Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent
Pub Neptun
AutorWiadomość
Pub Neptun
Nad samym brzegiem morza, w Hythe znajduje się pub należący od wielu pokoleń do rodziny Brown. Drewniana podłoga skrzypi przy samym wejściu, informując właścicieli o przybyciu nowego gościa. Kilkanaście stolików ustawiono dość chaotycznie, a pracownicy tego miejsca nie zwracają już na to uwagi, ze względu na częstotliwość bijatyk, do których dochodzi między marynarzami. Klimat miejsca sprawia, że można poczuć się jak na morskiej łajbie. Okrągłe, drewniane okna ozdobiono ręcznie rzeźbionymi muszlami, wodorostami, kotwicami i rybami. Nad kominkiem wisi obraz statku przecinającego wzburzone morze. Barman każdemu oferuje najlepszej jakości trunki, w szczególności rum własnej produkcji państwa Brown.
|23.05.1958
Kurwa- to była pierwsza myśl jaka pojawiła się w głowie Kennetha kiedy mocne i silne ręce złapały go za barki i szarpnęły do tyłu. Jego wyczucie sytuacji i humoru rozmówcy okazały się błędne, skoro właśnie w licznych obelgach był zaciągany w uliczkę gdzie za pubem nikt nie miał prawa ich znaleźć. Tam na pewno nikt nie zaglądał. Nikt też nie przejmie się tym, że grupa oprychów tłucze innego. Powietrze śmierdziało, lepiło się do ciała niczym przepocona koszula i zasychało na twarzy słoną skorupą prosto z morza, ale to właśnie w takich miejscach robiło się przekręty, zbijało interesy, robiło i tworzyło kontakty. Fernsby zawsze balansował na granicy prawa, korzystał z możliwości, ubijał interesy, ale tym razem coś poszło nie tak. Musiała się w nim odezwać cholerna uczciwość, ta która sprowadza na człowieka liczne pięści i ciosy.
-Zanim trafisz do Tower, to najpierw się z tobą policzymy. - Wycharczał jeden z mężczyzn podwijając rękawy koszuli. Nie chciał jej ubabrać krwią, ciężko było ją sprać z materiału. Zacisnął pięści. - Puście go.
Zaskoczony Pierwszy poczuł jak żelazne imadła dłoni rozluźniają się i wypuszczają go ze swojego uścisku. Wyprostował się z zaskoczeniem malującym się na twarzy.
-Ha! - Zawołał ten drugi łapiac się pod boki. -Myślałeś, że będę bił cię jak psa? Nie, Fernsby. Zmierzysz się ze mną tu i teraz. Jak mnie pokonasz, puszczą cię wolno, jak nie - twoja ładna buźka znajdzie się za kratami.
-Uczciwa propozycja - Zgodził się Kenneth zdejmując kurtę. Ruszyli na siebie jak dwa rozjuszone byki. Zwarli w walce by zaraz odskoczyć na boki. Krążyli, mierzyli się wzrokiem wyczekując błędu ze strony przeciwnika. Pierwszy uchylił się gdy silny cios został wyprowadzony w jego szczękę. Pieśnią mierzył do dołu chcąc zaskoczyć przeciwnika uderzeniem w splot słoneczny, ale ten skutecznie odbił cios, a wtedy jego atak znalazł się pomiędzy żebrami Kennetha. Wypuścił mocno powietrze z płuc i odskoczył do tyłu. Osiłek przed nim stojący nie tylko miał parę w łapach, ale był też skubaniec szybki. Nie minęło parę chwil, kiedy Fernsby krwawił z rozciętego łuku brwiowego, a pod okiem zaczynała widnieć solidna śliwka. Jego przeciwnik nie miał się lepiej. Krew ściekała mu po brodzie, a knykcie jednej dłoni miał rozorane kiedy trafił pięścią w stos beczek zamiast w twarz Kennetha. Walka była wyrównana i coś musiało się wydarzyć aby mężczyźni uznali kto wygrał. Pierwszy miał tego pecha, że był sam. Jego przeciwnik skinął tylko głową i znów został pochwycony.
-Widzisz Fernsby. Mnie się nie sprzeciwia. Albo robisz ze mną interesy albo nie. Nie ma, że przyjmujesz jakieś zlecenie, a potem tego nie robisz. Nie wybierasz sobie kontrahentów.
-Ty kanalio… - Wysyczał Kenneth próbując się wyrwać z uścisku, ale nie miał szans. Był zmęczony walką, której nigdy nie miał wygrać.
-Teraz.. oddam cię w ręce Wiedźmiej Straży i oby cela była wygodna. - Zaśmiał się osiłek i wyszedł z jego pola widzenia. Nie musiał długo czekać kiedy zjawił się w towarzystwie przedstawicieli Wiedźmiej Straży. Kenneth szarpnął się kiedy słyszał głos przeciwnika, który opowiadał niestworzoną historię na jego temat.
-Jestem Kenneth Fernsby, Pierwszy po Kapitanie na statku Szalonej Selmy! - Zawołał kiedy usłyszał, że jest oskarżony o kradzież, przemyt i handel nielegalnym towarem oraz atak na niewinnego człowieka i wymuszanie haraczu. Nie to, że tego nie robił w swoim życiu, ale akurat teraz nic takiego nie miało miejsca. Haraczu nigdy nie wymuszał, a niewinny to akurat mało kto był w tym przeklętym mieście.
Kurwa- to była pierwsza myśl jaka pojawiła się w głowie Kennetha kiedy mocne i silne ręce złapały go za barki i szarpnęły do tyłu. Jego wyczucie sytuacji i humoru rozmówcy okazały się błędne, skoro właśnie w licznych obelgach był zaciągany w uliczkę gdzie za pubem nikt nie miał prawa ich znaleźć. Tam na pewno nikt nie zaglądał. Nikt też nie przejmie się tym, że grupa oprychów tłucze innego. Powietrze śmierdziało, lepiło się do ciała niczym przepocona koszula i zasychało na twarzy słoną skorupą prosto z morza, ale to właśnie w takich miejscach robiło się przekręty, zbijało interesy, robiło i tworzyło kontakty. Fernsby zawsze balansował na granicy prawa, korzystał z możliwości, ubijał interesy, ale tym razem coś poszło nie tak. Musiała się w nim odezwać cholerna uczciwość, ta która sprowadza na człowieka liczne pięści i ciosy.
-Zanim trafisz do Tower, to najpierw się z tobą policzymy. - Wycharczał jeden z mężczyzn podwijając rękawy koszuli. Nie chciał jej ubabrać krwią, ciężko było ją sprać z materiału. Zacisnął pięści. - Puście go.
Zaskoczony Pierwszy poczuł jak żelazne imadła dłoni rozluźniają się i wypuszczają go ze swojego uścisku. Wyprostował się z zaskoczeniem malującym się na twarzy.
-Ha! - Zawołał ten drugi łapiac się pod boki. -Myślałeś, że będę bił cię jak psa? Nie, Fernsby. Zmierzysz się ze mną tu i teraz. Jak mnie pokonasz, puszczą cię wolno, jak nie - twoja ładna buźka znajdzie się za kratami.
-Uczciwa propozycja - Zgodził się Kenneth zdejmując kurtę. Ruszyli na siebie jak dwa rozjuszone byki. Zwarli w walce by zaraz odskoczyć na boki. Krążyli, mierzyli się wzrokiem wyczekując błędu ze strony przeciwnika. Pierwszy uchylił się gdy silny cios został wyprowadzony w jego szczękę. Pieśnią mierzył do dołu chcąc zaskoczyć przeciwnika uderzeniem w splot słoneczny, ale ten skutecznie odbił cios, a wtedy jego atak znalazł się pomiędzy żebrami Kennetha. Wypuścił mocno powietrze z płuc i odskoczył do tyłu. Osiłek przed nim stojący nie tylko miał parę w łapach, ale był też skubaniec szybki. Nie minęło parę chwil, kiedy Fernsby krwawił z rozciętego łuku brwiowego, a pod okiem zaczynała widnieć solidna śliwka. Jego przeciwnik nie miał się lepiej. Krew ściekała mu po brodzie, a knykcie jednej dłoni miał rozorane kiedy trafił pięścią w stos beczek zamiast w twarz Kennetha. Walka była wyrównana i coś musiało się wydarzyć aby mężczyźni uznali kto wygrał. Pierwszy miał tego pecha, że był sam. Jego przeciwnik skinął tylko głową i znów został pochwycony.
-Widzisz Fernsby. Mnie się nie sprzeciwia. Albo robisz ze mną interesy albo nie. Nie ma, że przyjmujesz jakieś zlecenie, a potem tego nie robisz. Nie wybierasz sobie kontrahentów.
-Ty kanalio… - Wysyczał Kenneth próbując się wyrwać z uścisku, ale nie miał szans. Był zmęczony walką, której nigdy nie miał wygrać.
-Teraz.. oddam cię w ręce Wiedźmiej Straży i oby cela była wygodna. - Zaśmiał się osiłek i wyszedł z jego pola widzenia. Nie musiał długo czekać kiedy zjawił się w towarzystwie przedstawicieli Wiedźmiej Straży. Kenneth szarpnął się kiedy słyszał głos przeciwnika, który opowiadał niestworzoną historię na jego temat.
-Jestem Kenneth Fernsby, Pierwszy po Kapitanie na statku Szalonej Selmy! - Zawołał kiedy usłyszał, że jest oskarżony o kradzież, przemyt i handel nielegalnym towarem oraz atak na niewinnego człowieka i wymuszanie haraczu. Nie to, że tego nie robił w swoim życiu, ale akurat teraz nic takiego nie miało miejsca. Haraczu nigdy nie wymuszał, a niewinny to akurat mało kto był w tym przeklętym mieście.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Cisze zwiastowała burzę. Ukojenie odnajdywał w działaniach, od kiedy tylko pamiętał uciekał w pracę, aby uniknąć konfrontacji z otaczającą go rzeczywistością. W Hythe miał interesy związane z pewnym zadaniem, na razie jednak chylił się w stronę delikatnego zwiadu i orientacji w terenie, zanim przyjdzie mu podjąć odpowiednie kroki i dokonać właściwych osądów. Jako obserwator przemieszczał się po Kent dość swobodnie, poznawał nowe miejsca nie tylko w związku z planowaną inwestycję, ale z przyczyn działalności, którą podejmował wraz z Tristanem. Dziś był tu po części służbowo, po części prywatnie. Zajmował jeden z ciemniejszych kątów w sali Neptuna, w miejscu odizolowanym od reszty sali. Jeden z jego dawnych znajomych, choć być może piękniej byłoby go nazwać dłużnikiem, właśnie informował go o niepokojących spostrzeżeniach i sytuacjach, które w ostatnim czasie rozwinęły się aż nadto w okolicach tego baru. Jeszcze trochę, a sami dadzą się zwariować, zanim podejdą rozsądnie do wszelkiej maści plotkarskiego świata, który aż huczał, oczekując większej sensacji.
- Ilokrotnie ich widziano? - spytał przesuwając palcami po szkle, które znajdowało się na drewnianym blacie. Umyślnie zignorował pijacką szarpaninę, nie mając ochoty mącić tym własnych myśli. Zauważył, że jego rozmówca powiódł wzrokiem w tamtą stronę, ale uniesiona brew Rosiera sprowadziła go szybko na ziemię.
- Pięć, może sześć razy. Nagle zapadają się pod ziemię, ciężko ich namierzyć. - rzucił szybko i znów uciekł wzrokiem. Sensacja. Drobne pijaczki piorą się pod barem, pewnie kradzież w takim miejscu była chlebem powszednim. Mathieu nie ukrywał dziś tego kim jest, ale chyba nikt nie miał na tyle czelności, żeby spróbować go okraść. Symbol rodowy na palcu, szata z doskonałego materiału, srebrny wzór układający się niczym łuski smoka. Kim mógłby być, jak nie Lordem Kentu.
- Namierz miejsce, z którego wychodzą. Płacę sowicie, po wykonaniu zadania. -powiedział i wyprostował się. Zapewne tkwiłby w tym punkcie dalej, gdyby nie to, że nagle ktoś wpadł do wnętrza Pubu Neptun i nie krzyknął, że Straż właśnie złapała przemytnika szlam. Punkt zwrotny, który zainteresowałby nawet jego. Podniósł wzrok, a kącik jego ust drgnął. - Teraz będzie ciekawie. - stwierdził, podnosząc się z siedzenia. Od razu ujął różdżkę schowaną pod połami płaszcza i ruszył w kierunku wyjścia. Dzień bez egzekucji na zdrajcach, był dniem straconym. Poważnie.
- Lordzie Rosier.... - jeden ze strażników od razu skinął mu głową. - Wezwano nas...
Nie skończył, bo spojrzenie Mathieu padło na Kennetha i wywrócił oczami.
- Fernsby, psujesz mi zabawę. - rzucił krótko i spojrzał na brata kręcąc głową. Zepsuł mu dzień, dosłownie. Właśnie liczył na przyjemne rozlew krwi, który zadowoliłby mrok obudzony przez Arawna, ale niestety. - O co jest oskarżony? - spytał, bo właściwie, czemu nie. Zabawa dopiero mogła się zacząć.
- Ilokrotnie ich widziano? - spytał przesuwając palcami po szkle, które znajdowało się na drewnianym blacie. Umyślnie zignorował pijacką szarpaninę, nie mając ochoty mącić tym własnych myśli. Zauważył, że jego rozmówca powiódł wzrokiem w tamtą stronę, ale uniesiona brew Rosiera sprowadziła go szybko na ziemię.
- Pięć, może sześć razy. Nagle zapadają się pod ziemię, ciężko ich namierzyć. - rzucił szybko i znów uciekł wzrokiem. Sensacja. Drobne pijaczki piorą się pod barem, pewnie kradzież w takim miejscu była chlebem powszednim. Mathieu nie ukrywał dziś tego kim jest, ale chyba nikt nie miał na tyle czelności, żeby spróbować go okraść. Symbol rodowy na palcu, szata z doskonałego materiału, srebrny wzór układający się niczym łuski smoka. Kim mógłby być, jak nie Lordem Kentu.
- Namierz miejsce, z którego wychodzą. Płacę sowicie, po wykonaniu zadania. -powiedział i wyprostował się. Zapewne tkwiłby w tym punkcie dalej, gdyby nie to, że nagle ktoś wpadł do wnętrza Pubu Neptun i nie krzyknął, że Straż właśnie złapała przemytnika szlam. Punkt zwrotny, który zainteresowałby nawet jego. Podniósł wzrok, a kącik jego ust drgnął. - Teraz będzie ciekawie. - stwierdził, podnosząc się z siedzenia. Od razu ujął różdżkę schowaną pod połami płaszcza i ruszył w kierunku wyjścia. Dzień bez egzekucji na zdrajcach, był dniem straconym. Poważnie.
- Lordzie Rosier.... - jeden ze strażników od razu skinął mu głową. - Wezwano nas...
Nie skończył, bo spojrzenie Mathieu padło na Kennetha i wywrócił oczami.
- Fernsby, psujesz mi zabawę. - rzucił krótko i spojrzał na brata kręcąc głową. Zepsuł mu dzień, dosłownie. Właśnie liczył na przyjemne rozlew krwi, który zadowoliłby mrok obudzony przez Arawna, ale niestety. - O co jest oskarżony? - spytał, bo właściwie, czemu nie. Zabawa dopiero mogła się zacząć.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
-Dawno go szukałem! - Perorował osiłek wymachując swoimi wielkimi łapami, że aż Wiedźmi Strażnik musiał się uchylić aby nie oberwać przez przypadek. -Przemycał szlamy pod swoim statkiem, da pan władza wiarę? - Trzeba była było przyznać, że talent aktorski posiadał całkiem niezły. Kenneth szarpnął się ponownie.
-Nie przemycałem szlam! Jakie macie na to dowody? - Zawołał, choć przecież wiedział, że dowodów nikt nie potrzebował. Za mniejsze przewinienia dostawało się stryczek.
-Dam wielu świadków! Wszyscy powiedzą to samo i pewnie w dziennikach pokładowych są pewne nieścisłości. Zarządca portu może to sprawdzić. Zapewniam pana władzę.
Kenneth zmielił przekleństwo pod nosem, bo chociaż dzienniki były bez zarzutu, tak wiedział, że miał paru wrogów i dałoby się znaleźć takich, którzy będą zeznawać przeciwko niemu. Niech ci szyszymora pod oknem śpiewa. Zemścił w myślach, wściekły na samego siebie, że dał się podejść jak dziecko. Zaraz ktoś wpadł do pubu z rykiem, że złapano przemytnika szlam. Pięknie, tego mu brakowało jak publiczki, a potem tłumaczenie się przed kapitanem co zaszło. Tracisz wyczucie, Fernsby westchnął kiedy z wnętrza zaczęli wychodzić ludzie. Tego ostatniego się nie spodziewał w ogóle tutaj zobaczyć, choć przecież był lordem Kentu, to spodziewał się, że siedzi wśród smoków, a nie w porcie.
-To ja już poproszę Tower. - Mruknął pod nosem. Lord Rosier zaś postanowił wszcząć własne śledztwo i rozpoczął rozmowę z oprawcą Kennetha i Strażnikami.
-Lordzie Rosier! - Osiłek ukłonił się w pas, a jego ludzie nadal trzymali mocno Pierwszego nie pozwalając mu drgnąć. Nie to, że miał gdzie i dokąd teraz uciekać. Mleko się rozlało, jak powiadali. -Ten człowiek to przemytnik i oszust! Znam go od wielu lat! Pod uczciwą flotą załatwia nieuczciwe interesy. Handel i przemyt towarów to jedno, ale on przerzucał przez kanał szlamy. Uciekinierów i zdrajców, którzy nastają na uczciwych i bezbronnych mieszkańców. Właśnie chciał ze mną ubić interes. Nie mogłem na to pozwolić. Nie mogłem. - Pokręcił głową ze szczerym zmartwieniem na twarzy. -Bo jak to tak, aby w Kent oszust się pałętał.
-Nie przemycałem szlam! Jakie macie na to dowody? - Zawołał, choć przecież wiedział, że dowodów nikt nie potrzebował. Za mniejsze przewinienia dostawało się stryczek.
-Dam wielu świadków! Wszyscy powiedzą to samo i pewnie w dziennikach pokładowych są pewne nieścisłości. Zarządca portu może to sprawdzić. Zapewniam pana władzę.
Kenneth zmielił przekleństwo pod nosem, bo chociaż dzienniki były bez zarzutu, tak wiedział, że miał paru wrogów i dałoby się znaleźć takich, którzy będą zeznawać przeciwko niemu. Niech ci szyszymora pod oknem śpiewa. Zemścił w myślach, wściekły na samego siebie, że dał się podejść jak dziecko. Zaraz ktoś wpadł do pubu z rykiem, że złapano przemytnika szlam. Pięknie, tego mu brakowało jak publiczki, a potem tłumaczenie się przed kapitanem co zaszło. Tracisz wyczucie, Fernsby westchnął kiedy z wnętrza zaczęli wychodzić ludzie. Tego ostatniego się nie spodziewał w ogóle tutaj zobaczyć, choć przecież był lordem Kentu, to spodziewał się, że siedzi wśród smoków, a nie w porcie.
-To ja już poproszę Tower. - Mruknął pod nosem. Lord Rosier zaś postanowił wszcząć własne śledztwo i rozpoczął rozmowę z oprawcą Kennetha i Strażnikami.
-Lordzie Rosier! - Osiłek ukłonił się w pas, a jego ludzie nadal trzymali mocno Pierwszego nie pozwalając mu drgnąć. Nie to, że miał gdzie i dokąd teraz uciekać. Mleko się rozlało, jak powiadali. -Ten człowiek to przemytnik i oszust! Znam go od wielu lat! Pod uczciwą flotą załatwia nieuczciwe interesy. Handel i przemyt towarów to jedno, ale on przerzucał przez kanał szlamy. Uciekinierów i zdrajców, którzy nastają na uczciwych i bezbronnych mieszkańców. Właśnie chciał ze mną ubić interes. Nie mogłem na to pozwolić. Nie mogłem. - Pokręcił głową ze szczerym zmartwieniem na twarzy. -Bo jak to tak, aby w Kent oszust się pałętał.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Rozrywka w stylu tego żenującego dramatu była zabawną odskocznią od przytłaczającej rzeczywistości. Czy Kenneth nie wiedział, że nie warto zadzierać z opryszkami tego pokroju? Jakim cudem przez te wszystkie lata uchował się przy życiu, szukając zadymy w pierwszym lepszym miejscu. Wiedźmia Straż i słowo przeciwko słowu, chociaż Fernsby był w dość lichej sytuacji, skoro ich było więcej, a on był sam. Powinien go zrugać za sam fakt, że ładuje się w zupełnie nikomu do niczego nie potrzebne tarapaty. Zero logiki i pomyślunku, a naprawdę zaczął uważać go za rozsądnego człowieka. No cóż, mylić się rzeczą ludzką. Przemyt szlam był solidnym zarzutem i wartym sprawdzenia, a opryszki z pewnością będą naciskały na to, aby osądzić go w sprawiedliwy i bolesny sposób.
Pod uczciwą flotą załatwia nieuczciwe interesy. Fakt, który był Mathieu znany i to nie od wczoraj. Ach Fernsby, dlaczego pakujesz się w kłopoty akurat dzisiaj? Czy taka była rola starszego brata? Umoralnianie? Karanie? A może wymuszanie logicznego myślenia, którego z jakiegoś powodu Kenneth był pozbawiony. Zarzuty o nielegalny handel i przemyt towarów to jedno, ale zarzut przemycania szlam przez kanał, było naprawdę poważną kwestią, której przez jego bezmyślność nie mógł zbagatelizować. Westchnął cicho i przeszedł kilka kroków przed Kennethem, pokiwał głową, słysząc dramatyczny wydźwięk słów opryszka.
- Poważne zarzuty, panie Fernsby. – mruknął i zacmokał ze zrezygnowaniem. Gdzieś w tych ciemnych oczach, kiedy spojrzał w ich lustrzane odbicie u Kennetha, ten mógł dostrzec wyraźnie rozbawienie. – Jego różdżka? – uniósł brew, stając przed Kennethem z wysoko uniesioną głową, jak na Lorda przystało, musiał zachować się odpowiednie i nie zdradzić, że ten niezwykle nieuczciwy łotr dzielił z nim krew. Na szczęście z pomocą przyszli szanowni opryszkowie, zmartwieni pałętaniem się oszustów po ich hrabstwie, którzy od razu wyciągnęli różdżkę trzymanego przez nich jeńca i przekazali na ręce Rosiera. Lepiej dla Fernsby’ego, żeby on ją miał, niż by miał ją ktoś inny. Wsunął narzędzie należące do Kennetha za pazuchę i spojrzał na niego z góry.
- Lord Travers nie będzie zadowolony. – stwierdził tylko i odwrócił się do Wiedźmiej Straży. – Zajmę się nim. Jest podległy decyzjom rodu Travers i to oni winni rozliczyć go za jego przewinienia. Publiczne egzekucje przynoszą o wiele bardziej wymierne skutki niż zamknięcie w Tower. – dodał po chwili i odwrócił się do niego. – Esp...
- Lordzie Rosier, on nie zasługuje... - przerwał mu głos dramatyzującego opryszka. Rozproszony jego słowami zamknął na moment oczy, czy on się w ogóle pytał go o zdanie? - Esposas - wypowiedział zaklęcia, a wiązka trafiła w odpowiednie miejsce i oto Kenneth stał przed nim z pięknymi bransoletami na nogach i rękach. Zacny widok, aż cieszył serce. - Zdecydujemy co z nim, usłyszałem już od Was wszystko.
Pod uczciwą flotą załatwia nieuczciwe interesy. Fakt, który był Mathieu znany i to nie od wczoraj. Ach Fernsby, dlaczego pakujesz się w kłopoty akurat dzisiaj? Czy taka była rola starszego brata? Umoralnianie? Karanie? A może wymuszanie logicznego myślenia, którego z jakiegoś powodu Kenneth był pozbawiony. Zarzuty o nielegalny handel i przemyt towarów to jedno, ale zarzut przemycania szlam przez kanał, było naprawdę poważną kwestią, której przez jego bezmyślność nie mógł zbagatelizować. Westchnął cicho i przeszedł kilka kroków przed Kennethem, pokiwał głową, słysząc dramatyczny wydźwięk słów opryszka.
- Poważne zarzuty, panie Fernsby. – mruknął i zacmokał ze zrezygnowaniem. Gdzieś w tych ciemnych oczach, kiedy spojrzał w ich lustrzane odbicie u Kennetha, ten mógł dostrzec wyraźnie rozbawienie. – Jego różdżka? – uniósł brew, stając przed Kennethem z wysoko uniesioną głową, jak na Lorda przystało, musiał zachować się odpowiednie i nie zdradzić, że ten niezwykle nieuczciwy łotr dzielił z nim krew. Na szczęście z pomocą przyszli szanowni opryszkowie, zmartwieni pałętaniem się oszustów po ich hrabstwie, którzy od razu wyciągnęli różdżkę trzymanego przez nich jeńca i przekazali na ręce Rosiera. Lepiej dla Fernsby’ego, żeby on ją miał, niż by miał ją ktoś inny. Wsunął narzędzie należące do Kennetha za pazuchę i spojrzał na niego z góry.
- Lord Travers nie będzie zadowolony. – stwierdził tylko i odwrócił się do Wiedźmiej Straży. – Zajmę się nim. Jest podległy decyzjom rodu Travers i to oni winni rozliczyć go za jego przewinienia. Publiczne egzekucje przynoszą o wiele bardziej wymierne skutki niż zamknięcie w Tower. – dodał po chwili i odwrócił się do niego. – Esp...
- Lordzie Rosier, on nie zasługuje... - przerwał mu głos dramatyzującego opryszka. Rozproszony jego słowami zamknął na moment oczy, czy on się w ogóle pytał go o zdanie? - Esposas - wypowiedział zaklęcia, a wiązka trafiła w odpowiednie miejsce i oto Kenneth stał przed nim z pięknymi bransoletami na nogach i rękach. Zacny widok, aż cieszył serce. - Zdecydujemy co z nim, usłyszałem już od Was wszystko.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Fernsby pakował się w kłopoty, każdego dnia. Jego istnienie czasami zdawał się jednym, wielkim i bezczelnym kłopotem. Nie wiedział co lepsze. Wtrącenie do Tower i tłumaczenie się przed kapitanem czy spotkanie Rosiera, który zdawał się świetnie bawić jego kosztem. Choć zaskoczył, że nie użył swojego tytułu, aby go od razu uwolnić, pogonić wszystkich n cztery strony świata i następnie zmyć głowę Kennethowi. Choć to ostatnie, zapewne go nie minie, czuł to w kościach. Różdżka z wianowłostka znalazła się w dłoni brata. Co jak co, ale to było bezpieczne miejsce i wolał, aby to właśnie on ją trzymał niż, któryś z oprychów.
-Doigrałeś się… - Usłyszał szept tuż przy uchu. Nawet ludzie trzymający go nie spodziewali się takiego obrotu sprawy. Nie skomentował żadnych słów, tylko westchnął ciężko kiedy kajdany ozdobiły nadgarstki oraz kostki.
-Lordzie Rosier, możemy go odprowadzić. - Zaoferował się jeden ze Strażników, choć wyczuwał, że czarodziej chciał pozostać z pochwyconym sam na sam. Pytanie było grzecznościowe i tego wymagała od niego służba. Nikt nie śmiał kwestionować decyzji lorda Kent, ani tym bardziej wtrącać się w układy rodowe. Odprawieni odeszli, a Kenneth został kopniakiem posłany na kolana i pożegnany rechotem oprawców. Choć Opryszek nie mia się z pyszna, nagle uświadomił sobie, że straci człowieka, który śmiało pływał po wodach, nie bał się żadnej roboty. Pomimo tego, że teraz miał czelność odmówić roboty, tak nigdy wcześniej go nie zawiódł. Kenneth zaś wiedział, że jak wyjdzie z tego cało to dopadnie typa i ten na zawsze zapamięta Pierwszego. Gdy tłum się rozszedł rozumiejąc, że nie będzie rozlewu krwi, przynajmniej nie tutaj, zostali sami.
-Co teraz?- Zapytał wskazując na swoje kajdany. -Odprowadzisz mnie do więzienia? - Spodziewał się tego. Raczej z Rosierem nie pałali do siebie braterska miłością, więc takie postępownie było wskazane. Zwłaszcza, że oskarżenie o przemyt szlam kończyło się stryczkiem, a to była jedna z najbardziej humanitarnych kar o jaką mógł poprosić. Czarna magia zadawała ból, powodowała konanie w męczarniach, a tego wolał uniknąć za wszelką cenę.
-Doigrałeś się… - Usłyszał szept tuż przy uchu. Nawet ludzie trzymający go nie spodziewali się takiego obrotu sprawy. Nie skomentował żadnych słów, tylko westchnął ciężko kiedy kajdany ozdobiły nadgarstki oraz kostki.
-Lordzie Rosier, możemy go odprowadzić. - Zaoferował się jeden ze Strażników, choć wyczuwał, że czarodziej chciał pozostać z pochwyconym sam na sam. Pytanie było grzecznościowe i tego wymagała od niego służba. Nikt nie śmiał kwestionować decyzji lorda Kent, ani tym bardziej wtrącać się w układy rodowe. Odprawieni odeszli, a Kenneth został kopniakiem posłany na kolana i pożegnany rechotem oprawców. Choć Opryszek nie mia się z pyszna, nagle uświadomił sobie, że straci człowieka, który śmiało pływał po wodach, nie bał się żadnej roboty. Pomimo tego, że teraz miał czelność odmówić roboty, tak nigdy wcześniej go nie zawiódł. Kenneth zaś wiedział, że jak wyjdzie z tego cało to dopadnie typa i ten na zawsze zapamięta Pierwszego. Gdy tłum się rozszedł rozumiejąc, że nie będzie rozlewu krwi, przynajmniej nie tutaj, zostali sami.
-Co teraz?- Zapytał wskazując na swoje kajdany. -Odprowadzisz mnie do więzienia? - Spodziewał się tego. Raczej z Rosierem nie pałali do siebie braterska miłością, więc takie postępownie było wskazane. Zwłaszcza, że oskarżenie o przemyt szlam kończyło się stryczkiem, a to była jedna z najbardziej humanitarnych kar o jaką mógł poprosić. Czarna magia zadawała ból, powodowała konanie w męczarniach, a tego wolał uniknąć za wszelką cenę.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Nie spodziewał się po Fernsbym błyskotliwości postępowania. O ile na zagranicznych wyprawach mógł sobie robić co chciał i pozostawać kompletnie bezkarnym, tak na angielskiej ziemi powinien w oczach opinii publicznej zostać nieskazitelnym, krótko mówiąc, nie dać się złapać, ani tym bardziej dawać komukolwiek powodów, aby wysuwał tego typu oskarżenia publicznie. Nie rozumiał, a może nie chciał zrozumieć… może szukał adrenaliny na każdym kroku i nie zważał na to, jak jego nieodpowiedzialne i lekkomyślne zachowanie może się skończyć. Nie wspominając o tym, że na ziemiach Rosierów tego typu występki i oskarżenia spotykały się z ostrą reakcją i dokładnie w ten sposób powinien z nim rozmawiać. Może zaklęcie cruciatus przywróciłoby jego umysł na właściwe, zupełnie odświeżone tory.
Jedno wiedział na pewno, będzie musiał poinformować Manny’ego o tym, że jego pierwszy w pełni świadomie pcha się w takie kłopoty i lepiej, że Travers zrobił z nim porządek. Wątpił, aby Kenneth kiedykolwiek posłuchał Mathieu, miał uraz do samego nazwiska, choć ani Anselme, ani tym bardziej sam Mat nie byli winni całej sytuacji. Pewnie nie wiedział, że gdyby jego matka powiedziała ojcu o jego istnieniu, mógłby być teraz lordem Kentu podobnie jak on, uznania dzieci z nieprawego łoża się zdarzały, a Diana pomimo żalu do niego z pewnością zgodziłaby się na cały proceder. Sprawa była prosta, Lady Rosier nie mogła mieć więcej dzieci, a bardzo tego chciała i pewnie wychowałaby bękarta jak swoje własne.
- Teraz? – spytał, wyrwany z głębi zamyślenia, kierując się gdzieś w bardziej ustronne miejsce. – Zastanowię się. – mruknął, patrząc przed siebie. Nie spojrzał na niego nawet przez krótką chwilę. Nie rozumiał nieodpowiedzialności, nie chciał jej rozumieć. Kenneth pływając we flocie Traversów powinien o wiele bardziej zważać na to, w jaki sposób postępuje. Nie wspominając o tym, że na ziemiach Rosierów, którzy podejście mieli bardzo restrykcyjne, w szczególności do tego typu występków. – Za mniejsze występki w warowni Dover ścinałem ludziom głowy.
Mruknął tylko krótko, zanim zniknęli w jednym z zaułków, po to, aby przenieść się na rozmowę w bardziej kameralnym gronie, do Smoczych Ogrodów.
-> tutaj
Jedno wiedział na pewno, będzie musiał poinformować Manny’ego o tym, że jego pierwszy w pełni świadomie pcha się w takie kłopoty i lepiej, że Travers zrobił z nim porządek. Wątpił, aby Kenneth kiedykolwiek posłuchał Mathieu, miał uraz do samego nazwiska, choć ani Anselme, ani tym bardziej sam Mat nie byli winni całej sytuacji. Pewnie nie wiedział, że gdyby jego matka powiedziała ojcu o jego istnieniu, mógłby być teraz lordem Kentu podobnie jak on, uznania dzieci z nieprawego łoża się zdarzały, a Diana pomimo żalu do niego z pewnością zgodziłaby się na cały proceder. Sprawa była prosta, Lady Rosier nie mogła mieć więcej dzieci, a bardzo tego chciała i pewnie wychowałaby bękarta jak swoje własne.
- Teraz? – spytał, wyrwany z głębi zamyślenia, kierując się gdzieś w bardziej ustronne miejsce. – Zastanowię się. – mruknął, patrząc przed siebie. Nie spojrzał na niego nawet przez krótką chwilę. Nie rozumiał nieodpowiedzialności, nie chciał jej rozumieć. Kenneth pływając we flocie Traversów powinien o wiele bardziej zważać na to, w jaki sposób postępuje. Nie wspominając o tym, że na ziemiach Rosierów, którzy podejście mieli bardzo restrykcyjne, w szczególności do tego typu występków. – Za mniejsze występki w warowni Dover ścinałem ludziom głowy.
Mruknął tylko krótko, zanim zniknęli w jednym z zaułków, po to, aby przenieść się na rozmowę w bardziej kameralnym gronie, do Smoczych Ogrodów.
-> tutaj
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
09 października '58
Ciemne chmury tłoczyły się na niebie już od wczesnych godzin porannych. Uliczki w Kent zdawały się być ociężałe, zaspane, wyczekiwały kropel, które prędzej czy później musiały dotknąć ziemi. Wraz ze zmianą pory roku krajobraz wrócił do swej rutyny. Zlanych deszczem płyt, ospałych ludzi na ulicach, szarości wszelakich godzin. Nie przeszkadzało jej to, od zawsze była sową. Może to wina bezsenności, a może jej mózg wzmagał obroty na przekór przyjętym zasadom. Drobne, lecz chłodne krople zaczęły nieśmiało spadać z nieba, tworząc na chodnikach delikatne mozaiki. Powietrze stało się wilgotne, nasycone zapachem mokrej ziemi i przygniatającej ciężkości. Wiatr, choć łagodny, niósł ze sobą szmer liści i stukot zamykających się okiennic. Miasto zadrżało, jakby budząc się z głębokiego snu. Ludzie przyspieszali kroku, chcąc schronić się przed nadciągającą ulewą – wiedziała, że musi zrobić to samo. Nie skończyła jeszcze swoich spraw w porcie więc teleportacja nie wchodziła w grę i choć deszcz zwykle przyjmowała z wdzięcznością tak dziś raczej wolała uniknąć przemoknięcia do suchej nitki.
Jej oczom ukazał się pub. Niebieski, jaskrawy napis nad wejściem do lokalu głosił, że dotarła do Neptuna. Nie słyszała żadnych nieprzychylnych opinii na temat tego miejsca, ale to o niczym nie świadczyło, bowiem dobrych również nie słyszała. W pośpiechu przekroczyła próg na moment przed ścianą deszczu. Wewnątrz panował półmrok. W małym lokalu dało się wyczuć zapach starego drewna. Zajętych było jedynie kilka stolików, a czarodzieje przy nich siedzący wypijali kolejne wypełnione po brzegi trunkiem kufle. Usiadła przy jednym z wolnych stolików w rogu sali, skąd mogła obserwować zarówno wnętrze pubu, jak i przez zaparowane okna śledzić, jak deszcz nieustannie smaga ulicę. Zamówiła proponowany przez barmana rum i odliczała minuty do wyjścia. Nie należała bowiem do najbardziej cierpliwych ludzi na świecie.
Ktoś zaczął śpiewać, ktoś inny w głos powtarzał jedną i tą samą historię, kobieta w nazbyt krótkiej sukience paradowała między stolikami i Antonia była niemalże pewna, że ta specjalnie podciągnęła ją właśnie na taką wysokość. Obserwowanie ludzi sprawiało jej satysfakcje. Lubiła wyciągać wnioski, tworzyć ich historie, domyślać się faktów, które często finalnie się sprawdzały. Wszystko zdawało się wciąż ulegać ospałej atmosferze, a przynajmniej takie odnosiła wrażenie. Nic takiego się nie działo. Czarownica skupiła spojrzenie na mężczyźnie odchodzącym od baru z kuflem trunku. Niemal w tym samym momencie inny mężczyzna zbliżający się do baru pchnął ramieniem tego, którego tak czujnie obserwowała. Dziwne, że jej myśli potrafiły sprowadzić na nią to czego aktualnie potrzebowała. Adrenaliny.
Ciemne chmury tłoczyły się na niebie już od wczesnych godzin porannych. Uliczki w Kent zdawały się być ociężałe, zaspane, wyczekiwały kropel, które prędzej czy później musiały dotknąć ziemi. Wraz ze zmianą pory roku krajobraz wrócił do swej rutyny. Zlanych deszczem płyt, ospałych ludzi na ulicach, szarości wszelakich godzin. Nie przeszkadzało jej to, od zawsze była sową. Może to wina bezsenności, a może jej mózg wzmagał obroty na przekór przyjętym zasadom. Drobne, lecz chłodne krople zaczęły nieśmiało spadać z nieba, tworząc na chodnikach delikatne mozaiki. Powietrze stało się wilgotne, nasycone zapachem mokrej ziemi i przygniatającej ciężkości. Wiatr, choć łagodny, niósł ze sobą szmer liści i stukot zamykających się okiennic. Miasto zadrżało, jakby budząc się z głębokiego snu. Ludzie przyspieszali kroku, chcąc schronić się przed nadciągającą ulewą – wiedziała, że musi zrobić to samo. Nie skończyła jeszcze swoich spraw w porcie więc teleportacja nie wchodziła w grę i choć deszcz zwykle przyjmowała z wdzięcznością tak dziś raczej wolała uniknąć przemoknięcia do suchej nitki.
Jej oczom ukazał się pub. Niebieski, jaskrawy napis nad wejściem do lokalu głosił, że dotarła do Neptuna. Nie słyszała żadnych nieprzychylnych opinii na temat tego miejsca, ale to o niczym nie świadczyło, bowiem dobrych również nie słyszała. W pośpiechu przekroczyła próg na moment przed ścianą deszczu. Wewnątrz panował półmrok. W małym lokalu dało się wyczuć zapach starego drewna. Zajętych było jedynie kilka stolików, a czarodzieje przy nich siedzący wypijali kolejne wypełnione po brzegi trunkiem kufle. Usiadła przy jednym z wolnych stolików w rogu sali, skąd mogła obserwować zarówno wnętrze pubu, jak i przez zaparowane okna śledzić, jak deszcz nieustannie smaga ulicę. Zamówiła proponowany przez barmana rum i odliczała minuty do wyjścia. Nie należała bowiem do najbardziej cierpliwych ludzi na świecie.
Ktoś zaczął śpiewać, ktoś inny w głos powtarzał jedną i tą samą historię, kobieta w nazbyt krótkiej sukience paradowała między stolikami i Antonia była niemalże pewna, że ta specjalnie podciągnęła ją właśnie na taką wysokość. Obserwowanie ludzi sprawiało jej satysfakcje. Lubiła wyciągać wnioski, tworzyć ich historie, domyślać się faktów, które często finalnie się sprawdzały. Wszystko zdawało się wciąż ulegać ospałej atmosferze, a przynajmniej takie odnosiła wrażenie. Nic takiego się nie działo. Czarownica skupiła spojrzenie na mężczyźnie odchodzącym od baru z kuflem trunku. Niemal w tym samym momencie inny mężczyzna zbliżający się do baru pchnął ramieniem tego, którego tak czujnie obserwowała. Dziwne, że jej myśli potrafiły sprowadzić na nią to czego aktualnie potrzebowała. Adrenaliny.
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Początek października przyniósł nieoczekiwaną ulgę. Już w drugiej połowie września czułem, że wracam do pełni sprawności, ale dopiero ten chwiejny pogodowo miesiąc zapewnił upust rosnącej złości i poczucia kompletnej bezradności. Cieszył mnie powrót do pracy, choć nieubłagalnie zbliżał się koniec dalszych wypraw przez wzgląd nie tylko na długość dnia, ale kapryśność wód, które mimo swej pozornej stabilności stanowiły dla małej barki wyzwanie. Ponadto po sierpniowej katastrofie ryb było znacznie mniej, nie można było liczyć na obfity połów, jednakże w końcu mogłem odetchnąć i złapać wiatr w żagle. To co złe zdawało się odejść, a ja z dnia na dzień coraz mniej uwagi i własnego czasu poświęcałem na rozmyślenia, paskudne powroty do wydarzeń, jakie na dobre chciałem wyrzucić ze wspomnień. Czasem przychodziły, atakowały i paraliżowały, ale już nie tak często, nie tak agresywnie i destrukcyjnie. Chyba w końcu stałem się silniejszy, być może nieco odporniejszy, a przynajmniej tak to sobie tłumaczyłem i powtarzałem – często, niczym mantrę. Naprawdę nie chciałem do tego wracać, wolałem udawać, że wszystko było jedynie wytworem mojej wyobraźni – tak było lepiej dla wszystkich.
Do Kent trafiłem kompletnym przypadkiem. Mniej legalnym towarem handlowałem zwykle w Warwick, ale dwumiesięczna przerwa zrobiła swoje, dlatego jeśli chciałem dorobić, to musiałem poszerzyć pole działania. Słyszałem o tym pubie, w portach krążyły o nim legendy, ale nigdy nie miałem okazji zjawić się tam osobiście i dziś miało się to zmienić. Szybka transakcja, prosta wymiana. Tak też się stało, bowiem bez zbędnych pytań i co najważniejsze problemów zarobiłem kilka knutów, które wsunąłem do kieszeni spodni. Dokładnie w to samo miejsce, gdzie jeszcze miałem działkę wróżkowego pyłu i diablego ziela. Właściwie nie zamierzałem zostać w pubie dłużej, ale z drugiej strony mogłem pozwolić sobie na dobre piwo – słyszałem, że poza własnym rumem słynęli właśnie z tego złocistego trunku, dlatego zatrzymawszy się przy drewnianym kontuarze zamówiłem jeden kufel.
Z wyraźnym uśmiechem odebrałem szkło i zdążyłem się odwrócić, kiedy nagle znikąd zjawił się rosły typ, jaki z impetem wpadł na moje ramie, a tym samym… piwo, które chlusnęło na jego, jak i moją odzież. Zacisnąłem wargi w złości, gdzież tyłu głowy naiwnie oczekując na przeprosiny, bo z pewnością zrobił to przez nieuwagę, ale zamiast tego poczułem jak szarpnął mnie za koszulę. Uniosłem na niego zaskoczone spojrzenie i odwdzięczyłem się tym samym kompletnie przy tym zapominając o używkach we własnej kieszeni. Te wypadły na posadzkę w chwili, gdy wyciągnąłem rękę z kieszeni.
Zaaferowany sytuacją nie dostrzegłem tego i na domiar złego nie padło żadne słowo, tylko celny cios wprost w moją żuchwę - aż zachwiałem się na nogach.
Do Kent trafiłem kompletnym przypadkiem. Mniej legalnym towarem handlowałem zwykle w Warwick, ale dwumiesięczna przerwa zrobiła swoje, dlatego jeśli chciałem dorobić, to musiałem poszerzyć pole działania. Słyszałem o tym pubie, w portach krążyły o nim legendy, ale nigdy nie miałem okazji zjawić się tam osobiście i dziś miało się to zmienić. Szybka transakcja, prosta wymiana. Tak też się stało, bowiem bez zbędnych pytań i co najważniejsze problemów zarobiłem kilka knutów, które wsunąłem do kieszeni spodni. Dokładnie w to samo miejsce, gdzie jeszcze miałem działkę wróżkowego pyłu i diablego ziela. Właściwie nie zamierzałem zostać w pubie dłużej, ale z drugiej strony mogłem pozwolić sobie na dobre piwo – słyszałem, że poza własnym rumem słynęli właśnie z tego złocistego trunku, dlatego zatrzymawszy się przy drewnianym kontuarze zamówiłem jeden kufel.
Z wyraźnym uśmiechem odebrałem szkło i zdążyłem się odwrócić, kiedy nagle znikąd zjawił się rosły typ, jaki z impetem wpadł na moje ramie, a tym samym… piwo, które chlusnęło na jego, jak i moją odzież. Zacisnąłem wargi w złości, gdzież tyłu głowy naiwnie oczekując na przeprosiny, bo z pewnością zrobił to przez nieuwagę, ale zamiast tego poczułem jak szarpnął mnie za koszulę. Uniosłem na niego zaskoczone spojrzenie i odwdzięczyłem się tym samym kompletnie przy tym zapominając o używkach we własnej kieszeni. Te wypadły na posadzkę w chwili, gdy wyciągnąłem rękę z kieszeni.
Zaaferowany sytuacją nie dostrzegłem tego i na domiar złego nie padło żadne słowo, tylko celny cios wprost w moją żuchwę - aż zachwiałem się na nogach.
Jedną z bolączek współczesnego świata jest to, że nikt nie wie
kim tak naprawdę jest
kim tak naprawdę jest
Z zaciekawieniem przyglądała się odgrywanym scenom. W takich miejscach jak to bójki nie były niczym dziwnym. Dla żeglarzy pobyt w porcie był niczym wakacje, wyczekiwany urlop. Przez noc lub dwie mogli oddawać się własnym przyjemnościom, które często były impulsywne, chaotyczne i grzeszne. W powietrzu unosiła się mieszanka zapachu soli morskiej, alkoholu i dymu tytoniowego, tworząc atmosferę wolności. Byłaby naiwna, gdyby oczekiwała tu innych obrazków. Dni na morzu musiały ciągnąć się dla nich bez końca, a każdy z nich wyglądał podobnie. Nie mieli przestrzeni na wyregulowanie swojej dzikiej natury, a puby zdawały się być do tego idealne. Nowe twarze, łatwe łupy. Pod powierzchnią tej chaotycznej radości pulsowało napięcie. Wystarczył jeden nieostrożny ruch, jedno źle dobrane słowo, by rozpętała się burza. To właśnie uchwycił jej wzrok.
Nie sądziła, że tak szybko przyjdzie jej zostać jedynym świadomym świadkiem kolejnego starcia męskiej siły. Marynarz chwiejnym krokiem zbliżył się do baru, ewidentnie spędził tu dobre godziny, a potwierdzeniem tego było mętne i rozbiegane spojrzenie oraz bordowe wypieki na skórze. Nie patrzył na nikogo i nie interesował się nikim. Potykał się o ławki, stoły, a finalnie o własne nogi, ale to nie przeszkadzało mu w dalszej zabawie, bowiem Antonia podejrzewała, że ta według niego dopiero się zaczęła. Nie była pewna czy z premedytacją pchnął drugiego, sporo młodszego od siebie mężczyznę, ale raczej w to wątpiła. W końcu celowości w witaniu się z każdym krzesłem również nie widziała. Tak czy inaczej ciężko było w tym starciu doszukiwać się winy młodszego, który nie dość, że stracił pół zawartości swojego kufla, to jeszcze ewidentnie został uznany za sprawcę. Przez chwilę spoglądali na siebie z wyczekiwaniem, ale z jej obserwacji wynikało, że nie zdążyli wymienić ze sobą ani jednego słowa. Do rękoczynów doszło nadzwyczaj szybko, a Borgin widziała w swoim życiu już wystarczająco dużo bójek by móc to stwierdzić. Żeglarz z impetem uderzył swojego przeciwnika, a ten chyba nie miał zamiaru pozostać mu dłużny. W pubie rozległy się podniesione głosy – jedni kibicowali, drudzy nawoływali do porządku, a jeszcze inni w tym dostrzeżona wcześniej kobieta skryli się w obawie przed eskalacją konfliktu. Czego tu się bać? Czyż nie w taki sposób wcześniej rozwiązywano wszelkie problemy?
Czarownica westchnęła ze znudzeniem choć wciąż nie odrywała spojrzenia od toczącego się starcia. Nagle dość niespodziewanie z kieszeni szatyna wypadł pakunek. Jej myśli pomknęły ku jedynemu logicznemu wyjaśnieniu jego zawartości, ale niestety nie siedziała wystarczająco blisko by dać sobie odciąć za to dłoń. Ten fakt jednak sprawił, że ta konfrontacja stała się jeszcze ciekawsza. Mężczyźni przepychali się wzajemnie, oddawali sobie ciosy, a przychylność losu leżała po stronie trzeźwości, bowiem w innym zestawieniu smakosz piwa skończyłby o wiele gorzej.
Antonia była obrońcą moralności. Przecież o to w tym wszystkim chodziło, prawda? Wiedziała, że młodszy z nich niczym nie zawinił więc czy mogła pozwolić by stała mu się krzywda? Bezinteresownie sięgnęła po różdżkę, a jej czubek skierowała w stronę żeglarza najpierw upewniając się, że nikt nie patrzy jej na ręce. Działo się w końcu tyle, że stała się mało interesującym tłem. Levicorpus. Rzucone zaklęcie okazało się być idealnym rozproszeniem uwagi. Głosy stały się jeszcze głośniejsze, a jeden zdawał się być najbardziej dominujący – głos marynarza. Jako obrońca moralności rzuciła również kolejne zaklęcie. I znów całkowicie bezinteresownie, prawda? – Accio – wyszeptała wskazując gestem leżący na podłodze pakunek. Może uśmiechnie się do niej szczęście, a chaos zostanie jej sprzymierzeńcem?
Nie sądziła, że tak szybko przyjdzie jej zostać jedynym świadomym świadkiem kolejnego starcia męskiej siły. Marynarz chwiejnym krokiem zbliżył się do baru, ewidentnie spędził tu dobre godziny, a potwierdzeniem tego było mętne i rozbiegane spojrzenie oraz bordowe wypieki na skórze. Nie patrzył na nikogo i nie interesował się nikim. Potykał się o ławki, stoły, a finalnie o własne nogi, ale to nie przeszkadzało mu w dalszej zabawie, bowiem Antonia podejrzewała, że ta według niego dopiero się zaczęła. Nie była pewna czy z premedytacją pchnął drugiego, sporo młodszego od siebie mężczyznę, ale raczej w to wątpiła. W końcu celowości w witaniu się z każdym krzesłem również nie widziała. Tak czy inaczej ciężko było w tym starciu doszukiwać się winy młodszego, który nie dość, że stracił pół zawartości swojego kufla, to jeszcze ewidentnie został uznany za sprawcę. Przez chwilę spoglądali na siebie z wyczekiwaniem, ale z jej obserwacji wynikało, że nie zdążyli wymienić ze sobą ani jednego słowa. Do rękoczynów doszło nadzwyczaj szybko, a Borgin widziała w swoim życiu już wystarczająco dużo bójek by móc to stwierdzić. Żeglarz z impetem uderzył swojego przeciwnika, a ten chyba nie miał zamiaru pozostać mu dłużny. W pubie rozległy się podniesione głosy – jedni kibicowali, drudzy nawoływali do porządku, a jeszcze inni w tym dostrzeżona wcześniej kobieta skryli się w obawie przed eskalacją konfliktu. Czego tu się bać? Czyż nie w taki sposób wcześniej rozwiązywano wszelkie problemy?
Czarownica westchnęła ze znudzeniem choć wciąż nie odrywała spojrzenia od toczącego się starcia. Nagle dość niespodziewanie z kieszeni szatyna wypadł pakunek. Jej myśli pomknęły ku jedynemu logicznemu wyjaśnieniu jego zawartości, ale niestety nie siedziała wystarczająco blisko by dać sobie odciąć za to dłoń. Ten fakt jednak sprawił, że ta konfrontacja stała się jeszcze ciekawsza. Mężczyźni przepychali się wzajemnie, oddawali sobie ciosy, a przychylność losu leżała po stronie trzeźwości, bowiem w innym zestawieniu smakosz piwa skończyłby o wiele gorzej.
Antonia była obrońcą moralności. Przecież o to w tym wszystkim chodziło, prawda? Wiedziała, że młodszy z nich niczym nie zawinił więc czy mogła pozwolić by stała mu się krzywda? Bezinteresownie sięgnęła po różdżkę, a jej czubek skierowała w stronę żeglarza najpierw upewniając się, że nikt nie patrzy jej na ręce. Działo się w końcu tyle, że stała się mało interesującym tłem. Levicorpus. Rzucone zaklęcie okazało się być idealnym rozproszeniem uwagi. Głosy stały się jeszcze głośniejsze, a jeden zdawał się być najbardziej dominujący – głos marynarza. Jako obrońca moralności rzuciła również kolejne zaklęcie. I znów całkowicie bezinteresownie, prawda? – Accio – wyszeptała wskazując gestem leżący na podłodze pakunek. Może uśmiechnie się do niej szczęście, a chaos zostanie jej sprzymierzeńcem?
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Pub Neptun
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent