Jacqueline Nessa Rineheart
Nazwisko matki: Belby
Miejsce zamieszkania: Hrabstwo Lancashire, Fleetwood
Czystość krwi: Półkrwi
Status majątkowy: Ubogi
Zawód: Wiedźmia Strażniczka po stronie Zakonu, dorabia jako najemnik
Wzrost: 167
Waga: 62
Kolor włosów: brązowe
Kolor oczu: brązowe
Znaki szczególne: Delikatne piegi na twarzy, blizna po oparzeniu na lewym barku i przedramieniu, kilka mniejszych blizn na całym ciele
14 cali Afromosia Włókienko z pachwiny nietoperza
Gryffindor
Sokół
Zmasakrowane ciała Vincenta i ojca
Dym z ogniska, grzaniec, pergamin, kwiaty jabłoni
Rodzina, cała i zdrowa, wliczając w to brata, ojca i matkę
Wyprawy na łono natury, czytanie książek fabularnych, szermierka
Nietoperze z Ballycastle
Pojedynki czarodzijskie, quidditch, szermierka
Jazzu, rock&rolla, dla uspokojenia klasycznej.
Giulia Manini
Powiadają, że nie ma na tym świecie ideałów. A jednak większość dąży, by właśnie nimi się stać, przynajmniej w swoich oczach, nie raz poświęcając temu więcej, niż byłoby to tego warte.
Bycie idealnym Rineheartem oznaczało bycie wspaniałym wojownikiem walczącym ku szlachetnym powodom, pomagającym słabszym, walczącym ze złem tego świata. W obecnych czasach, gdy do głosu dochodzili radykaliści żądni krwi niewinnych, stanie się taką osobą nie było zbyt łatwe. Ród ten jednak nigdy nie bał się głosić swoich poglądów, co wpajano już najmłodszym jego członkom, który w obliczu wielu rodzinnych legend, starali się dorównywać swoim przodkom, w staniu się szlachetnym rycerzem walczącym o swoje.
Jacquelinew Nessa Rineheart przyszła na świat tuż przed świtem, po wymagającym porodzie, od razu stając się oczkiem w głowie swoich rodziców. Już wtedy można było stwierdzić, że jest zdrowym, energicznym niemowlakiem, który potrafił dać w kość matce, starającej się sprostać jej dziecięcym potrzebom. Po jakimś czasie jednak jej mama przestała się nią zajmować, a rolę piastunki przejęły inne osoby. Abigail Rinehearth odeszła z tego świata, pozostawiając po sobie jedynie wspomnienia. Przynajmniej większości członków rodziny.
Jackie tak naprawdę nie miała wiele wspomnień o matce. Sam fakt jej odejścia i żałoba, którą reszta rodziny boleśnie przeżyła, dla najmłodszej pociechy rozmazał się przez upływający czas, nie zostawiając zbyt wielkiej plamy na umyśle dziewczynki. Dorastała, słysząc opowieści o dobrej i łagodnej naturze matki. Nie raz mówiono, że była do niej podobna, że miały takie same nosy czy piegi. I choć gdzieś w duszy kłębiło się w niej pewne uczucie ciepła, na opowieści o bezwzględnej miłości mamy do jej osoby, miała wrażenie, że tak naprawdę owe rozmowy jej nie dotyczyły.
Dla niej ich rodzina składała się z ojca, brata i odwiedzającej ich ciotki Sary, która była elementem raczej mniej pożądanym w tym obrazku.
Owszem, Jackie nie raz wyobrażała sobie, jakby to było mieć matkę. Co by robiły, o czym by rozmawiały, a jej brak doskwierał jej najbardziej w tych momentach, które były dla młodej Rineheart naprawdę ważne. I choć zdarzyło się z powodu pustki po rodzicielce uronić czasem łzę, Jackie musiała być silna. Tak w końcu mówił jej tata.
Słowa te wryły się w jaźń małej dziewczynki, która rosnąć trzymała się ich niczym dewizy. Czy to po przewróceniu się na żwirowej drużce prowadzącej do domu, czy to wtedy, gdy zdarzyło jej się utknąć na wysokim drzewie po ucieczce spod oczu pilnującego jej brata, zawsze je powtarzała, dodając sobie nimi siłę, by przezwyciężyć każdą przeciwność losu.
Chciała być jak ci wszyscy bohaterowie niezwykłych, heroicznych opowieści opowiadanych jej przez ojca i brata. Odważna, honorowa, żądna przygód. Żyła historiami o mądrych czarodziejach, dzielnych rycerzach i aurorach walczących z czarną magią. Ojciec, który był jednym z nich, był dla niej największym autorytetem. Podziwiała go, patrząc na niego swoimi dziecięcymi oczami, do tego kochała nad życie, tak samo jak brata. Ceniła każdą spędzoną razem chwilę, dlatego uwielbiała ich wspólne wycieczki do lasu.
Wakacyjne rodzinne biwaki, które stały się po czasie niemal tradycją, niosły ze sobą jedne z najlepszych wspomnień. Jackie czekała na nie niemal całym rokiem, by spędzić ten czas na wspólnym gotowaniu, wędrówkach, spaniu w magicznych namiotach i wieczorach przy ognisku, podczas których po raz kolejny mogła usłyszeć swoje ulubione opowieści. To podczas jednej z wypraw w góry po raz pierwszy objawiły się jej magiczne zdolności, gdy tylko magia uratowała ją przed bolesnym upadkiem z jednego ze zbocz, po którym biegała razem z bratem. Tylko podczas tych wyjazdów, ojciec był tylko dla nich, nie przesiadywał godzinami w pracy i spędzał z nimi prawie całe dnie. Chciała wtedy, by czas się zatrzymał. By mogło być już tak na zawsze.
Wychowywana w męskim towarzystwie, nie licząc surowej i dość obojętnej ciotki, sama w wieku kilku lat bardziej przypominała chłopca, niż dziewczynkę. Chodziła z bratem z patykami, udając, że to ich miecze, rozrabiała z innymi chłopcami, gardząc sukienkami, haftowaniem czy innymi typowo kobiecymi zajęciami.
Nie była wzorem grzecznej, ułożonej, cichej dziewczynki. Jej rodzina w końcu uczona była od pokoleń głośno wyrażać swoje zdanie, a Jackie potrafiła robić to dość dosadnie.
Umiała walczyć o swoje, a także postawić się innym, by ochronić słabszy, bo w końcu tak robili bohaterowie. To ona stanęła w obronie chłopca dręczonego przez starsze dzieciaki, mimo iż jej brat stał koło niej, używając do tego swojej dość wtedy jeszcze drobnej piąstki. Nie skończyło się co prawda to dla niej dobrze, ale z dumą potrafiła pokazać ojcu podbite oko, mówiąc, że jej przeciwnik zapewne ma limo dwa razy większe.
Chciała uczyć się walki, chłonęła każdą cząstkę wiedzy, którą przekazywał jej ojciec, łącznie z tą, której zapewne nie wypadało jej znać.
Już wtedy, widząc wojowniczą naturę córki, jej tata postanowił wdrożyć trening walki wręcz oraz walki szablą. Uwielbiała te lekcje, choć były męczące, wymagające i kończyła każdą z nich z wieloma siniakami. Mimo to niemal codziennie brała swoją drewnianą broń i trenowała cięcia oraz pchnięcia, a gdy ojciec wracał z pracy, niemal błagała, by znów pokazał jej jak powinna uderzyć kogoś, by pozbawić go przytomności. Co było dość niepokojące, przynajmniej w oczach ciotki Sary. Ta próbowała choć trochę wpoić w młodą Rineheart wiedzę która bardziej przystoiła kobiecie. Stąd Jackie musiała pomagać ciotce w kuchni, na zakupach czy w codzinnym zarządzniu domem i oszczędnościami, choć rozbiła to niezbyt chętnie.
W wieku jedenastu lat jak każde czarodziejskie dziecko trafiła do szkoły magii. Moment dostania listu był jednym z najlepiej zapamiętanym przez nią w całym życiu. Ich dom został wtedy wypełniony krzykami radości, a potem długo pobrzmiewał echem jej entuzjazmu, gdy mówiła o tym, jakich przyjaciół znajdzie, czego będzie się uczyć i jak to dostanie się do szkolnej drużyny quidditcha, a po skończeniu szkoły zostanie najlepszym aurorem na świecie.
Hogwart onieśmielał. Wydawał się ogromny, mieszkało w nim wiele uczniów, co w porównaniu z jej domem i pobliską wioską, sprawiało, że Jackie czuła się początkowo przytłoczona tym miejscem. Nie na długo jednak. Tiara przydziału niemal zaraz po dotknięciu jej głowy wykrzyczała głośne “Gryffindor”, a szczęśliwa, choć lekko ogłuszona brawami Jackie pognała do stołu, gdzie zasiadali członkowie jej domu. Już następnego dnia dostała list od ojca z gratulacjami, w którym jednak podkreślał dość dosadnie, że najmłodsza pociecha ma przykładać się do wybranych przedmiotów i dostawać z nich jak najlepsze oceny. Młodsza z rodzeństwa Rineheart nie chciała zawieść ojca, zresztą, nowa wiedza była pasjonująca, dlatego dawała w nauce z siebie wszystko, pierwszy rok kończąc z imponującymi wynikami, choć nie było to takie łatwe.
W tym samym roku, w którym Jackie dołączyła do grona uczniów Hogwartu, po raz pierwszy otworzyła się Komnata Tajemnic, a jedna z uczennic zginęła, pozostawiając pytanie, czy szkoła na pewno jest dostatecznie chroniona. Wielu rodziców zastanawiało się nad sprowadzeniem swoich dzieci do domu, wiele młodych czarodziejów bało się, że to oni będą następni, a tajemnicza śmierć nie była jedynie wypadkiem. Jackie była jednak odważna i silna. Czuła, że dałaby radę się obronić, choć była dopiero na pierwszym roku. Mogłaby zostać wtedy wielkim bohaterem.
Ciągłe siedzenie w książkach nie sprzyjało jednak zdobywaniu przyjaciół, a presja nakładana na ojca zaczęła jednak powoli dusić młodą dziewczynę.
Zaczęła dorastać. W jej ciele i w głowie zaczęły zachodzić zmiany typowe dla tego okresu. Coraz częściej zaczynało brakować jej bliskiej kobiety, a ciotka nie sprawdzała się w tej roli, dość dosadnie pomagając z dziewczęcymi problemami. Widać bez umiejętności mówienia, nie potrafiła inaczej przekazać niektórych informacji. W młodej Rineheart rodziła się frustracja, napędzana niezdrową chęcią bycia najlepszą. Aż w końcu przestała dawać radę. Jej oceny obniżyły się, szczególnie z przedmiotów, które tak naprawdę nigdy nie były tymi, za którymi przepadała, i choć wpływało to na jej ogólne wyniki nieznacznie, nadal czyniąc ją jedną z najlepszych uczniów w szkole, tak ojciec nie był z tego powodu zadowolone. Zaczął wysyłać wyjce. Na początku przychodziły rzadko, każdy kolejny jednak coraz mocniej stresował Jackie, powodując, że coraz mocniej przygniatała ją presja. Coraz częściej i z coraz większej liczby przedmiotów wpadały oceny niespełniające wymogów jej rodzica. W dziewczynie narastało coraz więcej negatywnych emocji, co poskutkowało paroma wybrykami, bójkami i kilkudziesięcioma ujemnymi punktami dla jej domu. Wyjce z głosem Kierana Rinehearta można zaś już było słyszeć za każdym razem, gdy sowy miały przynieść korespondencję. Jacqueline w końcu znienawidziła krzyki, zaczynając reagować na nie z coraz większą agresją. Coraz mniej osób chciało przy niej siedzieć przy wspólnych posiłkach.
Jackie zaczęła się poddawać. Coraz częściej czuła, że nie da rady, że nie spełni oczekiwań ojca. Zaczęła się wściekać na samą siebie, na cały świat, na swojego rodziciela. Czuła, że coraz bardziej się rozpada. W końcu jednak, z pomocą kilku osób, udało jej się otrząsnąć. Nauczyła się też udawać. Udawać, że jest dobrze, kłamać ojcu, że uczy się tygodniami, tak naprawdę grając ze swoimi znajomymi w quidditcha na szkolnych błoniach, lub bijąc się z nimi na ich prowizoryczne miecze. Czasem zdarzyło się im ściągać na testach, ba, prześcigali się w kolejnych sposobach zaliczania sprawdzianów na idealnym poziomie bez przyłapania. Odżyła. Znalazła sposób na złapanie oddechu, nie zawodząc jednak nikogo.
Na piątym roku udało jej się zdobyć odznakę perfekta, dzięki swoim godnym podziwu ocenom, a także instynktownej chęci ochrony innych. Wtedy, pierwszy raz od dłuższego czasu dostała od ojca gratulacje. Nie cieszyła się jednak z nich tak bardzo jak kiedyś.
Zaczęła znajdować czas na przyjemności. Dołączyła do klubu pojedynku, chcąc potrenować praktyczne umiejętności, bo nadal jej marzeniem było zostać aurorem. Jej podziw dla ojca nie zmalał, choć relacja na pewno w jakiś sposób ucierpiała, mimo jej bezgranicznej miłości do rodzica. Wiedziała, że stawiane przez Kierana wymagania były nie do osiągnięcia dla zwykłego człowieka.
Znów jednak życie, a raczej jeden z jego elementu, postanowił popsuć jej i tak krętą drogę prowadzącą do spokojnego umysłu. Jej brat uciekł. Zostawił ją, jej ojca i nie kwapił się dać nawet jednego znaku życia. Nawet nie wiedziała, czy w ogóle jeszcze miała brata. Przez miesiąc snuła się po Hogwarcie jak cień człowieka, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Podobno jednak najtrudniejsze chwile najlepiej hartują człowieka. Podniosła się z kolan, powtarzając sobie, niczym za czasów, gdy miała te kilka lat, że ma być silna.
Szybko podciągnęła oceny, jednak nie stawiała przed sobą takich wymagań, jak wcześniej. I chociaż rozumiała, czemu Vincent ruszył w swoją stronę, odcinając się od nich, w końcu sama zdała sobie sprawę, że życie z ich ojcem i jego wymaganiami nie było łatwe, to jednak nie mogła mu wybaczyć, za pozostawienie w jej sercu krwawej dziury.
Szkołę skończyła ze świetnymi wynikami, OWTMy zdając niemal śpiewająco. Dzięki temu, a także jej ojcu, który potrafił pociągnąć za odpowiednie sznurki, kariera aurora stanęła przed nią otworem. W końcu marzyła, by nim się stać.
Kurs zaczęła zaraz po skończeniu szkoły, radząc sobie na nim bardzo dobrze. Presję, którą nakładał na nią ojciec, choć znacznie większą niż w szkole, starała się ignorować, próbując żyć swoim życiem, nie Kierana Rinehearta. Nie było to jednak łatwe. Wraz z rozpoczęciem kursu jej ojciec postanowił nauczyć jej nowej umiejętności. Na początku nauka okulumencji brzmiała intrygująco, choć wiedziała, że jej ojciec był wymagającym nauczycielem, w końcu do tej pory odbywała z nim wiele innych lekcji, w tym fechtunku, walki wręcz, czy przetrwania. Nie spodziewała się jednak, że będzie aż tak źle. Jej ojciec używał na niej legilimencji, wnikając w głąb jej umysłu, wydzierając wspomnienia, które nie chciała, by uszły z jej umysłu, każąc jej się bezustannie bronić. Miała dość już po pierwszym tygodniu. Nie potrafiła cieszyć się nowym kursem, czuła się odarta z godności i wykończona. Wdzieranie się na siłę do jej umysłu i ciągłe, paniczne próby obrony, które nie dawały skutków, sprawiały, że bała się kolejnej następnej lekcji. Ojciec był nią zawiedziony, ona zaś zaczynała nienawidzić legilimencji. Kieran zaś zaczął tracić w jej oczach.
Zaczęła się zastanawiać, jak wiele z niej, to tak naprawdę dzieło starań jej rodziciela, który chciał stworzyć sobie idealne dziecko. Kim tak naprawdę była i czego chciała? Czy droga, która pragnęła była naprawdę dla niej?
Zaczynała mieć wątpliwości. Kurs aurora szedł jej coraz gorzej, ona zaś coraz mniej czuła, że to jej droga. Podłamana swoją sytuacją, coraz mniej wiedziała, co powinna zrobić.
Z kursantką Wiedźmiej Straży spotkała się już kiedyś w Hogwarcie, dopiero jednak na korytarzach Ministerstwa udało im się po raz pierwszy więcej słów, niż te na klasyczne powitanie. Zaczęły rozmawiać o swoich wrażeniach z kursów. Jackie słuchała starszej dziewczyny z zainteresowaniem, gdy mówiła o swoim kursie. Dzień za dniem Wiedźmia Straż wydawała się coraz bardziej atrakcyjna. Przede wszystkim, w jej biurze nie zasiadał jej ojciec. Decyzja była dość impulsywna. Pod koniec pierwszego miesiąca kursów rzuciła ojcu wniosek o przeniesienie na biurko, oznajmiając, że praca aurora nie jest dla niej. W tym samym momencie odmówiła także dalszych lekcji okulumencji, po raz pierwszy głośno wyrażając swoje niezadowolenie z powodu rodzica. Ich kłótnie prawdopodobnie słyszała połowa aurorów, w końcu jednak Jackie udało się przenieść pomiędzy kursami, przez co mogła zacząć swoją nową drogę. Tylko swoją.
Na kursie Wiedźmiej Straży, który był znacznie dłuższy niż ten aurorski, ale za to o wiele ciekawszy i bogatszy, Jackie odkryła wiele nowych perspektyw. Jej czarno-biały świat wypełniły także szarości i choć w głównej mierze była wojownikiem, tak udało jej się nabyć umiejętności przydatnych w pracy bardziej skrytej. Jej wcześniejsze kłamstwa ze szkolnych lat stały się podstawą jej nowej największej broni. Zresztą nie jednej. W ciągu kursu doskonaliła swoje umiejętności szermiercze, oraz walki wręcz. Z dość dobrymi efektami.
Kurs skończyła z dobrymi opiniami i choć czasy stawały się coraz bardziej niespokojne, to z pełnym zaangażowaniem zabrała się za nową pracę. Myślała, że będzie mogła w końcu zacząć swoje nowe, spokojne życie. Nie było jej to tak do końca dane.
Zwolennicy Czarnego Pana zaczęli panoszyć się po Angli, głosząc poglądy, które zdecydowanie nie podobały się Jackie, dla której mugole byli co prawda inni, ale nie gorsi. Choć z ojcem ostatnio nie zgadzała się za często, tak w tej jednej sprawie mieli takie same odczucia. Powinno się coś z tym zrobić. Zresztą nie było to jedyne zamieszanie, które zamąciło jej żywotem.
Powrót jej brata był dla niej wydarzeniem dość szokującym. Szczerze? Myślała, że tak naprawdę już dawno zginął w jakimś wypadku, bo nie wyobrażała sobie, że przez ten cały czas ignorował ją celowo. A jednak. Pojawił się przed nimi cały i zdrowy. Nie wiedziała, po co to zrobił. Była na niego wściekła, za to, że w ogóle zostawił ją samą, że ją ignorował, że sprawił, że już kilka lat temu przeszła po nim żałobę, która nie była dla niej łatwa. A jednak wrócił. Nie pamiętała, by kiedykolwiek tak na kogoś nawrzeszczała. Poza ojcem. Wyładowała na nim frustrację z tych kilkunastu lat, która zgromadziła się w jej sercu, by w końcu stwierdzić, że, mimo iż w tym momencie Vincent wydawał jej się obcym człowiekiem, nadal gdzieś w głębi go kochała. Dlatego po miesiącu milczenia w końcu zaczęła się do niego odzywać. Najpierw półsłówkami, by w końcu dojść do całych zdań. Nie wybaczyła mu, nie chciała jednak stracić go zaraz po tym, gdy go odzyskała. Nie miała zbyt wielu członków rodziny.
Napięcia w Londynie, jak i całym kraju, od dawna sprawiały, że obywatele czuli się niepewnie. Polityka antymugolska rosła w siłę, o czym Jackie dobrze wiedziała, pracując gdzie pracowała. Ojciec także nie raz napomykał o kolejnych kontrakcjach organizacji, do której należał.
Miasto było niczym bomba, której niewiele wystarczyło, by wybuchła. W końcu zwolennicy Voldemorta uderzyli, urządzając pogrom ludności mugolskiej. Jackie była tak naprawdę świeżo upieczoną strażniczką, nie mogła jednak zostawić niewinnych obywateli samym sobie. Razem z ojcem ruszyła ratować tych, którzy potrzebowali pomocy.
Miejsce, w którym wylądowała, zostało niemal w całości zajęte przez zwolenników nowego ładu. Zaklęcia latały nad jej głową, gdy próbowała ewakuować kolejnych mugoli, którzy z paniką i strachem w oczach starali się uciec przed śmiercią. Było jednak ciężko. Ciągłe pojedynki, próby przemykania się przed wzrokiem wroga, Jackie po paru godzinach była już piekielnie zmęczona, a jej skupienie szlag trafił. To wtedy właśnie, szukając kolejnych ludzi, którzy wymagali ratunku, wpadła w zasadzkę. Zaklęcie uderzyło znienacka, szczęście jednak w nieszczęściu, chybiło, uderzając w ścianę tuż obok niej, powodując mały wybuch. który dosięgnął jeden z jej barków i ramię. Oszołomiona, ledwo uciekła z budynku, pogoń jednak nie odpuszczała. Uciekała, przez pole walki, którym stał się na tamtą chwilę Londyn, co i rusz gubiąc szukających ją magów, jak i trafiając na kolejnych. Nie była wtedy bohaterką. Była zwykłą ludzką istotą, która nie była gotowa, by umierać. Nie wiedziała już co robić, po prostu uciekała, aż nie zaczęła padać z nóg, zaszywając się na resztę nocy w znalezionym leśnym zagajniku. Opatrzone prowizorycznie rany bolały, odbierając zdolność klarownego myślenia, zmęczenie ledwo pozwalało utrzymać jej uniesione powieki. W końcu jednak poddała się, zamykając na chwile oczy. Niezbyt mądrze.
Głupi ma jednak zawsze szczęście. Trafiła na dobrego czarodzieja, który pomógł jej z ranami i zaproponował wysłanie do bezpiecznego miejsca, przynajmniej na czas, aż sytuacja w Londynie się nie uspokoi.
Zdawała sobie sprawę, że nie może wrócić do tego miasta. Widziała, że przegrywali. Widziała, pędząc przed siebie, uciekając z pola bitwy niczym tchórz. Nienawidziła siebie za to. Wyrzuty sumienia gryzły jej nadal nie do końca trzeźwy umysł. Nie wiedziała co zrobić, ból nie mijał, a ona była wyczerpana. Dlatego przyjęła zaoferowaną pomoc, nie mając za wiele do stracenia.
Wylądowała w domu miłej kobiety, która ją przygarnęła, dała tymczasowe schronienie i pomogła dojść jako tako do siebie, dzieląc się informacjami, które udawało jej się zdobyć o tym co się dzieje w stolicy. Jackie chciała się skontaktować z ojcem. Wystawiony za nią list gończy powodował jednak, że musiała uważać i ucichnąć, choć na jakiś czas. Nie wiedziała zresztą jednak, co miała powiedzieć. Hej tato, przepraszam, że zwiałam z Londynu? Że dałam ciała? Miała się usprawiedliwiać, że była w szoku? Czy on by to w ogóle wziął pod uwagę, czy znów nawrzeszczał, że zawodzi go jako jego córka? Nie wiedziała, czemu nawiedzały ją takie, myśli, kłębiły się w jej głowie jednak przez ponad trzy miesiące, zanim nie otrzeźwiała.
Przez ten czas wiele przemyślała. O sobie, o jej relacji z ojcem, bratem, o tym, kim była. Nie do końca spodobały się jej wnioski, do których doszła, jednak alkohol, którym częstowała ją osoba, która ją uratowała, całkiem dobrze sprowadzał się jako remedium na ich zapomnienie.
W końcu jednak przemogła się, wysłała odpowiednio zabezpieczony list do ojca, dając znak, że żyje, ma się jako tako, bo nie miała zamiaru go okłamywać i poprosiła o spotkanie. Reakcja ojca, który prawie natychmiast pojawił się w okupowanym przez nią miejscu, zaskoczyła ją jednak całkiem pozytywnie. Pojednanie było całkiem wzruszające, Jackie jednak nie mogła wrócić do Londynu - list gończy nadal dorzucali do wydania jednej z w miarę popularnych ostatnimi czasy gazet - przez co musiała się gdzieś zaszyć.
Z oszczędności, które na szczęście przechował dla niej ojciec, zakupiła małe, trochę obskurne mieszkanko w Fleetwood, dość daleko od większości ośrodków magicznych. Jej poprzednie życie skończyło się z hukiem, niemal dosłownie, zabierając jej to, na co do tej pory pracowała. Ojciec już wcześniej wspomniał jej o Zakonie Feniksa, dopiero wtedy jednak zaproponował aktywne wspieranie tej grupy. Wcześniej nie raz zastanawiała się, czy nie spróbować swoich sił w tej organizacji, zawsze jednak towarzyszyło temu wahanie. Po pamiętnej nocy zrozumiała jednak, jak ważne są ich działania. Nie wiele myśląc, przyłączyła się do Longbottoma, kontynuując przy nim swoją karierę Wiedźmiego Strażnika, od czasu do czasu przygarniając zadanie od każdego, kto nie był zwolennikiem Voldemorta, chcąc dorobić do marnej pensji rebelianta.
Opowiadania o bohaterach nie wspominały, jak brutalna w rzeczywistości jest wojna. Nie ukazywały przeplatającej się przez żywot szarości poglądów, która coraz częściej królowała wśród starających się przeżyć mugoli i czarodziei. Jackie chciała jednak przetrwać ten czas. Przetrwać i wrócić go na właściwe tory, a przynajmniej pomóc przy próbach, nie potrafiąc stać z boku i jedynie patrzeć. Wiedziała jednak, że będzie kosztować ją to wiele. Jeszcze nie wiedziała, czy będzie w stanie tyle poświęcić.
By przywołać patronusa, Jackie sięga do wspomnień związanych ze wspólnym biwakowaniem z ojcem i bratem, gdy odwiedzali dzikie tereny, spędzając czas niczym prawdziwa rodzina, śmiejąc się, opowiadając historie i spędzając naprawdę miło czas.
Statystyki | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 19 | 4 (rożdżka) |
Uroki: | 11 | 1 (rożdżka) |
Czarna magia: | 0 | 0 |
Magia lecznicza: | 0 | 0 |
Transmutacja: | 0 | 0 |
Eliksiry: | 0 | 0 |
Sprawność: | 15 | Brak |
Zwinność: | 5 | Brak |
Reszta: 0 |
Biegłości | ||
Język | Wartość | Wydane punkty |
ąngielski | II | 0 |
irlandzki | I | 1 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Historia Magii | I | 2 |
Kłamstwo | II | 10 |
ONMS | I | 2 |
Perswazja | I | 2 |
Spostrzegawczość | II | 10 |
Skradanie | II | 10 |
Zastraszanie | I | 2 |
Zielarstwo | I | 2 |
Zręczne ręce | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Ekonomia | I | 2 |
Wytrzymałość psychiczna | I | 5 |
Szczęście | I | 5 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Zakon Feniksa | 0 | 0 |
Rozpoznawalność | I | - |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (wiedza) | I | 0.5 |
Gotowanie | I | 0.5 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Latanie na miotle | I | 0.5 |
Taniec współczesny | I | 0.5 |
Szermierka | I | 0.5 |
Walka wręcz | II | 7 |
Strzelanie z kuszy | I | 0.5 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | (+0) |
Reszta: 5 |
Ostatnio zmieniony przez Jackie Rineheart dnia 03.08.21 18:39, w całości zmieniany 5 razy
Witamy wśród Morsów
Kartę sprawdzał: William Moore
[05.08.21] Styczeń/marzec
[20.03.22] Spokojnie jak na wojnie: +25 PD