie nie odbierała tego jako porażki, ale ja poniekąd tak to widziałem. Chciała pokazać rodzinie, że jest stworzona do czegoś większego, pragnęła podążać własną drogą, realizować się i zamiast stawić czoła tym przeciwnościom, to po prostu zdezerterowała. Pogodziła się z tym, że ją skreślili. Na dobre wypalili fotografię w rodowym drzewie.
Momentalnie się zaśmiałem, jak skończony idiota. -Ale wiesz co jest zabawne? Na dobrą sprawę teraz prawdopodobnie mógłbym udać się do Essex prosić o twoją rękę. Partia ze mnie niezadowalająca, ale chociaż posiadająca majątek i ziemie. Los sobie z nas zakpił, prawda?- nie mogłem się powstrzymać przed tym komentarzem. Nigdy nie rozmawialiśmy o wspólnym pożyciu wszak nie było to możliwe, jednak skłamałbym twierdząc, że w pewien sposób mnie to nie nurtowało. Byłem gołodupcem, śmiechem by mnie zabili, gdybym odważył się w ogóle zbliżyć do ich lady. Dobrze, że im mniej się wie, tym lepiej śpi.
Spoważniałem, gdy wspomniała o zaklęciu. Dlaczego przyszło jej na myśl akurat te? Wiedziała? Komuś udało się przywrócić wydarzenia ze Śmiertelnego Nokturnu? Dzień, który rozpoczął lawinę? Zburzył swoisty domek z kart, trudny do poskładania, ale fascynujący. -Wtedy bez przeszkód mogłabyś mnie zabić- kąciki ust mimowolnie wygięły się w ironicznym wyrazie. Tak było, gdybyśmy pozbawieni pamięci o wspólnej przeszłości zostali postawieni przed sobą, to z różdżek by iskrzyło. Bez cienia żalu, bez chwili zawahania.
-To bądź. Co cię przed tym powstrzymuje? Sentyment?- przechyliłem głowę i uniosłem brew. Nie byłem pewien czy nawiązywała do Obliviate, do inkantacji, która mogło przerwać te wszystkie bolączki, ale tak mi się wydawało. -A może wciąż nie potrafisz o mnie zapomnieć?- wygiąłem wargi w szelmowskim wyrazie dając się ponieść ironii, jak naiwna ona nie była. Sam nie potrafiłem, ale czy atak nie był najlepszą obroną?
Upiłem trunku, kiedy na moment zapadła między nami zbawienna cisza. Jej bliskość była przytłaczająca, ale budująca zarazem. Chore, może naprawdę byłem szalony – może wcale się nie pomyliła w swej ocenie? Cóż takiego w sobie miała, że nawet mimo świadomości jej przynależności, mimo czasu, który upłynął, mimo nowego życia wciąż nie potrafiłem przejść obok niej obojętnie? Lubiłem piękne kobiety, ale ona nie miała w sobie tylko uroku. Miała coś więcej.
Ponownie zacisnąłem usta w wąską linię, kiedy operując moimi słowami zapragnęła dać mi do zrozumienia, że twardo stoimy po dwóch stronach barykady i możemy wymieniać się argumentami. Dosłownie jeden do jednego. Spojrzałem na jej twarz, wpatrywała się w horyzont, a jej tęczówki mieniły się w blasku zachodzącego słońca. Była wtedy jeszcze piękniejsza. -A zatem kochaliśmy się za to samo- skwitowałem nie wiedząc, co mogłem więcej powiedzieć. Zaskoczyła mnie wyznaniem wszak nigdy takowego nie usłyszałem. Wiedziałem, że żywiła do mnie uczucia, ale nigdy o tym nie rozmawialiśmy, uciekaliśmy do ironii, podtekstów.
-Zostań- rzuciłem pewnym tonem, gdy wstała. -Nie warto tracić takiego widoku- uśmiechnąłem się nieznacznie. -Suffolk jest piękne o tej porze roku- dodałem upijając trunku, a następnie postawiłem piersiówkę pomiędzy nami. Mogła mieć pewność, że tym razem nie będę próbował jej otruć wszak przed chwilą sam z niej skosztowałem.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Warren Lodge [odnośnik]18.02.23 21:03
Rozmowa z nim nigdy nie była łatwa. Nawet wtedy gdy żyli ze sobą w zgodzie. Sprzeczali się o najmniejszą błahostkę, ironizowali, naśmiewali z własnych słabości. Mimo wszystko potrafili dojść do porozumienia, znaleźć kompromis, który zadowoliłby i jedną i drugą stronę. Nie robiliby tego, gdyby im zwyczajnie nie zależało. To, że znajdą się pod ścianą było jednak do przewidzenia. Napięcie między nimi było wyczuwalne na długo przed ich pamiętnym spotkaniem w Dolinie. Unikali się chyba całkowicie świadomie nie chcąc się wzajemnie okłamywać. Na sabacie życzyli sobie szczerości mając nadzieje, że przebicie bańki, w której tak komfortowo się urządzili przyniesie im ulgę. Rozpoczęli tym pojedynek, który nie mógł zakończyć się kompromisem. Nie poczuła się lepiej gdy zniknął. Powinna odczuć ulgę, ale tak nie było. Przeklinała los, szczęście, wszystkich bogów, których mogła za to, że w ogóle go poznała. Rozgościła się w nienawiści do niego, bo nic innego nie pomagało. Czy on również zrobił to samo? Czy podjęta wtedy decyzja mu ciążyła? A może skreślił ją już na samym początku wiedząc, że nic nie zmieni jej podejścia do sprawy? Widocznie nie, bo nadal uparcie starał się ją przekonać do tego, że popełniła błąd wybierając stronę Zakonu. Mógł udawać, że go to nie obchodzi, że jej życie jest mu całkowicie obojętne, ale tak nie było. Widziała to w determinacji z jaką mówił i frustracji, która z niego wypłynęła. Nie był wylewny, prawda? Sam często to powtarzał, a jednak wystarczyło jedno jej nieodpowiednie słowo, a odpalał się jak katarynka. Cóż… nie był w tym osamotniony. Oboje po mistrzowsku wyprowadzali się z równowagi.
Niestety już przed samym rozpoczęciem tej dyskusji powinni sobie głośno powiedzieć, że to nic nie da. Argument za argument, złośliwość za złośliwość i znowu znaleźli się w tym samym miejscu. Może nie potrafili rozmawiać już o niczym innym? Może ona bała się rozmawiać z nim o czymkolwiek innym. Bała się, że szczerze ją rozbawi, albo prawdziwie się uśmiechnie. Bała się, że zaciekawi ją to o czym mówi, albo będzie chciała wiedzieć więcej. Szczerze bała się, że normalności, bo jeśli do tego dojdzie, to jak to o niej będzie świadczyć?
Wsłuchała się w jego słowa i pokiwała głową. – Właśnie o tym mówię, Drew. To nie krew decyduje o tym kogo lubimy, z kim się spotykamy czy tak jak mówisz z kim śpimy. – odparła nie chcąc znów tłumaczyć swojego punktu widzenia. – Jesteś taki uparty. – dodała tylko z mocą w głosie. Jak osioł. Nie. Jak cała zagroda osłów. Niewiedza wbrew pozorom nie była niczym złym, ale wiedza potrafiła być przekleństwem.
Powinnaś. Słowo klucz. Znała go i wiedziała, że zawsze namawiał ją do tego by robiła to na co ma ochotę, a nie to co powinna i nie to co wypada. Teraz ta powinność ma inny wydźwięk, bo dotyka sfery, w której to on znajduje się po drugiej stronie. W tym wszystkim nigdy nie chodziło o powinność, nigdy nie chciała niczego udowadniać. Nie chodziło nawet o ideę. Jej przynależność do Zakonu przypieczętował impuls. Pożar w Ministerstwie gdzie choć bardzo chciała pomóc to nie mogła, czuła się bezradna. Po tym zdarzeniu była gotowa zrobić wszystko by nie musieć patrzeć na cierpienie innych. Czy ich relacja wyglądałaby inaczej gdyby nie była w Zakonie, ale wciąż pomagałaby cierpiącym? Nie. Bo tu nie chodzi o powinność i przynależność, a o sposób myślenia i hierarchię wartości. – Strony nie mają tu nic do rzeczy, Drew. Taka jestem. – zaczęła uderzając się delikatnie ręką w pierś. – Nie zmienię tego, że ludzie są dla mnie ważni. Nie robię tego w walce o ideę, ani o swoją przynależność do jakiegoś miejsca. Nazwij mnie głupią i naiwną jeśli chcesz, ale znasz mnie wystarczająco dobrze by wiedzieć iż mówię prawdę. – dodała nie chcąc mu po raz kolejny udowadniać swojej racji. Na szczęście świat nie dzielił się pomiędzy rację Lucindy Hensley, a rację Drew Macnaira. Gdyby od nich zależały losy tego świata to nigdy by się ze sobą nie zgodzili.
- Ład? – powtórzyła za nim z niepewnością. – Jaki ład? – jeśli uważał, że na Wyspach panował ład to się mylił. Nie widział tego co ona, nie widział, że świat tak naprawdę płoną żywym ogniem. Cóż… może to właśnie była jego definicja ładu? – Żyłam w świecie szlachty dużo dłużej niż ty i wierz mi, że wolność kobiety zaczyna się i kończy na decyzjach mężczyzny. Nie możesz w to wierzyć, nie możesz mówić mi takich rzeczy myśląc, że ja w to uwierzę i ocenię to jako utraconą szansę. Rozumiem, że nauczyłeś się już grać w ich gry, ale podejrzewam, że nawet ty sam masz trudność z samorealizowaniem się w tym zaściankowym świecie. – dodała odwzajemniając jego spojrzenie. Na jej ustach pojawił się uśmiech, ale tym razem przepełniony był żalem. Pieprzona karuzela. Wymienili się rolami, umoralniali się wzajemnie wciąż kręcąc się wokół jednego tematu. Tak jak zaczęli tak też kończą tylko w odwrotnych rolach. Ktoś na górze ma ciężkie poczucie humoru.
Czy przegrała? Nie do końca wiedziała co miałaby przegrać. Mówił o tym jak o rodzaju rozgrywki, jakby toczyli ze sobą pojedynek, ale nie znała ani zasad ani finalnej nagrody. Wzruszyła ramionami. – Kto nie ryzykuje przegrywa dwa razy. Wciąż wiele przede mną. – dodała puszczając mu oko. Nie miała zamiaru dać mu tej satysfakcji. Nie chciała wracać też wspomnieniami do Gruzji. To był ten dział wspomnień, do których nie wracała nawet w najgorszym stanie po ich rozstaniu. Może dlatego, że wtedy przekonała się jak to jest mieć z nim coś na kształt codzienności.
Kiedy wybuchł śmiechem od razu odwróciła się w jego stronę całkowicie zdezorientowana. Sformułowanie, że śmiał się jak skończony idiota idealnie oddawało jego stan. Słysząc jednak powód jego rozbawienia mogła jedynie zgodzić się z tym, że był skończonym… - Nigdy nie było odpowiedniej chwili. Byliśmy po jednej stronie tylko wtedy gdy byliśmy sami. – z tym nie mógł się kłócić. Sobą byli wtedy gdy zamykały się drzwi prowadzące do jej mieszkania. Wtedy nie liczyła się szlachta, podział klasowy, inni ludzie. Dlatego nigdy nikomu o nim nie opowiedziała. Nie dlatego, że chciała chronić własny tyłek, ale dlatego, że nikt by tego nie zrozumiał.
O wymazaniu wspomnień nigdy nie myślała, ale te zrządzenia losu doprowadzały ją do szewskiej pasji. Ktoś patrzący z boku mógłby powiedzieć, że wcale nie wpadali na siebie tak często, że prawie ich nie było, ale ona wolałaby, żeby wcale się nie zdarzały. – Mam pragnąć twojej śmierci? Ty pragniesz mojej?– zapytała unosząc brew w pytającym geście. Nie odpowiedziała na zaczepkę, bo fakt faktem nie był kimś o kim się tak po prostu zapomina. Nauczyła się jednak żyć ze wspomnieniami. Leżały sobie bezpiecznie z tyłu głowy i zwyczajnie do nich nie wracała. Tak było zdecydowanie łatwiej. – Pewnie boję się jakim człowiekiem wtedy będę. – dodała szczerze. Musiał wiedzieć, że ludzie mają na siebie wzajemny wpływ. On miał na nią a ona na niego.
Wiedziała, że jej się przygląda dlatego nie oderwała spojrzenia od horyzontu. Słowa, które powiedziała nie były dla niej łatwe. Był w pewnym sensie słabością, mówienie głośno o uczuciach sprawiało jej trudność. Od dziecka bała się odrzucenia i kary za okazywanie tego co powinno być głęboko ukryte. Może bała się dostrzec jego reakcję? Pokiwała głową na jego kolejne słowa. Czy kochali się za wyobrażenie?
Chciała odejść, bo wiedziała, że posunęli się za daleko. W kłótni, w rozdrapywaniu blizn po tym co wspólnie przeżyli. Chciałaby obiecać sobie, że nie wróci myślami do tego zdarzenia, ale wiedziała, że tak nie będzie. Wiedziała, że rozłoży to spotkanie na czynniki pierwsze tylko po to by znów się nienawidzić. Może to właśnie ta myśl zmusiła ją do tego by ponownie koło niego usiąść, a może widok piersiówki znajdujący się pomiędzy nimi. Wzięła do ręki tak dobrze znany jej metal i upiła sporych rozmiarów łyk. Oddała mu własność i oparła głowę o zimną ziemię, a oczy przykryła dłonią. Kolejny raz westchnęła. – Na Merlina, ale ze mnie jędza – jęknęła odrywając dłoń i spoglądając na niego. O wiele łatwiej było go nienawidzić, wylewać swoje rozgoryczenie i żal. O wiele łatwiej było go obrażać i właśnie to zrobiła na samym początku. Nie była jednak z tego powodu zadowolona. No cóż… zasłużył sobie pewnie na o wiele gorsze słowa, ale ona taka nie była. Nawet wobec swoich wrogów. Nawet wobec niego. – Cholerne zawieszenie broni – westchnęła.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Warren Lodge - Page 2 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Warren Lodge [odnośnik]22.02.23 1:28
Od samego początku naszej znajomości wszelkie rozmowy były na pograniczu dobrego smaku. Wytykając sobie najmniejsze przewinienia, biorąc na pierwszy plan słowa rzucone między wersami, posługując się głównie ironią i zgryźliwością odnaleźliśmy wspólny język. Nigdy nie czułem się w jej towarzystwie znużony, do granic możliwości rozdrażniony, czy co gorsza niekomfortowo – choć akurat to uczucie niezwykle rzadko mi towarzyszyło. Podobało mi się to, że nie przypominała typowych szlachcianek, których na tamten czas może i wiele nie znałem, ale dużo o nich oraz ich przyzwyczajeniach słyszałem. Na ten moment wiem, że nie myliłem się nadto, bowiem przyszło mi poznać jedną, może dwie inne panienki, które wychodzą poza sztywne, ustalone setki lat temu ramy. Zapewne to kwestia osobowości i idących za nią ambicji, lecz mimo to precedens nie działał na wielką skalę. Lucinda była po prostu inna, na swój sposób wyjątkowa i tym sprawiła, że przez kilka miesięcy nie mogłem oderwać od niej wzroku. Fascynowała mnie, imponowała odwagą, potrafiła zmotywować, a przede wszystkim wyjść z inicjatywą kolejnej wyprawy, czy też miejsca jakie warto było zbadać. To była rzadkość wśród ludzi – nigdy nie czekała, aż wszystko przyniesie się jej na tacy, choć patrząc na korzenia mogłaby mieć to w zwyczaju.
Nienawiść to wielkie słowo. Czy był ktoś kogo nią darzyłem? Z przekonaniem gotów byłem odpowiedzieć, iż nie. Nigdy nie szukałem w niej ujścia dla tego co nas połączyło – daleki byłem od podobnych praktyk. Pozostały wspomnienia, lubiłem do nich wracać, ale wtem pojawiała się ta paskudna, wypełniona goryczą świadomość odniesionej porażki, ciężaru, jakiego nie byłem w stanie udźwignąć. Na spotkanym przez nas rozdrożu wybrała swoją drogę; bardziej krętą, owianą widmem rychłej porażki, ale zgodną z własnym ja. Odkąd ją poznałem wiedziałem, że o nic innego jej nie chodziło. Pragnęła myśleć i działać samodzielnie, móc być po prostu sobą bez względu na cenę. Co gorsza sam ją w tym utwierdzałem powtarzając, że pochodzenie nie może wpływać na jej życie, nie może go tłamsić i ukrócać do roli, którą gardziła. Czy żałowałem tych słów? Egoistycznie stwierdzę, iż nie, bowiem wtem z pewnością miałaby już męża, dziecko, a następne byłoby w drodze. Wolałem tego nie oglądać.
-Nietrudno stwierdzić, że poznana osoba jest mugolem. Przecież to skończeni idioci, chwilę człowiek posłucha i zyskuje pewność. Nieco trudniej jest z tymi, co mają pojęcie o naszym świecie, ale wciąż nie jest to przepustka do tego, by bezcześcić naszą krew. Wyobrażasz sobie założyć rodzinę z kimś takim? Przecież to okropne- pokręciłem głową i skrzywiłem się na samą myśl. Za chwilę jednak zaśmiałem się cicho pod nosem, bowiem znów zrobiliśmy kolejne koło i spotkaliśmy na początku następnego okrążenia. Argument za argument. Kontra za kontrę. -To nas łączy. Zawsze musisz mieć ostatnie słowo, nic się nie zmieniło- zerknąłem na nią i uniosłem lekko kącik ust. Nie czaiła się w nim kpina wszak nie żartowałem. Zawsze się sprzeczaliśmy, nawet jeśli meritum rozmowy było trywialne lub opierało się o prosty wybór. Ja mówię naprzód, ona żeby się cofnąć.
Gdy wspomniała o tym, jak ważni są dla niej ludzie nie odpowiedziałem od razu. Obróciłem głowę w kierunku rozciągającego się widoku, uśmiechnąłem się ponuro i upiłem trunku. Gdyby ktoś mi powiedział, że piersiówka nie była nikomu potrzebna to walnąłbym go prosto w zęby, żeby przestał wygadywać głupoty. -Szkoda, że dbasz o wszystkich, ale nie o jednostki i nie o siebie- odparłem powracając do niej spojrzeniem, w którym czaiło się swego rodzaju niezrozumienie. Znała je, nie tak dawno wielokrotnie musiała się z nim mierzyć, choć mógłbym przysiąc, że minęła co najmniej dekada. -Najwyraźniej ja dla ciebie nigdy ważny nie byłem- uniosłem brew, po czym prychnąłem cicho pod nosem. Byłem durniem, po co w ogóle do tego wszystkiego wracałem. Duma? To ona nie pozwalała mi się z tym wszystkim po prostu pogodzić?
-Nie gram w ich gry, doskonale wiesz, że to nie dla mnie. Wbrew temu co myślisz nie stałem się nimi- zachowałem pewność w głosie. Miewałem więcej okazji do spotkań, uczęszczałem na bale oraz ceremonie, ale wciąż nie wyobrażałem sobie trzymać się tych wszystkich zasad oraz reguł. Nieco zmieniłem o nich zdanie, skłamałbym twierdząc, że wypowiadałem się w podobnym tonie, ale nie wynikało to z pragnienia wsiąknięcia w struktury, a z szacunku do niektórych osób. -To źle podejrzewasz, Lucindo. Pamiętaj, że jestem mężczyzną, to wiele ułatwia- odparłem. Tak naprawdę oni w żaden sposób mnie nie ograniczali, bo właściwie jak mieliby to robić? Otrzymałem tytuł namiestnika, dalej robiłem co uważałem za słuszne, a na ręce bardziej patrzyły mi zazdrosne hieny niżeli oni. Z pewnością był to ciężki orzech do przełknięcia, bowiem ziemię otrzymało pospólstwo, ale na to nie mieli już żadnego wpływu. -Jeśli sądzisz, że uczęszczam na lekcje związane z tymi wszystkimi, dziwnymi regułami, jakie szlachta ma wbijane do głowy odkąd tylko nauczy się siadać, to się mylisz- potrafiłem się zachować i to mi wystarczyło. W zupełności.
Zaśmiałem się cicho pod nosem na jej słowa. Miała rację – kto nie ryzykował, przegrywał dwa razy. Musiałem przyznać jej rację. -Tu się z tobą zgodzę- odparłem. Kolejny raz udowadniała, jak bardzo była pewna własnej drogi, jak bardzo była uparta. Wiedziałem, iż słowem nic nie wskóram, prawdopodobnie nie istniał żaden sposób, aby przejrzała na oczy.
-Żałowałaś kiedyś, że w ogóle wróciliśmy z tej Gruzji?- spytałem w odpowiedzi na jej stwierdzenie o wspólnej stronie. O naturalności i swobodzie, jakiej najwyraźniej nie byliśmy w stanie wtedy docenić. Ja nie musiałem się z niczym ukrywać, nie miałem nic do stracenia, zaś u niej na szali leżała rodzina, dostatek i tradycje.
Ciekaw byłem, czy gotów byłaby mnie zabić. Posłać zaklęcie, jakie na dobre zakończyłoby tą nietypową, na swój sposób bolesną i przede wszystkim cholernie skomplikowaną relację. Na placu boju reagowało się instynktownie, adrenalina brała górę i człowiek gotów był uczynić rzeczy, o jakich wcześniej nawet by nie debatował. Co jednak gdybyśmy stanęli naprzeciw siebie? Nie mieliśmy ku temu okazji, nie w trakcie otwartego sporu. Poniekąd, gdzieś w głębi siebie byłem za to niesamowicie wdzięczny, bo nie wiem co bym uczynił. Była moim wrogiem, tak samo jak kobietą, dla której jeszcze nie tak dawno zrobiłbym naprawdę wiele, bo nigdy nie powiedziałbym, iż wszystko. -Gdybym pragnął twojej śmierci, to byśmy teraz nie rozmawiali- stwierdzenie na wyrost i z egoistycznym wydźwiękiem, ale nic innego nie przyszło mi do głowy. -Gdybyś nie pamiętała, nie musiałabyś się wahać, chyba że- przerwałem na moment -teraz też nie masz żadnych obiekcji.
Nie była człowiekiem, który szedł po trupach do celu, ale nie chciało mi się wierzyć, iż nie miała krwi na rękach. Posoki swoich wrogów, a moich sojuszników.
-Na to pytanie nikt nie zna odpowiedzi, nawet ja- odarłem zgodnie z prawdą. Nie wiedziałem czy ją zmieniłem, czy miałem na nią jakikolwiek wpływ.
Kiedy po chwili zawahania postanowiła zostać złapałem się na krótkim uśmiechu, który przemknął przez moją twarz. Szczerze liczyłem, że go nie widziała, nie chciałem aby była świadkiem swego rodzaju słabości. Zaraz po tym jak postawiłem na trawie piersiówkę oparłem przedramiona o ziemię i wyciągnąłem wygodnie nogi. -Straszna jędza, nic się nie zmieniło- rzuciłem obracając głowę w jej kierunku. Tym razem nie mogłem powstrzymać kpiącego uśmiechu. -Wiem, że stęskniłaś się za nią- wymowne spojrzenie powędrowało na metalowy pojemnik. -Z niej ognista zawsze smakowała najlepiej- nie mogła się ze mną nie zgodzić. -Festiwal Lata rządzi się swoimi prawami. Narzekasz, a pewnie sama będziesz świętować ze swoją zgrają amantów- odparłem nie mogąc się powstrzymać przed komentarzem odnośnie zainteresowanych nią mężczyzn. Może zaś takich nie było, bo wiedzieli, że miała tego jedynego?




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Warren Lodge [odnośnik]23.02.23 1:27
Nigdy nie wierzyła w coś takiego jak przeznaczenie. Za mocno pragnęła mieć wpływ na cokolwiek w swoim życiu by poddawać swoje istnienie przypadkowi. Owszem los mącił w ich wyrokach, ale nic nie było przesądzone. Tak naprawdę od najmłodszych lat nie przejmowała się tym co się z nią stanie. Dążyła do wyznaczonych sobie celów i to bez względu na konsekwencje. Te były często srogie, nieproporcjonalne do przewinienia. Z czasem zrównały się z obojętnością i to jej całkowicie pasowało. Była stracona, czarna owca rodu. Trudno. Z jej oczu nie popłynęła choć jedna łza, gdy musiała zmienić swoje nazwisko, wyrzec się tego co znała. O przeznaczeniu nigdy też nie myślała w ich kategorii. Na początku przeklinała los, że spotkała go w tej cholernej Rosji, później wyzywała bóstwa za to, że musiała spotkać go w grocie. To było jak lawina. Nigdy nie wiesz co za sobą pociągnie, nigdy nie wiesz ile będzie ofiar i ile rannych. Wiesz, że jest śmiercionośna, niebezpieczna, ale również zapierająca dech. Taka była ich relacja. Śmiercionośna i tłumiąca oddech. Choć nigdy nie mówiła mu tego głośno, to przecież to wiedział. Musiał wiedzieć, że liczyła się z jego zdaniem jak z żadnym innym, że docierał do najczulszych zakamarków jej zwichrowanej psychiki. Wiedziała w jaki sposób się ocenia, często w sarkazmie wyśmiewał samego siebie, ze wszystkich sił starał się być najgorszą z możliwych opcji. Może tak było łatwiej. Nie oczekuj zbyt wiele to się nie rozczarujesz. Całkowicie rozumiała jego dążenie do osiągnięcia czegoś i zostawienia swojego śladu na tym świecie. Nie popierała metod, brzydziła się nimi zdając sobie doskonale sprawę z tego, że robił rzeczy, które mroziły krew w żyłach, ale jednak potrafiła docenić finalny aspekt. Jeśli nic w życiu nie masz, o wszystko musisz walczyć, każdemu udowadniać swoją rację… cóż… zrobisz wszystko by ten stan zmienić. Niczego nie usprawiedliwiała, a jedynie wciąż szła za własną myślą, że człowiek nie jest dobry albo zły. Jest zbudowany przez własną historię. Decyzje, wybory, konsekwencje i tak na zmianę.
Słysząc jego jakże to ambitną odpowiedź jedynie przewróciła oczami. Straciła siły. Nie miała zamiaru ponownie z nim się kłócić. Sprawa na tej płaszczyźnie była stracona. Ona jedno słowo, a on pięć, ona jeden argument, on zmiana kontekstu. Nikt z nich nie mógł wyjść z tej bitwy zwycięsko. Za to również przeklinała los. Nie mogli znaleźć się po tej samej stronie barykady? Nie chodziło nawet o ich relacje. Nigdy nie wrócą do tego co było. Złapali dziś jedną chwile na milion. Jednak wciąż zajmował ważne miejsce w jej wspomnieniach, a z każdym wypowiedzianym słowem zawodzili siebie nawzajem stawiając przed sobą kolejne mury. A może nie… może tego muru już mocniej nie dało się rozbudować? Parsknęła śmiechem, gdy wspomniał, że zawsze musi mieć ostatnie słowo. – Tylko wtedy gdy wiem, że mam rację – odparła kręcąc głową rozbawiona. – Chciałabym powiedzieć, że nigdy z tego powodu nie narzekałeś, ale na Merlina narzekałeś wiecznie. – westchnęła przeciągle i odwróciła od niego spojrzenie. Nie wiedziała jak wciąż byli w stanie przechodzić z tak poważnych, trudnych tematów do błahostek i sarkazmu. Zawieszenie broni, tak?
Od razu dostrzegła zmianę w jego zachowaniu. Ten temat zawsze stał ością w gardle i to nie tylko jemu. Wbrew pozorom często musiała się tłumaczyć ze swojej miłości do ludzi. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie jest to dla niej dobre. Najpierw słuchaj innych, a dopiero później mów o sobie. Najpierw ratuj innych, a dopiero później zastanawiaj się nad własnym losem. Tak było jeszcze długo przed wojną, tak było chyba niemal zawsze. Przechodziła swoje dorosłe życie z altruizmem na ustach. Wiedziała, że uwagi, które dostaje są trafne, ale nie potrafiła inaczej. Taka właśnie była. Wzruszyła ramionami, gdy wspomniał, że nie myśli ani o jednostkach ani o sobie samej. Nie zaprzeczała tym słowom, ale nie miała również zamiaru ich potwierdzać, bo nie chciała wchodzić w kolejną polemikę, która nic nie zmieni. Utrzymała jego spojrzenie, a gdy mężczyzna wspomniał, że nie był dla niej ważny na jej twarzy pojawił się szok. Odwróciła wzrok. Naprawdę tak uważał czy może chciał, żeby głośno to powiedziała? Więc kim według siebie był? Przypadkiem? Odskocznią? Dobrze wiedział, że nie myślała w takich kategoriach. Znał ją na tyle by wiedzieć, że nie dopuszcza do siebie ludzi pomimo wielkiej miłości do ich istnienia. Pokręciła głową z niedowierzaniem. Na to też nie miała zamiaru odpowiedzieć, ale usta same wyrzuciły z siebie słowa. – W takim razie gdzie popełniłam błąd skoro wzbudziłam w tobie takie odczucia? – zapytała całkiem szczerze. Nigdy niczego nie mieli sobie okazji wyjaśnić. – Nie czułeś się ważny? Nie czułeś, że mi zależy? – już pomijała fakt, że oddała mu wszystko co mogła. Serce, ciało… nie oddała mu jedynie przekonań. Nie poddała się jemu decyzjom dotyczącym wyboru odpowiedniej strony. Jeżeli to świadczyło o tym, że jej nie zależało to chyba przestała rozumieć jego logikę.
Trudno było jej uwierzyć, że świecie tak przepełnionym obłudą on zdołał zostać indywidualnością. Może fakt, że był mężczyzną pomagał, ale to wcale nie oznaczało, że nie było sznurków, za które ktoś pociągał. Był jednak tak pewny tego co mówił, że odrzucanie tego wiązałoby się z jej nieroztropnością. Po co miałaby mu to udowadniać? Cel uświęca środki, prawda? – Właśnie – uśmiechnęła się delikatnie choć raczej niezbyt wesoło. – Jesteś mężczyzną. To słowo kluczowe jeśli chodzi o szlachtę. Nie wspominaj też mojej ciotki. Droga do potęgi zalana jest krwią i wszyscy o tym wiemy. – dodała chcąc uprzedzić jego argumenty. O Morganie po prostu nie chciała rozmawiać. Nawet jeśli Lucinda nie chciała być częścią rodu, który tak bardzo ją ograniczał, to wciąż zależało jej na historii. Na tym jak czas ich oceni. Patrząc na to co dzieje się aktualnie nie było szans na szczęśliwe zakończenie. Rozsiadła się na tronie nie mając zamiaru oddać choć okruszka władzy. – Naprawdę? – zapytała chcąc chyba po części zmienić niewygodny dla niej temat. – Nie zginasz paluszka przy piciu herbatki? – dodała całkowicie poważnym tonem. Wszyscy wiedzieli, że szlachta mięknie przed Voldemortem. Zrobiliby wszystko by zadowolić swojego „pana”. Odeszliby nawet od nienaruszalnych praw, bo przecież… idzie nowe.
Wróciła wspomnieniami do czasu, który spędzili w Gruzji. Ciągle zadziwiał ją fakt, że wystarczyło by przekroczyła granicę swojego rodzimego kraju by odetchnąć. Byli inni, byli zwyczajni. Nie walczyli ze sobą, nie szukali możliwości dla samych siebie. Wbrew pozorom tworzyli drużynę i to nie tylko na polu zawodowym. Jeszcze wtedy nie myślała o ciężkich chwilach jakie ich czekają, nie miała pojęcia, że satysfakcja, a nawet szczęście, które wtedy czuła tak szybko się skończy. Czy z perspektywy czasu żałowała, że wrócili z Gruzji? Czy w ogóle mieli jakiś wybór? Przecież już wtedy zobowiązania, które mieli nie dawały im tej szansy. – Nie ma to teraz znaczenia. Wróciliśmy, a świat wbrew pozorom się nie zatrzymał, musieliśmy iść dalej. – odparła spoglądając na niego kątem oka. Powinno paść inne pytanie. Powinna go zapytać czy żałuje, że spotkał ich taki koniec, ale nie zrobiła tego. To i tak nic by nie zmieniło. Nie mogli cofnąć czasu, prawda? – Nie mam do ciebie żalu… - zaczęła zaskakując samą siebie. - …podjęliśmy własne decyzje, a tego dla siebie chcieliśmy, prawda? Wolności. – dodała nawiązując do ich wcześniejszej rozmowy. Może potrzebowali takiego zakończenia. Potrzebowali pożegnania.
Często zastanawiała się nad tym co by było gdyby spotkali się na polu walki. Bez względu na to jak silne i negatywne emocje względem niego czuła przez ostatni czas to i tak nie chciałaby musieć stawać przed takim wyborem. Skinęła głową słysząc jego słowa. Właściwie takiej odpowiedzi się spodziewała. Możliwe, że oboje nie znajdowali w sobie wystarczająco dużo siły by się zaatakować. Biorąc pod uwagę ich przeszłość nie było w tym nic zaskakującego. – Gdybym nie miała obiekcji, to byśmy teraz nie rozmawiali. – odparła przyglądając mu się ze skupieniem. Zawsze lubiła czytać z jego reakcji. O wiele więcej mówiły one o nim niż słowa. Nigdy mu o tym nie powiedziała, a on nigdy chyba nie zdawał sobie z tego sprawy. Myślał, że jest jak kamień, którego jedynym jawnym uczuciem jest kpina. Tak nie było.
Miała wątpliwości co do tego by zostać, ale padło tak wiele słów, że jej odejście mogłaby sama potraktować jako ucieczkę. Nie chciała tego, właściwie sama nie wiedziała już czego chce. Prychnęła, gdy wspomniał, że jej jędzowatość jest czymś zwyczajnym. Przewróciła za to oczami słysząc o tęsknocie do piersiówki. Zapomniała jak niewiele mądrości potrafią wypowiedzieć jego usta. – Tylko dla niej tu jestem. Dobrze się kiedyś dogadywałyśmy, była wspaniałym kompanem nie to co niektórzy – odparła ze wzruszeniem ramion skupiając wzrok na niknącym na horyzoncie słońcu. Kącik jej ust uniósł się nieznacznie do góry.
Festiwal lata nie był jej ulubionym świętem. Nie lubiła wianków, nie lubiła tych wszystkich obrzędów. Wiedziała jednak, że jest to jedyna normalność na jaką aktualnie mogą sobie pozwolić. Pokręciła głową na wspomnienie zgrai amantów. – Będę, ale nie ze zgrają, a z… przyjacielem. – dodała nie wiedząc jak dokładnie sprecyzować jej relację z Lovegoodem. Wyciągnęła ponownie dłoń po piersiówkę. Nie tęskniła za nią, tęskniła za czymś innym.


zt x2


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Warren Lodge - Page 2 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Warren Lodge
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach