Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Sussex
Wieża Halnaker
AutorWiadomość
Wieża Halnaker
Wieża Halnaker to piękna wieża, która dawno temu została odebrana właścicielom tych ziem, a później zapuszczona i zaniedbana. Niewiele jednak osób wie, że pod jej murami znajdują się długie korytarze, które według legendy kryją wspaniałe skarby. Inna część legendy mówi jednak o klątwie nałożonej na to miejsce i strażniku broniącym kosztowności dawnego właściciela, który wciąż czeka na powrót swojego Pana, a wszystkich śmiałków chcących ograbić piwnice traktuje w ten sam, wiadomy sposób.
16 I 1958, wieczór
Hep!
Nie, nie, nie. NIE!
Znów to szarpniecie, poprzedzone cichym czknięciem. Mimo świadomości, co miało miejsce, wrócił strach. Rozlał się po ciele, zacierając towarzyszący jej dotąd przyjemny spokój, gdy przebywała obok młodziutkiego jednorożca. Zniknęła przyjemnie miękka sierść pod palcami, ucichło ciche rżenie źrebaka. Pojawiło się kolejne obce miejsce i nierówna ziemia pod nogami, która posłała ją na kolana. Uderzenie wyrwało z ust cichy syk, dłonie zapadły się w śniegu, gdy próbowała podeprzeć się stabilnie by nie polecieć do przodu. W przypływie złości, podyktowanej strachem uderzyła dłońmi w śnieg raz jeszcze. Ból pojawił się znów tym razem mocniejszy i ostrzejszy, gdy pod białym puchem musiał skryć się kamień, który rozciął skórę na lewej dłoni. Zamarła wpatrując się w kropelki szkarłatu, jakie skapnęły z rany i na śnieżnej bieli wyglądały strasznie. Uszu dobiegł szmer gdzieś w oddali, dlatego z przestrachem uniosła wzrok na otoczenie. Ciemne tęczówki prześlizgnęły się po drzewach, które znów nadawały okolicy dziwnego mroku, ale nie dostrzegła niczego. Spędziła w rezerwacie trochę czasu, ale nie aż tyle by nastała noc, a mimo to nie mogła pozbyć się wrażenia, że jest już późno. Z grymasem dźwignęła się na nogi, zauważając kilkanaście metrów dalej zarys budowli, ledwie kawałek ściany majaczący między drzewami. Musiała na chwilę usiąść gdzieś, tylko przez moment, by zebrać myśli i ustalić, co zrobić. Nie mogła iść na ślepo, gdzieś przed siebie, gdy nie miała pojęcia, gdzie jest. Poza tym wypadało owinąć czymś dłoń, by krew nie sączyła się brzydko. Sprawdziła prędko kieszenie, co chwilę zerkając w kierunku wieży, ale nie miała przy sobie nic poza różdżką. Nie znała się na magii leczniczej, to potrafiła wśród nich tylko Sheila. Zbierając trochę śniegu, przetarła dłoń, by chociaż tak przemyć skaleczenie, sycząc pod nosem. Nigdy nie robiło jej się słabo na widok krwi, a jednak teraz poczuła, jak zakręciło jej się w głowie.- To tylko stres i mała rana... weź się w garść.- burknęła do samej siebie, przystając na moment. Poderwała wzrok do góry, słysząc dźwięk łamanych gałązek. Coś, co nie przykułoby uwagi normalnie, lecz w ciszy otoczenia brzmiało niemożliwie głośno. Jeśli miała w sobie jakieś pokłady odwagi, właśnie uciekły w popłochu wyprzedzając ją samą. Wpatrywała się w dwie sylwetki w oddali, rozświetlone blaskiem najpewniej lumos, biegnące, jakby coś je goniło i było tuż za nimi. Nie chciała przekonać się, co to, co niebezpiecznego mogło kryć się w pobliżu, a przed czym tamci skryli się w wieży do której sama zmierzała. Skuliła lekko ramiona, chowając przed potencjalnym niebezpieczeństwem. Ten dzień był koszmarny, mimo ułudnego poczucia, że był jakkolwiek lepszy od innych, które trwały odkąd Thomas, James i Marcel trafili do Tower. Wcale nie różnił się od pozostałych. Poczuła łzę spływającą po policzku, ale szybko starła ją ze skóry. Odepchnęła się od drzewa i ruszyła z miejsca. Musiała stąd iść, nie było czasu, aby pozwolić sobie na chwilę postoju, zebrania w sobie. Nie tutaj.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Działania wokół kanału la Manche wymagały dużego poświęcenia i jeszcze większej pracy, opanowanie morskiej drogi było decyzją odważną, wymagającą, ale też potencjalnie zyskowną; tą drogą niemagiczni zyskiwali wsparcie, posiłki, zapasy, żywności i nie tylko, ostając się na swoich pozycjach: ostatnie bastiony musiały runąć, nim zadadzą ostateczną śmiertelną ranę. Atakować na ślepo nie miało żadnego sensu - każdy ruch musiał zostać dostatecznie przemyślany. Atak szybki i celny oferował najwięcej. Nie było to jednak możliwe bez całkowitej lojalności nabrzeżnych ziem, pertraktacje z lordami Sussexu i Hampshire pozwoliły im na nawiązanie sojuszu, który ten ciężar udźwignie: ale jego powodzenie zależało od skuteczności zawiązanej współpracy. Czarodzieje współpracujący z niemagicznymi musieli zostać usunięci z wybrzeży - i to czym prędzej.
Pojmana grupa przemycająca chleb dla poukrywanych charłaków została bezbłędnie zlokalizowana nad ranem, przemocą wydarte zeznania miały pozwolić namierzyć transakcję i dopaść winnych na gorącym uczynku: niemagiczni, którzy posługiwali się tylko mugolską bronią, zostali dość szybko unieszkodliwieni. Było z nimi kilkoro czarodziejów, głównie młodszych, niedorostki nie miały więcej, niż dwie dekady życia. Próbowali chronić niemagicznych: w krótkiej co prawda, beznadziejnej, ale za to całkiem odważnej walce. Błysk jednego z zaklęć dopadł i jego, tarcza osłoniła go przed zadanym ciosem, a chłystek rzucił się do rozpaczliwej ucieczki. Choć dostrzegał w tym brawurę godną podziwu, podobna niesubordynacja nie wchodziła w grę - z podmuchem kolejnego wiatru rozmył się w mglistym czarnym kształcie, doganiając chłopca bez większego trudu. Gnał w kierunku ruin imponującej czarodziejskiej wieży, kolejny symbol ich zrujnowanej potęgi: i kolejny, który winien powstać, zostać odbudowanym. Zmaterializował się we własnym ciele tuż przed nim, przodem do niego - młody czarodziej zachwiał się na jednej noce, usiłując się zatrzymać, w końcu upadł, amortyzując uderzenie wyciągniętymi w tył, w kierunku ziemi, rękoma. Blady, rozchylił usta spoglądając wprost na niego, wilczy uśmiech przyozdobił jego twarz; skierował różdżkę na pierś młodziana, wypowiadając inkantację:
- Vulnareiro - zażądał, ostro, krótko, błysk magii rozpłatał jego ciało na pół, przeraźliwy, płoszący ptaki z pobliskich drzew wrzask cichł powoli, gdy uchodziło z niego życie. Nie skrócił tej męki, zasłużył na ból. Krew trysnęła, plamiąc pobliską zrujnowaną ścianę, a on wyprostował się odruchowo, typowym dla siebie gestem zadzierając nieznacznie brodę. Coś słyszał, kroki. - Kto tu jest? - zapytał, nie oglądając się jednak na boki, trzask gałęzi. - Wyjdź, jeśli nie jesteś z nimi - zażądał, głośno artykułując głoski, tonem władczym, takim, który przywykł zarówno do wydawania rozkazów, jak i do posłuchu. Unosząc różdżkę. Mógł zaatakować od razu, ale nie zamierzał krzywdzić cywili: znajdowali się już w oddaleniu od miejsca transakcji, czy mógł tutaj zgubić więcej niż jednego uciekiniera?
kostka na zaklęcie + k10 z cm
Pojmana grupa przemycająca chleb dla poukrywanych charłaków została bezbłędnie zlokalizowana nad ranem, przemocą wydarte zeznania miały pozwolić namierzyć transakcję i dopaść winnych na gorącym uczynku: niemagiczni, którzy posługiwali się tylko mugolską bronią, zostali dość szybko unieszkodliwieni. Było z nimi kilkoro czarodziejów, głównie młodszych, niedorostki nie miały więcej, niż dwie dekady życia. Próbowali chronić niemagicznych: w krótkiej co prawda, beznadziejnej, ale za to całkiem odważnej walce. Błysk jednego z zaklęć dopadł i jego, tarcza osłoniła go przed zadanym ciosem, a chłystek rzucił się do rozpaczliwej ucieczki. Choć dostrzegał w tym brawurę godną podziwu, podobna niesubordynacja nie wchodziła w grę - z podmuchem kolejnego wiatru rozmył się w mglistym czarnym kształcie, doganiając chłopca bez większego trudu. Gnał w kierunku ruin imponującej czarodziejskiej wieży, kolejny symbol ich zrujnowanej potęgi: i kolejny, który winien powstać, zostać odbudowanym. Zmaterializował się we własnym ciele tuż przed nim, przodem do niego - młody czarodziej zachwiał się na jednej noce, usiłując się zatrzymać, w końcu upadł, amortyzując uderzenie wyciągniętymi w tył, w kierunku ziemi, rękoma. Blady, rozchylił usta spoglądając wprost na niego, wilczy uśmiech przyozdobił jego twarz; skierował różdżkę na pierś młodziana, wypowiadając inkantację:
- Vulnareiro - zażądał, ostro, krótko, błysk magii rozpłatał jego ciało na pół, przeraźliwy, płoszący ptaki z pobliskich drzew wrzask cichł powoli, gdy uchodziło z niego życie. Nie skrócił tej męki, zasłużył na ból. Krew trysnęła, plamiąc pobliską zrujnowaną ścianę, a on wyprostował się odruchowo, typowym dla siebie gestem zadzierając nieznacznie brodę. Coś słyszał, kroki. - Kto tu jest? - zapytał, nie oglądając się jednak na boki, trzask gałęzi. - Wyjdź, jeśli nie jesteś z nimi - zażądał, głośno artykułując głoski, tonem władczym, takim, który przywykł zarówno do wydawania rozkazów, jak i do posłuchu. Unosząc różdżkę. Mógł zaatakować od razu, ale nie zamierzał krzywdzić cywili: znajdowali się już w oddaleniu od miejsca transakcji, czy mógł tutaj zgubić więcej niż jednego uciekiniera?
kostka na zaklęcie + k10 z cm
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Nie powinno jej tu być, tym razem wiedziała o tym dobitniej. To nie był już bezpieczny rezerwat w którym mogła natknąć się na nieufną arystokratkę i podziwiać jednorożce, a raczej jednego... młodziutkiego. Tutaj było inaczej, coś, czego nie zauważyła w pierwszym momencie skołowana zmianą otoczenia. Coś jednak wisiało w powietrzu, dobijało w ciszy, jaka wypełniała okolicę. Będąc sroką zwracała uwagę na ptasi śpiew, bądź przypadkowe dźwięki, jakimi zdradzały się ptaki. Tu otaczało ją milczenie, jakby wszystko, co żyło kryło się w postępującej ciemności. Czuła narastający niepokój wywołany nieznanym miejscem. Słyszała szum własnej krwi w uszach i łopot serca, gdy w zasięgu wzroku widziała uciekającą sylwetkę. Sama chciała uciec, oddalić się stąd, gdziekolwiek indziej. Zrobiła ledwie parę kroków, gdy w miejscu zatrzymał ją dźwięk upadku i ostro wypowiedziana inkantacja? Chyba tak, nie znała podobnego zaklęcia, ale błysk w polu widzenia tylko ja w tym upewnił. Zamarła, wsłuchując się w krzyk i rzężenie dobiegające z ust chłopaka. Dopiero teraz dotarł do niej łopot skrzydeł, gdy ptaki poderwały się do lotu, robiąc to czego ona bardzo chciała. Uciekały.
Drgnęła nerwowo, kiedy jakaś gałązka pod jej butem zdradziła, gdzie się znajdowała. Męski głos zabrzmiał raz jeszcze i nie wątpiła, że słowa skierowane zostały do niej. Nie chciała, naprawdę nie chciała wychodzić. Jeśli nie jesteś z nimi. Z kim? Spróbowała uspokoić oddech i myśli, ale echo krzyku nadal rozbrzmiewało w uszach, potęgując strach. Spotykała na swojej drodze różnych ludzi, przywykła do pewnych zachowań, ale to, czego była świadkiem teraz to coś innego. Spuściła wzrok na swoje dłonie, skupiając się na ranie, która powstała parę minut temu. Obserwowała delikatną stróżkę krwi spływającą po skórze. Wzięła głębszy oddech, ale to wcale nie pomogło. Jeszcze jeden i kolejny.
- Ja... Nie... nie chc-cę kłopotów.- wydusiła z siebie, wystarczająco głośno, aby obcy mężczyzna mógł dokładniej zlokalizować gdzie była. Głos jej drżał, mocniej niż się spodziewała, ale świadomość, że ten gadź zabił kogoś, zrywała resztki opanowania. Odwaga miała swoje granice, które właśnie zostawały przekroczone. Ruszyła się w końcu z miejsca, opornie i powoli. Wyszła zza drzewa, zbliżając o krok i kilka kolejnych. Uniosła ciemne tęczówki na mężczyznę, by zaraz zerknąć w kierunku chłopaka, którego ciało zalegało na ziemi... rozpłatane. Zimny dreszcz przeszedł przez kręgosłup, instynkt samozachowawczy nakazywał rzucenie się do biegu w jakimkolwiek kierunku, ale skoro młodemu się nie udało, jaką szansę miała teraz ona? - Nie wiem kim... kim on był, nie wiem, co tu się dzieje.- rzuciła, spoglądając na obcego nieufnie, zaraz spuszczając wzrok na ziemie.- Mogę stąd iść? Proszę...- skuliła ramiona. Niech pozwoli jej odejść, niech da jej spokój.
Drgnęła nerwowo, kiedy jakaś gałązka pod jej butem zdradziła, gdzie się znajdowała. Męski głos zabrzmiał raz jeszcze i nie wątpiła, że słowa skierowane zostały do niej. Nie chciała, naprawdę nie chciała wychodzić. Jeśli nie jesteś z nimi. Z kim? Spróbowała uspokoić oddech i myśli, ale echo krzyku nadal rozbrzmiewało w uszach, potęgując strach. Spotykała na swojej drodze różnych ludzi, przywykła do pewnych zachowań, ale to, czego była świadkiem teraz to coś innego. Spuściła wzrok na swoje dłonie, skupiając się na ranie, która powstała parę minut temu. Obserwowała delikatną stróżkę krwi spływającą po skórze. Wzięła głębszy oddech, ale to wcale nie pomogło. Jeszcze jeden i kolejny.
- Ja... Nie... nie chc-cę kłopotów.- wydusiła z siebie, wystarczająco głośno, aby obcy mężczyzna mógł dokładniej zlokalizować gdzie była. Głos jej drżał, mocniej niż się spodziewała, ale świadomość, że ten gadź zabił kogoś, zrywała resztki opanowania. Odwaga miała swoje granice, które właśnie zostawały przekroczone. Ruszyła się w końcu z miejsca, opornie i powoli. Wyszła zza drzewa, zbliżając o krok i kilka kolejnych. Uniosła ciemne tęczówki na mężczyznę, by zaraz zerknąć w kierunku chłopaka, którego ciało zalegało na ziemi... rozpłatane. Zimny dreszcz przeszedł przez kręgosłup, instynkt samozachowawczy nakazywał rzucenie się do biegu w jakimkolwiek kierunku, ale skoro młodemu się nie udało, jaką szansę miała teraz ona? - Nie wiem kim... kim on był, nie wiem, co tu się dzieje.- rzuciła, spoglądając na obcego nieufnie, zaraz spuszczając wzrok na ziemie.- Mogę stąd iść? Proszę...- skuliła ramiona. Niech pozwoli jej odejść, niech da jej spokój.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Kobiecy, dziewczęcy? głos skierował jego spojrzenie w stronę, z której dobiegł, zarośnięte chaszcze poruszyły się, nim ich nie opuściła; Tristan uniósł w górę kącik ust, lecz uśmiech ten nie niósł wesołości ani nie sięgał oczu, zlustrował spojrzeniem jej sylwetkę, od twarzy po stopy. Całkiem ładna dziewczyna, szkoda by jej było dla rebeliantów, albo, co gorsza, szlamu. Nie wypuścił z dłoni różdżki, ale zaplótł ramiona na piersi, unosząc nieznacznie podbródek - podkreślając dzielący ich dystans. Nie do końca była w jego typie, ale miała całkiem zgrabne ciało - może mógłby się zabawić? Miała ciemniejszą karnację, zupełnie jak ulicznica.
- Włóczysz się sama po lesie, nie szukając kłopotów? - zapytał, spoglądając na nią wyczekująco, czy miała sensowne wytłumaczenie na tę wędrówkę? Szalała wojna, nigdzie nie było bezpiecznie, a samotne dziewczęta zawsze były szczególnie narażone - nie przejmowała się tym? Wydawało mu się zaskakujące, że była tutaj sama. Całkiem sama? - Skąd pochodzisz? - Przeszedł w przód, w kierunku ciała, bez szacunku przetrącając je nogą - upewniając się, że rzężący chłopiec wydał już z siebie ostatnie tchnienie. Był martwy, kiedy przechylił go na bok, z jego ust bezwładnie wylała się ciemna krew. Przez chwilę przyglądał się jego twarzy, lecz już po chwili utkwił niewzruszone spojrzenie na powrót w dziewczynie. - To się okaże - odpowiedział, czy mogła odejść? Drugi kącik ust uniósł się w górę, przyglądał się jej z tym uśmiechem w ciszy. Nie sięgał oczu. Nie był uprzejmy. Nie uspokajał.
- Jak ci na imię? - W jego pytaniu wybrzmiewała władcza nuta, nie prosił o odpowiedź, oczekiwał jej, żądał. - Jesteś czarownicą? - dopytał, jeszcze nim zdążyła odpowiedzieć. Oparł się o jeden z wysokich kamieni, pozostałości po dawnej świetności tego miejsca, nie odejmując od niej uważnego spojrzenia. - Udowodnij - zażądał, nie poruszywszy się ni o krok. - Sprowadź światło - Proste zaklęcie w zasięgu każdego - kto nie był mugolem. Czy na pewno nie była jedną z nich? Co tutaj robiła, całkiem sama? Nie ukrywała się?
- Chciałbym zobaczyć twoje dokumenty - dodał po chwili, z zastanowieniem, błyskiem jątrzącym się w ciemnej źrenicy. Dziewczyna nie wyglądała jak ktokolwiek groźny, choć mogła nieść informacje z pobliskiego transportu. Mógłby się jej po prostu pozbyć, i tak byli tutaj sami, ale chyba szukał teraz odrobiny rozrywki. Dziewczyna była ładna i zgrabna, mogła mu jej dostarczyć.
- Włóczysz się sama po lesie, nie szukając kłopotów? - zapytał, spoglądając na nią wyczekująco, czy miała sensowne wytłumaczenie na tę wędrówkę? Szalała wojna, nigdzie nie było bezpiecznie, a samotne dziewczęta zawsze były szczególnie narażone - nie przejmowała się tym? Wydawało mu się zaskakujące, że była tutaj sama. Całkiem sama? - Skąd pochodzisz? - Przeszedł w przód, w kierunku ciała, bez szacunku przetrącając je nogą - upewniając się, że rzężący chłopiec wydał już z siebie ostatnie tchnienie. Był martwy, kiedy przechylił go na bok, z jego ust bezwładnie wylała się ciemna krew. Przez chwilę przyglądał się jego twarzy, lecz już po chwili utkwił niewzruszone spojrzenie na powrót w dziewczynie. - To się okaże - odpowiedział, czy mogła odejść? Drugi kącik ust uniósł się w górę, przyglądał się jej z tym uśmiechem w ciszy. Nie sięgał oczu. Nie był uprzejmy. Nie uspokajał.
- Jak ci na imię? - W jego pytaniu wybrzmiewała władcza nuta, nie prosił o odpowiedź, oczekiwał jej, żądał. - Jesteś czarownicą? - dopytał, jeszcze nim zdążyła odpowiedzieć. Oparł się o jeden z wysokich kamieni, pozostałości po dawnej świetności tego miejsca, nie odejmując od niej uważnego spojrzenia. - Udowodnij - zażądał, nie poruszywszy się ni o krok. - Sprowadź światło - Proste zaklęcie w zasięgu każdego - kto nie był mugolem. Czy na pewno nie była jedną z nich? Co tutaj robiła, całkiem sama? Nie ukrywała się?
- Chciałbym zobaczyć twoje dokumenty - dodał po chwili, z zastanowieniem, błyskiem jątrzącym się w ciemnej źrenicy. Dziewczyna nie wyglądała jak ktokolwiek groźny, choć mogła nieść informacje z pobliskiego transportu. Mógłby się jej po prostu pozbyć, i tak byli tutaj sami, ale chyba szukał teraz odrobiny rozrywki. Dziewczyna była ładna i zgrabna, mogła mu jej dostarczyć.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Coś w postawie mężczyzny spowodowało, że poczuła kolejny dreszcz przebiegający przez kręgosłup. Był niebezpieczny, to wiedziała od dłuższej chwili, a niepodważalnym dowodem był chłopak, który miał już za sobą ostatni oddech. Drżała delikatnie, starając się nieudolnie maskować strach, ale to nie było takie proste. Nie przy tym, czego była świadkiem. Czuła, jak zmierzył ją spojrzeniem, prześliznął po jej ciele, co w tej jednej chwili zdało się obrzydliwe. Rozchyliła usta, ale przez kilka sekund, żadne słowo nie wydostało się z gardła. Rozsądek nakazywał mówić prawdę, jednak mnogość bodźców i emocje, sprawiły, że milczała.
- Nie wiem nawet, gdzie jestem.- odparła, co najpewniej wcale nie poprawiało jej sytuacji.- Ja... nie wiem. To chyba czkawka teleportacyjna, tak mówiła ona, ta lady w rezerwacie.- dodała, nie do końca pewna czy to na pewno to, ale niby pasowało. Nie chciała znajdować się innych miejscach, chciała wrócić do domu i zapomnieć o tym, co widziała.- Skąd? – powtórzyła cicho, nie wiedząc do czego naprawdę pił. Chciał wiedzieć, czy była Angielką czy gdzie mieszkała? Na pozór proste pytanie, nagle wcale takie nie było. Obserwowała, jak mężczyzna przemieszcza się, jak trąca butem zalegające na ziemi ciało. Cofnęła się o krok, później kolejny. Kiedy nieznajomy skupiał się na swojej ofierze, rozejrzała się prędko za jakąś drogą ucieczki i czymś, co mogło osłonić ją przez moment. Jeśli opanuje strach, mogła zmienić się w srokę i zniknąć w koronach drzew, skryć się między ptakami. To był pomysł, podyktowany paniką, ale jednak był. Nic nie zdążyła zrobić, gdy raz jeszcze znalazła się pod uważnym spojrzeniem.
- Eve... Eveline.- odpowiedziała, poprawiając się od razu ze zdrobnienia, którego używali wszyscy do pełnej formy o której czasami sama zapominała. Pokiwała szybko głową w reakcji na kolejne pytanie, ale zawahała się na moment, gdy zażądał dowodu. To nie było nic takiego, banalne zaklęcie, którego używała nie raz. Smukłe palce zacisnęły się z wyczuciem na figowej różdżce, drobny gest i cichy szept.- Lu... lumos.- zmrużyła nieco oczy, kiedy blask oświetlił jej twarz, ale przy tym odrobinę oślepił, rozpraszając otulający ją dotąd półmrok. Odsunęła różdżkę, by wyczarowane światło osiadało bardziej na ziemi, niż na niej samej.
- Nie mam, nie mam przy sobie. Nie wiedziałam, że będę ich potrzebować.- jak bardzo mogła mieć teraz kłopoty, nawet nie chciała gdybać.- Wyszłam tylko przed dom, nie chciałam iść nigdzie indziej.- najpewniej nie miało to znaczenia, ale było szczere.
- Nie wiem nawet, gdzie jestem.- odparła, co najpewniej wcale nie poprawiało jej sytuacji.- Ja... nie wiem. To chyba czkawka teleportacyjna, tak mówiła ona, ta lady w rezerwacie.- dodała, nie do końca pewna czy to na pewno to, ale niby pasowało. Nie chciała znajdować się innych miejscach, chciała wrócić do domu i zapomnieć o tym, co widziała.- Skąd? – powtórzyła cicho, nie wiedząc do czego naprawdę pił. Chciał wiedzieć, czy była Angielką czy gdzie mieszkała? Na pozór proste pytanie, nagle wcale takie nie było. Obserwowała, jak mężczyzna przemieszcza się, jak trąca butem zalegające na ziemi ciało. Cofnęła się o krok, później kolejny. Kiedy nieznajomy skupiał się na swojej ofierze, rozejrzała się prędko za jakąś drogą ucieczki i czymś, co mogło osłonić ją przez moment. Jeśli opanuje strach, mogła zmienić się w srokę i zniknąć w koronach drzew, skryć się między ptakami. To był pomysł, podyktowany paniką, ale jednak był. Nic nie zdążyła zrobić, gdy raz jeszcze znalazła się pod uważnym spojrzeniem.
- Eve... Eveline.- odpowiedziała, poprawiając się od razu ze zdrobnienia, którego używali wszyscy do pełnej formy o której czasami sama zapominała. Pokiwała szybko głową w reakcji na kolejne pytanie, ale zawahała się na moment, gdy zażądał dowodu. To nie było nic takiego, banalne zaklęcie, którego używała nie raz. Smukłe palce zacisnęły się z wyczuciem na figowej różdżce, drobny gest i cichy szept.- Lu... lumos.- zmrużyła nieco oczy, kiedy blask oświetlił jej twarz, ale przy tym odrobinę oślepił, rozpraszając otulający ją dotąd półmrok. Odsunęła różdżkę, by wyczarowane światło osiadało bardziej na ziemi, niż na niej samej.
- Nie mam, nie mam przy sobie. Nie wiedziałam, że będę ich potrzebować.- jak bardzo mogła mieć teraz kłopoty, nawet nie chciała gdybać.- Wyszłam tylko przed dom, nie chciałam iść nigdzie indziej.- najpewniej nie miało to znaczenia, ale było szczere.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Czkawka teleportacyjna brzmiała jak wyjątkowo mało prawdopodobne wytłumaczenie tej wizyty, dlatego na same jej wspomnienie uniósł sam kącik ust w uśmiechu, który ni trochę nie mógł dodawać otuchy. Nadgarstek bezwiednie poruszył różdżką, lecz gest ten zatrzymał się w pół ruchu, gdy wspomniała wpierw o rezerwacie, później o damie, czy mógł mieć do czynienia ze znajomą jego siostry?
- Kto? - zapytał, ściągając brew, z uwagą przyglądał się jej twarzy, rysom, wypisanym na nich emocjom, z gestów chcąc wyczytać to, co ukrywały słowa. Nie spodziewał się po niej szczerości, była przypadkowo napotkaną dziewczyną, która najpewniej pragnęła żyć. - Jakim rezerwacie? - Potrafił przecież wymienić większość, jeśli nie wszystkie w kraju, dobrze znał też ich politykę, która wystarczająco wiele mogła powiedzieć o niej samej. - Skąd - powtórzył za nią - Zgubiłaś język? Migasz się od odpowiedzi z jakiegoś szczególnego powodu, czy po prostu lubisz zabawić się w kotka i myszkę? - westchnął z zawodem. - Znasz jeszcze... jakieś ciekawe gry? - Sam miał parę pomysłów. Była młoda, ładna, a na dodatek trafiła w nieodpowiednie miejsce o nieodpowiednim czasie. Wciąż zastanawiał się, czy kolaborowała z wrogiem, lecz jej nieporadność zdawała się temu coraz silniej przeczyć - wydawała się zwyczajnie wystraszona. Z uwagą obserwował jej skuteczne próby przywołania światła - mógł być teraz pewien, że nie była jedną z nich, mugoli. Czy to mogło oznaczać, że nie kłamała również w pozostałych sprawach? Obrócił w dłoni różdżkę, skoro już tutaj była, mogła się do czekać przydać.
- Podejdź do mnie, Eveline - zaprosił ją, wycofując się o krok; nie uniósł różdżki, sądząc, że dziewczyna będzie posłuszna i bez tego - wystarczy, że pozostawała na widoku. - Ten kawaler powinien mieć kopertę gdzieś przy sobie, znajdź ją dla mnie. Tylko żwawo, nie mam na to całego dnia. - Skinął głową, wskazując na martwego chłopca, i ponaglając ją tym samym gestem. Liczył na odnalezienie listu z koordynatami, który pomoże w dalszych działaniach w okolicy. Sam nie lubił brudzić sobie rąk w ten sposób, ubranie chłopca było nasiąknięte krwią po zadanych ranach. Jeśli się nie mylił i młody rzeczywiście miał przy sobie list, papier mógł być już zniszczony - ale musiał to sprawdzić. Przynajmniej spróbować. - Gdzie ten twój dom? Niedaleko stąd są ludzie Ministerstwa Magii, zabiorą cię. Może przy okazji sprawdzą, czy masz tam dokumenty? - Tylko bądź grzeczna i rób, co do ciebie należy. Obserwował ją z uwagą, nie spuszczając jej z oka. - Nie radzę - zastrzegł, skinąwszy głową na pobliski las. - Trafiłaś na pole bitwy, w tamtą stronę zginiesz.
- Kto? - zapytał, ściągając brew, z uwagą przyglądał się jej twarzy, rysom, wypisanym na nich emocjom, z gestów chcąc wyczytać to, co ukrywały słowa. Nie spodziewał się po niej szczerości, była przypadkowo napotkaną dziewczyną, która najpewniej pragnęła żyć. - Jakim rezerwacie? - Potrafił przecież wymienić większość, jeśli nie wszystkie w kraju, dobrze znał też ich politykę, która wystarczająco wiele mogła powiedzieć o niej samej. - Skąd - powtórzył za nią - Zgubiłaś język? Migasz się od odpowiedzi z jakiegoś szczególnego powodu, czy po prostu lubisz zabawić się w kotka i myszkę? - westchnął z zawodem. - Znasz jeszcze... jakieś ciekawe gry? - Sam miał parę pomysłów. Była młoda, ładna, a na dodatek trafiła w nieodpowiednie miejsce o nieodpowiednim czasie. Wciąż zastanawiał się, czy kolaborowała z wrogiem, lecz jej nieporadność zdawała się temu coraz silniej przeczyć - wydawała się zwyczajnie wystraszona. Z uwagą obserwował jej skuteczne próby przywołania światła - mógł być teraz pewien, że nie była jedną z nich, mugoli. Czy to mogło oznaczać, że nie kłamała również w pozostałych sprawach? Obrócił w dłoni różdżkę, skoro już tutaj była, mogła się do czekać przydać.
- Podejdź do mnie, Eveline - zaprosił ją, wycofując się o krok; nie uniósł różdżki, sądząc, że dziewczyna będzie posłuszna i bez tego - wystarczy, że pozostawała na widoku. - Ten kawaler powinien mieć kopertę gdzieś przy sobie, znajdź ją dla mnie. Tylko żwawo, nie mam na to całego dnia. - Skinął głową, wskazując na martwego chłopca, i ponaglając ją tym samym gestem. Liczył na odnalezienie listu z koordynatami, który pomoże w dalszych działaniach w okolicy. Sam nie lubił brudzić sobie rąk w ten sposób, ubranie chłopca było nasiąknięte krwią po zadanych ranach. Jeśli się nie mylił i młody rzeczywiście miał przy sobie list, papier mógł być już zniszczony - ale musiał to sprawdzić. Przynajmniej spróbować. - Gdzie ten twój dom? Niedaleko stąd są ludzie Ministerstwa Magii, zabiorą cię. Może przy okazji sprawdzą, czy masz tam dokumenty? - Tylko bądź grzeczna i rób, co do ciebie należy. Obserwował ją z uwagą, nie spuszczając jej z oka. - Nie radzę - zastrzegł, skinąwszy głową na pobliski las. - Trafiłaś na pole bitwy, w tamtą stronę zginiesz.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Nie próbowała kłamać, nie pomyślała nawet, aby wyłgać się w sposób w którym mogłaby się potknąć. Jedno nieostrożne słowo mogło sprowadzić na nią kłopoty, doprowadzić do tego, że podzieli los młodzieńca na którego starała się nie patrzeć. Była pewna, że widok rozpłatanego ciała i tak będzie śnił jej się po nocach, wracał jako koszmar. Tułając się przez dwa lata widziała różne okropieństwa, ale nic podobne temu. Nic przez co, nie mogłaby ukryć strachu i czuć się w potrzasku, aż tak bardzo.
Kiedy padło pytanie przez chwilę miała pustkę w głowię, nie mogąc za nic przypomnieć sobie, jak nazywała się lady. Rozchyliła usta, ale nie wydobyła z siebie słowa. Wpatrywała się w mężczyznę, czując w kościach, że to nie poprawia jej sytuacji. Par... P... coś na P. Tego była pewna, ale strach nie pomagał.
- Parkinson... Odetta Parkinson.- rzuciła w końcu, kiedy olśniło ją.- To był rezerwat jednorożców, był tam taki mały... odłączony od reszty...- urwała, bo czy miało to znaczenie? Chyba nie.- Nie kłamię, naprawdę nie kłamię.- dodała zaraz. Słyszała jak drżał jej głos, ale naprawdę była z nim szczera.
Powtórzone pytanie, utwierdziło ją, że musiała znaleźć na nie odpowiedź. Tylko co mogła powiedzieć? Pochodziła znikąd i tylko to nasuwało jej się na myśl. Lecz czy o to mu chodziło? Czy była Angielką? Czy gdzie mieszkała? – Stąd... pochodzę z okolic Preston.- odparła, przypominając sobie jedno z wielu miast w okolicach którego zatrzymywał się tabor. Nie pamiętała już opowieści matki, gdzie tak naprawdę przyszła na świat. W pobliżu jakiego miasta. To nie miało znaczenia, nic nie wiązało ją z tamtym miejscem. Jej codzienność, jej świat łączył się z ludźmi i wozami, które nie istniały.
Z różdżką w dłoni nie czuła się pewniej, nie znała wielu zaklęć, mając jakąkolwiek biegłość jedynie w transmutacji, ale to raczej jej nie pomoże. Nie dziś. Drgnęła odrobinę, kiedy kazał jej się zbliżyć. Nie chciała, ponad wszystko nie chciała naruszać dystansu między nimi, a który nawet teraz zdawał się zbyt mały. Mimo to zbliżyła się o krok i kolejny, próbując nie wpaść w panikę. Spojrzała na nieznajomego, a później na nieruchome ciało. Poczuła, jak robi jej się niedobrze na samą myśl o dotknięciu truchła.- Nie mogę.- szepnęła.- Nie mogę tego zrobić.- dodała równie cicho. Łamała zasady, które panowały w romskiej kulturze, z ochotą przekraczała granice, lecz nie tą konkretną. Wzdrygało ją na samą myśl, a zawartość żołądka podchodziła do gardła.
Uniosła spojrzenie na mężczyznę, kiedy wspomniał o ludziach Ministerstwa. Nie chciała, aby zabrali ją gdziekolwiek, a już na pewno nie do domu.- Nie. Sama wrócę.- nie miała pewności, czy dostanie okazję do tego. Porzuciła plan o ucieczce, na chwilę zrezygnowała. Zamiast tego wahała się, czy jednak schylić się po ten list, ubrudzić dłonie posoką. Nie. To nadal było obrzydliwe. Dlaczego teraz ta dziwna przypadłość nie chciała przenieść ją gdzieś indziej? Wyrwać z tego miejsca, gdziekolwiek.
Kiedy padło pytanie przez chwilę miała pustkę w głowię, nie mogąc za nic przypomnieć sobie, jak nazywała się lady. Rozchyliła usta, ale nie wydobyła z siebie słowa. Wpatrywała się w mężczyznę, czując w kościach, że to nie poprawia jej sytuacji. Par... P... coś na P. Tego była pewna, ale strach nie pomagał.
- Parkinson... Odetta Parkinson.- rzuciła w końcu, kiedy olśniło ją.- To był rezerwat jednorożców, był tam taki mały... odłączony od reszty...- urwała, bo czy miało to znaczenie? Chyba nie.- Nie kłamię, naprawdę nie kłamię.- dodała zaraz. Słyszała jak drżał jej głos, ale naprawdę była z nim szczera.
Powtórzone pytanie, utwierdziło ją, że musiała znaleźć na nie odpowiedź. Tylko co mogła powiedzieć? Pochodziła znikąd i tylko to nasuwało jej się na myśl. Lecz czy o to mu chodziło? Czy była Angielką? Czy gdzie mieszkała? – Stąd... pochodzę z okolic Preston.- odparła, przypominając sobie jedno z wielu miast w okolicach którego zatrzymywał się tabor. Nie pamiętała już opowieści matki, gdzie tak naprawdę przyszła na świat. W pobliżu jakiego miasta. To nie miało znaczenia, nic nie wiązało ją z tamtym miejscem. Jej codzienność, jej świat łączył się z ludźmi i wozami, które nie istniały.
Z różdżką w dłoni nie czuła się pewniej, nie znała wielu zaklęć, mając jakąkolwiek biegłość jedynie w transmutacji, ale to raczej jej nie pomoże. Nie dziś. Drgnęła odrobinę, kiedy kazał jej się zbliżyć. Nie chciała, ponad wszystko nie chciała naruszać dystansu między nimi, a który nawet teraz zdawał się zbyt mały. Mimo to zbliżyła się o krok i kolejny, próbując nie wpaść w panikę. Spojrzała na nieznajomego, a później na nieruchome ciało. Poczuła, jak robi jej się niedobrze na samą myśl o dotknięciu truchła.- Nie mogę.- szepnęła.- Nie mogę tego zrobić.- dodała równie cicho. Łamała zasady, które panowały w romskiej kulturze, z ochotą przekraczała granice, lecz nie tą konkretną. Wzdrygało ją na samą myśl, a zawartość żołądka podchodziła do gardła.
Uniosła spojrzenie na mężczyznę, kiedy wspomniał o ludziach Ministerstwa. Nie chciała, aby zabrali ją gdziekolwiek, a już na pewno nie do domu.- Nie. Sama wrócę.- nie miała pewności, czy dostanie okazję do tego. Porzuciła plan o ucieczce, na chwilę zrezygnowała. Zamiast tego wahała się, czy jednak schylić się po ten list, ubrudzić dłonie posoką. Nie. To nadal było obrzydliwe. Dlaczego teraz ta dziwna przypadłość nie chciała przenieść ją gdzieś indziej? Wyrwać z tego miejsca, gdziekolwiek.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Ściągnął brew, czy naprawdę mogła spotkać się z jego kuzynką? Z twarzy nie wyglądała jak ktoś, z kim Odetta miałaby ochotę zawrzeć bliższą znajomość, ale życie zaskakiwało, zwłaszcza w ostatnim czasie. Czy mogła znać jej nazwisko, nie będąc nigdy w gościnie wspomnianego rezerwatu? Naturalnie, że mogła.
- Doskonale, zatem odprowadzą cię do Preston - odparł, z uwagą obserwując jej dziewczęcą twarz, szukając reakcji. Przecież nie mógł jej tak po prostu puścić wolno, a dokumenty winny poświadczyć głoszoną przez nią prawdę lub nieprawdę. - Być może. Powiedz, co ja mam z tobą zrobić? Trafiasz tutaj, w niewłaściwe miejsce o niewłaściwej porze, z twarzy wydajesz się co najmniej podejrzana, dokumentów nieszczęśliwie akurat zapomniałaś i zasłaniasz sie autorytetem kobiety, której nie miałaś możliwości poznać - stwierdził, raczej tonem zastanowienia, niżeli wyrzutu. Widok zwłok wyraźnie budził w niej obrzydzenie, co raczej wykluczało jej udział w walkach, nie wydawała się zresztą szkodliwa, była za to całkiem śliczna. Miejscowość Preston nic mu nie mówiła, ale nie o to pytał. Śniada skóra nie była angielska.
- A do tego jesteś nieposłuszna - dodał z zawodem. Nie zamierzał sam brudzić sobie rąk, kazał to zrobić jej. Ale mała najwyraźniej wciąż nie zdawała sobie sprawy z powagi sytuacji, w której się znalazła. - Nie składałem próśb - oznajmił, przyglądając się jej z surowością twarzy; czy naprawdę sądziła, że obchodziła go jej odmowa, w jednej i drugiej sprawie? Zadarta broda była jego naturalnym gestem, w odbiorze zdradzając równie wrodzoną arogancję. - Żwawiej, dziewczyno, nie mam całego dnia - upomniał ją oschle, tracąc cierpliwość; podskakiwali mu rebelianci, ale zbuntowane małolaty były dla niego nowością. Obrócił rózdżkę w dłoniach, nie wahając się ni chwili i bez zająknięcia przywołując inkantację:
- Servio, klękaj - zażądał od niej, decydując samej ugiąć jej kolana, jeśli własne siły jej na to nie pozwalały. Miała ostatnią chwilę na to, by jednak posłuchać zdrowego rozsądku i przestać sobie z niego drwić w ten sposób. Nie interesowała go odmowa. - Podaj mi to - rozkazał krótko, wyciągając dłoń w kierunku klęczącej dziewczyny.
- Doskonale, zatem odprowadzą cię do Preston - odparł, z uwagą obserwując jej dziewczęcą twarz, szukając reakcji. Przecież nie mógł jej tak po prostu puścić wolno, a dokumenty winny poświadczyć głoszoną przez nią prawdę lub nieprawdę. - Być może. Powiedz, co ja mam z tobą zrobić? Trafiasz tutaj, w niewłaściwe miejsce o niewłaściwej porze, z twarzy wydajesz się co najmniej podejrzana, dokumentów nieszczęśliwie akurat zapomniałaś i zasłaniasz sie autorytetem kobiety, której nie miałaś możliwości poznać - stwierdził, raczej tonem zastanowienia, niżeli wyrzutu. Widok zwłok wyraźnie budził w niej obrzydzenie, co raczej wykluczało jej udział w walkach, nie wydawała się zresztą szkodliwa, była za to całkiem śliczna. Miejscowość Preston nic mu nie mówiła, ale nie o to pytał. Śniada skóra nie była angielska.
- A do tego jesteś nieposłuszna - dodał z zawodem. Nie zamierzał sam brudzić sobie rąk, kazał to zrobić jej. Ale mała najwyraźniej wciąż nie zdawała sobie sprawy z powagi sytuacji, w której się znalazła. - Nie składałem próśb - oznajmił, przyglądając się jej z surowością twarzy; czy naprawdę sądziła, że obchodziła go jej odmowa, w jednej i drugiej sprawie? Zadarta broda była jego naturalnym gestem, w odbiorze zdradzając równie wrodzoną arogancję. - Żwawiej, dziewczyno, nie mam całego dnia - upomniał ją oschle, tracąc cierpliwość; podskakiwali mu rebelianci, ale zbuntowane małolaty były dla niego nowością. Obrócił rózdżkę w dłoniach, nie wahając się ni chwili i bez zająknięcia przywołując inkantację:
- Servio, klękaj - zażądał od niej, decydując samej ugiąć jej kolana, jeśli własne siły jej na to nie pozwalały. Miała ostatnią chwilę na to, by jednak posłuchać zdrowego rozsądku i przestać sobie z niego drwić w ten sposób. Nie interesowała go odmowa. - Podaj mi to - rozkazał krótko, wyciągając dłoń w kierunku klęczącej dziewczyny.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 28
--------------------------------
#2 'k10' : 7
#1 'k100' : 28
--------------------------------
#2 'k10' : 7
Przezwyciężając strach, obserwowała twarz mężczyzny, próbując dostrzec w jego mimice cokolwiek. Przeszkodą był jednak fakt, że wcale go nie znała, nie wiedziała, co było oznaką spokoju, a co zdenerwowania. Widząc, jak ściągnął brwi, mogła tylko zastanawiać się, co to dla niej oznacza, jakie emocje wzbudziła szczerością. Wątpiła jednak, aby jakkolwiek pozytywne.
- Nie, nie trzeba.- odparła. Nie mogła iść z nikim do Preston, po pierwsze za daleko, a po drugie nie miała czego tam szukać. Przygryzła od środka policzek aż do krwi, próbując bólem skupić myśli. Czasami się udawało, opanować panikę gorszą, niż to, co teraz jej towarzyszyło. Skrzywiła się minimalnie, kiedy wyliczał, uświadamiając jej tylko dobitniej, jak kiepski wybrała moment i jak niewiarygodna była w oczach mężczyzny.- Puścić bym znikła ci z oczu.- zaryzykowała, nawet jeśli nie łudziła się, że cokolwiek tym ugra.- Miałam! Poznałam ją.- podniosła na moment głos, by zaraz ściszyć go ledwo do szeptu.
Wzdrygnęła się ledwo widocznie, słysząc, że była nieposłuszna. Ile razy już to słyszała z podobnym zawodem. Czasami nie dosłownie, niekiedy ubranym w nieco inne słowa. Spuściła wzrok na ziemię, omiotła wzrokiem ciało zalegające tam od kilku minut, powiodła spojrzeniem w bok na ciemność, jaka ich otaczała. Zmiana w tonie głosu mężczyzny sprawiła, że z pewnym zacięciem podniosła na niego spojrzenie. Strach dalej czaił się w ciemnych tęczówkach, lecz teraz przykryty uporem. Nie drgnęła z miejsca, kiedy ją popędził. Skoro już doszedł do tego, że nie słuchała, mógł sobie darować powtarzanie żądania. W podobnym geście uniosła nieco brodę, a drwina zamajaczyła w kącikach ust, gdy delikatnie uniosły się ku górze.
Rozchyliła usta, by odpowiedzieć, ale to nieznajomy okazał się szybszy. Otworzyła szerzej oczy, widząc, jak poruszył różdżką i usłyszała zaklęcie. Szok pogłębił się, kiedy coś ugięło jej kolana. Syknęła cicho, kiedy uderzyła o ziemię, a w skórę wbiły się jakieś drobne kamyczki skryte pod śniegiem. Zabolało, lecz nie bardziej niż rozcięta dłoń. Mając wątpliwą okazję przyjrzeć się z bliska rozpłatanemu ciału, poczuła mdłości. Zawartość żołądka podeszła do góry, ale zdążyła powstrzymać się przed zwróceniem.
Nie chciała dotykać trupa, brzydziło ją to. Nie ważne kim był ten chłopak wcześniej, teraz pozostawał truchłem zalanym krwią. Wciągnęła powietrze w płuca, starając się opanować nową falę mdłości, ale wręcz poczuła zapach krwi. Zakaszlała, walcząc z własnym organizmem. Mogła grać na czas, ale człowiek, który stał nad nią udowodnił już, że jeśli prośbą nic nie wskóra, sięgnie po przymus. Chciała tego uniknąć, obawiając się, co może stać się za chwilę. Ze wstrętem wyciągnęła dłoń, by odchylić przesiąknięty posoką materiał, a później kolejny. W wewnętrznej kieszeni faktycznie znalazła kopertę, więc wyciągnęła ją ostrożnie. Zamierzała podać mu ją, ale wtedy poczuła to znajome już szarpnięcie we wnętrznościach. W przypływie odwagi lub skrajnej głupoty cofnęła dłoń z listem, ściskając go mocno w palcach. Nie obchodziła go jej treść, najpewniej wyrzuci go w kolejnym miejscu, ale teraz... zamierzała odegrać się. Uniosła drugą dłoń do ust, by złożyć pocałunek na palcach i dmuchnąć pozornie posyłając całusa mężczyźnie, by od razu pokazać środkowy palec z bezczelnym uśmieszkiem. To były sekundy, ale wystarczyły. Szarpniecie się wzmogło, świat zniekształcił na moment, a z ust uciekło głośne
Hep!
| zt
- Nie, nie trzeba.- odparła. Nie mogła iść z nikim do Preston, po pierwsze za daleko, a po drugie nie miała czego tam szukać. Przygryzła od środka policzek aż do krwi, próbując bólem skupić myśli. Czasami się udawało, opanować panikę gorszą, niż to, co teraz jej towarzyszyło. Skrzywiła się minimalnie, kiedy wyliczał, uświadamiając jej tylko dobitniej, jak kiepski wybrała moment i jak niewiarygodna była w oczach mężczyzny.- Puścić bym znikła ci z oczu.- zaryzykowała, nawet jeśli nie łudziła się, że cokolwiek tym ugra.- Miałam! Poznałam ją.- podniosła na moment głos, by zaraz ściszyć go ledwo do szeptu.
Wzdrygnęła się ledwo widocznie, słysząc, że była nieposłuszna. Ile razy już to słyszała z podobnym zawodem. Czasami nie dosłownie, niekiedy ubranym w nieco inne słowa. Spuściła wzrok na ziemię, omiotła wzrokiem ciało zalegające tam od kilku minut, powiodła spojrzeniem w bok na ciemność, jaka ich otaczała. Zmiana w tonie głosu mężczyzny sprawiła, że z pewnym zacięciem podniosła na niego spojrzenie. Strach dalej czaił się w ciemnych tęczówkach, lecz teraz przykryty uporem. Nie drgnęła z miejsca, kiedy ją popędził. Skoro już doszedł do tego, że nie słuchała, mógł sobie darować powtarzanie żądania. W podobnym geście uniosła nieco brodę, a drwina zamajaczyła w kącikach ust, gdy delikatnie uniosły się ku górze.
Rozchyliła usta, by odpowiedzieć, ale to nieznajomy okazał się szybszy. Otworzyła szerzej oczy, widząc, jak poruszył różdżką i usłyszała zaklęcie. Szok pogłębił się, kiedy coś ugięło jej kolana. Syknęła cicho, kiedy uderzyła o ziemię, a w skórę wbiły się jakieś drobne kamyczki skryte pod śniegiem. Zabolało, lecz nie bardziej niż rozcięta dłoń. Mając wątpliwą okazję przyjrzeć się z bliska rozpłatanemu ciału, poczuła mdłości. Zawartość żołądka podeszła do góry, ale zdążyła powstrzymać się przed zwróceniem.
Nie chciała dotykać trupa, brzydziło ją to. Nie ważne kim był ten chłopak wcześniej, teraz pozostawał truchłem zalanym krwią. Wciągnęła powietrze w płuca, starając się opanować nową falę mdłości, ale wręcz poczuła zapach krwi. Zakaszlała, walcząc z własnym organizmem. Mogła grać na czas, ale człowiek, który stał nad nią udowodnił już, że jeśli prośbą nic nie wskóra, sięgnie po przymus. Chciała tego uniknąć, obawiając się, co może stać się za chwilę. Ze wstrętem wyciągnęła dłoń, by odchylić przesiąknięty posoką materiał, a później kolejny. W wewnętrznej kieszeni faktycznie znalazła kopertę, więc wyciągnęła ją ostrożnie. Zamierzała podać mu ją, ale wtedy poczuła to znajome już szarpnięcie we wnętrznościach. W przypływie odwagi lub skrajnej głupoty cofnęła dłoń z listem, ściskając go mocno w palcach. Nie obchodziła go jej treść, najpewniej wyrzuci go w kolejnym miejscu, ale teraz... zamierzała odegrać się. Uniosła drugą dłoń do ust, by złożyć pocałunek na palcach i dmuchnąć pozornie posyłając całusa mężczyźnie, by od razu pokazać środkowy palec z bezczelnym uśmieszkiem. To były sekundy, ale wystarczyły. Szarpniecie się wzmogło, świat zniekształcił na moment, a z ust uciekło głośne
Hep!
| zt
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Obserwował Eve uginającą się pod mocą zaklęcia, które zmusiło ją do odmówienia działania, nie opuszczając jednak pochwyconej między palcami różdżki. Przyglądał się jej z uwagą, uważnie spoglądając na ruchy jej dłoni szukających jego zguby w ubraniach zmarłego, między połami płaszcza, gotów zareagować, gdyby próbowała w jakikolwiek sposób uchylić się od jego rozkazu. Nie odpowiedział na jej propozycję, zamiast tego uśmiechnął się samym kącikiem ust, nie wierząc, by była tak naiwna, by sądzić, że istniała jakakolwiek możliwość, że Tristan puści ją tak po prostu. Rzucane przez nią kłamstewka, zaprzeczane w kolejnych ruchach, wyglądały zwyczajnie podejrzanie. Czy miała coś na sumieniu, czy tylko się bała, to miało się dopiero okazać. Bezczelna drwina na jej ustach podpowiadała, że dziewczyna nie należała do tych bystrzejszych, wciąż nie pojmując, w jakiej znalazła się sytuacji.
- Sectumsesmpra - wypowiedział inkantację krwawego, brutalnego zaklęcia w tej samej chwili, w której dziewczyna cofnęła rękę z listem; wiązka zaklęcia pomknęła w jej kierunku, gdy zaczęła stroić miny i wygrażać mu środkowym palcem w gówniarskim geście, który nie robił na nim większego wrażenia. Krew trysnęła, lecz dziewczyna nie zdążyła przed nim upaść - zniknęła, porwana mocą magicznej przypadłości, w sprawie której najwyraźniej nie kłamała. Z jego zgubą, ale przynajmniej wiedział, że nie zdoła jej nikomu dostarczyć. Zadarł nieznacznie brodę, miała dziś dużo szczęścia,. Ale być może pewnego dnia wpadną na siebie ponownie, będzie ją pamiętał. Miała charakterystyczną, ładną urodę. Miała, blizn nie pozbędzie się tak łatwo.
Jeśli słowa dziewczyny się potwierdzą, powinien pomówić z Odettą odnośnie towarzystwa, w jakim się obraca. Jego mała kuzynka nie do końca rozumiała, jak funkcjonował świat, lecz czy to możliwe, że szukała towarzystwa wśród tak specyficznych ludzi? Nie chciał jej tego zarzucać, nie miał powodów wątpić w jej wierność rodzinie, zwłaszcza, gdy żadne ze słów Cyganki nie zdobyło jego zaufania. Czy to pierwsze imię, jakie pamiętała z gazet, czy miała też inne powody? Jakiekolwiek by nie były, Odetta winna była o tym wiedzieć. Musiała zostać przestrzeżona przed oszustami czyhającymi na jej dobre imię i zamierzał to zrobić.
Kiedy tylko skończy tutaj, miał jeszcze parę spraw do załatwienia.
rzut, sectumsempra zadaje 94 obrażenia cięte , rana I stopnia
/zt
- Sectumsesmpra - wypowiedział inkantację krwawego, brutalnego zaklęcia w tej samej chwili, w której dziewczyna cofnęła rękę z listem; wiązka zaklęcia pomknęła w jej kierunku, gdy zaczęła stroić miny i wygrażać mu środkowym palcem w gówniarskim geście, który nie robił na nim większego wrażenia. Krew trysnęła, lecz dziewczyna nie zdążyła przed nim upaść - zniknęła, porwana mocą magicznej przypadłości, w sprawie której najwyraźniej nie kłamała. Z jego zgubą, ale przynajmniej wiedział, że nie zdoła jej nikomu dostarczyć. Zadarł nieznacznie brodę, miała dziś dużo szczęścia,. Ale być może pewnego dnia wpadną na siebie ponownie, będzie ją pamiętał. Miała charakterystyczną, ładną urodę. Miała, blizn nie pozbędzie się tak łatwo.
Jeśli słowa dziewczyny się potwierdzą, powinien pomówić z Odettą odnośnie towarzystwa, w jakim się obraca. Jego mała kuzynka nie do końca rozumiała, jak funkcjonował świat, lecz czy to możliwe, że szukała towarzystwa wśród tak specyficznych ludzi? Nie chciał jej tego zarzucać, nie miał powodów wątpić w jej wierność rodzinie, zwłaszcza, gdy żadne ze słów Cyganki nie zdobyło jego zaufania. Czy to pierwsze imię, jakie pamiętała z gazet, czy miała też inne powody? Jakiekolwiek by nie były, Odetta winna była o tym wiedzieć. Musiała zostać przestrzeżona przed oszustami czyhającymi na jej dobre imię i zamierzał to zrobić.
Kiedy tylko skończy tutaj, miał jeszcze parę spraw do załatwienia.
rzut, sectumsempra zadaje 94 obrażenia cięte , rana I stopnia
/zt
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Wieża Halnaker
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Sussex