Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent
Latarnia morska
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Latarnia morska
Nawigacyjny punkt znajdujący się na wzniesieniu przy zatoce Sandwich, od wielu lat stanowiący jedno z najbardziej rozpoznawalnych miejsc w tym mieście portowym. Członkowie Cinque Ports z miasta spotykali się w przylegającym do niej drewnianym domu, aby podejmować istotne decyzje. Wysoka konstrukcja wzmocniona jest magią, chroniona przed mugolami, którzy widzą ją jako rozpadającą się, chybotliwą ceglastą ruinę, do której wejście wiąże się z ogromnym ryzykiem. W istocie w najwyższym punkcie, gdzie jasne światło oświetla drogę statkom, rozciąga się niebywały widok na rozległą zatokę Sandwich oraz całe miasto.
26.02.1958
Czas płynął nieubłaganie, a obowiązków i zobowiązań wcale nie ubywało. Odnosił wrażenie, że wręcz przeciwnie, z dnia na dzień było ich coraz więcej. Ostatnimi czasy było mu się ciężko skupić. Jego myśli krążyły w około chorej żony, która od prawie dwóch miesięcy leżała w łóżku, a smocza ospa powoli wyniszczała jej organizm. Gdyby mógł siedziałby z nią w domu, ale nie pozwoliła mu na to. Wyrzuciła go z domu i powiedziała, że ma pracować, że nie może zaniedbywać swoich obowiązków na jej rzecz. Charlotta nigdy nie lubiła być ciężarem dla nikogo, więc nic dziwnego, że zachowała się tak, a nie inaczej. Xavier spełnił więc jej prośbę i nawet na moment nie zaniedbywał swoich obowiązków względem pracy jak i organizacji.
I właśnie dlatego tego dnia zmaterializował się na obrzeżach portu New Romnet. Należało się upewnić czy zarządca portu, który znajduje się na terenie hrabstwa całkowicie opanowanego i popierającego Rycerzy, na pewno wyznaje odpowiednie wartości.
Pogoda jak zwykle, dla Xaviera, była beznadziejna. Zimno i padało, chociaż powoli można było wyczuć, że wiosna już się zbliża i możliwe, że jest tuż za rogiem, ale się trochę wstydzi. Nie zmieniało to jednak faktu, że nad wodą zawsze było zimniej i mocniej wiało, więc Burke miał na sobie gruby płaszcz, a szyję owiniętą ciepłym szalikiem.
Dzisiejsza wizyta była zapowiedziana i miał ją odbyć w towarzystwie Madame Mericourt. Lubił z nią współpracować. Ich ostatnia wspólna wizyta w młynie zakończyła się powodzeniem, a to co udało im się osiągnąć już zbierało zbiory i punktowało na ich korzyść. Wierzył więc, że i dzisiaj pójdzie im dobrze. Kent było całkowicie po tej jedynej słusznej stronie, więc nie przewidywał aby ktokolwiek, a tym bardziej zarządca portu, miał zamiar przejawiać jakiekolwiek oznaki buntu. W końcu powszechnie było wiadomo, że takie zachowanie nigdy nie pozostaje bez kary.
W końcu doszedł do miejsca, w którym umówił się na spotkanie z czarownicą. Stanął pod daszkiem coby na nie zmoknąć bardziej. Wiedział, że Madame jest obowiązkową osobą i nie podejrzewał aby miała się spóźnić.
Czas płynął nieubłaganie, a obowiązków i zobowiązań wcale nie ubywało. Odnosił wrażenie, że wręcz przeciwnie, z dnia na dzień było ich coraz więcej. Ostatnimi czasy było mu się ciężko skupić. Jego myśli krążyły w około chorej żony, która od prawie dwóch miesięcy leżała w łóżku, a smocza ospa powoli wyniszczała jej organizm. Gdyby mógł siedziałby z nią w domu, ale nie pozwoliła mu na to. Wyrzuciła go z domu i powiedziała, że ma pracować, że nie może zaniedbywać swoich obowiązków na jej rzecz. Charlotta nigdy nie lubiła być ciężarem dla nikogo, więc nic dziwnego, że zachowała się tak, a nie inaczej. Xavier spełnił więc jej prośbę i nawet na moment nie zaniedbywał swoich obowiązków względem pracy jak i organizacji.
I właśnie dlatego tego dnia zmaterializował się na obrzeżach portu New Romnet. Należało się upewnić czy zarządca portu, który znajduje się na terenie hrabstwa całkowicie opanowanego i popierającego Rycerzy, na pewno wyznaje odpowiednie wartości.
Pogoda jak zwykle, dla Xaviera, była beznadziejna. Zimno i padało, chociaż powoli można było wyczuć, że wiosna już się zbliża i możliwe, że jest tuż za rogiem, ale się trochę wstydzi. Nie zmieniało to jednak faktu, że nad wodą zawsze było zimniej i mocniej wiało, więc Burke miał na sobie gruby płaszcz, a szyję owiniętą ciepłym szalikiem.
Dzisiejsza wizyta była zapowiedziana i miał ją odbyć w towarzystwie Madame Mericourt. Lubił z nią współpracować. Ich ostatnia wspólna wizyta w młynie zakończyła się powodzeniem, a to co udało im się osiągnąć już zbierało zbiory i punktowało na ich korzyść. Wierzył więc, że i dzisiaj pójdzie im dobrze. Kent było całkowicie po tej jedynej słusznej stronie, więc nie przewidywał aby ktokolwiek, a tym bardziej zarządca portu, miał zamiar przejawiać jakiekolwiek oznaki buntu. W końcu powszechnie było wiadomo, że takie zachowanie nigdy nie pozostaje bez kary.
W końcu doszedł do miejsca, w którym umówił się na spotkanie z czarownicą. Stanął pod daszkiem coby na nie zmoknąć bardziej. Wiedział, że Madame jest obowiązkową osobą i nie podejrzewał aby miała się spóźnić.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Miała już przyjemność współpracować z lordem Burke, do tego w podobnej, wrażliwej materii, dlatego też nie miała żadnych wątpliwości, że ich kolejne spotkanie potoczy się w odpowiedni sposób, odbywając się bez większych trudności. A przynajmniej tych serwowanych ze strony arystokraty, słynącego z przedsiębiorczej żyłki oraz imponującej znajomości artefaktów. To, co mogło pójść nie tak i przeszkodzić w zakończeniu tego dnia z poczuciem dobrze wykonanego obowiązku, pozostawało poza ich zasięgiem, kryjąc się w poglądach, zachowaniach i nastrojach zarządców opiekujących się jednym z portów w Kent. New Romnet niegdyś było niezwykle ważnym ośrodkiem handlowym, a miasteczko wokół portu prężnie się rozwijało, lecz działania wojenne uszczupliły załogę portu, a także utrudniły bezpieczny transport dóbr przez to konkretne nadbrzeże. Tracił na tym port, tracili też mieszkańcy, a przecież porty w Kent powinny stanowić przykład doskonałej gospodarności, budząc podziw i zazdrość tych mniej gospodarnych ośrodków. Wsparcie, jakim cieszyli się na tym terenie Rycerze Walpurgii, nie powinno pozostać niezauważone, dlatego należało portowi odpowiednio pomóc, a że ryba psuła się od głowy, to właśnie rozmówienie się z zarządzającymi New Romnet braćmi, Dustinem i Kleofasem, stanowiło główny cel dzisiejszego wieczoru. Upewnienie się, że dość rozmiłowani w zabawowym trybie życia czarodzieje stoją po właściwej stronie nie powinno być trudne, lecz Mericourt, jak na perfekcjonistkę przystało, nie spoczęła na laurach, podchodząc do kolejnej portowej rozmowy z całą uwagą i skrupulatnością, na jakie było ją stać.
Zjawiła się w umówionym miejscu, niedaleko budynków portowej administracji, punktualnie, od razu dostrzegając skrytą pod daszkiem jednej z kamienic Xaviera. Podeszła do niego szybko, ściągając z głowy kaptur. Rozpuszczone włosy lśniły w półmroku, podkreślone czerwienią usta wydawały się jeszcze bardziej zmysłowe, a czarna kredka roztarta na powiece podkreślała drapieżny kształt oczu. Również wyłaniające się spod drogiego płaszcza ubranie odstawało od zgrzebnej, czarnej, wręcz mundurowej w swym kroju sukni, w jakiej zwykle pojawiała się na rycerskich spotkaniach. Dziś suknia miała karminowy kolor i głęboki - jak na standardy Dei, nie Miu - dekolt. Czuła się w tym wydaniu swobodnie, traktując prezencję jako kolejny argument, kartę przetargową, sposób na przekonanie rozmówcy do swych racji; plotki krążące o braciach opisywały ich zamiłowanie do kobiet, zamierzała więc wykorzystać każdą dźwignię, którą mogłaby przełożyć negocjacje na swoją - ich - korzyść.
- Myślisz, że się nas spodziewają? - zapytała od razu Xaviera, na razie przybierając swój typowy ton, chłodny, beznamiętny, oschły, daleki od kokieteryjnej aury perfum i całej wystudiowanej zmysłowości wyglądu. - Współpracowałeś kiedyś z tym portem? Wydaje się, że jesteśmy na pewnym gruncie, może wystarczy jedynie konkretne przypomnienie, komu powinni być posłuszni i na co muszą zwrócić uwagę w swojej pracy....czy też się mylę? - zapytała swego towarzysza, uznając, że ma większą wiedzę na temat stanu handlu w Kent, a także, dzięki doświadczeniu oraz znajomościom w biznesowym półświatku, wyrastającym przecież z morskiego handlu, posiada więcej informacji o braciach i stanie portu.
| locus nihil
Zjawiła się w umówionym miejscu, niedaleko budynków portowej administracji, punktualnie, od razu dostrzegając skrytą pod daszkiem jednej z kamienic Xaviera. Podeszła do niego szybko, ściągając z głowy kaptur. Rozpuszczone włosy lśniły w półmroku, podkreślone czerwienią usta wydawały się jeszcze bardziej zmysłowe, a czarna kredka roztarta na powiece podkreślała drapieżny kształt oczu. Również wyłaniające się spod drogiego płaszcza ubranie odstawało od zgrzebnej, czarnej, wręcz mundurowej w swym kroju sukni, w jakiej zwykle pojawiała się na rycerskich spotkaniach. Dziś suknia miała karminowy kolor i głęboki - jak na standardy Dei, nie Miu - dekolt. Czuła się w tym wydaniu swobodnie, traktując prezencję jako kolejny argument, kartę przetargową, sposób na przekonanie rozmówcy do swych racji; plotki krążące o braciach opisywały ich zamiłowanie do kobiet, zamierzała więc wykorzystać każdą dźwignię, którą mogłaby przełożyć negocjacje na swoją - ich - korzyść.
- Myślisz, że się nas spodziewają? - zapytała od razu Xaviera, na razie przybierając swój typowy ton, chłodny, beznamiętny, oschły, daleki od kokieteryjnej aury perfum i całej wystudiowanej zmysłowości wyglądu. - Współpracowałeś kiedyś z tym portem? Wydaje się, że jesteśmy na pewnym gruncie, może wystarczy jedynie konkretne przypomnienie, komu powinni być posłuszni i na co muszą zwrócić uwagę w swojej pracy....czy też się mylę? - zapytała swego towarzysza, uznając, że ma większą wiedzę na temat stanu handlu w Kent, a także, dzięki doświadczeniu oraz znajomościom w biznesowym półświatku, wyrastającym przecież z morskiego handlu, posiada więcej informacji o braciach i stanie portu.
| locus nihil
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Mericourt' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 54
'k100' : 54
Zauważył Madame Mericourt już z daleka. Jak zawsze dostojna i władcza kroczyła w jego kierunku. Obserwował ją uważnie cały czas, a kiedy zbliżyła się skinął jej lekko głową na powitanie.
- Jak najbardziej. Poinformowałem ich o naszej wizytacji, nie zdradzając powodu. - odparł spokojnie kiwają głową – Doszedłem do wniosku, że nutka tajemniczości wcale nie zaszkodzi. W końcu nie należy nigdy wykładać wszystkich kart naraz. - dodał po chwili, po czym gestem dłoni zaprosił czarownicę by ta ruszyła spokojnie za nim.
Jak zawsze od razu przeszła do rzeczy. Lubił taką bezpośredniość. Nie było sensu rozwlekać się nad nim nie ważnymi tematami. Mieli zadanie do wykonania i na tym należało się skupić.
- Muszę przyznać, że słyszałem wiele dobrego o tym porcie. Moi dostawcy chwalili sobie organizację i prędkość z jaką można tutaj wszystko załatwić. Mówili, że jeśli mają możliwość to przed dalszą podróżą do Londynu czy nawet jak wracają na otwarte wody, lubią się tu zatrzymać. - odparł spokojnie lekko przy tym kiwając głową – Tak, wydaje mi się, że grunt jest jak najbardziej pewny i stabilny. Lordowie Kent nie pozwolą sobie na jakikolwiek przejaw buntu czy niesubordynacji ze strony swoich poddanych i pracowników, o tym jestem akurat przekonany. Nie ma co ukrywać, ale największa posłuszeństwo uzyskuje się przez władze pewną ręką, a nie pobłażliwości jak co poniektórzy. - odparł mając oczywiście na myśli lordów, którzy sprzyjali mugolom i temu całego Zakonowi Feniska.
Mathieu Rosier był jego drogim przyjacielem więc wiedział jak wygląda sytuacja w hrabstwie, którym zarządzała jego rodzina. Władali mocną i pewną ręką, nie raz nie dwa stosując siłę perswazji fizycznej czy psychologicznej. Domyślał się równie, że po grudniowych egzekucjach, wszelakie chęci buntu zostały zduszone w zarodku.
- Nie zmienia to faktu, że można wypytać zarządców jak sobie radzą i jakie środki podjęli. - dodał po chwili, kiedy zatrzymali się przed budynkiem, który robił za serce tego portu.
Nad głównymi drzwiami wisiał drewniany znak „Zarząd portu”. Xavier kurtuazyjnie zapukał dwa razy, po czym nacisnął na klamkę i otworzył drzwi. Rzucił okiem do środka dla pewności, po czym uprzejmie wskazał Madame Mericourt by pierwsza weszła do środku. Misja misją, ale kulturę względem kobiety należało zachować. Po wejściu do środka znaleźli się w przestronnym holu, wskazującym dobitnie, że znajdują się w miejscu zarządzanym przez mężczyzn. Z resztą, jeden z nich po chwili pojawił się w drzwiach, które znajdowały się po drugiej stronie holu. Jegomość spojrzał na nich i po stylu noszenia się od razu domyślił się z kim ma do czynienia.
- Jak mniemam Lord Burke oraz Madame Mericourt. - powiedział wygładzając lekko poły znoszonej marynarki – Moje uszanowanie, Kleofas Pinborrow. - ukłonił się lekko – Mój brat powinien niedługo do nas dołączyć, zapraszam. - wskazał dłonią aby weszli do jego gabinetu.
Kleofas był człowiekiem w środnim wieku, Xavier obstawiał, że może być od niego jakieś 10 lat starszy. Pomimo lekko znoszonych ubrań, wydawał się być nader schludnym człowiekiem, co tym bardziej lekko zaskoczyło Burke’a, po tym co zobaczył w holu.
- Jak najbardziej. Poinformowałem ich o naszej wizytacji, nie zdradzając powodu. - odparł spokojnie kiwają głową – Doszedłem do wniosku, że nutka tajemniczości wcale nie zaszkodzi. W końcu nie należy nigdy wykładać wszystkich kart naraz. - dodał po chwili, po czym gestem dłoni zaprosił czarownicę by ta ruszyła spokojnie za nim.
Jak zawsze od razu przeszła do rzeczy. Lubił taką bezpośredniość. Nie było sensu rozwlekać się nad nim nie ważnymi tematami. Mieli zadanie do wykonania i na tym należało się skupić.
- Muszę przyznać, że słyszałem wiele dobrego o tym porcie. Moi dostawcy chwalili sobie organizację i prędkość z jaką można tutaj wszystko załatwić. Mówili, że jeśli mają możliwość to przed dalszą podróżą do Londynu czy nawet jak wracają na otwarte wody, lubią się tu zatrzymać. - odparł spokojnie lekko przy tym kiwając głową – Tak, wydaje mi się, że grunt jest jak najbardziej pewny i stabilny. Lordowie Kent nie pozwolą sobie na jakikolwiek przejaw buntu czy niesubordynacji ze strony swoich poddanych i pracowników, o tym jestem akurat przekonany. Nie ma co ukrywać, ale największa posłuszeństwo uzyskuje się przez władze pewną ręką, a nie pobłażliwości jak co poniektórzy. - odparł mając oczywiście na myśli lordów, którzy sprzyjali mugolom i temu całego Zakonowi Feniska.
Mathieu Rosier był jego drogim przyjacielem więc wiedział jak wygląda sytuacja w hrabstwie, którym zarządzała jego rodzina. Władali mocną i pewną ręką, nie raz nie dwa stosując siłę perswazji fizycznej czy psychologicznej. Domyślał się równie, że po grudniowych egzekucjach, wszelakie chęci buntu zostały zduszone w zarodku.
- Nie zmienia to faktu, że można wypytać zarządców jak sobie radzą i jakie środki podjęli. - dodał po chwili, kiedy zatrzymali się przed budynkiem, który robił za serce tego portu.
Nad głównymi drzwiami wisiał drewniany znak „Zarząd portu”. Xavier kurtuazyjnie zapukał dwa razy, po czym nacisnął na klamkę i otworzył drzwi. Rzucił okiem do środka dla pewności, po czym uprzejmie wskazał Madame Mericourt by pierwsza weszła do środku. Misja misją, ale kulturę względem kobiety należało zachować. Po wejściu do środka znaleźli się w przestronnym holu, wskazującym dobitnie, że znajdują się w miejscu zarządzanym przez mężczyzn. Z resztą, jeden z nich po chwili pojawił się w drzwiach, które znajdowały się po drugiej stronie holu. Jegomość spojrzał na nich i po stylu noszenia się od razu domyślił się z kim ma do czynienia.
- Jak mniemam Lord Burke oraz Madame Mericourt. - powiedział wygładzając lekko poły znoszonej marynarki – Moje uszanowanie, Kleofas Pinborrow. - ukłonił się lekko – Mój brat powinien niedługo do nas dołączyć, zapraszam. - wskazał dłonią aby weszli do jego gabinetu.
Kleofas był człowiekiem w środnim wieku, Xavier obstawiał, że może być od niego jakieś 10 lat starszy. Pomimo lekko znoszonych ubrań, wydawał się być nader schludnym człowiekiem, co tym bardziej lekko zaskoczyło Burke’a, po tym co zobaczył w holu.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Informacje, jakimi podzielił się z nią Xavier, pozwalały przypuszczać, że dzisiejsza wizyta będzie czysto towarzyska, ale Deirdre nigdy nie spoczywała na laurach i nawet, gdy nie spodziewała się większych komplikacji, podchodziła do każdego wyzwania z odpowiednią dozą czujności. W Kent Rycerze Walpurgii powinni czuć się jak w domu, lecz niestety nie każdy rozumiał powagę wojennej sytuacji, a wśród dostatku łatwo było zapomnieć o tym, co najważniejsze - czyli o posłuszeństwie i prowadzeniu wprawnych działań przeciwko rozrastającej się szlamiej zarazie. Rolą jej i lorda Burke'a było dosadne podkreślenie zobowiązań wobec różanej korony oraz zasianie mocnego ziarna poglądów, mających wykiełkować w postaci konkretnych zachowań zarządu portu w New Romnet.
- Wieści o doskonale prosperującym pomimo przeciwności losu porcie można wykorzystać propagandowo - skomentowała, gdy zbliżali się w stronę zabudowań, już zastanawiając się, jak można wykorzystać dobrą renomę nie tylko w zakresie ich aktualnej misji, ale i przy dorysowywaniu szczegółów większego obrazka. - Spróbuję porozmawiać z moim znajomym w Ministerstwie: wieść o tym, że New Romnet zyska dodatkowy pozytywny rozgłos może również przekonać zarządców do jeszcze intensywniejszych starań - zaproponowała, szkicując w głowie plan rozmowy, jaką mieli za chwilę przeprowadzić. - Działajmy więc w doskonałej równowadze pomiędzy zaoferowaniem wspaniałych profitów a surowym przypomnieniem, że mogą zostać one odebrane w każdym momencie, gdy tylko dostrzeżemy uchybienia z ich strony - zasugerowała jeszcze przed wejściem, bowiem zawsze lubiła ustalić pewne ramy rozmowy, tak, by we dwoje móc płynnie przemykać pomiędzy konwersacyjnymi pułapkami, wznosząc się na falach retorycznej ekspresji. Cóż, może powinna darować sobie takie metafory podczas dyskusji z portowymi wygami, tak samo jak obnażanie wyniosłego charakteru. Tak też uczyniła, a zanim przekroczyli próg gabinetu, przywdziała na twarzy lekko zmysłowy w swej uprzejmości uśmiech, nie znikający nawet podczas przeprawy przez zaniedbany hol. Przywykła do znacznie wyższych standardów, a patrząc po bałaganie mogłaby podać w wątpliwość perfekcję zarządzania całym nadbrzeżem, lecz zte komentarze zachowała dla siebie. Miała być czarującym dodatkiem, obietnicą, metaforą przyjemności i sukcesu, jaki osiągną bracia, jeśli będą posłuszni i skuteczni - piękny kontrast do konkretnego lorda przedsiębiorcy.
- Miło pana poznać, panie Pinborrow - z jeszcze szerszym uśmiechem przyjęła dłoń mężczyzny, potrząsając ją znacznie łagodniej niż miała to w zwyczaju. - To zaszczyt móc poznać ludzi, którzy tak wprawnie zarządzają New Romnet. Nie znam się na morzu, postawmy sprawę jasno, lecz opowieści, które słyszałam, na pewno mogą napełnić pana i pańskiego brata dumą - kontynuowała delikatnie, balansując z dala od fałszywej uprzejmości. Jej oczy były szczere, słowa proste, a uśmiech wzbudzał zaufanie. - Nie zajmiemy panom wiele czasu, rozumiemy, że zarządzanie tak często odwiedzanym portem to praca na całą dobę, dlatego dziękujemy, że wyłuskali panowie chwilę, by nas przyjąć i porozmawiać o pewnych istotnych kwestiach. Ważnych zarówno dla nas, popleczników Czarnego Pana, jak i dla panów - pozwoliła sobie na miękki wstęp, kończąc go jednak poważnym wspomnieniem personaliów Lorda Voldemorta. Imię budziło słuszny lęk i szacunek, nada tej rozmowie wyjątkowy ciężar - a przynajmniej taką miała nadzieję. Ani Kleofas, ani dołączający do nich po chwili jego brat, znacznie młodszy i weselszy, przedstawiający się jako Damien, nie wydawali się idiotami - w mig pojmą więc powagę sytuacji oraz konsekwencje płynące z przeprowadzanej rozmowy. Deirdre rozsiadła się wygodnie na fotelu przed biurkiem, uśmiechnięta, spokojna i pozornie ślepa na nieco natarczywe spojrzenie rzucane jej przez Damiena. - No, oczywiście, dla takich gości nasze drzwi stoją otworem zawsze! Co więc konkretnie sprowadza do nas szanowanego lorda i jego towarzyszkę? - powiedział młodszy z braci, przysuwając do boku biurka drewniane krzesło, by zrównać się z rozmówcami wzrostem.
- Wieści o doskonale prosperującym pomimo przeciwności losu porcie można wykorzystać propagandowo - skomentowała, gdy zbliżali się w stronę zabudowań, już zastanawiając się, jak można wykorzystać dobrą renomę nie tylko w zakresie ich aktualnej misji, ale i przy dorysowywaniu szczegółów większego obrazka. - Spróbuję porozmawiać z moim znajomym w Ministerstwie: wieść o tym, że New Romnet zyska dodatkowy pozytywny rozgłos może również przekonać zarządców do jeszcze intensywniejszych starań - zaproponowała, szkicując w głowie plan rozmowy, jaką mieli za chwilę przeprowadzić. - Działajmy więc w doskonałej równowadze pomiędzy zaoferowaniem wspaniałych profitów a surowym przypomnieniem, że mogą zostać one odebrane w każdym momencie, gdy tylko dostrzeżemy uchybienia z ich strony - zasugerowała jeszcze przed wejściem, bowiem zawsze lubiła ustalić pewne ramy rozmowy, tak, by we dwoje móc płynnie przemykać pomiędzy konwersacyjnymi pułapkami, wznosząc się na falach retorycznej ekspresji. Cóż, może powinna darować sobie takie metafory podczas dyskusji z portowymi wygami, tak samo jak obnażanie wyniosłego charakteru. Tak też uczyniła, a zanim przekroczyli próg gabinetu, przywdziała na twarzy lekko zmysłowy w swej uprzejmości uśmiech, nie znikający nawet podczas przeprawy przez zaniedbany hol. Przywykła do znacznie wyższych standardów, a patrząc po bałaganie mogłaby podać w wątpliwość perfekcję zarządzania całym nadbrzeżem, lecz zte komentarze zachowała dla siebie. Miała być czarującym dodatkiem, obietnicą, metaforą przyjemności i sukcesu, jaki osiągną bracia, jeśli będą posłuszni i skuteczni - piękny kontrast do konkretnego lorda przedsiębiorcy.
- Miło pana poznać, panie Pinborrow - z jeszcze szerszym uśmiechem przyjęła dłoń mężczyzny, potrząsając ją znacznie łagodniej niż miała to w zwyczaju. - To zaszczyt móc poznać ludzi, którzy tak wprawnie zarządzają New Romnet. Nie znam się na morzu, postawmy sprawę jasno, lecz opowieści, które słyszałam, na pewno mogą napełnić pana i pańskiego brata dumą - kontynuowała delikatnie, balansując z dala od fałszywej uprzejmości. Jej oczy były szczere, słowa proste, a uśmiech wzbudzał zaufanie. - Nie zajmiemy panom wiele czasu, rozumiemy, że zarządzanie tak często odwiedzanym portem to praca na całą dobę, dlatego dziękujemy, że wyłuskali panowie chwilę, by nas przyjąć i porozmawiać o pewnych istotnych kwestiach. Ważnych zarówno dla nas, popleczników Czarnego Pana, jak i dla panów - pozwoliła sobie na miękki wstęp, kończąc go jednak poważnym wspomnieniem personaliów Lorda Voldemorta. Imię budziło słuszny lęk i szacunek, nada tej rozmowie wyjątkowy ciężar - a przynajmniej taką miała nadzieję. Ani Kleofas, ani dołączający do nich po chwili jego brat, znacznie młodszy i weselszy, przedstawiający się jako Damien, nie wydawali się idiotami - w mig pojmą więc powagę sytuacji oraz konsekwencje płynące z przeprowadzanej rozmowy. Deirdre rozsiadła się wygodnie na fotelu przed biurkiem, uśmiechnięta, spokojna i pozornie ślepa na nieco natarczywe spojrzenie rzucane jej przez Damiena. - No, oczywiście, dla takich gości nasze drzwi stoją otworem zawsze! Co więc konkretnie sprowadza do nas szanowanego lorda i jego towarzyszkę? - powiedział młodszy z braci, przysuwając do boku biurka drewniane krzesło, by zrównać się z rozmówcami wzrostem.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Nie przewidywał aby dzisiejsza wizyta miała zakończyć się fiaskiem. Ze wszystkich zasłyszanych wcześniej historii wywnioskował, że będą mieli dzisiaj do czynienia z ludźmi kompetentnymi, którzy nie sprawiali kłopotów i wykonywali swoją pracę bez zająknięcia. Nie spodziewał się również aby bracia mieli się okazać przeciwnikami aktualnie panującej władzy. Nie mniej jednak należało być przygotowanym na wszystko i podejść do tej rozmowy profesjonalnie.
- Jak najbardziej. - zgodził się z czarownicą lekko kiwając głową – Jeśli chodzi o propagandę to Cornelius Sallow jest utalentowany w tej dziedzinie z tego co mi wiadomo. - dodał po chwili przypominając sobie raz, że informował ich o tym na spotkaniu i dwa, że słyszał o nim kilka dobrych słów.
- Jak człowiek ma przed nosem marchewkę to jak ten osioł będzie do niej szedł. A taka marchewka jak profity z dobrej współpracy jest zawsze najlepszym kąskiem. - uśmiechnął się lekko pod nosem.
Taka była prawda. Jeśli człowiek mógł coś osiągnąć, coś zyskać dla siebie, przeważnie sięgał po taką okazję. Zwłaszcza w aktualnych czasach, kiedy mało komu się przelewało i każdemu zależało na tym aby wieść życie na dobrym poziomie, a przecież praca dla Rycerzy, współpraca z nimi była opłacalna pod wieloma względami.
Madame Mericourt jak zawsze robiła wrażenie. I Xavier nie miał na myśli tylko jej wyglądu. Jak najbardziej, była piękną i atrakcyjną kobietą, ale jednocześnie potężną czarownicą, z którą jedynie samobójca chciałby zadzierać. Burke darzył ją dużym szacunkiem, no i współpraca z nią zawsze kończyła się sukcesem, więc czego chcieć więcej.
W spokoju wysłuchał jej wstępnej mowy, która podkreślała w większym stopniu w jakim celu się tutaj dzisiaj zjawili. Burke zajął miejsce na fotelu obok swojej towarzyszki, po czym zdjął rękawice z dłoni, po czym wsunął je w kieszeń płaszcza.
Młodszy z braci zdecydowanie był trochę roztrzepany, takie w każdym razie odniósł wrażenie lord, ale nie zmieniało to faktu, że w jego oczach tańczyły pewnego rodzaju iskry, które Xavier zinterpretował jako chęć do działania.
- Chcielibyśmy dowiedzieć się jak idą interesy? - zaczął spokojnie Burke – Od kapitanów statków, które przywożą towary, których jestem odbiorą, bardzo wychwalali ten port. Jesteśmy ciekawi co jest kluczem do sukcesu? Być może dzięki tej wiedzy inne porty będą mogły się od panów czegoś nauczyć. - pokiwał głową na razie postanawiając nie wchodzić w szczegóły stron.
Na razie dostali małą marchewkę, czy dostaną większą będzie zależało od ich odpowiedzi.
- No cóż lordzie Burke jeśli chodzi o mnie to moim zdaniem najważniejsi są dobrzy pracownicy. Mamy bardzo oddanych i uczciwych pracowników, którzy wiedzą,że za dobrą pracę zostaną wynagrodzeni. - odparł Kleofas kiwając lekko głową – Dodatkowo również zadbaliśmy o odpowiednie środki bezpieczeństwa w całym porcie. - dodał uśmiechając się lekko.
- Jak najbardziej. - zgodził się z czarownicą lekko kiwając głową – Jeśli chodzi o propagandę to Cornelius Sallow jest utalentowany w tej dziedzinie z tego co mi wiadomo. - dodał po chwili przypominając sobie raz, że informował ich o tym na spotkaniu i dwa, że słyszał o nim kilka dobrych słów.
- Jak człowiek ma przed nosem marchewkę to jak ten osioł będzie do niej szedł. A taka marchewka jak profity z dobrej współpracy jest zawsze najlepszym kąskiem. - uśmiechnął się lekko pod nosem.
Taka była prawda. Jeśli człowiek mógł coś osiągnąć, coś zyskać dla siebie, przeważnie sięgał po taką okazję. Zwłaszcza w aktualnych czasach, kiedy mało komu się przelewało i każdemu zależało na tym aby wieść życie na dobrym poziomie, a przecież praca dla Rycerzy, współpraca z nimi była opłacalna pod wieloma względami.
Madame Mericourt jak zawsze robiła wrażenie. I Xavier nie miał na myśli tylko jej wyglądu. Jak najbardziej, była piękną i atrakcyjną kobietą, ale jednocześnie potężną czarownicą, z którą jedynie samobójca chciałby zadzierać. Burke darzył ją dużym szacunkiem, no i współpraca z nią zawsze kończyła się sukcesem, więc czego chcieć więcej.
W spokoju wysłuchał jej wstępnej mowy, która podkreślała w większym stopniu w jakim celu się tutaj dzisiaj zjawili. Burke zajął miejsce na fotelu obok swojej towarzyszki, po czym zdjął rękawice z dłoni, po czym wsunął je w kieszeń płaszcza.
Młodszy z braci zdecydowanie był trochę roztrzepany, takie w każdym razie odniósł wrażenie lord, ale nie zmieniało to faktu, że w jego oczach tańczyły pewnego rodzaju iskry, które Xavier zinterpretował jako chęć do działania.
- Chcielibyśmy dowiedzieć się jak idą interesy? - zaczął spokojnie Burke – Od kapitanów statków, które przywożą towary, których jestem odbiorą, bardzo wychwalali ten port. Jesteśmy ciekawi co jest kluczem do sukcesu? Być może dzięki tej wiedzy inne porty będą mogły się od panów czegoś nauczyć. - pokiwał głową na razie postanawiając nie wchodzić w szczegóły stron.
Na razie dostali małą marchewkę, czy dostaną większą będzie zależało od ich odpowiedzi.
- No cóż lordzie Burke jeśli chodzi o mnie to moim zdaniem najważniejsi są dobrzy pracownicy. Mamy bardzo oddanych i uczciwych pracowników, którzy wiedzą,że za dobrą pracę zostaną wynagrodzeni. - odparł Kleofas kiwając lekko głową – Dodatkowo również zadbaliśmy o odpowiednie środki bezpieczeństwa w całym porcie. - dodał uśmiechając się lekko.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Przywołanie nazwiska Corneliusa nie wywołało w Deirdre zdziwienia, Sallow stawał się znany w coraz to szerszych kręgach, a jego zaangażowanie w sprawy Rycerzy Walpurgii zjednywało mu kolejnych popleczników oraz zapewniało patronat możnych arystokratów, co nie pozostawało bez wpływu na polityczną siłę. Wkrótce rzecznik Ministra Magii miał otrzymać również nową amunicję do siania zabójczej - dla ich szlamich przeciwników, rzecz jasna - propagandy, opierającej się także na doskonałej działalności portu w New Romnet. - A więc dzisiaj działamy kusząc, a nie grożąc, niech tak będzie - skwitowała tylko, właściwie zadowolona, że tym razem, być może, obędzie się bez zalewania kolejnej sukni krwią, chlustającą z ciała nieposłusznego zarządcy. Działanie w białych rękawiczkach często gwarantowało lepsze rezultaty, zwłaszcza w kwestiach wymagających pewnej delikatności oraz manipulacji na większą skalę. Nie przybyli do Kent po to, by karać mugoli lub ich przygłupich przyjaciół, te ziemie pozostawały pod władaniem Rosierów, lecz upewnienie się co do poglądów zarządców portu i przypomnienie o wadze wyznawanej idei na pewno pomogło przejąć kontrolę nad najważniejszymi nadbrzeżami handlowymi oraz ustabilizować sytuację w portowej lidze, mającej wielki wpływ na działania w cieśninie Dover. Dwójka braci władających New Romnet miała w niej podobno wiele do powiedzenia, nie tylko ze względu na liczebość, ale także na powiązania z lokalnymi przedsiębiorcami, organizacjami oraz magicznymi politykami. Zyskanie ich całkowitego poparcia znacząco uszczelniłoby drobiazgowe kontrole na morzu, nie pozwalające na przemyt wsparcia dla buntowników oraz samych szlamiastych uciekinierów.
Już od pierwszych chwil zdawało się, że konwersacja zakończy się więcej niż pozytywnie. Siła autorytetu, jaką roztaczał wokół siebie lord Burke, w połączeniu z kokieteryjną perswazją Deirdre otwierała serca rozmówców, a przede wszystkim, pozwalała poczuć Pinborrowom dumę ze swych osiągnięć i dotychczasowego prowadzenia portu. Samozadowolenie wręcz buchało z odpowiedzi Kleofasa, który z lekkim uśmiechem spoglądał na Xaviera, jakby spodziewał się kolejnych pytań, na które z widoczną chęcią by odpowidział. - Jakież to środki bezpieczeństwa podjęto? - zagadnęła Deirdre, nieco zmieniając dynamikę konwersacji. Ona również się uśmiechała, uprzejma, czarująca i pozwalająca kontynuować przechwałki. - Och, jest ich wiele, drodzy państwo. Oprócz zaklęć zabezpieczających magazyny najęliśmy też troje czarodziejów do ich ochrony. Nie wiadomo, co ktoś mógłby tam podrzucić, ukraść albo, nie daj Merlinie, kogo pochować w skrzyniach i beczkach, przewożonych potem do innych portów. Troska o jakość i bezpieczeństwo przewozu jest dla nas priorytetem, zwłaszcza w przypadku dalekich rejsów - wszedł w słowo starszego brata Damien, dumnie wypinając pierś do przodu. Mericourt kontrolnie zerknęła na Xaviera, zapowiadało się dobrze, bracia faktycznie wydawali się troszczyć o to, by port pozostał miejscem niemożliwym do zinfiltrowania przez terrorystów. - A czy napotkaliście może na swej biznesowej drodze jakieś...wrogie działania? Dochodzą nas słuchy o przemycie drogą morską. Nie muszę chyba podkreślać, że ukrócenie tego procederu jest prioryetem, tak samo jak troska o to, by nastroje w New Romnet były bardziej niż wspierające dla nowego, ministerialnego porządku - dodała jeszcze miękko, subtelnie, przekręcając się bardziej w stronę Damiena. Dół sukni nieco się rozsunął, obnażając nagą, gładką skórę łydki. Nie poprawiła materiału, nie spuściła też wzroku - w odróżnieniu od zdekoncentrowanego, ale ukontentowanego rozmówcy. - O-oczywiście, dbamy o morale naszych pracowników, nie przyjmujemy nikogo podejrzanego, wszyscy przedstawiają potwierdzenie zarejestrowanych różdżek - wyrzucił z siebie na jednym wydechu. Starszy brat zerknął na niego ni to z politowaniem, ni zrozumieniem, po czym powrócił wzrokiem do Xaviera. - Nie ukrywamy jednak, że dobrze byłoby nawiązać więcej współpracy handlowych...Gdybyśmy mogli, na przykład, zajmować się przewozem pewnych cennych materiałów na wyłączność...No, to z pewnością bylibyśmy więcej niż zachwyceni - wypowiedział ostrożnie, badając reakcję przedsiębiorcy; poparcie arystokraty mogło wiele znaczyć dla Pinborrowów, a zwłaszcza dla ich skrzyń i sejfów pełnych galeonów.
Już od pierwszych chwil zdawało się, że konwersacja zakończy się więcej niż pozytywnie. Siła autorytetu, jaką roztaczał wokół siebie lord Burke, w połączeniu z kokieteryjną perswazją Deirdre otwierała serca rozmówców, a przede wszystkim, pozwalała poczuć Pinborrowom dumę ze swych osiągnięć i dotychczasowego prowadzenia portu. Samozadowolenie wręcz buchało z odpowiedzi Kleofasa, który z lekkim uśmiechem spoglądał na Xaviera, jakby spodziewał się kolejnych pytań, na które z widoczną chęcią by odpowidział. - Jakież to środki bezpieczeństwa podjęto? - zagadnęła Deirdre, nieco zmieniając dynamikę konwersacji. Ona również się uśmiechała, uprzejma, czarująca i pozwalająca kontynuować przechwałki. - Och, jest ich wiele, drodzy państwo. Oprócz zaklęć zabezpieczających magazyny najęliśmy też troje czarodziejów do ich ochrony. Nie wiadomo, co ktoś mógłby tam podrzucić, ukraść albo, nie daj Merlinie, kogo pochować w skrzyniach i beczkach, przewożonych potem do innych portów. Troska o jakość i bezpieczeństwo przewozu jest dla nas priorytetem, zwłaszcza w przypadku dalekich rejsów - wszedł w słowo starszego brata Damien, dumnie wypinając pierś do przodu. Mericourt kontrolnie zerknęła na Xaviera, zapowiadało się dobrze, bracia faktycznie wydawali się troszczyć o to, by port pozostał miejscem niemożliwym do zinfiltrowania przez terrorystów. - A czy napotkaliście może na swej biznesowej drodze jakieś...wrogie działania? Dochodzą nas słuchy o przemycie drogą morską. Nie muszę chyba podkreślać, że ukrócenie tego procederu jest prioryetem, tak samo jak troska o to, by nastroje w New Romnet były bardziej niż wspierające dla nowego, ministerialnego porządku - dodała jeszcze miękko, subtelnie, przekręcając się bardziej w stronę Damiena. Dół sukni nieco się rozsunął, obnażając nagą, gładką skórę łydki. Nie poprawiła materiału, nie spuściła też wzroku - w odróżnieniu od zdekoncentrowanego, ale ukontentowanego rozmówcy. - O-oczywiście, dbamy o morale naszych pracowników, nie przyjmujemy nikogo podejrzanego, wszyscy przedstawiają potwierdzenie zarejestrowanych różdżek - wyrzucił z siebie na jednym wydechu. Starszy brat zerknął na niego ni to z politowaniem, ni zrozumieniem, po czym powrócił wzrokiem do Xaviera. - Nie ukrywamy jednak, że dobrze byłoby nawiązać więcej współpracy handlowych...Gdybyśmy mogli, na przykład, zajmować się przewozem pewnych cennych materiałów na wyłączność...No, to z pewnością bylibyśmy więcej niż zachwyceni - wypowiedział ostrożnie, badając reakcję przedsiębiorcy; poparcie arystokraty mogło wiele znaczyć dla Pinborrowów, a zwłaszcza dla ich skrzyń i sejfów pełnych galeonów.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Burke nauczył się już, że czasami słowem i przysłowiową marchewką można było zdziałać o wiele więcej niż groźbą i przemocą. Oczywiście, czasami trafiało się na tak opornych osobników, że nic innego niż przemoc nie było w stanie przemówić im do rozumu. Dzisiaj jednak miał nadzieję, że trafią na ten drugi rodzaj, czyli tych, którzy za marchewką pójdą i zrobią co należy.
Interesowały go środki bezpieczeństwa jakie zostały przedsięwzięte w tym porcie. Słuchał z uwagą gdy młodszy z braci ochoczo odpowiadał na pytanie Deidre. Pokiwał lekko głową zadowolony z tego co usłyszał. Najęci do ochrony czarodzieje to dobry pomysł. Same magiczne zabezpieczenia z całą pewnością spełniały swoją powinność, ale nigdy zaszkodzi jeszcze kogoś nająć. Pułapki można było obejść, odpowiednio zdolni czarodzieje mogli je bez problemu zdjąć, ale już walka z ochroniarzami wcale nie była łatwa jeśli miało się ze sobą, powiedzmy, mugoli do przemycenia.
Zerknął na swoją towarzyszkę wymieniając przy tym porozumiewawcze spojrzenia. Wyglądało to naprawdę dobrze. Widać było, że zarządcą zależy, że wiedzą co robią.
Mimowolnie kącik jego ust lekko drgnął ku górze, jednak szybko znów przybrał poważny wyraz twarzy, kiedy Damien zająknął się widząc kawałek nogi Madame Mericourt. Zawsze go bawiło jak mężczyźni potrafili dać się łatwo zmanipulować pięknej kobiecie. To jednak nie był temat na dzisiejszy dzień.
Skupił po chwili całkowicie swoją uwagę na Kleofasie, analizując jego słowa. No tak, mógł się w zasadzie tego spodziewać. Nie było sekretem, że Burke'owie mieli kontakty w Chinach i stamtąd sprowadzali wiele produktów, które potem były sprzedawane w ich sklepie. Mieli również szerokie kontakty w świecie transportowym, zarówno tym legalnym jak i wręcz przeciwnie. Nie zmieniało to jednak faktu, że on jako przedsiębiorca miał już swoich zaufanych kapitanów i przewoźników i jak na razie nie miał najmniejszego zamiaru ich zmieniać czy też uszczuplać ich wynagrodzenia. Nie wpłynęłoby to dobrze na jego interesy.
Pokiwał lekko głową.
- Rozumiem pana podejście, panie Pinborrow. - odparł spokojnie - Jestem przekonany, że po tym jak ogół dowie się jak dobrze i przedsiębiorczo zarządzacie panowie tym portem, a może mi pan wierzyć, że na pewno się dowie, to zaczną panowie otrzymywać nowe propozycję współpracy. - uśmiechnął się uprzejmie - Wszyscy cenimy sobie ludzi tak dobrze zorganizowanych, którzy dokładając wszelkich starań by interesy porządnych ludzi były odpowiednio zabezpieczone. Mogą mi panowie wierzyć, że oddana praca i pomoc w walce przeciwko tym jakże skandalicznym aktom terroru jakich dopuszczają się ci, którzy nazywają siebie Zakonem Feniksa, nigdy nie uchodzi nie zauważona. - odparł spokojnie.
- Nasz port zawsze miał dobrą renomę, a my chcemy aby ona nadal się utrzymywała. - odparł Kleofas kiwając głową - Jednak pod żadnym względem nie chcemy stać w miejscu. Stawiamy na ciągły rozwój, a doskonale zdajemy sobie sprawę, że ewentualne niedogodności czy akty terroryzmu mogłyby nam to uniemożliwić lub po prostu spowolnić ten proces. - mężczyzna sięgnął do wewnętrznej kieszeni i wyciągnął z niej drewnianą fajkę, którą po chwili odpalił, zaciągając się tytoniem. - I nie ukrywam, że mi i bratu jest niezmiernie miło, że doceniają Państwo naszą ciężką pracę. - dodał uśmiechając się spod wąsa.
Interesowały go środki bezpieczeństwa jakie zostały przedsięwzięte w tym porcie. Słuchał z uwagą gdy młodszy z braci ochoczo odpowiadał na pytanie Deidre. Pokiwał lekko głową zadowolony z tego co usłyszał. Najęci do ochrony czarodzieje to dobry pomysł. Same magiczne zabezpieczenia z całą pewnością spełniały swoją powinność, ale nigdy zaszkodzi jeszcze kogoś nająć. Pułapki można było obejść, odpowiednio zdolni czarodzieje mogli je bez problemu zdjąć, ale już walka z ochroniarzami wcale nie była łatwa jeśli miało się ze sobą, powiedzmy, mugoli do przemycenia.
Zerknął na swoją towarzyszkę wymieniając przy tym porozumiewawcze spojrzenia. Wyglądało to naprawdę dobrze. Widać było, że zarządcą zależy, że wiedzą co robią.
Mimowolnie kącik jego ust lekko drgnął ku górze, jednak szybko znów przybrał poważny wyraz twarzy, kiedy Damien zająknął się widząc kawałek nogi Madame Mericourt. Zawsze go bawiło jak mężczyźni potrafili dać się łatwo zmanipulować pięknej kobiecie. To jednak nie był temat na dzisiejszy dzień.
Skupił po chwili całkowicie swoją uwagę na Kleofasie, analizując jego słowa. No tak, mógł się w zasadzie tego spodziewać. Nie było sekretem, że Burke'owie mieli kontakty w Chinach i stamtąd sprowadzali wiele produktów, które potem były sprzedawane w ich sklepie. Mieli również szerokie kontakty w świecie transportowym, zarówno tym legalnym jak i wręcz przeciwnie. Nie zmieniało to jednak faktu, że on jako przedsiębiorca miał już swoich zaufanych kapitanów i przewoźników i jak na razie nie miał najmniejszego zamiaru ich zmieniać czy też uszczuplać ich wynagrodzenia. Nie wpłynęłoby to dobrze na jego interesy.
Pokiwał lekko głową.
- Rozumiem pana podejście, panie Pinborrow. - odparł spokojnie - Jestem przekonany, że po tym jak ogół dowie się jak dobrze i przedsiębiorczo zarządzacie panowie tym portem, a może mi pan wierzyć, że na pewno się dowie, to zaczną panowie otrzymywać nowe propozycję współpracy. - uśmiechnął się uprzejmie - Wszyscy cenimy sobie ludzi tak dobrze zorganizowanych, którzy dokładając wszelkich starań by interesy porządnych ludzi były odpowiednio zabezpieczone. Mogą mi panowie wierzyć, że oddana praca i pomoc w walce przeciwko tym jakże skandalicznym aktom terroru jakich dopuszczają się ci, którzy nazywają siebie Zakonem Feniksa, nigdy nie uchodzi nie zauważona. - odparł spokojnie.
- Nasz port zawsze miał dobrą renomę, a my chcemy aby ona nadal się utrzymywała. - odparł Kleofas kiwając głową - Jednak pod żadnym względem nie chcemy stać w miejscu. Stawiamy na ciągły rozwój, a doskonale zdajemy sobie sprawę, że ewentualne niedogodności czy akty terroryzmu mogłyby nam to uniemożliwić lub po prostu spowolnić ten proces. - mężczyzna sięgnął do wewnętrznej kieszeni i wyciągnął z niej drewnianą fajkę, którą po chwili odpalił, zaciągając się tytoniem. - I nie ukrywam, że mi i bratu jest niezmiernie miło, że doceniają Państwo naszą ciężką pracę. - dodał uśmiechając się spod wąsa.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Sytuacja portu została odmalowana przez braci w samych pozytywnych barwach, wszystko wydawało się pozostawać pod całkowitą kontrolą czarodziejów, a rozwojowi portu pozornie nic nie zagrażało. Deirdre była więcej niż ukontentowana, ale coś nie dawało jej spokoju. Doświadczenie nauczyło ją, że nie istniały sytuacje idealne i ludzie pozbawieni wad - i że jeśli napotyka na swojej drodze coś, co wydaje się perfekcyjne, z pewnością na takie miano tak naprawdę nie zasługuje. W milczeniu obserwowała więc zarządców portu, pozwalając zadziałać swojemu szóstemu zmysłowi oraz próbując zauważyć jakieś detale, mogące naprowadzić ją na potencjalne wilcze doły. Pułapki czyhały na każdym kroku, a New Romnet musiało stanowić nieskazitelny przykład, wzór do naśladowania dla innych portów; nienagannej reputacji nie mogło zaszkodzić nawet najmniejsze potknięcie. Deirdre nie dostrzegła jednak niczego zagrażającego renomie portu, postanowiła więc zapytać o to wprost, nie bawiąc się już w półśrodki. Swą wypowiedź załagodziła jednak aurą, melodią głosu, zmysłowym uśmiechem, mającym zagwarantować rozmówcom poczucie bezpieczeństwa oraz złudnej władzy nad całą konwersacją. - Doskonale to słyszeć. Czy mają jednak panowie jakieś kłopoty? Coś panów niepokoi, coś stanowi przeszkodzę w rozwoju portu do - być może - portu wyższej rangi? - zagadnęła, odgarniając za ucho kapryśny kosmyk czarnych włosów, w geście niewinnym i kokieteryjnym zarazem, wskazującym na to, że nie zna się przesadnie na tych sprawach, ale jest gotowa wysłuchać wszelkich skarg i w miarę możliwości doradzić. - W tych niespokojnych czasach każdy magiczny biznes boryka się z wieloma trudnościami - dorzuciła jeszcze z pełnym ubolewania westchnieniem, podkreślając, że nie ma na celu skrytykowania działalności braci Pinborrow, a jedynie zaoferowanie pomocy, by New Romnet kwitło i olśniewało swymi handlowymi sukcesami.
Żeby do tego doszło potrzeba było też konkretnej reklamy, a taką mogło zapewnić nazwisko Burke'ów. Deirdre przekręciła się nieco na fotelu i zerknęła na Xaviera, oczekując od niego konkretnych obietnic; te jednak nie padły, a Kleofas, choć udobruchany, nie wydawał się całkiem szczęśliwy. - Xavierze, może zdołałbyś swym imieniem otworzyć nieco handlowych ścieżek dla New Romnet? Poświadczyć o doskonałym zarządzaniu nawet wymagającymi przesyłkami? Myślę, że rozgłoszenie, że ród Burke korzysta z portu New Romnet w części swych zagranicznych transakcji przyczyni się do wzbogacenia się tego miejsca, a przez to do podkreślenia roli portu w organizacji? - zaproponowała słodko, spoglądając znacząco na arystokratę. Prosiła - nie, sugerowała - o wiele, ale było to im potrzebne, wręcz niezbędne do osiągnięcia zakładanego celu. Nie istniały też żadne wyjątkowe przeciwskazania, bracia Pinborrow radzili sobie dobrze, nic więc nie stało na przeszkodzie, by część dostaw opium czy innych składników bądź artefaktów przechodziła właśnie przez ten konkretny port. Miała nadzieję, że Burke się zgodzi, kątem oka widziała, jak rozjaśniły się twarze czarodziejów, podekscytowanych taką możliwością i nobilitacją. Znaczyłoby to naprawdę wiele.
Żeby do tego doszło potrzeba było też konkretnej reklamy, a taką mogło zapewnić nazwisko Burke'ów. Deirdre przekręciła się nieco na fotelu i zerknęła na Xaviera, oczekując od niego konkretnych obietnic; te jednak nie padły, a Kleofas, choć udobruchany, nie wydawał się całkiem szczęśliwy. - Xavierze, może zdołałbyś swym imieniem otworzyć nieco handlowych ścieżek dla New Romnet? Poświadczyć o doskonałym zarządzaniu nawet wymagającymi przesyłkami? Myślę, że rozgłoszenie, że ród Burke korzysta z portu New Romnet w części swych zagranicznych transakcji przyczyni się do wzbogacenia się tego miejsca, a przez to do podkreślenia roli portu w organizacji? - zaproponowała słodko, spoglądając znacząco na arystokratę. Prosiła - nie, sugerowała - o wiele, ale było to im potrzebne, wręcz niezbędne do osiągnięcia zakładanego celu. Nie istniały też żadne wyjątkowe przeciwskazania, bracia Pinborrow radzili sobie dobrze, nic więc nie stało na przeszkodzie, by część dostaw opium czy innych składników bądź artefaktów przechodziła właśnie przez ten konkretny port. Miała nadzieję, że Burke się zgodzi, kątem oka widziała, jak rozjaśniły się twarze czarodziejów, podekscytowanych taką możliwością i nobilitacją. Znaczyłoby to naprawdę wiele.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
To co słyszeli było bardzo pokrzepiające. Fakt, że w czasach w jakich przyszło im żyć były osoby, które tak szczegółowo brały pod uwagę bezpieczeństwo transportów i rzeczy innych ludzi, napawała jego serce dumą. Mimo wszystko odnosił wrażenie, że zarządcy nie wszystko im mówią. Kątem oka zerknął w kierunku Deidre, która pięknie i zgrabnie operowała swoimi walorami. Gdyby nie fakt, że doskonale zdawał sobie sprawę do czego jest zdolna sam by się nabrał. Udało mu się powstrzymać lekki uśmieszek, kiedy młodszy z braci prawie zgubił szczękę patrząc na jego towarzyszkę. Zadziałało jednak bezbłędnie.
- Dopóki nie najęliśmy dodatkowej ochrony zdarzało nam się, że mieliśmy problemy z buntownikami. Często mamy dość spore ładunki, które przeładowujemy z jednych statków na drugie. Bywały sytuacje, że buntownicy wykorzystywali te momenty aby przejąć ładunki. Teraz już się to nie zdarza dzięki dodatkowej ochronie, ale wcześniej było kilka incydentów. - powiedział Kleofas odpowiadając na pytanie czarownicy.
Burke pokiwał lekko głową na jego słowa. Dobrze, uczyli się na błędach, a to bardzo dobrze wróżyło. Wiedział to sam po sobie, w przeszłości również kilka razy był zmuszony wyciągać wnioski ze swoich porażek, ale dzięki temu nigdy więcej nie popełnił tych samych błędów. Podobało mu się jak toczyła się ta rozmowa. Naprawdę wydawało się, że bracia Pinborrow robią wszystko co w ich mocy aby zapewnić swojemu portowi jak najlepszą renomę, a tym samym pozyskiwać kolejnych klientów.
Ponownie spojrzał na kobietę. Rozumiał doskonale jej aluzję, co nie zmieniało jednak faktu, że niekoniecznie mu się ona podobała. Wiedział jednak, że nie ma za bardzo dużego wyboru. Szybko w głowie rozważył wszystkie za i przeciw oraz swoją listę przewoźników i kontaktów. W końcu po chwili pokiwał lekko głową.
- Jak najbardziej. Po tym co dzisiaj usłyszałem jak również zobaczyłem zmierzając tutaj, jak najbardziej mogę poświadczyć za ten port. W miesiącu przypływają do nas przynajmniej dwa statki z Chin, zawsze mają one zawsze bardzo cenny ładunek, na których bezpieczeństwu bardzo nam zależy. - odparł spokojnie kiwając głową – Jestem przekonany, że kapitan będzie zachwycony mogąc zatrzymać się w tak porządnym porcie. Naturalnie nie tylko z Chin przyjmujemy transporty, ale też z wielu innych zagranicznych krajów. - spojrzał znacząco na braci.
Miał nadzieje, że mężczyzny zrozumieli jego aluzję. Jeśli zrobią wrażenie na ludziach z Chin nie tylko zyskają renomę w Anglii, ale również w krajach Azjatyckich. Zwłaszcza, że kapitanowie rozmawiają ze sobą, a Burke’om zawsze zależy na najlepszych kapitanach, a im lepszy kapitan tym droższe i bardziej znaczące towary przewozi.
- Dopóki nie najęliśmy dodatkowej ochrony zdarzało nam się, że mieliśmy problemy z buntownikami. Często mamy dość spore ładunki, które przeładowujemy z jednych statków na drugie. Bywały sytuacje, że buntownicy wykorzystywali te momenty aby przejąć ładunki. Teraz już się to nie zdarza dzięki dodatkowej ochronie, ale wcześniej było kilka incydentów. - powiedział Kleofas odpowiadając na pytanie czarownicy.
Burke pokiwał lekko głową na jego słowa. Dobrze, uczyli się na błędach, a to bardzo dobrze wróżyło. Wiedział to sam po sobie, w przeszłości również kilka razy był zmuszony wyciągać wnioski ze swoich porażek, ale dzięki temu nigdy więcej nie popełnił tych samych błędów. Podobało mu się jak toczyła się ta rozmowa. Naprawdę wydawało się, że bracia Pinborrow robią wszystko co w ich mocy aby zapewnić swojemu portowi jak najlepszą renomę, a tym samym pozyskiwać kolejnych klientów.
Ponownie spojrzał na kobietę. Rozumiał doskonale jej aluzję, co nie zmieniało jednak faktu, że niekoniecznie mu się ona podobała. Wiedział jednak, że nie ma za bardzo dużego wyboru. Szybko w głowie rozważył wszystkie za i przeciw oraz swoją listę przewoźników i kontaktów. W końcu po chwili pokiwał lekko głową.
- Jak najbardziej. Po tym co dzisiaj usłyszałem jak również zobaczyłem zmierzając tutaj, jak najbardziej mogę poświadczyć za ten port. W miesiącu przypływają do nas przynajmniej dwa statki z Chin, zawsze mają one zawsze bardzo cenny ładunek, na których bezpieczeństwu bardzo nam zależy. - odparł spokojnie kiwając głową – Jestem przekonany, że kapitan będzie zachwycony mogąc zatrzymać się w tak porządnym porcie. Naturalnie nie tylko z Chin przyjmujemy transporty, ale też z wielu innych zagranicznych krajów. - spojrzał znacząco na braci.
Miał nadzieje, że mężczyzny zrozumieli jego aluzję. Jeśli zrobią wrażenie na ludziach z Chin nie tylko zyskają renomę w Anglii, ale również w krajach Azjatyckich. Zwłaszcza, że kapitanowie rozmawiają ze sobą, a Burke’om zawsze zależy na najlepszych kapitanach, a im lepszy kapitan tym droższe i bardziej znaczące towary przewozi.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Starszy z braci przyznał się do doświadczania pewnych problemów, dobrze, przynajmniej nie kłamał im w żywe oczy, a potrafił przyznać się do błędów - a także od razu zaserwować dwójce czujnych Rycerzy Walpurgii rozwiązania, podjęte w celu zminimalizowania ryzyka. Działało to na korzyść Pinborrowów, Deirdre spoglądała na nich coraz przychylniej, rada, że dobre opinie słyszane o jednym z najlepszych portów w Kent są tożsame z zastaną rzeczywistością. New Romnet rozwijało się, rosło w siłę i najwyraźniej jasno stało po stronie Rycerzy Walpurgii. - Korzystając z naszych znajomości oraz protekcji, jaką roztacza nad magicznym światem Ministerstwo Magii, możemy znacząco zwiększyć bezpieczeństwo portu. Postaramy się porozmawiać z odpowiednimi, władnymi, czarodziejami, sugerując, by patrole czarodziejskiej policji w tej okolicy były częstsze. Nie wspominając już o osobistej protekcji, jaką możemy nad portem roztoczyć - powiedziała, z lekkim, ujmującym uśmiechem, obiecując sobie poruszenie kwestii portu podczas rozmowy z Corneliusem, by ten podjął odpowiednie działania, mające na celu zwiększenie potencjału propagandowego bezpiecznego, pozbawionego przestępstw i brudu, portu w New Romnet. Do tego sama zamierzała co jakiś czas pojawiać się w tej okolicy; wątpiła, by jakiś szaleniec chciał działać na niekorzyść Rycerzy Walpurgii w Kent, tuż pod nosem najwierniejszego Czarnemu Panu Śmierciożercy, lecz wolała dmuchać na zimne, a w razie ewentualnej skargi na niezgodne z prawem działania - skutecznie zdusić je w zarodku. - W razie jakichkolwiek problemów lub informacji o podejrzanych historiach bądź obywatelach, proszę nie wahać się napisać do mnie bezpośrednio - przekręciła głowę w kierunku Damiena, pewna, że ten wykorzysta otrzymane pozwolenie nie tylko do oficjalnych celów. Będzie musiała to znieść, trudno, była to niewielka cena za pozostawanie w kontakcie z zarządcami New Romnet. Tyle mogła zrobić; tyle mogli zrobić; z uznaniem skinęła głową, przyjmując wdzięcznie hojną propozycję Xaviera. Dobrze, że nie odmówił, bezpośrednia możliwość goszczenia statków powiązanych z szanowanym rodem Burke bez wątpienia podniesie prestiż portu, umacniając jego pozycję w lidze, a także uzasadniając ustawienie miasteczka jako wzoru do naśladowania. Zawinięcie do portu po tej stronie wybrzeża statków pod obcymi banderami zachęciłoby do zatrzymywania się tu także innych kompanii czy magicznych przedsiębiorstw; bracia doskonale zdawali sobie z tego sprawę, dlatego ich oczy roziskrzyły się w zadowoleniu, ba, wręcz zachwycie.
- Nie będzie lord zawiedziony, o nie! Mamy najbezpieczniejsze magazyny, najsprawniejszych tragarzy i marynarzy, a także wygodne zaplecze portowe. Zorganizujemy doskonałą przestrzeń do handlu i wyładunku! Raz-dwa i dostanie lord swe skrzynie w nienaruszonym stanie, już my o to zadbamy, sir - wyrzucił z siebie wyraźnie podekscytowany Kleofas, podrywając się z krzesła, by uściskać dłoń Xaviera: tak w ramach przypieczętowania biznesowej współpracy, jaką właśnie nawiązali. Mericourt pozwoliła im na wymianę dżentelmeńskich uprzejmości. - Nie będziemy zajmować panom więcej czasu, cieszę się, że doszliśmy do porozumienia. Wierzę, że nie zapomną panowie, że stoją po dobrej stronie konfliktu. Hojnie wynagradzamy tych, dla których rozwój czarodziejskiego społeczeństwa, w tym handlu, jest priorytetem - subtelnie przestrzegła - i obiecała zarazem - po raz ostatni, pozwalając młodszemu z braci ucałować swą dłoń. Nie wzdrygnęła się, uśmiechnęła się tylko lekko, po czym, po kilku minutach pożegnalnych wyrazów uznania, podziękowań i obietnic, razem z Xavierem skierowali się w stronę wyjścia z budynku. Pewni, że New Romnet udowodniło swą lojalność, a złożone zarządcom obietnice tylko umocniły Pinborrowów w wiernej służbie nowemu, lepszemu porządkowi.
| ztx2
- Nie będzie lord zawiedziony, o nie! Mamy najbezpieczniejsze magazyny, najsprawniejszych tragarzy i marynarzy, a także wygodne zaplecze portowe. Zorganizujemy doskonałą przestrzeń do handlu i wyładunku! Raz-dwa i dostanie lord swe skrzynie w nienaruszonym stanie, już my o to zadbamy, sir - wyrzucił z siebie wyraźnie podekscytowany Kleofas, podrywając się z krzesła, by uściskać dłoń Xaviera: tak w ramach przypieczętowania biznesowej współpracy, jaką właśnie nawiązali. Mericourt pozwoliła im na wymianę dżentelmeńskich uprzejmości. - Nie będziemy zajmować panom więcej czasu, cieszę się, że doszliśmy do porozumienia. Wierzę, że nie zapomną panowie, że stoją po dobrej stronie konfliktu. Hojnie wynagradzamy tych, dla których rozwój czarodziejskiego społeczeństwa, w tym handlu, jest priorytetem - subtelnie przestrzegła - i obiecała zarazem - po raz ostatni, pozwalając młodszemu z braci ucałować swą dłoń. Nie wzdrygnęła się, uśmiechnęła się tylko lekko, po czym, po kilku minutach pożegnalnych wyrazów uznania, podziękowań i obietnic, razem z Xavierem skierowali się w stronę wyjścia z budynku. Pewni, że New Romnet udowodniło swą lojalność, a złożone zarządcom obietnice tylko umocniły Pinborrowów w wiernej służbie nowemu, lepszemu porządkowi.
| ztx2
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Straszliwy huragan, który końcem czerwca przetoczył się przez tereny hrabstwa, ucichł – im więcej jednak mijało czasu, tym coraz trudniej było oprzeć się wrażeniu, że wzburzone silnym wiatrem morze, umilknąć wcale nie chciało. Magiczne wyładowania jeszcze początkiem lipca przekształcały się w letnie sztormy, sprawiając, że potężne masy wody rozbijały się z hukiem o strome klify, a żegluga wzdłuż wybrzeża stawała się co najmniej kuszeniem losu. I chociaż światło czarodziejskiej latarni morskiej wskazywało drogę zagubionym we mgle statkom, to kometa, która zalśniła ponad Wielką Brytanią, rzucała w ich stronę blask niepokojący i zwodniczy.
Statek, który w pierwszej połowie lipca rozbił się o wystające z morza skały, był z wybrzeża doskonale widoczny – częściowo zatopiony i przechylony pod niebezpiecznym kątem, ugrzązł na mieliźnie, z grotmasztem wystającym ponad wodę niczym ostrzegawczy palec. Nieliczni świadkowie twierdzili, że powodem katastrofy było zderzenie się ze sobą dwóch okrętów – a chociaż historia wydawała się nieprawdopodobna, to nie musiało upłynąć dużo czasu, nim okazała się prawdziwa: drugi z trójmasztowców nie tylko istniał, ale w tym samym czasie tonął u wybrzeży Suffolku. Tajemnicą pozostawały szczegóły; po hrabstwie rozniosła się wieść, jakoby załoga Pijanego Czarnoksiężnika straciła kontrolę nad okrętem, inni twierdzili, że statek w ogóle płynął bez niej – nie odpowiadając na żadne ostrzeżenia i polecenia zmiany kursu. Przepływający obok marynarze twierdzili, że tuż przed katastrofą widzieli czarne, zdeformowane istoty poruszające się wzdłuż burt, inni słyszeli niosący się wiatrem ryk wściekłego zwierzęcia. Podobno, nim statek natrafił na skały w pobliżu Kentu, jego pokład opuściła jedna szalupa ratunkowa, ale nie było wiadomo, w którym miejscu przybiła do brzegu ani czy w ogóle to zrobiła – rozbitkowie po zejściu na ląd zdawali rozpłynąć się w powietrzu. Faktem pozostawało, że morze nie wyrzuciło na plażę ani jednego ciała, jeśli jednak ktokolwiek pozostał na pokładzie Czarnoksiężnika, nie dawał znaku życia – w niebo nie wystrzelono zaklęć wzywających pomoc, nikt nie próbował też zwinąć wciąż szarpanych wiatrem żagli – porwane, zawisły smętnie, powiewając niczym czarna chorągiew. Niedługo później przechylony wrak obsiadły kruki, a ich krakanie zaczęło regularnie nieść się wzdłuż wybrzeża.
Tajemnica zatopionego statku zdawała się być uwięziona na nim samym, póki co jednak nikt nie ośmielił się podpłynąć bliżej; wzburzone fale i skaliste dno było zbyt niebezpieczne dla niewielkich szalup, jednak problem, początkowo łatwy do zignorowania, stopniowo stawał się coraz bardziej naglący. Chociaż okręt sprawiał wrażenie zupełnie opuszczonego, to trudno było nie zauważyć, że burzowe chmury kłębiły się nad nim częściej niż w innych miejscach, podobnie jak częściej pojawiała się wokół niego gęsta, zasłaniająca go mgła. Znajdując się blisko trasy pokonywanej przez pasażerskie i transportowe statki, stanowił dla nich bezpośrednie zagrożenie – i to nawet nie uwzględniając tego, co mogło czaić się w zatopionej do połowy ładowni.
Wyrzucone przez morze fragmenty desek i ładunku sugerowały, że uszkodzenia samego statku były spore, dziwniejsze wydawały się jednak ślady, które odnaleziono niedaleko ujścia Tamizy: kręte, odciśnięte na mokrym piasku zawijasy wyglądały tak, jakby z spomiędzy fal coś wypełzło, pozostawiając za sobą czarne, smoliste, przypominające sczerniałą krew smugi. Trop urywał się jednak w samej rzece, dalej znikając zupełnie.
Mistrz gry nie prowadzi rozgrywki, ale się nią opiekuje i może zainterweniować w trakcie (na prośbę graczy - lub jeśli uzna to za potrzebne). Wątek nie zagraża życiu i zdrowiu biorących w nim udział postaci, może jednak zmienić rangę na skutek podjętych przez nie działań.
Wszelkie pytania lub wątpliwości należy kierować do Williama.
Początkowo zatopiony statek interesował go nieszczególnie; czasy nie były bezpieczne, kto wypływał na pełne morze, ten sam winien potrafić o siebie zadbać - jednak narastające obok narastających wokół tego zdarzenia pogłosek nie mógł już przejść obojętnie. Statek był wieki, ocalałych niewielu, na domiar złego nikt nie złapał tropu. Od brzegu okręt przypominał mu grobowiec, przełamaną krę lodu, która zmierzała już tylko na dno, okazując przy tym potęgę morskiego żywiołu - i ludzką niemoc wobec niego. Pewne było tylko tyle, że na statku wydarzyło się coś bardzo niepokojącego. I że widziano na nim istoty, które miały powody budzić niepokój dalece poza utęsknione rodziny zaginionych pasażerów. Nie miał wątpliwości, że cieniste istoty były ich sprawą, nawet jeśli ich dokładna natura pozostawała wciąż nieodgadniona.
Z rękoma wspartymi o burtę przyglądał się podartym i podmokniętym żaglom, szarpanym przez zimny wiatr, zastanawiając się, czy ich łopot był wystarczający, by odstraszyć od niego większość morskich bestii. U brzegu nie było ich tak wiele, a jednak mówiono o ryku, ryku, który przerażał i musiał należeć do jakowejś bestii, pogłoski te należało jednak czym prędzej skonfrontować z rzeczywistością. Wieści powtarzane z ust do ust były nazbyt nieprecyzyjne i zbyt przeinaczone, by snuć jakiekolwiek domysły; mogło być to wszystko, od smoka, przez morską bestię, cienistą istotę, na druzgotku skończywszy. Plotek głoszonych przez miejscowych rybaków nie należało brać co prawda nadto poważnie, ale wobec wszystkiego, co zostało potwierdzone, a w szczególności wobec odnalezienia drugiego zatopionego statku w Suffolku, z pewnością należało te zdarzenia zbadać. Wiatr na morzu nie wydawał się uciążliwy przy tak pełnym słońcu, pozwalał na oddech, elegancka czarna szata z lekkiej wełny przepasana szkarłatną haftowaną szarfą zapewniała komfort, podczas gdy, wysokie oficerskie buty chroniły przed wilgocią. Prócz różdżki miał przy sobie sakwę z paroma monetami, nic nadto. Lubił morze. Lubił jego zapach. Kojarzył się z domem. Jasne słońce lśniło, a fale odbijały jego blask, mieniąc się srebrem niby syreni ogon.
Dzięki nieocenionemu doświadczeniu Cardana, bywałego wilka morskiego, mogli mieć pewność, że mimo mielizny, która pokonała poprzednią załogę, dostaną się na miejsce bezpiecznie, niezależnie od powziętych środków. Przysłany przez Drew Igor w trakcie dotychczasowej krótkiej przecież podróży nie budził jego większej uwagi - obejrzał się na niego w tym momencie, gdy byli już niemal u celu, zastanawiając się nad jego potencjałem. Zdania na jego temat wyrobionego nie miał, lecz wierzył, że każda różdżka mogła im się teraz przydać.
- Jak blisko jesteśmy w stanie dopłynąć? - skierował swoje słowa do Cardana i Mathieu, obracając się bokiem do burty i wspierając o nią niedbale łokciem. - Będziemy mogli przejść tam bezpośrednio z pokładu? - zastanowił się, za wiatrem sięgając wzrokiem raz jeszcze tonącego coraz bliżej okrętu. - Wykorzystanie szalup może okazać się bezpieczniejsze dla reszty załogi. Miejscowi twierdzą, że na statku straszy. I nie są to zwykłe duchy - poddał pod rozważenie, pozostawiając jednak decyzyjność w ich rękach - nie wiedział, na ile ogranicza ich mielizna. Wkrótce będą musieli zatrzymać statek i zebrać się w dalszą drogę, Tristan oczekiwał ich decyzji.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Ostatnio zmieniony przez Tristan Rosier dnia 22.08.23 12:12, w całości zmieniany 1 raz
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Skłamałby mówiąc, że nie zainteresowały go pogłoski o wraku. Było coś absolutnie nieszczęśliwego w szczątkach statku, o czym wiedział doskonale, bo i jego okręt został przemielony przez fale i wyrzucony gdzieś na brzegu, podnosząc fałszywe plotki o śmierci Traversa. Dlatego też traktował wszystkie te doniesienia z pewną dozą ostrożności — plotki potrafiły urastać do absurdalnych rozmiarów i mógł to z całą pewnością potwierdzić z perspektywy osoby, która obracała się w towarzystwie marynarzy. Ci, jak zwykło się mówić, bazowali niemalże na pogłoskach i legendach; niedomówieniach, niedopowiedzeniach i niewiadomych. Wiedział, bo przecież pracował z tymi ludźmi na co dzień; sęk w tym, że w każdej, nawet najbardziej nieprawdopodobnej wypowiedzi, kryło się ziarno prawdy. Czasem coś w kościach podpowiadało mu jednak kiedy pewnych zdarzeń nie należało ignorować. Ten wrak był jednym z nich.
Być może podszedłby do tematu inaczej, gdyby nie widział na własne oczy czarnej, smolistej substancji, o której opowiadano i w związku z wrakiem i znajdującą się nieopodal plażą; być może byłby skłonny uwierzyć w przypadek, gdyby nie kometa jaśniejąca na niebie. Opowieści o cienistych kształtach, o szalupach... Nie był już pewien, czy miał prawo do ujemnego kredytu zaufania.
Na pokładzie Insolent czuł się jak ryba w wodzie. Rozkazy wybrzmiewały naturalnie, choć atmosfera - ze względu na gości - wydawała się być odrobinę bardziej oficjalna. Wiatr porywał do tańca prostą, tym razem szkarłatną szatę Cardana; różdżki schowanej za pazuchą pilnował jak oka w głowie.
Skaliste dno nie zachęcało do podpływania zbyt blisko wraku. Uważał jednak, że ślady na plaży również wymagały głębszego sprawdzenia, bo skoro ktoś widział szalupy, coś musiało się za tym kryć.
— Niezbyt blisko — ocenił. — Dno jest tu bardzo skaliste, więc jeśli nie chcemy skończyć jak tamci, sugerowałbym inne rozwiązanie. Możemy zaryzykować podpłynięcie szalupą, bo od strony otwartego morza nie powinno być tak źle, w dodatku będzie łatwiej wymanewrować na wypadek ewentualnych skał. Możemy też po prostu podlecieć na miotłach. — Za bardzo zdawał sobie sprawę z tego, jak bolesna jest utrata statku i nie zamierzał jej powtarzać, rzucając się w wir nieodpowiedzialnego ryzyka. — Musieli wiedzieć, że taki szlak nie nadaje się do żeglugi. Coś musiało ich tu znieść. Zdradliwy prąd to jedno, ale tutaj mamy do czynienia z czymś innym. Miejscowi mówią o duchach, ale mam mieszane odczucia — stwierdził, zwracając się do wszystkich obecnych. — Można zrzucić wszystko na karb anomalii, ale wciąż, coś zniosło ich na manowce. A skoro mamy to — urwał, by wskazać palcem do góry, jakby na nieszczęsną kometę zawisłą na niebie jak omen — To nie wiem, czy w ogóle mamy prawo rozsądzać ich wybory — uśmiechnął się krzywo, bez wesołości.
Nie od dzisiaj wiadomo było, że żegluga była ściśle powiązana z astronomią; skoro ta zwariowała ciężko było twierdzić, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Nic nie było zgodne z normalnością, zatem i tutaj należało się spodziewać pewnych odstępstw.
— To najlepszy moment, żeby się zakotwiczyć.
Być może podszedłby do tematu inaczej, gdyby nie widział na własne oczy czarnej, smolistej substancji, o której opowiadano i w związku z wrakiem i znajdującą się nieopodal plażą; być może byłby skłonny uwierzyć w przypadek, gdyby nie kometa jaśniejąca na niebie. Opowieści o cienistych kształtach, o szalupach... Nie był już pewien, czy miał prawo do ujemnego kredytu zaufania.
Na pokładzie Insolent czuł się jak ryba w wodzie. Rozkazy wybrzmiewały naturalnie, choć atmosfera - ze względu na gości - wydawała się być odrobinę bardziej oficjalna. Wiatr porywał do tańca prostą, tym razem szkarłatną szatę Cardana; różdżki schowanej za pazuchą pilnował jak oka w głowie.
Skaliste dno nie zachęcało do podpływania zbyt blisko wraku. Uważał jednak, że ślady na plaży również wymagały głębszego sprawdzenia, bo skoro ktoś widział szalupy, coś musiało się za tym kryć.
— Niezbyt blisko — ocenił. — Dno jest tu bardzo skaliste, więc jeśli nie chcemy skończyć jak tamci, sugerowałbym inne rozwiązanie. Możemy zaryzykować podpłynięcie szalupą, bo od strony otwartego morza nie powinno być tak źle, w dodatku będzie łatwiej wymanewrować na wypadek ewentualnych skał. Możemy też po prostu podlecieć na miotłach. — Za bardzo zdawał sobie sprawę z tego, jak bolesna jest utrata statku i nie zamierzał jej powtarzać, rzucając się w wir nieodpowiedzialnego ryzyka. — Musieli wiedzieć, że taki szlak nie nadaje się do żeglugi. Coś musiało ich tu znieść. Zdradliwy prąd to jedno, ale tutaj mamy do czynienia z czymś innym. Miejscowi mówią o duchach, ale mam mieszane odczucia — stwierdził, zwracając się do wszystkich obecnych. — Można zrzucić wszystko na karb anomalii, ale wciąż, coś zniosło ich na manowce. A skoro mamy to — urwał, by wskazać palcem do góry, jakby na nieszczęsną kometę zawisłą na niebie jak omen — To nie wiem, czy w ogóle mamy prawo rozsądzać ich wybory — uśmiechnął się krzywo, bez wesołości.
Nie od dzisiaj wiadomo było, że żegluga była ściśle powiązana z astronomią; skoro ta zwariowała ciężko było twierdzić, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Nic nie było zgodne z normalnością, zatem i tutaj należało się spodziewać pewnych odstępstw.
— To najlepszy moment, żeby się zakotwiczyć.
I like to bet on myself whenever I can.
But usually with other people’s money.
Ostatnio zmieniony przez Cardan Travers dnia 21.08.23 9:56, w całości zmieniany 1 raz
Cardan Travers
Zawód : handlarz magicznymi artefaktami, podróżnik
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
underestimate me.
that will be fun.
that will be fun.
OPCM : 5 +1
UROKI : 10 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Latarnia morska
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent