Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Suffolk
Newmarket
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Newmarket
Niewielkie miasteczko na granicy hrabstwa. Słynie z otaczających go terenów, na których nie brak boisk do polo, i torów służących wyścigom konnym. Sama miejscowość nie liczy zbyt wielu mieszkańców, obfituje za to w hotele o różnym standardzie i sklepy, szczególnie specjalistyczne - jeździeckie i pamiątkowe. W samym centrum mieści się niewielki, wybrukowany ryneczek, po którym jeżdżą tramwaje. Osiedle domków przy Drinkwater jest jedynym miejscem w Newmarket zamieszkiwanym wyłącznie przez czarodziejów.
Nie minęło wiele czasu od kiedy dostąpiłem wyjątkowych zaszczytów. Gro osób wiązałoby je jedynie z wyróżnieniem, słusznym – tudzież nie – przyznaniem władzy, o której wcześniej nie śmiałem nawet śnić. Poniekąd mieli rację, jednakże istniała jeszcze druga strona medalu, bardziej złożona i wymagająca, a przede wszystkim obarczająca ogromną odpowiedzialnością oraz koniecznością poświęcenia. Czy byłem na to gotów? Czy istniała szansa, że wsiąknę w polityczny świat na tyle, aby zapewnić hrabstwu harmonię i upragniony pokój? Nie widziałem się w tej roli, jeszcze nie teraz, jednakże nie oznaczało to, iż wolałem złożyć różdżkę i odstąpić od powierzonego mi zadania. Właśnie tak próbowałem do tego podejść, jak do nowego celu, którego osiągnięcie poprzedzała droga usłana licznymi przeszkodami; mniejszymi i większymi, trudniejszymi oraz stworzonymi dla typowych laików.
Skłamałbym twierdząc, że w pełni zdążyłem się rozeznać w nastrojach miejscowej ludności. Pierwsze rozmowy przyniosły jednak efekty zapewniając mi garść niezbędnych informacji, jakie mogły posłużyć za fundament planu odbudowy. Podstawową kwestią była kontynuacja poszerzania wpływów, wprowadzania solidnej i bezwzględnej polityki bazującej na czystości krwi, co między innymi wiązało się z usunięciem resztki mugolskiej części społeczności. Ostatnie wydarzenia odbiły się tu szerokim echem, wielu uciekało w popłochu, ale nie wszyscy okazali się tchórzami. Pragnęli walczyć o rzekomo swoje ziemie, domy i spuściznę, nawet jeśli ta bitwa miała okazać się ostatnią w ich życiu. W pewnym sensie szanowałem to podejście, albowiem najwyraźniej nawet niemagiczną zarazę stać było na zmierzenie się z nieuniknionym, z przeznaczeniem skazującym ich na sromotą porażkę. Uważałem jednak, że każdy przejaw odwagi oraz honoru należało docenić, dlatego nigdy nie lekceważyłem swych wrogów, a w szczególności tych działających z ramienia Longbottoma. Miałem o nich wyrobione zdanie, pragnąłem czym prędzej przelać krew zdrajców, ale każdy miał prawo do własnych wyborów – oni je podjęli ryzykując najwyższą ceną. Akceptowałem to.
Priorytetem bezapelacyjnie była zachodnia część Suffolk. Stabilizacja pozostawała w strzępkach i choć antymugolskie poglądy dostrzegalne były wszem i wobec, to jeszcze wiele brakowało do obwieszczenia sukcesu. Zdawałem sobie sprawę, iż należało wpierw wzmocnić granice, uniemożliwić wszelkim niepowołanym osobom ich przekroczenie oraz zabezpieczyć pozornie ukryte przejścia – nie tylko te magiczne.
Moją uwagę przykuło niewielkie miasteczko Newmarket, znajdujące się na skraju hrabstwa, gdzie przed wojną czarodzieje stanowili zdecydowaną mniejszość społeczeństwa. Planowałem dokładniej mu się przyjrzeć, dlatego przez kilka ostatnich dni rozglądałem się po strategicznych punktach pod maską innego oblicza. Mych uszu docierały różne dialogi; wspominane były kwestie ważne, ale też te zupełnie powszechne, pozbawione politycznego podtekstu. Ludzie zdawali się być obojętni, znacznie bardziej zamknięci w sobie – być może na skutek ostatnich wydarzeń tudzież strachu związanego z głośnym wypowiadaniem własnych poglądów. Nieszczególnie by mnie to zaintrygowało wszak w ostatnich miesiącach było to dość powszechne, gdyby nie fakt skrawka pergaminu, który nietypowo często przekazywany był pomiędzy różnej maści rozmówcami. Wiedziałem, że musiałem go zdobyć, poznać treść i zrozumieć, co tak naprawdę krążyło wśród mieszkańców, albowiem gdzieś w głębi siebie czułem, iż każdy zawierał te same informacje. Miałem czujne oko, więc zdołałem dostrzec, że wielkość oraz sposób złożenia były za każdym razem identyczne. Zakradnięcie się za przypadkową ofiarą i zamknięcie jej ust na dobre było prostsze, niżeli wtargnięcie niezauważonym do mieszkania, dlatego nie zwlekałem z podjęciem decyzji.
Lokalny bar nie pękał w szwach. Pojedyncze stoliki zajęte były przez czarodziejów, których z wyraźnym znużeniem obserwował barman serwujący kiepskiej jakości piwo. Wiedziałem jednak, że właśnie takie miejsca – biorąc pod uwagę te publiczne – zapewniały największy komfort rozmowy oraz niezbędną dyskrecję. Z tych powodów to właśnie tu zaprosiłem Claire, aby poznać jej opinię na temat zdobyczy. Kuzyn wspominał o jej pasji oraz doświadczeniu, jakie w tej sytuacji mogły okazać się niezbędne.
Zasiadłem przy jednym ze stolików znajdujących się nieco na uboczu. Chwyciłem w dłoń wcześniej zamówiony kufel trunku i upiłem z niego oczekując na przybycie dziewczyny. Odradzałbym picie tego paskudztwa ciepłego, a zatem lepiej dla niej żeby się nie spóźniła. Choć jeśli faktycznie miała do czynienia z Cillianem na co dzień, to mogło jej to wejść w skórę.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 10
'k100' : 10
Może i w ostatnich miesiącach zaczęła spędzać z Cillianem więcej czasu, niż dotychczas, lecz Macnair miał w sobie cechy (nie sposób zliczyć ich używając palców obu dłoni), jakich Claire nie akceptowała, o przyswajaniu ich jako swoje nie wspominając. Spóźniać się nie znosiła. Wyróżniała ją obowiązkowość, dotrzymywanie terminów, dopinanie zadań na ostatni guzik - najlepiej przed czasem, zostawiając zapas na wszelkie niezaplanowane wypadki. Wpadała w głęboką irytację, kiedy coś szło niezgodnie z planem, kiedy ktoś nie stawał na wysokości zadania, gdy całe przedsięwzięcie upadało przez czyjeś niedopatrzenie. Czyjeś, bo przecież sobie nie miała nic do zarzucenia, (niemal) nigdy.
Nie było to więc dziwne, że w umówionym miejscu pojawiła się o czasie, jeszcze nim Drew zdążył zamoczyć usta w kuflu piwa. Pchnęła drzwi wejściowe lokalnego baru, rozglądając się po mało licznej, zebranej weń klienteli, czujnym spojrzeniem szukając swego dzisiejszego towarzysza. Pisał do niej przed paroma dniami, powołując się na znajomość z Cillianem, choć kojarzyła go już ze spotkania po uroczystościach w Londynie. Znalazł się w gronie zasłużonych czarodziejów, odebrał odznaczenie z rąk samego Ministra Magii i jeszcze dostał pod opiekę ziemie. Z odbytej w kuluarach krótkiej rozmowy wywnioskowała, że Macnair może nie mieć czasu na zarządzanie sprezentowanymi terenami, co sprawiło, że zaczęła poddawać w wątpliwość decyzję Ministra. Czy tytuł służyć miał wyłącznie podtrzymaniu tradycji, sztucznemu pompowaniu starych zwyczajów, których dziś niewielu chciało brać na swoje barki? Piękne uśmiechy w odbiciu fleszy wyglądały niesamowicie na scenie, jak i na łamach gazet, tylko czy była w nich szczerość oraz świadomość przyjmowanych obowiązków? Otrzymany od Drew list miał zmienić nastawienie Claire wobec tych decyzji. Czyżby był gotów przyjąć na siebie odpowiedzialność, zrobić coś na rzecz swoich ludzi? I przede wszystkim, czy było to u nich rodzinne i czy wciąż była jeszcze szansa dla Cilliana?
Większej meliny nie było?, przemknęło jej przez myśl, kiedy przekraczając próg baru omiotła spojrzeniem zagraconą, podniszczoną przestrzeń. Claire nie miała problemu z brudem czy zapadającym się fundamentem. Podczas wypraw z ramienia Banku Gringotta wielokrotnie miała (wątpliwą?) przyjemność bywać w miejscach o tragicznych warunkach, jednak katakumby czy miejsca kultury miały wpisane w charakterystykę, by takimi być. Lokale funkcjonujące w opinii panny Fancourt powinny być przystosowane do tego, by przyjmować klientów na przyzwoitych warunkach, jednak wszystko wskazywało na to, że takich przybytkach bywać jej się nie zdarzało. Nie powstrzymała gestu uniesionych brwi zwątpienia, ale nie wycofała się, stawiając kolejne kroki w kierunku stolika na uboczu, przy którym siedział Drew. Zdjęła długi, sięgający kolan płaszcz i przerzuciła go przez oparcie jednego z krzeseł, prezentując w całej swej okazałości codzienną kreację. Dopasowany golf o barwie zgaszonej musztardy wsunięty był za brzeg spiętych paskiem spodni. Te nie budziły już kontrowersji w oczach innych czarodziejów, którzy zwracając uwagę na oschły, mało przystępny wyraz twarzy Claire powstrzymywali się od komentarzy o gnającej ku rewolucji modzie damskiej.
- Przytulnie tu - mruknęła, nie kryjąc ironii, kiedy zasiadając obok czarodzieja odrzuciła na plecy długie, związane w warkocz włosy. - Czy odwiedzenie wszystkich melin w Suffolk należy teraz do twoich obowiązków? - zapytała, unosząc kącik ust w uśmiechu i ogniskując spojrzenie na ciemnowłosym mężczyźnie. Wysłanym przez siebie listem wzbudził jej ciekawość i czym prędzej chciała przejść do tematu, jaki ich tu przygnał, lecz nie mogła sobie odmówić kilku słów neutralnej pogawędki.
Nie było to więc dziwne, że w umówionym miejscu pojawiła się o czasie, jeszcze nim Drew zdążył zamoczyć usta w kuflu piwa. Pchnęła drzwi wejściowe lokalnego baru, rozglądając się po mało licznej, zebranej weń klienteli, czujnym spojrzeniem szukając swego dzisiejszego towarzysza. Pisał do niej przed paroma dniami, powołując się na znajomość z Cillianem, choć kojarzyła go już ze spotkania po uroczystościach w Londynie. Znalazł się w gronie zasłużonych czarodziejów, odebrał odznaczenie z rąk samego Ministra Magii i jeszcze dostał pod opiekę ziemie. Z odbytej w kuluarach krótkiej rozmowy wywnioskowała, że Macnair może nie mieć czasu na zarządzanie sprezentowanymi terenami, co sprawiło, że zaczęła poddawać w wątpliwość decyzję Ministra. Czy tytuł służyć miał wyłącznie podtrzymaniu tradycji, sztucznemu pompowaniu starych zwyczajów, których dziś niewielu chciało brać na swoje barki? Piękne uśmiechy w odbiciu fleszy wyglądały niesamowicie na scenie, jak i na łamach gazet, tylko czy była w nich szczerość oraz świadomość przyjmowanych obowiązków? Otrzymany od Drew list miał zmienić nastawienie Claire wobec tych decyzji. Czyżby był gotów przyjąć na siebie odpowiedzialność, zrobić coś na rzecz swoich ludzi? I przede wszystkim, czy było to u nich rodzinne i czy wciąż była jeszcze szansa dla Cilliana?
Większej meliny nie było?, przemknęło jej przez myśl, kiedy przekraczając próg baru omiotła spojrzeniem zagraconą, podniszczoną przestrzeń. Claire nie miała problemu z brudem czy zapadającym się fundamentem. Podczas wypraw z ramienia Banku Gringotta wielokrotnie miała (wątpliwą?) przyjemność bywać w miejscach o tragicznych warunkach, jednak katakumby czy miejsca kultury miały wpisane w charakterystykę, by takimi być. Lokale funkcjonujące w opinii panny Fancourt powinny być przystosowane do tego, by przyjmować klientów na przyzwoitych warunkach, jednak wszystko wskazywało na to, że takich przybytkach bywać jej się nie zdarzało. Nie powstrzymała gestu uniesionych brwi zwątpienia, ale nie wycofała się, stawiając kolejne kroki w kierunku stolika na uboczu, przy którym siedział Drew. Zdjęła długi, sięgający kolan płaszcz i przerzuciła go przez oparcie jednego z krzeseł, prezentując w całej swej okazałości codzienną kreację. Dopasowany golf o barwie zgaszonej musztardy wsunięty był za brzeg spiętych paskiem spodni. Te nie budziły już kontrowersji w oczach innych czarodziejów, którzy zwracając uwagę na oschły, mało przystępny wyraz twarzy Claire powstrzymywali się od komentarzy o gnającej ku rewolucji modzie damskiej.
- Przytulnie tu - mruknęła, nie kryjąc ironii, kiedy zasiadając obok czarodzieja odrzuciła na plecy długie, związane w warkocz włosy. - Czy odwiedzenie wszystkich melin w Suffolk należy teraz do twoich obowiązków? - zapytała, unosząc kącik ust w uśmiechu i ogniskując spojrzenie na ciemnowłosym mężczyźnie. Wysłanym przez siebie listem wzbudził jej ciekawość i czym prędzej chciała przejść do tematu, jaki ich tu przygnał, lecz nie mogła sobie odmówić kilku słów neutralnej pogawędki.
Ostatnie czego bym się spodziewał, to fakt, że kuzyn ujrzał tą samą kobietę więcej jak dwa razy; podczas kolacji i tuż po przebudzeniu, kiedy to z szybkością wampusa zbierał swoje rzeczy. Clarie musiała mieć coś w sobie lub po prostu skrywała asa w rękawie, choć nie sprawiała wrażenia równie bezwzględnej. Czyżby naprawdę zwróciła jego uwagę? Sprawiła, że w końcu postanowił zwolnić i zachowywać się nieco bardziej odpowiedzialnie? Nie mogłem odmówić mu gustu, w tej sferze byliśmy do siebie skrajnie podobni, jednakże niejedną piękność odesłał już z kwitkiem. Byliśmy rodziną, wbrew pozorom chciałem dla niego jak najlepiej, dlatego cieszyła mnie ta zmiana. Być może każdego Macnaira powrót do Londynu miał uczynić lepszym, bowiem w końcu ja sam po przekroczeniu granic stałem na rozdrożu. Zostać, błądzić dalej? Szybko znalazłem odpowiedzi na postawione pytania i widziałem, że Cillian również takowe odszukał.
Uśmiechnąłem się pod nosem, kiedy wraz z wybitą godziną spotkania drzwi przybytku otworzyły się. Czułem, iż w progach znajdowała się panna Fancourt, co potwierdziło się zaraz po tym jak wkroczyła do środka z nieco posępną miną. Obserwowałem ją z uwagą, pozwoliłem sobie nawet na szybkie zmierzenie jej wzrokiem, co z pewnością nie było taktowne, lecz nie dbałem o to. Byłem daleki od oceniania kobiecej garderoby, stroniłem też od opinii, iż panie nadawały się tylko do zajmowania ogniskiem domowym oraz potomstwem, więc przywitałem ją z należytym szacunkiem. Rzecz jasna było ono oszczędne w słowach, skłaniało się do krótkiego skinięcia głową i wskazania stojącego naprzeciw krzesła, ale tak też bym uczynił względem każdego innego rozmówcy. Spotkaliśmy się dzisiaj za moją inicjatywą i też poniekąd w mojej sprawie, dlatego radował mnie fakt, iż zgodziła się wspomóc własną różdżką oraz doświadczeniem.
Wygiąłem wargi w kpiącym wyrazie słysząc nieco zgryźliwy komentarz. Wyczułem ironię, nie spodziewałem się pochlebstw względem doboru miejsca, aczkolwiek przyzwyczaiłem się do podobnych przybytków. Wychodziłem z założenia, iż w takowych zdecydowanie mniej ścian miało uszy i nie trzeba było za każdym razem oglądać się za ramię. Zależało mi na spokoju oraz dyskrecji, a pijani goście ze społecznego marginesu taki komfort zapewniali. -Jakbym wiedział, że będzie to dla ciebie taka ujma, to od razu zaprosiłbym cię w moje skromne cztery kąty- zaśmiałem się pod nosem unosząc kufel z wątpliwą zawartością. -Choć nie jestem przekonany, czy u mnie jest przytulniej- rozglądnąłem się pobieżnie po rozstawionych stolikach. Rzecz jasna jedynie żartowałem, ciężko było mieć gorszy bajzel we własnym mieszkaniu. Wszędobylski kurz i pajęczyny prawdopodobnie stanowiły domenę tego baru. -Im dłużej jednak tu przebywam, tym większą zyskuję pewność, że to idealne miejsce na pierwszą randkę- dodałem powracając spojrzeniem do brązowych tęczówek.
-Cieszę się, że zgodziłaś się pomóc- stwierdziłem zgodnie z prawdą. Nie potrafiłem dziękować, nigdy to słowo nie przeszło mi przez gardło. -Zapewne zastanawiasz się co robimy w takiej dziurze, gdy dookoła znajdują się o wiele większe miasta- zacząłem przypuszczając, iż ta zagwozdka pojawiła się w jej głowie, kiedy tylko zjawiła się w Suffolk. -Kilka mil dalej znajduje się granica i to właśnie tutejsi mogą odpowiadać, że przerzucanie przez nią zbiegów. Węszyłem przez kilka dni, rozglądałem się za potencjalnymi zdrajcami, ale żaden nie przykuł na dłużej mojej uwagi. Pojawiło się jednak coś innego- kontynuowałem przechodząc od razu do rzeczy. Nie widziałem sensu w szczegółowych wprowadzeniach, gdyż nic innego bardziej nie szanowałem jak czasu swego rozmówcy. Z kieszeni wysunąłem skrawek papieru i zamknąłem go w dłoni nie chcąc, aby ktokolwiek zobaczył zdobycz. -Zapisane informacje krążą wśród lokalnej społeczności. Kilkukrotnie widziałem jak dyskretnie je sobie przekazują. Mam wrażenie, że to szyfr, klucz do miejsca, które chronią. Wiem, że znasz się na runach, ale tych na pergaminie nie tłumaczyłbym dosłownie- dodałem.
Uśmiechnąłem się pod nosem, kiedy wraz z wybitą godziną spotkania drzwi przybytku otworzyły się. Czułem, iż w progach znajdowała się panna Fancourt, co potwierdziło się zaraz po tym jak wkroczyła do środka z nieco posępną miną. Obserwowałem ją z uwagą, pozwoliłem sobie nawet na szybkie zmierzenie jej wzrokiem, co z pewnością nie było taktowne, lecz nie dbałem o to. Byłem daleki od oceniania kobiecej garderoby, stroniłem też od opinii, iż panie nadawały się tylko do zajmowania ogniskiem domowym oraz potomstwem, więc przywitałem ją z należytym szacunkiem. Rzecz jasna było ono oszczędne w słowach, skłaniało się do krótkiego skinięcia głową i wskazania stojącego naprzeciw krzesła, ale tak też bym uczynił względem każdego innego rozmówcy. Spotkaliśmy się dzisiaj za moją inicjatywą i też poniekąd w mojej sprawie, dlatego radował mnie fakt, iż zgodziła się wspomóc własną różdżką oraz doświadczeniem.
Wygiąłem wargi w kpiącym wyrazie słysząc nieco zgryźliwy komentarz. Wyczułem ironię, nie spodziewałem się pochlebstw względem doboru miejsca, aczkolwiek przyzwyczaiłem się do podobnych przybytków. Wychodziłem z założenia, iż w takowych zdecydowanie mniej ścian miało uszy i nie trzeba było za każdym razem oglądać się za ramię. Zależało mi na spokoju oraz dyskrecji, a pijani goście ze społecznego marginesu taki komfort zapewniali. -Jakbym wiedział, że będzie to dla ciebie taka ujma, to od razu zaprosiłbym cię w moje skromne cztery kąty- zaśmiałem się pod nosem unosząc kufel z wątpliwą zawartością. -Choć nie jestem przekonany, czy u mnie jest przytulniej- rozglądnąłem się pobieżnie po rozstawionych stolikach. Rzecz jasna jedynie żartowałem, ciężko było mieć gorszy bajzel we własnym mieszkaniu. Wszędobylski kurz i pajęczyny prawdopodobnie stanowiły domenę tego baru. -Im dłużej jednak tu przebywam, tym większą zyskuję pewność, że to idealne miejsce na pierwszą randkę- dodałem powracając spojrzeniem do brązowych tęczówek.
-Cieszę się, że zgodziłaś się pomóc- stwierdziłem zgodnie z prawdą. Nie potrafiłem dziękować, nigdy to słowo nie przeszło mi przez gardło. -Zapewne zastanawiasz się co robimy w takiej dziurze, gdy dookoła znajdują się o wiele większe miasta- zacząłem przypuszczając, iż ta zagwozdka pojawiła się w jej głowie, kiedy tylko zjawiła się w Suffolk. -Kilka mil dalej znajduje się granica i to właśnie tutejsi mogą odpowiadać, że przerzucanie przez nią zbiegów. Węszyłem przez kilka dni, rozglądałem się za potencjalnymi zdrajcami, ale żaden nie przykuł na dłużej mojej uwagi. Pojawiło się jednak coś innego- kontynuowałem przechodząc od razu do rzeczy. Nie widziałem sensu w szczegółowych wprowadzeniach, gdyż nic innego bardziej nie szanowałem jak czasu swego rozmówcy. Z kieszeni wysunąłem skrawek papieru i zamknąłem go w dłoni nie chcąc, aby ktokolwiek zobaczył zdobycz. -Zapisane informacje krążą wśród lokalnej społeczności. Kilkukrotnie widziałem jak dyskretnie je sobie przekazują. Mam wrażenie, że to szyfr, klucz do miejsca, które chronią. Wiem, że znasz się na runach, ale tych na pergaminie nie tłumaczyłbym dosłownie- dodałem.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Zwykle decydowała się na wysunięcie opinii na czyjś temat już po kilku wymienionych zdaniach. Prędko była w stanie stwierdzić czy z daną osobą uda się nawiązać nić porozumienia, czy też lepiej wycofać się i zwyczajnie nie marnować czasu. Z Drew nie było tak łatwo. Przyciągnął jej wzrok podczas bankietu po tych całych uroczystościach z pierwszego kwietnia. Szlachetne odznaczenia pyszniły się na jego piersi, a Claire słuchając o jego doświadczeniu z klątwami, coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że wszelkie zasługi zbierali ci, którzy z czystością serca niewiele mieli do czynienia. Podczas krótkiej wymiany zdań zdążył ją na tyle zaintrygować, że chętnie spędziłaby z nim kolejne godziny, wyciągając zeń ciekawostki z dziedziny starożytnych run. Sytuacji nie poprawiało noszone przez niego nazwisko. Macnair, chodziło za nią niczym upiorny cień, przed którym mimo usilnych, wieloletnich prób nie było ucieczki, na domiar złego śmiech Drew okazał się być zaraźliwy, a poczucie humoru równie gorzkie, co u panny Fancourt.
- Mam ostatnio wątpliwą przyjemność bywać właśnie w takich podłych miejscach, powiedzmy, że zdążyłam się przyzwyczaić. - Nadal nie mogła wyjść z wrażenia w jakim stanie utrzymany był sklep Borgin&Burke. Sam właściciel, choć niechętnie przyjął sugestie zmian, zdawał się nie być zadowolony ze stanu lokalu. Nadal nie miała pewności czy to zwykłe niedbalstwo czy też chwyt marketingowy, który miał przyciągać (odstraszać?) klientów, ale też nic nie wskazywało na to, by w najbliższym czasie miała tam zawitać ponownie. - Randkę? - zapytała bardziej zaintrygowana, niż zdumiona, unosząc jedną z brwi. - To test czy wybranka zasługuje na drugiej spotkanie? - Zamknęła język za zębami, gdy ślina tłoczyła już jad względem przedstawicieli linii Macnairów i ich potencjalnej skłonności do nieangażowania się w żadne stałe relacje. Spodziewała się, że Cillian nie zwierza się nikomu ze swoich uczuć, tudzież planów, a mimo to wisiała nań pewna obawa, że zdążył coś napomknąć kuzynowi w temacie Claire. Co miałoby to być, czego mogła się spodziewać? Niewiadoma drażniła niemiłosiernie, niczym uporczywa plama niewiadomego pochodzenia, która wnika w cienkie linie na skórze dłoni i nie daje się zmyć naciskiem ostrej szczotki.
Pytanie retoryczne puściła mimo uszu. Splotła tylko ręce na piersiach, słuchając tych oszczędnych słów wstępu, za które po prawdzie była mu wdzięczna. Sytuacja w kraju niezbyt ją interesowała. Cała ta wojna, mordowani mugole i czarodzieje, zamykając się w podziemiach Gringotta żyła w błogiej nieświadomości, wnikała w goblińską codzienność, czasem myśląc sobie, że mogłaby być jedną z nich,tyle że lepszą. Na wspomnienie potencjalnych zdrajców włos zjeżył się jej na karku, a kącik ust uniósł nieznacznie w triumfie rozwikłanej zagadki - A więc to tym się zajmujecie.
- Sądzisz, że zastosowali runy do własnego szyfru? To musi być irytujące w dekodowaniu, znajomość ich oryginalnego znaczenia - skwitowała tym swoim nieznośnie ironicznym tonem i wyciągnęła dłoń po zapisany skrawek papieru. Biegłość w starożytnych runach mogła być prawdziwym utrudnieniem, gdy ogólnie przyjęty sens miesza się z tym sztucznie przybranym. Nachyliła się nieznacznie do Macnaira, bo choć w tak podłej knajpie nikt celowo nie chciałby ich podsłuchać, to na pewno nie brakowało tych, którzy rzucą się na byle skrawek informacji z mglistą nadzieją, że dostaną za nią kilka knutów. - Jedna wiadomość może nie wystarczyć do rozwikłania szyfru i zrozumienia kontekstu. Może przyjęto nowe znaczenie dla każdego symbolu, może zmieniono je względem siebie, a może przerobiono tylko część z nich, resztę pozostawiając bez zmian. - Możliwości było wiele, lecz ludzki umysł, wbrew pysznym przeświadczeniom niektórych, nie był nieograniczony. Zahaczyła łokciem o oparcie krzesła i usadowiła się wygodniej. - Najbardziej prawdopodobne są koordynaty miejsc przerzutu, potencjalnie bezpieczne dla nich przejścia oraz nazwiska przekupnych strażników. Rozumiem, że przydzielenie tu nowych osób zaalarmowałoby zdrajców, którzy wycofaliby się zaraz, nie chcąc ryzykować? - Z zadziwiającą łatwością sięgała do pojęcia zdrady, mimo iż jeszcze nie czuła się przywiązana do żadnej ze stron.
- Mam ostatnio wątpliwą przyjemność bywać właśnie w takich podłych miejscach, powiedzmy, że zdążyłam się przyzwyczaić. - Nadal nie mogła wyjść z wrażenia w jakim stanie utrzymany był sklep Borgin&Burke. Sam właściciel, choć niechętnie przyjął sugestie zmian, zdawał się nie być zadowolony ze stanu lokalu. Nadal nie miała pewności czy to zwykłe niedbalstwo czy też chwyt marketingowy, który miał przyciągać (odstraszać?) klientów, ale też nic nie wskazywało na to, by w najbliższym czasie miała tam zawitać ponownie. - Randkę? - zapytała bardziej zaintrygowana, niż zdumiona, unosząc jedną z brwi. - To test czy wybranka zasługuje na drugiej spotkanie? - Zamknęła język za zębami, gdy ślina tłoczyła już jad względem przedstawicieli linii Macnairów i ich potencjalnej skłonności do nieangażowania się w żadne stałe relacje. Spodziewała się, że Cillian nie zwierza się nikomu ze swoich uczuć, tudzież planów, a mimo to wisiała nań pewna obawa, że zdążył coś napomknąć kuzynowi w temacie Claire. Co miałoby to być, czego mogła się spodziewać? Niewiadoma drażniła niemiłosiernie, niczym uporczywa plama niewiadomego pochodzenia, która wnika w cienkie linie na skórze dłoni i nie daje się zmyć naciskiem ostrej szczotki.
Pytanie retoryczne puściła mimo uszu. Splotła tylko ręce na piersiach, słuchając tych oszczędnych słów wstępu, za które po prawdzie była mu wdzięczna. Sytuacja w kraju niezbyt ją interesowała. Cała ta wojna, mordowani mugole i czarodzieje, zamykając się w podziemiach Gringotta żyła w błogiej nieświadomości, wnikała w goblińską codzienność, czasem myśląc sobie, że mogłaby być jedną z nich,
- Sądzisz, że zastosowali runy do własnego szyfru? To musi być irytujące w dekodowaniu, znajomość ich oryginalnego znaczenia - skwitowała tym swoim nieznośnie ironicznym tonem i wyciągnęła dłoń po zapisany skrawek papieru. Biegłość w starożytnych runach mogła być prawdziwym utrudnieniem, gdy ogólnie przyjęty sens miesza się z tym sztucznie przybranym. Nachyliła się nieznacznie do Macnaira, bo choć w tak podłej knajpie nikt celowo nie chciałby ich podsłuchać, to na pewno nie brakowało tych, którzy rzucą się na byle skrawek informacji z mglistą nadzieją, że dostaną za nią kilka knutów. - Jedna wiadomość może nie wystarczyć do rozwikłania szyfru i zrozumienia kontekstu. Może przyjęto nowe znaczenie dla każdego symbolu, może zmieniono je względem siebie, a może przerobiono tylko część z nich, resztę pozostawiając bez zmian. - Możliwości było wiele, lecz ludzki umysł, wbrew pysznym przeświadczeniom niektórych, nie był nieograniczony. Zahaczyła łokciem o oparcie krzesła i usadowiła się wygodniej. - Najbardziej prawdopodobne są koordynaty miejsc przerzutu, potencjalnie bezpieczne dla nich przejścia oraz nazwiska przekupnych strażników. Rozumiem, że przydzielenie tu nowych osób zaalarmowałoby zdrajców, którzy wycofaliby się zaraz, nie chcąc ryzykować? - Z zadziwiającą łatwością sięgała do pojęcia zdrady, mimo iż jeszcze nie czuła się przywiązana do żadnej ze stron.
Nawet nie brałem pod uwagę, że kuzyn mógłby zapraszać na spotkania oraz przedstawiać innym czarodziejom dziewczynę, która była niesprecyzowana w swych poglądach. Bywał porywczy, zdarzało się, że kobiece piękno zasłaniało mu zdrowy osąd, ale szczerze liczyłem, iż te kilkanaście miesięcy w granicach kraju zmieniło jego ogólne nastawienie. Sprawiał wrażenie znacznie bardziej wyważonego, biorącego pod uwagę wszelkie zagrożenia i szacującego najmniejsze ryzyko. Nie poznałem się na nim? Wciąż był tym samym awanturnikiem, który nie zważał na nic poza własny komfort? Otrzymał wyróżnienia, rozpierała mnie duma i szczerze liczyłem, że nie była to tylko sztucznie wykreowana otoczka. Potrzebowałem go u swego boku, był mi niezbędny swą radą oraz różdżką szczególnie teraz, gdy nazwisko Macnair ponownie miało szansę odzyskać utraconą reputację. Przodkowie nie byli nam łaskawi, pozostawili marny dorobek i równie kiepski, przepełniony hańbą obraz. Pragnąłem to naprawić, wpierw podświadomie, traktując codzienność jako pasmo niezliczonych rozrywek i własnych celów, lecz wówczas stanęły przede mną rzeczy ważniejsze, znacznie bardziej priorytetowe, niżeli dbanie o spełnianie dziecinnych zachcianek. Początkowo podobnie jak on traktowałem Londyn jako krótki przystanek, nie brałem pod uwagę dłuższego pobytu, jednak sytuacja oraz wizja lepszej, przepełnionej czarodziejską potęgą przyszłości sprawiła, że byłem gotów zrezygnować z marzeń. Właściwie te uległy zupełnej zmianie, jakby Rycerze Walpurgii i służba Czarnemu Panu była tym, czego od zawsze poszukiwałem.
-Czyżby Cillian zabierał cię tylko w takie ponure miejsca? Chyba muszę z nim uciąć krótką pogawędkę skoro nie wie jak dogodzić kobiecie- zaśmiałem się pod nosem zdając sobie sprawę, że nie chodziło o niego. Runiści, a w szczególności ci parający się nakładaniem klątw zmuszeni byli przyzwyczaić się do wątpliwej jakości lokali wszak tylko w takich można było zakupić niezbędne bazy tudzież ingrediencje. Ponadto to sklepy, w których próbowano uporać się z przeklętymi artefaktami również skryte były pod osłoną najgorszych dzielnic, bowiem to właśnie tam nie zaglądał żaden ciekawski wzrok.
Zaśmiałem się pod nosem widząc jej zaintrygowanie. Zwykle nie baczyłem na słowa, nie myślałem o tym, iż mogę nimi wprawić kogoś w dyskomfort. Cierpki humor trzymał się mnie nawet w najtrudniejszych sytuacjach, a przecież ta była nad wyraz spokojna i pozbawiona ryzyka. Czemuż zatem miałbym z niego rezygnować? -Masz rację. Randka z wybranką brzmi znacznie lepiej, tylko może póki co nie wspominajmy o tym Cillianowi? Zdasz test, upewnisz się, że będziesz czuła się w Suffolk jak w domu i wrócimy do niego z wieściami. Istnieje szansa, że nie urwie mi głowy- mówiłem z pełną powagą, choć zapewne w tęczówkach widziała rozbawienie. Z pewnością nie miała tego na myśli, ale nie mogłem się powstrzymać przed kolejnymi zgryźliwościami. -Swoją drogą jak ty z nim wytrzymujesz? Ma na ciebie jakiegoś dobrego haka?- uniosłem pytająco brew będąc nieco zainteresowany tematem. Unikałem wciskania nosa w nie swoje sprawy, ale wiedziałem, że wyciągnąć cokolwiek z kuzyna było zadaniem praktycznie niemożliwym. W kwestii kobiet o wiele chętniej opowiadał o ich ponętnych ciałach niżeli zaangażowaniu. Brzmiało to iście irracjonalnie.
-Właśnie dlatego potrzebowałem innego spojrzenia- rzuciłem ciesząc się na jej słowa, bowiem podeszła do zapisanego pergaminu podobnie jak ja. Czułem, że dosłowne tłumaczenie – co z resztą zdążyłem już zweryfikować – nie miało najmniejszego sensu. Być może w mieścinie mieli jakieś symboliczne miejsca, budynki tudzież place, które można było połączyć ze znakami, ale dla mnie był to jeden wielki nonsens. -Tak wiele pytań, a tak mało piwa- mruknąłem i machnąłem dłonią na kelnerkę, która akurat sprzątała sąsiedni stolik. Poprosiłem, aby przyniosła nam po świeżym kuflu, gdyż prawdopodobnie żadne z nas nie zazna dziś ciepła własnej pościeli. Musieliśmy czym prędzej się z tym rozprawić, czas grał najważniejszą rolę. Każdy kolejny dzień umożliwiał przerzucenie nowych zbiegów, a na to nie mogliśmy sobie pozwolić. Istniało też ryzyko, że wpuszczani są bojownicy zwiastujący nic innego jak problem, otwartą rzeź, jakiej wolałbym uniknąć po ostatnich wydarzeniach. Zmęczenie oraz strach wśród mieszkańców znacznie obniżyłoby lokalne morale. -Zerknij na środek- rzuciłem ukradkiem. -Uruz. Zwiastowanie nowego początku, uporządkowania- mruknąłem spoglądając na nią wymownie. Nie było mowy o pomyłce, a jeśli faktycznie wiadomość takową się okażę, to będę wyjątkowo zdziwiony. Intuicja rzadko mnie myliła.
-Czyżby Cillian zabierał cię tylko w takie ponure miejsca? Chyba muszę z nim uciąć krótką pogawędkę skoro nie wie jak dogodzić kobiecie- zaśmiałem się pod nosem zdając sobie sprawę, że nie chodziło o niego. Runiści, a w szczególności ci parający się nakładaniem klątw zmuszeni byli przyzwyczaić się do wątpliwej jakości lokali wszak tylko w takich można było zakupić niezbędne bazy tudzież ingrediencje. Ponadto to sklepy, w których próbowano uporać się z przeklętymi artefaktami również skryte były pod osłoną najgorszych dzielnic, bowiem to właśnie tam nie zaglądał żaden ciekawski wzrok.
Zaśmiałem się pod nosem widząc jej zaintrygowanie. Zwykle nie baczyłem na słowa, nie myślałem o tym, iż mogę nimi wprawić kogoś w dyskomfort. Cierpki humor trzymał się mnie nawet w najtrudniejszych sytuacjach, a przecież ta była nad wyraz spokojna i pozbawiona ryzyka. Czemuż zatem miałbym z niego rezygnować? -Masz rację. Randka z wybranką brzmi znacznie lepiej, tylko może póki co nie wspominajmy o tym Cillianowi? Zdasz test, upewnisz się, że będziesz czuła się w Suffolk jak w domu i wrócimy do niego z wieściami. Istnieje szansa, że nie urwie mi głowy- mówiłem z pełną powagą, choć zapewne w tęczówkach widziała rozbawienie. Z pewnością nie miała tego na myśli, ale nie mogłem się powstrzymać przed kolejnymi zgryźliwościami. -Swoją drogą jak ty z nim wytrzymujesz? Ma na ciebie jakiegoś dobrego haka?- uniosłem pytająco brew będąc nieco zainteresowany tematem. Unikałem wciskania nosa w nie swoje sprawy, ale wiedziałem, że wyciągnąć cokolwiek z kuzyna było zadaniem praktycznie niemożliwym. W kwestii kobiet o wiele chętniej opowiadał o ich ponętnych ciałach niżeli zaangażowaniu. Brzmiało to iście irracjonalnie.
-Właśnie dlatego potrzebowałem innego spojrzenia- rzuciłem ciesząc się na jej słowa, bowiem podeszła do zapisanego pergaminu podobnie jak ja. Czułem, że dosłowne tłumaczenie – co z resztą zdążyłem już zweryfikować – nie miało najmniejszego sensu. Być może w mieścinie mieli jakieś symboliczne miejsca, budynki tudzież place, które można było połączyć ze znakami, ale dla mnie był to jeden wielki nonsens. -Tak wiele pytań, a tak mało piwa- mruknąłem i machnąłem dłonią na kelnerkę, która akurat sprzątała sąsiedni stolik. Poprosiłem, aby przyniosła nam po świeżym kuflu, gdyż prawdopodobnie żadne z nas nie zazna dziś ciepła własnej pościeli. Musieliśmy czym prędzej się z tym rozprawić, czas grał najważniejszą rolę. Każdy kolejny dzień umożliwiał przerzucenie nowych zbiegów, a na to nie mogliśmy sobie pozwolić. Istniało też ryzyko, że wpuszczani są bojownicy zwiastujący nic innego jak problem, otwartą rzeź, jakiej wolałbym uniknąć po ostatnich wydarzeniach. Zmęczenie oraz strach wśród mieszkańców znacznie obniżyłoby lokalne morale. -Zerknij na środek- rzuciłem ukradkiem. -Uruz. Zwiastowanie nowego początku, uporządkowania- mruknąłem spoglądając na nią wymownie. Nie było mowy o pomyłce, a jeśli faktycznie wiadomość takową się okażę, to będę wyjątkowo zdziwiony. Intuicja rzadko mnie myliła.
- Zapiski:
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Na wzmiankę o Cillianie mimowolnie wzdrygnęła się; dreszcz przebiegł wzdłuż jej pleców, a uwaga wyostrzyła, przenosząc na inne tory. Alarmująca lampka oraz cichy głos z tyłu głos podpowiadały, że intencje Drew, pomimo wstępnego założenia rozmowy na stopie zawodowej, skryte są za woalem profesjonalizmu i tyczyć się będą innego tematu.
- Mnie… zabierał…? - powtórzyła zaraz za nim pod nosem, dość wolno analizując słowa Macnaira. Był bezpośredni, podobnie zresztą do swojego kuzyna, który jednak w przeciwieństwie do Drew nigdy nie nawiązywał do łączącej ich relacji. Przez te wszystkie lata odtrącał ją i bawił się uczuciami dziewczęcia, doskonale zdając sobie sprawę z uczucia, jakim go darzyła. Gdyby to było takie proste, już dawno by się go pozbyła, wyrzuciła z myśli, wypchnęła z serca. O ileż byłaby dziś zdrowszą, skupioną na własnych celach czarownicą, gdyby nie zaprzątanie sobie głowy mężczyzną, który stale miał ją w poważaniu. W ostatnich miesiącach zdawać by się mogło, że coś się zmieniło. Wyszedł jej naprzeciw, zwracał się bardziej łagodnym tonem, częściej zawieszał nań wzrok, za którym jednak nie szły żadne konkretne słowa ani gesty. Czy powinna to interpretować, wyciągnąć coś dla siebie, uznać za łut szczęścia, uśmiech losu? Zaprosił ją na wydarzenie, oficjalne wręczenie orderów, ale zabrać mógł przecież każdą, równie z nim zaznajomioną. Zamrugała kilkakrotnie, wstrzymując na moment powietrze w płucach. - Z Cillianem się tylko przyjaźnimy - podkreśliła wymownie, nie chcąc by ten zapędzał się za bardzo w swoich rozważaniach i planach. - Zresztą do przyjaźni też temu daleko… - Skąd ta nagła potrzeba panicznego tłumaczenia się i rozwiania wątpliwości? Skąd w głowie myśli, jakoby zaproszenie na wręczenie orderów było wyłącznie mało śmiesznym żartem i chęcią odcięcia się od jakiejś innej?
”Ma na ciebie jakiegoś dobrego haka?”, kolejna fala niepokojących dreszczy; spuszczając na moment wzrok na blat stołu odgarnęła kosmyk włosów za ucho. Czy uczucia mogły być uznane za godne szantażu? Co chciał przez to od niej wyciągnąć, do czego wykorzystać?
- Na szczęście nie muszę go znosić na co dzień, a tylko wtedy, gdy łaskawie sobie o mnie przypomni. Czy wybiórczość w kontaktach ze znajomymi, to dla was rodzinny zwyczaj? - Zabębniła palcami o blat karczemnego stołu, przywołując sobie słowa czarownic, jakimi przed kilkoma dniami podczas przyjęcia u Elviry określano Macnaira. Szczególnie ciekawa była reakcja starszej Multon, gdy tym nazbyt przymilnym, że aż sztucznym uśmiechem sunęła po Belvinie, oczekując nie wiadomo jakich odpowiedzi w kwestii Drew. Czy nie wiedziała, że tych dwoje przybyło razem na uroczystość wręczenia orderów? Dlaczego jej samej tam nie było?
Na postawiony przed sobą kufel piwa spoglądała z pewną nieufnością. Nigdy nie odmawiała podobnych trunków, dlaczego dziś miałaby zrobić wyjątek? Przyjmując świstek papieru lustrowała go wzrokiem z czystą ciekawością. Doszukiwanie się znaczeń symboli bez znajomości kontekstu mogło wprowadzić ich w gęste maliny. Wystarczyła jedna zła interpretacja, by zaraz pognali za fałszywym tropem, coraz bardziej zagłębiając się w bzdurę.
- Uruz oznacza nowy porządek - przytaknęła ze skinieniem głowy - ale odwrócony, to bezsilność i tkwienie pod czyjąś dyktaturą. To nie musi być nic konkretnego, a zwyczajnie być ich znakiem rozpoznawczym. - Odwróciła kartkę, próbując spojrzeć nań pod innym kątem. Spodziewała się, że Drew zdążył już to przebadać pod każdym magicznym kątem, nie osiągając żadnych satysfakcjonujących rezultatów. Wszystko rozbijało się już teraz o kreatywność oraz innowacyjne podejście do tematu. - Nie sądzę, by chodzenie z tym świstkiem i zagadywanie mieszkańców przyniosło oczekiwany skutek, ale czy widziałeś wśród przekazujących sobie to ludzi jakieś cechy szczególne? Co robili po dokonaniu wymiany? Czy dokądś się udawali? - Nikt o zdrowych zmysłach nie podjąłby się działania bezpośrednio po otrzymaniu wiadomości, jednak każdy sprytnie opracowany system rozbijał się o jednostki. O ludzki strach, lęk, zawahanie, niedostateczną komunikację. Suffolk nie było jej zupełnie obce, ale też nie znała okolicy na tyle, by móc rzucać propozycjami jak z rękawa. - Od czegoś trzeba zacząć, a próbując opierać się na skojarzeniach… Po korzystaniu z mocy Hagalaz traktować ją należy ogniem, dla zneutralizowania siły, przywrócenia równowagi. Czy w okolicy był jakiś pożar? Może szpital? - Przeniosła wzrok na Mannaz, będącą w połączeniu z poprzednią runą. - Albo miejsce, w którym można było znaleźć obłąkanych? - Równie dobra byłaby przełęcz na granicy z morzem, w którego fale rzucają się zdesperowani, zbyt słabi, by kroczyć po tym świecie ludzie. Przysunęła kufel bliżej siebie, ignorując już przybrudzone szkło i upiła zeń kilka łyków goryczy.
- Mnie… zabierał…? - powtórzyła zaraz za nim pod nosem, dość wolno analizując słowa Macnaira. Był bezpośredni, podobnie zresztą do swojego kuzyna, który jednak w przeciwieństwie do Drew nigdy nie nawiązywał do łączącej ich relacji. Przez te wszystkie lata odtrącał ją i bawił się uczuciami dziewczęcia, doskonale zdając sobie sprawę z uczucia, jakim go darzyła. Gdyby to było takie proste, już dawno by się go pozbyła, wyrzuciła z myśli, wypchnęła z serca. O ileż byłaby dziś zdrowszą, skupioną na własnych celach czarownicą, gdyby nie zaprzątanie sobie głowy mężczyzną, który stale miał ją w poważaniu. W ostatnich miesiącach zdawać by się mogło, że coś się zmieniło. Wyszedł jej naprzeciw, zwracał się bardziej łagodnym tonem, częściej zawieszał nań wzrok, za którym jednak nie szły żadne konkretne słowa ani gesty. Czy powinna to interpretować, wyciągnąć coś dla siebie, uznać za łut szczęścia, uśmiech losu? Zaprosił ją na wydarzenie, oficjalne wręczenie orderów, ale zabrać mógł przecież każdą, równie z nim zaznajomioną. Zamrugała kilkakrotnie, wstrzymując na moment powietrze w płucach. - Z Cillianem się tylko przyjaźnimy - podkreśliła wymownie, nie chcąc by ten zapędzał się za bardzo w swoich rozważaniach i planach. - Zresztą do przyjaźni też temu daleko… - Skąd ta nagła potrzeba panicznego tłumaczenia się i rozwiania wątpliwości? Skąd w głowie myśli, jakoby zaproszenie na wręczenie orderów było wyłącznie mało śmiesznym żartem i chęcią odcięcia się od jakiejś innej?
”Ma na ciebie jakiegoś dobrego haka?”, kolejna fala niepokojących dreszczy; spuszczając na moment wzrok na blat stołu odgarnęła kosmyk włosów za ucho. Czy uczucia mogły być uznane za godne szantażu? Co chciał przez to od niej wyciągnąć, do czego wykorzystać?
- Na szczęście nie muszę go znosić na co dzień, a tylko wtedy, gdy łaskawie sobie o mnie przypomni. Czy wybiórczość w kontaktach ze znajomymi, to dla was rodzinny zwyczaj? - Zabębniła palcami o blat karczemnego stołu, przywołując sobie słowa czarownic, jakimi przed kilkoma dniami podczas przyjęcia u Elviry określano Macnaira. Szczególnie ciekawa była reakcja starszej Multon, gdy tym nazbyt przymilnym, że aż sztucznym uśmiechem sunęła po Belvinie, oczekując nie wiadomo jakich odpowiedzi w kwestii Drew. Czy nie wiedziała, że tych dwoje przybyło razem na uroczystość wręczenia orderów? Dlaczego jej samej tam nie było?
Na postawiony przed sobą kufel piwa spoglądała z pewną nieufnością. Nigdy nie odmawiała podobnych trunków, dlaczego dziś miałaby zrobić wyjątek? Przyjmując świstek papieru lustrowała go wzrokiem z czystą ciekawością. Doszukiwanie się znaczeń symboli bez znajomości kontekstu mogło wprowadzić ich w gęste maliny. Wystarczyła jedna zła interpretacja, by zaraz pognali za fałszywym tropem, coraz bardziej zagłębiając się w bzdurę.
- Uruz oznacza nowy porządek - przytaknęła ze skinieniem głowy - ale odwrócony, to bezsilność i tkwienie pod czyjąś dyktaturą. To nie musi być nic konkretnego, a zwyczajnie być ich znakiem rozpoznawczym. - Odwróciła kartkę, próbując spojrzeć nań pod innym kątem. Spodziewała się, że Drew zdążył już to przebadać pod każdym magicznym kątem, nie osiągając żadnych satysfakcjonujących rezultatów. Wszystko rozbijało się już teraz o kreatywność oraz innowacyjne podejście do tematu. - Nie sądzę, by chodzenie z tym świstkiem i zagadywanie mieszkańców przyniosło oczekiwany skutek, ale czy widziałeś wśród przekazujących sobie to ludzi jakieś cechy szczególne? Co robili po dokonaniu wymiany? Czy dokądś się udawali? - Nikt o zdrowych zmysłach nie podjąłby się działania bezpośrednio po otrzymaniu wiadomości, jednak każdy sprytnie opracowany system rozbijał się o jednostki. O ludzki strach, lęk, zawahanie, niedostateczną komunikację. Suffolk nie było jej zupełnie obce, ale też nie znała okolicy na tyle, by móc rzucać propozycjami jak z rękawa. - Od czegoś trzeba zacząć, a próbując opierać się na skojarzeniach… Po korzystaniu z mocy Hagalaz traktować ją należy ogniem, dla zneutralizowania siły, przywrócenia równowagi. Czy w okolicy był jakiś pożar? Może szpital? - Przeniosła wzrok na Mannaz, będącą w połączeniu z poprzednią runą. - Albo miejsce, w którym można było znaleźć obłąkanych? - Równie dobra byłaby przełęcz na granicy z morzem, w którego fale rzucają się zdesperowani, zbyt słabi, by kroczyć po tym świecie ludzie. Przysunęła kufel bliżej siebie, ignorując już przybrudzone szkło i upiła zeń kilka łyków goryczy.
-Nie zabierał?- uniosłem brew przeciągając ostatnie słowo, po czym sięgnąłem po kielich z paskudnym piwem i upiłem łyk przenosząc wzrok gdzieś ponad głowę dziewczyny. Westchnąłem pod nosem, a zaraz po tym na me usta wkradł się podły uśmiech, którego nie mogłem w żaden sposób powstrzymać. Cóż u licha robiła u jego boku na ceremonii? Nie nauczył się jeszcze, iż nie należy pojawiać się publicznie z kobietami, które znajdowały miejsce w łóżku zaledwie na jedną noc? Sępy polowały, głodne były plotek, a wystawiony na piedestał sam naraził karku. -Czyli nie obrazi się propozycją kolacji?- przechyliłem głowę spoglądając tym razem wprost w jej brązowe oczy. Miały swego rodzaju błysk, może gdyby zajrzał w nie głębiej odnalazłby właściwą drogę? Błądzić można latami, ale ten czas z góry jest stracony, skazany na porażkę. -Choć skoro nie łączą was żadne więzi, to jaki miałby ku temu powód- skwitowałem obserwując jej zmieszanie. Miałem zbyt czujne oko, aby tak łatwo mogła mnie zwieść. Czułem, że za ich historią kryło się coś więcej, a wzięcie jej pod ramię na równie ważne wydarzenie również miało drugie dno. Czy mogłem je poznać? Czas pokaże, wbrew pozorom potrafiłem być wyjątkowo cierpliwy.
Nie odpowiedziałem na pytanie dziewczyny od razu. Właściwie zadziwiła mnie jej szczerość, bo pod powłoką niewinnego pytania kryło się znacznie więcej emocji niżeli chciała przekazać. Nawiązanie do rodzinnych tradycji, a raczej przyzwyczajeń, być może miało zaspokoić jej ciekawość, lub po prostu uspokoić. Oparłem przedramiona na stoliku i nachyliłem się nieco nad nim, jakbym chciał zachować pełną dyskrecję. -Najwyraźniej podoba Ci się ten układ?- uniosłem brew, po czym ponownie upiłem piwa prostując się i opierając na oparciu drewnianego krzesła. -To zależy- zacząłem, pozwalając sobie przez moment zebrać myśli. -Każda znajomość ma swoje priorytety. Jeśli mają one związek tylko i wyłącznie z rozrywką to owszem, piszę list tylko wtedy, kiedy mam ku temu chęć- odpowiedziałem zgodnie z prawdą widząc, że oczekiwała ode mnie szczerości. Wątpiłem, iż stały za tym korzenia, gdyż wbrew pozorom wiele nas z Cillianem różniło. -Nie oceniałbym jednak tej sprawy przez mój pryzmat. Od czasu jego powrotu nie mieliśmy wiele czasu na wspólne dyskusje, a fakt naszej podróżniczej przeszłości jest zapewne przypadkiem. W krwi Macnairów płynie stagnacja, brak honoru i tchórzostwo- wygiąłem wargi w wątpliwie przyjaznym uśmiechu, po czym sięgnąłem po papierosa. Nie lubiłem nawiązywać do własnej rodziny. -Przypisałabyś do nas te cechy?- spytałem zachowując powagę. Byłem ciekaw jej opinii, choć moja kompletnie odbiegała od ogólnie przyjętej, okrytej hańbą i słabością.
Przyglądałem się jej z ciekawością, kiedy spoglądała na przekazaną notatkę. Prawdopodobnie była elementem zagadki, jakiej nigdy nie przyjdzie nam rozwiązać, ale poza nią nie mieliśmy niczego innego. Musieliśmy od czegoś zacząć; przeczuć, wiedzy, a może otwartej walki? -To ma sens, w końcu o tym głoszą rebelianci. Dyktatura, brak wolności słowa, śmierć- zakpiłem. Tylko na to mnie było stać, bowiem ich sposób myślenia był niedorzeczny. Ministerstwo, działania Rycerzy Walpurgii miały zaprowadzić ład, spokój i porządek, a nie zagładę. Każde silne państwo wymagało twardej ręki, inaczej wszelkie odchyły, jak bratanie się z mugolami, rozprzestrzeniłoby się na skalę nie do zatrzymania – niczym parszywa zaraza. Społeczeństwo miało wyjątkowo krótką pamięć. -Niestety, wszystko co wiem już ci przekazałem, a cały szkopuł trzymasz w dłoniach- pokręciłem głową, nieco z bezradności, po czym odchyliłem się na krześle spoglądając w nędzne dechy barowego sufitu. Co druga zdawała się być spróchniała, tak samo jak mieszkający tutaj ludzie. Pozbawieni magicznego pierwiastka, wybrakowani z najważniejszych cech. Nie mogłem mieć ich pod swymi skrzydłami, nieupierzonego ptaka nie mogło nauczyć się latać. -Najbliższy zbiornik wodny jest w Upware, lecz to już tereny hrabstwa Cambridgeshire- odparłem. -Yaxleyowie pilnują granic, ale promugolska propaganda ma się tam całkiem nieźle, szczególnie w podziemiu. Właśnie to był powód, dla którego zacząłem węszyć w Newmarkt. Przygraniczne miasteczko, lojalna wobec siebie społeczność- westchnąłem dając jej do zrozumienia co miałem na myśli. Socjeta nigdy nie działała na korzyść osoby niosącej znaczne zmiany. -Jest tu niewielka lecznica, ale na próżno tam czegokolwiek szukać. Jest w środku miasta, więc jeśli stworzyli tunele to z pewnością jedynie przez nią przebiegają. Możemy- zawyrokowałem, lecz nim skończyłem zdanie spojrzałem ponownie w jej oczy -to sprawdzić. Nie był to sprawdzian, ale nie brałem pod uwagę braku zaangażowania w misję, którą dźwigaliśmy na barkach. Musiała wiedzieć o przynależności Cilliana, a zatem nie mogła się dziwić mojej stanowczości. -Liczę, że nie masz planów na wieczór, bo już nam wynająłem pokój- rzuciłem dopijając piwo. -Z dwoma łóżkami- dodałem gwoli ścisłości, nie musiała się niczym martwić. -Runa Uruz jest w środku, przekazuje energię do działania i zdrowie. Wiesz co budzi moje obawy? Nie tyle co miejsce spotkań, ale plan działania. Może każda z nich jest symbolem miejsca, które wkrótce ma być celem?- zasugerowałem przygryzając dolną wargę w zamyśleniu. Jeśli najczarniejsze przeczucia okażą się prawdziwe szykuje się kolejna, wewnętrzna wojna.
Nie odpowiedziałem na pytanie dziewczyny od razu. Właściwie zadziwiła mnie jej szczerość, bo pod powłoką niewinnego pytania kryło się znacznie więcej emocji niżeli chciała przekazać. Nawiązanie do rodzinnych tradycji, a raczej przyzwyczajeń, być może miało zaspokoić jej ciekawość, lub po prostu uspokoić. Oparłem przedramiona na stoliku i nachyliłem się nieco nad nim, jakbym chciał zachować pełną dyskrecję. -Najwyraźniej podoba Ci się ten układ?- uniosłem brew, po czym ponownie upiłem piwa prostując się i opierając na oparciu drewnianego krzesła. -To zależy- zacząłem, pozwalając sobie przez moment zebrać myśli. -Każda znajomość ma swoje priorytety. Jeśli mają one związek tylko i wyłącznie z rozrywką to owszem, piszę list tylko wtedy, kiedy mam ku temu chęć- odpowiedziałem zgodnie z prawdą widząc, że oczekiwała ode mnie szczerości. Wątpiłem, iż stały za tym korzenia, gdyż wbrew pozorom wiele nas z Cillianem różniło. -Nie oceniałbym jednak tej sprawy przez mój pryzmat. Od czasu jego powrotu nie mieliśmy wiele czasu na wspólne dyskusje, a fakt naszej podróżniczej przeszłości jest zapewne przypadkiem. W krwi Macnairów płynie stagnacja, brak honoru i tchórzostwo- wygiąłem wargi w wątpliwie przyjaznym uśmiechu, po czym sięgnąłem po papierosa. Nie lubiłem nawiązywać do własnej rodziny. -Przypisałabyś do nas te cechy?- spytałem zachowując powagę. Byłem ciekaw jej opinii, choć moja kompletnie odbiegała od ogólnie przyjętej, okrytej hańbą i słabością.
Przyglądałem się jej z ciekawością, kiedy spoglądała na przekazaną notatkę. Prawdopodobnie była elementem zagadki, jakiej nigdy nie przyjdzie nam rozwiązać, ale poza nią nie mieliśmy niczego innego. Musieliśmy od czegoś zacząć; przeczuć, wiedzy, a może otwartej walki? -To ma sens, w końcu o tym głoszą rebelianci. Dyktatura, brak wolności słowa, śmierć- zakpiłem. Tylko na to mnie było stać, bowiem ich sposób myślenia był niedorzeczny. Ministerstwo, działania Rycerzy Walpurgii miały zaprowadzić ład, spokój i porządek, a nie zagładę. Każde silne państwo wymagało twardej ręki, inaczej wszelkie odchyły, jak bratanie się z mugolami, rozprzestrzeniłoby się na skalę nie do zatrzymania – niczym parszywa zaraza. Społeczeństwo miało wyjątkowo krótką pamięć. -Niestety, wszystko co wiem już ci przekazałem, a cały szkopuł trzymasz w dłoniach- pokręciłem głową, nieco z bezradności, po czym odchyliłem się na krześle spoglądając w nędzne dechy barowego sufitu. Co druga zdawała się być spróchniała, tak samo jak mieszkający tutaj ludzie. Pozbawieni magicznego pierwiastka, wybrakowani z najważniejszych cech. Nie mogłem mieć ich pod swymi skrzydłami, nieupierzonego ptaka nie mogło nauczyć się latać. -Najbliższy zbiornik wodny jest w Upware, lecz to już tereny hrabstwa Cambridgeshire- odparłem. -Yaxleyowie pilnują granic, ale promugolska propaganda ma się tam całkiem nieźle, szczególnie w podziemiu. Właśnie to był powód, dla którego zacząłem węszyć w Newmarkt. Przygraniczne miasteczko, lojalna wobec siebie społeczność- westchnąłem dając jej do zrozumienia co miałem na myśli. Socjeta nigdy nie działała na korzyść osoby niosącej znaczne zmiany. -Jest tu niewielka lecznica, ale na próżno tam czegokolwiek szukać. Jest w środku miasta, więc jeśli stworzyli tunele to z pewnością jedynie przez nią przebiegają. Możemy- zawyrokowałem, lecz nim skończyłem zdanie spojrzałem ponownie w jej oczy -to sprawdzić. Nie był to sprawdzian, ale nie brałem pod uwagę braku zaangażowania w misję, którą dźwigaliśmy na barkach. Musiała wiedzieć o przynależności Cilliana, a zatem nie mogła się dziwić mojej stanowczości. -Liczę, że nie masz planów na wieczór, bo już nam wynająłem pokój- rzuciłem dopijając piwo. -Z dwoma łóżkami- dodałem gwoli ścisłości, nie musiała się niczym martwić. -Runa Uruz jest w środku, przekazuje energię do działania i zdrowie. Wiesz co budzi moje obawy? Nie tyle co miejsce spotkań, ale plan działania. Może każda z nich jest symbolem miejsca, które wkrótce ma być celem?- zasugerowałem przygryzając dolną wargę w zamyśleniu. Jeśli najczarniejsze przeczucia okażą się prawdziwe szykuje się kolejna, wewnętrzna wojna.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Widząc jak prędko chciał wyciszyć temat westchnęła z uśmiechem i pokręciła tylko głową z politowaniem - wobec własnych reakcji. Czy naprawdę aż tak się zdradzała, aż tak była oczywista i prosta od odczytania? Nie widzieli się z Drew od lat, nigdy przesadnie się do siebie nie zbliżając, skąd więc u niego taka zwinność w balansowaniu wśród cudzych emocji, umiejętność wprawnego wyciągania wniosków?
- Nie ma w nim żadnej terytorialności, niczym byś go nie uraził - zaznaczyła bez większych ogródek, tym samym podkreślając, że nawet jeśli coś między nimi było, to nie miało to już wielkiego znaczenia. - Sądzę jednak, że Belvina wręcz przeciwnie. - Podtrzymała ich złączone spojrzenia, chcąc dać mu do zrozumienia, że nie jest ślepa na rozmarzone westchnienia wpatrzonych w niego kobiet. I to kobiet w liczbie mnogiej, jak się okazało na przyjęciu Multon, bo ten Macnair zdawał się przyciągać nie tylko jedną uzdrowicielkę. Czy zdecyduje się na przyjęcie odbitej piłeczki i zdradzi cokolwiek na swój temat? Może i nie spotkali się tu po to, by plotkować o życiu uczuciowym, lecz skoro i tak błądzą wokół tej kwestii, nie szkodzi zaczepić.
Przeszedł ją cień chłodnych dreszczy na widok pochylającego się nad stolikiem Drew, którego pytanie nieco zbiło ją z tropu. Oczywiście, że nie podobał jej się ten stan rzeczy, ale w tym momencie był jedynym, co pewne. Od lat niewiele się tu zmieniło, Cillian przychodził i odchodził, bawiąc się nią wedle własnego widzimisię, raz trzymając na dystans, a innym razem pozwalając zbliżyć się na tyle, by dać ułudę nadziei. Czym innym miała być propozycja towarzystwa w Londynie, jeśli nie bzdurną zabawą, w dodatku jej kosztem? Czy pospiesznie spalony w ogniu kominka list napisany ręką matki, która w artykule Czarownicy dostrzegła szansę dla najstarszej córki, nie wzbudził ukłucia żalu? Do tej pory w tą ich małą grę wplątani byli wyłącznie we dwoje, teraz dowiedziała się o niej reszta świata. Czy cokolwiek na tym zyskała?
- Cillianowi? Z pewnością - odparła bez głębszego zastanowienia z wyraźną nutą ironii w głosie. Jeśli do tej pory Drew miał wątpliwości co do relacji łączącej Fancourt z jej kuzynem, teraz zdobył pewność, że Claire żywiła wobec niego urazę. Skoro tak, to dlaczego wybrała się z nim na uroczystość? Czyżby zadra nie tkwiła tak głęboko w krwawiącym sercu i zmąciła ich znajomość na przestrzeni ostatnich tygodni? A może to ona jest na tyle naiwna, by wierzyć, że cechujący się tchórzostwem i niechęcią do zmiany raz ustalonego zdania Macnair zdecyduje się wreszcie zmienić i to dlatego, że w jakikolwiek sposób by mu na niej zależało? Claire zbyt dobrze wiedziała, że prawda związana była z tą drugą możliwością, lecz skoro kuzyni nie są ze sobą na tyle blisko, by zwierzać się z codziennych trosk, Drew trochę zajmie dotarcie do prawdy. - Ty masz jeszcze szansę mnie zaskoczyć. - Upiła kilka łyków przeciętnego piwa, czując gdzieś w jego głębi łaskoczące procenty. Wciąż za mało, by zapewnić potrzebną codziennie dawkę.
Kpiący ton Macnaira wcale jej nie zdziwił. Tkwiący po stronie Czarnego Pana czarodzieje byli święcie przekonani o słuszności podejmowanych przez siebie działań. Ich metody nie znajdowały poklasku Fancourt, szczerze niezadowolonej z efektów ubocznych prowadzonej rewolucji, jakże mocno i dotkliwie godzącej w znany i lubiany przez nią porządek. Czy ktokolwiek z ministerialnych pracowników jak i popleczników zastanawiał się nad globalnymi skutkami? Czy zastanawiali się jak niszczą gospodarkę, kulturę, rozwój nauki i jak silnym odciskiem wbijają się w pięty przykładnych czarodziejów, których cele sięgają dalej, niż jakaś bzdurna władza?
Bębniła w zastanowieniu i z niezadowoleniem po ściance kufla, analizując kolejne informacje o miejscach, które jako pierwsze przychodziły jej na myśl. Liczyła na to, że mugolscy rebelianci byli skłonni kierować się najbardziej oczywistymi skojarzeniami, tym samym ułatwią im pracę. Wygięła usta w dzióbek, zastanawiając się nad kolejnymi runami, dochodząc do wniosku, że może zbyt ambitnie podeszła do tego tematu. Zwolennicy Zakonu Feniksa przy swojej oczywistej porażce nie mogli być na tyle błyskotliwi, by zaskakiwać pomyślunkiem, ich plan musiał być znacznie prostszy. Wybałuszyła na niego oczu i zamrugała kilkakrotnie. Wprawdzie nie miała żadnych planów na wieczór, ale także nie zamierzała go spędzić z Drew.
- Czyli chcesz sprawdzić wszystkie z okolicznych miejsc? Co, jeśli coś w nich znajdziemy? - Ta kwestia nurtowała ją bardziej, niż łóżka. Jeśli przyszedłby do niej z łapami, sprawnie by z nim sobie poradziła, o to nie musiał się martwić. - To rekonesans czy chcesz szyć plan na miejscu? - Tym razem to ona nieco nachyliła się ponad stołem i czujnym spojrzeniem taksowała twarz czarodzieja. Mogła pomagać przy rozszyfrowaniu kodów i poszukiwaniu śladów, ale jeśli wymagał od niej wyciągnięcia różdżki z powodu innego, niż badania czy obrony własnej, to się srogo pomylił. Dobrze wiedziała czym zajmuje się on czy Cillian, mimo wygładzonych przemów i oprawy artystycznej uroczystości w Londynie, jasnym przecież było co tak naprawdę dzieje się w tych wszystkich małych miasteczkach Anglii. Wystarczyło wspomnienie tamtej kwietniowej nocy i spływających krwią ulic, by wiedzieć czego może się od niej wymagać. Mimo to nie podniosła się z miejsca i nie sprzeciwiła się, nim zdradził swój plan. Ciekawość pchała ją mocniej, niż niechęć do przemocy.
- Nie ma w nim żadnej terytorialności, niczym byś go nie uraził - zaznaczyła bez większych ogródek, tym samym podkreślając, że nawet jeśli coś między nimi było, to nie miało to już wielkiego znaczenia. - Sądzę jednak, że Belvina wręcz przeciwnie. - Podtrzymała ich złączone spojrzenia, chcąc dać mu do zrozumienia, że nie jest ślepa na rozmarzone westchnienia wpatrzonych w niego kobiet. I to kobiet w liczbie mnogiej, jak się okazało na przyjęciu Multon, bo ten Macnair zdawał się przyciągać nie tylko jedną uzdrowicielkę. Czy zdecyduje się na przyjęcie odbitej piłeczki i zdradzi cokolwiek na swój temat? Może i nie spotkali się tu po to, by plotkować o życiu uczuciowym, lecz skoro i tak błądzą wokół tej kwestii, nie szkodzi zaczepić.
Przeszedł ją cień chłodnych dreszczy na widok pochylającego się nad stolikiem Drew, którego pytanie nieco zbiło ją z tropu. Oczywiście, że nie podobał jej się ten stan rzeczy, ale w tym momencie był jedynym, co pewne. Od lat niewiele się tu zmieniło, Cillian przychodził i odchodził, bawiąc się nią wedle własnego widzimisię, raz trzymając na dystans, a innym razem pozwalając zbliżyć się na tyle, by dać ułudę nadziei. Czym innym miała być propozycja towarzystwa w Londynie, jeśli nie bzdurną zabawą, w dodatku jej kosztem? Czy pospiesznie spalony w ogniu kominka list napisany ręką matki, która w artykule Czarownicy dostrzegła szansę dla najstarszej córki, nie wzbudził ukłucia żalu? Do tej pory w tą ich małą grę wplątani byli wyłącznie we dwoje, teraz dowiedziała się o niej reszta świata. Czy cokolwiek na tym zyskała?
- Cillianowi? Z pewnością - odparła bez głębszego zastanowienia z wyraźną nutą ironii w głosie. Jeśli do tej pory Drew miał wątpliwości co do relacji łączącej Fancourt z jej kuzynem, teraz zdobył pewność, że Claire żywiła wobec niego urazę. Skoro tak, to dlaczego wybrała się z nim na uroczystość? Czyżby zadra nie tkwiła tak głęboko w krwawiącym sercu i zmąciła ich znajomość na przestrzeni ostatnich tygodni? A może to ona jest na tyle naiwna, by wierzyć, że cechujący się tchórzostwem i niechęcią do zmiany raz ustalonego zdania Macnair zdecyduje się wreszcie zmienić i to dlatego, że w jakikolwiek sposób by mu na niej zależało? Claire zbyt dobrze wiedziała, że prawda związana była z tą drugą możliwością, lecz skoro kuzyni nie są ze sobą na tyle blisko, by zwierzać się z codziennych trosk, Drew trochę zajmie dotarcie do prawdy. - Ty masz jeszcze szansę mnie zaskoczyć. - Upiła kilka łyków przeciętnego piwa, czując gdzieś w jego głębi łaskoczące procenty. Wciąż za mało, by zapewnić potrzebną codziennie dawkę.
Kpiący ton Macnaira wcale jej nie zdziwił. Tkwiący po stronie Czarnego Pana czarodzieje byli święcie przekonani o słuszności podejmowanych przez siebie działań. Ich metody nie znajdowały poklasku Fancourt, szczerze niezadowolonej z efektów ubocznych prowadzonej rewolucji, jakże mocno i dotkliwie godzącej w znany i lubiany przez nią porządek. Czy ktokolwiek z ministerialnych pracowników jak i popleczników zastanawiał się nad globalnymi skutkami? Czy zastanawiali się jak niszczą gospodarkę, kulturę, rozwój nauki i jak silnym odciskiem wbijają się w pięty przykładnych czarodziejów, których cele sięgają dalej, niż jakaś bzdurna władza?
Bębniła w zastanowieniu i z niezadowoleniem po ściance kufla, analizując kolejne informacje o miejscach, które jako pierwsze przychodziły jej na myśl. Liczyła na to, że mugolscy rebelianci byli skłonni kierować się najbardziej oczywistymi skojarzeniami, tym samym ułatwią im pracę. Wygięła usta w dzióbek, zastanawiając się nad kolejnymi runami, dochodząc do wniosku, że może zbyt ambitnie podeszła do tego tematu. Zwolennicy Zakonu Feniksa przy swojej oczywistej porażce nie mogli być na tyle błyskotliwi, by zaskakiwać pomyślunkiem, ich plan musiał być znacznie prostszy. Wybałuszyła na niego oczu i zamrugała kilkakrotnie. Wprawdzie nie miała żadnych planów na wieczór, ale także nie zamierzała go spędzić z Drew.
- Czyli chcesz sprawdzić wszystkie z okolicznych miejsc? Co, jeśli coś w nich znajdziemy? - Ta kwestia nurtowała ją bardziej, niż łóżka. Jeśli przyszedłby do niej z łapami, sprawnie by z nim sobie poradziła, o to nie musiał się martwić. - To rekonesans czy chcesz szyć plan na miejscu? - Tym razem to ona nieco nachyliła się ponad stołem i czujnym spojrzeniem taksowała twarz czarodzieja. Mogła pomagać przy rozszyfrowaniu kodów i poszukiwaniu śladów, ale jeśli wymagał od niej wyciągnięcia różdżki z powodu innego, niż badania czy obrony własnej, to się srogo pomylił. Dobrze wiedziała czym zajmuje się on czy Cillian, mimo wygładzonych przemów i oprawy artystycznej uroczystości w Londynie, jasnym przecież było co tak naprawdę dzieje się w tych wszystkich małych miasteczkach Anglii. Wystarczyło wspomnienie tamtej kwietniowej nocy i spływających krwią ulic, by wiedzieć czego może się od niej wymagać. Mimo to nie podniosła się z miejsca i nie sprzeciwiła się, nim zdradził swój plan. Ciekawość pchała ją mocniej, niż niechęć do przemocy.
Nigdy nie uważałem się za nieomylnego i nie brałem swoich spostrzeżeń za pewnik, jednak przebywanie wśród ludzi oraz profesja nauczyła mnie ponadprzeciętnej spostrzegawczości. Metamorfomagia również miała w tym swój udział wszak przyodziewając maskę byłem zdany na własne oko oraz intuicję. Przebywając pod inną postacią lawirowało się na granicy rozpoznania tudzież wykrycia swego rodzaju spisku, co zwykle niosło za sobą sromotną porażkę. Wyczytanie z mimiki twarzy lub gestów niepokoju, targających wątpliwości pozwalało zmienić strategię, ułożyć ją na nowo tudzież przejść do innego planu, który pozwoli być wciąż krok przed przeciwnikiem. Rzecz jasna ta umiejętność przełożyła się poniekąd na prywatne relacje i nie omieszkałem się z niej korzystać, właściwie wychodziło to samo z siebie. Byłem obserwatorem, lubiłem gry słowne i może dlatego ciągnięcie dziewczyny za język sprawiało mi całkiem niezłą frajdę. Kto wie, może była dobrą aktorką? Nie znałem jej na tyle, aby pochopnie wyciągnąć wnioski.
-Musi się o tym dowiedzieć?- spytałem nieco przyciszonym tonem, a na moich ustach pojawił się kąśliwy uśmiech. Znały się prywatnie? Jak długo? Czy Belvina kiedyś o niej wspominała? Pytania same pojawiały się w mej głowie, choć nieszczególnie chciałem szukać na nie odpowiedzi. Rozmowa zdawała się być znacznie ciekawszą opcją niżeli zatapianie się we własnych myślach, jakie w perspektywie kolejnych dni nie miały większego znaczenia. -Rozwiązłość mego kuzyna najwyraźniej ci nie przeszkadza, więc chyba drobna tajemnica nie zrobi żadnej różnicy?- dodałem nie bacząc na barwy, w jakie może mnie ubrać po tej wypowiedzi. Miałem słabość do kobiet, szczególnie tych, które potrafiły swą charyzmą omamić równie mocno, co butelka ognistej whisky. Zazwyczaj jednak te westchnienia kończyły się wraz ze wschodem słońca, promieniami ukazującymi nową drogę. Wcześniej rzadko stałem w miejscu, nie oglądałem się za siebie i może dlatego nie byłem skłonny stworzyć niczego o solidnych fundamentach.
Przytaknięcie odnośnie cech Cilliana przyjąłem z lekkim zdziwieniem. Pokiwałem głową, po czym ująłem w dłoń kielich paskudnego piwa i upiłem jego zawartości, jakoby miało to pomóc przełknąć zdanie na jego temat. Domyślałem się, iż kierowała nią złość i urażona kobieca duma, jednak szczerze liczyłem, że nigdy więcej nie przyjdzie mi mierzyć się z twierdzącą odpowiedzią. Skrzywdził ją równie mocno, aby była gotów nazwać go parszywym tchórzem? Może zaś to ona miała zbyt wielkie mniemanie o sobie i pewność, że po jednej nocy padnie jej do stóp? Jeszcze wyjdzie na to, że szajbuski były przekleństwem Macnairów.
-Czuję się w obowiązku- uniosłem kącik ust, po czym zacząłem uderzać palcami w blat stołu wybijając tylko sobie znany rytm. Skłamałem, być może wyłapała ten sarkazm, bowiem byłem przekonany, że żadnej z tych cech nie musiałem nikomu udowadniać. Dowodem na to były czyny, nie słowa, jakie nie tak dawno zostały nagrodzone.
Istotniejszym tematem spotkania była notatka, dlatego gdy powróciła do niej wzrokiem nieco się ożywiłem i wyprostowałem na krześle, jakoby oczekując jakiegoś przełomu. Rzecz jasna wiedziałem, że takowy nie nadejdzie wszak wszystko co mogło na pierwszy rzut oka przyjść do głowy od razu zasugerowała. Przesunąłem dłonią wzdłuż brody zastanawiając się, czy faktycznie szycie jakiegokolwiek planu miało większy sens, bowiem nie mieliśmy żadnych wskazówek, o które moglibyśmy go oprzeć. Noc miała coś zmienić? Zapoznanie się ze szczegółową mapą, rozpisanie na niej run? Szczerze wątpiłem. Im dłużej rozmyślałem na temat znaków, tym większą zyskiwałem pewność, że dobór był symboliczny, acz przypadkowy, nie mający żadnego głębszego związku ze starożytnymi połączeniami. Momentalnie coś mnie tknęło, zmarszczyłem brwi i chwyciłem notatkę, aby obrócić ją w swoją stronę. -Może nie celem, ale- zacząłem, po czym uniosłem na nią wzrok i wbiłem spojrzenie w jej tęczówki. -Miejscem spotkań, aby ich do tej lecznicy przeprowadzić- zasugerowałem upijając piwa. -Położenie runy raidho jest mniej więcej takie same jak toru wyścigów konnych patrząc z perspektywy lecznicy, czyli przyjętej przez nas uruz. Symbolika nawiązuje do drogi, rydwanów wojennych- przechyliłem głowę w zastanowieniu. -Fehu na północ- mówiłem głośno próbując przypomnieć sobie co znajdowało się w niewielkiej odległości na zachód od toru. -Kaplica, kojarzę tam budynek utrwalający mugolskie obrządki. Sallow wspominał, że szczury mają na ich punkcie bzika i nawet jeśli sami nie mają co włożyć do gara, to i tak zaniosą swoim wieszczom ostatniego knuta- słownictwo dobierałem mylne, ale nie dbałem o to. Liczył się kontekst. -Widzisz Fancourt, jednak na coś się przydałaś- rzuciłem z widocznym entuzjazmem, bowiem to ona nadała tok myślenia tej debacie. -Nie ma czasu do stracenia, chodźmy sprawdzić te miejsca- dodałem upijając piwa do dna, lecz nim wstałem skupiłem na niej nieco zdziwione spojrzenie. -Co jeśli coś znajdziemy? Cóż to za pytanie?- zaśmiałem się pod nosem, po czym dźwignąłem z miejsca. -Pozbędziemy się problemu raz na zawsze i będziemy mogli fetować kilka kolejnych dni- rozłożyłem ręce, jakobym co najmniej mówił o największej oczywistości. -No nie mów, że brzydzisz się krwi- zakpiłem.
-Musi się o tym dowiedzieć?- spytałem nieco przyciszonym tonem, a na moich ustach pojawił się kąśliwy uśmiech. Znały się prywatnie? Jak długo? Czy Belvina kiedyś o niej wspominała? Pytania same pojawiały się w mej głowie, choć nieszczególnie chciałem szukać na nie odpowiedzi. Rozmowa zdawała się być znacznie ciekawszą opcją niżeli zatapianie się we własnych myślach, jakie w perspektywie kolejnych dni nie miały większego znaczenia. -Rozwiązłość mego kuzyna najwyraźniej ci nie przeszkadza, więc chyba drobna tajemnica nie zrobi żadnej różnicy?- dodałem nie bacząc na barwy, w jakie może mnie ubrać po tej wypowiedzi. Miałem słabość do kobiet, szczególnie tych, które potrafiły swą charyzmą omamić równie mocno, co butelka ognistej whisky. Zazwyczaj jednak te westchnienia kończyły się wraz ze wschodem słońca, promieniami ukazującymi nową drogę. Wcześniej rzadko stałem w miejscu, nie oglądałem się za siebie i może dlatego nie byłem skłonny stworzyć niczego o solidnych fundamentach.
Przytaknięcie odnośnie cech Cilliana przyjąłem z lekkim zdziwieniem. Pokiwałem głową, po czym ująłem w dłoń kielich paskudnego piwa i upiłem jego zawartości, jakoby miało to pomóc przełknąć zdanie na jego temat. Domyślałem się, iż kierowała nią złość i urażona kobieca duma, jednak szczerze liczyłem, że nigdy więcej nie przyjdzie mi mierzyć się z twierdzącą odpowiedzią. Skrzywdził ją równie mocno, aby była gotów nazwać go parszywym tchórzem? Może zaś to ona miała zbyt wielkie mniemanie o sobie i pewność, że po jednej nocy padnie jej do stóp? Jeszcze wyjdzie na to, że szajbuski były przekleństwem Macnairów.
-Czuję się w obowiązku- uniosłem kącik ust, po czym zacząłem uderzać palcami w blat stołu wybijając tylko sobie znany rytm. Skłamałem, być może wyłapała ten sarkazm, bowiem byłem przekonany, że żadnej z tych cech nie musiałem nikomu udowadniać. Dowodem na to były czyny, nie słowa, jakie nie tak dawno zostały nagrodzone.
Istotniejszym tematem spotkania była notatka, dlatego gdy powróciła do niej wzrokiem nieco się ożywiłem i wyprostowałem na krześle, jakoby oczekując jakiegoś przełomu. Rzecz jasna wiedziałem, że takowy nie nadejdzie wszak wszystko co mogło na pierwszy rzut oka przyjść do głowy od razu zasugerowała. Przesunąłem dłonią wzdłuż brody zastanawiając się, czy faktycznie szycie jakiegokolwiek planu miało większy sens, bowiem nie mieliśmy żadnych wskazówek, o które moglibyśmy go oprzeć. Noc miała coś zmienić? Zapoznanie się ze szczegółową mapą, rozpisanie na niej run? Szczerze wątpiłem. Im dłużej rozmyślałem na temat znaków, tym większą zyskiwałem pewność, że dobór był symboliczny, acz przypadkowy, nie mający żadnego głębszego związku ze starożytnymi połączeniami. Momentalnie coś mnie tknęło, zmarszczyłem brwi i chwyciłem notatkę, aby obrócić ją w swoją stronę. -Może nie celem, ale- zacząłem, po czym uniosłem na nią wzrok i wbiłem spojrzenie w jej tęczówki. -Miejscem spotkań, aby ich do tej lecznicy przeprowadzić- zasugerowałem upijając piwa. -Położenie runy raidho jest mniej więcej takie same jak toru wyścigów konnych patrząc z perspektywy lecznicy, czyli przyjętej przez nas uruz. Symbolika nawiązuje do drogi, rydwanów wojennych- przechyliłem głowę w zastanowieniu. -Fehu na północ- mówiłem głośno próbując przypomnieć sobie co znajdowało się w niewielkiej odległości na zachód od toru. -Kaplica, kojarzę tam budynek utrwalający mugolskie obrządki. Sallow wspominał, że szczury mają na ich punkcie bzika i nawet jeśli sami nie mają co włożyć do gara, to i tak zaniosą swoim wieszczom ostatniego knuta- słownictwo dobierałem mylne, ale nie dbałem o to. Liczył się kontekst. -Widzisz Fancourt, jednak na coś się przydałaś- rzuciłem z widocznym entuzjazmem, bowiem to ona nadała tok myślenia tej debacie. -Nie ma czasu do stracenia, chodźmy sprawdzić te miejsca- dodałem upijając piwa do dna, lecz nim wstałem skupiłem na niej nieco zdziwione spojrzenie. -Co jeśli coś znajdziemy? Cóż to za pytanie?- zaśmiałem się pod nosem, po czym dźwignąłem z miejsca. -Pozbędziemy się problemu raz na zawsze i będziemy mogli fetować kilka kolejnych dni- rozłożyłem ręce, jakobym co najmniej mówił o największej oczywistości. -No nie mów, że brzydzisz się krwi- zakpiłem.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Oh błagam… przemknęło przez myśl Fancourt na zuchwałe pytanie. Macnairowie rzeczywiście nie mieli w sobie ani krzty przyzwoitości. Nie znała Blythe na tyle, by wiedzieć na jakim etapie związku czy znajomości w ogóle są z Drew. Czy dopiero się poznali, przeżywali pierwsze wzloty i upadki, a może byli już po słowie? Podczas przyjęcia u Elviry temat ten nie został szczególnie szeroko omówiony, zresztą sama klątwołamaczka miała podobne prywatne wątki głęboko w poważaniu, by dopytywać o niuanse. Odchyliła się na barowym krześle, krytycznie lustrując widoczną ponad blatem stołu sylwetkę czarodzieja. Zdecydowanie można go było zaliczyć do grona mężczyzn przystojnych. Podobał się kobietom i był tego świadom, nic więc dziwnego, że zuchwałość weszła mu w krew. Czy gdyby Cillian dowiedział się, że między nią a Drew do czegoś doszło, zdenerwowałby się? Poczuł zazdrosny, oburzony? Gdyby miała pewność, może skorzystałaby z okazji, by utrzeć mu nosa. Usta Claire rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. Jeśli spodziewał się skromności oraz wstydu, srogo się przeliczył.
- Masz rację, nie przeszkadza mi. Nie można się przejmować czymś, na co nie ma się wpływu. - Półprawda wybrzmiała w jej ustach szczerze, bo złośliwa wizja prawdziwie ją rozbawiła i zainspirowała. Czy był to naprawdę dobry sposób, by okazać Cillianowi niezadowolenie oraz niecierpliwość jego niezdecydowaniem? Nie, ale na pewno był ciekawy. - Mam tylko nadzieję, że zabierzesz mnie w jakieś przyjemniejsze miejsce. - Uniosła sugestywnie brwi, zastanawiając się czy Drew zdecyduje się brnąć w swój pomysł dalej czy też wycofa w ostatnim momencie. Żadna z niej była kokietka; mężczyzn w swym życiu policzyć może na palcach jednej ręki, a ten, którego darzyła (i mimo gorących zapewnień, że tak nie jest, darzy nadal) uczuciem, był tylko jeden. Rozwiązłość nie leżała w jej naturze, walka o swoje już tak - głównie w kwestii kariery, nie romantycznych uniesień. Czy Drew naprawdę zamierzał dotrzymać słowa i pokazać się z jak najlepszej strony? Nie znała go na tyle, by mieć pewność, ale sarkazm nauczyła się już dobrze wyczuwać. Także i tego, by nikomu nie ufać na żadne, choćby żarliwe zapewnienia.
Uniosła wzrok znad notatki i utkwiła go w nagle ożywionym czarodzieju. O wiele lepiej znał okoliczne tereny, natychmiast kojarząc sobie rozkład run z planem miasta. Słuchała go z uwagą, śledząc wskazywane znaki i próbując wyobrazić sobie istniejącą topografię.
- To prawda, kaplice to dla nich świętość - przytaknęła na wzmiankę na alegorię o szczurach i ostatnim knucie. Może i z mugolami mało miała wspólnego, ale zdobyte na przestrzeni lat obeznanie w historii pomogło w zrozumieniu kontekstu. Nie raz miała okazję znaleźć się w miejscu zabezpieczonym zaklęciami, chroniącymi ukryte tam artefakty, a do których miejscowi podchodzili z nabożną czcią, dopowiadając doń własne opowiastki. Nasłuchała się wyssanych z palca historyjek, w jakie tamci bezkrytycznie wierzyli, oczekując po śmierci chwały i innego życia wiecznego, jakie zapewnić im miały odprawiane rytuały.
Szczątkową pochwałę przyjęła z kącikowym uśmiechem. Lubiła być przydatna, tym bardziej lubiła, gdy ktoś tą przydatność dostrzegał. Na brak wdzięczności reagowała alergicznie, skreślając potencjalnego kontrahenta z listy współpracowników. Ceniła swój czas, wiedzę i zaangażowanie, a brak szacunku traktowała bezwzględnie.
- Nie brzydzę się - odparła natychmiast jakby z urazą, że chce wytykać jej słabość. Zacisnęła szczęki, będąc niechętną rozlewowi krwi. Doświadczenie w walce miała zerowe, rzadko kiedy potrzebę obrony inną niż słowną czy przed lecącymi w swoim kierunku klątwami w starych budowlach. Co innego było przecież mierzyć się z zabezpieczeniami, a co innego z ludźmi. - Chodźmy, ponoć nie mamy czasu do stracenia - ucięła temat, łudząc się, że do wymiany zaklęć nie dojdzie. Podniosła się z miejsca, osuszając swój kufel z resztek wątpliwej jakości piwa, by zaraz podążyć w kierunku wyjścia. Nie obrzuciła izby knajpy ostatnim spojrzeniem. Oby nie musieli tu już więcej wracać.
| zt x2
- Masz rację, nie przeszkadza mi. Nie można się przejmować czymś, na co nie ma się wpływu. - Półprawda wybrzmiała w jej ustach szczerze, bo złośliwa wizja prawdziwie ją rozbawiła i zainspirowała. Czy był to naprawdę dobry sposób, by okazać Cillianowi niezadowolenie oraz niecierpliwość jego niezdecydowaniem? Nie, ale na pewno był ciekawy. - Mam tylko nadzieję, że zabierzesz mnie w jakieś przyjemniejsze miejsce. - Uniosła sugestywnie brwi, zastanawiając się czy Drew zdecyduje się brnąć w swój pomysł dalej czy też wycofa w ostatnim momencie. Żadna z niej była kokietka; mężczyzn w swym życiu policzyć może na palcach jednej ręki, a ten, którego darzyła (i mimo gorących zapewnień, że tak nie jest, darzy nadal) uczuciem, był tylko jeden. Rozwiązłość nie leżała w jej naturze, walka o swoje już tak - głównie w kwestii kariery, nie romantycznych uniesień. Czy Drew naprawdę zamierzał dotrzymać słowa i pokazać się z jak najlepszej strony? Nie znała go na tyle, by mieć pewność, ale sarkazm nauczyła się już dobrze wyczuwać. Także i tego, by nikomu nie ufać na żadne, choćby żarliwe zapewnienia.
Uniosła wzrok znad notatki i utkwiła go w nagle ożywionym czarodzieju. O wiele lepiej znał okoliczne tereny, natychmiast kojarząc sobie rozkład run z planem miasta. Słuchała go z uwagą, śledząc wskazywane znaki i próbując wyobrazić sobie istniejącą topografię.
- To prawda, kaplice to dla nich świętość - przytaknęła na wzmiankę na alegorię o szczurach i ostatnim knucie. Może i z mugolami mało miała wspólnego, ale zdobyte na przestrzeni lat obeznanie w historii pomogło w zrozumieniu kontekstu. Nie raz miała okazję znaleźć się w miejscu zabezpieczonym zaklęciami, chroniącymi ukryte tam artefakty, a do których miejscowi podchodzili z nabożną czcią, dopowiadając doń własne opowiastki. Nasłuchała się wyssanych z palca historyjek, w jakie tamci bezkrytycznie wierzyli, oczekując po śmierci chwały i innego życia wiecznego, jakie zapewnić im miały odprawiane rytuały.
Szczątkową pochwałę przyjęła z kącikowym uśmiechem. Lubiła być przydatna, tym bardziej lubiła, gdy ktoś tą przydatność dostrzegał. Na brak wdzięczności reagowała alergicznie, skreślając potencjalnego kontrahenta z listy współpracowników. Ceniła swój czas, wiedzę i zaangażowanie, a brak szacunku traktowała bezwzględnie.
- Nie brzydzę się - odparła natychmiast jakby z urazą, że chce wytykać jej słabość. Zacisnęła szczęki, będąc niechętną rozlewowi krwi. Doświadczenie w walce miała zerowe, rzadko kiedy potrzebę obrony inną niż słowną czy przed lecącymi w swoim kierunku klątwami w starych budowlach. Co innego było przecież mierzyć się z zabezpieczeniami, a co innego z ludźmi. - Chodźmy, ponoć nie mamy czasu do stracenia - ucięła temat, łudząc się, że do wymiany zaklęć nie dojdzie. Podniosła się z miejsca, osuszając swój kufel z resztek wątpliwej jakości piwa, by zaraz podążyć w kierunku wyjścia. Nie obrzuciła izby knajpy ostatnim spojrzeniem. Oby nie musieli tu już więcej wracać.
| zt x2
Ostatnie wydarzenia sprawiały, że coraz trudniej było bez cienia niepokoju poruszać się po świecie. Zniknięcie Evandry odbiło się szerokim echem po Chateau Rose i miał wrażenie, że niepokój wkradł się do ich życia na dobre. Sytuacja stawała się coraz trudniejsza, a jeśli ktoś śmiał godzić bezpośrednio w Róże, musiał liczyć się z odpowiedzią i reakcją z ich strony. Niemniej jednak, to uzmysławiało fakt, że nadal żyli w stanie nieprzyjemnego zagrożenia, które wciąż czaiło się za rogiem. Dlatego wciąż musieli działać, bezustannie podejmować starania, aby oczyścić świat z chłamu, który drażnił i raził, a którego należało się pozbyć jak najszybciej. Wielu na szczęście było takich, którzy zjednoczeni przeciw wspólnemu wrogowi unosili różdżkę, pozbywając się mugoli, szlamu i ich umiłowanych zwolenników. Nie pojmował i nie zamierzał nawet próbować, jak można było oddać w niepamięć lata uciemiężenia, udręki, która spotykała czarodziejów i bratać się z mugolami, a co gorsza mieszać z nimi krew. Oburzające.
Skromny strój świadczył o tym, że dzisiejsze spotkanie, które wspólnie z Zacharym zaplanowali było związane z działalnością. Srebrne klamry płaszcza zbyt rzucały się w oczy, więc tego wieczoru musiał z nich zrezygnować. Sięgnął nawet po gorszy jakościowo materiał, aby lepiej wmieszać się w tłum. Pewne działania wymagały czegoś więcej niż zwyczajne poświęcenie. Spotkali się w centralnym punkcie miasteczka, powoli przemieszczając się w stronę baru. Nie chodziło o sam fakt, że dawno nie rozmawiał z przyjacielem i chciał się z nim napić, ale o sam fakt, że w tego typu miejscach najwięcej można było zasłyszeć ciekawych informacji.
- Jak za starych, dobrych czasów. – mruknął do przyjaciela. Zdecydowanie brakowało mu wspólnych działań, choć te najczęściej kończyły się leczeniem przez Zachary’ego ran, które nabył Mathieu. Dobrze mieć przy sobie kogoś, kto wie jak posługiwać się magią leczniczą, a Shafiq niejednokrotnie ratował mu już życie. – Miejmy nadzieję, że to nasz dzień i uda się wyhaczyć coś ciekawego. – dodał po chwili, otwierając drzwi wejściowe baru i wchodząc do środka. Dość spory tłum, ale i godzina odpowiednia. Podchmielone towarzystwo zachowywało się głośno. Znaleźli stolik, a chwilę później mieli już alkohol przed sobą. Nie przyszli tu na herbatę, a jeśli mieli wmieszać się w tłum, musieli się dopasować, a to jedyny sposób.
- Ciężko Cię złapać, Zachary, a co dopiero wyciągnąć. Nie tęskno Ci za odrobiną adrenaliny? – spytał sięgając po szkło i kosztując alkoholu. Nie najlepszy, ale mógł ujść. Wrócił spojrzeniem na przyjaciela, istotnym było to, że w końcu udało im się wyjść i zapewne mogli zaznać adrenalinę. W przypadku Mathieu bombę adrenaliny, bo ostatnio zwykłe dawki były dla niego niewystarczające.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Palce wiodącej ręki machinalnie, bez jakiegokolwiek udziału woli opierały się o rękojeść różdżki wetkniętej w skromny futerał. Ten pozostawał ukryty pod lekką, letnią abają, z której Zachary korzystał jako wierzchniego okrycia. Zdradliwa angielska aura tym razem dopisywała upałem niemal znajomych z egipskich ziemi; minęły lata od ostatniego spaceru po rozgrzanych słońcem pustynnych piaskach. Ciepło oraz miękkość zastąpione zostało nieszczególnie komfortowym obuwiem, choć – zgodnie z ustaleniami poczynionymi przed podróżą do Newmarket – to pozostawało i tak znacznie lepszej jakości niż mieszkańców miasteczka. Ciemna cera oraz dość osobliwy strój, mimo zadbania o to, by jak najmniej rzucał się w oczy wszelkiego rodzaju bogactwem, odznaczały Shafiqa na tle typowych Anglików, a w towarzystwie drogiego mu przyjaciela jeszcze to uwydatniało. Nigdy jednak nie miał nic przeciwko temu, jak osobliwy duet stanowili. Jedno, krótkie spojrzenie w stronę czarodzieja wystarczyło, by mieć pewność, że łącząca ich zażyłość była silna; ilekroć jeden potrzebował pomocy, ten drugi przybywał z odsieczą.
W milczeniu skinął głową na próbę zagajenia i rozpoczęcia rozmowy. Nie odpowiedział. Jedynie czujnie obserwował Mathieu, zdając się na to, że dzisiejszy upalny dzień miał skończyć się po ich myśli, nawet jeśli oznaczało to wypicie kufla czy dwóch rozwodnionego piwa w lokalnym barze. Wtopienie się w tłum nie było tyle celem, co sposobem na uniknięcie zbędnej zwady. Tym bardziej było to trudne, gdy obaj byli wojennymi bohaterami publicznie odznaczonymi przez Ministerstwo. Jednocześnie atut ten mógł rozwiązać kilka języków, gdyby potrzebowali zasięgnąć informacji, wszak to właśnie w tym celu oddalali się tak daleko od bezpiecznych granic Londynu czy rodowych posiadłości. Tylko na terenach ogarniętych wojenną zawieruchą mogli dowiedzieć się czegoś nowego, a przede wszystkim aktualnego. Plotka wędrująca przez pół kraju szybko stawała się bezużyteczna. Działania musiały być podejmowane jak najszybciej.
— Nie łudziłbym się, że dowiesz się czegoś interesującego od nich — odezwał się wreszcie, nachylony nad kuflem z piwem po środku zajętego stolika. Jeśli sąsiadujący stolik usłyszałby to wszystko, a przecież Zachary czuł na sobie ich ciekawskie spojrzenia, całą wyprawę równie dobrze mogli skończyć w ciągu kwadransa. Swoimi słowami podkreślał jedynie zamieszanie dwa stoliki dalej. Bar, choć wyglądał na porządny, zdawał się gromadzić wszystkich, którzy potrzebowali odskoczni od codzienności, a najgłośniejsi byli ci, którzy przegrywali i tak skromny majątek w kości. — Wiesz jak jest — odparł, upijając niewielki łyk. Nauczony doświadczeniami z pacjentami nie skrzywił się ani nie zareagował w żaden szczególny sposób tym, jak zamówione piwo smakowało. A raczej smaku nie posiadało wcale. — Szpital, opieka nad pos... domem. Nigdy nie miałem tak wielu pacjentów poza Londynem. — Wyjaśnił, choć czynić tego nie musiał, by uzmysłowić Mathieu, jak bardzo angażująca była praca uzdrowiciela. — Leczenie wszelkich dolegliwości to zajęcie na całą dobę — dopowiedział głośniej, niejako sygnalizując, może nawet dając do zrozumienia otoczeniu, że mógł udzielić niezbędnej pomocy od ręki. — I ma w sobie wystarczająco dużo niezbędnych emocji — spróbował zaśmiać się, co zdecydowanie nie wyszło mu i skończyło się na dość niezgranym, prawdziwie nieszlacheckim parsknięciu. — Lepiej opowiadaj, co u ciebie. Podobno twoją ciotką zmogła jakaś choroba? — Zapytał, mrugając do przyjaciela, że absolutnie nie chodziło mu o jego prawdziwych krewnych. Jeśli już wyglądali na obcych i spoza miasta, to niech chociaż średniej wiarygodności ciotka stanowi punkt zaczepienia.
W milczeniu skinął głową na próbę zagajenia i rozpoczęcia rozmowy. Nie odpowiedział. Jedynie czujnie obserwował Mathieu, zdając się na to, że dzisiejszy upalny dzień miał skończyć się po ich myśli, nawet jeśli oznaczało to wypicie kufla czy dwóch rozwodnionego piwa w lokalnym barze. Wtopienie się w tłum nie było tyle celem, co sposobem na uniknięcie zbędnej zwady. Tym bardziej było to trudne, gdy obaj byli wojennymi bohaterami publicznie odznaczonymi przez Ministerstwo. Jednocześnie atut ten mógł rozwiązać kilka języków, gdyby potrzebowali zasięgnąć informacji, wszak to właśnie w tym celu oddalali się tak daleko od bezpiecznych granic Londynu czy rodowych posiadłości. Tylko na terenach ogarniętych wojenną zawieruchą mogli dowiedzieć się czegoś nowego, a przede wszystkim aktualnego. Plotka wędrująca przez pół kraju szybko stawała się bezużyteczna. Działania musiały być podejmowane jak najszybciej.
— Nie łudziłbym się, że dowiesz się czegoś interesującego od nich — odezwał się wreszcie, nachylony nad kuflem z piwem po środku zajętego stolika. Jeśli sąsiadujący stolik usłyszałby to wszystko, a przecież Zachary czuł na sobie ich ciekawskie spojrzenia, całą wyprawę równie dobrze mogli skończyć w ciągu kwadransa. Swoimi słowami podkreślał jedynie zamieszanie dwa stoliki dalej. Bar, choć wyglądał na porządny, zdawał się gromadzić wszystkich, którzy potrzebowali odskoczni od codzienności, a najgłośniejsi byli ci, którzy przegrywali i tak skromny majątek w kości. — Wiesz jak jest — odparł, upijając niewielki łyk. Nauczony doświadczeniami z pacjentami nie skrzywił się ani nie zareagował w żaden szczególny sposób tym, jak zamówione piwo smakowało. A raczej smaku nie posiadało wcale. — Szpital, opieka nad pos... domem. Nigdy nie miałem tak wielu pacjentów poza Londynem. — Wyjaśnił, choć czynić tego nie musiał, by uzmysłowić Mathieu, jak bardzo angażująca była praca uzdrowiciela. — Leczenie wszelkich dolegliwości to zajęcie na całą dobę — dopowiedział głośniej, niejako sygnalizując, może nawet dając do zrozumienia otoczeniu, że mógł udzielić niezbędnej pomocy od ręki. — I ma w sobie wystarczająco dużo niezbędnych emocji — spróbował zaśmiać się, co zdecydowanie nie wyszło mu i skończyło się na dość niezgranym, prawdziwie nieszlacheckim parsknięciu. — Lepiej opowiadaj, co u ciebie. Podobno twoją ciotką zmogła jakaś choroba? — Zapytał, mrugając do przyjaciela, że absolutnie nie chodziło mu o jego prawdziwych krewnych. Jeśli już wyglądali na obcych i spoza miasta, to niech chociaż średniej wiarygodności ciotka stanowi punkt zaczepienia.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przyjaźń z Zacharym była dla niego niezwykle cenna. Połączyła ich dawno temu i trwała niezmienne. Można powiedzieć, że dopełniali się pod względem swoich zdolności, a ich współpraca była niezwykle owocna. Mathieu swoje życie ukierunkował z nadzieją, że zdolności defensywne i ofensywne, okraszone nutą Czarnej Magii pozwolą mu zdobywać to czego pragnie. Lord Shafiq był naukowcem, potrafił leczyć i stosować magię, która Rosierowi była zupełnie nieznana. A jednak, korzystał z umiejętności przyjaciela częściej niż mogłoby się wydawać, w końcu to on wyciągał go z kryzysowych sytuacji, kiedy jego własny organizm wyczerpany długą walką, pokiereszowany zaklęciami wroga, odmawiał posłuszeństwa, mówiąc stanowczo dość. Mathieu w swoim życiu potrzebował adrenaliny, był od niej w pewnym sensie uzależniony, a pragnienie kolejnych wrażeń pchało go w kierunku niebezpieczeństw. Stając na rozdrożu wybrał tą mroczniejszą ścieżkę. Zachary był światły w swoich działaniach, a jego zdolności Mathieu doceniał zawsze i podziwiał to, w jaki sposób potrafił zachować zimną krew i działać. Nie raz i nie dwa uratował mu życie.
Rozwodnione piwo nie miało najlepszego smaku, a wysublimowane kubki smakowe arystokraty wyczuły to bez problemu. Skrzywienie się na smak tego miernego alkoholu było nie na miejscu, nie mógł wtapiać się w tłum kręcąc nosem, że ktoś podaje mu alkohol, który ze swoim oryginałem nie miał wiele wspólnego. Dzisiaj musiał poświecić nie tylko swój nienaganny wygląd, który definiował w zasadzie to kim był, ale również wymagania, które stawiał rzeczywistości. Nie wspominając o tym, że nie powinien rozważać czy szkło, w którym mierna mieszanka została im podana, było w odpowiedni sposób oczyszczone po poprzednim użytkowniku.
- Podziwiam Twoje zaangażowanie w pomoc innym. – mruknął ponownie zanurzając usta w alkoholu. Musiał zachowywać się naturalnie, choć wątpił, żeby tak po prostu ich obecność tutaj pozostała niezauważona. Może niektórych skłoni to do myślenia, że jako bohaterzy wojenni nagrodzeni przez samego Ministra, są ważnymi osobami, które podejmują wszelkich działań, dokładając jednocześnie wszelkich starań, aby świat zmienił się w idyllę dominacji czarodziejów i porażkę tych, którzy znaleźli się po nieodpowiedniej stronie.
- Ach tak… Mamrotała i strasznie spuchła jej twarz. Niezbyt przyjemny widok, szczególnie, że nie jest zbyt urodziwa i bez tego. – pociągnął temat i roześmiał się, wyszło mu to znacznie lepiej niż Zachary’emu, który zamiast śmiechu zaoferował im stylowe parsknięcie. – Ma jakiegoś pecha, w zeszłym roku groszopryszczka, teraz to. – dodał rozkładając ręce. – Albo zadaje się z nieodpowiednimi osobami, kto ją tam wie. – mruknął rozbawiony. Wystarczyło rzucić hasło, musieli być kreatywni i zachowywać się normalnie, Zachary powinien powalczyć odrobinę ze swoim spięciem, bo inaczej nic z tego nie wyjdzie.
- Wysłała mi sowę, chciała, żebyś do niej przyjechał. Chyba nadal na Ciebie leci. – po chwili ciszy postanowił dodać jeszcze dwa grosze, żeby było zabawniej. Może Zach w końcu wyluzuje, w końcu… co mogło się stać?
Rozwodnione piwo nie miało najlepszego smaku, a wysublimowane kubki smakowe arystokraty wyczuły to bez problemu. Skrzywienie się na smak tego miernego alkoholu było nie na miejscu, nie mógł wtapiać się w tłum kręcąc nosem, że ktoś podaje mu alkohol, który ze swoim oryginałem nie miał wiele wspólnego. Dzisiaj musiał poświecić nie tylko swój nienaganny wygląd, który definiował w zasadzie to kim był, ale również wymagania, które stawiał rzeczywistości. Nie wspominając o tym, że nie powinien rozważać czy szkło, w którym mierna mieszanka została im podana, było w odpowiedni sposób oczyszczone po poprzednim użytkowniku.
- Podziwiam Twoje zaangażowanie w pomoc innym. – mruknął ponownie zanurzając usta w alkoholu. Musiał zachowywać się naturalnie, choć wątpił, żeby tak po prostu ich obecność tutaj pozostała niezauważona. Może niektórych skłoni to do myślenia, że jako bohaterzy wojenni nagrodzeni przez samego Ministra, są ważnymi osobami, które podejmują wszelkich działań, dokładając jednocześnie wszelkich starań, aby świat zmienił się w idyllę dominacji czarodziejów i porażkę tych, którzy znaleźli się po nieodpowiedniej stronie.
- Ach tak… Mamrotała i strasznie spuchła jej twarz. Niezbyt przyjemny widok, szczególnie, że nie jest zbyt urodziwa i bez tego. – pociągnął temat i roześmiał się, wyszło mu to znacznie lepiej niż Zachary’emu, który zamiast śmiechu zaoferował im stylowe parsknięcie. – Ma jakiegoś pecha, w zeszłym roku groszopryszczka, teraz to. – dodał rozkładając ręce. – Albo zadaje się z nieodpowiednimi osobami, kto ją tam wie. – mruknął rozbawiony. Wystarczyło rzucić hasło, musieli być kreatywni i zachowywać się normalnie, Zachary powinien powalczyć odrobinę ze swoim spięciem, bo inaczej nic z tego nie wyjdzie.
- Wysłała mi sowę, chciała, żebyś do niej przyjechał. Chyba nadal na Ciebie leci. – po chwili ciszy postanowił dodać jeszcze dwa grosze, żeby było zabawniej. Może Zach w końcu wyluzuje, w końcu… co mogło się stać?
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Strona 1 z 2 • 1, 2
Newmarket
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Suffolk